Alice Munro - Jawne tajemnice

Szczegóły
Tytuł Alice Munro - Jawne tajemnice
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Alice Munro - Jawne tajemnice PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Alice Munro - Jawne tajemnice PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Alice Munro - Jawne tajemnice - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 LITERACKA NAGRODA NOBLA 2013 Jawne tajemnice -- � -- Strona 2 Strona 3 Jawne tajemnice -- �-- Przełożyła Anna Przedpełska-Trzeciakowska Strona 4 Strona 5 Ksiqżkę tę dedykuję moim zawsze wiernym przyjaciółkom - Daphne i Deirdre, Audrey, Sally, Julie, Mi/dred, Anne, Ginger i Mary. Strona 6 Strona 7 Za daleko Strona 8 Strona 9 LISTY W jadalni Hotelu Kupieckiego Louisa otworzyła list, któ­ ry właśnie przyszedł do niej zza morza. Zjadła, j�k zawsze, stek z kartoflami i popiła kieliszkiem wina. W sali było kil­ ku podróżnych i dentysta, który tu jadał co wieczór, bo był wdowcem. Najpierw jakby się nią trochę interesował, ale po­ wiedział, że nigdy w życiu nie widział, żeby kobieta piła wino czy coś mocniejszego. - To ze względu na zdrowie - powiedziała poważnie Louisa. Na białych obrusach, zmienianych co tydzień, leżały do­ datkowo ochronne ceratowe podkładki. W zimie jadalnię wypełniał zapach ceraty przeciąganej mokrą szmatą, oparów z węglowego pieca i sosu z wołowiny oraz suszonych pomi­ dorów z cebulą - zapach wcale przyjemny dla kogoś, kto wchodził przemarznięty, głodny. Na każdym stole stała mała podstawka na przyprawy, w niej buteleczka sosu brązowego, sosu pomidorowego i słoiczek chrzanu. List był adresowany do „Bibliotekarki Miejskiej Biblioteki Publicznej w Carstairs, Ontario". Datowany przed sześcioma tygodniami - 4 stycznia 1917 roku. 9 Strona 10 Pewno się Pani zdziwi, że dostaje list od kogoś, kogo Pani nie zna i kto nie pamięta, jak się Pani nazywa. Mam nadzieję, że Panijest ciqgle tq samq Bibliotekarkq, chociaż minęło już sporo czasu i mogła się Pani dokądśprzenieść. To, przez co tu jestem, w tym szpitalu, to nic specjalnie po­ ważnego. Widzę naokoło o wiele gorsze rzeczy i odrywam od nich myśli, wyobrażając sobie różności, na przykład czy Panijest jeszcze w bibliotece. Jeśli Pani jest ta, o której myślę, to jest Pani tak jakoś średniego wzrostu, może trochę mniej, jasna szatyn­ ka. Przyszła Pani na kilka miesięcy przed moim powołaniem, po pannie Tamblyn, która była bibliotekarką, odkąd zacząłem pożyczać książki, jak miałem dziewięć czy dziesięć lat. Za jej czasów książki stały, gdzie która chciała, i człowiek za Chiny nie ryzykował, żeby ją poprosić o najmniejszą pomoc, bo była jak smok. Ipotem Pani przyszła, i zaraz zmiana, wszystko po­ szeregowane w działy - Powieść i Literatura Faktu, i Historia, i Podróże, i układała Pani porządnie pisma, i wykładała zaraz, jak przyszły, a nie trzymała gdzieś, żeby pleśniały na zapleczu, aż wszystko się zrobi nieaktualne. Byłem za, to wdzięczny, ale nie wiedziałem, jak to powiedzieć. I tak się sam siebie pytałem, co Paniq do nas przyprowadziło, przecież Pani jest osoba wy­ kształcona. Nazywam się jack Agnew, moja karta jest w szufladzie. Ta ostatnia pożyczona książka była bardzo dobra HG. Wells - - Mankind in the Making. Edukację skończyłem na drugiej gim­ nazjalnej, potem poszedłem do Douda, jak wielu innych. Nie zaciąg;nqłem się zaraz po osiemnastych urodzinach, więc mnie Pani nie znajdzie między Walecznymi. ja jestem taki, co to lubi IO Strona 11 zawsze mieć swoje zdanie. Mójjedyny krewny w Carstairs, i na świecie, to Patrick Agnew, mój ojciec. Pracuje u Douda, ale nie w fabryce, lecz przy domu, w ogrodzie. To samotnik, jeszcze większy niż ja, jak tylko ma chwilę czasu, to jedzie na ryby, na wieś. Piszę czasami do niego, ale nie myślę, żeby to czytał. Po kolacji Louisa poszła na drugie piętro do saloniku dla pań i usiadła przy biurku, żeby odpisać. Bardzo mi miło, że Pan docenia to, co zrobiłam w bibliotece, chociaż ja tylko posegregowałam ksiqżki, to nie. było nic nad­ zwyczajnego. Na pewno chciałby Pan otrzymać jakieś wiadomości z domu, ale ja jestem do tego niewłaściwq osobq jako nietutejsza. Roz­ mawiam z ludźmi w bibliotece i w hotelu. Podróżni w hotelu rozmawiajq na ogół o tym, jak idq interesy (idq dobrze, jeśli się uda zdobyć towar), trochę o chorobach i często o wojnie. Roi się odpogłosek, które powstajq z pogłosek oraz różnych wyobrażeń, jestem pewna, że alboby się Pan z nich uśmiał, alboby Pana zdenerwowały. Nie będę nawetpróbowała ich spisać, bo wiem, że Cenzor poszatkowałby cały ten list. Pyta Pan, skqd się tu wzięłam. To nic ciekawego.. Oboje moi rodzice nie żyjq. Ojciecpracował dla Eatona w Toronto, w dzia­ le mebli, a po jego śmierci matka również pracowała u Eatona, w dziale pościeli. Ija tam też jakiś czas pracowałam, w ksiqż­ kach. Można by pewno powiedzieć, że Eaton to był taki nasz Doud. Skończyłam Kolegium Jarvisa. Zapadłam na pewnq cho­ robę, przez co musiałam długo przebywać w szpitalu, ale teraz II Strona 12 jestemjuż zdrowa. Miałam dużo czasu na czytanie, moi ulubie­ ni pisarze to Thomas Hardy, którego pomawiajq o ponuractwo, ale myślę, że jest bardzo bliski życiu, i Willa Cather. Przypad­ kiem znalazłam się w tym mieście i usłyszałam, że bibliotekarka umarła, pomyślałam, że może to jest praca dla mnie. jak to dobrze, że Pani list przyszedł dzisiaj, bo majq mnie stqd wypisać i nie wiem, czy przesłaliby go tam, dokqd idę. Cie­ szę się, że Pani nie uznała mojego listu za przygłupi. jeśli Pani wpadnie na mojego Tatę albo kogo tam, to nie po­ trzebuje Pani mówić, że do siebie pisujemy. To niczyja sprawa, a wiem, że kupa ludzi śmiałaby się ze mnie, że piszę listy do Bibliotekarki, tak jak się wyśmiewali, że chodzę do biblioteki. Po co im robićprzyjemność? Cieszę się, że się stqd wynoszę. Większe mam szczęście niż nie­ którzy tutaj, co nigdy już nie będq chodzić ani widzieć na oczy i będq się musieli kryćprzed ludźmi. Pytała Pani, gdzie mieszkałem w Carstairs. Nie mam się czym chwalić. wte Pani, gdzie jest Vinegar Hill, jak stamtqd skręcić we Flowers Road? To będzie ostatni dom po prawej, malowany żółtq farbq od czasu do czasu. Tata uprawia ziemniaki, a może uprawiał. Ładowałem je na wózek i woziłem po mieście, a za każdy sprzedany wózek dostawałem pięć centów dla siebie. Wspomniała Pani ulubionych pisarzy. Kiedyś to najbardziej lubiłem Zane'a Greya, ale potem odsunęło mnie od powieści i poniosło do historii i podróży. Wiem, czasem czytam ksiqżki, do jakich za wysoko mi sięgać, ale coś z nich jednak wynoszę. _ Jeden, o którym wzmiankowałem, to HG. Wells, a drugi to 12 Strona 13 Robert lngersoll on pisze o religii. Dali mi dużo do myślenia. Mam nadzieję, że Pani nie uraziłem, jeśli Pani jest bardzo re­ ligijna. jednego dnia, jak przyszedłem do biblioteki, to była sobota po południu, a Pani właśnie otworzyła wejście i zapaliła świa­ tło, na dworze było ciemno i padało. Złapał Pani4 deszcz bez płaszcza i parasolki i zmokły Pani włosy. Wyjęła Pani szpilki i pozwoliła się tym włosom rozsypać. Czy to nie za bardzo osobi­ ste pytanie, żeby się dowiedzieć, czy Pani wci4ż nosi długie, czy je obcięła? Podeszła Pani do grzejnika i stała, i otrZ4Jała włosy na ten grzejnik, a woda skwierczała jak tłuszcz na patelni. ja · siedziałem i czytałem w „London Jllustrated News" o wojnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie. (Nie chciałem powiedzieć, jak to pisałem, że miała Pani tłuste włosy). Nie obcięłam włosów, chociaż często o tym myślę. Nie wiem, czy to przezpróżność, czy przez lenistwo. Niejestem bardzo religijna. Poszłam na Vinegar Hill i znalazłam Pański dom. Kartofle wyglt,;daj4jak okazy zdrowia. Pies policyjny podjqł ze mn4 roz­ mowę. Czy to Pański? Robi się coraz cieplej. Rzeka wylała, to się podobno zdarza co roku na wiosnę. Wóda dostała się do hotelowej piwnicy i w ja­ kiś sposób skaziła nasze zapasy pitne, dostaliśmy dzięki temu za darmo piwo zwykłe albo imbirowe. Ale tylko stali mieszkańcy albo goście hotelowi. Wyobraża Pan sobie, ile było żartów. Chciałabym się dowiedzieć, czy jest coś, co mogłabym Panu wysłać? 13 Strona 14 Nie potrzebuję niczego specjalnie. Dostaję tytoń i różne rzeczy odpań z Carstairs, któreje dla nas robiq. Chciałbym przeczytać jakieś ksiqżki tych autorów, których Pani wymieniła, ale tutaj się chyba nie da. jednego dniafacet umarł tutaj na atak serca. To była wiadomość nad wiadomości! Słyszała Pani o facecie, który umarł na atak ser­ ca? O niczym innym tu nie gadano, w dzień i w noc, na okrqgło. Wszysry się śmiali, może to się wydawać bez serca, ale po prostu nie do pojęcia. Nawet nie było wielkiego ognia, więc nie można przypuszczać, że się przestraszył. (Prawdę mówiqc, akurat pisał list, więc może powinienem uważać). Przed nim i po nim ludzie umierali od kuli albo wybuchu, ale on się zrobił sławny od tej śmierci na atak serca. Ludzie powiadajq, taki kawał drogi, tu jechał i ile to wszystko musiało kosztować Armię. Taka susza tego lata, polewaczka codziennie zrasza ulice, żeby spłukać kurz. Za niq, z tyłu, tańcu}4 dzieci. Pojawiło się rów­ nież coś nowego w mieście - wózek z dzwoneczkiem, jechał ulicq i rozwoził lody na sprzedaż, dzieci go nie odstępowały ani na chwilę. Wtfzek ciqgnqł człowiek, który miał wypadek w fabry­ ce - pewno Pan wie, o kim mówię, tylko nie pamiętam nazwi­ ska. Stracił rękę aż do łokcia. W moim pokoju hotelowym, na trzecim piętrze, było gorqco jak w piecu, więc często się przecha­ dzałam, niekiedy po półnory. To samo robiło wielu ludzi, nie­ którzy w piżamach. To było jak we śnie. W rzece zostało jeszcze trochę wody, na tyle, żeby się dało wypłynqć łódkq, i w sierpnio­ wq niedzielę wypłynqłjakiś metodystyczny kaznodzieja. Modlił się o deszcz podczas publicznego nabożeństwa. Ale łódź miała 14 Strona 15 drobny przeciek i woda zaczęła się wlewać do środka, zmoczyła mu nogi i wreszcie łódź zatonęła, a pastor stał tak w wodzie, niemal do pasa. Czy to był wypadek, czy złośliwy kawał? Powia­ dali, że wszystkiejego modlitwy s4 wysłuchiwane, tylko na opak. Często mijam na spacerze dom Douda. Pański ojciec wspania­ le utrzymuje trawniki i żywopłoty, wygl4daj4 pięknie. Podoba mi się ten dom, taki oryginalny i - wydawałoby się -przestrzen­ ny. Ale pewno i tam, wewnqtrz, nie było chłodno, bo doszedł mnie późn4 noc4 głos matki i malutkiej dziewczynki, takjakby się znajdowały na dworze, na trawniku. Chociaż powiedziałem Pani, że niczego mi nie trzeba, to jed­ nak jest coś, czego bym chciał. To znaczy - Panifotografii. Mam nadzieję, że Pani nie uzna tejprośby za zbyt śmiaft/. Może Pani jest z kimś zaręczona albo ma tu w wojsku sympatię i pisze do niego tak samo jak do mnie. Pani przecież nie jest taka zwy­ czajna i wcale bym się nie zdziwił, żeby się jakiś oficer o Pani4 starał. Ale teraz, jakjuż to napisałem, to nie mogę cofn4ć i tak zostawię, niech Pani o mnie myśli, co chce. Louisa miała dwadzieścia pięć lat i raz się kochała w leka­ rzu, którego poznała w sanatorium. Uczucie zostało wresz­ cie odwzajemnione, przez co doktor stracił posadę. Nie była całkiem pewna, czy to jemu kazali odejść z sanatorium, czy odszedł z własnej woli, zmęczony rym uwikłaniem. Miał żonę i dzieci. No i jeszcze liczyła się korespondencja. Kiedy odszedł, pisywali do siebie. I po jej wyjściu raz czy dwa. Po­ tem poprosiła, żeby więcej nie pisał, więc nie pisał. Ale brak 15 Strona 16 tych przychodzących listów wygnał ją z Toronto i sprawił, że wzięła pracę obwoźną. Spotykał ją wtedy tylko jeden zawód tygodniowo: w piątek czy sobotę, po powrocie. Ten jej ostatni list był zdecydowany i stoicki - i z takim właśnie poczuciem, jakby była bohaterką tragedii miłosnej, jeździła po kraju, tasz­ czyła swoje walizki z próbkami w dół i w górę po schodach małych hotelików i rozprawiała o paryskich modach i że te promocyjne kapelusiki są takie urocze, i wychylała w samot­ ności kieliszek wina. Gdyby jednak miała kogoś, z kim mo­ głaby rozmawiać, toby podobną postawę wyśmiała. Powie­ działaby, że miłość to zawracanie głowy, oszustwo, i wierzyła w to. Ale sama myśl o niej wciąż przynosiła uciszenie, dreszcz przebiegający wzdłuż nerwów, ustępstwo rozumu, całkowite odrętwienie. Zrobiła sobie zdjęcie. Wiedziała, jakiego by chciała. Chcia­ łaby mieć na sobie prostą, białą bluzkę, taką wiejską koszu­ lę z tasiemką przy odsłoniętej szyi. Nie miała takiej bluzki i prawdę mówiąc, widziała podobne tylko na obrazkach. I chciałaby rozpuścić włosy. Albo jeśli już mają być związane, to chciałaby je luźno zebrać i podwiązać perełkami. Zamiast tego włożyła swoją niebieską jedwabną bluzkę do pasa i uczesała włosy jak zwykle. Uznała, że wyszła dość bla­ do, z zapadniętymi oczami. Miała ostrzejszy wyraz twarzy, bardziej zniechęcający, niżby chciała. Tak czy inaczej wysłała zdjęcie. Nie jestem zaręczona i nie mam żadnej sympatii. Raz byłam zakochana, ale trzeba to było zerwać. Czułam sięprzygnębiona, Strona 17 ale wiedziałam, że to konieczne, a teraz sqdzę, że wyszło na dobre. Łamała sobie, rzecz jasna , głowę, chcąc go sobie przypo­ mnieć. Nie pamiętała, żeby strzepywała włosy, jak �n to opi­ sywał, ani żeby się uśmiechała do jakiegoś młodego człowie­ ka, podczas gdy krople deszczu spadały na grzejnik. Równie dobrze mógł sobie to wszystko wyśnić i może wyśnił. Zaczęła bardziej szczegółowo śledzić wydarzenia wojenne. Nie próbowała ich dłużej wypychać ze świadomości. Kiedy szła ulicą, czuła, że ma w głowie pełno tych samych podnieca­ jących i przygnębiających informacji co wszyscy. Saint-Quen­ tin, Arras, Montdidier, Amiens, potem bitwa nad Sommą, tam chyba ju:7. wcześniej toczyły się walki. Otwierała na biur­ ku mapy wojenne drukowane na rozkładówkach tygodników. Patrzyła na naznaczoną kolorową linią ofensywę niemiecką nad Marną i pierwsze uderzenie Amerykanów na Chateau Thierry. Oglądała sepiowe odbitki rysunków przedstawiają­ cych czy to konia przysiadającego na zadzie w momencie wy­ buchu pocisku, czy żołnierzy w Afryce Wschodniej pijących z łupiny kokosa, czy jeńców niemieckich, z bandażami na gło­ wach i rękach, ponurych, przegranych. Teraz czuła to co wszy­ scy - nieustanny strach i niepokój, a jednocześnie jakieś uza­ leżniające podniecenie. Człowiek mógł w pewnym momencie swojego życia oderwać się i poczuć, jak świat obok się wali. Cieszę się, że Pani nie ma sympatii, chociaż wiem, że to sa­ molubstwo z mojej strony. Nie myślę, żebyśmy się kiedykolwiek 17 Strona 18 spotkali w przyszłości. Nie mówię dlatego, że miałem sen o tym, co się stanie, albo że jestem ponurak zawsze wyglqdajqcy nie­ szczęścia. Myślę po prostu, że to jest najbardziej prawdopodob­ ne, chociaż wcale nie zawracam sobie tym głowy i codziennie robię wszystko, żeby się nie dać zabić. Nie piszę tego po to, żeby Paniq zmartwić ani żeby zdobyć Pani życzliwość, tylko żeby wytłumaczyć, w jaki sposób ta myśl że nigdy nie wrócę do Carstairs, pozwala mi sobie wyobrażać, że mogę mówić, co chcę. To chyba tak, jak człowiek jest chory i ma gorqczkę. Więc powiem, że Paniq kocham. Wyobrażam sobie, jak Pani stoi na stołku w bibliotece i odkłada ksiqżkę na półkę, a ja podchodzę i ujmuję Paniq w talii, i podnoszę Paniq, i stawiam, a Pani obraca się w moich ramionach, tak jakbyśmy się we wszystkim zgadzali. W każde wtorkowe popołudnie panie i dziewczęta z Czer­ wonego Krzyża zbierały się w Sali Posiedzeń Rady, która znaj­ dowała się za biblioteką, po przeciwnej stronie hallu. Kiedy w bibliotece nikogo akurat nie było, Louisa przeszła przez hall i otworzyła drzwi pokoju pełnego kobiet. Postanowiła zrobić na drutach szalik. Nauczyła się zwykłego ściegu w sa­ natorium, ale nie umiała albo już zapomniała, jak się zrzuca czy nadkłada oczka. Starsze panie zajęte były pakowaniem pudeł oraz przycina­ niem i składaniem bandaży z rozłożonych na stołach płacht grubego płótna. Ale dziewczęta siedzące przy drzwiach zaja­ dały bułeczki i piły herbatę. Jedna trzymała na wyciągniętych rękach motek wełny, którą druga nawijała na kłębek. 18 Strona 19 Louisa powiedziała im, czego by się chciała nauczyć. - Co chcesz wydziergać? - zapytała jedna; trzymała jeszcze w ustach kawałek bułki. Louisa odpowiedziała, że Ciepły szalik. Dla żołnierza. - Och, to musisz mieć przepisową włóczkę - powiedziała druga trochę grzeczniej i zeskoczyła ze stołu. Wróciła, niosąc kilka kłębków brązowej wełny, wyciągnęła z woreczka zapa­ sową parę drutów i powiedziała Louisie, że może je sobie za­ trzymać. - Pomogę ci zacząć - dodała. - Musi mieć również regulaminową szerokość. Inne dziewczyny zebrały się wokół nich i żartowały z tej, która miała na imię Corrie. Powiadały, że wszystko robi nie tak, jak trzeba. - Nie gadaj! Chcesz drutem w oko? - odcinała się Cor­ rie. - To dla przyjaciela? - zapytała życzliwie Louisę. - Dla przyjaciela za morzem? - Tak - odpowiedziała Louisa. Będą ją, rzecz jasna, uważa­ ły za starą pannę, będą się z niej śmiały albo jej współczuły, zależnie od tego, co przyjdzie im do głowy udawać - życzli­ wość czy bezczelność. - Wobec tego weź się porządnie do roboty - powiedziała ta, która skończyła bułkę. - Rób gęste i ścisłe oczka, żeby mu było ciepło. Jedna z dziewczyn w tej gromadce nazywała się Grace Home. Była to nieśmiała, ale rezolutna dziewiętnastolatka, miała sze­ roką twarz, cienkie wargi, często zaciśnięte, ciemne włosy przy­ cięte w prostą grzywkę i ponętne, dojrzałe ciało. Zaręczyła się 19 Strona 20 z Jackiem Agnew przed jego wyjazdem za ocean, postanowili jednak nikomu o tyin nie mówić. HISZPANKA Louisa poznała się bliżej z kilkoma stałymi bywalcami hote­ lu. Jednym z nich był Jim Frarey, handlował maszynami do pisania, wyposażeniem biurowym, książkami i najróżniejszą papeterią. Miał jasne włosy, spadziste, ale mocne ramiona, był po czterdziestce. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie kogoś, kto handluje czymś cięższym, bardziej się liczącym w świecie mężczyzn, na przykład narzędziami rolniczymi. Przez cały czas, kiedy panowała epidemia hiszpanki, Jim Frarey prowadził swój obwoźny handel, chociaż nigdy nie było wiadomo, czy sklepy będą otwarte, czy nie. Czasami i hotele bywały zamknięte, podobnie jak szkoły i kina, a na­ wet - Jim Frarey uważał to za skandal - kościoły. - Powinni się wstydzić, tchórze - mówił Louisie. - Co komu przyjdzie z tego, że się będzie chował za węgieł i czekał, aż go dopadnie? Ty na przykład nie zamknęłaś biblioteki, co? Louisa powiedziała, że zamknęła dopiero wtedy, kiedy sama zachorowała. Lekki przypadek, wszystko trwało ledwie tydzień, ale oczywiście musiała iść do szpitala. Nie pozwolili­ by jej zostać w hotelu. - T chórze - powtórzył. - Jak ma cię dopaść, to dopadnie, nie sądzisz? Rozmawiali o tłoku w szpitalach, o zgonach lekarzy i pielęgniarek, o niekończącym się ponurym widowisku 20