9247

Szczegóły
Tytuł 9247
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9247 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9247 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9247 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SHECKLEY KROLESTWO BOG�W MISTRZOWIE SF & FANTASY1996 - 2000 Joann� Bertin James P. Blaylock Marion Zimmer Bradley Orson Scott Card Arthur C. Clarke Philip K. Dick Alan Dean Foster Ken MacI^od Stephen Molstad Dean Devlin Roland Emmerich Andre Norton Charles Edward Pogue Tim Powers Mirek Saski Robert Sheckley Robert Silverberg Arkad ij i Boris Strugaccy WilliamTenn Harry Turtledove A.E. van Vogt Adam Wi�niewski-Snerg Dave Wolverton Timothy Zahn Praca zbiorowa Ostatni Lord Smok Maszyna lorda Kehina Le�ny dom Planeta Spisek Kalejdoskop Mozaika Chaos Okrutne cuda Fontanny raju Dr Futurity Inna Ziemia Zaginiona Dinotopia Dywizja Cassini Dzie� Niepodleg�o�ci I Dzie� Niepodleg�o�ci II Strefa ciszy Pani z Krainy Mgie� Smocza magia Zwierciad�o Przeznaczenia Ostami smok Serce Zachodu Wrota Anubisa Kamienie Zapomnianego Boga Obywatel Galaktyki Dziesi�ta ofiara Maszyna Szeherezada Podro� w przysz�o�� Kr�lestwo Bog�w Czas trzeciego wiatru Miasto skazane �limak na zboczu Kulawy los O Ludziach i Potworach Wojna �wiat�w: w r�wnowadze Misja mi�dzyplanetarna Sklepy z broni� na Isher Ksi�ga Ptaha Producenci broni Oro Robot �owy na w�e morskie �cie�ka bohatera Triplet Najlepsze opowiadania science firtion roku '96 w przygotowaniu A.E. van Vogt Wojna z milami MISTRZOWIE SP 6i FANTASY 'ROBERT SHECKLEY KR�LESTWO BOG�W Przek�ad Adam Bukojemski AMBER Tytu� orygina�u GODSHOME Redakcja stylistyczna IZABELA BUK.OJEMSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Miejska Biblioteka Publiczna WROC�AW Korekta PAWE� STASZCZAK Ilustracja na ok�adce PAUL YANG Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER �4 u�. Szewska 78 Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER Informacje o nowo�ciach i pozosta�ych ksi��kach Wydawnictwa AMBI oraz mo�liwo�� zam�wienia mo�ecie Pa�stwo znale�� na stronie Internetu http://www.amber.supermedia.pl Copyright � 1999 Robert Sheckley. Published in arrangement with the Author's agent: DONALD MAASS LITERARY AGENCY, 157 West 57th Street, New York, NY 10019, USA Ali rights reserved. For the Polish edition � Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1999 ISBN 83-7245-266-0 Gail, mojej �onie, mojej mi�o�ci i mojemu przeznaczeniu Akcja powie�ci jest ca�kowicie fikcyjna. Wszystkie postacie i zda- rzenia przedstawione w ksi��ce s� ca�kowicie fikcyjne lub przedsta- wione w spos�b fikcyjny. I obszarze, kt�ry znajduje si� na prawo od zwyk�ej czasoprze- strzeni (ale nie ��czy si� z ni�), panowa� ca�kowity spok�j, tak jak prawie od pocz�tku wieczno�ci. Wszystko znajdowa�o si� w sta- nie potencjalnej gotowo�ci. Nie by�o tu �adnego l�du, powietrza czy wody, �adnych atom�w, kwark�w, elektron�w ani foton�w, nawet �adnych neutrino, tych niesko�czenie ma�ych w�drowc�w kosmosu. Nie by�o tu �wiat�a ani ciemno�ci, bo zar�wno fotony, jak i anty- fotony istnia�y jedynie w stanie potencjalnej mo�liwo�ci powstania, tak blisko stanu nieistnienia, �e ich liczb� mo�na by ca�kowicie po- min��. Z tego powodu trudno by�oby powiedzie�, �e istniej�dzisiaj, mog�y istnie� wczoraj albo b�d� istnie� jutro. W pewnej chwili do tego obszaru przenikn�� sygna�. Po spene- trowaniu przestrzeni potencjalno�� z niejakim wahaniem zrezygno- wa�a z d�ugiego snu i wskoczy�a do rzeczywisto�ci. Utworzy�a si� atmosfera, aby sygna� m�g� zabrzmie�. Pojawi�y si� fotony, aby sygna� sta� si� widzialny. Powsta�y istoty inteligentne na obraz i pododobie�stwo boskie, aby sygna� zosta� us�yszany i zro- zumiany. Z pocz�tku nie by�o absolutnie nic, a potem ukaza�a si� b�ysz- cz�ca ros� ��ka. Ka�da kropla rosy l�ni�a w�asnym blaskiem. W pew- nej chwili jedna z kropel zacz�a si� powi�ksza�. Na jej prze�ro- czystej powierzchni rozjarzy�y si� kolory. Kropla ros�a tak d�ugo, a� p�k�a. Z jej wn�trza wysz�a cz�ekokszta�tna istota. Istota czeka�a i patrzy�a, jak inne krople rosy rosn�, p�czniej� i p�kaj�, i wy�ania- j� si� z nich inni bogowie. W ten spos�b powsta�o dwunastu bo- g�w. Wielcy Bogowie, tak staro�ytni jak �wiat, tak nowi jak pora- nek, stali na trawie i patrzyli na siebie. Wiedzieli, po co zostali zro- dzeni. Czekali na narodziny jeszcze jednego, kt�ry wdro�y plan w �ycie. Ten ostatni mia� si� nazywa� Asturas. Czc/� pieruiszci Rozdzia� I Ka�da dzia�alno�� ma swoich zwolennik�w. Je�li jeste� gwiazd� rocka czy muzyki pop, znajd� si� fani gotowi rzuci� ci si� do st�p i przysi�ga� wierno�� twoim ustom, oczom i w�osom. Je�li na- zywasz si� Artur Ferm i jeste� doktorem mitologii por�wnawczej z za- ledwie kilkoma publikacjami na koncie, to liczba twoich wielbicieli mo�e si� ogranicza� do jednego starszego d�entelmena, obcokrajowca z kr�tk�, siw� brod� i pobru�d�on� twarz�. Ale czasami wystarczy jeden jedyny wielbiciel, aby ca�kowicie zmieni� twoje �ycie. Szczup�y, lekko przygarbiony Artur sko�czy� niedawno trzydzie- �ci lat. Chwilowo by� bez pracy. Ku jego zmartwieniu w ca�ym kraju nie mo�na znale�� uczelni, kt�ra chcia�aby zatrudni� doktora mito- logii por�wnawczej, i to jeszcze z tak skromnymi referencjami. Ar- tur mia� letni domek, odziedziczony po rodzicach, i niewielki do- ch�d z ich polisy. Mia� te� narzeczon�, pi�kn�Mimi, jednak ich uczu- cia znajdowa�y si� obecnie w jednej z tych trudnych faz. A co z wielbicielem? Artur nie wiedzia�, �e ma cho� jednego, a� do dnia, kiedy pan Avodar przyby� do jego domku na Florydzie, w Tahiti Beach, stolicy hrabstwa Magnolia, znajduj�cego si� na zach�d od Dade oraz Broward. Hrabstwo zosta�o wykrojone na obszarze osuszonym w ra- mach florydzkiego programu Pozyskiwania Teren�w Bagnistych. Osu- szono w�wczas po�ow� Everglades, zdziesi�tkowano aligatory i czaple �nie�ne, ale uzyskano sporo nowych miejsc pod zabudow� dla nieustan- nie rosn�cej na Florydzie populacji emeryt�w i pracownik�w plantacji owoc�w. Tahiti Beach by�a nieznan�, niewielk� miejscowo�ci� licz�c� trzysta tysi�cy mieszka�c�w. Wi�kszo�� z nich dopiero niedawno przy- by�a z niespokojnych region�w Ameryki �rodkowej. Dzie� by� typowy, duszny i gor�cy. Poci�y si� nawet cypryso- we deski, z kt�rych zbudowano domek Artura, poci�y si� belki stro- powe i inne drewniane elementy sk�adaj�ce si� na dom. Artur by� spocony jedynie w po�owie. Jego przednia po�owa znajdowa�a si� przed klimatyzatorem, kt�ry dmucha� zimnym powietrzem. Nato- miast plecy nie korzysta�y z takich luksus�w i by�y ca�e mokre. Artur siedzia� przy starym d�bowym biurku z podnoszonym blatem, odzie- dziczonym po ojcu. Pr�bowa� uporz�dkowa� zeznanie podatkowe. Kto� zapuka� do drzwi. Artur wsta�, niech�tnie w�o�y� koszulk� z kr�tkimi r�kawami i poszed� otworzy�. Za drzwiami sta� starszy m�czyzna z kr�tk�, siw� brod� i po- bru�d�on� twarz�. - Doktorze Fenn - starszy m�czyzna powiedzia� to z akcentem, kt�ry m�g� pochodzi� z dzielnicy Murmad w Damaszku, najpraw- dopodobniej z pobli�a bramy Aleppo, s�dz�c z urywanych, sycz�- cych sp�g�osek. - Jestem szcz�liwy, �e pana widz�. Wygl�da pan znacznie lepiej ni� na fotografii. - Gdzie pan widzia� moj� fotografi�? - W Przegl�dzie zabytk�w kananejskich. Zamie�cili j� w nume- rze zawieraj�cym pa�ski wspania�y artyku�. - O jakim artykule pan m�wi? - Nosi� tytu� Klucz do rozmowy z bogami: rytua�y preislam- skie zachowane do dzi� we wsp�czesnych praktykach religijnych Ashwari. Och, przepraszam, nie przedstawi�em si�. Nazywam si� Avodar. Artur pami�ta�, �e za zaszczyt opublikowania tego artyku�u w Przegl�dzie musia� zap�aci� pi��dziesi�t dolar�w, ale nie obci��y- li go ju� �adnymi dalszymi kosztami za umieszczenie zdj�cia i kr�t- kiego �yciorysu. - Prosz� bardzo, niech pan wejdzie - zaprosi� Artur. Zrzuci� ga- zety i magazyny z tapczanu, zmusi� go�cia do zaj�cia miejsca i spy- ta�, co ma poda�: kaw� czy herbat�. - Dzi�kuj�, nic - odpar� Avodar. - Jestem w drodze do kre v- nych w Hialeah. Czeka na mnie taks�wka. Chcia�em tylko skorzy- sta� z tej okazji, aby zobaczy� si� z panem i wyrazi� moje najg��b- sze uznanie dla tego artyku�u. Artyku� omawia� antyczny tekst kananejski. Wzmiank� o nim Artur znalaz� w opisie francuskiej wyprawy badawczej z siedemna- stego wieku do Syrii, sporz�dzonym przez niejakiego M. Dubrocqa. Opis Dubrocqa nie by� nigdy t�umaczony na angielski. Zawiera� on opowie��, kt�r� Dubrocq us�ysza� bezpo�rednio z ust swojego dragomana Alego. Opowie�� dotyczy�a ciesz�cego si� z�� s�aw�, pra- dawnego �klucza do rozmowy z bogami". Ali twierdzi�, �e to by� w�a�nie ten klucz, kt�rego u�ywa� kr�l Salomon do przywo�ywania bog�w, demon�w, zjaw i duch�w. Dubrocq twierdzi�, �e by� to zagi- niony klucz, kt�rego od zawsze poszukiwali magowie, alchemicy i ja- snowidze. Duplikat klucza posiada� Nicholas Flamel. Otrzyma� go w ko�cu czternastego wieku od cz�owieka znanego jako �yd Abra- ham. Wie�a Flamela stoi do dzi� w Pary�u na prawym brzegu Se- kwany niedaleko od Chatelet, ale klucz zagin�� wiele lat temu. - Tak, napisa�em ten artyku� - potwierdzi� Artur. - Przedstawi- �em w nim ciekaw� legend�, nic wi�cej. - Oczywi�cie, wiem o tym. Chcia�em tylko doda� panu kilka in- formacji. - I Avodar rozpocz�� swoje opowiadanie. Jego rodzina od wielu wiek�w przechowuje klucz Salomona, kt�ry powierzy� jej Wijis, pierwszy klucznik. Wijis otrzyma� ten klucz z r�k samego Salomona. W ko�cu rodzina Wijisa wymar�a. Ostatni jej cz�onek zgin�� w bitwie pod Lepanto. - A klucz trafi� do nas, Avodar�w. Przechowywali�my go jak naj�wi�tsz� relikwi� przez wszystkie te wieki. Rozwi�za� paczk�, kt�r� ze sob� przyni�s�. Wewn�trz, owini�ta w wiele warstw naoliwionego jedwabiu, le�a�a staro�ytna ksi�ga na- pisana po hebrajsku, oprawna w drewniane ok�adki wzmocnione miedzianymi nitami. - Dzi�kuj� za pokazanie mi tej ksi�gi. - Artur trzyma� j� z czci�. - O, ja chc� uczyni� o wiele wi�cej. Prosz� j� wzi��, drogi dok- torze Fenn. Jest pa�ska. Daruj� j� panu. -Nie mog� jej przyj��. Musi by� bezcenna. - Rzeczywi�cie jest bezcenna. Ale paradoksalnie, dla mnie nie ma �adnej warto�ci. Albo raczej ma warto�� negatywn�, gdy� mo�e kosztowa� moje �ycie, mo�e sta� si� przyczyn� mojej zguby. - Nie rozumiem. - W dzisiejszej Syrii posiadanie tego rodzaju przedmiot�w jest sprzeczne z prawem. Uwa�ane s� za poga�skie blu�nierstwo najgor- szego rodzaju. - Ale przecie� musz� wiedzie�, �e pan nie oddaje czci tej ksi�- dze! To po prostu zabytek. - Atmosfera w dzisiejszej Syrii jest taka, �e przedmioty o wielo- krotnie mniejszej znaczeniu kosztowa�y �ycie ich posiadaczy. Kiedy zostaje odkryte jakiekolwiek odst�pstwo od pa�stwowej religii, do g�osu dochodzi fanatyzm. Powinienem j� zniszczy� ju� dawno temu. Ale niestety, w momencie, kiedy w pe�ni zrozumia�em niebezpiecze�- stwo, by�o ju� za p�no. Uda�o mi si� uciec z kraju i dosta� do Ame- ryki. Tutaj b�d� m�g� rozpocz�� nowe �ycie. - Czemu nie sprzeda pan tej ksi�gi? Dla antykwariusza b�dzie mia�a ogromn� warto��. - Bez udowodnienia pochodzenia, a nie jestem w stanie tego zro- bi�, dostan� za ni� najwy�ej kilkaset dolar�w. Wol� da� j� panu, dokto- rze Fenn. Mam nadziej�, �e przyniesie panu wi�cej szcz�cia ni� mnie. W takiej sytuacji Arturowi pozosta�o jedynie przyj�� podaru- nek. Pan Avodar po�egna� si� i odjecha� taks�wk� do rodziny w Hia- leah. Artur od�o�y� ksi�g� oprawion� w drzewo na p�k� i przesta� o niej my�le�, a� do zdarzenia z Sammym. Rozdzia� 2 Ten klucz Salomona to by� prawdziwy u�miech losu. W ko�cu ty- godnia Artura spotka� jeszcze jeden u�miech losu. W ka�dym razie tak wydawa�o si� w pierwszej chwili. Otrzyma� list od prawnika z Mia- mi, informuj�cy go, �e wujek Seymour, ten z ponurymi ustami i �miesznymi oczami, dopisa� Artura do swojego testamentu. Naj- prawdopodobniej zrobi� to w chwili niezrozumia�ego kaprysu, bo nie rozmawiali ze sob� od lat. Ponadto wuj uczyni� to dwa dni przed tym, jak zad�awi� si� na �mier� krabem w Joe's Stone Crab w Miami. Do listu do��czony by� czek na dwadzie�cia dwa tysi�ce dolar�w. Artur natychmiast zadzwoni� do swojego najlepszego przyjacie- la, Sammy'ego Glucka. - Dwadzie�cia dwa tysi�ce to niez�a sumka - stwierdzi� Sammy, kiedy si� zobaczyli tego wieczoru w �Dzi�ki Bogu Dzi� Pi�tek", na starej autostardzie A1A, kt�ra przechodzi�a przez Tahiti Beach. - Ale niezbyt wygodna - doda� po chwili. - Te� tak my�l�. Oczywi�cie, to bardzo mi�e ze strony wujka Seymoura. Nigdy nawet nie przypuszcza�em, �e mnie lubi. Ale prawd� m�wi�c wola�bym, �eby mi zostawi� albo mniej, albo wi�cej. Nie wystarczy, by zacz�� w�asny interes, a jest za du�o, �eby wszystko straci� na wy�cigach ps�w. - Suma jest w�a�ciwa - stwierdzi� Sammy. Sammy by� chudym m�odzie�cem, mia� nieco ponad dwadzie�cia lat, kr�cone czarne w�osy i ciemnobr�zow� sk�r�. Ubrany by� w modn� koszulk� sportow�, lu�ne spodnie koloru irchy i ozdobne bia�e mokasyny. - Co masz na my�li? - Suma jest jak najbardziej w�a�ciwa do zainwestowania w pa- piery o wysokim stopniu ryzyka. B�dziesz m�g� zarobi� na tym dzie- si�ciokrotnie albo straci� wszystko. Szczeg�lnie je�li niespodziewa- ny zbieg okoliczno�ci powi�kszy zysk. - Dziesi�ciokrotnie? - spyta� Artur, �eby si� upewni�, czy do- brze us�ysza�. - Tego si� w�a�nie spodziewam - potwierdzi� Sammy. - Nato- miast przy niekorzystnym zbiegu okoliczno�ci zostaniesz ogo�oco- ny, czyli po prostu b�dziesz m�g� zapomnie�, �e kiedykolwiek do- sta�e� zapis od wuja Seymoura. Ale je�li p�jdzie tak jak my�l�, do- staniesz do r�ki w pe�ni u�yteczn� sumk�. Mam zamiar te� w to wej��. Sammy by� m�odszym maklerem w domu maklerskim Collins, Aimtree & Dissendorf, mieszcz�cym si� w jednopi�trowym, niebie- skim stiukowym budynku na Miracle Mile w Tahiti Beach, zaraz za Win-Dixie, ale przed Wal-Mart. Tysi�ce my�li przemkn�o przez g�ow� Artura. Na jego nieszcz�- �cie zbyt cz�sto jego czyny by�y tak szalone, jak w s�ynnym poema- cie Kiplinga dla strace�c�w, zatytu�owanym Je�li. Je�li by� m�g� zebra� wszystkie swoje zwyci�stwa I postawi� je na jedn� kart�, i zagra� o nie w ko�ci I straci� wszystko, i wr�ci� do swego pocz�tku I nie zaj�kn�� si� nigdy o swojej stracie... Jednak wszelkie napomnienia by�y dla Artura jak rzucanie gro- chem o �cian�, mimo �e czasami uwa�a�, �e przyda�by mu si� troch� mocniejszy charakter. - Opowiedz mi o tym troch� dok�adniej. Sammy zam�wi� jeszcze jednego harveya wallbangera i opowie- dzia� Arturowi o Konsorcjum Wydobywczym w Bahia. Akcje tej bra- zylijskiej kopalni z�ota by�y oferowane na gie�dzie w Vancouverze. Jego w�asna firma mia�a w tym skromny udzia�. Jedyn� rzecz�, jak� Artur wiedzia� o kursie akcji brazylijskiej kopalni z�ota, by�o to, �e na pewno musi kiedy� spa��. To by�o jak ci�ko zdobyta wiedza, przechodz�ca z ojca na syna. Powiedzia� 0 tym Sammy'emu. - No, w�a�nie. - Co, w�a�nie? - Kurs na pewno spadnie. Praktycznie rzecz bior�c, jest to gwaran- towane. Ci idioci kopi� na terenie wulkanicznym, gdzie z�o�e wyczerpa- �o si� ju� pi��dziesi�t lat temu. Chodz� plotki, �e oni, jak to si� m�wi, �zasolili kopalni�", czyli zakopali w ziemi z�oto, aby udowodni�, �e tam co� jest. Mo�e to by� prawda, bo umieszczali wielkie og�oszenia w pra- sie. Z jaki� dziwnych powod�w kurs akcji skoczy� w g�r�. - Dzi�kuj� - odpar� Artur. - S�ucham? - Bardzo �adnie to wszystko opowiedzia�e�. P�jdziemy dzi� do restauracji wietnamskiej czy na wy�cigi ps�w? -Nie, nie! Nie zrozumia�e� mnie. Nie proponuj� ci, �eby� kupo- wa� te akcje licz�c na wzrost kursu. Chc�, �eby� je kupi� wiedz�c, �e w ci�gu tygodnia kurs spadnie prawie do zera. - Czemu nie zrobi� po prostu papierowych samolocik�w z mo- ich banknot�w i patrzy�, jak �licznie lec� z wiatrem nad ocean? By�- by to bardziej zabawny spos�b stracenia wszystkich pieni�dzy ni� ten, kt�ry opisa�e�. - W dalszym ci�gu nie pojmujesz. Nie doradzam ci zakupu tych akcji w oczekiwaniu, �e ich kurs wzro�nie. Radz� ci dokona� kr�t- kiego zakupu, z oczekiwaniem na spadek. - Rzeczywi�cie nic z tego nie rozumiem - zgodzi� si� Artur. - Znam mitologi� Sumer�w i Hetyt�w, ale na gie�dzie si� nie znam. - Spr�buj� ci to wyja�ni�. Kiedy stawiasz na terminow� sprze- da�, to kupujesz z zamiarem sprzedania akcji w okre�lonym czasie 1 po okre�lonej cenie. Je�li kurs wzro�nie, tracisz w�o�one pieni�dze. Je�li kurs spadnie, zarabiasz krocie, bior�c pod uwag� sum� pocz�t- kow� dwudziestu dw�ch tysi�cy dolar�w i moj�osobist� gwarancj�. Jestem w stanie jeszcze powi�kszy� tw�j stan posiadania. B�dziesz m�g� postawi� na terminow� sprzeda� znacznie wi�kszej liczby ak- cji, ni� by to wynika�o z ilo�ci posiadanej got�wki. Wtedy, na ka�dy punkt spadku kursu, uzyskasz... poczekaj, zaraz policz�... Sammy zaczaj szybko sumowa� na papierowej serwetce, pisz�c w zapami�taniu kolumny liczb. Artur ju� czu�, jak p�cznieje mu w kie- szeni sterta banknot�w. Liczby by�y imponuj�ce. Podoba� mu si� pomys� sprytnego grania na gie�dzie. Takie obstawianie pieni�dzy na spadek kursu to bardzo wymy�lny spos�b. Chocia� resztki ostro�no�ci wywo�a�y jeszcze pytanie: - Ale jedyna rzecz, jak� mog� straci�, to te pieni�dze, prawda? - To jest najgorsza mo�liwo�� i najmniej prawdopodobna. Du�o bardziej prawdopodobne jest, �e ty zrobisz maj�tek, a ja zostan� okrzykni�ty geniuszem i zyskam stanowisko partnera w firmie. - Sam te� w to zainwestujesz? - Te� kupuj� na kr�tko za ka�dego dolara, kt�rego mog� po�y- czy� czy wyb�aga�. Rozdzia� S Ale jak? Jak to si� mog�o sta�? - Artur pyta� tego okropnego po- ranka, cztery dni p�niej, kiedy Sammy zadzwoni� ze z�ymi wie- �ciami. -Tak cholernego zwrotujeszcze nigdy nie widzia�em. Asiedz�w tym biznesie od prawie trzech lat. Kurs ju� dochodzi� do dna, kiedy nagle pr�bny wykop, kt�ry zrobili tylko dlatego, �eby spe�ni� �yczenie nadzo- ru, przeszed� przez kopu��... to taki fachowy termin geologiczny... - Do rzeczy - pop�dzi� go Artur. - ... i niespodziewanie �y�ka koparki wychodzi poz�ocona. Tra- fili w g��wn� �y�� litego z�ota, czego tam nie powinno w og�le by�. Teraz w por�wnaniu z Konsorcjum Wydobywczym w Babia Kimber- ley wygl�da jak kupka g�wna. Artur przypomnia� sobie to okre�lenie znacznie p�niej, kiedy to wszystko by�o ju� histori� i na g�owie mia� znacznie powa�niej- sze problemy. Wtedy na dni swojej ruiny finansowej patrzy� jak na dobre, stare czasy. Ale w tej chwili by� niesamowicie podniecony. - To znaczy, �e jestem sp�ukany? -Niestety, chyba jest znacznie gorzej. - Jak mo�e by� gorzej? Po prostu tracimy wszystko i wypadamy - Nie, je�li jeste� na wzro�cie. Wiesz, ja jestem w tej samej sytuacji. W jaki� spos�b sytuacja w niczym nie przypomina�a tych luksu- s�w, jakich spodziewa� si� Sammy. Te� ciekawe, �e jak tw�j makler traci, to wcale nie znaczy, �e ty zyskujesz. - Co to znaczy, �e jestem na wzro�cie? - Zaraz ci wyja�ni�. Na zakup akcji musia�e� wy�o�y� jedynie niewielk� cz�� ich warto�ci. Gdyby kurs dalej spada�, zarobi�by� fortun� tak, jak ci m�wi�em. Ale poniewa� sta�o si� na odwr�t to, hmm, chyba, niestety, jeste� winien fortun�. - Ile wynosi ta fortuna? - Prawie milion - powiedzia� Sammy cicho, niemal�e szeptem. - Dolar�w? - To jest stan aktualny. Kurs idzie w g�r� jak rakieta. - W g�r�? Chcesz powiedzie�, �e mo�e by� gorzej? - Mo�e. Ale r�wnie� mo�e by� lepiej. Znacznie lepiej. Dlatego na razie nie sprzedaj� twoich akcji. - Pomijaj�c skok z trampoliny do pustego basenu, w jaki spo- s�b moja sytuacja mo�e si� poprawi�? - Konsorcjum Wydobywcze dosz�o do samego wulkanu. Ta cho- lerna g�ra mo�e w ka�dej chwili wybuchn�� i na zawsze przykry� z�oto milionami ton p�ynnej magmy. Wtedy kurs naszych akcji spad- nie na �eb na szyj� i b�dziesz bogaty. - Spodziewaj� si� erupcji? - O wulkanach nigdy nie mo�na powiedzie� nic pewnego. - Kiedy ostatni raz wybuchn��? - W sierpniu 1867 roku - powiedzia� Sammy z rozpacz�. - Sammy, sprzedawaj! - Artur, on mo�e wybuchn��! - Sprzedawaj. - Mo�esz teraz zap�aci� milion? Artur pokr�ci� g�ow�, ale przypomnia� sobie, �e Sammy go nie widzi, wi�c odezwa� si� na g�os: - Dobrze wiesz, �e dwadzie�cia dwa tysi�ce to wszystko, co mam, no, jeszcze sto trzydzie�ci dolc�w na koncie. - Jeste� w tarapatach. Niech�tnie to m�wi�, ale to prawda. Przyjd� do ciebie po pieni�dze. - Chyba tak. - Artur s�ysza� sw�j w�asny g�os, zupe�nie jakby mia� pust� g�ow� i g�os odbija� si� jak w blaszanym garnku. - Co twoim zdaniem powinienem zrobi�? - Mam powiedzie� bez owijania w bawe�n�? - Ale� sk�d, opakuj to w r�owy jedwab... pewnie, �e m�w bez ogr�dek. - Lepiej na razie nie sprzedawa� akcji. Je�li sprzedasz je teraz, b�dziesz winien wi�cej ni� mo�esz zap�aci�. Je�li wstrzymasz si� kilka dni, b�dziesz winien jeszcze wi�cej, ale b�dziesz mia� te� szan- s�, �e wulkan jednak wybuchnie. - No, tak - stwierdzi� Artur. Okropno�� sytuacji zacz�a powoli do niego dociera�, mimo �e zupe�nie nie zna� si� na gie�dzie. - Rze- czywi�cie, chyba wstrzymam si� jeszcze troch�... Ile mam czasu? - Masz jeszcze trzy nast�pne dni. Chyba �eby� m�g� do�o�y� pi��dziesi�t tysi�cy i podnie�� swoj� ofert�. - No wi�c zaczekam te trzy dni - zdecydowa� Artur. Zastana- wia� si� chwil�, czy co� jeszcze zosta�o do powiedzenia. - Ten wul- kan, jak on si� nazywa? - Ixtruehembla. W j�zyku jakich� brazylijskich Indian znaczy to �Zwariowana Ma�pa". - Dzi�kuj�. Po prostu chcia�em wiedzie�, co ma by� napisane na moim nagrobku. - Hej, cz�owieku, nie przejmuj si� tak. Mo�e co� si� odmieni. - Taa... Na przyk�ad znajd� sekretny kodycyl do testamentu wujka Seymoura, w kt�rym po namy�le postanowi� do�o�y� mi jesz- cze p� miliona dolar�w. - Istnieje taka mo�liwo��? - spyta� Sammy g�osem pe�nym nadziei. - Jest to bardziej prawdopodobne ni� to, �e Ixtruehembla ze- chce wybuchn�� w�a�nie teraz tylko po to, by mnie uratowa�. Artur od�o�y� s�uchawk� i si�gn�� po papierosa. Przynajmniej nie musi si� ju� martwi�, �e umrze na raka p�uc. Chocia� by�oby to chyba lepsze wyj�cie ni� prycza w wi�zieniu Raiford za... wszystko jedno jak si� to nazywa, kiedy kupuje si� du�� rzecz za pieni�dze, kt�rych si� nie ma. Chwil� si� zastanawia� i przypomnia� sobie. Wielki skok. Tak si� to nazywa. Rozdzia� 4 Tak wi�c Artur siedzi w swoim domku, w Tahiti Beach na Flory- dzie. Charcz�cy klimatyzator daje z�udzenie ch�odu, wystarcza- j�ce dla oszukania umys�u, ale cia�o niezmiennie ocieka potem. Oto on, cz�owiek, kt�ry w jednej niespodziewanej wolcie zmieni� aktywa w wysoko�ci dwudziestu dw�ch tysi�cy dolar�w w milionowy, ros- n�cy z dnia na dzie� d�ug. A poniewa� jest istot� my�l�c�, pyta si� nieustannie: �I co dalej?", a jego ma�o logiczny umys� odpowiada pytaniem: �No rzeczywi�cie, co?" �adne pocieszaj�ce my�li nie �agodzi�y �wiadomo�ci, �e nad- chodzi lawina k�opot�w. Czy mo�e wyci�gn�� pieni�dze, kt�re odzie- dziczy�, lub przynajmniej ich cz��? Niemo�liwe. Ka�dy g�upi to wie. Czy mo�e uciec, na przyk�ad na prawdziw� Tahiti? Kilkaset lat temu, tak. Dzisiaj mog� dokona� ekstradycji z dowolnego miejsca i dowoln� metod�. A w og�le, co osi�gnie uciekaj�c przed przezna- czeniem, jak Gauguin? Umys� Artura, wype�niony po brzegi przera�eniem i m�k�, bun- towa� si� przed pr�bami poszukiwania tak zwanych rozwi�za� prak- tycznych i skierowa� si� w ko�cu, cho� mimo woli, ku sprawom, na kt�rych przynajmniej si� zna�: ku mitologii por�wnawczej, przed- miotowi, kt�ry m�g�by wyk�ada�, je�li znalaz�aby si� w Stanach cho- cia� jedna zainteresowana uczelnia. Ale to nie my�li o wyk�adaniu zajmowa�y w tej chwili jego przeci��ony umys�. Artur my�la� o Ha- samdemeli, hetyckim bogu kowali, kt�ry podobno zajmowa� si� za- gubionymi rzeczami. My�la� te� o Haukimie, jednym z bog�w m�- dro�ci u staro�ytnych Arab�w, oraz o Haubasie, bardziej znanym jako Attar, innym po�udniowoarabskim bogu, kt�rego podejrzewano o wp�yw na obup�ciowe cechy Akkadyjczyk�w. Jacy mili wydawali si� teraz oni wszyscy. I jak ca�kowicie znikn� wkr�tce z jego pami�- ci, kiedy b�dzie ciosa� kamienie w wi�zieniu hrabstwa, a wszyscy wko�o b�d� z niego szydzi�. Ci dawni i zapomniani bogowie byli mu bliscy, bo w swoim d�u- gim i �ylastym ciele Artur nie mia� ani krztyny praktyczno�ci. W g��- bi serca by� zabobonnym czcicielem starych i zapomnianych demo- n�w. Dlatego te� doktoryzowa� si� w zabobonach pod przykrywk� mitologii por�wnawczej. Ach, gdzie� s� dzisiaj jego zapomniani bogowie? Chyba w nico- �ci, w nieokre�lonym czasie. Traktuje si� ich jak zwyk�y wymys� cz�o- wieka, kt�ry z natury uwielbia tajemnic�. W ka�dym razie tak by to okre�lili uczeni. Ale co czyni Haukima czy Haubasa mniej prawdziwym ni� Al- lah muzu�man�w, Budda buddyst�w czy B�g chrze�cijan? W jaki spos�b �wi�ci Franciszek i Krzysztof s� cho� troch� bardziej praw- <jziwi ni� Harum i Haruna, wodne duchy w postaci w�a, czczone przez pradawne ludy Maroka? Je�li �wi�ty Antoni uznawany jest przez miliony za �wi�tego od znajdywania zagubionych rzeczy, to dlacze- go Hendursanga Sumer�w, odpowiadaj�cy akkadyjskiemu bogowi Isum, nie mo�e by� odpowiedzialny za w�a�ciwe funkcjonowanie prawodawstwa narodowego i wymiaru sprawiedliwo�ci? Wielu uwa�a, �e wiara w tych bog�w to n�dzny zabobon. Ale wszystko zale�y jedynie od tego, kto nadaje im nazw�. A nazwy b�- stwom i demonom nadaje zwyci�zca i od niego zale�y, w co ludzie wierz�. Ale kto mo�e powiedzie�, jakie jest prawdziwe miejsce bo- g�w w wielkim i tajemniczym porz�dku rzeczy? Arturowi pozosta�a ju� tylko modlitwa. Ale do kogo mia�by si� modli�? Przecie� nie do Boga �adnej z g��wnych �wiatowych religii, bo nigdy w nie nie wierzy� i nie uwierzy� nawet w tych ci�kich chwi- lach. Kto mu pozostaje, opr�cz duch�w, demon�w i diab��w, kt�re poznawa�, i o kt�rych marzy� od dzieci�stwa? Czuj�c niespodziewane odpr�enie, Artur poszed� do gara�u, kt�ry przerobi� na bibliotek� i biuro, wyrzucaj�c samoch�d na s�o�- ce. Przez okienko uchylone w pochy�ym dachu wpada�o �agodne �wiat�o. Panowa� tu zapach antykwariatu, daj�cy wspania�e uczucie przeniesienia do dawno minionego czasu. Zosta�a mu tylko modlitwa, wi�c b�dzie si� modli�. Ale do swo- ich ulubionych duch�w i demon�w. Zdj�� przepocone ubranie i otworzy� szuflad� w starym biurku ojca. Wyj�� ma�y amulet z kamienia, kt�ry kupi� kiedy� na wyciecz- ce po ruinach preislamskich, zorganizowanej przez Syryjskie Mini- sterstwo Staro�ytno�ci. Kamie� cielistego koloru mia� kszta�t or�a z g�ow� lwa. Kupi� go na straganie bazaru w Aleppo. Bez w�tpienia podr�bka, ale by� podobny do amulet�w, kt�rych u�ywali staro�ytni Akkadyjczycy w magicznych rytua�ach. �ciskaj�c w r�ku talizman, Artur podszed� do dziewi�tnasto- wiecznej ksi�gi spisanej przez angielskiego uczonego Williama De- ana Scotta. Wyszuka� tom pi�ty: modlitwy i inwokacje wzywaj�ce demony, diab�y i tym podobne. Przez przypadek podni�s� te� ksi��- k�, kt�r� przyni�s� mu jego wielbiciel Avodar: Klucz do rozmowy z bogami. W stanie podobnym do upojenia mocnym winem zebra� przed- mioty potrzebne do ceremonii: �wiece, suszon� sk�r� jaszczurki, fi- li�ank� zsiad�ego mleka i z�ot� kropl� miodu. Nak�u� palec imitacj� sabejskiego sztyletu i doda� do mikstury kilka kropli swojej krwi. A potem odszuka� w�a�ciw� stron� vi Kluczu... i, z trudem t�uma- cz�c tekst starohebrajski, wypowiada� rytualne s�owa. Czu� si� lekko i dziwnie, i diablo spokojnie. Nic si� nie sta�o. Pr�bowa� powt�rzy� ca�e zakl�cie jeszcze raz, z lepszym akcen- tem sumeryjskim. Znowu nic. Mo�e b�dzie lepszy zachodniosumeryjski akcent? Spr�bowa�. Te� nic. - G�wno - wymkn�o mu si� niechc�cy. Odezwa� si� g�os znik�d: - Co m�wi�e�? - Powiedzia�em: g�wno. - Chyba nie by�o to wypowiedziane poprawnie. - G�wno? - powt�rzy� Artur stosuj�c inn� wymow�. - Tak! O to chodzi�o! W gara�u Artura odezwa� si� minigrzmot i zaja�nia�a minib�y- skawica, a potem ma�y k��b dymu zacz�� si� kr�ci� jak minitorna- do. Wszystko to na szarym cemencie pod�ogi gara�u. Tr�ba dymu chwia�a si�, przybra�a kolejno kolor zielony i czerwony, a potem zacz�a si� zestala� w niewielki, czerwony kszta�t. Po chwili mo�- na by�o w tym rozpozna� miniatur� typowej angielskiej czerwonej budki telefonicznej. Budka mia�a nieca�y metr wysoko�ci i malutki telefon w �rodku. Przez g�ow� Artura przemkn�y setki pyta�. Wpatrywa� si� z os�u- pieniem w telefonik. Zgodnie z logik� wydarze� ten telefonik z bud- k� powinien za chwil� znikn�� jak mira�, jakim niew�tpliwie jest. Nie mo�na by�o teraz zaczyna� od g�upich pyta� w stylu: �Ojejku, a sk�d si� to wzi�o?". G�upie i zdradzaj�ce brak polotu pytania mog� wyp�oszy� ten cud. A moce mog� nie zechcie� go powt�rzy�. Post�- pi m�drze. To wszystko dzia�o si� jemu, a on da si� unie�� pr�dowi. Wiedziony intuicj�, Artur podni�s� s�uchawk� i spyta�: -Halo, jest tam kto? Us�ysza� sygna� i g�os m�wi�cy. - Prosz� wrzuci� pi�� szekli, za pierwsze pi�� minut rozmowy. Nerwowo zaczaj przeszukiwa� kieszenie. Wyci�gn�� dwie dziesi�- ciocent�wki, sze�� �wier�dolar�wek i gar�� drobiazgu zanim zoriento- wa� si�, �e najprawdopodobniej �adna z tych monet nie zostanie przyj�- ta jako zast�pstwo staro�ytnych szekli. Ale gdzie m�g�by znale�� sze- kie? Ju� si� widzia�, jak leci do Nowego Jorku, w�amuje po p�nocy do Muzeum Historii Naturalnej i zgarnia ca�� kolekcj� monet z Bliskiego Wschodu. Jednak nie mia� na bilet, brakowa�o mu te� czasu. Mo�e ten kto� lub to co�, co przys�a�o tu budk�, dokona r�wnie� wymiany monet? Wepchn�� wszystkie �wiartki do szczeliny i czeka�. - W�o�y� pan za du�o pieni�dzy. Niestety, nie wydajemy reszty. - Nie szkodzi. - Z kim chce pan m�wi�? Nie zastanawia� si� nad t� kwesti�. Chrz�kn��, westchn�� i w ko�- cu zaryzykowa�: -Z pierwszym demonem, kt�ry jest wolny. - Niestety, prosz� pana. Demony zosta�y wycofane ze s�u�by ju� do�� dawno. - Czy to znaczy, �e �aden demon nie pe�ni dy�uru? - Ca�y ten pion zosta� wycofany w celu restrukturyzacji. Mo�e chcia�by pan porozmawia� z kim� innym? - To prosz� mnie po��czy� z bogiem. - Tak, prosz� pana. Z kt�rym bogiem? - A jakich bog�w ma pan do dyspozycji? - List� bog�w musia�bym czyta� par� godzin. Nie jeste�my s�u�b� informacyjn�. Je�li pan nie zna imienia boga, z kt�rym chce pan roz- mawia�, to prosz� uprzejmie si� roz��czy�, aby nie blokowa� linii. - Chwileczk�! Chc� rozmawia� z Haukim! - Chwilowo jest niedost�pny. - Hasdrubal? - Jego numer telefonu nie jest uj�ty w spisie. -Attar? - Chwilowo niedost�pny. - Wobec tego z kt�rymkolwiek bogiem! - Nie mam w spisie boga o tym imieniu - odpowiedzia� g�os z nut- k� zniecierpliwienia. - Prosz� si� poradzi� w informacji. Do widze- nia i �ycz� mi�ego... - Zaczekaj! Po��cz mnie z informacj�! -Z kt�r�? - Najpopularniejsz�. -Nie ma informacji o nazwie �najpopularniejsza". - To daj pierwsz� ze spisu! - zawo�a� Artur w przeb�ysku geniuszu. - Czy jest pan tego pewien? - Tak, pewien. ��cz mnie, prosz�! - Nie ma potrzeby b�aga�. W ka�dym razie, nie mnie - poin- formowa� g�os. - Ju� ��cz�. Artur czeka� na po��czenie z rozpaczliw� nadziej�. W jego g�o- wie zrodzi� si� plan, szalony dla racjonalnego umys�u, ale ca�kowicie naturalny dla prawdziwego wyznawcy, jakim Artur sta�by si� teraz, gdyby nie by� nim ju� wcze�niej. - Hej, ha�o! - odezwa� si� nagle g��boki m�ski g�os w s�uchaw- ce telefonicznej lub w tym, co udawa�o s�uchawk�. - Po��czy� si� pan z biurem Boskich Us�ug Dextera, Dexter przy telefonie. Czym mog� s�u�y�? - Potrzebuj� boskiej pomocy - Artur wyrzuci� z siebie z nadziej�. - Wielu z nas tego potrzebuje - odpar� Dexter. - Ale co to ma wsp�lnego ze mn�? - Szukam boga, kt�ry m�g�by spe�ni� moj� pro�b�. - Rozumiem. Czy ma pan pod r�k� numer swojej sprawy? Ju� na samiutkim skraju histerii, Artur us�ysza� w�asny g�os: - Numer sprawy? Po co mi jaki� cholerny numer sprawy? - Niestety, jest konieczny. Kt�ry b�g skierowa� pana do nas? -Prosi�em o informacj� i po��czono mnie z panem. - Nie powinni tego robi�. My pracujemy jedynie dla ludzi, kt�- rzy mieli prawdziwe widzenie, w czasie kt�rego b�g przekaza� im numer sprawy dla potwierdzenia, �e mo�e spe�ni� ich �yczenie. Do widzenia panu i �ycz� mi�ego... - Chwileczk� - zachrypia� Artur. - Jestem w beznadziejnej sy- tuacji. Strasznie potrzebuj�, by spe�ni�o si� moje �yczenie, ale nie- stety nie mia�em widzenia, w kt�rym dosta�bym numer sprawy. Czy mo�e mi pan pom�c w jaki� spos�b? - Bardzo mi przykro, ale my dzia�amy jedynie w sprawach opa- trzonych autentycznym i potwierdzonym numerem, nadanym przez boga znajduj�cego si� na jednej z naszych list zatwierdzonych bo- g�w i przekazanym w czasie prawdziwego, inspiruj�cego widzenia. Straciliby�my licencj�, gdybym zacz�� pracowa� dla pana. - Ale ja jestem zdesperowany! - Zdesperowany, a nie zainspirowany. Jak pan widzi, to zasadni- cza r�nica. - A czy mo�e mi pan chocia� powiedzie�, co powinienem zrobi�? - Moim zadaniem nie jest... - Prosz�, b�agam! - W pa�skiej sytuacji mog� jedynie zasugerowa�, by si� pan skontaktowa� z Domem Bog�w. Nie s�dz�, aby uzyska� pan co� kon- kretnego, ale mo�na spr�bowa�. - B�d� pr�bowa�! Jak mog� si� tam dosta�? - Prosz� chwil� zaczeka�, zaraz pana prze��cz�. Artur us�ysza� jakie� trzaski, a potem normalny sygna� dzwoni�- cego telefonu. Po chwili w s�uchawce rozleg� si� kobiecy g�os. - Dom Bog�w, siostra Hulga przy telefonie. - Musz� rozmawia� z bogiem. - Od ci�g�ego sapania mia� ju� suche gard�o i chrypia�. - Niestety prosz� pana, �aden z naszych bog�w nie rozmawia przez telefon. To by�oby poni�ej ich godno�ci. - Aleja naprawd� musz� porozumie� si� z jakim� bogiem. - Mo�e pan to zrobi� osobi�cie, po przybyciu tu, do Domu Bog�w. - Czy to znaczy, �e mog� tam przyj��? - Oczywi�cie. Zosta�y jeszcze trzy godziny do ko�ca wizyt. Czy chce pan przyj�� teraz, od razu? - Tak, chc�, tylko nie mam poj�cia, jak si� tam dosta�. - Och, to �aden k�opot. Czy m�wi pan z budki telefonicznej? -Tak. - Wi�c prosz� wykr�ci� numer: zero, zero, dwa, sze��, zero. - Tylko tyle? - Tak. I prosz� trzyma� s�uchawk� przy uchu. To wszystko by�o zupe�nie zwariowane. Ale przymnajmniej gdy federalni przyjd� po niego, znajd� wariata, a nie zwyk�ego, za�amane- go faceta. Nakr�ci� wskazany numer i czeka� ze s�uchawk� przy uchu. Najpierw rozleg� si� gwizd, potem Artur poczu� si� jako� dziw- nie, jakby to nie s�uchawka, a malutka prze�roczysta o�miornica przy- lgn�a mu do twarzy. Spr�bowa� j� oderwa�, ale jego r�ce zosta�y te� wci�gni�te do tego niewidzialnego czego�. Kiedy s�uchawka wci�- ga�a go ca�ego, zacz�� krzycze�. Rozdzia� 5 To wci�ganie do s�uchawki telefonicznej by�o naprawd� niezwy- k�ym prze�yciem. Na szcz�cie nie trwa�o d�ugo i zaraz znalaz� si� w jakim� dziwnym miejscu. Mia�o wygl�d zwyk�ego, ziemskiego ho�u z recepcj�: ciemnobr�zowe �ciany, pod�oga wy�o�ona lino- leum, rozproszone sufitowe o�wietlenie, kt�re nieprzyjemnie mi- gota�o. - Nale�a�o to ustali� - us�ysza� kobiecy g�os. Siedzia� w sk�rzanym fotelu przed biurkiem, naprzeciwko ko- biety obfitych kszta�t�w, ubranej w nakrochmalony bia�y fartuch. Twarz mia�a szerok�, inteligentn�. Ogromne piersi pod fartuchem sprawia�y wra�enie wykonanych ze stali. Grube przeguby, w�osy na wierzchu d�oni i �lad w�s�w dope�nia�y ca�o�ci. - Jestem siostra Hulga. Pan wyrazi� �yczenie przybycia do nas? - Tak. - Artur zebra� si� w sobie z godn� pochwa�y skwapliwo- �ci�. - Gdzie ja jestem? Pytam tylko dla cel�w informacyjnych. - W Domu Bog�w, albo, m�wi�c �ci�le, w Kosmicznym Og�l- nodost�pnym Domu Spoczynku dla Starych, Ubogich i Niedo��nych Duch�w i Bog�w. Czy w�a�nie tu chcia� si� pan dosta�? - Tak, oczywi�cie. Musia�em si� tylko upewni�, �e jestem we w�a�ciwym miejscu. Nawet ma�e zwarcie w sieci po��cze� mo�e zro- bi� dziwnego psikusa. Rozgl�da� si� po recepcji i w�cha� wszechobecny zapach goto- wanej kapusty. - To tutaj udaj� si� bogowie, kiedy sko�cz� sw�j pobyt na ze- wn�trz? - spyta� z szerokim gestem, by wygl�da� na znawc�. Przy- najmniej mia� nadziej�, �e tak to wygl�da�o. - Tak, faktycznie niekt�rzy tu przychodz�. - Z w�asnego wyboru? - Na og� nie. Wielu przebywa na zewn�trz tak d�ugo, �e potem nie s� ju� w stanie zadba� nawet o siebie. - My�la�em, �e bogowie s� nie�miertelni i niezniszczalni. - S�, oczywi�cie. Ale niech pan zrozumie, jak to jest z duchami i bogami. Ziemscy ludzie my�l�, �e nie�miertelno�� oznacza mo�li- wo�� dzia�ania w niesko�czono��. -A nie jest tak? - To nie takie proste. - Siostra Hulga pokr�ci�a g�ow�. - Fi- zycznie, oczywi�cie, b�g czy bogini mo�e �y� w niesko�czono��. Ale bogowie poddani s� straszliwej presji umys�owej i psychicz- nej. - Ca�e to kr�cenie si� po komnatach niebieskich? - powiedzia� domy�lnie. Siostra Hulga spojrza�a ostro. - Tu chodzi o co� znacznie powa�niejszego. Kiedy si� jest bo- giem, wszystkie ludzkie my�li, nadzieje, marzenia i obawy bij� w nich bez ustanku. Bogowie odczuwaj� bezpo�rednio uczucia swoich wy- znawc�w. To stanowi ogromne obci��enie. - Nie wiedzia�em. - Wszystkie te modlitwy i pro�by ludzi zbieraj� swoje �niwo. Na pocz�tku sprawy wygl�daj� pi�knie. Wi�kszo�� bog�w pozwala, aby zalewa�y ich uczucia wyznawc�w. Ale po jakim� czasie to si� staje nie do zniesienia. Zaczynaj� by� chorzy od tej codziennej pa�sz- czyzny wys�uchiwania desperackich pr�b, a w wi�kszo�ci przypad- k�w nie s� w stanie w niczym pom�c. - Tego si� nie spodziewa�em. S�dzi�em, �e bogowie mog� wszystko. - Teoretycznie tak. Ale w praktyce moc boga jest ograniczona przez moc innych bog�w, a tak�e Uk�ad o Honorowym Post�powa- niu Bog�w, kt�ry stwierdza, �e �aden b�g nie mo�e przeciwstawia� si� dzia�aniom jakiegokolwiek innego boga w odniesieniu do ludzi. Moc boska jest r�wnie� ograniczana przez zasady �ycia ludzkiego. - Jakie zasady �ycia ludzkiego? - My�la�am, �e to jest oczywiste dla ka�dego. Zasady �ycia ludz- kiego stanowi�, �e, z niewidoma wyj�tkami, cz�owiek musi �y� z tym co go spotyka, upora� si� z tym, lub zosta� przez to pokonanym. -1 to s� te zasady �ycia ludzkiego? - Tak, w�a�nie. -1 dlatego ludzie umieraj�. - Artur nie by� w stanie wykrzesa� z siebie wiele sympatii dla bog�w. - Umieraj�, i to w czasie tragicznie kr�tkim, z punktu widzenia bog�w. - To rzeczywi�cie musi by� ci�kie dla bog�w, widzie�, jak umie- raj� ich wyznawcy. Hulga nie zauwa�y�a sarkazmu w s�owach Artura. - Bogowie �yj� d�u�ej ni� �miertelni. Maj� wi�cej czasu na roz- my�lania. Czasami co� zwraca ich uwag�, ale kiedy decyduj� si� podj�� dzia�ania, najcz�ciej cz�owiek ju� nie �yje. Praca w tak ogra- niczonych ramach czasowych denerwuje bog�w. - Zadziwiaj�ce, �e jednak czasami udaje im si� co� zrobi� dla ludzi. - Staraj� si�, jak mog�, przynajmniej wi�kszo�� z nich. Ale na- le�y pami�ta�, �e bogowie s� w stanie robi� wyj�tki jedynie dla bar- dzo niewielu. B�g ma znacznie wi�cej spraw na g�owie ni� tylko k�opoty swoich wyznawc�w. Prawd� m�wi�c, wielu bog�w w ko�cu zaczyna nienawidzi� ludzi, bo ludzie ci�gle tylko czego� chc�, ci�gle wyci�gaj� r�ce w b�agalnym ge�cie, ci�gle narzekaj� na to, co maj�. - No tak, chyba ma pani racj� - przyzna� Artur. Czu� si� ju� troch� niezr�cznie, ale w dalszym ci�gu chcia� tego, po co tu przy- szed�: cudownego ocalenia, co dla boga powinno by� absolutnie proste. - W ka�dym razie to bardzo mi�o, �e chce pan odwiedzi� jedne- go z bog�w, kt�rzy mieszkaj� tu u nas, w Domu Bog�w. Ich krewni s� zadziwiaj�co niedbali i prawie nigdy ich nie odwiedzaj�. Znajdzie pan kilku pensjonariuszy na werandzie, a pozosta�ych na trawniku. Mo�e pan rozmawia� z ka�dym, oni s� naprawd� bardzo mili. Pro- sz� i�� tymi drzwiami, prosto przed siebie. Kiedy pan b�dzie got�w do powrotu, wytelefonuj� pana z powrotem na Ziemi�. Artur wyszed� z recepcji. W dalszym ci�gu czu� si� nieswojo, ale zdecydowany by� za�atwi� spraw�. Przeszed� przez du�� sal� ba- low�, z krzes�ami zestawionymi pi�trowo pod jedn� ze �cian i pu- stym podium. Na podium widnia� wyblak�y napis: �Dzi�, o dziewi�- tej wieczorem uniwersalnego czasu gwiezdnego wyst�pi trio Zizi �wiat�o Niebios". Przez uchylne drzwi wyszed� na oszklon� weran- d�. Za oknami werandy wida� by�o zielony trawnik. Na trawniku, w fotelach na k�kach siedzia�o sporo os�b, a jaki� cocker spaniel biega� w k�ko. Ale jego uwag� przyci�gn�� stary, owini�ty w pled m�czyzna. Siedzia� ze dwa metry od niego w fotelu na biegunach i ko�ysa� si� powoli ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Artur podszed� do niego z rosn�cym podnieceniem. To pierwszy b�g, z jakim kiedykolwiek zetkn�� si� twarz� w twarz. Kiedy� ten b�g musia� by� nie byle kim. W dalszym ci�gu mia� postaw� rzymskiego imperatora albo aktora dramatycznego. Ale te- raz by� stary i wyniszczony, jak jaki� niegdy� wspania�y budynek, obecnie zawalony, w ruinie. Artur zakaszla� znacz�co, ale b�g nawet nie podni�s� wzroku. Patrzy� na niewielki, czaro-bia�y ekran telewi- zora, na kt�rym m�ode dziewczyny ze skrzyd�ami, ubrane w bia�� gaz�, ta�czy�y w powietrznym balecie. - Ee... bardzo przepraszam. B�g obr�ci� sw� szlachetn� g�ow� i zmarszczy� brwi. - Taa, cojes? Obok fotela na biegunach na stoliku sta�a du�a butla z napisem: �Eliksir �ycia, tylko do cel�w leczniczych". Artur pomy�la�, �e b�g musi ju� by� nie�le zaprawiony. Niewa�ne. Prze�kn�� �lin� i rozpo- cz�� przemow�: - Jestem tutaj obcy i chcia�bym spyta�... - Czy pan jest bogiem? - przerwa� mu b�g. -Nie. Jestem �miertelnikiem. - Tak w�a�nie my�la�em. Ja jestem bogiem, wie pan? - Tak, to wida� od razu. - Prawd� m�wi�c, jestem tutaj jedynym prawdziwym bogiem. Reszta, to tylko zgraja przem�drza�ych demon�w. W�a�ciwie nie powinienem by� tutaj, wie pan? -Nie? -Artur powiedzia� to w spos�bjak mia� nadziej�, ujmuj�cy. -Nie. W swoim czasie by�em kim� wi�cej ni� po prostu bogiem. By�em panem wszech�wiata. - Utkwi� wzrok w Arturze. -1 co pan na to powie? - Imponuj�ce. - Ale moi zazdro�ni krewniacy wsadzili mnie tutaj, �eby m�c si� zabawia� z dziewczynami. A teraz co pan na to powie? - Szokuj�ce. -Nie ma w tym nic szokuj�cego. Krewniacy bog�w zawsze zaba- wiaj� si� z dziewczynami. Szokuj�ce jest to, �e zdj�li mnie z tronu i zamkn�li tu, abym wegetowa� z t� zgraj� przem�drza�ych demon�w. - To rzeczywi�cie przykre - przyzna� Artur i, widz�c mo�liwo�� skierowania rozmowy na swoje sprawy, doda�: - Ale ja tu przysze- d�em zaoferowa� panu okazj� do dzia�ania. - He, co m�wisz? - B�g z�o�y� d�o� w tr�bk� przy uchu. - Nie s�ysz� ju� zbyt dobrze. - Okazja do dzia�ania - powt�rzy� g�o�niej Artur. - Dzia�anie? Co masz na my�li? - Powr�t do �wiata ludzi i okazj� do zrobienia dobrego uczyn- ku. Spe�nienie �yczenia. Tego rodzaju rzeczy. - Powr�t do �wiata? Ch�opcze, musia�by� by� bardzo g�upi, gdy- by� serio my�la�, �e kiedykolwiek wr�c�, �eby zn�w pe�ni� boskie funkcje. Tu daj� dobrze je�� i niczego wi�cej nie potrzebuj�. Stary b�g zas�uguje na troch� odpoczynku, nie uwa�asz? - Oczywi�cie. Ja tylko pomy�la�em... skoro pan m�wi�, �e... -Nie zwracaj uwagi na to, co m�wi�. Lubi� oszukiwa�. Nie wi- da� tego? - A sk�d pan wie, �e lubi pan oszukiwa�? Przecie� to jest przeci- wie�stwo samo w sobie i nie mo�na by� tego �wiadomym. - No, no, nie b�d� za m�dry. - Przepraszam. - Czasami mam chwile pe�nej jasno�ci my�lenia, jak ka�dy inny. - Rozumiem. - A teraz id� st�d ch�opcze, zanim ci z�ami� kark. Co za lekko- my�lno�� ! Prosi� mnie, jedynego prawdziwego boga w tym idiotycz- nym miejscu, �ebym znowu podda� si� strumieniom i strza�om ci�- kiego ... ci�kiego... - Losu - podpowiedzia� Artur. B�g patrzy� na niego przez chwil�. - Id� st�d, m�dralo - poradzi� wreszcie - p�ki jeszcze mo�esz. Spr�buj nam�wi� innych, ale nie wyobra�am sobie, �eby kt�ry� z nich by� na tyle g�upi, by spe�ni� twoj� egoistyczn� pro�b�. - Tak, panie, przepraszam. Popr�buj� gdzie indziej. - Artur szyb- ko opu�ci� werand� i wyszed� na trawnik. Trawnik by� g�sty i starannie strzy�ony. Cocker spaniel szczek- n�� ostro dwa razy, pobieg� za r�g budynku i znikn��. Artur wszed� na brukowan� �cie�k� prowadz�c� pomi�dzy fontannami do �licz- nej, niewielkiej altany. W altanie zobaczy� boga o pot�nej posturze, w szkockim berecie i bladozielonej szpitalnej pi�amie. Le�a� na le- �ance, plastikowa rurka wychodzi�a mu z boku szyi. Lekko skin�� Arturowi g�ow�. - �adny dzi� dzie� - zagai� Artur. - Co za r�nica. - Tak, ale dzi� jest naprawd� przyjemnie. - Mo�e i by tak by�o, gdyby komu� tutaj zale�a�o na cholernych przyjemno�ciach. - Tak, to prawda. Wielki b�g spojrza� na Artura. - �miertelny? - Owszem - odpar� Artur. - A pan jest bogiem? - Oczywi�cie. - Bardzo boli? - spyta� Artur patrz�c na plastikow� rurk�, bie- gn�c� do niewielkiego urz�dzenia, kt�re cicho fuka�o. - Drobiazg - wyja�ni� b�g zwi�le. - Nie s�dzi�em, �e bogowie podlegaj� zranieniom tak samo, jak �miertelni. - Rzeczywi�cie nie podlegaj�, ale istniej� takie rzeczy, jak cho- roby psychosomatyczne. - Ach, tak. - Artur prze�kn�� kilka razy �lin�. - Nie przypusz- czam, �eby pan chcia� st�d wyj��, prawda? - Nie. Po co mia�bym wychodzi�? - No, m�g�by pan odzyska� ca�� swoj� dawn� chwa��, jak to powiedzia� poeta. - Jaki poeta? - Nie pami�tam jego nazwiska. - Ja pami�tam wszystko. Nawet w najlepszych chwilach wcale nie by�o tak wspaniale. Ludzie pisz� mn�stwo g�upot na temat przy- jemno�ci bycia bogiem. - Ale jednak musia� pan mie� chwile rado�ci. B�g spiorunowa� go wzrokiem. - Co ty, u diab�a, mo�esz o tym wiedzie�? - Nic nie wiem, absolutnie nic. To by�o tylko domniemanie, za- stanawia�em si�... - Nad czym? - Zastanawia�em si�, czy mo�e chcia�by� skorzysta� z okazji do dzia�ania. To by�aby wspania�a rzecz. - Artur postanowi�, �e te� b�- dzie si� zwraca� do boga przez �ty" - O co ci chodzi? - Czy m�g�by� zrobi� dla mnie cud? By�bym niezmiernie wdzi�czny. -Ha! - S�ucham? - Powiedzia�em ha. - Tak my�la�em. A czy to znaczy to, co ja my�l�? - A co ty my�lisz? - �e nie jeste� zainteresowany. -1 bardzo s�usznie! Je�li my�lisz, �e jakikolwiek mieszkaj�- cy tutaj b�g b�dzie zainteresowany powrotem do tego boskiego �ycia pe�nego po�piechu i wrzawy, to jeste� g�upszy ni� ci si� wydaje. - Nie chcia�em ci� obrazi�. - Nie martw si�. I tak by�by� ju� dawno martwy, zanim ja bym si� zdecydowa� co� dla ciebie zrobi�. W ponurym nastroju Artur poszed� dalej. Po obu stronach �cie�- ki inni bogowie i boginie le�eli na szezlongach albo siedzieli w fote- lach i wpatrywali si� w dal. Wygl�dali tak staro i odpychaj�co, i spra- wiali wra�enie tak zm�czonych, �e nie mia� serca im przeszkadza�. Doszed� w ko�cu do �ciany z mi�kkiego bia�ego materia�u. Wy- gl�da�a jak bia�a mgie�ka. Ju� mia� w ni� wej��, gdy jaki� g�os ostro go powstrzyma�. - Hej ty, tam! Uwa�aj, gdzie idziesz! Artur cofn�� si� i spojrza� do ty�u. Zobaczy� wysokiego, bardzo szczup�ego m�czyzn� w szarym kombinezonie i zielonej, we�nia- nej koszuli. M�czyzna pcha� przed sob� kosz na �miecie zaopatrzo- ny w k�ka. - Bardzo przepraszam. Nie wolno mi tam wej��? - Mo�esz i�� gdzie chcesz, ale je�eli tam p�jdziesz, to spadniesz z kraw�dzi. - Z jakiej kraw�dzi? - Po prostu, z kraw�dzi, a st�d jest daleko do sta�ego gruntu. Artur spojrza� w mgie�k�. Rozesz�a si� na moment i zobaczy�, �e �cie�ka ko�czy si� nagle jak uci�ta, a za kraw�dzi� jest tylko czy- sty lazur nieba, ci�gn�cy si� bez ko�ca. - Nie ma nawet por�czy ochronnej. - Artur a� si� cofn��. - Ci tutaj nie potrzebuj� por�czy. - Jest pan bogiem? - Nie, do cholery. Dbam tu o teren. - To znaczy, jest pan ogrodnikiem? - Mo�na to tak nazwa�. Artur ponownie spojrza� za kraw�d�. Zobaczy�, �e trawa spo- czywa na grubej warstwie chmur. - Jakim cudem wygl�da to jak sta�y grunt? - To nie dzieje si� samo z siebie. Dwa razy w tygodniu sprysku- j� teren Ze-Stalaczem. -Czym? - To taki �rodek. Zestala przestrze�. Wszystko si� do niego klei. Czy pan jest nowym bogiem? -Nie. Jestem �miertelny i wracam do domu. Zrezygnowany wraca� do recepcji. Poprosi siostr� Hulg�, aby go wytelefonowa�a do domu. Te rozmowy z bogami by�y deprymu- j�ce, ale i tak stanowi�y od�wie�aj�cy powiew dla takiego idealisty w widzeniu b�stw, jakim by� Artur. Na trawniku zobaczy� jeszcze wielu innych bog�w, ale w�a�ciwie i tak wiedzia�, �e od nich otrzyma tak� sam� odpowied� jak poprzednie. Wr�ci� na werand�, przeszed� obok boga o wygl�dzie rzymskie- go imperatora, kt�ry nawet na niego nie spojrza�, i wszed� do sali balowej. Postanowi� si� podda�. Wr�ci do domu, zaczeka na policj�, na federalnych, na s�d i wyrok. Ju� widzia� stra�nik�w w Raiford, innych wi�ni�w i kamienio�om, kiedy nagle us�ysza� co� w rodzaju �szszsz". Rozejrza� si�. Nie zobaczy� nikogo. Ruszy� dalej w swoj� drog� krzy�ow� do recepcji, kiedy zn�w rozleg� si� ten sam g�os, tym ra- zem czysto i wyra�nie: �szszsz". Popatrzy� ostro�nie wok� siebie, ale nadal nikogo nie by�o. - Czy kto� tu co� m�wi? - Tak, ja. -Kim jeste�? - Nazywam si� Lefi, b�stwo gier. - Nie widz� ci�. Jeste� niewidzialny? - Co za cymba�. Po prostu wysy�am m�j g�os. - Aha. A sk�d go wysy�asz? - Obr�� si� w lewo, przejd� przez drzwi, id� do ko�ca korytarza i tam skr�� w prawo. Artur poszed� zgodnie ze wskazaniami i doszed� do schod�w prowadz�cych w g�r�. - A teraz? - Wejd� po schodach. - Wolno mi? - Hej, ty! Jestem bogiem i m�wi� ci, co masz robi�. Czego jesz- cze chcesz? Artur poszed� schodami, potem kr�tkim korytarzem do drzwi. Na drzwiach widnia� napis: UWAGA! ANI KROKU DALEJ! ODDZIA� DLA PACJENT�W O ZMIENNYCH NASTROJACH. PACJENCI MOG� BY� GWA�TOWNI. Artur zatrzyma� si�. - Tu jest napisane, �ebym nie szed� dalej. - A ja ci m�wi�, �eby� nie zwraca� na to uwagi i wszed�. - Ale pisz�, �e mo�e to by� niebezpiecznie. - S�uchaj, kole�. - W g�osie wyczuwa�o si� rozdra�nienie. - Nie- bezpieczne mo�e by� te� wstanie z w�asnego ��ka. Jeste� �miertel- nikiem znajduj�cym si� w sytuacji bez wyj�cia, prawda? - No c�, to prawda. - No, to w�a�. To twoja ostatnia szansa, dziecino. Ale, oczywi- �cie, decyzja nale�y do ciebie. Artur zawaha� si�, pomy�la� o kamienio�omie. Zagryz� wargi i otworzy� drzwi. Za drzwiami ci�gn�� si� d�ugi korytarz. -