9306

Szczegóły
Tytuł 9306
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9306 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9306 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9306 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALEKSANDER DUMAS (OJCIEC) ANIO� PITOU TOM I I. CZYTELNIK ZAWIERA ZNAJOMO�� Z BOHATEREM NINIEJSZEJ OPOWIE�CI I POZNAJE MIEJSCOWO��, GDZIE ON PRZYSZED� NA �WIAT Na granicy Pikardii i Soissonnais, w tej cz�ci Francji, kt�ra pod nazw� Ile�de�France stanowi�a odwieczne dziedzictwo po naszych kr�lach, po�rodku ogromnego skrzy�owania, jakie ci�gn�c si� na po�udniu i p�nocy tworzy� las, licz�cy oko�o pi��dziesi�ciu m�rg, le�y zagubione niemal w cieniu przeogromnego parku, za�o�onego jeszcze przez Franciszka I i Henryka II, niewielkie miasteczko Villers�Cotterets, s�ynne z tego, �e tam w�a�nie urodzi� si� Karol Albert Demoustier, kt�ry w okresie zbiegaj�cym si� z rozpocz�ciem niniejszej opowie�ci napisa� ku wielkiemu zadowoleniu �wczesnych pi�knych pa� swe Listy do Emilii o mitologii, rozchwytywane w miar� ich ukazywania si�. By uzupe�ni� poetycki rozg�os zwi�zany z tym niewielkim miastem, kt�re ludzie nie�yczliwi z uporem wci�� nazywaj� mie�cin�, mimo i� znajduje si� tam pa�ac kr�lewski i przesz�o dwa tysi�ce czterystu mieszka�c�w, zaznaczmy, �e jest ono po�o�one zaledwie o dwie mile od La Fert�Milon, gdzie urodzi� si� Racine, i o osiem mil od Ch�teau�Thierry, gdzie ujrza� �wiat�o dzienne La Fontaine. Dodajmy ponadto, �e matka autora Britannicusa i Athalii r�wnie� pochodzi�a z Villers�Cotterets. Powr��my jednak do jego kr�lewskiego pa�acu i dw�ch tysi�cy czterystu jego mieszka�c�w. Pa�ac kr�lewski, kt�rego budow� rozpocz�� Franciszek I (nosi on jeszcze jego insygnia), a uko�czy� Henryk II (jego monogram, po��czony z pocz�tkowymi literami Katarzyny Medycejskiej i otoczony trzema p�ksi�ycami Diany de Poitiers, widnieje dot�d na murach) � po spe�nieniu roli przystani mi�osnej dla romans�w rycerskiego kr�la z Madame d�Etampes oraz Ludwika Filipa Orlea�skiego z pi�kn� Madame de Montesson, sta� od dnia jego zgonu prawie przez nikogo nie zamieszkany, a� wreszcie jego syn, Filip Orlea�ski, zwany p�niej �Egalite�, zdegradowa� t� kr�lewsk� rezydencj� do roli zwyk�ego pa�acyku my�liwskiego. Jest rzecz� powszechnie wiadom�, �e zar�wno pa�ac jak i lasy w okolicy Villers�Cotterets stanowi�y cz�� apana�y darowanych przez Ludwika XIV jego bratu, zwanemu �Monsieur�, kiedy drugi syn Anny Austriaczki o�eni� si� z angielsk� siostr� Karola II, Madame Henriette. Co si� za� tyczy owych dw�ch tysi�cy czterystu mieszka�c�w, o kt�rych przyrzekli�my naszym czytelnikom powiedzie� co� nieco�, to � podobnie jak si� zdarza w ka�dej innej miejscowo�ci, gdzie si� znajduje dwa tysi�ce czterysta ludzi � by�o to skupisko z�o�one, po pierwsze: z kilku arystokrat�w, kt�rzy lato sp�dzali w okolicznych pa�acach, a zim� � w Pary�u, i na�laduj�c ksi�cia, w miasteczku posiadali jedynie swoje pied a terre. Po drugie: z do�� znacznej ilo�ci mieszczan, kt�rych � niezale�nie od tego, jaka by�a pogoda � widzia�o si� wychodz�cych z ich dom�w z parasolem w r�ce, udaj�cych si� na odbycie zawsze tego samego, codziennego, poobiedniego spaceru wzd�u� szerokiej fosy oddzielaj�cej park od lasu, a po�o�onej o �wier� mili od miasteczka. Zapewne z racji okrzyku, jaki na jej widok wyrywa� si� z piersi astmatyk�w, uradowanych, �e oto bez zbytniego zm�czenia uda�o si� odby� tak d�ug� drog�, owa fosa nosi�a nazw�: �Haha!� Po trzecie: ze sporej liczby rzemie�lnik�w, kt�rzy pracowali ca�y tydzie� i tylko w niedziel� mogli sobie pozwoli� na spacery, dost�pne ka�dego dnia ich rodakom bardziej przez losy uprzywilejowanym. I wreszcie po czwarte: z garstki n�dzarzy, dla kt�rych nie istnia�a nawet niedziela, a kt�rzy po przepracowaniu sze�ciu dni w tygodniu na s�u�bie b�d� u arystokrat�w, b�d� u mieszczan, a nawet i u rzemie�lnik�w, si�dmego dnia roz�azili si� po lesie, zbieraj�c chrust, kt�ry burza � �w �niwiarz le�ny � porozrzuca�a na cienistym i wilgotnym poszyciu lasu, stanowi�cego wspania�� w�asno�� ksi���c�. Ba, gdyby Villers�Cotterets (Villerii ad Cotiam�Retioe) ku w�asnemu utrapieniu by�o miastem odgrywaj�cym do�� wa�n� rol� w dziejach, to skutek by�by ten, �e archeologowie zaj�liby si� jego dziejami i przestudiowali jego koleje, gdy z wioski sta�o si� ono mie�cin�, z mie�ciny � miastem (kt�rym ostatecznie pozosta�o), gdyby � jak si� rzek�o wy�ej � tak by�o, owi uczeni niezawodnie stwierdziliby, �e wioszczyna wywodzi si� z podw�jnego szeregu domk�w, wybudowanych wzd�u� drogi wiod�cej z Pary�a do Sbissons, dodaliby r�wnie� i to, �e dzi�ki swemu po�o�eniu na skraju pi�knego lasu ludno�� miejscowa stopniowo pomno�y�a si�, �e obok g��wnej i jedynej uliczki powstawa�y inne, rozchodz�c si� niczym promienie gwiazdy i zmierzaj�c ku innym miejscowo�ciom, na utrzymaniu ��czno�ci z kt�rymi zapewne im zale�a�o, wreszcie, �e owe uliczki zbiega�y si� w pewnym punkcie, kt�ry naturaln� kolej� rzeczy sta� si� o�rodkiem osady. W miastach prowincjonalnych to miejsce nosi przewa�nie nazw� �placu�, doko�a kt�rego powstaj� najpi�kniejsze domy p�niejszej osady�miasteczka. Po�rodku takiego placu zazwyczaj znajduje si� wodotrysk, ozdobiony czterok�tnym zegarem s�onecznym. Ci sami historycy niezawodnie ustaliliby dok�adn� dat�, kiedy obok skromnego ko�ci�ka, kt�ry stanowi� nieod��czn� cz�� mie�ciny, po�o�ono kamienie w�gielne pod budow� rozleg�ego zamku � ostatniej kr�lewskiej zachcianki. �w zamek, b�d�cy, jak ju� o tym by�a mowa, kolejn� rezydencj� kr�lewsk� i ksi���c�, dzi� zamieni� si� w utrzymywane przez prefektur� okr�gu Sekwany ponure i obmierz�e przytulisko dla �ebrak�w. Jednak w owym czasie, kiedy rozpoczyna si� niniejsza opowie��, sprawy kr�lewskie, cho� by�y ju� wprawdzie nieco zachwiane, jeszcze nie stoczy�y si� tak nisko jak obecnie, i chocia� pa�ac ju� nie by� zamieszkiwany przez osob� ksi���cego pochodzenia, nie mia� jednak dot�d podobnych lokator�w � jakich� tam �ebrak�w. Sta� po prostu pusty, a jego jedynymi mieszka�cami byli ludzie potrzebni dla utrzymania w nim jakiego takiego �adu, a wi�c: dozorca, ekonom i kapelan. Tote� wszystkie okna tego ogromnego budynku, wychodz�ce b�d� na park, b�d� na wewn�trzny dziedziniec, kt�ry na arystokratyczn� mod�� nazywano �zamkowym�, by�y szczelnie pozamykane, co nadawa�o temu miejscu jeszcze smutniejszy i bardziej odludny charakter. Na skraju placyku sta� niewielki domek. S�dz�, �e czytelnik pozwoli, bym mu po�wi�ci� par� s��w. By� to domek, kt�rego widoczne by�y � powiedzmy � jedynie plecy. Ale podobnie jak si� to niekiedy przytrafia r�wnie� u ludzi, owe plecy stanowi�y najistotniejsz� jego cz��. Front domku wychodzi� na ulic� de Soissons, jedn� z pryncypialnych w tym mie�cie. Prowadzi�y na ni� sklepione, niskie drzwi, zatrza�ni�te na g�ucho w ci�gu co najmniej osiemnastu godzin na dob�. Natomiast od ty�u domek wygl�da� zgo�a przyjemnie i weso�o, a to dlatego, �e po przeciwnej jego stronie znajdowa� si� ogr�d, ponad parkanem kt�rego wida� by�o wierzcho�ki drzew owocowych: wi�ni, jab�oni i �liw. Po obu stronach niewielkiej furtki, wychodz�cej na plac i stanowi�cej jednocze�nie wej�cie do ogrodu, ros�y dwie prastare akacje, kt�re na wiosn� wyci�ga�y swe ramiona ponad �w murek, jakby chc�c pachn�cym kwieciem umai� wszystko, co si� znajdowa�o pod ich ga��ziami. By� to domek nale��cy do kapelana pa�acowego, kt�ry odprawiaj�c w zamkowej kaplicy, pomimo nieobecno�ci gospodarza, codzienn� msz�, jednocze�nie utrzymywa� niewielki zak�ad wychowawczy, kt�remu, dzi�ki jakim� szczeg�lnym wzgl�dom, przys�ugiwa�y dwa stypendia: jedno dla wychowank�w liceum w Plessis, drugie � dla kleryk�w z seminarium w Soissons. Nie ma potrzeby zaznacza�, �e koszty zwi�zane z utrzymywaniem obu tych stypendi�w ponosi�a dynastia orlea�ska, przy czym fundatorem stypendium przeznaczonego dla seminarzyst�w by� syn regenta, a dla uczni�w liceum � ojciec ksi�cia. Uzyskanie jednej lub drugiej zapomogi by�o celem, do kt�rego d��yli rodzice wychowank�w, natomiast dla nich samych stanowi�y one pow�d nie byle jakich utrapie�, kt�rych �r�d�em by�o rozwi�zywanie skomplikowanych �wicze�, co mia�o miejsce w czwartek ka�dego tygodnia. Pewnego czwartku, a by�o to w lipcu 1789 roku, gdy dzie� by� do�� pochmurny, zas�piony burz� przeci�gaj�c� z zachodu na wsch�d, owe dwie wspania�e akacje, o kt�rych by�a mowa, zacz�y ju� traci� nieco ze swej dziewiczej i wiosennej szaty, a na ziemi� spad�y pierwsze po��k�e na letnim skwarze li�cie. Po d�u�szej chwili milczenia, zak��canego jedynie szelestem rozdygotanych li�ci i �wiergotaniem jask�ki, przemykaj�cej tu� nad ziemi� w pogoni za muszk�, na spiczastej miejskiej wie�y krytej czerwon� dach�wk� rozleg�o si� jedena�cie uderze� zegara. Tu� za nimi, niczym okrzyk ca�ego pu�ku u�an�w, zabrzmia�a dono�nie; �Hura!� Wrzaskowi odpowiedzia� po chwili tupot, przypominaj�cy �oskot lawiny przewalaj�cej si� po ska�ach, a w �lad za tym furtka pomi�dzy akacjami rozwar�a si�, a w�a�ciwie m�wi�c: rozpad�a, po placyku za� rozla� si� wartki potok dziatwy, kt�ra rozdzieliwszy si� na pi�� lub sze�� rozbrykanych i ha�a�liwych gromadek j�a si� bawi� w r�ne gry. Obok owych rozbawionych m�odzik�w, obdarzonych przez okolicznych mieszka�c�w, kt�rych nieliczne okna wychodzi�y na placyk, epitetami �nicponi�w�, a przyodzianych przewa�nie w podarte porci�ta i kurtki z powycieranymi na �okciach r�kawami, wida� by�o r�wnie� i tych, kt�rych nazywano �wzorowymi� uczniami, a wi�c takich, co to zgodnie z opini� miejscowych kumoszek mogli stanowi� dla ich rodzic�w przedmiot rado�ci i dumy. Ci w�a�nie powolnym krokiem, nie mog�cym ukry� po�eraj�cego ich �alu, pod��ali z koszyczkami w r�kach w stron� ojcowskich dom�w, gdzie czeka�y na nich pajdy chleba posmarowanego mas�em i konfiturami, maj�ce na celu wynagrodzi� im przyjemno�� zabaw, z kt�rych owi �grzeczni� ch�opcy musieli zrezygnowa�. Byli przewa�nie poubierani w do�� schludne kurtki i niemal nieposzlakowane spodnie, co � wraz z cechuj�cym ich rozs�dkiem � sprawia�o, �e owi m�odzie�cy byli przedmiotem nie tylko po�miewiska, lecz nawet nienawi�ci, okazywanej im przez gorzej odzianych i gorzej wychowanych koleg�w. Pr�cz tych dw�ch odmian uczni�w, z kt�rych jedn� nazwali�my �nicponiami�, a drug� �wzorowymi�, istnia�a jeszcze jedna a mianowicie: �leniuch�w�, kt�rzy nigdy prawie nie wychodzili wraz z innymi, by pobawi� si� na pa�acowym dziedzi�cu lub grzecznie uda� si� do dom�w rodzicielskich � ten bowiem gatunek uczni�w niemal zawsze odbywa� kar� i pozostawa� w szkole po sko�czonych lekcjach. Rezultat by� taki, �e podczas gdy ich koledzy po odrobieniu zadanych lekcji mogli uprawia� r�ne gry lub objada� si� grubo nasmarowanymi kromkami chleba, oni musieli �l�cze� na swych �awkach i odrabia� podczas przerw �wiczenia i lekcje, kt�rych nie zd��yli sko�czy� w czasie zaj�� szkolnych. Zdarza�o si� jednak, �e pope�nione przez nich wykroczenia poci�ga�y za sob� wy�szy wymiar kary, do czego s�u�y�a dyscyplina lub ka�czug. Gdyby chc�c wr�ci� do klasy pragn�o si� odby� drog�, kt�r� przebywali uczniowie opuszczaj�c szko��, czyli m�wi�c inaczej: gdyby si� sz�o uliczk� zrazu biegn�c� wzd�u� owocowego ogrodu, a nast�pnie wychodz�c� na du�y dziedziniec, na kt�ry wybiega�a dziatwa szkolna podczas przerw pomi�dzy lekcjami, mo�na by by�o w tej samej chwili us�ysze� czyj� stentorowy g�os rozbrzmiewaj�cy na schodach, a jednocze�nie ujrza�oby si� pewnego uczniaka, kt�rego z ca�� bezstronno�ci� zaliczy�oby si� do owej trzeciej, �pr�niaczej� kategorii. Ch�opiec szybko zbiega� schodami wykonuj�c plecami ruchy, jakie robi� os�y pragn�ce zrzuci� ze swego grzbietu je�d�ca lub uczniacy pod wp�ywem spadaj�cych na nich dotkliwych raz�w dyscypliny. ��Ach, ty poganinie! Ty wyrodku! � wo�a� �w g�os. � Ty gadzino, wyno� mi si�! Vade! Vade! Przypomnij sobie, �e w ci�gu trzech lat potrafi�em si� zdoby� na cierpliwo��, ale samemu Bogu Ojcu zabrak�oby jej dla takiego jak ty nicponia! Sko�czy�o si�! Dzi� sko�czy�o si� i basta! Zabieraj swoje wiewi�rki, swoje �aby, jaszczurki, jedwabniki i chrab�szcze, i � id� sobie do twojej ciotki, do twego stryja, je�eli masz takiego, id�, gdzie chcesz, bodaj do diab�a, by�em ci� wi�cej nie ogl�da�! Vade! Vade!� ��O! Drogi ojczulku Fortier, niech mi ojczulek daruje! � odpowiedzia� mu na schodach b�agalny g�osik. � Czy to warto tak bardzo si� gniewa� z powodu jednego marnego b��du gramatycznego i paru byk�w, kt�re pan profesor nazywa solecyzmami? ��Co? Trzy b��dy gramatyczne i siedem solecyzm�w w wypracowaniu, kt�re ma zaledwie dwadzie�cia pi�� wierszy! � odpar� wci�� jeszcze srodze rozsierdzony g�os. ��To prawda, prosz� ojczulka, tak mi si� dzi� przytrafi�o, ale czwartek to feralny dzie� dla mnie� A je�eli przypadkiem moje jutrzejsze wypracowanie b�dzie zrobione bez b��du, czy mi ojczulek nie daruje dzisiejszej winy? No, niech mi ojczulek powie� ��Od trzech lat, ilekro� mamy dzie� przeznaczony na wypracowania, powtarzasz mi, leniuchu jeden, wci�� to samo! Egzamin jest wyznaczony na pierwszego listopada. Tymczasem ja, ulegaj�c pro�bom twojej ciotki Angeliki, wpisa�em ciebie jako kandydata na wakuj�ce stypendium do seminarium w Soissons � i co? Jaki� to b�dzie wstyd dla mnie, kiedy mojego ucznia spotka odmowa i b�d� musia� wys�uchiwa�, jak wszyscy doko�a b�d� m�wili: �Anio� Pitou � to, osio�! Angelus Pitovius asinus est!� Wypada w tym miejscu czym pr�dzej poinformowa� �askawego czytelnika, �e bohaterem tej oto opowie�ci jest �w Anio� Pitou, kt�rego imi� tak zabawnie przet�umaczy� na �acin� proboszcz �Fortier. ��Drogi ojczulku, kochany mistrzu! � zawo�a� zrozpaczony wychowanek. ��Co takiego? Ja mia�bym by� twoim mistrzem? � odpar� proboszcz g��boko ura�ony podobnym tytu�em. � Chwali� Pana Boga, nie jestem ju� twoim nauczycielem, a ty � moim uczniem. Wyrzekam si� ciebie, nie znam ci� i nie chc� nigdy wi�cej widzie�. Zabraniam ci wymienia� moje nazwisko, a nawet k�ania� mi si�! Retro! Nieszcz�sny, retro! ��Ale� ojczulku! � upiera� si� biedaczysko Pitou, kt�remu najwidoczniej ogromnie zale�a�o na tym, by udobrucha� proboszcza. � Drogi ojczulku! B�agam, niech�e mi ojczulek nie odmawia swojej opieki dla jakiego� tam marnego b��du!� ��Co? � zawo�a� proboszcz wyprowadzony z r�wnowagi t� ostatni� pro�b�, przy czym zszed� w d� cztery stopnie, podczas gdy Pitou jednocze�nie wycofywa� si� z ostatnich czterech stopni i by� ju� w�a�ciwie na dziedzi�cu. ��B�dziesz mi tu jeszcze m�drkowa�, a tymczasem nie potrafisz napisa� wypracowania! Liczysz na moj� cierpliwo��, a nie umiesz nawet rozr�nia� przypadk�w! ��Drogi ojczulku! Ojczulek by� zawsze taki dobry dla mnie � odrzek� sprawca najwi�kszych byk�w gramatycznych. � Wystarczy je�eli ojczulek powie tylko jedno s��wko Jego Eminencji biskupowi, kt�ry mnie b�dzie egzaminowa�� ��Nieszcz�sny! Chcia�by�, abym zadawa� k�am memu w�asnemu sumieniu! ��Nasz dobry Pan B�g wybaczy�by ojczulkowi, gdy chodzi o zrobienie dobrego uczynku� ��Nigdy! Przenigdy! ��A zreszt�, kt� to mo�e wiedzie�? Mo�e egzaminuj�cy nie b�d� dla mnie bardziej surowi, ni� byli ubieg�ego roku dla mego mlecznego brata, Sebastiana Gilberta, co to si� ubiega� o stypendium Pary�a? Ten ci dopiero robi� byki gramatyczne, a przecie� mia� dopiero trzyna�cie lat, a ja ju� mam siedemna�cie� ��C� to za nonsens! � zawo�a� proboszcz, schodz�c na d� pozosta�ymi schodkami i ukazuj�c si� z kolei na dziedzi�cu z dyscyplin� w r�ce, w�wczas gdy Pitou uwa�a� raczej za rozs�dniejsze trzyma� si� w pewnej odleg�o�ci od swego nauczyciela. ��Nonsens! � powt�rzy� proboszcz rozk�adaj�c r�ce i z oburzeniem spogl�daj�c na swego ucznia. � Oto nagroda za moje lekcje dialektyki! O�le jeden! To ty tak pami�tasz niez�omne prawo, kt�re g�osi: Noti minora, loqui maiora volens! Ale� to w�a�nie dlatego, �e Gilbert by� m�odszy od siebie, mia�o si� wi�cej pob�a�liwo�ci dla czternastoletniego ch�opca, ani�eli dla takiego osiemnastoletniego b�cwa�a jak ty! ��Tak, ale jeszcze i dlatego, �e on jest synem pana Honoriusza Gilberta, kt�remu sama posiad�o�� w Pisseleux przynosi osiemna�cie tysi�cy frank�w dochodu � odrzek� �a�o�nie niefortunny zwolennik logicznego rozumowania. Ksi�dz Fortier spojrza� na Pitou wydymaj�c wargi i marszcz�c brwi. ��To ju� nieco mniej g�upie! � odburkn�� po chwili milczenia i przyjrzeniu si� swemu pupilowi. � Jest to wszak�e jedynie niczym nieuzasadnione przypuszczenie. Species, non autem corpus! ��Ba! �ebym to ja by� synem kogo� takiego, co ma dziesi�� tysi�cy renty! � powt�rzy� Pitou, kt�ry zdo�a� stwierdzi�, �e jego odpowied� zrobi�a pewne wra�enie na profesorze. ��C� z tego, kiedy nim nie jeste�! Natomiast jeste� nieukiem jak �w prostak, o kt�rym powiada Juvenalis. Bezbo�ny to, co prawda, cytat, ale s�uszny! � doda� proboszcz czyni�c znak krzy�a. � Arcadius iuvenis! Got�w jestem si� za�o�y�, �e ty nawet nie wiesz, co to znaczy arcadius� ��A w�a�nie, �e wiem: mieszkaniec Arkadii! � odrzek� dumny z siebie Pitou. ��I co dalej? ��Co ma by� dalej? ��Arkadia by�a krajem os��w i zar�wno u lud�w staro�ytnych, jak i u nas, asinus znaczy tyle� co stultus. ��Mia�em co innego na my�li � powiedzia� Pitou � zw�aszcza �e nigdy bym nie przypuszcza�, aby cz�owiek obdarzony tak statecznym umys�em, jak m�j profesor, zechcia� si� zni�y� a� do satyry. Ksi�dz Fortier przyjrza� mu si� po raz drugi z nie mniejsz� uwag� ni� za pierwszym razem. ��Tam do licha! � burkn�� nieco ju� udobruchany pochlebstwem swego wychowanka. � Chwilami mo�na by s�dzi�, �e ten b�cwa� nie jest taki g�upi, na jakiego wygl�da. ��A wi�c, ojczulku � powiedzia� Pitou, kt�ry wprawdzie nie dos�ysza� s��w swego mistrza, ale dostrzeg� na jego twarzy przychylniejszy dla siebie wyraz � prosz� mi darowa�, a zobaczy ojczulek, jakie pi�kne wypracowanie napisz� jutro. ��Ano dobrze, zgadzam si�! � odpar� proboszcz wsadzaj�c na znak rozejmu za pas dyscyplin� i podchodz�c do Pitou, kt�ry zaufa� pokojowym zamiarom swego mistrza i tym razem nie ruszy� si� z miejsca. ��O, dzi�kuj�, dzi�kuj�! � zawo�a� Pitou. ��Hola! Zaczekaj i nie dzi�kuj za pr�dko� Owszem, przebacz� ci, ale pod jednym warunkiem. Pitou opu�ci� g�ow� i czeka� ze zrezygnowaniem zdany na widzimisi� proboszcza. ��Masz mi bez b��du odpowiedzie� na pytanie, kt�re ci zadam. ��Po �acinie? � zapyta� zaniepokojony ucze�. ��Po �acinie! � odpar� nauczyciel. Pitou westchn�� g��boko. Zapad�a chwila milczenia, podczas kt�rej do uszu Pitou dobieg�y weso�e okrzyki jego koleg�w, bawi�cych si� na pa�acowym dziedzi�cu. Ch�opak westchn�� po raz drugi, jeszcze smutniej ni� poprzednio. ��Quid virtus? Quid religio? � zapyta� proboszcz. S�owa wypowiedziane z profesorsk� powag� zabrzmia�y w uszach nieszcz�snego Pitou niczym fanfara archanio��w wzywaj�ca na S�d Ostateczny. Oczy przes�oni�a mu jaka� chmura, a jego umys� wysili� si� do tego stopnia, �e ch�opiec naraz zrozumia�, co to znaczy, kiedy si� m�wi, �e kto� nagle postrada� rozum. Ca�y ten niezwyk�y wysi�ek m�zgowy okaza� si� jednak daremny, ��dana odpowied� nie nadchodzi�a. Natomiast Pitou us�ysza�, jak jego bezlitosny egzaminator d�ugo i z ha�asem wci�ga� do nosa pot�ny niuch tabaki. Pitou zda� sobie spraw�, �e trzeba wreszcie z tym sko�czy�. ��Nescio! � odrzek� licz�c na to, �e nieuctwo zostanie mu darowane, skoro je wyzna po �acinie. ��Nie wiesz, co to cnota? � zawo�a� ksi�ulo, przy czym a� go zatka�o z w�ciek�o�ci. � Nie wiesz, co to religia? ��Wiem, ale tylko po francusku � odpowiedzia� Pitou � nie wiem, jak to jest po �acinie. ��W takim razie marsz, smyku, do Arkadii! Wszystko mi�dzy nami sko�czone, gamoniu! Pitou by� tak zdruzgotany, �e nawet nie zrobi� kroku, by si� ulotni�, chocia� proboszcz Fortier si�gn�� za pas po dyscyplin� ruchem nacechowanym tak� godno�ci�, jak gdyby by� wodzem, kt�ry w chwili rozpocz�cia bitwy dobywa swego pa�asza z pochwy. ��I co ja teraz poczn�? � zawo�a� biedny ch�opiec bezsilnie opuszczaj�c r�ce. � Co si� ze mn� stanie, je�eli strac� nadziej� dostania si� do seminarium? ��A r�b, co ci si� podoba, nic mnie to nie obchodzi! Zacny proboszcz by� tak rozgniewany, �e ju� prawie got�w by� miota� przekle�stwa. ��Przecie� moja ciotka jest przekonana, �e ju� nied�ugo zostan� ksi�dzem. ��Nic nie szkodzi! Dowie si�, �e nie potrafisz by� nawet zakrystianem� ��Ale� drogi ojczulku! ��Powiedzia�em: masz si� wynosi�! Limina linquae! ��Ha! W takim razie dobrze! � odrzek� Pitou tonem cz�owieka, kt�ry wreszcie powzi�� decyzj�, cho� mu ona sprawia niema�y b�l. ��Czy mog� zabra� ze sob� m�j pulpit? � zapyta� Pitou, licz�c skrycie na to, �e mo�e uczucie lito�ci znajdzie jeszcze dost�p do serca ksi�dza Fortiera. ��Owszem. Mo�esz go sobie zabra� wraz ze wszystkim, co si� w nim znajduje. Pitou w przygn�bieniu szed� w g�r� po schodach (jego klasa mie�ci�a si� na pierwszym pi�trze). Wszed� do sali, gdzie oko�o czterdziestu uczni�w, udaj�c, �e s� czym� zaj�ci, zgromadzi�o si� doko�a du�ej tablicy. Pitou ostro�nie podni�s� wieko swego pulpitu, sprawdzi�, czy wszystkie nale��ce do niego utensylia szkolne s� na miejscu, posk�ada� je starannie, co doskonale �wiadczy�o o jego schludno�ci, po czym powolnym i r�wnym krokiem, ruszy� wzd�u� korytarza. Na g�rze przy stopniach sta� ksi�dz Fortier i wyci�gni�t� r�k�, w kt�rej tkwi�a dyscyplina, wskazywa� na schody. Trzeba si� by�o jednak jako� wydoby� z tej matni. Wobec tego Pitou skuli� si�, ile tylko si� da�o. Nie uchroni�o go to jednak przed tym, �e po drodze zosta� porz�dnie zdzielony, owym przyrz�dem, kt�remu ksi�dz Fortier zawdzi�cza� w niema�ym stopniu post�py swych najlepszych pupil�w, a kt�ry tak cz�sto, cho� � jak mogli�my to stwierdzi� � z do�� mizernym rezultatem, go�ci� na plecach naszego bohatera, Anio�a Pitou. Skorzystajmy wi�c z tego, �e wspomniany Pitou, ocieraj�c ostatnie �zy, maszeruje ze swym pulpitem na g�owie w stron� Pleux, gdzie mieszka�a jego ciotka, by w paru bodaj s�owach opisa� jego wygl�d zewn�trzny i co� nieco� powiedzie� o jego �yciu. II CIOTKA NIE ZAWSZE POTRAFI BY� MATK� Ludwik Anio� Pitou, jak to sam wyzna� w rozmowie prowadzonej z proboszczem Fortierem, liczy� sobie w owym czasie siedemna�cie i p� latek. By� to do�� wysoki i szczup�y wyrostek, o rudawych w�osach, rumianych policzkach i jasnob��kitnych oczach. Na jego szerokich ustach kwit�a m�odo�� pe�na �wie�o�ci i niewinno�ci, a spoza grubych i niekiedy ponad miar� rozchylonych warg wyziera�y dwa rz�dy zdrowych, du�ych z�b�w, zw�aszcza widocznych dla tych, kt�rzy zasiadali z nim do wsp�lnego sto�u. Po obu stronach kr�pego tu�owia zwisa�y du�e �apska, nogi mia� z lekka pa��kowate, kolana wielkie, niczym dzieci�ce g�owy, niemal rozsadza�y w�skie, czarne spodnie. Ogromne stopy by�y obute w obszerne trzewiki z surowej sk�ry, ju� zrudzia�e od ci�g�ego noszenia. Wygl�d zewn�trzny by�ego pupila ksi�dza Fortiera uzupe�nia�o wreszcie co� w rodzaju kamizelki z brunatnego perkalu, widocznej pomi�dzy koszul� a kurtk�. Pozostaje nam jeszcze doda� co� nieco� o duchowym obliczu bohatera niniejszej opowie�ci. Anio� Pitou zosta� zupe�nym sierot� maj�c dwana�cie lat. Z�y los sprawi�, �e straci� w�wczas matk�, kt�rej by� jedynym synem. Nale�y to rozumie� w ten spos�b, �e od czasu �mierci ojca, co mia�o miejsce, kiedy ch�opiec niewiele jeszcze rozumia� z tego, co si� doko�a niego dzieje, Anio� Pitou, bezgranicznie ub�stwiany przez nieszcz�liw� kobiet�, robi�, co mu si� �ywnie podoba�o. Wp�yn�o to co prawda dodatnio na jego rozw�j fizyczny, jednak odbi�o si� fatalnie na rozwoju duchowym. Przyszed�szy na �wiat w prze�licznej wiosce Haramont, po�o�onej o mil� od miasta, w�r�d las�w, ch�opiec w�a�nie do nich skierowa� swe pierwsze kroki, dokonuj�c wszelakich odkry� i czyni�c pierwszy u�ytek z wrodzonych zdolno�ci prowadzenia � wojny ze zwierzyn� le�n�. Wynikiem tej nieco jednostronnie �wiczonej inteligencji by�o to, �e maj�c zaledwie dziesi�� lat Pitou by� ju� wytrawnym k�usownikiem, pierwszorz�dnym �owc� ptak�w, przy czym te umiej�tno�ci zdoby� bez wysi�ku, przewa�nie jako samouk, zawdzi�czaj�c je wy��cznie instynktowi stanowi�cemu nieod��czne w�a�ciwo�ci, jakimi przyroda obdarza ludzi urodzonych w lesie, a kt�rymi odznaczaj� si� zwierz�ta. Tote� �adna zaj�cza czy kr�licza kryj�wka nie by�a mu obca. �adne � w zasi�gu trzech mil � �r�de�ko, w kt�rym ptaki gasi�y swe pragnienie, nie usz�o jego uwagi, a wsz�dzie na okolicznych drzewach, nadaj�cych si� na zastawianie side�, mo�na by�o znale�� �lady jego kozika. Dzi�ki tym ustawicznym a r�norodnym �wiczeniom, Pitou wyr�nia� si� pomi�dzy swymi r�wie�nikami niezwyk�� si�� fizyczn�. Dzi�ki za� d�ugim ramionom i krzepkim kolanom, kt�re mu pozwala�y obj�� nawet najgrubsze konary, Pitou wdrapywa� si� na drzewa, by wybiera� jak najwy�ej wisz�ce gniazda, ze zr�czno�ci� i wpraw� budz�c� podziw wszystkich koleg�w, co w szeroko�ci geograficznej bardziej zbli�onej do r�wnika niezawodnie zaskarbi�oby mu r�wnie� uznanie ma�p. Koledzy Pitou za pomoc� side� pos�ugiwali si� przy tych �owach b�d� prawdziw� s�wk�, b�d� te� jak�� szczeg�ln� trawk�, kt�ra pomaga�a, lepiej czy gorzej, na�ladowa� kwilenie takiej czy innej ptaszyny. Pitou natomiast gardzi� wszystkimi tymi przygotowaniami i oszuka�czymi sposobami. Walczy� pos�uguj�c si� w�asnymi umiej�tno�ciami, zwabiaj�c do zasadzki uczciwymi �rodkami. Potrafi� w�asnymi ustami tak zr�cznie na�ladowa� wrzaskliwe i nie zawsze mi�e dla ucha d�wi�ki, �e zwabia�y one nie tylko obce ptaki, ale nawet nale��ce do tego samego gatunku. Tak dalece by�y �udz�ce. O ile za� chodzi o polowania na moczarach, stanowi�y one dla Pitou zaiste dziecinn� igraszk�. By�by je sobie nawet lekcewa�y�, gdyby nie to, �e si� bardzo op�aca�y, a chocia� czu� pewn� pogard� dla tego rodzaju �atwych polowa�, jednak �aden spo�r�d najbardziej do�wiadczonych my�liwych nie potrafi� tak szczelnie jak on nakry� zbyt du�ej ka�u�y paproci�, �aden nie umia� nachyli� wysmarowanych lepem nitek tak sprytnie jak Pitou. �aden wreszcie z jego kompan�w nie mia� tak pewnej r�ki, tak nieomylnego oka, co by�o przecie� niezb�dne przy preparowaniu z nier�wnych cz�stek �ywicy, oliwy i kleju takiego lepu, kt�ry nie by�by ani zanadto rozcie�czony, ani zbyt g�sty. Wobec tego, �e szacunek, jaki si� zdobywa u �udzi, zale�ny jest w r�wnej mierze od sceny, na kt�rej s� wystawione na pokaz czyje� zalety, jak i od widz�w, kt�rym si� je demonstruje, nic dziwnego, �e Pitou w swojej wiosce Haramont cieszy� si� du�ym uznaniem u r�wie�nik�w, a wi�c u ludzi przywyk�ych do czerpania z otaczaj�cej ich natury co najmniej po�owy �rodk�w do utrzymania i � jak wszyscy wie�niacy � odczuwaj�cych instynktown� odraz� do cywilizacji. Tymczasem biedna matka ch�opca nawet na chwil� nie podejrzewa�a, by jej syn m�g� kroczy� niew�a�ciw� drog� i � dzi�ki szczeg�lnym przywilejom � nie korzysta� za darmo z dobrodziejstw wykszta�cenia, kt�re mog�o by� dost�pne jedynie za grube pieni�dze. Gdy jednak ta poczciwa kobieta zachorowa�a i poczu�a, �e zbli�a si� �mier�, kiedy uprzytomni�a sobie, �e zostawia na tym �wiecie swoje dziecko samotne i opuszczone, ogarn�o j� zw�tpienie i pocz�a szuka� jakiej� pomocy dla przysz�ej sieroty. Wtedy przypomnia�a sobie, jak przed dziesi�ciu laty do jej drzwi zapuka� w�r�d nocy pewien m�ody cz�owiek, przynosz�c nowonarodzone niemowl� i nie tylko zostawi� jej do�� znaczn� sum� pieni�dzy, lecz ponadto zdeponowa� u rejenta w Villers�Cotterets inn�, jeszcze bardziej poka�n� kwot�. Z pocz�tku o tym tajemniczym m�odzie�cu wiedzia�a tylko tyle, �e na imi� by�o mu Gilbert. Min�o tymczasem kilka lat i oto ujrza�a go ponownie: tym razem by� to dwudziestosiedmioletni m�czyzna, o nieco osch�ym zachowaniu, wynios�ym sposobie m�wienia i zimnym obej�ciu. Ale pow�oka lodowa rych�o stopnia�a, gdy przyby�y zobaczy� swe dziecko. Tote� ujrzawszy, �e ch�opiec jest pi�kny, silny i roze�miany, �e wychowany zosta� tak, jak sobie tego �yczy�, czyli na �onie przyrody, przyby�y u�cisn�� r�k� poczciwej kobieciny, wyrzek�szy te jedynie s�owa: ��W razie potrzeby prosz� liczy� na mnie. Po czym zabra� ze sob� ch�opca, zapyta� o drog� wiod�c� do Ermenonville, odby� wraz ze swym synem pielgrzymk� do grobu Rousseau i powr�ci� do Villers�Cotterets. Zach�cony zapewne zdrowym powietrzem, jakim si� tu oddycha�o, oraz pochwa�ami, jakie wobec niego wyg�osi� rejent na temat szko�y prowadzonej przez proboszcza Fortiera, przyby�y pozostawi� ch�opca u tego zacnego cz�owieka, w kt�rym nade wszystko wysoko ceni� wygl�d godny filozofa. Trzeba bowiem wiedzie�, �e w owych czasach filozofia by�a tak wielk� pot�g�, �e mo�na j� by�o znale�� nawet w�r�d ludzi stanu duchownego. Nast�pnie wyjecha� do Pary�a, pozostawiaj�c proboszczowi Fortierowi sw�j adres. Matce Pitou znane by�y wszystkie te szczeg�y. W godzinie �mierci przypomnia�a sobie owe s�owa: �W razie potrzeby prosz� liczy� na mnie�. Przysz�y one niczym ol�nienie. Niezawodnie sama Opatrzno�� sprawi�a, �e biedny Pitou m�g� zyska� wi�cej, ani�eli traci�. Nie umiej�c pisa� poprosi�a miejscowego ksi�dza, by zechcia� przyj�� do niej. Ksi�dz wystosowa� list do Gilberta, jeszcze tego samego dnia wys�any pod adresem proboszcza Fortiera, kt�ry go czym pr�dzej przeadresowa� i wys�a� poczt�. Sta�o si� to w sam� por�, gdy� nast�pnego dnia kobieta wyzion�a ducha. Pitou by� jeszcze zbyt m�ody, by odczu� ca�y ogrom straty, jaka go spotka�a. Op�akiwa� co prawda sw� matk�, nie dlatego jednak, by rozumia� wieczn� roz��k�, jak� oznacza�a jej mogi�a, lecz po prostu dlatego, �e widzia� przed sob� matk� zimn�, blad� i zmienion�. Poza tym biedne dziecko instynktownie wyczu�o, �e oto odlecia� z tego domu jego anio� opieku�czy, �e odt�d dom b�dzie osierocony, nie zamieszkany. Ch�opiec nie tylko nie wiedzia�, jaka przysz�o�� go czeka, ale nawet nie by� pewny jutrzejszego dnia. Kiedy wi�c odprowadzi� sw� matk� na cmentarz, a na trumn� spad�y pierwsze grudki ziemi, kt�re wkr�tce utworzy�y �wie�o usypany pag�rek, Pitou usiad� na nim, odpowiadaj�c na wszystkie skierowane do niego wezwania opuszczenia cmentarza przecz�cym ruchem g�owy, dodaj�c przy tym, �e skoro nigdy dot�d nie opuszcza� swej matki, pragnie r�wnie� i teraz pozosta� przy niej. Ch�opiec reszt� dnia i ca�� noc przesiedzia� na mogile. Tam w�a�nie odnalaz� go przezacny doktor (chyba wspomnieli�my ju� o tym, �e przysz�ym opiekunem ch�opca mia� zosta� pewien doktor?), kt�ry zdaj�c sobie spraw� z powagi obowi�zku, jaki spad� na niego w wyniku z�o�onej obietnicy, sam przyby� na miejsce, by po up�ywie zaledwie czterdziestu o�miu godzin od chwili otrzymania listu wykona� to, co do niego nale�a�o. Ch�opiec by� jeszcze bardzo m�ody, kiedy po raz pierwszy zobaczy� doktora, ale, jak wiadomo, wra�enia odniesione za m�odu na zawsze pozostaj� w pami�ci, ponadto kr�tkotrwa�a wizyta owego tajemniczego m�odego cz�owieka wycisn�a ju� swe �lady w jego sercu. Jak ju� o tym by�a mowa, �w cz�owiek zostawi� w tym domu dzieci�, a wraz z nim i dobrobyt, tote� ilekro� ch�opiec s�ysza� wymawiane przez matk� imi� Gilberta, wywo�ywa�o to w nim uczucie bliskie adoracji, a wreszcie, kiedy m�ody cz�owiek sam zjawi� si� w ich domu ju� jako osoba stateczna i obdarzona tytu�em doktora, i do dawnych dobrodziejstw do��czy� obietnice na przysz�o��, Pitou uzna�, �e nie tylko jego matka, ale i on sam winien okaza� mu sw� wdzi�czno��. Nie bardzo rozumiej�c, o co chodzi, ch�opiec wykrztusi� par� s��w, kt�re mia�y �wiadczy� o tym, �e nigdy nie zapomni, �e na zawsze zachowa wdzi�czno��. By�y to s�owa cz�sto wypowiadane przez jego matk�. Gdy spostrzeg� wi�c przez furt� cmentarn� doktora, zmierzaj�cego ku niemu pomi�dzy mogi�ami poros�ymi darnin�, z przewr�conymi krzy�ami, zaraz go pozna�, podni�s� si� i ruszy� na jego spotkanie. Ch�opiec rozumia�, �e nie mo�e odpowiedzie� odmownie � jak to uczyni� wobec innych � cz�owiekowi, kt�ry przybywa wezwany przez jego matk�. Nie stawia� wi�c ju� �adnego oporu, kiedy Gilbert wzi�� go za r�k�, obejrza� si� jedynie za siebie i sp�akany pozwoli� si� wyprowadzi� poza obr�b cmentarza. Przed bram� cmentarn� sta� wytworny powozik. Doktor umie�ci� w nim biednego ch�opca i pozostawiaj�c chwilowo dom na �asce losu, zawi�z� swego pupila do miasta i wraz z nim zatrzyma� si� w najlepszym zaje�dzie, kt�ry w owych czasach nosi� nazw� �Pod Nast�pc� Tronu�, Natychmiast po przybyciu doktor pos�a� po krawca, kt�ry by� ju� z g�ry uprzedzony i zjawi� si� z kilkoma gotowymi ubraniami. Doktor przezornie wybra� dla Pitou odzienie wprawdzie nieco za du�e, ale zwa�ywszy, �e ch�opiec r�s� do�� szybko, mo�na by�o by� pewnym, �e i ono r�wnie� nie wystarczy na d�ugo. Nast�pnie Gilbert uda� si� wraz z ch�opcem do dzielnicy miasta, o kt�rej ju� mieli�my sposobno�� nadmieni�, i� nazywa�a si� Pleux. W miar� zbli�ania si� do niej Pitou zwalnia� kroku, sta�o si� bowiem dla niego rzecz� a� nadto oczywist�, �e si� go prowadzi do jego ciotki Angeliki. Ot� pomimo i� nieszcz�liwy sierota widywa� do�� rzadko sw� ciotk�, kt�ra jednocze�nie by�a jego chrzestn� matk� i kt�rej mia� do zawdzi�czenia nad wyraz poetyczne, otrzymane na chrzcie imi�: Ange, czyli �Anio��, wspomnienie, jakie zachowa� o tej wielce szanownej osobie, by�o wr�cz okropne. W samej bowiem rzeczy ciotunia Angelika nie mia�a w sobie nic poci�gaj�cego dla dziecka, kt�re � jak Pitou � by�o przyzwyczajone do tkliwych, matczynych pieszczot. Ciotka Angelika by�a ju� w owym czasie star� pann�, licz�c� blisko pi��dziesi�t pi�� lat, ca�kowicie ot�pia�� z powodu nadmiernej skrupulatno�ci w uprawianiu wszelakich praktyk religijnych, z kt�rej opacznie rozumiana pobo�no�� wyt�pi�a wszelk� tkliwo��, wszelkie mi�osierdzie oraz inne ludzkie uczucia, zast�puj�c je przyrodzonym sk�pstwem, wzmagaj�cym si� z dnia na dzie� w ci�g�ym obcowaniu z miejscowymi bigotkami. W�a�ciwie m�wi�c, ja�mu�na nie by�a jedynym �rodkiem jej utrzymania. Sprzeda� lnu, kt�ry prz�d�a na ko�owrotku i wynajmowanie krzese�ek w ko�ciele; na co posiada�a specjalne zezwolenie, dawa�o jej reszt�. Pr�cz tego ciotka otrzymywa�a od czasu do czasu od poniekt�rych pobo�nych duszyczek, daj�cych si� wzi�� na lep jej bigoterii, niewielkie kwoty pieni�ne, przewa�nie w miedziakach, kt�re z kolei zamienia�y si� w srebrne monety, a nast�pnie w z�oto. Nikt ich nie widzia�, nikt si� nawet nie domy�la� ich istnienia, a tymczasem znika�y one w jednej z poduszek fotela, na kt�rym ciotka Angelika zwyk�a przesiadywa�. Z�ote ludwiki raz trafiaj�c do owej skrytki, w kt�rej odnajdywa�y spor� ilo�� w ten sam spos�b uzbieranych wsp�towarzyszy, dzieli�y ich los, a wycofane od tej chwili z obiegu czeka�y, a� nadejdzie dzie�, kiedy kto� zgo�a nieznany lub te� �mier� starej panny przeka�� je do r�k jej spadkobiercy. Ot� do mieszkania tej w�a�nie zacnej krewniaczki zmierza� doktor Gilbert, ci�gn�c za r�k� dryblasa Pitou. Trzeba bowiem doda�, i� pocz�wszy od trzeciego roku �ycia ch�opak r�s� tak szybko, �e zawsze wydawa� si� za du�y jak: na swoje lata. Panna R�a Angelika Pitou by�a w wy�mienitym humorze, kiedy drzwi jej mieszkania rozwar�y si� przed jej krewniakiem i doktorem. W tym samym bowiem czasie kiedy w ko�cio�ku w Haramont odprawiano �a�obn� msz� nad zw�okami jej bratowej,, w ko�ciele w Villers�Cotterets odbywa�y si� �luby i chrzciny, co podnios�o doch�d dzienny z wynajmu krzese�ek a� do sze�ciu frank�w. Panna Angelika nie omieszka�a zamieni� miedziak�w na grubsz� monet�, kt�ra z kolei zosta�a przy��czona do trzech innych, uzbieranych w nieco wcze�niejszym czasie srebrnych monet, co razem zliczywszy stanowi�o, ju� jednego z�otego ludwika. Wspomniany �ludwiczek� spotka� si� z innymi a dzie�, w kt�rym mia�o miejsce tego rodzaju wydarzenie, by�, rzecz oczywista, dla panny Angeliki dniem prawdziwego �wiata. Doktor i Pitou weszli do pokoju w tej samej chwili, kiedy panna Angelika po otwarciu drzwi, zazwyczaj zamykanych podczas podobnej operacji, po raz ostatni obchodzi�a sw�j fotel, by si� przekona�, �e nic nie zdradza�o ukrytego w nim skarbu. Scena, kt�ra si� odby�a, mog�a nawet uchodzi� za rozczulaj�c�, ale dla doktora, b�d�cego doskona�ym obserwatorem, nosi�a raczej do�� pocieszny charakter. Na widok ch�opca stara dewotka zacz�a opowiada� o swojej biednej bratowej, kt�r� tak bardzo kocha�a, przy czym uda�a, �e ociera �zy z oczu. Natomiast doktor, pragn�c przed powzi�ciem decyzji jak najg��biej zajrze� do serca starej panny, pocz�� wyg�asza� do niej kazanie na temat obowi�zk�w, jakie spoczywaj� na ciotkach wobec siostrze�c�w. W miar� jednak tego, jak si� ta oracja rozwija�a, a z ust doktora sp�ywa�y s�owa pe�ne namaszczenia, �za w oku starej panny zd��y�a ju� wyschn��, rysy jej twarzy zn�w przybra�y pergaminow� osch�o��, lewa r�ka unios�a si� na wysoko�� sp�aszczonego podbr�dka, podczas gdy prawa r�ka zacz�a na palcach oblicza� przypuszczaln� ilo�� miedziak�w, jak� mo�e przynie�� roczny wynajem krzese�ek. Przypadek sprawi�, �e owe obliczenia sko�czy�y si� w tej samej chwili, co przemowa, i dlatego stara panna mog�a bez namys�u odpowiedzie�, �e nie bacz�c na uczucie mi�o�ci dla biednej bratowej i ogromne zainteresowanie, jakie w niej budzi los jej drogiego bratanka, szczup�o�� jej zarobk�w � mimo podw�jnej roli ciotki i chrzestnej matki � nie pozwala jednak na jakiekolwiek zwi�kszenie wydatk�w, zwi�zanych z przysz�o�ci� biednej sieroty. Prawd� powiedziawszy, doktor liczy� si� z mo�liwo�ci� odmowy, tote� nie zdziwi�a go ona bynajmniej. By� zapalonym zwolennikiem nowych idei, a wobec tego, �e pierwszy tom dzie�a Lavatera ju� si� ukaza�, wi�c pos�uguj�c si� psychofizjonomiczn� teori� filozofa z Zurychu, Gilbert zastosowa� j� do wysuszonego i ��tego oblicza panny Angeliki. W rezultacie zobaczy� niewielkie, p�on�ce oczy starej panny, jej d�ugi nos i w�skie wargi, sk�adaj�ce si� na po��czenie w jednej osobie zar�wno chciwo�ci, jak sobkostwa i ob�udy. A wi�c � jak ju� o tym by�a mowa � doktor nie by� zaskoczony odmow�, jako baczny obserwator pragn�� jednak zobaczy�, jak bujnie rozkwit�y wszystkie owe obrzydliwe cechy w tej starej pannie. ��Ale� panno Angeliko, Anio� Pitou jest ubogim sierot� i synem pani brata! ��Tak! Ale zechce pan, panie doktorze, liczy� si� z tym, �e to podnosi � najskromniej licz�c � koszty dzienne przynajmniej o sze�� su, bo przecie� taki gamo� spa�aszuje co najmniej funt chleba dziennie. Pitou skrzywi� si� nieco, bowiem na samo �niadanie zjada� zazwyczaj p�tora funta. ��Nie licz�c myd�a na opierunek � doda�a � bo sobie przypominam, jaki okropny z niego brudas. To prawda, �e Pitou szybko brudzi� wszystko na sobie, ale jest to ca�kiem zrozumia�e, je�li si� we�mie pod uwag� tryb �ycia, jaki prowadzi�. Trzeba mu jednak odda� sprawiedliwo��, �e dar� na sobie wszystko jeszcze szybciej, ni� brudzi�. ��A to brzydko z pani strony, panno Angeliko, wdawa� si� w takie rozrachunki, gdy chodzi o pani bratanka i chrze�niaka! I pani, taka pobo�na i mi�osierna osoba, robi co� podobnego. ��Ju� nawet nie licz� tego, co b�dzie kosztowa�o utrzymanie w porz�dku jego odzie�y! � zawo�a�a naraz stara dewotka, przypomniawszy sobie, �e nieraz widywa�a, jak jej bratowa Magdalena �ata�a kurtki i porci�ta swojego syna. ��A wi�c � odpar� doktor � odmawia pani przyj�cia do siebie swego bratanka� W takim razie biedny sierota, odepchni�ty od progu swej ciotki, b�dzie musia� szuka� przytu�ku u obcych. Pomimo ca�ego swego sk�pstwa panna Angelika zrozumia�a, jak wiele niech�ci spad�oby na ni�, gdyby jej bratanek by� zmuszony do takiej ewentualno�ci. ��Nie! � odrzek�a. � Bior� to na siebie! ��O, to rozumiem � odpowiedzia� doktor ucieszony tym, �e jednak uda�o mu si� odnale�� jakie� ludzkie uczucia w sercu, kt�re uwa�a� za zupe�nie wystyg�e. ��Tak � m�wi�a dalej stara panna � oddam go do braci augustyn�w w Bourg � Fontaine. Wst�pi do nich jako braciszek s�u�ebny. Doktor, jak ju� o tym by�a mowa, uwa�a� si� za filozofa, a czytelnik zapewne wie, jak� cen� w owych czasach posiada�o s�owo �filozof�. Doktor Gilbert by� wi�c zdecydowany niezw�ocznie pozbawi� braci augustyn�w zwerbowanej owieczki, przy czym uczyni� to z takim samym zapa�em, jaki niew�tpliwie okazywaliby ze swojej strony ci� sami braciszkowie, chc�c j� wyrwa� ze szpon�w filozof�w. ��Ha! Trudno! � rzek� doktor zatapiaj�c r�k� w bezdennej kieszeni swego surduta. � Licz� si� z tym, droga panno Angeliko, �e znajduje si� pani w ci�kich warunkach i jest zmuszona z powodu braku �rodk�w odda� swego bratanka na �askawy chleb do obcych. Wobec tego postaram si� sam znale�� jak�� osob�, kt�ra mog�aby bardziej praktycznie od pani zu�ytkowa� pewn� kwot� pieni�n�, przeznaczon� przeze mnie na utrzymanie tego biednego sieroty. Sam musz� wr�ci� do Ameryki, wobec tego przed wyjazdem oddam pani bratanka do terminu u jakiego� stolarza lub stelmacha. Zreszt�, niech on sam obierze sobie zaw�d. Ch�opiec podro�nie podczas mojej nieobecno�ci, b�dzie mia� fach w r�ku � wtedy zobacz�, co si� da jeszcze dla niego zrobi�. No c�, biedna dziecino � m�wi� dalej doktor � id�, u�ci�nij twoj� ciotuni�, musimy ju� odej��. Doktor nie zd��y� jeszcze doko�czy� tego zdania, kiedy Pitou, z wyci�gni�tymi przed siebie d�ugimi ramionami, podbieg� do czcigodnej panny Angeliki. W�a�ciwie m�wi�c, �pieszno mu by�o jak najpr�dzej u�cisn�� swoj� ciotk�, wszak�e pod warunkiem, �e ten poca�unek b�dzie oznacza� wieczne rozstanie. Jednak owe s�owa �kwota pieni�na� oraz towarzysz�cy im ruch r�ki doktora, si�gaj�cej do kieszeni, zar�wno jak pobrz�kiwanie srebrnych monet, kt�rych, s�dz�c z nasilenia d�wi�k�w, musia�o tam by� niema�o, sprawi�y, �e stara panna poczu�a, jak gor�ca fala chciwo�ci si�gn�a jej do samego serca. ��Ach � rzek�a � drogi doktorze, pan chyba wie o tym najlepiej� ��O czym? ��M�j Bo�e! O tym, �e nikt na �wiecie nie kocha bardziej ode mnie tej biednej sierotki! Rozwar�szy swe wychud�e ramiona na spotkanie wyci�gni�tych ramion Pitou, stara panna z�o�y�a na ka�dym z jego policzk�w poca�unek tak kwa�ny, �e ch�opczyn� przeszed� dreszcz od st�p a� po korzonki w�os�w na g�owie. ��Ale� oczywi�cie � powiedzia� doktor � doskonale o tym wiem. Nie w�tpi�em ani na chwil� o przyja�ni, jak� ma pani dla niego i w�a�nie dlatego od razu przyprowadzi�em go do pani, jako do jego najbli�szej opiekunki, ale to, co mi pani powiedzia�a, droga panno Angeliko, utwierdza mnie w przekonaniu, �e chocia� pani ma najlepsze ch�ci, sam widz�, �e w�a�nie ub�stwo nie pozwala jej przyj�� z pomoc� komu�, kto jest jeszcze biedniejszy. ��Ach, drogi panie doktorze! � odpar�a stara dewotka. � A czy� nie ma w niebie dobrego Pana Boga i czy nie �ywi on stamt�d wszystkich, kt�rych stworzy�? ��Tak, to prawda � odpowiedzia� doktor Gilbert � ale karmi�c ptasz�ta dobry B�g nie oddaje do terminu sierot, a to w�a�nie trzeba b�dzie zrobi� dla biednego sieroty, co przy pani skromnych �rodkach b�dzie, niestety, dla niej niew�tpliwie zbyt kosztowne� ��Ale gdyby pan doktor do�o�y� t� kwot� ��Jak� kwot�? ��T�, o kt�rej pan doktor m�wi�, a kt�r� ma pan w swojej kieszeni� � doda�a dewotka, wyci�gaj�c haczykowaty paluch w stron� po�y br�zowego surduta. ��Da�bym j� z pewno�ci�, droga panno Angeliko, ale uprzedzam, �e tylko pod jednym warunkiem! ��Jakim? ���e ch�opak dojdzie do czego� w �yciu. ��Dojdzie! Panie doktorze, s�owo Angeliki Pitou! Przyrzekam panu, �e dojdzie! � odrzek�a stara dewotka z oczyma wpatrzonymi w kiesze� doktora. ��Przyrzeka mi pani? � Przyrzekam! ��Jak najpowa�niej? ��Drogi panie doktorze, przysi�gam na Boga Wszechmocnego! � odpowiedzia�a panna Pitou, wyci�gaj�c przed siebie wychud�� r�k�. ��A wi�c dobrze! � odrzek� doktor, wydobywaj�c z kieszeni dobrze wypchan� sakiewk�. � Got�w jestem, jak to pani widzi, da� te pieni�dze� a czy pani ze swojej strony jest gotowa wzi�� na siebie odpowiedzialno�� za losy tego dziecka? ��Przysi�gam na Chrystusa! � zawo�a�a stara panna. ��Do�� tych przysi�g, droga panno Angeliko, podpiszmy lepiej, co nale�y� ��Owszem, panie doktorze, mog� podpisa�. ��Czy u rejenta? ��Tak, u rejenta� ��W takim razie chod�my do �papy� Nigueta. Tak zwany �papa� Niguet, kt�rego doktor Gilbert obdarzy�, tym poufa�ym przydomkiem, by� � jak o tym ju� wiedz� ci, kt�rzy czytali moj� powie�� pt. J�zef Balsamo � najbardziej znanym w tej miejscowo�ci rejentem, Panna Angelika, kt�rej notariuszem r�wnie� by� czcigodny pan Niguet, nie mia�a �adnych zastrze�e�, o ile chodzi o wyb�r dokonany przez doktora. Panna Angelika uda�a si� wi�c do kancelarii rejenta, gdzie pisarczyk spisa� zobowi�zanie powzi�te przez pann� R�� Angelik� Pitou, z kt�rego wynika�o, i� podejmuje si� ona za roczn� op�at�, wynosz�c� dwie�cie frank�w, nauczy� Ludwika Anio�a Pitou, swego bratanka, jakiego� godnego zawodu. Umowa zosta�a zawarta na przeci�g pi�ciu lat. Doktor z�o�y� w depozycie u rejenta osiemset frank�w, z kt�rych dwie�cie mia�o by� p�atnych z g�ry. Nast�pnego dnia doktor opu�ci� Villers�Cotterets, za�atwiwszy uprzednio par� rachunk�w z jednym ze swych dzier�awc�w, do czego powr�cimy p�niej, a panna Angelika, kr���c niczym s�p nad owymi dwustu frankami, ukry�a w swoim fotelu osiem pi�knych z�otych monet. Co si� za� tyczy pozosta�ych pieni�dzy, musia�y one zaczeka� na niewielkim fajansowym talerzyku, kt�ry od trzydziestu czy te� czterdziestu lat dawa� go�cin� ca�emu mn�stwu wszelakiego rodzaju monet, czekaj�cych na ow� chwil�, kiedy �niwo ostatnich dw�ch czy te� trzech niedziel powi�kszy sumk� osiemdziesi�ciu funt�w, kt�re � jak ju� o tym wspominali�my � przesz�y przez tzw. �z�ot� metamorfoz� i z owego talerza przew�drowa�y do wn�trza fotela� III PITOU U SWOJEJ CIOTKI Byli�my �wiadkami tego, jak ma�o u�miecha�a si� ma�emu Pitou perspektywa pozostania na d�u�ej u kochanej ciotuni. Nieboraczek, wiedziony instynktem, jakim bywaj� obdarzone zwierz�ta le�ne, z kt�rymi zwyk� prowadzi� wojn�, z g�ry przewidywa� to wszystko, co m�g� mu przynie�� �w pobyt. Trzeba doda�, �e nie chodzi w tym wypadku o jakie� szczeg�lne rozczarowania; po prostu ch�opiec ani na chwil� nie �udzi� si� co do tego, jak wiele r�nych przykro�ci, zmartwie� i wr�cz obrzydliwych rzeczy go czeka. I oto wystarczy�o, by doktor Gilbert wyjecha� (wypada nadmieni�, �e nie to jedynie usposobi�o niech�tnie ma�ego Pitou do jego ciotki), a sprawa oddania go do terminu od razu upad�a. Zacny rejent napomkn�� wprawdzie co� nieco� na ten temat, ale panna Angelika odpowiedzia�a, �e jej bratanek jest jeszcze bardzo m�ody, a przede wszystkim jest zbyt s�abowitego zdrowia, by mo�na by�o go nara�a� na prac�, kt�ra niezawodnie przerasta�aby jego si�y. Us�yszawszy to, rejent wyrazi� podziw dla wezbranego dobroci� serca panny Pitou i od�o�y� spraw� oddania Pitou do terminu a� do nast�pnego roku. Trudno by�o m�wi� o marnowaniu czasu, skoro ch�opiec mia� dopiero dwana�cie lat. Pitou zaraz po zamieszkaniu u ciotki, kt�ra by�a g��wnie zaj�ta zastanawianiem si� nad tym, jak najlepiej wyeksploatowa� swego bratanka, zn�w znalaz� si� w�r�d swoich ulubionych las�w, gdzie, dzi�ki zbli�onym warunkom lokalnym, m�g� prowadzi� w Villers�Cotterets prawie taki sam tryb �ycia, jak dawniej w Haramont. Inspekcja dokonana przeze� w najbli�szym promieniu przekona�a go, �e najlepsze mokrad�a znajdowa�y si� wzd�u� dr�g wiod�cych do Dampleux, do Compiegne i Vivieres, a terenami najbardziej obfituj�cymi w zwierzyn� by�y okolice Bruy�reaux�Loups. Po tych zwiadach Pitou powzi�� odpowiednie decyzje. Rzecz� naj�atwiejsz� do zdobycia i przy tym nie poci�gaj�c� za sob� �adnych wydatk�w by�o zaopatrzenie si� w lep i lepkie ga��zki. Lep przyrz�dza�o si� ze zmielonej kory ja�owca, rozcie�czonej wrz�tkiem. O ile za� chodzi o nadaj�ce si� na sid�a, pokryte lepem ga��zki, to ros�y one tysi�cami na okolicznych brzozach. Nie wtajemniczaj�c w to nikogo, Pitou uzbiera� z tysi�c takich witek oraz garnek pe�en najprzedniejszego lepu, po czym pewnego pi�knego dnia wzi�� u piekarza na rachunek ciotki czterofuntowy bochenek chleba, o �wicie opu�ci� dom i sp�dziwszy ca�y dzie� poza nim, wr�ci� dopiero p�n� noc�. Tego rodzaju decyzja nie by�a zreszt� przeze� powzi�ta bez zastanowienia si� nad jej skutkami. Pitou bowiem przewidzia�, �e wywo�a ona istn� burz�. Nie rozporz�dzaj�c co prawda rozumem Sokratesa, Pitou zna� jednak r�wnie dobrze humorki swej ciotki Angeliki, jak znakomity nauczyciel Alcybiadesa grymasy swej ma��onki, Ksantypy. Pitou nie omyli� si� w swych przewidywaniach, liczy� jednak na to, �e potrafi stawi� czo�a oczekuj�cej go burzy, pokazawszy starej pannie sw� ca�odzienn� zdobycz. Nie przewidzia� jedynie miejsca, w kt�rym spadnie na� grom. Ot� pad� on w chwili przekraczania progu domu. Panna Angelika ukry�a Si� za drzwiami, by nie przegapi� chwili powrotu swego bratanka, co sprawi�o, �e w chwili kiedy ten zdo�a� uczyni� zaledwie pierwszy krok, na jego potylic� spad� cios, w kt�rym bez trudu Pitou odgad� ko�cist� r�czk� starej dewotki. Na szcz�cie Pitou by� obdarzony tward� �epetyn� i aczkolwiek to uderzenie tylko go musn�o, ch�opiec chc�c wzbudzi� lito�� w ciotce, kt�rej w�ciek�o�� jeszcze bardziej si� Wzmog�a z powodu b�lu, jaki ten niepow�ci�gliwy ruch sprawi� jej palcom, uda�, �e zachwia� si� na nogach i a� si� zatoczy� w drugi k�t pokoju. Gdy jednak po wyl�dowaniu tam spostrzeg�, �e ciotunia pod��a w jego stron�, potrz�saj�c trzyman� w r�ce k�dziel�, czym pr�dzej wyci�gn�� z kieszeni talizman, za pomoc� kt�rego spodziewa� si� uzyska� darowanie mu winy. Owym talizmanem by�y dwa tuziny upolowanych ptaszk�w, w tym tuzin jemio�uszek i p� tuzina drozd�w. Panna Angelika, nie przestaj�c sarka�, szeroko rozwar�a oczy i porwa�a zdobycz �owieck� swego bratanka, czyni�c z ni� trzy kroki w stron� lampy. ��Co to ma by�? � zapyta�a. ��Jak kochana ciotunia widzi, to s� ptaszki! � odrzek� Pitou. ��Czy s� jadalne? � zapyta�a ciotka, kt�ra, jak wszystkie dewotki, by�a straszliwym �ar�okiem. ��Czy s� jadalne? � powt�rzy� za ni� Pitou. � A to dobre sobie! Czy jemio�uszki i drozdy s� jadalne? Ale� naturalnie! ��Gdzie je skrad�e�, nicponiu? ��Nie skrad�em, tylko z�apa�em. � A to jakim�e sposobem? ��Na mokrad�ach� ��Co to s� mokrad�a?