979

Szczegóły
Tytuł 979
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

979 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 979 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

979 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Danielle Steel Klejnoty Dla Popeye W �yciu jest tylko jedna prawdziwa mi�o��, ta jedyna, kt�ra si� liczy, kt�ra trwa wiecznie a� do chwili �mierci. S�odka mi�o�ci, jeste� moja. Moja jedyna, jedyna mi�o�ci... na wieczno��. Ca�ym sercem Twoja Olive Rozdzia� pierwszy Powietrze znieruchomia�o w blasku letniego s�o�ca. S�ycha� by�o �piew ptak�w, a ka�dy d�wi�k ni�s� si� w niezmierzon� przestrze�. Sara siedzia�a bez ruchu, wygl�daj�c z okna swego pokoju. Otaczaj�ce pa�ac tereny by�y wspaniale rozplanowane, a ogrody za�o�one przez Le Notre'a - podobnie jak w Wersalu - idealnie utrzymane. Niebotyczne korony drzew otacza�y zielonym baldachimem Chateau de la Meuze. Sam pa�ac liczy� sobie czterysta lat, a Sara, ksi�na Whitfield, mieszka�a w nim od pi��dziesi�ciu dw�ch. Przyby�a tu z Williamem, gdy by�a jeszcze m�od� dziewczyn�; u�miechn�a si� do tych wspomnie�, obserwuj�c uganiaj�ce si� w oddali psy dozorcy. Pomy�la�a, �e Max bardzo polubi te dwa m�ode owczarki, i u�miech rozja�ni� jej twarz. Przypatrywa�a si� ziemi, na kt�rej tak ci�ko pracowali - to zawsze przynosi�o jej ukojenie. Wraca�a my�l� do rozpaczliwych czas�w wojny, ci�g�ego g�odu, p�l z�upionych ze wszystkiego, co mog�o ich wy�ywi�. To by�y bardzo ci�kie czasy. I wcale nie wydawa�y si� bardzo odleg�e... Pi��dziesi�t lat, p� wieku... Spojrza�a na swoje d�onie, na dwa ogromne, w kszta�cie idealnego kwadratu szmaragdy - pier�cienie, z kt�rymi si� nie rozstawa�a; nieustannie zaskakiwa�o j�, �e widzi r�ce starej kobiety. Te d�onie wci�� by�y pi�kne, delikatne i jeszcze dzi�ki Bogu u�yteczne, ale by�y to r�ce siedemdziesi�ciopi�cioletniej kobiety. �y�a szcz�liwie i d�ugo; czasem przychodzi�o jej do g�owy, �e mo�e zbyt d�ugo bez Williama, ale zawsze by�o jeszcze co� do zobaczenia, do zrobienia, do przemy�lenia i zaplanowania, co� zwi�zanego z ich dzie�mi, czego nale�a�o dopilnowa�. By�a wdzi�czna za minione lata, ale nawet teraz nie odnosi�a wra�enia, by cokolwiek si� sko�czy�o czy cho�by dope�ni�o. Na drodze �ycia zawsze znajdzie jaki� zakr�t, jakie� wydarzenie nie do przewidzenia, wymagaj�ce jej interwencji. Zaskakiwa�a j� my�l, �e dzieci wci�� jej potrzebuj�, mniej ni� s�dz�, ale nadal zwracaj� si� na tyle cz�sto, by czu�a, �e wci�� jest dla nich ostoj�, �e pozostaje wa�na i nawet u�yteczna. By�y r�wnie� wnuki. Na t� my�l u�miechn�a si� i wsta�a, wci�� wypatruj�c czego� przez okno. St�d b�dzie widzia�a, gdy przyjad�, zobaczy ich twarze u�miechni�te lub zaniepokojone. Wysi�d� z samochod�w i z wyczekiwaniem popatrz� w jej okna, jakby wiedzia�y, �e ona zawsze jest na swoim miejscu, �e ich wypatruje. Niezale�nie od zwyk�ych zaj�� tego popo�udnia, gdy dzieci mia�y przyjecha�, zawsze wynajdywa�a co� do zrobienia w wytwornym saloniku na pi�trze i tam czeka�a na swoj� gromadk�. Mimo up�ywu tylu lat i chocia� wszystkie by�y ju� doros�e, wpatrywanie si� w ich twarze, wys�uchiwanie opowie�ci i zwierze� zawsze wywo�ywa�o w Sarze Whitfield dreszcz podniecenia. Martwi�a si� o dzieci, kocha�a je, troszczy�a si� o nie bezustannie; ka�de z nich by�o na sw�j spos�b male�k� cz�stk� ogromnej mi�o�ci, kt�r� dzieli�a z Williamem. To by� zaiste cudowny cz�owiek, jego zalety przerasta�y wszelk� fantazj� i wyobra�enia. Ka�dy, kto go zna�, by� pod wra�eniem tej niezwyk�ej osobowo�ci. Sara powoli odesz�a od okna, min�a bia�y marmurowy kominek, przy kt�rym cz�sto siadywa�a w ch�odne zimowe popo�udnia rozmy�laj�c, robi�c notatki lub pisz�c listy do dzieci. Rozmawia�a z nimi cz�sto przez telefon, gdy przebywa�y w Pary�u, Londynie, Rzymie, Monachium czy Madrycie, mimo to pisanie list�w sprawia�o jej wielk� przyjemno��. Spogl�da�a na st� przykryty staro�wieckim, wyblak�ym brokatem, stanowi�cym pi�kny przyk�ad dawnego mistrzostwa w rzemio�le. Wyszukali t� tkanin� przed wielu laty w Wenecji. Delikatnie musn�a fotografie w ramkach i podnios�a je bli�ej oczu, by lepiej si� przyjrze�. Nagle przypomnia� si� jej ten moment... dzie� ich �lubu, roze�miany William i ona spogl�daj�ca na� z u�miechem zawstydzenia spod przymru�onych powiek. Z oczu bi�o tyle szcz�cia niek�amanej rado�ci, �e podejrzewa�a, i� w�a�nie wtedy, w dniu ich �lubu p�knie jej serce. By�a wtedy ubrana w be�ow� sukni� z koronki i atlasu oraz bardzo stylowy kapelusz z koronki w kolorze �mietany z kr�tk� woalk�, w r�ku trzyma�a wi�zank� drobnych herbacianych storczyk�w. Skromna ceremonia �lubu odby�a si� w domu jej rodzic�w, w obecno�ci wybranych przyjaci� rodziny. Niemal setka przyjaci� przyby�a na to spokojne, ale bardzo wytworne przyj�cie. Nie by�o druhen, od�wiernych ani ogromnego wesela, niewiele m�odzie�y. Towarzyszy�a jej jedynie siostra w pi�knie udrapowanej sukni z szafirowego at�asu i osza�amiaj�cym kapeluszu od Lily Dache. Matka mia�a kostium ze sp�dnic� do kolan, szmaragdowozielony. Sara u�miechn�a si� na to wspomnienie... kolor sukni matki by� niemal dok�adnie taki sam, jak barwa dw�ch wspania�ych szmaragd�w. Sara Whitfield wyobra�a�a sobie, �e matka by�aby ogromnie usatysfakcjonowana, i� jej c�rka mia�a tak wspania�e �ycie. By�y jeszcze inne zdj�cia dzieci, cudowna fotografia Juliana z jego pierwszym psem, i Phillip, kt�ry robi� wra�enie bardzo wysokiego, cho� mia� wtedy zaledwie osiem lub dziewi�� lat i dopiero zaczyna� nauk� w Eton. Jeszcze kilkunastoletnia Isabelle, gdzie� w po�udniowej Francji. I ka�de z nich w ramionach Sary tu� po urodzeniu. William zawsze sam robi� zdj�cia; usi�owa� przy tym trzyma� fason, udawa�, �e �zy wcale nie kr�c� mu si� w oczach, gdy patrzy na �on� z kolejnym niemowl�ciem. I malutka Elizabeth stoj�ca obok Phillipa na fotografii tak po��k�ej, �e trudno na niej cokolwiek zobaczy�. �zy nap�yn�y do oczu Sary, jak zawsze, gdy zag��bia�a si� we wspomnieniach. Do tej pory �y�a pe�ni� udanego �ycia, cho� nie zawsze by�o to takie �atwe. D�ugo sta�a patrz�c na fotografie, dotykaj�c my�l� tamtych chwil, delikatnie odkurzaj�c wspomnienia i zarazem pr�buj�c omin�� te zbyt bolesne. Westchn�a i ponownie stan�a przy wysokim francuskim oknie. By�a zgrabna, wysoka, wyprostowana, g�ow� nosi�a z dum� i gracj� tancerki. Jej �nie�nobia�e w�osy niegdy� l�ni�y jak heban; ogromne zielone oczy mia�y t� sam� g��bok�, ciemn� barw� co szmaragdy. Spo�r�d dzieci tylko Isabelle mia�a podobne oczy, cho� nie by�y one tak ciemne. Ale �adne z dzieci nie mia�o odziedziczy� jej si�y i stylu, jej hartu: pot�nej woli przetrwania wszystkich przeciwno�ci losu. �ycie dzieci by�o �atwiejsze. Zastanawia�a si� jednak, czy jej ci�g�a matczyna troska nie zrobi�a z nich mi�czak�w; je�eli im zanadto pob�a�a�a, stawa�y si� bardziej bezradne. Co prawda, nie spos�b by�o uzna� za s�abego Phillipa, Juliana ani Xaviera, ani nawet Isabelle. Mimo to Sara mia�a w sobie co�, czym nie by�o obdarzone �adne z jej dzieci - prawdziwy hart ducha, si��, kt�ra wydawa�a si� z niej emanowa�. T� moc wnosi�a z sob� niezale�nie od tego, czy kto� j� lubi�, czy nie. Ju� sam jej widok wymusza� szacunek. William by� podobny, mo�e bardziej wylewny, otwarty, ciesz�cy si� �yciem i daj�cy wyraz swej dobrodusznej naturze. Sara by�a cichsza, spokojniejsza, chyba �e przebywa�a z Williamem. On wydobywa� z niej to, co najlepsze. Cz�sto powtarza�a, �e da� jej wszystko, na czym jej zale�a�o, co kocha�a i czego potrzebowa�a. U�miechn�a si� patrz�c na ziele� trawnik�w, przypominaj�c sobie, jak si� to wszystko zacz�o. Zdawa�o si�, �e od tamtych chwil up�yn�y zaledwie dni lub godziny. Wprost nie do wiary, �e jutro przypadaj� jej siedemdziesi�te pi�te urodziny! Maj� przyjecha� dzieci i wnuki, by razem �wi�ci� ten dzie�. Pojutrze pojawi� si� setki znakomitych osobisto�ci. My�l o przyj�ciu wydawa�a si� Sarze niem�dra, ale uleg�a naleganiom dzieci. Uroczysto�� zorganizowa� Julian, a Phillip dzwoni� chyba sze�� razy z Londynu, by si� upewni�, �e wszystko przebiega jak nale�y. Xavier przysi�g�, �e przyleci, by by� razem z ni�, cho�by nawet znajdowa� si� w Botswanie, Brazylii czy B�g wie gdzie jeszcze. Teraz czeka�a na nich wszystkich, stoj�c przy oknie niemal bez tchu, odczuwaj�c przyp�yw podniecenia. Mia�a na sobie nie now�, ale pi�knie skrojon�, prost� sukni� od Chanel oraz ogromne, doskonale harmonizuj�ce z jej strojem per�y, z kt�rymi prawie si� nie rozstawa�a. Widok tych klejnot�w zapiera� dech w piersi ludziom ogl�daj�cym je po raz pierwszy. Nale�a�y do niej od czas�w wojny, a gdyby sprzedano je dzisiaj, przynios�yby ponad dwa miliony dolar�w. Ale Sarze nawet nie przysz�o to do g�owy; po prostu je nosi�a, bo kocha�a, a William nalega�, by je zachowa�a: - "Ksi�na Whitfield powinna mie� takie per�y, moja ukochana" - �artowa�, gdy przymierzy�a je po raz pierwszy, b�d�c ubrana w stary sweter, przeznaczony do pracy w ogrodzie. - "To wstyd, �e per�y mojej matki wygl�da�y tak mizernie w por�wnaniu z tymi" - zauwa�y�, a ona wybuchn�a �miechem; przyci�gn�� j� do siebie i poca�owa�. Sara Whitfield mia�a pi�kne rzeczy, mia�a te� wspania�e �ycie. I by�a nietuzinkow� kobiet�... Zniecierpliwiona odwr�ci�a si� od okna, oczekuj�c go�ci i wtedy us�ysza�a pierwszy samoch�d, kt�ry w�a�nie ukaza� si� na podje�dzie. By�a to bardzo d�uga limuzyna marki Rolls-Royce z tak ciemnymi szybami, �e Sara nie mog�a dostrzec, kto znajduje si� w �rodku. Samoch�d zatrzyma� si� dok�adnie przed g��wnym wej�ciem do pa�acu, niemal pod jej oknem. Gdy szofer po�pieszy� otworzy� drzwi, potrz�sn�a g�ow� z rozbawieniem. Jej najstarszy syn prezentowa� si� wyj�tkowo wytwornie, a do tego wygl�da� jak typowy Anglik; najwyra�niej stara� si� nie robi� wra�enia zdominowanego przez wysiadaj�c� zaraz za nim kobiet�. By�a ubrana w bia�� jedwabn� sukni� i buty od Chanel. W�osy obci�a kr�tko i bardzo modnie, a brylanty b�yszcza�y w letnim s�o�cu dos�ownie wsz�dzie. Sara ponownie u�miechn�a si� do siebie, odwracaj�c od widocznej za oknem sceny. To by� zaledwie pocz�tek kilku szalonych, ciekawych dni. Wprost trudno w to uwierzy�. Nie mog�a przesta� zastanawia� si�, co pomy�la�by o tym wszystkim William, o ca�ym tym zamieszaniu z powodu jej siedemdziesi�tych pi�tych urodzin. Siedemdziesi�t pi�� lat... to nied�ugo, jakby jedynie kilka chwil up�yn�o od momentu, kiedy wszystko si� zacz�o... Rozdzia� drugi Sara Thompson urodzi�a si� w Nowym Jorku w roku 1916. By�a m�odsz� z dw�ch c�rek, mia�a tak�e nieco mniej szcz�cia, cho� otaczano j� komfortem i szacunkiem jako kuzynk� zar�wno Astor�w, jak i Biddle'�w. Jej siostra, Jane w wieku dziewi�tnastu lat wysz�a za m�� za Petera Vanderbilta, Sara za� zar�czy�a si� z Freddiem van Deeringiem dok�adnie dwa lata p�niej, w Dzie� Dzi�kczynienia. Mia�a wtedy tak�e dziewi�tna�cie lat, a Jane i Peter akurat doczekali si� pierwszego dziecka. Cudowny ch�opczyk z rudawymi k�dziorkami mia� na imi� James. Zar�czyny Sary z Freddiem nie zdziwi�y rodzic�w, Thompsonowie bowiem znali van Deering�w od lat. I chocia� Frieddiego widywano rzadko, gdy przebywa� w szkole z internatem, cz�sto przyje�d�a� do Nowego Jorku w czasie studi�w w Princeton. Uniwersytecki dyplom otrzyma� w czerwcu tego samego roku, w kt�rym si� zar�czyli. Od tamtej niezapomnianej chwili by� nieustannie w znakomitym nastroju, znajdowa� jednak czas, by zaleca� si� do Sary. Bystry, �ywy, bez przerwy p�ata� figle przyjacio�om i pilnowa�, by wszyscy, a szczeg�lnie Sara, dobrze si� bawili. Rzadko bywa� powa�ny, traktowano go jak dusz� towarzystwa. Ujmowa� Sar� okazywanymi wzgl�dami i bawi� j� swym nieustannym humorem. Mi�o by�o z nim przebywa� w jednej kompanii, �atwo si� rozmawia�o, a jego �miech i doskona�e samopoczucie stawa�y si� zara�liwe. Freddiego lubili wszyscy, a je�li brakowa�o mu ambicji, by zaj�� si� powa�n� prac�, nikomu to nie przeszkadza�o, z wyj�tkiem, by� mo�e, ojca Sary. Wszyscy doskonale wiedzieli, �e nawet gdyby ca�e �ycie nie pracowa�, m�g�by b�ogo egzystowa� dzi�ki rodzinnej fortunie. Ojciec Sary uwa�a� jednak, �e m�ody cz�owiek powinien si� udziela� w �wiecie biznesu, niezale�nie od tego, jak wielki ma maj�tek i kim s� jego rodzice. Edward Thompson by� w�a�cicielem banku i przed samymi zar�czynami do�� szczeg�owo omawia� z Freddiem jego plany na przysz�o��. Przysz�y zi�� zapewni� go, �e ma szczery zamiar si� ustabilizowa�. Zaoferowano mu doskona�� posad� w firmie J. P. Morgan & Co. w Nowym Jorku i jeszcze lepsz� w Bank of New England w Bostonie. W styczniu zamierza� przyj�� jedn� z nich, co usatysfakcjonowa�o ojca Sary. Pozwoli� wi�c na oficjalne zar�czyny c�rki. To by�y naprawd� wspania�e �wi�ta. Bez przerwy organizowano przyj�cia na ich cze��, co wiecz�r wychodzili si� bawi�, odwiedzali przyjaci� i ta�czyli do bia�ego rana. By�y spotkania na �lizgawce w Central Park, obiady i kolacje, cz�ste pota�c�wki. Sara dostrzeg�a, �e Freddie nie stroni od alkoholu, ale niezale�nie od tego, ile wypi�, nie traci� nic ze swego czaru, inteligencji i uprzejmo�ci. Ca�y Nowy Jork uwielbia� Freddiego van Deeringa. �lub wyznaczono na czerwiec i do wiosny Sara by�a poch�oni�ta wybieraniem weselnych prezent�w, przymiarkami �lubnej sukni i nieustaj�cym �yciem towarzyskim. Czu�a co� w rodzaju ci�g�ego zawrotu g�owy. W tym okresie prawie nigdy nie widywa�a si� z Freddiem sam na sam; spotykali si� wy��cznie na przyj�ciach. Pozosta�y czas sp�dza� z przyjaci�mi, przygotowuj�cymi go do wielkiego skoku w nurt Ma��e�skiej Stabilizacji. Sara zdawa�a sobie spraw�, �e te miesi�ce powinny by� pasmem szcz�cia, ale w gruncie rzeczy, co w ko�cu wyzna�a w maju Jane, wcale tego tak nie odczuwa�a. Za du�o by�o zamieszania, wszystko wymyka�o si� spod kontroli, a poza tym czu�a si� ca�kowicie wyko�czona nerwowo. Wreszcie kt�rego� popo�udnia, po ostatniej przymiarce �lubnej sukni, rozp�aka�a si�, a siostra bez s�owa wr�czy�a jej w�asn� koronkow� chusteczk� i delikatnie pog�aska�a po w�osach, spadaj�cych czarn� kaskad� poni�ej ramion. - Wszystko b�dzie w porz�dku, kochanie. Ka�da dziewczyna podobnie reaguje przed �lubem. Powinno by� cudownie, a w rzeczywisto�ci to trudne dni. Dzieje si� tyle naraz, brak czasu, by spokojnie usi��� i pomy�le�, albo cho�by na chwil� zosta� sam�... Przed naszym �lubem te� prze�y�am straszny okres. - Tak? - wielkie zielone oczy Sary spocz�y na starszej siostrze, kt�ra w�a�nie sko�czy�a dwadzie�cia jeden lat i wydawa�a si� niepor�wnanie m�drzejsza. Ogromn� ulg� sprawi�a jej wiadomo��, �e kto� opr�cz niej czu� si� r�wnie przyt�oczony i zagubiony przed t� wa�n� uroczysto�ci�. Sara nie w�tpi�a w uczucia Freddiego, w to, �e jest dobrym cz�owiekiem i �e po �lubie b�d� szcz�liwi. S�dzi�a tylko, �e zbyt du�o jest tej ci�g�ej zabawy, rozrywek, przyj�� i zam�tu. Freddie wydawa� si� zaj�ty wy��cznie udzia�em w rozrywkach lub planowaniem ich. Od miesi�cy nie rozmawiali z sob� powa�nie. Ci�gle jeszcze nie okre�li� swoich plan�w dotycz�cych pracy. Powtarza� tylko, �eby si� nie martwi�a. Nie podj�� pracy w banku po pierwszym stycznia, poniewa� mia� tyle rzeczy do zrobienia przed �lubem, �e nowe zaj�cie doprawdy zanadto by go rozprasza�o. Ju� wtedy Edward Thompson odni�s� si� pesymistycznie do wizerunku przysz�ego zi�cia, ale c�rce nic o tym nie wspomnia�. Swoimi w�tpliwo�ciami podzieli� si� z �on�; Victoria Thompson by�a przekonana, �e Freddie po �lubie si� ustatkuje. B�d� co b�d� studiowa� przecie� w Princeton... �lub mia� miejsce w czerwcu, a chwila ta warta by�a wyt�onych przygotowa�. Wspania�a uroczysto�� odby�a si� w ko�ciele �wi�tego Tomasza na Pi�tej Alei, a przyj�cie weselne w Saint Regis. Czterystu go�ci balowa�o przy cudownej muzyce przez ca�e popo�udnie, racz�c si� doskona�ymi daniami. Czterna�cie druhen wspaniale prezentowa�o si� w brzoskwiniowych sukniach z tiulu. Sara mia�a na sobie niewiarygodnie pi�kn� sukni� z bia�ej koronki i francuskiej organdyny oraz bia�y, r�wnie� koronkowy, welon, kt�ry nale�a� jeszcze do jej babki. Tren sukni mierzy� dwadzie�cia st�p. Wygl�da�a prze�licznie. Pogoda dopisa�a jak wszystko inne - przez ca�y dzie� �wieci�o s�o�ce, a Freddie by� niesamowicie przystojny. To by�o pod ka�dym wzgl�dem doskona�e wesele. Miesi�cowi miodowemu te� niewiele brakowa�o do doskona�o�ci. Freddie wynaj�� od przyjaciela dom na Cape Cod oraz ma�y jacht i przez pierwsze cztery tygodnie ma��e�stwa byli tylko we dwoje. Sara pocz�tkowo czu�a si� onie�mielona, ale on by� subtelny, taktowny i zawsze tryska� humorem. Okazywa� bystro�� i przenikliwo��, gdy ju� zdoby� si� na powag�, co zdarza�o si� rzadko. Odkry�a te�, �e jest �wietnym �eglarzem. Jego sk�onno�� do popijania zacz�a j� niepokoi� tu� przed �lubem, ale Freddie twierdzi�, �e to tylko element dobrej zabawy. Miesi�c miodowy mija� tak wspaniale, �e nie chcia�o si� jej wraca� w lipcu do Nowego Jorku, ale w�a�ciciele wynaj�tego domu w�a�nie wracali z Europy. Sara i Freddie musieli si� urz�dzi� i przeprowadzi� do w�asnego mieszkania. Znale�li apartament w Nowym Jorku, na Upper East Side. Zamierzali jednak sp�dzi� dalszy ci�g lata u rodzic�w Sary w Southampton, a� malarze, dekorator i inni fachowcy przygotuj� ich nowe gniazdko. Ale jesieni�, gdy wr�cili do Nowego Jorku, Freddie znowu by� zbyt zaj�ty, by poszuka� pracy. W gruncie rzeczy by� zbyt zaj�ty, by zaj�� si� czymkolwiek, oczywi�cie wyj�wszy swych przyjaci�. Du�o pi�. Sara zauwa�y�a to latem w Southampton, ilekro� wraca� z miasta. A kiedy przenie�li si� do apartamentu w Nowym Jorku, ju� nie da�o si� tego ukry�. P�nym popo�udniem przychodzi� do domu pijany, po ca�ym dniu sp�dzonym z przyjaci�mi. Niekiedy pojawia� si� dopiero dobrze po p�nocy. Czasem zabiera� ze sob� Sar� na przyj�cia lub bale, gdzie zawsze okazywa� si� dusz� towarzystwa. Z ka�dym by� za pan brat i wszyscy mieli �wiadomo��, �e bawi� si� doskonale, dop�ki jest z nimi Freddie van Deering. Wszyscy opr�cz Sary, kt�ra wygl�da�a na zrozpaczon� na d�ugo przed Bo�ym Narodzeniem. W og�le nie wspomina� o podj�ciu pracy i na nic si� zda�y delikatne pr�by przedyskutowania tej kwestii. Wygl�da�o na to, �e Freddie nie ma innych plan�w, ni� umila� sobie �ycie i szumie�. Z miesi�ca na miesi�c Sara coraz bardziej mizernia�a i wreszcie w styczniu Jane zaprosi�a j� na herbat�, by sprawdzi�, co si� dzieje z siostr�. - Czuj� si� dobrze - Sara udawa�a rozbawion� tym, �e siostra si� o ni� martwi, ale kiedy podano herbat�, zblad�a jeszcze bardziej i nie mog�a jej wypi�. - Kochanie, co si� z tob� dzieje? Powiedz mi, prosz�! Musisz mi powiedzie�! - Jane by�a niespokojna o Sar� od ubieg�ych �wi�t Bo�ego Narodzenia. Podczas uroczystej kolacji w domu ich rodzic�w Sara by�a niezwykle milcz�ca. Freddie bawi� towarzystwo rymowanymi toastami po�wi�conymi cz�onkom rodziny, tak�e s�u��cym, oraz Jupiterowi - psu Thompson�w, kt�ry szczeka�, gdy wszyscy bili brawo Freddiemu za udan� rymowank�. Towarzystwo by�o tak rozbawione, �e fakt, i� m�� Sary by� na wi�cej ni� lekkim rauszu, uchodzi� uwagi go�ci. - Nic mi nie jest, naprawd� - upiera�a si� Sara, ale w ko�cu z �kaniem rzuci�a si� w ramiona siostry i przyzna�a, �e wcale si� dobrze nie czuje. By�a przygn�biona, Freddie przebywa� ci�gle poza domem, przesiadywa� ca�ymi godzinami z przyjaci�mi; Sara nie przyzna�a si� Jane, �e niekiedy podejrzewa, i� tymi przyjaci�mi mog� by� kobiety. Pr�bowa�a sk�oni� go, by sp�dza� z ni� wi�cej czasu, ale wydawa� si� nie mie� wcale na to ochoty. I poci�ga� z butelki cz�ciej ni� kiedykolwiek. Wypija� pierwszego drinka na d�ugo przed po�udniem, niekiedy zaraz po wstaniu z ��ka, i wmawia� �onie, �e to nic nie szkodzi. M�wi� o Sarze "moja ma�a pedantka" i z rozbawieniem bagatelizowa� jej niepokoje. A ona na dodatek akurat stwierdzi�a, �e b�dzie mia�a dziecko. - Ale� to cudownie! - wykrzykn�a z zachwytem, Jane. - Ja te� jestem w ci��y! - doda�a, a Sara u�miechn�a si� przez �zy, niezdolna wyja�ni� starszej siostrze ogromu swojego nieszcz�cia. �ycie Jane by�o zupe�nie odmienne. Wysz�a za m�� za powa�nego, odpowiedzialnego cz�owieka, kt�ry traktowa� powa�nie swoje ma��e�stwo, gdy tymczasem Freddie van Deering z ca�� pewno�ci� mia� na ten temat inny pogl�d. Mimo wielu zalet - potrafi� by� czaruj�cy, zabawny, dowcipny - odpowiedzialno�� by�a dla niego czym� r�wnie nie znanym jak obcy j�zyk. Sara powzi�a uzasadnione podejrzenie, �e m�� nigdy si� nie ustatkuje. By� typem zagorza�ego hulaki. Ojciec Sary mia� te same obawy, ale Jane by�a nadal przekonana, �e wszystko si� dobrze u�o�y, zw�aszcza gdy Sara urodzi dziecko. Obie siostry dosz�y do wniosku, �e ich dzieci przyjd� na �wiat niemal w tym samym terminie - mo�e je dzieli� zaledwie kilka dni. Ten drobny szczeg� troch� pocieszy� Sar�, zanim wr�ci�a do pustego mieszkania. Freddiego jak zwykle nie by�o - tej nocy w og�le nie wr�ci� do domu. Nast�pnego dnia przyszed� oko�o po�udnia i ze skruch� wyzna�, �e gra� w bryd�a do czwartej nad ranem i ba� si� wr�ci� do domu, by Sary nie obudzi�. - Czy aby nie robi�e� czego� wi�cej? - po raz pierwszy zwr�ci�a si� do niego z gniewem. Spojrza� zaskoczony jej zapalczywo�ci�. Dawniej odnosi�a si� do jego wyskok�w kompromisowo i ze stoickim spokojem, ale tym razem zareagowa�a bardzo impulsywnie. - Ale� o co ci chodzi? - zapyta� i spojrza� na ni� ze zdziwieniem; szeroko rozwarte b��kitne oczy i p�owe w�osy upodobnia�y go do Tomka Sawyera. - Chodzi mi o to, co naprawd� robisz, kiedy nie ma ci� w domu do pierwszej czy drugiej w nocy? - w g�osie Sary brzmia�a autentyczna z�o��. U�miechn�� si� jak niezno�ny ch�opak, kt�ry wie, �e zawsze potrafi wszystkich naoko�o zba�amuci�. - Czasami zdarza mi si� troch� za du�o wypi�. To wszystko. Kiedy ju� tak si� stanie, �atwiej mi zosta� tam, gdzie jestem, ni� wraca� do domu, gdy ty �pisz. Nie chc� ci� denerwowa�, Saro. - Ale to robisz. Nigdy ci� nie ma w domu. Zawsze przebywasz ze swoimi przyjaci�mi, co noc wracasz pijany. �onaci m�czy�ni nie post�puj� w ten spos�b - Sara pa�a�a gniewem. - �onaci m�czy�ni? Masz na my�li swego szwagra czy normalnych ludzi, nieco bardziej odwa�nych i pe�nych rado�ci �ycia? Przykro mi, moja droga, ale ja nie jestem Peterem. - Nigdy nie chcia�am, �eby� nim by�. Ale kim jeste�? Za kogo wysz�am za m��? Prawie si� nie widujemy, chyba �e na przyj�ciach, ale i tam raczej twoi przyjaciele maj� z ciebie pociech�. Grasz w karty, opowiadasz anegdoty, pijesz albo wychodzisz, jeden B�g wie dok�d - powiedzia�a ze smutkiem, chc�c wyrzuci� z siebie ca�� prawd�. - Wola�aby�, �ebym siedzia� z tob� w domu? - zasugerowa� rozbawiony i po raz pierwszy zobaczy�a w jego oczach co� nikczemnego: �mia�a rzuci� wyzwanie jego stylowi �ycia, zagra�a�a jego zachciankom. - Tak, wola�abym, aby� wi�cej czasu sp�dza� ze mn� w domu. Czy to takie szokuj�ce? - Nie szokuj�ce, po prostu g�upie. Wysz�a� za mnie, poniewa� by�o ci ze mn� weso�o, czy� nie mam racji? Gdyby� chcia�a za m�a takiego nudziarza jak tw�j szwagier, toby� takiego szuka�a, ale tego nie zrobi�a�. Wola�a� mnie, a teraz chcesz, �ebym sta� si� podobny do Petera. No c�, kochanie, zapewniam ci�, �e tak si� nie stanie. - A wi�c co b�dzie? Mia�e� zacz�� pracowa�! Obieca�e� ojcu, a nie zrobi�e� tego... - Nie musz� pracowa�, Saro. Nudzisz mnie do granic wytrzyma�o�ci. Powinna� by� szcz�liwa, �e nie musz� przek�ada� papierk�w w jakiej� durnej robocie, usi�uj�c zarobi� na utrzymanie. - Ojciec uwa�a, �e dobrze by ci to zrobi�o, ja jestem tego samego zdania. - By�o to najbardziej odwa�ne stwierdzenie, na jakie sobie do tej pory pozwoli�a; poprzedniej bezsennej nocy przez d�ugie godziny uk�ada�a sobie t� przemow�. Chcia�a, by ich �ycie sta�o si� lepsze, chcia�a mie� prawdziwego m�a, zanim narodzi si� dziecko. - Tw�j ojciec to relikt, jest z innego pokolenia - rzuci� ur�gliwie - a ty jeste� idiotk�. Kiedy wypowiedzia� te s�owa, zda�a sobie spraw�, �e nie dostrzeg�a tego, co powinna by�a dostrzec, gdy tylko wszed� do pokoju. Znowu jest wstawiony. By�o zaledwie po�udnie, a on wyra�nie pod dobr� dat�! Popatrzy�a na niego z odraz�. - Mo�e porozmawiamy o tym innym razem. - S�dz�, �e to dobry pomys�. Wyszed� znowu, ale tego wieczora wr�ci� wcze�nie, a nazajutrz uczyni� wysi�ek, by wsta� rano o przyzwoitej porze. W�a�nie wtedy zorientowa� si�, jak bardzo jest chora. Zaskoczony wypytywa� j� o to przy �niadaniu. Mieli kobiet� na pos�ugi, kt�ra co dzie� przychodzi�a sprz�ta� dom, prasowa� i przygotowywa� posi�ki. Sara zwykle lubi�a sama gotowa�, ale przez ostatni miesi�c zupe�nie nie mog�a znie�� kuchennych zapach�w. Tyle �e Freddie nie bywa� w domu dostatecznie cz�sto, by to zauwa�y�. - Co� nie w porz�dku? Czy jeste� chora? Mo�e powinna� p�j�� do lekarza? - wygl�da�, jakby by� mocno przej�ty, spogl�daj�c na ni� sponad porannej gazety. S�ysza� rano, �e strasznie zbiera�o si� jej na wymioty. Zastanawia� si�, czy aby nie zjad�a czego� niestrawnego. - By�am u lekarza - odpowiedzia�a ze spokojem, wpatruj�c si� w niego, ale up�yn�o sporo czasu, zanim rzuci� kr�tkie spojrzenie spod uniesionych brwi - zd��y� ju� zapomnie�, o co pyta�. - O czym m�wili�my? Ach tak... w porz�dku... dobrze. Co on powiedzia�? Grypa? Powinna� uwa�a� na siebie, wiesz, pe�no zarazk�w w powietrzu. Matka Toma Parkera omal nie umar�a w zesz�ym tygodniu. - Nie s�dz�, bym mia�a od tego umrze� - u�miechn�a si� rozbawiona, a on wr�ci� do swojej gazety. Przed�u�aj�ce si� milczenie sta�o si� niezr�czne. Chwil� p�niej ponownie spojrza� na Sar�, wida� zapomnia� kompletnie o wcze�niejszej rozmowie. - Straszna sprawa w Anglii z tym Edwardem VIII, kt�ry abdykuje, by si� nie musie� wyrzec pani Simpson. Ona musi by� doprawdy kim� wi�cej, skoro go sk�oni�a do takiego po�wi�cenia. - My�l�, �e to smutne - stwierdzi�a Sara z powag�. - Ten biedny cz�owiek tyle przeszed�; jak ona mog�a tak zrujnowa� mu przysz�o��? Jakie mo�e by� ich wsp�lne �ycie? - Mo�e by� ca�kiem pikantne - u�miechn�� si� szelmowsko; wygl�da� bardziej interesuj�co ni� kiedykolwiek i to j� zasmuci�o. Nie wiedzia�a ju�, czy go kocha, czy nienawidzi - dotychczasowe �ycie z nim by�o takim koszmarem. Ale mo�e Jane ma s�uszno��, mo�e wszystko poprawi si�, gdy przyjdzie na �wiat dziecko? - B�d� mia�a dziecko - powiedzia�a niemal szeptem i zdawa�o si� przez chwil�, �e Freddie jej nie s�yszy. �zy b�lu wezbra�y w oczach Sary. Wsta�, odwr�ci� si� do niej i spojrza� tak, jakby mia� nadziej�, �e Sara �artuje. - M�wisz powa�nie? Skin�a g�ow�, nie mog�c wydoby� ju� ani s�owa i powstrzyma� �ez. Poczu�a co� w rodzaju ulgi, gdy wreszcie to z siebie wyrzuci�a. Ju� przed �wi�tami wiedzia�a o ci��y, ale nie mia�a odwagi, by to wyjawi�. Pragn�a przytulnego kokonu opieki, chcia�a chwili spokojnego szcz�cia, a od pobytu w Cape Cod przed siedmiu miesi�cami nic takiego si� nie zdarzy�o. - Tak, m�wi� bardzo serio - i to wida� by�o w jej oczach. - To fatalnie. Nie uwa�asz, �e troch� za wcze�nie? My�la�em, �e jeste�my ostro�ni. Myszkowa� niespokojnie wzrokiem po bokach, wcale nie wygl�daj�c na uszcz�liwionego. Sara poczu�a, �e d�awi j� w krtani - tak bardzo stara�a si� nie wyg�upi� w jego obecno�ci. - Ja te� tak my�la�am - przenios�a na niego za�zawione spojrzenie. Freddie zbli�y� si� i zmierzwi� jej w�osy, jakby by�a jego ma�� siostrzyczk�. - Nie martw si�, wszystko b�dzie dobrze. Kiedy urodzi si� dziecko? - W sierpniu - bardzo stara�a si� nie p�aka�, ale trudno jej by�o nad sob� panowa�. Przynajmniej nie by� w�ciek�y, jedynie zaniepokojony. Ona te� czu�a si� z�apana w pu�apk� bezsilno�ci, gdy us�ysza�a t� wiadomo��. Ju� wtedy ich wi� zacz�a si� rwa�. Nie ��czy�y ich chwile wsp�lnie sp�dzanego czasu, zbyt ma�o by�o ciep�a i porozumienia. - Peterowi i Jane te� urodzi si� wtedy dziecko. - Szcz�ciarze - odpar� sarkastycznie, zastanawiaj�c si�, co ma z ni� teraz pocz��. Ma��e�stwo okaza�o si� znacznie wi�kszym ci�arem, ni� si� spodziewa�. Sara prawie nie rusza�a si� z domu i jego usi�owa�a schwyta� w t� pu�apk�. Teraz przysz�a m�oda matka wygl�da�a na jeszcze bardziej za�aman�. - Nie mamy szcz�cia, co? - powiedzia�a z wyrazem udr�ki, nie mog�c powstrzyma� �ez, kt�re sp�ywa�y jej po policzkach. - Nie jest to najlepsza pora, ale nie zawsze cz�owiek sobie wybiera termin, prawda? Zaprzeczy�a ruchem g�owy. Freddie wyszed� z pokoju i po p�godzinie opu�ci� dom. Um�wi� si� z przyjaci�mi na lunch i nie powiedzia�, kiedy wr�ci, zreszt� nigdy tego nie robi�. Tej nocy Sara d�ugo p�aka�a. Zjawi� si� dopiero nast�pnego ranka kompletnie pijany, tak �e nie m�g� doj�� dalej ni� do kanapy w salonie. S�ysza�a, gdy wchodzi�, ale po chwili by� ju� nieprzytomny. W ci�gu nast�pnego miesi�ca mia�a ju� bolesn� pewno��, jak bardzo wstrz�sn�a nim ta nowina. Samo ma��e�stwo okaza�o si� wstrz�sem, a my�l o dziecku nape�ni�a go prawdziwym przera�eniem. Peter stara� si� wyja�ni� to Sarze pewnego wieczora, kiedy jad�a z nimi kolacj�. Fakt, �e nie jest z Freddiem szcz�liwa, nie by� ju� wtedy dla nich tajemnic�. Poza siostr� i szwagrem nikt o tym nie wiedzia�, ale tym dwojgu zwierzy�a si�. - Niekt�rych m�czyzn przera�a ten rodzaj odpowiedzialno�ci. To oznacza, �e jeszcze sami musz� dorosn��. Musz� przyzna�, �e te� wystraszy�em si� za pierwszym razem - spojrza� rozkochanym wzrokiem na Jane, a potem ca�kiem trze�wo i realistycznie na jej siostr�. - A Freddie jest niekoniecznie znany ze stateczno�ci. Mo�e gdy zobaczy dziecko, przekona si�, �e to nie takie straszne zagro�enie, jak sobie wyobra�a. Dzieci s� s�odkie, kiedy s� ma�e. Ale mog� zdarzy� si� trudne chwile, dop�ki dziecko nie przyjdzie na �wiat. Peter wsp�czu� jej bardziej, ni� to okazywa�; cz�sto powtarza� �onie, �e uwa�a Freddiego za �obuza co si� zowie. Ale Sarze nie zamierza� robi� przykro�ci. Wola� j� pocieszy� wspominaj�c o dziecku. Samopoczucie Sary bardzo si� pogarsza�o, a zachowanie Freddiego, jego wyra�ny ju� alkoholizm, nie wr�y� nic dobrego. Trzeba by�o ca�ej pomys�owo�ci Jane, by Sar� wyrwa� z tego stanu. Kt�rego� dnia Jane uda�o si� wyci�gn�� j� po zakupy. Sz�y do Bonwit Teller na Pi�tej Alei, gdy Sara nagle zblad�a jak �ciana i potkn�a si�, chwytaj�c siostr� za rami�. - O Bo�e, co si� dzieje? - Jane spojrza�a na ni� przera�ona. - Nic... nic mi nie jest, nie wiem, co si� sta�o... Przeszy� j� potworny b�l, ale trwa� tylko chwil�. - Usi�d�my - Jane szybko da�a komu� znak, poprosi�a o krzes�o i szklank� wody, gdy Sara ponownie z�apa�a j� za r�k�. Na czo�o wyst�pi�y kropelki potu, a jej twarz przybra�a szarozielon� barw�. - Przepraszam... Jane, wcale nie czuj� si� dobrze. - Zemdla�a prawie dok�adnie w chwili, gdy wypowiada�a te s�owa. Karetka zjawi�a si� wkr�tce po wezwaniu, z Bonwit's wyniesiono Sar� na noszach. Odzyska�a ju� przytomno��, a Jane przera�ona bieg�a obok. Pozwolono jej jecha� w karetce razem z Sar� do szpitala. Jeszcze w sklepie Jane poprosi�a, by wywo�ano telefonicznie Petera z jego biura, a matk� zawiadomiono w domu. Oboje zjawili si� w szpitalu kilka minut p�niej. Peter martwi� si� bardziej o Jane ni� o kogokolwiek innego. Przytuli�a si� do niego szlochaj�c, gdy matka posz�a do Sary. Nie wychodzi�a d�ugo, a gdy opu�ci�a szpitaln� sal�, spojrza�a na starsz� c�rk� wycieraj�c �zy. - Czy Sara czuje si� lepiej? - zapyta�a z niepokojem Jane; matka skin�a g�ow� i usiad�a. By�a dla nich obu dobr� matk� - opanowan�, bezpretensjonaln�, o dobrym gu�cie i rozs�dnych pogl�dach. Warto�ci te dobrze s�u�y�y obu c�rkom, chocia� ta dawka zdrowego rozs�dku, kt�rej do�wiadczy�y, niewiele zda�o si� Sarze w jej stosunkach z Freddiem. - B�dzie zdrowa - o�wiadczy�a Victoria Thompson podaj�c im obie r�ce, a Peter i Jane mocno uchwycili jej d�onie. - Straci�a dziecko... ale jest bardzo m�oda... Victoria Thompson prze�y�a tak� sam� tragedi�. Straci�a syna jeszcze przed narodzeniem Sary i Jane, ale nigdy nie podzieli�a si� tym smutnym epizodem �ycia ze swymi dzie�mi. Powiedzia�a o tym Sarze dopiero teraz, maj�c nadziej�, �e to j� pocieszy. - Pewnego dnia urodzi inne dziecko - westchn�a Victoria, bardziej przej�ta tym, co Sara zdradzi�a jej na temat swego �ycia z Freddiem. Wyp�akiwa�a sobie oczy i upiera�a si�, �e to wy��cznie jej wina. Poprzedniego wieczora sama d�wiga�a meble, ale Freddiego nigdy nie by�o, by jej pom�c. Potem ju� wartkim strumieniem pop�yn�a opowie��, jak ma�o z ni� sp�dza czasu, �e pije, jak bardzo jest z nim nieszcz�liwa i jak strasznie prze�ywa utrat� dziecka. Up�yn�o kilka godzin, zanim lekarze pozwolili im znowu zobaczy� Sar�. Peter wr�ci� do biura, ale wcze�niej wym�g� na Jane przyrzeczenie, �e przed wieczorem wr�ci do domu, aby wypocz�� i odzyska� si�y po prze�yciach tego dnia. Ona tak�e jest w ci��y, a jedno poronienie jest ju� wystarczaj�cym nieszcz�ciem w rodzinie. Jane i matka usi�owa�y dodzwoni� si� do Freddiego, ale on by� jak zwykle nieuchwytny i nikt nie wiedzia�, gdzie przebywa ani kiedy wr�ci. S�u��cej by�o bardzo przykro, gdy us�ysza�a o "wypadku" pani van Deering; obieca�a skierowa� do szpitala pana van Deeringa, je�li zatelefonuje albo si� pojawi, co milcz�co uznano za ma�o prawdopodobne. - To wszystko moja wina - �ka�a Sara, gdy zobaczy�y j� ponownie. - Nie pragn�am tego dziecka do�� mocno... Martwi�am si�, bo Freddie by� taki zaniepokojony. Nie mog�a si� opanowa�, a� matka wzi�a j� w ramiona. Potem ju� wszystkie trzy p�aka�y razem; w ko�cu musiano da� Sarze lekarstwo na uspokojenie. Mia�a pozosta� w szpitalu kilka dni, Victoria powiedzia�a wi�c piel�gniarkom, �e zostanie z c�rk� na rozmow� z m�em, telefonuj�c z korytarza. Kiedy Freddie wr�ci� tej nocy do domu, z niema�ym zaskoczeniem stwierdzi�, �e w salonie czeka na niego te��. Szcz�liwie wypi� mniej ni� zazwyczaj i by� zdumiewaj�co trze�wy, zwa�ywszy �e min�a ju� p�noc. Wiecz�r by� nudny i postanowi� wcze�niej wr�ci� do domu. - Dobry Bo�e!... Co pan tutaj robi, sir? - zaczerwieni� si� lekko, po czym obdarzy� go�cia szerokim, ch�opi�cym u�miechem. Wtedy zda� sobie spraw�, �e musia�o si� sta� co� bardzo z�ego, skoro Edward Thompson czeka o tej porze w jego mieszkaniu. - Czy z Sar� wszystko w porz�dku? - Nie, nie w porz�dku. - Edward Thompson przez chwil� omija� go wzrokiem, a potem spojrza� zi�ciowi prosto w oczy. Nie by�o potrzeby ani mo�liwo�ci owija� w bawe�n�. - Ona... ee... poroni�a dzi� rano i przebywa w szpitalu Lennox Hill. Matka jest jeszcze przy niej. - Poroni�a? - Freddie wygl�da� na zaskoczonego, ale jednocze�nie odczu� ulg�. �ywi� nadziej�, �e nie jest na tyle pijany, aby nie potrafi� tego ukry�. - Jak�e mi przykro. Wyrazi� to tak oszcz�dnie, jakby chodzi�o o �on� kogo� innego i o jakie� obce dziecko. - Czy nic jej nie grozi? - Mam nadziej�, �e b�dzie mog�a mie� dzieci. Natomiast wyra�nie nie w porz�dku jest to, �e dowiaduj� si� od mojej �ony, i� stosunkom mi�dzy wami daleko do idylli. W normalnej sytuacji nie o�mieli�bym si� wtr�ca� w ma��e�skie sprawy moich c�rek, ale w tych raczej niezwyk�ych okoliczno�ciach, kiedy Sara jest tak bardzo chora, dostrzegam odpowiedni� chwil�, by o tym z tob� pom�wi�. �ona twierdzi, �e Sara by�a silnie wzburzona przez ca�e popo�udnie; uwa�am te� za rzecz znacz�c�, Fredericku, �e od wczesnego rana nikt nie by� w stanie ci� znale��. To nie stwarza szcz�liwych perspektyw na przysz�o�� ani dla niej, ani dla ciebie. Czy jest co� takiego, o czym powinni�my dowiedzie� si� teraz? Czy czujesz si� zdolny do wytrwania w ma��e�stwie z moj� c�rk� w takim duchu, w jakim wkracza�e� w ten zwi�zek? - Ja... ja... oczywi�cie. Czy napije si� pan, panie Thompson? - �wawo podszed� do barku i nala� sobie spor� szklank� szkockiej z odrobink� wody. - Dzi�kuj�, nie. - Edward Thompson wyczekuj�c obserwowa� z niech�ci� zi�cia; Freddie nie mia� w�tpliwo�ci, �e starszy pan spodziewa si� odpowiedzi. - Czy jest co�, co nie pozwala ci zachowywa� si� przyzwoicie? - Ja... ee... c�, sir, to dziecko by�o troch� nieoczekiwane. - Rozumiem, Fredericku. Dzieci bywaj� zaskoczeniem. Czy istniej� jakie� powa�ne nieporozumienia mi�dzy wami, o kt�rych powinienem wiedzie�? - Ale� nie. Ona jest wspania�� dziewczyn�. Ja... ja, ee... potrzebowa�em tylko nieco czasu, by przystosowa� si� do roli m�a. - I do tego, by zaj�� si� prac�, jak s�dz� - spojrza� ostro na Freddiego, kt�ry zorientowa� si�, co go czeka. - Tak, naturalnie. Zamierza�em podj�� prac� po urodzeniu dziecka. - Teraz ju� mo�esz nie zwleka�. - Oczywi�cie, sir. Edward Thompson podni�s� si�; wygl�da� jak uosobienie powagi i godno�ci, gdy spogl�da� na Freddiego prezentuj�cego si� cokolwiek niechlujnie. - Mog� wi�c oczekiwa�, Fredericku, �e odwiedzisz Sar� jutro rano tak wcze�nie, jak to tylko mo�liwe. - Oczywi�cie, sir. - Przyjad� po jej matk� do szpitala o dziesi�tej. Jestem pewien, �e w�wczas ci� tam spotkam. Czy mam racj�? - Nie ulega w�tpliwo�ci, sir. - Doskonale, Fredericku - odwr�ci� si� w drzwiach i po raz ostatni spojrza� na zi�cia. - Czy my si� rozumiemy? Bardzo ma�o zosta�o powiedziane, ale obaj poj�li, o co chodzi w tej grze. - S�dz�, �e tak, sir. - Dzi�kuj�, Fredericku. Dobranoc. Do zobaczenia rano. Gdy za wychodz�cym zamkn�y si� drzwi, Freddie wyda� westchnienie ulgi. Nala� sobie jeszcze jedn� szklaneczk� szkockiej i po�o�y� si� do ��ka. Co te� mog�o si� przydarzy� Sarze i dziecku? Stara� si� wej�� w jej po�o�enie, wyobrazi� sobie, jak musia�a si� czu� trac�c je, ale nie zamierza� sobie stawia� zbyt wielu pyta�. O takich sprawach wiedzia� bardzo ma�o, a nie czu� potrzeby dalszej edukacji w tym wzgl�dzie. Wsp�czu� jej, by� pewien, �e to straszne prze�ycie, jednak a� sam si� dziwi�, �e mia� dla przysz�ego dziecka tak ma�o uczucia. Uwa�a�, �e ma��e�stwo z Sar� b�dzie pasmem wspania�ych prze�y� i weso�ej zabawy. B�d� ci�g�e przyj�cia i pod r�k� kto�, z kim mo�na wyj��, ilekro� b�dzie si� mia�o na to ochot�. Nawet przez chwil� nie przypuszcza�, �e b�dzie si� czu� taki skr�powany, znudzony, ograniczany, pozbawiony przestrzeni. W ma��e�stwie nie znalaz� niczego, co by mu si� podoba�o. Nawet Sary, cho� jest pi�kn� dziewczyn� i z pewno�ci� by�aby doskona�� �on� dla kogo� innego. Umia�a prowadzi� wspaniale dom, zna�a si� na kuchni, by�a znakomit� gospodyni�. Inteligentna i mi�a w obej�ciu, z pocz�tku nawet podnieca�a go fizycznie. Teraz nawet nie by� w stanie znie�� my�li o niej. Ma��e�stwo by�o ostatni� rzecz�, jakiej pragn��. Odczu� ulg�, gdy utraci�a dziecko. Wiedzia�, �e by�oby ono przys�owiow� p�tl� na szyi. Nast�pnego ranka zjawi� si� w szpitalu par� minut przed dziesi�t�, tak by Edward Thompson ju� go tam zasta�, gdy przyjedzie po swoj� �on�. Wygl�da� na przygn�bionego w ciemnym garniturze i krawacie, ale prawd� by�o, �e mia� pot�nego kaca. Przyni�s� Sarze kwiaty, ale wydawa�a si� nie zwraca� na to uwagi; le�a�a w ��ku i wygl�da�a za okno. Gdy wszed� do pokoju, trzyma�a za r�k� matk� i przez chwil� poczu� dla niej wsp�czucie. Odwr�ci�a g�ow�, spojrza�a na niego bez s�owa, �zy stan�y jej w oczach i potoczy�y si� po policzkach; matka u�cisn�a d�o� Sary, dotkn�a delikatnie ramienia c�rki i po cichu opu�ci�a pok�j. - Przykro mi, Freddie - rzek�a mi�kko w przej�ciu; by�a sprytniejsza, ni� s�dzi� - z wyrazu twarzy zi�cia wywnioskowa�a, �e jemu wcale nie jest przykro. - Gniewasz si� na mnie? - zapyta�a Sara przez �zy. Nie stara�a si� usi���, po prostu le�a�a. Wygl�da�a okropnie. Jej d�ugie, czarne w�osy by�y zmierzwione, twarz mia�a barw� prze�cierad�a, a wargi sine. Straci�a mn�stwo krwi i by�a zbyt os�abiona, by usi���. Rzuca�a g�ow� w lewo i prawo na poduszce, a on nie mia� poj�cia, co jej powiedzie�. - Oczywi�cie, �e nie. Dlaczego mia�bym si� gniewa�? - podszed� bli�ej ��ka i zatrzyma� jej twarz chwytaj�c za brod�, tak by patrzy�a na niego. Nie by� w stanie znie�� b�lu, jaki kry� si� w jej oczach. Nie umia� sobie z tym poradzi�. I Sara o tym wiedzia�a. - To by�a moja wina... Przesun�am t� g�upi� komod� w naszej sypialni poprzedniej nocy... i nie wiem... lekarz twierdzi, �e to si� zdarza, je�li takie jest przeznaczenie. - Rozumiem. - Przest�powa� z nogi na nog�, przypatruj�c si�, gdy ona sk�ada i rozk�ada d�onie, ale nie stara� si� jej dotkn��. - Mo�e tak jest lepiej. Ja mam dwadzie�cia cztery lata, ty dwadzie�cia, nie jeste�my jeszcze gotowi, by mie� dziecko. Popatrzy�a na niego tak, jakby go widzia�a po raz pierwszy, d�ugo milcza�a, a potem podj�a: - Jeste� zadowolony, �e je stracili�my, prawda? �widrowa�a go spojrzeniem, a� poczu� b�l g�owy. - Tego nie powiedzia�em. - Nie musia�e�. Nie �a�ujesz, prawda? - Przykro mi ze wzgl�du na ciebie. - To by�a prawda, wygl�da�a zaiste �a�o�nie. - Nigdy nie chcia�e� tego dziecka. - Nie, nie chcia�em - by� szczery; czu�, �e przynajmniej to jest jej winien. - I ja te� nie, dzi�ki tobie; prawdopodobnie w�a�nie dlatego je straci�am. Nie wiedzia�, co odpowiedzie�, ale po chwili wszed� Edward Thompson z Jane. Matka Sary pertraktowa�a z piel�gniarkami. Sara mia�a zosta� w szpitalu kilka dni, a potem pojecha� do domu rodzic�w. Kiedy poczuje si� lepiej, wr�ci do ich mieszkania, do Freddiego. - Oczywi�cie mo�esz si� u nas zatrzyma� - Victoria Thompson u�miechn�a si� do niego na po�egnanie, ale zdecydowanie nie zgodzi�a si�, by Sara wr�ci�a do swojego mieszkania. Chcia�a j� mie� pod opiek�, a Freddie wyra�nie by� zadowolony, �e to nie b�dzie jego zadanie. Nast�pnego dnia wys�a� Sarze bukiet czerwonych r�, odwiedzi� j� jeszcze raz w szpitalu i codziennie sk�ada� wizyty, kiedy przebywa�a przez tydzie� u rodzic�w. Nigdy nie wspomina� o dziecku, ale bardzo si� stara� podtrzymywa� rozmow�. By� zdziwiony, �e czuje si� tak dziwnie, kiedy przebywaj� z sob�. Tak jakby z dnia na dzie� stali si� sobie obcy. W gruncie rzeczy obco�� towarzyszy�a im przez ca�y czas, teraz tylko trudniej by�o to ukry�. Nie podziela� jej �alu. Przychodzi� w odwiedziny, bo czu�, �e to jego obowi�zek; obawia� si� te� ojca Sary. Codziennie przyje�d�a� do domu Thompson�w w po�udnie, sp�dza� z ni� godzin� i szed� na lunch ze swymi kompanami. Bardzo rozs�dnie unika� wizyt wieczornych. O tej porze zwykle by� trudniejszy do strawienia, a mia� dosy� rozs�dku, by nie pokazywa� si� w tym stanie Sarze ani jej rodzicom. Szczerze wsp�czu� w nieszcz�ciu, ale wci�� wygl�da�a okropnie. Nie m�g� sprosta� jej oczekiwaniom i mie� do tego wydarzenia stosunek bardziej emocjonalny. Taki nat�ok my�li powodowa� jedynie, �e brn�� w pija�stwo coraz g��biej. Nim Sara by�a gotowa wr�ci� do domu, nie mia� ju� odwrotu od samego dna alkoholizmu. Upija� si� w spos�b tak dalece nie kontrolowany, �e nawet niekt�rzy kompani od kieliszka obawiali si� o jego zdrowie i �ycie. Niemniej pos�usznie stawi� si� u Thompson�w, by zabra� Sar� do domu; w mieszkaniu oczekiwa�a ich pokoj�wka. Wsz�dzie czysto posprz�tano, ale Sara poczu�a si� tam nie na swoim miejscu - jakby to nie by� jej dom. Freddie te� bywa� tam go�ciem. Odk�d straci�a dziecko, zjawia� si� tylko po to, by si� przebra�. Do tej pory co wiecz�r hula� nieskr�powanie, korzystaj�c w ca�ej pe�ni z nieobecno�ci Sary. Jej ponowna obecno�� w domu sta�a si� taka dziwaczna i ogromnie kr�puj�ca. Sp�dzi� z ni� popo�udnie, a potem o�wiadczy�, �e um�wi� si� na kolacj� ze starym przyjacielem. Mia� z nim porozmawia� o pracy, by�o to wi�c bardzo wa�ne spotkanie. Wiedzia�, �e w takiej sytuacji Sara nie b�dzie oponowa�. I rzeczywi�cie nie sprzeciwi�a si�, cho� czu�a si� rozczarowana, �e nie sp�dz� razem tego pierwszego wieczoru. Wr�ci� do domu o drugiej nad ranem, wprowadzi� go dozorca. Gdy zadzwonili do drzwi, Sara by�a zszokowana. Freddie mia� na sobie wymi�te ubranie i zdawa� si� ledwo j� poznawa�. Jej twarz jakby rozp�ywa�a si� w jego oczach. Dozorca pom�g� mu dotrze� do krzes�a w sypialni, a Freddie wr�czy� mu studolarowy banknot i wylewnie podzi�kowa� za to, �e jest takim r�wnym go�ciem i wspania�ym przyjacielem. Sara z przera�eniem obserwowa�a, jak Freddie, chwiej�c si� na nogach, idzie do ��ka i pada tam nieprzytomny. D�ugo mu si� przygl�da�a i ze �zami w oczach posz�a spa� do pokoju go�cinnego. Jej serce przepe�nia� �al za utraconym dzieckiem, za m�em, kt�ry tak naprawd� nigdy nim nie by� i nigdy nie b�dzie. Zrozumia�a wreszcie, �e jej ma��e�stwo z Freddiem to nic innego ni� udawanie, pusta skorupa i �r�d�o ci�g�ego smutku i rozczarowania. Ta ponura perspektywa towarzyszy�a jej my�lom, gdy po�o�y�a si� samotnie do ��ka; nie ma sensu d�u�ej ukrywa� przed sob� prawdy. On nigdy nie b�dzie nikim innym ni� tylko pijakiem, obibokiem i playboyem. Najgorsze by�o to, �e nie mog�a sobie wyobrazi� rozwodu, znie�� my�li, �e okryje nies�aw� siebie i swoich rodzic�w. Tej nocy w pokoju go�cinnym rozmy�la�a o d�ugiej, samotnej drodze, jak� ma przed sob�. Ca�e �ycie sama, bez Freddiego. Rozdzia� trzeci Po tygodniu od powrotu do domu Sara wyra�nie stan�a na nogach. Znowu wygl�da�a �adnie i zdrowo. Wychodzi�a na lunch z matk� i siostr� prawie codziennie. Wydawa�a si� w dobrym nastroju, chocia� jej towarzyszki uwa�a�y, �e jest zbyt ma�om�wna. Pewnego dnia jad�y wszystkie trzy lunch w domu Jane; matka usi�owa�a niby przy okazji zapyta� Sar� o Freddiego. Ubolewa�a nad tym, co us�ysza�a od c�rki w szpitalu. - U niego wszystko w porz�dku - odpar�a Sara, nie patrz�c matce w oczy. Jak zwykle nie powiedzia�a nic o sp�dzanych samotnie nocach ani o tym, w jakim stanie jej m�� wraca nad ranem. W gruncie rzeczy nawet z nim o tym nie rozmawia�a. Pogodzi�a si� z losem, by�a zdecydowana pozosta� �on� Freddiego. Pomijaj�c wszystkie inne wzgl�dy, pr�ba zmiany tego stanu wydawa�a jej si� zbyt upokarzaj�ca. Freddie r�wnie� wyczu� t� zmian�, dostrzeg� w Sarze pewien rodzaj uleg�o�ci, jakby akceptacj� jego odra�aj�cego trybu �ycia. Wydawa�o si�, �e wraz ze �mierci� dziecka umar�a tak�e cz�� jej samej. Ale Freddie nie zastanawia� si� nad tym, jedynie w pe�ni korzysta� z tego, co wydawa�o mu si� dobr� cech� charakteru Sary. Wraca� i wychodzi�, kiedy mu si� podoba�o, rzadko przychodzi�o mu do g�owy, by j� zabra� gdziekolwiek. Nie ukrywa�, �e spotyka si� z innymi kobietami, i pi�, odk�d wsta�, do chwili, gdy traci� przytomno�� we w�asnej albo cudzej sypialni. By�y to dla niej nieszcz�sne miesi�ce, ale Sara wydawa�a si� z tym pogodzona. Ukrywa�a swe smutki i nie m�wi�a nic nikomu. Ale Jane nie dawa�a jej spokoju, coraz bardziej emocjonuj�c si� problemami Sary. Dzia�o si� tak za ka�dym razem, kiedy si� widzia�y, w efekcie Sara spotyka�a si� z siostr� coraz rzadziej. By�a teraz jak odr�twia�a, pogr��ona w pustce, jej oczy wype�nia� niemy b�l. Po stracie dziecka niepokoj�co schud�a, co r�wnie� martwi�o Jane; zorientowa�a si� jednak, �e Sara robi wszystko, by jej unika�. - Co si� z tob� dzieje? - Jane zapyta�a wreszcie Sar� w maju. By�a w�wczas w si�dmym miesi�cu ci��y i od d�ugiego czasu nie widzia�a siostry. Sara najwyra�niej nie by�a w stanie znie�� widoku innej kobiety w ci��y, cho�by by�a jej w�asn� siostr�. - Nic si� nie dzieje, wszystko jest w porz�dku. - Nie m�w tak, Saro! Wygl�dasz jak w transie. Co si� dzieje w waszym ma��e�stwie? - Jane spojrzawszy na Sar� od razu wpad�a w pop�och. Wyczu�a, jak niezr�cznie Sara czuje si� w jej obecno�ci, przez d�u�szy wi�c czas stara�a si� siostrze nie narzuca�. Ale nie chcia�a te� zostawia� jej sam na sam z my�lami. Zaczyna�a si� obawia� o stan psychiczny Sary, a nawet o jej �ycie; najwyra�niej by�a marionetk� w r�kach Freddiego i kto� musia� po�o�y� temu kres. - Nie b�d� g�upia. Czuj� si� dobrze. - A wi�c sprawy uk�adaj� si� lepiej ni� dawniej? - nie dawa�a za wygran� Jane. - Tak s�dz� - odpowiedzia�a �wiadomie wymijaj�co, ale siostra natychmiast przejrza�a jej gr�. Sara by�a teraz szczuplejsza i bardziej blada ni� bezpo�rednio po stracie dziecka. Prze�ywa�a g��bok� depresj� i nikt o tym nie wiedzia�. Zapewnia�a wszystkich, �e czuje si� �wietnie, �e z Freddiem wszystko w porz�dku. Rodzicom o�wiadczy�a nawet, �e m�� szuka pracy. By� to ten sam stary numer, w kt�ry nikt nie wierzy�. Rodzice milcz�co godzili si� na t� fars� i postanowili zorganizowa� z okazji pierwszej rocznicy ich �lubu niewielkie przyj�cie w swym domu w Southampton. Pocz�tkowo Sara stara�a si� im to wyperswadowa�, ale ostatecznie praktyczniej by�o si� zgodzi�. Freddie obieca� swoje uczestnictwo, a nawet uzna�, �e to doskona�y pomys�. Chcia� pojecha� do Southampton na ca�y weekend i zabra� ze sob� swoich przyjaci� - dom by� oczywi�cie dostatecznie du�y. Sara zapyta�a matk� o zgod�, a ta po�pieszy�a z odpowiedzi�, �e przyjaciele Sary i Frieddiego s� zawsze mile u nich widziani. Sara ostrzeg�a Freddiego, �e jego koledzy maj� si� odpowiednio zachowywa�; nie chcia�a, by wprawiali j� w zak�opotanie w obecno�ci rodzic�w. - Nie opowiadaj g�upot, Saro - skarci� j�. W ostatnich dw�ch miesi�cach stawa� si� coraz bardziej z�o�liwy. Nie by�a pewna, czy powodem by� alkohol, czy naprawd� zaczyna� nie znosi� jej widoku. - Nienawidzisz mnie, prawda? - odsun�� si� gwa�townie. - Nie b�d� �mieszny. Mam jedynie obiekcje, by twoi przyjaciele nie wymkn�li si� spod kontroli w czasie tej wizyty. - Jeste� pruderyjn� sztywniaczk�. Biedaczka, boi si�, �e nie potrafimy si� zachowa� u jej rodzic�w! Chcia�a mu powiedzie�, �e nigdzie nie zachowuje si� nale�ycie, ale si� powstrzyma�a. Powoli rezygnowa�a ze swego udzia�u w �yciu, wiedz�c ponad wszelk� w�tpliwo��, �e b�dzie ju� zawsze taka nieszcz�liwa. Zapewne nigdy nie b�dzie mia�a dziecka, ale ju� nawet i to przesta�o si� liczy�. Nic si� nie liczy�o. �yje po prostu z dnia na dzie�, pewnego dnia umrze i wszystko si� sko�czy. My�l o rozwodzie nigdy nie przysz�a jej do g�owy, a je�li nawet, to tylko przelotnie. W jej rodzinie nie by�o dot�d �adnego rozwodu i Sara nawet w naj�mielszych snach nie wyobra�a�a sobie, �e b�dzie pierwsza. Nie znios�aby zwi�zanego z tym wstydu. - Nie martw si�, Saro. B�dziemy na poziomie. Tylko nie wp�dzaj nas w kompleksy t� swoj� smutn� min�. Ka�demu potrafisz zepsu� zabaw�. Po wyj�ciu za m�� i po utracie dziecka Sara straci�a, jak si� wydawa�o, ca�y sw�j koloryt, �ywotno��, ca�� rado�� �ycia i spontaniczno��. Zawsze by�a b�yskotliw�, szcz�liw� m�od� dziewczyn�, a nagle sta�a si� jak martwa. Jane uparcie zwraca�a na to uwag�, ale Peter i rodzice pocieszali j� m�wi�c, by si� nie martwi�a. Sara z pewno�ci� wr�ci do dawnego stanu. M�wili tak, bo sami chcieli w to wierzy�! Na dwa dni przed przyj�ciem ksi��� Windsoru o�eni� si� z Wallis Simpson. Pobrali si� w Chateau de Cande we Francji, ca�y czas b�d�c o�rodkiem zainteresowania prasy i opinii publicznej. Sara uwa�a�a to wszystko za odra�aj�ce i w z�ym gu�cie. Wr�ci�a my�lami do swego rocznicowego przyj�cia i natychmiast zapomnia�a o ksi�ciu Windsoru i jego ma��once. Peter i Jane z ma�ym Jamesem zamierzali tak�e sp�dzi� weekend w Southampton. Dom pe�en kwiat�w wygl�da� przeuroczo. Na trawniku ustawiono namiot, z kt�rego wida� by�o ocean. Thompsonowie zorganizowali wspania�e p