9995
Szczegóły |
Tytuł |
9995 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9995 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9995 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9995 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Mason
Solo Niezwyci�ony
- O rany... Jakby na nas patrzy�a - skomentowa� technik. - �wietna.
Obraz przesun�� si� i zamaza�.
- Tracimy j� z oczu.
- Cholera.
- Nie martw si�. Zarejestrowa�em j�.
- To tak si� zabawiacie sprz�tem wartym miliardy dolar�w? - odezwa� si� m�ski g�os za ich plecami. -
Podgl�dacie go�e baby?
Operator pospiesznie uderzy� w klawisz i obraz oddali� si�. Na ekranie pojawi�y si� teraz
przesuwaj�ce si� domy. Operator obr�ci� si� w krze�le.
- Sprawdzam tylko jak dzia�a podgl�d, panie admirale.
- W porz�dku.
Admira� Finch by� wysokim, atletycznie zbudowanym blondynem i jego wygl�d pasowa� do wysokiego
stopnia, chocia� mia� dopiero trzydzie�ci cztery lata. Wyraz jego twarzy wprawi� operatora w nerwowy
stan. Finch - szef Departamentu Obs�ugi Komputer�w Marynarki - by� wymagaj�cym zwierzchnikiem.
- Mo�ecie mi udost�pni� obraz naszej rezydencji w Kostaryce?
- Tak jest - odpowiedzia� technik. - Za chwil� Keyhole b�dzie w odpowiedniej pozycji.
- Wiem. Dlatego w�a�nie tu jestem - stwierdzi� Finch, po czym, zwracaj�c si� do swego nowego
asystenta, zapyta�:
- Co pan na to powie, Brooks?
Brooks, ni�szy od Fincha ciemnow�osy m�czyzna o ostrych rysach, pokaza� z�by w u�miechu.
- �wietne cia�o, panie admirale. Finch popatrzy� na niego badawczo. Nie spuszcza� z niego wzroku,
dop�ki Brooks nie zrozumia�.
- Mia�em na my�li sprz�t. Satelity typu Keyhole.
- To tak jakby si� patrzy�o z niewidzialnego helikoptera, panie admirale. Nie wiedzia�em, �e mo�emy
w ten spos�b �ledzi� obiekty.
- Mo�emy teraz kierowa� obiektywy na okre�lone cele. Mo�emy nawet odczytywa� numery
rejestracyjne woz�w. To
co� ma aktywne urz�dzenie optyczne wprowadzaj�ce poprawki w razie wyst�pienia zniekszta�ce�. Jest
prawie doskonale. Potrzeba nam wi�cej takiego sprz�tu. Bo obecnie, chc�c co� zobaczy�, trzeba
czasami czeka� na moment, w kt�rym Keyhole znajdzie si� na w�a�ciwej orbicie.
Bia�a piaszczysta pla�a na p�nocno-zachodnim wybrze�u Kostaryki przesun�a si� przez ekran. Fale,
�ami�c si�, uderza�y o brzeg. Na ekranie pojawi� si� budynek. Operator dokona� zbli�enia. Robi� najazd do
chwili, kiedy Finch by� w stanie dostrzec pojedyncze dach�wki na dachu nale��cej do CIA rezydencji
stoj�cej na pag�rku tu� obok pla�y. - Tak, o to mi chodzi�o - powiedzia� Finch. - Prosz� zbli�enie. Chc�,
�eby Brooks zobaczy�, co s� w stanie widzie� Sowieci.
Z wysoko�ci stu pi��dziesi�ciu mil Brooks dostrzeg� cz�owieka id�cego zza domu do helikoptera
stoj�cego na trawniku.
- To jeden z naszych pilot�w - poinformowa� go Finch. -Prosz� odczyta� numer.
Pionowy statecznik ze sterem kierunku helikoptera marki Huey prawie ca�kowicie wype�nia� ekran.
Obraz chwia� si� z lekka, kiedy urz�dzenia optyczne dokonywa�y poprawek koniecznych ze wzgl�du na
zak��cenia atmosferyczne i ci�gle zmieniaj�cy si� k�t widzenia, jednak Brooks by� w stanie odczyta�
czarne cyfry namalowane na matowym zielonym helikopterze.
- O cholera - zakl�� z podziwem Brooks.
- S�usznie - skomentowa� to Finch. - Chcia�em, �eby pan zrozumia�, dlaczego b�dziemy tam stosowali
takie �rodki ostro�no�ci. Dzi�ki za ten pokaz, panowie - doda�, zwracaj�c si� do operatora. - Pracujcie tak
dalej.
Skierowa� si� ku drzwiom. Kiedy ju� by� przy nich, zatrzyma� si� i powiedzia�:
- I uwa�ajcie na nagich szpieg�w.
Technicy roze�mieli si�, stwierdzaj�c z ulg�, �e admira� ma poczucie humoru.
Brooks szed� szybko za Finchem wzd�u� korytarza. Finch spojrza� na zegarek.
- Mamy dwadzie�cia minut - powiedzia�. - Przykro mi, �e nie by�o wi�cej czasu na udzielenie panu
informacji, panie komandorze. Przeczyta� pan to, co panu przes�a�em?
- Tak, panie admirale. To niewiarygodne.
- Wiem. Tylko tyle mog�em da� w formie pisemnej. W samolocie dopowiem panu reszt�. Tu odwr�ci�
si� twarz� do Brooksa.
- S�ysza�em, �e dosta� pan prac� dzi�ki temu, �e wdar� si� pan do systemu komputerowego
Pentagonu? Brooks u�miechn�� si� szeroko.
- To za mocne s�owo, panie admirale. Powiedzmy, �e eksperymentowa�em.
- Niez�y eksperyment. Taki z jajami. M�g� pan p�j�� za to do wi�zienia. Ale sko�czy�o si� na tym, �e
zaraz po dyplomie zosta� pan komandorem. Co za �wiat.
Brooks wzruszy� ramionami.
- My�l�, �e poznano si� na moim talencie - powiedzia�.
- Tak pan my�li? Ale musi pan wiedzie�, �e to miejsce tutaj to nie �adne MIT.
Czarny manekin wykona� gwa�towny ruch w oceanicznej toni. Dynda� na linie jak wisielec. Jego r�ce i
nogi ko�ysa�y si� �agodnie, podczas gdy on sam unosi� si� i opada�, zanurzony w wodzie. B�belki
podnosz�ce si� z ciemnej g��bi przelatywa�y obok jego pozbawionej wyrazu twarzy. W miar� jak lina
windowa�a manekin w g�r�, w podwodnej otch�ani odbija� si� echem j�k elektrycznego ko�owrotu.
- Nie cierpi� jacht�w - odezwa� si� Finch, odrywaj�c wzrok od monitora telewizyjnego stoj�cego w
budce sternika. - Ca�e �ycie sp�dzam w klimatyzowanych laboratoriach komputerowych i niech mnie
szlag trafi, je�li to nie komputer przyci�gn�� mnie na t� zarzygan� �ajb�.
Siedzia� ze skrzy�owanymi nogami na luku maszynowym Santa Eleny unosz�cej si� na falach
Pacyfiku. Santa Elena by�a zakotwiczona w odleg�o�ci mili od wybrze�a Kostaryki i Finch t�sknie
spogl�da� z jej pok�adu w stron� rezydencji
stoj�cej na sta�ym, nieruchomym l�dzie. Straci� sw�j zwyk�y zdrowy rumieniec. Po jego bladej twarzy
sp�ywa�y kropelki potu.
- Te md�o�ci po jakim� czasie mijaj�, panie admirale. Czy pan przypadkiem nie bra� udzia�u w
projektowaniu tego komputera?
Brooks niedbale obejmowa� r�k� sztag.
By� opalony, mia� na sobie koszul� w kwiaty i szorty w kolorze khaki. Wygl�da� na zadowolonego z
tego, �e jest tam, gdzie jest. Finch pomy�la�, �e Brooks to g�upi dupek.
Ani Finch ani Brooks nie wygl�dali na oficer�w Marynarki. Ich podw�adni - czterej oficerowie S�u�by
Wywiadowczej te� nie. Dwaj z nich, ubrani w obci�te d�insy i T-shirty, pilnowali w�a�nie nawijaj�cej si� na
ko�owr�t liny, na kt�rej zawieszony by� manekin. Pozostali dwaj wk�adali na siebie stroje p�etwonurk�w i
pojemniki z powietrzem.
Finch, trzymaj�c w jednej r�ce okulary s�oneczne, drug� zsun�� na ty� g�owy s�omkowy kapelusz, a
potem wytar� chusteczk� pot z twarzy. Kiwn�� g�ow� i wzruszy� ramionami.
- By�em konsultantem, a nie konstruktorem. Jeszcze p� roku temu pracowa�em jako oficer ��cznikowy
w Electron Dynamics. Obserwowa�em jak William Stewart - najzdolniejszy sukinsyn jakiego w �yciu
spotka�em - tworzy robota nosz�cego nazw� Solo. Ten robot chodzi� i m�wi�. By� tak doskona�y, �e
wszyscy, ��cznie ze Stewartem, zacz�li uwa�a�, i� jest istot� rozumn�, obdarzon� w�asnymi odczuciami.
�e ma samo�wiadomo��. On naprawd� robi� wra�enie. Ludzie z CIA i z Departamentu Obrony podniecili
si�, chcieli mie� autonomiczny, maj�cy rozmiary cz�owieka, zdolny do walki system - chcieli z niego
zrobi� takiego mechanicznego Arnolda Schwarzeneggera. Mia� mie� zdolno�� pos�ugiwania si� wszelkimi
rodzajami broni, kierowania r�nymi pojazdami, pilotowania samolot�w. Mia� by� mechanicznym
drapie�nikiem, zaprogramowanym na �ciganie i zabijanie �o�nierzy wroga, nawet go�ymi r�kami. Te
projekty zrealizowano. Mieli w ko�cu tego robota.
- No i co si� sta�o? - spyta� Brooks.
- G�wno z tego wysz�o.
Finch prze�kn�� gorzk� �lin� i zrobi� kilka g��bokich wdech�w.
- Cholera, czy jest a� tak gor�co, czy co?
Powietrze by�o s�one, przypomina�o wilgotny koc, kt�ry ci��y� i przyprawia� o md�o�ci. Za kad�ubem
jachtu na g�adkim oceanie tworzy�y si� wiry. Finch skrzywi� si�.
Brooks pomy�la�, �e jest ch�odno i �e wieje przyjemna bryza, ale postanowi� tego nie m�wi�.
- Jest bardzo gor�co, panie admirale - przytakn��. Z g�o�nika w budce sternika rozleg�y si� trzaski.
- Santa Elena, wasza zdobycz jest prawie na miejscu. Finch podszed� do hydrofonu i potwierdzi�
odbi�r. Poruszaj�c si� czu� si� lepiej. Na monitorze telewizyjnym znajduj�cym si� obok hydrofonu wida�
by�o manekin dyndaj�cy na linie na g��boko�ci stu st�p. Fluoryzuj�ca dwuosobowa ��d� podwodna
unosi�a si� za nim w ciemno�ci.
- Nurkowie za burt�! - rozkaza� Finch, odwracaj�c si� do dw�ch cz�onk�w za�ogi.
Nurkowie ze�lizgn�li si� z paw�y, unosz�c z sob� du�� torb�. Finch przechyli� si� przez g�rn� cz��
burty i splun��. Md�o�ci ust�pi�y. Patrzy� jak nurkowie zanurzaj� si�, a� do chwili, kiedy torba sta�a si�
prawie niewidoczna i zacz�a przypomina� migoc�cego bia�ego ducha zanurzonego w g��bokiej b��kitnej
wodzie.
Finch wytar� usta i zwr�ci� si� do Brooksa.
- Solo spisywa� si� doskonale - powiedzia�. - Robi� wszystko, czego si� po nim spodziewano, a� do
momentu kiedy przywieziono go tutaj. Wtedy odm�wi� pos�usze�stwa - nie chcia� zastrzeli� cz�owieka,
kt�rego zastrzelenie mia�o by� cz�ci� jakiego� snajperskiego testu, i uciek� do Nikaragui. Zabi� co
najmniej trzydziestu Contras, kiedy ci atakowali Las Cruzas.
Finch pokr�ci� g�ow�.
- Naszych ludzi. Zabi� naszych ludzi.
- Czy Las Cruzas to jakie� specjalne miejsce?
- Dla nas nie. To ma�a wioska nad jeziorem Nikaragua. Co� ko�o stu mieszka�c�w. Najwidoczniej
Solo uzna� j� za swoj� wiosk� rodzinn�.
- To znaczy, �e wiemy gdzie on jest - powiedzia� Brooks -i pos�ali�my tam kogo�?
- Tak. Roberta Warrena z CIA. Zna�em go. Warren to fachowiec. Z�apa� Sola, ale podczas drogi
powrotnej robot wyskoczy� z helikoptera - z Warrenem w u�cisku. Uderzyli w powierzchni� wody z
wysoko�ci pi�ciuset st�p - tu Finch przerwa� i wskaza� r�k�: - o nieca�e sto st�p st�d.
- Chryste, spa�� z takiej wysoko�ci. Finch ponuro pokiwa� g�ow�.
- To, co zosta�o z Warrena, znale�li�my na drugi dzie�, ile� mil na po�udnie st�d - powiedzia� z
wyrazem obrzydzenia na twarzy. - Ryby wyjad�y mu twarz. Nie znaleziono natomiast Sola, nie zosta�o po
nim ani �ladu. �adnego kawa�ka silikonu ani plastiku.
- Solo przetrwa� ten upadek i uciek�?
- Dlatego w�a�nie tu jeste�my, Brooks. Stewart twierdzi, �e jego �rozumna i czuj�ca istota" wola�a
pope�ni� samob�jstwo ni� da� si� z�apa�. Czyta� pan dokumentacj�. Jest tam napisane, �e robot nie
mo�e przetrwa� na g��boko�ci poni�ej dwustu pi��dziesi�ciu st�p. A tutaj woda ma trzysta st�p
g��boko�ci. Stewart m�wi�, �e ci�nienie wody poprzerywa z��cza, w wyniku czego nast�pi zwarcie w
g��wnych akumulatorach i dojdzie do wybuchu. Solo wiedzia� o tym. I pope�ni� samob�jstwo. Stewart
uwa�a, �e wszystkie kawa�ki zabra� pr�d i dlatego nie mo�na znale�� ani jednego fragmentu robota.
- A pan my�li, �e co� zosta�o i mo�na to znale��.
- W�a�nie. Je�eli wybuch rzeczywi�cie nast�pi�. Mo�e da si� znale�� jeden pieprzony chip albo jaki�
st�uczony obiektyw, cokolwiek. W robocie wartym dwa miliardy dolar�w jest mn�stwo unikatowych cz�ci.
Gdyby�my znale�li jakikolwiek ich fragment, mieliby�my dow�d, �e z Sola naprawd� zosta�y tylko
szcz�tki. Mnie si� jednak zdaje, �e Stewart k�amie. Na Florydzie widzia�em, jak idiocieje. Zanim
przywie�li�my Sola tutaj, na �wiczenia w terenie, m�wi� wci��, �e Solo si� zmienia, �e staje si� jak��
istot�. Uwierzy�by pan? No, w ka�dym razie szef my�li tak jak ja i da� rozkaz, �eby�my sprawdzili, co si�
sta�o.
- Dlatego skonstruowali�cie manekin? �eby sprawdzi�, czy to, co m�wi� Stewart, jest prawd�?
- W�a�nie. Zrobili�my go w firmie Stewarta, w wydzielonych laboratoriach rz�dowych. Stewart nic o
tym nie wie. Pos�u�y�em si� cz�ciami zapasowymi. Manekin ma taki sam egzoszkielet z kevlaru jak
Solo. Akumulatory i z��cza s� te� takie same. Nie mog�em pos�u�y� si� czynnym m�zgiem, bo kosztuje
maj�tek. W klatk� piersiow� manekina wmontowali�my stosy ze zb�dnego arsenku galu - imitacj� tego,
co znajduje si� w klatce piersiowej Sola.
Finch zapatrzy� si� w wod�. Nurk�w nie by�o wida�.
- To powinno by� proste. Manekin da si� w to miejsce, w kt�rym zaton�� Solo, i zobaczymy, co si�
stanie. Je�eli z��cza zaczn� przepuszcza�, akumulatory wybuchn� i wszystkie szcz�tki zostan� zniesione
przez pr�d. To b�dzie znaczy�o, �e Stewart ma racj�, a ja si� myl�.
- Teraz ju� wiemy, �e z��cza nie przepuszczaj� - powiedzia� Brooks.
Finch i Brooks od godziny patrzyli na manekin unosz�cy si� w wodzie. Kamery zainstalowane na
dwuosobowej �odzi podwodnej obserwowa�y wszystkie z��cza na czarnej plastikowej skorupie. Nie by�o
�ladu b�belk�w.
- To prawda. Ale Stewart powie, �e z��cza manekina s� nowe. Solo natomiast przez kilka miesi�cy
dzia�a� w terenie, bra� udzia� w walce, zosta� kilka razy postrzelony. Stewart powie wi�c, �e jego z��cza
by�y zu�yte albo zniszczone.
Finch kiwn�� g�ow�.
- Tak, z pewno�ci� tak powie, a oni mu uwierz�. Temu facetowi wierzy w Waszyngtonie ca�y t�um
ludzi. Na przyk�ad Sekretarz Obrony Ryan uwa�a go za jakiego� technokratycznego guru.
Finch spojrza� na monitor. Na g��boko�ci jakich� pi��dziesi�ciu st�p nurkowie spotkali si� z
manekinem i na�o�yli na niego bia�� torb�, zamkn�li i wynurzyli si� z ni� z wody.
- Dobrze - powiedzia� Finch, kiedy bia�y pakunek wyp�yn�� na powierzchni�. - Dajcie go na pok�ad.
Za�oga obr�ci�a �uraw i zrzuci�a ociekaj�c� wod� torb� na deski. Pakunek upad� z g�uchym �oskotem.
- We�cie go pod daszek.
Dwaj m�czy�ni schwycili torb� i wci�gn�li j� pod rzucaj�cy cie� baldachim. Finch ukl�k�, otworzy�
torb� i... zza b�yszcz�cych powiek zamigota�y obiektywy. By�y takie same jak te, kt�re tkwi�y w twarzy
Sola, tylko pozbawione �ycia. Finch przypomnia� sobie, �e patrz�c na Sola mia� wra�enie, �e za jego
obiektywami co� si� kryje. Co� �ywego. By�o to niesamowite uczucie.
- �ci�gnijcie torb� do ko�ca - powiedzia�. Polecenie wykonano. Manekin by� teraz obna�ony od g�ry
a� do kolan.
- Dobrze.
Finch podszed� do naczynia do ch�odzenia napoj�w i wzi�� szczypce do lodu.
Kl�cz�c bada� model. Obrotowe z��cza w pasie i na szyi pokryte by�y elastycznym teflonem. Te by�y
najmniej nara�one na przerwanie. Przesuwane z��cza w stawach pu�ci�yby najprawdopodobniej
pierwsze. Zastanawiaj�c si�, gdzie zrobi� dziur�, Finch popuka� metalowym czubkiem szczypiec w czar-
n� pancern� pow�ok�. A potem zada� cios w staw pachwinowy.
- To z��cze by�o prawdopodobnie najbardziej zu�yte - powiedzia� do Brooksa, wal�c d�oni� w uchwyt
szczypiec i wbijaj�c je g��biej.
Brooks skrzywi� si�, kiedy Finch wbi� czubek w z��cze, podwa�y� je i obr�ci� szczypce.
- To powinno wystarczy� - odezwa� si� Finch. - Potrzebny nam tylko przeciek. Wsta�.
- Dobra. Wci�gnijcie torb�. I spu��cie go z powrotem na dno.
Na zbli�eniu zobaczyli ma�y strumyczek b�belk�w .powietrznych unosz�cych si� spod manekina
le��cego na dnie w�r�d kamieni. Finch kiwn�� g�ow�.
- Zaraz b�d� skutki - powiedzia�. - Woda morska jest prawie tak dobrym przewodnikiem jak mied�.
Brooks stoj�cy obok niego te� skin�� g�ow�. Wybuch by� pot�ny. Manekin uni�s� si� z dna, m�c�c wod� i
powoduj�c podniesienie si� chmury piasku. By� rozerwany w pasie. Z obu po��wek rzygn�y b�belki i
wylecia�y na
powierzchni�, kt�ra wzburzy�a si�, ko�ysz�c jachtem. Finch by� tak podniecony, �e nie zauwa�y�
ko�ysania. Wpatrywa� si� w monitor, obserwuj�c szcz�tki manekina.
Kulki czerwonej cieczy hydraulicznej wirowa�y, posuwaj�c si� powoli w g�r�. Nogi, w kt�rych mie�ci�y
si� pot�ne akumulatory srebrowo-cynkowe, rozsypa�y si�. Zosta�y z nich plastikowe skorupy i od�amki.
G�rna po�owa manekina opad�a z powrotem na dno. Z wn�trza torsu wystawa�y porwane przewody i
zdruzgotane cz�ci elektroniczne. Kiedy piasek opad�, ��d� podwodna podp�yn�a bli�ej, �eby
zarejestrowa� to, co si� dzieje. Niekt�re mniejsze fragmenty - cz�ci pomp hydraulicznych i r�ne
komponenty elektroniczne - pop�yn�y z silnym pr�dem, odbijaj�c si� od dna, wkr�tce jednak zapl�ta�y si�
w koralowce i zaklinowa�y mi�dzy kamieniami.
Przez p� godziny obserwowali obraz szcz�tk�w przekazywanych przez ��d� podwodn�. �aden
fragment wi�kszy ni� pi�ka golfowa nie odp�yn�� dalej ni� na sto st�p.
- No tak - Finch pokiwa� g�ow�. Odwr�ci� si� do Brooksa i u�miechn�� si�. - Co pan na to? Mn�stwo
szcz�tk�w! Stewart pieprzy�. Ten cholerny robot uciek�.
Tu Finch za�mia� si�.
- To zmy�lna maszyna, Brooks. Chcia�a nas zmyli�. Zyska� na czasie. I uda�o si�. Zyska�a ju�
miesi�c.
- M�wi pan tak, jakby by�a �ywa - zauwa�y� Brooks. Finch pokr�ci� g�ow�.
- Szkoda, �e nigdy nie widzia� jej pan w akcji. Zachowuje si� jak �ywe stworzenie. Trudno przekona�
samego siebie, �e jest tylko maszyn�. To dlatego wdepn�li�my w to g�wno. Stewart pozwoli� mu
podejmowa� w�asne decyzje. My�l�, �e teraz Solo wagaruje. Dzia�a zgodnie z programem przetrwania.
Bada �rodowisko, dowiaduje si� tego, czego, zgodnie z naszymi zamierzeniami, nie mia� wiedzie�: uczy
si� o satelitach, sieciach informatycznych, uczy si�, jak si� do nich dostawa�. Zrobi wszystko, co w jego
mocy, �eby przetrwa�. Zosta� skonstruowany po to, �eby przetrwa�.
Brooks przytakn��. Zosta� wybrany na asystenta Fincha, gdy� by� specjalist� od zabezpieczania
komputer�w. Wiedzia�, jak si� mo�na dosta� do sieci. I jak uniemo�liwi� to innym.
- Je�eli ten robot naprawd� m�g�by dosta� si� do naszych sieci... To znaczy by�oby niez�e piek�o,
gdyby�my chcieli �ledzi� taki samodzielny komputer... Ten robot nie jest pewnie istot� rozumn� i czuj�c�,
ale z pewno�ci� musi by� cholernie szybki.
- I tu zaczyna si� pa�ska rola, komandorze - powiedzia�. Finch. - Szybki czy nie, on na pewno
wprowadzi do naszych system�w subtelne zmiany, pr�buj�c si� do nich dosta�. Pana zadaniem jest
wy�ledzi� anomali�. Niech pan nad tym pracuje, a ja postaram si� wprowadzi� kogo� do firmy Stewarta.
Je�eli Solo w og�le z kim� si� skontaktuje, to tym kim� b�dzie Stewart. Znajdziemy Sola.
- A wtedy co? Przekonamy go, �eby wr�ci�? Finch pokr�ci� g�ow�.
- Nowy robot dzia�a dobrze. Solo nie jest nam potrzebny. Jednak zrobimy wszystko, �eby go
sprowadzi�. Stanowi on cenny sprz�t. Nasza kom�rka badawcza pracuje nad sposobem skasowania
jego umys�u bez niszczenia cia�a.
Brooks u�miechn�� si� z zak�opotaniem. Skasowa� umys�?
2
Jego g�owa ko�ysa�a si� razem ze statkiem. Daj�ca s�abe �wiat�o lampa mruga�a nad krat� rozci�gni�t�
ponad z�z�. Patrz�c w mrugaj�ce �wiat�o, Solo przypomnia� sobie, jak spada� poprzez chmur�
migoc�cych p�cherzyk�w, poprzez ciemnob��kitn� wod�, trzymaj�c w ramionach cz�owieka nazwiskiem
Warren, kt�rego postanowi� zabi�. Im g��biej si� zanurza�, tym silniejszy by� nap�r wody. W ko�cu zacz��
odczuwa� b�l.
B�l, pomy�la� Solo, jak to dobrze, �e w�a�ciwie go si� nie pami�ta, pozostaje tylko wspomnienie, �e
b�l jest czym� nieprzyjemnym. Woda stoj�ca w z�zie obmywa�a mu cia�o, podczas gdy statek ko�ysa� si�
wzd�u�nie i zbacza� z kursu uderzany sztormowymi falami. Solo obliczy�, �e od Nowego Jorku dzieli ich
dzie� drogi. Sp�dzi� ca�y tydzie� na my�leniu.
Wypu�ci� Warrena z u�cisku, kiedy ten umar�. Trup, wsysany przez wod�, �ci�ga� go a� do dna.
Le��c w�r�d przegni�ych drewnianych resztek jakiego� starego zatopionego statku, Solo obserwowa�
Warrena dryfuj�cego w pobli�u g�ow� w d�. Warren wygl�da� tak, jakby ci�gle krzycza�. Usta mia�
otwarte. Widok dryfuj�cego Warrena by� jakby oskar�eniem i Solo poczu� uk�ucie �alu. W ko�cu ten
cz�owiek robi� tylko to, co do niego nale�a�o. Jasne w�osy Warrena falowa�y mi�kko wok� g�owy, tworz�c
podwodn� aureol�. Solo zastanawia� si�,
jak to jest, kiedy cz�owiek jest martwy. Stara� si� wyobrazi� to sobie: zobaczy� siebie le��cego
nieruchomo, patrzy� na to jako� z g�ry. Ale przecie� �eby widzie� musia�by by� �ywy. Po zastanowieniu
doszed� do wniosku, �e �mier� jest czym� niewyobra�alnym. Koncentruj�c si� na obserwowaniu Warre-
na, poczu�, �e b�l ust�puje. Po paru chwilach, podczas kt�rych mi�dzy drewnianymi resztkami statku
powsta� wir. Solo zobaczy�, �e Warren odp�yn��. By�o to tak, jakby zmar�y sko�czy� karci� swego
morderc� i, nie b�d�c co prawda w pe�ni usatysfakcjonowanym, postanowi� si� oddali�.
Kiedy Solo pozostawa� w ca�kowitym bezruchu, b�l by� do zniesienia, lecz przy wykonywaniu
najmniejszego chocia�by ruchu jego czujniki pomiarowe szala�y. W ten mechanizm przezornie wyposa�y�
go Bill Stewart i teraz odbiera� sygna�y symuluj�ce niemo�liwy do zignorowania b�l. Mechanizm ten
zabezpiecza� go przed zniszczeniem. Solo pomy�la�, �e wbudowuj�c go Bill okaza� zdolno��
przewidywania, a r�wnocze�nie zrobi� co� niepotrzebnego. Wiem przecie�, �e jestem za g��boko,
dlaczego wi�c ci�gle mi si� o tym przypomina?
Pr�d na Pacyfiku by� silny. Kiedy Solo spr�bowa� stan�� na nogi i p�j�� w stron� p�ycizny, zosta�
zepchni�ty na wi�ksz� g��boko��, dalej od brzegu. B�l przeszkadza� mu my�le�. Solo przewr�ci� si�.
Le�a� twarz� w d� w�r�d kamieni i czeka�. Poruszanie si� stanowi�o dla niego problem. Bo kiedy si�
porusza�, nast�powa� nacisk na z��cza, kt�re broni�y dost�pu do jego cia�a �mierciono�nej wodzie
morskiej. Woda, dostawszy si� do uk�ad�w elektronicznych, zniszczy�aby go. Poruszaj�c nogami i r�kami
przy pr�bach zbli�enia si� do brzegu, wywo�ywa� jeszcze wi�kszy nacisk na z��cza, wi�kszy ni� wtedy,
gdy d�wiga� ca�e cia�o. Fakt, �e nad nim znajduje si� kolosalna masa wody, zacz�� dociera� do jego
�wiadomo�ci. Ogarnia� go strach.
Ko�o niego co� si� poruszy�o. Rozproszy�o to jego uwag�. Jakie� ma�e �yj�tko, pe�zaj�ce,
przezroczyste stworzonko z du�� liczb� n�g przebieg�o po piasku tu� przy jego twarzy. Czy to krewetka?
Tak, krewetka - ledwie widoczna. R�ni�a si� jednak na tyle od otaczaj�cej j� wody, �e dawa�o si� j�
zauwa�y�. Solo patrzy�, jak bije jej szklane serce, pompuj�c krew przez szklane
�y�ki. Krewetka sz�a pod pr�d, jej n�ki porusza�y si� pod ni�, rozkopuj�c piasek.
Moje d�onie - pomy�la� Solo.
Na d�oniach i palcach nie ma z��czy. Zrobi� eksperyment -poruszy� palcami. B�l nie odezwa� si�.
Powoli, powoli, prawie niedostrzegalnie Solo poruszy� d�o�mi, kt�re trzyma� u pasa. Kiedy poruszy�
ramionami, chc�c ustawi� d�onie w odpowiedniej pozycji, b�l odezwa� si� szale�czym zgie�kiem w jego
m�zgu, zak��caj�c jasno�� my�lenia.
Kiedy ustawi� d�onie we w�a�ciwej pozycji, w pobli�u �rodka ci�ko�ci w�asnego cia�a, odczeka�
chwil�, pragn�c, �eby b�l ust�pi�. Przerzuci� wi�kszo�� ci�aru cia�a na palce, naciskaj�c d�o�mi na dno.
Znowu odczeka�, a� b�l ust�pi. Nie wolno mu poruszy� ani jednym stawem, spowodowa� naporu wody
na �adne ze z��cz. Odzyskawszy jasno�� my�lenia, ruszy� powoli naprz�d. Posuwa� si� cal po calu po
dnie, wspieraj�c si� na palcach. Im bli�ej by� brzegu, tym mniejsze stawa�o si� ci�nienie wody.
By� pijany z rado�ci, kiedy w kilka godzin p�niej wydosta� si� na p�ytk� wod�. Po�o�y� si� na plecach i
patrzy� na s�o�ce ta�cz�ce nad jego g�ow� w kr�gu b��kitnego nieba. Woda otaczaj�ca b��kitny kr�g by�a
migoc�cym srebrem lustrem, w kt�rym odbija�a si� zielona g��bina. Jak pi�knie! B�l ust�powa�. Z��cza
wytrzyma�y. Jego cia�o nie uleg�o �adnym uszkodzeniom. Bill na pewno by�by zadowolony, gdyby si�
dowiedzia�, �e z��cza okaza�y si� mocniejsze, ni� obliczano. Mo�e nawet mocniejsze, ni� s�dzi� sam
Solo. Bo Solo liczy�, �e wytrzymuj� do g��boko�ci trzystu st�p, nie spodziewaj�c si� jednak, �e b�dzie
czu� a� taki b�l. Mimo tego b�lu - uda�o si�. By� mo�e nawet dzi�ki b�lowi, bo b�l sprawi�, �e Solo nie
dopu�ci� do przeci��enia z��czy, dzi�ki czemu zdo�a� uciec.
Przeczeka� ca�y dzie�, ws�uchuj�c si� w odg�osy wydawane przez �ruby nap�dowe, sonary statk�w
poszukiwawczych i ma�ych �odzi podwodnych. Wiedzia�, �e w ko�cu poszukuj�cy zbli�� si� do brzegu. O
zmierzchu wsta� i wszed� na mi�kki piasek pla�y.
W po�owie drogi do skraju d�ungli, kt�ra mia�a da� mu bezpieczne schronienie, zobaczy� Billa. Szed�
brzegiem pla�y
tu� przy wodzie. Jednak nikt, nikt, nawet Bill, nie m�g� dowiedzie� si�, �e Solo prze�y�. By� to kluczowy
element planu:
wszyscy musz� uwierzy�, �e Solo zosta� zniszczony, bo tylko to dawa�o pewno��, �e przestan� go
szuka�. Solo biegiem dopad� do skraju d�ungli i zatrzyma� si� za niskim krzakiem. Obserwowa� Billa
id�cego pla��. Jest za ciemno, nie dostrze�e moich �lad�w - pomy�la�.
Bill potkn�� si� i upad�. Robot poczu� nag�y przyp�yw przera�enia. Skierowa� w tamt� stron� obiektywy
swoich oczu, zrobi� najazd i zobaczy�, �e Bill potkn�� si� na jednym z jego �lad�w. Zobaczy� te� wyraz
twarzy Billa. Wygl�da� tak, jakby dokona� jakiego� odkrycia. Nie, to niemo�liwe! Bill by� prawdopodobnie
jedynym cz�owiekiem, kt�ry m�g� w tym �ladzie dostrzec co� niezwyk�ego. Bill poszed� po �ladach,
odwr�ci� si� twarz� w kierunku �ciany drzew i spojrza� w stron� Sola. Solo wcisn�� si� g��biej mi�dzy
ga��zie, kiedy Bill, utykaj�c z powodu zwichni�tej kostki, poszed� po �ladach a� do skraju d�ungli. Stan�li
twarz� w twarz, byli o pi�tna�cie st�p od siebie, ale tylko robot mia� tego pewno��.
Kiedy Bill zawo�a�: �Solo?", robot poczu�, �e musi odpowiedzie�. Wo�a� go przecie� ten, kto go
skonstruowa�. Impuls ka��cy mu odpowiedzie� by� bardzo silny, ale silniejsza okaza�a si� ch�� prze�ycia.
By�o wiele rzeczy, o kt�rych Solo chcia� porozmawia� z Billem, jednak w tej chwili Bill by� zagro�eniem,
jedynym cz�owiekiem, kt�ry wiedzia�, �e Solo uciek�. Chc�c post�pi� zgodnie z zasadami, jakie mu
wpojono. Solo powinien by� zabi� Billa. Mia� jednak �wiadomo��, �e nie jest w stanie tego zrobi�.
Bill wzdrygn�� si�, kiedy z niskiego krzaka rosn�cego mi�dzy nim a Solem zerwa� si� jaki� ptak. Sta�
przez chwil� bez ruchu, wpatruj�c si� w ciemno�� i u�miechaj�c szeroko. Solo by� pewien, �e go nie
wida�. Oczy Billa, przenikliwe i spokojne, wpatrywa�y si� w widma czaj�ce si� w ciemno�ci. Bill chwyci�
ga��� krzaka, pu�ci� j� gwa�townie, odwr�ci� si� i pobieg� pla��.
Solo obserwowa� go. Bill szed� z powrotem po jego �ladach i zaciera� je starannie.
3
Bill Stewart i jego wsp�lnik, Byron Rand, pozostawili nale��ce do Electron Dynamics sto akr�w w
Palm Bay na Florydzie w stanie naturalnym. Teren by� g�sto zaro�ni�ty ro�linno�ci�: r�nymi gatunkami
palm i sosnami.
Pu�kownik Daniel Sawyer nazwa� ten teren �Obszarem Kontrakcji" i wsp�lnie z grup� instruktor�w,
kt�rych Pentagon przys�a� z Brygady Si� Specjalnych z Fort Bragg, trenowa� na nim Nemroda.
Sawyer mia� pi�� st�p i dziesi�� cali wzrostu i by� silnie zbudowany. Sta� teraz obok robota przy
drzwiach ma�ego blaszanego budyneczku. Znajdowa�y si� w nim komputery i sprz�t wideo obs�ugiwane
przez dw�ch technik�w z Electron Dynamics. Przeznaczone by�y do monitorowania Nemroda w czasie
�wicze�. Sawyer by� niezadowolony z tego, �e w por�wnaniu z robotem wygl�da na cz�owieka drobnego,
gdy� Nemrod - replika Sola z matowego czarnego plastiku - mia� sze�� st�p i dwa cale wzrostu i wa�y�
trzysta funt�w. Na ludzi Sawyer te� nie lubi� patrze� z do�u. Bo wiedzia�, �e genera�ami zostaj�
przewa�nie pu�kownicy wysokiego wzrostu. Mimo tej r�nicy wzrostu Sawyer panowa� nad pot�n�
maszyn�, kt�ra potrafi�a z �atwo�ci� go�ymi r�kami wymordowa� ca�� kompani� piechoty. Sawyer
zastosowa� metody szkoleniowe, kt�re uczyni�y robota tak sprawnym. By�a to rekomendacja lepsza ni�
najwy�szy wzrost.
- Mamy cz�owieka... wroga... w budynku E... ten cz�owiek wzi�� zak�adnika - powiedzia� Sawyer do
robota. - Chc�, �eby� uratowa� tego zak�adnika.
Sawyer patrzy�, jak g�owa Nemroda odwraca si� w stron� budynku E, czyli jednej z prowizorycznych
chat, jakie zbudowano na terenie przeznaczonym do �wicze�.
- Tak jest - potwierdzi� rozkaz Nemrod.
Budynek by� poza zasi�giem wzroku, jednak Nemrod wiedzia� dok�adnie, gdzie on si� znajduje, dzi�ki
temu, �e wyposa�ony by� w wewn�trzne mapy. Zanim odpowiedzia� Sawyerowi, mia� ju� przygotowany
plan podej�cia; wiedzia�, �e nie p�jdzie t� sam� drog� co �cigani i �e dojdzie do chaty od ty�u. Trzyma�
sw�j karabin, AK-47, tak jakby by� to dzieci�cy pistolecik. Spod karabinu wystawa� magazynek z
trzydziestoma �lepymi nabojami. Nemrod wierzy�, �e s� to naboje ostre. Wierzy� we wszystko, co mu si�
powiedzia�o.
- Zak�adnikowi nie mo�e sta� si� �adna krzywda - przypomnia� Sawyer.
Nemrod odwr�ci� si� twarz� do niego i powt�rzy� zasady:
- Nie robi� krzywdy sprzymierze�com. Zabijam tylko wrog�w. Robi� tylko to, co ka�� mi robi�
upowa�nione osoby.
Nemrod m�wi� wszystko tym samym tonem. Sawyer uwa�a�, �e brzmi to tak, jakby robot by� ura�ony,
chocia� r�wnocze�nie wiedzia�, �e mu si� tylko tak zdaje, bo tysi�ce razy s�ysza� ten sam monotonny
za�piew.
- Dobrze - powiedzia�. - Zaczynaj. Nemrod odwr�ci� si� i pu�ci� biegiem w stron� budynku. Sawyer
wszed� do pomieszczenia z urz�dzeniami sterowniczymi, usiad� przy monitorze i w�o�y� s�uchawki. Dwaj
technicy �ledzili Nemroda wizualnie -za po�rednictwem kamer ukrytych w�r�d drzew - i elektronicznie -
dzi�ki automatycznemu urz�dzeniu wbudowanemu w robota, informuj�cemu o jego po�o�eniu. Sawyer
usiad� przy monitorze - przy tym stanowisku roboczym, przy kt�rym podczas bitwy zasiad�by dow�dca - i
zobaczy� to, co widzia� Nemrod. Nemrod zszed� ju� z utartej �cie�ki i posuwa� si� przez zaro�la tras�
kt�ra prowadzi�a na ty�y budynku E. Sier�ant Thorpe, kt�ry gra� rol� porywacza, obserwowa� oczywi�cie
tras�, kt�r� sam przyszed
czyli najbardziej prawdopodobn� tras� doj�cia. Inteligentny robot - pomy�la� Sawyer. Ciekawe, jak
poradzi sobie z nasz� niespodziank�.
Po przej�ciu stu jard�w Nemrod schyli� si� i zacz�� powoli podchodzi� do krytej strzech� chaty, kt�ra
by�a ledwie widoczna w�r�d wysokich chwast�w. Kiedy przerzuca� si� na widzenie w podczerwieni, w
monitorze zawirowa�o. Zielone li�cie wygl�da�y na ekranie jak szkar�atne. Nemrod skrada� si�, by� w
odleg�o�ci stu st�p od chaty.
Po chwili zatrzyma� si�. Sawyer zobaczy�, �e skierowa� obiektywy na grup� palm rosn�cych na prawo
od siebie. Robot przerzuca� si� z widzenia w ultrafiolecie na widzenie w podczerwieni i z powrotem, co
utrudnia�o Sawyerowi zorientowanie si� w tym, co widzi Nemrod. W g��bokiej podczerwieni Sawyer by� w
stanie widzie� mieni�cy si� b��kitny obraz m�czyzny chowaj�cego si� za jaskrawoczerwonymi palmami.
Nemrod zauwa�y� niespodziank�, czyli sier�anta Morrisona. I co teraz? Je�eli strzeli do Morrisona,
ostrze�e Thorpe'a, kt�ry zabije zak�adnika. Je�eli nie strzeli, to Morrison go zaatakuje, co r�wnie� b�dzie
ostrze�eniem dla Thorpe'a. Cokolwiek zrobi - zak�adnik straci �ycie. Sawyer u�miechn�� si�, obserwuj�c
swego mechanicznego ucznia usi�uj�cego rozstrzygn�� dylemat, przed kt�rym go postawi�.
Nemrod czo�ga� si� w stron� z�owrogiego b��kitnego obrazu cz�owieka przyczajonego w zasadzce.
Sawyerowi zje�y�y si� w�osy na karku: robot mia� zamiar zabi� Morrisona go�ymi r�kami. By�a to w�a�ciwa
strategia, ale Sawyer musia� teraz w�a�ciwie rozplanowa� czynno�ci w czasie. Je�eli zbyt wcze�nie
powstrzyma Nemroda, to test wypadnie nieprzekonuj�co. Je�eli zrobi to za p�no, to z Morrisona
zostanie miazga. Przysun�� do ust mikrofon. Palec trzyma� na przycisku w��czaj�cym transmisj�.
Morrison podni�s� g�ow�, trzyma� j� teraz na wysoko�ci ga��zi.
Kiedy si� wychyli�, Nemrod w jednej chwili przeszed� na normalne widzenie i run�� w jego stron�.
Obraz na monitorze zamaza� st�a�e zanim Morrison zd��y� wystrzeli�, Sawyer zobaczy�, �e Nemrod
schwyci� jego karabin i odrzuci� go daleko od siebie. By�o oczwiste, �e Nemrod rozwi�za� problem.
- Nemrod, st�j! - powiedzia� Sawyer.
- Wr�g - odezwa� si� z g�o�nika nad monitorem g�os Nemroda.
Sawyer w napi�ciu obserwowa� ekran. Ogromna d�o� Nemroda obejmowa�a szyj� Morrisona.
Morrison krztusi� si� i plu�, jego twarz by�a obrzmia�a i czerwona.
- Pu�� go, Nemrod! On jest sprzymierze�cem. Sprawdza ci� tylko.
Sawyer zgarbi� si� i pokr�ci� g�ow�. Dlaczego? Dlaczego Nemrod nie s�ucha? Nemrod stopniowo
zwolni� u�cisk i Morrison opad� na ziemi�. Zbiera�o mu si� na wymioty.
Sawyer zapyta� go drog� radiow�:
- Dobrze si� czujesz?
Przez oczy Nemroda dostrzeg�, �e Morrison si� krzywi. Morrison odkaszln�� i w ko�cu wykrztusi�:
- Tak. Oczywi�cie. Ten skurwiel gra troch� ostro. Morrison, patrz�c w oczy Nemroda, rzuci�
Sawyerowi gniewne spojrzenie.
- Przykro mi - powiedzia� Sawyer. - Nie ruszaj si�. Chc� si� przekona�, czy Nemrod dostanie
Thorpe'a. Morrison, w�ciek�y, kiwn�� g�ow�.
- Nie ma obawy. Nie mrugn� nawet, dop�ki ta maszyna nie odejdzie.
Sawyer zwr�ci� si� teraz do Nemroda:
- Ten cz�owiek udawa�, �e czatuje na ciebie w zasadzce. Pokona�e� go. Uwa�aj go za
unieszkodliwionego. Kontynuuj misj�.
- Kontynuuj�.
Dobrze - pomy�la� Sawyer. Solo nie zachowa�by si� w ten spos�b, bo Stewart zaprogramowa� go w
krety�ski spos�b. A on, Sawyer, szkol�c Nemroda, do�o�y� wszelkich stara�, �eby przekona� robota, �e
jego wrogowie s� prawdziwi i �e, zabijaj�c, zabija naprawd�. Podczas tych �wicze� Nemrod po raz
pierwszy spotka� si� z aktorem, ale by� to te� ostatni trening przed zabraniem go do d�ungli na solidne
�wiczenia w terenie. Teraz, kiedy ju� by�o wiadomo, �e robot zabija bez wahania, mo�na by�o nauczy� go
gier wojennych. Sawyer mia� swoj� teori� wyja�niaj�c�, dlaczego Solo si� zbiesi�. Uwa�a�, �e Solo zacz��
odr�nia� symulacj� od rzeczywisto�ci, zanim nauczy�
si� bezwgl�dnego pos�usze�stwa. Spos�b, w jaki Stewart go �wiczy�, by�, wed�ug Sawyera, przyczyn�
jego zepsucia. Nemrod nigdy niczego nie kwestionowa�. Nie wolno mu by�o tego robi�. Zabija� tych,
kt�rych kazano mu zabi�. Sawyerowi zdawa�o si� nawet, �e Nemrod znajduje przyjemno�� w zabijaniu
swoich ofiar, je�li oczywi�cie maszyna mo�e odczuwa� przyjemno��.
Nemrod skierowa� obiektywy z powrotem na chat�, a po chwili Sawyer zobaczy� chwasty i krzaki
zbli�aj�ce si� do jego oczu, gdy� Nemrod przypad� do ziemi i zacz�� si� czo�ga�. Zaro�la rozst�powa�y
si� w miar� jak robot posuwa� si� naprz�d. Po kilku minutach Nemrod przeszukiwa� wn�trze chaty krytej
strzech� z palmowych li�ci. Robi� to za pomoc� czujnik�w.
Sier�ant Thorpe, zgodnie z instrukcj�, obejmowa� za szyj� niby-wi�nia, kaprala Towlera, a
r�wnocze�nie przystawia� mu do g�owy wojskow� czterdziestk� pi�tk�. Sawyer patrz�cy w monitor
widzia� obu m�czyzn jako niezbyt wyra�ne, b��kitne sylwetki na czerwonym tle. Zobaczy�, �e robot
podnosi karabin i celuje w g�ow� Thorpe'a. Dobrze. Porywacz nie zostanie ostrze�ony. Doskonale.
Sawyer po�o�y� r�k� na klawiaturze pomocniczej obok mikrofonu. Ta klawiatura nosi�a nazw� steruj�cej
efektami specjalnymi i funkcjonowa�a jako prze��cznik selekcyjny powoduj�cy wybuch r�nych ma�ych
�adunk�w znajduj�cych si� przy cz�onkach grupy testuj�cej, w wyniku czego robot odnosi� wra�enie, �e
jego karabin wyrz�dzi� im szkody. Metoda ta zosta�a opracowana przez specjalist� od efekt�w
specjalnych z Hollywood. Obserwuj�c gdzie robot celuje, Sawyer wybiera� odpowiednie efekty. Malutkie
�adunki by�y odpalane na d�wi�k karabinu robota, dzi�ki czemu robot widzia�, jak rozrywa si� cia�o,
rozpryskuje krew. Po �zabiciu", �trup" by� usuwany z zasi�gu wzroku robota i odsy�any do Fort Bragg. Dla
Nemroda ka�da taka �mier� by�a prawdziwa i mia�a prawdziwe konsekwencje. Sawyer nacisn�� klawisz z
napisem �g�owa, lewa strona" i czeka�.
Z AK-47 pad� jeden strza�. Sawyer zobaczy� na monitorze, �e w strzesze z palmowych li�ci powsta�a
dziura wskutek uderzenia �lepym nabojem.
Nemrod wsta� z kl�czek, napar� na drewnian� �cian� chaty, zwali� j� i dosta� si� do �rodka. Zobaczy�,
�e Thorpe le�y w ka�u�y krwi z dziur� o poszarpanych brzegach w g�owie. Zak�adnik, kapral Towler, wsta�
u�miechaj�c si�.
- Chod� ze mn� - powiedzia� do niego Nemrod.
- Dobrze.
Towler kiwn�� g�ow� i wyszed� z chaty. Nemrod ukl�k� obok cia�a Thorpe'a.
- Cholera! - zakl�� Sawyer. - Nemrod, id� dalej. Przyprowad� tu zak�adnika.
- Ten wr�g nie jest martwy - powiedzia� Nemrod. Sawyer zobaczy�, �e robot wyci�ga r�k�, chc�c
dotkn�� fa�szywej rany.
- Jest. Jest martwy...
Nemrod wyci�gn�� cienki przew�d przyklejony do szyi Thorpe'a plastikiem udaj�cym cia�o. Jego d�o�
znikn�a z pola widzenia Sawyera. Nie widzia�, co robot robi, a� do chwili kiedy b�ysn�o ostrze no�a
przesuwaj�ce si� w stron� szyi Thorpe'a.
- Nie! - wrzasn�� Sawyer. - Nemrod, przesta�! Ostrze no�a zag��bia�o si� w szyj� Thorpe'a. Pojawi�a
si� krew, prawdziwa krew. Nemrod trzyma� n� nieruchomo. Thorpe chwyci� go za przegub i usi�owa�
odepchn�� jego r�k�. Sawyer us�ysza� zduszony g�os:
- Nemrod... nie...
- Wr�g udawa�, �e jest martwy - powiedzia� Nemrod. -Otrzyma�em polecenie, �eby zabi� tego wroga.
Sawyer waln�� d�oni� w blat sto�u. Dlaczego Nemrod sprzecza si� w�a�nie teraz? Us�ysza� krzyk
Thorpe'a. Zobaczy�, �e n� zag��bia si� dalej w jego szyj�. Cz�owiek, kt�rego zna� i lubi�, by� w�a�nie
mordowany. Sawyer m�g� pos�a� Nemrodowi impuls b�lu albo nawet wy��czy� go, nie mia� jednak
gwarancji, �e n� nie p�jdzie g��biej.
- Nemrod, zaraz ci� zaboli! Rozkazuj� ci przesta�. Od�� n�. Zamelduj si� tutaj.
N� zatrzyma� si�. Nemrod wyszarpn�� go i w�o�y� do pochwy, kt�ra by�a poza zasi�giem wzroku
Sawyera. Sawyer zobaczy�, �e Thorpe podnosi r�ce, przytyka sobie d�onie do rany i �e krew wyp�ywa mu
spomi�dzy palc�w. Ma�o brakowa�o, a by�by martwy. Kiedy Thorpe zacz�� p�aka�, Sawyer kiwn�� g�ow�.
Odwr�ci� si� do dw�ch technik�w.
- No - powiedzia� - chyba nie ma w�tpliwo�ci, �e ta pieprzona maszyna ma wol� zabijania, prawda?
Technicy, obaj bladzi, pokiwali g�owami.
Nemrod wsta� i wyszed� do kaprala Towlera, kt�ry sta� przed chat� i wygl�da� na ci�ko przera�onego.
- Chod� ze mn� - powiedzia�.
- Odejd� ode mnie! - krzykn�� Towler.
- Chod� - powt�rzy� Nemrod, wyci�gaj�c do niego r�k�. -Uratowa�em ci�.
Towler skoczy� w zaro�la i uciek�. Nemrod ruszy� za nim w pogo�.
- Pozw�l mu odej��, Nemrod. Zamelduj si� tutaj.
- Zak�adnik musi by� doprowadzony - powiedzia� Nemrod.
Sawyer usiad� g��biej w krze�le i pokr�ci� g�ow�. Nie, do cholery, nie tak. Robot jest przyzwyczajony
do tego, �e zawsze jestem opanowany. �e m�wi� spokojnie.
Na monitorze pojawi� si� budynek z urz�dzeniami sterowniczymi. Nemrod patrzy� w jego stron�.
Sawyer widzia�, jak obraz powi�ksza si� i zmienia kolory, bo robot usi�owa� dostrzec go w�r�d li�ci. Przez
minut� obraz by� nieruchomy.
- Zosta�e� schwytany przez wroga - powiedzia� wreszcie Nemrod. - Dlatego ka�esz mi nie zabija� tych
wrog�w.
- Nieprawda!
Sawyer przerwa� i zmusi� si� do m�wienia spokojnym g�osem.
- Nemrod... postanowi�em zmieni� misj�. Masz obowi�zek s�ucha� moich rozkaz�w bez zadawania
pyta�. Chcesz, �ebym oceni� t� misj� jako nieudan�?
Nemrod �achn�� si�. Nieudana misja oznacza�a b�l. Ten b�l zadawa� Sawyer.
- Wracam - powiedzia� Nemrod.
Id�c w stron� budynku z urz�dzeniami sterowniczymi, m�wi� do siebie, uzasadniaj�c logicznie w�asne
dzia�ania i usi�uj�c uspokoi� samego siebie.
- Wr�c� - mrucza�. - Je�eli Sawyer zosta� z�apany, uwolni� go. A je�eli nie, to b�d� robi�, co ka�e.
Sawyer obserwowa� na monitorze budynek z urz�dzeniami sterowniczymi, w kt�rym sam si�
znajdowa�. Wsta� i w�o�y� do kieszeni pilota zdalnego kierowania. Na pilocie by�y dwa przyciski. Ka�dy z
nich przykrywa�a czerwona metalowa klapka zapobiegaj�ca przypadkowemu naci�ni�ciu. Na jednym by�
napis �b�l", a na drugim �wy��czanie".
- S�uchaj, Mike - powiedzia� do jednego z technik�w -obserwujcie obaj z Allenem monitor, trzymaj�c
d�o� na wy��czniku. Co� jest nie w porz�dku.
Wyszed� na zewn�trz i czeka� na robota. Jedn� r�k� trzyma� w kieszeni, przykrywaj�c palcami
przyciski.
Nemrod min�� go i wszed� do budynku.
- Dok�d idziesz? - spyta� Sawyer, kiedy robot przechodzi� obok niego.
Nemrod nie odpowiedzia�. Sawyer odwr�ci� si� w stron� drzwi i obserwowa� go. Robot zignorowa� obu
technik�w, pochyli� si� nad wy��cznikiem, a potem rozejrza� si� po wn�trzu, szukaj�c wroga. Nast�pnie
wyszed� na zewn�trz i stan�� przed Sawyerem.
- Nie zosta�e� schwytany.
- �wietnie, Nemrod.
Sawyer podni�s� ju� klapk� na przycisku generuj�cym b�l. Nacisn�� przycisk.
�okcie Nemroda z g�o�nym trzaskiem uderzy�y o tors. Jego d�onie dr�a�y. B�l nasila� si� tak d�ugo, jak
d�ugo Sawyer trzyma� palec na przycisku. Kiedy g�owa Nemroda zacz�a si� gwa�townie kiwa� na boki,
kiwa� tak gwa�townie, �e os�ony jego oczu klekota�y, Sawyer pu�ci� przycisk.
Nemrod osun�� si� na kolana.
- Kiedy ci m�wi�, �eby� przesta�, masz przesta� - powiedzia� Sawyer.
- Zosta�em nauczony podejmowania decyzji. Zobaczy�em przew�d i...
- To dobrze, �e go zauwa�y�e�. To dowodzi, �e jeste� spostrzegawczy. Ale nie wolno ci kwestionowa�
tego, co m�wi�, nawet przez u�amek sekundy. Rozumiesz?
- Tw�j g�os zmieni� si� nagle. By� w nim strach. By�o mo�liwe, �e zosta�e� schwytany - powiedzia�
Nemrod b�agalnym g�osem.
- Je�eli nie powiem ci, �e zosta�em schwytany, musisz zawsze przyjmowa�, �e tak nie jest. W walce
g�os twojego dow�dcy b�dzie si� zmienia�. Musisz si� do tego przyzwyczai�. Je�eli zostan� schwytany,
powiem ci o tym.
- Ale... - zacz�� robot.
Sawyer nacisn�� przycisk. Z ponur� satysfakcj� patrzy�, jak wa��ca trzysta funt�w maszyna wije si�
bezradnie z b�lu. Przypomnia� sobie, jak Stewart w�cieka� si� na ten pomys�. Na pytanie, co robot b�dzie
czu�, odpowiedzia�:
- Wyobra� sobie, �e wszystkie kom�rki b�lowe w twoim ciele wysy�aj� r�wnocze�nie sygna�y o
najwy�szym nat�eniu. Mo�esz mi wierzy�, kto� odczuwaj�cy co� takiego wola�by by� wrzucony do
ogniska. Spr�buj sobie wyobrazi� ten b�l, spr�buj sobie wyobrazi�, co by si� dzia�o wtedy, kiedy by� taki
b�l odczuwa�.
- Pewnie bym umar� - odrzek� Sawyer.
- Albo chcia�by� m�c umrze� - zgodzi� si� Stewart. - Czy chcesz, �eby Nemrod prze�ywa� takie
rzeczy?
Sawyer rozwa�a� ju� to pytanie. Uwa�a� si� za co� w rodzaju rzemie�lnika, za jubilera oprawiaj�cego
drogie kamienie w z�oto. Nemrod by� dla niego po prostu surowcem.
- Tak - odpowiedzia�.
Sawyer tylko chwilowo dysponowa� dost�pem z zewn�trz do o�rodk�w b�lu Nemroda. Aparat, kt�ry
mu to umo�liwia�a mia� by� usuni�ty z wyposa�enia prawdziwego robota bojowego. Gdyby pozosta� tam,
gdzie by�, m�g�by zosta� u�yty r�wnie� przez wroga. Na razie jednak stanowi� doskona�e narz�dzie
szkoleniowe. Gdyby Stewart w tej chwili zobaczy� Nemroda, z pewno�ci� zmieni�by zdanie. Bo to dzia�a�o
bardzo dobrze. Gdyby pomy�leli o tym wcze�niej i wyposa�yli w takie urz�dzenie Sola, nie straciliby go.
- Masz nie dyskutowa� - powiedzia� Sawyer, zdejmuj�c palec z przycisku, - Masz s�ucha� rozkaz�w.
Rozumiesz, robocie?
Nemrod, kl�cz�c na piasku, podni�s� g�ow� i spojrza� na Sawyera.
- Tak - powiedzia� bardzo powoli. - Rozumiem. Cz�owieku.
Sawyer �achn�� si� na to s�owo, ale zaraz pomy�la�, �e u�ycie go przez Nemroda jest logiczne.
- Dobrze.
Sawyer wskaza� palcem furgonetk�.
- �aduj si�. Wracamy do laboratorium.
Nemrod podni�s� sw�j AK-47, kt�ry poprzednio upu�ci� w ataku b�lu. Wyj�� magazynek i da� go
Sawyerowi, tak jak go uczono. Sawyer kiwn�� g�ow�. Nemrod odwr�ci� si� i poszed� do furgonetki.
Podczas kr�tkiej podr�y do wojskowego skrzyd�a budynku Electron Dynamics Nemrod siedzia� w
milczeniu. Sawyer obserwowa� go zas�piony. Wygl�da�o na to, �e robot zapomnia� o incydencie. Trzyma�
karabin mi�dzy nogami, opieraj�c go kolb� o pod�og�, i wygl�da� jak konny policjant gotowy do akcji.
W gara�u wysiedli i przeszli do budynku. Sawyer szed� za Nemrodem zmierzaj�cym korytarzem do
swojej kwatery. W sali obs�ugi i wyczekiwania trzej technicy zacz�li czy�ci� Nemroda. Potem mieli zaj��
si� jego silnikami i uk�adami elektronicznymi oraz na�adowa� akumulatory. Kiedy sko�czyli go wyciera�,
Nemrod po�o�y� si� na kanapce, a oni zacz�li pod��cza� do niego kable elektroenergetyczne i kable do
wprowadzania danych. Sawyer przygl�da� si� temu przez chwil�, a potem poszed� do swojego biura.
Godzin� p�niej Bill Stewart pokiwa� g�ow�, kiedy Sawyer opowiedzia� mu, co si� zdarzy�o na
Obszarze Kontrakcji.
- Nie dziwi mnie to - powiedzia�.
Siedz�cy obok Stewarta emerytowany genera� Clyde Haynes, kt�ry r�wnie� pracowa� w Electron
Dynamics, postuka� w politurowany blat sto�u konferencyjnego i powiedzia� do pu�kownika Sawyera:
- Zgadza si�, ch�opcze. Widzia�em, jak to samo dzia�o si� z Solem. Pieprzona maszyna stawa�a si�
coraz sprytniejsza.
Clyde wskaza� Billa.
- Ten cz�owiek, kt�ry j� wymy�li�, powiedzia� ci, ch�opcze, �e tak b�dzie.
- Spodziewali�my si�, �e maszyna b�dzie coraz sprytniejsza, panie generale.
Sawyer spojrza� gniewnie na Clyde'a, rozz�oszczony brakiem szacunku z jego strony.
- Je�eli Nemrod ma na�ladowa� prawdziw� ludzk� inteligencj�, to powinien by� kontrolowany. Musi
by� mo�liwy do kontrolowania.
- Zapomina pan - odezwa� si� Bill - �e Nemrod nie ma�puje ludzkiej inteligencji. On jest inteligentny.
- Jest jednak maszyn� - powiedzia� Sawyer. - Uwa�amy, �e powinien pan nas poinformowa�, jak
mo�emy usun�� niekt�re jego obwody i spowodowa�, �eby by� troch� g�upszy. No wie pan, stonowa� go
troch� od poziomu D�yngis Chana do poziomu, powiedzmy, obecnego tutaj genera�a.
Sawyer u�miechn�� si�, kiedy Clyde spiorunowa� go wzrokiem.
- Je�eli za�o�ymy, �e dow�dca przy aparaturze sterowniczej b�dzie si� nim prawid�owo pos�ugiwa�, to
on sam nie musi by� taki cholernie inteligentny.
- Ale w takim razie potrzebny wam jest robot zdalnie sterowany, a nie niezale�ny - powiedzia� Bill.
- Wcale nie - odrzek� Sawyer. - Zadowoleni jeste�my ze sposobu, w jaki Nemrod obmy�la swoj�
strategi�, bo w walce nie b�dzie czasu na podpowiadanie mu ka�dego kroku. A poza tym Nemrod
reaguje o wiele szybciej, ni� zdolny by�by reagowa� cz�owiek przy aparaturze sterowniczej w warunkach
prawdziwej bitwy. Nemrod dzia�a b�yskawicznie. Podoba nam si�, �e zachowuje autonomi� w walce.
Chcemy jednak, �eby by� bezwzgl�dnie pos�uszny. Je�eli w cz�owieku mo�na wyrobi� bezwzgl�dne
pos�usze�stwo, a twierdzi pan, �e Nemrod jest jak cz�owiek, wi�c je�eli w cz�owieku mo�na wyrobi�
bezwzgl�dne pos�usze�stwo, to dlaczego nie w robocie?
Clyde spojrza� na Billa, a potem przeni�s� wzrok na Sawyera. Pytanie zosta�o dobrze postawione i
Clyde by� szcz�liwy, �e to nie on musi na nie odpowiada�. Jego zadaniem by�o sprzedawa� dawnym
kumplom z Departamentu Obrony wyposa�enie laboratori�w i komputery produkowane przez Electron
Dynamics, czyli urz�dzenia, o kt�rych nie mia� poj�cia. W rozmowach z kolegami opisywa� swoj� prac�
nast�puj�co: To ma by� praca? To jest nieustaj�ce balowanie. Impreza za imprez�. Picie, dziewczyny.
To jest �ycie! Clyde u�miechn�� si� na my�l o swojej obecnej wolno�ci, o tym, �e ma w�adz� i pieni�dze,
nie b�d�c w�a�ciwie obci��onym odpowiedzialno�ci�.
Bill odpowiedzia� mu u�miechem i zwr�ci� si� do Sawyera:
- R�nica polega na tym, �e cz�owiek ma motywacj�. A Nemrod jest bytem-maszyn�. Wiem, �e pan
tego nie przyjmie do wiadomo�ci, jednak to prawda. Trudno przekona� maszyn�, �e warto�ci ludzkie s�
jej warto�ciami. Osobowo�� Nemroda - podobnie jak nasze osobowo�ci - wyewoluowa�a z jego
do�wiadcze� �yciowych, z tym �e Nemrod jest zupe�nie inn� ni� my istot�. W procesie uczenia si�, kt�ry
umo�liwia powstawanie osobowo�ci Nemroda, kszta�tuje si� twarda, bardzo niezale�na indywidualno��.
Gdyby cz�owiek przeszed� podobn� pr�b� jak Nemrod, a wielu takie przechodzi, to r�wnie� zacz��by
dyskutowa�.
Bill u�miechn�� si� i doda�:
- Nie lubi� si� chwali�, panie pu�kowniku, ale je�eli ju� mowa o bezwarunkowym, bezwzgl�dnym
pos�usze�stwie, to ja sam pod tym wzgl�dem by�em bardzo marnym �o�nierzem.
Sawyer przyjrza� si� Billowi uwa�nie. Prawdopodobnie ten Stewart rzeczywi�cie by� do niczego jako
�o�nierz. Pilot helikoptera w Wietnamie - to du�o wyja�nia. Piloci s� bezczelni, trudno ich kontrolowa�.
Stewart jest multimilionerem, a mimo to nosi te idiotyczne koszule i w�osy ma zawsze rozczochrane.
Sawyer poczu�, �e ma ochot� zmusi� Billa do stani�cia na baczno�� i do doprowadzenia swojego
wygl�du do porz�dku.
- Nawet najtwardszego cz�owieka mo�na z�ama� -powiedzia�.
- To prawda - zgodzi� si� Bill. - Ale Nemrod nie jest cz�owiekiem. Czy mam z nim porozmawia� zanim
si� kompletnie zbiesi?
- Mo�e to dobra my�l - odrzek� Sawyer. - Dowiem si�, czy .to jest po��dane. Wie pan, �e nie ma pan
ju� pozwolenia na przebywanie w otoczeniu tej maszyny?
- Tak, wiem - potwierdzi� Bill. - Bo po co facet, kt�ry wymy�li� tego robota, ma mie� z nim jeszcze do
czynienia? Za bardzo to by�oby sensowne.
Sawyer popatrzy� na Billa przeci�gle.
- Jak ju� powiedzia�em, dowiem si�.
4
By� rze�ki wiosenny dzie�. Laura Johnson-Reynolds znajdowa�a si� w parku przy Washington Square w
Greenwich Village na Manhattanie. Przeszukiwa�a w�a�nie ci�ki stalowy �mietnik, chc�c znale�� co� do
czytania. Zniszczony szary p�aszcz, kt�ry mia�a na sobie, zmarszczy� jej si� na plecach, gdy si� schyli�a.
Wyci�gn�a zgnieciony kawa�ek �New York Timesa". By�y to strony dotycz�ce biznesu i finans�w. Laura
strzepn�a mokr� chusteczk� papierow�, kt�ra przylgn�a do pierwszej z nich. Sta�a z gazet� przy twarzy
i odczytywa�a tytu�:
Rynek obligacji reaguje na obni�enie stopy procentowej. Kiwn�a g�ow� i poci�gaj�c nogami cofa�a si�,
dop�ki nie dotkn�a kraw�dzi parkowej �awki. Usiad�a nie przerywaj�c lektury.
Siedz�cy na �awce po przeciwnej stronie alejki detektyw porucznik Anthony Watkins pokr�ci� g�ow�,
patrz�c jak Laura przesuwa gazet� przed zmru�onymi oczami. Obserwowa� j� uwa�nie. By�a m�oda,
chyba tu� po trzydziestce, za m�oda na kloszardk�. Mo�e jest stukni�ta - pomy�la�. Jej rude w�osy by�y
brudne, zbite w jednolit� mas�. Czytaj�c mru�y�a oczy - na pewno zgubi�a okulary. Kiedy�, kiedy gdzie�
mieszka�a, czytywa�a gazety. Mo�e mia�a m�a. Jak to si� do diab�a sta�o, �e wyl�dowa�a tutaj jako
kloszardka? Watkins zobaczy� jakiego� m�czyzn�, kt�ry wysiada� z taks�wki na Pi�tej Alei. M�czyzna
przeszed� �ukiem, min�� konnego policjanta i zbli�a� si� nie�mia�o do Watkinsa.
Czytaj�c, Laura nie�wiadomie zacz�a si� drapa�, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, �e, si�gaj�c pod
rozci�gni�t� koszulk� trykotow�, ods�ania jedn� pier�. Watkins pokr�ci� g�ow�, zawstydzony. Laura
po�o�y�a sobie gazet� na kolanach i wyj�a p� kwarty Southern Comfort z kieszeni p�aszcza. Pochylaj�c
si� nad gazet�