9456

Szczegóły
Tytuł 9456
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9456 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9456 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9456 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BORIS AKUNIN RADCA STANU (Prze�o�y�: Zbigniew Landowski ) �wiat Ksi��ki 2004 Prolog Okna po lewej stronie by�y �lepe, przes�oni�te wielkimi bielmami lodowej pokrywy i mokrego �niegu. Wiatr ciska� lepkie, mi�kkie p�atki w �a�o�nie brz�cz�ce szyby, rozhu�tywa� ci�kie cia�o wagonu, ci�gle nie trac�c nadziei, �e uda mu si� zepchn�� poci�g ze �liskich szyn i potoczy� jego czarny sk�ad po szerokiej, bia�ej r�wninie - przez zamarzni�t� rzeczk�, martwe pola, prosto ku dalekiemu lasowi, sm�tnie ciemniej�cemu na styku ziemi i nieba. Ca�y ten �a�obny pejza� mo�na by�o zobaczy� przez okna po prawej stronie wagonu, wzorcowo czyste, tyle �e po co go ogl�da�? Same �niegi, zb�jeckie wycie wiatru, m�tne, nisko wisz�ce chmury - mg�a, ch��d i �mier�. Za to wewn�trz, w ministerialnej salonce, panowa� komfort: przytulny mrok lekko rozprasza�o �wiat�o, przebijaj�ce si� przez niebieskawy jedwabny aba�ur lampy; s�ycha� by�o potrzaskiwanie drew w piecu z drzwiczkami z br�zu i rytmiczne pobrz�kiwanie �y�eczki o brzeg szklanki. Niewielki, lecz luksusowo wyposa�ony gabinet - ze sto�em konferencyjnym, sk�rzanymi fotelami i map� cesarstwa na �cianie - ni�s� si� z pr�dko�ci� pi��dziesi�ciu wiorst na godzin� poprzez �nie�yc�, martwy �wiat i nienasycony zimowy �wit. W jednym z foteli, nakryty a� po sam podbr�dek szkockim pledem, drzema� staruszek o w�adczej, odwa�nej twarzy. Nawet podczas snu jego siwe brwi by�y surowo �ci�gni�te, w k�cikach okrutnych ust utworzy�a si� bolesna fa�da, a pomarszczone powieki od czasu do czasu nerwowo dr�a�y. Rozko�ysany kr�g �wiat�a lampy wy�oni� z p�mroku siln� r�k�, le��c� na oparciu fotela ze szlachetnego drewna, b�ysn�� w diamentowym pier�cieniu na palcu serdecznym. Na stole, pod samym aba�urem, le�a�a sterta gazet zwie�czona �Wol� Narodu� z Zurychu, zupe�nie �wie��, przedwczorajsz�. Wida� by�o artyku�, grubo obwiedziony czerwonym o��wkiem. Kata skrywaj� przed zemst� Dysponujemy informacj� z pewnego i wiarygodnego �r�d�a, �e genera�-adiutant Chrapow, w ubieg�y czwartek zdymisjonowany ze stanowiska zast�pcy ministra spraw wewn�trznych i dow�dcy Samodzielnego Korpusu �andarmerii, w najbli�szym czasie zostanie mianowany genera�em-gubernatorem Syberii i bezzw�ocznie uda si� na nowe miejsce urz�dowania. Przyczyny tej nominacji s� oczywiste. Car pr�buje uchroni� Chrapowa przed zemst� ludu, przenosz�c swojego psa �a�cuchowego, na jaki� czas, w odleg�y od stolicy rejon. Jednak wyrok, ferowany przez nasz� parti� na krwawego satrap�, jest nieodwo�alny. Chrapow, wydaj�c okrutny rozkaz wych�ostania wi�nia politycznego, Pauliny Iwancowej, sam siebie postawi� pod pr�gierz opinii publicznej. Nie mo�e pozosta� w�r�d �ywych. Dwukrotnie uda�o si� katu umkn�� przed kar� z r�k m�cicieli, ale wyrok i tak zostanie wykonany. Z tego samego �r�d�a dotar�a do nas wie��, �e ju� przyrzeczono mu tek� ministra spraw wewn�trznych. Nominacja na Syberii jest tylko tymczasowym �rodkiem, maj�cym usun�� Chrapowa spod karz�cego miecza gniewu narodu. Kaci cara spodziewaj� si� znale�� i zniszczy� nasz� Grup� Bojow�, kt�rej powierzono wykonanie wyroku na inkwizytorze. Gdy niebezpiecze�stwo minie, Chrapow triumfalnie powr�ci do Petersburga i zostanie wszechw�adnym faworytem. Tak si� sta� nie mo�e! �mier� naszych towarzyszy domaga si� pomsty. Iwancowa, nie mog�c znie�� ha�by, powiesi�a si� w karcerze. Mia�a dopiero siedemna�cie lat. Dwudziestotrzyletnia kursistka Skokowa, kt�ra strzela�a do satrapy i chybi�a, zgin�a na szubienicy. Nasz towarzysz z Grupy Bojowej, kt�rego nazwiska nie zdradzimy, poni�s� �mier� od od�amk�w w�asnej bomby. Jednak Chrapow kolejny raz ocala�. Ale to nic, ekscelencjo - jakkolwiek by si� Cygan wykr�ca�, i tak szubienicy nie uniknie. Nasza Grupa Bojowa znajdzie ekscelencj� i na Syberii. Szcz�liwej podr�y! Parow�z dono�nie zarycza�, najpierw przeci�gle, potem kr�tkimi gwizdkami: Uuu! U! U! U! Usta �pi�cego niespokojnie zadrga�y, wyrwa� si� z nich g�uchy j�k. Oczy otworzy�y si�, bezwiednie spojrza�y w lewo - na okna ubielone, w prawo - na czarne, a� wzrok si� wyostrzy�, sta� si� przytomny, k�uj�cy. Surowy starzec odsun�� pled (spod kt�rego ukaza�a si� aksamitna marynarka, bia�a koszula, czarny krawat), poruszy� suchymi wargami i chwyci� dzwoneczek. Drzwi, kt�re wiod�y z gabinetu do poczekalni, otwar�y si� po sekundzie. Poprawiaj�c rapcie, wbieg� m�ody podpu�kownik w niebieskim mundurze �andarmerii z bia�ymi akselbantami. - Dzie� dobry, wasza ekscelencjo! - Min�li�my Twer? - niskim g�osem zapyta� genera�, nie odpowiadaj�c na powitanie. - Tak jest, Iwanie Fiodorowiczu. Zbli�amy si� do Klina. - Jak to do Klina? - rozsierdzi� si�. - Ju�? Dlaczego wcze�niej mnie nie rozbudzono? Zaspa�o si�? Oficer potar� zmi�ty policzek. - W �adnym razie. Widzia�em, �e pan zasn��. Pomy�la�em: niech Iwan Fiodorowicz cho� troch� sobie po�pi. Nic si� nie stanie, zd��y i umy� si�, i ubra�, a nawet herbatk� wypi�. Do Moskwy jeszcze ca�a godzina. Poci�g zwolni� bieg, przygotowuj�c si� do hamowania. Za oknami mign�y �wiat�a, mo�na by�o dostrzec rzadko rozstawione latarnie, za�nie�one dachy. Genera� ziewn��. - Niech tak b�dzie, ka� nastawi� samowar. Co� nie mog� si� ca�kiem rozbudzi�. �andarm zasalutowa� i wyszed�, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. W poczekalni pali�o si� jaskrawe �wiat�o, pachnia�o likierem i dymem cygar. Przy biurku, podpieraj�c g�ow�, siedzia� jeszcze jeden oficer - p�owow�osy, o r�owej twarzy, z jasnymi brwiami i �wi�skimi rz�sami. Przeci�gn�� si�, strzeli� stawami. - No, co tam? - spyta� podpu�kownika. - Ekscelencja zechcia� herbaty. Wydam polecenie. - Aa - przeci�gle j�kn�� albinos i spojrza� w okno. - Co to, Klin? Siadaj, Michel. Sam zam�wi� samowar. Wyjd�, nogi rozprostuj�. Przy okazji si� rozejrz�, bo czort nie �pi. Wsta�, obci�gn�� mundur i podzwaniaj�c ostrogami, wszed� do trzeciego pomieszczenia luksusowego wagonu. Tutaj ju� wszystko by�o standardowe: krzes�a wzd�u� �cian, wieszaki na wierzchni� odzie�, w rogu stolik z naczyniami i samowarem. Dw�ch mocno zbudowanych m�czyzn w jednakowych trzycz�ciowych garniturach z kamlotu i z jednakowo podkr�conymi w�sami (r�ni�y si� tylko kolorem - u jednego by�y piaskowe, a u drugiego rude) siedzia�o bez ruchu naprzeciw siebie. Dwaj inni spali na zsuni�tych krzes�ach. Ci, kt�rzy siedzieli, na widok jasnow�osego gwa�townie powstali, ale oficer przy�o�y� palec do ust - niech sobie �pi� - wskaza� na samowar i szeptem powiedzia�: - Herbat� dla jego ekscelencji. Uff, duszno. Wyjd� zaczerpn�� powietrza. W przedsionku dw�ch �andarm�w z karabinami wyprostowa�o si� jak �wiece. Przedsionek by� nieogrzewany i wartownicy mieli na sobie szynele, czapki i basz�yki. - Kiedy si� zmienicie? - spyta� oficer, naci�gaj�c bia�e r�kawiczki, zapatrzony w zbli�aj�cy si� powoli peron. - Dopiero co obj�li�my wart�, wasza wysoko��! - szczekn�� starszy stopniem. - Teraz zostaniemy ju� do samej Moskwy. - No, no. Albinos popchn�� ci�kie drzwi i w wagonie zapachnia�o �wie�ym wiatrem, mokrym �niegiem, mazutem. - �sma godzina, a ledwie poszarza�o - westchn�� oficer jakby do siebie i zst�pi� na schodek. Poci�g jeszcze si� nie zatrzyma�, jeszcze skrzypia� i zgrzyta� hamulcami, a po peronie do salonki ju� �wawo pod��a�o dw�ch m�czyzn: jeden niski, z latarni�, drugi wysoki, szczup�y, w cylindrze i szerokim, fircykowatym makintoszu. - To ten, specjalny! - krzykn�� pierwszy, s�dz�c z fura�ki zawiadowca stacji, i obr�ci� si� ku elegantowi. Ten zatrzyma� si� przy otwartych drzwiach i przytrzymuj�c r�k� cylinder, spyta� oficera: - Pan Modzelewski? Oficer przyboczny jego e-ekscelencji? W odr�nieniu od kolejarza j�ka�a nie krzycza�, ale jego spokojny, d�wi�czny g�os bez trudu zag�uszy� wycie �nie�ycy. - Nie, jestem naczelnikiem ochrony - odpowiedzia� jasnow�osy, pr�buj�c si� przyjrze� twarzy strojnisia. Twarz by�a godna uwagi: smuk�a, surowa, ze starannie przystrzy�onymi czarnymi w�sikami, na czole mo�na by�o dostrzec wyra�n� pionow� zmarszczk�. - Mhm, sztabsrotmistrz von S-seidlitz, �wietnie. - Nieznajomy �wiatowiec, zaspokoiwszy ciekawo��, skin�� g�ow� i czym pr�dzej sam si� przedstawi�. - Fandorin, urz�dnik do specjalnych porucze� przy jego ja�niewielmo�no�ci generale-gubernatorze m-moskiewskim. S�dz�, �e ju� o mnie wiecie. - Tak, wielmo�ny panie radco stanu, otrzymali�my szyfrogram, �e w Moskwie za bezpiecze�stwo Iwana Fiodorowicza pan b�dzie odpowiada�, ale s�dzi�em, �e spotkamy si� dopiero na dworcu. Zechce pan wej��, prosz�, bo zasypie przedsionek. Elegancik skin�� na po�egnanie zawiadowcy, lekko wbieg� na strome schodki i zatrzasn�� za sob� drzwi. Od razu sta�o si� cicho i mo�na by�o nie przekrzykiwa� wichury. - Ju� znajdujecie si� na t-terytorium g-guberni moskiewskiej - wyja�ni� urz�dnik, zdejmuj�c cylinder i strz�saj�c z niego �nieg. Okaza�o si�, �e ma czarne w�osy, a skronie, mimo jego m�odego wieku, s� ca�kowicie siwe. - Tutaj zaczyna si�, je�li mo�na tak powiedzie�, moja jurysdykcja. Postoimy w Klinie co najmniej ze dwie godziny - przed nami oczyszczaj� zasypany tor. Zd��ymy wszystko uzgodni� i podzieli� obowi�zki. Ale n-najpierw musz� si� p-przedstawi� jego ekscelencji oraz przekaza� mu piln� wiadomo��. Gdzie mo�na si� rozebra�? - Prosimy na odwach, tam s� wieszaki. Von Seidlitz zaprowadzi� urz�dnika najpierw do pierwszego pomieszczenia, gdzie dy�urowali ochroniarze w cywilu, a nast�pnie, gdy Fandorin zdj�� deszczowiec i rzuci� na krzes�o przemokni�ty cylinder - do drugiego. - Michel, to wielmo�ny radca stanu Fandorin - wyja�ni� naczelnik ochrony podpu�kownikowi. - Ten sam. Z piln� wiadomo�ci� dla Iwana Fiodorowicza. Michel wsta�. - Oficer przyboczny jego ekscelencji, Modzelewski. Czy m�g�bym zobaczy� pa�skie dokumenty? - O-oczywi�cie. - Urz�dnik wyj�� z kieszeni z�o�ony papier, poda� adiutantowi. - To pan Fandorin - potwierdzi� naczelnik ochrony. - W szyfrogramie by� jego rysopis, doskonale go zapami�ta�em. Modzelewski uwa�nie przyjrza� si� piecz�ci i fotografii, zwr�ci� dokument w�a�cicielowi. - Wszystko w porz�dku, panie radco stanu. Natychmiast zamelduj�. Chwil� p�niej urz�dnik zosta� wpuszczony do kr�lestwa mi�kkich dywan�w, b��kitnego �wiat�a i mebli ze szlachetnych gatunk�w drewna. Wszed�, sk�oni� si� w milczeniu. - Witam, panie Fandorin - dobrodusznie zatrajkota� genera�, kt�ry zd��y� zmieni� aksamitn� marynark� na wojskowy surdut. - Erast Pietrowicz, czy� nie tak? - T-tak jest, wasza ekscelencjo. - Zdecydowa� si� pan przywita� podopiecznego ju� na dalekich rubie�ach? Pochwalam za gorliwo��, chocia� uwa�am ca�y ten rwetes za zupe�nie niepotrzebny. Po pierwsze, m�j wyjazd z Sankt Petersburga by� �ci�le tajny; po drugie, pan�w rewolucjonist�w zupe�nie si� nie boj�; a po trzecie, wszystko jest i tak w r�kach Boga. Skoro do tej pory B�g chroni� Chrapowa, widocznie stary wojak jest mu jeszcze potrzebny. - I genera�, kt�rym by� najpewniej sam Chrapow, pobo�nie si� prze�egna�. - Mam dla waszej e-ekscelencji nadzwyczaj piln� i n-nadzwyczaj t-tajn� wiadomo�� - rzek� beznami�tnie radca stanu, spojrzawszy na oficera. - Prosz� wybaczy�, p-podpu�kowniku, ale tak� o-otrzyma�em instrukcj�. - Wyjd�, Misza - uprzejmie rozkaza� genera�-gubernator Syberii, nazwany w zagranicznej gazecie katem i satrap�. - Czy samowar gotowy? Jak zako�czymy rozmow�, napijemy si� herbatki. - A kiedy za adiutantem zamkn�y si� drzwi, spyta�: - No, co to u was za sekrety? Telegram od najja�niejszego pana? Dajcie. Urz�dnik przybli�y� si� do siedz�cego, wsun�� r�k� do wewn�trznej kieszeni kastorowej marynarki, lecz w tym samym momencie jego wzrok pad� na zakazan� gazet� z zakre�lonym na czerwono artyku�em. Genera� zauwa�y� badawcze spojrzenie radcy stanu i nachmurzy� si�. - Panowie nihili�ci nie odrywaj� swojej bacznej uwagi od Chrapowa. Znale�li sobie �kata�! Pan przecie� tak�e, Era�cie Pietrowiczu, z pewno�ci� s�ysza� r�ne bzdury na m�j temat? Niech pan nie wierzy, to k�amstwa z�ych j�zyk�w, wszystko zdro�nie przeinaczaj�! �adni zbydl�ceni dozorcy wi�zienni nie bili jej do nieprzytomno�ci, i to jeszcze przy mnie. To potwarz! - Wida� by�o, �e niefortunna historia z samob�jczyni� Iwancow� napsu�a jego ekscelencji niema�o krwi i wci�� nie daje mu spokoju. - Jestem uczciwym �o�nierzem, mam dwa Ordery �wi�tego Jerzego, za Sewastopol i za drug� Plewn�! - wykrzykn�� zirytowany. - Przecie� chcia�em uchroni� dziewczyn�, t� g�upi� g�, od katorgi! No, odezwa�em si� do niej na ty, wielki mi dyshonor! Przecie� po ojcowsku! Mam wnuczk� w jej wieku! A ona mnie, starego cz�owieka, genera�a-adiutanta, spoliczkowa�a! Przy obstawie, przy wi�niach! Za to pod�ug prawa �ajdaczka dosta�aby dziesi�� lat katorgi! A ja kaza�em j� tylko wych�osta� i zatuszowa� spraw�. Nie kaza�em jej bi� do nieprzytomno�ci, jak to potem opisano w gazetach, tylko wlepi� dziesi�� szybkich, s�abiutkich bat�w. I ch�ostali j� nie stra�nicy, ale nadzorczyni. Kto m�g� wiedzie�, �e ta na p� szalona Iwancowa targnie si� na w�asne �ycie? Przecie� to nie szlachcianka, zwyczajna mieszczka, wielkie mi cymesy! - Genera� gniewnie machn�� r�k�. - Teraz przez wiek nie zetr� tej plamy... Potem druga, tak samo g�upia, strzela�a do mnie. Napisa�em do cesarza, �eby jej nie wiesza�, ale najja�niejszy pan by� nieugi�ty. W�asnor�cznie na pro�bie napisa�: �Kto na moje wierne s�ugi miecz podnosi, dla tego nie b�dzie �adnej �aski�. - Wzruszony Chrapow zamruga�, w oczach b�ysn�a starcza �ezka. - Urz�dzili nagonk� jak na wilka. A ja przecie� chcia�em jak najlepiej... Nie rozumiem, zabijcie mnie, ale nie rozumiem! Genera�-gubernator ze skruch� roz�o�y� r�ce, a brunet z siwymi skroniami nagle odpowiedzia� na jego peror�, w dodatku zupe�nie si� nie j�kaj�c. - Jak�e pan mo�esz poj��, co to cze�� i godno�� cz�owieka? Ale cho� pan nie zrozumie, to dla innych kundli b�dzie to nauczk�. Iwan Fiodorowicz otworzy� usta i pr�bowa� podnie�� si� z fotela, ale osobliwy urz�dnik ju� wydosta� spod marynarki r�k�, a w d�oni nie trzyma� �adnej depeszy, tylko kr�tki sztylet. Kind�a� wbi� si� genera�owi dok�adnie w serce; brwi unios�y si�, usta zaokr�gli�y, lecz nie wyda�y �adnego d�wi�ku. Chrapow chwyci� palcami r�k� radcy stanu, ponownie przy tym b�yskaj�c diamentem. P�niej g�owa genera�a-gubernatora opad�a bez �ycia do ty�u i po podbr�dku pop�yn�� strumyczek purpurowej krwi. Zab�jca z odraz� rozlu�ni� na swoim nadgarstku palce nieboszczyka, nerwowym ruchem zerwa� przyklejone w�siki, otar� siwe skronie, kt�re sta�y si� tak samo czarne jak reszta jego w�os�w. Stanowczy m�czyzna spojrza� na zamkni�te drzwi i podszed� do jednego z za�lepionych okien, wychodz�cych na tory; poci�gn�� uchwyt, ale przymarzni�te okno ani troch� si� nie poddawa�o. Niezwyk�ego radcy stanu zupe�nie to nie speszy�o. Z�apa� obur�cz za kab��k, napar� ca�ym cia�em. Na czole nap�cznia�y �y�y, zgrzytn�y zaci�ni�te z�by i - sta� si� cud - okno zaskrzypia�o, opu�ci�o si�. Si�aczowi prosto w twarz smagn�o paprochami �niegu, rado�nie rozwia�y si� zas�onki. Jeszcze jeden zr�czny ruch - i zab�jca przechyli� si� przez otw�r okna, po czym znikn�� w szarzej�cym mroku. Gabinet przeobrazi� si� w jednej chwili: wiatr, nie wierz�c swojemu szcz�ciu, zacz�� goni� po dywanie wa�ne papiery, trzepota� fr�dzlami serwety, rozwiewa� siwe w�osy na g�owie genera�a. B��kitny aba�ur zachwia� si� mocno, plama �wiat�a przesun�a na pier� zabitego i mo�na by�o zobaczy�, �e na ko�cianej r�koje�ci g��boko, do oporu wbitego kind�a�u wyciosano dwie litery: GB. Rozdzia� pierwszy, w kt�rym Fandorin zostaje aresztowany Dzie� nie uda� si� od samego pocz�tku. Erast Pietrowicz Fandorin wsta� o �wicie, poniewa� o wp� do dziewi�tej powinien dotrze� na Dworzec Niko�ajewski. Razem z kamerdynerem, Japo�czykiem, odby� codzienn� obowi�zkow� gimnastyk�, napi� si� zielonej herbaty i przeprowadzaj�c �wiczenia oddechowe, zacz�� si� goli�, kiedy zadzwoni� telefon. Okaza�o si�, �e radca stanu zerwa� si� o �wicie bez potrzeby: poci�gu kurierskiego z Sankt Petersburga oczekiwano z dwugodzinnym op�nieniem z powodu �nieg�w le��cych na trasie drogi �elaznej. Poniewa� podj�to ju� wszystkie konieczne �rodki, kt�re mia�y zapewni� bezpiecze�stwo go�cia ze stolicy, a rozkazy i polecenia wydano w dniu wczorajszym, Erast Pietrowicz nie od razu wpad� na pomys�, czym wype�ni� sobie niespodziewany czas wolny. Z pocz�tku chcia� wcze�niej pojecha� na dworzec, ale zrezygnowa�. Po co niepotrzebnie peszy� podw�adnych? Z pewno�ci� pu�kownik Swierczy�ski, pe�ni�cy obowi�zki naczelnika gubernialnej Dyrekcji �andarmerii, dok�adnie wype�ni� otrzymane polecenia: pierwszy peron, na kt�ry przyb�dzie kurier, otaczaj� agenci w cywilu, przy samej platformie czeka opancerzona kareta, a konwojenci zostali dobrani szczeg�lnie pieczo�owicie. W zupe�no�ci wystarczy przyjecha� na dworzec kwadrans wcze�niej - i to bardziej dla porz�dku ni� z zamiarem wykrycia uchybie�. Zadanie, kt�re powierzy� radcy stanu ja�nie o�wiecony ksi��� W�adimir Andriejewicz, by�o odpowiedzialne, lecz nietrudne. Powita� wa�n� osobisto��, towarzyszy� jej w drodze na �niadanie do ksi�cia, potem odwie�� na spoczynek do skrupulatnie ochranianej rezydencji na Worobjowych G�rach, a wieczorem - odprowadzi� �wie�o upieczonego genera�a-gubernatora Syberii na poci�g do Czelabi�ska, z doczepion� ju� ministerialn� salonk�. I to w�a�ciwie wszystko. Jedyny problem, nurtuj�cy od wczoraj Erasta Pietrowicza, polega� na podj�ciu decyzji: czy poda� r�k� genera�owi-adiutantowi Chrapowowi, kt�ry skala� swoje imi�, w najlepszym wypadku, niewybaczalnie g�upim post�pkiem? Z punktu widzenia s�u�by i kariery oczywi�cie nale�a�o zlekcewa�y� w�asne uczucia, tym bardziej �e dobrze poinformowani przepowiadali by�emu dow�dcy �andarmerii szybki powr�t na najwy�sze stanowiska. Jednak Fandorin zdecydowa� si� u�cisn�� mu d�o� z zupe�nie innego powodu - go�� jest go�ciem i obra�a� go nie wypada. Wystarczy podczas rozm�w podkre�la� ch�odnym tonem oficjalny charakter spotkania. Decyzja by�a w�a�ciwa i nawet bezsporna, mimo to radca stanu nie pozby� si� przygn�bienia. A mo�e jednak do jej podj�cia przyczyni� si� wzgl�d na p�niejsz� karier� �yciow�? W�a�nie dlatego nieoczekiwane op�nienie zupe�nie nie stropi�o Erasta Pietrowicza - pojawi� si� dodatkowy czas na rozpatrzenie skomplikowanego dylematu moralnego. Fandorin poleci� majordomusowi Masie zaparzy� mocn� kaw�, po czym usadowi� si� w fotelu i zacz�� od pocz�tku wa�y� wszystkie za i przeciw, nie�wiadomie to �ciskaj�c, to rozlu�niaj�c praw� ki��. Nie uda�o mu si� jednak d�ugo porozmy�la�, gdy� powt�rnie rozleg� si� odg�os dzwonka, dla odmiany - u drzwi. Z przedpokoju dobieg�y go g�osy - najpierw ciche, potem g�o�ne. Kto� pr�bowa� wej�� do gabinetu, a Masa nie puszcza�. By�y japo�ski poddany wydawa� �wiszcz�ce-sycz�ce d�wi�ki, �wiadcz�ce o nieugi�to�ci i bojowym nastawieniu. - Masa, kto tam?! - krzykn�� Erast Pietrowicz i wyszed� z gabinetu do bawialni. Zobaczy� tam nieoczekiwanych go�ci: podpu�kownika �andarmerii Burlajewa, naczelnika moskiewskiego Oddzia�u Ochrany, oraz - u jego bok�w - dw�ch pan�w w paltach w krat�, z wygl�du szpicli. Masa, rozpo�cieraj�c r�ce, zagradza� tej tr�jce drog� i jawnie okazywa�, �e ma zamiar zaraz przej�� od s��w do czyn�w. - Pardon, panie Fandorin - powiedzia� basem speszony Burlajew, zdejmuj�c czapk� i przyg�adzaj�c r�k� tward� szczotk� w�os�w o barwie soli z pieprzem. - To jakie� nieporozumienie, ale otrzyma�em telegram z Departamentu Policji. - Machn�� kartk� papieru. - Komunikuj�, �e genera�-adiutant Chrapow zosta� zabity, �e... eee... to pan go zabi�... �e nale�y pana natychmiast aresztowa�. Zupe�nie zwariowali... ale rozkaz to rozkaz... Niech pan b�dzie uprzejmy i uspokoi swojego Japo�czyka, bo wiele s�ysza�em o tym, jak on walczy nogami. W pierwszej chwili Erast Pietrowicz uczu� absurdaln� ulg� na my�l, �e problem podania r�ki samoistnie si� rozwi�za�, i dopiero potem dotar� do niego ca�y koszmarny sens wypowiedzi Burlajewa. Dopiero po przybyciu op�nionego poci�gu kurierskiego oczyszczono Fandorina z podejrze�. Z salonki, nie czekaj�c, a� poci�g si� zatrzyma, zeskoczy� na peron bia�ow�osy sztabsrotmistrz �andarmerii o wykrzywionej grymasem twarzy i sypi�c potwornymi przekle�stwami, rzuci� si� ku stoj�cemu w otoczeniu filer�w aresztowanemu radcy stanu. Jednak kilka krok�w od celu zwolni�, przeszed� z biegu w marsz, a potem zamar� w bezruchu. Zamruga� bia�ymi rz�sami, uderzy� si� pi�ci� w biodro. - To nie on! Podobny, ale nie on! Nawet niezbyt podobny! Tylko w�siki, siwe skronie i �adnych wi�cej podobie�stw - wymamrota� oszo�omiony oficer. - Kogo przyprowadzili�cie? Gdzie jest Fandorin? - Zapewniam pana, p-panie von Seidlitz, �e to ja jestem Fandorin - z nadmiern� �agodno�ci�, jakby zwraca� si� do psychicznie chorego, powiedzia� radca stanu, po czym odwr�ci� si� do Burlajewa, kt�rego twarz spurpurowia�a. - Piotrze Iwanowiczu, powiedz pan swoim ludziom, �e ju� nie musz� mnie trzyma� za �okcie. Sztabsrotmistrzu, gdzie podpu�kownik Modzelewski i wasi ludzie z ochrony? Powinienem wszystkich przes�ucha� i spisa� zeznania. - Przes�ucha�? Spisa� zeznania?! - krzykn�� ochryple von Seidlitz, wznosz�c ku niebu zaci�ni�te pi�ci. - Jakie, do diab�a, zeznania? Pan co, nie rozumie? Jego zabito, zabito! Bo�e, wszystko si� sko�czy�o, wszystko! Trzeba biec, trzeba postawi� na nogi �andarmeri�, policj�! Je�li nie znajd� tego przebiera�ca, tego �ajdaka, tego... - Zakrztusi� si� i czkn�� konwulsyjnie. - Ale ja go znajd�, niezawodnie znajd�! Odkupi� swoj� win�! Porusz� niebo i ziemi�, a znajd� go! Inaczej pozostanie mi tylko w �eb sobie strzeli�! - Dobrze - rzek� wci�� tym samym �agodnym g�osem Erast Pietrowicz. - Pana sztabsrotmistrza przes�ucham p�niej, kiedy dojdzie do siebie. A teraz zaczniemy od pozosta�ych. Niech nam zwolni� g-gabinet naczelnika stacji. Pan�w Swierczy�skiego i Burlajewa prosz� o obecno�� przy przes�uchaniu. Potem pojad� zrelacjonowa� raport jego ja�niewielmo�no�ci. - Szacowny panie radco, a co zrobi� z nieboszczykiem? - spyta� nie�mia�o kierownik poci�gu, trzymaj�c si� w odleg�o�ci podkre�laj�cej szacunek. - Taka wa�na osobisto��... Gdzie go umie�ci�? - Jak to gdzie? - zdziwi� si� radca stanu. - Zaraz przyb�dzie a-ambulans i zabierze go do kostnicy, na sekcj�. - ...nast�pnie oficer przyboczny Modzelewski, kt�ry pierwszy oprzytomnia�, pobieg� na stacj� Klin, dworzec pasa�erski, i wys�a� szyfrogram do Departamentu P-policji. - Obszerny raport Fandorina zbli�a� si� do ko�ca. - Cylinder, makintosz i kind�a� oddano do badania laboratoryjnego. Chrapow w kostnicy. Von Seidlitzowi zrobiono zastrzyk uspokajaj�cy. W pokoju zapad�a cisza, tylko zegar tyka� i dr�a�y szyby pod uderzeniami porywistego lutowego wiatru. Genera�-gubernator starej stolicy, ksi��� W�adimir Andriejewicz Do�goruki, ze skupieniem porusza� pomarszczonymi wargami, poci�gn�� si� za d�ugi, farbowany w�s i podrapa� za uchem, co zsun�o kasztanow� peruczk� ciut na bok. Niecz�sto zdarza�o si� Erastowi Pietrowiczowi widzie� wszechw�adnego gospodarza Moskwy tak skonsternowanego. - Petersburska kamaryla nigdy mi tego nie wybaczy - rzek� z przygn�bieniem ja�niewielmo�ny. - Co z tego, �e ten diabelski Chrapow, niech mu ziemia lekk� b�dzie, jednak do Moskwy nie dojecha�?! Klin le�y przecie� w moskiewskiej guberni... Jak tam, Era�cie Pietrowiczu, czy ju� pan zako�czy�? Radca stanu tylko westchn�� w odpowiedzi. Wtedy ksi��� odwr�ci� si� do czekaj�cego przy drzwiach s�u��cego w liberii, ze srebrn� tac� w r�kach. Na niej sta�y jakie� flaszeczki, szklane ampu�ki i miseczka pastylek eukaliptusowych przeciw kaszlowi. S�uga nazywa� si� Fro� Grigorjewicz Wiediszczew i pe�ni� skromn� funkcj� kamerdynera, ale ksi��� nie mia� bardziej oddanego i do�wiadczonego doradcy od tego wysuszonego starca o �ysej czaszce, z ogromnymi bakenbardami i w okularach o grubych szk�ach w z�otej oprawie. W przestronnym gabinecie nie by�o nikogo wi�cej - tylko oni trzej. - Co, Fro�uszka - indagowa� dr��cym g�osem Do�goruki - czas ju� na �mietnik? Tak bez honor�w, bez podzi�kowa�. Ze skandalem... - W�adimirze Andrieiczu - odrzek� p�aczliwym g�osem kamerdyner. - A do diab�a z t� s�u�b� na urz�dzie! Ju�, dzi�ki Bogu, ods�u�y� pan swoje, przecie� zacz�� si� dziewi�ty dziesi�tek... Niech pan si� tak nie dr�czy. Je�li car nie doceni, to moskwianie nie po�a�uj� gospodarzowi dobrego s�owa. To nie �arty, opiekowa� si� pan nimi dwadzie�cia pi�� latek, po nocach nie dosypia�. Pojedziemy do Nicei, na s�oneczko. B�dziemy siedzie� w altance, wspomina� dawne czasy, czego nam wi�cej trzeba w naszym wieku...? Ksi��� u�miechn�� si� smutno. - Nie potrafi�, Fro�a, sam wiesz. Bez s�u�by umr�, w p� roku zwi�dn�. Je�li jeszcze we mnie rze�ki duch, to tylko Moskwie go zawdzi�czam. Gdyby chocia� wygnali za jak�� spraw�, a nie tak, za nic... U mnie w mie�cie wszystko w absolutnym porz�dku. Wstyd... W r�kach Wiediszczewa zadr�a�a taca, po policzkach obficie pop�yn�y �lozy. - B�g mi�o�ciw, ojczulku, mo�e tym razem si� uda. Czego ju� nie przeszli�my, a przecie� Pan zachowa�. Erast Pietrowicz odszuka z�oczy�c�, kt�ry zar�n�� genera�a, a wtedy i monarcha z�agodnieje. - Nie z�agodnieje - ponuro ci�gn�� Do�goruki. - To problem bezpiecze�stwa pa�stwa. Kiedy w�adza si� boi, wtedy nikomu nie wybacza. Trzeba wszystkim nap�dzi� strachu, szczeg�lnie swoim. �eby dobrze si� rozgl�dali, �eby jej, w�adzy, bardziej si� bali ni� spiskowc�w. Na moim terytorium to si� sta�o, dlatego ja b�d� odpowiada�. Prosz� tylko Boga o jedno: aby znale�� przest�pc� jak najrychlej, w�asnymi si�ami. Cho�by odej�� bez sromu. Dobrze s�u�y�em i dobrze chc� zako�czy�. - Z nadziej� popatrzy� na urz�dnika do specjalnych porucze�. - A wi�c, Era�cie Pietrowiczu, potrafi pan t� �GieBe� odszuka�? Fandorin odczeka� z odpowiedzi� i rzek� po cichu, niepewnie: - Zna mnie pan, W�adimirze Andriejewiczu, ja cz-czczych obietnic sk�ada� nie lubi�. Przecie� nawet nie wiemy, czy zab�jca skierowa� si� do Moskwy, czy do Petersburga... W ko�cu dzia�aniami Grupy Bojowej komenderuj� w�a�nie z Pitra. - Tak, tak, prawda. - Ksi��� ze smutkiem pokiwa� g�ow�. - Co to ja... rzeczywi�cie. To� ca�y Korpus �andarmerii rami� w rami� z departamentem wy�owi� ich nie mo�e, a ja wam... Rosja jest wielka, przest�pcy mog� skry� si� gdziekolwiek... Wybaczcie mi, staremu. Wie pan, �e ton�cy brzytwy si� chwyta. Jednak ju� nieraz pan mnie ratowa� z r�nych fatalnych opresji... Radca stanu chrz�kn��, troch� ura�ony por�wnaniem z brzytw�, i rzek� zagadkowym tonem: - A jednak... - Co za �a jednak�? - ockn�� si� Wiediszczew. Odstawi� tac�, szybciutko otar� wielk� chusteczk� zap�akan� twarz, podrepta� do urz�dnika. - Czy�by by� jaki� haczyk? - My�l�, �e spr�bowa� mimo wszystko mo�na - powiedzia� w zamy�leniu Fandorin. - Nawet trzeba. W�a�ciwie, sam chcia�em zaapelowa� do jego ekscelencji o udzielenie stosownych pe�nomocnictw. Zab�jca u�y� mojego nazwiska i tym samym rzuci� mi wyzwanie. Nie wspomn� ju� o tych skrajnie nieprzyjemnych minutach, kt�re musia�em - przez niego - prze�y� dzisiejszego ranka. A w dodatku przypuszczam, �e morderca uda� si� z Klina jednak do Moskwy. Od miejsca zab�jstwa dzieli nas tylko godzina jazdy poci�giem, nawet nie zd��yliby�my si� zorientowa�. A w przeciwnym kierunku, do Petersburga, jest dziewi�� godzin, co oznacza, �e znajdowa�by si� jeszcze w podr�y. A przecie� od jedenastej trwaj� poszukiwania, wszystkie stacje zosta�y zamkni�te, �andarmeria kolejowa sprawdza pasa�er�w we wszystkich poci�gach w promieniu trzystu wiorst. Nie, on nie m�g� uciec do stolicy. - A mo�e w og�le nie odjecha� kolej�? - zw�tpi� kamerdyner. - Siad� sobie na konika i truchtem pocz�apa� do jakiego� Zamuchra�ska - przeczeka�, p�ki rwetes nie ucichnie? - Zamuchia�sk do przeczekania zawieruchy zupe�nie si� nie n-nadaje. Tam ka�dy cz�owiek jest jak na widelcu. Najpro�ciej ukry� si� w�a�nie w wielkim mie�cie, gdzie nikt nikogo nie zna, w dodatku w metropoliach znajduj� si� siatki konspirator�w i rewolucjonist�w. Genera�-gubernator spojrza� pytaj�co na Erasta Pietrowicza i szcz�kn�� wieczkiem tabakierki, co by�o dowodem, �e ze stanu rozterki przechodzi do g��bokich rozwa�a�. Urz�dnik odczeka�, a� Do�goruki nape�ni nozdrza i g�o�no kichnie. Kiedy Wiediszczew t� sam� chusteczk�, kt�r� dopiero co wyciera� �zy, przetar� swojemu suzerenowi oczy i nos, ksi��� spyta�: - Ale jak go b�dziecie szuka�, je�li jest tutaj, w Moskwie? Przecie� to milionowe miasto. Nawet nie wolno mi podporz�dkowa� panu policji i �andarmerii, najwy�ej mog� ich zobowi�za� do wsp�pracy. Pan dobrze wie, �askawco, �e moja pro�ba o mianowanie pana oberpolicmajstrem ju� od trzech miesi�cy b��ka si� po najwy�szych instancjach. Sam pan widzi, jaki mamy tu babilon w sprawach policyjnych. Pod poj�ciem �babilon� jego ja�niewielmo�no�� rozumia� rozgardiasz, powsta�y w drugiej stolicy po zdymisjonowaniu ostatniego oberpolicmajstra, zbyt dos�ownie traktuj�cego sens okre�lenia �nierozliczane tajne fundusze�. W Petersburgu toczy�a si� przewlek�a papierowa wojna: partia dworska, wroga ksi�ciu, w �aden spos�b nie chcia�a odda� kluczowego urz�du protegowanemu Do�gorukiego, lecz nie starcza�o jej tak�e si� i wp�yw�w, aby narzuci� genera�owi-gubernatorowi swojego stronnika. A tymczasem ogromne miasto �y�o bez najwa�niejszego obro�cy i stra�nika prawa. Oberpolicmajster powinien koordynowa� i nadzorowa� dzia�ania policji miejskiej, gubernialnej Dyrekcji �andarmerii i Oddzia�u Ochrany, a teraz dosz�o do tego, �e w metropolii panuje porz�dek jak w cyga�skim taborze: podpu�kownik Burlajew z ochrany i pu�kownik Swierczy�ski z �andarmerii obmawiaj� si� nawzajem, obaj za� skar�� si� na rozzuchwalonych policyjnych prystaw�w, bezczelnie hamuj�cych bieg spraw. - Tak, sytuacja nie jest korzystna do prowadzenia zharmonizowanych akcji - przyzna� Fandorin. - S�dz� jednak, �e w t-tym konkretnym przypadku rozdzielenie kompetencji organ�w porz�dkowych jest nam na r�k�... G�adkie czo�o radcy stanu zmarszczy�o si�, r�ka bezwolnie wyci�gn�a z kieszeni nefrytowy r�aniec, kt�ry pomaga� Erastowi Pietrowiczowi skoncentrowa� my�li. Do�goruki i Wiediszczew, kt�rzy ju� znali nawyk Fandorina, nadstawiali ucha, wstrzymuj�c dech w piersi. Wyraz twarzy obu staruszk�w przywodzi� na my�l dzieci w cyrku, kt�re doskonale wiedz�, �e cylinder magika jest pusty, ale r�wnocze�nie nie w�tpi�, i� spryciarz zaraz wyjmie stamt�d zaj�czka albo go��bic�. I radca wyj��. - Pozwol� sobie postawi� pytanie: dlaczego przest�pcy tak b-b�yskotliwie uda�o si� zrealizowa� plan? - zacz�� Erast Pietrowicz i zrobi� pauz�, jakby rzeczywi�cie czeka� na odpowied�. - Bardzo proste: wiedzia� doskonale to, co powinni wiedzie� tylko nieliczni - to raz. Sposoby zapewnienia bezpiecze�stwa genera�owi-adiutantowi Chrapowowi podczas pobytu w guberni moskiewskiej zosta�y ustalone dopiero przedwczoraj, przy udziale bardzo w�skiego grona os�b - to dwa. Kt�ra� z nich, wprowadzona w najdrobniejsze szczeg�y porz�dku dnia, zdradzi�a je rewolucjonistom, �wiadomie lub nie�wiadomie - to trzy. Wystarczy znale�� tego cz�owieka i przez niego dojdziemy do Grupy Bojowej, a nast�pnie do samego wykonawcy. - Jak to nie�wiadomie? - spyta� genera�-gubernator, zmru�ywszy oczy. - No, �wiadomie to zrozumia�e. I w s�u�bie pa�stwowej s� wilko�aki. Jeden wydaje sekrety nihilistom dla pieni�dzy drugi za diabelsk� namow�. Ale nie�wiadomie - to niby jak? Po pijanemu? - Pr�dzej z braku ostro�no�ci - odpowiedzia� Fandorin. - Najcz�ciej o-odbywa si� to tak: urz�dnik na stanowisku wypapla co nieco komu� ze swoich bliskich, kto jest powi�zany z terrorystami. Syn, c�rka, kochanka. Wyd�u�y to jedynie nasz �a�cuszek o jedno dodatkowe ogniwo. - Tak. - Ksi��� ponownie si�gn�� po niuch tabaki. - Przedwczoraj w tajnej naradzie po�wi�conej przyjazdowi Iwana Fiodorowicza (niech mu, grzesznikowi, ziemia lekk� b�dzie) opr�cz mnie i pana brali udzia� tylko Swierczy�ski i Burlajew. Nawet policji nie wezwali�my, zgodnie z rozkazami z Petersburga. Tak wi�c co? Musimy podejrzewa� naczelnik�w Dyrekcji �andarmerii i Oddzia�u Ochrany? Dziwaczne to, panie... A... a... psik! - Niech B�g da zdrowie - rzuci� Wiediszczew i ponownie wzi�� si� do wycierania nosa ja�niewielmo�no�ci. - Ich tak�e - obwie�ci� zdecydowanie Erast Pietrowicz. - Poza tym nale�y wyja�ni�, kto jeszcze z oficer�w �andarmerii i ochrany by� wtajemniczony w sz-szczeg�y. Przypuszczam, �e b�dzie to najwy�ej trzech, czterech ludzi, z pewno�ci� nie wi�cej. Fro� Grigorjewicz j�kn��. - Bo�e ty m�j, dla was to prostsze ni� splun��! W�adimirze Andrieiczu, na honor, przesta�cie si� zam�cza�! Je�li ju� nadszed� czas zako�czy� s�u�b�, to odejdziecie pi�knie, z wszelkimi honorami. Odprowadz� was pod r�k�, a nie wywal� kopniakiem w zadek! Erast Pietrowicz zaraz nam tego judasza wy�owi. Powie: �To raz, to dwa, to trzy� - i gotowe. - To nie takie proste! - Radca stanu pokiwa� g�ow�. - Tak, Dyrekcja �andarmerii - to pierwsze mo�liwe miejsce przecieku informacji. Oddzia� Ochrany - drugie. Ale jest, niestety, i t-trzecia ewentualno��, kt�rej prze�ledzi� nie jestem w stanie. Nasz plan powzi�tych �rodk�w ochrony Chrapowa zosta� wys�any szyfrogramem do Petersburga. To tam zaprezentowano mnie, jako osob� odpowiedzialn� za bezpiecze�stwo go�cia - z wypisem z akt s�u�bowych, charakterystyk� zewn�trzn�, danymi wywiadowczymi itp. Jednym s�owem, ze wszystkim, co si� przedstawia w takich sytuacjach. Von Seidlitz nie podejrzewa�, �e ma przed sob� fa�szywego Fandorina, gdy� zosta� gruntownie zaznajomiony z moim rysopisem i wiedzia� nawet, �e si� j�kam... Je�eli �r�d�o przecieku znajduje si� w Petersburgu, w�tpliwe, czy b�d� m�g� cokolwiek zdzia�a�. Jak si� m�wi, r�ce mam za kr�tkie... Ale, mimo wszystko, mamy dwie szans� na trzy, �e trop wiedzie do Moskwy. A i zab�jca najprawdopodobniej ukrywa si� gdzie� tutaj. B�dziemy szuka�. Z domu genera�a-gubernatora urz�dnik do specjalnych porucze� skierowa� si� wprost do Dyrekcji �andarmerii, na Ma�� Nikick�. Dop�ki jecha� ksi���cym, wybitym niebieskim aksamitem powozem, roztrz�sa�, jak si� zachowa� podczas rozmowy z pu�kownikiem Swierczy�skim. Rzecz jasna, hipoteza, �e Stanis�aw Filipowicz, wieloletni zausznik ksi�cia i Wiediszczewa, ma powi�zania z rewolucjonistami, mog�a si� zrodzi� tylko w g�owie fantasty albo marzyciela, a do takich - dzi�ki Bogu - radca stanu nie nale�a�. Jednak w jego bogatym w przygody �yciu zdarza�y si� niespodzianki jeszcze bardziej szokuj�ce. Co zatem mo�na powiedzie� o pu�kowniku Samodzielnego Korpusu �andarmerii, Stanis�awie Swierczy�skim? Skryty, przebieg�y, ambitny, lecz r�wnocze�nie bardzo ostro�ny, woli pozostawa� w cieniu. Sumienny, s�u�bista. Potrafi czeka� na w�a�ciwy moment i wydaje si�, �e teraz ten moment nadszed�: na razie naczelnik dyrekcji tylko ad interim, najprawdopodobniej zostanie zatwierdzony na to stanowisko, a wtedy otworz� si� przed nim najbardziej kusz�ce perspektywy kariery. Prawda, i w Moskwie, i w Petersburgu wiadomo, �e Swierczy�ski to cz�owiek Wo�odii Czerwone S�oneczko. Je�li W�adimira Andriejewicza odprawi� ze starej stolicy z kwitkiem do Nicei, mog� wcale nie zatwierdzi� pu�kownika na lukratywnym stanowisku. Wychodzi�o wi�c na to, �e dla kariery Stanis�awa Filipowicza �mier� genera�a Chrapowa stanowi - co najmniej - przeszkod�, a nawet mo�liwe, �e jest dla� wielk� zgryzot�. W ka�dym razie tak wydawa�o si� na pierwszy rzut oka. Jazda z Twerskiej na Ma�� Nikick� trwa�a bardzo kr�tko i gdyby nie wiatr tn�cy uko�nie �niegiem, Fandorin wola�by p�j�� na piechot� - id�c, lepiej si� my�li. Oto i skr�t z bulwaru. Pow�z przejecha� obok �eliwnej kraty domu barona Evert-Ko�okolcewa, gdzie w oficynie kwaterowa� Erast Pietrowicz, a dwie�cie krok�w dalej z zas�ony �nie�ycy wynurzy� si� znany mu ��to-bia�y pa�acyk z pasiast� budk� przed podjazdem. Fandorin wysiad� z powozu, przytrzyma� cylinder i wbieg� po �liskich stopniach. W westybulu chwacko zasalutowa� radcy stanu znajomy wachmistrz i nie czekaj�c na pytanie, zameldowa�: - U siebie. Czeka. Poprosz�, panie radco, futro i nakrycie g�owy. Odnios� do garderoby. Podzi�kowawszy z roztargnieniem, Erast Pietrowicz rozejrza� si� po wn�trzu, jakby widzia� je po raz pierwszy. Korytarz z szeregiem jednakowych, obitych cerat� drzwi, nudne niebieskie �ciany z banaln� bia�� bordiur�, a w dalekim ko�cu - sala gimnastyczna. Czy to mo�liwe, �eby w tych �cianach tai�a si� zdrada stanu? W poczekalni dy�urowa� adiutant dyrekcji, porucznik Smoljaninow, rumiany m�odzieniec o �ywych, czarnych oczach i wybornie podkr�conych w�sikach. - Zdrowia �ycz�, Era�cie Pietrowiczu - przywita� weso�o cz�stego go�cia. - Jaka pog�dka, nieprawda�? - Tak, tak - pokiwa� g�ow� radca. - Mog� wej��? I bez ceremonii, na prawach starego wsp�pracownika, a mo�liwe, �e w najbli�szej przysz�o�ci bezpo�redniego prze�o�onego, wkroczy� do gabinetu. - Co tam w wy�szych sferach? - Swierczy�ski wyszed� mu na spotkanie. - Jak tam W�adimir Andriejewicz? Jak mamy dzia�a�, co przedsi�wzi��? Miejsca sobie nie mog� znale��. - I zni�y� g�os do przejmuj�cego szeptu. - Jak pan my�lisz, zdejm� go? - A to do pewnego stopnia b-b�dzie zale�a�o od nas, pana i mnie. Fandorin zag��bi� si� w fotelu, pu�kownik rozlokowa� si� naprzeciw i rozmowa od razu zesz�a na tematy s�u�bowe. - Stanis�awie Filipowiczu, b�d� z panem szczery. W�r�d nas - albo tutaj, w �andarmerii, albo w ochranie - jest z-zdrajca. - Zdrajca? - Pu�kownik tak potrz�sn�� g�ow�, �e a� naruszy� sw�j idealny przedzia�ek, dziel�cy g�adko przylizan� koafiur� na dwie symetryczne po�owy. - U nas?! - Tak, zdrajca albo g-gadu�a, co w danym wypadku oznacza to samo. I urz�dnik przedstawi� rozm�wcy swoje spostrze�enia i wnioski. Swierczy�ski s�ucha�, nerwowo kr�c�c w�sa, po czym po�o�y� r�k� na sercu i z przej�ciem rzek�: - Zupe�nie si� z panem zgadzam! Przekonuj�ce i rzetelne wnioski. Ale moj� dyrekcj� prosz� uwolni� od podejrze�. Nasze zadania, zwi�zane z przyjazdem genera�a Chrapowa, by�y bardzo proste: zapewni� umundurowany konw�j. Nawet nie podejmowa�em �adnych specjalnych �rodk�w ostro�no�ci - zwyczajnie poleci�em skierowa� p� plutonu jazdy, i koniec. Zapewniam pana, szanowny Era�cie Pietrowiczu, �e z ca�ej dyrekcji w szczeg�y wprowadzone zosta�y tylko dwie osoby: ja i porucznik Smoljaninow. Jemu, jako adiutantowi dyrekcji, zobowi�zany by�em wszystko wyja�ni�. Ale przecie� pan go zna, to odpowiedzialny m�ody cz�owiek, roztropny, o najszlachetniejszych przekonaniach i pogl�dach, taki nie zawiedzie. A i ja, o�miel� si� mie� nadziej�, znany panu jestem jako cz�owiek, kt�ry nie miele j�zorem po pr�nicy. Erast Pietrowicz dyplomatycznie sk�oni� g�ow�. - W�a�nie d-dlatego najpierw skierowa�em kroki tutaj i niczego przed panem nie zatai�em. - Zapewniam pana, to albo petersburscy, albo gniezdnikowscy! - Pu�kownik szerzej otworzy� pi�kne, aksamitne oczy. Gniezdnikowskimi nazywa� Oddzia� Ochrany, z siedzib� w zau�ku Wielkim Gniezdnikowskim. - O tych z Petersburga niczego powiedzie� nie mog�, nie dysponuj� dostatecznie pe�nymi �wiadectwami, ale u podpu�kownika Burlajewa w�r�d pomocnik�w znajdzie si� do�� podejrzanych - i byli nihili�ci, i r�ne ciemne typy. Nale�a�oby im si� przyjrze�. Ja, rzecz jasna, nie �miem obwinia� samego Piotra Iwanowicza, Bo�e bro�, ale za nieoficjalne zapewnienie bezpiecze�stwa odpowiedzialna by�a jego s�u�ba szpicli, a to oznacza, �e udzielano jakich� wyja�nie�, i to niema�ej grupie nader podejrzanych os�b. Nieopatrznie. I jeszcze jedno... - Swierczy�ski zawaha� si�, jakby niepewny, czy warto kontynuowa�. - Co? - spyta� Fandorin, patrz�c mu prosto w oczy. - Czy mo�liwa jest jeszcze jaka� inna wersja, kt�r� przegapi�em? Niech pan m�wi, Stanis�awie Filipowiczu, niech pan m�wi. Przecie� jeste�my wobec siebie szczerzy. - S� jeszcze tajni agenci, kt�rych w naszym resorcie nazywa si� wsp�pracownikami. To ci cz�onkowie k�ek rewolucyjnych, kt�rzy zdecydowali si� na wsp�prac� z policj�. - Agents provocateurs? - Radca stanu zmarszczy� czo�o. - No, niekoniecznie provocateurs. Zazwyczaj po prostu informatorzy. Bez nich w naszym fachu nic si� nie da zrobi�. - A sk�d wasi szpiedzy mog� zna� szczeg�y powitania tajnego go�cia, i to jeszcze takie jak m�j rysopis? - Czarne strza�ki brwi Erasta Pietrowicza niemal si� z��czy�y. - Czego� tutaj nie rozumiem. Pu�kownik najwyra�niej by� w opa�ach. Z lekka si� zarumieni�, jeszcze mocniej podkr�ci� w�sa i konfidencjonalnie zni�y� g�os. - Agenci bywaj� r�ni. I ich stosunki z pe�nomocnymi oficerami tak�e uk�adaj� si� wielorako. Czasami opieraj� si� na zupe�nie prywatnych... mmm... powiedzia�bym nawet: intymnych kontaktach. No, przecie� pan rozumie. - Nie. - Fandorin zadr�a�, patrz�c trwo�nie na rozm�wc�. - Nie rozumiem i nie chc� rozumie�. Czy pan pr�buje powiedzie�, �e pracownicy �andarmerii i ochrany, dla dobra sprawy, wst�puj� z agentami w stosunki homo... z m�czyznami!? - Ach, nie, dlaczego akurat z m�czyznami?! - Swierczy�ski klasn�� w d�onie. - W�r�d wsp�pracownik�w jest dostatecznie wiele kobiet, zazwyczaj m�odych i ca�kiem niebrzydkich. Pan przecie� wie, jak swobodnie wsp�czesna, rewolucyjna i sympatyzuj�ca m�odzie� podchodzi do spraw p�ci. - Tak, tak. - Radca stanu troch� si� skonfundowa�. - Zdarza�o mi si� s�ysze�. Istotnie, niezbyt jasno pojmuj� zakres dzia�alno�ci t-tajnej policji. Jako� dot�d nie zdarza�o mi si� zajmowa� rewolucjonistami; po�wi�ca�em wi�cej czasu mordercom, szalbierzom i zagranicznym szpiegom. Jednakowo�, Stanis�awie Filipowiczu, pan jawnie naprowadza mnie na kt�rego� z oficer�w ochrany. Na kogo? Kt�ry z nich, pa�skim zdaniem, utrzymuje podejrzane stosunki? Pu�kownik jeszcze przez p� minuty odgrywa� moralne rozterki, a� w ko�cu, jakby w�a�nie si� zdecydowa�, szepn��: - Era�cie Pietrowiczu, drogi m�j, to oczywi�cie sprawa cz�ciowo prywatna, ale znaj�c pana jako cz�owieka wyj�tkowo delikatnego i o szerokich horyzontach, uwa�am, �e nie mam prawa dalej tego ukrywa�. Tym bardziej �e rzecz dotyczy wydarzenia szczeg�lnie wa�kiego, na tyle, �e blakn� przy nim wszystkie sprawy intymne, jakie... - Tutaj, troch� zapl�tawszy si� w gramatyce, Swierczy�ski nieco si� stropi� i dalej ju� m�wi� pro�ciej. - Dysponuj� dowodami, �e podpu�kownik Burlajew pozostaje w styczno�ci z niejak� Dian�... to, rozumie si�, kryptonim agenta. Osoba bardzo tajemnicza, wsp�pracuj�ca z w�adzami nie dla korzy�ci materialnych, lecz z powod�w ideowych, i dlatego stawiaj�ca w�asne warunki. Dla przyk�adu: nie znamy ani jej prawdziwego nazwiska, ani miejsca kwaterunku - jedynie adres mieszkania konspiracyjnego, kt�re wynajmuje dla niej departament. S�dz�c po tym, jest pann� lub dam� z bardzo dobrej rodziny. Ma szerokie i u�yteczne znajomo�ci w kr�gach rewolucyjnych Moskwy i Sankt Petersburga, oddaje policji rzeczywi�cie nieocenione us�ugi... - Jest kochank� Burlajewa i on m�g� si� jej wygada�? - Radca niecierpliwie przerwa� Swierczy�skiemu. - Do tego pan zmierza? Stanis�aw Filipowicz rozpi�� ciasny ko�nierzyk, przysun�� si� bli�ej. - Ja... nie jestem pewny, czy jest jego kochank�, ale dopuszczam tak� my�l. Nawet bardzo mocno podejrzewam. A je�li tak, to jest ca�kowicie mo�liwe, �e Burlajew m�g� powiedzie� jej co� zb�dnego. Rozumie pan, podw�jni agenci, jeszcze o takim charakterze, s� ma�o przewidywalni. Dzi� wsp�pracuj� z nami, a jutro si� wycofuj�... - Dobrze, wezm� to pod uwag�. Erast Pietrowicz zamy�li� si� nad czym� i nagle zmieni� temat. - S�dz�, �e Fro� Grigorjewicz przys�a� panu t-telegram z zaleceniem, by okazano mi pe�ne wsparcie. Swierczy�ski przy�o�y� r�k� do serca na znak, �e mo�na nim ca�kowicie rozporz�dza�. - W takim razie mam pro�b�. Dla dobra �ledztwa potrzebny mi jest rozumny p-pomocnik, jako oficer ��cznikowy. Nie u�yczy mi pan swojego Smoljaninowa? Radca stanu przebywa� w ��to-bia�ym pa�acyku nie d�u�ej ni� p� godziny, ale kiedy znowu wyszed� na ulic�, miasta nie mo�na by�o pozna�. Wiatr znudzi� si� gonieniem bia�ego puchu po krzywych ulicach, �nieg le�a� w pulchnych zwa�ach na dachach i jezdniach, a niebo, jeszcze niedawno zupe�nie niewidoczne, rozja�ni�o si� w czarodziejski spos�b. Okaza�o si�, �e wcale nie jest niskie i ziarniste, lecz na odwr�t - wysokie, rado�nie b��kitne, zwie�czone male�kim, l�ni�cym jak imperia� z�otym kr��kiem. Nad domami, jakby znik�d, pojawi�y si� bombki kopu�, zagra� t�czowymi iskierkami �wie�y �nieg i Moskwa wykona�a sw� ulubion� magiczn� sztuczk� - przekszta�ci�a si� z ropuchy w kr�lewn� tak pi�kn�, �e tchu w piersi nie staje! Erast Pietrowicz rozejrza� si� dooko�a i stan��, na chwil� nawet o�lep� od blasku. - Ach, jak pi�knie! - zawo�a� porucznik Smoljaninow i zawstydziwszy si� bezpo�rednio�ci swojego zachwytu, uzna� za stosowne protekcjonalnie dorzuci�: - Zreszt� takie zmiany pogody nie s� czym� nadzwyczajnym... A dok�d teraz, panie radco stanu? - Do ochrany. Pogoda naprawd� jest wspania�a. L-lepiej si� przejd�my. Fandorin odes�a� kolask� z powrotem do stajen genera�a-gubernatora i w pi�� minut p�niej urz�dnik do specjalnych porucze� i jego rumiany towarzysz szli bulwarem Twerskim, gdzie przechadza�a si� gawied� uradowana niespodziewan� amnesti� natury, chocia� str�e ledwie zacz�li oczyszcza� alejki ze �niegu. Erast Pietrowicz od czasu do czasu �owi� skierowane na� przelotne spojrzenia - to wystraszone, to wsp�czuj�ce, to po prostu ciekawskie - i nie od razu u�wiadomi� sobie, w czym rzecz. Ach, tak, przecie� u jego boku, nieco z ty�u, maszerowa� chwat w niebieskim �andarmskim szynelu, przy szabli, z kabur�. Patrz�c z boku, mo�na by pomy�le�, �e porz�dnego z wygl�du obywatela ziemskiego w futrzanym p�aszczu i zamszowym cylindrze eskortuj� pod konwojem. Dw�ch spotkanych student�w politechniki, zupe�nie Fandorinowi nie znanych, skin�o �aresztantowi� g�owami, a na �konwojenta� popatrzy�o z nienawi�ci� i odraz�. Erast Pietrowicz obejrza� si� na porucznika, ale ten u�miecha� si�, pewnie nawet nie zauwa�y� wrogo�ci m�odych ludzi. - Smoljaninow, najprawdopodobniej sp�dzi pan kilka dni ze mn�. Niech pan zdejmie mundur, bo mo�e on zaszkodzi� sprawie. Lepsze b�dzie ubranie cywilne. A przy okazji, ju� dawno chcia�em pana z-zapyta�... Jak to si� sta�o, �e znalaz� si� pan w Korpusie �andarmerii? Przecie� pana ojciec, je�li si� nie myl�, jest tajnym radc�. M�g�by pan s�u�y� w gwardii. Porucznik odebra� pytanie jako przyzwolenie na skr�cenie dystansu. Jednym susem dogoni� Fandorina i pomaszerowa� z nim rami� w rami�. - A co tam ciekawego w gwardii! - odpowiedzia� ochoczo. - Parady i popijawy, nuda. S�u�ba w �andarmerii za� to jedna frajda. Tajne zadania, po�cigi za gro�nymi przest�pcami, zdarzaj� si� strzelaniny. W zesz�ym roku anarchista zaczai� si� na daczy w Nowogiriejewie, pami�ta pan? Ostrzeliwa� si� przez trzy godziny, rani� dw�ch naszych. Mnie te� o ma�o nie zrani�, kula bzykn�a tu� przy twarzy. Jeszcze p� cala i zosta�aby blizna. - Ostatnie s�owa wym�wi� z nieskrywanym �alem za utracon� okazj�. - A nie czuje si� pan ura�ony... nieprzyja�ni�, z-z kt�r� spo�ecze�stwo odnosi si� do niebieskich mundur�w, szczeg�lnie w kr�gach pa�skich r�wie�nik�w? Erast Pietrowicz popatrzy� na wsp�towarzysza ze szczeg�lnym zainteresowaniem, ale wzrok Smoljaninowa pozosta� niezm�cony. - Nie zwracam na to uwagi, poniewa� s�u�� Rosji i mam czyste sumienie. A uprzedzenie do szar� Korpusu �andarmerii rozwieje si�, kiedy wszyscy zrozumiej�, jak wiele czynimy dla ochrony pa�stwa, jak bronimy ofiary przemocy. Pan przecie� wie, �e emblemat, kt�rym obdarzy� nasz korpus cesarz Miko�aj Paw�owicz - bia�a chusteczka - ma s�u�y� do wycierania �ez nieszcz�snych i cierpi�cych. Taki prostoduszny entuzjazm zmusi� radc� stanu do ponownego spojrzenia na porucznika. A ten powiedzia� jeszcze �arliwiej: - Uwa�a si� nasz� s�u�b� za sromotn�, poniewa� ma�o si� o niej wie. Nawiasem m�wi�c, nie�atwo jest zosta� oficerem �andarmerii. Po pierwsze, przyjmuje si� tylko szlacht� rodow�, poniewa� to my najpierw stajemy w obronie monarchii. Po drugie, wybiera si� tych, kt�rzy uko�czyli szko�y pierwszego stopnia, czyli najbardziej wykszta�conych i zacnych oficer�w armii. Takich, kt�rzy niczym si� nie splamili w ci�gu ca�ej s�u�by i kt�rzy nie maj� - bro� Bo�e - �adnych d�ug�w. �andarm powinien mie� czyste r�ce. Czy wiesz pan, jakie egzaminy musia�em zdawa�? Okropno��! Za referat na temat �Rosja w dwudziestym wieku� otrzyma�em najwy�sz� ocen�, a mimo to prawie rok czeka�em w kolejce na miejsce na kursach. Po ich zako�czeniu nast�pne cztery miesi�ce musia�em czeka� na wo