9622
Szczegóły |
Tytuł |
9622 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9622 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9622 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9622 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Chris Bunch
Ostatni Legion
(Last Legion)
Przek�ad: Rados�aw Kot
Dla
Dona i Carol McQuinn�w
Megan Zusne i Gary�ego Lothiana
Jima Fiskusa
Oraz oczywi�cie, bo jakby inaczej,
Tego prawdziwego Bena Dilleya
I prawdziwego Jordana Brooksa
1
Ross 248/planeta Waughtal/Primeport
Alej� wolno przelecia� policyjny �lizgacz. Za jego szybami mign�y blade twarze
glin.
Patrzyli z ca�kowit� oboj�tno�ci� prosto przed siebie.
Baka, pomy�la� Njangu Yoshitaro. Odprowadzi� suk� spojrzeniem. Oznakowany
czerwonymi pasami antygraw wzni�s� si� i przelecia� nad kopu�� na zakr�cie
ulicy. Co za
g�upcy.
Njangu nosi� brunatne spodnie, tunik� w tym samym kolorze oraz kominiark�.
Opu�ci�
j� teraz na twarz, poprawi� u�o�enie otwor�w na oczy i ruszy� alej�. By�a
zupe�nie pusta
i jasno o�wietlona. Tylko niekt�re witryny sklep�w by�y ciemne, na wi�kszo�ci
�wiat�o uka-
zywa�o ustawione w r�nych pozach manekiny, meble i mn�stwo szpanerskiej
elektroniki.
W dzielnicy Yoshitara podobne cacka miewali tylko ci, kt�rym uda�o si� je
ukra��.
Njangu przemkn�� na drug� stron� ulicy do wzmocnionych stal� g�adkich drzwi.
Szybko ustali�, �e s� zamkni�te na zamek Ryart model 06. Nie najtrudniejszy, ale
i nie taki
�atwy do sforsowania. Cztery klawisze numeryczne. B�dzie mia� trzy szans�, zanim
zamek
zablokuje si� albo uruchomi alarm. Jedno albo drugie, zale�nie od bud�etu albo i
nat�enia
paranoi w�a�ciciela sklepu. Spokojnie, najpierw naj�atwiejsze. Ustawienie
fabryczne to 4783.
Spr�bowa�, bez skutku. Wydaje mu si�, �e jest sprytny, pomy�la� o w�a�cicielu.
Ale jego
sprzedawcy czasem otwieraj� te drzwi. Mo�e numer posesji to 213. Zero na
pierwszym czy
na drugim miejscu? Raczej na pierwszym.
Wybra� kombinacj�. Drzwi otworzy�y si� z cichym szcz�kni�ciem.
Wcale nie taki sprytny.
W wys�anym grubym dywanem pomieszczeniu sta�o ponad dziesi�� otwartych skrzy-
nek. Le��ce w nich na wp� �wiadome klejnoty odbija�y wpadaj�ce z ulicy �wiat�o.
Porusza�y
si� z wolna niczym w�e i spowija�y pomieszczenie w zmienny, kalejdoskopowy
blask.
Wyci�gn�� z kieszeni komunikator, przycisn�� na d�u�ej guzik transmisji, a potem
raz
kr�tko i znowu d�ugo. Ku otwartym drzwiom sklepu pobieg�o cicho z p� tuzina
cieni.
Yoshitaro wymkn�� si� na ulic� i nawet si� nie obejrza�. Potem spotka si�
z pozosta�ymi i odbierze swoj� dzia�k�.
Trzy przecznice dalej skr�ci� w ciemn� uliczk�, zdar� kominiark� z g�owy, zdj��
r�ka-
wiczki i wepchn�� to wszystko do torby u pasa. Ruszy� szybkim krokiem. Zwyk�y,
smuk�y
i wysoki m�odzieniec, kt�ry zasiedzia� si� gdzie� do p�na i spieszy si� do
domu, do ��ka.
W alei za jego plecami hukn�� strza�. Jeden, potem drugi i trzeci. Kto�
krzykn��, kto�
inny wrzasn��. Rozleg� si� metaliczny g�os z megafonu. Z tej odleg�o�ci nie
rozr�nia� s��w,
ale takim tonem mogli odzywa� si� tylko str�e prawa.
Cholera!
Njangu si�gn�� do pasa i wyj�� oprawn� w sk�r� ksi��k�. Zamkn�� kryj�c� ju�
tylko
z�odziejskie akcesoria torb� i wepchn�� j� pod zaparkowany obok chodnika pojazd.
Kiedy
zamkn�li �wi�tyni�? Godzin�... nie, p�torej godziny temu. Sp�ni�e� si� na
ostatni� kolejk�,
co? Tak, i wst�pi�em do baru, �eby co� przek�si�. I wzi��em kanapk�. Prosz�, mam
jeszcze
opakowanie w kieszeni. Taa... Gra, b�dzie dobrze.
Oby. Oby naprawd� zagra�o.
�wiat�o szperacza znalaz�o go dopiero dziesi�� przecznic dalej, w po�owie drogi
na
drug� stron� ulicy. Od razu wystrzelili liny. Jedna owin�a mu si� w pasie,
druga przycisn�a
r�ce do tu�owia. Upad�. Gdy obr�ci� si� na bok, ujrza� podchodz�ce coraz bli�ej
nogi, a nad
nimi zarys blastera.
- Nie rusza� si� - powiedzia� brzmi�cy metalicznie szorstki glos. - Zosta�e�
zatrzyma-
ny przez funkcjonariusza policji Federacji jako podejrzany o stworzenie
zagro�enia dla �ycia
i bezpiecze�stwa publicznego. Ka�da pr�ba oporu zostanie uznana za zamach na
przedstawi-
ciela organ�w porz�dkowych.
Pos�ucha�.
- Dobrze. Najlepiej nawet nie oddychaj. - G�os nabra� niemal ludzkiego odcienia.
-
Hej, Fran. Mamy go.
Z suki wysiad�a kolejna para n�g.
Njangu poczu� kopni�cie w plecy, jego �niad� twarz omi�t� promie� latarki.
Jeden z gliniarzy poci�gn�� �ylastego m�odzie�ca za p�ta i postawi� go na nogi.
Yos-
hitaro by� wy�szy od obu m�czyzn.
- Domy�lam si�, �e nie mia�e� nic wsp�lnego z t� ma�� rob�tk� w B&E na
Giesebech-
strasse, co? Dziesi�� minut temu ci� tam nie by�o?
- Nie mam poj�cia, o czym pan m�wi - odpar� Njangu.
- Taa. I pewnie nie znasz nikogo takiego jak Lo Chen, Peredur albo Huda? To paru
twoich kumpli, kt�rych przyskrzynili�my.
Yoshitaro zmarszczy� czo�o, udaj�c, �e wysila pami��, i potrz�sn�� g�ow�.
- Ciekawe, czy wpad�e� w oko kamerze? - rzuci� weso�o gliniarz. - Ale to i tak
bez
znaczenia, bo znale�li�my przy tobie to. - Wyj�� z buta kieszonkowy blaster. -
Co zamierza�e�
z nim zrobi�?
- Nigdy wcze�niej go nie widzia�em - zapewni� go Njangu, przeklinaj�c w duchu
swoj� g�upot�. Sam im si� wystawi�.
- Teraz ju� widzisz - powiedzia� drugi policjant. - Wypad� ci zza paska, gdy ci�
z�apa-
li�my. Kiepsko b�dzie, Yoshitaro. Naruszenie godziny policyjnej, pobyt bez
zezwolenia poza
swoj� dzielnic�, posiadanie broni palnej, kt�r� na dodatek pr�bowa�e� na nas
wyci�gn��.
- Pr�bowa�, pr�bowa�, sam widzia�em - rzuci� pierwszy gliniarz.
- Wi�c jeszcze usi�owanie morderstwa. Starczy z nawi�zk�, nie s�dzisz?
Njangu zachowa� oboj�tny wyraz twarzy.
Gliniarz wbi� mu pi�� w �o��dek, patrz�c z przyjemno�ci� na jego twarz. Njangu
zgi�� si� wp� i run�� do przodu, obracaj�c si� tak, aby pa�� na rami�. Gdy ju�
le�a�, machn��
nogami, trafiaj�c w �ydki policjanta. Zaskoczony gliniarz krzykn�� z b�lu i
run�� jak d�ugi.
Upuszczona latarka odtoczy�a si� na bok, plama �wiat�a zata�czy�a po ciemnych
fasadach
budynk�w.
Yoshitaro pr�bowa� ukl�kn�� i postawi� nawet jedn� stop�, gdy doskoczy� do niego
drugi gliniarz. Njangu zobaczy� zmierzaj�c� ku jego twarzy pi�� w r�kawicy.
Chwil� p�niej przesta� widzie� cokolwiek.
- Chyba nie mamy si� za bardzo nad czym zastanawia� - powiedzia�a kobieta
o surowym wyrazie twarzy i spojrza�a ponownie na trzy ukryte przed spojrzeniem
Yoshitara
monitory. - Wszystkie dowody �wiadcz� przeciwko tobie, a tw�j obro�ca z urz�du
przyzna�,
�e nie mo�e ci nijak pom�c.
Posiniaczone oblicze Njangu pozosta�o nieruchome.
- Masz niez�y dorobek jak na osiemna�cie lat - ci�gn�a kobieta. - Chyba
szcz�liwie
si� z�o�y�o, �e nie zd��y�e� na czas wyci�gn�� tej broni. - Zamilk�a na chwil�.
Czy masz co-
kolwiek do powiedzenia, Stefie Yoshitaro?
- Nie u�ywam ju� tego imienia.
- Rozumiem. Dobrze, Njangu Yoshitaro.
- To brak szacunku wobec s�du - upomnia� go g�o�no przysadzisty przedstawiciel
po-
licji.
S�dzina dotkn�a jakich� sensor�w.
- Spory i nieciekawy dorobek - mrukn�a. - Zacz��e�, gdy mia�e� trzyna�cie lat.
Co si�
z tob� sta�o, Njangu? Akta twojej rodziny nie �wiadcz� o tym, aby� mia� jakie�
powody do
takiej zmiany.
Nie maj� prawa. Matka nigdy nie wychodzi�a z domu posiniaczona. Zawsze czeka�a,
a� si�ce zejd�. Stary kupowa� sobie prochy po ca�ym mie�cie. Czasem pichci�
w�asne. Marita
pr�dzej by umar�a, ni� powiedzia�a komukolwiek obcemu o nocnych wizytach
tatusia. Nie,
nie mia�em �adnego powodu, aby przesta� by� ch�opcem z dobrego domu.
- C�, masz wi�c co� do powiedzenia? Jakie� okoliczno�ci �agodz�ce? Ci��� na
tobie
bardzo powa�ne oskar�enia, i to niezale�nie od sprawy rabunku u Van Cleefa,
kt�ry przepro-
wadzi�e� razem ze swoimi kolegami z gangu. Chocia� wy nazywacie si� chyba
inaczej.
Cokolwiek powiem, i tak nie dotrze, pomy�la�.
- Bior�c pod uwag� tw�j wiek, mog� ci przedstawi� dwie mo�liwo�ci do wyboru -
powiedzia�a oficjalnym tonem s�dzina. - Pierwsza to oczywi�cie uwarunkowanie.
Uwarunkowanie? Odzywaj�cy si� w g�owie g�os powtarzaj�cy a� do �mierci, co
robi�.
Nie pluj na chodnik, Yoshitaro. Nie pij. Nie bierz proch�w. Pracuj ci�ko. Nie
krytykuj Fede-
racji. Gdy policjant spyta, odpowiedz mu uprzejmie i niczego nie ukrywaj.
Gwarantowana
praca, strumienie cudzych kredyt�w przep�ywaj�cych przez r�ce i �adnej my�li,
aby zgarn��
z tego troch� dla siebie, bo g�os by si� pogniewa�. Nie, uwarunkowanie to
kiepski pomys�.
- Druga mo�liwo�� to �ycie.
Na tej wi�ziennej planetoidzie nie mo�e by� o wiele gorzej ni� tutaj, w
Primeport,
przemkn�o mu przez g�ow�.
- Masz p� godziny na podj�cie decyzji. Prosz� odprowadzi� aresztanta do celi.
Stra�nik podszed� do Njangu, kt�ry ju� sta�.
- Znam drog�.
- Poczekaj! - S�dzina otworzy�a jeszcze jaki� dokument i spojrza�a na ekran. -
Prawie
bym zapomnia�a, �e jest i trzecia mo�liwo��, Yoshitaro. Kilka dni temu
dostali�my pewne
pismo z wy�szej instancji. Chocia� w�tpi�, czy w og�le zechcesz wzi�� to pod
uwag�.
2
Capella/�wiat Centralny
Alban Corfi, odpowiedzialny za sektor Elis oficer zaopatrzenia przydzielony do
Sekcji
�wiat�w Nierozwini�tych, by� z natury ostro�ny. Dwa razy przeczyta� rozkaz, nim
pokiwa�
g�ow� i spojrza� na swojego prze�o�onego, szefa Wydzia�u Zaopatrzenia, Pandura
Meghavar-
ne.
- Bardzo niezwyk�e, sir - zgodzi� si�. - To ju� chyba trzydziesta pro�ba o
uzupe�nienia
i wsparcie logistyczne wystosowana w tym roku przez Grup� Uderzeniow� Szybka
Lanca?
Swoj� drog�, co za pretensjonalna nazwa. A stacjonuj� w okolicy, gdzie gwiazdy
chyba gasi
si� na noc...
- Dok�adnie trzydziesta czwarta - sprecyzowa� Meghavarna.
- Nie rozumiem tego, sir. Ale mo�e pan potrafi wyja�ni�, dlaczego wszystkim
odpo-
wiada si�, �e z braku wystarczaj�cego priorytetu albo sprz�tu w magazynach, albo
nawet
z uwagi na to, �e �le wype�nili formularz, nie dostan� nic, a ci tutaj nie tylko
dostaj�, co chc�,
ale jeszcze otrzymali priorytet beta?
- �wietne pytanie, Corfi. Sam te� zada�em je w paru miejscach, ale nie
doczeka�em si�
odpowiedzi. Zostaje nam uzna�, �e to fanaberia ich lordowskich mo�ci.
- C�, sir - rzek� Corfi, znowu spogl�daj�c na dokument. - Czeg� zatem nasi
dzielni
frontowcy tak po��daj� od Konfederacji? Pewnie wyobra�aj� sobie, �e tylko
marzymy o tym,
aby ich obdarowa�, i pokonamy dla nich wszystkie przeszkody... jakby�my ju�
teraz nie robili
bokami.
Hm... - ci�gn��. - Sze�� jednostek patrolowych klasy Nirvana wraz z kompletem
cz�-
�ci zamiennych i wyposa�enia. C�, pr�dzej para im p�jdzie uszami, nim zobacz�
cho� jedn�.
Wszystkie, kt�re s� obecnie na linii monta�owej, zosta�y zaklepane dla
Specjalnych Oddzia-
��w Porz�dkowych. Priorytet alfa. Dalej, trzydzie�ci pi�� ci�kich
transportowc�w zdolnych
przewie�� co najmniej dziesi�� kiloton na odleg�o�� tysi�ca jednostek albo i
dalej... O ile so-
bie przypominam, mamy nieco takich po generalnym remoncie, akurat dla nich.
W specyfikacji wymieniono pojazdy desantowe, wsparcia artyleryjskiego i tym
podobne.
Niewiarygodne ��dania, ale przy priorytecie beta pewnie b�dziemy musieli im to
da�. Sporo
ma�ych pojazd�w, system�w uzbrojenia - to akurat �aden problem. Co takiego?
Dwadzie�cia
jednostek szturmowych klasy Nana? A sk�d oni mogli s�ysze� o nich na tym swoim
zadupiu?
Nany nie zosta�y nawet jeszcze oficjalnie przej�te przez flot�. Beta, szmeta,
�aden priorytet.
Nie wydaje mi si�, aby to musia� by� nasz k�opot...
- Prosz� spojrze� uwa�niej. Tutaj - powiedzia� Meghavarna.
Corfi spojrza� i uni�s� brwi. Obok wskazanego punktu wykazu wida� by�o skre�lon�
zielonym tuszem notk�: Zgoda, R. E.
- C� - mrukn��, zawstydzony zbyt pospiesznie rzucon� uwag�. - Myli�em si�. Ale
je�li on si� zgadza, to sam b�dzie si� t�umaczy� przed g�r�. - Prychn�� g�o�no,
dystansuj�c si�
od spodziewanej awantury. - Siedmiuset pi��dziesi�ciu do�wiadczonych ludzi.
Ludzi mog�
dosta�, tych mamy do��, starczy wygarn�� ich nieco wi�cej ze slums�w. Ale
do�wiadczonych? Czy on nie wie, �e panuje pok�j?
Meghavarna u�miechn�� si� lekko.
- A transport?
- Mamy Malverna. Akurat jest doposa�any. Zmarnujemy mn�stwo paliwa, ale
z za�og� szkieletow�... B�dziemy mogli wyprawi� go za jeden cykl standardowy.
Albo dwa.
Albo kiedy zjawi� si� wreszcie te bezcenne nany.
- Dobrze - zgodzi� si� Meghavarna. - Rozumiem, �e si� pan tym zajmie. - Wsta�
z fotela. - Troch� si� zaniepokoi�em, gdy zameldowano mi, �e nie pojawi� si� pan
jeszcze na
bramce. Pami�tam, �e mieszka pan a� w Boshdam.
- Wczoraj nie pr�bowa�em nawet wraca� do domu wyja�ni� Corfi. - Zosta�em
w klubie. Nie chcia�em napyta� sobie biedy.
- Czego chc� tym razem? - spyta� Meghavarna. - Ca�kiem si� ju� zgubi�em w tych
protestach.
- Mo�e chleba, mo�e ciastek albo pierniczk�w. Kto ich tam wie? Zreszt� czy to
wa�ne?
- Ani troch�.
Corfi zasalutowa� wzorowo i wyszed� z gabinetu Meghavarny. Zjecha� na g��wny
poziom, gdzie czeka�a ju� jego ochrona. Przejechali ruchomym chodnikiem p� mili
dalej, do
jego biura.
Zdecydowa�, �e sam dobierze za�og� Malverna, i to z w�asnych ludzi. Cokolwiek by
si� potem dzia�o, nie powinno to si� na nim zem�ci�, gdy� nikogo rozs�dnego nie
interesowa�o, jakie kto dostaje przydzia�y w Korpusie Transportu.
Tak... najpierw znale�� pos�uszn� za�og�, potem poda� jaki� niewinny kurs,
zmieni�
go raz albo dwa i dopiero potem nakaza� skok na Larix. Czysta sprawa.
Corfi dotar� do biura i powiedzia� ochroniarzom, �eby zrobili sobie przerw�, bo
nie
b�dzie ich potrzebowa� co najmniej przez godzin�. Starannie powiesi� opancerzony
p�aszcz na
antycznym �ciennym wieszaku, otworzy� sejf i wyj�� czujnik. Omi�t� ca�y gabinet,
ale nie
znalaz� nic poza dwoma standardowymi pluskwami S�u�by Bezpiecze�stwa. Obie by�y
od
dawna karmione nieszkodliwym be�kotem. Po��czy� si� na wizji z asystentem i
wyda� par�
ma�o istotnych polece�, �eby sprawdzi� lini�. Wci�� czysta. Dotkn�� kontrolek.
Ekran poja�nia�, ukazuj�c niewielki ogr�d i skulon� na syntetycznym mchu m�od�
kobiet�, prawie �e dziewczynk�. By�a naga i mia�a popielatoblond w�osy.
- Cze��, kochany - powiedzia�a gard�owo.
Corfi nieco si� skrzywi�.
- A gdyby to by� dozorca?
- Nie zna mojego kodu. Chocia� nie oczekiwa�am, �e odezwiesz si� przed jutrem.
My�la�am, �e dzi� masz by� z �on�.
- Owszem. Ale gdy widz� ci� tak� jak teraz... Przez te zamieszki chyba drug� noc
z rz�du zostan� w biurze.
- Biedaku. B�d� gotowa.
- Gotowa albo i wi�cej - powiedzia� Corfi. - Pami�tasz t� bransolet�, kt�rej si�
tak
przygl�da�a�?
- Oho...
- Ca�kiem nagle okazuje si�, �e sta� nas na ni�.
Dziewczyna a� pisn�a z zachwytu.
- Wiedzia�em, �e si� ucieszysz.
- Och tak, tak, kochany. Przyjd� czym pr�dzej, �ebym mog�a ci okaza�, jak bardzo
si�
ciesz�. - Rozchyli�a lekko uda i wsun�a pomi�dzy nie d�o�.
- Na razie musz� znika� - oznajmi� Corfi, zauwa�aj�c, �e ma k�opoty ze z�apaniem
tchu. - Zosta�o mi jeszcze troch� pracy.
Dziewczyna u�miechn�a si� i ekran pociemnia�.
Corfi poczeka�, a� serce przestanie mu �omota�, i znowu si�gn�� do kontrolek
��czno�ci. Ekran pokry� si� zak��ceniami, a potem zaja�nia� jednolit� zieleni�.
Corfi wystuka�
kilka cyfr i wszystko si� powt�rzy�o. Za trzecim razem wprowadzi� kombinacj�
zapami�tan�
kilka lat wcze�niej i wcisn�� klawisz �wy�lij�. Przekaz mia� dotrze� na Larix,
ale za
po�rednictwem co najmniej tuzina r�nych przeka�nik�w.
Gdy tylko sko�czy� wprowadza� ostatni� grup� cyfr, zerwa� po��czenie. Ponownie
sprawdzi� lini�. Bezpieczna.
Alban Corfi, kt�ry niebawem mia� si� wzbogaci�, by� bardzo ostro�nym
cz�owiekiem.
3
Altair/Klesura/Szcz�liwa Dolina
Tweg Mik Kerle spogl�da� oszo�omiony na doskona�e pi�kno. Niebo wprawdzie nie
by�o czysto b��kitne, ale lekko czerwonawe, lecz p�yn�y po nim ob�oki. Przez
otwarte drzwi
wpada� wiosenny wiaterek nios�cy wo� kwiat�w, �wie�ego siana i kobiecych perfum.
Us�ysza� perlisty dziewcz�cy �miech. A� sapn�� z irytacji.
Jak w tych warunkach mia� przeprowadzi� zaci�g do Si� Zbrojnych Konfederacji?
Dlaczego ktokolwiek st�d mia�by chcie� si� pakowa� w bagno jakiego� obcego
�wiata, gdzie
na dodatek z pewno�ci� kto� zaraz wzi��by go na cel? Kto zostawi�by z w�asnej
woli ten
zak�tek, w kt�rym ka�dy najwyra�niej zna swoje miejsce i, co gorsza, bardzo mu
si� to
miejsce podoba? Dolin�, w kt�rej wszystkie kobiety s� pi�kne i szcz�liwe, a
m�czy�ni ro�li
i dobrze wychowani?
Tak jak ten osi�ek, kt�ry spogl�da� w�a�nie przez okno na starannie przygotowan�
przez Kerlego ekspozycj�. Na jednej dioramie wida� by�o, jak drobna pani tweg w
mundurze
przeprowadza �wiczenia z dwudziestoma podw�adnymi. Na drugiej jaki� cent
odbiera� medal
od swojego cauda, a za plecami setka jego �o�nierzy pr�y�a si� dumnie w r�wnych
szeregach. Na �rodkowej za� dw�ch szturmowc�w sprawdza�o mo�liwo�ci nowego
uzbrojenia. M�czyzna ju� do�� d�ugo wpatrywa� si� z otwartymi ustami w drobne
figurki.
I co? Pewnie zaraz wybuchnie rubasznym �miechem i p�jdzie zbiera� rzep� czy co
tutaj
uprawiaj�.
Kerle a� j�kn��, patrz�c na ten okaz. Prawie dwa metry wzrostu, dobrze zbudowany
i muskularny, blondyn. Rasowy jak ma�o co i tak przystojny, �e kilka lat
szkolenia,
a podw�adni w ogie� za nim p�jd�. �ywcem zdj�ty z plakatu werbunkowego. Nie
odchod�,
ch�opcze, pomy�la� Kerle. Wejd� tu do mnie i pom� biednemu twegowi wyrobi�
norm�.
Kerle prawie �e zagulgota� ze szcz�cia, widz�c, �e kmiotek przechodzi przez
pr�g.
Zaraz zerwa� si� na r�wne nogi i u�miechn�� tak, jak powinien si� u�miecha�
wypr�bowany towarzysz broni, chocia� nie mia� wi�kszych w�tpliwo�ci, �e m�odzian
wymkn�� si� po prostu z kt�rego� z pobliskich dom�w. By� bardzo zmieszany.
- Witaj, przyjacielu.
- Dzie� dobry. Chcia�bym si� zaci�gn�� - powiedzia� ch�opak.
- To bardzo dobrze trafi�e�. Je�li si� zdecydujesz, nigdy nie b�dziesz tego
�a�owa�.
Konfederacja potrzebuje takich ludzi jak ty. B�dziesz m�g� z dum� nosi� mundur i
m�wi�, �e
s�u�ysz jej rz�dowi.
- Tak naprawd� to interesuj� mnie podr�e...
- To idealnie si� sk�ada. Widzia�em ju� dwadzie�cia albo trzydzie�ci �wiat�w, a
jestem
w armii dopiero od dziesi�ciu lat. Po czterech dosta�em twega, a przy
najbli�szej kolejce
awans�w powinienem zosta� starszym twegiem - zapali� si� Kerle. - Chocia�
oczywi�cie nie
musisz zaci�ga� si� na tak d�ugo. Standardowy kontrakt to cztery ziemskie lata.
- To ma sens - odpar� Garvin Jaansma. - Ka�dy ma wtedy szans� zorientowa� si�,
czy
chce zosta� na d�u�ej.
- Interesuje ci� jaki� konkretny przydzia�?
- Tutaj zwykle pracuj� na dworze. Nie lubi� pod dachem. A co to jest? - spyta�
wskazuj�c model pojazdu desantowego.
Kerle uni�s� miniatur�.
- To grierson u�ywany przez piechot� wojsk pancernych. Jej standardowy pojazd
bojowy. Przenosi dwie dru�yny. Tutaj ma dwa dzia�ka, tutaj wyrzutnie rakiet.
Wyst�puje
w wielu r�nych wersjach. Wysoce niezawodny, ma zdwojony modu� antygrawitacyjny,
kt�ry
mo�e go wynie�� na tysi�c metr�w. U�ywamy go do patroli i ataku. W tym drugim
wypadku
korzysta ze wsparcia ci�kich pojazd�w artyleryjskich, jak ten tutaj zhukov. No
i oczywi�cie
dzia�a zawsze w zespole. Po modyfikacjach mo�e s�u�y� jako wewn�trzsystemowy
statek
kosmiczny. Za rok, albo i szybciej, mo�esz dosta� dow�dztwo takiego pojazdu, a
to oznacza
du�e zaufanie ze strony Konfederacji, bo wart jest a� pi�� milion�w kredyt�w. Do
tego nale�y
doliczy� jeszcze oczywi�cie �ycie dwudziestu ludzi. Kto� w twoim wieku rzadko
mo�e liczy�
na r�wnie odpowiedzialn� prac� zako�czy� Kerle podnios�ym tonem.
- Brzmi ciekawie - przyzna� Jaansma.
- Najpierw jednak musimy za�atwi� kilka spraw - powiedzia� Kerle, czuj�c przez
sk�r�, co zaraz us�yszy. Odruchowo podkuli� palce w wypolerowanych na lustrzan�
g�ad�
butach. - Rozmawia�e� ju� o tym z rodzin�?
- Nie b�d� mieli nic przeciwko. Uwa�aj�, �e sam najlepiej potrafi� powiedzie�,
co dla
mnie dobre, i popr� moj� decyzj�. Poza tym mam osiemna�cie lat, wi�c chyba mog�
decydowa� o sobie, prawda?
- I to b�dzie twoja pierwsza doros�a decyzja - zgodzi� si� Kerle. - Jeszcze
jedno
pytanie. Nie mia�e� zapewne dot�d �adnych k�opot�w z prawem?
- Najmniejszych - odpar� natychmiast m�odzieniec.
- Na pewno? �adnej przeja�d�ki po�yczonym samochodem, �adnej burdy, nie z�apano
ci� z alkoholem ani trawk�? Gdyby chodzi�o o co� drobnego, uzyskaliby�my
wymazanie
sprawy.
- W og�le nic nie by�o - powiedzia� Garvin ze szczerym u�miechem.
4
Capella/�wiat Centralny
Garvin Jaansma przystan�� i zadar� g�ow�. Z otwartymi ustami wpatrzy� si�
w g�ruj�cy nad szeregiem wsiadaj�cych masyw transportowca Malvern.
- Ruszaj si�, kmiotku! - rzuci� czuwaj�cy nad za�adunkiem zawodowy �o�nierz. -
Konfederacja nie �yczy sobie, �eby� skr�ci� kark jeszcze przed szkoleniem.
- Dobra rada, finf - odezwa� si� kto�. - Szczeg�lnie �e m�wi to taki dzielny
weteran.
Mog� rzuci� okiem na twoje ordery?
M�ody podoficer poczerwienia�. Na mundurze mia� tyle odznacze�, ile w�os�w na
ogolonej do sk�ry g�owie.
- Milcze� - warkn��.
Pyskaty rekrut spojrza� mu twardo w oczy. Podoficer wzdrygn�� si�, jakby dosta�
w twarz.
- Rusza� si� - powiedzia� i czym pr�dzej odszed�.
M�czyzna, kt�ry zosta� na placu boju, by� og�lnie wielki, ale nie oty�y, tylko
masywnie zbudowany. Nieustannie patrzy� wilkiem spod zaczesanych do przodu
i rzedniej�cych z lekka czarnych w�os�w. Policzek szpeci�a mu blizna si�gaj�ca
a� �rodka
�ylastej szyi. Wygl�da� na trzydziestoparolatka. Nosi� dawno nie czyszczone
p�buty, grube
czarne spodnie z drelichu i bluz�, kt�ra w czasach swojej �wietno�ci musia�a
sporo
kosztowa�. Mia� te� ma�� podniszczon� torb�, na kt�rej w zdradzaj�cy wojskowe
obycie
spos�b wypisano: KIPCHAK, PETR.
Spojrza� na Jaansm� i rekruta obok, parskn�� i odwr�ci� g�ow�.
- Chcia�bym si� nauczy�, jak to robi� - powiedzia� cicho ten drugi rekrut.
- Co robi�? - zapyta� Garvin.
- Za�atwi� go�cia samym spojrzeniem, jak tamten przed chwil�. Taniej ni�
blasterem
i nie sprawia tylu k�opot�w.
Garvin wysun�� przed siebie skierowan� wn�trzem do g�ry d�o�. Tamten powt�rzy�
gest.
- Garvin Jaansma.
- Njangu Yoshitaro.
Garvin przyjrza� si� s�siadowi, kt�ry by� mniej wi�cej jego wzrostu i w podobnym
wieku co on. Mia� ciemn� sk�r�, kr�tko przystrzy�one czarne w�osy i azjatyckie
rysy. Nosi�
czarne spodnie i bladozielon� koszul�, jedno i drugie nie dopasowane i raczej
tandetne. Mia�
w sobie co� z czujnie wypatruj�cego zagro�enia lisa.
- Czy kto� wie, gdzie nas posy�aj�? - spyta�.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar� Njangu. - Rekrutom niczego si� nie m�wi. Chyba �e
naprawd� trzeba, ale to nast�pi pewnie dopiero, gdy wyl�dujemy na miejscu.
- A szkolenie? - spyta� Jaansma. - Zaci�gn��em si� do wojsk pancernych, a na
razie
uczyli mnie tylko czy�ci� kible.
Starszy m�czyzna odwr�ci� si� w ich stron�.
- I tak b�dzie, a� trafisz do jednostki macierzystej. Konfederacja przyj�a nowe
zasady. Teraz rozsy�a mi�so armatnie w stanie surowym, a jednostki same je sobie
przyrz�dzaj�.
- W holo pokazuj� co innego - mrukn�� Njangu.
- A co maj� pokazywa�? Wszystko przez to, �e Konfederacja si� rozpada i nie ma
czasu ani forsy, �eby dba� o wszystkie drobiazgi, jak kiedy�.
- Rozpada si�? - powt�rzy� z niedowierzaniem Garvin. - Nie gadaj!
Garvin zna� nieco �ycie i niejedno ju� widzia�, ale �eby Konfederacja? To
ca�kiem,
jakby kto� oznajmi�, �e gwiazdy jutro zgasn� albo i samego jutra nie b�dzie.
Konfederacja
istnia�a ju� od ponad tysi�ca lat i bez w�tpienia mia�a przetrwa� jeszcze z
dziesi�� tysi�cy.
- W�a�nie. Rozpada si�. Nie widzisz tego, bo jeste� w �rodku zdarze�. Jak
my�lisz, czy
mr�wka pojmuje cokolwiek, gdy cz�owiek zalewa jej gniazdo wrz�tkiem? Albo czy
wygor
domy�la si�, do czego komu� potrzebna jego sk�ra?
�aden z m�odych ludzi nie zrozumia� tych por�wna�.
- A jak s�dzicie, sk�d bior� si� te wszystkie zamieszki i niepokoje?
- Jakie niepokoje?
- Przepierdzieli�cie ca�y czas w koszarach i nawet wiadomo�ci nie ogl�dali�cie?
- No nie - przyzna� Yoshitaro. - Nigdy nie zwraca�em wi�kszej uwagi na
dzienniki.
- To lepiej zacznij. Dobry serwis informacyjny pozwoli ci si� po�apa�, jak
g��boko
tkwisz w bagnie. Albo w jakie szambo zaraz wpadniesz. Przy odrobinie szcz�cia
zd��ysz
nawet spakowa� do�� wysokie buty. A zamieszki... Ludzie burz� si�, bo brak im
dost�pu do
r�nych d�br. �wiat Centralny to przede wszystkim centrum administracyjne, a
wi�kszo��
jego mieszka�c�w to urz�dnicy wysokiego szczebla. Nikt tu niczego nie uprawia,
przez co
ka�dy k�s, czy chodzi o suchary, czy o mase�ko, trzeba sprowadza� frachtem z
innych planet.
Im bardziej za� ca�y system zaczyna szwankowa�, tym cz�ciej zdarzaj� si�
op�nienia
w dostawach i nie ma co do garnka w�o�y�. No i zaczyna si� dro�yzna. W takich
razach
ludziom trudno jest pogodzi� to, co s�ysz� w holo, �e mieszkaj� na
najwa�niejszej planecie
ca�ego wszech�wiata, z prostym faktem, �e nie sta� ich na fasol� z boczkiem.
- A ty sk�d wiesz to wszystko? - spyta� odrobin� zaczepnie Njangu.
Kipchak spojrza� na niego spod ci�kich brwi, ale raczej �agodnie. Nie w��czy�
pe�nej
mocy.
- Bo mam oczy i uszy otwarte - powiedzia�. - Dobrze radz�, zacznij tak samo.
M�g�bym, na przyk�ad, powiedzie� wam, gdzie lecimy, do jakiej jednostki mamy
trafi�,
a nawet co ostatnio dzieje si� na tej planecie. Gdybym chcia�, ale tak si�
sk�ada, �e akurat nie
mam ochoty... By� mo�e zamierza� co� doda�, ale dotarli w�a�nie do rampy
za�adunkowej.
- Poda� nazwisko i �wiat macierzysty - odezwa� si� syntetyczny g�os.
- Petr Kipchak, �wiat Centralny. Gdy mi pasuje, oczywi�cie.
- Przyj�te. Sypialnia numer szesna�cie. Wybra� dowoln� koj�. Nast�pny.
I wielki Malvern wch�on�� ich.
Drugi koniec pomieszczenia gin�� w ciemno�ci, podobnie jak rz�dy trzypi�trowych
koi z ma�ymi szafkami u samego do�u. Tak jak wsz�dzie na statku, r�wnie� tutaj
czu�o si�
�wie�� farb� i by�o wr�cz sterylnie czysto. Spod poremontowych woni przebija�
jednak lekki
od�r kurzu i zgnilizny, jakby Malvern by� lataj�cym skansenem.
Jaki� zagoniony za�ogant nakaza� rekrutom przypi�� si� do koi i czeka� na start.
Niebawem Malvern o�y� i przez pok�ady poni�s� si� g��boki pomruk, da�o si�
wyczu�
lekk� wibracj�.
- Uwaga - rozleg�o si� z g�o�nik�w i odg�os spot�nia�, a� bebechy zacz�y si�
ludziom nicowa�. Statek zadr�a�.
- Jeste�my ju� w przestrzeni? - spyta� Njangu.
- Chyba tak, ale...
- Przygotowa� si� do skoku - us�yszeli z g�o�nika. Chwil� potem poczuli
przelotne
md�o�ci i na chwil� stracili orientacj�, co by�o typowym objawem towarzysz�cym
w��czeniu
nap�du nadprzestrzennego. Czekali, co b�dzie dalej, ale nie dzia�o si� ju� nic
wi�cej. Jak
zwykle zreszt� podczas wi�kszo�ci podr�y kosmicznych.
- Spr�bujmy si� troch� rozejrze� - powiedzia� Garvin, rozpinaj�c pasy.
- My�la�em, �e b�dziemy w stanie niewa�ko�ci - mrukn�� wyra�nie rozczarowany
Njangu.
- Ale szcz�liwie nie jeste�my - stwierdzi� Garvin. - Wi�kszo�� ludzi zaraz by
si�
pochorowa�a, a rzygowiny rozlecia�yby si� po ca�ej sypialni.
- Tak? By�e� ju� w pr�ni? - spyta� Njangu, smakuj�c znane z holofilm�w zdanie.
Garvin u�miechn�� si� i bez s�owa wyszed� z pomieszczenia. Njangu ruszy� za nim.
Na statku nie by�o wiele do ogl�dania. Szereg identycznych zbiorowych sypialni,
kilka
pustych obecnie pomieszcze� na zbi�rki, d�ugie i podobne do siebie korytarze.
Brak�o
iluminator�w, a Njangu i Garvin nie potrafili obs�ugiwa� napotykanych czasem
paneli
z ekranami.
W ko�cu Njangu przystan�� przed w�azem opatrzonym tabliczk� BIBLIOTEKA.
- Poduczmy si� troch�, jak nam proponowa� ten cudak - powiedzia�.
W �rodku ujrzeli ci�gn�ce si� pod �cianami niskie sto�y. W regularnych odst�pach
ustawiono na nich klawiatury, powy�ej kt�rych ciemnia�y ekrany. Njangu usiad�
przy jednym
ze stanowisk i wcisn�� przypadkowy klawisz. Na ekranie zapali� si� napis:
WPROWAD�
PYTANIE.
- Co?
- Wpisz mo�e... port przeznaczenia - zaproponowa� Jaansma.
Yoshitaro pos�ucha�.
PYTANIE NIEDOZWOLONE. SPR�BUJ RAZ JESZCZE.
- To mo�e spyta� o to, o czym m�wi� bliznowaty? O te zamieszki, kt�re podobno
przedstawiaj� w holo.
- Dobra.
Na ekranie pojawi� si� napis: WIDMOM NIE, M�WI� AUT. KONF.
- �e jak?
Po chwili przewin�o si�: 4 RAD. Z BOSHAM OG�USZ. I jeszcze: TUM.
W BLOOIES, UTRAT. KONTR., 32 ZAB., 170 RAN.
- Mam wra�enie, �e chyba m�wimy r�nymi j�zykami - stwierdzi� Njangu.
- Mo�e to tylko taka dziennikarska moda na skr�ty?
Na ekranie pojawi�a si� nagle ho�a dziewoja. Ca�kiem bez ubrania. U�miechn�a
si�,
gdy do�em przejecha� kolejny napis: PROKKY M�WI SPOKO. PO SPORTOWEMU �YJ.
- Dobra stara Prokky - prychn�� Garvin. - Z ni� m�g�bym po sportowemu.
- Ciekawe, czy znajdziemy takie �liczno�ci tam, dok�d lecimy.
- Je�li nawet b�d�, to tylko dla oficer�w. Zreszt� do diab�a z tym. B�dziemy si�
edukowa� p�niej.
- Wy dwaj! - zawo�a� jakie� za�ogant, kt�ry przyuwa�y� ich, biegn�c korytarzem.
- Co
robicie poza swoj� sypialni�?!
- Nikt nie m�wi�, �e nie wolno nam jej opuszcza� powiedzia� Jaansma.
- Nikt te� nie kaza� wam wychodzi�. Ale jak ju� tu jeste�cie, potrzebuj� dw�ch
steward�w do mesy. Idziemy.
Nie czekaj�c na odpowied�, obr�ci� si� i ruszy� korytarzem. Wida� by� pewien, �e
za
nim p�jd�. Njangu i Garvin spojrzeli po sobie i pos�uchali.
- To jak to jest? - spyta� p�g�osem Jaansma. - Wszystko, co nie nakazane, jest
zabronione?
- Chyba tak to nale�y rozumie� - warkn�� Njangu.
Trzeciego dnia na pok�adzie kazano im spakowa� cywilne ubrania i wydano szare
bluzy oraz spodnie i si�gaj�ce za kostki buty z mi�kkimi podeszwami. Na
uniformie nie by�o
�adnych naszywek, oznak ani nawet plakietek z nazwiskami.
- Wygl�damy teraz jak wi�niowie - powiedzia� Garvin.
- W wi�zieniach ubieraj� na czerwono - poprawi� go Njangu.
- Dzi�kuj� za korepetycje, pszepana.
- Prosz� uprzejmie.
- A przy okazji... Co to by�y za ciuchy, kt�re nosi�e�?
- S�ucham? - spyta� nieufnie Yoshitaro.
- No, te szmaty. Nie wygl�dasz mi na kogo�, kto w�o�y�by je z w�asnej woli.
- Co chcesz przez to powiedzie�?
- My�l�, �e na co dzie� ubiera�e� si� o wiele lepiej.
- A owszem. Ale tym razem nie mia�em wyboru. Kto� kupi� mi to wdzianko na kr�tko
przed za�adunkiem - stwierdzi� Njangu takim tonem, �e Garvin wola� ju� go o nic
nie pyta�.
Porz�dek dnia podczas lotu by� prosty: stan�� w kolejce po tac� z jedzeniem,
�wiczenia, znowu kolejka w sto��wce, nieco czasu na rozmowy albo partyjk�
czego�, kolejka,
sen... I czas jako� p�yn��.
Petr Kipchak zajmowa� koj� w drugim ko�cu pomieszczenia, ale nie pr�bowa� szuka�
towarzystwa Njangu i Garvina. Widywa�o si� go albo na si�owni, gdzie ca�ymi
godzinami
m�czy� maszyny z ci�arkami, albo w koi, gdzie czyta� co� z dysku i kompletnie
ignorowa�
otoczenie.
- Nie podoba mi si� ta wsp�lna �a�nia - mrukn�� Njangu.
- Dlaczego?
- A je�li kogo� to natchnie?
- Spoko. Dodaj� nam co trzeba do jedzenia. Nic w g�owie nikomu nie postanie.
- Chyba masz racj�... Nie stan�� mi od startu!
- Widzisz? S�uchaj tylko wujka Garvina, a wszystko b�dzie dobrze.
- Prawdziwy fakir na gwo�dziach - wyj�ka�a rekrut Maev. - Nie uwierzycie...
- W co? - spytali r�wnocze�nie Garvin i Njangu ze swoich prycz.
- Chod�cie. Musicie to zobaczy�. - Maev skin�a na nich i poprowadzi�a do �a�ni,
kt�ra by�a akurat prawie pe�na m�czyzn i kobiet szykuj�cych si� do kolacji.
Wskaza�a na jeden z boks�w prysznicowych, w kt�rym m�g�by zmie�ci� si� nawet
tuzin os�b. Jednak teraz zajmowa� go jeden m�czyzna - Petr Kipchak. �piewa�
g�o�no
a fa�szywie i wyra�nie nie zdawa� sobie sprawy, �e kto� go obserwuje.
Garvin ju� mia� spyta�, co w tym szczeg�lnego, gdy zobaczy�.
Kipchak pracowicie szorowa� sobie genitalia. Robi� to szczotk� ze sztywnym
plastikowym w�osiem. Zwykle u�ywano takich do czyszczenia �cian �a�ni.
- O bogowie - j�kn�� Garvin i zaraz si� wycofali, bo Kipchak podni�s� g�ow�.
- Widzieli�cie? To psychol - szepn�a Maev.
Njangu ju� mia� si� zgodzi�, gdy zerkn�wszy jeszcze raz do boksu, ujrza� lekki
u�miech b��kaj�cy si� po obliczu Kipchaka. �obuz znalaz� spos�b na wywalczenie
sobie
chwili prywatno�ci, pomy�la� rozbawiony.
Garvina obudzi�a seria brz�czyk�w, kt�re rozlega�y si� co jaki� czas na
pok�adach. Jak
mu powiedziano, by�y to sygna�y czasu przeznaczone dla za�ogi transportowca.
Wko�o
rozlega�o si� chrapanie w r�nych tonacjach, by�o ciemno. Pali�y si� jedynie
czerwone �wiat�a
awaryjne na grodziach. Daleko na drugim ko�cu pomieszczenia wida� by�o bia��
po�wiat�
bij�c� z �a�ni.
Po chwili Garvin uzna�, �e jednak chce mu si� pi�, wsta� wi�c i pocz�apa� w
tamt�
stron�.
W �rodku by�o pusto, je�li nie liczy� czterech m�czyzn i dw�ch kobiet. Jedna z
nich
sta�a przy wej�ciu na czujce, a pozostali siedzieli albo kucali wko�o
roz�o�onych na pod�odze
dw�ch kocy. Wszyscy nale�eli do starszych wiekiem rekrut�w. W�r�d nich by� Petr
Kipchak.
Na kocach le�a�y karty i pieni�dze. Kipchak mia� tylko kilka banknot�w i par�
monet,
podczas gdy przed rozdaj�cym le�a�a ca�a sterta waluty z r�nych �wiat�w.
Pi�tka graczy zmierzy�a Garvina wzrokiem, on jednak nie wykaza� zainteresowania
i podszed� do pisuaru. W pierwszej chwili, gdy zrozumia�, co widzi, o�ywi� si�,
ale zaraz si�
opanowa�, udaj�c oboj�tnego.
Zrobi� co nale�a�o, popi� wody z kranu i podszed� do graczy. Mocno zbudowany
�ysawy rozdaj�cy uni�s� g�ow�.
- Wracaj spa�, synku. To nie na tw�j rozum.
- Pieni�dze m�odocianych nie s� dobre? - spyta� Garvin.
Rozdaj�cy prychn��, ale po chwili si� u�miechn��. Do�� niemile. Otaksowa�
Jaansm�
spojrzeniem. Przez chwil� obraca� odruchowo wielki srebrny pier�cie�, kt�ry
tkwi� na palcu
jego lewej d�oni. W ko�cu si� odezwa�:
- Chcesz straci�, twoja sprawa. Nie mam nic przeciwko. Je�li pozostali te� si�
zgodz�.
Kipchak chcia� chyba co� powiedzie�, ale tylko potrz�sn�� g�ow�. Reszta wykona�a
podobny gest albo wzruszy�a ramionami.
- Stawki posz�y ju� do�� wysoko, wi�c szykuj si� na ostr� jazd�, ch�opcze. I
pami�taj,
nie p�acz, gdy zostaniesz go�y. Przynie�, co masz.
Garvin wr�ci� do swojej pryczy, nastawi� w�asn� kombinacj� cyfr na zamku szafki
i wyj�� skarpetk�. Trzyma� w niej gruby rulon banknot�w. Ubra� si� pospiesznie i
sprawdzi�,
czy dobrze zapi�� buty.
- Co si� dzieje? - spyta� p�przytomny Njangu.
- W �a�ni zal�g�o si� kasyno. Chc� si� przy��czy�.
- Nie wiedzia�em, �e jeste� w tym dobry.
- Nie jestem. Ale ten, kt�ry trzyma bank, te� nie jest. To mechanik.
Njangu usiad� na pryczy.
- Co chcesz zrobi�?
- Zgarn�� nieco pieni�dzy.
- Uwa�aj.
- Zawsze... - zacz�� Jaansma, ale zastanowi� si�. Chcesz si� przy��czy�?
- Nie gram w karty.
- Nie musisz. Mam pomys� na niez�y ubaw.
Garvin wyja�ni� szeptem, o co mu chodzi. Njangu najpierw zmarszczy� czo�o, potem
u�miechn�� si� szeroko.
- Tylko jedno pytanie. Dlaczego mamy si� wtr�ca�? Mo�emy napyta� sobie biedy.
- Mam wra�enie, �e sam ju� sobie odpowiedzia�e�.
- Mo�e i tak... Czemu nie?
- Dobra. Na pocz�tek daj mi z kwadrans.
Garvin rozsun�� pi�� trzymanych w d�oni kart. Nie by�y przesadnie dobre, ale z�e
te�
nie. To by�o ju� czwarte rozdanie, w kt�rym wzi�� udzia�. W dw�ch spasowa�, w
jednym
postawi� i przegra�.
- Dziesi�� kredyt�w na g�rk� - powiedzia�a kobieta przy kocach i rzuci�a banknot
na
�rodek zaimprowizowanego stolika.
Garvin doda� dwie monety. W ko�cu w stawce zosta�o trzech graczy, w tym Kipchak.
- Dalej, synu - powiedzia� rozdaj�cy. - Wypadasz?
- Dobieram jedn�. - Jaansma si�gn�� do wydzielonej kupki pi�ciu kart, a
rozdaj�cy
zaraz uzupe�ni� brak z talii. - Nic z tego - westchn�� Garvin i rzuci� karty na
koc.
Po nast�pnych dw�ch kolejkach Kipchak uszczkn�� nieco z puli.
Rozdaj�cy tasowa� karty, gdy do �azienki w�lizn�� si� Yoshitaro.
- Hej, Kipchak, mam dla ciebie te pieni�dze, co jestem ci winien. Wygra�em
wczoraj
w ko�ci.
Petr zamruga�, spojrza� przenikliwie na Njangu i ju� mia� co� powiedzie�, gdy
Yoshitaro lekko pokiwa� g�ow�.
- A, jasne. Zaraz wracam - rzuci�, wstaj�c.
- Mam je w plecaku - powiedzia� Njangu i obaj wyszli.
Przy kolejnym rozdaniu wygra� znowu trzymaj�cy tali�.
Petr i Njangu wr�cili. By�o wida�, �e Kipchak jest wyj�tkowo wkurzony, ale zaraz
si�
uspokoi�. Usiad�, a Njangu opar� si� o �cian� w pobli�u wyj�cia jak kto�, kto
nie mo�e spa� i z
nud�w przyszed� pokibicowa�.
Gra ci�gn�a si� jeszcze godzin�. Garvin zauwa�y�, �e jeden z m�czyzn oblizuje
wargi za ka�dym razem, gdy blefuje, a kobieta ci�gnie za kosmyk w�os�w, kiedy
dostaje
mocne karty. Inni te� mieli swoje charakterystyczne zachowania. Przede wszystkim
obserwowa� jednak rozdaj�cego. Wprawdzie nie zawsze dopisywa�o mu szcz�cie, ale
stopniowo gromadzi� przed sob� coraz wi�cej kredyt�w.
W pewnej chwili Garvin rozprostowa� nogi i tr�ci� przy tym stop� Petra.
- Przepraszam - mrukn��.
Kipchak nie zareagowa�.
- Szkoda, �e nie mamy nic do picia - j�kn�� kto�. - Nie ma gorszego pecha, jak
przegrywa� na trze�wo.
M�czyzna z pier�cieniem zebra� karty i zacz�� je pospiesznie tasowa�.
- Czy mog� prze�o�y�? - spyta� Jaansma.
- Jasne - rzuci� rozdaj�cy. - Nawet powiniene�. - Po�o�y� karty na kocu.
Garvin uni�s� tali� jedn� d�oni� i sprawnie j� prze�o�y�. M�czyzna z
pier�cieniem
przyjrza� mu si� uwa�nie, wzi�� tali� i zacz�� rozdawa� karty.
W �a�ni by�o na tyle cicho, �e s�ycha� by�o wyra�nie szum pok�adowych
wentylator�w i mi�kkie uderzenia rzucanych kart. Mo�liwe, �e ten ostatni odg�os
brzmia�
nawet troch� g�o�niej, ni� powinien.
Rozdaj�cy skrzywi� si� rado�nie, unosz�c swoje karty.
- Tym razem b�dzie drogo - obwie�ci�. - St�wa za samo sprawdzenie, czy nie
przesadzam.
- Wchodz� - oznajmi� Kipchak i wrzuci� do puli wi�kszo�� ze swoich rezerw.
- Ja te� - powiedzia� Garvin.
Spo�r�d pozosta�ych dwie osoby rzuci�y karty na st�.
- Bior� dwie karty - mrukn�� Jaansma i si�gn�� do stosu. Bez drgnienia powieki
spojrza� na nowe karty.
- Rozdaj�cy bierze jedn�.
- Zostaj� przy swoich - powiedzia� Kipchak.
Kobieta wzi�a dwie, ostatni z m�czyzn trzy.
- Jeszcze sto - oznajmi� facet z pier�cieniem.
Kobieta wypad�a, m�czyzna podni�s� stawk�.
- Chyba mam szcz�cie - stwierdzi� Jaansma. - Jeszcze dwie�cie.
- Sto na twoj� cze�� - powiedzia� Petr.
- Jak m�wi�em, nie b�dzie tanio - sapn�� rozdaj�cy. Poza tym robi si� p�no. Nie
chc�
by� jutro szary z niewyspania. Jeszcze pi��... sze�� setek.
- To nie by�o zbyt m�dre - powiedzia� Garvin, rzucaj�c banknoty na koc. - I
jeszcze
dwie�cie.
- Nie mam - oznajmi� Petr.
- Nie ma sprawy - odezwa� si� Njangu, podchodz�c bli�ej i si�gaj�c do kieszeni.
-
Jeste� wiarygodnym po�yczkobiorc�.
- Dzi�ki.
Prowadz�cy zarechota� nieprzyjemnie.
- Chyba b�d� dzisiaj spa� naprawd� dobrze. - Rzuci� karty na koc. Wszystkie by�y
w jednym kolorze. - Protektor chyba za�atwia spraw� - powiedzia� i si�gn�� po
pieni�dze.
- Niezupe�nie. - Petr wolno po�o�y� swoje karty na kocu. - W�adca, w�adca,
w�adca,
w�adca. I obcy pi�ty.
Oczy rozdaj�cego rozszerzy�y si� ze zdumienia.
- Ale przecie�... - zacz�� i si�gn�� do tylnej kieszeni.
- Ty kmiocie! - warkn�� Garvin i zerwa� si� na r�wne nogi.
�wiat�o odbi�o si� od cienkiej klingi no�a, kt�ry przemkn�� nad kocami i wbi�
si�
w przedrami� rozdaj�cego. Zraniony krzykn��, trysn�a krew.
Jego pomocnica ruszy�a si� od drzwi, w jej d�oni pojawi�a si� kr�tka rurka.
Njangu
zaszed� j� z boku i uderzy� z rozmachem w skro�. Run�a na jednego z graczy
i znieruchomia�a.
Kolejnego gracza, kt�ry pr�bowa� si� zerwa�, Garvin r�bn�� w splot s�oneczny,
a potem nabi� mu guza na czaszce. Przeciwnik pad�.
Rozdaj�cy patrzy� os�upia�y na ciekn�c� krew i tkwi�cy wci�� w jego ciele n�.
Petr
wyci�gn�� swoj� w�asno�� i m�czyzna znowu krzykn��.
Pozostali siedzieli w bezruchu z uniesionymi d�o�mi.
Yoshitaro wyjrza� na zewn�trz.
- Nikt niczego nie s�ysza� - zameldowa�.
Petr wytar� n� i zaraz go schowa�.
- Nie lubi� oszust�w - mrukn��. - Mo�e powinienem ci� wybebeszy�, �eby� w piekle
pokazywa� swoje sztuczki.
Tamten j�kn�� i spojrza� b�agalnie na Kipchaka.
- Niczego nie widzieli�cie, zrozumiano? Poszli�cie wszyscy wcze�nie spa� -
oznajmi�
Petr.
Siedz�cy ochoczo pokiwali g�owami.
Og�uszona przez Njangu kobieta ockn�a si�, d�wign�a na kolana. Zakaszla�a
i zwymiotowa�a, po czym chwiejnym krokiem skierowa�a si� do toalety. Ten,
kt�rego uderzy�
Garvin, ci�gle le�a� nieruchomo.
- Zabi�e� go? - spyta� beznami�tnie Petr.
- Nie - odpar� Jaansma. - Ocknie si� za godzin� i porzyga, jak ta kobieta, ale
nic mu
nie b�dzie.
- I dobrze. Nie trzeba nam s�du polowego. A teraz chyba pora spa�? - Kipchak
spojrza� znowu na reszt� graczy, kt�rzy czym pr�dzej wyszli.
Petr d�wign�� tymczasem szulera na nogi.
- P�jdziesz teraz do izby chorych i przysi�gniesz, �e po�lizn��e� si� i wpad�e�
na
wystaj�c� zapadk� w�azu powiedzia� mu. - Rozumiesz? Je�li spr�bujesz cho� pisn��
co�
innego, po przybyciu na Cumbre D znajdzie si� a� dw�ch �wiadk�w, kt�rzy
oficjalnie zarzuc�
ci k�amstwo. A wtedy b�dziesz musia� bardzo na siebie uwa�a�. Trudno d�ugo
wytrzyma�
r�wnie nerwowy tryb �ycia...
- Nic si� nie sta�o - wyj�ka� szuler. - By�o dok�adnie tak, jak powiedzia�e�.
Przysi�gam, �e tak powiem.
- I dobrze. Teraz owi� r�k� r�cznikiem i marsz do lekarza.
- Jeszcze chwil� - wtr�ci� si� Garvin. - Zanim si� rozstaniemy, trzeba to i owo
wyja�ni� - rzek� ch�odno. Nasz przeciwnik ci�gle nie wie, jak go
zdemaskowali�my, a mo�e
m�g�by si� czego� dzi�ki temu nauczy�.
- Lepiej mu nie m�w - rzuci� Kipchak. - Nast�pnym razem b�dzie si� bardziej
stara�
i znowu kogo� zrobi w konia.
- Nie s�dz� - za�mia� si� Jaansma. - Takie typy zwykle nie potrafi� uczy� si� na
w�asnych b��dach i w ko�cu pope�niaj� ten, kt�ry okazuje si� ostatnim.
Wszystko zacz�o si� od pewnego odg�osu - zacz�� t�umaczy�. - Tak, dobrze
s�yszycie.
Chodzi o specyficzny d�wi�k towarzysz�cy wysuwaniu drugiej karty z talii.
Drugiej zamiast
pierwszej, tej z wierzchu. Ten go�� robi� to do�� cz�sto. - Garvin zebra�
rozrzucon� tali�. -
S�uchajcie, ty te� s�uchaj, a zrozumiecie, w czym rzecz. Widzicie? Trzymam tali�
w lewej
d�oni i kciukiem przytrzymuj� g�rn� kart�, a kciukiem i palcem wskazuj�cym
prawej d�oni
wysuwam z talii drug� kart�. S�aby, ale charakterystyczny odg�os, prawda? A
teraz drugi
element: jego pier�cie�. Z�apa� lew� r�k� szulera i �ci�gn�� mu pier�cie� z
palca. - Zauwa�cie,
�e nie pasuje najlepiej, co sugeruje, �e dra� zdoby� go od innego cwaniaczka
kr�tko przed
odlotem. Dostrzeg�em, �e nie tylko obraca go ca�y czas na palcu, ale i poleruje.
Gdy trzyma�
tali� w prawej d�oni i macha� ni�, tak w�a�nie, przesuwa� odrobin� t� pierwsz�,
�eby zobaczy�
w pier�cieniu odbicie jej naro�nika. Je�li by� ni� zainteresowany, wydawa�
drug�, a t� z g�ry
trzyma� do chwili, gdy by�a mu potrzebna.
Ta kobieta przy drzwiach by�a na pewno wsp�lniczk� - ci�gn�� Jaansma. - Go��,
kt�rego og�uszy�em, te� m�g� by� w zmowie, chocia� niekoniecznie.
- Mo�e powinni�my po�ama� mu kciuki? - spyta� Njangu.
- Mogliby�my - odpar� Jaansma, a szuler znowu j�kn��. - To pod�a kreatura
kieruj�ca
si� niskimi pobudkami. Jednak chyba wiem, jak mu dopiec o wiele dotkliwiej.
Popatrz tylko,
draniu. My�lisz, �e jeste� rekinem? Je�li tak, to wiedz, �e w ka�dym morzu �yj�
ryby, kt�re
maj� znacznie wi�cej z�b�w od ciebie. Patrz uwa�nie. Bior� tali�, tasuj�.
Dostrzeg�e� co�
niezwyk�ego czy podejrzanego? No w�a�nie. A teraz bior� pi�� kart z wierzchu. -
Pi�� kart
poszybowa�o na koc. - Protektor, protektor, protektor, protektor i cudak.
Ca�kiem niez�e karty.
Ale tasuj� raz jeszcze. Teraz pierwsze pi�� kart to kompan, kompan, kompan,
kompan
i dziesi�tka. Jeszcze lepiej. Na pewno chcia�by� takie karty, prawda? Nie musisz
odpowiada�.
A teraz to, co naprawd� dosta�em. - Wyrzuci� z trzaskiem kolejne pi�� kart z
talii. - Nova,
nova, nova, nova... a sk�d tu znowu obcy? By� w ostatnim rozdaniu, pami�tasz? I
jak,
rozumiesz co� z tego? No tak, jasne, �e nie zako�czy� Jaansma normalnym ju�
tonem. - Jest
tw�j, Kipchak.
- Precz st�d! - warkn�� Petr i szuler, �cisn�wszy mocniej r�k� przesi�kni�tym
krwi�
r�cznikiem, wypad� z �a�ni.
- Zgubi mnie kiedy� ten hazard - westchn�� Kipchak. Dzi�ki, ch�opaki.
- Nie ma sprawy - rzuci� z u�miechem Jaansma.
- Czemu si� wtr�ci�e�?
- Przez g��boki szacunek dla Prawdy, Sprawiedliwo�ci i zasad, kt�re leg�y
u fundament�w Konfederacji.
Njangu parskn��.
- Dobra. - Kipchak machn�� r�k�. - Druga sprawa. Dzi� w nocy pola�o si� nieco
krwi.
Na �adnym z was nie zrobi�o to wi�kszego wra�enia. Wi�kszo�� znanych mi rekrut�w
tak nie
potrafi.
Obaj m�odzie�cy spojrzeli na Kipchaka z minami niewini�tek.
- �eby was pokr�ci�o - zakl�� Kipchak. - Zgodni jak bli�niaki.
- Teraz moja pora na pytania - powiedzia� Yoshitaro. - Gdzie nauczy�e� si�
rozpoznawa� takie oszustwa?
- Czyta�em kiedy� o tym w pewnej ksi��ce.
- I z tej samej ksi��ki nauczy�e� si� swoich sztuczek?
- W�a�nie.
- A ta mowa, kt�r� zasun��e�? Ca�kiem jak kaznodzieja albo komiwoja�er.
- To m�j fach - odpar� Garvin. - Potajemnie zaci�gn��em si� do armii
Konfederacji,
�eby otwiera� grzesznikom oczy na mi�osierdzie Wielkiego Opasoja.
- Nie s�ysza�em o takim b�stwie.
- I dlatego nie ustaj� w dzia�alno�ci misjonarskiej. Nasza sekta jest
zdecydowanie za
ma�o ekspansywna.
- Czy ty w og�le potrafisz udzieli� normalnej odpowiedzi? - warkn�� zniech�cony
Yoshitaro. - Na przyk�ad co znaczy s�owo �kmiocie�, kt�re wykrzycza�e� na
pocz�tku walki?
Odpowiedzia�o mu tylko chrapanie.
Z samego rana czasu pok�adowego podszed� do nich Petr.
- Chc� wam podzi�kowa�, trefnisie - powiedzia�. - Gdyby�cie si� nie wtr�cili,
przegra�bym do tego szczura wszystkie kredyty.
- Mniejsza o to - mrukn�� Jaansma. - I tak nie mog�em zasn��.
- Niemniej jestem waszym d�u�nikiem.
Nie czekaj�c na odpowied�, przepcha� si� przez zape�niaj�cy pomieszczenie
t�umek.
- No prosz�, bliznowaty ma u nas d�ug honorowy zauwa�y� Garvin.
- I bardzo dobrze. Mo�e b�dziemy jeszcze potrzebowali kogo� od mokrej roboty.
- No dobrze - powiedzia� Petr. - Lecimy na Cumbre D. To planeta nale��ca do
Konfederacji, rz�dzona przez gubernatora z cia�em doradczym. Wszyscy pewnie
siedz� na
starych pieni�dzach.
- A nasza jednostka?
- Ma liczy� oko�o dziesi�ciu tysi�cy ludzi. Nazywa si� Szybka Lanca. Grupa
Uderzeniowa Szybka Lanca. - Petr wzruszy� ramionami. - Oficerowie lubi� takie
operetkowe
nazwy. Naszym caudem ma by� go�� o nazwisku Williams. Nie znalaz�em nic na jego
temat.
Podstawowym zadaniem jednostki jest obrona pokoju.
- Przed kim? - spyta� Njangu.
- To nieco skomplikowana sprawa. Cumbre D �yje przede wszystkim z eksploatacji
kopalin innej planety, Cumbre C, o ile pami�tam. G�rnicy wywodz� si� w
wi�kszo�ci z grupy
imigrant�w zwanych Raumami. R na pocz�tku wymawia si� gard�owo, w spos�b, w jaki
zwykli ludzie nie m�wi�, wi�c jak sami si� domy�lacie, chodzi o kogo�
szczeg�lnego.
Raumowie przybyli podobno na Cumbre C kilkaset lat temu. Uwa�aj�, �e wszech�wiat
powinien nale�e� do nich i tylko wielka niesprawiedliwo�� dziejowa sprawi�a, �e
wyl�dowali
w kopalni. Przynajmniej ci mniej sprytni, kt�rzy pracuj� obecnie na bardziej
sprytnych. Co
pewien czas kt�remu� nudzi si� macha� kilofem, a wtedy do��cza do band fanatyk�w
szwendaj�cych si� po ca�ej okolicy i t�pi�cych wszystkich, kt�rzy nie traktuj�
ich do��
czo�obitnie.
- To pewnie za nimi b�dziemy gania�.
- Ale jak odr�nimy ich od tych, kt�rych mamy broni�?
- Pewnie po tym, �e ci drudzy nie b�d� do nas strzela� - odpar� Kipchak. - Ale
poza
tym wszyscy Raumowie s� niscy, kr�pi i �niadzi. I jak wszyscy, kt�rzy wyci�gn�li
pusty los,
bardzo �le wychowani. Tak przynajmniej twierdz� ci, kt�rzy ich nie lubi�. Jednak
to nie
koniec. Najwi�kszy bigos z tym, �e w kopalniach pracuj� nie tylko ludzie, ale i
musthowie.
- A to kto? - spyta� Njangu. - Nigdy nie zwraca�em wi�kszej uwagi na obcych. Jak
dot�d �aden nie pr�bowa� mnie okra��. A w ka�dym razie nic o tym nie wiem.
- Wysokie i silne istoty - wyja�ni� Garvin. - Widzia�em holo o nich.
Przypominaj�
wielkie chude koty, ale chodz� na dw�ch nogach. Maj� d�ugie szyje i bardzo
szybko si�
poruszaj�. Mog� by� trudnym przeciwnikiem.
- Tak, to oni - przytakn�� Petr. - Podobno s� przewra�liwieni na swoim punkcie
i podejrzliwi jak dziwka w noc przed wyp�at� �o�du w garnizonie. Nigdy nie
widzia�em ich na
�ywo, ale m�j przyjaciel twierdzi, �e �atwo si� unosz�. Nie wiem o nich nic
wi�cej.
- Mog� ci� o co� spyta�? - zagadn�� Njangu.
- M�wi�em, �e jestem waszym d�u�nikiem.
- S�u�y�e� ju� kiedy�?
- Tak. Zaci�gn��em si�, uszami mi wysz�o i da�em sobie spok�j. Ale cywilne �ycie
te�
mi dopiek�o, wi�c wr�ci�em w kamasze. Jako� nie mog� si� zdecydowa�. Pr�bowa�em
osi���
gdzie� par� razy, ale te� nie wysz�o. Mo�e tym razem ju� mi si� nie odmieni.
- A gdzie... nie wiem dok�adnie, jak to nazwa�, ale w jakiej cz�ci armii dot�d
s�u�y�e�? - spyta� Yoshitaro.
- W jednostce zwiadu i wywiadu polowego. Zwiad wywiadem i wywiad zwiadem, jak
to m�wili moi koledzy sprzed wiek�w. Nigdy nie by�o nas du�o, a zwykli �o�nierze
maj� nas
za odm�d�onych samob�jc�w. Dzia�asz w pojedynk� albo w ma�ym zespole, wi�c
je�li
oberwiesz, to zwykle z w�asnej winy. Zawsze to co� innego, ni� robi� za mi�so
armatnie.
Chocia� i tak mo�na zgin��, oczywi�cie. Gdybym mia� wi�cej rozumu, zaci�gn��bym
si� do
zaopatrzenia albo kuchni polowych. Ale c�, mamu�ka wychowa�a mnie wida� na
t�paka.
- Mo�na, Njangu?
Yoshitaro uni�s� g�ow� znad lektury. Obok sta�a Maev.
- Co?
- Mam problem z mocowaniem pas�w przy pryczy powiedzia�a dziewczyna. - Zaczep
si� wygi�� i ci�gle uderzam w niego g�ow�. M�g�by� go naprostowa� albo co?
- Jasne. - Njangu zsun�� si� z koi i poszed� za ma�ym rudzielcem.
Petr i Garvin siedzieli na pryczy Kipcha