9661
Szczegóły |
Tytuł |
9661 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9661 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9661 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9661 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert H. Heinlein
NASZE PI�KNE MIASTO
OUR FAIR CITY
(T�um. Anna Dorota Kamie�ska}
1999
Pete Perkins skr�ci� w ca�onocny parking i zawo�a�:
- Cze��, Papciu!
Stary stra�nik spojrza� na niego.
- Momencik, Pete. - By� zaj�ty darciem na w�skie paski strony z komiksami z niedzielnej
gazety. Obok niego ta�czy�a miniaturowa tr�ba powietrzna, podrywaj�c z ziemi kawa�ki starych
gazet oraz �mieci, kt�re potem rzuca�a w twarze przechodni�w. Stary wyci�gn�� w jej stron�
d�ugi pas papieru z kolorowymi obrazkami.
- Tutaj, Kiciu - wabi�. - Chod�, Kiciu...
Wir jakby si� zawaha�, potem wyci�gn�� w g�r�, a� sta� si� ca�kiem wysoki. Przeskoczy�
przez dwa zaparkowane samochody i wyl�dowa� obok niego.
Wydawa�o si�, �e pow�cha� to, co mu ofiarowano.
- We�, Kiciu - zach�ca� cicho stary, po czym wypu�ci� kolorowy papier z palc�w. Wir
powietrza chwyci� go i owin�� we w�asnym �rodku. Stary oderwa� jeszcze jeden, i jeszcze jeden;
tr�ba powietrzna zwin�a je w korkoci�g wewn�trz masy brudnych papier�w i �mieci, kt�ra
tworzy�a jej widoczne cia�o. Wzmocni�y j� pr�dy zimnego powietrza, wiej�ce mi�dzy wysokimi
budynkami, i teraz wirowa�a jeszcze szybciej i wy�ej. Podnios�a wst�gi kolorowego papieru i
utworzy�y z nich fantastyczn� wysok� fryzur�. Stary odwr�ci� si� z u�miechem.
- Kicia lubi nowe ciuszki.
- Spokojnie, Papciu, bo jeszcze w to uwierz�.
- Co? W Kici� nie musisz wierzy�, przecie� j� widzisz.
- Tak, pewnie, ale ty si� zachowujesz, jakby ona... to znaczy jakby rozumia�o, co m�wisz.
- A ty ci�gle my�lisz, �e nie? - W jego g�osie pobrzmiewa�a �agodna drwina.
- No nie, Papciu!
- Hm... po�ycz mi kapelusz. - Papcio si�gn�� i sam go wzi��. - Tutaj Kiciu! - zawo�a�. -
Wracaj, Kiciu! - Wir powietrza ta�czy� nad ich g�owami na wysoko�ci kilkunastu pi�ter.
Zanurkowa� w d�.
- Hej! Co ty wyrabiasz z moim kapeluszem? - zdenerwowa� si� Perkins.
- Chwileczk�... masz. Kiciu! - Wir zatrzyma� si� nagle, rozrzucaj�c wok� to, co ni�s�.
Stary poda� mu kapelusz. Wir chwyci� go i pu�ci� w d�ug� spiral�.
- Hej! - j�kn�� Perkins. - Co ty wyrabiasz? To nie jest �mieszne... trzy lata temu kosztowa�
mnie sze�� dolc�w
- Nie b�j si� - uspokaja� go stary. - Kicia ci go odda.
- Odda, tak? Pr�dzej wrzuci go do rzeki.
- O, nie! Kicia nigdy nie upuszcza niczego, czego nie chce upu�ci�! Patrz. - Stary spojrza�
w g�r�, gdzie kapelusz ta�czy� w powietrzu w pobli�u dachu pobliskiego hotelu. - Kiciu! No,
Kiciu! Przynie� go z powroteiai
Wir zawaha� si� i kapelusz spad� o par� pi�ter. Tr�ba powietrzna zanurkowa�a, z�apa�a go
i podrzuci�a z wahaniem.
- Przynie� tutaj Kiciu.
Kapelusz ruszy� spiral� w d�, zako�czy� d�ugim, uko�nym �lizgiem i waln�� Perkinsa w
twarz.
- Stara�a si� po�o�y� ci go na g�owie - wyja�ni� stra�nik. - Zazwyczaj trafia lepiej.
- Naprawd�? - Perkins podni�s� sw�j kapelusz i z otwartymi ustami gapi� si� na wir.
- Przekona�em ci�? - zapyta� stary.
- Przekona�e�? O tak, tak. - Popatrzy� na sw�j kapelusz i z powrotem na wir, - Papciu, z
tej okazji warto by si� czego� napi�.
Weszli do niewielkiej budki stra�nika. Papcio znalaz� szklanki, a Perkins wyci�gn��
prawie pe�n� butelk� i hojnie nala�. Wypi� swoj� szklank�, nala� drug� i usiad�.
- Pierwszy by� na cze�� Kici - oznajmi�. - A drugi ma mnie wzmocni� przed bankietem u
burmistrza.
Papcio mrukn�� co� ze wsp�czuciem.
- Musisz o tym pisa�?
- Czym� musz� t� kolumn� zape�nia�, Papciu. Wczoraj wieczorem burmistrz Hizzoner w
otoczeniu ca�ej girlandy demagog�w, naci�gaczy, pochlebc�w i oszust�w wyborczych, zosta�
uhonorowany uroczyst� kolacj� z okazji."� Co� musz� pisa�, tego si� spodziewaj� czytelnicy.
Dlaczego nie (mog� unie�� si� honorem i i�� na bezrobocie?
- Dzisiejsza kolumna by�a ca�kiem niez�a, Pete - pociesza� go stary. Poda� mu egzemplarz
�Daily Forum�. Perkins wzi�� go od niego i rzuci� okiem na swoj� kolumn�.
- Nasze Pi�knu Miasto, Peter Perkins - przeczyta�. A poni�ej: Co, nie ma tramwai
konnych? Tradycj� naszego raju na ziemi jest kierowanie si� opinia, �e to, co dobre dla ojc�w
za�o�ycieli, jest tak�e dobre dla nas. Wpadam w t� sam� dziur� w chodniku, przez kt�r� wujeczny
dziadek Tozier z�ama� sobie nog� W 1909 roku. Dobrze jest wiedzie�, �e spluwaj�ca z wanny
woda po k�pieli nie odchodzi na zawsze, ale wr�ci przez kran w kuchni, troch� g�stsza i pe�na
dodanego dla niepoznaki chloru, jednak ta sama. {Uwaga - Hizzoner ma butelkowan� wod�
�r�dlan�. Trzeba temu si� przejrze�).
Ale musz� zanotowa� niepomy�ln� zmian�. Kto� za�atwi� tramwaje konne! Mo�ecie mi nie
wierzy�. Transport publiczna jest tak powolna i rzadki, �e mogliby�cie nie zauwa�a�. Przysi�gam
jednak, �e widzia�em tramwaj jad�ca Grand Avenue bez jakichkolwiek koni.
Najprawdopodobniej by� nap�dzany za pomoc� jakiego� nowomodnego urz�dzenia
elektrycznego.
Nawet w naszej atomowej epoce niekt�re zmiany to ju� przesada. Chcia�bym zapyta�
Wszystkich obywateli... - - Perkins prychn�� pogardliwie. -To jak strzelanie z korkowca do
czo�gu, Papciu. To miasto jest skorumpowane i takie pozostanie. Dlaczego w og�le si� tym
przejmuj�? Dawaj butelk�.
- Nie zniech�caj si�, Pete. Tyran dr�y bardziej przed �mieszno�ci� ni� przed kul� zab�jcy.
- Gdzie� ty to znalaz�? Dobra, nie jestem �mieszny. Pr�bowa�em tak ich wy�mia�, �eby
pospadali ze sto�k�w, ale nic z tego. Moje wysi�ki s� r�wnie owocne jak dzia�alno�� twojego
zaprzyja�nionego ta�cz�cego derwisza.
Okna zadr�a�y od nag�ego uderzenia wiatru.
- Nie m�w tak o Kici - ostrzeg� stary. - Jest wra�liwa.
- Przepraszam. - Wsta� i uk�oni� si� w stron� drzwi. - Kiciu, przepraszam Twoje dzia�ania
s� du�o bardziej owocne od moich. - Zwr�ci� si� z powrotem do gospodarza. - Chod�, Papciu,
wyjdziemy i pogadamy z ni�. Jakbym m�g� wybiera�, wola�bym to od bankietu u burmistrza.
Wyszli na zewn�trz. Perkins trzyma� w r�ku resztki kolorowej strony z komiksami. Zacz��
odrywa� w�skie paski.
- Hej, Kiciu! Hej, Kiciu! Jedzenie!
Ma�a tr�ba powietrzna obni�y�a si� i chwyta�a papierki, jak tylko je odrywa�.
- Ci�gle ma te, co jej da�e�.
- No pewnie - zgodzi� si� Papcio. - Kicia to istny chomik. Je�li co� jej si� podoba, trzyma
to w niesko�czono��.
- Nigdy si� nie m�czy? Musz� by� bezwietrzne dni.
Tutaj nigdy nie ma ca�kowitego spokoju. Budynki s� tak ustawione, a Trzecia Aleja
prowadzi do rzeki. My�l�, �e ulubione zabawki chowa na dachach budynk�w.
Dziennikarz zajrza� w wiruj�c� kup� �mieci.
- Pewnie ma gazety sprzed miesi�cy. Wiesz, Papciu, z tego mo�e wyj�� kolumna o
wyw�zce �mieci, o tym, �e nie sprz�tamy ulic. Wykopi� par� gazet sprzed kilku lat i powiem, �e
od chwili wydania walaj� si� po ulicach.
- A po co masz zmy�la�? - spyta� Papcio. - Sp�jrzmy, co ma Kicia. - zagwizda� cicho. -
Chod�, kochanie... Daj Papciowi spojrze� na twoje zabawki. - Wir nad�� si�, a jego zawarto��
zacz�a porusza� si� wolniej. Stra�nik chwyci� przelatuj�cy kawa�ek starej gazety. - Tu masz
jedn� sprzed trzech miesi�cy.
- Nie wystarczy.
- Spr�buj� jeszcze raz. - Si�gn�� i z�apa� nast�pn�. - Zesz�y czerwiec.
- To ju� lepiej.
Kto� nacisn�� klakson, domagaj�c si� obs�ugi, i stary odszed� pospiesznie. Kiedy wr�ci�,
Perkins nadal obserwowa� wiruj�c� kolumn�.
- Znalaz�e� co�? - zapyta� Papcio.
- Nie chce mi ich da�. Zabiera.
- Niegrzeczna Kicia. Pete jest naszym przyjacielem. B�d� dla niego mi�a. - Wir poruszy�
si� niespokojnie.
- Wszystko w porz�dku - zapewni� Perkins. - Po prostu nie wiedzia�a. Ale popatrz,
Papciu... ten kawa�ek na g�rze? Pierwsza strona.
- Chcesz j�?
- Tak. Sp�jrz... W nag��wku jest �Dewey� co� tam. Chyba nie mog�a go trzyma� od 1944
roku?
- Mo�liwe. Kicia by�a tu odk�d pami�tam i lubi przechowywa� rzeczy. Poczekaj chwil�. -
Zawo�a� co� cicho. Po chwili papier znalaz� si� w jego r�kach. - Teraz zobaczymy.
Perkins spojrza�.
- A niech mnie wybior� na senatora! M�g�by� wymy�li� co� lepszego Papciu?
Nag��wek brzmia�: �Dewey zdoby� Manil�, a rok wydania by� 1898.
Dwadzie�cia minut p�niej nadal si� nad tym zastanawiali, dopijaj�c resztki z butelki
Perkinsa. Dziennikarz gapi� si� na po��k��, brudn� stronic�.
- Nie m�w mi, �e to lata�o po mie�cie przez p� wieku.
- A dlaczego nie?
- Dlaczego nie? No, zgadzam si�, �e nie sprz�tano ulic, ale przecie� papier by nie
wytrzyma�. S�o�ce, deszcz i tak dalej.
- Kicia bardzo dba o swoje zabawki. Pewnie go gdzie� chowa, jak jest brzydko.
- Na lito�� bosk�, Papciu, nie wierzysz chyba naprawd�... Owszem, wierzysz. Szczerze
m�wi�c, jest mi wszystko jedno, sk�d to wzi�a. Oficjalna teoria brzmi, �e ten kawa�ek papieru
wala� si� po naszych brudnych ulicach, przez nikogo nie zauwa�ony, przez ostatnie pi��dziesi�t
lat. Rany, ale zabawa! - Zwin�� papier starannie i chcia� schowa� go do kieszeni.
Hej, nie r�b tego! - zaprotestowa� gospodarz.
- Czemu nie? Musz� zabra� to do redakcji i kaza� sfotografowa�.
- Nie mo�esz! To nale�y do Kici, ja to tylko po�yczy�em.
- Co? Zwariowa�e�?
- Jak jej nie oddamy, bardzo si� zdenerwuje. Prosz�, Pete. Da ci popatrze�, ile tylko
zechcesz. - m�wi� naprawd� szczerze i Perkins zatrzyma� si�.
- A je�li ju� nigdy tego nie zobaczymy? Od tego zale�y ca�y artyku�.
- Tobie nie przyda si� na nic. To ona musi zatrzyma� papier, �eby potwierdzi� twoj�
histori�. Nie martw si�. Powiem jej, �e w �adnym wypadku nie wolno jej go zgubi�.
- No dobrze. - Wyszli na zewn�trz, gdzie Papcio odby� powa�n� rozmow� z Koci� i
wr�czy� jej gazet� z 1898 roku. Natychmiast schowa�a j� na samym szczycie swojej kolumny.
Perkins po�egna� si� z Papciem i skierowa� do wyj�cia z parkingu. Zatrzyma� si� i odwr�ci� z
niepewn� min�.
- Papciu...
- Tak Pete?
- Chyba nie my�lisz naprawd�, �e ten wir jest �ywy, prawda?
- Dlaczego nie?
-Dlaczego nie? On jeszcze pyta, dlaczego nie.
- No a sk�d ty wiesz, �e jeste� �ywy?
- Ale... No, dlatego, �e ja... Kiedy to tak uj��... - urwa�. - Nie wiem. Z�apa�e� mnie, bracie.
- Papcio u�miechn�� si�.
- A widzisz?
- Chyba tak. Dobranoc, Papciu. Dobranoc, Kiciu - uchyli� kapelusza przed wirem.
Kolumna uk�oni�a si� jemu.
Redaktor naczelny wezwa� Perkinsa.
- Pos�uchaj, Pete - oznajmi�, rzucaj�c mu kilka kartek papieru - to jest �mieszne, ale
wola�bym zobaczy� co� napisane na trze�wo.
Perkins przejrza� kartki.
Peter Perkins
Nasze Pi�kne Miasto
Gwizda� z Wiatrem
Chodzenie po ulicach to zawsze fascynuj�ce do�wiadczenie, niekiedy nawet wspania�a
przygoda. Szukamy drogi w�r�d stos�w rozmaitych �mieci, starach niedopa�k�w l innych ma�o
apetycznych przedmiot�w zdobi�cych chodniki. Na nasze twarze tymczasem padaj� bardziej lotne
pami�tki, confetti z ostatniego Halloween, resztki suchych li�ci i inne rzecze, zbyt zniszczone, by
dato si� je zidentyfikowa�. By�em jednak przekonany, �e nieustanna dop�yw owych bogactw na
nasze ulice zapewnia ca�kowit� wymian� �mieci co jakie� siedem lat...
Dalej by�a opowie�� o tym, jak wir powietrzny podrzuca� pi��dziesi�cioletni� gazet� i
wyzwanie rzucone wszystkim pozosta�ym miastom w kraju, kt�re uwa�aj�, �e mog� to przebi�.
- Co ci si� nie podoba? - zapyta� Perkins.
- Skar�enie si� na za�miecone ulice jest w porz�dku, Pete, ale trzymaj si� fakt�w.
Perkins pochyli� si� przez biurko.
- Szefie, to s� fakty.
- Co? Pete, nie wyg�upiaj si�.
- On m�wi, �e si� wyg�upiam. S�uchaj... - Perkins opowiedzia� J w skr�cie histori� Kici i
gazety z 1898 roku.
- Pete, chyba pi�e�.
- Tylko kaw� i sok pomidorowy. Jak mam� kocham.
- A wczoraj? Za�o�� si�, �e ta tr�ba powietrzna wesz�a za tob� do baru.
- By�o mi zimno... - Perkins ugryz� si� w j�zyk i uni�s� si� honorem. - To m�j artyku�.
Drukuj go albo mnie zwolnij.
- Pete, nie m�w tak. Nie chc� twojej posady, chc� kolumny z jak�� tre�ci�. Wykop par�
fakt�w o zatrudnieniu i p�acach u �mieciarzy w por�wnaniu z innymi miastami.
- A kto by to czyta�? Chod� ze mn� na t� ulic�. Poka�� ci fakty. Zaczekaj chwil�... Z�api�
fotografa.
Kilka minut p�niej Perkins przedstawia� Papciowi redakora naczelnego oraz Clarence�a
V. Weemsa. Clarence wyci�gn�� aparat.
- Pstrykn�� go?
- Jeszcze nie, Clarence. Papciu, mo�esz nam�wi� Kici�, �eby da�a nam ten muzealny
kawa�ek?
- Oczywi�cie. - Stary spojrza� w g�r� i zagwizda�. - Kiciu! Chod� do Papcia. - Nad ich
g�owami powiew wiatru nabra� kszta�tu, pozbiera� kawa�ki papieru i suchych li�ci, po czym
wyl�dowa� na parkingu.
Perkins spojrza� do �rodka.
- Nie ma go - oznajmi� z ogromnym �alem,
- Przyniesie. - Papcio podszed� bli�ej i wir powietrza go otoczy�. Widzieli ruch jego warg,
ale s�owa do nich nie dociera�y.
- Teraz? - spyta� Clarence.
- Jeszcze nie.
Wir wyskoczy� w g�r� i przeskoczy� s�siedni budynek. Redaktor naczelny otworzy� usta i
zamkn�� je z powrotem.
Kicia zaraz wr�ci�a. Wyrzuci�a wszystko inne i mia�a tylko jeden papier - ten papier.
- Teraz! - oznajmi� Perkins. - Mo�esz z�apa� ten papier, Clarence? Dop�ki jest w
powietrzu?
- Pestka - odpar� Clarence i uni�s� aparat. - Troch� do ty�u i przytrzymaj to - rozkaza�,
zwracaj�c si� do tr�by powietrznej.
Kicia zawaha�a si� i wydawa�o si�, �e chce uciec.
- Powoli i spokojnie, Kiciu - wyja�ni� Papcio. - I przekr�� to... nie, nie. Nie w t� stron� -
drugim brzegiem do g�ry. - Papier wyprostowa� si� i po przep�yn�� obok nich. Nag��wek by�
wyra�nie widoczny.
- Masz? - zapyta� Perkins.
- Pestka - odpar� Clarence. - To wszystko? - spyta� naczelnego.
- Pes... To znaczy tak, to wszystko.
- Okay - orzek� Clarence, zebra� swoje rzeczy i poszed�. Naczelny westchn��..
- Panowie - powiedzia� - chod�my si� napi�.
Cztery drinki p�niej Perkins i jego szef wci�� si� k��cili. Papcio sobie poszed�.
- Szefie, my�l rozs�dnie - powtarza� Pete. - Nie mo�esz drukowa� artyku�u o �ywej tr�bie
powietrznej. Wy�miej� ci�.
Redaktor naczelny Gaines wyprostowa� si�.
- - Zasad� �Forum� jest publikowanie ka�dej wiadomo�ci, bez przer�bek. To jest
wiadomo�� i my j� wydrukujemy. - Odpr�y� si�. - Hej! Kelner! Jeszcze raz to samo, tylko mniej
wody.
- Ale to fizycznie niemo�liwe.
- Przecie� sam widzia�e�, nie?
- Tak, ale...
Gaines uciszy� go.
- Poprosimy Smithsonian Institution o zbadanie zjawiska.
- Wy�miej� ci� - upiera� si� Perkins. - S�ysza�e� kiedy� o masowej hipnozie?
- O czym? Nie, to �adne wyja�nienie. Clarence te� to widzia�.
- A czego to dowodzi?
- Tego, co oczywiste. �eby da� si� zahipnotyzowa�, musisz mie� umys�, ipso facta.
- Chcia�e� powiedzie� ipse dixit.
- Przesta� z t� czkawk�. Perkins, nie powiniene� pi� w dzie�. Zacznij od pocz�tku i m�w
powoli.
- Sk�d wiesz, �e Clarence nie ma umys�u?
- Udowodnij, �e ma.
- No, �yje. Czyli musi mie� jaki� umys�.
- To w�a�nie m�wi�em. Tr�ba powietrzna �yje, a zatem ma umys�. Perkins, je�li ci
jajog�owi ze Smithsonian b�d� si� upiera� przy swoim nienaukowym podej�ciu, to ja na pewno
nie zamierzam tego pokornie znosi�. �Forum� si� na to nie zgodzi. Ty si� na to nie zgodzisz.
- Ja?
- Ani przez chwil�. Chc� ci� zapewni�, �e �Forum� stoi za tob�, Pete. Wracaj na parking i
zr�b wywiad z t� tr�b� powietrzn�.
- Przecie� ju� zrobi�em. Nie chcia�e� go przyj��.
- Kto nie chcia�? Wylej� go! No, Pete. Potrz��niemy tym miastem jak nikt inny.
Zdob�dziemy wszystkie nag��wki. Do roboty! - na�o�y� na g�ow� kapelusz Pete�a i szybko
pod��y� do toalety.
Pete zasiad� za swoim biurkiem z termosem kawy, szklank� soku pomidorowego i
popo�udniowym wydaniem gazety. Jego kolumna zosta�a oprawiona w ramki i przeniesiona na
pierwsz� stron�, tu� pod ogromne zdj�cie zabawki Kici. Osiemnastopunktowy pogrubiony druk
nakazywa� wszystkim zajrze� na stron� dwunast�; tam kolejne grube litery poleci�y mu spojrze�
na Nasze Pi�kne Miasto, strona pierwsza. Zignorowa� to i przeczyta�: Dlaczego, burmistrz nie
rezygnuje?
Peter zachichota�.
Z�y wiatr....symbol ca�ego tego duchowego brudu zalegaj�cego ratusz... uro�nie do
rozmiar�w cyklonu i wyieje skorumpowanych i bezwstydnych urz�dnik�w z biur. Naczelny
zauwa�a� dalej, �e umow� na sprz�tanie ulic i wyw�z �mieci mia� szwagier burmistrza i
sugerowa�, �e tr�ba powietrzna mog�aby �wiadczy� lepsze us�ugi taniej.
Zadzwoni� telefon. Podni�s� s�uchawk� i powiedzia�:
- Dobra, sam to zacz��e�.
- - Pete, to ty? - odezwa� si� Papcio. - Zabrali mnie na posterunek.
- Za co?
- Twierdz�, �e Kicia zak��ca porz�dek publiczny.
- Zaraz tam b�d�. - Zabra� jeszcze tylko fotoreportera Clarence�a i pojechali. Papcio
siedzia� w biurze porucznika i mia� bardzo zaci�ty twarzy. Perkins wepchn�� si� do �rodka.
- Za co on tu siedzi? - zapyta�, wskazuj�c Papcia kciukiem.
Porucznik zrobi� kwa�n� min�.
- A ty tu czego, Perkins? Nie jeste� jego adwokatem.
- Teraz? - zapyta� Clarence.
- Jeszcze nie, Clarence. Przyszed�em po wiadomo�ci, Dumbrosky. Pracuj� w gazecie,
pami�tasz? Pytam jeszcze raz, za co on tu siedzi?
- Za przeszkadzanie policjantowi w wykonywaniu obowi�zk�w.
- Zgadza si�, Papciu?
Stary wygl�da� na zniesmaczonego.
- Ten facet - wskaza� jednego z policjant�w - przylaz� na m�j parking i pr�bowa� zabra�
Kici t� star� gazet� o Manili. Powiedzia�em jej, �eby mu nie dawa�a. To on pomacha� na mnie
pa�k� i kaza� mi to jej zabra�. Powiedzia�em mu, co sobie mo�e zrobi� z t� pa�k�. - Wzruszy�
ramionami. I dlatego tu jeste�my.
- Rozumiem - odpar� Perkins i zwr�ci� si� do Dumbroskiego. - Dosta�e� telefon z ratusza,
tak? I wys�a�e� Dugana, �eby odwali� brudn� robot�, Nie rozumiem tylko, dlaczego Dugana.
Podobno jest tak g�upi, �e nawet nie pozwalasz mu samemu odbiera� czek�w z wyp�at�.
- To �garstwo! - wtr�ci� si� Dugan. - Sam je odbieram...
- Zamknij si�, Dugan! - wrzasn�� na niego szef. - S�uchaj, Perkins, zabieraj si� st�d. Tu
nie ma nic dla gazet.
- Nic dla gazet? - powt�rzy� cicho Perkins. - Policja usi�uje zaaresztowa� tr�b�
powietrzn�, a ty mi m�wisz, �e w tym nie ma nic dla gazet?
- Teraz? - zapyta� Clarence.
- Nikt nie usi�owa� przymyka� �adnej tr�by! Sp�ywaj.
- To dlaczego oskar�acie Papcia o przeszkadzanie policji w wykonywaniu obowi�zk�w?
Co tam Dugan robi�, puszcza� latawce?
- Nie oskar�amy go o utrudnianie policji wykonywania obowi�zk�w.
- Nie? To za co go wsadzili�cie?
- Nie wsadzili�my. Jest przes�uchiwany.
- -Ach tak? Nie wsadzili�cie go, nie ma nakazu aresztowania, nie ma przest�pstwa. Po
prostu zgarn�li�cie obywatela i zabrali�cie na komisariat. Ca�kiem jak gestapo. - Perkins zwr�ci�
si� do Papcia. - Nie zosta�e� aresztowany. Radz� ci teraz wsta� i wyj�� st�d.
Papcio wsta� ze sto�ka.
- Hej! - Porucznik Dumbrosky zerwa� si�, z�apa� Papcia za rami� i posadzi� z powrotem. -
Ja tu wydaj� rozkazy! Ty sied�...
- Teraz! - wrzasn�� Perkins. �wiat�o z lampy b�yskowej Clarence�a wszystkich zmrozi�o.
Potem Dumbrosky znowu wsta�.
- Kto go tu wpu�ci�? Dugan, �ap ten aparat.
- Akurat! - zaprotestowa� Clarence i podni�s� aparat poza zasi�g r�k policjanta. Dugan
podskakiwa� dooko�a niego.
- Spok�j - wrzasn�� Perkins. - No, Dugan, bierz ten aparat. Marz�, �eby opisa�. �Policjant
niszczy dowody na brutalno�� policji�.
- Co mam robi�, poruczniku? - zapyta� Dugan. Dumbrosky skrzywi� si� z obrzydzeniem.
- Usi�d� i zamknij twarz. Perkins, ostrzegam ci�. Nie wykorzystuj tego zdj�cia.
- Ostrzegasz przed czym? Ka�esz mi zata�czy� z Duganem? Chod�, Papciu. Clarence,
idziemy.
I wyszli.
Nast�pnego dnia w Naszym Pi�knym Mie�cie mo�na by�o przeczyta�:
Ratusz zaczyna sprz�ta�
Podczas gdy ci, co maj� sprz�ta� miasto, rozkoszowali si� zwyczajowym odpoczynkiem,
porucznik Dumbrosky, zgodnie z poleceniem z biura Htezonera, zrobi� nalot na nasz� tr�b�
powietrzn� z Trzeciej Alei. Nie do ko�ca si� uda�o, gdy� posterunkowy Dugan nie by� w stanie
wepchn�� tr�b do samochodu. Nie powstrzyma�o to jednak nieustraszonego Dugana -
zaaresztowa� stoj�cego opodal obywatela, niejakiego Jamesa Malcalf�e, stra�nika na parkingu,
jako wsp�lnika tr�by powietrznej. Wsp�lnika, w czym, tego Dugan nie powiedzia�. Ale ka�dy wie,
�e wsp�lnik nigdy nie robi nic dobrego. Porucznik Dumbrosky przes�ucha� wsp�lnika. Patrz
wk�adka. Porucznik Dumbrosky wa�y sto kilogram�w bez but�w. Wsp�lnik wa�y sze��dziesi�t
pi��.
Mora�; Nie pl�cz si� pod nogami, kiedy policja bawi si� z wiatrem w zawody.
P.S> W chwili oddawania niniejszego numeru do druku tr�ba powietrzna nadal by�a w
posiadaniu zabytkowej gazeta z 1898 r. Prosz� si� zatrzyma� na skrzy�owaniu Trzeciej i ��wnej.
Lepiej si� po�piesza� - Dumbroski spodziewa si� rych�ych aresztowa�.
Dzie� p�niej Pete w swojej kolumnie nadal dogryza� administracji
Te zaginione papiery
Bardzo denerwuj�ca jest �wiadomo��, �e ka�dy dokument potrzebny sadowi z ca��
pewno�ci� gdzie� si� zapodzieje, zanim zd��y si� go przedstawi� jako dow�d. Proponuj�
zatrudnienie przez miasto Kici, naszej tr�by powietrznej z Trzeciej Alei, jako specjalnej
sekretarki i powierzenie jej wszystkich papier�w, kt�re mog� si� jeszcze kiedy� przyda�. Mog�aby
zda� ten specjalna egzamin, kt�rym nagradza si� wiern� s�u�b� - ten, kt�rego jeszcze nikt nigdy
nie oblat.
A W�a�ciwie, dlaczego zostawia� Kici� na posadzie marnej sekretarki? Jest skrupulatna -
co dostanie, to trzema. Nikt nie mo�e powiedzie�, ze ma mniejsze kwalifikacje ni� pewni
urz�dnicy, z kt�rymi musieli�my si� ostatnio m�czy�.
Niech Kicia kandyduje na burmistrza! Jest idealn� kandydatk� - ma zdrowszy rozs�dek,
nie przeszkadzaj� jej dziejowe zawierucha, biega w k�ko, umie spa� piachem w oczy, a opozycja
na pewno nie zdo�a si� do niej przyczepi�.
A jakim by�aby burmistrzem? Jest taka bajka Ezopa o Kr�lu Bocianie i Kr�lu Pie�ku.
Mamy ju� dosy� Kr�la Bociana - Kr�l Pieniek m�g�by by� mi�� odmian�.
Pytanie do pana Hizzonera: Co si� W�a�ciwie sta�o z tymi rachunkami za wybrukowanie
G��wnej Alei?
P.S. Kicia nadal udost�pnia gazet� z 1898 r. Prosz� wpa�� i obejrze�, zanim policja
znajdzie jaki� spos�b na uciszenie tr�by powietrznej.
Pete z�apa� Clarence�a i wybrali si� na parking, kt�ry teraz zosta� ogrodzony. Facet przy
bramie poda� im dwa bilety, ale pieni�dzy nie chcia�.
W �rodku odkryli wydzielony �a�cuchami kr�g dla Kici, z Papciem w �rodku. Przepchn�li
si� do niego przez t�um.
- Zdaje si�, �e zgarniasz niez�e pieni�dze, Papciu.
- Powinienem, ale nie zgarniam. Pete, rano chcieli to zamkn��. Kazali mi wnie�� op�at�
dla weso�ych miasteczek i cyrk�w, pi��dziesi�t dolar�w dziennie. I wzi�� kredyt. Wi�c
przesta�em bra� za bilety. Ale pami�tam o nich. Zobaczysz, pozw� ich do s�du.
- W tym mie�cie i tak nic nie dostaniesz. Nie przejmuj si�, b�dziemy ich m�czy�, a� si�
poddadz�.
- To nie wszystko. Rano chcieli z�apa� Kici�.
- Co takiego? Kto? Jak?
- Gliny. Przyjechali z takim wielkim wentylatorem, wiesz, tym do wentylowania
kanalizacji, przestawionym, �eby dzia�a� na odwr�t i wsysa�. Chcieli wessa� do niego Kici�, albo
przynajmniej dopa�� to, co niesie.
Pete gwizdn��.
- Mog�e� zadzwoni�.
- Nie by�o potrzeby. Ostrzeg�em Kici�. Schowa�a gdzie� t� gazet� i wr�ci�a. By�a
zachwycona. Przelecia�a przez t� maszyn� ze sze�� razy. Jakby je�dzi�a na karuzeli. Przelatywa�a
przez ni� i wychodzi�a w jeszcze lepszej formie. Na koniec z�apa�a czapk� sier�anta Yancela.
Zablokowa�o to maszyn� a czapka nadaje si� na �mietnik. Wkurzyli si� i pojechali.
Pete zachichota�.
- Powiniene� zadzwoni�. Clarence zrobi�by im zdj�cie.
- Zrobi�em - odezwa� si� Clarence.
- Tak. Nie wiedzia�em, �e by�e� tu dzisiaj.
- Nie pyta�e�.
Pete spojrza� na niego.
- Clarence, kochanie... W zdj�ciach do gazet chodzi o to, �eby je drukowa� a nie chowa�
w archiwum.
- Na twoim biurku - powiedzia� Clarence.
- Dobra, we�my si� za jaki� prostszy temat. Papciu, chcia�bym tu powiesi� du�y
transparent.
- Czemu nie? Co ma na nim by�?
- �Kicia na Burmistrza. Sztab Wyborczy.� Powie� go w rogu, �eby by�o wida� z obu
stron. Pasuje do... O rany! Kochani, mamy towarzystwo!- ruchem g�owy wskaza� wjazd.
Wr�ci� sier�ant Yancel.
- No, ju�, ju�! - m�wi�. - Jazda. Opu�ci� teren. - On i trzech podw�adnych wyganiali z
parkingu widz�w. Pete podszed� do niego.
l tu si� dzieje, sier�ancie?
Vancel obejrza� si�.
- A, to ty. Ty te� si� zabieraj. Musimy opr�ni� teren. Sytuacja awaryjna.
Pete obejrza� si� przez rami�.
- Papciu, lepiej zabierz st�d Kici�! - krzykn��. - Clarence, teraz!
- Mam - powiedzia� Clarence.
- Dobra - odpar� Pete. - A teraz, Yancel, powiedz mi, czego zdj�cie w�a�nie zrobili�my,
�eby�my mogli je w�a�ciwie podpisa�.
-Ale m�drala. Zabieraj si� z tym swoim kumplem, bo nie zostan� z was nawet strz�py.
Ustawiamy bazook�.
' Co ustawiacie? - Pete spojrza� z niedowierzaniem na furgonetk�. Rzeczywi�cie, dw�ch
gliniarzy wy�adowywa�o z niej bazook�. - R�b zdj�cia, ma�y - poleci� Clarence'owi.
- Pestka - powiedzia� Clarence.
- 1 przesta� robi� balony z gumy. S�ucha j, Yancel, jestem tylko dziennikarzem. O co tu
w�a�ciwie chodzi?
- Sam zobaczysz, spryciarzu. - Yancel odwr�ci� si� ty�em. - Dobra! Zacznijcie! Ognia!
Jeden z gliniarzy podni�s� g�ow�.
- W co, sier�ancie?
- A my�la�em, �e by�e�, w marynarce wojennej. W tr�b� powietrzn�, oczywi�cie.
Papcio stan�� za Petem.
- Co oni robi�?
- Chyba zaczyna mi co� �wita�. Papciu, trzymaj Kici� z daleka. chc� w ni� waln��
pociskiem rakietowym. Pewnie zniszczy�by jej stabilno�� albo co�.
- Kici nic nie b�dzie. Kaza�em jej si� schowa�. Ale to wariactwo Oni chyba kompletnie,
ca�kowicie i nieuleczalnie ze�wirowali.
- �adne prawo nie m�wi, �e gliniarz musi by� normalny.
- W jak� tr�b�, sier�ancie? - pyta� ten od bazooki.
Yancel zacz�� ze z�o�ci� t�umaczy�, ale para z niego usz�a, kiedy zauwa�y�, �e �adnych
tr�b w pobli�u nie ma.
- Zaczekaj - poleci� i zwr�ci� si� do Papcia. - Hej, ty! - wrzasn��, -przegoni�e� st�d t�
tr�b�. Zawo�aj j� z powrotem.
Pete wyj�� notatnik.
- To bardzo interesuj�ce, Yancel. Czy wedle twojej fachowej opinii tr�ba powietrzna
przychodzi na zawo�anie jak piesek? Czy takie jest oficjalne stanowisko policji?
- Ja... �adnych komentarzy! Zamknij si�, albo ja ci� zamkn�.
- Prosz� bardzo. Ale wycelowali�cie t� armat� tak, �e jak pocisk przejdzie przez tr�b�
powietrzn�, o ile jaka� si� znajdzie, to walnie prosto w ratusz. Czy to ma by� zamach na
Hizzonera?
Yancel odwr�ci� si� gwa�townie i przebieg� wzrokiem przypuszczany tor pocisku.
- Hej, palanty! - wrzasn��. - Wycelujcie to gdzie indziej. Chcecie sprz�tn�� burmistrza?
- Ju� lepiej - poinformowa� sier�anta Pete. - Teraz wycelowali prosto w bank. Nie mog�
si� doczeka�.
Yancel znowu zbada� sytuacj�.
- Wycelujcie gdzie�, gdzie nikomu nic si� nie stanie - rozkaza�. - Czy musz� my�le� za
wszystkich?
- Ale sier�ancie...
- No?
- Pan sam wyceluje. My b�dziemy strzela�.
Pete obserwowa� ich.
- Clarence - westchn��. - Zosta� i zr�b zdj�cie, jak �aduj� armat� z powrotem do
samochodu. To b�dzie za jakie� pi�� minut. Ja z Papciem b�dziemy w barze za rogiem. Zr�b
�adne zdj�cie, z twarz� Yancela.
- Pestka - powiedzia� Clarence.
Nast�pne wydanie Naszego Pi�knego Miasta zawiera�o trzy zdj�cia i mia�o tytu� �Policja
wypowiada wojn� tr�bie powietrznej�. Pete wzi�� jeden egzemplarz i wyruszy� na parking, �eby
pokaza� go Papciowi.
Papcia nie by�o. Kici te� nie. Rozejrza� si� po okolicy, zagl�daj�c wszystkich jad�odajni i
bar�w. Nic.
Skierowa� si� z powrotem do redakcji, przekonuj�c samego siebie, �e Papcio m�g� p�j��
na zakupy albo do kina. Usiad� za biurkiem, napisa� par� nieudanych pocz�tk�w jutrzejszego
artyku�u, pogni�t� wszystkie i poszed� do dzia�u fotograficznego.
- Hej Clarence! By�e� dzisiaj na parkingu?
- Nie
- Papcio znikn��.
- No i?
- No, chod�.
Musimy go znale��.
- Dlaczego? - Ale poszed� i wzi�� aparat.
Parking nadal by� opuszczony. Ani Papcia, ani Kici - nawet jednego podmuchu. Pete
odwr�ci� si�.
- chod�, Clarence... hej, co za zdj�cia robisz?
Clarence trzyma� aparat zwr�cony w stron� nieba. - Nic nie robi� - odpar�. - �wiat�o
niedobre.
- A co to by�o?
- Tr�ba.
- Co? Kicia?
- Mo�e.
- Hej, Kiciu! Chod�, Kiciu! - Ma�a tr�ba powietrzna zbli�y�a si� do niego, zawirowa�a
szybciej i podnios�a kawa�ek tekturki, kt�ry wcze�niej upu�ci�. Pokr�ci�a nim troch�, po czym
waln�a nim Pete'a w twarz.
- To nie jest �mieszne. Kiciu - poskar�y� si�. - Gdzie Papcio?
Tr�ba powietrzna znowu si� do niego przysun�a. Zobaczy�, �e znowu si�ga po tekturk�.
- O, nie! - j�kn�� i sam po ni� si�gn��.
Tr�ba powietrzna by�a szybka. Zabra�a tekturk� na odleg�o�� kilkudziesi�ciu metr�w i
przynios�a z powrotem. Tekturka uderzy�a go ostrym brzegiem w nos.
- Kicia! - wrzasn�� Pete. - Przesta� si� wyg�upia�.
Tekturka mia�a wymiary jakie� pi�tna�cie na dwadzie�cia centymetr�w i by�a
zadrukowana. Najwyra�niej przypi�to j� kiedy� do �ciany, we wszystkich czterech rogach
widnia�y ma�e rozdarcia.
Wydrukowano na niej: RITZ CLASSIC, a pod spodem: "Pok�j 2013, jedna osoba $6,00,
dwie osoby $8,00". Dalej by� regulamin hotelu.
Pete przygl�da� jej si� ze zmarszczonym czo�em. Nagle rzuci� ni� w powietrzny wir. Kicia
natychmiast odrzuci�a mu j� prosto w twarz.
- Chod�, Clarence - oznajmi� dziarsko. - - Idziemy do hotelu Ritz-Classic, Pok�j 2013.
- Pestka - powiedzia� Clarence.
Ritz-Classic by� to ogromny budynek trzy przecznice dalej, popularny w�r�d
bukmacher�w i panienek. Pete omin�� recepcj�, wchodz�c przez drzwi do piwnicy. Windziarz
spojrza� na aparat Clarence�a.
- O, nie, stary. W tym hotelu nie ma spraw rozwodowych.
- Spoko - odpar� Pete. - To nie jest prawdziwy aparat. Sprzedajemy marihuan�, a to jest
magazyn.
- Trzeba by�o od razu m�wi�. Nie powiniene� nosi� tego w aparacie ludzie si� denerwuj�.
Kt�re pi�tro?
- Dwudzieste pierwsze.
Windziarz zawi�z� ich prosto na g�r�, ignoruj�c inne wezwania.
- Dwa dolce. Us�ugi specjalne.
- Ile p�acisz za koncesj�?
- I kto mi tu dogaduje? A twoje interesy?
Piechot� zeszli pi�tro ni�ej i znale�li pok�j 2013. Pete ostro�nie spr�bowa� otworzy�
drzwi - by�y zamkni�te na klucz. Zapuka� - �adnej odpowiedzi. Przycisn�� do nich ucho i
wydawa�o mu si�, �e s�yszy jakie� odg�osy wewn�trz. Odsun�� si�, marszcz�c czo�o.
- Co� mi si� przypomnia�o - odezwa� si� Clarence. Pobieg� gdzie� i po chwili wr�ci� z
czerwon� siekierk� stra�ack�.
- Teraz? - zapyta� Pete�a.
- Urocza my�l, Clarence. Jeszcze nie teraz. - Pete waln�� w drzwi i wrasn��: - Papciu!
Papciu!
Z pokoju za nimi wyjrza�a pot�na kobieta w r�owym szlafroku.
- Jak cz�owiek ma tutaj spa�? - zapyta�a.
- Prosz� si� uciszy�! - odpowiedzia� jej Pete. - To idzie przez radio.
Nas�uchiwa�. Tym razem us�ysza� wyra�ne odg�osy walki, a potem wo�anie �Pete! Pe...�
- Teraz! - zawo�a� Pete. Clarence zamachn�� si�.
Zamek pu�ci� przy trzecim uderzeniu. Pete wpad� do �rodka, a za nim Clarence. Zderzy�
si� z kim� wybiegaj�cym i klapn�� na pod�og�. Kiedy wsta�, zobaczy� Papcia na ��ku. Stary
usi�owa� rozplata� r�cznik, kt�ry zawi�zano mu wok� ust. Pete go �ci�gn��.
- �ap ich! - wrzasn�� Papcio.
- Jak tylko ci� rozwi���.
- Nie zwi�zali mnie. Zabrali mi spodnie. Rany, my�la�em, �e nigdy i przyjdziesz!
- Troch� potrwa�o, zanim Kicia mi wyt�umaczy�a.
- Mam ich - oznajmi� Clarence. - Obu.
- Gdzie? - zdziwi� si� Pete.
- Tutaj - odpar� dumnie Clarence i poklepa� sw�j aparat.
Pete darowa� sobie odpowied� i rzuci� si� do drzwi.
- Tam pobiegli - wskaza�a du�a kobieta. Ruszy� w tamt� stron�, wypad� zza rogu i
zobaczy� zamykaj�ce si� drzwi windy.
Pete stan��, zdziwiony t�umem ludzi przed hotelem. Rozgl�da� si� niepewnie, kiedy
Papcio z�apa� go za rami�.
- Tam! Tamten kabriolet!
- Samoch�d wskazywany przez Papcia w�a�nie mija� rz�d taks�wek czekaj�cych przed
hotelem. Z g�o�nym warkotem nabra� pr�dko�ci. Pete otworzy� drzwi najbli�szej taks�wki.
- Za tym samochodem! - wrzasn��. Wszyscy wle�li do �rodka.
- Dlaczego? - spyta� taksiarz.
Clarence uni�s� siekierk� stra�ack�.
" Teraz? - zapyta�.
Kierowca schyli� si�.
- Mniejsza z tym - stwierdzi�. - Tak tylko pyta�em.
Umiej�tno�ci taks�wkarza bardzo im pomog�y w centrum, ale potem kierowca kabrioletu
skr�ci� w Trzeci� Alej� i skierowa� w stron� rzeki. Przelecieli przez ni� oddaleni od siebie o
pi��dziesi�t metr�w, a dalej by�a tylko autostrada bez ograniczenia pr�dko�ci.
Taks�wkarz odwr�ci� g�ow�.
- Kamerzy�ci nad��aj� za nami?
- Jacy kamerzy�ci?
- To nie film?
- Rany, nie! Tamten w�z jest pe�en porywaczy. Szybciej!
- Policja? O, nie, w to si� nie mieszam. - Zahamowa� gwa�townie.
Pete z�apa� siekierk� i szturchn�� ni� taksiarza.
- Go� ich!
Taks�wka zn�w przyspieszy�a, ale kierowca zaprotestowa�.
- Tym gruchotem na pewno ich nie dogonimy. S� du�o lepsi.
Papcio z�apa� Pete�a za rami�.
- Jest Kicia!
- Gdzie? Zreszt�, mniejsza z tym!
- Zwolnij! - wrzasn�� Papcio. - Kiciu, Kiciu! Tutaj!
Tr�ba powietrzna zni�y�a lot i zr�wna�a tempo z samochodem.
- Tu, kochanie! - zawo�a� do niej Papcio. - Bierz tamten samoch�d! Ten z przodu. �ap go!
Kicia wydawa�a si� niepewna, sko�owana. Papcio powt�rzy� polecenie i ruszy�a przed
siebie - niczym tr�ba powietrzna. W locie zanurkowa�a i z�apa�a �mieci i papiery.
Zobaczyli, jak zni�a lot i atakuje samoch�d przed nimi, rzucaj�c papiery w twarz
kierowcy. Samoch�d zata�czy�. Zaatakowa�a znowu. Samoch�d zboczy� z kursu, wjecha� na
chodnik, odbi� si� od barierki i wpad� na latarni�.
Pi�� minut p�niej Pete wrzuca� monety do automatu telefonicznego na najbli�szej stacji
benzynowej. Zostawi� Kici�, Clarence�a i siekierk� stra�ack� na miejscu, �eby pilnowali dw�ch
zbir�w, kt�rzy i tak odnie�li ju� rozliczne rany i obra�enia. Wykr�ci� mi�dzymiastow�.
- Prosz� numer FBI na zg�aszanie porwa� - za��da�. - Wie pani, ten w Waszyngtonie, na
porwania.
- O kurcz�! - powiedzia�a telefonistka. - Mog� pos�ucha�?
- - Dawaj ten numer! Ju�, ju�!
- Federalne Biuro �ledcze - rozleg�o si� w s�uchawce. ��czcie mnie z Hooverem. Co?
Dobra, dobra, pogadam z panem. S�uchaj pan, chodzi o porwanie. Na razie ich trzymam, ale jak
nie przy�lecie mi tu ch�opc�w z lokalnego biura, to �adnej sprawy nie b�dzie. Nie. je�li
miejscowa policja dotrze tu pierwsza. Co? - Pete uspokoi� si�, wyja�ni� kim jest, gdzie jest i
stre�ci� bardziej wiarygodne fragmenty ca�ej historii. Rz�dowy agent przerwa� mu, kiedy
domaga� si� natychmiastowej, ale to naprawd� natychmiastowej akcji i zapewni�, �e lokalne
biuro zosta�o zawiadomione.
Pete wr�ci� do wraku samochodu, kiedy porucznik Dumbrosky wysiada� z wozu
policyjnego.
- Nie r�b tego, Dumbrosky - wrzasn��.
Wielki gliniarz zawaha� si�.
- Czego mam nie robi�?
- Niczego masz nie robi�. FBI jest w drodze, a ty ju� jeste� w to wpl�tany. Nie pogarszaj
swojej sytuacji.
Pete wskaza� na dw�ch zbir�w. Clarence siedzia� na jednym, a o drugiego opiera� ostrze
siekierki.
- Te dwa ptaszki ju� wszystko wy�piewa�y. To miasto rozleci si� na kawa�ki. Jak si�
po�pieszysz, to mo�e zd��ysz na samolot do Meksyku.
Dumbrosky patrzy� na niego.
- Wym�drzasz si� - powiedzia� bez przekonania.
- Zapytaj ich. Przyznali si�.
Jeden ze zbir�w podni�s� g�ow�.
- Gro�ono nam - oznajmi�.
- Pan ich zamknie, poruczniku. zaatakowali nas.
- No, dalej - zach�ci� weso�o Fapcio. - Zaaresztujcie nas, wszystkich. Dzi�ki temu ci dwaj
si� nie zmyj�, dop�ki nie przyjedzie FBI i przes�ucha ich. Mo�e b�dziecie mogli p�j�� na ugod�.
- Teraz? - zapyta� Clarence.
Dumbrosky odwr�ci� si�.
- Od�� t� siekierk�!
- Zr�b, co powiedzia�em, Clarence. �ap aparat i pstryknij zdj�cie,, przyjad� federalni.
- Nie wzywa�em �adnych federalnych.
- Obejrzyj si�!
Granatowy sedan zahamowa� bezg�o�nie i wysiad�o czterech silnych energicznych
m�czyzn.
- Czy jest tu kto� o nazwisku Peter Perkins? - zapyta� pierwszy z nic
- To ja - odpowiedzia� Pete. - Czy m�g�bym was uca�owa�?
Zapad� zmrok, ale parking by� zat�oczony i gwarny. Z jednej strony ustawiono trybun� dla
nowego burmistrza i go�ci honorowych, a naprzeciwko podest dla orkiestry. Nad wej�ciem wisia�
wielki, pod�wietlony napis: D0M KICI - HONOROWEGO OBYWATELA NASZEGO
PI�KNEGO MIASTA.
W ogrodzonym kr�gu sama Kicia wirowa�a, podskakiwa�a, ko�ysa�a si� i ta�czy�a. Pete
sta� obok z Papciem, dooko�a co p�tora metra rozstawione by�y dzieci.
- Wszystko gotowe? - zawo�a� Pete.
- Gotowe - odpowiedzia� Papcio.
Papcio i dzieci zacz�li wrzuca� w odgrodzony kr�g serpentyny. Kicia, zni�y�a si�, zebra�a
je i owin�a si� nimi.
- Confetti - - wrzasn�� Pete.
Ka�de z dzieci wyrzuci�o w stron� tr�by powietrznej torb� konfetti. Niewiele z tego
upad�o na ziemi�.
- Balony! - wrzasn�� Pete. - �wiat�a!
Wszystkie dzieci zacz�y nadmuchiwa� ma�e baloniki - ka�de mia�o ich z tuzin w r�nych
kolorach. Zaraz po nadmuchaniu oddawa�y je Kici. W��czy�y si� reflektory; Kicia zamieni�a si�
w fontann� wiruj�cych, kot�uj�cych si� kolor�w, si�gaj�c� kilkunastu pi�ter.
- Teraz? - zapyta� Clarence.
- Teraz!