9067

Szczegóły
Tytuł 9067
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9067 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9067 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9067 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Lew z Comarre 1. Bunt Pod koniec XXVI wieku wielka lala rozwoju nauki zacz�a ostatecznie s�abn��. D�uga seria wynalazk�w, kt�re kszta�towa�y i zmienia�y �wiat przez prawie tysi�c lat, zbli�a�a si� do ko�ca. Wszystko ju� odkryto. Wszystkie wielkie marzenia przesz�o�ci sta�y si� po kolei rzeczywisto�ci�. Cywilizacja by�a ca�kowicie zmechanizowana, cho� maszyny prawie znikn�y. Ukryte w murach miast czy zakopane g��boko pod ziemi�, doskona�e maszyny d�wiga�y brzemi� tego �wiata. Cicho, dyskretnie roboty s�u�y�y potrzebom swych pan�w, tak dobrze pracuj�c, �e ich obecno�� wydawa�a si� r�wnie naturalna jak s�o�ce na niebie. Jednak w sterze czystej nauki pozostawa�o jeszcze wiele do zdobycia i astronomowie, nie przywi�zani ju� do Ziemi, mieli do�� pracy na najbli�sze tysi�c lat. Lecz fizyka i nauki humanistyczne, kt�rym dostarczali strawy, przesta�y by� g��wnym zaj�ciem ludzko�ci. Po roku 2600 pr�no by szuka� najwi�kszych ludzkich umys��w w laboratoriach. Lud�mi, kt�rych nazwiska mia�y najwi�ksze znaczenie dla �wiata, stali si� arty�ci i filozofowie, prawodawcy i m�owie stanu. In�ynierowie i wielcy wynalazcy nale�eli do przesz�o�ci. Tak dobrze wykonali sw� prac�, �e podobnie jak ci, kt�rzy zwalczyli dawno wygas�e choroby, nie byli ju� potrzebni. Mia�o up�yn�� jeszcze pi��set lat, zanim nast�pi kolejny zwrot. Widok z pracowni zapiera� dech, gdy� to d�ugie, �ukowate pomieszczenie znajdowa�o si� przesz�o trzy kilometry ponad fundamentami Wie�y Centralnej. Pozosta�e pi�� olbrzymich budynk�w miasta tworzy�o w dole niewielk� gromadk�, a ich metalowe �ciany ja�nia�y wszystkimi kolorami t�czy w promieniach porannego s�o�ca. Jeszcze ni�ej rozpo�ciera�a si� szachownica p�l automatycznych farm, gin�cych we mgle horyzontu. Lecz przynajmniej teraz pi�kna tej scenerii nie dostrzega� Richard Peyton II, gniewnie przemierzaj�cy pracowni� mi�dzy wielkimi blokami syntetycznego marmuru, kt�ry stanowi� surowiec jego tw�rczo�ci. Olbrzymie, cudownie kolorowe bry�y sztucznej ska�y ca�kowicie dominowa�y w pracowni. W wi�kszo�ci by�y to z grubsza ociosane sze�ciany, ale niekt�re przybiera�y ju� kszta�ty zwierz�t, ludzi czy abstrakcyjnych form, jakich nie o�mieli�by si� nazwa� �aden geometra. Siedz�c niewygodnie na dziesi�ciotonowym diamencie - najwi�kszym, jaki kiedykolwiek zsyntetyzowano - syn artysty rzuca� w�ciek�e spojrzenia swemu s�awnemu rodzicowi. - Nie mia�bym nic przeciwko, temu - odezwa� si� poirytowany Richard Peyton II - �eby� nic nie robi�, je�li sprawi ci to przyjemno��, o ile b�dzie to z wdzi�kiem. Niekt�rzy ludzie w tym celuj� i na og� dzi�ki nim �wiat jest ciekawszy. Ale dlaczego przysz�o ci do g�owy zosta� in�ynierem, to przekracza moje wyobra�enia. Owszem, pozwolili�my ci wybra� technik� za g��wny przedmiot, ale nigdy nie s�dzili�my, �e a� tak powa�nie si� ni� zajmiesz. Kiedy by�em w twoim wieku, pasjonowa�em si� botanik�, lecz nigdy nie zrobi�em z niej g��wnego celu �ycia. Czy to profesor Chandras Ling ci� nam�wi�? Richard Peyton III poczerwienia�. - A dlaczego nie? Znam swoje powo�anie i on si� ze mn� zgadza. Przecie� czyta�e� jego opini�. Artysta gniewnie potrz�sn�� kilkoma kartkami papieru, kt�re z obrzydzeniem trzyma� dwoma palcami jak robaka. - Czyta�em, czyta�em - rzek� z irytacj�. - �Wykazuje niezwyk�e uzdolnienia do mechaniki - przeprowadzi� oryginalne prace badawcze w zakresie subelektroniki� i tak dalej, i tak dalej. M�j Bo�e, my�la�em, �e ju� przed wiekami ludzko�� wyros�a z tych zabawek! Czy chcesz by� mechanikiem pierwszej kategorii, kt�ry je�dzi dogl�da� kalekich robot�w? To nie zaj�cie dla mojego syna, a tym bardziej dla wnuka cz�onka Rady �wiata. - Nie mieszaj do tego dziadka - powiedzia� Richard Peyton III z rosn�c� irytacj�. - Fakt, �e jest m�em stanu, nie przeszkodzi� ci zosta� artyst�. Dlaczego wi�c chcesz, �ebym zosta� albo jednym, albo drugim? Starszy pan ze z�o�ci� nastroszy� wspania�� z�ocist� brod�. - Nie obchodzi mnie, co robisz, je�li mo�emy by� z tego dumni. Ale po co to szale�stwo na punkcie wynalazk�w? Mamy ju� wszystkie maszyny, jakie s� nam potrzebne. Roboty osi�gn�y doskona�o�� pi��set lat temu, statki kosmiczne nie zmieni�y si� przynajmniej przez taki sam okres i s�dz�, �e nasz obecny system ��czno�ci ma prawie osiemset lat. Po c� wi�c zmienia� co�, co ju� jest doskona�e? - M�wisz tak, bo si� uwzi��e�! - odpowiedzia� m�ody cz�owiek. - Zabawne, �e artysta uwa�a co� za doskona�o��! Ojcze, wstyd mi za ciebie! - Nie dziel w�osa na czworo. Doskonale wiesz, o co mi idzie. Nasi przodkowie skonstruowali maszyny dostarczyli nam wszystko, czego potrzeba. Niew�tpliwie niekt�re z nich mog�yby by� o kilka procent wydajniejsze. Ale czy jest o co walczy�? Czy mo�esz wymieni� cho�by jedn� wa�n� rzecz, jakiej brakuje �wiatu? Richard Peyton III westchn��. - Pos�uchaj, tato - rzek� cierpliwie. - Opr�cz techniki studiowa�em histori�. Mniej wi�cej dwana�cie wiek�w temu niekt�rzy ludzie twierdzili, �e wszystko ju� wynaleziono, a by�o to przed nadej�ciem ery elektryczno�ci, nie m�wi�c ju� o lotnictwie i astronautyce. Po prostu nie patrzyli dostatecznie daleko w przysz�o�� - ich umys�y trzyma�y si� korzeni tera�niejszo�ci. To samo dzieje si� dzisiaj. Od pi�ciuset lat �wiat �yje tym, co wymy�li�y m�zgi w przesz�o�ci. Jestem got�w przyzna�, �e w pewnych dziedzinach rozw�j doszed� do ko�ca, ale s� dziesi�tki innych, kt�re nawet jeszcze nie powsta�y. �wiat opanowa�a techniczna stagnacja. To nie era ciemnoty, bo niczego nie zapomnieli�my. Ale drepczemy w miejscu. We� podr�e kosmiczne. Dziewi��set lat temu dotarli�my do Plutona, a teraz gdzie jeste�my? W dalszym ci�gu na Plutonie! Kiedy si�gniemy do gwiazd? - A kto w og�le chce do nich si�ga�? Ch�opak parskn�� z irytacj� i zdenerwowany zeskoczy� z diamentowego bloku. - Te� pytanie! Tysi�c lat temu ludzie m�wili �Po co lecie� na Ksi�yc?�. Tak, wiem, �e to niewiarygodne, ale wszystko jest w dawnych ksi��kach. Obecnie na Ksi�yc leci si� tylko czterdzie�ci pi�� minut i tacy ludzie, jak Harn Jansen, pracuj� na Ziemi, a mieszkaj� w Plato City. Przyjmujemy podr�e mi�dzyplanetarne za co� normalnego. Przyjdzie taki dzie�, �e b�dziemy tak samo traktowali prawdziwe podr�e kosmiczne. M�g�bym poda� dziesi�tki innych przyk�ad�w, �e co� przesta�o si� rozwija�, bo po prostu ludzie my�l� tak jak ty i zadowala ich to, co ju� maj�. - A dlaczeg� by nie? Peyton zatoczy� r�k� po pracowni. - B�d� powa�ny, tato. Czy by�e� kiedykolwiek naprawd� zadowolony z tego, co zrobi�e�? Tylko zwierz�ta poprzestaj� na ma�ym. Artysta u�miechn�� si� smutno. - Mo�e i masz racj�. Ale to nie zmienia mojego zdania. W dalszym ci�gu uwa�am, �e marnujesz sobie �ycie i tak samo my�li dziadek. - Co powiedziawszy, doda� z zak�opotaniem: - W�a�ciwie przylatuje na Ziemi� specjalnie po to, �eby zobaczy� si� z tob�. Peyton jakby si� zaniepokoi�. - Pos�uchaj, ojcze, ju� ci powiedzia�em, co my�l�. Nie mam zamiaru tego powtarza�. Ani dziadek, ani nawet ca�a Rada �wiata nie zmieni mojej decyzji. O�wiadczenie to by�o napuszone i Peyton zastanawia� si�, czy rzeczywi�cie tak my�li. Jego ojciec ju� otwiera� usta, �eby co� powiedzie�, kiedy w pracowni zawibrowa� niski, melodyjny d�wi�k. Po sekundzie odezwa� si� mechaniczny g�os. - Pa�ski ojciec, panie Peyton. Spojrza� triumfuj�co na syna. - Aha, zapomnia�em ci powiedzie�, �e dziadek w�a�nie przyje�d�a - rzek�. - Ale ty masz zwyczaj znika�, kiedy jeste� potrzebny. Ch�opak milcza�. Popatrzy� za wychodz�cym ojcem, a potem na jego ustach pojawi� si� u�miech. Szyba z glasytu, stanowi�ca frontow� �cian� pracowni, by�a uniesiona i Peyton wyszed� na balkon. Trzy kilometry w dole biela�a w s�o�cu wielka betonowa p�yta parkingu popstrzona tu i �wdzie kroplowatymi cieniami zaparkowanych statk�w. Peyton obejrza� si� i popatrzy� w g��b pracowni. Jeszcze nikogo tam nie by�o; s�ysza� tylko dochodz�cy przez drzwi g�os ojca. Nie czeka� d�u�ej. Opar� si� d�oni� o balustrad� i skoczy� w przestrze�. P� minuty p�niej do pracowni weszli dwaj m�czy�ni i rozgl�dali si� zdziwieni. W�a�ciwy Richard Peyton - bez kolejnego numeru - by� cz�owiekiem, kt�ry wygl�da� na sze��dziesi�t lat, cho� w rzeczywisto�ci liczy� sobie trzykrotnie wi�cej. Mia� na sobie purpurow� szat�, noszon� jedynie przez dwadzie�cia os�b na Ziemi i nie wi�cej ni� sto w ca�ym Uk�adzie S�onecznym. Autorytet zdawa� si� ze� emanowa� i nawet jego s�ynny i pewny siebie syn wygl�da� przy nim na cz�owieka drobiazgowego i ma�o znacz�cego. - No wi�c, gdzie on jest? - Niech go licho! Uciek� przez okno. Przynajmniej mo�emy cho� o nim porozmawia�. Ze z�o�liw� satysfakcj� Richard Peyton II b�yskawicznie ods�oni� przegub swej r�ki z komunikatorem osobistym i wybra� o�miocyfrowy numer. Prawie natychmiast us�ysza� odpowied�. Odezwa� si� czysty, bezosobowy, mechaniczny g�os. - M�j pan �pi. Prosz� nie przeszkadza� - powtarza� w k�ko. - M�j pan �pi. Prosz� nie przeszkadza�... Richard Peyton II parskn�� z irytacj�, wy��czy� aparat i odwr�ci� si� do swego ojca. Starzec zachichota�. - No, c�, szybko my�li. Tutaj nas pobi�. Nie skontaktujemy si� z nim, dop�ki nie wy��czy automatu. A w moim wieku nie mam oczywi�cie zamiaru go �ciga�. Przez chwil� m�czy�ni patrzyli na siebie z mieszanymi uczuciami, a potem, prawie jak na komend�, wybuchn�li �miechem. 2. Legenda o Comarre Zanim Peyton w��czy� neutralizator, spada� jak kamie� przez dwa kilometry. P�d powietrza, chocia� utrudnia� oddychanie, napawa� go rado�ci�. Opada� z pr�dko�ci� prawie dwustu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, ale fakt, �e �ciana ogromnego budynku b�yskawicznie ucieka�a w g�r� w odleg�o�ci zaledwie kilku metr�w, pozornie zwi�ksza� t� szybko��. Delikatne szarpni�cie deceleratora przyhamowa�o go jakie� trzysta metr�w nad ziemi�. �agodnie opad� mi�dzy rz�dami statk�w zaparkowanych u st�p wie�y. Jego pojazd by� ma�ym, jednomiejscowym, w pe�ni zautomatyzowanym statkiem sportowym. A przynajmniej mia� pe�n� automatyk�, kiedy go zbudowano trzysta lat temu, lecz jego obecny w�a�ciciel dokona� w nim tylu nielegalnych modyfikacji, �e nikt inny na �wiecie nie m�g� z niego korzysta�, gdy� nie prze�y�by nawet pierwszego lotu. Odpi�� pas z neutralizatorem - zabawnym urz�dzeniem, kt�re wprawdzie by�o technicznie przestarza�e, lecz wci�� jeszcze mia�o interesuj�ce mo�liwo�ci - i wszed� do �luzy powietrznej swego statku. Po dw�ch minutach wie�e miasta pozosta�y daleko w dole, poni�ej linii horyzontu, a pod statkiem z szybko�ci� sze�ciu i p� tysi�ca kilometr�w na godzin� przemyka�y dzikie, bezludne tereny. Peyton wzi�� kurs na zach�d i prawie natychmiast znalaz� si� za oceanem. Nie musia� nic robi� - pozostawa�o mu jedynie czeka�, a� automatycznie sterowany statek sam dotrze do celu. Wyci�gn�� si� wygodnie w fotelu pilota i zag��bi� w gorzkich my�lach, pe�nych �alu nad w�asnym losem. By� bardziej poruszony, ni� chcia�by si� przyzna�. Ju� przed laty pogodzi� si� z faktem, �e rodzina nie podziela jego zainteresowa� technicznych. Ale stopniowo narastaj�cy sprzeciw, kt�ry teraz doszed� do szczytu, to co� zupe�nie nowego. W og�le nie m�g� tego zrozumie�. Po dziesi�ciu minutach lotu z oceanu wychyn�� bia�y pylon, jak wynurzaj�cy si� z fal miecz kr�la Artura, Excalibur. Osiem wiek�w temu na wyspie oddalonej od wielkich l�d�w zbudowano miasto znane na ca�ym �wiecie jako Scientia, kt�re co bardziej cyniczni mieszka�cy nazywali Wariatkowem. Przedsi�wzi�cie to wynika�o z poczucia niezale�no�ci, gdy� w owych czasach utrzymywa�y si� jeszcze �lady nacjonalizmu. Peyton wyl�dowa� na p�ycie lotniska i skierowa� si� ku najbli�szemu wej�ciu. Og�uszaj�cy szum wielkich fal, za�amuj�cych si� na odleg�ych o sto metr�w ska�ach, zawsze robi� na nim wra�enie. W wej�ciu przystan�� na chwil�, wdychaj�c przesycone sol� powietrze i obserwuj�c fruwaj�ce wok� wie�y mewy i ptaki w�drowne. U�ywa�y ju� tego skrawka l�du jako miejsca do odpoczynku, kiedy cz�owiek jeszcze niepewnie patrzy� na �wit i zastanawia� si�, czy w ten spos�b nie objawia si� jaki� b�g. Urz�d Genetyki zajmowa� setne pi�tro, blisko �rodka wie�y. Dotarcie do Miasta Nauki zaj�o Peytonowi dziesi�� minut. Prawie tyle samo trwa�y poszukiwania potrzebnego mu cz�owieka w tym ogromnym labiryncie biur i laboratori�w. Alan Henson II by� w dalszym ci�gu jednym z najbli�szych przyjaci� Peytona, a cho� sko�czy� Uniwersytet Antarktyki dwa lata wcze�niej, studiowa� tam biogenetyk�, a nie przedmioty techniczne. Kiedy Peyton mia� k�opoty, a miewa� je cz�sto, zdrowy rozs�dek przyjaciela bardzo mu pomaga�. Jego obecna wizyta w Scientii by�a ca�kiem normalna, gdy� poprzedniego dnia Henson wezwa� go do siebie w jakiej� pilnej sprawie. Biolog powita� Peytona z rado�ci� i ulg�, cho� w jego zachowaniu odczuwa�o si� pewn� nerwowo��. - Ciesz� si�, �e przylecia�e�. Mam wiadomo�ci, kt�re mog� ci� zainteresowa�. Ale wygl�dasz na zmartwionego - czy�by co� si� sta�o? Peyton opowiedzia� mu wszystko, nie bez pewnej przesady. Henson milcza� przez chwil�. - A wi�c ju� zacz�li - rzek�. - Mogli�my si� tego spodziewa�! - Co masz na my�li? - spyta� zaskoczony Peyton. Biolog otworzy� szuflad� i wyj�� z niej zapiecz�towan� kopert� zawieraj�c� dwa arkusze plastykowej folii, w kt�rych wyci�to kilkaset r�wnoleg�ych szczelin o r�nej d�ugo�ci. Jeden z nich poda� przyjacielowi. - Wiesz, co to jest? - Wygl�da na czyj�� charakterystyk�. - S�usznie. I przypadkowo dotyczy ciebie. - Ale chyba nie wolno mi tego ogl�da�? - Daj spok�j. Klucz jest u do�u: od oceny estetycznej do poziomu umys�owego. Na ko�cu podano tw�j iloraz inteligencji. Nie bierz sobie tego zbytnio do serca. Peyton uwa�nie studiowa� kart�. W pewnym momencie z lekka si� zaczerwieni�. - Nie mam poj�cia, sk�d to wzi��e�. - Niewa�ne - Henson pokaza� z�by w u�miechu i poda� mu drugi arkusz. - A teraz sp�jrz na t� charakterystyk�. - Po co, przecie� jest taka sama? - Niezupe�nie, cho� prawie. - A ta jest czyja? Henson wyci�gn�� si� w fotelu. - Ta charakterystyka, Dick - powoli cedzi� s�owa - dotyczy twojego praprzodka, dwadzie�cia dwa pokolenia wstecz w g��wnej linii m�skiej, wielkiego Rolfa Thordarsena. Peyton podskoczy� jak rakieta. - Cooo?! - Nie wydzieraj si� tak tutaj. Gdyby kto� wszed�, wspominamy stare, studenckie czasy. - Ale... Thordarsen! - Je�li odpowiednio cofn�� si� w czasie, ka�dy znajdzie w swojej rodzinie jakiego� wybitnego przodka. Ale do rzeczy. Teraz ju� wiesz, dlaczego tw�j dziadek tak bardzo boi si� o ciebie. - Zbyt d�ugo z tym czeka�. Studia ju� praktycznie sko�czy�em. - To, �e si� o tym dowiedzia�e�, zawdzi�czasz tylko nam. Zwykle nasze analizy nie przekraczaj� dziesi�ciu pokole�, a w szczeg�lnych przypadkach - dwudziestu. To straszna robota. W Bibliotece Genealogicznej s� setki milion�w takich kart, dla wszystkich m�czyzn i kobiet od XXIII wieku. T� zbie�no�� charakterystyk wykryto ca�kiem przypadkowo oko�o miesi�ca temu. - W�a�nie wtedy zacz�y si� moje k�opoty. Ale dalej tego wszystkiego nie rozumiem. - Powiedz mi, Dick, co ty w�a�ciwie wiesz o swoim s�ynnym przodku? - S�dz�, �e nie wi�cej ni� inni. Z ca�� pewno�ci� nie wiem, jak i dlaczego znikn��, je�li to masz na my�li. Czy nie odlecia� poza Ziemi�? - Nie. Odszed� wprawdzie z tego �wiata, ale nigdy nie opu�ci� Ziemi. Niewiele os�b o tym wie, Dick, ale to w�a�nie Rolf Thordarsen by� tym cz�owiekiem, kt�ry zbudowa� Comarre. Comarre! Peyton wyszepta� to s�owo p�otwartymi ustami, delektuj�c si� jego znaczeniem i osobliwym brzmieniem. Jednak istnia�o! A niekt�rzy temu przeczyli. - Nie przypuszczam, by� zbyt du�o wiedzia� o Dekadentach - m�wi� dalej Henson. - Ksi��ki historyczne redagowano raczej ostro�nie. Ale ca�a ta historia wi��e si� z wydarzeniami z ko�ca II Ery Elektroniki... Trzydzie�ci dwa tysi�ce kilometr�w od Ziemi sztuczny ksi�yc, kt�ry by� siedzib� Rady �wiata, kr��y� po swej wiecznej orbicie. Dach sali obrad wykonano z jednej p�yty krystalitu bez najmniejszej skazy - kiedy trwa�a sesja Rady, wydawa�o si�, �e mi�dzy zebranymi jej cz�onkami a olbrzymim globem obracaj�cym si� w oddali nie by�o nic. Fakt ten mia� g��boko symboliczne znaczenie - w takiej scenerii nie by�o miejsca dla w�skich, lokalnych pogl�d�w. Jak w �adnym innym miejscu, umys�y ludzkie mog�y tu z pewno�ci� stworzy� wielkie dzie�a. Richard Peyton Starszy sp�dzi� tu wi�kszo�� swego �ycia kieruj�c losami Ziemi. Od pi�ciuset lat ludzko�� zaznawa�a pokoju i nie brakowa�o jej niczego, co tylko sztuka i nauka potrafi�y zapewni�. Ludzie rz�dz�cy planet� mogli by� dumni ze swej pracy. Jednak leciwy m�� stanu by� niespokojny. By� mo�e nadchodz�ce zmiany rzuca�y przed sob� jaki� cie�. A mo�e pod�wiadomie odczuwa�, �e zbli�a si� koniec pi��setletniego okresu spokoju? W��czy� maszyn� pisz�c� i zacz�� dyktowa�. Peyton wiedzia�, �e Pierwsza Era Elektroniki rozpocz�a si� w roku 1908, przesz�o jedena�cie wiek�w temu, wraz z wynalezieniem triody przez De Foresta. W tym samym, legendarnym ju� stuleciu, kt�re by�o �wiadkiem powstania Pa�stwa Og�lno�wiatowego, samolotu, statku kosmicznego i pocz�tk�w wykorzystania energii atomowej, wynaleziono wszystkie urz�dzenia katodowe, jakie umo�liwi�y rozw�j obecnej cywilizacji. Druga Era Elektroniki nadesz�a pi��set lat p�niej. Zapocz�tkowali j� nie fizycy, lecz lekarze i psychologowie. Przez blisko pi�� wiek�w rejestrowali pr�dy elektryczne przep�ywaj�ce przez m�zg podczas procesu my�lenia, Analiza tych pr�d�w by�a przera�liwie skomplikowana, ale dokonano jej po wiekach mozo�u ca�ych pokole�. W�wczas stan�a otworem droga do pierwszych maszyn odczytuj�cych ludzkie my�li. Lecz by� to zaledwie pocz�tek. Kiedy cz�owiek odkry� mechanizm dzia�ania w�asnego m�zgu, m�g� posun�� si� dalej. Potrafi� ju� zbudowa� podobne mu urz�dzenia za pomoc� tranzystor�w i sieci obwod�w, zast�puj�cych �ywe kom�rki. Pod koniec dwudziestego pi�tego stulecia zbudowano pierwsze maszyny my�l�ce. By�y bardzo toporne: jednemu centymetrowi sze�ciennemu ludzkiego m�zgu odpowiada�y urz�dzenia zajmuj�ce sto metr�w powierzchni. Ale kiedy ju� zrobiono pierwszy krok, nie up�yn�o zbyt wiele czasu i udoskonalony m�zg mechaniczny znalaz� si� w powszechnym u�yciu. M�g� wykonywa� operacje my�lowe tylko na ni�szym poziomie i brakowa�o mu takich ludzkich cech, jak inicjatywa, intuicja czy uczucia. Jednak�e w okre�lonych, prawie niezmiennych warunkach, kiedy ograniczenia te nie stanowi�y powa�nej przeszkody, zast�powa� cz�owieka. Powstanie m�zg�w metalowych wywo�a�o jeden z najwi�kszych kryzys�w ludzkiej cywilizacji. Chocia� w dalszym ci�gu sprawami kierowania pa�stwem i spo�ecze�stwem zajmowali si� ludzie, ca�� ogromn� prac� administracyjn� przej�y roboty. Cz�owiek w ko�cu osi�gn�� swobod�. Nie musia� ju� �ama� sobie g�owy nad uk�adaniem skomplikowanych harmonogram�w transportu, planowaniem produkcji czy sporz�dzaniem bud�et�w. Maszyny, kt�re przed wiekami przej�y wszystkie prace fizyczne, teraz po raz drugi powa�nie przys�u�y�y si� ludzko�ci. Mia�o to ogromny wp�yw na sprawy ludzi, a ci zareagowali na now� sytuacj� dwojako. Jedni wykorzystywali zwi�kszon� swobod� na szlachetne cele i zaj�li si� d��eniem do tego, co zawsze frapowa�o najwi�ksze umys�y: do idea��w pi�kna i prawdy, kt�re pozostawa�y tak samo niedo�cignione, jak za czas�w budowy Akropolu. Byli te� i tacy, kt�rzy my�leli inaczej. M�wili, �e w ko�cu na zawsze przyszed� kres kl�twy rzuconej na Adama. Teraz mo�na budowa� miasta, w kt�rych maszyny zaspokoj� ka�d� nasz� potrzeb�, gdy tylko o niej pomy�limy; a nawet wcze�niej, poniewa� analizatory m�zgu mog� odczyta� najg��bsze pragnienia powstaj�ce w pod�wiadomo�ci. Celem ca�ego �ycia jest przyjemno�� i d��enie do szcz�cia. Cz�owiek zas�u�y� sobie na prawo do tego. Przejad�y si� nam nieustanne zmagania o zdobywanie wiedzy i mamy do�� �lepego pragnienia dotarcia do gwiazd. By�o to odwieczne marzenie Lotofag�w, tak stare, jak sama ludzko��. Dopiero w�wczas po raz pierwszy uda�o si� je urzeczywistni�. Pocz�tkowo niewielu podziela�o ten pogl�d. P�omienie Drugiego Renesansu jeszcze nie zacz�y przygasa�. Lecz z up�ywem lat spos�b my�lenia Dekadent�w zdobywa� sobie coraz wi�cej zwolennik�w. W ukrytych miejscach na planetach wewn�trznych budowali miasta swoich marze�. Przez sto lat rozwija�y si� one jak niezwyk�e, egzotyczne kwiaty, a� bez ma�a religijny zapa�, kt�ry inspirowa� ich budow�, wygas�. Istnia�y jeszcze przez jedno pokolenie, a potem kolejno posz�y w zapomnienie. Gin�c pozostawi�y po sobie mn�stwo bajek i legend, kt�re rozros�y si� z up�ywem wiek�w. Tylko jedno takie miasto zbudowano na Ziemi, a jego tajemnic nigdy nie wyja�niono. Z sobie tylko znanych powod�w Rada �wiata zniszczy�a wszystko, co mog�o naprowadzi� na �lad jego istnienia. Nawet jego po�o�enie zachowano w tajemnicy. Niekt�rzy twierdzili potem, �e znajduje si� na pustkowiu Arktyki, inni uwa�ali, i� ukryto je na dnie Pacyfiku. Z ca�� pewno�ci� znano tylko jego nazw�: Comarre. Henson przerwa� na chwil� sw�j monolog. - Dotychczas nie powiedzia�em ci nic nowego, nic, co nie by�oby powszechnie znane. Reszt� tej historii trzyma w sekrecie Rada �wiata i mo�e ze sto os�b w Scientii. Jak wiesz, Rolf Thordarsen by� najwi�kszym geniuszem techniki, jakiego zna� �wiat. Nawet Edison nie m�g� si� z nim r�wna�. Thordarsen po�o�y� podwaliny robotyki i skonstruowa� pierwsz� u�yteczn� maszyn� my�l�c�. Przez ponad dwadzie�cia lat z jego pracowni p�yn�y nieprzerwanym strumieniem najwspanialsze wynalazki. A potem nagle znikn��. Wymy�lono histori�, �e polecia� do gwiazd. A teraz opowiem ci, co naprawd� si� sta�o. Thordarsen uwa�a�, �e jego roboty - maszyny, na kt�rych w dalszym ci�gu opiera si� nasza cywilizacja - to dopiero pocz�tek. Przedstawi� Radzie �wiata pewne propozycje, kt�re mia�y zmieni� oblicze ludzkiej spo�eczno�ci. Nie wiemy, jakich zmian dotyczy�y te propozycje, lecz Thordarsen uwa�a�, �e ich odrzucenie sprowadzi w ko�cu ludzko�� na �lepy tor, co zdaniem wielu z nas w rzeczywisto�ci ju� si� sta�o. Rada zareagowa�a ostrym sprzeciwem. Widzisz, w tym czasie dopiero co rozpocz�o si� integrowanie robot�w w cywilizacji i powoli powraca�a stabilizacja - stabilizacja, kt�r� utrzymano ju� przez pi��set lat. Thordarsen by� gorzko rozczarowany. Dekadenci sprytnie podeszli geniusza, przeci�gn�li go na swoj� stron� i nam�wili do wyrzeczenia si� �wiata. By� jedynym cz�owiekiem, kt�ry m�g� urzeczywistni� ich marzenia. - No i co, urzeczywistni�? - Tego nie wie nikt. Ale wiadomo, �e na pewno zbudowano Comarre. Znamy tak�e jego po�o�enie i r�wnie� Rada �wiata je zna. Pewnych rzeczy nie mo�na utrzyma� w sekrecie. Peyton w duchu przyzna� mu racj�. Nawet jeszcze teraz znikaj� ludzie i kr��� plotki, �e udali si� na poszukiwania tego miasta marze�. Zwrot �poszed� do Comarre� rzeczywi�cie tak mocno wr�s� w j�zyk, �e prawie zapomniano jego pocz�tkowego znaczenia. Henson pochyli� si� do przodu i m�wi� z coraz wi�kszym przej�ciem. - Dziwna rzecz: Rada �wiata mog�aby zniszczy� Comarre, ale tego nie zrobi. Wiara w istnienie Comarre wywiera okre�lony, stabilizuj�cy wp�yw na spo�ecze�stwo. Mimo wszystkich naszych wysi�k�w, w dalszym ci�gu mamy psychopat�w. Bez �adnych trudno�ci, w czasie snu hipnotycznego mo�na im napomkn�� o Comarre. Pewnie nigdy go nie znajd�, ale szukaj�c miasta, staj� si� nieszkodliwi. W pierwszych dniach po za�o�eniu Comarre Rada wys�a�a tam swych agent�w. �aden z nich nigdy nie wr�ci�. To by�a czysta gra, po prostu woleli tam pozosta�. Wiemy o tym z ca�� pewno�ci�, bo wyra�nie to stwierdzili w przes�anych raportach. Przypuszczam, �e Dekadenci zdawali sobie spraw�, i� Rada zburzy miasto, gdyby z premedytacj� zatrzymali jej agent�w. Widzia�em niekt�re z tych wiadomo�ci. S� zadziwiaj�ce. Jednym s�owem: pe�ne egzaltacji. Dick, w Comarre musi by� co�, co sprawia, �e cz�owiek zapomina o �wiecie, znajomych i rodzinie, o wszystkim! Spr�buj to sobie wyobrazi�! P�niej, kiedy ju� by�o pewne, �e �aden Dekadent nie �yje, Rada jeszcze raz spr�bowa�a. Ostatni� pr�b� przeprowadzono pi��dziesi�t lat temu. Ale do dzi� dnia nikt nigdy z Comarre nie wr�ci�. Kiedy Richard Peyton dyktowa�, robot rozk�ada� jego s�owa na grupy fonetyczne, wstawia� znaki przestankowe i automatycznie kierowa� zapis do w�a�ciwej kartoteki elektronicznej. Odpis dla Prezydenta i do moich akt osobistych. Dotyczy waszego zapisu z dwudziestego drugiego i naszej rozmowy dzi� rano. Widzia�em si� ze swym synem, lecz R. P. III zdo�a� si� wymkn��. Jest ca�kowicie zdecydowany, a nasze pro�by zmuszenia go jedynie zaszkodz�. Powinni�my pami�ta� lekcj�, jak� da� nam Thordarsen. Proponuj�, �eby pozyska� sobie jego wdzi�czno�� udzielaj�c wszelkiej potrzebnej mu pomocy. W�wczas b�dziemy mogli skierowa� go na bezpieczne tory w prowadzonych przeze� badaniach naukowych. O ile nigdy nie odkryje, �e R. T. jest jego przodkiem, nie powinno by� �adnego niebezpiecze�stwa. Pomimo zbie�no�ci charakter�w jest nieprawdopodobne, by spr�bowa� powt�rzy� prace R. T. Przede wszystkim nie wolno nam dopu�ci�, by pozna� po�o�enie Comarre lub pr�bowa� tam dotrze�. Je�li to si� stanie, nikt nie b�dzie m�g� przewidzie� konsekwencji�. Henson przerwa� opowie��, lecz jego przyjaciel nie odezwa� si�. By� za bardzo pod jej wra�eniem, �eby mu przerywa�, wi�c po minucie biolog m�wi� dalej. - I tu dochodzimy do wsp�czesno�ci i do ciebie. Rada �wiata, Dick, miesi�c temu dowiedzia�a si� o twoim dziedzictwie. Szkoda, �e j� o tym zawiadomili�my, ale teraz jest ju� za p�no. Genetycznie jeste� ponownym wcieleniem Thordarsena, w jedynym mo�liwym, naukowym znaczeniu tego s�owa. Ma tu miejsce jeden z najodleglejszych w naturze przypadk�w atawizmu, kt�re zdarzaj� si� co kilkaset lat w tej czy innej rodzinie. Ty, Dick, m�g�by� kontynuowa� prac�, kt�r� Thordarsen zosta� zmuszony porzuci� - bez wzgl�du na jej charakter. By� mo�e stracili�my j� na zawsze, lecz je�li pozosta� po niej jakikolwiek �lad, sekret le�y w Comarre. Rada �wiata o tym wie, tote� pr�buje odci�gn�� ci� od tego. Nie b�d� rozgoryczony. W Radzie jest kilka najszlachetniejszych umys��w, jakie dotychczas zrodzi�a rasa ludzka. Nie maj� zamiaru ci� skrzywdzi� i nic z�ego ci� nie spotka. Ale ca�ym sercem pragn� zachowa� obecn� struktur� spo�eczn�, kt�r� uwa�aj� za najlepsz�. Peyton powoli wsta�. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e jest bezstronnym obserwatorem, patrz�cym z boku na t� zwyk�� posta� zwan� Richardem Peytonem III, kt�ry nie by� ju� cz�owiekiem, lecz symbolem, jednym z kluczy do przysz�o�ci �wiata. Z prawdziwym wysi�kiem na powr�t sta� si� sob�. Przyjaciel patrzy� na� w milczeniu. - Jeszcze mi nie powiedzia�e�, Alan, sk�d ty to wszystko wiesz? Henson u�miechn�� si�. - Czeka�em na to pytanie. Mia�em ci to tylko przekaza�, a wybrano mnie dlatego, �e ci� znam. Kim s� pozosta�e osoby, nie mog� zdradzi� nawet tobie. Ale jest w�r�d nich kilku uczonych, kt�rych, jak wiem, podziwiasz. Mi�dzy Rad� a naukowcami, kt�rzy jej s�u��, zawsze istnia�a przyjacielska rywalizacja, lecz w ostatnich latach nasze pogl�dy zacz�y si� r�ni�. Wielu z nas twierdzi, �e obecne czasy, kt�re zdaniem Rady b�d� trwa�y wiecznie, s� tylko okresem przej�ciowym. Uwa�amy, �e zbyt d�ugi okres stabilizacji doprowadzi do upadku. Psychologowie Rady s� przekonani, �e mog� temu zapobiec. Peytonowi zab�ys�y oczy. - Zawsze tak m�wi�em! Czy mog� si� do was przy��czy�? - P�niej. Najpierw musisz co� zrobi�. Widzisz, jeste�my w pewnym sensie rewolucjonistami. Zamierzamy wywo�a� pewne reakcje w spo�ecze�stwie, a kiedy sko�czymy, niebezpiecze�stwo dekadencji rasy ludzkiej odsuniemy na tysi�c lat. Ty, Dick, jeste� jednym z naszych katalizator�w, ale o�wiadczam ci, �e nie jedynym. Przerwa� na chwil�. - Je�li nawet Comarre nie wypali, mamy jeszcze jedn� kart� w r�kawie. Spodziewamy si�, �e za pi��dziesi�t lat b�dziemy mieli nap�d statk�w mi�dzygwiezdnych. - Nareszcie! - rzek� Peyton. - I co wtedy zrobicie? - Zaprezentujemy go Radzie i powiemy: �Prosz�, teraz mo�ecie lecie� do gwiazd. Czy nie jeste�my grzeczni?� A Rada b�dzie po prostu musia�a krzywo si� u�miechn�� i rozpocz�� ekspansj� cywilizacji. Dysponuj�c mo�liwo�ciami odbywania podr�y mi�dzygwiezdnych, zn�w b�dziemy mieli spo�ecze�stwo ekspansywne i odsuniemy stagnacj� na czas nieokre�lony. - Mam nadziej�, �e tego do�yj� - powiedzia� Peyton. - Ale co chcecie, �ebym zrobi�? - Tylko jedno: chcemy, �eby� dotar� do Comarre i ustali�, co tam jest. Wierzymy, �e tobie uda si� to, czego inni nie dokonali. Wszystkie plany s� gotowe. - A gdzie jest Comarre? Henson u�miechn�� si�. - To naprawd� proste. Mo�e znajdowa� si� tylko w jednym miejscu: tam, gdzie nie lataj� samoloty, gdzie nikt nie mieszka, gdzie podr�uje si� na piechot�. W Wielkim Rezerwacie. Starzec wy��czy� maszyn� pisz�c�. W g�rze - lub w dole, wszystko jedno - wielki sierp Ziemi przys�ania� gwiazdy. W swym wiecznym obiegu ma�y ksi�yc min�� terminator i pogr��a� si� w ciemno�ciach nocy. Na ciemnym l�dzie tu i �wdzie ja�nia�y �wiat�a miast. Widok ten nape�ni� starca smutkiem. Przypomnia� mu, �e jego w�asne �ycie dobiega ko�ca; wydawa� si� zapowiada� koniec kultury, kt�r� stara� si� uchroni�. By� mo�e, mimo wszystko, ci m�odzi uczeni maj� racj�. Ko�czy�a si� d�ugotrwa�a stagnacja i �wiat zmierza� do nowych cel�w, kt�rych on ju� nie ujrzy. 3. Dziki lew By�a ju� noc, kiedy statek Peytona lecia� na zach�d nad Oceanem Indyjskim. W dole nie widzia� nic poza bia�� lini� za�amuj�cych si� fal przyboju wzd�u� brzeg�w Afryki, lecz ekran nawigacyjny pokazywa� ka�dy szczeg� l�du. Noc oczywi�cie nie stanowi�a ju� �adnej ochrony czy zabezpieczenia, ale dzi�ki niej ludzkie oko nie mog�o go dostrzec. Je�li za� idzie o urz�dzenia obserwacyjne - c�, ju� kto� inny si� nimi zaj��. Jak mo�na by�o przypuszcza�, wielu my�li podobnie jak Henson. Plan przygotowano zr�cznie. Jego szczeg�y, zdradzaj�ce pe�n� zaanga�owania dba�o��, opracowali ludzie, kt�rzy najwyra�niej robili to z przyjemno�ci�. Mia� wyl�dowa� na skraju lasu, jak najbli�ej bariery si�owej. Nawet jego nieznani przyjaciele nie mogli jej wy��czy� bez wzbudzania podejrze�. Na szcz�cie, od niej do Comarre pozostawa�o jedynie oko�o trzydziestu kilometr�w drogi przez otwarte pola. Podr� wypadnie mu ko�czy� pieszo. Z g�o�nym trzaskiem ga��zi jego niewielki statek wyl�dowa� w niewidocznym lesie i �agodnie si� zatrzyma�. Peyton wy��czy� przy�mione �wiat�a w kabinie i popatrzy� w okno. Nie widzia� nic. Pami�ta�, co mu powiedzieli, wi�c nie otwiera� drzwi. Usadowi� si�, jak m�g� najwygodniej, i czeka� �witu. Obudzi�o go ostre �wiat�o s�o�ca, padaj�ce mu prosto w oczy. Szybko w�o�y� na siebie ekwipunek dostarczony przez przyjaci�, otworzy� kabin� i wszed� w las. Miejsce do l�dowania wybrano starannie i bez trudno�ci wydosta� si� na otwarty teren, odleg�y o kilka metr�w. Przed sob� mia� niewielkie, pokryte traw� wzg�rza, upstrzone tu i �wdzie k�pkami wysmuk�ych drzew. Dzie� by� �agodny, cho� w pe�ni lata, a i r�wnik nie znajdowa� si� zbyt daleko. �agodno�� ta wynika�a z o�miuset lat sterowania klimatem i z s�siedztwa wielkich, sztucznych jezior, kt�re pokry�y pustynie. Chyba po raz pierwszy w �yciu Peyton mia� do czynienia z Natur� w jej kszta�cie z czas�w przed pojawieniem si� cz�owieka. Jednak�e nie dziko�� krajobrazu zdziwi�a go najbardziej. Dotychczas Peyton nie wiedzia�, co to cisza. Zawsze s�ysza� szmer maszyn czy odleg�y szum statk�w pasa�erskich, lec�cych w stratosferze na niebotycznych wysoko�ciach. Tutaj nie s�ysza�o si� �adnego z tych d�wi�k�w, poniewa� maszyny nie mog�y przekroczy� bariery si�owej otaczaj�cej Rezerwat. Do uszu dociera� jedynie szum wiatru w trawie i ledwo uchwytne odg�osy wydawane przez owady. Cisza odbiera�a Peytonowi odwag�, wi�c zrobi� to, co uczyni�by prawie ka�dy w jego czasach: w��czy� radio i wybra� pasmo z muzyk� dla wszystkich. Kilometr za kilometrem w�drowa� wytrwale przez pofa�dowany teren Wielkiego Rezerwatu, kt�ry by� najwi�kszym na Ziemi obszarem, zachowanym w stanie naturalnym. Maszerowa� z �atwo�ci�, gdy� neutralizatory stanowi�ce cz�� jego wyposa�enia prawie r�wnowa�y�y przyci�ganie ziemskie. Otacza�a go owa mgie�ka dyskretnej muzyki, kt�ra jest t�em ludzkiego �ycia prawie od chwili wynalezienia radia. Cho� wystarcza� jeden ruch palca, by skontaktowa� si� z ka�dym mieszka�cem planety, ca�kiem serio wyobrazi� sobie, �e jest sam w sercu Natury i przez chwil� odczuwa� to samo, co musia� prze�ywa� Stanley i Livingstone, kiedy po raz pierwszy znale�li si� na tym l�dzie ponad tysi�c lat temu. Na szcz�cie Peyton by� dobrym piechurem i do po�udnia przeszed� po�ow� drogi do celu. Na obiad zatrzyma� si� pod k�p� sprowadzonych z Marsa drzew, kt�re wprawi�yby w powa�ne zak�opotanie podr�nika sprzed wiek�w. W swej niewiedzy Peyton uzna� je za ca�kowicie na miejscu. U�o�ywszy w niewielki stos puste puszki, zauwa�y�, �e co� szybko porusza si� po r�wninie, t� sam� drog� kt�r� niedawno przeby�. Obiekt znajdowa� si� zbyt daleko, by m�g� go rozpozna�. Dopiero kiedy si� zbli�y�, Peyton zada� sobie trud, �eby wsta� i lepiej mu si� przyjrze�. Po drodze nie widzia� �adnych zwierz�t, cho� jego zauwa�y�o ich mn�stwo, wi�c z zainteresowaniem przygl�da� si� przybyszowi. Nigdy jeszcze nie widzia� lwa, lecz bez trudu rozpozna� go we wspania�ym zwierz�ciu, kt�re si� do� zbli�a�o. Chwali si� Peytonowi, �e tylko raz spojrza� na koron� drzewa. Postanowi� jednak si� nie wycofywa�. Wiedzia�, �e naprawd� niebezpiecznych zwierz�t nie ma ju� na �wiecie. Rezerwat stanowi� co� po�redniego mi�dzy pracowni� biologiczn� a parkiem narodowym, kt�ry co roku zwiedza�y tysi�ce ludzi. Wszyscy rozumieli, �e je�li jego mieszka�c�w pozostawi si� w spokoju, odp�ac� tym samym. Uk�ad ten na og� funkcjonowa� bez zak��ce�. Zwierz� najwyra�niej zachowywa�o si� przyja�nie. Podbieg�o do Peytona i zacz�o przymilnie ociera� si� o jego bok. Kiedy Peytonowi uda�o si� wsta�, z wielkim zainteresowaniem przygl�da�o si� pustym puszkom po jedzeniu. Teraz odwr�ci�o si� do� z wyrazem pro�by, kt�rej nie spos�b by�o si� oprze�. Peyton roze�mia� si�, otworzy� now� puszk� i ostro�nie po�o�y� jej zawarto�� na p�askim kamieniu. Lew przyj�� pocz�stunek ze smakiem, a kiedy jad�, Peyton wertowa� indeks oficjalnego przewodnika, w kt�ry roztropnie wyposa�yli go nieznani mocodawcy. Lwom po�wi�cono w nim kilka stron zaopatrzonych w fotografie dla potrzeb turyst�w spoza Ziemi. Zawarte w przewodniku informacje podnios�y Peytona na duchu. Tysi�c lat naukowej hodowli znacznie udoskonali�o kr�la zwierz�t. W ci�gu ostatnich stu lat lwy zjad�y jedynie dwana�cie os�b - w dziesi�ciu przypadkach w wyniku dochodzenia uwolniono je od winy, a pozosta�e dwa okaza�y si� �nie potwierdzone�. Jednak przewodnik nic nie wspomina� na temat niepo��danych lw�w i sposob�w pozbywania si� ich. Nie wspomina� r�wnie�, �e normalnie s� tak przyjazne, jak ten osobnik. Peyton nie odznacza� si� szczeg�ln� spostrzegawczo�ci�. Dopiero po jakim� czasie zauwa�y� cienk�, metalow� obr�cz na prawej przedniej �apie lwa. Znajdowa�y si� na niej jakie� cyfry i litery oraz urz�dowa piecz�� Rezerwatu. Nie by�o to wi�c dzikie zwierz�; by� mo�e w m�odo�ci przebywa�o w�r�d ludzi. Przypuszczalnie nale�a�o do tych s�ynnych superlw�w, kt�re biologowie wyhodowali, a nast�pnie wypu�cili na wolno�� w celu poprawienia rasy. Peyton widzia� sprawozdania, kt�re stwierdza�y, �e niekt�re spo�r�d nich prawie dor�wnuj� inteligencj� psom. Szybko odkry�, �e zwierz� rozumie kilka prostych s��w, a szczeg�lnie zwi�zanych z jedzeniem. Nawet jak na obecne czasy by� to wspania�y okaz, o dobre trzydzie�ci centymetr�w wy�szy od swego chuchrowatego przodka sprzed dziesi�ciu wiek�w. Kiedy wyruszy� w dalsz� drog�, lew drepta� przy jego boku. Peyton w�tpi�, by ta przyja�� by�a wi�cej warta ni� p� kilograma syntetycznej wo�owiny, ale dobrze jest mie� do kogo si� odezwa�, je�li w dodatku ten kto� niczemu si� nie sprzeciwia. Po g��bokim namy�le zadecydowa�, �e �Leo� to najodpowiedniejsze imi� dla nowego przyjaciela. Po przej�ciu kilkuset metr�w, Peytona o�lepi� nagle b�ysk �wiat�a w powietrzu. Cho� natychmiast zorientowa� si�, co to jest, b�ysk go zaskoczy�, wi�c zatrzyma� si� mrugaj�c powiekami. Leo uciek� pospiesznie i ju� znikn�� mu z oczu. Peyton pomy�la�, �e nie mia�by ze� wielkiego po�ytku w nag�ych wypadkach. Jeszcze nie wiedzia�, jak bardzo si� myli. Kiedy ca�kowicie odzyska� wzrok, zobaczy� przed sob� zawieszony w powietrzu wielobarwny napis, p�on�cy ognistymi literami: UWAGA! ZBLI�ASZ SI� DO STREFY ZAKAZANEJ! ZAWRACAJ! Z nakazu Rady �wiata Przez kilka chwil uwa�nie przygl�da� si� napisowi, a potem rozejrza� za projektorem. Znalaz� go w metalowej skrzynce, niezbyt dok�adnie ukrytej na poboczu drogi. Szybko otworzy� j� uniwersalnym kluczem, kt�ry z pe�nym zaufaniem wr�czy�a mu Komisja Elektroniki, kiedy otrzyma� pierwszy stopie� naukowy. Przez par� minut bada� jej zawarto��, po czym westchn�� z ulg�. Projektor by� prostym urz�dzeniem, sterowanym czujnikiem ruchu. Pobudza� go ka�dy poruszaj�cy si� drog� obiekt. Wyposa�ono go w aparat fotograficzny, kt�ry by� jednak od��czony. Nie zdziwi�o to Peytona, gdy� ka�de przechodz�ce zwierz� uruchamia�oby migawk�. Szcz�liwie si� wi�c z�o�y�o, nikt si� bowiem nie dowie, �e kiedy� przechodzi� t�dy Richard Peyton III. Zawo�a� Leo, kt�ry powoli wr�ci�, wstydz�c si� swego czynu. Napis znikn��, a Peyton roz��czy� przeka�niki, by nie ukaza� si� ponownie. Nast�pnie zamkn�� skrzynk� i ruszy� w dalsz� drog�, zastanawiaj�c si�, co go jeszcze mo�e czeka�. Kilkaset metr�w dalej przem�wi� do� surowo jaki� bezcielesny g�os. Nie powiedzia� nic nowego, ale zagrozi� kilkoma pomniejszymi karami, z kt�rych Peyton kilka ju� pozna�. Zabawnie wygl�da� Leo szukaj�cy �r�d�a d�wi�ku. Peyton znowu odnalaz� projektor i wy��czy� go, zanim ruszy� dalej. Pomy�la�, �e b�dzie bezpieczniej w og�le zej�� z drogi, poniewa� na dalszej jej cz�ci mog� znajdowa� si� urz�dzenia rejestruj�ce. Z pewnym trudem nak�oni� lwa do pozostania na metalowej nawierzchni, a sam poszed� pustym polem, granicz�cym z drog�. Przez nast�pne kilkaset metr�w lew uruchomi� jeszcze dwie elektroniczne pu�apki. Ostatnia najwyra�niej zrezygnowa�a ju� z perswazji. Ukaza� si� po prostu napis: STRZE� SI� DZIKICH LW�W Peyton spojrza� na Leo i roze�mia� si�. Lew nie zrozumia� dowcipu, ale grzecznie si� przy��czy�. Napis z ty�u zgas� w ostatnim, rozpaczliwym b�ysku. Peyton zastanawia� si�, po co w og�le by�y te znaki. By� mo�e mia�y odstrasza� przypadkowych go�ci. Tych, kt�rzy znali sw�j cel, trudno by�oby w ten spos�b odwie�� od zamiaru. Droga nagle skr�ci�a pod k�tem prostym i oto przed nim le�a�o Comarre. Dziwne, �e co�, czego oczekiwa�, mog�o tak wstrz�sn��. Zobaczy� przed sob� ogromn� polan� w d�ungli, kt�r� w po�owie zajmowa�a czarna, metaliczna budowla. Miasto mia�o kszta�t zbudowanego tarasowo sto�ka o wysoko�ci oko�o o�miuset metr�w i podstawie o �rednicy kilometra. Peyton nie potrafi� odgadn��, jak g��boko si�ga�o pod ziemi�. Zatrzyma� si�, przyt�oczony rozmiarami i dziwnym wygl�dem tego ogromnego budynku. Potem powoli ruszy� w jego stron�. Jak drapie�ne zwierz� przyczajone w mateczniku, miasto trwa�o w oczekiwaniu. Cho� obecnie rzadko kto je odwiedza�, gotowa�o si� na przyj�cie go�ci, kimkolwiek by nie byli. Czasem zawracali przy pierwszym znaku ostrzegawczym, a czasem przy drugim. Niewielu dotar�o do wej�cia, zanim opu�ci�a ich odwaga. Lecz wi�kszo��, doszed�szy a� dot�d, wchodzi�a z ochot�. Peyton dotar� zatem do marmurowych stopni, prowadz�cych do niebotycznej metalowej �ciany i dziwnego czarnego otworu, kt�ry zdawa� si� by� jedynym wej�ciem. Leo spokojnie bieg� obok, prawie nie zwracaj�c uwagi na dziwne otoczenie. Przed samymi stopniami Peyton zatrzyma� si� i w��czy� komunikator. Odczeka�, a� zabrzmi sygna� potwierdzaj�cy, odbi�r, i zacz�� powoli m�wi� do mikrofonu. - Mucha wchodzi do salonu. Powt�rzy� to jeszcze dwukrotnie, czuj�c si� raczej g�upio. Pomy�la� sobie, �e kto� ma przedziwne poczucie humoru. Nie by�o �adnej odpowiedzi. Tak przewidywa� plan. Lecz Peyton nie w�tpi�, �e wiadomo�� zosta�a odebrana, prawdopodobnie w jakiej� pracowni w Scientii, gdy� numer, kt�ry wybra�, nale�a� do aparatu z zachodniej p�kuli. Otworzy� najwi�ksz� puszk� z mi�sem, kt�re roz�o�y� na marmurze. Zanurzy� palce w grzywie lwa i zacz�� si� ni� bawi�. - Chyba b�dzie lepiej,- jak tu zostaniesz - rzek�. - Mo�e mnie do�� d�ugo nie by�. Nie pr�buj i�� za mn�. U szczytu stopni obejrza� si�. Z ulg� stwierdzi�, �e lew pozosta� na miejscu. Siedzia� na zadzie, t�sknie spogl�daj�c za Peytonem. Ten pomacha� mu r�k� i odwr�ci� si�. Nie by�o �adnych drzwi, jedynie zwyk�a czarna dziura w wypuk�ej metalowej powierzchni. Zastanowi�o to Peytona - by� ciekaw, w jaki spos�b budowniczowie zamierzali uniemo�liwi� wej�cie zwierz�tom. W�wczas co� w otworze przyku�o jego uwag�. By� zbyt czarny. Cho� �ciana znajdowa�a si� w cieniu, wej�cie nie mia�o prawa by� a� tak ciemne. Wyj�� z kieszeni monet� i wrzuci� j� w czelu�� otworu. D�wi�k jej upadku rozproszy� w�tpliwo�ci Peytona wi�c ruszy� naprz�d. Precyzyjnie dostrojone obwody czujnika nie zareagowa�y na monet�, jak nie reagowa�y na zab��kane zwierz�ta, kt�re przechodzi�y t� ciemn� bram�. Lecz wystarczy�a jedynie obecno�� ludzkiego m�zgu, by uruchomi� przeka�niki. Przez u�amek sekundy ekran, kt�ry przekracza� Peyton, zapulsowa� energi�, a potem zn�w sta� si� oboj�tny. Peytonowi zdawa�o si�, �e min�o bardzo du�o czasu, zanim jego stopa dotkn�a ziemi, ale to by�o najmniejsze zmartwienie. Daleko bardziej zaskoczy�o go nag�e przej�cie od ciemno�ci do �wiat�a, od nieco uci��liwego gor�ca d�ungli do temperatury, kt�ra przez kontrast sprawia�a wra�enie ch�odu. Zmiana nast�pi�a tak gwa�townie, �e Peytonowi zapar�o dech. Z bardzo nieprzyjemnym uczuciem odwr�ci� si� w stron� bramy, przez kt�r� w�a�nie wszed�. Ju� jej tam nie by�o. Nigdy jej nie by�o. Sta� na metalowym podium w samym �rodku du�ej, okr�g�ej sali z dwunastoma ostro�ukowymi bramami na obwodzie. Mo�na by przypuszcza�, �e wszed� przez kt�r�� z nich, gdyby nie to, �e znajdowa�y si� o czterdzie�ci metr�w od niego. Na chwil� Peytona ogarn�a panika. Serce mu wali�o i co� dziwnego dzia�o si� z jego nogami. Z uczuciem wielkiego osamotnienia usiad� na podium i zacz�� logicznie zastanawia� si� nad sytuacj�. 4. Znak maku Co� go musia�o b�yskawicznie przenie�� z czarnego wej�cia na �rodek sali. Dawa�o si� to wyja�ni� dwojako, lecz oba przypuszczenia by�y r�wnie fantastyczne. Albo z przestrzeni� w Comarre dzia�o si� co� dziwnego, albo jego budowniczowie opanowali sekret przenoszenia materii. Od czasu, gdy ludzie nauczyli si� przesy�a� d�wi�ki i obrazy przez radio, zawsze marzyli o przenoszeniu w ten sam spos�b materii. Peyton przyjrza� si� podium, na kt�rym sta�. Z �atwo�ci� mog�o pomie�ci� urz�dzenia elektroniczne, a przy tym, na suficie znajdowa�o si� nad nim jakie� bardzo dziwne wybrzuszenie. Jakkolwiek by tego nie zrobiono, nie potrafi� wyobrazi� sobie lepszego sposobu unikania niepo��danych go�ci. Raczej pospiesznie zsun�� si� z podium. Nie by�o to miejsce, w kt�rym pragn�� pozosta� d�u�ej. Z niepokojem uzmys�owi� sobie, �e nie m�g�by si� st�d wydosta� bez pomocy maszyny, kt�ra go tam przenios�a. Postanowi�, �e za ka�dym razem b�dzie zajmowa� si� tylko jedn� spraw�. Kiedy sko�czy poszukiwania, b�dzie zna� zar�wno ten, jak i wszystkie pozosta�e sekrety Comarre. Przekonanie to naprawd� nie wynika�o z zarozumia�o�ci. Od czasu zbudowania miasta min�o pi�� wiek�w bada� naukowych. Chocia� m�g� tam znale�� wiele informacji, kt�re b�d� dla niego czym� nowym, ka�d� z nich potrafi zrozumie�. Wybrawszy na chybi� trafi� jedno z wyj��, rozpocz�� przeszukiwanie miasta. Maszyny obserwowa�y, czekaj�c na stosown� chwile. Zbudowano je, by s�u�y�y pewnemu celowi, i dalej �lepo wywi�zywa�y si� ze swego zadania. Dawno temu da�y spok�j zapomnienia znu�onym umys�om swych budowniczych. Mog�y jeszcze da� zapomnienie tym wszystkim, kt�rzy przekroczyli progi Comarre. Instrumenty pocz�y analizowa� Peytona, kiedy wyszed� z lasu. Szczeg�owej analizy ludzkiego umys�u, z wszelkimi jego nadziejami, pragnieniami i obawami, nie mo�na dokona� w kr�tkim czasie. Up�yn� jeszcze ca�e godziny, nim zaczn� dzia�a� syntezatory. Do tej chwili go�cia jedynie zabawiano, r�wnocze�nie przygotowuj�c wystawniejsze przyj�cie. Niewielki robot mia� mn�stwo k�opotu z ci�gle wymykaj�cym si� go�ciem, nim w ko�cu go zlokalizowa�, gdy� podczas przeszukiwania miasta Peyton szybko przechodzi� z jednego pomieszczenia do drugiego. Teraz maszyna zatrzyma�a si� po�rodku ma�ego, o�wietlonego pojedyncz� jarzeni�wk�, okr�g�ego pokoju, kt�rego �ciany pokrywa�y magnetyczne prze��czniki. Czujniki robota wykazywa�y obecno�� Peytona w odleg�o�ci zaledwie kilku metr�w, lecz cztery zast�puj�ce oczy obiektywy nie widnia�y nawet �ladu po nim. Zaintrygowana maszyna sta�a bez ruchu w ciszy, w kt�rej s�ycha� by�o jedynie delikatny szmer jej silnik�w i sporadyczne trzaski przeka�nik�w. Stoj�c na pomo�cie trzy metry nad pod�og�, Peyton obserwowa� robota z wielkim zainteresowaniem. Ten metalowy cylinder na grubej podstawie porusza� si� na niewielkich k�kach. Nie mia� �adnych ko�czyn: na g�adkiej powierzchni cylindra wida� by�o jedynie obiektywy i kilka niewielkich otwor�w, w kt�rych znajdowa�y si� ukryte za siatk� mikrofony. Zabawnie wygl�da�a maszyna w swym zak�opotaniu, kiedy jej ma�y m�d�ek boryka� si� z dwiema sprzecznymi informacjami. Chocia� wiedzia�a, �e Peyton musi by� w pokoju, jej oczy m�wi�y, i� w pomieszczeniu nikogo nie ma. Pocz�a zatacza� k�eczka, a� Peytonowi zrobi�o si� jej �al i zszed� z pomostu. Maszyna z miejsca przesta�a si� kr�ci� i rozpocz�a mow� powitaln�. - Nazywam si� A-5. Zaprowadz� ci�, dok�dkolwiek pragniesz. Prosz� wydawa� mi rozkazy w standardowym j�zyku robot�w. Peyton by� raczej rozczarowany. To� to najzwyklejszy, typowy robot, a on mia� nadziej� zasta� co� lepszego w mie�cie zbudowanym przez Thordarsena. Jednak maszyna ta mo�e okaza� si� przydatna, je�li umiej�tnie j� wykorzysta. - Dzi�kuj� - powiedzia� niepotrzebnie. - Prosz� zaprowadzi� mnie do pomieszcze� mieszkalnych. Cho� mia� teraz pewno��, �e miasto by�o ca�kowicie zautomatyzowane, mog�o w nim jeszcze istnie� jakie� ludzkie �ycie. Mo�e znajdowali si� tam inni ludzie, kt�rzy pomog� mu w poszukiwaniach, cho� prawdopodobnie nie powinien liczy� na wi�cej ni� brak sprzeciwu z ich strony. Robot bez s�owa wykona� zwrot na swych k�kach i wytoczy� si� z pokoju. Poprowadzi� Peytona korytarzem ko�cz�cym si� pi�knie rze�bionymi drzwiami, kt�re na pr�no pr�bowa� ju� otwiera�. Widocznie A-5 zna� ich sekret, gdy� gruba, metalowa p�yta odsun�a si� bezszelestnie, kiedy si� zbli�yli. Robot wtoczy� si� do niewielkiej sze�ciennej komory. Peyton zastanawia� si�, czy nie jest to jeszcze jeden teleporter, lecz wkr�tce stwierdzi�, �e to po prostu najzwyklejsza winda. S�dz�c po czasie jazdy w g�r�, musia�a ich zawie�� prawie na sam szczyt miasta. Kiedy drzwi si� rozsun�y, Peyton mia� wra�enie, jakby znalaz� si� w innym �wiecie, Korytarze, kt�rymi przechodzi� na pocz�tku, uderza�y bezbarwno�ci� i brakiem jakichkolwiek ozd�b - mia�y czysto u�ytkowy charakter. Przez kontrast z nimi owe ogromne pomieszczenia i sale posiedze� wydawa�y si� prawie luksusowe. Dwudzieste sz�ste stulecie by�o okresem kwiecistych ozd�b i barw, traktowanym z pogard� w nast�pnych wiekach. Lecz Dekadenci wybiegli daleko w prz�d. Projektuj�c Comarre w pe�ni korzystali ze zdobyczy psychologii i sztuki Nie starczy�oby �ycia na obejrzenie wszystkich malowide� �ciennych i rze�b, obraz�w i wymy�lnych tkanin, kt�re wygl�da�y tak samo jak dawniej. Pozostawienie tak cudownego miejsca w ukryciu przed �wiatem zdawa�o si� przest�pstwem. Peyton prawie zapomnia� o swym naukowym zapale i biega� jak dziecko, ogl�daj�c te cuda. Oto prace geniusza, mo�e najwi�kszego, jakiego kiedykolwiek zna� �wiat By� to jednak geniusz chory i zrozpaczony, kt�ry utraci� wiar� w siebie, zachowuj�c niezmierne zdolno�ci techniczne. Po raz pierwszy Peyton naprawd� zrozumia�, dlaczego budowniczych Comarre nazwano Dekadentami. Ich sztuka jednocze�nie odpycha�a go i fascynowa�a. Nie by�o w niej z�a, ca�kowicie bowiem odbiega�a od wszelkich zasad moralnych. Chyba najwa�niejsz� jej cech� by�o znu�enie i rozczarowanie. Po jakim� czasie Peyton, kt�ry nigdy nie uwa�a� si� za osob� szczeg�lnie wra�liw� na sztuk� wizualn�, poczu�, �e opanowuje go ledwo uchwytne przygn�bienie. Jednak absolutnie nie potrafi� o