9624
Szczegóły |
Tytuł |
9624 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9624 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9624 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9624 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zofia Bystrzycka
Gra bez as�w
Nie mam sobie nic do zarzucenia. Dotykam g�adkiej i twardej powierzchni, kt�ra
jest
niedotykalna i nie stawia oporu. To �mieszne i prymitywne sadzi�, �e na czyje�
�ycie, jak
paciorki r�a�ca, mo�na naniza� fakty.
Jaczycki stawia� pierwsze kroki poza nami. Ale w tamtych czasach to, �e ruszy�
z miejsca, mia�o wa�ko�� decyzji o nieprzewidzianych skutkach. Pami�tam, �e
kiedy przyje-
cha�, w naszych twarzach szuka� potwierdzenia: czy jest �mia�kiem, czy
dezerterem. Kraj,
kt�ry opu�ci�, mia� dopiero po kilku latach zrobi� skok w koniunktur�.
Przypuszczam, �e �a-
two, o wiele �atwiej by�o mu wybra� nasz� przysz�o�� ni� tamtejszy czas
przesz�y, do�� kie-
dy� b�yskotliwy, ale teraz wyra�nie za�niedzia�y.
Jaczycki przywi�z� ze sob� baga� dzia�ania wojennego, zapewne tych par� chwil na
przestrzeni nie ostyg�ych jeszcze lat, kiedy potrafi� zwyci�y� instynkt
przetrwania - uwa�a�
za wiz� wjazdow�. Nie podtyka� nam zreszt� tego pod oczy, nie rozg�asza� szeroko
faktu, �e
w jakich� uniesieniach, kiedy traci si� przytomno��, �mier� przestawa�a go
obchodzi�.
W naszym klimacie przeczu�, �e jego przygody w tamtym podziemiu by�y
jednostkowym,
niezbyt istotnym elementem na mapie brawurowych czyn�w w bli�szym naszej
wyobra�ni
kraju. Czasem, przyparty do muru, napomyka� o motywach tamtych bohaterskich
zdarze�.
Ale, trzeba przyzna�, Jaczyckiego pytali przewa�nie ci, kt�rzy jednym s�owem
mogli zmie��
jego szept. W latach, kiedy gie�da aktyw�w wojny dzia�a�a jeszcze pe�n� par�,
trudno by�o
wymo�ci� sobie w�r�d nas miejsce byle ucieczk� od wspomnie� okupacyjnych w
stron� na-
dziei.
Dzi� mog� powiedzie�, �e z Jaczyckiego przez wiele lat nie spuszczali�my oka.
Mniej
frapowa�y nas jego cechy zewn�trzne, polewa odmienno�ci ubrania, architektury
ruch�w,
akcentu, kt�ry nawet w polskich s�owach i poprawnych zdaniach nie straci� obcej
melodii
z wy�sz� nutk� na ko�cu zdania. Owszem, nie ukrywajmy i tego: irytowa�y nas
troch� tak�e
jego kuse kanadyjki i trzewiki w damskich kolorach, pomy�le�, �e na jak��
akademi� przy-
szed� w pstro nakrapianym krawacie i w p�bucikach ze sk�ry pytona! Ten pyton
wygl�da�
jak prowokacja wobec naszej programowej prostoty stroju i nieprogramowych
ko�czyn tek-
stylno-gumowych. Tak, by� �mieszny tak�e zewn�trznie. Wierzyli�my jednak, �e
nacisk
wsp�lnych lat zetrze t� jego inno��. Potrafili�my si� zdoby� na
dalekowzroczno��, ale nie
by�o w niej miejsca na pob�a�liwo�� zasadnicz�.
Bawi�a nas obrona jego �yciorysu, gdy jeszcze, na pocz�tku, chcia� stan�� z nami
na
wsp�lnej platformie dyskusji. Ostrzelony pytaniami, naiwnie wytacza� swoje
racje, a my poza
jego plecami patrzyli�my na siebie, jak patrz� doro�li wobec rewelacji dziecka.
Czasem na-
potyka� milczenie i oszukany nim m�wi� dosy� d�ugo, a potem sam milkn��, bo
cisza posta-
wiona przed nim nie mia�a ko�ca. Czasem kto� z nas, w jaki� g�adko zacz�ty
dzie�, bawi� si�
z nim w ping-ponga. Strzela� pi�eczk�, pytanie nie by�o jadowite, ot, prosta,
ludzka cieka-
wo��. Tamten jednak nie zd��y� si� pozbiera�, a ju� musia� parowa� nowe,
leciutkie ciosy.
Przeciwnik nadawa� tempo, uzbrojony w do�wiadczenie i teori� ideologii zmusza�
Jaczyckie-
go do szukania s��w, zawi�ych sens�w, do zadyszki, cho� stali przed sob�
nieruchomo. Pa-
trzyli�my na przegran� przybysza, licz�c punkty zwyci�zcy. Po takich meczach
pozostawa�a
ju� tylko bro� aluzji, bro� �atwa do ukrycia w byle zdaniu. Cz�owiek w w�owych
bucikach
poci� si� coraz �atwiej.
A potem Jaczycki zacz�� nam ucieka� z r�k. Kiedy kto� chcia� sobie zaaplikowa�
partyjk� rozgrywki, napotyka� pierzyn�, kt�ra nie odbija�a pi�ek, pytania
spada�y, grz�z�y
bezg�o�nie, to nie by�a milcz�ca, ale obecna �ciana, to by�a przeszkoda, o kt�r�
nawet nie
mo�na si� by�o zrani�. Istnia�a, ale �atwo by�o przez ni� przej��. Niestety,
istnia�a. Bo Jaczyc-
ki dziwnym zrz�dzeniem personalnych decyzji osiad� przy nas na trwa�e.
Oczywi�cie przy
nas, a nie z nami. Nie wiedzia�em w�wczas, jak si� uk�ada�o jego �ycie poza
sprawami, kt�re
nas ��czy�y. Musia�o mu jednak wystarcza�, skoro si� nas wyrzek�. Trzeba zreszt�
powie-
dzie�, �e wiele miesi�cy min�o, zanim dostrzegli�my, �e Jaczycki wszed� na
w�asne poletko
i tam ryje, zwr�cony do nas plecami.
To niew�tpliwie narusza�o ustalony porz�dek rzeczy. W jego postawie by�o
obra�liwe
odosobnienie, ignorowa� nas i sytuacj� og�ln�, kt�ra, byli�my przekonani, nie
pozwala�a na
takie odci�cie si� od kolektywu. Ci�ar naszych i jego racji wa�y� przecie� do��
niewsp�-
miernie na szali, aby on, a nie my, sta� si� soczewk� zmian w naszych
wewn�trznych konfigu-
racjach.
By� warto�ci� ma�o znacz�c� i jego nieobecno�� w niczym nie mog�a naruszy� topo-
grafii si�. Ustalili�my to z ca�ym naciskiem. Lecz c�, byli�my tylko lud�mi i
mo�na powie-
dzie�, �e fascynowa�y nas jego plecy. Jaczycki unika� spotka� w grupie, a gdy
kto� atakowa�
go w pojedynk�, to z daleka mogli�my widzie� trudn� sytuacj� kolegi. Przyby�y
mia� bowiem
taki u�miech, jakby nie s�ucha� ani rozm�wcy, ani siebie, tylko kogo� trzeciego.
Min�o par� lat, a Jaczycki u�miecha� si� coraz cz�ciej. Poniewa� u�miecha� si�
mil-
cz�c, stary Kwa�niak, kt�ry, teoretycznie, powinien zna� si� na ludziach -
wysun�� tez�, �e
milczenie Jaczyckiego jest dowodem prawomy�lno�ci. A �e si� u�miecha, no to
trudno.
Przyjecha� przecie� z kraju, gdzie ironia jest tradycyjnym argumentem
politycznym. Ale
Kwa�niak jest w�a�nie stary. W jego wieku wierzy si� w�asnemu i cudzemu
milczeniu, baga-
telizuje u�mieszki, wychowa� si� w innych czasach, kiedy serce trzeba by�o mie�
jak wrota,
otwarte na wszystkie wiatry. Nic nie rozumia� z tego, �e lata si� odwr�ci�y jak
konstelacje
gwiazd, �e zmieni�y si� kierunki, cho� strony �wiata pozosta�y te same. Jaczycki
si� u�mie-
cha�, a przedwojenny bojownik twierdzi�, �e u�miecha si� �yczliwie, do nas. No
c�, od daw-
na Kwa�niak nie by� na swoim miejscu. Chodzi� swoim tanecznym krokiem po
pokojach,
sypa� pewnikami i nie zdawa� sobie sprawy, �e ju� umiera dla nas, jeszcze za
�ycia, wcze-
�niej, ni� nast�pi ostatnia wycieczka na cmentarz.
Tak wi�c Jaczycki m�g� si� schroni� w u�miechni�te milczenie, ale to nikogo nie
zwiod�o. Nie byli�my z tych, co ulegaj� pozorom, cho� by�y one chytre i
dok�adnie skonstru-
owane. Jakby p�ac�c za milczenie, Jaczycki postanowi� trybem pracy wytr�ci� nam
z r�ki
bro�. To by�a pszczo�a, mr�wka, wiewi�rka przed zim�! Po prostu por�wna� nie
starcza, ja-
kie to by�o zwierz�. Od pierwszego uderzenia zegara do ostatnich krok�w wo�nego.
Przycho-
dzi�, siada� (plecami do nas) i skroba�, skroba�, a potem wychodzi�. Jakby na
tym polega�o
znaczenie naszej pracy. Pstry krawat przetar� mu si� pod brod�, w�owe buty
k�apa�y na
krzywych obcasach, a on mia� tak� min�, jakby odkry� niebywa�e uroki w�asnej
osoby.
Wi�c uwa�am, �e powodowa�a nim tak�e pycha. Troch� zgarbiony, z jezuicko opusz-
czonymi powiekami - na pewno mniema�, �e zdoby� rozleg�e przestrzenie w naszych
my�lach,
w naszej ciekawo�ci. Kim byli�my w jego oczach? Stary Kwa�niak tego nie
wiedzia�, bo mia�
zbyt wiele hamulc�w wobec ludzi. Jaczycki ustawi� si� tak, �e cho� niby nie
robi� w tym kie-
runku nic, wszystko dzia�a�o dla jego autoreklamy. Nie opuszcza� �adnego
zebrania, nigdy nie
chorowa� ani nie mia� chorego w rodzinie, �adne nieszcz�cia go si� nie
czepia�y, a na szkole-
niu siada� blisko, w drugiej �awce pod oknem. Nie w pierwszej, �eby podkre�li�
swoj� zaro-
zumia�o��. I me gdzie� w g��bi, aby nie powiedziano, �e si� uchyla. Zreszt�
popularny
w owych lalach �kr�tki kurs� historii partii zna� nie�le, recytowa� kolejne
zjazdy niby strofy
poezji, jakby ca�e wieczory sp�dza� na mamrotaniu dat, aby potem sypn�� nimi w
nas.
Mnie tak�e, w tamtym czasie, tylko dra�ni�, bo sytuacja Jaczyckiego by�a
irytuj�ca
z przyczyn raczej og�lnych; istnia� zbyt wyra�ny rozziew mi�dzy jego biografi� a
baga�em
przesz�o�ci ludzi w tym kraju. A z latami powsta�a tak�e inna sprzeczno��: nie
mogli�my go
wymodelowa�. By� z jakiej� gliny, kt�rej nie ��obi�y nasze naciski.
Zaniechali�my wysi�k�w,
ale przecie� jego kszta�t razi� nasze oczy, razi� i przyci�ga� wzrok jak ostry
wyst�p na g�adkiej
bryle.
Ale kobiety, szczeg�lnie w wieku przej�ciowym, lubi� sobie meblowa� �ycie
cudzymi
sprawami. W sytuacji wewn�trznego niezaspokojenia stwarzaj� nawet problem, kt�ry
nie
istnieje. Albo tak jakby nie istnia�, bo nie ma spo�ecznego mianownika. Trudno
jest bowiem
powiedzie�, �e wygl�d Jaczyckiego by� zagadnieniem donio�lejszym ni� jego
sk�onno�ci oso-
biste. Owszem, jego cudzoziemsk� powierzchowno�� nadszarpn��, jak si� rzek�o,
z�b czasu.
Chodzi� w tym, w czym przyjecha�, ale czy my�my biegali do krawc�w? Owszem,
mankiety
jego koszuli sta�y si� kr�tsze domowym sposobem, ale czy nasze szafy p�ka�y od
bielizny?
Jego krawat by� t�usty, ale my�my chodzili bez krawat�w. Towarzyszka Matulakowa
za� za-
cz�a od spraw jego wygl�du. Ona cz�sto zaznacza, �e ma dobre serce. Chocia� nie
wiem, co
przywi�d�e serce Matulakowej ma do okr�g�o�ci policzk�w Jaczyckiego. Bo ta
poczciwa ko-
bieta swoje uwagi o nim zako�czy�a pytaniem: �Czy zauwa�yli�cie, jak ten
cz�owiek �le wy-
gl�da?� Wtr�ci�em w�wczas, �e cz�owiek u�miechni�ty przewa�nie dobrze si� czuje
we w�a-
snej sk�rze. A Matulakowa zamy�li�a si� przez chwil�, ruszaj�c w�sikami, po czym
orzek�a:
�Nie wiem, jak to mam rozumie�. Oczywi�cie, nic nie rozumia�a. Natomiast ja
wiedzia�em
ju� w�wczas, �e przypadek tego cz�owieka sta� si� spraw� mi�dzy nim a mn�.
Wyszli�my w�a�nie z narady i, �eby odetchn��, stali�my w niewielkiej grupie na
ko-
rytarzu. Fermentowa� w nas jeszcze tamten problem, a mianowicie spos�b
transmisji dyrek-
tyw odg�rnych, konkretnie za� - wci�gni�cia m�odzie�y do zobowi�za�
pierwszomajowych.
Od kiedy pami�tam, by�y podobne narady, gdy mocniej zacz�o przygrzewa�
kwietniowe
s�o�ce. A Kazio Ch�dziel, kt�ry jest cz�owiekiem z pewnym poczuciem humoru, od
paru lat
na �lepo trafia� w temat. Wchodz�c na sal�, z g�ry oznajmia� na przyk�ad: �W tym
roku roz-
szerzamy front jedno�ci narodowej. Kto si� ze mn� za�o�y?� Nikt si� nie
zak�ada�, bo taka
rozrywka by�aby w z�ym gu�cie. Zreszt� po co, kiedy obie strony pewne by�y tego
samego.
Byli�my na zakr�cie, a sprawa m�odzie�y wisia�a w powietrzu chyba od miesi�ca i
wszyscy
wiedzieli, �e kierownictwo tak w�a�nie postawi tegoroczne zadania. Wyszli�my
jednak
z narady do�� zatroskani. Wiadomo ju� by�o, �e w zwartym bloku m�odego pokolenia
rysuj�
si� ostatnio szczeliny. Podniesiono semafor, puszczono poci�g z m�odymi lud�mi w
oknach.
A ich twarze mia�y oczy g�odne nowych krajobraz�w. Uznano bowiem, �e trzeba
odrabia�
jakie� zap�nienia w rozwoju m�odych pasa�er�w naszej rzeczywisto�ci. Dot�d byli
przecie�
dobrym sojusznikiem przy odbudowie i nie by�o z nimi k�opot�w. Teraz za� nasta�
dla nich
teatr z baletem samob�jc�w, filmy o dziwkach, ksi��ki, kt�re mo�na by�o czyta� w
ka�dym
kierunku z jednakowym sensem. Otumani� ich modny wrzask, zamiast, jak dawniej,
na wie-
czornice - biegali na op�ta�cze sabaty ku czci demona nowych rytm�w. Trudno si�
wi�c dzi-
wi�, �e dla nas �amig��wk� by�o, jak wci�gn�� t� m�odzie� do czyn�w od�wi�tnych.
Niech
bior� przyk�ad z naszej m�odo�ci, kt�ra, ostatecznie, niez�e da�a wyniki. Kolega
od szkolenia
wyst�pi� z pomys�em, �eby wyznaczy� zadania, kt�re przedsi�biorstwa podejm�
z entuzjazmem. A transmisj� by�a kadra do�wiadczonych towarzyszy, kt�rzy
dopilnuj� wy-
konania. �Nasza rzecz, �eby by�o zrobione� - podtrzyma� wniosek szkoleniowca
Kazio Ch�-
dziel. Mia� interesuj�cy charakter: �atwo przechodzi� od tryskania humorem do
pryncypialno-
�ci.
I wtedy, na tej naradzie, sta�a si� rzecz nieoczekiwana. Jaczycki przem�wi�! Nie
wy-
st�pi� oczywi�cie z niczym pozytywnym, z �adnym rozumnym, logicznie rozwini�tym
prze-
m�wieniem. Wsta� zgarbiony, ze swoim g�upim u�miechem. W�ze� krawata zjecha� mu
w d�. Podci�gn�� go podnosz�c brod�, i ten ruch by� pysza�kowaty, jakby
Jaczycki chcia�
przy sposobno�ci na nas wszystkich spojrze� z g�ry. Krawat poprawi�, ale d�o�
dalej przyci-
ska� do piersi. I powiedzia�:
- Czy to wystarczy?
Cz�owiek za biurkiem uni�s� brwi. Gdyby Jaczycki odezwa� si� po japo�sku, jego
wy-
skok powita�aby taka sama, podszyta kpin� cisza. Ch�dziel nie wytrzyma� i
krzykn��:
- Prosz� si� streszcza�.
Mia� okazj�, kilka os�b prychn�o. Jaczycki sta� pod oknem i o�wietlenie mia�
fatalne.
S�o�ce by�o jeszcze jasne, pada�o mu na plecy, jego posta� przeci�a strefy
�wiat�a i cienia.
Mrok sali t�a� mu na policzkach, pod oczyma i na skroniach jak nie wymieciony z
zag��bie�
popi�. Widzia�em, �e Matulakowa odwr�ci�a si� ty�em do wi�kszo�ci, przodem do
Jaczyc-
kiego i zacz�a kiwa� g�ow�. Zupe�nie jakby tamtemu przytrafi�o si�
nieszcz�cie,
a tymczasem on sta�, r�k� chroni� krawat i na ustach mia� sw�j grymas. Kpi� z
nas? W�cie-
k�o�� uderzy�a mi do g�owy, zreszt� by�em pewny, �e cz�owiek za biurkiem nie
pob�a�ania od
nas oczekiwa�. Wyrzuci�o mnie z krzes�a.
- Mo�e towarzysz Jaczycki nam powie, co mu nie wystarcza? Nie jeste�my przyzwy-
czajeni do insynuacji.
Cz�owiek za biurkiem jakby si� zbudzi� z tamtego zdziwienia i powiedzia�:
- W�a�nie, prosz� wyja�ni�.
Jaczycki przekrzywi� g�ow� i patrzy� na prowadz�cego narad�. Na mnie nawet nie
spojrza�. A potem odezwa� si� takim tonem, jakby stwierdza�, �e w�a�nie jest
dzie�:
- Nie mam czego wyja�nia�. M�odzie� trzeba nauczy�. Ja powiem, �e trzeba uczy�
od
pocz�tku. �eby Pierwszy Maja by� dla nich tak� sam� okazj� jak imieniny kolegi.
�eby ich to
wzi�o.
Jaczycki siedzia� do ko�ca, ale jakby znik� z powierzchni ziemi. Je�li chodzi o
mnie,
to wyg�osi�em w�wczas jedno z moich lepszych przem�wie�. I to tak, od r�ki,
poszed�em na
pe�n� improwizacj�! Zamiast kartki pod nosem, w sobie mia�em motor, kt�ry mn�
kierowa�.
Na og� z trudem dobieram pochlebne epitety pod w�asnym adresem. Uwa�am, �e su-
biektywizm, a cho�by nawet pewne upodobanie w swojej osobowo�ci, nie jest spraw�
godn�
m�czyzny. Nie lubi� na przyk�ad, kiedy kto� mnie obserwuje, gdy stoj� przed
lustrem, jest to
bowiem dziedzina odczu� bardzo intymnych. W imi� wy�szych racji musz� jednak
przyzna�,
�e mia�em w�wczas sw�j dzie�. Stopniowa�em efekty, nie od razu podnios�em g�os.
Pointa
majaczy�a mi niejasno ju� wtedy, kiedy zacz��em m�wi�. Ale dopiero w kanonadzie
argu-
ment�w wystrzeli�a na ko�cu z pe�n� si��, jak fajerwerk. No c�, w po�owie
wyst�pienia nie
mia�em w�a�ciwie przeciwnika. A ja potrafi�em nie spojrze� nawet na Jaczyckiego,
odpo-
wiednie s�owa znajdowa�em niejako w twarzach obecnych, w ich �yczliwej, cho�
nieg�o�nej
aprobacie. Czasem kt�ry� z nich, poddany moim s�owom, co� wykrzykiwa�, a ja
podejmowa-
�em ow� zach�t� i z nowego startu rusza�em dalej. Kiedy ju� wiedzia�em, �e
opanowa�em
sal�, m�wi�em w�a�ciwie tylko do cz�owieka za biurkiem. Nie wiem, jak d�ugo to
trwa�o.
Cz�owiek silny w�asn� racj� dzia�a troch� jak w natchnieniu: czas przestaje by�
spraw� wy-
miern�. Nie b�d� wylicza� s��w i okre�le�, kt�rych u�y�em. Czu�em tylko, jak
w decyduj�cych chwilach pomocne by� mog� s�owa, kt�rych si� cz�owiek nauczy�.
Jaczycki
m�g� sobie klepa� zjazdy na szkoleniu. Ja dialektycznie stosowa�em uznane prawdy
do aktu-
alnej, konkretnej sytuacji. Precyzyjn� my�l� wiedziony, okr�nie i historycznie
zbli�a�em si�
do ko�ca, gdy nagle w zakamarku instynktu samozachowawczego b�ysn�o mi, �e
cz�owiek
za biurkiem cierpi na nadkwasot�. Wi�c przeci��em �cie�ki wywodu, bo niekt�rzy
twierdzili
nawet, �e szef podejrzewa u siebie wrz�d �o��dka. Przetar�em d�oni� oczy i
spojrza�em na
cz�owieka siedz�cego za tamtym meblem jak w twierdzy w�asnej hierarchii. Zapad�
si�
w fotelu, mia� ci�kie powieki, a ja, ju� czujny, w tamtych oczach dojrza�em
cierpienie.
W�wczas wzi��em ostry zakr�t i wskoczy�em w efekt ostatniego zdania, kt�re
mia�em
w zanadrzu.
Po mnie inni niewiele mieli do powiedzenia. Ale nie mo�na im tego wyt�umaczy�.
Z paru stron wyskoczy�y ochoczo r�ce. Widzia�em, jak dyszeli, nabieraj�c rozp�du
do s��w.
S�owa, s�owa! Nie zostawi�em ich wiele po sobie. Jeszcze Kwa�niak dorwa� si� do
g�osu, bo
jego r�ka wystawa�a ponad g�owy ju� na moim zakr�cie historycznym. I co za
rewelacje od-
kry� przed nami? To, �e nie rozumie m�odzie�y, bo jest ju� stary, ale kiedy�
tak�e by� m�ody.
Wiedzia�em, �e zaraz zaczn� si� opowiadanka, bo jak Kwa�niakowi pozwoli�, to
zaraz grz�-
nie we wspomnieniach. Tyle lal w ruchu, ale m�wi� si� nie nauczy�. Dostrzeg�em,
�e Jaczycki
patrzy na starego. Ale i cz�owiek za biurkiem otworzy� oczy. Dwa razy okr�ci�
o��wek mi�-
dzy palcami, potem stukn�� nim w �rodku zdania tamtego.
- Uwa�am - powiedzia� - uwa�am temat za wyczerpany. Za�o�enie og�lne jest
s�uszne,
a m�ode pokolenie jak zwykle p�jdzie z nami, oczywi�cie przy naszej pomocy. Na
tym pragn�
zako�czy� dzisiejsz� narad�.
Teraz ja opu�ci�em powieki, aby si� ukry� przed obecnymi. Wiedzia�em, �e trzeba
przetrwa� tak� chwil�, nie zdradzi� im swoich oczu, nie da� im patrze� w swoje
znierucho-
mia�e od triumfu �renice. Trzeba opanowa� twarz, aby my�leli, �e nic si� nie
sta�o. Tylko gdy
t�umek par� ju� do drzwi, odwa�y�em si� spojrze� na cz�owieka za biurkiem. I
spotka�em jego
wzrok senny, taksuj�cy. No tak, on tak�e wiedzia�, czyje to by�o zebranie. Czy
mi to wyba-
czy? Na szcz�cie wszystkim wiadomo, �e ma ten sw�j rozklekotany �o��dek i boi
si� no-
wotworu, co zmienia troch� proporcje innych zdarze�.
Id�c do drzwi przeszed�em blisko, patrzy�em mu na r�ce. Wci�� obraca� o��wek.
Pew-
nie czeka�, a� wszyscy wyjd�, aby zas�ucha� si� w swoje ci�ko pracuj�ce
wn�trzno�ci. Sie-
dzia�, by� ni�ej ode mnie, sk�r� na ciemieniu mia� napi�t� i blad�, taka polanka
w krzaczkach
kr�tkich w�os�w. A jednak podni�s� g�ow� i powiedzia�:
- Dzi�kuj� za pomoc.
Schyli�em si�, moje d�onie wykona�y �agodne p�kola. Od�egna�em si� od zas�ug i
to
by�o w�a�ciwie szczere. Przecie� nie jemu chcia�em pom�c. Szed�em wolno w stron�
drzwi.
�adnych rozm�w na p�osobno�ci, �adnego chwytania okazji. Tamci jeszcze w
drzwiach pa-
trzyli na szefa, przyci�ga�a ich twarz z drugiego brzegu biurka. A ja si� nie
�pieszy�em. Niech
si� towarzystwo, niczego nie�wiadome, rozejdzie do swoich pokoj�w. To by�a jaka�
delikat-
no�� z mojej strony. W niczym jednak mi nie przeszkadza�a, w gruncie rzeczy j�
lubi�em,
wi�c p�ki zna�a swoje granice, mog�em j� tolerowa�.
Po tamtej naradzie zacz�a mnie jednak nachodzi� pewna w�tpliwo��. Nic gro�nego,
ale ta my�l wraca�a jak banalny refren. Nie by�em pewny mianowicie, czy nie
przesadzi�em.
Czy daj�c si� unie�� s�owom nie naruszy�em r�wnowagi temat�w, kt�rymi si�
karmili kole-
dzy podczas godzin, kiedy pe�nili w gmachu r�ne funkcje? Dot�d w czo��wce by�
Jaczycki
i to mia�o sw�j okre�lony sens. Kanalizowa�, mo�na powiedzie�, ich ci�goty do
ocen. By�y
orbit�, po kt�rej i ja si� kr�ci�em, dot�d jednak nie zauwa�ony w tym ta�cu,
szczelnie izoluj�-
cym przybysza. I by�o dobrze, �e zaanga�owany ju� osobi�cie, znajdowa�em si�
jeszcze
w t�umie, nawet je�li czasem m�wi�em g�o�niej ni� inni. Powtarzali moje s�owa,
ale nie wie-
dzieli, kto by� pierwszy. Nie powinni byli tego wiedzie�. Ale teraz, po tej
naradzie, o kim
m�wili tam, gdzie mnie nie by�o, gdzie niczego nie mog�em s�ysze�?
Mam aktywny stosunek do wszystkich w�a�ciwie - poza tamt� jedn� - spraw, kt�re
wesz�y w moje �ycie. W zasi�gu mojej, cho�by tylko psychicznej, obecno�ci chc�
wiedzie�,
jak tocz� si� wydarzenia, �ledz� ka�d� zmian� w kolejnych uk�adach. Kr��y�y o
mnie s�uchy,
�e niedawno zrezygnowa�em z wyjazdu za granic�, gdy na kolegium mia�a by�
omawiana
pewna sprawa personalna. Zreszt� w najmniejszej mierze mnie osobi�cie nie
dotyczy�a.
Oczywi�cie, je�li za�o�ymy, �e istniej� w okre�lonym zespole sprawy personalne,
kt�re nas
nie dotycz�. Nie pojecha�em, koledzy przez jaki� czas patrzyli na mnie uwa�nie,
a Kazio
Ch�dziel pr�bowa� nawet zrobi� z tego dowcip. Tamten dowcip mu si� nie uda�,
wi�c pu�ci�
nowy, �e Jaczycki traci na wadze trac�c w naszych oczach. To odwr�ci�o ode mnie
uwag�
koleg�w i moja dziwna decyzja zosta�a zapomniana. Gdyby nie starania o paszport
i wiadomo�� o moim w�a�nie wyje�dzie - nikt by nie zwr�ci� uwagi, �e kieruje mn�
wyb�r nie
zawsze dora�nych korzy�ci, bo wtedy, w tym samym gabinecie, potrafi�em siedzie�
cicho.
Rozstrzyga� si� czyj� los, a ja patrzy�em na koniec mego buta. Ani py�ka, ani
smu�ki, noga
zarzucona na nog�, rozlu�nienie, zupe�na oboj�tno��.
Zreszt� sprawa by�a przes�dzona i ka�dy wiedzia�, jak si� to sko�czy. Nawet si�
nie
zdziwi�em, �e w�a�ciwie to by� monolog. Patrzyli�my bez pretensji na skazanego.
Nie mia�
wiele do powiedzenia, wi�c milcza�, kiedy pada�y argumenty z wielkich i ci�kich
jak kamie-
nie s��w. Zreszt� nie ten cz�owiek, ju� wyrzucony za burt�, mnie obchodzi�.
U�o�ony
w krze�le patrzy�em na polerowany nos trzewika, ale ani na chwil� nie wygas�o we
mnie
oczekiwanie. T�a�y mi ramiona przy ka�dym skrzypni�ciu drzwi. Nie odwr�ci�em od
razy
g�owy, ale wiedzia�em, �e to nie on. A po to przecie� zosta�em, by widzie� w nim
pierwsze
kie�kowanie strachu. Do ko�ca, do decyzji nie przyszed� jednak. No, mo�e tak�e
innym, ale
na pewno mnie zrobi� niez�y kawa�. Rozgniot�em papierosa na trociny i wyszed�em
na kory-
tarz. Poniewa� w jego pokoju mog�em znale�� jakie� wyt�umaczenie, poszed�em tam,
nawet
bez pretekstu. W�a�nie dlatego, �e wychodz� zawsze takim sprawom na spotkanie. W
pokoju
by�o paru, omawiali decyzj� wydalenia, nak�adaj�c szaliki i palta. Mruczeli
w�a�ciwie p�z-
dania, niewyra�ne i basowe, jakby nagle na wszystkich spad�a angina. Ale jego
nie by�o.
Oczywi�cie nie pyta�em, co wykombinowa�. Wyszed�em z gmachu w tamtym
towarzystwie,
ale na pierwszym zakr�cie wybra�em inny ni� oni kierunek. Moi szanowni koledzy
teraz ju�
pe�nym g�osem komentowali swoje dzisiejsze milczenie. Mo�na by pomy�le�, �e
wczoraj
przyszli na �wiat i dlatego odgrywali przed sob� naiwno��.
A Jaczyckiego spotka�em nast�pnego dnia w toalecie. Myl ju� r�ce, gdy wszed�em.
Toalety u nas to salony, sale szpitalne, sama przestrze�, biel i kafle uzbrojone
w nikiel. Prze-
mog�em potrzeb�, kt�ra mnie tu przywiod�a, stan��em przy nim. Patrzy� na swoje
d�onie
w soplach mydlin. Spod brzegu r�kaw�w nie by�o wida� kusych mankiet�w koszuli.
- C� to, chorujemy? - zapyta�em, mo�e nawet wsp�czuj�co.
- Kto? - odpowiedzia� i ju� wiedzia�em, �e chce wygra� na
- Nie ja i nie inni, bo byli wczoraj na zebraniu.
- Ja nie choruj� - rzek� i strzepn�� z d�oni pian�. - Czuj� si� zupe�nie dobrze.
- Wi�c pewnie spacer zdrowotny, kiedy kolektyw decyduje w trudnej sprawie?
- A czy kolektyw zadecydowa�? - ujrza�em jego oczy w lustrze. To nie by�o nawet
pytanie. By� ciekawy mojej twarzy, nie mojej odpowiedzi.
- Decyzja by�a s�uszna - powiedzia�em g�o�niej, ni� by�o warto. - I wielka
szkoda, �e
tak sobie uciekacie. Wielka szkoda.
- Wielka? Mo�e. Ale szef lepiej o tym wiedzia�, kiedy wys�a� mnie na miasto.
- Szef? O tej samej godzinie? - pyta�em idiotycznie, a Jaczycki u�miecha� si� do
lustra,
a przez to lustro do mnie.
- Widocznie na t� godzin� chcia� si� mnie pozby�.
Ju� wyciera� r�ce, a ja zamkn��em si� z trzaskiem w klozecie. Ten Jaczycki nie
po to
przecie� chodzi po �wiecie, aby mnie uspokaja�.
Dlatego pami�taj�c o tamtych r�kach �liskich od myd�a, patrzy�em potem na r�k�
z o��wkiem. Patrzy�em i czeka�em. I us�ysza�em: �Dzi�kuj� za pomoc.� No,
wiadomo, �e nie
m�g� inaczej powiedzie�. Ale czy to by�o wszystko? Jakie� odcienie umyka�y przed
moim
wzrokiem. A mo�e by�y i s�owa nie przeznaczone dla mnie? Tak, przez chwil� w
tamtym dniu
straci�em panowanie nad sob�, za du�o powiedzia�em, to mog�o przy�pieszy�
wydarzenia, ale
mog�o by� tak�e pomy�k�. Ja si� odkry�em, a cz�owiek za biurkiem powiedzia�
kilka nieunik-
nionych s��w. I nic ponadto.
Szed� Pierwszy Maj, kwietniowe po�udnia w s�o�cu by�y cieplejsze ni� powietrze
w gmachu, wieczory te� ju� by�y niepokoj�ce i m�odzi uciekali z mas�wek. Owszem,
podej-
mowali has�a, kt�re z nasz� pomoc� sami przedtem rzucali, ale to wszystko dzia�o
si� przy
wielkiej absencji. Uciekali w pierwsz� ziele�, gnani instynktem �ycia kryli si�
w zaro�lach
lub, co dziwniej, po piwnicach, kt�re p�ka�y w szwach od t�oku i dzikiej muzyki.
Zamkn��
parki i podziemia? Kto m�g� podj�� tak� decyzj�? Nowa fala rodem z dalekich
kraj�w ju� ich
porwa�a, m�odzi nie chcieli patrze� za siebie. Trzeba by�o i nam przy�pieszy�
kroku. Uczest-
niczyli�my w ich mas�wkach, to by�a przecie� nasza robota, tak patrze� w ich
twarze, otwie-
ra� im czaszki, aby wiedzie�, gdzie ko�czy si� szale�stwo, a zaczyna metoda.
Nie lubi�em tych wizyt, by�y zbyt jednostkowe, zbyt w�ski dawa�y obraz sytuacji.
Zawsze �atwiej mi by�o gotowe cegie�ki cudzych meldunk�w sk�ada� w aktualne
uog�lnienie,
ale i ja chodzi�em do zak�ad�w pracy, w�a�nie aby nie wyj�� z szeregu tych
samych obowi�z-
k�w.
Tego dnia przyczepi�a si� do mnie Matulakowa. Dobrze wiedzia�em, dlaczego to
zro-
bi�a. Mog�em jednym zdaniem obna�y� jej s�abo��, sp�ta� j� jej w�asnym
niepokojem, ale nie
uczyni�em tego. To ju� nie by�o �adne odkrycie, nie dawa�o satysfakcji, jak�
stanowi� dla
mnie psychologiczne zgadywanki. Zreszt� Matulakowa nie by�a partnerem do gry.
Nie znosz�
ludzi wiecznie szukaj�cych odpowiedzi, jeszcze bardziej nie znosz� kobiet w tym
wieku, kt�-
ry odejmuje im magnetyzm p�ci, a nie daje jeszcze wdzi�ku staro�ci. My,
m�czy�ni, inaczej
przechodzimy ten pr�g. Dla nas po�egnanie pe�ni �ycia nie jest rozk�adem przed
�mierci�.
Jestem wra�liwy na kobiety. To ani zaleta, ani wada, to tak jak wra�liwo�� na
kolory czy mu-
zyk�. Dlatego przykra jest dla mnie obecno�� istot, kt�re przesta�y by�
kobietami.
Matulakowa wiedzia�a, �e id�. Nie kryj� si� z decyzjami, kt�rych spe�nienie
wymaga
ode mnie pokonania wewn�trznych opor�w. Jest to warto�� nie spotykana
powszechnie
i nawet je�li w tym, �e potrafi� wzi�� si� w gar��, nie ma mojej zas�ugi, to
jednak nie powinna
zosta� przypadkiem zupe�nie prywatnym. Cz�sto zbyt szczelnie zamykamy si� przed
lud�mi,
a potem mamy pretensj�, �e widz� nas inaczej. A czy to dziwne, �e po prostu nie
wiedz�?
Kiedy wi�c zacz�a si� kr�ci�: a to porz�dek w papierach, a to k�usem do
umywalki,
a to herbata na stoj�co, jakby jej poci�g ucieka�, a wszystko w szybkich,
pe�nych tremy spoj-
rzeniach w moim kierunku - od razu wiedzia�em, �e Matulakowa postawi�a dzisiaj
na mnie.
Oczywi�cie, przy wieszaku stan�a gotowa, zanim narzuci�em palto.
- Zabior� si� z wami. W�a�nie mia�am zamiar, cz�� za�ogi to kobiety, trzeba
przeana-
lizowa�.
Jak ju� zaznaczy�em, widok takich Matulakowych nie budzi we mnie frywolnych na-
stroj�w. Tym razem jednak prawie otwarcie prychn��em weso�o�ci�. Niestety,
Matulakowa
jest bardzo �atwowierna, ufa wi�c, �e mo�na przyj�� za dobr� monet� jej wykr�ty.
- Ale� prosz�, jedziemy - powiedzia�em ochoczo, wci�� jeszcze pe�en tego
�askotliwe-
go dr�enia. - We dw�jk� zawsze ra�niej - doda�em niepotrzebnie. Tylko �e moje
niepotrzebne
s�owa cz�sto tak okre�lam po fakcie. �Trzeba jednak uwa�a�.� T� my�l schowa�em
g��biej ni�
wszystkie zdania, kt�rymi si� po drodze bawi�em z Matulakowa.
A ona terkota�a niestrudzenie, w tej obawie, aby mi�dzy nami nie by�o milczenia.
Pa-
trzy�a na przyk�ad przez szyb� samochodu i ocenia�a miasto. Pozytywne by�y to
oceny, wi�c
i ja sic wtr�ca�em, a moje s�owa stawa�y si� paliwem, na kt�rym pracowa�a przez
nast�pne
minuty. Stwierdzi�em przy sposobno�ci, �e jedn� z lektur Matulakowej by� rocznik
staty-
styczny. A w tym wieku zanikaj�cych hormon�w musia�a to by� ci�ka praca dla
pami�ci!
Widzia�em, jak rzucaj�c cyfry, z wysi�kiem unosi�a w�siki. W pewnej chwili
uderzy�o mnie
kr�tkie, lecz ostre spostrze�enie: czy nie liczy si� ze mn� bardziej, ni� sobie
tego �yczy�em?
To nie by� gabinet, tylko pomieszczenie w baraku. Telefony sta�y na krze�le, bo
na
stole nie by�o miejsca. Dyrektor wsta� szybko i powita� nas poprawnie, bez
zdziwienia. Mia�
szczup�� twarz i mocne ramiona, jak cz�owiek, kt�ry od lat pracuje fizycznie. I
tak w�a�nie
wygl�da�, zanim podni�s� si� zza papier�w i �elastwa. Dopiero potem widzia�o si�
podusz-
kowaty brzuch, wystaj�cy i osadzony nisko pod paskiem spodni...Roz�o�y�o faceta
dyrektor-
stwo� - pomy�la�em, bo zna�em ten spos�b obrastania t�uszczem. I t� poprawno��,
kiedy si�
tak wpada�o przed ko�cem zmiany.
- No c�, porozmawiamy sobie? - zapyta�em lekko, jakbym niczego innego tego dnia
nie pragn��.
- Tak, tak, zaraz ich zbierzemy. To dobrze, �e o nas pami�tacie. Zawiadomi�
tylko
majstr�w. - Chwyci� za jedn� s�uchawk�, potem za drug�, i zn�w za pierwsz�. Ale
nie czeka�,
a� si� tam kto� odezwie. - P�jd�, zobacz� w oddzia�ach, zaraz wracam. -
Wyskoczy� zza biur-
ka, dziesi�cioma palcami przeczesa� w�osy, jakby �apa� si� za g�ow�. - Mo�e
dzisiejsze gaze-
ty? Tam zaraz sko�cz�, przyjd� po was. - I wybieg�, obci�gaj�c marynark� na
rozpychaj�cych
ubranie biodrach.
Wzi�li�my po gazecie, ja i Matulakowa, i siedzieli�my jak w czytelni. W
powietrzu
sta� kurz i pachnia�y smary, pewnie od tych cz�ci maszyn na stole. Za oknem
wida� by�o
jakie� rusztowanie i nieruchomy pysk d�wigu nad nim. A za d�wigiem t�o nieba.
Wiedzia�em,
�e pod lekk� siatk� budowy le�y ci�kie, g��bokie b�oto, w kt�rym nogi zapadaj�
si� do ko-
stek. Wiedzia�em, �e na rusztowaniach wiatr zrywa deski i dzieli ludzi od
siebie. Tam, wyso-
ko, ka�dy by� sam nad przepa�ci�. Zaj��em si� polityk� mi�dzynarodow�. W Genewie
zn�w
sz�y targi, a ka�dy z kontrahent�w nie by� pewien, co drugi mo�e i chce
ofiarowa�. Mechani-
ka gry jednak bardzo si� powtarza. Ograniczono�� chwyt�w. Skatalogowane pomys�y.
Zare-
jestrowane od dawna s�owa. Powtarzalno�� gest�w. Tylko kom�rki tkanek w r�nych
organi-
zmach s� r�ne, r�nie si� rozwijaj�. Istnieje wi�c margines przewidywania, w
ka�dej grze
mo�na si� wszystkiego nauczy�, a jednak nie wszystko jest wiadome. I nawet nie o
wynik tu
chodzi, bo ten mo�na wydedukowa� z przebiegu posuni��. Nie, co innego jest
nieuchwytne,
zawsze jest ryzykiem, wa�eniem rzeczy bez ci�aru, lecz obecnych - i
decyduj�cych bardziej
od zwyk�ych fakt�w, kt�re pewni ludzie nazywaj� warto�ci� realn�.
- Czy my�licie, �e on si� nas boi? - Wr�ci�em z Genewy do bli�szych mego �ycia
okolic, spojrza�em na Matulakowa.
- Kto? I dlaczego w�a�nie nas? - Gazeta le�a�a na kr�tkich i spadzistych udach
Matu-
lakowej. Trzyma�a j� silnie d�o�mi, by nie zsun�a si� w podkowy stwardnia�ego
b�ota na
pod�odze.
- Dyrektor, no wiecie. W�a�ciwie to mi go �al - m�wi�a z piersi, na
westchnieniach,
by�a widocznie szczera. Podnios�em mi�dzy nami gazet�.
- Sam mog�em tu przyjecha�. Przecie� nie ja, tylko wy... - zacz��em podnosi�
g�os, ale
w tej chwili zjawi� si� dyrektor. Zn�w by� pogodny, nawet zaciera� r�ce
odstawiaj�c od bioder
�okcie. Ale wygl�da� tak, jakby po tym obchodzie wr�ci� zzi�bni�ty.
- No to prosimy - powiedzia�, stoj�c ze z�o�onymi d�o�mi. - To pewnie d�ugo nie
trwa�o?
- Ale� sk�d, nigdy w �yciu - poderwa�a si� Matulakowa, gubi�c gazet�: Dyrektor
przykl�kn��, �apa� rozsypane pod krzes�em strony.
By�em ju� na korytarzu, kiedy dyrektor zd��y� zabiec mi drog�.
- Nie tam, towarzyszu, nie tam - popchn�� mnie w innym kierunku. - Po co zaraz
wiec,
ca�a ta pompa? S� w bufecie, tam wygodniej, mo�na pogada�.
- W bufecie? - Nie chc�, aby my�lano, �e mi brak poczucia humoru. - C� to,
likiery
i czarna kawa?
- Jak ju�, to nie likiery, normalni ludzie. Ale u nas bezalkoholowe W tym
bufecie,
znaczy si�. - Wpad� w ton prawie prywatny, m�wi� za du�o, nie bardzo go
s�ucha�em.
Zanim tam doszed�em, wiedzia�em ju�, o co mu chodzi. Nie lubi�, jak w takich wy-
padkach kto� zbyt dba o moj� wygod�. W podobnej troskliwo�ci kryje si�
przewa�nie cudzy
interes. Oczywi�cie, nieraz to stwierdza�em, potrafi�em us�ysze� wyra�nie tamte
przymilne
nutki. Wtedy zawsze baczniej patrzy�em naoko�o siebie.
No tak, jedno spojrzenie na ten przybytek wystarczy�o. By�a to salka wybielona
wap-
nem, mia�a dwa okna z papierowym szlaczkiem nad framug�, a w g��bi sta� bufet
nakryty
prze�cierad�em. Za bufetem, jasna w�r�d ludzi w paltach, sta�a szeroka blondyna
w bia�ym
fartuchu, jeszcze od tego wi�ksza. Mia�a min�, jakby czeka�a na pierwszy numer
cyrkowego
programu. Stolik�w by�o mo�e dwana�cie, krzese� pewnie cztery razy tyle, ale nie
wszystkie
by�y zaj�te. Kilku m�odych ludzi sta�o przed blondyn�, my�my zatrzymali si� w
progu, ona
machn�a r�k� w nasz� stron� i tamci odeszli od bufetu. Nie �pieszyli si�,
g�o�no przesuwali
krzes�a po s�kach w pod�odze.
Siedli�my przy stoliku, kt�ry by� wolny i mia� trzy kwiatki z pierza w glinianym
dzba-
nuszku. Spojrza�em, to by�a �ciana m�odych twarzy. Wydawa�o mi si�, �e nawet
kolorem
oczu nie r�nili si� od siebie. Jedni patrzyli w okna, inni na nas, ale bez
ciekawo�ci.
W ciep�ych �cianach siedzieli w kurtkach, prochowcach i wiatr�wkach. Nawet
szalik�w nie
rozlu�nili pod szyj�.
Spojrza�em na dyrektora, napotka�em jego wzrok, ale nie b�d� pi� jego piwa -
tylko
dlatego, �e tu przyszed�em. Nie odwr�ci�em oczu i kiwn��em przyzwalaj�co g�ow�.
Przecze-
sa� palcami w�osy i zacz�� m�wi�. Teraz sta� si� inny, mia� lak� min�, jakby
zarasta�a mu
krta�, z kt�rej sz�y stosowne do tematu s�owa. To pewne, �e dyrektor m�wc� nie
by�. W jego
g�osie ani na chwil� nie milk�a pro�ba o wyrozumia�o��, �e musi kleci� takie
toporne zdania.
Nawo�ywa� nie wo�aj�c, rzuca� cyfry, dobrze je zna�, m�wi� z pami�ci, ale co z
tego? Tamci
patrzyli na niego obsuni�ci w krzes�ach, ko�nierze okry� podchodzi�y im pod
uszy, szaliki na
brod�, nawet nie rozmawiali mi�dzy sob� i nie dawali dowodu, �e �yj�. By�o w�r�d
nich kilka
dziewcz�t, mia�y czerwone usta, bia�e policzki i drobne, posiekane ondulacj�
grzywki albo
jajowate kopiec w�os�w nad karkiem. W tej cz�ci widowni czasem co� b�yska�o,
mia�y na-
d�te twarze, ale ich ruchliwe spojrzenia sz�y ku twarzom m�czyzn. �Oto na co
nam przy-
sz�o� - pomy�la�em. Wyobra�nia podsuwa�a mi jednoznaczne sytuacje, w kt�rych te
rzeczy
przejawia�y prawdopodobnie najwi�ksz� aktywno��. Spojrza�em z ukosa na
Matulakow�.
Patrzy�a na �e�skie podpory organizacji, w jej oczach by�a nadzieja sukcesu, ale
tak�e zwy-
czajna bezradno��. Dyrektor m�wi� dalej, patrz�c w sufit. Ja pobie�nie liczy�em
obecnych,
aby potem strzeli� w niego cyfr�. Bo wiedzia�em ju�, �e przedmiotem tej wizyty
nie b�d� ci
tutaj, t�pi i znudzeni. Ale dyrektor te� co� mia� w zanadrzu. W pewnym momencie
otworzy�
szeroko d�o� i wskaza� na mnie, �e niby chc� zabra� g�os. C�, to nie by�o
trudne, ale przez
chwil� patrzy�em na tego chudzielca z brzuchem, wytrzyma�em go czas jaki� w
oczekiwaniu.
Potem wsta�em i powiedzia�em tonem, jakim si� rozmawia w rodzinie przy
wieczornej herba-
cie:
- Wiem, �e jeste�cie po zmianie i chcecie i�� do domu. Na dworze wiosna, a my tu
was trzymamy. Wasz zak�ad jest zak�adem m�odym, w rozwoju, ale nie cyfry maj� w
tej
chwili znaczenie - nic powstrzyma�em si� od przytyku, cho� nie spojrza�em teraz
na dyrekto-
ra. - Chodzi o to, jakie s� wasze zamiary, co zrobicie, aby has�a pierwszomajowe
wprowadzi�
w czyn. Nie jeste�my tu, aby przemawia�, to ani miejsce, ani okazja - rzuci�em
p�dowcip,
pokazuj�c na �ciany. - W bufecie nie urz�dza si� przecie� manifestacji, prawda?
Siad�em i patrzyli�my na siebie z dw�ch stron tych stolik�w. Mia�em na twarzy
pe-
wien rodzaj pogody, kt�ry niejednokrotnie wypr�bowa�em. Nieraz ju� zmniejsza�
wi�ksze
dystanse ni� ta odleg�o�� tutaj. Ludzie w krzes�ach poruszyli si�, mi�tosili
okrycia, wtedy
z trudem opanowa�em nag�� niepewno��: chyba nie wstan�, nie wyjd� ot tak sobie.
Chocia�
nasta�y takie maniery, za kt�re jeszcze niedawno pracownik mia�by par�
niewygodnych s��w
w aktach personalnych. Ale oni teraz z niczym si� nie kryj�. Chwile bieg�y,
czu�em, �e nie
wolno mi natr�tnie ich zaprasza�. Wtedy jakby wypchni�ty ze sto�ka jeden si�
podni�s�
i powiedzia�:
- Do hase� cz�owiek si� przyzwyczai�. Ale na co dzie� nie has�a robi, tylko
robot�. Jak
z ni� b�dzie, o to lepiej zapytajcie. Ka�dy chce zarobi�, no to si� zrobi. Tylko
ja bym powie-
dzia�, �eby nie czeka� na cz�ci, jak co� nawali. A czasem cz�owiek przychodzi i
stoi jak g�u-
pi przy tokarce. Takie s� moje uwagi i koleg�w w sprawie hase�.
Popatrzy�em na dyrektora i Matulakow�. To przecie� w�a�nie ja potrafi�em zmusi�
tamtych do prze�amania ciszy. Niewiele tego by�o, w dodatku nic oryginalnego, bo
wiadomo,
jak jest z kooperacj�. Ale zawsze to by�o lepsze ni� nic. Mo�e by si� kto�
jeszcze odezwa�
bardziej konstruktywnie, ale nagle wyskoczy�a Matulakow�.
- Widz� na sali kobiety - rzek�a z nag�� odwag�. - Mo�e kt�ra� na�wietli, jak to
jest
z t� absencj� w zak�adzie. Dosz�y nas sygna�y, �e kobiety maj� nisk� wydajno��.
- Zale�y w czym! - krzykn�� g�os z ty�u. Poczu�em znane st�enie w ramionach.
- Ale mu weso�o! - odpowiedzia�a kt�ra� z dziewcz�t piskliwie.
- A co, rozmowa si� nie podoba? W�adza nam powiedzia�a, �e tu nie wiec.
Patrzy�em na Matulakow�. Sama tego chcia�a. Oni si� lubi� w ��ku, a nie lubi�
w robocie. Nic nowego.
- Prosz� na temat! - krzykn�a desperacko moja s�siadka.
- Temacik mo�na zasun��, chocia� nie dla wszystkich.
�miech poszed� po sali. Trzeba by�o interweniowa�.
- Absencja to powa�ny problem - powiedzia�em i Matulakow� usiad�a. - Ale tu,
w zak�adzie, to tylko s� objawy. Sedno sprawy le�y gdzie indziej, kolega ma
racj�. - P�aci�em
im za to, �e si� zatrzymali na tej granicy. Niestety, dyrektor wykaza�
gorliwo��, kiedy ju�
by�o spokojniej.
- Mo�e kt�ra� z kole�anek wyja�ni towarzyszce - zach�ca�.
- Czemu nie, mo�na - wsta�a dziewczyna w kopiastej fryzurze. - Cho� pan dyrektor
wie tak jak my. Kiedy kobieta ma dziecko i m�a, to ona ma przyczyny. Dzieci
ma�e, przed-
szkola nie ma, na ulicy si� chowaj�. Matka jest matk�. Ona w sortowni, a
tymczasem serce
boli, co tam w domu. A jak dzieci choruj�, to co, ch�op siedzi po nocach? Matka
siedzi. �ycie
trzeba rozumie�. Z przeproszeniem dyrekcji, na lepszych stanowiskach m�czyzn
postawi�a.
A wiadomo, dzieci robi� to ka�dy potrafi. Tylko dogl�da�, jak rosn�, nie ma
komu. Potem si�
m�wi, �e s� sygna�y, bo absencja.
- Bez agitacji, kole�anko!
- Sko�czy�y si� czasy!
- Kole�anka wlecze si� w ogonie!
- W czym, towarzyszu, bo nie dos�ysza�am?
- Ale ich ruszy�o!
- A w�asne dzieci policzy�e�?
- Ja nie jestem buchalter!
- Amant si� znalaz�! Przynajmniej alimenty p�acisz?
- Do kieszeni nikomu nie zagl�da�, mam taki wniosek!
- Wi�cej macie w tych kieszeniach ni� my!
- A po pijaku kto sobie �wi�to robi?
- Co to, czy dzisiaj �wi�to kobiet, czy jak?
- Niech skonam, babski Pierwszy Maj nam nasta�!
No i mieli�my dyskusj� o zobowi�zaniach. Wcale ju� nie byli senni. Trwa� mecz,
chwilami nawet mia�em wra�enie, �e na nasz� intencj� naciskali peda�. Ogl�da�em
ich bardzo
dok�adnie. Chcia�em zobaczy� maski i prawdziwe twarze. Czym oni �yli? Dosy�
istotne dla
mnie by�o, dlaczego rozgrywali t� fars�, bo przecie� nie o wzajemne rachunki
dzisiaj im cho-
dzi�o, na to nie da�em si� nabra�. W mojej pracy cz�owiek mo�e si� znale�� w
czarnym lesie,
je�li nie b�dzie odr�nia� intencji od pozor�w.
Wtedy w�a�nie ona stan�a w drzwiach. Stan�a w tle krzykliwych, zaczepnych
zda�,
jakby przywo�ana tym niepokojem, kt�ry r�s� we mnie, cho� go tak nie nazywa�em.
Patrzy�a
na podniecenie, na czerwone twarze, unios�a wysoko brwi, mia�a ruchliwe
t�cz�wki, ogar-
nia�a nimi ca�� sal�. Mo�na by�o s�dzi�, �e widzia�a k��bek s��w, wyrzucony w
powietrze.
A ja na chwil� przesta�em my�le�, bo ujrza�em siebie jej oczyma. Gorzej:
ujrza�em ca�y kon-
tekst tej nieprawdziwej sytuacji, z kt�rej dla niej widoczna by�a tylko ta
pierwsza, najbardziej
groteskowa warstwa zdarze�. By�a zbyt daleko, wesz�a zbyt nagle, aby cokolwiek
zrozumie�.
Zreszt� nie wiedzia�em, czy mog�y j� interesowa� takie dociekania. Czu�em tylko,
jak uwiera
mnie w�asne cia�o, jak mi jest niewygodnie. A uczucie rozklekotania tej mojej
ca�o�ci sz�o
z pustki w piersiach, kt�rych nie mog�em przewietrzy� oddechem.
Widzia�em Matulakow�, widzia�em, �e sta�a i mia�a krople potu w w�sikach nad
roz-
chylonymi ustami. Widzia�em, �e potem wsta� dyrektor i stali tak oboje,
wspieraj�c si� s�o-
wami. Nie s�ysza�em, co m�wili. Nie patrzy�em na drzwi, ale wiedzia�em, �e
wysz�a tak szyb-
ko, jak si� zjawi�a. Odczeka�em jeszcze troch�, aby zebra� rozbit� �wiadomo��.
My�l�, �e ju�
nie liczyli na mnie, kiedy wsta�em i podzi�kowa�em obecnym za interesuj�ce i
szczere spo-
tkanie. Zako�czy�em okr�g�ym zdaniem, kt�re nie kosztowa�o mnie �adnego wysi�ku.
Powie-
dzia�em, �e dyrekcja oraz my rozpatrzymy wysuni�te postulaty. I pierwszy
poszed�em do
drzwi, nie ogl�daj�c si� na tamtych dwoje. Darowa�em sobie t� chwil� samotno�ci,
uk�adaj�c
twarz w taki wyraz, aby niczego nie zdradza�a.
Tak, warto zaznaczy� t� moj� w�a�ciwo��, nie lubi� okazji, kt�re zbyt dok�adnie
mnie
okre�laj�. A tym bardziej jednoznacznych okoliczno�ci, kt�re towarzysz� tym
okazjom. Oka-
zji, czyli pewnych zdarze� w �yciu cz�owieka, bo tak to rozumiem - przewa�nie
unikn�� nie
mo�emy. Z r�nych powod�w, w kt�rych nasz wyb�r niewielk� gra rol�. Oczywi�cie,
cz�o-
wiek w jakim� dniu �ycia skazuje si� na pewien typ wypadk�w, prze�y�, i w�wczas
czyni to
�wiadomie. Niestety, kulawa jest nasza �wiadomo��. Zdarzenia s� �a�cuchem, ��cz�
si� ze
sob�, mog� sp�ta� cz�owieka na ile� tam lat, albo i gorzej. Cz�owiek za� w
chwili wyboru
przysz�ych zdarze� we w�asnej biografii widzi tylko pierwsze ogniwo. Jak wi�c
mo�e by�
odpowiedzialny za reszt�? Jest zaskakiwany, musi broni� w�asnej logiki, cho� ta
ostatnia jest
ju� obca zdarzeniom, kt�rych okre�lony rodzaj wybra� kiedy� przecie� z w�asnej
woli. Wolny
wyb�r na pocz�tku i konieczno�ci w drodze, konieczno�ci tak obce, jak z �ycia
innego cz�o-
wieka - to temat, kt�ry cz�sto mnie nachodzi, gdy pr�buj�, ju� po jakim� czasie
od pocz�t-
k�w, znale�� w�asne racje. Znajduj� je zreszt� i czyni� wszystko, aby ich blask
nie za�mi� si�
ani na chwil�. Ale tak�e uwa�am, aby w moim zewn�trznym �yciu nie �wieci�y zbyt
mocno.
Nie chc�, aby ukaza�y mnie nagiego, wystawi�y na ludzki wzrok, aby moi bli�ni
wygodnie
mogli sobie mnie ogl�da�. Wiem ju�, wiem nie od dzi�, �e cz�owiek bez tajemnicy
jest bez-
bronny. Z wielu rzeczami pogodzi� si� potrafi�em, (rodzi�em si�, gdy nie by�o
ucieczki, gdy
uk�ad si� by� dla mnie now� kategori� fakt�w, pu�apk� losu. Ale nie pogodz� si�
nigdy
z w�asn� bezbronno�ci�, z tym, �e mo�e nasta� taki dzie�. Dzie�, w moim
prze�wiadczeniu,
najwi�kszej kl�ski cz�owieka. Kiedy mog� ci� rozpi�� na krzy�u i rozci�� jak
zaj�ca, aby ci
zagl�da� do flak�w. Niby co w tobie siedzi, czego� nie potrafi� strawi�, czy
wszystko jest
zdrowe, z tre�ci i koloru, w twoim wn�trzu. No c�, nie sta� mnie na luksus
ludzkiej ciekawo-
�ci. Wiem zreszt�, �e nie t� gotowo�ci� mierzy si� si�� cz�owieka.
Wi�c niezbyt ch�tnie szed�em na miejsce zbi�rki. Trzeba jednak przyzna�, �e mamy
chyba jaki� uk�ad z ponadziemsk� najwy�sz� instancj�. Od wielu lat w ten dzie�
nie nawali�a
pogoda. Owszem, w nocy spad� deszcz, a w okno trzaska� wiatr, jakby zanosi�o si�
na trzyd-
ni�wk�. Pogoda bardzo na mnie dzia�a. I kiedy natura wyzwala po nocach ciemne
si�y, rosn�
�ciany, kt�re dziel� mnie od spokoju. Le�a�em na wznak, s�ucha�em szarpaniny za
oknem, nie
by�o w niej �adnej harmonii d�wi�k�w. Wiatr zaciekle, w porywach walczy� z
deszczem.
- Po co do ciebie przysz�am? - zapyta�a Helena. Le�a�a na moim ramieniu
i wygl�dali�my na par�, kt�ra w�a�nie odpoczywa po mi�o�ci.
- Mia�a� przyj��. S�uchaj, co tam si� dzieje.
- A co si� dzieje z nami? Czeka�e� na mnie?
- Oczywi�cie - nic m�drzejszego nie mog�em znale��. Nie tylko s�owa, ale ca�y
system
odbiorczy by� we mnie jak wata. Dotyka�em kolanem jej kolana. Helena ma d�ugie i
smuk�e
ko�czyny, a nogi goli dla pe�nej doskona�o�ci. Nie wiem, czy robi to regularnie,
ale czasem
ma �ydki k�uj�ce jak kaktus. Trudno powiedzie� kobiecie, �e dba�o�� o wygl�d
gdzie� si�
ko�czy. Przewa�nie w chwili, kiedy wchodzi si� z kim� do ��ka. Dzisiaj nogi
Heleny nie
by�y przyjemne w dotyku. Odsun��em si� od niej nieznacznie. Lekko, prawie
�agodnie. Wie-
dzia�em, �e wszelkie gwa�towne ruchy w takiej sytuacji s� dowodem albo
po��dania, albo
oboj�tno�ci. Helena unios�a si� na �okciu:
- Powiedz, �e naprawd� na mnie czeka�e�.
- Po co? Przecie� le�ymy razem. Nie ��da�a� deklaracji, kiedy zdejmowa�a�
sukienk�.
- Nie m�w tak. Mog�e� mnie obra�a�, zanim to zrobi�am. Po wszystkim trzeba bar-
dziej uwa�a� na s�owa.
- Dlaczego?
- Bo wtedy cz�owiek trudniej k�amie.
Po wszystkim? Po czym? Nic si� nie sta�o, a tego wieczora naprawd� by�em czysty
jak
ministrant. Helena opar�a g�ow� na d�oni, cia�o na jednym biodrze. Przypomina�a
posta� na
katafalku, twarz w cieniu mia�a bezbarwn�, by�y tylko linie rys�w. Nie widzia�em
jej oczu,
opu�ci�a na nie powieki, aby odgrodzi� si� ode mnie. Poczu�em niecierpliwo��, bo
to by� wia-
domy znak. Kiedy Helena ucieka tak ode mnie, a raczej od mego wp�ywu na ni�,
wtedy
wiem, �e czekaj� nas podsumowania. Naprawd� nie mia�em na to ochoty.
- S�uchaj, Miros�awie - powiedzia�a prawie barytonem.
Wi�c by�o w�a�nie tak, jak my�la�em. Nie mog�a mi darowa�, �e�my sp�dzili ze
sob�
godziny, a ja nie da�em jej dowodu, �e le�y z cz�owiekiem, kt�ry mo�e j�
szanta�owa� mi�o-
�ci�. Kobiety nie�atwo wybaczaj� takie rzeczy. Szczeg�lnie gdy po sentymenty
przychodz�
z trzeciej ulicy, w okropna pogod�.
- Daj spok�j - rzek�em wi�c, uprzedzaj�c jej atak. - Jestem taki rozkr�cony, to
ta po-
goda. Wiesz, �e dobrze mi z tob�.
S�usznie robimy powtarzaj�c niekt�re zdania w intymnych sytuacjach. Nie chc�
obli-
cza�, jak cz�sto je m�wimy. Ale zast�puj� nam wiele innych, trudniejszych s��w,
ratuj�
z k�opot�w. Pos�g pochyli� si� nade mn�, odzyska� wzrok. Wiedzia�em ju�, �e
teraz p�jdzie
�atwiej.
- Serce? Masz jakie� przykre sensacje?
- Nie, nic nie czuj� - odpowiedzia�em szczerze, ale od razu si� poprawi�em -
prawdo-
podobnie jednak to ci�nienie. Mam takie skoki, wiesz, i to mnie zbija z n�g.
Czasem wystarczy wprowadzi� partnerk� w dziedzin� fizycznych dolegliwo�ci, aby
wybaczy�a brak m�skich stara� o jej satysfakcj�. Wtedy bowiem mimo wszystko
czuje si�
komu� potrzebna.
- Masz k�opoty? No, powiedz - m�wi�a p�g�osem, ju� udobruchana. Przyczyna
i skutek by�y teraz dla niej jasne. Od razu poprawi� si� jej nastr�j.
- K�opoty? W mojej sytuacji nie bardzo si� z nimi licz�. S� cz�ci�, organiczn�
cz�ci�
tego, co robi�.
- A jednak za to p�acisz - zmieni�a pozycj� na wygodniejsz�. W jej g�osie
us�ysza�em
intonacj�, jakby by�a zadowolona z tego odkrycia.
- P�aci si� tym wi�cej, im mniej cz�owiek zdaje sobie spraw� z napi��, kt�rym
podle-
ga.
- To jest twoja cena w�adzy, Mireczku.
Unios�a wy�ej g�ow� na poduszce, teraz dok�adnie widzia�em rze�b� jej twarzy.
Ko-
bieta staje si� pi�kna, kiedy jest dumna z m�czyzny. Par� razy to zauwa�y�em.
- Nie �artuj, to nie jest byle zaj�cie. Czasem my�l�, �e walka o pewne rzeczy
zabra�a
mi trzeci� cz�� �ycia.
- To jest pi�kne - westchn�a rado�nie. - Chc� powiedzie�, �e pi�kne, cho�
trudne, taka
wierno�� raz obranym zasadom. Jeste� dla mnie bohaterem, s�owo daj�, m�wi�
powa�nie.
Inaczej nie mog�abym by� przy tobie.
Tak, m�wi�a to powa�nie. Nale�a�a do kobiet, kt�re nie umiej� oddzieli� oddania
od
dekoracji. Pomy�la�em, czyby do mnie biega�a, gdybym by� buchalterem w
sp�dzielni kra-
wieckiej. Takie rozwa�ania irytuj� mnie jednak.
- Czy to jest dla ciebie najwa�niejsze, �e o czym� tam decyduj�? - zapyta�em
cierpko.
Zreszt� domy�la�em si� odpowiedzi. Helena nie by�a koz�. Zna�a regu�y gry.
- Nie, no nie ca�kiem. Wszystko w tobie jest dla mnie wa�ne. Cho� wiem, �e nawet
kiedy jeste�my razem, to my�lisz o wielkich rzeczach. I tak w�a�nie jest dobrze.
- O wielkich rzeczach? Tak to wygl�da z perspektywy. A na co dzie� to s�
w�a�ciwie
drobne sprawy, kt�re si� pcha naprz�d, kt�rym si� nadaje znaczenie. A� dojd� do
�wiadomo-
�ci ludzkiej, do �wiadomo�ci og�u.
- I ty to wszystko robisz, Jezus, jakie to skomplikowane! A potem to si� nazywa
pro-
paganda, czy tak?
- Nie jestem od propagandy. - Ta kobieta, pe�na najlepszej woli, wyprowadza�a
mnie
jednak czasem z r�wnowagi. Zna�em j� do�� dawno i wyzbyta tajemnicy pierwszych
spotka�
sta�a si� moim w�asnym echem. Tylko tyle.
- Przecie� wiem. Ale sami m�wicie o znaczeniu propagandy. �e to takie wa�ne.
- Nie przeceniaj mnie zbytnio - pog�aska�em jej rami�. - To zreszt� �adnie z
twojej
strony, �e potrafisz si� wczu�.
- Bo ja uwa�am, �e kobieta i m�czyzna powinni ze sob� rozmawia�. To daje tak�
bli-
sko�� duchow�! Na pewno tego potrzebujesz - zdecydowa�a. - Ale nie tylko do
dyskusji je-
stem ci potrzebna, prawda?
Skoczy�a jak spr�yna, aby zn�w by� blisko mnie. Czu�em jej oddech na policzku
i by