9423

Szczegóły
Tytuł 9423
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

9423 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 9423 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9423 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

9423 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Eugeniusz Paukszta Wszystkie barwy codzienno�ci Wydawnictwo Pozna�skie 1979 �onie, kt�ra w ka�dej barwie czasu jest ze mn� � 1. Wiatr przewin�� mocniejszym podmuchem od szosy, ponios�o py�em, g�sto osiadaj�cym na wilgotnych okienkach kantorka przy stacji benzynowej. Ch�opak zmywaj�cy szk�o spojrza� niech�tnie na drobiny piasku, ju� tylko od niechcenia przesun�� po nich przet�uszczon� smarami �cierk�. - Myj, myj, Tomek, �eby b�yszcza�y na glanc. - Zaraz si� od nowa zakurz� - odburkn��. - Nie gadaj! Drzwi kantorka rozwar�y si�, na progu stan�� t�gi m�czyzna w czapce mocno nasuni�tej na uszy, zdawa� si� szykowa� do d�u�szego wyk�adu o potrzebie porz�dku, gdy na podjazd wtoczy�a si� nowiutka warszawa. Wyskoczy� z niej m�ody cz�owiek i rzuci� przyja�nie, otrzepuj�c jaki� py�ek z dobrze skrojonej sportowej marynarki: - Pe�ny bak, panie Maliniak, ale migiem, spieszno mi! - Ju� si� robi, panie doktorze... Olej te�? Lekarz przytakuj�co skin�� g�ow�. - Niechby ch�opiec szyby mi przetar� - dorzuci�. - Na szosie taki kurz, �e przy mijaniu ledwie widzi si� drugi w�z. - B�dzie burza, panie doktorze... Tomek, hyclu, nie s�yszysz, �e szyby masz przetrze�! We� czyst� szmat�! Strza�ka zegara obiega�a tarcz�, licznik odmierza� ilo�� pobranego paliwa. - Gotowe. Jeszcze ten olej. Lux? - Ch�opcze, co� ty narobi�! Przecie� to t�usta szmata, niech�e ci�... Z blaszank� oleju w r�ce Maliniak zerkn�� w stron� zagniewanego lekarza. Pe�na jego, ogorza�a twarz drgn�a. Jeszcze raz zawr�ci� do magazynu, zaraz si� wy�oni� ze �cierk�. Starannie przeciera� szyb� kolistymi ruchami d�oni. Tomek usun�� si� na stron�, potem na p� bezmy�lnie wr�ci� do przerwanego czyszczenia szyb w okienku stacyjnej dy�urki. - B�yszczy jak lala, panie doktorze - sk�oni� si� Maliniak. - Zaraz wydam kwit - z czerwonymi banknotami w d�oni skierowa� si� do kantorka. - Po co mi one? - Dla porz�dku, panie doktorze. Nowe przepisy. Lekarz machn�� r�k�. Z wydanej reszty odsun�� na stron� dwadzie�cia z�otych. - Do widzenia. - Uszanowanie panu doktorowi. Maliniak przyjrza� si� le��cym na parapecie okienka dwudziestu z�otym, pogoni� oczyma za b�yszcz�c� bordowym lakierem warszaw�, dopiero wtedy zwr�ci� si� do Tomka. - Gamoniu, jeszcze mi raz tak zrobisz, przep�dz� we wszystkie diab�y! Ch�opak milcza�. Szyby kantorka jako� si� teraz lepiej prezentowa�y. Maliniak przeci�gn�� wierzchem d�oni po czole: osiad�y na nim krople potu. Parno by�o, �ar powietrza nie zezwala� na swobod� oddechu. Chcia� co� jeszcze powiedzie�, gniewnie zwar� usta, zatrzepota� grubymi paluchami. Stacja le�a�a troch� na uboczu od centrum mie�ciny, spory kawa�ek trzeba by�o przebija� si� ku niej powybijan� drog�, kl�li j� wszyscy kierowcy. Od drugiej strony, o rzut kamieniem, mija�a stacj� szosa, wiod�ca w kierunku Poznania. Na tym szlaku zawsze rojno by�o od ci�ar�wek. Maliniak mocnym, kaczemu podobnym krokiem wyszed� przed daszek okrywaj�cy podjazd stacji. Leniwie zdj�� czapk� z g�owy; nieliczne jasne w�osy lepi�y si� od potu. Chustk� przetar� czo�o, przesun�� j� wok� szyi, zn�w nacisn�� czapk�, jak m�g� najmocniej. Jakie� newralgie zosta�y mu jeszcze od czas�w wojny, byle przewiew, �upa�o, tygodniami nie mog�o si� uspokoi�. By� wi�c szczeg�lnie ostro�ny. Za szos� ci�gn�� si� rz�d starych, niziutkich domk�w z liszajowatymi plamami opadaj�cych tynk�w. Z podw�rza jednego z nich dobiega�y mocne uderzenia m�ota. Rytmicznym dudnieniem sz�y przez rozpra�one powietrze, ucicha�y dopiero gdzie� nad wy�szymi domami miasteczkowego rynku. Kierownik Maliniak nas�uchiwa� przez chwil�, z uznaniem pokiwa� g�ow�, ruszy� w stron� tamtego obej�cia, gdy g�o�ny warkot ci�ko pracuj�cego motoru wdar� si� mi�dzy kolejne uderzenia kamieniarskiego m�ota. Niech�tnie si� zatrzymuj�c, szuka� wzrokiem, sk�d nadje�d�a nast�pny klient do stacji. Szos� tylko jaka� babina peda�owa�a na rowerze, na dojazd�wce z miasteczka te� nic si� nie wy�ania�o. Co jest, do jasnej Anielki? Dopiero zobaczy�. Osobliwie bucz�cy star wtacza� si� na szos� z bocznej drogi wiod�cej od lasu. Maliniak zdziwi� si�. A tego co tam zanios�o? Pozna� w�z, z Sulechowa, z mleczarni, co to nim je�dzi Gienek Dopatka. Co ten w lesie mia� do roboty? Star niepewnie wpakowa� si� na podjazd. Maliniak nie lubi� Gienka Dopatki, przem�wili si� ju� nieraz. Dlatego te� uda� teraz, �e jest czym� mocno zaj�ty w magazynku z olejem, niech�e szoferak zaczeka. Dopiero okrzyk Tomka kaza� mu si� obr�ci�. Zd�bia� na widok stanu maszyny. Szyba szoferki by�a rozwalona, par� ostrych u�amk�w szk�a tkwi�o jeszcze przy samym obramowaniu. Zderzak za�... W Maliniaku �ywiej zabi�o serce. Jest co� ciekawego, a to dzie� zapowiada� si� nudny. W tej chwili zapomnia� uraz do Gienka Dopatki. - Co jest? - zawo�a�. Dopatka szamoc�c si� z zacinaj�cymi si� drzwiczkami zeskoczy� na beton podjazdu. - A g�wno! Taka niedobra historia... Maliniak, pomo�ecie mi? Twarz mia� umorusan�, ociera� j� r�kawem, ciemne smugi oliwy miesza�y si� z czerwieni� krwi. - Co jest? Ranny jeste�? - G�wno, m�wi�em... Stary, daj mi drobin� benzyny, niewiele, bo bak przecieka. Diabli nadali! My�la�em, �e si� ju� tu nie dopcham bokami. - Widzia�em. Od lasu. Kraksa? - Kraksa... Zaraz potem zjecha�em w bok, lotna dzi� gania, zaraz by si� zacz�a polka, co i jak... A tam piaski, troch�, a by�bym stan��, i tak telepa�em si� kilometr na sto choler! Podszed� bli�ej, ogl�daj�c si� na rozciekawionego Tomka, zaszepta�: - Maliniak, na waszym podw�rzu mo�na by w�z postawi�? Macie takie miejsce za szop�, ani wida� od drogi. Mo�na? - Ch�opie, co ty chcesz chowa�? - m�wi�c to kierownik zajrza� pod plandek�. Ale tam by�o pusto. - Nic. Tyle, �e wola�bym obej�� si� bez MO. I tak bekn� niema�o, prz�d ca�y pogi�ty, szyba, bak, mo�e co jeszcze. Z kierownikiem si� u nas obgada, poradz� par� dni jednym wozem, nim si� to wszystko wyklepie. Ja, widzisz, stary, troch� dzi� by�em na ba�ce. - W taki �ar? G�upota! - Zdarza si�. Niewiele, p� basa ledwie posz�o na trzech, ale t�umacz si� komu... Mo�na si� umy�? - Mo�na. To wiele, pi�tka? - Starczy. Co ma po pr�nicy wycieka�. Gdy wr�ci� od kranu w magazynku, benzyna by�a ju� nalana. Bak by� rzeczywi�cie przebity, krople po�yskuj�cej w s�o�cu cieczy skapywa�y g�sto, tworzy�y na betonie ka�u��. - To mo�na u was postawi�? Maliniak spojrza� na zaaferowan� twarz kierowcy z uwag�, powoli wyci�gn�� chustk� z kieszeni, otar� pot z czo�a, dopiero zamrucza�: - Dopatka, a b�dziesz jeszcze mi si� kiedy ciska� do oczu? - Daj pok�j, Maliniak, �e si� te� wam na wspominki zebra�o. Min�o. Nie b�d�. - To jed�. Potem opowiesz dok�adniej, co� narozrabia�. Gdy star odjecha�, Maliniak zwr�ci� si� jeszcze do przej�tego Tomka: - Widzia�e� takiego zasra�ca? Kierowca, w ty�ek szarpany! Niech mi on jeszcze kiedy poskacze. Nagle si� czego� zez�o�ci�. - Ty ga�y czego wyba�uszasz? Smaruj do magazynu, brudno tam, �eby mi zaraz by� porz�dek. Id� do �yczywka... Ci�ko przestawiaj�c swe p�askie stopy, poci�gn�� w kierunku miarowo nios�cych si� powietrzem cios�w kamieniarskiego m�ota. Tomek wychyli� g�ow� z magazynu, u�miecha� si�, patrza� za szefem, z satysfakcj� zagra� za nim na nosie, wreszcie przysiad� wygodnie na kamiennym progu. Widzia� kto przem�cza� si� w taki �ar? �mieszny by� ten �yczywek, male�ki, pokurczony, w og�le ca�y jaki� niemrawy. Kto by to pomy�la�, �e ch�opa sta� na niezwyk�� si��: wielki blok piaskowca potrafi� odrzuci� swymi przyd�ugimi �apami na stron�, m�otem gdy wali�, to tylko pryska�y kamienne drzazgi. G�b� mia� drobn�, g�adziutk�, jakby sk�r� na niej specjalnie naci�gn��. Jeszcze ten u�miech. Sam mawia�, �e na pogrzeb nie wypada mu chodzi�, zaraz by gadali, �e si� prze�miewa z ludzkiego nieszcz�cia. Tymczasem to strapienia i smutne my�li tak mu �miechem wy�azi�y na twarz. Po wojnie zosta� mu taki grymas. W�a�ciwie to bardzo ma�o o nim wiedzieli w miasteczku. Nie by� jednym z tych pierwszych, co to zwalili si� tutaj zaraz w �lad za goni�cymi Niemc�w wojskami. Par� lat p�niej, przyby�, nie przebiera�, ruder� jak�� wynalaz�, troch� j� pod-szykowa�, na podw�rzu ustawi� szop� z samym dachem, bez �cian, zacz�� oferowa� ludziom nagrobki. G�owami kiwali, komu tam nagrobki w g�owie, gdy nikt jeszcze nie zasiedzia� si� na nowi�nie. Licho go wie, tego �yczywka, z czego �y� pierwsze lata. �y� zreszt�, tak wygl�da�o, nie�le. Bo to i kamie�, i marmury jakie� ci�gle zwozi�, m�otem stuka� bez przerwy, pod szop� zebra�a si� pot�na sterta ociosanych blok�w. Niby zam�wie� nie bra�, bo mu nikt ich nie dawa�, a jedli z �onk� i t� wychowank� niezgorzej, jeszcze mu na w�dk� starcza�o. Bo trunkowy wtedy by�, p�niej dopiero tak mu raptem odesz�a ochota. Nie dawa� do siebie bli�szego przyst�pu: niby to pogada� z ka�dym, za�mia� si� po swojemu, tyle tego i by�o. Nie zwierza� si�, nawet wtedy, gdy bywa� pijany, o sobie nie opowiada�, dopiero z rady narodowej powiedzia� kto� od meldunk�w, �e �yczywek przyw�drowa� tutaj gdzie� spod Bia�egostoku, bo i z tym si� nigdy nie zdradzi�. �mieszny taki, a zarazem dziwny i tajemniczy. Cz�api�c przez spiekot� lej�c� si� z nieba, ocieraj�c pot z czo�a, cho� to blisko, ani par�set metr�w, my�la� o tym wszystkim kierownik Maliniak, a mo�e i nie my�la�, tak mu si� jako� te wspominki same uk�ada�y w masywnym �bie. Bo czy� to mo�na my�le� w podobnej spiekocie? A tamtemu nic. Jakby ch��d sk�dy� na niego ci�gn�� i rozgrza� si� chcia� tym swoim �upaniem kamieni. Z daleka ju� zakrzykn�� Maliniak do kamieniarza, �e idzie, niech zaprzestanie swojego kucia, bo to trudno o jaki� kamyk, kt�ry wypry�nie spod miota i r�bnie w oko? �yczywek wyprostowa� male�k�, niezdarn� figurk�, z rozmachem odrzuci� miot kamieniarski osadzony na kr�tkim trzonku, g�ba mu si� �mia�a nie wiedzie� czego. Wyci�gn�� d�o� do Maliniaka. - Pogoda jak z�oto. - Daj�e, �yczywek, spok�j z takim z�otem. Dysze� czym nie ma. - Ja to lubi� s�oneczko. Wyt�skni�em si� za nim swojego czasu, temu i teraz go nigdy dla mnie nie za wiele. Maliniak nadstawi� uszu. Mo�e kamieniarz b�knie co� wi�cej? Ju� to on ciekawe musi mie� �ycie za sob�. �yczywek jednak zn�w zamkn�� si� w sobie jak �limak, paczk� sport�w wyci�gn��, cz�stuj�c. Przysiedli na podciosanym bloku granitu. Kierownik stacji benzynowej powi�d� wko�o spojrzeniem. Stosy kamienia pi�trzy�y si� pod szop� i na podw�rzu. - Starczy�oby pewnie na groby dla po�owy miasteczka? Tamten zaci�gn�� si� tylko mocniej, kaszln��, spluwaj�c pod nogi pacyn� �liny. I z nag�a zapyta� z innej zupe�nie beczki: - Co si� sta�o Dopatce? Stara hycel rozwali�? Ju� to jaka� nieczysta jazda by�a, k�dy go nios�o od lasu? - Zdarza si�. Mo�e by� ch�opak na gazie. �e z lasu? Mogli go pos�a� na wioski - nie wiedz�c czemu, zacz�� nagle broni� ch�opaka. Kamieniarz od niejakiego czasu krzywo patrza� na Gienka. - Pos�a�, pos�a�. Lewy kurs robi� i tyle. Ju� to on niejedno ma na sumieniu... G�upi, do Wery si� suwa� jakbym ja da� dziewuch� takiemu go�odupcowi. - To wam ju�, �yczywek, nie chcia� wi�cej kamieni wozi�? Za�mia� si� w odpowiedzi. A przecie� Maliniak widzia�, jak mu si� oczka przy tym zw�zi�y, wcale nie �miesznie. - Ja nie chcia�em! Taki p�tak nie ma u mnie nic do gadania. - No pewnie, pewnie. Od szosy zad�o wichrzysko gwa�townym porywem, oczy przymru�yli, przy tych kamieniach �atwo mog�a trafi� pod powiek� ostra drobnika, potem zaraz robi si� zapalenie, ropieje i czerwienieje. Podmuch podrzuci� na stron� poniemieck� frontow� plandek�, malowan� w br�zowe i zielone plamy; �yczywek os�ania� ni� partie nie obrobionych jeszcze kamieni. Suchy, stwardnia�y brezent z �opotem przetacza� si� po podw�rzu. - Ma� koza! - zakl�� kamieniarz, ruszaj�c w pogo�. Maliniak zerkn�� ku ods�oni�tym blokom kamiennym. Dobrze si� domy�la�, znowu rozszabrowali jaki� zapomniany cmentarz w okolicy. Na jednej z p�yt, zaci�gni�te zielonym mchem, odbija�y wyra�nie gotyckie litery. Kierownik stacji benzynowej pokiwa� g�ow�. Co go to w ko�cu obchodzi, �e �yczywek ograbia z pomnik�w stare cmentarze. Ka�dy radzi sobie jak mo�e. Umarlaki protestowa� nie b�d�... Jako� mu si� jednak nieprzyjemnie zrobi�o. Pewnie, �yczywka lepiej nie rusza�, on te� si� niejednego domy�la, m�g�by zaszkodzi�. �e to jednak brudna robota, to fakt. Co innego ukra�� �ywemu, broni� si� mo�e, a jak nie, zawsze si� dorobi, od nowa. Ale nieboszczyk? Nawiedza�y czasem Maliniaka dziwaczne my�li. Oswoi� si� ju� z tym, �e ko�ci swoje z�o�y nie gdzie indziej, jak w tym zafajdanym miasteczku. Tyle lat, przyzwyczai� si� cz�owiek, tutaj ma dom. Pewnie te� stanie na grobie jaki� pomniczek, p�yta z kamienia czy sztucznego marmuru, mo�e i krzy� ciosany z granitu. Jak�eby tak, gdyby zjawi� si� ten lub inny �yczywek i zabra� cichaczem p�yt� i krzy�, ociosa� w warsztacie, sprzeda� komu na miejscu czy zgo�a pod Warszaw� k�dy� wyprawi�? Jak�e by on, Maliniak, czu� si� natenczas w grobie, oszabrowany,-obrabowany, zapomniany, pies by go potem kulawy nie znalaz� pod pod�u�nym, nie nazwanym kopczykiem ziemi... �winia ten �yczywek. Niby to grabi stare cmentarze, ale tamci te� mieli czy maj� swoich, te� im taki kamuszek musi sprawia� przyjemno��. - Ech, dola - zamarkoci� si� nagle. - �e co? - �yczywek stan�� przed nim, zn�w mu g�ba �miechem lata�a. Z�apa� plandek�, okry� ni� staranniej ni� przedtem stos kamiennych p�yt pod nawisem szopy. - Nic, nic, takie tam sobie wspominki... - burkn�� Maliniak. Odechcia�o mu si� nagle gaw�dy z �yczywkiem. Pal go sze��, niewydarze�ca, wraz z jego kamieniami. Jakby przyzwane, dobieg�o od stacji wo�anie Tomka, przekrzykuj�ce warkot samochodowych silnik�w. - Ot, co. Pogwarzy� nie mo�na. Zaraz kto� pili o benzyn� czy rop� - wskaza� d�oni� ku stacji. Cz�api�c przez �ar w stron� przyzywaj�cych go niecierpliwie kierowc�w, czu� na sobie badawcze spojrzenie �yczywka. Obejrza� si�. Tamten sta� z g�b� skrzywion� swoim �miechem, nie �miechem. Potem schyli� si� powoli do miota. Zaraz pobieg�y za Maliniakiem silne uderzenia stali o twardy kamie�. - Sze��dziesi�t litr�w, panie Maliniak! I olej do zmiany. Ale ju�, bo mam dalek� tur� na Kostrzyn. - Nie pali si�, nie pali, powoli ch�opysiu - sapa� kierownik stacji, ujmuj�c kich� grubego w�a pompy. Nowy podmuch wiatru przyni�s� miarowe uderzenia �yczywkowego m�ota. Rozz�o�ci� si� nagle Maliniak. - Zgi� ty, przepadnij, zaraza! - zme�� kl�tw� w wargach. Humor odzyska� dopiero, gdy kt�ry� z pobieraj�cych benzyn� kierowc�w odsznurowa� plandek� i wyci�gn�� spod niej ukryte w skrzynce butelki piwa. Rami� Maliniaka samo pow�drowa�o ku ustom, otar�o je �akomie. Tomek r�wnie� si� obliza� jak kot. Taki �ar. Maliniak uwielbia� dni wyp�at. Wtedy ju� nie d�u�y�y mu si� tak ostatnie godziny wyczekiwania na fajrant. Zawsze �ci�gn�o sporo szoferskiej wiary, niejednemu rado�nie wybrzusza�o si� za pazuch� od flaszki wepchanej w kiesze�, w og�le wi�kszy ruch robi� si� przy stacji. Tomek tylko kl�� wtedy w duchu, a czasem nawet g�o�no. Bywa�o, do zmroku, cho� to czerwiec, przysz�o siedzie� przy Stacji, w te dyrdy gania� to do sklepu po w�dk�, to do kiosku po piwo. Jeszcze gorsze czasy nasta�y, gdy skasowano sprzeda� alkoholu w te dni, gdy ludziskom co nieco grosza wpada�o w r�ce. Do starej, z wiecznie zaropia�ymi oczyma Jalaskowej, z dobrego serca i dla paru mizernych groszy za fatyg� wyr�czaj�cej sklep monopolowy, nawet dla szybkich n�g Tomka by�o daleko. Dawno si� przewali�o po�udnie, a �ar nie zdawa� si� zmniejsza�. Niebo sta�o czyste, rozpra�one do bia�a, tylko dalekimi kr�gami, tu� nad przeb�yskuj�c� zza dom�w lini� lasu, snu�y si� ciemne chmury. - Pi��dziesi�t, panie Tomczyk! - zawo�a� ch�opak. - Kasa u szefa. - �ap, Tomek! Kierowcy z cegielni mieli hojn� r�k�. Tomczyk nigdy nie odjecha�, by z dwu z�otych nie zostawi� dla ch�opca, a przy wyp�atach, je�li by� ju� na wst�pnym gazie, ca�� dych� umia� podrzuci�. Usun�� si� starem na stron�, aby dojazdu innym nie tarasowa� i ju� klepa� Maliniaka po zapoconych plecach. - Dobry by� tydzie�, sze�� st�wek ekstra mi wpad�o... Na benzynie te� si� co nieco zaoszcz�dzi�o. Tak gazik podrychtowa�em, �e na czysto wygrywam - przyja�nie wskaza� na maszyn�. Mrugn�� na kierownika stacji, uderzaj�c si� znacz�co po lewej kieszeni marynarki narzuconej na ramiona. - Tomek, pilnuj porz�dku, je�li chcesz mam� dzi� jeszcze widzie�! - zakrzykn�� Maliniak ku ch�opcu. Tomek pokiwa� bole�nie g�ow�, zaraz potem wysun�� j�zyk. Kierownik uda�, �e tego nie widzi. - Jak�e tam jego matka, h�? Pami�tam, jeszcze par� lat temu fest by�a kobita. Potem tak nagle zmarnia�a - popatruj�c za ch�opakiem przez okienko kantorka, zagada� Tomczyk. - Same z niej ko�ci, tylko oczy za�wiec� czasem jak dawniej - machn�� r�k� Maliniak, wyci�gaj�c z szafki dwie szklanki. Strzeli� do g�ry korek, wybity uderzeniem d�oni w dno flaszki, bia�y p�yn zabulgota�. - �eby nam si� wiod�o, Maliniak! - Hop, siup, cztery baby osiem dup! - zrewan�owa� si� kawalerskim toastem. Dla wszelkiej pewno�ci szuflad� z pieni�dzmi zamkn�� zaraz na klucz. - Jest Urbaniak - powiedzia�. Z jazgotem wtargn�a na podjazd wywrotka. Urbaniak wywozi� ni� ziemi� z wykopu przy rynku, gdzie stan�� mia� pierwszy w miasteczku blok mieszkalny. Z daleka ju� macha� ku widocznym za szyb� kamratom. Tomek tankowa� benzyn�, jemu te� spiekota dawa�a si� we znaki. Zerkn�� na zegar, ledwie min�a czwarta. Kiedy indziej godzina jeszcze i by�by koniec; ale nie dzi�. Ostatnim razem zamkn�li bud� po dziewi�tej, coraz modniejsza stawa�a si� ta �knajpa pod Maliniakiem�, jak j� zwa�a szoferska bra�. Zawsze pod koniec pracy zje�d�a�o sporo maszyn, nic na to nie mo�na by�o poradzi�. Dzi� by�o ich wi�cej ni� kiedykolwiek. Dobrze chocia�, �e nikt nie kaza� gania� po w�dk�. Z sob� przywo��, cho� ta pociecha. Tomek najbardziej nie lubi� ci�gnik�w, gwa�tuj�cych o rop�. Najbrudniej z tym, a ju� �eby kt�ry� traktorzysta grosz jaki wetkn��, ani co marzy�. Wi�kszo�� pojazd�w odje�d�a�a. Tylko najbli�sza paczka odstawia�a wozy na stron�, zamierzaj�c popasa� d�u�ej. K��bili si� w ciasnym kantorku, potem jeden po drugim wypryski wali na dw�r. W zamkni�tym pomieszczeniu trudno by�o wytrzyma�. Sk�d� znalaz�a si� skrzynka piwa. Pili prosto z butelek, grdyki pracowa�y cichym bulgotem. Gadali po kilku naraz, czasem przechodzili na drug� stron� jezdni, by tam pod p�otem �apczywymi zaci�gni�ciami wypali� papierosa. Na tym punkcie Maliniak by� nieust�pliwy, za nic nie pozwoli� kopci� przy stacji. - Hurra, jest Gienek! Co z tob�? Gdzie stara sprzeda�e�? - powitali kierowcy nadchodz�cego Dopatk�. Tomczyk z okr�g�� jak zakonna tonsura �ysin� na czubku g�owy porozumiewawczo mrugn�� do Maliniaka. Musia� ju� wiedzie� o kraksie. - Ma�o daj�, temum jeszcze go nie zhandlowa�... Pami�tacie, ch�opcy, ten czas, kiedy za litr sznapsa od byle cwaniaka mo�na by�o zagarn�� niezgorszy motor? - Te, Gienek, kr�lowa Bona umar�a. Czterdziesty pi�ty rok wspomnia�... Za�mieli si�, si�gaj�c po nowe flaszki piwa. Na �ar lepsze to ni�eli w�dka. Potem przysiadali na murawie z ty�u za stacj�. Wysoki jak dr�gowina Ostapczuk wyci�gn�� zawini�te w kawa� gazety grube kromy chleba ze s�onin�; kraj�c to scyzorykiem na kostki, smakowicie pakowa� do ust, piwem p�uka�. Jaka� WFM-ka zawarcza�a w�ciekle, t�umik musia�a mie� nawalony. Pi�� litr�w. Tomek zatankowa�, Maliniak nawet nie pofatygowa� si� podej�� do klienta, z daleka wyci�ga� r�k� po nale�no��, co si� mia� wysila�. Dopatka odci�gn�� Tomczyka na stron�, co� mu z zapa�em klarowa�. �ysawy szofer marszczy� si�, nie bardzo mu to widocznie odpowiada�o. - Uwaga, ch�opaki! - stanowczym g�osem wdar� si� w og�lny rozgwar Maliniak. D�oni� wskaza� na rozbit� ci�gnikami drog�, wiod�c� ku g��wnej ulicy miasteczka. By� ju� przy Tomku, spiesznie zapinaj�c guziki rozche�stanej koszuli. Mokra od potu, lepi�a si� do t�uszczem naros�ych plec�w. Jeszcze obejrza� si� na szoferska wiar�. Rozchodzili si� do swoich woz�w. Kt�ry� zapu�ci� motor. Czarna tatra bez szmeru wtoczy�a si� na podjazd. Tomek wytrzeszczy� oczy, tego modelu jeszcze nie widzia�. Jaki� najnowszy typ. Urz�dowy. Pewnie wielki dygnitarz mo�e i sam minister, literki tabliczki wskazuj�, �e maszyna z Warszawy, Szofer elegancki, na �czarno i sztywniak, jakby kij po�kn��. Maliniaka nie potrzeba by�o pogania�. Takiego go�cia musi si� pozby� jak najszybciej. Nie ma si� nawet co przygl�da� tatrze. Gdyby nie by� na ba�ce, co innego. A tak, niechby wyczu� ten facet w okularach, dopiero by�aby heca. Tamtym jeszcze na krzyk si� zebra�o, �achn�� si�, s�ysz�c jazgot g�os�w od strony parkuj�cych nie opodal woz�w Tomek, przyci�gni�ty b�yszcz�cym lakierem maszyny, sam, bez niczyjej podniety, pocz�� szmat� pucowa� karoseri�. Przecie� py� osiad� i na niej. Korzystaj�c z okazji, zerka� ciekawie do wn�trza. Ma�y cz�owiek zdawa� si� patrze� gdzie� w przestrze�, licho go wie zreszt�, za tymi szk�ami. Ksi��k� jak�� z�o�on� mia� na kolanach i tak si� dziwnie wygapia�. ��ta teczka le�a�a na ciemnob��kitnym obiciu. Ani chybi, minister - upewni� si� ch�opak, energicznie pucuj�c karoseri�. Drgn�� na g�os szofera: - Zostaw to, zostaw! Wi�cej pobrudzisz, jak wyczy�cisz. - Na kogo, szanowny panie, rachunek - Maliniak cofa� si� przezornie za ochron� kantorka, po co si� nara�a�, jeszcze by ten szofer co wyczul z oddechu. - Pisz pan numer i tyle. - Niby jest taki przyka�... - Maliniak zaoponowa� z lekka, raczej ju� tylko wyja�niaj�co, i zaraz si� skuli�. Po choler� mu te rozm�wki. Mo�e w og�le nic nie wypisywa� w rachunku. - Gotowe, panie prezesie - powiedzia� szofer, zatrzaskuj�c za sob� drzwiczki tatry. Niemal bezszelestnie drgn�a maszyna, p�obrotem leciutko wyjecha�a na drog�. Kurz za ni� si� podni�s�. - Ej, wiara! -zamacha� Maliniak d�o�mi. Dw�ch ju� tylko zosta�o. Tomczyk odjecha� z Dopatk�, zawieruszy� si� ze swoj� wywrotk� Urbaniak. Na pytaj�ce spojrzenia niedobitk�w kierownik stacji machn�� lekcewa��co d�oni�: - Iii tam, jaki� prezes. A wygl�da�o: co najmniej minister. W�zek, �e prosz� siada�. - Wiara wyciek�a, woleli by� dalej. Teraz byle wypijesz, do s�du ci�gn� - dorzuci� kt�ry� z kierowc�w. - Jakby tam co mog�o zaszkodzi� male�kie p�ukanko. Mnie po tym zawsze pewniej si� jedzie. Wyci�gn�� �wiartk� z czerwon� kartk�. Maliniak od razu odzyska� humor. - A piwo co? Pojecha�o? - obejrza� si�.-Jasny gwint. Trzeba b�dzie Tomka pos�a�, jak�e bez piwa? - Nie zd��y, tylko patrze�, jak lunie. Wiatr d�� coraz mocniej, wirowa� �widruj�cymi niebo s�upami, s�o�ce skrywa�a niska chmura nabrzmia�a czerni�. Ch�odniej si� z nag�a zrobi�o. Maliniak szturchn�� w bok id�cego przy nim czarniawego m�czyzn�. Klimczak pracowa� przy budowie, mia� wielkie chody u magazynier�w i budowniczych. - Mam kupca na cement. Pi��, sze�� ton. Got�wk�. Pilno mu... Klimczak obejrza� si� na trzeciego kompana. W�a�nie szed� ku nim. - Zajd� jutro do ciebie. Wieczorkiem. Mo�e si� da co zrobi� - szepn��. Tomek us�ysza� to, �ypn�� ciekawie oczyma. Lubi� tak przew�chiwa� r�ne siuchty Maliniaka, cho� mu to rzadko si� udawa�o. Kierownik stacji by� bardzo ostro�ny. - Tomek! Pozna�, jeszcze jej nie widz�c. Taki ten g�os sw�j mia�a dziwnie �ciszony, mi�kki, jak cichy wiatr, gdy przewija pomi�dzy ga��ziami przystacyjnej topoli. Mila przystan�a za rogiem stacji, nie lubi�a narzuca� si� czyim� oczom. - Wyp�aci� - powiedzia�a. - Czterysta. On zawsze taki sumienny. Kaza� ci dzisiaj przyj��, tam gdzie zawsze. - Cholera, znowu - sykn�� niech�tnie. Wzruszy�a ramionami. Oczy jej, ni to niebieskie, ni to zielone, zawsze tylko nieodmiennie du�e, by�y powa�ne. - Zawsze to ojciec. Chocia� go znasz... Ja nie mam i tego. - �adny mi ojciec. W krzakach si� tylko z synem spotyka. Kicham. �eby nie te cztery st�wy co miesi�c, ani bym poszed� do niego. Gl�do�y prawi: a �ebym si� uczy�, a matki s�ucha�, a dobry by�. Ochronk� sobie ze mn� odstawia. - Ciszej! - przy�o�y�a palec do ust. Zapominaj�c siej m�wi� zbyt g�o�no. - Chlej� - zlekcewa�y� jej obawy. Z kantorka dochodzi�y podniesione g�osy. - Zn�w gotowe ci�gn�� si� to do wieczora... Nie s�ucha�a go, zamy�lona. Pe�ne, nieco mo�e nawet za pe�ne wargi siedemnastoletniej dziewczyny �ci�gn�y si� jakby w grymasie. Tomek spojrza� na siostr�. - Co ci? Sta�o si� co? Matka mo�e? - Nie. Tak sobie... Gor�co, zaraz lunie. O, ju� pada. Musz� biec. Jeszcze u Zaleskiego nie by�am. Zawsze ka�e przychodzi� p�niej. - Zmokniesz, patrz, to si� dopiero zaczyna - przytrzyma� j� za rami�. Zab�bni�o najpierw grubymi kroplami po dachu, potem osnu�o si� wszystko mgieln� przes�on�, a� dopiero lun�o. �ciemnia�o w jednej chwili, niebo zatrz�s�o si� grzmotem, d�ugim, jakby kamienie przesypywa� w blaszanej rynnie; niedaleko r�bn�� piorun, jasna smuga pionowo przeci�a horyzont. Mila cofn�a si� z bratem pod os�on� okapu stacji. Ale i tutaj si�ga�y drobiny rozpryskuj�cych si� kropli. - Ten si� dopiero wybra� - za�mia� si� Tomek, wskazuj�c na p�dz�cy ku stacji, ledwie widoczny w nasta�ej szarzy�nie motocykl. Siej�c bryzgami wody pi�kna jawa wpad�a na podjazd, hamowana gwa�townie, cudem unikn�a po�lizgu. Zlany do cna motocyklista gramoli� si� z siode�ka, kln�c ile wlezie. Od okienka kantorka powita� go rechotliwy �miech. Co� tam wo�ano, poszum ulewy g�uszy� jednak�e s�owa. Mila wtuli�a si� w �cian�. M�ody cz�owiek o przystojnej, poci�g�ej twarzy zauwa�y� j�. Za�mia� si� szeroko. - Jest i moja Mile�ka - szed� ku niej, krzy�uj�c ramiona. Tomek wyr�s� pomi�dzy nimi, jakby si� pojawi� spod ziemi. Przystojniak musia� stan��, skrzywi� si�. - C� to, siostruni bronisz? Nie doczeka� si� odpowiedzi. Wtedy zmieni� metod�. G�os jego by! mi�kki. - Mila, czemu ty porozmawia� nawet ze mn� nie zechcesz? Obejrza�a si� woko�o. A potem, rzucaj�c urwanie, krzykliwie, �e si� spieszy, �e nie ma czasu, nie bacz�c na szalej�c� ulew�, na pioruny i gromy, skulona jakby w samoobronie, biegiem wyrwa�a na ulic�. Przybysz za�mia� si�, machn�� d�oni�. Na roze�lonego Tomka nawet nie spojrza�. Ju� go wo�ano z kantorka. - Zygmu�, co� jej zrobi�, �e ci tak zerwa�a jak kuropatwa z �yta? Poczekaj, mo�e b�dzie z niej wi�ksza pociecha jak z �askawej mamusi... - Pan niech Mili nie tyka, bo... W drzwiach kantorka stan�� nie przyzywany Tomek. �ciskaj�c pi�ci wyzywaj�co, patrza� na czarnego Klimczaka. - Ach, ty p�taku - kierowca zamierzy� si� pi�ci�. - Klimczak, spok�j, bo ze mn� si� b�dziesz rachowa�! - poderwa� si� Maliniak. Zaraz si� zwr�ci� do Tomka: - A ty zmykaj, cho�by do domu. Sam dzisiaj dam rad�. Gdy ch�opak zdziwiony tym wszystkim powoli zamyka� za sob� drzwi, kierownik stacji, z nag�a sponurza�y na szerokiej swej twarzy, powiedzia� do towarzyszy: - Ma� wasza t�dy i ow�dy! Wstydu nie macie. Zostawcie dziewczyn� i ch�opca w spokoju. Nie ich wina, �e si� matka puszcza�a na wszystkie boki. Nie ich wina, rozumiecie? A wy co, zaraz �cierk� widzicie w dziewusze? Wy, wy... Zamilkli. Wiedziano w miasteczku, �e Maliniak w gniewie potrafi by� straszny. Cho�by z tych pierwszych lat, jakie to chodzi�y legendy. On za� wzgardliwym ruchem odsun�� na stron� dopiero nape�nione musztard�wki, otworzy� szuflad� i ignoruj�c zupe�nie obecno�� tamtych trojga, zabra� si� do podsumowywania dziennej kasy. Ulewa jakby zacz�a przycicha�. 2. Szurn�a z impetem garnkiem na p�k�, �cierk� otar�a st�. Dopiero si� rozejrza�a po bezokiennej klitce kuchennej, gdzie wiecznie panuj�cy mrok z trudem przebija�o �wiat�o dziesi�cio�wiecowej, zakurzonej i upstrzonej przez muchy �ar�wki. Przekr�ci�a wy��cznik, przechodz�c do pokoju oddzielonego star�, pocerowan� zas�on�. D�oni� z�apa�a si� za piersi. Coraz cz�ciej nawiedza�y j� te b�le, szczeg�lnie gdy tak parno robi�o si� w powietrzu. Szeroko otworzy�a okno, wychylaj�c si� przez nie i spozieraj�c na ciasny prostok�t brudnego, zaflejtuszonego podw�rka. Antkowiakowa wiesza�a na sznurze bielizn�. Ujrza�a s�siadk� w oknie. - Tak z nag�a lun�o, anim zd��y�a w czas pozdejmowa�. Przemok�o ze wszy�kim. - Wyschnie do wieczora. Parzy, ani zna�, �e pada�o - pociesza�a j� Jaru�yna. - Zn�w nie ma czym dycha�, a� w �rodku boli od tej duchoty. Cofn�a si� w g��b. Wola�a unika� Antkowiakowej, stara by�a w�cibska i j�zorem me��a bez miary. Najgorsza plotkara w okolicy. B�le si� wzmog�y. Jakby sz�y teraz bardziej od strony brzucha. Nie zwa�aj�c wi�c na nie�ad w izbie - jako� nigdy nie by�o u nich porz�dku - przysiad�a na wylinia�ej kozetce, co to j� jeszcze w czterdziestym pi�tym przyci�gn�a z jakiego� gara�u. Zniszczy�aby si� do cna, a tu potem kazali jeszcze p�aci� za taki grat. Gdzie tu szuka� wyrozumienia? Margisia tkwi pewnie na dworze. Jak zawsze z palcem wetkni�tym w g�b�, z zadziwionymi wielkimi oczyma. Takie same mia� Janek, jak�e mu to, prawda, Zaleski. Ju� si� to nic nie trzyma pami�ci. �eby te� z nim nie mia�a dzi� Mila k�opotu. Zawsze by� lekkoduchem, i takim pozosta�. Kawaler, obibok, cho� nie taki zn�w m�ody, patrze� jak pi��dziesi�tka mu stuknie. Westchn�a. Ano, nie wysz�o. Jak zawsze, taki jej los kaprawy. Byle gizda ma m�a, niechby nawet pra� po �bie, zawsze co m�� to m��. Kawa� ch�opa te� w domu si� przyda. Zn�w westchn�a, w oczach jej zamigota�o mocniejszymi blaskami, ale b�l okaza� si� silniejszy nad cie� po��dania, jaki nap�yn�� na ni� wraz ze wspomnieniem dawnych czas�w. Dominiak, ten by� sumienny. P�aci� jak w zegarku. Mila m�wi�a, �e ze strachu, aby nigdy si� nie wyda�o, �e dorobi� si� dziecka na boku. Jeszcze z kim, z Jaru�yna... �ona, tr�jka dzieci, stanowisko, powaga w miasteczku, ma�o brak�o przed laty, byliby go wybrali do rady wojew�dzkiej w Zielonej G�rze. I tu nagle dziecko na lewo, takie zi�ko! Nie wiedzia�a wtedy, �e ma �on�. Mo�e by do niczego mi�dzy nimi nie dosz�o. Mo�e... W tej chwili sama si� u�miechn�a do siebie. By�o w niej co� takiego, �e jak si� jej ju� ch�op jaki spodoba�, na nic si� nie ogl�da�a, na diab�a, ni Boga, c� dopiero na ludzi. Wi�c i z Dominiakiem, dobry by� ch�op, hojny, jak�e to fundowa�, gdy pojechali pewnego razu do Sulechowa, a jaki przy pieszczotach gor�cy... �e si� jej musia�o na wspominki dzi� zebra�. Jak zawsze w te dni, gdy Mila chodzi�a zbiera� pieni�dze po ojcach rodze�stwa. �eby tylko dobrze posz�o dziewusze z Zaleskim. Par� razy do roku co� nachodzi�o na niego, buntowa� si�, szarpa�, �e p�aci� nie b�dzie, bo to on pewien, czy w ten czas sam tylko sypia� z Jaru�yna? Zawsze kr�ci�o si� przy niej ch�op�w do cholery i troch�. Zawsze... Ale czas jaki� mija�, mija�o te� ch�opu. Na drugi miesi�c wp�aca� podw�jn� sum�, za to zaleg�e. Zawsze ci�ej by�o taki miesi�c przetrzyma�, jeszcze jak na zim� trafi�o. Dwie i po! setki to kawa� grosza, wiele to trzeba na nie si� naharowa�. Niby si� m�wi, �e ch�op ch�opu jest r�wny. A przecie nie. Cho�by Zaleski i Dominiak. Ich stosunek do w�asnych dzieci. Dominiak interesowa� si� Tomkiem, czasem dodatkowo co przysy�a�, par� groszy, ubranie jakie, potrafi� si� wysadzi� jak wtedy, gdy kupi� nowe buty dla ch�opca. Ciekawi� si�, prawda, kaza� przychodzi�, naznacza� spotkania w lesie, wypytywa�, doradza�. Jak by nie by�o, cho� w skryto�ci, przecie poczuwa� si� do ojcostwa. Zaleski zupe�nie inaczej. Nigdy go nie interesowa�a Margisia, cho� �atwiej m�g�by, kawaler przecie, nie taki wstyd jak Ziutkowi Dominiakowi. On tymczasem nic. Kiedy� tylko burkn��, �e je�eli Margisia nie wszystko ma w g�owie w porz�dku, to nie mo�e by� jego dzieckiem, sk�dby po nim mia�a by� op�niona w rozwoju, jak to orzekli lekarze. A przecie jeden ojciec i drugi ojciec. Z podw�rza dobieg� przenikliwy pisk dziecka. Poskoczy�a Jaru�yna ku oknu. Margisia zas�ania�a si� d�o�mi przed mniejszym od niej ch�opakiem, usi�uj�cym z�apa� dziewczynk� za warkocz. - Dasz ty jej, szczunie, spok�j? - krzykn�a. Malec znik�, jakby pod ziemi� si� zapad�. Margisia uspokoi�a si� w jednej chwili, drobnymi kroczkami pomaszerowa�a ku sieni wiod�cej na ulic�. Matka rada by�a, �e dziewucha nie wraca jeszcze do domu. Nasz�o j� dzisiaj silnie to wspomnienie, wi�c rada by�a, �e b�dzie mog�a w samotno�ci poduma�. Mila czasem dopytywa�a, zw�aszcza gdy by�a m�odsza, o swojego ojca. Potem j� to przesta�o interesowa�; powiedzia�a, �e cieszy si�, i� go nie zna, dorzuci�a jeszcze, �e nie mog�o si� lepiej sta� nad to, i� ju� nie �yje, a� si� matka rzuci�a ku dziewusze ze �cierk�. Bo jak�e m�wi� tak o Antosiu, jedynym, z kt�rym wszystka wygl�da�o inaczej... Anto�. Wysoki, z rzadkawymi w�osami, jasnymi, z daleka po nich mo�na go by�o pozna�. Z chud� twarz�, z ogniami w oczach, �mia� si�, �e oboje maj� te oczy podobne. Poznali si� w sam� okupacj�, w podwarszawskiej mie�cinie, przylgn�li do siebie od razu. Zacz�o si� ju� to wtedy pod Stalingradem, gaworzyli nieraz, jak b�dzie, gdy sko�czy si� wojna. Pobior� si�, teraz bo jak�e, niepewny czas, po co jedno drugiemu wi�za� ma r�ce? Potem zmieni� zdanie, gdy si� okaza�o, �e zasz�a w ci���. Nawet sam zacz�� prze� do ma��e�stwa. Ona oci�ga�a si� teraz, udaj�c, �e jej na tym najmniej zale�y, najwa�niejsze to, �e si� kochaj�... Nagle go wtedy wzi�li, dopiero si� dowiedzia�a, �e dzia�a� w jakiej� organizacji, napady robi� na �szkop�w�. Nawet na takim czerwonym plakacie by�o jego nazwisko, �e niby polski bandyta. W pi�� czy sze�� miesi�cy p�niej Mila pojawi�a si� na �wiecie... Opowiada�a jej to wszystko. Jaki by� ojciec, ten Anto�. �e mo�e si� czu�, jakby pochodzi�a z legalnego zwi�zku. �eby nie to cholerne gestapo, mia�aby po nim nazwisko, nie po matce. Dziewczyna nie bardzo zdawa�a si� wierzy�. Co� takiego nawet mrukn�a, �e matka tworzy jak�� bajk�... Nie, inaczej powiedzia�a, aha, legend�, niby wymys� taki pi�kny. Zabola�o j� wtedy, jak�e tak rodzicielce nie ufa�. Po namy�le dosz�a jednak do przekonania, �e Mili nie ma si� co dziwi�. Po tym wszystkim, co nast�pi�o p�niej. Po Tomku, Margitce, po Kaziu male�kim, jedynym, co to ju� nie doczeka� swej doli, �pi gdzie� tam przy brz�zce, sierotka ma�a... Z nawyku jedynie przeci�gn�a fartuchem po oczach. By�y wszak suche. O jednym Kaziu nie umia�a my�le� bez g��bszego wzruszenia. Nie mog�a, cho� nie bardzo rozumia�a w�a�ciwie dlaczego. Bo to przecie� ani podros�o male�stwo, ani... Gwa�townie zerwa�a si� z kozetki: znowu p�aka�a Margitka. Co jest z t� dziewczyn�? Przez otwarte drzwi wo�a�a na c�rk�. Zatupota�o, na swych krzywych n�kach drapa�a si� po schodach. Buzi� mia�a skrzywion�, �zy rozmazane razem z kurzem osiad�ym na chudych policzkach. - Co ci to? - ostro natar�a matka. - Bo mnie zn�w do zabawy nie chc�, p�dz� - rozszlocha�a si� ma�a. �gn�o co� Jaru�yn�. �agodnie ju�, serdecznie przytuli�a dziewuszk�. - P�dz�, bo g�upie te wszystkie dzieciary. Nie baw si� z nimi, po co ci to? Id� sobie pod kino, zobacz, jakie tam wisz� rysunki, mo�e si� ludzie ju� schodz�, id�, potem opowiesz mamie... Ma�a wtuli�a si� mocniej w fa�dy sp�dnicy. - Nieee... - To czego chcesz? - Ja przy mamie. Przy mamie. - To siednij se grzecznie, tylko mi nie przeszkadzaj. Mam tyle roboty. Zastanowi�a si�. Pewnie, roboty huk. Ani wiadomo, od czego zaczyna�. Ale kiedy wszystko od tej roboty odpycha. Ma�o si� to nahara w szkole i biurze? Od samego �witu po niemal�e wiecz�r. Bo to szko�a z samego rana, potem troch� wolnego i zaraz po urz�dowaniu do biura. Dwie posady; zazdroszcz� jej, jakby by�o czego zazdro�ci�. Najmniejsza pensja, a pracy ledwo mo�na podo�a�. Wiadomo, sprz�taczka, nier�owa dola. Cho� po prawdzie to Bogu dzi�kowa� i za to. Zawsze jest co do garnka w�o�y�, �ach jaki kupi�. Jeszcze z tym, co ch�opy dodadz� za dzieci... Te tak�e ju� dorabiaj�. I Mila, i Tomek. Dobre dzieci, poj�tne. Jeno ta biedna Margisia... Obejrza�a si� za ma��. Z podkurczonymi nogami wtuli�a si� w k�t kozetki, szcz�liwa, �e mo�e by� z dala od tych niegrzecznych dzieci, kt�re nie chcia�y si� z ni� bawi�... Szcz�liwa, a przecie� zawsze jak gdyby zastraszona, wodz�ca l�kliwie swoimi wielkimi oczyma. Nieudana taka. Nie dziw, �e si� jej Zaleski wypiera. Poruta dla ch�opa... Dwa lata chodzi�a Margisia do szko�y, do jednej klasy. Co� tam duka� z elementarza si� nauczy�a, nic ju� za to nie sz�o z liczeniem. Na badania j� prowadzali, nawet do Gorzowa wozili. Orzekli, �e op�niona w rozwoju. A jeszcze ta pani doktor inaczej to w przychodni nazwa�a, takim dziwnym s�owem. �e to niby cz�ciowy debilizm. �e niby temu taka niezupe�nie ze wszystkim w porz�dku. Chcieli j� potem do takiej szko�y, specjalnej, gdzie� pod Poznaniem, ale �e to miejsc brak�o, �e by�y dzieci w gorszym stanie, jako� si� �ci�gn�o i nikt wi�cej o tym nie m�wi�. Po co Margi�ce szko�a, kiedy jej trudno idzie? Zmarnowaliby pewnie dzieciaka do reszty. Pogrzeba�a Jaru�yna w szufladzie, znalaz�a mi�t�wk�, poda�a ma�ej. Z�apa�a �apczywie, zaraz wpakowa�a cukierek do buzi, ju� by�a u�miechni�ta, zadowolona. Jaru�yna spojrza�a na zegar. Pi�ta. Patrze�, jak Tomek wr�ci z roboty. Nahara si� przy benzynie, Maliniak nie popu�ci, twardy ch�op, da szko�� ch�opcu. Mo�e mu to i wyjdzie na dobre, jeszcze by si� roz�ajdaczy� na podobie�stwo m�okos�w, co to godzinami wystaj� na rynku przy rogach, tylko patrz�, jak� by niecnot� komu uczyni�. Ma�o� to ju� razy do Mili si� pr�bowali przyczepi�? Ogie� zap�on�� �atwo, drzewo by�o podsuszone, zajmowa�o si� od zapa�ki. Po�r�d skwarczenia podgrzewanej potrawy, jakby mign�a w k��bach pary twarz Mili. Matka pokr�ci�a g�ow�. Mila, ta si� uda�a, �eby to Anto� �y�, by�by dopiero rad z c�rki. �adna jak rzadko, kt�rej to w miasteczku, cho� przecie tych dziewuch bez liku, umywa� si� do niej? Siedemna�cie lat, sam wiek, piersi p�czniej� pod bluzk�, dojrza�o�� te� swoj� wcze�nie dziewucha zacz�a. A� dziwota, �e ma�o si� jako� za spodniami ogl�da. Gorzej, �e m�czyznom podoba si� jak ma�o kt�ra. Starym i m�odym. �eby tak nie wyko�owali dziewczyny. Mo�e jednak ustrze�e si�, dol� matki maj�c na uwadze? Ledwie zd��y�a unie�� patelni� znad ognia. Wszystko by si� jej za chwil� spali�o. �e to jak si� cz�owiek zamy�li, od razu uwagi nie ma... Mila, pewnie, nie�atwo dziewusze, �e to biedna w dodatku. Niby demokracja, jak m�wi�, ale zawsze. Bo niby prawda, �e inaczej, uszanuj� teraz i biednego, ale dziewucha biedna z domu wci�� jeszcze �atwo nie ma. Na tak� to jeno patrz�, by sobie pofolgowa�, ma�o kt�ry zamy�li za �on� bra�. Gdyby tak Mila wraz kogo do o�tarza znalaz�a, lepiej by�oby. Bo z tak� urod�... By�o jej jednak przyjemnie, �e tak� ma c�rk�. Mo�na by przecie rzec, �e w matk� si� wda�a, by�o tego podobie�stwa niema�o. Antosia nikt tutaj nie zna�, komu zreszt� i co do tego, �e ojciec by� urodziwy? Trzasn�y drzwi pchni�te z rozmachem, Margisia skuli�a si�, strwo�ona w rogu kozetki, zaraz si� jednak rozja�ni�a. - Tomek - zapiszcza�a cieniutko, jednym susem zgramoli�a si� na pod�og�. - A ja, Margi�ka, ja - uchwyci� j� w obj�cia, przeta�cowa� doko�a sto�u. - Stary zwolni� wcze�niej, cho� to zn�w zakrawa�o na har�wk� do nocy, bo si� przysiedli do w�dki... Mama3 je�� - przypomnia�, wywr�ci� kiesze� podszewk� do g�ry, posypa�o si� nieco drobnej monety. - B�dzie z trzy dychy, dzi� niezgorzej mi oblecia�o. Oddawa� jej pieni�dze; sadowi�c si� za sto�em kuchennym, obejrza� si� woko�o. - Mili nie ma? Ten �adny Zygmu� zaczai si� do niej podwala� przy stacji. Jak mu frukn�a w sam� burz�, to tylko g�b� rozdziawi�... - Zygmu�? Wichrun? - zmarszczy�a si�. - A on. Zawsze ma co� do Milki. �ebra mu porachuj� jakim kamieniem - nachmurzy� si�. Nie opowiada� matce o dalszym ci�gu starcia, o interwencji Maliniaka. Po co si� ma zamartwia�? Ma�o to ma matczysko k�opot�w? - Jedz, synek, jedz - pog�adzi�a go po w�osach. Dziwnie nawet dla siebie samej by�a dzi� pogodnie usposobiona. Bywa�y dnie, �e piekli�a si�, wybucha�a wrzaskami, ka�dy drobiazg j� denerwowa�. Margi�ka zastyg�a w skupionym zas�uchaniu, Tomek te� podni�s� g�ow� znad talerza. - Milka idzie. Wchodz�c, dziewczyna wstrz��ni�ciem g�owy odrzuci�a swe jasne w�osy do ty�u. Bez s�owa podesz�a do sto�u, wyci�gaj�c zza gorsu zwitek banknot�w. - Obaj zap�acili? - Obaj. Sze�� i p� setki. Zmordowa�am si� czemu� dzisiaj. By�a burza i znowu� parno jak w piecu. - Mila, zafunduj� ci kino. Mama, dasz mi dziesi�taka, dobrze? Dziewczyna potrz�sn�a przecz�co g�ow�. - Masz i�� przecie do niego, zapomnia�e�? Tomek skrzywi� si�, sponurza�y schyli� si� nad talerzem. Matka z c�rk� powiod�y po sobie uwa�nym spojrzeniem. Margi�ka tylko, ss�c ci�gle cukierek, szcz�liwa, �e wszyscy s� w domu, woko�o niej, nie�wiadoma tre�ci spraw, kt�re zaci��y�y nagle przy stole, zacz�a si� �mia� g�upkowato, cichutko. - Cichaj�e, ty - szarpn�a si� szorstko Jaru�yna. Ca�y jej dobry nastr�j diabli wzi�li w tej jednej chwili. Mila wolnym krokiem, ko�ysz�c biodrami, podesz�a do okna, zapatrzy�a si� w mroczn� mimo s�o�ca wn�k� liszajowa-tego podw�rza. Dominiak zapewne ju� czeka�. Zawsze przychodzi� pierwszy, na d�ugo wcze�niej kry� si� ze swoim rowerem w najbardziej zwart� g�stwin� krzewi�, ostro�nie wygl�da� na drog�. Min� przy tym mia� okropnie nieszcz�liw�. Dochodz�c do um�wionego zawczasu miejsca, Tomek w z�o�liwy spos�b j�� pogwizdywa� na ca�y glos. Troch� by podra�ni� tego niby ojca, troch� by pokry� sw�j w�asny niepok�j. Nie m�g� od�a�owa� straconej okazji. Atrakcyjny film wy�wietlano tego dnia po raz ostatni. Od dawna szykowa� si� na nie lada emocje, zapominaj�c, �e przecie� dzie� wyp�at, zatem i pan Dominiak. Ka�e telepa� si� pod wiecz�r za miasto, w g�szcz zagajnik�w, ostro�niak. Ale jak wtedy ten tego z matk�, to jako� nie my�la� o ostro�no�ci. Kawalera udawa�, nim sobie wreszcie sprowadzi� �on� z rodzin�. Tak, wtedy nie by� tak bardzo pow�ci�gliwy, Tomek nieraz s�ysza� to i owo w s�siedzkich pogwarkach. Nawet na karuzeli kiedy� z matk� w Sulechowie je�dzili, za kiecki j� �apa� w powietrzu... Nie tylko m�wi�, ale i my�le� o Dominiaku jako o ojcu nie umia�. Nikt go zreszt� do tego nie zmusza�. On sam jak najmniej. Matka mo�e i nie mia�aby nic przeciwko, gdyby nie l�k o czterysta z�otych cichych aliment�w. M�g�by przesta� wyp�aca�, i co wtedy? Za wielkie ryzyko. Przystan�� gwi�d��c, a� mu si� policzki wsysa�y do �rodka. Spokojnym po niedawnej burzy powietrzem gwizdy te nios�y si� piekielnie daleko. Dominiak musia� wzdryga� si�, s�ysz�c je w krzakach. Ba� si� zarazem, �e kto� mo�e si� zaciekawi� takim has�em. A niechby sobie w pory z tego strachu narobi�! G�upia ta Milka, mog�a obuja� faceta, �e brat dzisiaj zaj�ty, wys�ano go k�dy�, niechby prze�o�y� spotkanie. Taki film! I w og�le... Dominiak musia� go dostrzec przez jakie� prze�wity mi�dzy listowiem, wychylaj�c si� na �cie�k�, przyzywa� nagl�cym ruchem d�oni, palce drugiej w nakazie milczenia przyk�adaj�c jednocze�nie do ust. Tomek z �alem obejrza� si� na znikaj�ce za lini� lasu wczesnoczerwcowe s�o�ce i z westchnieniem rezygnacji nurkn�� ku cz�owiekowi, kt�ry by� jego ojcem. Z tak� sam� rezygnacj� schyli� si� ku d�oni Dominiaka, sk�aduj�c na niej niezr�czny poca�unek. To te� nale�a�o do wymaganego przez �Ziutka�, jak w momentach rozrzewnienia nazywa�a go czasem matka, rytua�u tych spotka�. Zag��bili si� bardziej w spl�tane chaszcze, by ich kto nic m�g� pods�ucha� od drogi, zasiedli przy sobie. Czerwonawe blaski zachodu miesza�y si� na ich twarzach z plamami wyd�u�onych cieni. Od napitej ulew� trawy szed� mocny zapach. Troch� si� Tomek zdziwi�, �e ten jego ojciec jest dzisiaj szczeg�lnie powa�ny. �arty go si�, co prawda, nigdy nie trzyma�y, ale gada� du�o, czuli� si� co nieco, udawa� serdeczno��. Teraz w milczeniu przygl�da� si� ch�opcu, a� ten zacz�� si� czu� nieswojo, niepewnie przek�adaj�c d�onie z miejsca na miejsce. - Czemu pan tak si� na mnie wygapia? My�em si�... - nie wytrzyma� napi�cia. Kr�tkie usta Dominiaka drgn�y, k�cikami obwis�y ku do�owi, pe�na twarz z rzadkimi, jasnymi brwiami przybra�a wygl�d niemal�e cierpi�tniczy. Powieki zamruga�y raz po raz. - Bo widzisz, Tomku... - d�o� m�czyzny przesun�a si� ku policzkowi ch�opca. - Bo widzisz, my�la�em sobie, �e masz sko�czonych czterna�cie lat. Czterna�cie. W�a�ciwie ju� jeste� m�czyzn�. W ka�dym razie wiele rozumiesz... Widzia�em ci� przy benzynie. I wtedy pomy�la�em, �e to nie dla ciebie robota... Tomek, kt�ry z�ymaj�c si� wewn�trznie, biernie jednak poddawa� si� pog�askiwaniu du�ej, wilgotnej d�oni, �achn�� si� w jakim� zdziwieniu i z�o�ci, gdy us�ysza� ostatnie s�owa. - Mnie z ni� dobrze. A matce musz� pomaga�. Dominiak z nag�a si� uspokoi�. Nawet u�miechn�� si� niewyra�nie. - Musisz - potwierdzi�. - Nie ma ona �atwego �ycia. Bluzn��by mu, �e to nie�atwe �ycie przez takich jak on. Ale si� pohamowa� - te czterysta z�otych. By�oby bez nich jeszcze ci�ej. A zreszt�, albo� to sam Dominiak? A ten nieznany ojciec Milki, a Zaleski od Margi�ki? Kaza� kto matce k�a�� si� z ka�dym do ��ka? Ma teraz za swoje. - Bo to widzisz, m�j starszy syn uczy si� teraz w Poznaniu... Gdyby� i ty mia� ochot� na nauk�, gdyby� mia�, mo�e by si� da�o co zrobi�. Pewnie, mnie tak�e si� nie przelewa, ale... - Mnie dobrze i tak. �adnej nauki nie potrzeba - od�� si� Tomek. - Powszechniaka sko�czy�em. Cztery klasy... - Ano, je�eli tak, to i dobrze... - odetchn�� Dominiak. - A matka, matka nie gada co czasem o nauce? - na moment zn�w si� zaniepokoi�. Tomek palcami strzepn�� lekcewa��co. I zaraz skuli� si� w sobie, bo spocona, lepko zimna d�o� z now� ochot� zacz�a g�adzi� go po policzku. Zauwa�y�, �e k�ciki ust tego niby to ojca wyr�wna�y si�, ca�a twarz straci�a wyraz przygn�biaj�cego nieszcz�cia. Nawet u�miechn�� si� pan Dominiak. Ochoczo wyci�gn�� portfel, Tomek zerkn�� w t� stron� ciekawie; by�y tam czerwone dwie setki, zaraz przesun�y si� w jego stron�. - Premia mi skapn�a, rozumiesz, wi�c chcia�em, aby� i ty kupi� sobie, na co masz tylko ochot�... Od ojca - doda� jeszcze. - Dzi�kuj�. To ju� wiedzia�: nie patyczkowa� si�. Chce Dominiak buli�, niech buli. Matka kiedy� podszeptywa�a, by si� pr�bowa� przym�wi� przy takich spotkaniach, ale na to by si� nigdy nie zdoby�. �ebra� nie b�dzie, jeszcze od tego ojca. Je�eli sam daje, inna sprawa. Uzna� w tej chwili, �e mo�e ju� tego kina nie taka szkoda, dwie st�wy piechot� nie chodz�, bywa, przez miesi�c tyle obrywk�w nie zbierze od szoferak�w. - Siostrze m�g�by� za te pieni�dze co� kupi�... �adna dziewczyna. - Ju� tam matka pomy�li, co zrobi� z groszem. - Tak, tak, najlepiej matka... S�uchaj ty, Tomek, ch�opcze kochany, powiedz mi, a ta Mila list�w jakich czasami nie wypisuje, co? - List�w? - Wiesz, takich, co to je si� wysy�a nie podpisane; nadszed� taki jeden do mojej �ony. Pisany jakby dziewcz�c� r�k�. Sta�o tam, �e ty jeste� moim dzieckiem, �e by�o co� mi�dzy twoj� matk� a mn�... M�wi� prosto, ju� rozumiesz te sprawy, prawda? Pojmiesz te�, jakie k�opoty z podobnych list�w. Musia�em si� t�umaczy�, �e nie tak, �e kto� ze z�o�ci. Nie wiem, czy uwierzy�a; b�kn�a nawet, �e musi obejrze� ciebie przy jakiej okazji... Pomy�la�em, mo�e to Milka tak z �artu napisa�a, nie rozumiej�c, co za skutki mog� wynikn��. Wi�c �eby ju� wi�cej nie... Bo to i pieni�dze mog�yby si� urwa�, gdyby co. Rozumiesz, Tomek, kochany - zn�w lepka od potu d�o� unios�a si� ku twarzy ch�opca, a k�ciki ust obwis�y do do�u z bolesnym drganiem. - Nie zna pan Mili! Trzeba j� by�o sam� zapyta�. Powiedzia� to, ani wmy�laj�c si� w tok wywodu Dominiaka. Broni� tylko Mili. Gdzie�by ona do takich rzeczy. A jeszcze ta forsa, cztery st�wy tak wiele dla nich znaczy�y... - Nie ona? - Dominiak jakby si� ucieszy�, ale i zmartwi� zarazem. - Nie ona, zatem kto? G�upi dowcip... Mnie nawet na spotkanie z tob� wyj�� teraz trudno, �ona zrobi�a si� podejrzliwa, Spojrza� w mrok, nas�czaj�cy si� z wolna pomi�dzy krzewy. Czerwony poblask zachodu zagra� jeszcze na kt�rym� li�ciu, zaraz poszarza�o. - Tomek, Tomek, synku - rozczuli� si� po chwili. - Nie m�wi�a ci kiedy matka, albo siostra, czy jeste� do mnie podobny? Tak jak dziecko do swojego ojca? - Nieee - mrukn��. M�czyzna uni�s� si�, przygarn�� ch�opca ramieniem, suchymi wargami wycisn�� mu poca�unek na czole. Stoj�c ju�, zaszepta! raz jeszcze, g�os mia� �wiszcz�cy, jakby zm�czony nadmiernym wysi�kiem: - Bo widzisz, Tomek, ja twoj� matk�... Ech - strzepn�� d�oni�. - Inaczej mo�e by�oby... Widzisz, ja uciek�em z niewoli, stracha mia�em, �eby mi� Niemcy nie dopadli, ba�em si� samotno�ci, tamta si� nawin�a, raz dwa i o�eni�em si�... Bywa tak, i nie pomog� �adne �ale. Wi�c �eby i twoja matka mnie zrozumia�a. I Mila te�...-jeszcze jej nie musia� by� pewny. Zdeterminowany si�gn�� do bocznej kieszeni. Dopiero b�ysn�� plik banknot�w. Zn�w wysun�a si� setka. - To dla niej, wiesz, zr�b niespodziank�, kup jej, no, po�czochy, dobra? - Matka niechaj ju� sama radzi - powt�rzy� swoje Tomek i w zadziwieniu nad niespodzianym zachowaniem Dominiaka nie pohamowa� wzruszenia ramion. Dominiak zdawa� si� tego nie widzie�. Niespokojnie obserwuj�c zag�szczaj�cy si� mrok, pcha� si� przez krzewy do drogi, na odchodnym zlecaj�c ch�opcu, aby przeczeka� w ukryciu jaki� czas. Po co ich mia�by razem kto� widzie�... Tomkowi by�o nieswojo. Patrza� za Dominiakiem, potem nas�uchiwa� oddalaj�cego si� szelestu k� sun�cych nabrze�em drogi. Nigdy nie lubi� tych spotka�, pr�dko jednak otrz�sn�� si� z trudno wyra�alnych nawet dla siebie uczu� niesmaku. Teraz czu� si� zupe�nie wyko�owany. Czego w�a�ciwie chcia� ca�y ten ojcie

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!