9923

Szczegóły
Tytuł 9923
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9923 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9923 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9923 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bohdan Czeszko Pokolenie Ulica Wolska mia�a betonow� nawierzchni�, g�adk� i ka-miennie tward�. Beton dzwoni� pod ko�ami pojazd�w jak napi�ta sk�ra b�bna. Nie dawniej jak miesi�c temu wybija�y tutaj uparty rytm �elazne stopy niemieckich �o�nierzy, �elazne ko�a armatnich lawet, �elazne g�sienice czo�g�w. Przeci�gali ulicami miasta w upalne dnie i nocami, p�osz�c sen, aby zmusi� do strachu i utraty wszelkiej nadziei. Ci�gn�li na wsch�d ko�ysz�c stalowymi he�mami tak jednakowi i liczni, �e twarzy ich nikt nie zapami�ta�. Roztarli na py� powierzchni� betonowej jezdni i kurz przez nich zmielony roznosi� wiatr po mie�cie. Drobinki tego kurzu podobne by�y do okruch�w zaczarowanego zwierciad�a: komu osiad�y na oczach, ten widzia� ju� tylko nie-z�omno�� armii niemieckiej i w�asn� nico��. Na ulicznych ekranach, marszcz�cych si� od wiatru, wy�wietlano pier- wsze reporta�e filmowe ze wschodniego frontu. Nad gromadami patrz�cych ludzi, przy d�wi�kach patetycznego wst�pu do pi�tej symfonii Beethovena, wznosi�a si� w g�r� lufa olbrzymiego dzia�a niby r�ka �elaznego boga. Ulica Wolska, jedna z g��wnych arterii komunikacyjnych sto�ecznego miasta Warszawy, posiada�a betonow� nawierzchni�, g�adk�, kamiennie tward�, dzwoni�c� pod ko�ami pojazd�w jak napi�ta sk�ra b�bna. Ale jej przecznice � po�al si� Bo�e. Oto ulica M�ynarska, ��cz�ca dzielnic� Wola z dzielnic� Ko�o, ulica wa�na, a przecie� zabrukowana kocimi �bami. Tak samo G�rczewska i wszystkie inne ulice w�r�d tutejszych czynszowych kamienic, suchych drzew i biednych ludzi. Bruk powybijany, pe�en dziur �le za�atanych, wyboj�w po pociskach, kt�re spada�y i eksplodowa�y w trzydziestym dziewi�tym roku. O nienawistnych kamieniach tego bruku my�li Stacho trzymaj�c szarpi�cy na wszystkie strony dyszel dwuko�owego w�zka. Dyszel skacze do g�ry i na bok, wymierza bolesne uderzenia w biodro, szleja wgniata w g��b cia�a obojczyk i wydusza z p�uc reszt� gor�cego powietrza. J�zyk wysech� i ociera podniebienie jak gruda suchej ziemi. Jest bia�y, rozparzony dzie� lipca, dzie� zbyt d�ugi, jak na mizerne si�y siedemnastoletniego ch�opca, od wielu lat pozbawionego dostatecznej ilo�ci po�ywienia. Stacho odpycha uparcie podeszwami drewniak�w okr�g�e kamienie jezdni. Trzyma dyszlem wag� w�zka. W chwili kiedy przestanie utrzymywa� dyszel w po�o�eniu poziomym, �adunek ze�li�nie si� na bruk. Jest tam w �elaznej beczce trzysta kilogram�w wodnego szk�a dla pani Kozakiewicz (Sk�ad Artyku��w Mydlarskich i Farb). U pani Kozakiewicz Stacho pracuje za dwadzie�cia z�otych tygodniowo, bez ubezpieczalni i wy�ywienia. Sto z�o- tych kosztuje kilogram s�oniny. Matka nic prawie nie zarabia, poniewa� straci�a zupe�nie zdrowie w czasie zimy z roku trzydziestego dziewi�tego na czterdziesty. Stacho zapami�ta na zawsze t� zim�, kiedy zamarza� szpik w ko�ciach i kiedy co rano odr�bywa� przymarzni�te do futryny drzwi. Wielu starych ludzi na Budach, a tak�e i dzieci, nie zobaczy�o po tych mrozach s�o�ca wiosny roku 1940. Teraz plecy Stacha sma�y s�o�ce. Onuce zwin�y si� w grube w�z�y i ocieraj� stopy. Pan Maniu� nie nosi onuc, lecz bawe�niane skarpetki, wystaj�ce z wypucowanych przedwojenn� past�, giemzo-wych pantofli. Stacho widzi k�tem oka migoc�ce nad flizami chodnika obuwie pana Maniusia. Zda si�, �e pan Maniu� p�ynie w powietrzu jak b�g Merkury ze skrzyde�kami u pi�t � b�g, kt�rego wizerunkiem ozdobiony jest dyplom pani Kozakiewicz. Maniusiowi jest lekko, Maniu� ma g�ow� do interes�w, pe�ni funkcj� magazyniera i sprzedawcy. Maniusiowi doskwiera upa�, pragn��by jak najszybciej znale�� si� w ch�odnym wn�trzu sklepu, za lad� obit� arkuszem blachy, w�r�d znanych zapach�w nafty i terpentyny. Pop�dza Stacha nie �a�uj�c mu epitet�w w rodzaju: �usmarkana sieroto". Stacho dobrn�� do M�ynarskiej i widzi drzewa cmentarzy: �ydowskiego, muzu�ma�skiego i ewangelickiego. Naj�adniejszy jest cmentarz ewangelicki. Posiada wykwintn� kaplic� od frontu i nawet jezdnia przy cmentarzu wylana jest asfaltem, aby mod��w i psalm�w nie g�uszy�y ha�asy z zewn�trz. Bogaci umarli, filary kupieckich rod�w, spoczywaj�cy pod marmurowymi p�ytami, winni mie� spok�j. Stacho z ulg� my�li o tym asfalcie � b�dzie przez chwil� g�adko, ale przewiduje jednocze�nie, �e asfalt rozmi�k� i ko�a w�zka grz�zn�� b�d� w smolistym cie�cie. Nie dosz�o jednak do tego. Opodal muzu�ma�skiego cmentarza, na tr�jk�tnym placu u zbiegu ulic Ostroroga i M�ynarskiej, ch�opcy grali w futbol. Gonili gromad� pi�k� tocz�c� si� po przydeptanych badylach. Pi�ka zrobiona by�a z ugniecionego w kul� papieru, owi�zanego telefonicznym kablem. Mecz obfitowa� w sensacyjne momenty. W chwili gdy Stacho mija� graj�cych, bramkarz uprzedzaj�c strza� wybieg� na pole karne i rozpaczliwym kopni�ciem pos�a� pi�k� poza centrum boiska. Sta� tam, przypadkowo zreszt�, napastnik tej samej dru�yny, zbyt zniech�cony, aby bra� udzia� w gremialnej obronie swojej bramki. Dostrzeg� pi�k�, oczy mu zab�ys�y, zastopowa� wprawnie i poprowadzi�, jak m�g� najszybciej, na bramk� przeciwnika. Krzyk rozpaczy, jakim j�kn�li wszyscy gracze dru�yny nieprzyjacielskiej, spowodowa�, �e Stacho d�wign�� zwieszon� nad brukiem g�ow� i nie przestaj�c ci�gn��, obserwowa� z narastaj�cym zainteresowaniem samotny przeb�j napastnika: �dojdzie do strza�u czy dogoni� go? Czy bramkarz obroni strza�?" Atakuj�cy zerkn�� przez rami� i widz�c falang� przeciwnik�w, doganiaj�cych go i skoml�cych ze zdenerwowania niby sfora ogar�w, ustawi� sobie pi�k� i strzeli� � jak strzeli�! By�a to bomba co si� zowie. Stacho nie widzia� ju� jednak ani strza�u, ani bezowocnej robinsonady bramkarza. Lewe ko�o w�zka trafi�o na g��bok� dziur� w jezdni. W�zek zatoczy� si� gwa�townie, dyszel szarpn�� w g�r� wy�amuj�c rami� w barku. Stacho nie zdo�a� utrzyma� dr�ga w obrzmia�ych, nieczu�ych palcach. Us�ysza� �oskot spadaj�cej beczki. W�zek sta� spokojnie, rozkraczony na ko�ach, celuj�c dyszlem w niebo. �Jak zenit�wka" � pomy�la� Stacho na sekund� przedtem, zanim uderzenie w nos pozbawi�o go przytomno�ci. Ziemia uciek�a spod drewnianych podeszew but�w, upad� mi�kko niby ga�gan. Z p�kni�tej beczki s�czy�o si� szk�o wodne, ciek�o powoli rynsztokiem, zagarniaj�c kurz i s�omki. Poprzez grub� �cian� zamroczenia dochodzi�y do �wiadomo�ci Stacha krzykliwe g�osy. Le�a� w ciemnej dziurze, wys�anej czarnym futrem, i nie chcia�o mu si� otwiera� oczu. Otworzy� je dopiero w�wczas, kiedy poczu�, �e kto� podnosi go z ziemi. I oto zobaczy�, jak pan Maniu�, stoj�c na czubkach swych l�ni�cych pantofli, dygocze, bezw�adny niby zdech�a ryba. Potrz�sa� nim, trzymaj�c za krawat, wysoki, rozro�ni�ty blondyn. Maniusiowi oczy wysz�y z orbit � nie by� to ju� m�odzieniec z g�ow� do interes�w, lecz samo zwierz�ce przera�enie w angielskiej marynarce. Blondyn hu�taj�c Maniusiem powtarza�: � �obuzie � b�dziesz bi�? �obuzie � b�dziesz bi�? Odsun�� Maniusia od siebie i przebieraj�c �akomie pal cami prawej d�oni zwija� j� w pi�� wielk� jak bochen. � W ucho go! W mich�! � krzycza�y zgodnym ch� rem obydwie dru�yny pi�ki no�nej. � Zostaw, Grze�, bydlaka, nie paskud� � odezwa� si� spokojnie g�os poza plecami Stacha. Pan Maniu� gwa�townie uwolniony zatoczy� si� i stukn�� plecami o latarni�. Mia� zamiar krzykn��: �Policja", ale nie krzykn��, zdarza�o mu si� bowiem bywa� w tych stronach. Blondyn, nazwany Grzesiem, kln�c podj�� z jezdni worek wypchany wi�rami, zarzuci� sobie na rami� i skin�� na Stacha. Wzi�li go mi�dzy siebie. Trzeba by�o przy�pieszy� kroku, poniewa� zamajaczy�y niedaleko dwie szare sylwetki niemieckich �o�nierzy. Ch�tnie czynili oni sprawiedliwo�� wedle w�asnego uznania. Towarzysz Grzesia by� to jegomo�� starszy, o mi�sistej, porowatej twarzy. Niegdy� musia� by� t�gi. Podniszczone ubranie pami�taj�ce lepsze czasy wisia�o na nim teraz jak sk�ra na hipopotamie. Grze� odziany by� niechlujnie. Kroczy� ci�ko, kaczym ko�ysz�cym si� chodem, jako �e mia� platfus. Obydwaj wonieli �ywic� i kostnym klejem. Byli stolarzami. Stacho wysmarka� z nosa skrzep krwi i zerka� �yczliwie na obydwu wielkich i silnych, ci�ko ko�ysz�cych r�koma. � Gdzie mieszkasz? � sapn�� Grze� spod worka. � Na Budach, za plantem, ko�o cegielni. � No to w�druj, bracie, a szybko, bo za jakie dziesi�� minut oczy zapuchn� ci zupe�nie i przestaniesz widzie�. My tu skr�camy. � Machn�� r�k� w nieokre�lonym kie runku. \ Oddalali si� zwolna, a Stacho s�ysza�, �e gadaj� gwa�townie, i nie rusza� si� z miejsca. S�dzi�, �e nie powinni go pozostawi� zwyczajnie na skrzy�owaniu ulic po tym wszystkim, co zasz�o. � E... ch�opak... jak ci tam? � To wo�a� ten w sza rym ubraniu. � Stacho. � Jak ci zejd� siniaki spod oczu, to przyjd� do nas, do warsztatu. Pami�taj � stolarnia Berg�w na Dworskiej. Potrzeba terminator�w. Przyjd�, jak ci zejd� siniaki, ina czej majster ci� przegna, bo pomy�li, �e� �obuz. Do widze nia, Stachu. Poszed� powoli wzd�u� znanych dom�w, mija� p�oty, kt�re wydawa�y si� d�u�sze ni� zazwyczaj, ci�gn�� nogi z trudem, jakby bruki przedmie�cia zamieni�y si� w grz�skie bagno. Przebrn�� pole i opar� si� ci�ko o mur domu. Matka podnios�a si� ze sto�eczka wystawionego na s�o�ce i wyci�gn�a przed siebie d�onie, pokurczone przez reumatyzm. � To Maniu� mnie uderzy�, ale on ju� si� wi�cej cze pia� nie b�dzie. Dosta�em inn� robot�. Tylko te siniaki zejd�. Do mieszkania przysz�y kobiety z ca�ego domu. By�y ciekawe i lubi�y popisywa� si� swoj� wiedz� medyczn�. Stacho le�a� na tapczanie. Hucza�o mu w g�owie, a wok� biadoli�y s�siadki. Chlupie woda w kuble � to matka wy�yma r�cznik. � Przy�� mu mokry r�cznik na g�ow� � m�wi babka Masalska. � Na g�ow�, powiadam, mokry r�cznik, a na oczy no�e. Na oczy po�� mu dwa zimne no�e. II Plac Kercelego to by�o bogate targowisko. Spory plac zabudowano ciasno drewnianymi budami wzd�u� w�skich, kr�tych przej��. Za dnia kupcy podnosili klapy stragan�w, otwieraj�c oczom wn�trza zasobne we wszelkie dobro. Podniesione klapy tworzy�y rodzaj dachu krzywego i biegn�cego na r�nych poziomach nad uliczkami targowiska. W lecie wisia�a nad Kercelakiem chmura kurzu, zim� snu� si� dym z �elaznych piecyk�w. W dymie tym lub kurzu l�ni�a niezmiennie migotliwa rybka ze srebrnej blachy, uwi�zana do bambusowego kija. By� to znak reklamowy sprzedawcy przybor�w w�dkarskich, a jednocze�nie, mo�na by powiedzie�, symbol targowiska. Zastawiano tu bowiem na kupuj�cego przyn�t� tandetn�, a b�yskotliw�, aby wy�owi� z jego kieszeni, ile si� da, a w ka�dym razie najwi�cej. Kercelak mia� twarde �ycie. Odradza� si� za czas�w wojny trzykrotnie, niby ptak feniks. Palony, bombardo- 10 11 wany, likwidowany przez Niemc�w w przyst�pie niezrozumia�ego dla nikogo napadu psychozy higienicznej lub, co prawdopodobniejsze, ch�ci rabunku, odrasta�, zwyci�sko l�ni�cy nowymi straganami, po dawnemu wrzaskliwy, pe�en ruchu i gwaru bazarowego �ycia. Rzeczy, o kt�rych warn teraz opowiadam, dzia�y si� w okresie pierwszej prosperity wojennej Kercelaka. Nigdy p�niej ani przedtem nie rozkwit� tak pi�knie na po�ywce wojennej n�dzy, jak wtedy � w roku czterdziestym pierwszym. Kr�ci�o si� tam w�r�d stragan�w lub w przyleg�ych uliczkach, na marginesie niejako, wielu ludzi nie trudni�cych si� bezpo�rednio handlem lub gr� w ,,trzy miasta" czy naci�ganiem bli�nich na szarlata�skie sztuczki z lekami na kaszel, z natychmiastowym posrebrzaniem �y�ek, z idealnym ostrzeniem brzytwy, brutalnie st�pionej na kawa�ku drzewa. Byli to ludzie-szakale, o ile szakal mo�e by� alkoholikiem, z�odzieje niezdolni do z�odziejstwa, bo o�lepli od denaturatu, niegdy� gro�ni zbrodniarze, kt�rych teraz dziecko mog�oby obali� na ziemi�. Wys�ugiwali si� nimi handlarze troch� ze strachu, troch� dla wygody. Po placu �azi� dziadyga z ma�� dziewczynk� o mysich, �widruj�cych oczkach. �piewali przy akompaniamencie harmonii, w kt�rej po�owa ton�w milcza�a, ballad� o �o�nierzu, kt�ry powr�ci� z wojny i zosta� poznany przez wyrodn� c�rk�. Stary nosi� wyszargany mundur polski, aby podnie�� realizm swej pie�ni. Spe�nia� on funkcj� skrzynki do list�w. Je�li mrugn�� nieznacznie, nale�a�o poczeka�, a� sko�czy zwrotk�, po czym dziewczynka podchodzi�a do zainteresowanego i m�wi�a, co nale�a�o. Tym razem powiedzia�a do skromnie i czysto odzianego osiemnastoletniego m�odzie�ca ze �wie- 12 �� opalenizn� na twarzy: � Id� �Pod Psy", czekaj� tam Makoszczaki. � M�odzieniec przedpo�udnie sp�dzi� na pla�y i teraz nie mia� nic przeciwko temu, aby nieco zarobi�. Restauracja ,,Pod Psami" nie by�a ani mniej brudna, ani mniej cuchn�ca przypieczonym �ojem ni� inne w tej dzielnicy. Za bilardem, w g��bi, siedzia�o przy stoliku nakrytym papierem dw�ch m�odych ludzi odzianych w bryczesy, d�ugie marynarki i chromowe buty �oficerskie". Jeden z nich rozmazywa� palcem kr��ek wilgoci, kt�ry pozosta� po kuflu piwa, drugi ziewa� i d�uba� w z�bach cmokaj�c smakowicie. Oczy ich szkli�y si� po dobrym obiedzie. M�odszy Makoszczak, o twarzy nieco mniej pryszczatej, przywo�a� skinieniem r�ki opalonego m�odzie�ca i zapraszaj�co podsun�� krzes�o. Chodzi�o o melas�. Kilka beczek melasy. Mia�y zosta� odstawione przez pewnego furmana do pewnego sk�adu materia��w opa�owych przy ulicy Wroniej. Furman wozi� t� melas� z dworca towarowego �Syberia" na Prag� do fabryki sztucznego miodu. Konwojent, delegowany przez fabryk�, zosta� ju� obrobiony. Chodzi�o teraz o to, aby dopilnowa� uczciwego za�atwienia interesu. � Najpierw we�miecie w�zek i z Mietkiem od dozorcy zawieziecie puste beczki po melasie do tego sk�adu w�gla. Beczki trzeba zabra� od Koralowej z Kercelaka, wiesz gdzie? No, to wszystko. R�b � dostaniesz dwie setki. M�odzieniec skrzywi� si�. � Dwie i p�. Wszystko. � Makoszczak odwr�ci� si� i dotkn�� palcem mokrego kr��ka na stole. To nie by�o wszystko. Filantropami bracia Makoszczaki nie byli. Interes z melas� cuchn�� krymina�em. Gdyby mia� miejsce jeden z tysi�ca prawdopodobnych a fatalnych 13 zbieg�w okoliczno�ci, gdyby ca�a sprawa zasypa�a si� dzi�ki nadgorliwo�ci kt�rego� z agent�w Kripo, ludzie przychwyceni na szwindlu odpokutowaliby to bardzo dotkliwie. Melasa by�a przeznaczona dla fabryki sztucznego miodu, pozostaj�cej pod nadzorem niemieckim. Kto wie, czy nie pad�oby ci�kie s�owo: sabota�. Makoszczaki odczuwali nieprzepart� ch�� zachowania swego cennego �ycia. Bowiem sta�o si� ono za czas�w wojny pi�knie perliste i rozmaite, pe�ne mo�liwo�ci wr�cz nies�ychanych, a przy tym przytulne jak pierzyna. Wydawa�o si�, �e podbita przez Niemc�w Europa zamieni�a si� w jeden wielki czarny rynek, w ocean m�tnej wody, w kt�rej oni p�yn�li �mia�o jak dwa t�gie szczupaki o chytrych oczach i ostrych z�bach. W wewn�trznych kieszeniach ich marynarek spoczywa�y kupione za ci�kie pieni�dze �murowane" dokumenty. Nie �adne taniutkie �lewe" papiery, �wistki bez znaczenia, lecz ozdobione wielk� ilo�ci� stempli i podpis�w kartony legitymacyjne Izby Przemys�owo-Handlowej, za�wiadczenia z Arbeitsamtu oraz stwierdzenia inwalidztwa. W tamtych czasach dokumenty takie otwiera�y jeszcze pier�cie� ka�dej ob�awy. Wygodnie by�o Makoszczakom siedzie� w ciep�ym wn�trzu knajpy maj�c prze�wiadczenie, �e interesy kto� inny za nich za�atwia, �e jutro po prostu odbior� pieni�dze od Koralowej, grub� paczk� zielonych, przyjemnie szeleszcz�cych banknot�w. P�niej cz�� ich obr�c� na zakup ma�ych, okr�g�ych pieni��k�w, wyt�oczonych ze szczerego z�ota, pieni��k�w z wizerunkiem �miesznego or�a o dwu g�owach. Reszt� wypuszcz� na chwil� z r�k, aby powr�ci�a w podw�jnej ilo�ci. Ostatni� spraw�, kt�ra mog�aby budzi� ich zainteresowanie, by� los opalonego m�odzie�ca, tak samo zreszt�, jak czyj koi wiek inny poza ich w�asnym. Wiedzieli, �e nazywa si� Jurek Korecki i �e mieszka na tej samej klatce schodowej co oni, pi�tro wy�ej. W domu by�o �le z pieni�dzmi. Miesi�c temu ojciec sprzeda� za �mieszn� kwot� ostatni w domu zegarek na r�k�. Nie by�o co w�o�y� do garnka. Jurek przy�apa� w k�cie podw�rka Mietka od dozorcy, ura�wi� si� z nim i pobieg� na g�r�, aby w�o�y� gorsze ubranie. Ojcu b�kn�� �dzie� dobry", wyj�� wieszak z szafy i pocz�� si� przebiera�. � I dok�d to, sokole, kierujesz sw�j �mia�y lot? Widz�, �e nie za spraw� p�ci odmiennej �ciany tego domu niech�tny opuszczasz, zak�adasz bowiem n�dzne odzienie, posta� tw� plugawi�ce. Ojciec m�wi�c to postukiwa� g��wk� fajki o parapet okna, aby usun�� z jej wn�trza resztki przyschni�tego tytoniu. Zmieni� si� od czas�w przedwojennych. Pocz�tkowo chud� coraz bardziej. Odm�odnia� nawet i zatraci� masyw-nY wygl�d pana domu. Teraz jednak pocz�� wysycha� i kurczy� si� niby ga��� w ogniu. Sk�ra, naci�gni�ta na ko�ciach policzkowych, by�a po dawnemu czerwona i �udzi�a czerstwym wygl�dem. W rzeczywisto�ci by�y to �lady dawnych, syberyjskich mroz�w, kt�re na zawsze napi�tnowa�y twarz m�odziutkiego w�wczas socjaldemokraty, skazanego na zsy�k� za prinadle�nost' *. � Dok�d wybierasz si�? � Teraz ojciec zerka� ostro sponad okular�w. � Interes mam jeden za�atwi�, z Mietkiem si� w�a�nie um�wi�em... Par� groszy zarobi�. Takie tam... beczki. � Jakie beczki? Prinadle�nost' (ros.) � przynale�no��. 14 15 � No... z melas�. � Co za melas�, do ci�kiej cholery? � Ja wiem... melasa... samogon z tego p�dz� czy co�? � S�uchaj no, rycerzu czarnego rynku, gadaj zaraz, z kim ty te swoje interesy robisz i jakie. Je�li wolno ci co� poradzi�, to nie kr��, wiesz przecie�, �e jestem m�drzejszy od ciebie i nie dam si� wystawi� do wiatru. M�wi� gniewnie, potem odwr�ci� si� plecami do Jurka i patrz�c w okno doda�, cedz�c s�owa: � Wczoraj za�mierdzia�e� mi w�dk�. To ju� nie jest byle co. Jurek usiad� na tapczanie i przesta� by� wa�ny, niemniej usi�owa� wykaza� stanowczo�� swojego post�powania, wci�gaj�c robocze spodnie. � Nie ma pieni�dzy, a jak mam okazj� zarobi� co� nie co�, to ojciec staje okoniem. Interes za�atwiam dla Makow skich z pierwszego pi�tra, je�li ju� o to chodzi. � I o to mi chodzi, i w zwi�zku z tym o wiele innych rzeczy. Ojciec nabi� fajk� drobno pokrajanymi �odygami tytoniowymi i zapali� j� dok�adnie. By�a to nie pozostawiaj�ca w�tpliwo�ci oznaka, �e b�dzie m�wi� d�ugo i pragnie by� uwa�nie wys�uchany. W mi�kkich pantoflach kroczy� powoli po pluszowym chodniku, po puszystych, fioletowych kwiatach na czarnym tle. Mija� l�ni�ce polerowaniem meble z lepszych czas�w, mahoniowy stolik, na kt�rym sta�o niegdy� radio przynosz�ce co wiecz�r melodi� rosyjskiej mowy, ulubionej jak w�asna. Mija� szaf� biblioteczn� ziej�c� teraz ciemn� pustk�. Wylecia�y z niej ksi��ki w �wiat, nios�c niby go��bie pocztowe wie�� o zag�adzie dostatniego �ycia. Sprzedawano najpierw te, z kt�rymi ojciec nie nawi�za� zbytniej przyja�ni. Potem pewnego dnia sprzeda� 16 wszystkie i d�ugo sk�pi� s��w odzywaj�c si� rzadko � jak chory. Jurek wiedzia�, �e ojciec dlatego tylko nie spieni�y� szafy bibliotecznej, ju� teraz na nic nieprzydatnej, poniewa� pozosta�by po niej smutny, prostok�tny �lad na �cianie, ciemniejszy od t�a wyp�owia�ej tapety. � ...M�j drogi, wojna zacz�a si� dopiero na dobre. Wnioskuj�c z si�y niemieckiego natarcia na wschodzie, po trwa d�ugo. Zbyt naiwnie oblicza�em si�y ZSRR. Wierzy �em tak mocno, jak chyba wierzyli pierwsi chrze�cijanie, �e Niemcy uderz� w mur ze stali, a p�niej zostan� zni weczeni. Bo �e to si� musi zacz�� � wiedzia�em. Teraz wiem, �e zostan� pobici straszliwie, ale to potrwa, potrwa... Wyprzedawa� si� nie ma sensu, a po prawdzie, to ju� i nie ma z czego. Przyj��em prac� w mojej firmie. B�d� teraz dla nich pracowa�. Jak? � To moja rzecz... Jurek przypomnia� sobie, �e na murach dzielnicy, a i ca�ego miasta, rysowa�y czyje� r�ce wizerunek ��wia � �pracuj powoli". Z niepokojem patrzy� na zegar, pozosta�o dziesi�� minut. � Do tej pory nie przeszkadza�em ci, nie miesza�em si� zbytnio w twoje sprawy. Rozumiem, �e dra�ni ci� bezczyn no��, �e nie chcesz przyzna� si� do bezradno�ci. Uczy� si� nie mo�esz. Nam z matk� trudno ci� b�dzie utrzyma�. Nie zgodz� si� jednak na to, aby� zbydl�cia�... Nie mo�esz robi� teraz tej przekl�tej matury. Uko�czy�e� gimnazjum i prze nie�li�my ci� do innej szko�y, ta�szej. M�j Bo�e, ile� obie cywali�my sobie po trzydziestu z�otych, zaoszcz�dzonych na licealnym czesnym... Od starej szko�y oderwa�e� si�, jak ba lon od ziemi, a w now� nie wnikn��e�. Gdzie s� teraz twoi dawni nauczyciele? Kto mo�e to wiedzie�. Przyzna� si� obecnie do tego, �e si� jest profesorem gimnazjum, to zna czy po�o�y� g�ow� pod ewangeli�. A twoi ewentualni nowi 17 2 � PokolenU nauczyciele � ci, nie znaj�c ci�, nie b�d� ci� chcieli zna�. A czesne � nie m�wi� ju� o pieni�dzach, ale jak wielk� ilo�ci� godzin niepokoju przysz�oby p�aci� twojej matce i mnie, gdyby� kr��y� po ulicach z fa�szyw� legitymacj� w kieszeni. A pieni�dze na twoje utrzymanie, podr�czniki, odzienie i tyto�, te pieni�dze, przykro m�wi�, te� nie s� ostatnim argumentem. Nie mo�esz si� uczy�, ale nie jest to pow�d do machni�cia r�k�... Jurek wygl�da� przez okno. Po�rodku podw�rka uprawiali lokatorzy owalny skrawek ziemi. Mizerny ogr�dek warzywny zape�niono do ostatniego centymetra. Poszczeg�lne, mikroskopijne zagoniki nale�a�y do najbiedniejszych w kamienicy. Przyszed� tam z motyk� i konewk� szewc z parteru, ko�ciany dziadzio, zdobny br�dk� d la car Miko�aj. Przygl�da� si� swej dzia�ce zatroskany. W jednym jej ko�cu marchew nie uda�a si�. W roku trzydziestym dziewi�tym eksplodowa� na tym miejscu granat niemiecki i zatru� ziemi� niby �lina smoka. � Czyta�em dzi� gazet� i wyczyta�em og�oszenie: stolarnia Berg�w poszukuje praktykant�w. Matka zna rodzin� Berg�w. Babka twoja pra�a u nich i my�a okna. Tak... poniewa� w�o�y�e� spodnie, wdziej tak�e kurtk� i p�jdziesz tam z matk� jeszcze dzi�, dowiecie si�, jakie s� warunki. Matka powinna zaraz nadej��... Nie patrz na mnie w ten spos�b, bo pos�dz� ci� o idiotyzm. Zreszt�, m�j drogi, ja w twoim wieku by�em g�rnikiem w niemieckiej kopalni w�gla, w rok p�niej pracowa�em w piekarni Michlera i to wszystko nie wysz�o mi na z�e. Przestan� si� ciebie czepia� te sukinsyny z Arbeitsamtu. Dostaniesz papiery � tu ojciec za�mia� si� cichutko � b�dziesz cz�owiekiem z Auswei-sem, a raczej jak o n i wol�, Ausweisem z cz�owiekiem. 18 Mo�e si� zdarzy�, �e ci� pewnego dnia z�api�, i co wtedy? � Gn�j b�dziesz trz�s� u niemieckiego bambra. No pomy�l... Ojciec po�o�y� d�o� na ramieniu Jurka i obaj patrzyli przez okno. Jurek my�la� o tym, �e s�ycha� o polskiej partyzantce i �e najch�tniej poszed�by w�a�nie do lasu. Lecz jak tam trafi�? Konspiracj� robili jacy� inni ludzie, nie znani nikomu �wi�ci narodowi, fanatyczni bohaterowie, gro�ni, patetyczni, zas�oni�ci tajemnic�. Mietek od dozorcy wytoczy� zza �mietnika w�zek, zatur-kota� nim po podw�rku. Stan�� pod oknem Jurka, stuli� wargi w kurzy kuper i gwizdn�� przera�liwie. Zza parapetu wychyli�y si� dwie g�owy. � Mi�ciu, powiedz, z �aski swojej, braciom Makow skim, �e Jurek nie za�atwi ich interesu i �eby w og�le od czepili si�. Ojciec powiedzia� to wszystko dobitnie. Szewc uni�s� g�ow� znad zagonu, przywita� ojca skinieniem g�owy i u�miechem. � Gdzie oni s�? Te Makoszczaki � pyta� Mietek. � �Pod Psami" � podpowiedzia� Jurek ojcu. � �Pod Psami"... �Pod Psami"... � og�osi� ojciec g�o �no, a nie bez satysfakcji. Szewc u�miechn�� si� z�o�liwie. �Pod Psami" Mietek od dozorcy sta� przy stoliku braci Makowskich. M�odszy ko�czy� przemow� o melasie: � ...no jak? Stoi? Za�atw � dostaniesz setk�... III Nie by�o powodu do po�piechu. Stacho wybra� si� zbyt wcze�nie, nie dowierzaj�c staremu budzikowi, kt�ry chodzi� teraz tylko w pozycji le��cej. Niegdy� w g�rnej cz�ci 19 tarczy zegarowej widnia�a szeroko u�miechni�ta twarz Murzyna �ypi�cego oczami w takt tykania. P�niej oczy gdzie� si� zapodzia�y, usta� w twarzy ruch, przez co uzyska�a wyraz okrutnej ironii. Sta�o si� to po �mierci ojca, on bowiem dba� o zegar do chwili, kiedy go zad�awi�a ziemia w g��bokim wykopie. Stacho idzie powoli, poniewa� wie, �e i tak b�dzie pierwszy. Przed wej�ciem do fabryki poczeka, tak jak to czyni�y przed nim ca�e pokolenia robotnik�w. Do fabryki wejdzie razem z Grzesiem i tamtym drugim, tak b�dzie lepiej ze wzgl�du na protekcj�. Dzie� podnosi si� nad Wol� ci�ki i gor�cy. Jest teraz szczyt kaniku�y. Po upalnym dniu nast�puje duszna noc, drgaj�ca od mrugania gwiazd i ciurkania �wierszczy, a za ni� ranek od razu nagrzany jak zupa stoj�ca w szaba�niku. Niebo jest bia�e i pulchne. Dymy z fabrycznych komin�w nie wiej� po nim energicznie jak sztandary, lecz s�cz� si� leniwie i rozpylaj� w md�ym powietrzu. Ulic� P�ock� krocz� ospale: granatowy policjant i ,,szupo" z Sonderdienstu. Szkl� si� w s�oneczku cholewy but�w. Ziewaj� obydwaj, nie ma dzi� szmugler�w z mi�sem i w�dlin�, napotykaj� jedynie mleczarki roznosz�ce sin�, wodnist� ciecz po gospodach. Policjant sprawdza zawarto�� baniek, ka�e p�aci� mandaty. �Szupo" patrzy na to wszystko jak sowa. Czasami kopnie ba�k� do rynsztoka, ale nie bije, jest mu dostatecznie gor�co. Przeklina s�u�b� w tym pod�ym kraju, gdzie nawet g�upie baby-mleczarki usi�uj� omin�� przepisy i robi� w ba�kach podw�jne dna, na wierzchu mleko, a pod spodem t�uste, kremowe mas�o. Stacho rozwa�a: �Kopn�� by go, drania, w s�abizn�". I zaraz my�li tocz� si� dalej: Podchodzi do �andarma niby nigdy nic i lu go drewniakiem, gdzie nale�y. Ten skr�ca si� 20 z b�lu, puszcza automat. Stacho chwyta bro� i zastawia policjanta si�gaj�cego po pistolet. Obydwaj, �szupo" i policjant, podnosz� r�ce. Teraz Stacho przywo�uje tego jegomo�cia w kraciastej koszuli, id�cego drug� stron� ulicy, ka�e mu odpi�� pas policjantowi i odda� sobie. Potem rozkazuje je�com i�� przed siebie. Tu nast�puj� wahania. Zastrzeli� obydwu by�oby najpro�ciej, ale czy echo strza��w nie zwabi�oby patrolu myszkuj�cego, podobnie jak ten, gdzie� na s�siedniej ulicy. Zostawi� ich w spokoju � szybko zorganizuj� po�cig. I tak �le, i tak niedobrze. Poza tym pytanie: co robi� ze zdobyt� broni�? Ukry� � zardzewieje. I�� do lasu � z kim? Gdzie? Opanowa�a go rozterka, wi�c darowa� �ycie wrogom. Ta cz�� dzielnicy, gdzie zapobiegliwi przodkowie braci Berg pozostawili warsztat stolarski oraz czynszow� kamienic�, pocz�a tu� przed wojn� ulega� gwa�townym przeobra�eniom. Stawiano bloki mieszkalne i gmachy instytucji u�yteczno�ci publicznej. Wykupywano posesje spekuluj�c na budowie mieszka�. Zapanowa� kr�tki okres d�tej prosperity pokryzysowej. I tak wszystko rozbabrane pozosta�o. Obok starych, obro�ni�tych winem budyneczk�w, mieszcz�cych �redniej wielko�ci warsztaty rzemie�lnicze, ci�gn�y si� wysokie, czerwone pud�a blok�w mieszkalnych. Naoko�o widnia�y zarastaj�ce zielskiem fundamenty, wykopane po�r�d ugor�w. Latarnie pozosta�y gazowe, pami�taj�ce carskich st�jkowych, w�satych i z szablami. Stacho zachowa� z czas�w dzieci�stwa mgliste wspomnienie o staruszku, kt�ry chodzi� z dr��kiem i drabink�. Dr��kiem zahacza� o co� w latarni, roz�wietla�a si� w�wczas, a skoro nie chcia�a p�on��, ustawia� drabink�, wchodzi� na ni� i gmera� we wn�trzu klosza. Te latarnie i owite dzikim winem budynki warsztat�w po- 21 chodzi�y z jednego okresu � by� to czas bogatych mieszczuch�w. P�niej budowano mieszkalne bloki � pieni�dze robiono szybciej, nowocze�niej i w wi�kszych ilo�ciach. Teraz Stacho mija� gromad� �yd�w obwieszonych sakwami. Przyp�dzono ich tu z getta, aby splantowali ug�r, zwany �Sadurk�", pod budow� sk�adnicy �Kabelwerke". �yd�w pilnowa� SA-man i dwa wilczury alzackie. Niemiec chlasta� harapem cholewy but�w i rycza�: �Macie, ale mord� trzyma�, lausige Juden*". Przed wojn� ch�opcy bawili si� na �Sadurce" w policjant�w i z�odziei, grali w pi�k� a tak�e puszczali latawce w porze jesiennych wiatr�w. Oto ju� d�ugi parkan ze sczernia�ych desek, zwie�czony kolczastym drutem, p�niej parterowy budynek kantoru, a przy w�skich drzwiach drewniana tabliczka z okapem, na tabliczce wyryto pi�knie napis: BRACIA BERG STOLARNIA MECHANICZNA Opar� si� plecami o �elazny s�up linii tramwajowej i patrzy� w perspektyw� ulicy oczekuj�c nadej�cia znajomych stolarzy. Za �cian� kantoru zaszura� kto� butami, brz�kn�y klucze i w wej�ciowych drzwiach ukaza�a si� podobna do szczurzej mordki twarz starego cz�owieka w narciarskiej czapce. Popatrzy� na Stacha ostro, cofn�� si� jak borsuk do jamy i po chwili zakwicza�a za �cian� stara pompa. Przez otw�r w murze, opatrzony rynienk�, bluzn�a do rynsztoka brudna ciecz. Stary pompowa� zask�rn� wod� z piwnicy. Potem zn�w wyjrza�, ruszy� w�sami i zapyta?: �czego?" � celuj�c br�dk� w stron� Stacha. Doda� zaraz: �terminator, co?" Stacho kiwn�� g�ow�. Lausige Juden (niem.) � wszawe �ydy. � To czego stoisz pod s�upem? A? My�lisz, �e szef przyjdzie i powie: �Pan �askawy pozwoli". Wchod� do �rod ka, ch�ystku, i tego... poczekaj na majstra. Czego si� boisz? A? Wchod� �mia�o. Zanim pan Szymczyk uderzy w dzwon, ja tu jestem gospodarzem. Przepu�ci� Stacha i szturchaj�c go w plecy wielkim kluczem, przeprowadzi� wzd�u� korytarza na plac. Le�a�y tu, pra��c si� w s�o�cu, deski sosnowe, u�o�one w wielkich stosach. Terpentynowy zapach a� kr�ci� w nosie. Spodoba�o si� to Stachowi: pachnie i czysto wok�, i budynek warsztatu swojski, nie �adna murowana, zimna budowla, lecz poczciwa szopa drewniana, wypuczona od wewn�trz, rozsiad�a szeroko, kryta pap�. W ko�cu podw�rka sta� go��bnik i ust�p. Stary pchn�� oszklone drzwi i weszli do wn�trza. Przy pierwszym warsztacie na lewo od wej�cia sta� nagi do pasa, olbrzymi cz�owiek, przewi�zany parcianym fartuszkiem. Gni�t� dnem butelki siemi� lniane dla szczyg�a trzepocz�cego w klatce nad oknem. To by� Grzesio. � Aha, to ty, jak ci tam... � Stacho. � Stacho... M�wi�em z majstrem. B�dziesz dwa tygod nie na pr�bie. B�dziesz dobry � zostawi� na sta�e. Siadaj, tylko nie na warsztacie, na warsztacie ty�ka si� nie sadza, nie wychodek. Od szybek w drzwiach bieg�a uko�nie ku pod�odze z�ota smuga s�o�ca. Gasili j� na sekund� po kolei wszyscy wchodz�cy. W baraku zrobi�o si� gwarno, ciasno i weso�o. W�r�d warsztat�w i ludzi kr�ci� si� � jak drewienko w prze-r�blu � m�odzieniec o opalonej twarzy, odziany w zielone spodnie �pewiackie". Potr�ca�, przeprasza�, u�miecha� si�, wreszcie usiad� obok Stacha. 22 � Wy, kolego, tak�e na praktyk�? Pozwolicie, �e si� przedstawi�. Jurek � Jerzy Korecki. Przyjemnie wiedzie�, �e ma si� towarzysza niedoli. Co? � Ja si� nazywam Stacho... Ko�ciej, je�li ci o to chodzi. I wiesz co? Daj zapali�, jak masz. Zapalili. W hali maszynowej j�kn�� stalowym g�osem dzwon. Wszyscy rozeszli si� do swych warsztat�w, odzywaj�c si� teraz z rzadka niby ptaki szykuj�ce si� do drogi. Chudy, wyro�ni�ty z ubrania ch�opak kl�cza� przy piecu rozniecaj�c ogie� pod kocio�kami pe�nymi kleju. Na d�wi�k dzwonka wsta� i rykn��: �terminatory!" Stacho i Jurek podeszli do niego. Kilkana�cie par oczu przeprowadzi�o ich ciekawie. Chudzielec poprowadzi� ich w g��b piek�a. W�r�d maszyn wyj�cych rozmaitymi g�osami stercza�a niby budka sternika oszklona kabina majstra. Majstrowi towarzyszy� starzec o twarzy obwis�ej jak morda wy��a. By� to jeden z braci Berg�w, zwany �pierwszym". Popatrzy� na ch�opc�w i kiwn�� g�ow�, wobec czego majster chrz�kn�� i pukn�� o��wkiem w rajzbret. � Sylwek � zwr�ci� si� do ch�opca wyro�ni�tego z ubra nia � tego... � wskaza� na Jurka � daj Szymczykowi, a tego... � wskaza� na Stacha � ojcu do tarcz�wki. Niech odbiera, a przedtem niech wyrzuci trociny. Sylwek pozostawi� ich w�asnemu przemys�owi zaraz za drzwiami majstrowej kabiny, poniewa� kto� wrzasn�� ze stolarni: klej! Stacho podszed� ku pile tarczowej, zamieni� kilka s��w z wysokim robotnikiem, smaruj�cym maszyn�, wyci�gn�� z k�ta kanciasty kosz z dykty i bez po�piechu wygarnia� szufl� trociny. - Czego si� gapisz? Jazda do roboty! � Majster wysu- 24 n�� g�ow� ze swej budki i patrzy� gniewnie male�kimi oczkami. Twarz jego, ca�a w t�ustych gruze�kach, skurczona by�a niecierpliwie. Szymczyk okaza� si� czy�ciutkim grubaskiem, odzianym w nieskazitelny, zielonego koloru fartuch. Na jego perkatym nosie �wieci�y szk�a okular�w. �Tatu� taki... wujcio" � my�la� o nim prawie z rozczuleniem Jurek. � To wy jeste�cie Szymczyk? Majster mnie przysy�a, mam warn pomaga�. � Jaki wy? Co za wy? Odk�d to ja u ciebie �winie pas�, p�taku? � Przepraszam pana. Tak oto z miejsca p�k� wypieszczony w g�owie Jurka mit o tym, �e robotnicy m�wi� do siebie per towarzyszu, rozmawiaj�c z drugim robotnikiem � cz�onkiem klanu*, uczestnikiem zmowy parias�w*. Czas szed� powoli w robocie. Wskaz�wki elektrycznego zegara zda si� przywar�y do tarczy, jedynie cienka i srebrna � sekundowa obiega�a jednostajnym, miarowym ruchem, jakby dla podkre�lenia nieruchomo�ci pozosta�ych dw�ch. Jurek czuje t�tno krwi w nabrzmia�ych d�oniach. Ko�ci nasycaj� si� stopniowo o�owiem. Teraz oto przenosi drzwi z maszynowni pod szop�, gdzie Sylwek poci�ga je ��t� far-b�-gruntem. Ostre kanty drzwi r�n� sk�r� na d�oniach. Jurek ugni�t� kul� z papieru i trzymaj�c j� w d�oni chwyta p�yt� drzwi. Szymczyk zobaczy�, pokaza� robotnikom pracuj�cym przy najbli�ej ustawionych maszynach, a teraz Klan � przeno�nie: grupa ludzi zwi�zana wsp�lnym pochodzeniem i wsp�lnymi interesami. Parias � cz�owiek nale��cy do najbardziej upo�ledzonej warstwy spo�ecznej, n�dzarz pozbawiony wszelkich praw. 25 wszyscy rechocz� weso�o. �mieje si� nawet Staeho stoj�c obok Sylwkowego ojca. Obydwaj s� posypani trocinami i przypominaj� piekarzy. Jurek wyrzuci� papier. Nie odzywa� si� do nikogo w domu przez najbli�sze dwa tygodnie. Bywa� tak um�czony, �e proces prze�uwania kartoflanych plack�w stawa� si� ci�k� prac�. Zasypia� snem czarnym. Kl�� potwornie s�owami, kt�rych nauczy� si� od Grzesia szafuj�cego hojnie budowlanymi okre�leniami, zdarza�o si�, p�aka� suchym, wewn�trznym p�aczem. Przychodzi�a stryjenka, biadoli�a nad jego upadkiem i deklasacj�. By� mo�e, �e dzi�ki jej cnotliwo-religijnym tyradom nawraca�y coraz rzadziej fale gniewu i rozgoryczenia, kiedy chcia� rzuci� wszystko do diab�a. �Rzecz musi mie� sens, skoro budzi sprzeciw idiot�w" � powtarza� w my�li powiedzonko Konstantego. Ojciec patrzy� spokojnie sponad okular�w, ci�kim, rozumnym wzrokiem. Jurek przeklina� poranki, �egna� dni jak wrog�w. Ale wreszcie utar�o si�. Mi�nie przywyk�y. Szed� rano do roboty w t�umie robotnik�w zd��aj�cych do fabryk na Woli, przyciskaj�c �okciem zrolowany worek na wi�ry, w kt�ry owin�� obiadowy chleb. �owi� uchem d�wi�cz�cy dono�nie stukot w�asnych drewnianych sanda��w, bij�cych we flizy chodnika. Ramiona mia� lekkie. My�la�: ,,da si� �y�... da si� �y�..." IV Stacho odda� matce tygodni�wk�. _ Zarabiasz teraz nieco mniej ni� w mydlarni. Nie masz napiwk�w. Ale za to jest ubezpieczalnia, wi�c lekarstwo nie kosztuje, no i jest opa� za darmo. Jedno w drugie wchodzi. 26 Gdyby� nie pali�... co tam, i tak wystarczy tylko na kartofle i chleb. By�a bieda, jest jeszcze gorzej. B�dziesz mia� zaw�d, b�dzie ci l�ej. Nie to, co ojciec � ca�e �ycie z mandolin�*. Aby� tylko nie zacz�� pi�, Stachu. Jeszcze tego nieszcz�cia brakowa�oby mi na stare lata. Nad miastem galopuje lato d�ugimi susami dni. Tutaj, na przedmie�ciu, mo�na je bardziej zauwa�y�. Jest wi�cej zieleni, woda grzeje si� w kwadratowych gliniankach, zapraszaj�c do k�pieli. S� dwie, jedna p�ytsza, w kt�rej baraszkuj� dzieciaki, i druga g��boka na kilkana�cie metr�w. Nikt nie gruntowa� jej dna. Kr��� o nim legendy. M�wi�, �e le�y tam bro� porzucona w trzydziestym dziewi�tym roku, skrzynie z konserwami czy ze z�otem. Nikt tam nie dotar�. Ju� na kilka metr�w pod powierzchni� panuje mrok, woda staje si� lodowata i ci�nienie powoduje b�l w uszach, jakby korkoci�g wkr�ca�. Nawet najbardziej zadziorny �obuz w okolicy, Kostek, nigdy do dna nie doszed�, chocia� raz po pijanemu uparcie pr�bowa�. Ledwo go odratowano. Ponad gliniankami wznosi si�, niby stara fortyfikacja, wygas�y piec cegielni. Teraz jest to melina, szulernia, knajpa i przytu�ek. Nazywaj� cegielni� �hotel pod mokrym fletem". Sk�d flet � tego nikt nie wie. Do wn�trza wchodzi si� przez otwory, kt�re dawniej s�u�y�y do nadziewania pieca �wie�� ceg��. Stacho nakarmi� kr�liki, kupi� tytoniu od s�siada-szmu-glera i poszed� nad gliniank�. Pop�ywa�, po�o�y� si� ku s�o�cu, a obok siebie na papierku umie�ci� nieco tytoniu, �eby przesech�. Zielska wydaj� z siebie przed wieczorem szczeg�lnie ostry zapach. Stachowi jest przyjemnie, zm�czenie odp�ywa. My�li o tym, jak to jutro d�u�ej si� wy�pi, a p�niej skleci no- Mandolina � �argonowe: �opata. 27 w� klatk� dla m�odych kr�lik�w. Listewki przeznaczone na budow� klatki przyni�s� w worku z wi�rami. Ostro�nie je przygotowywa�, �eby Szymczyk nie zobaczy�. Szymczyka boj� si� wszyscy w warsztacie, obchodz� go jak �mierdz�ce jajo, chocia� nie jest ani majstrem, ani nawet podmajstrzym. Tyle, �e ubiera si� lepiej ni� inni, ma �on� folksdojczk� i swoje przyzwyczajenia. Na przyk�ad: przynosi mleczn� kaw� w butelce i wstawia j� dok�adnie na pi�� minut przed obiadem do gor�cej wody. Nie pije nigdy z butelki, lecz nalewa sobie do emaliowanego kubeczka. Pracuje przesz�o dwadzie�cia lat na maszynach i ma wszystkie palce w komplecie, ani jednej blizny nawet. Taki czy�ciutki, dok�adny. Stacho zauwa�y�, �e w sobot� majster, Szymczyk i magazynier dostaj� wyp�at� pierwsi, na kilka minut przed fajeran-tem i nigdy nie s� zadowoleni. Szymczyk nie �mieje si� g�o�no, tylko si� u�miecha. Ojciec Sylwka, M�odzianek, inaczej, ten potrafi si� �mia�. Huczy ten �miech po ca�ej hali maszyn. �mieje si� rzadko, bo komu dzisiaj do �miechu � za Niemca. �mieje si� z rzeczy prostych. Niedawniej jak dzi� utyt�a� brzeg deski w czarnej mazi, wyciekaj�cej z motoru, pu�ci� maszyn� w ruch, wrzasn�� do Stacha: odbieraj! I pchn�� desk� pod pi��. Stacho, o niczym nie wiedz�c, chwyci� ten usmarowa-ny brzeg i zapa�ka� d�onie smolist� mazi�. � Aha! � krzycza� M�odzianek poprzez wycie maszy ny. � Nie �ap jak kto g�upi, ale pomacaj r�k� od spodu, czy gw�d� nie zosta� albo inne jakie dra�stwo. Cieszy� si� z tego dowcipu i pokrzykiwa�: � Stasiu, umyj r�ce! � A kiedy zrobili zakurk�, powiedzia� powa�nie: � To nie �adne chachinki. �elazowski, jeden maszynista, ju� trzy tygodnie w szpitalu le�y. Przez co? Przez g�upi gw�d� w desce. Z maszyn� nie ma �art�w, to nie hebelek, 28 to ile� tam setek obrot�w na minut�. �wier� sekundy i palec albo r�czka � do widzenia. M�odzianek chodzi po maszynowni wielb��dzim, ko�ysz�cym si� krokiem, nogi ma ugi�te w kolanach jak stary ko�, zerwane od d�wigania desek. Pisa� nie umie i dlatego zapewne do tej pory pozosta� zwyczajnym maszynist� po tylu latach pracy. Zapewne dlatego maszynownia jest dla niego po trosze klatk� z dzikimi bestiami. Stacho widzi w jego oczach nieufno�� i cie� obawy, kiedy przyjdzie w��czy� klucz rozrusznika i kiedy maszyna warknie pierwszym, basowym g�osem. I jeszcze jedno: Stacho bierze �kit�" � to znaczy do worka z wi�rami pakuje odpadki drzewa. Tak robi� wszyscy, a zw�aszcza stolarze st�kaj�, kiedy trzeba wzi�� worek na plecy. M�odzianek zobaczy� to i na jego otwartej twarzy, kt�ra objawia wszystkie uczucia, ukaza� si� wyraz niesmaku. � Nie twoje drzewo, nie bierz. � Panu dobrze tak m�wi�, jak pan mieszka na terenie fabryki. � Nie twoje, znaczy, zostaw. � Wi�ry te� nie moje. � Wi�ry pozwolono, a odpadki niech zgnij� nawet, nie twoje, rusza� nie masz prawa. M�odzianek powtarza cz�sto: �firma zmarnieje, to i nam b�dzie gorzej i odwrotnie". To jest jedna z jego g��wnych zasad. Szef, �pierwszy" Berg, podaje M�odziankowi r�k� na przywitanie. Stacho le�y nad brzegiem stawu i patrzy w niebo poprzez badyle zielska. Po niebie kr��� go��bie, jakby uwi�zane na d�ugich gumach do go��bnika. Ganiaj� je ch�opcy ze stra- 29 chem, poniewa� nie wolno hodowa� go��bi, a to dlatego, �e mog� by� pomi�dzy nimi pocztowe. Niemcy zakazali, lecz mimo to go��bie migaj� skrzyd�ami na zakr�tach swej jednostajnej, powietrznej bie�ni i zn�w staj� si� na chwil� niewidoczne. S�ycha� d�wi�k ustnej harmonijki, graj�cej t�skn� melodi�: �Czekam ci�..." to gra Kostek. On tej l�ni�cej harmonijki z przyciskiem do wydobywania p�ton�w nie kupi�. �Wyskoczy�em � opowiada � z �elaznej Bramy i pruj� Mirowsk�, bo nam przy �trzech miastach" �granatowi" kota pop�dzili, skr�cam w Elektoraln� i tam stolik z ca�ym majdanem odpali�em Kazkowi. Id� do placu Bankowego, i co widz�? Idzie pi�ciu szkop�w-lotnik�w �na ba�ce", po-chlani, �piewaj�. Stan�li przy sklepie parasolnika, weszli, ka�dy z bambusow� lach� wyszed�. Parasolnik by� �yd. Oni mu b�c w szyb� laskami. Szyba posz�a. Draka, my�l� sobie, id� drug� stron� ulicy za nimi. Wsadz� g�ow� do �rodka sklepu, pytaj�: Jude? Albo nie pytaj�, tylko popatrz�. Ten, co zagl�da, machnie r�k�, a reszta ryms lachami po szybie. Znudzi�o im si� samo rozbijanie i teraz co zbij� szyb�, to wywalaj� towar na ulic�. Draka... Gromada ludzi si� zebra�a i nie bior�. Jeden Niemiec wtyka babie po�czochy � wzi�a. To i inni zacz�li bra�. A �ydom nie wolno si� odezwa�. Kobiety tylko p�acz�. Ja bym te� za takim towarem p�aka�. Zaczynaj� �ydzi zamyka� sklepy. Pierwszy z brzegu by� z instrumentami. �yd d�wiga deski, chce szyby zastawia�, ale gdzie tam, dosta� kopa, deski posypa�y si� i ten sklep wymietli do czysta. Ja wzi��em chromonik�, a szkoda, mo�na by�o wzi�� akordeon. Eh...� Teraz Kostek gra na �chromonice": �Czekam ci�..." Kostek przyszed� nad wod� ze Stachem Kowalikiem i ��lepym Zyziem". Przysiedli si�, pytaj�: � No jak, 30 majster, le�ymy, tytonik suszymy... � Tr�caj� si� �okciami. � Pracujesz, za terminatora jeste�. Zarabiasz, jak m�wi�. Od nas si� pan hrabia odbi� jak go��b od budy. Cudzy si�, hrabia, robisz. My takich nie kochamy � zagada� Kostek. P�niej zaproponowali, aby poszed� z nimi do pieca. S�o�ce zachodzi�o poza drzewami cmentarzy wolskich, zni�a�o si� poza z�bat� lini� dach�w, rozlewaj�c suto z�ot� po�wiat� na niebie, na pogod�. Stacho zbiera� si� powoli, �eby zyska� na czasie i rozwa�y� decyzj�. ��czy�o go z nimi du�o. Razem chodzili do szko�y, razem wagarowali w babickim lesie i na wrzosowiskach poza Babicami. Zabijali wrony z procy, a na jesiennych wagarach piekli podebrane ogrodnikom kartofle i brukiew. Siedzieli wok� ogniska i udawali cowboy�w. Kostek nada� sobie nazwanie �Bufallo Bili". A teraz. Teraz Stacho boi si�. Zna zbyt wiele ich wyczyn�w, aby pozostawili go w spokoju. Stacho boi si� �din-tojry". �Dintojra" mo�e by� wtedy, gdy kt�ry� z nich wpadnie, a na Stacha rzuc� podejrzenie, �e to on sypn��. Poszed� do pieca. Liczy� na to, �e uda mu si� rozm�wi� z nimi, �e ustali ich stosunek do siebie. Powie tak: �Kostek � r�ka... co wiem, to wiem dla siebie, u mnie jak w studni. Ale to by�o, teraz jest inaczej". Nic jednak takiego nie zdarzy�o si�. Przygotowanej tyrady nie wyg�osi�. Kostek wyci�gn�� gdzie� z k�ta litr samogonu. Popijali siedz�c na kupach pierza. Pierza by�o co niemiara, poniewa� z�odzieje obierali tutaj dr�b kradziony w pobliskiej sk�adnicy Henecke-Vogel-handlung. Staoho Kowalik, Zyzio i Kostek gadali jeden przez drugiego, sapali przez nos, zgrzytali z�bami, przerywali sobie Sl nawzajem. Stacho tak�e rozgada� si�, g�owa jego sta�a si� pusta i lecia�y przez ni� my�li niewa�kie, a ol�niewaj�ce. Teraz i on sapa� i zgrzyta� z�bami. Siedzieli potem na zewn�trz, opieraj�c plecy o nagrzan� s�o�cem �cian� pieca. Niebo nad ich g�owami wisia�o wysoko, by�o l�ni�ce i mi�kkie jak futro czarnego kota. Kostek gra� najbardziej t�skne melodie. Pili, a Kostek pochylaj�c nisko twarz nad Stachem pyta�: �...No jak, idziesz z nami, terminatorze?" � Zostaw, on teraz majstrowi dziecko bawi. Koszyk z kartoflami nosi za majstrow� � dogadywa� Zyzio i g�ga� �miej�c si� do rozpuku. Stacho zamkn�� mu g�b�, powiedzia�, �e idzie. Zapragn�� jeszcze ten ostatni raz skoczy� na poci�g dudni�cy w mroku, uczepi� si� pazurami byle czego, przyp�aszczy� si� do desek, aby p�d nie oderwa�, i wyrzuca� p�niej na pole, co popadnie pod r�k�: skrzynie, worki, grudy w�gla. � Bogate transporty id� na wsch�d dla armii: t�uszcze, cukier, buty... a ty co? za n�dzne fenigi jak kto g�upi. � Ko stek odepchn�� g�ow� Stacha gestem obrzydzenia. P�niej czo�gali si� bruzdami ogrod�w. Mokra od rosy na� chlasta�a po twarzy. Dusili brzuchami badyle i owoce pomidor�w wydzielaj�ce zapach tak mocny, �e prawie dawa� si� smakowa�. Dalej jest g�adki, poro�ni�ty kr�tk� traw� stok kolejowego plantu. Dudni poci�g gnaj�cy na wsch�d po obwodowej linii. Lokomotywa �wieci przymru�onymi reflektorami. �Parow�z patrzy jak koza. Koza ma prostok�tne �renice pionowo, a to na p�ask" � my�li Stacho i zwil�a co chwila �lin� zasychaj�ce gard�o. Parow�z przelecia� i teraz �omocz� wagony ko�ami po spojeniach szyn. Pierwszy skoczy� Zyzio. Poderwa� si�, w d�ugich susach 32 bieg� za wagonem. Widzieli jego czarn� sylwetk� w szarej po�wiacie gwiazd. Nast�pny, Kostek, uni�s� si� na r�kach i wtedy w�a�nie klasn�� strza�, wydawa�o si� � tu� nad ich g�owami. J�kn�a kula i w tym samym momencie Zyzio krzykn��: A, a, a! Nie by�o ratunku. Posypa�y si� z plantu drobne kamienie. Szurn�li w kartofle jak szczury. Niemcy kl�li, �wiecili latarkami. Jeden z nich warcza�: Raketen � das brauche ich jetzt*. Zrozumieli s�owo Raketen i poczo�gali si� szybciej. Kiedy charczeli ze zm�czenia, �api�c oddech w ciep�ej, pe�nej znajomych woni klatce schodowej domu, Kostek m�wi�: � Pozna�em po g�osie, to by� �panenka" � banszuc*. Dobrze, �e psa nie mieli. Widzia�e�, jak poluj� �obuzy... (zabrzmia�a nutka podziwu) ...ale ten �panenka" to on si� na mnie nadzieje, ja jemu jeszcze w swoim �yciu kozikiem dogodz�. Teraz trzeba znikn�� na par� dni, bo Zyzio sypnie, jak go zaczn� maglowa�. Obawy okaza�y si� p�onne. Pocisk oderwa� Zyzia od stopnia wagonu, a ko�a ca�ego d�ugiego poci�gu roznios�y jego cia�o na strz�py. Nazajutrz matka czy�ci�a ubranie Stacha i odezwa�a si� dopiero wieczorem, kiedy na brzegu sto�u ch�epta� kartoflank� i kiedy ju� wszystko o Zyziu by�o wiadome. Powiedzia�a kr�c�c g�ow�, gubi�c �zy: �oj Stachu, Stachu..." Mrugn�a powiekami i wzd�u� jej suchego jak str�czek nosa potoczy�y si� srebrne kropelki. Teraz, gryz�c brzeg fartu- Raketen � das brauche ich jetzt (niem.) � Rakiety � to mi teraz potrzebne. Banszuc (niem. Bahnschutz) � niemiecka stra� kolejowa. PokolenU cha, zgarbiona, �ka�a niby ma�a, skrzywdzona dziewczynka. Stacho wola�by, aby ojciec zdzieli� go bykowcem. Podszed� i g�adzi� matk� po w�skich plecach, drgaj�cych od p�aczu. Uspokaja� j� niezdarnie, nie maj�c wprawy w okazywaniu swych uczu�. Materia� matczynej bluzki czepia� si� zadzior�w na jego chropowatej d�oni. Pod warstw� gorzkich my�li snu� si� cie� satysfakcji: sprawa Kostka i tamtych sama si� rozwi�za�a, a w�a�ciwie rozci�y j� ko�a poci�gu. V Trzeci brat Berg by� nabity t�uszczem jak dobry wieprz i mia� w firmie najwi�cej do powiedzenia. �Pierwszego" znamy. �Drugi" nic nie znaczy�. Odzywa� si� tylko w�wczas, gdy kto� kwestionowa� wyp�at�: �ja nigdy nie myl� si� w obliczeniach". Bezustannie kr�ci� korbk� arytmometru. Zapewne od wieloletniego siedzenia posta� jego przybra�a form� gruszki. Berg�w sta� by�o, oczywista, na zaanga�owanie bucha� tera. Chcieli jednak robi� wszystko sami, a ta ich skrz�tno�� i pracowito�� by�y to nawyki odziedziczone po skandynawskich, jak twierdzili Bergowie, przodkach. Byli w�a�cicielami sporego warsztatu lub raczej fabryczki, lecz nawykli do przedwojennego cha�upnictwa, prowadzili j� patriarchalnymi metodami, niby zak�ad naprawy zegark�w. �Trzeci" Berg pragn�� by� dobrym patronem, majstrem cechowym, wychowuj�cym swych uczni�w, tak jak to czyniono w �redniowieczu. Do przyj�cia takiej postawy nak�ania� go, by� mo�e, dyplom mistrzowski, �wie�o uzyskany wielkim nak�adem nie tyle pracy, ile koszt�w. 34 �Trzeci" Berg zawezwa� pewnego dnia obydwu terminator�w i o�wiadczy� w obecno�ci majstra: � Poznali�cie prac� przy maszynach i na placu, przy drzewie. Z grubsza poznali�cie, oczywista. � Majster skrzy wi� twarz w wyrazie pow�tpiewania. � Tak... uradzili�my, �e czas pos�a� was do szko�y zawodowej. Mo�ecie tak�e po stara� si� o narz�dzia. No i jeszcze jedno. Podwy�szam warn tygodni�wk� o pi�� z�otych. � Sponad szkie� ufor mowanych w kszta�t p�ksi�yca, opartych o policzki, zerkn�� na obydwu ch�opc�w �drugi" Berg. Majster machn�� r�k� gestem gracza stawiaj�cego na przegran� kart�. Zapanowa�a cisza, w kt�rej rozlega�o si� mlaskanie pierwszego brata, �uj�cego w k�cie kanapk�. Majster warkn��: �podzi�kujcie szefowi", na kt�re to wezwanie gibn�li korpusami do przodu i b�kn�li nier�wno: �dzi�kuj emy-emy ". Szef rozkaza�: � Stasiek, do roboty, a ty, Jurek, zostaniesz. Poufnym, o ton ni�szym g�osem, wy�uszcza�: � My pana... my ciebie, ch�opcze, uwa�amy za co� in nego. Szykuj� karier� dla ciebie, ch�opcze. Damy ciebie do pomocy majstrowi Groszeckiemu (uk�on majstra). G��w na rzecz � rysunek techniczny, nauczy� si� czyta� i wy kre�la�. B�dziemy ci� wyBuwali powoli, aby nie budzi� nie potrzebnych zawi�ci. Warsztat musi by� jak rodzina. � Tak � zahucza� z k�ta �pierwszy" Berg. � Ach, Klaudiuszu, Klaudiuszu... � st�kn�� �drugi", kt�rego nag�y, basowy d�wi�k przestraszy�. � Tak, w og�le to Pan B�g was stworzy�, ale teraz �a �uje � dopowiedzia� �pierwszy" ni w pi��, ni w dziewi��. Nale�a�o u�miechn�� si�, s�ysz�c t� beznadziejnie powta rzan� przygaduszk�. Stary dostawa� w�wczas lepszego 15 humoru. Jurek u�cisn�� na po�egnanie poduszkowat� d�o� szefa, wr�czon� z umiarem, z godno�ci�. �Poda� r�k� � my�la� Jurek. � Co� nie tak..." My�la� opr�cz tego: �A jednak poznali si� na mnie". Poniewa� zadowolenie jest niepe�ne, je�li nie dzieli si� go z