9816
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9816 |
Rozszerzenie: |
9816 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9816 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9816 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9816 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Truman Capote � Gwiazdka
Spis tre�ci
Tamta gwiazdka 2
(prze�o�y� Krzysztof Zarzecki)
Wspomnienie gwiazdkowe 11
(prze�o�y� Bronis�aw Zieli�ski)
Tamta gwiazdka
Na pocz�tek par� s��w wprowadzenia autobiograficznego. Moja mamusia, kobieta wyj�tkowej inteligencji, uchodzi�a za najpi�kniejsz� dziewczyn� w Alabamie. Wszyscy tak uwa�ali i by�a to �wi�ta prawda. Sko�czy�a zaledwie szesna�cie lat, gdy wysz�a za dwudziestoo�mioletniego biznesmena z Nowego Orleanu. Ma��e�stwo trwa�o rok. Mamusia by�a za m�oda na matk� i na �on�; w dodatku mia�a aspiracje - chcia�a uko�czy� college i zrobi� karier�. Wi�c rzuci�a m�a, mnie za� zostawi�a na przechowanie swojej licznej alabamskiej rodzinie.
Przez nast�pne lata rzadko widywa�em kt�rekolwiek z rodzic�w. Tatu� mia� zaj�cie w Nowym Orleanie, a mamusia po uko�czeniu college'u robi�a karier� w Nowym Jorku. Co do mnie, ta sytuacja bardzo mi odpowiada�a. By�em szcz�liwy w domu, w kt�rym si� wychowywa�em. Otacza�o mnie wielu �yczliwych krewnych - ciotek, wuj�w, kuzyn�w. Szczeg�lnie lubi�em jedn� z ciotek, starsz�, siwow�os�, lekko u�omn� kobiet� imieniem Sook. Panna Sook Faulk. I cho� mia�em wiele przyjaznych dusz, ona by�a moj� najlepsz� przyjaci�k�.
Sook opowiada�a mi o �wi�tym Miko�aju z pow��czyst� brod�, w czerwonym p�aszczu, w podzwaniaj�cych samach pe�nych prezent�w, a ja wierzy�em w ka�dziutkie jej s�owo, tak samo jak wierzy�em, �e wszystko si� dzieje z woli Boga, z woli Pana, jak Go zawsze nazywa�a Sook. Kiedy sobie st�uk�em wielki palec u nogi, kiedy spad�em z konia, kiedy z�apa�em przyzwoit� ryb� w rzeczce, to wszystko, czy dobre, czy z�e, dzia�o si� z woli Pana. I to samo orzek�a Sook, otrzymawszy przera�aj�c� wiadomo�� z Nowego Orleanu: tatu� chcia�, �ebym przyjecha� sp�dzi� z nim �wi�ta.
P�aka�em. Nie chcia�em jecha�. Nigdy nie wyje�d�a�em z tego ustronnego miasteczka w Alabamie, otoczonego lasami, farmami i rzeczkami. Nigdy nie zasn��em wieczorem, dop�ki Sook nie pog�aska�a mnie po w�osach i nie poca�owa�a na dobranoc. Co gorsza, ba�em si� obcych, a tatu� by� obcy. Widzia�em go par� razy, ale pozosta�o mi tylko mgliste wspomnienie; nie mia�em poj�cia, jak wygl�da. Ale Sook orzek�a: �To wola Pana. I kto wie, Buddy, mo�e zobaczysz �nieg".
�nieg! Zanim si� nauczy�em czyta�, Sook czytywa�a mi wiele historii i prawie we wszystkich pada� bezustannie �nieg. Ol�niewaj�cymi, puszystymi, ba�niowymi p�atkami. �ni� mi si� cz�sto, by� czym� tajemniczym i czarodziejskim, chcia�em go zobaczy�, poczu�, dotkn��. Oczywi�cie nigdy go nie widzia�em, zreszt� Sook te� nie; bo i jak�e mieli�my go zobaczy�, mieszkaj�c w upalnej Alabamie? I nie wiem, sk�d przysz�o jej do g�owy, �e zobacz� �nieg w Nowym Orleanie, kt�ry jest jeszcze gor�tszy. Mniejsza o to. Chcia�a mi po prostu doda� odwagi przed podr�.
Sprawiono mi nowe ubranie. Do klapy przypi�to kartk� z nazwiskiem i adresem. W razie gdybym si� zgubi�. Bo mia�em odby� podr� sam. Autobusem. Wszyscy uwa�ali, �e z tak� etykietk� w klapie b�d� bezpieczny. Wszyscy, tylko nie ja. Ja umiera�em ze strachu. I ze z�o�ci. Ze z�o�ci na tatusia, tego obcego cz�owieka, kt�ry mnie zmusza do wyjazdu z domu i sp�dzenia Bo�ego Narodzenia z dala od Sook.
By�a to czterystumilowa wyprawa, co� ko�o tego. W Mobile musia�em si� przesi��� w drugi autobus i jecha�em, jecha�em bez ko�ca przez bagniste tereny i wzd�u� morza, a� dotarli�my do og�uszaj�cego miasta, pe�nego dzwoni�cych tramwaj�w i gro�nych ludzi o cudzoziemskim wygl�dzie.
To by� Nowy Orlean.
I nagle, ledwie wysiad�em z autobusu, porwa� mnie w ramiona jaki� m�czyzna i j�� �ciska� tak, �e nie mog�em z�apa� tchu, wysoki, przystojny m�czyzna, kt�ry si� �mia� i p�aka�, �mia� i p�aka�.
- Nie poznajesz mnie? - powtarza�. - Nie poznajesz tatusia?
Odj�o mi mow�. Dopiero kiedy jechali�my taks�wk�, wykrztusi�em pierwsze s�owa:
- Gdzie jest?
- Nasz dom? Niedaleko...
- Nie dom. �nieg.
- Jaki �nieg?
- My�la�em, �e tu b�dzie pada� �nieg.
Spojrza� na mnie dziwnie, ale si� roze�mia�.
- W Nowym Orleanie nie pada �nieg. Ja przynajmniej o tym nie s�ysza�em. Ale pos�uchaj. S�yszysz, jak grzmi? B�dzie wielka burza.
Nie wiem, co mnie bardziej przera�a�o: grzmoty, nast�puj�ce po nich sycz�ce zygzaki b�yskawic - czy tatu�. Wieczorem, kiedy si� k�ad�em do ��ka, ci�gle jeszcze pada�o. Odmawiaj�c pacierz, prosi�em, �eby si� znale�� z powrotem w domu, przy Sook. Nie wyobra�a�em sobie, jak b�d� m�g� zasn�� niepoca�owany przez ni� na dobranoc. I rzeczywi�cie nie mog�em zasn��, zacz��em si� wi�c zastanawia�, co �wi�ty Miko�aj przyniesie mi na Gwiazdk�. Marzy�em o scyzoryku z per�ow� r�czk�. O wielkim pudle wycinanych �amig��wek. O kapeluszu kowbojskim i lassie do kompletu. O wiatr�wce, �eby strzela� do wr�bli. (Kiedy wiele lat p�niej dosta�em wiatr�wk�, zastrzeli�em drozda i przepi�rk�, i nigdy nie zapomn� b�lu, jakim mnie to przepe�ni�o, rozpaczy; nigdy wi�cej niczego nie zabi�em, a ka�d� z�owion� ryb� wpuszcza�em z powrotem do wody). Chcia�em r�wnie� dosta� kredki. A nade wszystko pragn��em mie� radio, ale rozumia�em, �e to niemo�liwe; nie wiem, czy zna�em dziesi�� os�b, kt�re mia�y radia. Pami�tajcie, �e by�y to lata wielkiego kryzysu i niewiele dom�w na g��bokim Po�udniu mog�o si� pochwali� radiem czy lod�wk�.
Tatu� mia� i radio, i lod�wk�. Mia� w og�le wszystko. Dwuosobowe sportowe auto z otwieranym siedzeniem dla pasa�er�w z ty�u, nie m�wi�c ju� o �licznym r�owym starym domu w Dzielnicy Francuskiej, z balkonami o koronkowych �elaznych balustradach i ukrytym patiem, pe�nym kwiat�w, ch�odzonych przez fontann� w kszta�cie syreny. Mia� r�wnie� z p� tuzina, wi�cej, chyba pe�ny tuzin przyjaci�ek. Podobnie jak mamusia, nie wszed� dot�d w powt�rny zwi�zek ma��e�ski, ale mia� oddane wielbicielki, tak jak ona wielbicieli, i oboje nieuchronnie poszli w ko�cu ponownie do o�tarza. �ci�le bior�c, tatu� pokona� t� marszrut� sze�ciokrotnie.
Rozumiecie wi�c, �e musia� mie� sw�j czar. I faktycznie czarowa� wszystkich. Wszystkich z wyj�tkiem mnie. Mnie wprawia� tylko w bezustanne zak�opotanie, ci�gn�c wsz�dzie ze sob� i przedstawiaj�c najr�niejszym znajomym, od bankiera poczynaj�c, a ko�cz�c na fryzjerze, kt�ry go codziennie goli�. No, i oczywi�cie wszystkim swoim przyjaci�kom. A najgorsze by�o to, �e mnie ci�gle �ciska� i ca�owa�, i przechwala� si� mn�. Pali�em si� ze wstydu. Naprawd� nie mia� si� czym chwali�. By�em zwyk�ym wiejskim ch�opcem. Wierzy�em w Jezusa i sumiennie odmawia�em pacierz. Nie w�tpi�em, �e istnieje �wi�ty Miko�aj. I w domu, w Alabamie, opr�cz wypraw do ko�cio�a, chodzi�em zawsze boso. Zim� i latem.
Istn� tortur� stanowi�o w��czenie mnie po ulicach Nowego Orleanu w ciasno zasznurowanych bucikach, pal�cych piekielnym ogniem, ci���cych o�owiem. Sam nie wiem, co by�o gorsze - te buciki czy jedzenie. W domu przywyk�em do pieczonych kurcz�t, kapusty, fasolki szparagowej, chleba kukurydzianego i podobnych po�ywnych rzeczy. A tu te nowoorlea�skie restauracje! Nigdy nie zapomn� pierwszej ostrygi, to by� koszmar, kiedy mi si� prze�lizgn�a przez prze�yk. A ta pikantna kuchnia kreolska - sama my�l o niej przyprawia mnie o zgag�. Wzdycha�em do suchar�w dopiero co wyj�tych z pieca, mleka prosto od krowy, melasy prosto z wiadra.
Biedny tatu� nie mia� poj�cia, jaki jestem nieszcz�liwy, po cz�ci dlatego, �e nic po sobie nie pokazywa�em, a tym bardziej nie wspomina�em o niczym s�owem; a po cz�ci z zadowolenia, �e wbrew protestom mamusi uzyska� zezwolenie s�du na opiek� nade mn� przez okres �wi�t.
- Powiedz prawd�. Nie chcia�by� zamieszka� ze mn� w Nowym Orleanie? - pyta�.
- Nie mog�.
- Dlaczego nie mo�esz?
- T�skni� za cioci� Sook. I za Queenie, to taka ma�a terierka. �mieszne stworzenie, ale kochamy je oboje.
- A mnie nie kochasz? - spyta�.
- Kocham - odpar�em.
Ale prawd� by�o, �e kocha�em tylko Sook, Oueenie, paru kuzyn�w i fotografi� mojej pi�knej mamusi na stoliku nocnym ko�o ��ka. Tyle wiedzia�em o mi�o�ci.
Wkr�tce si� dowiedzia�em wi�cej. W przeddzie� Wigilii, id�c z tatusiem Canal Street, stan��em nagle jak wryty, zafascynowany cudownym przedmiotem, kt�ry zobaczy�em na wystawie wielkiego magazynu z zabawkami. By� to model aeroplanu, takiej wielko�ci, �e m�g�bym w nim usi��� i peda�owa� jak na rowerze. Aeroplan by� ca�y zielony, tylko �mig�o mia� czerwone. Wydawa�o mi si�, �e gdybym peda�owa� wystarczaj�co szybko, wzni�s�by si� i polecia�! To by by� numer! Ju� widzia�em ch�opak�w stoj�cych na ziemi i gapi�cych si�, jak szybuj� w przestworzach. Przestaliby wydziwia�, �e jestem zielony! Wybuchn��em �miechem. Za�miewa�em si� i za�miewa�em. Po minie tatusia widzia�em, �e po raz pierwszy poczu� si� pewnie w moim towarzystwie, chocia� nie mia� poj�cia, z czego si� tak �miej�.
Wieczorem modli�em si�, �eby �wi�ty Miko�aj przyni�s� mi ten aeroplan.
Tatu� kupi� ju� choink�, potem d�ugo wybierali�my razem zabawki na ni� w pi�cio- i dziesi�ciocentowym domu towarowym. Ubieraj�c j�, zrobi�em g�upstwo. Postawi�em pod choink� fotografi� mamusi. Ujrzawszy j�, tatu� zblad� jak �ciana i zacz�� si� ca�y trz���. Nie wiedzia�em, co zrobi�. Ale on wiedzia�. Podszed� do szafki i wyj�� z niej wysok� szklank� i flaszk�. Zna�em te flaszki, wszyscy moi alabamscy wujowie mieli ich mn�stwo. Samogon lat prohibicji. Nala� sobie do pe�na i wypi� prawie duszkiem. Fotografia potem jakby przesta�a istnie�.
Teraz oczekiwa�em Wigilii i zawsze emocjonuj�cej wizyty �wi�tego Miko�aja. Oczywi�cie nigdy nie widzia�em, �eby ten objuczony, pobrz�kuj�cy, brzuchaty olbrzym wsuwa� si� naprawd� przez kominek i weso�o obdziela� wszystkich prezentami pod choink�. M�j starszy kuzyn Billy Bob, kt�ry by� wrednym kurduplem, ale argumenty mia� jak cios �elazn� pi�ci�, twierdzi�, �e to wszystko wierutne brednie, nikt taki nie istnieje.
- Guzik tam! - m�wi�. - Kto jest got�w uwierzy�, �e istnieje jaki� �wi�ty Miko�aj, uwierzy r�wnie �atwo, �e mu� to ko�.
Pok��cili�my si� o to na skwerku przed s�dem.
- Jest �wi�ty Miko�aj, bo to, co robi, dzieje si� z woli Pana, a co si� dzieje z woli Pana, jest prawd�.
Billy Bob splun�� i odwr�ci� si� na pi�cie.
- Zdaje si�, �e b�dziemy mieli jeszcze jednego kaznodziej�.
Zawsze sobie obiecywa�em, �e nie zasn� w Wigili�. Chcia�em us�ysze� tupot renifer�w na dachu i czeka� przed kominkiem, �eby u�cisn�� r�k� �wi�temu Miko�ajowi. I wydawa�o mi si�, �e nie b�dzie nic �atwiejszego, jak nie zasn�� w�a�nie w t� Wigili�.
Dom tatusia mia� trzy kondygnacje i siedem pokoj�w, niekt�re z nich olbrzymie, szczeg�lnie trzy wychodz�ce na patio: salon, jadalni� i pok�j muzyczny dla tych, kt�rzy lubili gra�, ta�czy� i r�n�� w karty. Dwa g�rne pi�tra by�y zaopatrzone w balkony o �elaznych balustradach, przez kt�rych ciemnozielone a�urowe zawijasy przeplata�a si� bugenwilla i bujne pn�cza szkar�atnych paj�czych orchidei, przypominaj�cych jaszczurki wysuwaj�ce czerwone j�zyczki. By� to ten rodzaj domu, kt�rego urod� najlepiej podkre�laj� froterowane parkiety oraz tu i �wdzie troch� wikliny, troch� aksamitu. Mo�na go by�o wzi�� za dom cz�owieka bogatego, ale stanowi� jedynie siedzib� cz�owieka sil�cego si� na wytworno��. Dla biednego (cho� szcz�liwego), bosego ch�opca z Alabamy pozostawa�o tajemnic�, w jaki spos�b tatusiowi udaje si� zaspokaja� swoje wyg�rowane ambicje.
Nie by�o to jednak tajemnic� dla mamusi, kt�ra po uko�czeniu college'u z ca�� energi� roztacza�a w Nowym Jorku swoje magnoliowe wdzi�ki, �eby zdoby� naprawd� odpowiedniego narzeczonego, kt�ry m�g�by jej zapewni� mieszkanie na Sutton Place i sobolowe futra. Ale cho� dochody tatusia nie by�y dla niej tajemnic�, poruszy�a ten temat dopiero wiele lat p�niej, gdy ju� od dawna na jej otulonej sobolami szyi b�yszcza�y sznury pere�. Przyjecha�a mnie odwiedzi� w snobistycznej szkole z internatem w Nowej Anglii (gdzie czesne za mnie op�aca� jej bogaty i hojny ma�), a ja powiedzia�em jej tam wtedy co�, co wprawi�o j� w istn� furie.
- Wi�c nie wiesz, z czego on tak dobrze �yje? - j�a wykrzykiwa�. - Sta� go na wynajmowanie jacht�w i urz�dzanie rejs�w po greckich wyspach? Ze swoich �on! Przypomnij sobie ich ca�y sznurek. Wszystko wdowy. I wszystkie bogate. Bardzo bogate. I wszystkie znacznie od niego starsze. Za stare, �eby je wzi�� za �ony jakikolwiek m�ody m�czyzna przy zdrowych zmys�ach. Dlatego pozostawa�e� dot�d jego jedynym dzieckiem. I dlatego ja nie b�d� mia�a nigdy drugiego dziecka. By�am za m�oda, �eby rodzi�, ale on by� potworem, zniszczy� mnie, zmarnowa�...
�igolo, m�j �igolo, ludzkie u�mieszki tak bol�... Ksi�yc, ksi�yc nad Miami... B�d� dla mnie czu�y, bo to m�j pierwszy, pierwszy raz... Daj pan pi��dziesi�taka, je�li masz na zbyciu... �igolo, m�j ty �igolo, ludzkie u�mieszki tak bol�...
Przez ca�y ten czas, gdy m�wi�a (a ja stara�em si� nie s�ucha�, bo m�wi�c mi, �e urodzenie mnie j� zniszczy�o, niszczy�a mnie), w g�owie d�wi�cza�y mi te melodie, te i inne podobne. Pomaga�y mi jej nie s�ysze� i przypomina�y dziwne, niesamowite przyj�cie, jakie tatu� wyda� owego wieczoru wigilijnego.
Patio i trzy przylegaj�ce do niego pokoje by�y ca�e o�wietlone �wiecami. Wi�kszo�� go�ci zgromadzi�a si� w salonie, gdzie w �wietle ognia tl�cego si� na kominku b�yszcza�a choinka, ale cz�� ta�czy�a w pokoju muzycznym i na patiu w takt melodii r�cznie nakr�canej wiktroli. Tatu� przedstawi� mnie go�ciom, kt�rzy si� nade mn� jaki� czas rozp�ywali, po czym pos�a� mnie na g�r� do ��ka. Jednak�e z tarasu, na kt�ry wychodzi�y zas�aniane �aluzjami drzwi do mojego pokoju, mog�em obserwowa� ca�� zabaw�, wszystkie ta�cz�ce pary. Widzia�em, jak tatu� ta�czy walca dooko�a basenu okalaj�cego fontann� z syren�, ta�czy z dystyngowan� pani�. Musia�em przyzna�, �e jest naprawd� dystyngowana, ubrana w powiewn� srebrn� sukni�, mieni�c� si� w blasku �wiec. Tylko �e pani by�a stara, co najmniej dziesi�� lat starsza od tatusia, kt�ry mia� w�wczas trzydzie�ci pi�� lat.
Nagle zda�em sobie spraw�, �e tatu� jest zdecydowanie najm�odszym uczestnikiem zabawy. �adna z pa�, cho�by najbardziej czaruj�ca, nie by�a m�odsza od wiotkiej tancerki w zwiewnej srebrnej sukni. To samo odnosi�o si� do m�czyzn, z kt�rych wielu pali�o s�odko pachn�ce hawa�skie cygara. Po�owa z nich mog�aby by� ojcami tatusia.
I w�wczas zobaczy�em co� takiego, �e musia�em przetrze� oczy. Tatu� ze swoj� zr�czn� partnerk�, ta�cz�c, wsun�� si� w nisz� os�oni�t� szkar�atnymi paj�czymi orchideami - i tam si� zacz�li �ciska� i ca�owa�. By�em tak zdumiony, tak na niego w�ciek�y, �e uciek�em do swego pokoju, wskoczy�em do ��ka i nakry�em si� z g�ow�. Dlaczego m�j przystojny m�ody tatu� wdaje si� w romans z tak� star� bab�? I czemu ci wszyscy ludzie tam na dole nie p�jd� sobie do domu, �eby wreszcie m�g� przyj�� �wi�ty Miko�aj? Le�a�em z otwartymi oczyma przez d�ugie godziny, nas�uchuj�c, kiedy si� wreszcie rozejd�. W ko�cu us�ysza�em, jak tatu� m�wi po raz ostatni dobranoc, po czym wchodzi na g�r� i uchyla drzwi, �eby na mnie spojrze�. Uda�em, �e �pi�.
Ale tej nocy nast�pi�y dalsze rzeczy, kt�re nie pozwoli�y mi zasn�� do bia�ego rana. Najpierw us�ysza�em kroki na schodach, potem ci�ki oddech tatusia biegaj�cego na g�r� i z powrotem. Musia�em si� przekona�, co to wszystko znaczy. Ukry�em si� na balkonie za bugenwill�, sk�d mia�em doskona�y widok na ca�y salon z choink� i bladymi ogie�kami dopalaj�cymi si� w kominku. I zobaczy�em tatusia. Chodzi� na kolanach dooko�a choinki, uk�adaj�c piramid� paczek. Popakowane w papiery, fioletowe, czerwone, z�ote, bia�e, niebieskie, szele�ci�y, kiedy je przesuwa�. Zakr�ci�o mi si� w g�owie, bo to, co zobaczy�em, zmusza�o mnie do przemy�lenia wszystkiego na nowo. Je�li to s� prezenty przeznaczone dla mnie, to oczywi�cie nie pochodz� one z woli Pana i nie dostarczy� ich �wi�ty Miko�aj. Nie, s� to prezenty kupione i zapakowane przez tatusia. A to znaczy, �e m�j wredny kuzynek Billy Bob i inne, jak on wredne ch�opaki, nie k�ama�y, nabijaj�c si� ze mnie i m�wi�c, �e �wi�ty Miko�aj nie istnieje. Ale najgorsza by�a my�l: czy zna�a prawd� i ok�amywa�a mnie Sook? Nie. Sook nigdy by mnie nie ok�ama�a. Ona wierzy, tak jest, chocia� ma sze��dziesi�t lat z ok�adem, jest pod niekt�rymi wzgl�dami takim samym dzieckiem jak ja.
Przygl�da�em si�, dop�ki tatu� nie sko�czy� uk�adania i nie zdmuchn�� ostatnich niedopalonych �wiec. Odczeka�em, a� si� po�o�y do ��ka i za�nie twardym snem, po czym ze�lizgn��em si� po schodach do salonu, w kt�rym jeszcze wisia� zapach gardenii i hawa�skich cygar. Siedzia�em tu i my�la�em: �Teraz ja b�d� musia� powiedzie� Sook prawd�". I w piersi zaw�la� mi si� gniew, dziwna z�o��. Nie by�a ona skierowana przeciwko tatusiowi, ale na nim mia�a si� skrupi�.
Kiedy zacz�o �wita�, obejrza�em kartki przyczepione do prezent�w. Na wszystkich widnia�o moje imi�. Tylko na jednej znalaz�em napis: �Dla Ewangeliny". Ewangelina by�a starsz� Murzynk�, kt�ra przez ca�y dzie� popija�a coca-col� i wa�y�a chyba ze sto pi��dziesi�t kilo; prowadzi�a tatusiowi dom i po trosze mu matkowa�a. Postanowi�em rozpakowa� prezenty. Czemu� by nie? W ko�cu nie �pi�, jest ju� rano, dzie� Bo�ego Narodzenia. Nie b�d� sobie zawraca� g�owy opisywaniem, co znalaz�em w paczkach: koszule, swetry i inne nieciekawe rzeczy. Jedynym, co mi przypad�o do gustu, by� ca�kiem klawy pistolet na kapiszony. Jako� wpad�o mi do g�owy, �e b�dzie fajna zabawa, jak obudz� tatusia strza�ami. Co te� zrobi�em. Trach, trach, trach!
Wypad� ze swego pokoju z b��dnym wzrokiem.
Trach, trach, trach!
- Buddy, co ty, u diab�a, wyprawiasz?
Trach, trach, trach!
- Przesta�!
Roze�mia�em si�.
- Popatrz, tatusiu. Popatrz tylko, jakie wspania�e prezenty przyni�s� mi �wi�ty Miko�aj.
Uspokojony, wszed� teraz do salonu i u�ciska� mnie.
- Podoba ci si�, co ci przyni�s� �wi�ty Miko�aj?
U�miechn��em si� do niego. On si� u�miechn�� do mnie. Przez moment zawis�a mi�dzy nami czu�o��, ale zaraz j� roztrzaska�em s�owami:
- Podoba. Ale co ty mi dasz, tatusiu?
U�miech ulecia� z jego twarzy. Oczy zw�zi�y mu si� podejrzliwie - wida� przebieg�a przez jego g�ow� my�l, �e chc� wyci�� jaki� kawa�. Ale zaraz si� zarumieni�, jakby zawstydzony, �e pomy�la� to, co pomy�la�. Pog�adzi� mnie po w�osach, odkaszln�� i powiedzia�:
- No, postanowi�em z tym poczeka�, �eby� sobie wybra�, co sam zechcesz. Masz co� wymarzonego?
Przypomnia�em mu w�wczas aeroplan, kt�ry�my widzieli w sklepie z zabawkami przy Canal Street. Twarz mu si� wyd�u�y�a. I owszem, pami�ta� aeroplan i pami�ta� r�wnie�, ile kosztuje. Niemniej jednak siedzia�em nast�pnego dnia w aeroplanie, wyobra�aj�c sobie, �e szybuj� w przestworzach, podczas gdy tatu� wypisywa� uszcz�liwionemu sprzedawcy czek. Poprzedzi�a to ma�a kontrowersja na temat przetransportowania aeroplanu do Alabamy, ale ja by�em nieugi�ty - aeroplan musi jecha� tym samym autobusem, kt�rym ja mia�em wraca� o drugiej do domu. Problem rozstrzygn�� sprzedawca, telefonuj�c na stacj� autobusow�, gdzie mu o�wiadczono, �e uporaj� si� z tym bez trudu.
Nie oznacza�o to jednak, �e ju� si� wyzwoli�em od Nowego Orleanu. Nowy problem stworzy�a wielka srebrna flaszka samogonu. Mo�e by�o to z powodu mojego odjazdu, do�� �e tatu� zagl�da� do niej przez ca�y dzie� i w drodze na autobus nap�dzi� mi nielichego strachu, chwytaj�c mnie za r�k� i chrypi�c:
- Nie pozwol� ci odjecha�. Nie mog� ci� pu�ci� z powrotem do tej zwariowanej rodziny w tym zwariowanym starym domu. Popatrz tylko, co oni z ciebie robi�. Ch�opak sze�cioletni, prawie siedmioletni, i wierzy w �wi�tego Miko�aja! Wszystko to ich wina, tych zgorzknia�ych starych panien z ich Bibliami i rob�tkami na drutach, tych wiecznie pijanych wuj�w. S�uchaj mnie, Buddy. Boga nie ma! �wi�tego Miko�aja te� nie! - �cisn�� mi d�o� w przegubie tak, �e zabola�o. - Och, Bo�e, czasami sobie my�l�, �e oboje, mamusia i ja, powinni�my si� zabi� z rozpaczy, �e�my dopu�cili do tego, co si� sta�o.
- (On si� nie zabi�, natomiast zabi�a si� mamusia: odp�yn�a sekonalowym snem trzydzie�ci lat temu).
- Poca�uj mnie. Prosz� ci�. Prosz�. Poca�uj mnie. Powiedz tatusiowi, �e go kochasz.
Ale ja nie mog�em wykrztusi� s�owa. By�em sparali�owany strachem, �e si� sp�nimy na autobus. I dr�a�em o aeroplan przytroczony na dachu taks�wki.
- Powiedz: �Kocham ci�". Powiedz to. B�agam ci�. Buddy. Powiedz to.
Szcz�ciem dla mnie taks�wkarz by� cz�owiekiem dobrego serca. Bo gdyby nie pomoc jego i kilku energicznych tragarzy oraz przyjaznego policjanta, nie wiem, co by si� sta�o, kiedy dojechali�my na stacj�. Tatu� by� taki roztrz�siony, �e nie m�g� zrobi� kroku, ale policjant zacz�� do niego przemawia�, uspokoi� go troch� i pom�g� mu si� utrzyma� na nogach, a taks�wkarz obieca� odstawi� go bezpiecznie do domu. Tatu� nie pozwoli� si� jednak odprowadzi�, dop�ki nie zobaczy�, �e tragarze usadowili mnie bezpiecznie w autobusie.
Znalaz�szy si� w �rodku, skuli�em si� na siedzeniu i zamkn��em oczy. Chwyci� mnie dziwny b�l. D�awi�cy b�l w ca�ym ciele. My�la�em, �e kiedy zdejm� sztywne, miejskie buciki, te monstra mia�d��ce stopy, m�ka si� sko�czy. Zdj��em je, lecz tajemniczy b�l nie ust�pi�. W pewnym sensie nie ust�pi� do dzi�. Nigdy nie ust�pi.
Dwana�cie godzin p�niej by�em w domu. Le�a�em w swoim ��ku. W pokoju panowa�a ciemno��. Obok mnie Sook ko�ysa�a si� w fotelu na biegunach, ruchem r�wnie koj�cym, jak szum fal morskich. Pr�bowa�em jej opowiedzie� wszystko, co si� wydarzy�o, i zamilk�em dopiero, kiedy ochryp�em niczym wyj�cy pies. Sook przegarn�a mi palcami w�osy i powiedzia�a:
- Oczywi�cie, �e jest �wi�ty Miko�aj. Tyle �e nikt w pojedynk� nie by�by w stanie dokona� wszystkiego, czego on musi dokona�. Dlatego Pan rozdzieli� to zadanie mi�dzy nas wszystkich. I wszyscy jeste�my �wi�tymi Miko�ajami. Ja. Ty. Nawet tw�j kuzyn Billy Bob. A teraz za�nij. Licz gwiazdy. Pomy�l o najspokojniejszej rzeczy, jaka istnieje na �wiecie. O czym� takim jak �nieg. Szkoda, �e go nie zobaczy�e�. Ale on pr�szy teraz mi�dzy gwiazdami...
Migota�y gwiazdy, �nieg wirowa� mi w g�owie. Ostatnim, co zapami�ta�em, by� spokojny g�os Pana, m�wi�cy o czym�, co musz� zrobi�. Zrobi�em to nast�pnego dnia. Poszed�em z Sook na poczt� i kupi�em za centa poczt�wk�. Istnieje ona do dzi�. Znaleziono j� w sejfie bankowym tatusia po jego �mierci rok temu. Oto, co mu napisa�em:
Cze�� tato tszymaj sie ja sie tesz tszymam i ucze sie ped�owa� m�j eroplan tak szybko �e nied�ugo bede lata� po niebie wi�c miej oczy otfarte i ofszem koham cie Buddy.
Wspomnienie gwiazdkowe
Wyobra�cie sobie ranek pod koniec listopada. Nadej�cie zimowego poranka przesz�o dwadzie�cia lat temu. Przywo�ajcie na my�l kuchni� roz�o�ystego, starego domu w ma�ym miasteczku. G��wnym jej elementem jest wielki czarny piec, ale znajduje si� tam te� du�y, okr�g�y st� i kominek z ustawionymi przed nim dwoma bujanymi fotelami. W�a�nie dzi� kominek rozpocz�� swoje zimowe huczenie.
Kobieta o kr�tko przystrzy�onych, siwych w�osach stoi przy oknie kuchni. Jest w tenisowych pantoflach i bezkszta�tnym szarym swetrze, w�o�onym na letni� perkalow� sukienk�. Jest drobna i �wawa jak ma�a kwoczka, ale na skutek d�ugotrwa�ej choroby w m�odo�ci ramiona jej s� �a�o�nie przygarbione. Twarz ma niezwyk�� - niepozbawion� podobie�stwa do Lincolna, pobru�d�on� i ogorza�� od s�o�ca i wiatru, ale zarazem delikatn�, o �adnej budowie kostnej, oczy za� s� koloru sherry i nie�mia�e.
- Ojej! - wo�a, a jej oddech zaparowuje szyb�. - Pogoda na placki owocowe!
Osob�, do kt�rej m�wi, jestem ja. Mam siedem lat, ona sze��dziesi�t kilka. Jeste�my kuzynami, bardzo dalekimi, i mieszkamy razem - no, odk�d mog� si�gn�� pami�ci�. W domu zamieszkuj� te� inni ludzie, krewni, i chocia� maj� nad nami w�adz� i cz�sto doprowadzaj� nas do p�aczu, na og� nie zwracamy na nich zbytniej uwagi. Oboje jeste�my najlepszymi przyjaci�mi. Ona nazywa mnie Buddy, przez pami�� na ch�opca, kt�ry tak�e by� niegdy� jej najlepszym przyjacielem. Tamten Buddy zmar� w latach tysi�c osiemset osiemdziesi�tych, gdy by�a jeszcze dzieckiem. Nadal jest dzieckiem.
- Wiedzia�am, jeszcze nim wsta�am z ��ka - m�wi, odwracaj�c si� od okna z �arliwym podnieceniem w oczach. - Dzwon ratuszowy d�wi�cza� tak zimno i czysto. I ptaki nie �piewa�y; odlecia�y do cieplejszych kraj�w, tak, na pewno. Och, Buddy, przesta� opycha� si� herbatnikami i id� po nasz w�zek. Pom� mi znale�� m�j kapelusz. Musimy upiec trzydzie�ci plack�w.
Zawsze jest to samo; przychodzi poranek w listopadzie i moja przyjaci�ka, jak gdyby oficjalnie inauguruj�c okres gwiazdkowy, kt�ry pobudza wyobra�ni� i podsyca p�omie� jej serca, oznajmia: �Pogoda na placki owocowe! Id� po nasz w�zek. Pom� mi znale�� m�j kapelusz".
Kapelusz si� znajduje - s�omkowe ko�o od wozu, umajone aksamitnymi r�ami, wyp�owia�ymi od s�o�ca; nale�a� niegdy� do pewnej bardziej wytwornej krewnej. Razem wyprowadzamy nasz pojazd, rozchwierutany w�zek dziecinny, do ogrodu i do lasku drzew pekanowych. W�zek jest m�j, to znaczy zosta� kupiony dla mnie, kiedy si� urodzi�em. Zrobiono go z wikliny, gdzieniegdzie porozplatanej, a jego k�ka s� chwiejne jak nogi pijaka. Ale jest wierny; wiosn� zabieramy go do lasu i nape�niamy kwiatami, zio�ami, dzikimi paprociami do naszych doniczek na ganku, a w lecie �adujemy na� akcesoria piknikowe i w�dki z trzciny cukrowej i toczymy go na brzeg potoku; ma te� i zimowe zastosowanie jako pojazd do przywo�enia drewna z podw�rka do kuchni, jako ciep�e legowisko dla Queenie, naszej dzielnej, ma�ej, rudo-bia�ej terierki, kt�ra prze�y�a nosacizn� i dwa pok�sania przez grzechotniki. Teraz Queenie drepcze obok niego.
Trzy godziny p�niej jeste�my z powrotem w kuchni, przypchawszy w�zek kopiasto za�adowany str�conymi przez wiatr orzechami pekanowymi. Bol� nas plecy od ich zbierania; jak�e trudno by�o te orzechy znale�� (g��wny plon otrz�sn�li z drzew i sprzedali w�a�ciciele sadu, kt�rymi nie jeste�my) po�r�d skrywaj�cych je li�ci i oszronionej, zwodniczej trawy! Trrrach! Rozlegaj� si� chrupni�cia, strz�pki miniaturowego grzmotu, kiedy skorupki p�kaj�, a z�oty kopczyk s�odkiego, oleistego mi��szu barwy ko�ci s�oniowej ro�nie w misce z mlecznego szk�a. Queenie doprasza si� k�ska i moja przyjaci�ka od czasu do czasu rzuca jej chy�kiem odrobin�, chocia� narzeka, �e uszczuplamy nasze zasoby.
- Nie powinni�my, Buddy. Je�eli zaczniemy, nie b�dziemy mogli przesta�. A i tak ledwie wystarczy. Na trzydzie�ci plack�w.
W kuchni robi si� ciemno. Zmierzch przemienia okno w lustro; nasze odbicia mieszaj� si� ze wschodz�cym ksi�ycem, gdy pracujemy przy kominku w �wietle ognia. Wreszcie, kiedy ksi�yc jest ju� ca�kiem wysoko, rzucamy w �ar ostatni� �upin� i ��cz�c nasze westchnienia, patrzymy, jak ogarnia j� p�omie�. W�zek jest pusty, miska wype�niona po brzegi.
Zjadamy kolacj� (sucharki, bekon, d�em je�ynowy) i omawiamy jutrzejszy dzie�. Jutro zaczyna si� praca, kt�r� lubi� najbardziej: zakupy. Wi�nie i cytryny, imbir i wanilia, hawajskie ananasy w puszkach, sk�rki pomara�czowe, rodzynki, orzechy i whisky, i, och, tyle m�ki, mas�a, tyle jaj, korzeni, przypraw - chyba nam b�dzie potrzebny kucyk, �eby przyci�gn�� w�zek do domu.
Jednak�e, zanim si� porobi te zakupy, wynika problem pieni�dzy. �adne z nas ich nie ma, poza sk�pymi sumkami, kt�re wydzielaj� nam od czasu do czasu osoby zamieszka�e w domu (dziesi�� cent�w uwa�a si� za du�e pieni�dze), czy tym, co sami zarabiamy na r�nych czynno�ciach � wyprzeda�ach zb�dnych rzeczy, handlowaniu wiaderkami zrywanych przez nas je�yn, s�oikami d�emu, galaretki jab�kowej i brzoskwiniowych przetwor�w domowej roboty, zbieraniu kwiat�w na pogrzeby i wesela. Raz zdobyli�my na konkursie futbolowym siedemdziesi�t� dziewi�t� nagrod� - pi�� dolar�w. Nie dlatego, �eby�my wiedzieli cokolwiek o futbolu. Po prostu bierzemy udzia� w ka�dym konkursie, o jakim s�yszymy; w tej chwili nasze nadzieje skupiaj� si� na Wielkiej Nagrodzie w wysoko�ci pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w za wymy�lenie nazwy dla nowego gatunku kawy (zaproponowali�my �A-M.", a po niejakim wahaniu, gdy� moja przyjaci�ka uwa�a�a, �e jest to mo�e �wi�tokradcze, has�o: �A.M.! Amen!"). Prawd� m�wi�c, nasz� jedyn� zyskown� imprez� by�o Muzeum Uciech i Dziwol�g�w, kt�re przed dwoma laty prowadzili�my w drewutni na tylnym podw�rku. Uciech� by� fotoplastikon z przezroczami Waszyngtonu i Nowego Jorku, wypo�yczony nam przez krewn�, kt�ra by�a w tych miastach (rozw�cieczy�a si�, gdy odkry�a, po co go po�yczyli�my). Dziwol�giem za� trzynogie kurcz�, wysiedziane przez jedn� z naszych kur. Wszyscy w tych stronach chcieli zobaczy� to kurcz�; pobierali�my od doros�ych pi�taka, a od dzieci dwa centy. I zebrali�my dobre dwadzie�cia dolar�w, zanim muzeum zosta�o zamkni�te z powodu zgonu g��wnej atrakcji.
Jednak�e takim czy innym sposobem gromadzimy co roku gwiazdkowe oszcz�dno�ci na Fundusz Plack�w Owocowych. Pieni�dze te trzymamy w starej, wyszywanej paciorkami sakiewce, pod obluzowan� desk� w pod�odze, gdzie stoi nocnik pod ��kiem mojej przyjaci�ki. Sakiewka rzadko bywa wyjmowana z owego bezpiecznego miejsca - jedynie dla dokonania wk�adu albo, tak jak to si� dzieje ka�dej soboty, podj�cia pieni�dzy, w soboty bowiem wolno mi wzi�� dziesi�� cent�w na kino. Moja przyjaci�ka nigdy nie by�a w kinie i nie ma takiego zamiaru: �Wol�, �eby� mi opowiedzia� tre��, Buddy. W ten spos�b mog� to sobie lepiej wyobrazi�. Poza tym osoba w moim wieku nie powinna psu� sobie wzroku. Gdy Pan nadejdzie, niech ujrz� Go wyra�nie". Opr�cz tego, �e nigdy nie ogl�da�a filmu, nie by�a nigdy w restauracji, nie oddali�a si� wi�cej ni� pi�� mil od domu, nie otrzyma�a ani nie wys�a�a telegramu, nie czyta�a niczego poza historyjkami obrazkowymi i Bibli�, nie u�ywa�a kosmetyk�w, nie sk�ama�a rozmy�lnie, nie pozwoli�a �adnemu psu g�odowa�. A oto kilka rzeczy, kt�re zrobi�a i robi: zabi�a motyk� najwi�kszego grzechotnika, jakiego kiedykolwiek widziano w tym okr�gu (szesna�cie grzechotek), za�ywa tabak� (potajemnie), oswaja kolibry (prosz� tego spr�bowa�), tak �e balansuj� na jej palcu, opowiada historie o duchach (oboje wierzymy w duchy) tak przejmuj�co, �e cz�owiekowi robi si� zimno w lipcu, m�wi do siebie, chodzi na spacer w deszcz, hoduje naj�adniejsze japo�skie pigwy w miasteczku, zna recepty na wszelkie starodawne india�skie leki, w��cznie z czarodziejskim �rodkiem do usuwania kurzajek.
Teraz, zjad�szy kolacj�, przechodzimy do pokoju w odleg�ej cz�ci domu, gdzie moja przyjaci�ka sypia w �elaznym ��ku, przykrytym zszyt� z kawa�k�w materia�u ko�dr� i pomalowanym na r�owo, bo to jej ulubiony kolor. Po cichu, nurzaj�c si� w rozkoszach konspiracji, wyjmujemy sakiewk� z tajemnego schowka i wysypujemy jej zawarto�� na ko�dr�. Banknoty dolarowe, ciasno zwini�te i zielone jak majowe p�czki. Ciemne monety pi��dziesi�ciocentowe, do�� ci�kie, by nimi przycisn�� powieki nieboszczyka. �liczne dziesi�taki, naj�ywsze z monet, te, kt�re naprawd� brz�cz�. Pi�ciocent�wki i �wier�dolar�wki, starte g�adko niczym kamyki w strumieniu. Zesz�ego lata inni mieszka�cy domu zobowi�zali si� p�aci� nam centa za ka�de dwadzie�cia pi�� much, kt�re zabijemy. Ach, ta sierpniowa rze�, te muchy, co ulecia�y do nieba! jednak�e nie by�a to praca napawaj�ca nas dum�. I kiedy teraz siedzimy, przeliczaj�c centy, jest to tak, jak gdyby�my robili zestawienie martwych much. �adne z nas nie ma g�owy do liczb; rachujemy powoli, gubimy si�, zaczynamy od nowa. Wed�ug oblicze� mojej przyjaci�ki mamy 12 dolar�w i 73 centy; wed�ug moich r�wno 13. - Mam nadziej�, �e si� mylisz, Buddy. Nie mo�emy ryzykowa� z trzynastk�. Placki nam opadn�. Albo kto� si� wyniesie na cmentarz. No przecie� nawet by mi si� nie �ni�o wstawa� trzynastego z ��ka.
To prawda; zawsze sp�dza w ��ku trzynasty dzie� miesi�ca. Wi�c na wszelki wypadek odejmujemy jednego centa i wyrzucamy go przez okno.
Z ingrediencji, kt�re wchodz� w sk�ad plack�w owocowych, whisky jest najkosztowniejsza, a tak�e najtrudniejsza do uzyskania; prawa stanowe zakazuj� jej sprzeda�y. Jednak�e ka�dy wie, �e mo�na kupi� butelk� u pana Hahy Jonesa. Tote� nazajutrz, doko�czywszy naszych bardziej prozaicznych zakup�w, wyruszamy pod adres handlowy pana Hahy, do �grzesznej" (by zacytowa� opini� publiczn�) kawiarni nad rzek�, gdzie mo�na zje�� sma�on� ryb� i pota�czy�. Byli�my tam ju� przedtem w tej samej sprawie, ale w poprzednich latach za�atwiali�my spraw� z �on� Hahy, jodynowociemn� Indiank� o ufarbowanych na miedziane w�osach i obej�ciu osoby �miertelnie zm�czonej. W og�le nigdy nie widzieli�my na oczy jej m�a, cho� s�yszeli�my, �e te� jest Indianinem. Olbrzym z bliznami od brzytwy na policzkach. Nazywaj� go Haha, poniewa� jest taki ponury i nigdy si� nie �mieje. Kiedy zbli�amy si� do jego kawiarni (du�ej chaty z kloc�w, obwieszonej z zewn�trz i w �rodku girlandami jaskrawo weso�ych, go�ych �ar�wek, i stoj�cej przy b�otnistym brzegu rzeki, w cieniu drzew, na kt�rych festony hiszpa�skiego mchu zwisaj� mi�dzy ga��ziami niby szara mg�a), zwalniamy kroku. Nawet Queenie przestaje hasa� i trzyma si� blisko nas. W kawiarni Hahy mordowano ju� ludzi. Krajano ich na kawa�ki. Walono po g�owie. W przysz�ym miesi�cu ma by� rozprawa w s�dzie. Naturalnie te rzeczy zdarzaj� si� noc�, gdy kolorowe �wiat�a tworz� cudaczne wzory, a gramofon g�o�no zawodzi. Za dnia u Hahy jest obskurnie i pusto. Pukam do drzwi. Queenie szczeka, moja przyjaci�ka wo�a:
- Pani Haha! Jest kto� w domu?
Kroki. Drzwi si� otwieraj�. Serce w nas zamiera. To pan Haha Jones we w�asnej osobie! I rzeczywi�cie jest olbrzymem, rzeczywi�cie ma blizny, rzeczywi�cie si� nie u�miecha. Nie; �ypie na nas spode �ba szata�sko kosymi oczami i pyta:
- Czego chcecie od Hahy?
Przez chwil� jeste�my nazbyt sparali�owani, by odpowiedzie�. Niebawem moja przyjaci�ka na wp� odzyskuje g�os, co najwy�ej g�os szeptliwy:
- Prosz� pana, chcieliby�my butelk� pa�skiej najlepszej whisky.
Jego oczy staj� si� bardziej kose. Czy dacie wiar�? Haha si� u�miecha! A nawet �mieje.
- Kt�re z was sobie popija?
- To do plack�w owocowych, prosz� pana. Do pieczenia.
To go otrze�wia. Marszczy brwi.
- Nie mo�na w taki spos�b marnowa� dobrej whisky.
Mimo to cofa si� do mrocznej kawiarni i kilka sekund p�niej ukazuje si� z butelk� ��tor�owego p�ynu, bez nalepki. Pokazuje, jak p�yn iskrzy si� w s�o�cu, i m�wi:
- Dwa dolary.
P�acimy mu pi�takami, dziesi�takami i centami. Nagle, gdy potrz�sa monetami w d�oni niczym gar�ci� ko�ci do gry, jego twarz �agodnieje.
- Co� wam powiem - proponuje, zsypuj�c pieni�dze z powrotem do naszej sakiewki. - Przy�lijcie mi zamiast tego jeden z tych plack�w owocowych.
- No c� - m�wi moja przyjaci�ka, kiedy wracamy do domu. - To mi�y cz�owiek. Wsypiemy dodatkow� fili�ank� rodzynk�w do jego placka.
Czarny piec, wype�niony w�glem i drewnem, jarzy si� jak o�wietlona od wewn�trz dynia. Trzepaczki do jajek wiruj�, �y�ki okr�caj� si� w miskach mas�a i cukru, wanilia wys�adza powietrze, imbir dodaje mu pikanterii; kuchni� przesycaj� roztapiaj�ce si�, �echc�ce nozdrza wonie, wype�niaj� dom, wyp�ywaj� na �wiat w k��bach dymu z komina. Po czterech dniach nasza praca jest zako�czona. Trzydzie�ci jeden plack�w, zwil�onych whisky, le�y na parapetach okien i p�kach.
Dla kogo s�?
Dla przyjaci�. Niekoniecznie przyjaci� z s�siedztwa; w istocie wi�ksza cz�� przeznaczona jest dla os�b, kt�re spotkali�my mo�e raz, a mo�e wcale. Ludzi, kt�rzy przypadli nam do serca. Jak prezydent Roosevelt. Jak wielebny J.C. Lucey i jego �ona, misjonarze bapty�ci z Borneo, kt�rzy wyg�aszali tu pogadanki ubieg�ej zimy. Czy ma�y szlifierz ostrz�cy no�e, kt�ry przeje�d�a przez miasteczko dwa razy do roku. Albo Abner Packer, kierowca autobusu przychodz�cego o sz�stej z Mobile, z kt�rym co dzie� machamy sobie wzajemnie r�kami, kiedy przeje�d�a z szumem w chmurze kurzu. Albo m�odzi Winstonowie, para z Kalifornii, kt�rej samoch�d zepsu� si� pewnego popo�udnia przed domem i kt�ra sp�dzi�a przyjemn� godzin�, gaw�dz�c z nami na ganku (m�ody pan Winston zrobi� nam zdj�cie, jedyne, jakie nam kiedykolwiek zrobiono). Czy to dlatego, �e moja przyjaci�ka jest nie�mia�a wobec wszystkich z wyj�tkiem obcych i �e ci obcy oraz przelotni znajomi wydaj� nam si� najwierniejszymi przyjaci�mi? My�l�, �e tak. A przechowywane przez nas albumy z podzi�kowaniami na papierze listowym Bia�ego Domu, z przychodz�cymi czasem wiadomo�ciami z Kalifornii i Borneo, centowymi kartkami pocztowymi od szlifierza r�wnie� sprawiaj�, �e czujemy si� powi�zani z bogatymi w wydarzenia �wiatami, le��cymi poza kuchni� i jej widokiem na niebo, kt�re si� tam urywa.
Teraz naga, grudniowa ga��� drzewa figowego chrobocze o okno. Kuchnia jest pusta, plack�w ju� nie ma; wczoraj zawie�li�my ostatnie na poczt�, gdzie koszt znaczk�w wywr�ci� na nice nasz� sakiewk�. Jeste�my bankrutami. To mnie dosy� przygn�bia, lecz moja przyjaci�ka nalega, by�my to u�wi�cili - resztkami whisky, pozosta�ymi w butelce Hahy. Queenie dostaje �y�eczk� w miseczce kawy (lubi kaw� przyprawion� cykori� i mocn�). Reszt� rozlewamy do dw�ch s�oik�w po galaretce. Jeste�my oboje mocno przej�ci perspektyw� wypicia czystej whisky; jej smak powoduje skurcz twarzy i kwa�ne wzdrygni�cia. Jednak stopniowo zaczynamy �piewa� jednocze�nie, ka�de inn� piosenk�. Nie znam s��w mojej, z wyj�tkiem: �Przyjd�, ach, przyjd� na bal w��cz�g�w z mroku miasta". Umiem natomiast ta�czy�; tym w�a�nie zamierzam by� - stepuj�cym tancerzem w filmach. M�j ta�cz�cy cie� miga po �cianach, od naszych g�os�w dr�y porcelana, chichoczemy, jakby �askota�y nas niewidzialne r�ce. Queenie przetacza si� na plecy, przebiera �apkami w powietrzu, co� na kszta�t u�miechu rozci�ga jej czarne wargi. Ja czuj� si� w �rodku rozgrzany i roziskrzony jak krusz�ce si� polana, beztroski niczym wiatr w kominie. Moja przyjaci�ka ta�czy wok� pieca, trzymaj�c w palcach r�bek swej lichej, perkalowej sp�dnicy, jakby to by�a suknia balowa. �Wska� mi drog� do domu - �piewa, a jej tenis�wki skrzypi� na pod�odze. - Wska� mi drog� do domu".
Wchodzi dwoje krewnych. Bardzo zagniewanych. Z gro�nymi oczami, kt�re �aja, j�zykami, kt�re piek�. Pos�uchajcie, co ci ludzie maj� do powiedzenia - ich s�owa zlewaj� si� w jedn� gniewn� melodi�:
- Siedmioletnie dziecko! Zalatuje od niego whisky! Czy� ty oszala�a? Upija� siedmioletniego dzieciaka! Trzeba by� wariatk�! To droga do zguby! Pami�tasz kuzynk� Kate? Wuja Charliego? Szwagra wuja Charliego? Wstyd! Skandal! Upokorzenie! Kl�kaj, m�dl si�, przeb�agaj Pana!
Queenie zmyka pod piec. Moja przyjaci�ka wpatruje si� w swoje pantofle, broda jej drga, unosi sp�dnic�, wyciera nos i biegnie do swego pokoju. D�ugo po tym, gdy miasteczko usn�o i w domu panuje cisza, dzwoni� tylko zegary i trzeszczy dogasaj�cy ogie�, szlocha w poduszk�, ju� tak mokr�, jak chustka wdowy.
- Nie p�acz - m�wi�, siadaj�c w nogach jej ��ka i dygocz�c mimo mojej flanelowej nocnej koszuli, kt�ra pachnie syropem od kaszlu z ubieg�ej zimy. - Nie p�acz - prosz�, g�adz�c jej palce i �askocz�c stopy. - Jeste� na to za stara.
- To w�a�nie dlatego - krztusi si� - �e jestem za stara. Stara i �mieszna.
- Nie �mieszna. Pe�na u�miechu. Bardziej ni� ktokolwiek. Pos�uchaj. Je�eli nie przestaniesz p�aka�, b�dziesz jutro taka zm�czona, �e nie zdo�amy p�j�� po choink�.
Prostuje si�. Queenie wskakuje na ��ko (gdzie nie wolno jej wchodzi�), by j� poliza� w policzki.
- Wiem, gdzie znajdziemy naprawd� �adne drzewka, Buddy. I ostrokrzew tak�e. Z jagodami du�ymi jak twoje oczy. To jest daleko w lesie. Dalej ni� kiedykolwiek byli�my. Papa przynosi� stamt�d choinki; ni�s� je na ramieniu. To ju� pi��dziesi�t lat temu. No, nie mog� doczeka� si� rana.
Rano. Zmarzni�ta sad� wyb�yszcza trawy; s�o�ce, kr�g�e jak pomara�cza i pomara�czowe jak ksi�yc podczas upa��w, balansuje na horyzoncie, poleruje osrebrzone, zimowe lasy. S�ycha� krzyk dzikiego indyka. W podszyciu chrumka wieprzek-renegat. Wkr�tce, na skraju g��bokiej po kolana, wartko p�yn�cej wody, musimy pozostawi� w�zek. Queenie pierwsza wchodzi do strumienia, przep�ywa przeze�, wyszczekuj�c narzekania na szybko�� pr�du, na jego zimno gro��ce zapaleniem p�uc. Pod��amy za ni�, trzymaj�c nad g�ow� nasze obuwie i przybory (siekierk� i p��cienne worki). Jeszcze mila dokuczliwych cierni, kolczastych ro�lin i g�og�w, kt�re czepiaj� si� naszego odzienia, i rdzawych igie� sosnowych, ubarwionych jaskraw� grzybni� i zrzuconymi pi�rkami. Tu, tam migni�cie, trzepot, ekstaza przenikliwego �wistu przypominaj� nam, �e nie wszystkie ptaki odlecia�y na po�udnie. �cie�ka wci�� wije si� przez cytrynowe ka�u�e s�o�ca i czarne jak smo�a tunele pn�czy. Nast�pny strumie� do przej�cia; zaniepokojona armada nakrapianych pstr�g�w pieni dooko�a nas wod�, �aby wielko�ci talerzy �wicz� skoki na brzuch, bobrowi robotnicy buduj� tam�. Na drugim brzegu Queenie otrz�sa si� i dygocze. Moja przyjaci�ka te� dr�y, nie z zimna, lecz z entuzjazmu. Kiedy podnosi g�ow� i wdycha przesycone so�nin� powietrze, jedna z wystrz�pionych r� na jej kapeluszu roni p�atek.
- Jeste�my prawie na miejscu. Czujesz ten zapach, Buddy? - pyta moja przyjaci�ka, tak jak gdyby�my zbli�ali si� do oceanu.
I rzeczywi�cie jest to rodzaj oceanu. Wonne po�acie gwiazdowych choinek, ostrokrzewy o k�uj�cych li�ciach. Czerwone jagody b�yszcz� jak chi�skie dzwoneczki, czarne wrony spadaj� na nie z wrzaskiem. Napchawszy nasze p��cienne worki dostateczn� ilo�ci� zieleni i szkar�atu, by ubra� girlandami tuzin okien, przyst�pujemy do wybierania drzewka.
- Powinno by� - zastanawia si� moja przyjaci�ka - dwa razy wy�sze od ch�opca. Tak �eby ch�opak nie m�g� skra�� gwiazdy z czubka.
To, kt�re wybieramy, jest dwa razy wy�sze ode mnie. Dzielna, �adna bestia, kt�ra wytrzymuje trzydzie�ci uderze� toporka, nim si� obali ze skrzypliwym, rozdzieraj�cym krzykiem. Wlok�c j� jak ubit� zwierzyn�, rozpoczynamy d�ug� w�dr�wk� powrotn�. Co kilka krok�w przerywamy zmagania, siadamy i dyszymy. Jednak�e mamy si�� tryumfuj�cych my�liwc�w; ta si�a wraz z m�sk�, lodow� woni� drzewka o�ywia nas, pop�dza naprz�d.
Liczne komplementy towarzysz� naszemu powrotowi o zachodzie do miasteczka czerwon�, gliniast� drog�, lecz moja przyjaci�ka jest chytra i pow�ci�gliwa, kiedy przechodnie wychwalaj� skarb z�o�ony na naszym w�zku: c� to za �liczne drzewko i sk�d pochodzi?
- A, stamt�d - mruczy mgli�cie. Raz przystaje samoch�d, wychyla si� z niego gnu�na �ona bogatego m�ynarza i popiskuje:
- Dam wam �wier� dolara got�wk� za toto drzewko.
Zazwyczaj moja przyjaci�ka obawia si� powiedzie� �nie", ale tym razem od razu kr�ci g�ow�:
- Nie wzi�liby�my nawet dolara.
�ona w�a�ciciela m�yna nalega:
- Dolara, a ucho! Pi��dziesi�t cent�w. To moje ostatnie s�owo. Ojej, kobieto, przecie� mo�esz sobie znale�� drugie takie.
W odpowiedzi moja przyjaci�ka �agodnie wyg�asza refleksj�:
- W�tpi�. Nigdy nie ma nic podw�jnego.
W domu Queenie uk�ada si� przy ogniu i �pi do jutra, chrapi�c g�o�no jak cz�owiek.
Kufer na strychu zawiera: pude�ko od but�w pe�ne gronostajowych ogonk�w (z wieczorowej peleryny pewnej dziwnej pani, kt�ra niegdy� odnajmowa�a pok�j w domu), zwoje wystrz�pionego szychu, uz�oconego przez staro��, jedn� srebrn� gwiazd�, kr�tki sznur podniszczonych, niew�tpliwie niebezpiecznych, przypominaj�cych cukierki �ar�wek choinkowych. Jest to przystrojenie znakomite, ale niewystarczaj�ce; moja przyjaci�ka pragnie, by nasza choinka gorza�a �jak baptystyczne okno" i ugina�a si� pod ci�k� oki�ci� ozd�b. Jednak�e nie mo�emy sobie pozwoli� na wyrabiane w Japonii splendory z domu towarowego. Czynimy wi�c to, co czynili�my zawsze; ca�ymi dniami przesiadujemy przy kuchennym stole, z no�yczkami, kredkami i stertami kolorowego papieru. Ja robi� rysunki, a moja przyjaci�ka je wycina; mn�stwo kot�w, ryb te� (bo s� �atwe do rysowania), troch� jab�ek, troch� arbuz�w, kilka skrzydlatych anio�k�w, sporz�dzonych z przechowanych arkusik�w cynfolii od tabliczek czekolady. Dzie�a te zawieszamy na choince za pomoc� agrafek; na zako�czenie obsypujemy ga��zki strz�pkami bawe�ny (uzbieranej na ten cel w sierpniu). Moja przyjaci�ka, ogl�daj�c ko�cowy efekt, sk�ada d�onie.
- No, naprawd�, Buddy. Takie �adne, �e mo�na to zje��, no nie?
Queenie usi�uje zje�� anio�ka.
Po upleceniu i przywi�zaniu wst��kami wie�c�w z ostrokrzewu do wszystkich frontowych okien, naszym nast�pnym zadaniem jest przygotowanie podark�w dla rodziny. R�cznie malowane chustki dla pa�, a dla m�czyzn syrop domowej roboty z cytryny, lukrecji i aspiryny do za�ywania �przy pierwszych objawach przezi�bienia oraz po polowaniu". Jednak�e kiedy przychodzi pora przygotowania prezent�w dla siebie nawzajem, moja przyjaci�ka i ja rozdzielamy si�, aby pracowa� w tajemnicy. Chcia�bym jej kupi� n� z r�czk� z masy per�owej, radio, ca�y funt wi�ni w czekoladzie (kiedy� ich spr�bowali�my i moja przyjaci�ka zawsze si� zaklina: �Mog�abym si� nimi �ywi�, Buddy, B�g �wiadkiem - a nie jest to u�ywaniem Jego imienia nadaremno"). Zamiast tego robi� dla niej latawiec. Ona chcia�aby podarowa� mi rower (m�wi�a to milion razy: �Gdybym tylko mog�a, Buddy. Jest dostatecznie �le obchodzi� si� w �yciu bez czego�, czego pragniemy dla siebie, ale, niech to licho, najbardziej mnie z�o�ci, kiedy nie mo�na da� komu� tego, co chcia�oby mu si� ofiarowa�. Ale kt�rego� dnia zrobi� to, Buddy. Znajd� ci rower. Nie pytaj jak. Mo�e ukradn�"). Zamiast tego, jestem prawie pewien, robi mi latawiec - tak jak zesz�ego roku i poprzedniego; rok przedtem wymienili�my proce. Bardzo mi to dogadza. Oboje bowiem jeste�my mistrzami w puszczaniu latawc�w, kt�re badaj� wiatr niczym �eglarze; moja przyjaci�ka, wytrawniejsza w tej sztuce ode mnie, potrafi wypu�ci� w g�r� latawiec, kiedy nie ma nawet tyle powiewu, by ponie�� ob�oki.
W wigilijne popo�udnie wyd�ubujemy ��cznie pi�� cent�w i idziemy do rze�nika kupi� Queenie tradycyjny podarek, dobr�, ogryzaln� ko�� wo�ow�. Ko�� ta, zawini�ta w kolorowy papier, zostaje umieszczona wysoko na choince, przy srebrnej gwie�dzie. Queenie wie, �e tam jest. Przycupn�wszy u st�p drzewka, spogl�da do g�ry w transie �akomstwa; kiedy przychodzi pora spoczynku, nie chce si� ruszy� z miejsca. Jej podnieceniu dor�wnuje moje w�asne. Skopuj� ko�dr� i przewracam poduszk�, tak jakby to by�a upalna letnia noc. Gdzie� pieje kogut - fa�szywie, bo s�o�ce jest jeszcze po drugiej stronie �wiata.
- Buddy, nie �pisz? - To moja przyjaci�ka wo�a ze swego pokoju, kt�ry jest obok, i w chwil� p�niej siedzi na moim ��ku ze �wiec� w r�ku. - Nie mog� zmru�y� oka - o�wiadcza. - My�li mi skacz� jak kr�liki. Buddy, czy s�dzisz, �e pani Roosevelt poda nasz placek do kolacji? - Kulimy si� w ��ku, a ona czule �ciska moj� d�o�. - Chyba twoja r�czka by�a dawniej o wiele mniejsza. Widocznie przykro mi patrze�, jak ro�niesz. Czy kiedy doro�niesz, b�dziemy nadal przyjaci�mi?
M�wi�, �e zawsze.
- Ale mnie jest tak przykro, Buddy. Tak bardzo chcia�am da� ci rower. Pr�bowa�am sprzeda� t� kame�, kt�r� mi da� papa. Buddy... - waha si�, jakby zak�opotana. - Zrobi�am ci jeszcze jeden latawiec.
Wtedy wyznaj�, �e i ja go dla niej zrobi�em, i �miejemy si�. �wieczka wypali�a si� tak, �e trudno utrzyma� j� w r�ku. Ga�nie, ujawniaj�c po�wiat� gwiazd, a gwiazdy ta�cz� za oknem niby widzialna, radosna pie��, kt�r� powoli, powoli ucisza brzask. By� mo�e zdrzemn�li�my si�, ale pocz�tki �witu spryskuj� nas jak zimn� wod�; wstajemy z szeroko otwartymi oczami i chodzimy, czekaj�c, a� inni si� pobudz�. Ca�kiem rozmy�lnie moja przyjaci�ka upuszcza kocio�ek na kuchenn� pod�og�. Ja ta�cz�, stepuj�c pod zamkni�tymi drzwiami. Jeden po drugim wynurzaj� si� domownicy z takimi minami, jakby chcieli nas zamordowa�; ale jest Bo�e Narodzenie, wi�c nie mog�. Najpierw przepyszne �niadanie, po prostu wszystko, co tylko mo�na sobie wyobrazi� - od placuszk�w i pieczonych wiewi�rek a� po mielon� mama�yg� i mi�d w plastrach. Co wprawia wszystkich w dobry humor, z wyj�tkiem mojej przyjaci�ki i mnie. Szczerze m�wi�c, tak nam pilno dobra� si� do prezent�w, �e nie mo�emy nic wzi�� do ust.
Ano, i jestem zawiedziony. Kto by nie by�? Skarpetki, koszula do szk�ki niedzielnej, kilka chusteczek, u�ywany sweter i roczny abonament na religijny magazyn dla dzieci. �Ma�y Pasterz". Ca�y a� si� gotuj�. Naprawd�.
Moja przyjaci�ka ma bardziej udany po��w. Torba mandarynek to jej najlepszy prezent. Jednak�e najbardziej dumna jest z bia�ego, we�nianego szala, udzierganego przez jej zam�n� siostr�. M�wi natomiast, �e najmilszym dla niej prezentem jest latawiec, kt�ry jej zrobi�em. I rzeczywi�cie jest bardzo pi�kny, cho� nie tak pi�kny jak ten, kt�ry zrobi�a mi ona; niebieski i nakrapiany z�otymi i zielonymi gwiazdkami �za dobre sprawowanie"; co wi�cej, jest na nim wymalowane moje imi�, �Buddy".
- Buddy, wiatr wieje.
Wiatr wieje i nic nas nie zadowoli, dop�ki nie pobiegniemy na pastwisko poni�ej domu, gdzie Queenie pop�dzi�a zagrzeba� swoj� ko�� (i gdzie nast�pnej zimy sama te� b�dzie pogrzebana). Tam, przedzieraj�c si� przez j�drn�, po pas si�gaj�c� traw�, odwijamy nasze latawce, czujemy, jak szarpi� za sznurki, p�yn�c na wietrze niczym niebia�skie r