9661

Szczegóły
Tytuł 9661
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9661 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9661 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9661 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert H. Heinlein NASZE PI�KNE MIASTO OUR FAIR CITY (T�um. Anna Dorota Kamie�ska} 1999 Pete Perkins skr�ci� w ca�onocny parking i zawo�a�: - Cze��, Papciu! Stary stra�nik spojrza� na niego. - Momencik, Pete. - By� zaj�ty darciem na w�skie paski strony z komiksami z niedzielnej gazety. Obok niego ta�czy�a miniaturowa tr�ba powietrzna, podrywaj�c z ziemi kawa�ki starych gazet oraz �mieci, kt�re potem rzuca�a w twarze przechodni�w. Stary wyci�gn�� w jej stron� d�ugi pas papieru z kolorowymi obrazkami. - Tutaj, Kiciu - wabi�. - Chod�, Kiciu... Wir jakby si� zawaha�, potem wyci�gn�� w g�r�, a� sta� si� ca�kiem wysoki. Przeskoczy� przez dwa zaparkowane samochody i wyl�dowa� obok niego. Wydawa�o si�, �e pow�cha� to, co mu ofiarowano. - We�, Kiciu - zach�ca� cicho stary, po czym wypu�ci� kolorowy papier z palc�w. Wir powietrza chwyci� go i owin�� we w�asnym �rodku. Stary oderwa� jeszcze jeden, i jeszcze jeden; tr�ba powietrzna zwin�a je w korkoci�g wewn�trz masy brudnych papier�w i �mieci, kt�ra tworzy�a jej widoczne cia�o. Wzmocni�y j� pr�dy zimnego powietrza, wiej�ce mi�dzy wysokimi budynkami, i teraz wirowa�a jeszcze szybciej i wy�ej. Podnios�a wst�gi kolorowego papieru i utworzy�y z nich fantastyczn� wysok� fryzur�. Stary odwr�ci� si� z u�miechem. - Kicia lubi nowe ciuszki. - Spokojnie, Papciu, bo jeszcze w to uwierz�. - Co? W Kici� nie musisz wierzy�, przecie� j� widzisz. - Tak, pewnie, ale ty si� zachowujesz, jakby ona... to znaczy jakby rozumia�o, co m�wisz. - A ty ci�gle my�lisz, �e nie? - W jego g�osie pobrzmiewa�a �agodna drwina. - No nie, Papciu! - Hm... po�ycz mi kapelusz. - Papcio si�gn�� i sam go wzi��. - Tutaj Kiciu! - zawo�a�. - Wracaj, Kiciu! - Wir powietrza ta�czy� nad ich g�owami na wysoko�ci kilkunastu pi�ter. Zanurkowa� w d�. - Hej! Co ty wyrabiasz z moim kapeluszem? - zdenerwowa� si� Perkins. - Chwileczk�... masz. Kiciu! - Wir zatrzyma� si� nagle, rozrzucaj�c wok� to, co ni�s�. Stary poda� mu kapelusz. Wir chwyci� go i pu�ci� w d�ug� spiral�. - Hej! - j�kn�� Perkins. - Co ty wyrabiasz? To nie jest �mieszne... trzy lata temu kosztowa� mnie sze�� dolc�w - Nie b�j si� - uspokaja� go stary. - Kicia ci go odda. - Odda, tak? Pr�dzej wrzuci go do rzeki. - O, nie! Kicia nigdy nie upuszcza niczego, czego nie chce upu�ci�! Patrz. - Stary spojrza� w g�r�, gdzie kapelusz ta�czy� w powietrzu w pobli�u dachu pobliskiego hotelu. - Kiciu! No, Kiciu! Przynie� go z powroteiai Wir zawaha� si� i kapelusz spad� o par� pi�ter. Tr�ba powietrzna zanurkowa�a, z�apa�a go i podrzuci�a z wahaniem. - Przynie� tutaj Kiciu. Kapelusz ruszy� spiral� w d�, zako�czy� d�ugim, uko�nym �lizgiem i waln�� Perkinsa w twarz. - Stara�a si� po�o�y� ci go na g�owie - wyja�ni� stra�nik. - Zazwyczaj trafia lepiej. - Naprawd�? - Perkins podni�s� sw�j kapelusz i z otwartymi ustami gapi� si� na wir. - Przekona�em ci�? - zapyta� stary. - Przekona�e�? O tak, tak. - Popatrzy� na sw�j kapelusz i z powrotem na wir, - Papciu, z tej okazji warto by si� czego� napi�. Weszli do niewielkiej budki stra�nika. Papcio znalaz� szklanki, a Perkins wyci�gn�� prawie pe�n� butelk� i hojnie nala�. Wypi� swoj� szklank�, nala� drug� i usiad�. - Pierwszy by� na cze�� Kici - oznajmi�. - A drugi ma mnie wzmocni� przed bankietem u burmistrza. Papcio mrukn�� co� ze wsp�czuciem. - Musisz o tym pisa�? - Czym� musz� t� kolumn� zape�nia�, Papciu. Wczoraj wieczorem burmistrz Hizzoner w otoczeniu ca�ej girlandy demagog�w, naci�gaczy, pochlebc�w i oszust�w wyborczych, zosta� uhonorowany uroczyst� kolacj� z okazji."� Co� musz� pisa�, tego si� spodziewaj� czytelnicy. Dlaczego nie (mog� unie�� si� honorem i i�� na bezrobocie? - Dzisiejsza kolumna by�a ca�kiem niez�a, Pete - pociesza� go stary. Poda� mu egzemplarz �Daily Forum�. Perkins wzi�� go od niego i rzuci� okiem na swoj� kolumn�. - Nasze Pi�knu Miasto, Peter Perkins - przeczyta�. A poni�ej: Co, nie ma tramwai konnych? Tradycj� naszego raju na ziemi jest kierowanie si� opinia, �e to, co dobre dla ojc�w za�o�ycieli, jest tak�e dobre dla nas. Wpadam w t� sam� dziur� w chodniku, przez kt�r� wujeczny dziadek Tozier z�ama� sobie nog� W 1909 roku. Dobrze jest wiedzie�, �e spluwaj�ca z wanny woda po k�pieli nie odchodzi na zawsze, ale wr�ci przez kran w kuchni, troch� g�stsza i pe�na dodanego dla niepoznaki chloru, jednak ta sama. {Uwaga - Hizzoner ma butelkowan� wod� �r�dlan�. Trzeba temu si� przejrze�). Ale musz� zanotowa� niepomy�ln� zmian�. Kto� za�atwi� tramwaje konne! Mo�ecie mi nie wierzy�. Transport publiczna jest tak powolna i rzadki, �e mogliby�cie nie zauwa�a�. Przysi�gam jednak, �e widzia�em tramwaj jad�ca Grand Avenue bez jakichkolwiek koni. Najprawdopodobniej by� nap�dzany za pomoc� jakiego� nowomodnego urz�dzenia elektrycznego. Nawet w naszej atomowej epoce niekt�re zmiany to ju� przesada. Chcia�bym zapyta� Wszystkich obywateli... - - Perkins prychn�� pogardliwie. -To jak strzelanie z korkowca do czo�gu, Papciu. To miasto jest skorumpowane i takie pozostanie. Dlaczego w og�le si� tym przejmuj�? Dawaj butelk�. - Nie zniech�caj si�, Pete. Tyran dr�y bardziej przed �mieszno�ci� ni� przed kul� zab�jcy. - Gdzie� ty to znalaz�? Dobra, nie jestem �mieszny. Pr�bowa�em tak ich wy�mia�, �eby pospadali ze sto�k�w, ale nic z tego. Moje wysi�ki s� r�wnie owocne jak dzia�alno�� twojego zaprzyja�nionego ta�cz�cego derwisza. Okna zadr�a�y od nag�ego uderzenia wiatru. - Nie m�w tak o Kici - ostrzeg� stary. - Jest wra�liwa. - Przepraszam. - Wsta� i uk�oni� si� w stron� drzwi. - Kiciu, przepraszam Twoje dzia�ania s� du�o bardziej owocne od moich. - Zwr�ci� si� z powrotem do gospodarza. - Chod�, Papciu, wyjdziemy i pogadamy z ni�. Jakbym m�g� wybiera�, wola�bym to od bankietu u burmistrza. Wyszli na zewn�trz. Perkins trzyma� w r�ku resztki kolorowej strony z komiksami. Zacz�� odrywa� w�skie paski. - Hej, Kiciu! Hej, Kiciu! Jedzenie! Ma�a tr�ba powietrzna obni�y�a si� i chwyta�a papierki, jak tylko je odrywa�. - Ci�gle ma te, co jej da�e�. - No pewnie - zgodzi� si� Papcio. - Kicia to istny chomik. Je�li co� jej si� podoba, trzyma to w niesko�czono��. - Nigdy si� nie m�czy? Musz� by� bezwietrzne dni. Tutaj nigdy nie ma ca�kowitego spokoju. Budynki s� tak ustawione, a Trzecia Aleja prowadzi do rzeki. My�l�, �e ulubione zabawki chowa na dachach budynk�w. Dziennikarz zajrza� w wiruj�c� kup� �mieci. - Pewnie ma gazety sprzed miesi�cy. Wiesz, Papciu, z tego mo�e wyj�� kolumna o wyw�zce �mieci, o tym, �e nie sprz�tamy ulic. Wykopi� par� gazet sprzed kilku lat i powiem, �e od chwili wydania walaj� si� po ulicach. - A po co masz zmy�la�? - spyta� Papcio. - Sp�jrzmy, co ma Kicia. - zagwizda� cicho. - Chod�, kochanie... Daj Papciowi spojrze� na twoje zabawki. - Wir nad�� si�, a jego zawarto�� zacz�a porusza� si� wolniej. Stra�nik chwyci� przelatuj�cy kawa�ek starej gazety. - Tu masz jedn� sprzed trzech miesi�cy. - Nie wystarczy. - Spr�buj� jeszcze raz. - Si�gn�� i z�apa� nast�pn�. - Zesz�y czerwiec. - To ju� lepiej. Kto� nacisn�� klakson, domagaj�c si� obs�ugi, i stary odszed� pospiesznie. Kiedy wr�ci�, Perkins nadal obserwowa� wiruj�c� kolumn�. - Znalaz�e� co�? - zapyta� Papcio. - Nie chce mi ich da�. Zabiera. - Niegrzeczna Kicia. Pete jest naszym przyjacielem. B�d� dla niego mi�a. - Wir poruszy� si� niespokojnie. - Wszystko w porz�dku - zapewni� Perkins. - Po prostu nie wiedzia�a. Ale popatrz, Papciu... ten kawa�ek na g�rze? Pierwsza strona. - Chcesz j�? - Tak. Sp�jrz... W nag��wku jest �Dewey� co� tam. Chyba nie mog�a go trzyma� od 1944 roku? - Mo�liwe. Kicia by�a tu odk�d pami�tam i lubi przechowywa� rzeczy. Poczekaj chwil�. - Zawo�a� co� cicho. Po chwili papier znalaz� si� w jego r�kach. - Teraz zobaczymy. Perkins spojrza�. - A niech mnie wybior� na senatora! M�g�by� wymy�li� co� lepszego Papciu? Nag��wek brzmia�: �Dewey zdoby� Manil�, a rok wydania by� 1898. Dwadzie�cia minut p�niej nadal si� nad tym zastanawiali, dopijaj�c resztki z butelki Perkinsa. Dziennikarz gapi� si� na po��k��, brudn� stronic�. - Nie m�w mi, �e to lata�o po mie�cie przez p� wieku. - A dlaczego nie? - Dlaczego nie? No, zgadzam si�, �e nie sprz�tano ulic, ale przecie� papier by nie wytrzyma�. S�o�ce, deszcz i tak dalej. - Kicia bardzo dba o swoje zabawki. Pewnie go gdzie� chowa, jak jest brzydko. - Na lito�� bosk�, Papciu, nie wierzysz chyba naprawd�... Owszem, wierzysz. Szczerze m�wi�c, jest mi wszystko jedno, sk�d to wzi�a. Oficjalna teoria brzmi, �e ten kawa�ek papieru wala� si� po naszych brudnych ulicach, przez nikogo nie zauwa�ony, przez ostatnie pi��dziesi�t lat. Rany, ale zabawa! - Zwin�� papier starannie i chcia� schowa� go do kieszeni. Hej, nie r�b tego! - zaprotestowa� gospodarz. - Czemu nie? Musz� zabra� to do redakcji i kaza� sfotografowa�. - Nie mo�esz! To nale�y do Kici, ja to tylko po�yczy�em. - Co? Zwariowa�e�? - Jak jej nie oddamy, bardzo si� zdenerwuje. Prosz�, Pete. Da ci popatrze�, ile tylko zechcesz. - m�wi� naprawd� szczerze i Perkins zatrzyma� si�. - A je�li ju� nigdy tego nie zobaczymy? Od tego zale�y ca�y artyku�. - Tobie nie przyda si� na nic. To ona musi zatrzyma� papier, �eby potwierdzi� twoj� histori�. Nie martw si�. Powiem jej, �e w �adnym wypadku nie wolno jej go zgubi�. - No dobrze. - Wyszli na zewn�trz, gdzie Papcio odby� powa�n� rozmow� z Koci� i wr�czy� jej gazet� z 1898 roku. Natychmiast schowa�a j� na samym szczycie swojej kolumny. Perkins po�egna� si� z Papciem i skierowa� do wyj�cia z parkingu. Zatrzyma� si� i odwr�ci� z niepewn� min�. - Papciu... - Tak Pete? - Chyba nie my�lisz naprawd�, �e ten wir jest �ywy, prawda? - Dlaczego nie? -Dlaczego nie? On jeszcze pyta, dlaczego nie. - No a sk�d ty wiesz, �e jeste� �ywy? - Ale... No, dlatego, �e ja... Kiedy to tak uj��... - urwa�. - Nie wiem. Z�apa�e� mnie, bracie. - Papcio u�miechn�� si�. - A widzisz? - Chyba tak. Dobranoc, Papciu. Dobranoc, Kiciu - uchyli� kapelusza przed wirem. Kolumna uk�oni�a si� jemu. Redaktor naczelny wezwa� Perkinsa. - Pos�uchaj, Pete - oznajmi�, rzucaj�c mu kilka kartek papieru - to jest �mieszne, ale wola�bym zobaczy� co� napisane na trze�wo. Perkins przejrza� kartki. Peter Perkins Nasze Pi�kne Miasto Gwizda� z Wiatrem Chodzenie po ulicach to zawsze fascynuj�ce do�wiadczenie, niekiedy nawet wspania�a przygoda. Szukamy drogi w�r�d stos�w rozmaitych �mieci, starach niedopa�k�w l innych ma�o apetycznych przedmiot�w zdobi�cych chodniki. Na nasze twarze tymczasem padaj� bardziej lotne pami�tki, confetti z ostatniego Halloween, resztki suchych li�ci i inne rzecze, zbyt zniszczone, by dato si� je zidentyfikowa�. By�em jednak przekonany, �e nieustanna dop�yw owych bogactw na nasze ulice zapewnia ca�kowit� wymian� �mieci co jakie� siedem lat... Dalej by�a opowie�� o tym, jak wir powietrzny podrzuca� pi��dziesi�cioletni� gazet� i wyzwanie rzucone wszystkim pozosta�ym miastom w kraju, kt�re uwa�aj�, �e mog� to przebi�. - Co ci si� nie podoba? - zapyta� Perkins. - Skar�enie si� na za�miecone ulice jest w porz�dku, Pete, ale trzymaj si� fakt�w. Perkins pochyli� si� przez biurko. - Szefie, to s� fakty. - Co? Pete, nie wyg�upiaj si�. - On m�wi, �e si� wyg�upiam. S�uchaj... - Perkins opowiedzia� J w skr�cie histori� Kici i gazety z 1898 roku. - Pete, chyba pi�e�. - Tylko kaw� i sok pomidorowy. Jak mam� kocham. - A wczoraj? Za�o�� si�, �e ta tr�ba powietrzna wesz�a za tob� do baru. - By�o mi zimno... - Perkins ugryz� si� w j�zyk i uni�s� si� honorem. - To m�j artyku�. Drukuj go albo mnie zwolnij. - Pete, nie m�w tak. Nie chc� twojej posady, chc� kolumny z jak�� tre�ci�. Wykop par� fakt�w o zatrudnieniu i p�acach u �mieciarzy w por�wnaniu z innymi miastami. - A kto by to czyta�? Chod� ze mn� na t� ulic�. Poka�� ci fakty. Zaczekaj chwil�... Z�api� fotografa. Kilka minut p�niej Perkins przedstawia� Papciowi redakora naczelnego oraz Clarence�a V. Weemsa. Clarence wyci�gn�� aparat. - Pstrykn�� go? - Jeszcze nie, Clarence. Papciu, mo�esz nam�wi� Kici�, �eby da�a nam ten muzealny kawa�ek? - Oczywi�cie. - Stary spojrza� w g�r� i zagwizda�. - Kiciu! Chod� do Papcia. - Nad ich g�owami powiew wiatru nabra� kszta�tu, pozbiera� kawa�ki papieru i suchych li�ci, po czym wyl�dowa� na parkingu. Perkins spojrza� do �rodka. - Nie ma go - oznajmi� z ogromnym �alem, - Przyniesie. - Papcio podszed� bli�ej i wir powietrza go otoczy�. Widzieli ruch jego warg, ale s�owa do nich nie dociera�y. - Teraz? - spyta� Clarence. - Jeszcze nie. Wir wyskoczy� w g�r� i przeskoczy� s�siedni budynek. Redaktor naczelny otworzy� usta i zamkn�� je z powrotem. Kicia zaraz wr�ci�a. Wyrzuci�a wszystko inne i mia�a tylko jeden papier - ten papier. - Teraz! - oznajmi� Perkins. - Mo�esz z�apa� ten papier, Clarence? Dop�ki jest w powietrzu? - Pestka - odpar� Clarence i uni�s� aparat. - Troch� do ty�u i przytrzymaj to - rozkaza�, zwracaj�c si� do tr�by powietrznej. Kicia zawaha�a si� i wydawa�o si�, �e chce uciec. - Powoli i spokojnie, Kiciu - wyja�ni� Papcio. - I przekr�� to... nie, nie. Nie w t� stron� - drugim brzegiem do g�ry. - Papier wyprostowa� si� i po przep�yn�� obok nich. Nag��wek by� wyra�nie widoczny. - Masz? - zapyta� Perkins. - Pestka - odpar� Clarence. - To wszystko? - spyta� naczelnego. - Pes... To znaczy tak, to wszystko. - Okay - orzek� Clarence, zebra� swoje rzeczy i poszed�. Naczelny westchn��.. - Panowie - powiedzia� - chod�my si� napi�. Cztery drinki p�niej Perkins i jego szef wci�� si� k��cili. Papcio sobie poszed�. - Szefie, my�l rozs�dnie - powtarza� Pete. - Nie mo�esz drukowa� artyku�u o �ywej tr�bie powietrznej. Wy�miej� ci�. Redaktor naczelny Gaines wyprostowa� si�. - - Zasad� �Forum� jest publikowanie ka�dej wiadomo�ci, bez przer�bek. To jest wiadomo�� i my j� wydrukujemy. - Odpr�y� si�. - Hej! Kelner! Jeszcze raz to samo, tylko mniej wody. - Ale to fizycznie niemo�liwe. - Przecie� sam widzia�e�, nie? - Tak, ale... Gaines uciszy� go. - Poprosimy Smithsonian Institution o zbadanie zjawiska. - Wy�miej� ci� - upiera� si� Perkins. - S�ysza�e� kiedy� o masowej hipnozie? - O czym? Nie, to �adne wyja�nienie. Clarence te� to widzia�. - A czego to dowodzi? - Tego, co oczywiste. �eby da� si� zahipnotyzowa�, musisz mie� umys�, ipso facta. - Chcia�e� powiedzie� ipse dixit. - Przesta� z t� czkawk�. Perkins, nie powiniene� pi� w dzie�. Zacznij od pocz�tku i m�w powoli. - Sk�d wiesz, �e Clarence nie ma umys�u? - Udowodnij, �e ma. - No, �yje. Czyli musi mie� jaki� umys�. - To w�a�nie m�wi�em. Tr�ba powietrzna �yje, a zatem ma umys�. Perkins, je�li ci jajog�owi ze Smithsonian b�d� si� upiera� przy swoim nienaukowym podej�ciu, to ja na pewno nie zamierzam tego pokornie znosi�. �Forum� si� na to nie zgodzi. Ty si� na to nie zgodzisz. - Ja? - Ani przez chwil�. Chc� ci� zapewni�, �e �Forum� stoi za tob�, Pete. Wracaj na parking i zr�b wywiad z t� tr�b� powietrzn�. - Przecie� ju� zrobi�em. Nie chcia�e� go przyj��. - Kto nie chcia�? Wylej� go! No, Pete. Potrz��niemy tym miastem jak nikt inny. Zdob�dziemy wszystkie nag��wki. Do roboty! - na�o�y� na g�ow� kapelusz Pete�a i szybko pod��y� do toalety. Pete zasiad� za swoim biurkiem z termosem kawy, szklank� soku pomidorowego i popo�udniowym wydaniem gazety. Jego kolumna zosta�a oprawiona w ramki i przeniesiona na pierwsz� stron�, tu� pod ogromne zdj�cie zabawki Kici. Osiemnastopunktowy pogrubiony druk nakazywa� wszystkim zajrze� na stron� dwunast�; tam kolejne grube litery poleci�y mu spojrze� na Nasze Pi�kne Miasto, strona pierwsza. Zignorowa� to i przeczyta�: Dlaczego, burmistrz nie rezygnuje? Peter zachichota�. Z�y wiatr....symbol ca�ego tego duchowego brudu zalegaj�cego ratusz... uro�nie do rozmiar�w cyklonu i wyieje skorumpowanych i bezwstydnych urz�dnik�w z biur. Naczelny zauwa�a� dalej, �e umow� na sprz�tanie ulic i wyw�z �mieci mia� szwagier burmistrza i sugerowa�, �e tr�ba powietrzna mog�aby �wiadczy� lepsze us�ugi taniej. Zadzwoni� telefon. Podni�s� s�uchawk� i powiedzia�: - Dobra, sam to zacz��e�. - - Pete, to ty? - odezwa� si� Papcio. - Zabrali mnie na posterunek. - Za co? - Twierdz�, �e Kicia zak��ca porz�dek publiczny. - Zaraz tam b�d�. - Zabra� jeszcze tylko fotoreportera Clarence�a i pojechali. Papcio siedzia� w biurze porucznika i mia� bardzo zaci�ty twarzy. Perkins wepchn�� si� do �rodka. - Za co on tu siedzi? - zapyta�, wskazuj�c Papcia kciukiem. Porucznik zrobi� kwa�n� min�. - A ty tu czego, Perkins? Nie jeste� jego adwokatem. - Teraz? - zapyta� Clarence. - Jeszcze nie, Clarence. Przyszed�em po wiadomo�ci, Dumbrosky. Pracuj� w gazecie, pami�tasz? Pytam jeszcze raz, za co on tu siedzi? - Za przeszkadzanie policjantowi w wykonywaniu obowi�zk�w. - Zgadza si�, Papciu? Stary wygl�da� na zniesmaczonego. - Ten facet - wskaza� jednego z policjant�w - przylaz� na m�j parking i pr�bowa� zabra� Kici t� star� gazet� o Manili. Powiedzia�em jej, �eby mu nie dawa�a. To on pomacha� na mnie pa�k� i kaza� mi to jej zabra�. Powiedzia�em mu, co sobie mo�e zrobi� z t� pa�k�. - Wzruszy� ramionami. I dlatego tu jeste�my. - Rozumiem - odpar� Perkins i zwr�ci� si� do Dumbroskiego. - Dosta�e� telefon z ratusza, tak? I wys�a�e� Dugana, �eby odwali� brudn� robot�, Nie rozumiem tylko, dlaczego Dugana. Podobno jest tak g�upi, �e nawet nie pozwalasz mu samemu odbiera� czek�w z wyp�at�. - To �garstwo! - wtr�ci� si� Dugan. - Sam je odbieram... - Zamknij si�, Dugan! - wrzasn�� na niego szef. - S�uchaj, Perkins, zabieraj si� st�d. Tu nie ma nic dla gazet. - Nic dla gazet? - powt�rzy� cicho Perkins. - Policja usi�uje zaaresztowa� tr�b� powietrzn�, a ty mi m�wisz, �e w tym nie ma nic dla gazet? - Teraz? - zapyta� Clarence. - Nikt nie usi�owa� przymyka� �adnej tr�by! Sp�ywaj. - To dlaczego oskar�acie Papcia o przeszkadzanie policji w wykonywaniu obowi�zk�w? Co tam Dugan robi�, puszcza� latawce? - Nie oskar�amy go o utrudnianie policji wykonywania obowi�zk�w. - Nie? To za co go wsadzili�cie? - Nie wsadzili�my. Jest przes�uchiwany. - -Ach tak? Nie wsadzili�cie go, nie ma nakazu aresztowania, nie ma przest�pstwa. Po prostu zgarn�li�cie obywatela i zabrali�cie na komisariat. Ca�kiem jak gestapo. - Perkins zwr�ci� si� do Papcia. - Nie zosta�e� aresztowany. Radz� ci teraz wsta� i wyj�� st�d. Papcio wsta� ze sto�ka. - Hej! - Porucznik Dumbrosky zerwa� si�, z�apa� Papcia za rami� i posadzi� z powrotem. - Ja tu wydaj� rozkazy! Ty sied�... - Teraz! - wrzasn�� Perkins. �wiat�o z lampy b�yskowej Clarence�a wszystkich zmrozi�o. Potem Dumbrosky znowu wsta�. - Kto go tu wpu�ci�? Dugan, �ap ten aparat. - Akurat! - zaprotestowa� Clarence i podni�s� aparat poza zasi�g r�k policjanta. Dugan podskakiwa� dooko�a niego. - Spok�j - wrzasn�� Perkins. - No, Dugan, bierz ten aparat. Marz�, �eby opisa�. �Policjant niszczy dowody na brutalno�� policji�. - Co mam robi�, poruczniku? - zapyta� Dugan. Dumbrosky skrzywi� si� z obrzydzeniem. - Usi�d� i zamknij twarz. Perkins, ostrzegam ci�. Nie wykorzystuj tego zdj�cia. - Ostrzegasz przed czym? Ka�esz mi zata�czy� z Duganem? Chod�, Papciu. Clarence, idziemy. I wyszli. Nast�pnego dnia w Naszym Pi�knym Mie�cie mo�na by�o przeczyta�: Ratusz zaczyna sprz�ta� Podczas gdy ci, co maj� sprz�ta� miasto, rozkoszowali si� zwyczajowym odpoczynkiem, porucznik Dumbrosky, zgodnie z poleceniem z biura Htezonera, zrobi� nalot na nasz� tr�b� powietrzn� z Trzeciej Alei. Nie do ko�ca si� uda�o, gdy� posterunkowy Dugan nie by� w stanie wepchn�� tr�b do samochodu. Nie powstrzyma�o to jednak nieustraszonego Dugana - zaaresztowa� stoj�cego opodal obywatela, niejakiego Jamesa Malcalf�e, stra�nika na parkingu, jako wsp�lnika tr�by powietrznej. Wsp�lnika, w czym, tego Dugan nie powiedzia�. Ale ka�dy wie, �e wsp�lnik nigdy nie robi nic dobrego. Porucznik Dumbrosky przes�ucha� wsp�lnika. Patrz wk�adka. Porucznik Dumbrosky wa�y sto kilogram�w bez but�w. Wsp�lnik wa�y sze��dziesi�t pi��. Mora�; Nie pl�cz si� pod nogami, kiedy policja bawi si� z wiatrem w zawody. P.S> W chwili oddawania niniejszego numeru do druku tr�ba powietrzna nadal by�a w posiadaniu zabytkowej gazeta z 1898 r. Prosz� si� zatrzyma� na skrzy�owaniu Trzeciej i ��wnej. Lepiej si� po�piesza� - Dumbroski spodziewa si� rych�ych aresztowa�. Dzie� p�niej Pete w swojej kolumnie nadal dogryza� administracji Te zaginione papiery Bardzo denerwuj�ca jest �wiadomo��, �e ka�dy dokument potrzebny sadowi z ca�� pewno�ci� gdzie� si� zapodzieje, zanim zd��y si� go przedstawi� jako dow�d. Proponuj� zatrudnienie przez miasto Kici, naszej tr�by powietrznej z Trzeciej Alei, jako specjalnej sekretarki i powierzenie jej wszystkich papier�w, kt�re mog� si� jeszcze kiedy� przyda�. Mog�aby zda� ten specjalna egzamin, kt�rym nagradza si� wiern� s�u�b� - ten, kt�rego jeszcze nikt nigdy nie oblat. A W�a�ciwie, dlaczego zostawia� Kici� na posadzie marnej sekretarki? Jest skrupulatna - co dostanie, to trzema. Nikt nie mo�e powiedzie�, ze ma mniejsze kwalifikacje ni� pewni urz�dnicy, z kt�rymi musieli�my si� ostatnio m�czy�. Niech Kicia kandyduje na burmistrza! Jest idealn� kandydatk� - ma zdrowszy rozs�dek, nie przeszkadzaj� jej dziejowe zawierucha, biega w k�ko, umie spa� piachem w oczy, a opozycja na pewno nie zdo�a si� do niej przyczepi�. A jakim by�aby burmistrzem? Jest taka bajka Ezopa o Kr�lu Bocianie i Kr�lu Pie�ku. Mamy ju� dosy� Kr�la Bociana - Kr�l Pieniek m�g�by by� mi�� odmian�. Pytanie do pana Hizzonera: Co si� W�a�ciwie sta�o z tymi rachunkami za wybrukowanie G��wnej Alei? P.S. Kicia nadal udost�pnia gazet� z 1898 r. Prosz� wpa�� i obejrze�, zanim policja znajdzie jaki� spos�b na uciszenie tr�by powietrznej. Pete z�apa� Clarence�a i wybrali si� na parking, kt�ry teraz zosta� ogrodzony. Facet przy bramie poda� im dwa bilety, ale pieni�dzy nie chcia�. W �rodku odkryli wydzielony �a�cuchami kr�g dla Kici, z Papciem w �rodku. Przepchn�li si� do niego przez t�um. - Zdaje si�, �e zgarniasz niez�e pieni�dze, Papciu. - Powinienem, ale nie zgarniam. Pete, rano chcieli to zamkn��. Kazali mi wnie�� op�at� dla weso�ych miasteczek i cyrk�w, pi��dziesi�t dolar�w dziennie. I wzi�� kredyt. Wi�c przesta�em bra� za bilety. Ale pami�tam o nich. Zobaczysz, pozw� ich do s�du. - W tym mie�cie i tak nic nie dostaniesz. Nie przejmuj si�, b�dziemy ich m�czy�, a� si� poddadz�. - To nie wszystko. Rano chcieli z�apa� Kici�. - Co takiego? Kto? Jak? - Gliny. Przyjechali z takim wielkim wentylatorem, wiesz, tym do wentylowania kanalizacji, przestawionym, �eby dzia�a� na odwr�t i wsysa�. Chcieli wessa� do niego Kici�, albo przynajmniej dopa�� to, co niesie. Pete gwizdn��. - Mog�e� zadzwoni�. - Nie by�o potrzeby. Ostrzeg�em Kici�. Schowa�a gdzie� t� gazet� i wr�ci�a. By�a zachwycona. Przelecia�a przez t� maszyn� ze sze�� razy. Jakby je�dzi�a na karuzeli. Przelatywa�a przez ni� i wychodzi�a w jeszcze lepszej formie. Na koniec z�apa�a czapk� sier�anta Yancela. Zablokowa�o to maszyn� a czapka nadaje si� na �mietnik. Wkurzyli si� i pojechali. Pete zachichota�. - Powiniene� zadzwoni�. Clarence zrobi�by im zdj�cie. - Zrobi�em - odezwa� si� Clarence. - Tak. Nie wiedzia�em, �e by�e� tu dzisiaj. - Nie pyta�e�. Pete spojrza� na niego. - Clarence, kochanie... W zdj�ciach do gazet chodzi o to, �eby je drukowa� a nie chowa� w archiwum. - Na twoim biurku - powiedzia� Clarence. - Dobra, we�my si� za jaki� prostszy temat. Papciu, chcia�bym tu powiesi� du�y transparent. - Czemu nie? Co ma na nim by�? - �Kicia na Burmistrza. Sztab Wyborczy.� Powie� go w rogu, �eby by�o wida� z obu stron. Pasuje do... O rany! Kochani, mamy towarzystwo!- ruchem g�owy wskaza� wjazd. Wr�ci� sier�ant Yancel. - No, ju�, ju�! - m�wi�. - Jazda. Opu�ci� teren. - On i trzech podw�adnych wyganiali z parkingu widz�w. Pete podszed� do niego. l tu si� dzieje, sier�ancie? Vancel obejrza� si�. - A, to ty. Ty te� si� zabieraj. Musimy opr�ni� teren. Sytuacja awaryjna. Pete obejrza� si� przez rami�. - Papciu, lepiej zabierz st�d Kici�! - krzykn��. - Clarence, teraz! - Mam - powiedzia� Clarence. - Dobra - odpar� Pete. - A teraz, Yancel, powiedz mi, czego zdj�cie w�a�nie zrobili�my, �eby�my mogli je w�a�ciwie podpisa�. -Ale m�drala. Zabieraj si� z tym swoim kumplem, bo nie zostan� z was nawet strz�py. Ustawiamy bazook�. ' Co ustawiacie? - Pete spojrza� z niedowierzaniem na furgonetk�. Rzeczywi�cie, dw�ch gliniarzy wy�adowywa�o z niej bazook�. - R�b zdj�cia, ma�y - poleci� Clarence'owi. - Pestka - powiedzia� Clarence. - 1 przesta� robi� balony z gumy. S�ucha j, Yancel, jestem tylko dziennikarzem. O co tu w�a�ciwie chodzi? - Sam zobaczysz, spryciarzu. - Yancel odwr�ci� si� ty�em. - Dobra! Zacznijcie! Ognia! Jeden z gliniarzy podni�s� g�ow�. - W co, sier�ancie? - A my�la�em, �e by�e�, w marynarce wojennej. W tr�b� powietrzn�, oczywi�cie. Papcio stan�� za Petem. - Co oni robi�? - Chyba zaczyna mi co� �wita�. Papciu, trzymaj Kici� z daleka. chc� w ni� waln�� pociskiem rakietowym. Pewnie zniszczy�by jej stabilno�� albo co�. - Kici nic nie b�dzie. Kaza�em jej si� schowa�. Ale to wariactwo Oni chyba kompletnie, ca�kowicie i nieuleczalnie ze�wirowali. - �adne prawo nie m�wi, �e gliniarz musi by� normalny. - W jak� tr�b�, sier�ancie? - pyta� ten od bazooki. Yancel zacz�� ze z�o�ci� t�umaczy�, ale para z niego usz�a, kiedy zauwa�y�, �e �adnych tr�b w pobli�u nie ma. - Zaczekaj - poleci� i zwr�ci� si� do Papcia. - Hej, ty! - wrzasn��, -przegoni�e� st�d t� tr�b�. Zawo�aj j� z powrotem. Pete wyj�� notatnik. - To bardzo interesuj�ce, Yancel. Czy wedle twojej fachowej opinii tr�ba powietrzna przychodzi na zawo�anie jak piesek? Czy takie jest oficjalne stanowisko policji? - Ja... �adnych komentarzy! Zamknij si�, albo ja ci� zamkn�. - Prosz� bardzo. Ale wycelowali�cie t� armat� tak, �e jak pocisk przejdzie przez tr�b� powietrzn�, o ile jaka� si� znajdzie, to walnie prosto w ratusz. Czy to ma by� zamach na Hizzonera? Yancel odwr�ci� si� gwa�townie i przebieg� wzrokiem przypuszczany tor pocisku. - Hej, palanty! - wrzasn��. - Wycelujcie to gdzie indziej. Chcecie sprz�tn�� burmistrza? - Ju� lepiej - poinformowa� sier�anta Pete. - Teraz wycelowali prosto w bank. Nie mog� si� doczeka�. Yancel znowu zbada� sytuacj�. - Wycelujcie gdzie�, gdzie nikomu nic si� nie stanie - rozkaza�. - Czy musz� my�le� za wszystkich? - Ale sier�ancie... - No? - Pan sam wyceluje. My b�dziemy strzela�. Pete obserwowa� ich. - Clarence - westchn��. - Zosta� i zr�b zdj�cie, jak �aduj� armat� z powrotem do samochodu. To b�dzie za jakie� pi�� minut. Ja z Papciem b�dziemy w barze za rogiem. Zr�b �adne zdj�cie, z twarz� Yancela. - Pestka - powiedzia� Clarence. Nast�pne wydanie Naszego Pi�knego Miasta zawiera�o trzy zdj�cia i mia�o tytu� �Policja wypowiada wojn� tr�bie powietrznej�. Pete wzi�� jeden egzemplarz i wyruszy� na parking, �eby pokaza� go Papciowi. Papcia nie by�o. Kici te� nie. Rozejrza� si� po okolicy, zagl�daj�c wszystkich jad�odajni i bar�w. Nic. Skierowa� si� z powrotem do redakcji, przekonuj�c samego siebie, �e Papcio m�g� p�j�� na zakupy albo do kina. Usiad� za biurkiem, napisa� par� nieudanych pocz�tk�w jutrzejszego artyku�u, pogni�t� wszystkie i poszed� do dzia�u fotograficznego. - Hej Clarence! By�e� dzisiaj na parkingu? - Nie - Papcio znikn��. - No i? - No, chod�. Musimy go znale��. - Dlaczego? - Ale poszed� i wzi�� aparat. Parking nadal by� opuszczony. Ani Papcia, ani Kici - nawet jednego podmuchu. Pete odwr�ci� si�. - chod�, Clarence... hej, co za zdj�cia robisz? Clarence trzyma� aparat zwr�cony w stron� nieba. - Nic nie robi� - odpar�. - �wiat�o niedobre. - A co to by�o? - Tr�ba. - Co? Kicia? - Mo�e. - Hej, Kiciu! Chod�, Kiciu! - Ma�a tr�ba powietrzna zbli�y�a si� do niego, zawirowa�a szybciej i podnios�a kawa�ek tekturki, kt�ry wcze�niej upu�ci�. Pokr�ci�a nim troch�, po czym waln�a nim Pete'a w twarz. - To nie jest �mieszne. Kiciu - poskar�y� si�. - Gdzie Papcio? Tr�ba powietrzna znowu si� do niego przysun�a. Zobaczy�, �e znowu si�ga po tekturk�. - O, nie! - j�kn�� i sam po ni� si�gn��. Tr�ba powietrzna by�a szybka. Zabra�a tekturk� na odleg�o�� kilkudziesi�ciu metr�w i przynios�a z powrotem. Tekturka uderzy�a go ostrym brzegiem w nos. - Kicia! - wrzasn�� Pete. - Przesta� si� wyg�upia�. Tekturka mia�a wymiary jakie� pi�tna�cie na dwadzie�cia centymetr�w i by�a zadrukowana. Najwyra�niej przypi�to j� kiedy� do �ciany, we wszystkich czterech rogach widnia�y ma�e rozdarcia. Wydrukowano na niej: RITZ CLASSIC, a pod spodem: "Pok�j 2013, jedna osoba $6,00, dwie osoby $8,00". Dalej by� regulamin hotelu. Pete przygl�da� jej si� ze zmarszczonym czo�em. Nagle rzuci� ni� w powietrzny wir. Kicia natychmiast odrzuci�a mu j� prosto w twarz. - Chod�, Clarence - oznajmi� dziarsko. - - Idziemy do hotelu Ritz-Classic, Pok�j 2013. - Pestka - powiedzia� Clarence. Ritz-Classic by� to ogromny budynek trzy przecznice dalej, popularny w�r�d bukmacher�w i panienek. Pete omin�� recepcj�, wchodz�c przez drzwi do piwnicy. Windziarz spojrza� na aparat Clarence�a. - O, nie, stary. W tym hotelu nie ma spraw rozwodowych. - Spoko - odpar� Pete. - To nie jest prawdziwy aparat. Sprzedajemy marihuan�, a to jest magazyn. - Trzeba by�o od razu m�wi�. Nie powiniene� nosi� tego w aparacie ludzie si� denerwuj�. Kt�re pi�tro? - Dwudzieste pierwsze. Windziarz zawi�z� ich prosto na g�r�, ignoruj�c inne wezwania. - Dwa dolce. Us�ugi specjalne. - Ile p�acisz za koncesj�? - I kto mi tu dogaduje? A twoje interesy? Piechot� zeszli pi�tro ni�ej i znale�li pok�j 2013. Pete ostro�nie spr�bowa� otworzy� drzwi - by�y zamkni�te na klucz. Zapuka� - �adnej odpowiedzi. Przycisn�� do nich ucho i wydawa�o mu si�, �e s�yszy jakie� odg�osy wewn�trz. Odsun�� si�, marszcz�c czo�o. - Co� mi si� przypomnia�o - odezwa� si� Clarence. Pobieg� gdzie� i po chwili wr�ci� z czerwon� siekierk� stra�ack�. - Teraz? - zapyta� Pete�a. - Urocza my�l, Clarence. Jeszcze nie teraz. - Pete waln�� w drzwi i wrasn��: - Papciu! Papciu! Z pokoju za nimi wyjrza�a pot�na kobieta w r�owym szlafroku. - Jak cz�owiek ma tutaj spa�? - zapyta�a. - Prosz� si� uciszy�! - odpowiedzia� jej Pete. - To idzie przez radio. Nas�uchiwa�. Tym razem us�ysza� wyra�ne odg�osy walki, a potem wo�anie �Pete! Pe...� - Teraz! - zawo�a� Pete. Clarence zamachn�� si�. Zamek pu�ci� przy trzecim uderzeniu. Pete wpad� do �rodka, a za nim Clarence. Zderzy� si� z kim� wybiegaj�cym i klapn�� na pod�og�. Kiedy wsta�, zobaczy� Papcia na ��ku. Stary usi�owa� rozplata� r�cznik, kt�ry zawi�zano mu wok� ust. Pete go �ci�gn��. - �ap ich! - wrzasn�� Papcio. - Jak tylko ci� rozwi���. - Nie zwi�zali mnie. Zabrali mi spodnie. Rany, my�la�em, �e nigdy i przyjdziesz! - Troch� potrwa�o, zanim Kicia mi wyt�umaczy�a. - Mam ich - oznajmi� Clarence. - Obu. - Gdzie? - zdziwi� si� Pete. - Tutaj - odpar� dumnie Clarence i poklepa� sw�j aparat. Pete darowa� sobie odpowied� i rzuci� si� do drzwi. - Tam pobiegli - wskaza�a du�a kobieta. Ruszy� w tamt� stron�, wypad� zza rogu i zobaczy� zamykaj�ce si� drzwi windy. Pete stan��, zdziwiony t�umem ludzi przed hotelem. Rozgl�da� si� niepewnie, kiedy Papcio z�apa� go za rami�. - Tam! Tamten kabriolet! - Samoch�d wskazywany przez Papcia w�a�nie mija� rz�d taks�wek czekaj�cych przed hotelem. Z g�o�nym warkotem nabra� pr�dko�ci. Pete otworzy� drzwi najbli�szej taks�wki. - Za tym samochodem! - wrzasn��. Wszyscy wle�li do �rodka. - Dlaczego? - spyta� taksiarz. Clarence uni�s� siekierk� stra�ack�. " Teraz? - zapyta�. Kierowca schyli� si�. - Mniejsza z tym - stwierdzi�. - Tak tylko pyta�em. Umiej�tno�ci taks�wkarza bardzo im pomog�y w centrum, ale potem kierowca kabrioletu skr�ci� w Trzeci� Alej� i skierowa� w stron� rzeki. Przelecieli przez ni� oddaleni od siebie o pi��dziesi�t metr�w, a dalej by�a tylko autostrada bez ograniczenia pr�dko�ci. Taks�wkarz odwr�ci� g�ow�. - Kamerzy�ci nad��aj� za nami? - Jacy kamerzy�ci? - To nie film? - Rany, nie! Tamten w�z jest pe�en porywaczy. Szybciej! - Policja? O, nie, w to si� nie mieszam. - Zahamowa� gwa�townie. Pete z�apa� siekierk� i szturchn�� ni� taksiarza. - Go� ich! Taks�wka zn�w przyspieszy�a, ale kierowca zaprotestowa�. - Tym gruchotem na pewno ich nie dogonimy. S� du�o lepsi. Papcio z�apa� Pete�a za rami�. - Jest Kicia! - Gdzie? Zreszt�, mniejsza z tym! - Zwolnij! - wrzasn�� Papcio. - Kiciu, Kiciu! Tutaj! Tr�ba powietrzna zni�y�a lot i zr�wna�a tempo z samochodem. - Tu, kochanie! - zawo�a� do niej Papcio. - Bierz tamten samoch�d! Ten z przodu. �ap go! Kicia wydawa�a si� niepewna, sko�owana. Papcio powt�rzy� polecenie i ruszy�a przed siebie - niczym tr�ba powietrzna. W locie zanurkowa�a i z�apa�a �mieci i papiery. Zobaczyli, jak zni�a lot i atakuje samoch�d przed nimi, rzucaj�c papiery w twarz kierowcy. Samoch�d zata�czy�. Zaatakowa�a znowu. Samoch�d zboczy� z kursu, wjecha� na chodnik, odbi� si� od barierki i wpad� na latarni�. Pi�� minut p�niej Pete wrzuca� monety do automatu telefonicznego na najbli�szej stacji benzynowej. Zostawi� Kici�, Clarence�a i siekierk� stra�ack� na miejscu, �eby pilnowali dw�ch zbir�w, kt�rzy i tak odnie�li ju� rozliczne rany i obra�enia. Wykr�ci� mi�dzymiastow�. - Prosz� numer FBI na zg�aszanie porwa� - za��da�. - Wie pani, ten w Waszyngtonie, na porwania. - O kurcz�! - powiedzia�a telefonistka. - Mog� pos�ucha�? - - Dawaj ten numer! Ju�, ju�! - Federalne Biuro �ledcze - rozleg�o si� w s�uchawce. ��czcie mnie z Hooverem. Co? Dobra, dobra, pogadam z panem. S�uchaj pan, chodzi o porwanie. Na razie ich trzymam, ale jak nie przy�lecie mi tu ch�opc�w z lokalnego biura, to �adnej sprawy nie b�dzie. Nie. je�li miejscowa policja dotrze tu pierwsza. Co? - Pete uspokoi� si�, wyja�ni� kim jest, gdzie jest i stre�ci� bardziej wiarygodne fragmenty ca�ej historii. Rz�dowy agent przerwa� mu, kiedy domaga� si� natychmiastowej, ale to naprawd� natychmiastowej akcji i zapewni�, �e lokalne biuro zosta�o zawiadomione. Pete wr�ci� do wraku samochodu, kiedy porucznik Dumbrosky wysiada� z wozu policyjnego. - Nie r�b tego, Dumbrosky - wrzasn��. Wielki gliniarz zawaha� si�. - Czego mam nie robi�? - Niczego masz nie robi�. FBI jest w drodze, a ty ju� jeste� w to wpl�tany. Nie pogarszaj swojej sytuacji. Pete wskaza� na dw�ch zbir�w. Clarence siedzia� na jednym, a o drugiego opiera� ostrze siekierki. - Te dwa ptaszki ju� wszystko wy�piewa�y. To miasto rozleci si� na kawa�ki. Jak si� po�pieszysz, to mo�e zd��ysz na samolot do Meksyku. Dumbrosky patrzy� na niego. - Wym�drzasz si� - powiedzia� bez przekonania. - Zapytaj ich. Przyznali si�. Jeden ze zbir�w podni�s� g�ow�. - Gro�ono nam - oznajmi�. - Pan ich zamknie, poruczniku. zaatakowali nas. - No, dalej - zach�ci� weso�o Fapcio. - Zaaresztujcie nas, wszystkich. Dzi�ki temu ci dwaj si� nie zmyj�, dop�ki nie przyjedzie FBI i przes�ucha ich. Mo�e b�dziecie mogli p�j�� na ugod�. - Teraz? - zapyta� Clarence. Dumbrosky odwr�ci� si�. - Od�� t� siekierk�! - Zr�b, co powiedzia�em, Clarence. �ap aparat i pstryknij zdj�cie,, przyjad� federalni. - Nie wzywa�em �adnych federalnych. - Obejrzyj si�! Granatowy sedan zahamowa� bezg�o�nie i wysiad�o czterech silnych energicznych m�czyzn. - Czy jest tu kto� o nazwisku Peter Perkins? - zapyta� pierwszy z nic - To ja - odpowiedzia� Pete. - Czy m�g�bym was uca�owa�? Zapad� zmrok, ale parking by� zat�oczony i gwarny. Z jednej strony ustawiono trybun� dla nowego burmistrza i go�ci honorowych, a naprzeciwko podest dla orkiestry. Nad wej�ciem wisia� wielki, pod�wietlony napis: D0M KICI - HONOROWEGO OBYWATELA NASZEGO PI�KNEGO MIASTA. W ogrodzonym kr�gu sama Kicia wirowa�a, podskakiwa�a, ko�ysa�a si� i ta�czy�a. Pete sta� obok z Papciem, dooko�a co p�tora metra rozstawione by�y dzieci. - Wszystko gotowe? - zawo�a� Pete. - Gotowe - odpowiedzia� Papcio. Papcio i dzieci zacz�li wrzuca� w odgrodzony kr�g serpentyny. Kicia, zni�y�a si�, zebra�a je i owin�a si� nimi. - Confetti - - wrzasn�� Pete. Ka�de z dzieci wyrzuci�o w stron� tr�by powietrznej torb� konfetti. Niewiele z tego upad�o na ziemi�. - Balony! - wrzasn�� Pete. - �wiat�a! Wszystkie dzieci zacz�y nadmuchiwa� ma�e baloniki - ka�de mia�o ich z tuzin w r�nych kolorach. Zaraz po nadmuchaniu oddawa�y je Kici. W��czy�y si� reflektory; Kicia zamieni�a si� w fontann� wiruj�cych, kot�uj�cych si� kolor�w, si�gaj�c� kilkunastu pi�ter. - Teraz? - zapyta� Clarence. - Teraz!