8948
Szczegóły |
Tytuł |
8948 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8948 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8948 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8948 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Prolog
Delfy, Grecja - 1922
Indy wisia� w ciemno�ci jak rogal ksi�yca, podtrzymywany przez lin�, kt�ra wpija�a mu si� w pachy i klatk� piersiow�. Z g�ry dochodzi�y go krzyki, ale nie m�g� zrozumie� ani s�owa. Odchyli� g�ow� do ty�u. Otw�r wysoko nad nim dawa� tyle �wiat�a, ile migocz�ca na niebie gwiazda.
- Dorian! - wrzasn��. - Daj mi jeszcze jedn� pochodni�! Jego g�os odbi� si� echem od �cian szczeliny. Nie wiedzia�, czy
go us�ysza�a. Otar� policzek o rami� i zerkn�� w d�. Wok� by�a ciemno��, czarna zas�ona, kt�ra dezorientowa�a go, osza�amia�a. Zakr�ci�o mu siew g�owie. Zamkn�� oczy i mocniej chwyci� lin�. Zdawa�o mu si�, �e zaraz poleci w �lad za swoj� pierwsz� pochodni� w bezkresn� ciemno�� poni�ej.
Nie by�o przestrzeni ani czasu, tylko si�a grawitacji i wci�gaj�ca pustka. Min�o dopiero kilka minut, a jemu wydawa�o si�, �e wisi ju� od paru godzin czekaj�c, a� przy�l� mu �wiat�o.
- Jones! - krzykn�a Dorian.
Jej g�os rozbrzmia� w otaczaj�cej ciszy. Spojrza� w g�r� i dostrzeg� migocz�cy odblask zmierzaj�cy w jego stron�. Lina wi�a si� jak w�� z ognistym j�zykiem. Indy uchyli� si�, gdy pochodnia przelatywa�a obok jego g�owy. Z�apa� lin� i przyci�gn�� pochodni�.
Uchwyci� j� i odetchn�� z ulg�. Spojrza� na �cian� przed sob�. Nie by� ju� pewien, czy to w�a�ciwa �ciana. Mo�e znajdowa� si� zbyt g��boko. Szarpn�� lin� dwukrotnie i Doumas, asystent Dorian, opu�ci� go o kolejne dwie stopy. Wreszcie znalaz� si� naprzeciwko tablicy. Wystawa�a z kamiennej �ciany jak p�yta z nagrobka i by�a lekko nachylona ku do�owi.
7
Wyci�gn�� z plecaka metalowy uchwyt i przybi� go m�otkiem do �ciany. Ju� mia� umie�ci� w nim pochodni�, gdy co� zwr�ci�o j ego uwag�. Przystawi� pochodni� do tablicy i nachyli� si�, by lepiej widzie�.
Powiedziano mu, �e napis b�dzie pokryty brudem, i �e trzeba go oczy�ci� po wydobyciu tablicy na powierzchni�. On natomiast spogl�da� na r�wne rz�dy hieroglif�w, kt�re nie tylko by�y �atwo rozpoznawalne, ale i napisane staro�ytn� grek�. J�zykiem, kt�ry rozumia�.
Przeskakiwa� wzrokiem po s�owach, po�yka� je. Wype�ni�o go podniecenie. Umie�ci� pochodni� w uchwycie na �cianie i wyci�gn�� notes z bocznej kieszeni plecaka. Po�piesznie zapisa� t�umaczenie. Nie m�g� uwierzy�. Mieli racj�. Ci szaleni dranie dobrze wiedzieli, o czym m�wi�.
Chcia� krzykn�� do g�ry, ale zdecydowa� si� oszcz�dza� energi�. Schowa� notes i wyci�gn�� siatk�. Okry� ni� dok�adnie tablic� i przyczepi� do haka na ko�cu liny.
Mia� w�a�nie zacz�� wyci�ga� tablic� ze �ciany, gdy poczu� nag�e szarpni�cie. Zsun�� si� o kilka cali; lina zacisn�a si� pod jego ramionami.
- Hej, co tam si�, do cholery, dzieje?
Jego g�os zabrzmia� echem w szczelinie. Znajdowa� si� dok�adnie pod tablic�. Dostrzeg� wyra�ne �lady d�uta. Kto� nie tylko oczy�ci� napisy, ale pr�bowa� te� wyci�gn�� tablic�. Ale kto?
Lina zn�w zadrga�a. W szczelinie rozleg�o si� dziwne skrzypienie i Indy wiedzia�, co to by�o. To p�ka�a jego lina. Chwyci� pochodni� i uni�s� j� do g�ry.
- O, Chryste! - Tylko spokojnie - pomy�la�. Wsadzi� pochodni� mi�dzy z�by i si�gn�� po lin� ponad miejscem, w kt�rym si� urywa�a. Us�ysza� trzask, ostry d�wi�k odbijaj�cy si� od �cian szczeliny. Chwyci� palcami lin�.
Wisia� na jednej r�ce, oderwany kawa�ek sznura zsun�� mu si� po przegubie d�oni. Pochodnia przypali�a w�osy na ramieniu. Z wielkim trudem wyci�gn�� r�k� ponad g�ow�. Obfity pot wyst�pi� mu na czo�o, zalewaj�c oczy.
Poczu� silne szarpni�cie z g�ry i lina wy�lizgn�a mu si� z d�oni. Z desperacj� si�gn�� drug� r�k� ale jego pi�� zacisn�a si� w powietrzu.
Spada�.
1. Szkolni kawalarze
Chicago � dwa lata wcze�niej
Noc by�a spokojna i cicha. Dwaj m�czy�ni wolno posuwali si� wzd�u� w�skiej uliczki. Ka�dy z nich ni�s� przerzucone przez rami� bezw�adne cia�o. Wiosenny deszcz utworzy� ka�u�e w nier�wno�ciach ukrytych w cieniu wysokich budynk�w. Zbli�ali si� do zakr�tu, za kt�rym znajdowa� si� ich cel, du�y trawnik.
Jeden z m�czyzn by� wysoki i szczup�y. Wci�� podskakiwa�, jak gdyby poprawiaj�c u�o�enie cia�a, kt�re targa�. Drugi by� ni�szy i bardziej muskularny, przy boku ko�ysa�y mu si� zwoje sznura. Porusza� si� ze zwinno�ci� alpinisty. Nagle potkn�� si� o co� i przechyli� na bok, prawie trac�c r�wnowag�. Zwinno�� tak, ale czasami zast�powana przez niezgrabno��.
- Aniechto! -zabe�kota�, odzyskuj�c r�wnowag�. Byli ju� prawie na miejscu.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta� wy�szy.
- Tak. Zatrzymajmy si� na chwil�. Mam jakie� z�e przeczucia. Wysoki bezceremonialnie rzuci� cia�o na ziemi� i wyj�� z kieszeni piersi�wk�. Poda� j� partnerowi, ale ten pokr�ci� g�ow�.
- Nie chcesz? - wzruszy� ramionami i sam wzi�� du�y �yk.
- Daj sobie z tym spok�j - sykn�� m�czyzna z lin�.
- To pomaga na nerwy.
- Jeszcze pi�tna�cie minut i b�dzie po wszystkim - powiedzia� cz�owiek z lin�. Ruszy� naprz�d, skrywaj�c siew cieniu. Cia�o wci�� by�o przerzucone przez jego rami�. Dotar� do zakr�tu i rozejrza� si�. Pomimo swoich obaw zdecydowany by� doko�czy� dzie�a. Chcia� wszystko wykona� perfekcyjnie.
Odwr�ci� si�, aby da� znak partnerowi, ale ten ju� sta� za nim. Ruszyli mokrym chodnikiem, �wiat�a ulicznych latar� odbija�y si� od jego powierzchni. Po chwili zatrzymali si� przy jednej z nich i rzucili cia�a na trawnik. Pod p�otem le�a�y ledwo widoczne dwa inne cia�a, kt�re przynie�li tam p� godziny wcze�niej.
- Co teraz? - zapyta� wy�szy.
- Pierwszy idzie Paine. Przygotuj go. I za�� mu kapelusz - odczepi� od pasa jedn� z lin. Na jej ko�cu zawi�zany by� stryczek. Delikatnym ruchem r�ki przerzuci� go przez latarni�. Stryczek zadynda� w md�ym �wietle.
- Dobra, za�� mu to na szyj� i przyczep kartk� z nazwiskiem. Wysoki m�czyzna zacisn�� P�tl� na szyi nieboszczyka. Potem
si�gn�� pod kaftan Paine'a, wyj�� tr�jk�tny kapelusz i za�o�y� mu na g�ow�. Drugi m�czyzna w tym czasie wspi�� si� na latarni�, po czym wci�gn�� cia�o do g�ry, przywi�za� sznur i zeskoczy� na ziemi�.
- Hej, to wygl�da �wietnie. Teraz jeszcze tych trzech i idziemy. Wy�szy m�czyzna przy�o�y� piersi�wk� do ust, wzi�� kilka �yk�w i zaoferowa� butelk� partnerowi. Ten zn�w pokr�ci� g�ow�.
- Nast�pny b�dzie Georgie - odpar� cz�owiek z lin�. - Bo�e, ju� si� nie mog� doczeka� ich reakcji jutro rano.
Bezg�owa figura wi�a si� pod czarn� tog� jak magik pr�buj�cy wyswobodzi� si� z wi�z�w i �a�cuch�w. Najpierw czubek g�owy, potem brwi, a nast�pnie ca�a twarz wysun�y si� z ciemnego kokonu. Opu�ci� tog� zakrywaj�c nagie nogi i przejrza� si� w lustrze. Przyg�adzi� r�k� g�ste w�osy, poprawi� przedzia�ek na �rodku. P�niej za�o�y� na g�ow� kwadratow� czapk� z ozdobnym sznurkiem.
Kaligrafowany napis na jego dyplomie oznajmia�, �e nazywa si� Henry Jones, Jr. Ci, kt�rzy go znali, m�wili na niego Indy - zdrobnienie od Indiana, imienia, kt�rego u�ywa� od dzieci�stwa. Henry Jr. by�o przeznaczone do u�ytku w oficjalnych dokumentach, a tak�e dla jego ojca, kt�ry wci�� nazywa� go Juniorem.
W rzeczywisto�ci jedynym widocznym wspomnieniem jego dzieci�stwa by�a blizna na brodzie. Zarobi� j� od z�odziei, kt�rzy przypadkowo odkryli w opuszczonej jaskini pozosta�o�ci hiszpa�skiej konkwisty.
Nawet jego ojciec, gdyby m�g� tu by�, zobaczy�by, �e Indy nie by� ju� dzieckiem, lecz przystojnym m�czyzn�. Mia� piwne oczy o g��bokim spojrzeniu, szerokie ramiona i muskulatur� pi�karza. Jednak�e futbolist� nie by�, chocia� lubi� ruch. Wola� jazd� konn� i narciarstwo ni� sporty, takie jak futbol czy koszyk�wka. By� tak�e mi-
10
strzem w pos�ugiwaniu si� biczem, dziwnej sztuce, o kt�rej rzadko m�wi�. I to nie dlatego, �eby nie by�a przydatna.
-Jestem absolwentem college'u-powiedzia� do siebie. U�miechn�� si�, s�ysz�c w�asne s�owa, ale u�miech ten by� pe�en ironii. Ko�czy� college pomimo wszystko. Zesz�ej jesieni nie by�o go na tylu lekcjach, �e jego oceny gwa�townie pogorszy�y si� i prawie wyrzucono go ze szko�y. Po prostu straci� zainteresowanie zwyk�ym wykszta�ceniem, zyskuj�c jednocze�nie inne na ulicach.
Wraz z Jackiem Shannonem, zwariowanym wsp�lokatorem, sp�dza� noce w podrz�dnych knajpach w po�udniowej dzielnicy, s�uchaj�c jak muzycy o imionach typu Pine Top Smith, Cripple Claren-ce Lofton, Speckled Red czy Cow Cow Davenport stukaj� w klawisze swoich pianin. Muzyk� t� nazywano knajpianym graniem, poniewa� wykonywano j� w ma�ych barach, gdzie jeszcze niedawno serwowano trunki prosto z beczek. Do czasu a� rozpocz�a si� prohibicja.
Wi�kszo�� jazzman�w przyjecha�a z Nowego Orleanu, miejsca narodzin jazzu, i z ka�dym tygodniem ich przybywa�o. Warunki �ycia Murzyn�w by�y lepsze w Chicago. Tu mogli znale�� prac� w klubach, zarabiali pi��dziesi�t dolar�w tygodniowo, podczas gdy w Nowym Orleanie mogli liczy� na dolara za noc. No i w Chicago by�y studia, w kt�rych nagrywano p�yty z jazzem.
Gdy zamykano bary, Indy i Shannon udawali si� na r�ne przyj�cia, gdzie muzyka rozbrzmiewa�a do �witu. Shannon bra� swoj� tr�bk� i grywa� razem z Johnnym Dunnem i Jabbem Smithem. Shannon by� nie tylko jednym z niewielu bia�ych, kt�rzy grali jazz, ale by� niew�tpliwie jedynym muzykuj�cym studentem ekonomii. Wi�kszo�� jazzman�w w knajpach by�a niewykszta�cona. Nie czytali nut, nie znali �adnych zasad i nie dbali o to. Nie wiedzieli nawet, �e ich muzyka jest niezwyk�a. To wszystko w�a�nie sk�ada�o si�najej pot�g� i pi�kno.
- Hej, jeste� gotowy? M�wi�e�, �e chcesz tam by� wcze�nie, tak?
S�owa kolegi wyrwa�y go z zamy�lenia. Rude w�osy Shannona jak zwykle wygl�da�y dziko. Swoj� tog� trzyma� w r�ku, a ubrany by� w marynark� i krawat. Marynarka mia�a za kr�tkie r�kawy, ale Shannon nie zwraca� na to uwagi. Mia� zwyczaj kiwania g�ow� kiedy by� podniecony lub zdenerwowany, i w�a�nie to robi�. Shannon zawsze sprawia� wra�enie troch� nerwowego, jak gdyby nie by� z tego �wiata. Doskonale czu� si� jedynie podczas gry na tr�bce. W�wczas jego chude cia�o zdawa�o si� odp�ywa� wraz z muzyk� i nie dostrze-
11
ga�o si�ju� ani jego wzrostu, ani d�ugiej szyi z wystaj�cym jab�kiem Adama.
Indy spojrza� na siebie jeszcze raz i zdj�� czapk�. Znajdowali si� tylko kilka przecznic od miejsca uroczysto�ci. Dojd� tam w ci�gu kilku minut.
- Dobra. Daj mi si� ubra�. Nie w�o�y�em jeszcze spodni.
- Id� tak. Odbierz sw�j dyplom bez spodni.
- Nie, dzi�ki. Nie wiem, po co mia�bym to robi� - spojrza� na Shannona, wiedz�c, �e ten zaraz co� mu zaproponuje.
- Wiesz co? Kupi� ci gorza��. Zgadzasz si�?
Indy wzruszy� ramionami. Do diab�a ze spodniami. Pod tog� nikt nie zauwa�y r�nicy.
- W porz�dku - odpar�. Perspektywa uroczysto�ci nie cieszy�a go. Chcia�, �eby ju� by�o po wszystkim. Brak spodni uczyni j� chocia� troch� interesuj�c�.
- Ju� s�ysz� starego Mulhouse'a - powiedzia�, gdy wychodzili z domu. - Jeste�cie nowym pokoleniem, pokoleniem nadziei - na�ladowa� powa�ny, w�adczy g�os dyrektora uczelni. - Wojna si� sko�czy�a. Id�cie w �wiat i poka�cie innym, �e ameryka�ska m�odzie� to ci�ko pracuj�cy, tw�rczy ludzie, kt�rzy wykonaj� ka�d� prac�, jaka tylko si� pojawi.
Co� w tym stylu - pomy�la�. Nie, uroczysto�� nie by�a powodem, dla kt�rego Indy chcia� by� wcze�nie.
- Jak to jest bez spodni? - zapyta� Shannon, gdy szli ulic�.
- Ch�odno i wietrzno. Powiniene� spr�bowa�.
Indy oczekiwa� �miechu albo jakiego� �artu, ale Shannon mia� powa�n� min�. - Czy tw�j ojciec dzi� b�dzie? Indy pokr�ci� g�ow�.
- Jest zaj�ty. Cholera, nawet nie zada� sobie trudu, �eby przeprosi�.
- Naprawd�?
-Tak. On ju� taki jest. M�j ojciec, szanowany ekspert, nigdy nie ma czasu dla nikogo ani na nic poza swoj� prac� naukow�.
- Zawsze by� taki?
- Dopiero po tym, jak moja matka zmar�a, gdy by�em ma�y. Od tego czasu stale si� ode mnie oddala, bez wzgl�du na to, co bym robi�. Chyba w�a�nie dlatego zaj��em si� lingwistyk�, aby zwr�ci� jego uwag�.
Shannon spojrza� na niego.
- W jaki spos�b lingwistyka mo�e zwr�ci� jego uwag�?
12
- Odk�d tylko pami�tam, powtarza�, �e j �zyk to klucz do zrozumienia rodzaju ludzkiego. Ale co z tego? Jak on mo�e oczekiwa�, �e zrozumiem ludzi, skoro nawet jego nie mog� zrozumie�?
- Chcia�bym, �eby ode mnie nikt nie przyje�d�a�. Cholera, �a�uj� nawet, �e ju� ko�cz� szko��.
- Co ty wygadujesz, Jack? Masz prac� i b�dziesz robi� niez�e pieni�dze. - Shannon zosta� zatrudniony jako ksi�gowy w firmie handlowej w Chicago, z pensj� dwustu pi��dziesi�ciu dolar�w miesi�cznie, sum�, kt�ra wydawa�a si� niesamowicie wielka. Kiedy Indy zapyta� go, jak zdoby� t� posad�, jedyn� odpowiedzi� Shannona by�o: �rodzinne koneksje" - A do tego wci�� b�dziesz m�g� grywa� w klubach - kontynuowa� Indy. - Hej, pami�tasz t� noc, kiedy poszli�my do Roy-al Gardens i widzieli�my Kinga Olivera? Autentyczny Kreol z Nowego Orleanu. Wszyscy przenosz� si� tutaj. Czego wi�cej mo�esz chcie�?
Shannon nic nie m�wi�. Przeszli na drug� stron� ulicy.
- Zamierzasz gra� dalej, prawda? - zapyta� Indy, wpatruj�c si� w mijaj�cy ich samoch�d.
- Zawar�em uk�ad.
Indy dostrzeg� smutek na jego twarzy.
- Jaki uk�ad?
- Musz� przesta� gra� jazz. To jest cena tej posady.
- Ale to jest szale�stwo. Dlaczego?
- Bo to nie jest �szanowana" muzyka.
Indy wiedzia�, �e j azz nie by� akceptowany. Wielu bia�ych twierdzi�o, �e synkopa - akcentowanie w miejscach, gdzie si� nie powinno tego robi� - oraz improwizacje tworzy�y �muzyk� d�ungli". �Powoduje, �e s�uchacz zaczyna wykonywa� dziwne, bardzo sugestywne ruchy" - mo�na by�o us�ysze� w radiu.
- G�wno prawda, Jack. My�l�, �e mo�esz by� tak dobry jak Earl Hines albo Johnny Dodds. Pos�uchaj, wszystko si� zmieni, gdy t� muzyk� zaakceptuj�.
- Nie jestem pewien, czy to si� kiedykolwiek stanie - Shannon ko�ysa� si� z boku na bok, jego d�ugie r�ce porusza�y si� w�asnym rytmem. - Wiesz, oni nawet wini�jazz za te rozruchy w po�udniowej dzielnicy. Mo�esz w to uwierzy�?
- Rozruchy nie mia�y nic wsp�lnego z jazzem.
Zamieszki miejskie by�y nieprzyjemnym incydentem dla narodu, kt�ry czu� si� wspaniale wobec zwyci�stwa aliant�w. Stworzy�y przykry kontrast z wielkimi paradami odbywaj�cymi si� w Nowym Jorku, celebruj�cymi udzia� Ameryki w triumfie.
13
- To nie jest muzyka do marszu, Indy. Wiesz, o co mi chodzi. Nikt sienie czuje jak jaki� cholerny bohater, gdy jej s�ucha. Na tym polega problem. Pochodzi sk�din�d, tak jak ja.
Indy zachichota�.
- Zawsze mo�esz poj echa� ze mn� do Europy i zacz�� nowe �ycie.
- My�la�em o tym. Jestem zazdrosny jak cholera. B�dzie ci tam dobrze.
Indy by� pewien, �e Pary� zafascynuje go, ale nie by� przekonany co do kariery eksperta od staro�ytnych j�zyk�w.
- Mam nadziej�. Tylko �e studiowanie starych manuskrypt�w w bibliotekach nie jest moim ulubionym sposobem sp�dzania wolnego czasu.
- Wci�� to powtarzasz. Dlaczego wi�c to robisz?
- Tam mam jak�� szans� i nie zamierzam nie skorzysta� z okazji. Po prostu dlatego.
Shannon nagle skr�ci� i kiwn�� na Indy'ego, aby szed� za nim.
- Dok�d idziesz?
- Chod� - powiedzia� szeptem. Obieca�em, �e kupi� ci butelk�. We�miemy jedn� i zabierzemy ze sob�. Niedaleko jest go��, kt�ry maje na sk�adzie.
- Nie wiem, Jack - prohibicja by�a g�upim dowcipem, ale Indy chcia� jak najszybciej dosta� si� na teren szko�y.
- To zajmie tylko kilka minut. No chod�.
Wzruszy� ramionami i poszed� za nim. Mimo �e obaj dobrze si� ze sob� czuli, to jednak r�nili si� znacznie stosunkiem do alkoholu. Shannon od siedemnastego roku �ycia pi� du�o i prohibicja tego nie zmieni�a. Indy natomiast traktowa� alkohol z dystansem, m�g� go pi�, ale nie musia�.
W po�owie drogi mi�dzy dwiema przecznicami Shannon otworzy� bram� i przeszed� podw�rkiem do tylnych drzwi. Zastuka� w nie uniwersalnym kodem na �to ja". PUK, puk-puk-puk-puk, PUK, PUK. Wewn�trz zacz�� szczeka� pies. Shannon spojrza� na Indy'ego, jak gdyby chcia� si� upewni�, czyjego przyjaciel jeszcze tam jest.
Chwil� p�niej ma�y zezowaty cz�owieczek otworzy� drzwi. Dwudniowy zarost pokrywa� jego brod�, a bia�e w�osy by�y potargane, jakby przed chwil� wsta� z ��ka. Wrzasn�� na psa i spyta�, czego chc�.
- Butelk� soczku, Elmo. C� by innego? - odpar� Shannon z g�upawym u�miechem.
M�czyzna da� znak, �eby weszli. Indy poczu� zapach whisky, unosz�cy si� w zagraconej kuchni.
14
Du�y kundel siedzia� za swoim w�a�cicielem i warcza�. Indy trzyma� si� z dala od niego i ogl�da� kuchni�. Zielona farba odpada�a ze �cian, ods�aniaj�c wzorzyst� tapet�. Jedne z drzwiczek od kredensu le�a�y na pod�odze, prawdopodobnie ju� od d�u�szego czasu. Ca�e pomieszczenie cuchn�o od zsuni�tych w k�t i nas�czonych uryn� gazet.
- Daj nam jedn� butelk�, Elmo. �pieszymy si�.
- Dobra, zaraz - spojrza� z dezaprobat� na czarn� tog� Indy'ego.
- Co to za jeden? S�dzia?
- Nie mo�esz rozpozna� absolwenta college'u?
- Tak? Jeden profesor, kt�ry mnie odwiedza m�wi, �e zas�uguj � na honorowy dyplom i tytu�. Co wy na to? - Elmo wyszczerzy� po��k�e z�by.
- Z jakiej dziedziny? Bimbrownictwa? - zapyta� Shannon. -Nie. Z chemii.
Indy wybuchn�� �miechem, ale zaraz poczu� si� nieswojo i zacz�� �a�owa�, �e tu przyszli.
- Masz j�, czy nie, Elmo? Nie mamy ca�ego dnia.
- Pi��dziesi�t cent�w.
- Pi��dziesi�t? - Shannon wyci�gn�� r�ce, zaskoczony cen�. -A mo�e jaka� zni�ka dla absolwent�w? No dalej, Elmo.
- Pi��dziesi�t cent�w - zagrzmia� Elmo i skrzy�owa� r�ce na piersi.
- W porz�dku, w porz�dku - Shannon odwr�ci� si� do Indy'ego.
- Masz dwadzie�cia pi�� cent�w?
- A co z umow�?
- Oddam ci. Nie martw si�.
Indy pogrzeba� w kieszeni. Dawa� lekcje francuskiego i �aciny uczniom szk� �rednich i w ten spos�b zarabia� dodatkowe pieni�dze. Nigdy jednak nie mia� ich za du�o. Niech�tnie poda� Shannono-wi monet�.
Elmo schowa� pieni�dze do kieszeni, przeszed� przez kuchni� i znikn�� w piwnicy. Indy spojrza� na zegarek.
- Mam nadziej�, �e tam nie zaginie.
Shannon machn�� r�k�, rozwiewaj�c obawy Indy'ego.
- Zrelaksuj si�. Za chwil� b�dziemy na miejscu.
Indy zauwa�y�, �e pies poruszy� si� niespokojnie i zn�w zacz�� warcze�.
- Co mu jest? - zamrucza� Indy.
Shannon podszed� do kundla i wyci�gn�� do niego r�k�.
15
- Sied� cicho.
Pies zerwa� si� i podbieg� do drzwi. Kto� zacz�� w nie wali�. Shannon spojrza� w stron� piwnicy, wzruszy� ramionami i uchyli� drzwi.
- Kto tam?
- To ja, kole�. Otw�rz. Musz� si� widzie� z Elmem.
- Kto tam jest? - zawo�a� stary bimbrownik, wynurzaj�c si� z piwnicy. Poda� Indy'emu butelk� i przysz�y absolwent schowa� j� do czapki.
Drzwi otworzy�y si� i stan�� w nich m�czyzna w marynarce, krawacie i kapeluszu na g�owie. Patrzy� z wrogo�ci�, a w r�ku trzyma� pistolet.
- O, cholera! - nag�y dreszcz przebieg� po plecach Indy'ego. Elmo zerkn�� na nowego go�cia i natychmiast pomkn�� w stron�
frontowych drzwi. M�czyzna kaza� mu si� zatrzyma�, ale Elmo bieg� dalej. Nieznajomy ruszy� za nim, pies skowycza� mu pod nogami.
Indy i Shannon spojrzeli na siebie i pop�dzili do kuchennych drzwi. Na schodach Indy zapl�ta� si� w tog� i przewr�ci�. Szybko si� pozbiera� i pobieg� za Shannonem, kt�ry by� ju� na podw�rku. Indy nie m�g� si� powstrzyma� od �miechu; uciekali przed niebezpiecze�stwem i nawet mieli whisky. Nagle Shannon stan��, a Indy wpad� na niego. Przy bramie czekali dwaj policjanci i mieli zamiar ich zatrzyma�.
-Hej, wy dwaj!
-Cholera jasna.
Shannon odwr�ci� si� i ruszy� w drug� stron�. Pomkn�� dr�k� mi�dzy dwoma domami. Indy nie czeka� na wskaz�wki. Pogna� za nim, unosz�c tog�, aby mu nie przeszkadza�a. Min�� Shannona, gdy przebiegali przez ulic�. P�dzili mi�dzy domami przez kolejne podw�rka. Byli prawie pewni, �e si� wydostali, gdy nagle znale�li si� na podw�rku ogrodzonym wysokim na osiem st�p drewnianym p�otem.
- A niech to - sykn��.
- Uwa�aj! - wrzeszcza� Shannon z ty�u.
Indy obr�ci� g�ow�. Oczekiwa�, �e ujrzy policjant�w, tymczasem dostrzeg� biegn�ce w ich stron� dwa ogromne dobermany.
- Chryste - j �kn��. Upu�ci� butelk�, wyrzuci� czapk� i zacz�� wspina� si� na p�ot. Ju� mia� prze�o�y� nog� na drug� stron�, gdy co� go z ty�u poci�gn�o. Jeden z doberman�w wbi� z�by w jego tog�. Pies warcza� i kr�ci� �bem, podczas gdy Indy stara� si� wyswobodzi�.
Si�gn�� do ty�u i poci�gn�� mocno, wyrywaj�c tog� z pyska psa. Przeskoczy� ogrodzenie i stan�� obok czekaj�cego ju� Shannona. Po-
16
biegli w stron� nast�pnego podw�rza, min�li gara� i nagle stan�li jak wryci. Dwaj policjanci z wyci�gni�tymi pistoletami czekali w zau�ku.
- Nie�le wam idzie, ch�opcy. St�jcie spokojnie - powiedzia� ni�szy policjant.
Indy znieruchomia�. Teraz znale�li si� w tarapatach i nie by� to tylko jego k�opot.
- Billy? - powiedzia� Shannon, staj�c na palcach. - To ty?
- Jezu - zamrucza� policjant. - Jack Shannon. Co ty tu robisz?
- M�g�bym ci� zapyta� o to samo. Kupowali�my flaszk�. Idziemy na uroczysto�� zako�czenia szko�y.
- Chryste, Shannon - Billy spojrza� na swego partnera. - To brat Harry' ego - kiwn�� g�ow� w stron� ulicy. - Zwiewajcie st�d i na drugi raz uwa�ajcie, z kim robicie interesy.
- Dzi�ki, Billy.
- Nie dzi�kuj mi, Jack. Harry b�dzie o wszystkim wiedzia�.
Indy nie mia� poj�cia, co ��czy�o brata Shannona z tym policjantem. Gdy biegli w stron� szkolnych budynk�w, porwana toga Indy'ego powiewa�a za nim jak flaga.
- Tw�j brat chyba nie jest gliniarzem, co? Wyraz z�o�ci pojawi� si� na twarzy Shannona.
- Nie, ale ma przyjaci�. Billy Flannery jest z s�siedztwa.
- Ale co oni tam robili?
- Eliminowali z interesu niewygodnego konkurenta. Harry ma obszar, kt�rym si� opiekuje.
- Gliniarze pracuj� dla twojego brata?
- Obud� si�, Indy. Oni wszyscy pracuj� dla organizacji, a Harry jest jej cz�onkiem za�o�ycielem. To si� liczy w rodzinie.
2. Wisz�cy bohaterowie
Tylna cz�� togi Indy'ego by�a w strz�pach. Gdy przechodzili przez bram� uczelni musia� przytrzymywa� porwane kawa�ki r�k�. To jednak�e nie mia�o znaczenia. Cieszy� si�, �e nie gonili go ju� �adni policjanci, bandyci, ani psy. Odbiera� dyplom i tylko to si� liczy�o.
Spojrza� na transparent trzepocz�cy na wietrze. 23 MAJA -OBCHODY DNIA OJC�W ZA�O�YCIELI - g�osi� napis. Na ten widok zagotowa�o mu si� w brzuchu i znikn�o ca�e uczucie ulgi. Przez te wszystkie wydarzenia prawie zapomnia� o zesz�ej nocy. To, co mia�o by� znakomitym zako�czeniem jego pobytu w college'u, wcale nie zapowiada�o si� tak wspaniale.
Gdy dotarli do g��wnej alei, zatrzymali si�. T�um odzianych w czarne togi absolwent�w i ich rodziny zgromadzi� si� na chodniku. Ponad nimi, wysoko na latarniach wisia�y cia�a. Z miej sca, gdzie stali, zwisaj�ce manekiny wygl�da�y jak prawdziwi ludzie ubrani w stroje z czas�w ameryka�skiej rewolucji.
- Sp�jrz tylko na to - powiedzia� Shannon ze z�o�liwym u�mieszkiem na twarzy. - Georgie, Tom, drugi Tom i Benji.
Indy spos�pnia�.
- No, nie wiem. W �wietle dziennym to wygl�da troch� groteskowo. Nie przypuszcza�em, �e jeszcze tu b�d�.
Innego dnia pracownicy porz�dkowi najprawdopodobniej usun�liby kuk�y. Ale by�a sobota, dzie� zako�czenia roku i wszyscy stali, przygl�daj�c si�.
1!
- Wed�ug mnie to wygl�da �wietnie - Shannon wyszczerzy� z�by i poklepa� Indy'ego po plecach. - uda�o nam si� - w jego g�osie nie by�o ani �ladu troski.
- Tak. Fajnie.
- Zobacz. Jest nawet prasa. Masz szans� powiedzie� im o wszystkim!
Pocz�tkowo mia� taki zamiar, ale teraz nie by� pewien, czy chce si� przyzna� do uczynku, chwali� si� nim. Mo�e nie by�o najlepszym pomys�em odk�adanie tego z nocy poprzedzaj�cej Dzie� Ojc�w Za�o�ycieli na wigili� zako�czenia roku. Mo�e nikt nie zrozumie.
Shannon klepn�� go w rami�.
- Jest moja rodzinka. No to na razie.
Indy odprowadzi� go wzrokiem, a nast�pnie podszed� do dziennikarzy fotografuj�cych �Toma Jeffersona". Kilka os�b rozmawia�o i ich s�owa podzia�a�y na niego jak ciosy w brzuch.
- Kto m�g� to zrobi�? - zapyta� jeden z widz�w.
- Co to mia�o oznacza�? -Nic.
- Straszliwe.
- To musia� by� jaki� bolszewik. S�ysza�em, �e jest ich kilku na uczelni.
- Mo�e to rojalista. Jestem pewien, �e oni musz� nienawidzi� Franklina.
Nikt nie wydawa� si� doszukiwa� dowcipu albo zrozumie� znaczenia tego uczynku. Indy ledwo m�g� si� powstrzyma�. Chcia� wykrzycze�, �e to jego wystawa z okazji Dnia Ojc�w Za�o�ycieli i �e nikt nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi.
- To ha�ba dla uczelni - zabrzmia� w�adczy g�os spod s�siedniej latarni. -Najstraszniejsza obraza.
Mallery Mulhouse, dyrektor college'u, otoczony by� przez reporter�w, uczni�w i rodzic�w. Twarz mia� czerwie�sz� ni� zwykle, krople potu wyst�pi�y mu na czo�o.
Dzie� Ojc�w Za�o�ycieli, wype�niony przem�wieniami i patriotycznymi uroczysto�ciami, by� pomys�em Mulhouse'a. Chocia� uczestnictwo nie by�o obowi�zkowe, to jednak gaf� przysz�ych absolwent�w by�o ignorowanie �wi�ta. Podczas pierwszych dw�ch lat, gdy Indy mieszka� w akademiku, wyznaczeni uczniowie odpowiedzialni byli za dopilnowanie tego, aby wszyscy brali udzia� w przygotowaniach do uroczysto�ci.
19
W zesz�ym roku, przeprowadzaj�c si� do wynaj�tego mieszkania, Indy unikn�� �wi�ta. Tego roku jednak Mulhouse zarz�dzi�, �e wszyscy ucz�szczaj�cy na wyk�ady z angielskiego i historii maj� napisa� wypracowanie na temat Ojc�w Za�o�ycieli, w przeciwnym razie nie zalicz� wyk�ad�w. Indy z niech�ci� wykona� zadanie, ale na sw�j spos�b.
- Ka�dy, kto wiesza na latarniach kuk�y za�o�ycieli naszego pa�stwa, jest po prostu niebezpieczn�, niezr�wnowa�on� jednostk� -kontynuowa� Mulhouse. - Uwa�am, �e ten czyn jest afrontem dla wszystkiego, co nasz nar�d reprezentuje.
Indy ze zmarszczonymi brwiami ruszy� w stron� Mulhouse'a. Spodziewa� si� kontrowersji, chcia� jej. Nie przypuszcza� jednak, �e Mulhouse uzna to za ci�k� zbrodni� przeciwko narodowi.
- Nie przypuszcza pan, �e to mo�e by� po prostu szkolny dowcip? - zapyta� jeden z dziennikarzy.
Oburzenie pojawi�o si� na twarzy Mulhouse'a powoduj�c, �e jeszcze bardziej si� zaczerwieni�a.
- Je�li dowcip, to bardzo kiepski. Sprawcy tego zostan� odnalezieni i odpowiednio ukarani.
- Czy to znaczy, �e zawieszenie tych kukie� uznane b�dzie za przest�pstwo? - spyta� inny dziennikarz.
- Uczelniana policja zosta�a ju� zawiadomiona, a nasi adwokaci przygl�daj� si� prawnym aspektom sprawy. W obecnej chwili niczego nie wykluczam.
- Panie dyrektorze, czy to, co tu widzimy, nie j est w�a�nie przyk�adem wolno�ci s�owa, g�oszonej przez naszych Ojc�w Za�o�ycieli? - zapyta� ucze� Indy, udaj�c reportera ze szkolnej gazety.
Mulhouse wskaza� �Georgiego", kt�rego w�a�nie opuszczano na ziemi�.
- M�ody cz�owieku, wieszanie na latarni kuk�y pierwszego prezydenta naszego kraju nie jest przyk�adem wolno�ci s�owa. Wr�cz przeciwnie, jej zagro�eniem.
A niech to. Indy spu�ci� g�ow� i zastanawia� si�, czy b�dzie m�g� odebra� sw�j dyplom. Je�li nie, to znaczy, �e mia� pecha. Ale powinien pomy�le� o tym zesz�ej nocy.
- Co o tym s�dzisz, Jones?
Odwr�ci� si� i ujrza� Teda Conrada, swojego profesora od historii. Mia� troch� ponad trzydzie�ci lat, nosi� staro�wieckie w�sy i by� ulubionym nauczycielem Indy'ego.
Indy wzruszy� ramionami i spojrza� na najbli�sz� kuk��.
20
- Kto� sobie narobi� du�o k�opot�w.
- Dla mnie to wygl�da na atak niszcz�cy ide� Dnia Ojc�w Za�o�ycieli.
Niewielki u�miech wykrzywi� usta Indy'ego.
- Mo�na tak to ocenia�.
Podziwia� profesora za jego pogl�dy i bezpo�rednio��. Conrad wielokrotnie powtarza� swoim uczniom, aby stawali w obronie tego, w co wierz�. Aby kwestionowali autorytety. �Wolno�� s�owa - mawia� - oznacza mo�liwo�� wypowiedzenia si� w dowolny spos�b pod warunkiem, �e nikogo si� nie krzywdzi. Na tym w�a�nie polega demokracja". Conrad �artowa� sobie tak�e z podnios�o�ci Dnia Ojc�w Za�o�ycieli. Gdy zadawa� im wymagan� prac� powiedzia�: �Kiedy b�dziecie pisa� to wypracowanie, pami�tajcie, �e uczycie si� w college'^ a nie w ko�ciele".
Indy zapami�ta� to sobie i tak zrobi�, a teraz Conrad go podejrzewa�. By� tego pewien.
- To, co tu zobaczy�em, Jones - powiedzia�, u�miechaj�c si� i wskazuj�c wisz�ce kuk�y - bardzo przypomina tezy z twojego wypracowania.
Indy zda� sobie nagle spraw�, �e Conrad przejrza� go na wylot.
- Wcale nie twierdzi�em, �e powinni by� powieszeni. Chodzi�o mi o to, �e je�liby Brytyjczycy wygrali, to nasi wspaniali Ojcowie Za�o�yciele zostaliby og�oszeni zdrajcami i prawdopodobnie powieszeni.
- Wiem, o co ci chodzi�o. Podoba�o mi si� twoje wypracowanie. Postawi�em ci pi�tk�.
Wspaniale. A wi�c rozumia�.
- W takim razie potrafi pan doceni� to, co tu zrobi�em - rzek� Indy podniesionym g�osem. - To jest m�j protest przeciwko Dniu Ojc�w Za�o�ycieli. Demokracja w praktyce.
Conrad skin�� g�ow�.
- Tylko �e o tydzie� za p�no. Ale za to �adnie zbiega si� z zako�czeniem. Podziwiam twoj� �mia�o��, Jones, ale b�dziesz jeszcze musia� stawi� czo�o konsekwencjom tego czynu.
Spojrza� na porwan� tog� Indy'ego i wystaj�ce spod niej bia�e, ow�osione nogi. - A tak przy okazji, �adny masz str�j.
Indy czu� si� jak owad uwi�ziony w paj�czynie, jeszcze �ywy, ale ju� przygotowany na �mier�. Sta� przy ko�cu d�ugiego konferencyjnego sto�u w pi�knie zdobionym pomieszczeniu na czwartym pi�trze budynku dyrekcji. By�o to miejsce w szarym, zimnym sercu uczelni.
21
Miejsce, w kt�rym znalaz�o si� bardzo niewielu uczni�w. Przy stole siedzieli: dyrektor do spraw student�w, Williams, dziekan wydzia�u historii, cz�onek rady zarz�du, dwaj prawnicy i Ted Conrad. Z wyj�tkiem Conrada, kt�ry wyda� Indy'ego, wszyscy byli powa�nie wygl�daj�cymi panami w szarych garniturach.
Nagle otworzy�y si� drzwi i do sali wkroczy� dyrektor Mulho-use. Powita� wszystkich przy stole i spojrza� na winowajc�.
- Prosz� usi���, panie Jones - Mulhouse wskaza� krzes�o przy drugim ko�cu sto�u.
Dwaj uczelniani policjanci przes�uchiwali go zesz�ego ranka. Wyzna� im wszystko z wyj�tkiem udzia�u Shannona. Dyrektor Williams by� przy tym obecny i gdy policjanci sko�czyli, przez p� godziny wypytywa� go na tematy osobiste. Dyrektor, dystyngowany, siwy m�czyzna, by� kiedy� profesorem psychologii i jego pytania odzwierciedla�y to. W ko�cu polecono mu zjawi� si� tu punktualnie o dziesi�tej.
- �Historia ameryka�skich patriot�w i zdrajc�w" - zacz�� Mulhouse, stukaj�c palcami w wypracowanie Indy'ego. - No c�, to lepsze ni� �Wisz�cy bohaterowie", jak prasa nazwa�a ten incydent -zerkn�� znad okular�w na �wie�o upieczonego absolwenta i pog�aska� si� po podbr�dku. By� to jeden z jego wy�wiczonych, akademickich gest�w. Czy naprawd� my�la� pan, panie Jones, �e uniknie odpowiedzialno�ci?
- Ja... Ech... - Indy odchrz�kn�� i stara� si� przezwyci�y� zdenerwowanie. - Nie staram si� niczego unikn��. W moim wypracowaniu jest mowa o cienkiej granicy pomi�dzy popularnymi bohaterami a niebezpiecznymi zdrajcami. Gdyby Brytyjczycy zwyci�yli...
- Ale nie zwyci�yli, panie Jones - przerwa� mu dziekan wydzia�u historii. - I kiedy wiesza� pan na latarniach figury naszych narodowych bohater�w, zachowa� si� pan jak zdrajca. Tak w�a�nie wi�kszo�� ludzi to postrzega.
- My�l�, �e oceniaj�c post�pek pana Jonesa powinni�my uwzgl�dni� kilka okoliczno�ci �agodz�cych - powiedzia� dyrektor Williams. - Wczoraj rano d�ugo z nim rozmawia�em i uwa�am, �e jest bardzo specyficznym m�odym cz�owiekiem. Jego czyn by� nie tyle atakiem na naszych Ojc�w Za�o�ycieli, ile na jego w�asnego ojca, jedynego �yj�cego cz�onka rodziny, s�ynnego badacza �redniowiecza, doktora Henry'ego Jonesa. Zdo�a�em si� zorientowa�, �e doktor Jones j est bardzo zaj �tym cz�owiekiem i niestety nie mia� cza-
22
su, aby przyj echa� z Nowego Jorku na uroczysto�� uko�czenia szko�y. Syn najwyra�niej poczu� si� ura�ony i to, co si� zdarzy�o, jest mani-festacj�tych uczu�.
Indy'ego rozgniewa�o to, �e Williams m�wi� o nim, jakby go nie by�o na sali. I o co mu chodzi�o? Pewnie, �e czu� uraz� do ojca, ale nie to by�o powodem, dla kt�rego powiesi� Ojc�w Za�o�ycieli. Ju� mia� zamiar to powiedzie�, gdy odezwa� si� Ted Conrad.
- Bardzo ciekawa analiza, panie dyrektorze, ale nie s�dz�, aby mia�a wiele wsp�lnego z motywami post�powania pana Jonesa. Jego czyn by� najwyra�niej zwi�zany z zadanym wypracowaniem. Sama praca by�a nie�le pomy�lana. Wszystkie tezy s� dobrze uzasadnione.
Mulhouse spojrza� z dezaprobat�.
- Czy pan pochwala jego czyn, profesorze? Indy wyprostowa� si� na krze�le.
- Przepraszam, ale...
- Nie, nie pochwalam tego, co zrobi� - odpar� Conrad, ignoruj�c Indy'ego. - Posun�� si� za daleko, du�o dalej ni� to by�o potrzebne i wymagane. Staram si� po prostu wyja�ni� motywy jego post�powania.
By�o oczywiste, �e Mulhouse nie uwierzy�.
- Pewnie, �e mo�na podchodzi� do tego z psychologicznego punktu widzenia. Pozostaje jednak faktem, �e pan Jones okaza� swoj� niech�� wobec za�o�ycieli naszego pa�stwa i wstr�t wobec Dnia Ojc�w Za�o�ycieli, tradycji na tej uczelni.
Jeszcze przez kilka minut m�wili o jego wyst�pku, zgadzaj�c si� w tym, �e oboj�tnie jakimi kierowa� si� motywami, post�pi� �le. Potem Indy zosta� poproszony o opuszczenie sali.
- Przepraszam, czy m�g�bym co� powiedzie�? - zapyta�, wstaj�c. Mulhouse wbi� w niego wzrok.
- Prosz�, m�ody cz�owieku, tylko zwi�le.
- Chcia�em jedynie zaznaczy�, �e m�j ojciec nie ma nic wsp�lnego z moim czynem. Nawet przez chwil� nie my�la�em o tym, �e symbolicznie wieszam jego.
Po tych s�owach odwr�ci� si� i wyszed� z sali. Usiad� na �awce w korytarzu. Odetchn�� ci�ko. Wyobrazi� sobie, jak kontynuuj� dyskusj�, rozpatruj�mo�liwo�ci, decyduj� o jego przysz�o�ci. I staraj� si� podda� jego osobowo�� wnikliwej analizie. By� prawie pewien, �e zamierzaj� odebra� mu dyplom.
Co on bez niego zrobi? Nie b�dzie m�g� pojecha� do Pary�a. To by�o pewne. Musia�by znale�� sobie prac�. Ale jak� prac�? Bez dyplo-
23
mu nie m�g�by nawet uczy� francuskiego ani �aciny. Nie chcia� my�le� o tym, co mo�e robi�, poniewa� tego nie wiedzia�.
Kilkana�cie minut p�niej drzwi si� otworzy�y i dyrektor Williams poprosi� go do �rodka. Gdy Indy usiad�, wzrok Mulhouse'a spocz�� na nim.
-Panie Jones, ma pan szcz�cie, �e jestem osob�, kt�ra uwa�nie s�ucha, co inni maj� do powiedzenia. Na samym pocz�tku nasi prawnicy i ja mieli�my zamiar wyst�pi� na drog� s�dow�. Zadecydowali�my jednak, �e nie b�dzie dla tej instytucji �adnej korzy�ci z dalszego zajmowania si� t� spraw�. Mam na my�li wzgl�dy prawne. Wolimy mie� to za sob�.
-No dalej, sko�cz ju� z tym. Powiedz to. Powiedz, �e odbieracie mi dyplom - niepokoi� si� w duchu Indy.
- Najprostszym sposobem za�atwienia sprawy by�oby wydalenie pana z uczelni. Ale pan ju� uko�czy� nauk�. Ma pan szcz�cie -jego u�miech by� zimny i wymuszony. Wiemy jednak, �e zamierza pan studiowa� na Sorbonie. W prosty spos�b mo�emy odm�wi� przes�ania pa�skich dokument�w i w�tpi�, czy uznano by pana za legalnego studenta - zrobi� rozmy�ln� przerw� czekaj�c, a� waga jego s��w dotrze do Indy'ego. - My jednak zamierzamy da� panu szans� poprawy. -Mulhouse spojrza� na pozosta�ych i ci pokiwali g�owami. - Chcia�bym, aby pan z�o�y� przeprosiny na r�ce tu obecnych oraz dostarczy� do mojego biura list z przeprosinami, kt�ry udost�pni� prasie.
Wszyscy na sali spogl�dali na niego, czekaj�c na odpowied�. On jednak nie mia� nic do powiedzenia. Dlaczego musi przeprasza� za co�, za co nie czuje si� winny? Co w takim razie ze stawaniem w obronie w�asnych pogl�d�w? Co z demokracj�?
Conrad wpatrywa� si� uwa�nie w Indy'ego; wiadomo�� wypisana by�a na jego twarzy. �Przyjmij to, co ci oferuj�". Indy odwr�ci� g�ow�, poirytowany tym, �e Conrad - ten, kt�ry go zdradzi�, kt�ry nie trzyma� si� nawet w�asnych zasad - mia� teraz czelno�� doradza� mu. Ale je�li nie przeprosi, to Mulhouse spe�ni swoj� gro�b� i zatrzyma jego dokumenty. Mniejsze z�o - pomy�la� i powiedzia�:
- Dobrze, zrobi� tak.
Mulhouse skin�� g�ow� i u�miechn�� si� do siebie.
- W takim razie czekamy. Chcieliby�my to us�ysze�. Indy spu�ci� g�ow�.
- Przepraszam wszystkich tu obecnych. Przykro mi... Przepraszam za to, co zrobi�em. List znajdzie si� w pa�skim biurze jutro rano. Odsun�� krzes�o, wsta� i szybko wyszed� z sali. Schodzi� po schodach, zeskakuj�c po dwa stopnie na raz, a� dotar� na parter. Po-
24
tem skierowa� si� w stron� wyj�cia. Nie wiedzia�, dok�d idzie. Nie obchodzi�o go to. Krew pulsowa�a mu w g�owie.
- Jones, zatrzymaj si�.
To by� Conrad. Indy szed� dalej.
- Jones.
Zatrzyma� si� i odwr�ci�.
- Czego pan chce?
- Chc� z tob� porozmawia�.
Indy zorientowa� si�, �e stoi niedaleko latarni, na kt�rej wraz z Shannonem powiesi� pierwsz� kuk��.
- Przypuszczam, �e chce pan, abym wszed� tam i osobi�cie si� powiesi� - powiedzia�, wskazuj�c palcem latarni�. - Albo �ebym teraz jeszcze raz pana przeprosi�. Czy tak?
- Uspok�j si�, Jones. Dobrze post�pi�e�. Po prostu dobrze.
- Pewnie. By�o wspaniale.
- Pos�uchaj mnie. Uda�o ci si� przem�wi� do nich. Uwierz mi, dokona�e� tego. Rozmawia�em wczoraj z Mulhousem przez ponad godzin� i przyzna�, �e troch� przesadzi�.
- Nie s�ysza�em, �eby przeprasza�.
- Nie, ale nie zosta�e� tak�e aresztowany. Ci prawnicy mogli oskar�y� ci�, o co tylko by si� da�o, od wandalizmu po zdrad�. Nie mo�esz zrozumie�? Wygra�e�. Do diab�a, gdyby alkohol by� legalny, postawi�bym ci drinka.
- Wygra�em i musia�em przeprasza�? Co to za zwyci�stwo?
- Pos�uchaj, Mulhouse musia� zachowa� swoj� wiarygodno��. Gdyby� zniszczy� j�, odmawiaj�c przeprosin, nie mia�by innego wyj�cia, jak tylko zrujnowa� twoje szans� na Sorbonie.
Indy zrozumia�, �e Conrad ma racj�.
- A co z tym listem, kt�ry musz� napisa�?
- Masz okazj� wyja�ni� wszystkim, co zrobi�e�. Nie uno� si�. Napisz, �e wiesz, i� by�a to pomy�ka.
- Tak, chyba tak zrobi�. Conrad poklepa� go po ramieniu.
- To jest duch. Powodzenia w Pary�u. Zazdroszcz� ci. Jestem pewien, �e robisz dobrze i znajdziesz tam to, czego szukasz.
Gdy Conrad odchodzi�, Indy zastanawia� si� nad tym, co powiedzia� profesor. Czego on w�a�ciwie szuka? Nie wiedzia�, ale by� pewien, �e kiedy� to znajdzie.
3. Lodowata dama
Pary� -pa�dziernik 1922
By� pogodny, jesienny poranek i Indy, ubrany w swoj� sk�rzan� kurtk�, szed� wolno alej� St. Michel. W przeciwie�stwie do wi�kszo�ci mijaj�cych go Francuz�w, nie mia� szalika. Madelaine da�a mu jeden w prezencie, ale on nie widzia� jej ju� od kilku tygodni i noszenie go przypomina�o mu j�.
Pochyli� si�, nasun�� kapelusz g��biej na czo�o i przy�pieszy� kroku. Chcia� uciec przed zimnem. Poza tym z niecierpliwo�ci� oczekiwa� dzisiejszego wyk�adu z archeologii Grecji. Tematem by�a Wyrocznia Apollina. By� ciekaw, jak profesor Dorian Belecamus go poprowadzi.
Wszed� na teren uniwersytetu, kieruj�c si� prosto do sali wyk�adowej. Po dw�ch latach studiowania na Sorbonie zna� miasto jak rodowity pary�anki. Mimo wszystko jednak zawsze b�dzie tu obcokrajowcem i nawet lubi� ten stan rzeczy.
By� na trzecim roku studi�w po�wi�conych staro�ytnym j�zykom pisanym. Ucz�szcza� te� na fakultety z archeologii klasycznej Grecji. Pasowa�y doskonale do jego nauki j�zyka greckiego, a poza tym by�o jeszcze co�, co zach�ca�o go do udzia�u w tych zaj�ciach -pani profesor.
Wszystko, co jej dotyczy�o, od ubra� i perfum do sposobu m�wienia i poruszania si�, by�o typowo kobiece. Pod t� os�on� wyczuwa� jeszcze si�� i opanowanie, kt�re intrygowa�y go. Dwoisto�� kry�a si� w tajemniczo�ci tej kobiety i w�a�nie ona definiowa�a granice jej osobowo�ci: �Zbli�ysz si� za bardzo i wpadniesz w k�opoty".
26
Jak dotychczas nie stanowi�o to problemu. Min�o ju� sporo zaj�� i onby�jednym z najlepszych. Znajomo�� j�zyka starogreckiego i dog��bne zrozumienie mitologii powodowa�o, �e wyrasta� ponad przeci�tno��, ale ona zdawa�a si� tego nie dostrzega�.
Par� dni temu podszed� do niej po wyk�adzie i zada� kilka pyta�. Odpowiedzia�a na nie szorstkim tonem odzwierciedlaj�cym zimn� oboj�tno��, kryj�c� si� w oczach. Indy nie lubi� by� lekcewa�ony. Powiedzia� jej, jak bardzo podobaj� mu si� wyk�ady.
- To mi�e - odpowiedzia�a, po czym przeprosi�a go i wysz�a z sali.
Dorian Belecamus by�a Lodowat� Dam�. W taki w�a�nie spos�b o niej my�la�. L�d jednak�e da si� stopi�, a pod t� grub� ochronn� otoczk� musia�a to by� gor�ca, przyjacielska kobieta, kt�ra t�skni za g��bszym uczuciem.
Albo tak mu si� zdawa�o.
Id�c zamy�lony, zderzy� si� z kim� przy wej�ciu do sali. Zorientowa� si�, �e to by�a ona. Ukucn��, aby podnie�� notatnik, kt�ry wypad� z r�ki profesor Belecamus. Wlepi� wzrok w jej smuk�e nogi, znajduj�ce si� zaledwie kilka cali od jego twarzy. Zazwyczaj nosi�a d�ug� sp�dnic�, bia��bluzk� i welwetow� kamizelk�. Tego dnia jednak ubrana by�a w kr�tsz�, kraciast� sp�dniczk�, kt�ra upodobnia�a j� do studentek.
Ukucn�a i zebra�a kartki, kt�re wylecia�y z notatnika. Wyprostowali si�jednocze�nie i Indy spojrza� jej prosto w oczy. By�y pi�kne, du�e i ciemne, prawie czarne.
- Przepraszam, nie zauwa�y�em pani.
- Dzi�kuj�, Jones - przejecha�a r�k� po swoich g�stych kruczoczarnych w�osach. By�y przewi�zane z ty�u kokard� i stanowi�y t�o dla ujmuj�cych oczu, wysokich ko�ci policzkowych i kszta�tnych ust.
- Dobrze, �e pana spotka�am. Prosz� przyj�� do mnie po wyk�adzie. Musz� z panem o czym� pom�wi�. Obr�ci�a si� szybko i wesz�a na podium. Indy patrzy� za ni� zdziwiony, �e si� do niego u�miechn�a. Rozejrza� si� po sali, oczekuj�c zazdrosnych spojrze� ze strony m�czyzn i znacz�cych kiwni�� g�ow� ze strony kobiet. Ale nikt niczego nie zauwa�y�. Rozbi�, a przynajmniej naruszy� pokryw� lodu otaczaj�c� Dorian Belecamus i nikt si� tym nie zainteresowa�. Co si� z tymi lud�mi dzia�o? Byli niewzruszeni jak czaszki wisz�ce w gablotach na �cianach. Francuzi mieli by� przecie� wspania�ymi kochankami, a �aden z nich nie dostrzega� niczego ciekawego w swojej profesorce.
27
Usiad� przy przej�ciu, otworzy� notatnik i zacz�� zastanawia� si�, o czym mog�a chcie� z nim rozmawia�. Nie by� w stanie niczego wymy�li�.
- Bo�e, widzia�e�, jak ona si� dzisiaj ubra�a? - szepn�a do niego przeci�tnie wygl�daj�ca dziewczyna z s�siedniej �awki. - Wydaje jej si�, �e jest jedn� z nas.
Nie ma por�wnania - pomy�la� Indy. Dzieli was przepa��. I to wielka przepa��.
- Ale nie jest. Ani troch� - powiedzia� wsp�czuj�cym g�osem. Odwr�ci� si� do swojego zeszytu, przerywaj�c rozmow�.
- Obiekt, kt�ry b�dzie dzi� omawiany, jest mi bardzo bliski -zacz�a Belecamus.
- �mieszne - pomy�la� Indy. Bliskie jej by�o martwe miasto.
- Jako dziecko odwiedza�am ruiny Delf, gdy by�y jeszcze we wczesnej fazie odbudowy, zacz�tej w 1892 roku - spojrza�a w stron� drzwi na jakiego� sp�nionego s�uchacza, kt�ry sp�on�� ze wstydu, przyt�oczony jej surowym wzrokiem. - Gdy ju� by�am na studiach, sp�dza�am tam wakacje, pracuj�c najpierw ochotniczo, p�niej jako p�atny asystent. Delfy sta�y si� tematem mojej pracy dyplomowej. Zanim przyjecha�am tutaj, przez pi�� lat by�am g��wnym archeologiem w tamtejszych ruinach i wsp�pracowa�am z uniwersytetem w Atenach. - Przez chwil� popatrzy�a w dal i u�miechn�a si� do siebie. - Kiedy� jeden z moich asystent�w pope�ni� b��d nazywaj�c mnie w �artach Pyti�. Jak wiecie, Pytia to imi� nadawane kolejnym kobietom, kt�re s�u�y�y w �wi�tyni Apolli-na, wyrocznia z Delf. Aby zosta� Pyti�, kobieta musia�a pochodzi� z wiejskiej rodziny, mie� ponad pi��dziesi�t lat i by� niezbyt inteligentna - przerwa�a na chwil�. - Mam nadziej�, �e rozumiecie, dlaczego nie by�am zbytnio zadowolona z tamtego komentarza.
Wszyscy na sali wybuchn�li g�o�nym �miechem. Belecamus zdecydowanie nie pasowa�a do przedzia�u wiekowego i nie spe�nia�a wymog�w zwi�zanych z poziomem inteligencji. Przypuszczalnie nie pochodzi�a te� z wiejskiej rodziny - pomy�la� Indy.
- Pytia przemawia�a z o�tarza w �wi�tyni Apollina, gdzie siedzia�a na z�oconym tr�jnogu ponad szczelin� w ziemi. Z otworu prawdopodobnie unosi�y si� odurzaj�ce opary powoduj�ce, �e kobieta wpada�a w trans - zn�w si� u�miechn�a i utkwi�a wzrok w Indym. -Jeden ze �wiadk�w, �yj�cy w pierwszym wieku naszej ery, opisa� transformacj� Pytii w nast�puj�cy spos�b: �Jej oczy zab�ys�y, piana
28
pojawi�a si� na ustach, w�osy stan�y d�ba". Po tym mog�a ju� odpowiada� na zadawane pytania.
Indy nagle poczu� si� tak, jak gdyby m�wi�a tylko do niego. Jakby reszta student�w przesta�a istnie�. Zrobi�o mu si� gor�co. Patrzyli sobie prosto w oczy. �wiat�o sp�ywa�o po jej czarnych w�osach i b�yszcza�o w ciemnych oczach.
- Jej odpowiedzi by�y zawsze chaotycznym be�kotem, niezrozumia�ym dla nikogo z wyj�tkiem kap�an�w, kt�rzy potrafili go interpretowa� - Belecamus spojrza�a na pozosta�ych. - A propos, czy kto� wie, co oznacza s�owo Delfy? Panie Jones, jest pan specjalist� od greki. Mo�e pan powie?
A wi�c zainteresowa�a si� nim i wiedzia�a, �e studiuj e j �zyk sta-rogrecki.
- To oznacza �miejsce delfina". Skin�a g�ow�.
- Okay. Ale prosz� powiedzie�, dlaczego tak si� nazywa. Indy pozna� mityczn� histori� Delf ju� jako dziecko, jeszcze nim
dowiedzia� si�, �e Grecja to pa�stwo.
- Apollo przyby� tam pod postaci� delfina. -1 co tam spotka�?
Indy nagle wyobrazi� sobie, �e zn�w ma dwana�cie lat i ojciec przepytuje go z mit�w, kt�re poleci� mu przeczyta�. Ale Dorian Belecamus raczej nie by�a jego ojcem.
- Smoka o imieniu Pyton. By� to w��: syn Gai, bogini Ziemi i Posejdona, boga morza. Pyton �y� w jaskini i przepowiada� przysz�o�� poprzez pytyjskie kap�anki.
- I co si� p�niej sta�o?
- Apollo zabi� smoka i wrzuci� go do rozpadliny w ziemi.
- Dzi�kuj�, panie Jones - odwr�ci�a od niego g�ow� i rozejrza�a si� po sali. - Zostawmy teraz mity w spokoju i przejd�my do historycznej wiedzy o Delfach.
Wyja�ni�a, �e przez okres prawie tysi�ca lat, od oko�o 700 roku przed Chrystusem do 362 roku naszej ery, to g�rskie ustronie by�o siedzib� wyroczni. Zesz�a z podium i kontynuowa�a wyk�ad. By�o oczywiste, �e nie potrzebowa�a �adnych notatek.
- W okresie swoich najwi�kszych wp�yw�w Delfy by�y o�rodkiem w�adzy w ca�ym basenie Morza �r�dziemnego, tworzy�y histori� tego regionu. W�adcy nie podejmowali praktycznie �adnych decyzji bez uprzedniego poradzenia si� wyroczni. Nawet sceptyczni filozofowie, ��cznie z Platonem i Sokratesem, wysoko cenili wyrocz-
29
ni�. Przez lata w Delfach zgromadzi�o si� du�o z�ota, marmurowych pos�g�w, malowide� i klejnot�w. Wszystko dary od pielgrzym�w.
- Czy przepowiednie sprawdza�y si�? - zapyta� jeden ze student�w.
- W�a�nie do tego zmierzam. Przepowiednie by�y cz�sto dwuznaczne, r�nie interpretowane - powiedzia�a. Ale jedna z mo�liwo�ci zwykle si� sprawdza�a. Dam wam kilka przyk�ad�w. Gdy Grecy w 480 roku przed Chrystusem zapytali, jak odeprze� atak Pers�w, wyrocznia odpowiedzia�a, aby ufali �drewnianym �cianom". Chocia� d�ugo dyskutowano nad znaczeniem �cian, Grecy skutecznie obronili si� flot� drewnianych okr�t�w. A wi�c ci, kt�rzy zinterpretowali �drewniane �ciany" jako drewniane okr�ty, mieli racj � - podsumowa�a. - Kiedy rzymski cesarz Neron us�ysza�: �Strze� si� siedemdziesi�ciu trzech", pomy�la�, �e umrze w wieku siedemdziesi�ciu trzech lat. Tymczasem, gdy mia� trzydzie�ci jeden, zosta� obalony przez Alb�, kt�ry sko�czy� siedemdziesi�t trzy lata.
- Niekt�re przepowiednie sprawdza�y si� tylko w tym drugim, przeno�nym znaczeniu - kontynuowa�a. - Krezus, na przyk�ad, dowiedzia� si�, �e gdy zaatakuje s�siedniego Cytrusa, wtedy zniszczy pot�ne cesarstwo. No i zniszczy�: swoje w�asne.
Akurat - pomy�la� Indy. W�tpi� w to, �e Platon czy Sokrates dbali o zdanie wyroczni. Chwalili j�, poniewa� by�a religi� tamtych czas�w. Drogo by ich kosztowa�o zakwestionowanie jej autorytetu.
Indy wiedzia�, �e pot�ni kap�ani, kt�rzy interpretowali be�kot Pytii, znajdowali siew samym centrum amfiktionii, zwi�zku greckich miast-pa�stw i byli dzi�ki temu doskonale poinformowani o najwa�niejszych sprawach regionu. Po prostu korzystali z wyroczni, aby stworzy� pozory prawdy dla swoich plan�w. W efekcie kobieta zwana Pyti�by�a tylko rytualnym narz�dziem bez wi�kszego znaczenia.
Wiedzia� te�, �e jego ojciec wrzeszcza�by na niego, gdyby kiedykolwiek mu to powiedzia�. Zredukowanie wyroczni Apollina do formy politycznej korupcji obdartej z ca�ego mistycyzmu by�o herezj�. Przez ca�e swoje dzieci�stwo Indy obserwowa� jak mity poch�on�y jego ojca, sta�y si� jego �yciem.
Podni�s� r�k�.
- Czym by�y opary, kt�re Pytia wdycha�a? Belecamus wydawa�a si� by� rozbawiona pytaniem.
30
- Ach, legendarne �gazy mefityczne", jak je nazywano. Kto to wie? Legenda m�wi, �e pochodz� z gnij�cego cia�a Pytona.
- Na szcz�cie naukowcy nie wierz� w mity i legendy - odpar� Indy. - Tu w�a�nie le�y r�nica pomi�dzy religi� a nauk�.
Belecamus stan�a przed nim. Jej kszta�tne, opalone nogi, nagie prawie do kolan, przyci�ga�y wzrok Indy'ego. A wi�c czym wed�ug pana mog�y by� te opary?
Oderwa� oczy od jej n�g. Przez chwil� nie odpowiada�. Jej blisko�� onie�miela�a go. Odkaszln�� i zastanowi� si�. Rzuci�a mu wyzwanie i chce si� z nim zmierzy�.
- Najprawdopodobniej by�y to dymy palonych kadzide� i li�ci laurowych. Pytia, aby wej �� w trans, wdycha�a mieszanin� i �u�a narkotyczne li�cie laurowe. Te tak zwane opary by�y dla kap�an�w jeszcze jednym sposobem mistyfikacji i rytualizacji w�asnych dzia�a�.
Belecamus skrzy�owa�a r�ce.
- My�li pan bardzo racjonalnie, panie Jones. To dobrze. Ale w archeologii trzeba czasami pu�ci� wodze wyobra�ni. Mity s� cz�sto drog� do prawdy i zrozumienia.
- Mog� te� wprowadza� w b��d i zbyt cz�sto uwa�ane s� za sam� prawd� - odpowiedzia�. - Nawet przez inteligentnych ludzi.
Przez jego ojca, na przyk�ad.
Belecamus u�miechn�a si� i wr�ci�a na podium.
- Dobrze powiedziane. Mam nadziej�, �e wszyscy tu rozumiej� podw�jn� natur� mit�w.
Gdy wyk�ad zbli�y� si� do ko�ca, Belecamus powiedzia�a, �e chce co� og�osi�:
- Ta prelekcja, jak wiecie, by�a zapowiedziana ju� kilka tygodni temu. W dziwny spos�b jednak zbiega si� z pewnym wydarzeniem w samych Delfach. Dwa dni temu by�o tam niewielkie trz�sienie ziemi.
- Du�o jest zniszcze�? - zapyta� kto�.
- Rozszerzy�a si� szczelina w �wi�tyni Apollina. Ale dzi�ki temu dokonano pewnego odkrycia: zauwa�ono, �e we wn�trzu rozpadliny znajduje si� kamienna tablica.
- Co na niej jest? - spyta� kto� inny.
- Jeszcze nie wiadomo. Nied�ugo wyje�d�am do Delf. Dlatego te� pozostaj�ce do ko�ca semestru wyk�ady poprowadzi m�j asystent.
Indy poczu� nagle pustk� w piersiach. Brak jakiegokolwiek �ycia, jak gdyby kto� wyrwa� mu serce.
31
- Chcia�abym �yczy� wam wszystkiego najlepszego w dalszej nauce. Jeste�cie dobrymi studentami. B�dzie mi was brakowa�o.
Wszyscy zacz�li klaska�. Po kolei podchodzili do profesor Be-lecamus i �yczyli jej wszystkiego dobrego. Indy pozosta� na swoim miejscu. Wreszcie, gdy ostatni student opu�ci� sal�, wsta� i podszed� do podium.
- Panie Jones, b�dzie pan mia� chwil� czasu? Mo�e ma pa