Harlan Thomas - Klątwa Imperium 1 - Cień Araratu

Szczegóły
Tytuł Harlan Thomas - Klątwa Imperium 1 - Cień Araratu
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Harlan Thomas - Klątwa Imperium 1 - Cień Araratu PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Harlan Thomas - Klątwa Imperium 1 - Cień Araratu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Harlan Thomas - Klątwa Imperium 1 - Cień Araratu - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 THOMAS HARLAN Klatwa Imperium #1 Cien Araratu Strona 4 Przełożył Janusz Ochab Prószyński i S-ka Tytuł oryginału: THE SHADOW OF ARARAT Copyright © 1999 by Thomas Harlan AU Rights Reserved Projekt okładki: Piotr Łukaszewski Redakcja: Jacek Ring Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub Korekta: Mariola Będkowska Łamanie komputerowe: Ewa Wójcik ? ISBN 83.7337.955.x Fantastyka Wydawca: Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 Druk i oprawa: Drukarnia Naukowo-Techniczna SA Warszawa, ul. Mińska 65 Dla mamy i taty, którzy wysłali mnie w tę długą i krętą drogę. Dzięki! DELFY, ACHAJĄ: 710 AB URBE CONDITA (31 p.n.e.) Greczynka podniosła ręce. Jedwabny fioletowy woal zsunął się powoli na ziemię, odsłaniając jej blade, królewskie oblicze. W półmroku wąskiego pokoju błysnęły błękitne oczy. Na blade ramiona kobiety spływała kaskada kruczoczarnych włosów. Dym ze szczeliny unosił się wokół niej, kiedy stanęła w błagalnej pozie. Daleko za nią, na skąpanej słońcem plaży przed świątynią, dudniły głucho bębny. Czekała cierpliwie i spokojnie. Wreszcie, kiedy nieregularny rytm bębnów wsączył się w jej krew, a gorzki dym oszołomił ją i pozbawił sił, w ciemności zalegającej za blaskiem ognia poruszyła się jakaś postać. Błysnęły kosmyki białych włosów. Pomarszczone palce dotknęły krawędzi zardzewiałego trójnogu z brązu. W dymie pojawiła się jakaś twarz, a królowa z trudem stłumiła grymas przestrachu. W odróżnieniu od jarmarcznych pokazów w Siwie, tutaj nie było wspaniałego chóru kapłanów odzianych w szaty przetykane złotą nicią i obszywane perłami, nie było monumentalnych budynków i kopulastych sklepień z granitu, a tylko wąski ciemny pokój w maleńkim budynku ustawionym na stromym zboczu greckiego wzgórza. Jednak w Siwie przemówieniu wyroczni nie towarzyszył paraliżujący strach. Tutaj sybilla była stara i pomarszczona, w jej pozbawionych wyrazu oczach tlił się tylko posępny czerwony odblask płomieni migocących w skalnej rozpadlinie. Usta staruchy się poruszyły, lecz nie wypłynął z nich żaden dźwięk. Powietrze zadrżało, a Strona 5 królowa poczuła z przerażeniem, że słowa docierają prosto do jej umysłu, formują się, kompletne i czyste, w jej myślach. Zadrżała i cofnęła się o krok, dłońmi łapała powietrze, bezskutecznie usiłując zatrzymać potok obrazów. Krzyknęła ze strachu i rozpaczy. Pusta twarz rozpłynęła się ponownie w ciemności za trójnogiem i szczeliną. Ogień buchnął obłokiem iskier, a potem nagle zgasł. Królowa leżała na szorstkich kamieniach posadzki, szlochając w bezsilnej złości, kiedy do komnaty wbiegli strażnicy, by zobaczyć, co się jej stało. Wizja ukazała jej to, co pragnęła zobaczyć, a nawet więcej. Strona 6 16 NA POŁUDNIE OD PANAPOLIS, PROWINCJA EGIPTU: 1376 AB URBE CONDITA p I hłopiec szedł w mroku, ciemny kształt jego głowy odcinał się od \Sbladego blasku Drogi Mlecznej. Chude nogi okrywała przykusa, ręcznie tkana bawełniana spódniczka. Wspiął się na wierzchołek wydmy. Za piaszczystym grzbietem rozpościerało się zachodnie pustkowie, skąpane w zimnym, srebrnym blasku księżyca. Chłodny wiatr, przesycony gorzkim zapachem pustyni, pomarszczył koszulę chłopca i odrzucił długie warkocze z jego twarzy. Chłopiec oddychał głęboko, czując, jak jego serce wypełnia się ciszą. Uśmiechnął się do siebie, a potem roześmiał głośno i obrócił w miejscu, pozwalając, by wielka kopuła nieba zatoczyła krąg nad jego głową. Ujrzał wielki, oślepiająco biały księżyc, a potem krystalicznie czystą rzekę gwiazd, wiry i prądy Zodiaku. Westchnął głęboko i roześmiał się ponownie. Ruszył sprintem wzdłuż grzbietu wydmy, czując, jak mięśnie nóg napinają się i odpychają go od ziemi przy każdym kroku. Nabierał coraz większej prędkości, wydłużył krok i wreszcie, gdy dotarł już na skraj wydmy, wybił się w powietrze. Zawisł na moment w ciemności, smagany zimnym wiatrem. Długie warkocze uderzyły go w plecy, kiedy spadał w mrok. Uderzył z impetem w powierzchnię wody. Czuł, jak ciepła, mroczna wilgoć rozstępuje się pod jego stopami, potem dotknął piaszczystego dna. Wystrzelił w górę, wynurzył się nad powierzchnię i odrzucił głowę do tyłu. Gwiazdy mrugały do Dwyrina spomiędzy wielkich liści palm. Chłopiec przekręcił się na plecy i niespiesznie podpłynął do porośniętego trzcinami brzegu. Pochwycił jakąś gałąź zwieszoną nisko nad wodą i wynurzył się z dopływu Ojca Nilu. Wycisnął wodę z warkoczy i ułożył je na ramionach. Potem zdjął ciężką od wody i oblepioną wodorostami tunikę. Owionął go zimny wiatr, lecz Dwyrin nawet tego nie poczuł. Nim wszedł w wąską wyrwę w gęstwinie przybrzeżnych trzcin, obejrzał się za siebie, na szeroką wstęgę Nilu. Prawie pół mili otwartej wody, sunącej w ciszy pod bladym okiem księżyca. Na przeciwległym brzegu migały żółte światła wioski. Dwyrin sięgnął do przewiązanej sznurem torby, by sprawdzić, czy nie zgubił pomarańczy. Uspokojony ruszył ścieżką na południe wzdłuż brzegu rzeki. Za wąskim pasem pól i palm wznosiły się potężne kamienie i głazy, usytuowane na długim jęzorze wzgórz, który wbijał się niczym strzała w Nil. Tutaj właśnie, gdzie przed wiekami rzeka ustąpiła górom i otoczyła je szerokim łukiem, ludzie Starego Królestwa wznieśli budowlę z kolumn i ogromnych obelisków. Dwyrin wspinał się na Strona 7 gruzy znaczące miejsce, gdzie runęła północna ściana świątyni. Nad zboczem górowała ogromna kamienna postać o twarzy na wpół zniszczonej przez pustyń Strona 8 17 ny wiatr. Dwyrin przeskoczył nad masywnym, kamiennym ramieniem i przecisnął się pod zwalonym posągiem. Nad głową miał teraz łukowate sklepienie wieńczące długie szeregi kolumn. Podłoga usłana była piaskiem i odłamkami kamieni. Dwyrin szedł w stronę szerokiego podwyższenia znajdującego się przed świątynią. Trzy kamienne postaci zasiadające na tym właśnie podwyższeniu patrzyły na północ, w dół Nilu, w stronę odległej delty i ich starożytnego królestwa. Pośrodku zasiadał brodaty król. W skrzyżowanych na piersiach rękach trzymał popękane i zniszczone insygnia władzy. Po lewej stronie znajdowała się królowa- kocica, jego patronka, o twarzy zastygłej w kamiennym uśmiechu. Ktoś odrąbał jedno z jej spiczastych uszu, pozostawiając ciemną, poszarpaną plamę na gładkiej powierzchni granitu. Dwyrin zawsze jej unikał, gdyż długie ręce zakończone były pazurami, a do tego wydawała mu się zimna i wyniosła. Zwrócił się więc ku posągowi potężnie umięśnionego mężczyzny z głową jastrzębia, zasiadającego po prawej ręce króla. Wspiął się na kolana rzeźby i usadowił między fałdami kamiennej tuniki, zwieszając nogi nad krawędź. W dole Nil z cichym chlupotem toczył swe wody. Dwyrin zaczął obierać pomarańcze, jedną po drugiej, czekając, aż Re wróci z krainy cieni. Jadł owoce powoli, plamiąc sokiem palce i usta. Były cierpkie i słodkie jednocześnie. Dwyrin dotarł wreszcie do terenu szkoły, dysząc ciężko. Sandały związane rzemykami na szyi chłopca obijały się o jego plecy. Przeskoczył jednym susem niski płot okalający ogródki warzywne i wbiegł na podwórko. Z dala, znad wybielonych dachów dobiegał poranny śpiew mnichów. Re dopiero wysunął się zza horyzontu, ale Dwyrin zabawił zbyt długo w starej świątyni, rzucając odpryśnięte kawałki łupków z podwyższenia na zielonobrunatne wody rzeki. Chłopcy stajenni przyglądali mu się z rozbawieniem, kiedy pędził przez podwórze do tylnej bramy ogrodu. Rozpędzony, doskoczył do kamiennej ściany, uchwycił się górnej krawędzi, podciągnął i przerzucił ciało na drugą stronę. Wylądował na miękkiej trawie po drugiej stronie muru i przetoczył się na plecy, by zamortyzować upadek. Poderwał się do biegu, przemknął wzdłuż długiego szeregu kolumn okalającego ogród i zatrzymał przy drzwiach sypialni młodszych uczniów. Z wnętrza dobiegało głośne chrapanie Nubijczyka, który spał na samym końcu szeregu łóżek. Dwyrin rozejrzał się jeszcze raz dokoła, potem uchylił lekko drzwi i wśliznął do środka. Zdjął tunikę, teraz już całkiem suchą, i powiesił sandały na kołku przy drzwiach. Grube drzwi z trzciny po drugiej stronie sali otworzyły się powoli, a senną ciszę Strona 9 przerwał stukot laski nauczyciela uderzającej o bladoróżowe płytki. Dwyrin zastygł w bezruchu. Widział, że mistrz Ahmet od Strona 10 18 wrócił się, by powiedzieć coś do przechodzących obok starszych chłopców. Nie zajrzał jeszcze do sali. Dwyrin rzucił się na podłogę i przetoczył pod najbliższą pryczę. Galat, który na niej spał, przekręcił się z boku na bok. Tymczasem laska nauczyciela znów zaczęła stukać o podłogę, potem uderzyła w stopy chłopca leżącego na pierwszej pryczy po przeciwległej stronie sali. Ten przetarł zaspane oczy i podniósł się ociężale z łóżka. Dwyrin przesunął się pod następną pryczę, potem pod kolejną. Niestety, jego łóżko znajdowało się po drugiej stronie przejścia, w połowie sali. Przesunął się do przodu na brzuchu, sprawdzając jednocześnie, gdzie zatrzymał się nauczyciel. Gdy znalazł się wreszcie naprzeciwko swej pryczy, zerknął ostrożnie na przejście. Mistrz stał odwrócony plecami od łóżek, pod którymi ukrywał się Dwyrin. Chłopiec sięgnął do zwiniętej tuniki i wyciągnął z niej skórki pomarańczy. Z bijącym sercem czekał, aż mistrz ponownie się odwróci, a potem pchnął zbite w jedną kulę obierki pod sąsiednie prycze. Kula potoczyła się pod łóżko Kylluna, uderzyła bezgłośnie o drewnianą nogę i rozsypała na podłodze u wezgłowia pryczy. Dwyrin podciągnął nogi pod siebie i wysunął ostrożnie spod łóżka. Mistrz stanął obok Kylluna i uderzył go lekko w odsłoniętą stopę. Potem zamarł na moment w bezruchu i zmrużył oczy, przyglądając się śmieciom rozsypanym obok łóżka. Nie namyślając się długo, postąpił o krok do przodu i pochwycił zaspanego Kylluna za wielkie, opalone na brąz ucho. –Ach tak! Więc to ty jesteś tym łajdakiem, który zakradł się do sadu świętych mnichów! – Kyllun nie zdążył nawet wrzasnąć, gdy laska uderzyła go ze świstem w pośladki. – Zapewniam cię, że nie zrobisz tego więcej, mój chłopcze! – krzyczał mistrz, prowadząc go na drugą stronę pokoju i wymierzając kolejne razy. Kyllun wył już na cały głos. Korzystając z okazji, Dwyrin przemknął przez otwartą przestrzeń między szeregami pryczy. Wreszcie znalazł się we własnym łóżku. Bezpieczny. Zawodzenie Kylluna obudziło pozostałych chłopców, także Patroklusa, który spał obok Dwyrina. Sycylijczyk przyglądał się Dwyrinowi z niesmakiem, kiedy ten wśliznął się pod bawełniany koc i ułożył wygodnie. –Jesteś mi winien deser – syknął Patroklus, odrzucając koc i przeciągając długimi, szczupłymi palcami przez swe ciemne proste włosy. – Możesz wstać, i tak nikt już nie śpi – wyszeptał do Dwyrina. Ten odpowiedział mu głośnym chrapnięciem i przewrócił się ostentacyjnie na drugi bok, wysuwając spod koca jedną stopę. Patroklus pokręcił tylko głową i przetarł zaspane oczy. Mistrz powrócił do sali i zatrzymał się przy pryczy Dwyrina. Spojrzał na ułożoną w Strona 11 niedbałej pozie postać chłopca i otworzył szerzej swe ciemne, przypominające kształtem migdały oczy, gdy jego wzrok spoczął na odsłoniętej stopie ucznia. Laska zadrżała lekko w jego oliwkowej dłoni. Strona 12 19 –Panie Dwyrin – przemówił łagodnym tonem. – Czas wstać i pozdrowić Re, gdy ten zaczyna swą długą wędrówkę przez niebiosa. Dwyrin znów zachrapał i schował głowę pod cienką, wypchaną słomą poduszkę. –Och, Dwyrin… Wstawaj, ty leniwy, dwulicowy złodzieju i oszuście! – ryknął mistrz i zdzielił chłopca laską po nogach. Dwyrin wystrzelił z łóżka niczym strzała. Ręka mistrza błyskawicznie dopadła jego czerwone, piegowate ucho i wywlokła go na przejście między łóżkami. Dwyrin zawył, kiedy laska wylądowała ze świstem na jego pośladkach. –Młodzi ludzie, którzy wymykają się w nocy na zewnątrz – warknął mistrz – powinni oczyścić stopy z trawy, nim wrócą do sypialni! –Au! Au! Au! – wykrzykiwał raz po raz Dwyrin, prowadzony przez długi pokój. Pozostali chłopcy patrzyli ze zdumieniem, jak ich rudowłosy kolega zostaje wepchnięty do pokoju mistrza na końcu sypialni. Mistrz odprawił Kylluna ruchem głowy. Sycylijczyk wymknął się na zewnątrz, rozcierając obolałe ucho i spoglądając z nienawiścią na Dwyrina. –No dobrze, młody mistrzu Dwyrinie – powiedział mistrz, zamykając za sobą drzwi. – Pozwolisz, że przypomnę ci, jak karzemy za kradzież, opuszczenie szkoły bez zezwolenia i ściągnięcie niesprawiedliwej kary na innego ucznia. Dwyrin przełknął ślinę i pochylił głowę. Wreszcie nadszedł koniec dnia, okręt Re chował się za zachodnimi wzgórzami, by rozpocząć podróż przez ciemność. Dwyrin podniósł głowę znad misy stojącej w kuchni, by spojrzeć na niebo i przecinające je złoto-fioletowe smugi, które powoli przechodziły w granat. Zza drzwi wyszli dwaj kucharze, nieśli kolejny ładunek brudnych misek i kubków. Umęczony Dwyrin ujął w czerwone, obolałe dłonie puste wiadro i ruszył ciężkim krokiem w stronę studni. Po raz kolejny ujął w dłonie uchwyt kołowrotu i opuścił wiadro w zimną, ciemną przestrzeń. Usłyszał odległy plusk i znajome bulgotanie wody. Oparł się o kołowrót i czekał, aż wiadro napełni się po brzegi. Blask zachodzącego słońca złocił jego miedzianorude włosy. Z podwórza dobiegł go radosny śmiech; koledzy skończyli właśnie kolację i udawali się na wieczorne zajęcia. – Hej, Dwyrin! Dzięki za zmywanie! Nad ścianą ukazały się uśmiechnięte szeroko twarze Patroklusa i Kylluna. Każdy z nich trzymał w dłoni deser; ociekające miodem ciastko. Dwyrin nie mógł patrzeć na ich zadowolone miny. Pokazał im język i zaczął wyciągać wiadro ze studni. Szło mu ciężko, mimo że wysiłek zmniejszał kołowrót i krążki. Tymczasem jego koledzy zniknęli za ścianą i z głośnym śmiechem pobiegli do swych zajęć. Dwyrin zaklął pod Strona 13 nosem, wyciągając pełne wiadro ze studni. Mogłem zostać w domu i robić to samo, pomyślał gorzko. Żeby zostać taumaturgiem, trzeba się sporo nadźwigać… Strona 14 20 Postawił wiadro na ramieniu i pojękując z bólu, wrócił do kuchennej misy. Kapłani znów wrócili z jadalni, napełniając zlew kubkami, miskami i szerokimi tacami. Dwyrin westchnął ciężko i wylał zawartość wiadra do misy. Święci mnisi i kapłani, szczególnie ci, którzy potrafią przyzywać wiatr czy pioruny, powinni chyba umieć pozmywać po sobie! Księżyc stał już wysoko na niebie, kiedy Dwyrin wrócił chwiejnym krokiem do sypialni. Myślał już tylko o miękkim łóżku. Umył się w miednicy stojącej na końcu sypialni, najdalej od pokoju mistrza. Ręce drżały mu ze zmęczenia, jego umysł był otępiały. Wreszcie dotarł do łóżka, wsunął się pod koc i okrył nim aż po czubek głowy. Schowany pod poduszką pozwolił sobie na chlipnięcie. Ale tylko na jedno: Patroklus na pewno nasłuchiwał z sąsiedniego łóżka. Swędziała go noga. Podrapał się. Swędział go lewy bok. Podrapał się. Coś łaskotało go w brzuch. Wyskoczył z łóżka, czując, jak zaczynają go piec całe nogi. Odrzucił koc i skrzywił się ze złością, ujrzawszy pokrzywy i rzepy, którymi usłane było jego łóżko. Z pryczy Patroklusa dobiegł go cichy śmiech. Dwyrin resztką sił powstrzymał wściekłość i nie rzucił się nań z pięściami. Podniósł koc, starając się nie zgubić ani jednej pokrzywy czy ostu, i wyszedł cicho z sypialni. Ręce i ramiona bolały go na samą myśl o wyciąganiu ze studni kolejnego wiadra. Pewne sprawy, pomyślał, pochylając się nad tarą do prania, muszą się zmienić. Mistrzowie uczą nas tyle, że potrafimy przywołać ledwie muchę, mruczał sam do siebie. Jak mogę… Znieruchomiał na moment, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Nagle nie czuł się już taki zmęczony. ROMA MATER, ITALIA p I ienka smuga światła przebiła się przez chmury, okrywając blado\^/ szarym blaskiem twarz młodej kobiety w poplamionej, niebieskiej szacie. Nie zważając na gęsty tłum wypełniający wąską alejkę, przepychała się między żebrakami, woźnicami, rzeźnikami niosącymi przewieszone przez ramiona świńskie łby, i edylami po służbie, by wreszcie dotrzeć na drugi koniec alejki. Kichnęła, wciągnąwszy kurz szerszej ulicy, potem szybko przeszła między dwiema grupami rozmodlonych kapłanów. Nieśli mnóstwo chorągiewek i figurek, a do tego czynili ogromny hałas za pomocą trąbek, bębnów i grzechotek. Wierni postępowali powoli ulicą, śpiewając i modląc się na wzór swych kapłanów. Dotarłszy na drugą stronę traktu, pod daszek sklepu z ciastami, wsunęła pod połatany kaptur niesforny kosmyk złotych włosów i rozejrzała Strona 15 się dokoła. Strona 16 21 Pół przecznicy dalej stał Nikos, skrywając pokrytą kilkudniowym zarostem twarz pod szerokim rondem słomkowego kapelusza. Pochwyciwszy jej spojrzenie, skinął głową, a potem dotknął kciukiem ronda. Nieprzeciętny wzrost – miała prawie sześć stóp – pozwalał jej śledzić go wzrokiem, kiedy wmieszał się w tłum i przepychał powoli w jej stronę. Z dala doleciał głos trąb i gongów. W dzielnicy Subura panował zaduch, powietrze przesycone było aż nazbyt znajomym smrodem. Thyatis odwróciła głowę, spoglądając na drugą stronę alei. Do tłumu dołączały wciąż kolejne grupy wiernych, blokując ruch i zmuszając dziewczynę do ciągłego lawirowania między ludźmi. Tłum przerzedził się, kiedy droga skręciła w brudną dzielnicę farbiarzy. Cienkie nozdrza dziewczyny zadrżały, kiedy uderzył w nie smród skwaśniałego moczu. Wzdrygnęła się, jakby pod wpływem chłodu, gdy wróciły do niej na moment gorzkie wspomnienia. Prychnęła zdegustowana i odsunęła od siebie złe myśli. Jej przejrzyste, szaroniebieskie oczy otworzyły się szerzej, kiedy dojrzała Persa. Stał w wejściu do garbarni, jakby zupełnie nieczuły na straszliwy odór bijący z łukowatych okien nad drzwiami. Był niezbyt wysoki, miał trochę ponad cztery stopy wzrostu. Zdobiona paciorkami czapka przylegała ciasno do jego głowy, na ramionach leżała starannie udrapowana turkusowa szata obwiedziona karmazynowa taśmą. Rozmawiał ze śniadolicym, ponurym mężczyzną w brązowym skórzanym fartuchu i brązowych butach z cielęcej skóry. Przemawiając, Pers raz po raz wskazywał na drugą stronę ulicy, na ciąg zamkniętych sklepów z tkaninami. Jego nadgarstki oplatały złote bransolety, o które opierały się mankiety dziewiczo białej koszuli. Brwi Rzymianki powędrowały mimowolnie do góry, kiedy spojrzała na jego bufiaste jedwabne spodnie. Była zaskoczona, że garbarz, pochodzący z pewnością ze starej rzymskiej rodziny, w ogóle chciał rozmawiać z tym zepsutym bogaczem ze Wschodu. Odwróciła się i naciągnęła kaptur na głowę. Na jej plecy opadła kaskada gęstych złotych włosów, przytrzymywanych tylko przez dwie bawełniane tasiemki. Spoglądając w prawo, by nie wzbudzić podejrzeń Persa stojącego po jej lewej ręce, przeszła przez ulicę. Prawą ręką rozpięła klamrę peleryny. Peleryna zsunęła się nieco z jej opalonych ramion, co przyciągnęło wzrok garbarzy pracujących w pobliżu. Rzymianka uśmiechnęła się do najbliższego, lecz przelotny grymas pełnych czerwonych ust nie sięgnął zimnych oczu, toteż młody robotnik odwrócił wzrok. Dłonią skrytą pod ubraniem wyjęła krótki miecz z pochwy przywiązanej do prawej nogi. Lewą ręką pochwyciła połę peleryny i naciągnęła ją na siebie. Prawa strona ubrania przesunęła się do tyłu, odsłaniając krótką, bawełnianą tunikę, fragment Strona 17 gładkiej, opalonej na złoty odcień nogi, buty z irchy sięgające niemal do kolan oraz miecz, który trzymała jakby od niechcenia między kciukiem i palcem wskazującym Strona 18 22 prawej dłoni. Niespiesznym krokiem szła wąskim, wyłożonym cegłami chodnikiem prowadzącym do garbarni. Pers, żywo gestykulujący i wykrzykujący coś do garbarza, w ogóle jej nie widział. Gdy od ofiary dzieliło ją ledwie parę kroków, kątem oka dojrzała jakiś ruch. Thyatis odskoczyła w lewo i wpadła na dwóch niewolników niosących dwie wielkie bele egipskiej bawełny. W ścianę garbarni, tuż obok Rzymianki, uderzyła włócznia. Pers i garbarz odwrócili się w jej stronę zdumieni. Rozwścieczona Thyatis odrzuciła pelerynę i wysunęła miecz przed siebie niczym stalowy język. Pers otworzył szeroko oczy i usta, ozdobione eleganckim wąsikiem i kozią bródką, a potem wrzasnął przeraźliwie i rzucił się do wnętrza budynku. Nie tracąc czasu na rozglądanie się za Nikosem czy którymkolwiek innym z jej partnerów, Thyatis skoczyła za nim. Przez moment biegła na oślep, ale wkrótce jej oczy przywykły do półmroku i dojrzała turkusową szatę Persa znikającą za rogiem na półpiętrze, przy końcu wąskiego holu. Trzema susami pokonała schody i wybiegła zza rogu, wpadając do bielonego pokoju pełnego stołów i zdumionych urzędników. Okiennice po drugiej stronie pokoju trzasnęły głośno, kiedy Pers wyskoczył na zewnątrz przez okno. Za oknem znajdował się wąski ceglany balkon wychodzący na podwórze garbarni. Przestrzeń między budynkami wypełniały ciasno stoły i wielkie kadzie, z których muskularni, półnadzy mężczyźni wyciągali mokre, śmierdzące skóry, używając do tego kołków zakończonych hakami. Z kadzi buchał gęsty gryzący dym. Thyatis przebiegła przez balkon, pochylając lekko głowę, by nie zahaczyć o sznury, na których wisiały mokre prześcieradła i koce. Pers, który dotarł na drugą stronę balkonu, przystanął na moment, rozejrzał się dokoła, a potem skoczył do przodu, rozkładając szeroko ręce. Rzymianka dotarła na skraj balkonu i wskoczyła w wąską smugę światła przedzielającą chaotycznie rozstawione budynki dzielnicy grabarzy. Podobnie jak Pers chwyciła się grubego sznura, podtrzymującego szyld rozwieszony między garbarnią i budynkiem po drugiej stronie alejki. Przez moment widziała pod sobą rzekę zdumionych twarzy, potem uderzyła w okno zasłonięte owczą skórą i przy akompaniamencie trzasku łamanej futryny wylądowała we wnętrzu pokoju. Wpadła prosto w stertę brudnej pościeli, potem uderzyła w połamane resztki łóżka. Błyskawicznie przetoczyła się na plecy, wykonując jednocześnie szerokie cięcie mieczem, jej ostrze nie natrafiło jednak na żaden przedmiot. Ogromny, czarny mężczyzna, który musiał wcześniej wyskoczyć z rozbitego łóżka, krzyknął ze strachu Strona 19 i cofnął się pod ścianę, przewracając nocny stolik i wazę z wodą. Thyatis zerwała się na równe nogi i bez chwili namysłu dopadła do wyjścia; zasłona, która pełniła tu niegdyś funkcję drzwi, leżała teraz zerwana i zdeptana na podłodze. Strona 20 23 Thyatis nawet na nią nie spojrzała, podobnie jak na brudne ściany i pokrytą matami podłogę, które natychmiast zniknęły z pola jej widzenia. Twarz Rzymianki wykrzywiał wściekły grymas, choć ta nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. Biegła przez wąski korytarz, mijając szereg niskich otworów drzwiowych. Na końcu korytarza znajdowały się schody niknące w ciemności wypełnionej dymem. Thyatis wbiegła na wyszczerbione stopnie, okazało się jednak, że przejście blokują jakieś stare szafy i puste słoje. Przeklinając głośno, zeskoczyła ze schodów i pobiegła w stronę wejścia, w którym zasłona odsunięta była na bok. Pokój zajęty przez nagiego legionistę i poirytowaną prostytutkę przemknął przed oczami Thyatis, kiedy dopadła jednym susem okna i schowawszy miecz do pochwy, pochwyciła otwarte skrzydła okna, podciągnęła się i wysunęła na zewnątrz. Stopy Thyatis uderzyły w pochyły dach, kryty dachówką. Próbowała zachować równowagę, lecz dachówki zatrzeszczały niczym pękająca pokrywa lodu, a Rzymianka się po nich zsunęła. Wymachując dziko rękoma, zdołała w ostatniej chwili pochwycić się gzymsu. Przez moment wisiała na jednej ręce, piętnaście stóp nad namiotami biedaków zamieszkujących tę okolicę, potem zdołała zaczepić nogę o krawędź dachu i wciągnąć się na górę. Gdy tylko poczuła się bezpiecznie, rozejrzała się dokoła, lecz nigdzie nie dostrzegła Persa. Stare wdowy i przybysze z obcych krajów mieszkający na podwórzu budynku przyglądali jej się z dołu ze zdumieniem. –Na Hekate! – zaklęła. Chwiejąc się nieco, stanęła na stromym dachu i przebiegła spojrzeniem po oknach i dachach najbliższych budynków. Nic. Odwróciła się do okna, z którego patrzył na nią rozbawiony, młody legionista i jeszcze młodsza prostytutka. Thyatis skrzywiła się ze złością. Odwróciła się błyskawicznie, kiedy z tyłu dobiegło ją trzeszczenie dachówek. Po drugiej stronie dachu, obok muru okalającego ogród, znajdowało się podobne okno, z którego wygramolił się właśnie Pers, pozbawiony już czapki i drogiej jedwabnej szaty. Zbiegł ciężko po dachu i zeskoczył na krawędź muru. Thyatis gwizdnęła głośno, przyciągając uwagę wszystkich zgromadzonych w ogrodzie. –Garść denarów za jego głowę! – krzyknęła Rzymianka, przysiadając na piętach i szykując się do skoku. – Oszukiwał mnie w kości! W ogrodzie podniósł się krzyk i zamieszanie, kiedy bezrobotni poskramiacze zwierząt, płatne płaczki i ich leniwi mężowie zerwali się do biegu, skuszeni obietnicą zapłaty. Thyatis zeskoczyła na ziemię i ruszyła sprintem przez ogród. Pers, nie zważając na ścigający go tłum, szedł po murze z kruszących się, lepionych z błota cegieł, mając przy tym szeroko rozłożone ręce, co pomagało mu utrzymać