9247
Szczegóły |
Tytuł |
9247 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9247 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9247 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9247 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT SHECKLEY
KROLESTWO BOG�W
MISTRZOWIE SF & FANTASY1996 - 2000
Joann� Bertin
James P. Blaylock
Marion Zimmer Bradley
Orson Scott Card
Arthur C. Clarke
Philip K. Dick
Alan Dean Foster
Ken MacI^od
Stephen Molstad
Dean Devlin
Roland Emmerich
Andre Norton
Charles Edward Pogue
Tim Powers
Mirek Saski
Robert Sheckley
Robert Silverberg
Arkad ij i Boris Strugaccy
WilliamTenn
Harry Turtledove
A.E. van Vogt
Adam Wi�niewski-Snerg
Dave Wolverton
Timothy Zahn
Praca zbiorowa
Ostatni Lord Smok
Maszyna lorda Kehina
Le�ny dom
Planeta Spisek
Kalejdoskop
Mozaika
Chaos
Okrutne cuda
Fontanny raju
Dr Futurity
Inna Ziemia
Zaginiona Dinotopia
Dywizja Cassini
Dzie� Niepodleg�o�ci I
Dzie� Niepodleg�o�ci II
Strefa ciszy
Pani z Krainy Mgie�
Smocza magia
Zwierciad�o Przeznaczenia
Ostami smok
Serce Zachodu
Wrota Anubisa
Kamienie Zapomnianego Boga
Obywatel Galaktyki
Dziesi�ta ofiara
Maszyna Szeherezada
Podro� w przysz�o��
Kr�lestwo Bog�w
Czas trzeciego wiatru
Miasto skazane
�limak na zboczu
Kulawy los
O Ludziach i Potworach
Wojna �wiat�w: w r�wnowadze
Misja mi�dzyplanetarna
Sklepy z broni� na Isher
Ksi�ga Ptaha
Producenci broni
Oro
Robot
�owy na w�e morskie
�cie�ka bohatera
Triplet
Najlepsze opowiadania
science firtion roku '96
w przygotowaniu
A.E. van Vogt Wojna z milami
MISTRZOWIE SP 6i FANTASY
'ROBERT SHECKLEY
KR�LESTWO BOG�W
Przek�ad
Adam Bukojemski
AMBER
Tytu� orygina�u
GODSHOME
Redakcja stylistyczna
IZABELA BUK.OJEMSKA
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Miejska Biblioteka Publiczna
WROC�AW
Korekta
PAWE� STASZCZAK
Ilustracja na ok�adce
PAUL YANG
Opracowanie graficzne ok�adki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
�4 u�. Szewska 78
Sk�ad
WYDAWNICTWO AMBER
Informacje o nowo�ciach i pozosta�ych ksi��kach Wydawnictwa AMBI
oraz mo�liwo�� zam�wienia mo�ecie Pa�stwo znale��
na stronie Internetu http://www.amber.supermedia.pl
Copyright � 1999 Robert Sheckley.
Published in arrangement with the Author's agent:
DONALD MAASS LITERARY AGENCY,
157 West 57th Street, New York, NY 10019, USA
Ali rights reserved.
For the Polish edition
� Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1999
ISBN 83-7245-266-0
Gail, mojej �onie,
mojej mi�o�ci i mojemu przeznaczeniu
Akcja powie�ci jest ca�kowicie fikcyjna. Wszystkie postacie i zda-
rzenia przedstawione w ksi��ce s� ca�kowicie fikcyjne lub przedsta-
wione w spos�b fikcyjny.
I obszarze, kt�ry znajduje si� na prawo od zwyk�ej czasoprze-
strzeni (ale nie ��czy si� z ni�), panowa� ca�kowity spok�j, tak
jak prawie od pocz�tku wieczno�ci. Wszystko znajdowa�o si� w sta-
nie potencjalnej gotowo�ci. Nie by�o tu �adnego l�du, powietrza czy
wody, �adnych atom�w, kwark�w, elektron�w ani foton�w, nawet
�adnych neutrino, tych niesko�czenie ma�ych w�drowc�w kosmosu.
Nie by�o tu �wiat�a ani ciemno�ci, bo zar�wno fotony, jak i anty-
fotony istnia�y jedynie w stanie potencjalnej mo�liwo�ci powstania,
tak blisko stanu nieistnienia, �e ich liczb� mo�na by ca�kowicie po-
min��. Z tego powodu trudno by�oby powiedzie�, �e istniej�dzisiaj,
mog�y istnie� wczoraj albo b�d� istnie� jutro.
W pewnej chwili do tego obszaru przenikn�� sygna�. Po spene-
trowaniu przestrzeni potencjalno�� z niejakim wahaniem zrezygno-
wa�a z d�ugiego snu i wskoczy�a do rzeczywisto�ci.
Utworzy�a si� atmosfera, aby sygna� m�g� zabrzmie�. Pojawi�y
si� fotony, aby sygna� sta� si� widzialny. Powsta�y istoty inteligentne
na obraz i pododobie�stwo boskie, aby sygna� zosta� us�yszany i zro-
zumiany.
Z pocz�tku nie by�o absolutnie nic, a potem ukaza�a si� b�ysz-
cz�ca ros� ��ka. Ka�da kropla rosy l�ni�a w�asnym blaskiem. W pew-
nej chwili jedna z kropel zacz�a si� powi�ksza�. Na jej prze�ro-
czystej powierzchni rozjarzy�y si� kolory. Kropla ros�a tak d�ugo,
a� p�k�a. Z jej wn�trza wysz�a cz�ekokszta�tna istota. Istota czeka�a
i patrzy�a, jak inne krople rosy rosn�, p�czniej� i p�kaj�, i wy�ania-
j� si� z nich inni bogowie. W ten spos�b powsta�o dwunastu bo-
g�w. Wielcy Bogowie, tak staro�ytni jak �wiat, tak nowi jak pora-
nek, stali na trawie i patrzyli na siebie. Wiedzieli, po co zostali zro-
dzeni. Czekali na narodziny jeszcze jednego, kt�ry wdro�y plan
w �ycie. Ten ostatni mia� si� nazywa� Asturas.
Czc/� pieruiszci
Rozdzia� I
Ka�da dzia�alno�� ma swoich zwolennik�w. Je�li jeste� gwiazd�
rocka czy muzyki pop, znajd� si� fani gotowi rzuci� ci si� do
st�p i przysi�ga� wierno�� twoim ustom, oczom i w�osom. Je�li na-
zywasz si� Artur Ferm i jeste� doktorem mitologii por�wnawczej z za-
ledwie kilkoma publikacjami na koncie, to liczba twoich wielbicieli
mo�e si� ogranicza� do jednego starszego d�entelmena, obcokrajowca
z kr�tk�, siw� brod� i pobru�d�on� twarz�. Ale czasami wystarczy
jeden jedyny wielbiciel, aby ca�kowicie zmieni� twoje �ycie.
Szczup�y, lekko przygarbiony Artur sko�czy� niedawno trzydzie-
�ci lat. Chwilowo by� bez pracy. Ku jego zmartwieniu w ca�ym kraju
nie mo�na znale�� uczelni, kt�ra chcia�aby zatrudni� doktora mito-
logii por�wnawczej, i to jeszcze z tak skromnymi referencjami. Ar-
tur mia� letni domek, odziedziczony po rodzicach, i niewielki do-
ch�d z ich polisy. Mia� te� narzeczon�, pi�kn�Mimi, jednak ich uczu-
cia znajdowa�y si� obecnie w jednej z tych trudnych faz.
A co z wielbicielem? Artur nie wiedzia�, �e ma cho� jednego, a� do
dnia, kiedy pan Avodar przyby� do jego domku na Florydzie, w Tahiti
Beach, stolicy hrabstwa Magnolia, znajduj�cego si� na zach�d od Dade
oraz Broward. Hrabstwo zosta�o wykrojone na obszarze osuszonym w ra-
mach florydzkiego programu Pozyskiwania Teren�w Bagnistych. Osu-
szono w�wczas po�ow� Everglades, zdziesi�tkowano aligatory i czaple
�nie�ne, ale uzyskano sporo nowych miejsc pod zabudow� dla nieustan-
nie rosn�cej na Florydzie populacji emeryt�w i pracownik�w plantacji
owoc�w. Tahiti Beach by�a nieznan�, niewielk� miejscowo�ci� licz�c�
trzysta tysi�cy mieszka�c�w. Wi�kszo�� z nich dopiero niedawno przy-
by�a z niespokojnych region�w Ameryki �rodkowej.
Dzie� by� typowy, duszny i gor�cy. Poci�y si� nawet cypryso-
we deski, z kt�rych zbudowano domek Artura, poci�y si� belki stro-
powe i inne drewniane elementy sk�adaj�ce si� na dom. Artur by�
spocony jedynie w po�owie. Jego przednia po�owa znajdowa�a si�
przed klimatyzatorem, kt�ry dmucha� zimnym powietrzem. Nato-
miast plecy nie korzysta�y z takich luksus�w i by�y ca�e mokre. Artur
siedzia� przy starym d�bowym biurku z podnoszonym blatem, odzie-
dziczonym po ojcu. Pr�bowa� uporz�dkowa� zeznanie podatkowe.
Kto� zapuka� do drzwi. Artur wsta�, niech�tnie w�o�y� koszulk�
z kr�tkimi r�kawami i poszed� otworzy�.
Za drzwiami sta� starszy m�czyzna z kr�tk�, siw� brod� i po-
bru�d�on� twarz�.
- Doktorze Fenn - starszy m�czyzna powiedzia� to z akcentem,
kt�ry m�g� pochodzi� z dzielnicy Murmad w Damaszku, najpraw-
dopodobniej z pobli�a bramy Aleppo, s�dz�c z urywanych, sycz�-
cych sp�g�osek. - Jestem szcz�liwy, �e pana widz�. Wygl�da pan
znacznie lepiej ni� na fotografii.
- Gdzie pan widzia� moj� fotografi�?
- W Przegl�dzie zabytk�w kananejskich. Zamie�cili j� w nume-
rze zawieraj�cym pa�ski wspania�y artyku�.
- O jakim artykule pan m�wi?
- Nosi� tytu� Klucz do rozmowy z bogami: rytua�y preislam-
skie zachowane do dzi� we wsp�czesnych praktykach religijnych
Ashwari. Och, przepraszam, nie przedstawi�em si�. Nazywam si�
Avodar.
Artur pami�ta�, �e za zaszczyt opublikowania tego artyku�u
w Przegl�dzie musia� zap�aci� pi��dziesi�t dolar�w, ale nie obci��y-
li go ju� �adnymi dalszymi kosztami za umieszczenie zdj�cia i kr�t-
kiego �yciorysu.
- Prosz� bardzo, niech pan wejdzie - zaprosi� Artur. Zrzuci� ga-
zety i magazyny z tapczanu, zmusi� go�cia do zaj�cia miejsca i spy-
ta�, co ma poda�: kaw� czy herbat�.
- Dzi�kuj�, nic - odpar� Avodar. - Jestem w drodze do kre v-
nych w Hialeah. Czeka na mnie taks�wka. Chcia�em tylko skorzy-
sta� z tej okazji, aby zobaczy� si� z panem i wyrazi� moje najg��b-
sze uznanie dla tego artyku�u.
Artyku� omawia� antyczny tekst kananejski. Wzmiank� o nim
Artur znalaz� w opisie francuskiej wyprawy badawczej z siedemna-
stego wieku do Syrii, sporz�dzonym przez niejakiego M. Dubrocqa.
Opis Dubrocqa nie by� nigdy t�umaczony na angielski. Zawiera�
on opowie��, kt�r� Dubrocq us�ysza� bezpo�rednio z ust swojego
dragomana Alego. Opowie�� dotyczy�a ciesz�cego si� z�� s�aw�, pra-
dawnego �klucza do rozmowy z bogami". Ali twierdzi�, �e to by�
w�a�nie ten klucz, kt�rego u�ywa� kr�l Salomon do przywo�ywania
bog�w, demon�w, zjaw i duch�w. Dubrocq twierdzi�, �e by� to zagi-
niony klucz, kt�rego od zawsze poszukiwali magowie, alchemicy i ja-
snowidze. Duplikat klucza posiada� Nicholas Flamel. Otrzyma� go
w ko�cu czternastego wieku od cz�owieka znanego jako �yd Abra-
ham. Wie�a Flamela stoi do dzi� w Pary�u na prawym brzegu Se-
kwany niedaleko od Chatelet, ale klucz zagin�� wiele lat temu.
- Tak, napisa�em ten artyku� - potwierdzi� Artur. - Przedstawi-
�em w nim ciekaw� legend�, nic wi�cej.
- Oczywi�cie, wiem o tym. Chcia�em tylko doda� panu kilka in-
formacji. - I Avodar rozpocz�� swoje opowiadanie.
Jego rodzina od wielu wiek�w przechowuje klucz Salomona,
kt�ry powierzy� jej Wijis, pierwszy klucznik. Wijis otrzyma� ten klucz
z r�k samego Salomona. W ko�cu rodzina Wijisa wymar�a. Ostatni
jej cz�onek zgin�� w bitwie pod Lepanto.
- A klucz trafi� do nas, Avodar�w. Przechowywali�my go jak
naj�wi�tsz� relikwi� przez wszystkie te wieki.
Rozwi�za� paczk�, kt�r� ze sob� przyni�s�. Wewn�trz, owini�ta
w wiele warstw naoliwionego jedwabiu, le�a�a staro�ytna ksi�ga na-
pisana po hebrajsku, oprawna w drewniane ok�adki wzmocnione
miedzianymi nitami.
- Dzi�kuj� za pokazanie mi tej ksi�gi. - Artur trzyma� j� z czci�.
- O, ja chc� uczyni� o wiele wi�cej. Prosz� j� wzi��, drogi dok-
torze Fenn. Jest pa�ska. Daruj� j� panu.
-Nie mog� jej przyj��. Musi by� bezcenna.
- Rzeczywi�cie jest bezcenna. Ale paradoksalnie, dla mnie nie
ma �adnej warto�ci. Albo raczej ma warto�� negatywn�, gdy� mo�e
kosztowa� moje �ycie, mo�e sta� si� przyczyn� mojej zguby.
- Nie rozumiem.
- W dzisiejszej Syrii posiadanie tego rodzaju przedmiot�w jest
sprzeczne z prawem. Uwa�ane s� za poga�skie blu�nierstwo najgor-
szego rodzaju.
- Ale przecie� musz� wiedzie�, �e pan nie oddaje czci tej ksi�-
dze! To po prostu zabytek.
- Atmosfera w dzisiejszej Syrii jest taka, �e przedmioty o wielo-
krotnie mniejszej znaczeniu kosztowa�y �ycie ich posiadaczy. Kiedy
zostaje odkryte jakiekolwiek odst�pstwo od pa�stwowej religii, do
g�osu dochodzi fanatyzm. Powinienem j� zniszczy� ju� dawno temu.
Ale niestety, w momencie, kiedy w pe�ni zrozumia�em niebezpiecze�-
stwo, by�o ju� za p�no. Uda�o mi si� uciec z kraju i dosta� do Ame-
ryki. Tutaj b�d� m�g� rozpocz�� nowe �ycie.
- Czemu nie sprzeda pan tej ksi�gi? Dla antykwariusza b�dzie
mia�a ogromn� warto��.
- Bez udowodnienia pochodzenia, a nie jestem w stanie tego zro-
bi�, dostan� za ni� najwy�ej kilkaset dolar�w. Wol� da� j� panu, dokto-
rze Fenn. Mam nadziej�, �e przyniesie panu wi�cej szcz�cia ni� mnie.
W takiej sytuacji Arturowi pozosta�o jedynie przyj�� podaru-
nek. Pan Avodar po�egna� si� i odjecha� taks�wk� do rodziny w Hia-
leah. Artur od�o�y� ksi�g� oprawion� w drzewo na p�k� i przesta�
o niej my�le�, a� do zdarzenia z Sammym.
Rozdzia� 2
Ten klucz Salomona to by� prawdziwy u�miech losu. W ko�cu ty-
godnia Artura spotka� jeszcze jeden u�miech losu. W ka�dym razie
tak wydawa�o si� w pierwszej chwili. Otrzyma� list od prawnika z Mia-
mi, informuj�cy go, �e wujek Seymour, ten z ponurymi ustami
i �miesznymi oczami, dopisa� Artura do swojego testamentu. Naj-
prawdopodobniej zrobi� to w chwili niezrozumia�ego kaprysu, bo nie
rozmawiali ze sob� od lat. Ponadto wuj uczyni� to dwa dni przed
tym, jak zad�awi� si� na �mier� krabem w Joe's Stone Crab w Miami.
Do listu do��czony by� czek na dwadzie�cia dwa tysi�ce dolar�w.
Artur natychmiast zadzwoni� do swojego najlepszego przyjacie-
la, Sammy'ego Glucka.
- Dwadzie�cia dwa tysi�ce to niez�a sumka - stwierdzi� Sammy,
kiedy si� zobaczyli tego wieczoru w �Dzi�ki Bogu Dzi� Pi�tek", na
starej autostardzie A1A, kt�ra przechodzi�a przez Tahiti Beach. -
Ale niezbyt wygodna - doda� po chwili.
- Te� tak my�l�. Oczywi�cie, to bardzo mi�e ze strony wujka
Seymoura. Nigdy nawet nie przypuszcza�em, �e mnie lubi. Ale prawd�
m�wi�c wola�bym, �eby mi zostawi� albo mniej, albo wi�cej. Nie
wystarczy, by zacz�� w�asny interes, a jest za du�o, �eby wszystko
straci� na wy�cigach ps�w.
- Suma jest w�a�ciwa - stwierdzi� Sammy. Sammy by� chudym
m�odzie�cem, mia� nieco ponad dwadzie�cia lat, kr�cone czarne w�osy
i ciemnobr�zow� sk�r�. Ubrany by� w modn� koszulk� sportow�,
lu�ne spodnie koloru irchy i ozdobne bia�e mokasyny.
- Co masz na my�li?
- Suma jest jak najbardziej w�a�ciwa do zainwestowania w pa-
piery o wysokim stopniu ryzyka. B�dziesz m�g� zarobi� na tym dzie-
si�ciokrotnie albo straci� wszystko. Szczeg�lnie je�li niespodziewa-
ny zbieg okoliczno�ci powi�kszy zysk.
- Dziesi�ciokrotnie? - spyta� Artur, �eby si� upewni�, czy do-
brze us�ysza�.
- Tego si� w�a�nie spodziewam - potwierdzi� Sammy. - Nato-
miast przy niekorzystnym zbiegu okoliczno�ci zostaniesz ogo�oco-
ny, czyli po prostu b�dziesz m�g� zapomnie�, �e kiedykolwiek do-
sta�e� zapis od wuja Seymoura. Ale je�li p�jdzie tak jak my�l�, do-
staniesz do r�ki w pe�ni u�yteczn� sumk�. Mam zamiar te� w to
wej��.
Sammy by� m�odszym maklerem w domu maklerskim Collins,
Aimtree & Dissendorf, mieszcz�cym si� w jednopi�trowym, niebie-
skim stiukowym budynku na Miracle Mile w Tahiti Beach, zaraz za
Win-Dixie, ale przed Wal-Mart.
Tysi�ce my�li przemkn�o przez g�ow� Artura. Na jego nieszcz�-
�cie zbyt cz�sto jego czyny by�y tak szalone, jak w s�ynnym poema-
cie Kiplinga dla strace�c�w, zatytu�owanym Je�li.
Je�li by� m�g� zebra� wszystkie swoje zwyci�stwa
I postawi� je na jedn� kart�, i zagra� o nie w ko�ci
I straci� wszystko, i wr�ci� do swego pocz�tku
I nie zaj�kn�� si� nigdy o swojej stracie...
Jednak wszelkie napomnienia by�y dla Artura jak rzucanie gro-
chem o �cian�, mimo �e czasami uwa�a�, �e przyda�by mu si� troch�
mocniejszy charakter.
- Opowiedz mi o tym troch� dok�adniej.
Sammy zam�wi� jeszcze jednego harveya wallbangera i opowie-
dzia� Arturowi o Konsorcjum Wydobywczym w Bahia. Akcje tej bra-
zylijskiej kopalni z�ota by�y oferowane na gie�dzie w Vancouverze.
Jego w�asna firma mia�a w tym skromny udzia�.
Jedyn� rzecz�, jak� Artur wiedzia� o kursie akcji brazylijskiej
kopalni z�ota, by�o to, �e na pewno musi kiedy� spa��. To by�o jak
ci�ko zdobyta wiedza, przechodz�ca z ojca na syna. Powiedzia�
0 tym Sammy'emu.
- No, w�a�nie.
- Co, w�a�nie?
- Kurs na pewno spadnie. Praktycznie rzecz bior�c, jest to gwaran-
towane. Ci idioci kopi� na terenie wulkanicznym, gdzie z�o�e wyczerpa-
�o si� ju� pi��dziesi�t lat temu. Chodz� plotki, �e oni, jak to si� m�wi,
�zasolili kopalni�", czyli zakopali w ziemi z�oto, aby udowodni�, �e tam
co� jest. Mo�e to by� prawda, bo umieszczali wielkie og�oszenia w pra-
sie. Z jaki� dziwnych powod�w kurs akcji skoczy� w g�r�.
- Dzi�kuj� - odpar� Artur.
- S�ucham?
- Bardzo �adnie to wszystko opowiedzia�e�. P�jdziemy dzi� do
restauracji wietnamskiej czy na wy�cigi ps�w?
-Nie, nie! Nie zrozumia�e� mnie. Nie proponuj� ci, �eby� kupo-
wa� te akcje licz�c na wzrost kursu. Chc�, �eby� je kupi� wiedz�c, �e
w ci�gu tygodnia kurs spadnie prawie do zera.
- Czemu nie zrobi� po prostu papierowych samolocik�w z mo-
ich banknot�w i patrzy�, jak �licznie lec� z wiatrem nad ocean? By�-
by to bardziej zabawny spos�b stracenia wszystkich pieni�dzy ni�
ten, kt�ry opisa�e�.
- W dalszym ci�gu nie pojmujesz. Nie doradzam ci zakupu tych
akcji w oczekiwaniu, �e ich kurs wzro�nie. Radz� ci dokona� kr�t-
kiego zakupu, z oczekiwaniem na spadek.
- Rzeczywi�cie nic z tego nie rozumiem - zgodzi� si� Artur. -
Znam mitologi� Sumer�w i Hetyt�w, ale na gie�dzie si� nie znam.
- Spr�buj� ci to wyja�ni�. Kiedy stawiasz na terminow� sprze-
da�, to kupujesz z zamiarem sprzedania akcji w okre�lonym czasie
1 po okre�lonej cenie. Je�li kurs wzro�nie, tracisz w�o�one pieni�dze.
Je�li kurs spadnie, zarabiasz krocie, bior�c pod uwag� sum� pocz�t-
kow� dwudziestu dw�ch tysi�cy dolar�w i moj�osobist� gwarancj�.
Jestem w stanie jeszcze powi�kszy� tw�j stan posiadania. B�dziesz
m�g� postawi� na terminow� sprzeda� znacznie wi�kszej liczby ak-
cji, ni� by to wynika�o z ilo�ci posiadanej got�wki. Wtedy, na ka�dy
punkt spadku kursu, uzyskasz... poczekaj, zaraz policz�...
Sammy zaczaj szybko sumowa� na papierowej serwetce, pisz�c
w zapami�taniu kolumny liczb. Artur ju� czu�, jak p�cznieje mu w kie-
szeni sterta banknot�w. Liczby by�y imponuj�ce. Podoba� mu si�
pomys� sprytnego grania na gie�dzie. Takie obstawianie pieni�dzy na
spadek kursu to bardzo wymy�lny spos�b.
Chocia� resztki ostro�no�ci wywo�a�y jeszcze pytanie:
- Ale jedyna rzecz, jak� mog� straci�, to te pieni�dze, prawda?
- To jest najgorsza mo�liwo�� i najmniej prawdopodobna. Du�o
bardziej prawdopodobne jest, �e ty zrobisz maj�tek, a ja zostan�
okrzykni�ty geniuszem i zyskam stanowisko partnera w firmie.
- Sam te� w to zainwestujesz?
- Te� kupuj� na kr�tko za ka�dego dolara, kt�rego mog� po�y-
czy� czy wyb�aga�.
Rozdzia� S
Ale jak? Jak to si� mog�o sta�? - Artur pyta� tego okropnego po-
ranka, cztery dni p�niej, kiedy Sammy zadzwoni� ze z�ymi wie-
�ciami.
-Tak cholernego zwrotujeszcze nigdy nie widzia�em. Asiedz�w tym
biznesie od prawie trzech lat. Kurs ju� dochodzi� do dna, kiedy nagle
pr�bny wykop, kt�ry zrobili tylko dlatego, �eby spe�ni� �yczenie nadzo-
ru, przeszed� przez kopu��... to taki fachowy termin geologiczny...
- Do rzeczy - pop�dzi� go Artur.
- ... i niespodziewanie �y�ka koparki wychodzi poz�ocona. Tra-
fili w g��wn� �y�� litego z�ota, czego tam nie powinno w og�le by�.
Teraz w por�wnaniu z Konsorcjum Wydobywczym w Babia Kimber-
ley wygl�da jak kupka g�wna.
Artur przypomnia� sobie to okre�lenie znacznie p�niej, kiedy
to wszystko by�o ju� histori� i na g�owie mia� znacznie powa�niej-
sze problemy. Wtedy na dni swojej ruiny finansowej patrzy� jak na
dobre, stare czasy. Ale w tej chwili by� niesamowicie podniecony.
- To znaczy, �e jestem sp�ukany?
-Niestety, chyba jest znacznie gorzej.
- Jak mo�e by� gorzej? Po prostu tracimy wszystko i wypadamy
- Nie, je�li jeste� na wzro�cie. Wiesz, ja jestem w tej samej
sytuacji.
W jaki� spos�b sytuacja w niczym nie przypomina�a tych luksu-
s�w, jakich spodziewa� si� Sammy. Te� ciekawe, �e jak tw�j makler
traci, to wcale nie znaczy, �e ty zyskujesz.
- Co to znaczy, �e jestem na wzro�cie?
- Zaraz ci wyja�ni�. Na zakup akcji musia�e� wy�o�y� jedynie
niewielk� cz�� ich warto�ci. Gdyby kurs dalej spada�, zarobi�by�
fortun� tak, jak ci m�wi�em. Ale poniewa� sta�o si� na odwr�t to,
hmm, chyba, niestety, jeste� winien fortun�.
- Ile wynosi ta fortuna?
- Prawie milion - powiedzia� Sammy cicho, niemal�e szeptem.
- Dolar�w?
- To jest stan aktualny. Kurs idzie w g�r� jak rakieta.
- W g�r�? Chcesz powiedzie�, �e mo�e by� gorzej?
- Mo�e. Ale r�wnie� mo�e by� lepiej. Znacznie lepiej. Dlatego
na razie nie sprzedaj� twoich akcji.
- Pomijaj�c skok z trampoliny do pustego basenu, w jaki spo-
s�b moja sytuacja mo�e si� poprawi�?
- Konsorcjum Wydobywcze dosz�o do samego wulkanu. Ta cho-
lerna g�ra mo�e w ka�dej chwili wybuchn�� i na zawsze przykry�
z�oto milionami ton p�ynnej magmy. Wtedy kurs naszych akcji spad-
nie na �eb na szyj� i b�dziesz bogaty.
- Spodziewaj� si� erupcji?
- O wulkanach nigdy nie mo�na powiedzie� nic pewnego.
- Kiedy ostatni raz wybuchn��?
- W sierpniu 1867 roku - powiedzia� Sammy z rozpacz�.
- Sammy, sprzedawaj!
- Artur, on mo�e wybuchn��!
- Sprzedawaj.
- Mo�esz teraz zap�aci� milion?
Artur pokr�ci� g�ow�, ale przypomnia� sobie, �e Sammy go nie
widzi, wi�c odezwa� si� na g�os:
- Dobrze wiesz, �e dwadzie�cia dwa tysi�ce to wszystko, co mam,
no, jeszcze sto trzydzie�ci dolc�w na koncie.
- Jeste� w tarapatach. Niech�tnie to m�wi�, ale to prawda. Przyjd�
do ciebie po pieni�dze.
- Chyba tak. - Artur s�ysza� sw�j w�asny g�os, zupe�nie jakby
mia� pust� g�ow� i g�os odbija� si� jak w blaszanym garnku. - Co
twoim zdaniem powinienem zrobi�?
- Mam powiedzie� bez owijania w bawe�n�?
- Ale� sk�d, opakuj to w r�owy jedwab... pewnie, �e m�w bez
ogr�dek.
- Lepiej na razie nie sprzedawa� akcji. Je�li sprzedasz je teraz,
b�dziesz winien wi�cej ni� mo�esz zap�aci�. Je�li wstrzymasz si�
kilka dni, b�dziesz winien jeszcze wi�cej, ale b�dziesz mia� te� szan-
s�, �e wulkan jednak wybuchnie.
- No, tak - stwierdzi� Artur. Okropno�� sytuacji zacz�a powoli
do niego dociera�, mimo �e zupe�nie nie zna� si� na gie�dzie. - Rze-
czywi�cie, chyba wstrzymam si� jeszcze troch�... Ile mam czasu?
- Masz jeszcze trzy nast�pne dni. Chyba �eby� m�g� do�o�y�
pi��dziesi�t tysi�cy i podnie�� swoj� ofert�.
- No wi�c zaczekam te trzy dni - zdecydowa� Artur. Zastana-
wia� si� chwil�, czy co� jeszcze zosta�o do powiedzenia. - Ten wul-
kan, jak on si� nazywa?
- Ixtruehembla. W j�zyku jakich� brazylijskich Indian znaczy to
�Zwariowana Ma�pa".
- Dzi�kuj�. Po prostu chcia�em wiedzie�, co ma by� napisane na
moim nagrobku.
- Hej, cz�owieku, nie przejmuj si� tak. Mo�e co� si� odmieni.
- Taa... Na przyk�ad znajd� sekretny kodycyl do testamentu
wujka Seymoura, w kt�rym po namy�le postanowi� do�o�y� mi jesz-
cze p� miliona dolar�w.
- Istnieje taka mo�liwo��? - spyta� Sammy g�osem pe�nym nadziei.
- Jest to bardziej prawdopodobne ni� to, �e Ixtruehembla ze-
chce wybuchn�� w�a�nie teraz tylko po to, by mnie uratowa�.
Artur od�o�y� s�uchawk� i si�gn�� po papierosa. Przynajmniej
nie musi si� ju� martwi�, �e umrze na raka p�uc. Chocia� by�oby to
chyba lepsze wyj�cie ni� prycza w wi�zieniu Raiford za... wszystko
jedno jak si� to nazywa, kiedy kupuje si� du�� rzecz za pieni�dze,
kt�rych si� nie ma.
Chwil� si� zastanawia� i przypomnia� sobie. Wielki skok. Tak
si� to nazywa.
Rozdzia� 4
Tak wi�c Artur siedzi w swoim domku, w Tahiti Beach na Flory-
dzie. Charcz�cy klimatyzator daje z�udzenie ch�odu, wystarcza-
j�ce dla oszukania umys�u, ale cia�o niezmiennie ocieka potem. Oto
on, cz�owiek, kt�ry w jednej niespodziewanej wolcie zmieni� aktywa
w wysoko�ci dwudziestu dw�ch tysi�cy dolar�w w milionowy, ros-
n�cy z dnia na dzie� d�ug. A poniewa� jest istot� my�l�c�, pyta si�
nieustannie: �I co dalej?", a jego ma�o logiczny umys� odpowiada
pytaniem: �No rzeczywi�cie, co?"
�adne pocieszaj�ce my�li nie �agodzi�y �wiadomo�ci, �e nad-
chodzi lawina k�opot�w. Czy mo�e wyci�gn�� pieni�dze, kt�re odzie-
dziczy�, lub przynajmniej ich cz��? Niemo�liwe. Ka�dy g�upi to
wie. Czy mo�e uciec, na przyk�ad na prawdziw� Tahiti? Kilkaset lat
temu, tak. Dzisiaj mog� dokona� ekstradycji z dowolnego miejsca
i dowoln� metod�. A w og�le, co osi�gnie uciekaj�c przed przezna-
czeniem, jak Gauguin?
Umys� Artura, wype�niony po brzegi przera�eniem i m�k�, bun-
towa� si� przed pr�bami poszukiwania tak zwanych rozwi�za� prak-
tycznych i skierowa� si� w ko�cu, cho� mimo woli, ku sprawom, na
kt�rych przynajmniej si� zna�: ku mitologii por�wnawczej, przed-
miotowi, kt�ry m�g�by wyk�ada�, je�li znalaz�aby si� w Stanach cho-
cia� jedna zainteresowana uczelnia. Ale to nie my�li o wyk�adaniu
zajmowa�y w tej chwili jego przeci��ony umys�. Artur my�la� o Ha-
samdemeli, hetyckim bogu kowali, kt�ry podobno zajmowa� si� za-
gubionymi rzeczami. My�la� te� o Haukimie, jednym z bog�w m�-
dro�ci u staro�ytnych Arab�w, oraz o Haubasie, bardziej znanym jako
Attar, innym po�udniowoarabskim bogu, kt�rego podejrzewano
o wp�yw na obup�ciowe cechy Akkadyjczyk�w. Jacy mili wydawali
si� teraz oni wszyscy. I jak ca�kowicie znikn� wkr�tce z jego pami�-
ci, kiedy b�dzie ciosa� kamienie w wi�zieniu hrabstwa, a wszyscy
wko�o b�d� z niego szydzi�.
Ci dawni i zapomniani bogowie byli mu bliscy, bo w swoim d�u-
gim i �ylastym ciele Artur nie mia� ani krztyny praktyczno�ci. W g��-
bi serca by� zabobonnym czcicielem starych i zapomnianych demo-
n�w. Dlatego te� doktoryzowa� si� w zabobonach pod przykrywk�
mitologii por�wnawczej.
Ach, gdzie� s� dzisiaj jego zapomniani bogowie? Chyba w nico-
�ci, w nieokre�lonym czasie. Traktuje si� ich jak zwyk�y wymys� cz�o-
wieka, kt�ry z natury uwielbia tajemnic�. W ka�dym razie tak by to
okre�lili uczeni.
Ale co czyni Haukima czy Haubasa mniej prawdziwym ni� Al-
lah muzu�man�w, Budda buddyst�w czy B�g chrze�cijan? W jaki
spos�b �wi�ci Franciszek i Krzysztof s� cho� troch� bardziej praw-
<jziwi ni� Harum i Haruna, wodne duchy w postaci w�a, czczone
przez pradawne ludy Maroka? Je�li �wi�ty Antoni uznawany jest przez
miliony za �wi�tego od znajdywania zagubionych rzeczy, to dlacze-
go Hendursanga Sumer�w, odpowiadaj�cy akkadyjskiemu bogowi
Isum, nie mo�e by� odpowiedzialny za w�a�ciwe funkcjonowanie
prawodawstwa narodowego i wymiaru sprawiedliwo�ci?
Wielu uwa�a, �e wiara w tych bog�w to n�dzny zabobon. Ale
wszystko zale�y jedynie od tego, kto nadaje im nazw�. A nazwy b�-
stwom i demonom nadaje zwyci�zca i od niego zale�y, w co ludzie
wierz�. Ale kto mo�e powiedzie�, jakie jest prawdziwe miejsce bo-
g�w w wielkim i tajemniczym porz�dku rzeczy?
Arturowi pozosta�a ju� tylko modlitwa. Ale do kogo mia�by si�
modli�? Przecie� nie do Boga �adnej z g��wnych �wiatowych religii,
bo nigdy w nie nie wierzy� i nie uwierzy� nawet w tych ci�kich chwi-
lach. Kto mu pozostaje, opr�cz duch�w, demon�w i diab��w, kt�re
poznawa�, i o kt�rych marzy� od dzieci�stwa?
Czuj�c niespodziewane odpr�enie, Artur poszed� do gara�u,
kt�ry przerobi� na bibliotek� i biuro, wyrzucaj�c samoch�d na s�o�-
ce. Przez okienko uchylone w pochy�ym dachu wpada�o �agodne
�wiat�o. Panowa� tu zapach antykwariatu, daj�cy wspania�e uczucie
przeniesienia do dawno minionego czasu.
Zosta�a mu tylko modlitwa, wi�c b�dzie si� modli�. Ale do swo-
ich ulubionych duch�w i demon�w.
Zdj�� przepocone ubranie i otworzy� szuflad� w starym biurku
ojca. Wyj�� ma�y amulet z kamienia, kt�ry kupi� kiedy� na wyciecz-
ce po ruinach preislamskich, zorganizowanej przez Syryjskie Mini-
sterstwo Staro�ytno�ci. Kamie� cielistego koloru mia� kszta�t or�a
z g�ow� lwa. Kupi� go na straganie bazaru w Aleppo. Bez w�tpienia
podr�bka, ale by� podobny do amulet�w, kt�rych u�ywali staro�ytni
Akkadyjczycy w magicznych rytua�ach.
�ciskaj�c w r�ku talizman, Artur podszed� do dziewi�tnasto-
wiecznej ksi�gi spisanej przez angielskiego uczonego Williama De-
ana Scotta. Wyszuka� tom pi�ty: modlitwy i inwokacje wzywaj�ce
demony, diab�y i tym podobne. Przez przypadek podni�s� te� ksi��-
k�, kt�r� przyni�s� mu jego wielbiciel Avodar: Klucz do rozmowy
z bogami.
W stanie podobnym do upojenia mocnym winem zebra� przed-
mioty potrzebne do ceremonii: �wiece, suszon� sk�r� jaszczurki, fi-
li�ank� zsiad�ego mleka i z�ot� kropl� miodu. Nak�u� palec imitacj�
sabejskiego sztyletu i doda� do mikstury kilka kropli swojej krwi.
A potem odszuka� w�a�ciw� stron� vi Kluczu... i, z trudem t�uma-
cz�c tekst starohebrajski, wypowiada� rytualne s�owa. Czu� si� lekko
i dziwnie, i diablo spokojnie.
Nic si� nie sta�o.
Pr�bowa� powt�rzy� ca�e zakl�cie jeszcze raz, z lepszym akcen-
tem sumeryjskim. Znowu nic.
Mo�e b�dzie lepszy zachodniosumeryjski akcent? Spr�bowa�.
Te� nic.
- G�wno - wymkn�o mu si� niechc�cy.
Odezwa� si� g�os znik�d:
- Co m�wi�e�?
- Powiedzia�em: g�wno.
- Chyba nie by�o to wypowiedziane poprawnie.
- G�wno? - powt�rzy� Artur stosuj�c inn� wymow�.
- Tak! O to chodzi�o!
W gara�u Artura odezwa� si� minigrzmot i zaja�nia�a minib�y-
skawica, a potem ma�y k��b dymu zacz�� si� kr�ci� jak minitorna-
do. Wszystko to na szarym cemencie pod�ogi gara�u. Tr�ba dymu
chwia�a si�, przybra�a kolejno kolor zielony i czerwony, a potem
zacz�a si� zestala� w niewielki, czerwony kszta�t. Po chwili mo�-
na by�o w tym rozpozna� miniatur� typowej angielskiej czerwonej
budki telefonicznej. Budka mia�a nieca�y metr wysoko�ci i malutki
telefon w �rodku.
Przez g�ow� Artura przemkn�y setki pyta�. Wpatrywa� si� z os�u-
pieniem w telefonik. Zgodnie z logik� wydarze� ten telefonik z bud-
k� powinien za chwil� znikn�� jak mira�, jakim niew�tpliwie jest.
Nie mo�na by�o teraz zaczyna� od g�upich pyta� w stylu: �Ojejku,
a sk�d si� to wzi�o?". G�upie i zdradzaj�ce brak polotu pytania mog�
wyp�oszy� ten cud. A moce mog� nie zechcie� go powt�rzy�. Post�-
pi m�drze. To wszystko dzia�o si� jemu, a on da si� unie�� pr�dowi.
Wiedziony intuicj�, Artur podni�s� s�uchawk� i spyta�:
-Halo, jest tam kto?
Us�ysza� sygna� i g�os m�wi�cy.
- Prosz� wrzuci� pi�� szekli, za pierwsze pi�� minut rozmowy.
Nerwowo zaczaj przeszukiwa� kieszenie. Wyci�gn�� dwie dziesi�-
ciocent�wki, sze�� �wier�dolar�wek i gar�� drobiazgu zanim zoriento-
wa� si�, �e najprawdopodobniej �adna z tych monet nie zostanie przyj�-
ta jako zast�pstwo staro�ytnych szekli. Ale gdzie m�g�by znale�� sze-
kie? Ju� si� widzia�, jak leci do Nowego Jorku, w�amuje po p�nocy do
Muzeum Historii Naturalnej i zgarnia ca�� kolekcj� monet z Bliskiego
Wschodu. Jednak nie mia� na bilet, brakowa�o mu te� czasu.
Mo�e ten kto� lub to co�, co przys�a�o tu budk�, dokona r�wnie�
wymiany monet? Wepchn�� wszystkie �wiartki do szczeliny i czeka�.
- W�o�y� pan za du�o pieni�dzy. Niestety, nie wydajemy reszty.
- Nie szkodzi.
- Z kim chce pan m�wi�?
Nie zastanawia� si� nad t� kwesti�. Chrz�kn��, westchn�� i w ko�-
cu zaryzykowa�:
-Z pierwszym demonem, kt�ry jest wolny.
- Niestety, prosz� pana. Demony zosta�y wycofane ze s�u�by ju�
do�� dawno.
- Czy to znaczy, �e �aden demon nie pe�ni dy�uru?
- Ca�y ten pion zosta� wycofany w celu restrukturyzacji. Mo�e
chcia�by pan porozmawia� z kim� innym?
- To prosz� mnie po��czy� z bogiem.
- Tak, prosz� pana. Z kt�rym bogiem?
- A jakich bog�w ma pan do dyspozycji?
- List� bog�w musia�bym czyta� par� godzin. Nie jeste�my s�u�b�
informacyjn�. Je�li pan nie zna imienia boga, z kt�rym chce pan roz-
mawia�, to prosz� uprzejmie si� roz��czy�, aby nie blokowa� linii.
- Chwileczk�! Chc� rozmawia� z Haukim!
- Chwilowo jest niedost�pny.
- Hasdrubal?
- Jego numer telefonu nie jest uj�ty w spisie.
-Attar?
- Chwilowo niedost�pny.
- Wobec tego z kt�rymkolwiek bogiem!
- Nie mam w spisie boga o tym imieniu - odpowiedzia� g�os z nut-
k� zniecierpliwienia. - Prosz� si� poradzi� w informacji. Do widze-
nia i �ycz� mi�ego...
- Zaczekaj! Po��cz mnie z informacj�!
-Z kt�r�?
- Najpopularniejsz�.
-Nie ma informacji o nazwie �najpopularniejsza".
- To daj pierwsz� ze spisu! - zawo�a� Artur w przeb�ysku geniuszu.
- Czy jest pan tego pewien?
- Tak, pewien. ��cz mnie, prosz�!
- Nie ma potrzeby b�aga�. W ka�dym razie, nie mnie - poin-
formowa� g�os. - Ju� ��cz�.
Artur czeka� na po��czenie z rozpaczliw� nadziej�. W jego g�o-
wie zrodzi� si� plan, szalony dla racjonalnego umys�u, ale ca�kowicie
naturalny dla prawdziwego wyznawcy, jakim Artur sta�by si� teraz,
gdyby nie by� nim ju� wcze�niej.
- Hej, ha�o! - odezwa� si� nagle g��boki m�ski g�os w s�uchaw-
ce telefonicznej lub w tym, co udawa�o s�uchawk�. - Po��czy� si�
pan z biurem Boskich Us�ug Dextera, Dexter przy telefonie. Czym
mog� s�u�y�?
- Potrzebuj� boskiej pomocy - Artur wyrzuci� z siebie z nadziej�.
- Wielu z nas tego potrzebuje - odpar� Dexter. - Ale co to ma
wsp�lnego ze mn�?
- Szukam boga, kt�ry m�g�by spe�ni� moj� pro�b�.
- Rozumiem. Czy ma pan pod r�k� numer swojej sprawy?
Ju� na samiutkim skraju histerii, Artur us�ysza� w�asny g�os:
- Numer sprawy? Po co mi jaki� cholerny numer sprawy?
- Niestety, jest konieczny. Kt�ry b�g skierowa� pana do nas?
-Prosi�em o informacj� i po��czono mnie z panem.
- Nie powinni tego robi�. My pracujemy jedynie dla ludzi, kt�-
rzy mieli prawdziwe widzenie, w czasie kt�rego b�g przekaza� im
numer sprawy dla potwierdzenia, �e mo�e spe�ni� ich �yczenie. Do
widzenia panu i �ycz� mi�ego...
- Chwileczk� - zachrypia� Artur. - Jestem w beznadziejnej sy-
tuacji. Strasznie potrzebuj�, by spe�ni�o si� moje �yczenie, ale nie-
stety nie mia�em widzenia, w kt�rym dosta�bym numer sprawy. Czy
mo�e mi pan pom�c w jaki� spos�b?
- Bardzo mi przykro, ale my dzia�amy jedynie w sprawach opa-
trzonych autentycznym i potwierdzonym numerem, nadanym przez
boga znajduj�cego si� na jednej z naszych list zatwierdzonych bo-
g�w i przekazanym w czasie prawdziwego, inspiruj�cego widzenia.
Straciliby�my licencj�, gdybym zacz�� pracowa� dla pana.
- Ale ja jestem zdesperowany!
- Zdesperowany, a nie zainspirowany. Jak pan widzi, to zasadni-
cza r�nica.
- A czy mo�e mi pan chocia� powiedzie�, co powinienem zrobi�?
- Moim zadaniem nie jest...
- Prosz�, b�agam!
- W pa�skiej sytuacji mog� jedynie zasugerowa�, by si� pan
skontaktowa� z Domem Bog�w. Nie s�dz�, aby uzyska� pan co� kon-
kretnego, ale mo�na spr�bowa�.
- B�d� pr�bowa�! Jak mog� si� tam dosta�?
- Prosz� chwil� zaczeka�, zaraz pana prze��cz�.
Artur us�ysza� jakie� trzaski, a potem normalny sygna� dzwoni�-
cego telefonu. Po chwili w s�uchawce rozleg� si� kobiecy g�os.
- Dom Bog�w, siostra Hulga przy telefonie.
- Musz� rozmawia� z bogiem. - Od ci�g�ego sapania mia� ju�
suche gard�o i chrypia�.
- Niestety prosz� pana, �aden z naszych bog�w nie rozmawia
przez telefon. To by�oby poni�ej ich godno�ci.
- Aleja naprawd� musz� porozumie� si� z jakim� bogiem.
- Mo�e pan to zrobi� osobi�cie, po przybyciu tu, do Domu Bog�w.
- Czy to znaczy, �e mog� tam przyj��?
- Oczywi�cie. Zosta�y jeszcze trzy godziny do ko�ca wizyt. Czy
chce pan przyj�� teraz, od razu?
- Tak, chc�, tylko nie mam poj�cia, jak si� tam dosta�.
- Och, to �aden k�opot. Czy m�wi pan z budki telefonicznej?
-Tak.
- Wi�c prosz� wykr�ci� numer: zero, zero, dwa, sze��, zero.
- Tylko tyle?
- Tak. I prosz� trzyma� s�uchawk� przy uchu.
To wszystko by�o zupe�nie zwariowane. Ale przymnajmniej gdy
federalni przyjd� po niego, znajd� wariata, a nie zwyk�ego, za�amane-
go faceta. Nakr�ci� wskazany numer i czeka� ze s�uchawk� przy uchu.
Najpierw rozleg� si� gwizd, potem Artur poczu� si� jako� dziw-
nie, jakby to nie s�uchawka, a malutka prze�roczysta o�miornica przy-
lgn�a mu do twarzy. Spr�bowa� j� oderwa�, ale jego r�ce zosta�y te�
wci�gni�te do tego niewidzialnego czego�. Kiedy s�uchawka wci�-
ga�a go ca�ego, zacz�� krzycze�.
Rozdzia� 5
To wci�ganie do s�uchawki telefonicznej by�o naprawd� niezwy-
k�ym prze�yciem. Na szcz�cie nie trwa�o d�ugo i zaraz znalaz�
si� w jakim� dziwnym miejscu. Mia�o wygl�d zwyk�ego, ziemskiego
ho�u z recepcj�: ciemnobr�zowe �ciany, pod�oga wy�o�ona lino-
leum, rozproszone sufitowe o�wietlenie, kt�re nieprzyjemnie mi-
gota�o.
- Nale�a�o to ustali� - us�ysza� kobiecy g�os.
Siedzia� w sk�rzanym fotelu przed biurkiem, naprzeciwko ko-
biety obfitych kszta�t�w, ubranej w nakrochmalony bia�y fartuch.
Twarz mia�a szerok�, inteligentn�. Ogromne piersi pod fartuchem
sprawia�y wra�enie wykonanych ze stali. Grube przeguby, w�osy na
wierzchu d�oni i �lad w�s�w dope�nia�y ca�o�ci.
- Jestem siostra Hulga. Pan wyrazi� �yczenie przybycia do nas?
- Tak. - Artur zebra� si� w sobie z godn� pochwa�y skwapliwo-
�ci�. - Gdzie ja jestem? Pytam tylko dla cel�w informacyjnych.
- W Domu Bog�w, albo, m�wi�c �ci�le, w Kosmicznym Og�l-
nodost�pnym Domu Spoczynku dla Starych, Ubogich i Niedo��nych
Duch�w i Bog�w. Czy w�a�nie tu chcia� si� pan dosta�?
- Tak, oczywi�cie. Musia�em si� tylko upewni�, �e jestem we
w�a�ciwym miejscu. Nawet ma�e zwarcie w sieci po��cze� mo�e zro-
bi� dziwnego psikusa.
Rozgl�da� si� po recepcji i w�cha� wszechobecny zapach goto-
wanej kapusty.
- To tutaj udaj� si� bogowie, kiedy sko�cz� sw�j pobyt na ze-
wn�trz? - spyta� z szerokim gestem, by wygl�da� na znawc�. Przy-
najmniej mia� nadziej�, �e tak to wygl�da�o.
- Tak, faktycznie niekt�rzy tu przychodz�.
- Z w�asnego wyboru?
- Na og� nie. Wielu przebywa na zewn�trz tak d�ugo, �e potem
nie s� ju� w stanie zadba� nawet o siebie.
- My�la�em, �e bogowie s� nie�miertelni i niezniszczalni.
- S�, oczywi�cie. Ale niech pan zrozumie, jak to jest z duchami
i bogami. Ziemscy ludzie my�l�, �e nie�miertelno�� oznacza mo�li-
wo�� dzia�ania w niesko�czono��.
-A nie jest tak?
- To nie takie proste. - Siostra Hulga pokr�ci�a g�ow�. - Fi-
zycznie, oczywi�cie, b�g czy bogini mo�e �y� w niesko�czono��.
Ale bogowie poddani s� straszliwej presji umys�owej i psychicz-
nej.
- Ca�e to kr�cenie si� po komnatach niebieskich? - powiedzia�
domy�lnie.
Siostra Hulga spojrza�a ostro.
- Tu chodzi o co� znacznie powa�niejszego. Kiedy si� jest bo-
giem, wszystkie ludzkie my�li, nadzieje, marzenia i obawy bij� w nich
bez ustanku. Bogowie odczuwaj� bezpo�rednio uczucia swoich wy-
znawc�w. To stanowi ogromne obci��enie.
- Nie wiedzia�em.
- Wszystkie te modlitwy i pro�by ludzi zbieraj� swoje �niwo.
Na pocz�tku sprawy wygl�daj� pi�knie. Wi�kszo�� bog�w pozwala,
aby zalewa�y ich uczucia wyznawc�w. Ale po jakim� czasie to si�
staje nie do zniesienia. Zaczynaj� by� chorzy od tej codziennej pa�sz-
czyzny wys�uchiwania desperackich pr�b, a w wi�kszo�ci przypad-
k�w nie s� w stanie w niczym pom�c.
- Tego si� nie spodziewa�em. S�dzi�em, �e bogowie mog�
wszystko.
- Teoretycznie tak. Ale w praktyce moc boga jest ograniczona
przez moc innych bog�w, a tak�e Uk�ad o Honorowym Post�powa-
niu Bog�w, kt�ry stwierdza, �e �aden b�g nie mo�e przeciwstawia�
si� dzia�aniom jakiegokolwiek innego boga w odniesieniu do ludzi.
Moc boska jest r�wnie� ograniczana przez zasady �ycia ludzkiego.
- Jakie zasady �ycia ludzkiego?
- My�la�am, �e to jest oczywiste dla ka�dego. Zasady �ycia ludz-
kiego stanowi�, �e, z niewidoma wyj�tkami, cz�owiek musi �y� z tym
co go spotyka, upora� si� z tym, lub zosta� przez to pokonanym.
-1 to s� te zasady �ycia ludzkiego?
- Tak, w�a�nie.
-1 dlatego ludzie umieraj�. - Artur nie by� w stanie wykrzesa�
z siebie wiele sympatii dla bog�w.
- Umieraj�, i to w czasie tragicznie kr�tkim, z punktu widzenia
bog�w.
- To rzeczywi�cie musi by� ci�kie dla bog�w, widzie�, jak umie-
raj� ich wyznawcy.
Hulga nie zauwa�y�a sarkazmu w s�owach Artura.
- Bogowie �yj� d�u�ej ni� �miertelni. Maj� wi�cej czasu na roz-
my�lania. Czasami co� zwraca ich uwag�, ale kiedy decyduj� si�
podj�� dzia�ania, najcz�ciej cz�owiek ju� nie �yje. Praca w tak ogra-
niczonych ramach czasowych denerwuje bog�w.
- Zadziwiaj�ce, �e jednak czasami udaje im si� co� zrobi� dla ludzi.
- Staraj� si�, jak mog�, przynajmniej wi�kszo�� z nich. Ale na-
le�y pami�ta�, �e bogowie s� w stanie robi� wyj�tki jedynie dla bar-
dzo niewielu. B�g ma znacznie wi�cej spraw na g�owie ni� tylko
k�opoty swoich wyznawc�w. Prawd� m�wi�c, wielu bog�w w ko�cu
zaczyna nienawidzi� ludzi, bo ludzie ci�gle tylko czego� chc�, ci�gle
wyci�gaj� r�ce w b�agalnym ge�cie, ci�gle narzekaj� na to, co maj�.
- No tak, chyba ma pani racj� - przyzna� Artur. Czu� si� ju�
troch� niezr�cznie, ale w dalszym ci�gu chcia� tego, po co tu przy-
szed�: cudownego ocalenia, co dla boga powinno by� absolutnie
proste.
- W ka�dym razie to bardzo mi�o, �e chce pan odwiedzi� jedne-
go z bog�w, kt�rzy mieszkaj� tu u nas, w Domu Bog�w. Ich krewni
s� zadziwiaj�co niedbali i prawie nigdy ich nie odwiedzaj�. Znajdzie
pan kilku pensjonariuszy na werandzie, a pozosta�ych na trawniku.
Mo�e pan rozmawia� z ka�dym, oni s� naprawd� bardzo mili. Pro-
sz� i�� tymi drzwiami, prosto przed siebie. Kiedy pan b�dzie got�w
do powrotu, wytelefonuj� pana z powrotem na Ziemi�.
Artur wyszed� z recepcji. W dalszym ci�gu czu� si� nieswojo,
ale zdecydowany by� za�atwi� spraw�. Przeszed� przez du�� sal� ba-
low�, z krzes�ami zestawionymi pi�trowo pod jedn� ze �cian i pu-
stym podium. Na podium widnia� wyblak�y napis: �Dzi�, o dziewi�-
tej wieczorem uniwersalnego czasu gwiezdnego wyst�pi trio Zizi
�wiat�o Niebios". Przez uchylne drzwi wyszed� na oszklon� weran-
d�. Za oknami werandy wida� by�o zielony trawnik. Na trawniku,
w fotelach na k�kach siedzia�o sporo os�b, a jaki� cocker spaniel
biega� w k�ko. Ale jego uwag� przyci�gn�� stary, owini�ty w pled
m�czyzna. Siedzia� ze dwa metry od niego w fotelu na biegunach
i ko�ysa� si� powoli ze wzrokiem utkwionym przed siebie.
Artur podszed� do niego z rosn�cym podnieceniem. To pierwszy
b�g, z jakim kiedykolwiek zetkn�� si� twarz� w twarz.
Kiedy� ten b�g musia� by� nie byle kim. W dalszym ci�gu mia�
postaw� rzymskiego imperatora albo aktora dramatycznego. Ale te-
raz by� stary i wyniszczony, jak jaki� niegdy� wspania�y budynek,
obecnie zawalony, w ruinie. Artur zakaszla� znacz�co, ale b�g nawet
nie podni�s� wzroku. Patrzy� na niewielki, czaro-bia�y ekran telewi-
zora, na kt�rym m�ode dziewczyny ze skrzyd�ami, ubrane w bia��
gaz�, ta�czy�y w powietrznym balecie.
- Ee... bardzo przepraszam.
B�g obr�ci� sw� szlachetn� g�ow� i zmarszczy� brwi.
- Taa, cojes?
Obok fotela na biegunach na stoliku sta�a du�a butla z napisem:
�Eliksir �ycia, tylko do cel�w leczniczych". Artur pomy�la�, �e b�g
musi ju� by� nie�le zaprawiony. Niewa�ne. Prze�kn�� �lin� i rozpo-
cz�� przemow�:
- Jestem tutaj obcy i chcia�bym spyta�...
- Czy pan jest bogiem? - przerwa� mu b�g.
-Nie. Jestem �miertelnikiem.
- Tak w�a�nie my�la�em. Ja jestem bogiem, wie pan?
- Tak, to wida� od razu.
- Prawd� m�wi�c, jestem tutaj jedynym prawdziwym bogiem.
Reszta, to tylko zgraja przem�drza�ych demon�w. W�a�ciwie nie
powinienem by� tutaj, wie pan?
-Nie? -Artur powiedzia� to w spos�bjak mia� nadziej�, ujmuj�cy.
-Nie. W swoim czasie by�em kim� wi�cej ni� po prostu bogiem.
By�em panem wszech�wiata. - Utkwi� wzrok w Arturze. -1 co pan
na to powie?
- Imponuj�ce.
- Ale moi zazdro�ni krewniacy wsadzili mnie tutaj, �eby m�c si�
zabawia� z dziewczynami. A teraz co pan na to powie?
- Szokuj�ce.
-Nie ma w tym nic szokuj�cego. Krewniacy bog�w zawsze zaba-
wiaj� si� z dziewczynami. Szokuj�ce jest to, �e zdj�li mnie z tronu
i zamkn�li tu, abym wegetowa� z t� zgraj� przem�drza�ych demon�w.
- To rzeczywi�cie przykre - przyzna� Artur i, widz�c mo�liwo��
skierowania rozmowy na swoje sprawy, doda�: - Ale ja tu przysze-
d�em zaoferowa� panu okazj� do dzia�ania.
- He, co m�wisz? - B�g z�o�y� d�o� w tr�bk� przy uchu. - Nie
s�ysz� ju� zbyt dobrze.
- Okazja do dzia�ania - powt�rzy� g�o�niej Artur.
- Dzia�anie? Co masz na my�li?
- Powr�t do �wiata ludzi i okazj� do zrobienia dobrego uczyn-
ku. Spe�nienie �yczenia. Tego rodzaju rzeczy.
- Powr�t do �wiata? Ch�opcze, musia�by� by� bardzo g�upi, gdy-
by� serio my�la�, �e kiedykolwiek wr�c�, �eby zn�w pe�ni� boskie
funkcje. Tu daj� dobrze je�� i niczego wi�cej nie potrzebuj�. Stary
b�g zas�uguje na troch� odpoczynku, nie uwa�asz?
- Oczywi�cie. Ja tylko pomy�la�em... skoro pan m�wi�, �e...
-Nie zwracaj uwagi na to, co m�wi�. Lubi� oszukiwa�. Nie wi-
da� tego?
- A sk�d pan wie, �e lubi pan oszukiwa�? Przecie� to jest przeci-
wie�stwo samo w sobie i nie mo�na by� tego �wiadomym.
- No, no, nie b�d� za m�dry.
- Przepraszam.
- Czasami mam chwile pe�nej jasno�ci my�lenia, jak ka�dy inny.
- Rozumiem.
- A teraz id� st�d ch�opcze, zanim ci z�ami� kark. Co za lekko-
my�lno�� ! Prosi� mnie, jedynego prawdziwego boga w tym idiotycz-
nym miejscu, �ebym znowu podda� si� strumieniom i strza�om ci�-
kiego ... ci�kiego...
- Losu - podpowiedzia� Artur.
B�g patrzy� na niego przez chwil�.
- Id� st�d, m�dralo - poradzi� wreszcie - p�ki jeszcze mo�esz.
Spr�buj nam�wi� innych, ale nie wyobra�am sobie, �eby kt�ry� z nich
by� na tyle g�upi, by spe�ni� twoj� egoistyczn� pro�b�.
- Tak, panie, przepraszam. Popr�buj� gdzie indziej. - Artur szyb-
ko opu�ci� werand� i wyszed� na trawnik.
Trawnik by� g�sty i starannie strzy�ony. Cocker spaniel szczek-
n�� ostro dwa razy, pobieg� za r�g budynku i znikn��. Artur wszed�
na brukowan� �cie�k� prowadz�c� pomi�dzy fontannami do �licz-
nej, niewielkiej altany. W altanie zobaczy� boga o pot�nej posturze,
w szkockim berecie i bladozielonej szpitalnej pi�amie. Le�a� na le-
�ance, plastikowa rurka wychodzi�a mu z boku szyi. Lekko skin��
Arturowi g�ow�.
- �adny dzi� dzie� - zagai� Artur.
- Co za r�nica.
- Tak, ale dzi� jest naprawd� przyjemnie.
- Mo�e i by tak by�o, gdyby komu� tutaj zale�a�o na cholernych
przyjemno�ciach.
- Tak, to prawda.
Wielki b�g spojrza� na Artura.
- �miertelny?
- Owszem - odpar� Artur. - A pan jest bogiem?
- Oczywi�cie.
- Bardzo boli? - spyta� Artur patrz�c na plastikow� rurk�, bie-
gn�c� do niewielkiego urz�dzenia, kt�re cicho fuka�o.
- Drobiazg - wyja�ni� b�g zwi�le.
- Nie s�dzi�em, �e bogowie podlegaj� zranieniom tak samo, jak
�miertelni.
- Rzeczywi�cie nie podlegaj�, ale istniej� takie rzeczy, jak cho-
roby psychosomatyczne.
- Ach, tak. - Artur prze�kn�� kilka razy �lin�. - Nie przypusz-
czam, �eby pan chcia� st�d wyj��, prawda?
- Nie. Po co mia�bym wychodzi�?
- No, m�g�by pan odzyska� ca�� swoj� dawn� chwa��, jak to
powiedzia� poeta.
- Jaki poeta?
- Nie pami�tam jego nazwiska.
- Ja pami�tam wszystko. Nawet w najlepszych chwilach wcale
nie by�o tak wspaniale. Ludzie pisz� mn�stwo g�upot na temat przy-
jemno�ci bycia bogiem.
- Ale jednak musia� pan mie� chwile rado�ci.
B�g spiorunowa� go wzrokiem.
- Co ty, u diab�a, mo�esz o tym wiedzie�?
- Nic nie wiem, absolutnie nic. To by�o tylko domniemanie, za-
stanawia�em si�...
- Nad czym?
- Zastanawia�em si�, czy mo�e chcia�by� skorzysta� z okazji do
dzia�ania. To by�aby wspania�a rzecz. - Artur postanowi�, �e te� b�-
dzie si� zwraca� do boga przez �ty"
- O co ci chodzi?
- Czy m�g�by� zrobi� dla mnie cud? By�bym niezmiernie
wdzi�czny.
-Ha!
- S�ucham?
- Powiedzia�em ha.
- Tak my�la�em. A czy to znaczy to, co ja my�l�?
- A co ty my�lisz?
- �e nie jeste� zainteresowany.
-1 bardzo s�usznie! Je�li my�lisz, �e jakikolwiek mieszkaj�-
cy tutaj b�g b�dzie zainteresowany powrotem do tego boskiego
�ycia pe�nego po�piechu i wrzawy, to jeste� g�upszy ni� ci si�
wydaje.
- Nie chcia�em ci� obrazi�.
- Nie martw si�. I tak by�by� ju� dawno martwy, zanim ja bym
si� zdecydowa� co� dla ciebie zrobi�.
W ponurym nastroju Artur poszed� dalej. Po obu stronach �cie�-
ki inni bogowie i boginie le�eli na szezlongach albo siedzieli w fote-
lach i wpatrywali si� w dal. Wygl�dali tak staro i odpychaj�co, i spra-
wiali wra�enie tak zm�czonych, �e nie mia� serca im przeszkadza�.
Doszed� w ko�cu do �ciany z mi�kkiego bia�ego materia�u. Wy-
gl�da�a jak bia�a mgie�ka. Ju� mia� w ni� wej��, gdy jaki� g�os ostro
go powstrzyma�.
- Hej ty, tam! Uwa�aj, gdzie idziesz!
Artur cofn�� si� i spojrza� do ty�u. Zobaczy� wysokiego, bardzo
szczup�ego m�czyzn� w szarym kombinezonie i zielonej, we�nia-
nej koszuli. M�czyzna pcha� przed sob� kosz na �miecie zaopatrzo-
ny w k�ka.
- Bardzo przepraszam. Nie wolno mi tam wej��?
- Mo�esz i�� gdzie chcesz, ale je�eli tam p�jdziesz, to spadniesz
z kraw�dzi.
- Z jakiej kraw�dzi?
- Po prostu, z kraw�dzi, a st�d jest daleko do sta�ego gruntu.
Artur spojrza� w mgie�k�. Rozesz�a si� na moment i zobaczy�,
�e �cie�ka ko�czy si� nagle jak uci�ta, a za kraw�dzi� jest tylko czy-
sty lazur nieba, ci�gn�cy si� bez ko�ca.
- Nie ma nawet por�czy ochronnej. - Artur a� si� cofn��.
- Ci tutaj nie potrzebuj� por�czy.
- Jest pan bogiem?
- Nie, do cholery. Dbam tu o teren.
- To znaczy, jest pan ogrodnikiem?
- Mo�na to tak nazwa�.
Artur ponownie spojrza� za kraw�d�. Zobaczy�, �e trawa spo-
czywa na grubej warstwie chmur.
- Jakim cudem wygl�da to jak sta�y grunt?
- To nie dzieje si� samo z siebie. Dwa razy w tygodniu sprysku-
j� teren Ze-Stalaczem.
-Czym?
- To taki �rodek. Zestala przestrze�. Wszystko si� do niego klei.
Czy pan jest nowym bogiem?
-Nie. Jestem �miertelny i wracam do domu.
Zrezygnowany wraca� do recepcji. Poprosi siostr� Hulg�, aby
go wytelefonowa�a do domu. Te rozmowy z bogami by�y deprymu-
j�ce, ale i tak stanowi�y od�wie�aj�cy powiew dla takiego idealisty
w widzeniu b�stw, jakim by� Artur. Na trawniku zobaczy� jeszcze
wielu innych bog�w, ale w�a�ciwie i tak wiedzia�, �e od nich otrzyma
tak� sam� odpowied� jak poprzednie.
Wr�ci� na werand�, przeszed� obok boga o wygl�dzie rzymskie-
go imperatora, kt�ry nawet na niego nie spojrza�, i wszed� do sali
balowej.
Postanowi� si� podda�. Wr�ci do domu, zaczeka na policj�, na
federalnych, na s�d i wyrok. Ju� widzia� stra�nik�w w Raiford, innych
wi�ni�w i kamienio�om, kiedy nagle us�ysza� co� w rodzaju �szszsz".
Rozejrza� si�. Nie zobaczy� nikogo. Ruszy� dalej w swoj� drog�
krzy�ow� do recepcji, kiedy zn�w rozleg� si� ten sam g�os, tym ra-
zem czysto i wyra�nie: �szszsz".
Popatrzy� ostro�nie wok� siebie, ale nadal nikogo nie by�o.
- Czy kto� tu co� m�wi?
- Tak, ja.
-Kim jeste�?
- Nazywam si� Lefi, b�stwo gier.
- Nie widz� ci�. Jeste� niewidzialny?
- Co za cymba�. Po prostu wysy�am m�j g�os.
- Aha. A sk�d go wysy�asz?
- Obr�� si� w lewo, przejd� przez drzwi, id� do ko�ca korytarza
i tam skr�� w prawo.
Artur poszed� zgodnie ze wskazaniami i doszed� do schod�w
prowadz�cych w g�r�.
- A teraz?
- Wejd� po schodach.
- Wolno mi?
- Hej, ty! Jestem bogiem i m�wi� ci, co masz robi�. Czego jesz-
cze chcesz?
Artur poszed� schodami, potem kr�tkim korytarzem do drzwi.
Na drzwiach widnia� napis:
UWAGA! ANI KROKU DALEJ!
ODDZIA� DLA PACJENT�W O ZMIENNYCH NASTROJACH.
PACJENCI MOG� BY� GWA�TOWNI.
Artur zatrzyma� si�.
- Tu jest napisane, �ebym nie szed� dalej.
- A ja ci m�wi�, �eby� nie zwraca� na to uwagi i wszed�.
- Ale pisz�, �e mo�e to by� niebezpiecznie.
- S�uchaj, kole�. - W g�osie wyczuwa�o si� rozdra�nienie. - Nie-
bezpieczne mo�e by� te� wstanie z w�asnego ��ka. Jeste� �miertel-
nikiem znajduj�cym si� w sytuacji bez wyj�cia, prawda?
- No c�, to prawda.
- No, to w�a�. To twoja ostatnia szansa, dziecino. Ale, oczywi-
�cie, decyzja nale�y do ciebie.
Artur zawaha� si�, pomy�la� o kamienio�omie. Zagryz� wargi
i otworzy� drzwi.
Za drzwiami ci�gn�� si� d�ugi korytarz.
-