9217
Szczegóły |
Tytuł |
9217 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9217 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9217 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9217 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot
Zmartwychwstanie na Wall Street
Poci�g do gry na gie�dzie jest niczym hazard - nie zna granic. Prawdziwy makler sprzeda dusz� diab�u, byleby za�atwi� przeciwnika i zagrabi� jego spekulacyjne zyski. A propos duszy... Czy wierzycie w ich w�dr�wk�?
Przypu��my, �e dusza ka�dego z nas reinkarnowa�a ju� wielokrotnie. Czy mo�e to mie� dla nas praktyczne znaczenie, je�li nic z poprzednich wciele� nie pami�tamy i za ka�dym razem zaczynamy od pocz�tku, jak ta przys�owiowa tabula rasa? W�tpliwe. A nawet gdyby by�o inaczej, to i tak zda�oby si� to psu na bud�, gdy�, szczerze m�wi�c, kto tak naprawd� uczy si� na b��dach, nawet tych w�asnych?
Wyjmijcie mu protez�, szybko!
...- Daj� podw�jn� dawk�, puls zanika.
- Gdzie ten aparat? Uciskaj rytmicznie.
- Boj� si� po�ama� �ebra.
Richard otworzy� oczy, lecz zaraz je zamkn��. Obraz by� niewyra�ny, nieostry, jakby znajdowa� si� pod wod�. Kto� rytmicznie uderza� pi�ci� w jego tors.
- Raz, dwa, raz, dwa...
Czu� na twarzy ciep�y, zdyszany oddech. Chcia� pom�c... M�g� si� domy�li�, Laderman ju� od tygodnia chodzi� jak struty albo dla odmiany tryska� nieszczerym optymizmem. Bo�e, opasali czym� ciasno �ebra i teraz nie mo�e oddycha�.
- T�tno rwie si�... Szybciej... Co za kretyn blokuje dojazd do szpitala?
Spr�bowa� unie�� powieki, lecz b�l znowu pochwyci� serce i rzuci� go w wir po�yskliwych kszta�t�w... Jack, najlepszy przyjaciel, oszuka�, tak po prostu. To chyba sygna� klaksonu. Niech go kto� wy��czy, bo zwariuj�. Czy�by to koniec? Koniec wszystkiego...
- Nosze! Wyci�gaj... Elektrody, cholerne przylepce.
Spada�, rozpaczliwie i bezapelacyjnie, w studni� bez dna. Strz�py obraz�w wirowa�y w ob��dnej gonitwie. Chcia� odetchn��, lecz z przera�eniem poj��, �e nie ma ju� czym...
- Richard - us�ysza� szept. - Te akcje s� bezwarto�ciowe... warto�ciowe... owe...
Otworzy� oczy. P�mrok nie kry� ani �cian, ani przedmiot�w, ani niczego konkretnego. Jego �ja� unosi�o si� gdzie� w przestrzeni, w�r�d wielkich, nieokre�lonych cieni. Rozejrza� si� i dostrzeg� niewyra�n�, os�oni�t� p�aszczem posta�.
- Witaj, Richardzie Chadwick.
- Kim jeste�?
Nie czu� strachu, mo�e pewne zaciekawienie.
- Ostatnio nazywano mnie Brandon Knight.
- Ostatnio?
- No... - Wyczu� rozbawienie. - Dzisiejszego ranka. Teraz jestem twoim wprowadzaj�cym.
- Gdzie my jeste�my?
- Trudne pytanie. Gdzie� mi�dzy �przedtem� a �potem�.
- A jakie b�dzie �potem�?
- My�l�... - posta� jakby nads�uchiwa�a - �e wr�cisz.
- Teraz?
- Za par� dni. - G�os pocz�� si� oddala�. - Na razie jeszcze czego� chc� od Richarda Chadwicka.
Na powr�t zanurkowa� w w�ski prze�yk studni. Po�yskliwe kr�gi wirowa�y wok� g�owy, �ebra znowu zacz�y bole�.
- Jest! Jest... Wyra�ne skoki, wprowad� sond�.
- Uwaga, zaczyna wymiotowa�.
Co� d�awi�cego wstrz�sn�o jego cia�em, a g�ow� zala�y fale gor�ca. Ba� si�, �e zaraz zemdleje. Potrzebowa� pomocy, lekarza. Z wysi�kiem otworzy� oczy. Rozmazane postaci w spowolnionych ruchach przep�ywa�y na tle olbrzymich, jasnych lamp.
- Panie Chadwick, s�yszy mnie pan?
Spr�bowa� zogniskowa� spojrzenie, lecz okaza�o si� to ponad jego si�y. Zemdla�.
Pokoje szpitalne maj� co� z domk�w dla lalek - g�adkie, czyste i nienaturalnie porz�dne - obrzydliwo��. Chadwick z rezygnacj� obserwowa� pag�rkowate krzywe na monitorach aparatury. Wspomaganie od��czono z rana, zaraz po tym, jak objecha� dy�urnego lekarza. Siedz�cy na taborecie Ralph chrz�kn�� dyskretnie. Jak ka�dy dobry adwokat potrafi� by� cierpliwy - w ko�cu za to, do cholery, mu p�aci�.
- Dobrze. - Chadwick przesun�� na niego spojrzenie. - M�w jak zwykle, kr�tko i szczerze.
Adwokat u�miechn�� si� z przymusem.
- Sytuacja faktycznie wygl�da nieciekawie... - Klepn�� d�oni� w kolano. - Laderman pozbawi� pana ponad osiemdziesi�ciu procent aktyw�w. Kopalnie boksyt�w, do kt�rych kupna tak zach�ca�, obecnie warte s� pi�� procent wyj�ciowej ceny.
Umilk�, widz�c, �e chory otwiera z wysi�kiem usta.
- Powiedz, Ralph, jak on to zrobi�?
- Jak? Wystarczy�o, �e zatai� informacj� o klauzuli...
Chadwick podskoczy� na ��ku - irytacja najwyra�niej podwy�szy�a mu poziom adrenaliny.
- Nie gadaj bzdur! Pytam, jak ten gnojek, kt�rego sam wychowa�em, m�g� mi to zrobi�? Tak ordynarnie podpu�ci�. - Linie na monitorach zacz�y pulsowa�. - Przecie� nikt inny nawet nie by�by w stanie.
Ralph sta� ju� nad Chadwickiem, daj�c rozpaczliwe znaki siostrze, cierpliwie czekaj�cej za szyb�.
- Co za �obuz! Oszust! Rozumiesz?! - Potr�cony stolik przewr�ci� si� z brz�kiem.
- Tak, prosz� pana, tylko prosz� si� uspokoi�. - Linie wykres�w drga�y jak w gor�czce.
Kiedy unieruchomili mu rami� i zaaplikowali zawarto�� niewielkiej strzykawki, krzycza� dalej.
- Nie mo�na! Nie wolno pu�ci� p�azem!
Do separatki wpad� m�czyzna w kitlu, z ty�u zajrza�, zn�cony krzykiem, pos�ugacz. Ale ju� pierwszy rzut oka przekona� lekarza, �e atak min��. Z ponur� min� spojrza� na piel�gniark�.
- Przecie� prosi�em, aby pacjent dosta� przed rozmow� �rodki tonizuj�ce.
Pod nog� p�k�a mu z trzaskiem taca, str�cona ze stolika.
- To ja nie pozwoli�em. - Dobieg� cichy g�os Chadwicka. - Musz� mie� jasny umys�.
Zapad�a chwila milczenia, w ko�cu Ralph odci�gn�� lekarza w stron� okna.
- Jakie ma szans�?
- W tym stanie ka�dy, najmniejszy nawet stres...
- Wymownie spojrza� na monitory. - Niech jak najszybciej ureguluje swoje sprawy.
- Panie doktorze. - Siostra stan�a za ich plecami.
- Pacjent pana prosi.
Gdy podeszli, Chadwick u�miechn�� si� s�abo. Wygl�da� troch� lepiej.
- Mam jedno, nietypowe, pytanie.
- S�ucham.
- Podczas �mierci klinicznej - uni�s� d�o� - prosz� nie przerywa�, podczas takiej �mierci, pacjenci maj� omamy, widz� r�ne...
- Pan co� widzia�? - Lekarz okaza� si� bardziej kategoryczny, ni� na to wygl�da�.
- M�czyzn�. Twierdzi�, �e nied�ugo umr�, co ciekawsze...
- Panie Chadwick. - Lekarz opar� si� o kraw�d� jego ��ka. - Jako cz�owiek wykszta�cony powinien pan wiedzie�, �e podczas omdlenia, a co dopiero komy, niekt�re partie m�zgu pozostaj� niedotlenione. Zazwyczaj prowadzi to do uaktywnienia zdolno�ci projekcyjnych, manifestuj�cych si� w�a�nie w ten spos�b.
Siostra przy�o�y�a palec do ust...
- Zasn�� - szepn�a, wskazuj�c oczyma na drzwi.
M�czy�ni spojrzeli na sobie, w ko�cu lekarz zerkn�� na odczyty.
- Dopiero zasypia - mrukn��. - Chod�my. Je�li zdarzy si� cud, to jutro b�dzie w lepszej formie.
W drzwiach obr�ci� si� jeszcze do salowego.
- Prosz� doprowadzi� pok�j do porz�dku.
Pos�ugacz podrepta� po miot�� i szufelk�, ale kiedy nachyli� si� przy ��ku, aby pozbiera� skorupy, poczu� na sobie badawczy wzrok chorego. Otrzepa� d�onie i u�miechn�� si�. Chadwick nie zareagowa�. Pos�ugacz zerkn�� przez rami� na szyb� dy�urki.
- Pan naprawd� widzia� jakiego� typa?
Chadwick zmierzy� go uwa�nym spojrzeniem.
- Powiedzmy.
- Niech pan powie, to wa�ne.
-Czemu?
- No... - M�czyzna znowu nachyli� si� nad kawa�kami tacy. - Lekarze w to nie wierz�, aleja pozna�em jednego m�drego go�cia...
Umilk�, zdeprymowany milczeniem pacjenta, potem wzruszy� ramionami i zacz�� zamiata�. Dopiero gdy sko�czy�, pad�o ciche pytanie.
- S�ysza� pan kiedy� nazwisko Brandon Knight?
Dolna warga m�czyzny opad�a o dobry cal. Wida� by�o, �e je�li nie od�o�y szufelki, wszystko posypie si� na pod�og�.
- M�wi pan, Brandon Knight...
- Tak, s�ysza� pan o nim?
Cz�owiek boja�liwie przytakn��.
- Umar� dzi� rano na tym oddziale.
Chadwick przymkn�� oczy i d�u�sz� chwil� le�a� nieruchomo. W ko�cu prze�kn�� �lin�.
- Prosz� mi wszystko opowiedzie�.
Dom Chadwicka i otaczaj�ca go rozleg�a posiad�o�� warte by�y wi�cej ni� przeci�tny cz�owiek wydaje przez ca�e �ycie. A przecie� stary gie�dziarz mia� jeszcze spory zapasik akcji. Straci� wszystkiego nie wi�cej ni� osiemdziesi�t procent, nie wspominaj�c o kopalniach, kt�re kiedy�, przy zmianie koniunktury, mog�y by� jeszcze sporo warte. Ale Laderman wbi� sw�j zdradziecki n� w czulsze miejsce. To by�o prawie tak, jakby rodzony syn oszuka� Chadwicka, pluj�c na wszystko, co ich ��czy. Stary cz�owiek wiedzia�, �e jego dni s� ju� policzone, lecz tylko pozornie przystawa� na to bez protestu. Tam, w szpitalu, dojrza� nadziej�. Nie tyle nawet na przysz�e �ycie, co na sprawiedliw� zemst�. To go najbardziej poruszy�o.
Siedzia� teraz, podparty poduszkami, w swoim gabinecie i spogl�da� na posta� przy oknie. Cz�owiek obr�ci� si� i raz jeszcze zadziwi� Chadwicka. Mimo ciemnych oczu brwi i rz�sy mia� ca�kowicie bia�e.
- Nie ma w�tpliwo�ci. - Us�ysza� mi�kki g�os o dziwnym akcencie. - Umrze pan, ale zaraz potem Przedwieczne Ko�o sprowadzi pa�sk� dusz� z powrotem na Ziemi�.
- Rozumiem. - Dr��c� r�k� si�gn�� po kubek z herbat�. - Kim b�d�?
- Tego nikt nie wie. Z wizji, kt�r� pan opisa� i na podstawie moich studi�w - wskaza� roz�o�one na stole ksi�gi - wynika, �e zdarzy si� to niedaleko, pewnie w Stanach.
Z�y, �e herbata rozla�a mu si� po brodzie, d�u�ej formu�owa� kolejne pytanie.
- Je�li dobrze rozumiem, wejd�...
- Dusza wejdzie - poprawi� go cz�owiek.
- Tak, moja dusza znajdzie si� w ciele nowo narodzonego dziecka. Ale co z pami�ci�, umiej�tno�ciami?
- Oczywi�cie znikn�. Nikt nie pami�ta poprzedniego wcielenia.
- Nie... - Czu�, jak go ponosi starcza z�o��. - Wi�c wszystko to jest do dupy.
- Prosz� si� uspokoi�. Powinienem doda�: zazwyczaj.
Usiad� przed Chadwickiem, splataj�c palce d�oni. By�y szczup�e i zadbane.
- Prosz� pos�ucha�. Ju� od wielu lat usi�uje si� za pomoc� hipnozy leczy� przypadki ci�kiej amnezji. Czasami stanowi�o to jedyn� szans�. - U�miechn�� si� pogodnie. - Efekty okaza�y si� wcale obiecuj�ce, lecz nie w tym rzecz. Kt�ry� z hipnotyzer�w, przypominaj�cy pacjentowi wydarzenia sprzed kilku czy kilkunastu lat, postanowi� cofn�� si� do okresu sprzed jego narodzin. Wydawa� by si� mog�o, �e nie powinny si� pojawi� jakiekolwiek wspomnienia.
Chadwick, widz�c, jak trz�s� mu si� r�ce, podpar� nimi g�ow�.
- Ku zaskoczeniu terapeuty hipnotyzowani przez niego osobnicy zaczynali recytowa� �yciorysy ca�kowicie nieznanych os�b, i to dawno zmar�ych, np.: dziewczyny podejrzanej o czary i spalonej na stosie w XVII wieku, ch�opaka przejechanego przez pow�z w czasach Lincolna, robotnika z Chicago, ofiary postrza�u z okresu prohibicji...
Stary gie�dziarz da� znak, aby umilk�.
- Wszyscy zmarli �mierci� gwa�town�, wi�c co? - sapn�� ci�ko. - Mam si� obla� benzyn�?
Cz�owiek uni�s� ze sto�u ci�ki folia�.
- Nie w tym rzecz. Chocia� umrze pan w ��ku, mog� sprawi�, �e w nast�pnym wcieleniu odzyska pan obecn� posta�. - Dotkn�� wargami grzbietu ksi�gi. - Ma�o tego. Odzyska pan w pe�ni swoj� osobowo��, ze wszystkimi wspomnieniami.
Chadwick przymkn�� oczy. �y�ki pod pomarszczon� sk�r� powiek pulsowa�y nieregularnie.
- Ile? - spyta�.
- Trzy czwarte tego, co panu zosta�o.
Spojrzenie starego cz�owieka natychmiast sta�o si� nad wyraz przytomne.
- Po�ow�. - Ods�oni� pozbawione protezy resztki z�b�w. - Musz� przecie� zabezpieczy� swoj� przysz�o��.
Ralph sta� przy oknie, lecz tylko pozornie obserwowa� ogr�d. Przede wszystkim s�ucha� nier�wnego oddechu, dochodz�cego od strony ��ka. Wstydzi� si� swoich my�li, lecz z ut�sknieniem oczekiwa� chwili, kiedy zapadnie cisza. Pan Chadwick sta� si� ostatnio strasznie m�cz�cy.
- Jeste� pewien, Ralph, �e to dobry pomys�?
Z niech�ci� odwr�ci� g�ow�.
- Najlepszy, jaki umia�em wymy�li�. Ta ksi��ka z pewno�ci� stanie si� �wiatowym bestsellerem. Pa�skie nowe wcielenie b�dzie musia�o si� na ni� natkn��.
- Dobrze, Ralph, masz racj�. Mistrz twierdzi, �e wystarczy, abym cho� raz przeczyta� s�owo-klucz, a ca�a obecna pami�� powr�ci.
Adwokat ju� dawno nauczy� si� nie komentowa� poczyna� pryncypa�a, wi�c tylko pokiwa� g�ow�.
- Na pewno jest to lepsze ni� og�oszenie w prasie.
- Pami�taj - stary cz�owiek oddycha� z coraz wi�kszym trudem - jak tylko przyjd� do twojej firmy, macie mi pu�ci� film. Ten, kt�ry dzisiaj nakr�cili�my. Poda�em tam najistotniejsze fakty.
- Oczywi�cie. - Ralph, mocno ju� zm�czony t� ca�� histori�, przymkn�� oczy. - Ja, albo m�j nast�pca, uczynimy to niezw�ocznie. Umie�ci�em odpowiedni� klauzul� w testamencie.
- A paragraf o dziedziczeniu?
- Tak�e. - Cierpliwie znosi� te nieko�cz�ce si� indagacje.
Rz�enie Chadwicka przesz�o w nieprzyjemny �miech.
- Bo�e, Ralph, a co b�dzie, je�li urodz� si� �lepy?
- Chory z trudem machn�� r�k�. - Nie, �artuj�.
Rozleg�o si� pukanie. Ralph nacisn�� klamk�, wyjrza� na zewn�trz i wprowadzi� do �rodka m�odego bruneta o aparycji gwiazdy filmowej. Trudno uwierzy�, �e zrezygnowa� z kariery w Hollywood dla samej satysfakcji pracy w wydawnictwie - musia�o kry� si� w tym co� jeszcze. Nie sil�c si� na wst�py, od razu przyst�pi� do rzeczy.
- Pa�ska oferta stanowi dla nas spore zaskoczenie.
- Usiad�, nie czekaj�c na zaproszenie. - Pi��dziesi�t tysi�cy za zmian� tytu�u ksi��ki. Pan wie, �e autor pragn��, aby zosta�a wydana dwadzie�cia lat po jego �mierci?
Zgodnie ze swoim zwyczajem Chadwick zlekcewa�y� pytanie.
- Czy on istotnie by� taki znany?
- Znany? Przecie� to noblista, zdobywca wszystkich presti�owych nagr�d, kultowy pisarz, ludzie mdleli na jego pogrzebie. - Agent umilk�, chyba rozumiej�c niestosowno�� ostatniej uwagi.
Chadwick u�miechn�� si� pod nosem. To ju� nie mia�o dla niego �adnego znaczenia.
- Bardzo mi zale�y, aby powie�� wydano w wyznaczonym terminie pod moim tytu�em. - Zerkn�� na adwokata i czek sfrun�� na st�.
M�czyzna wzi�� �wistek do r�ki i przyjrza� si� podpisowi.
- Pan wie, �e to niezupe�nie legalne.
- S�dzi pan... Przecie� jemu to ju� oboj�tne.
- Mo�e i racja. - Czek pow�drowa� do portfela. - Zar�czam, �e za dwadzie�cia lat powie�� ujrzy �wiat�o dzienne pod tytu�em �O sancta simplicitas�.
Wyszed�, nie zamykaj�c za sob� drzwi. Ralph spojrza� na u�miechni�t� twarz Chadwicka, potem ponownie stan�� przy oknie.
- O �wi�ta naiwno�ci - powt�rzy�, t�umacz�c z �aciny. - Ma pan sk�onno�� do dramatycznych posuni��.
Nie s�ysz�c odpowiedzi, obr�ci� si� w stron� ��ka. Chadwick nadal u�miecha� si�, lecz czego� Ralphowi brakowa�o. Dopiero po chwili zrozumia�, czego. W pokoju panowa�a ca�kowita cisza.
B�ysk jakby tysi�ca fleszy i piekielny ucisk w skroniach. Prawie si� dusi�. Rozpaczliwie poruszy� r�koma i dopiero wtedy spostrzeg�, �e siedzi w fotelu.
- Dobra odpowied�! - Zahucza�o mu w g�owie.
Bo�e, co si� dzieje? Z wysi�kiem rozwar� powieki. Mimo ko�uj�cych czarnych plam dojrza� du�� sal� z kilkunastoma rz�dami foteli. Przed widowni� krygowa� si� m�czyzna z mikrofonem w r�ku. Co tu robi�? Jaka� my�l pr�bowa�a przebi� si� do jego �wiadomo�ci, lecz nie mog�a przybra� ostatecznego kszta�tu. M�czyzna z mikrofonem uni�s� w g�r� kanciasty przedmiot.
- To pierwszy egzemplarz wydanego po�miertnie dzie�a. Nasz go�� bezb��dnie odgad� autora po samym tytule. Brawo! To by�o piekielnie trudne pytanie.
Kaskada oklask�w zn�w zahucza�a mu pod czaszk�. Co to za maskarada, pomy�la�, dostrzegaj�c zawieszon� pod sufitem metalow� kratownic� z rz�dami reflektor�w. Opu�ci� wzrok, tak, z boku sta�y telewizyjne kamery. Studio?! Sk�d on w studiu? Pan Schneid go zabije, jak si� dowie. Chryste, jaki pan Schneid?
- Czekamy na ostatnie pytanie. - Konferansjer obr�ci� si� w stron� kulis. - Mog� pa�stwo telefonowa� jeszcze przez minut�.
Na sal� wkroczy�y cztery kuso ubrane dziewcz�ta z wysoko uniesionymi planszami. Na ka�dej tablicy widnia� numer telefonu. Gdzie jestem? Wbi� palce w skronie. Bo�e, ja nawet nie wiem, kim jestem?
- Widz�, �e nasz go�� jest w pe�ni skoncentrowany. Nic dziwnego, gra o g��wn� nagrod�. Nie jest to bynajmniej torebka pra�onej kukurydzy.
Widownia rykn�a �miechem. Przymkn�� oczy i z ca�ych si� spr�bowa� wywo�a� z pami�ci swoje nazwisko. Mocno, a� tak do b�lu... Critchfield. Wyp�yn�o i ju� mia� odetchn�� z ulg�, kiedy pojawi�o si� nast�pne: Chadwick. Nic nie rozumia�. Rozbrzmia� gong.
- Wylosowali�my numer 71. - Konferansjer wskaza� na �wietln� tablic�. - Jak widzimy, pod nim kryje si� Christine Coli, kt�ra dodzwoni�a si� do nas ju� drugi raz dzisiaj!
Sala zaklaska�a, lecz nawet tego nie zauwa�y�.
- Brawo, Christine. - Na tablicy powoli ukazywa�a si� tre�� zagadki. - To bardzo dobre pytanie. Ciekawe, czy nasz bohater, pan Critchfield, poradzi sobie.
Wi�c jednak Chritchfield, ale co z Chadwickiem?
- Ma pan p� minuty na odpowied�. Oto pytanie: Jakie by�o ulubione has�o Richarda Nixona w czasie kampanii i prezydentury? Powtarzam: ulubiony slogan Richarda Nixona. Przypominam, ma pan trzydzie�ci sekund.
Nie zastanawia� si�. Po prostu zna� odpowied�. Jak s�dzi�, ka�dy j� zna�.
- Prawo i porz�dek.
Og�uszaj�cy ryk fanfar wdusi� go w fotel. Z boku wybieg�a dziewczyna z laurowym wie�cem, odlanym z plastyku. Poprowadzi�a go ku konferansjerowi. Ten wraz z jakim� grubasem wr�czyli mu groteskowo powi�kszony, kolorowy czek. Og�uszony wybuchem entuzjazmu, dojrza� okr�g�� sum� pi�ciu tysi�cy dolar�w. Operacje gie�dowe, pomy�la� i przestraszy� si� nie wiadomo sk�d zaczerpni�tego skojarzenia. Jeszcze co� do niego m�wiono, gratulowano mu, wreszcie pogas�y �wiat�a i wszystko si� sko�czy�o.
Po kilku minutach sta�, ci�ko oddychaj�c, w korytarzu przy wn�ce z automatami. Dziewczyna ze studia samaryta�skim gestem poda�a mu puszk� coli. Stukaj�c z�bami o blach�, wypi� zawarto�� do dna. Potem, wymacawszy gar�� bilonu, poda� jej pi�� cent�w.
- Co to? - zdziwi�a si�.
- No... za col�.
- Wyg�upia si� pan...
- Dlaczego? - Pr�bowa� zebra� my�li. - Przecie� tyle kosztuje.
Zerkn�a na niego weso�o. Wida� by� w jej typie.
- Chyba za du�o uczy�e� si� do turnieju. Pi�� cent�w to mo�e kosztowa�a dwadzie�cia lat temu.
Jakie� klapki odmyka�y si� w jego g�owie. Wreszcie co� mu zacz�o �wita�
- Kt�ry mamy teraz rok?
S�dz�c z jej miny, by�a ju� pewna, �e to niekonwencjonalny podryw.
- 2003... �artujesz, nie wiedzia�e� o tym? Zrozumia� wszystko. Mocno u�ciska� zdumion� dziewczyn�, a potem z westchnieniem ulgi opad� na pulmana.
- Richardzie Chadwick vel Critchfield - powiedzia� p�g�osem. - Teraz wiesz, co czuje pierwszy podr�nik w czasie.
Monitor pokry�a �nie�na kaszka i Critchfield obr�ci� si� w sam raz, aby dojrze�, jak Ralph wyjmuje kaset�.
- Sukinsyn - sykn��.
- Prosz�...
Machn�� r�k� i wskaza� magnetowid.
- Przekopiowa�em film na ta�m� wideo - wyja�ni� adwokat. - To mniej k�opotliwe.
Schowa� kaset� i zerkn�� nerwowo na nieoczekiwanego go�cia. Nadal nie wiedzia�, jak rozmawia� ze swoim zmartwychwsta�ym chlebodawc�.
- Film by� niepotrzebny. - Critchfield zacz�� chodzi� po pokoju krokiem podra�nionego zwierz�cia. - Pami�tam wszystko, a tego drania, B�g mi �wiadkiem, za�atwi�.
Adwokat z uwag� obserwowa� m�odzie�cz� posta� pryncypa�a, w gestach i mimice wyczuwaj�c jednak co� fa�szywego.
- Je�li nawet bym w�tpi� - powiedzia� cicho - to teraz...
- A co? - Critchfield �ypn�� na niego z satysfakcj�.
- Wida�, �e si� wkurzam? Szlag mnie trafia, gdy pomy�l� o Ladermanie. Dla mnie to sta�o si� wczoraj.
Gwa�townie opad� na fotel i wyci�gn�� wygodnie nogi.
- Jutro, a najdalej pojutrze, m�j ukochany wsp�lnik dostanie kopa. - U�miechn�� si� szeroko. - Prosto w dup�.
- Jutro? - Adwokat obr�ci� si� gwa�townie. - Ma pan na niego haka?
- Od chwili, kiedy zapomnia� o paru kartkach podpisanych in blanco.
Mina Ralpha niezbicie �wiadczy�a, �e �aknie dalszych wyja�nie�.
- Wymy�li�em to jeszcze w poprzednim wcieleniu.
- Critchfield klepn�� si� w kolano, nie kryj�c zadowolenia.
- Jak wiesz, Laderman od lat podpada pod ustaw� antytrustow�, ale federalni nie mog� mu niczego udowodni�. Wi�kszo�� udzia��w kontroluje przez firm� w Kanadzie.
Oczy adwokata b�ysn�y nieco inteligentniej.
- Chodzi panu o ten uk�ad z Kaluz� i Susmanem?
- Naturalnie. Ca�a tr�jka powymienia�a akta w�asno�ci i oficjalnie, nawet gdyby kto� szpera�, dowie si� najwy�ej, �e Laderman ma w gar�ci du�y pakiet akcji koncern�w chemicznych.
- Kt�re akurat kooperuj� z Susmanem.
- Dok�adnie. Za to Kaluza trzyma �ap� na kopalniach, niezb�dnych Ladermanowi. - Critchfield si�gn�� po le��ce na biurku papierosy. - Ale to si� sko�czy...
- Jak pan to zrobi? - Adwokat podsun�� zapalniczk�.
M�ody cz�owiek mrugn�� szelmowsko - dok�adnie jak stary Chadwick - i z wyra�n� przyjemno�ci� zaci�gn�� si� camelem.
- Zobaczysz. - Wypu�ci� par� k�ek. - Powiedz, czemu w�a�ciwie tak wysoko wynaj��e� dla mnie mieszkanie.
Ralph zamruga�, wyra�nie nie mog�c nad��y� za zmian� tematu.
- Wysoko...? Nie rozumiem.
- To trzecie pi�tro, a tu nie ma windy.
Adwokat ze zdumieniem spojrza� na bicepsy Critchfielda, ostro zarysowane pod opi�t�, flanelow� koszul�.
- Ale po schodach...
- M�cz� si�. - Si�gn�� do kieszeni. - Niewa�ne, i tak zamierzam odkupi� moj� posiad�o��.
Rzuci� na blat kartk� wyrwan� z notatnika.
- Potrzebuj� tych informacji. - Ponownie si� zaci�gn��. - No i mo�esz ju� aran�owa� pierwsze spotkanie z Ladermanem.
Ralph przyjrza� si� li�cie i pokr�ci� g�ow�.
- Dla Ladermana b�dzie pan nowicjuszem. Ci�ko rozmawia si� z takiej pozycji.
Critchfield machn�� lekcewa��co d�oni�, a potem w jego wzroku pojawi�o si� rozbawienie.
- Wiesz... - strzepn�� popi� - �e gdybym by� kobiet�, to m�g�bym znowu straci� dziewictwo?
W czasie golenia nie zaci�� si� ani razu, lecz mimo to nie przekona� si� do wibracyjnego depilatora. Gdy odk�ada� maszynk�, znowu wyp�yn�a my�l, �e pan Schneid by�by z niego niezadowolony. Nie mia� poj�cia, kim by� ten cz�owiek w �yciu Critchfielda. Na szcz�cie, po pierwszym szoku w studiu, pami�� Chadwicka zdominowa�a �wiadomo�� poprzedniego u�ytkownika cia�a. Jedynie w odruchach, pewnych reakcjach odnajdywa� w sobie innego cz�owieka. Nie przeczy�, mia� pewne wyrzuty sumienia. Lecz po pierwsze, nie by�o innego wyj�cia, po drugie, jak t�umaczy� mistrz, Chadwick i Critchfield to r�ne strony tego samego jestestwa. Z czasem mieli si� stopi� w jedn� sp�jn� �wiadomo�� - dlatego musia� si� po�pieszy� z Ladermanem.
Z przyjemno�ci� w�o�y� nowy p�aszcz i zszed� do stoj�cego na parkingu mustanga. Zdecydowanie nie lubi� japo�skich modeli. Na najbli�szym skrzy�owaniu g�o�ny d�wi�k klaksonu zmusi� go do obr�cenia g�owy. Obok sta� na �wiat�ach poobijany ford z u�miechni�tym blondynem w �rodku.
- Cz�owieku, ale masz gablot�!
Na wszelki wypadek zrobi� porozumiewawcz� min�.
- Ale� wygra�e� szmalu w tym quizie? - Ch�opak pokr�ci� z podziwem g�ow�. - Nadawa�e� jak komputer. Schneid ka�demu o tym opowiada.
�wiat�a zmieni�y barw�, lecz nie m�g� przegapi� okazji.
- Kt�ry Schneid?
- Jak to kt�ry? Nasz kochany szef z marketu.
Na szcz�cie karc�ce d�wi�ki klakson�w uniemo�liwi�y dalsz� rozmow�. Pomacha� r�k� i przyspieszy�. Wreszcie dowiedzia� si�, co to za typ chodzi mu po g�owie. Musia� to by� niez�y choleryk, je�li tak zapad� mu w pami��.
Hotel, w kt�rym mia� spotkanie z cz�owiekiem zatrudnionym w australijskim ministerstwie handlu, nie zalicza� si� do zbyt wyszukanych. Niemniej gwarantowa� brak dodatkowych par niedyskretnych oczu. Zerkn�wszy na zegar w recepcji, Critchfield upewni� si�, �e ma jeszcze p� godziny. Rezygnuj�c z w�tpliwych urok�w pustego baru, wjecha� rozklekotan� wind� na swoje pi�tro. Jak si� spodziewa�, w pokoju klimatyzacja pracowa�a na p� gwizdka. Niezra�ony, wyj�� z teczki materia�y, do tapety przyklei� ta�m� dwie plansze, a na stole u�o�y� starannie biuletyny gie�dowe. Kiedy ju� zd��y� wrzuci� napoje do lod�wki i odwiedzi� toalet�, nie pozosta�o mu nic innego jak si��� przed telewizorem. Gdy przemiata� kana�y, jego uwag� zwr�ci�a twarz na ekranie - Laderman. Przez dwadzie�cia lat wy�ysia� i dorobi� si� paskudnych work�w pod oczami. Z du�� przyjemno�ci� odnotowa� te zmiany, a potem podkr�ci� g�os.
- ...stan�� przed komisj� senack�. Pewne zaskoczenie budzi fakt, �e pan Laderman bez �adnych nacisk�w wys�a� do nas i do prasy listy, w kt�rych oskar�y� siebie i dw�ch innych znanych przemys�owc�w o omijanie ustawy antymonopolistycznej.
Critchfield si�gn�� do ty�u i wymaca� puszk� piwa. Wpatrzony w ekran, zapomnia� jednak j� otworzy�. Laderman siedzia� nieruchomo, t�po wpatrzony w mikrofon. Jego adwokat mia� r�wnie nieszcz�liw� min�. Critchfield dobrze ich rozumia�. Nie mogli zaprzeczy� autentyczno�ci list�w, gdy� cz�� informacji dziennikarze zd��yli potwierdzi�. Nie mogli te� zaatakowa� czy przekupi� przeciwnika, gdy� go nie znali.
W og�lnym rozrachunku podrobione listy okaza�y si� znacznie gorsze ni� zwyk�y donos. Laderman zosta� spalony na gie�dzie, a Kaluza i Susman d�ugo mu tego nie zapomn�. T�umaczy� si�, �e listy zosta�y podrobione, nawet nie spr�buje. Przecie� ujawniono tam fakty, o kt�rych wiedzia�a jedynie ta tr�jka. Oczywi�cie, by� jeszcze czwarty, lecz ten nie �y� od dwudziestu lat. Critchfield zerwa� zawleczk� puszki, upi� g��boki �yk i wycelowa� palec w telewizor.
- To dopiero pocz�tek, dupku.
Jesie� tego roku przysz�a wcze�niej ni� zwykle, zmuszaj�c Critchfielda do porzucenia plan�w o wrze�niowych wakacjach. Lecz w ten dzie� nawet gradobicie czy wiadomo�� o lodowcu na East River nie zrobi�aby na nim wi�kszego wra�enia. P� godziny wcze�niej, po miesi�cach stara� i przygotowa�, podpisa� wreszcie umow� z Ladermanem. Sprzeda� mu te same kopalnie boksyt�w, kt�re kupi� przed laty. Teraz wystarczy�o tylko cierpliwie czeka�.
Wystawiaj�c twarz do ch�odnego wiatru, uzmys�owi� sobie, jak ci�ko znosi wizyty u eks-wsp�lnika. Par� razy mia� wra�enie, �e Laderman przygl�da mu si� podejrzliwie, jakby dostrzegaj�c pod cielesn� pow�ok� dwudziestolatka prawdziwego, starego Chadwicka. Na szcz�cie dzisiaj definitywnie zako�czy� spraw�. Wyj�� z kieszeni kluczyki i, mijaj�c przechodz�c� dziewczyn�, ruszy� do wozu.
- Hej, nie poznajesz mnie?
Zaskoczony, d�u�sz� chwil� nie m�g� skojarzy� u�miechni�tej buzi.
- Studio. - Pstrykn�� palcami. - Postawi�a� mi col�.
- Pami�tasz - ucieszy�a si�. - Czas na rewan�.
- S�usznie, mo�e pojedziemy do mnie?
W�z chyba nie sprawi� na niej wi�kszego wra�enia. Dopiero kiedy zajechali do jego dawnej rezydencji, zrobi�a wielkie oczy. Chocia� ostatni w�a�ciciel sprzeda� p� parku i zapu�ci� oran�eri�, wci�� by�o na co popatrze�.
- My�la�am, �e jeste� sprzedawc� w supermarkecie...
- By�em, ale bliski krewny zostawi� mi co nieco grosza i t� chat�.
Krewny... W�a�ciwie nie ma �adnej rodziny. Przypomnia� sobie zap�akan� twarz nowej matki. Kiedy si� wyprowadza�, sta�a w oknie i d�ugo patrzy�a za taks�wk�. Czuj�c na sobie wzrok dziewczyny, powr�ci� do otwierania zamk�w.
Dom sta� jeszcze niezamieszkany, Critchfield nie zd��y� nawet zatrudni� s�u�by. Id�c teraz g��wnym holem, dostrzega� zmiany, poczynione podczas jego dwudziestoletniej nieobecno�ci. Nowe obicia w salonie postanowi� zostawi�, a reszt� doprowadzi� do poprzedniego stanu. Jak ka�dy stary cz�owiek przywi�zywa� si� do przedmiot�w.
- Wytrawne - powiedzia�a, kiedy siedli.
Zadowolony z siebie, u�miechn�� si� do dziewczyny. Dobrze, �e rozpocz�� przeprowadzk� od wype�nienia zawarto�ci� barku. Ostro�nie, nieledwie z lubo�ci�, upi� z kieliszka. Tak... Potrzebowa� tego. Spojrza� na go�cia. Dziewczyna czu�a si� swobodnie, mo�e nawet za bardzo. Przegl�da�a kompakty pozostawione przez poprzednich w�a�cicieli. Jeszcze nie zd��y� odsprzeda� �mieci.
- O... bomba! - Wsun�a p�ytk� w odtwarzacz. - Zata�czymy?
Zaskoczony, da� si� wyci�gn�� na �rodek pokoju, lecz na tym poprzesta�. Melodia p�yn�a spokojnie, bez krzyk�w i dysonans�w, lecz na nic zda� si� krok tanga czy walca. Dziewczyna wirowa�a w jakim� nieskoordynowanym pl�sie, maj�cym jednak wewn�trzn� logik�. Nie mia� poj�cia, jak to nale�a�oby ta�czy�.
- Co? - Stan�a w p� kroku. - Nie lubisz tego?
Rozogniona ta�cem i zadyszana, nie przypomina�a ju� dziewczyny ze studia. By�a pi�kna. Czu�, �e jeszcze moment, a palnie co� g�upiego.
- Si�d� - mrukn��. - Ta�cz sama, dobrze ci idzie.
Okr�ci�a si� par� razy, lecz ju� bez przekonania. W ko�cu, �ciszywszy muzyk�, opad�a na fotel. Udaj�c, �e nie widzi wyrazu jej twarzy, nachyli� si� z butelk� w d�oni. Zakry�a kieliszek d�oni�.
- Masz zamiar sam tutaj mieszka�? - Powiod�a oczami po suficie i �cianach.
- Mo�e... - Pr�bowa� si� u�miechn��. - Dlaczego pytasz?
- Samotno�� �le dzia�a na nerwy.
- Czy to propozycja?
Ko�cz�c zdanie, zrozumia�, �e pope�ni� b��d. Dziewczyna odstawi�a niedopity kieliszek i wsta�a.
- P�no ju�. - Rozejrza�a si� za torebk�. - Nie lubi� po nocy je�dzi� metrem.
Wiedzia�, �e nie zdo�a jej zatrzyma� i dawno zapomniane uczucie �cisn�o serce. Nie s�dzi�, �e jeszcze kiedy� b�dzie mu na kim� zale�a�o. Go�� obudzi� dawno zatarte wspomnienia, dzi�ki czemu poj��, �e nie jest ani Chadwickiem, ani Critchfieldem, ale kim� nowym - tak jak zapowiada� mistrz. Nawet teraz odkrywa� w sobie nieoczekiwanie �wie�e spojrzenie. Patrzy� na meble, wydeptane chodniki i wiecznie te same boazerie. Jako Chadwick nigdy nie zastanawia� si� nad ich wygl�dem. Przyjmowa� zawsze, �e s� dobre, pasuj�ce do niego i jego �ycia. Teraz odkrywa� w sobie nowe, niedopowiedziane w�tpliwo�ci. To nie by�o takie z�e.
Kiedy wyszli na dw�r, z pobliskiego ogrodu dolecia� ci�ki zapach kwiat�w. Stan�li przy furtce.
- Mo�e jednak ci� odwie��?
Niemo pokr�ci�a g�ow�, a w jej oczach odczyta� jaki� smutek. - Poca�uj mnie - szepn�a niespodziewanie. Musn�� wargami jej czo�o. U�miechn�a si� melancholijnie.
- Wola�am - unios�a wzrok - jak by�e� sprzedawc�. Odesz�a. Patrzy� chwil� w g��b ulicy, a potem z hukiem zatrzasn�� furtk�.
- Najwa�niejszy jest Laderman - wycedzi�, zaciskaj�c z�by.
Czy na pewno? Opar� czo�o o zimny metal framugi i spojrza� na pokryte sepi� mroku niebo. Musia� uwa�a�, ostatnio wieczory by�y ch�odne. Przezi�bienie w jego wieku... Jakim wieku?!
Pod pochmurnym, jesiennym niebem park wygl�da� szczeg�lnie nieszcz�liwie. Tylko na jednej �awce tuli�a si� do siebie zab��kana para. Opu�ciwszy szyb�, Critchfield poczu� na twarzy podmuch wilgotnego wiatru. Ju� z samego rana dzie� przywita� go deszczem. Ci�kie, oleiste krople t�uk�y w okno, zach�caj�c do ponownego zapadni�cia w sen. Ale nie podda� si� i w��czy� dziennik.
Drobna, niby mimochodem rzucona przez spikera, uwaga sprawi�a, �e podskoczy� w ��ku. Chwil� smakowa� informacj�, a potem u�miechn�� si� szeroko. Wyprzeda� przez najsilniejsze mocarstwa strategicznych zapas�w boksyt�w natychmiast wywo�a�a �a�cuchow� reakcj� spadku cen. Chcia�by widzie� teraz min� Ladermana. Poufne rozmowy da�y Critchfieldowi dwa miesi�ce przewagi. Dobrze, �e ca�y kapita� wsadzi� w wykup nast�pnych kopalni, podsuni�tych p�niej perfidnie Ladermanowi. M�g� inwestowa� gdzie indziej, otwiera�y si� r�ne mo�liwo�ci, lecz zemsta jest rozkosz� bog�w. Najpierw rewan�, potem normalne interesy.
U�wiadomi� sobie, �e od d�u�szej chwili przygl�da si� dziewczynie na �awce. Gdy ch�opak j� ca�owa�, przymyka�a oczy, a d�onie b��dzi�y po jego kapturze. Jak nigdy namacalnie poczu� co� na kszta�t rozdwojenia ja�ni. Czy go naprawd� interesuje Laderman i porachunki sprzed lat? Po co rozdrapuje stare rany? Kurczowo zacisn�� palce na kierownicy. To zdrada! Reanimacja, szpital, �mier�, czy ju� zapomnia�?! I po jak� choler� stan�� akurat tutaj? Z w�ciek�o�ci� wdepn�� peda� akceleratora i, wyrzucaj�c spod k� fontann� b�ota, pomkn�� w stron� city. Nie m�g� si� jednak powstrzyma� od spojrzenia w lusterko. Ch�opak z dziewczyn� ca�owali si� nadal, nie zwracaj�c uwagi na reszt� �wiata.
Z piskiem opon zahamowa� przed biurem Ladermana. Wed�ug wst�pnych szacunk�w ten hochsztapler powinien dzisiaj straci� grubo ponad po�ow� kapita�u. Postanowi� sprawdzi� notowania bezpo�rednio z jego biura, a potem p�j�� i zobaczy�, jak stary kanciarz poci si� ze strachu i w�ciek�o�ci.
W sekretariacie, du�ej sali, gdzie z kilkunastu przepierze� zerka�y monitory, ustawiono dodatkowe stanowiska dla interesant�w. Wybra� najdalsze, ko�o donic z geranium. Aby uciec od typowego dla biura gwaru, nachyli� g�ow� nad konsol� i po��czy� si� z zapami�tanym internetowym adresem stron, podaj�cych gie�dowe notowania. Zaj�ty prze�ywaniem osobistego triumfu, dopiero po chwili odczyta� zawarto�� ekranu. Z niezrozumia�ych przyczyn tylko cz�� kopal� spad�a na �eb. Inne, w�r�d kt�rych odnalaz� ostatnie nabytki Ladermana, wyra�nie zwy�kowa�y. Wariactwo, absurd! Skasowa� odczyt i raz jeszcze spr�bowa� wybra� w�a�ciwe opcje. Z przej�cia myli� klawisze.
- Pan Critchfield, prawda? - Poczu� czyj� dotyk.
Szklanym wzrokiem dojrza� zbyt wyzywaj�co, jak na sekretark�, ubran� dziewczyn�. Jej zwisaj�ce warkoczyki nieprzyjemnie �askota�y mu twarz.
- Szef prosi.
Jak to mo�liwe? Gdzie pope�ni� b��d? Szed� za przewodniczk� jak oczadzia�y, chyba ze dwa razy potr�ci� kogo� na korytarzu. Przecie� wszystko przeanalizowa�! Dziewczyna otworzy�a drzwi do gabinetu.
- Prosz� wej��. - Rozparty w klubowym fotelu Laderman z lubo�ci� ubija� tyto� w fajce. - My�l�, �e chcia� si� pan ze mn� zobaczy�.
Namaca� por�cz i bezw�adnie opad� na krzes�o, czuj�c, �e brakuje mu tchu. Dobrze, �e klimatyzacja dzia�a�a bez zarzutu. Laderman ci�gn�� tymczasem swoje.
- By� mo�e uda�by si� panu ten brzydki numer, ale na szcz�cie uprzedzono mnie. - Poprawi� ustnik. - A tak w og�le, w jakim �wiecie pan �yje? Ka�dy interesuje si� nowymi technologiami, a pan chyba nawet gazet nie czyta.
Ze z�o�liwym grymasem uni�s� z biurka egzemplarz �Scientific American� z wyt�uszczonym tytu�em Nowe ogniwa s�oneczne.
- Gal, zapotrzebowanie na niego wzro�nie dziesi�ciokrotnie. - Przechyli� si� w fotelu, patrz�c na niego drwi�co. - Cz�sto wyst�puje z boksytami.
Dopiero teraz Critchfield zrozumia� wszystko. Jeszcze si� wiele b�dzie musia� o tym �wiecie nauczy�.
- Wiem - westchn�� ci�ko. - Moje kopalnie mia�y wysoki procent tego pierwiastka.
Laderman u�miechn�� si� uprzejmie, przypominaj�c Critchfieldowi - a w�a�ciwie Chadwickowi - �e ponownie przegra�. S�odki smak w ustach przyprawia� go o md�o�ci. Nie pozosta�o mu nic innego, jak wyj��.
- Kto pana uprzedzi�? - spyta� raptownie. - Ten cholerny Australijczyk?
- Och... - Laderman wzruszy� ramionami. - Przecie� to bez znaczenia.
Skrzypn�y drzwi i do pokoju wszed� z niepewnym u�miechem Ralph. Spojrzawszy uspokajaj�co w stron� Ladermana, po�o�y� d�onie na por�czy krzes�a.
- Masz prawo wiedzie�. To ja.
- Ralph! Dlaczego?!
- Nie wiesz? - Twarz adwokata �ci�� wyraz goryczy. - Zdoby�e� m�odo��, masz znowu dwadzie�cia lat, czego jeszcze chcesz? Odwetu? Forsy? Mnie te� co� si� nale�y.
- Bo�e, ty jeste� zazdrosny!
- Nie b�d� dzieckiem. Nigdy nie wierzy�em w w�dr�wk� dusz, lecz gdy wr�ci�e�... - Pokr�ci� w zadziwieniu g�ow�. - Tego by�o za wiele.
- O czym m�wicie? - Laderman, wyra�nie zdezorientowany, zdecydowa� si� wtr�ci�.
- O nim, Jack. - Ralph z gorzkim u�miechem wskaza� Critchfielda. - Pami�tasz Richarda Chadwicka? Z moj� pomoc� wyko�czy�e� go przed dwudziestu laty. Oto teraz siedzi przed tob�.
- Zwariowa�e�?
- Jasne. - Adwokat roz�o�y� r�ce. - Nigdy w to nie uwierzysz.
Critchfield milcza� d�u�sz� chwil�, rozumiej�c, �e jego obecno�� jest zbyteczna i nadto ju� groteskowa. Wsta�, a potem ostro�nie zamkn�� za sob� drzwi.
Zamy�lony przeszed� sekretariat i stan�� przy windzie. Jako� nie m�g� jej przywo�a�, wi�c poszed� w stron� schod�w. Oczekuj�c pora�ki Ladermana, poczyni� pewne posuni�cia, kt�re b�d� go teraz s�ono kosztowa�. Trudno, najwy�ej sprzeda posiad�o��. I tak mia� jej do��. Z pewnym zdumieniem spostrzeg�, �e mimo wszystko oddycha mu si� l�ej. Wreszcie rozliczy� si� z Chadwickiem, teraz mo�e dzia�a� na w�asne konto. A Laderman?... A pies go tr�ca�! Nabra� powietrza i skacz�c po dwa stopnie, zbieg� na ulic�. Ani razu si� nie potkn��.
- O, znowu si� spotykamy.
Zaskoczony, spojrza� w znajome oczy dziewczyny, a p�niej bezwiednie zacz�� si� u�miecha�. Wolno, wraz z tym, jak dawno skrywane my�li przebija�y si� do �wiadomo�ci.
- Podobam ci si�?
- Prosz�... - Parskn�a kr�tkim �miechem.
Czu�, jak dawno odk�adane decyzje rosn� w nim i nabieraj� konkretnych kszta�t�w.
- To by� �art, rozumiesz. Ten dom nie nale�y do mnie.
- W podnieceniu �yka� s�owa. - Wuj da� pod opiek�, wyjecha� na wyspy... Przepraszam za wszystko.
Spojrza�a na niego odrobin� cieplej.
- No i co?
- Jeste� cudowna! - krzykn��, gdy� w�a�nie wariacki pomys� zal�g� si� w jego g�owie. - Pomo�esz mi?
- Kiedy? Teraz?
- To potrwa tylko moment. - �mia� si� jak sztubak, kt�remu wpad� do g�owy pomys� na zabawny figiel.
- Mam z moim wujem na pie�ku.
Poci�gn�� j� za sob�. W rekordowym tempie przebiegli schody i wymin�li wstaj�c� od biurka sekretark�.
- Jak... jak masz na imi�? - wydysza� przed gabinetem Ladermana.
- Ewa - odpar�a, na wp� rozbawiona, na wp� przestraszona. - Czy ty dobrze si� czujesz?
- Jak nigdy. - Zagarn�� j� ramieniem i wpadli razem do �rodka.
Ralph i Laderman, pogr��eni w o�ywionej rozmowie, unie�li zaskoczone twarze. Wygl�dali staro, cholernie staro. Chcia� im to powiedzie�, wykrzycze�, lecz wiedzia�, �e nie potrafi. U�miechn�� si� tylko z�o�liwie, a potem mocno, ze wszystkich si� poca�owa� usta Ewy. By�y wilgotne i ch�tne.
Gdy zamkn�y si� za nimi drzwi, obydwaj m�czy�ni spojrzeli po sobie. Critchfield mia� racj�. Byli przegrani, zgorzkniali i starzy, czekaj�cy ju� tylko na �mier�. Dlatego tryumfowa�. Ralph roztar� d�onie i uwa�niej spojrza� na swego wsp�lnika. Laderman pokiwa� w zamy�leniu g�ow�.
- A tak w�a�ciwie... - Uni�s� fajk� do ust. - Masz jeszcze doj�cie do faceta, kt�ry nada� mu ten pomys� z reinkarnacj�?