8573
Szczegóły |
Tytuł |
8573 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8573 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8573 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8573 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARTURO PEREZ-REVERTE
Przygody Kapitana Alatriste
II
W CIENIU INKWIZYCJI
Tytu� orygina�u: Las aventuras del Capitan Alatriste
2. Limpieza de sangre
1997
(t�um. Filip �obodzi�ski)
2004
Dla Carloty, kt�rej bi� si� przysz�o
S� ksi�a, dworki, poeci, szlachcice,
Znaki honoru na herbowych tarczach,
Z�otem z Ameryk p�kate szkatu�ki,
Pos�pne wedle trakt�w szubienice,
Galery, spiski, lamenty �ebracze
I szcz�k rapier�w we wszystkich zau�kach.
[Tomas Borras, Kastylia]
I. ROBOTA PANA DE QUEVEDO
Owego dnia na placu Mayor trwa�a korrida, atoli rotmistrzowi stra�y Martinowi Salda�i widowisko ca�e ko�o nosa przemkn�o. Przed ko�cio�em �wi�tego Ginesa znaleziono akurat lektyk� z siedz�c� w niej uduszon� niewiast�. W jej d�oniach spoczywa�a sakiewka z pi��dziesi�cioma eskudami i r�cznie sporz�dzony, lubo niepodpisany �wistek: Na msz� w jej intencji. Natkn�a si� na ni� by�a o brzasku pewna pobo�nisia, kt�ra w te p�dy zakrystiana powiadomi�a, ten proboszcza, �w za� z kolei, udzieliwszy napr�dce rozgrzeszenia sub conditione [Sub conditione (�ac.) - warunkowe (wszystkie przypisy pochodz� od t�umacza] co rychlej zaalarmowa� s�d. Kiedy rotmistrz na placyk przed �wi�tym Ginesem si� pofatygowa�, wok� lektyki t�oczyli si� ju� s�siedzi i ciekawscy. Istny jarmark zd��y� si� na miejscu uczyni� i dopiero kilku pacho�k�w zdo�a�o gawied� odsun��, by s�dzia i skryba mogli protok� sporz�dzi�, a Martin Salda�a nieboszczce w spokoju si� przyjrze�.
Salda�a do rzeczy ka�dej zabiera� si� z nies�ychan� powolno�ci�, jak gdyby czasu mu nigdy nie zbywa�o. Mo�e skutkiem swej kondycji weterana - wojowa� by� we Flandrii, nim mu �ona, jak powiadali, za�atwi�a godno�� w stolicy - rotmistrz madryckiej stra�y zwyk� s�u�b� sw� odprawia� nad wyraz flegmatycznie. Do tego stopnia, �e pewien poeta prze�miewca, beneficjant Ruiz de Villaseca, w decymie zjadliwej napisa�, jako to rotmistrz niby �w� nieskory" post�puje, i�e mu szar�a szar�owa� nie zezwala. Przyzna� tu wszelako musimy, �e Martin Salda�a, lubo w niekt�rych momentach powolny, nie zwleka� nigdy, kiedy chwyci� mia� za rapier, lewak, sztylet albo grzecznie nabite pistolety, jakie za pasem zwyk� nosi� i d�wi�cze� nimi gro�nie. Sam rzeczony beneficjant Villaseca, kt�ry w ciele od rapiera trzy nowe otwory zyska� pode drzwiami w�asnego domostwa - a by�o to noc� w trzy dni po tym, jak na schodach pod �wi�tym Filipem rozbrzmia�a jego wspomniana wy�ej decyma - m�g�by przy�wiadczy� o tym w czy��cu, w piekle czy gdzie go tam diabli ostatecznie zatargali.
Tym razem atoli przeci�g�e spojrzenie, jakim dow�dca stra�y nieboszczk� obrzuci�, na niewiele si� zda�o. Niewiasta wygl�da�a na leciw�, bli�ej pi��dziesi�ciu wiosen ni�li czterdziestu, siedzia�a odziana w czarn� szat� i czepiec, z kt�rego wnosi� mo�na by�o, �e to wa�na pani albo przynajmniej dama do towarzystwa. W kieszonce mia�a r�aniec, klucz i pomi�ty obrazek Naj�wi�tszej Panienki z Atochy, a z szyi zwisa� jej z�oty �a�cuch z medalikiem �wi�tej Aguedy. Z rys�w dawa�o si� wyczyta�, �e za m�odu wzi�ciem musia�a si� cieszy�. A nie by�o na niej �adnych znamion przemocy za wyj�tkiem owego sznurka jedwabnego, co to nadal jej szyj� opasywa�, i ust p�otwartych w przed�miertnym skurczu. Miarkuj�c z kolor�w i zesztywnienia cz�onk�w, snad� uduszono j� poprzedniego wieczoru w tej�e lektyce, gdy do ko�cio�a wnij�� si� sposobi�a. Sakiewka z pieni�dzmi za spok�j jej duszy mog�a zdradza� ju� to przewrotne poczucie humoru, ju� to niezmierne mi�osierdzie chrze�cija�skie sprawiciela. B�d� co b�d�, w owej mrocznej, niespokojnej, pe�nej przeciwie�stw Hiszpanii naszego mi�o�ciwego katolickiego monarchy Filipa Czwartego, gdzie byle swawolny birbant lub fanfaron che�pliwy ksi�dza wo�a�, ledwie ran� od pistoletu czy od rapiera otrzyma�, w owej Hiszpanii szlachetny morderca nie m�g� zdziwienia budzi�.
Z tego wszystkiego Martin Salda�a zda� nam spraw� po po�udniu. A dla wi�kszej akuratno�ci powiedzie� si� godzi, �e opowiedzia� rzecz ca�� kapitanowi Alatriste, gdy�my si� z nim spotkali przy bramie Guadalajary. My wychodzili�my w�a�nie w du�ej ci�bie z placu Mayor, Salda�a za� wraca� z ogl�dzin zmar�ej niewiasty, kt�rej trup wy�o�ony zosta� w �wi�tym Krzy�u w trumnie dla wisielc�w, a�eby kto� m�g� j� rozpozna�. Rotmistrz nie wdawa� si� w szczeg�y, dzielno�ci� byk�w owego dnia walcz�cych bardziej zainteresowany ni�li zbrodni�, kt�rej wyja�nienie mu zlecono. Ca�kiem logiczne to sk�din�d, jako �e w �wczesnym, pe�nym niebezpiecze�stw Madrycie co rusz trupa na ulicy znajdowano, coraz rzadsze natomiast by�y przednie festyny z bykami i pojedynkami na laski. Te ostatnie, rodzaj turnieju konnego rozgrywanego mi�dzy dru�ynami szlachty, w kt�rym i kr�l nasz mi�o�ciwie panuj�cy czasami partycypowa�, bardzo podupad�y, kiedy j�li do� stawa� galanci i fircyki, kokardom, wst��eczkom i damom wi�ksz� uwag� po�wi�caj�cy ni� z�ojeniu przeciwnikowi sk�ry jak si� nale�a�o. Przeto i samo widowisko ledwo przypomina�o potyczki z czas�w wielkiego Filipa Drugiego, dziadka naszego monarchy, �e nie wspomn� o epoce, gdy nasze rycerstwo z Maurami boje toczy�o. Co si� za� byk�w tyczy, wci�� by�a to w pocz�tkach naszego stulecia najwi�ksza rozrywka dla ludu hiszpa�skiego. Siedemdziesi�t tysi�cy dusz liczy�a pod�wczas nasza stolica, i jak tylko wyp�dzano rogate bestie, z tej liczby dwie trzecie ci�gn�y na plac Mayor i owacjami nagradza�y m�stwo tudzie� zwinno�� zuchwalc�w, co czo�o zwierz�tom stawiali. Albowiem w owym okresie ani szlachcice, ani grandowie Hiszpanii, ani zgo�a przedstawiciele z kr�lewskiego rodu nie wahali si� na aren� wjecha� na swych najlepszych rumakach, by pik� w k��b samca z Jaramy [Jarama - jedna z najwi�kszych hodowli byk�w przeznaczonych do korridy, znajduj�ca si� na po�udnie od Madrytu.] zatopi�, albo i pieszo stawali z rapierem w gar�ci, budz�c zachwyt ci�by, zgromadzonej ju� to pod arkadami placu (jak to gmin zwyk� czyni�), ju� to na balkonach wynaj�tych za �wier� sta albo i p� sta eskud�w (m�wi� tu o dworakach, nuncjuszu tudzie� ambasadorach). Czyny podobne opiewano p�niej w przy�piewkach i wierszykach, zar�wno te chwalebne, a by�o ich niema�o, jak i te bardziej krotochwilne czy zabawne, tak�e nierzadkie. Tu szczeg�lnie naj�wiatlejsze umys�y Dworu, nie omieszka�y nigdy, ostrza muzy swej sprawdzi�. Jako to w�wczas, kiedy byk jeden w pogo� za stra�nikiem si� pu�ci� - a trzeba waszmo�ciom wiedzie�, �e ju� w owym czasie podw�adni s�dzi�w nie cieszyli si� wzgl�dami gawiedzi, przeto ca�a publiczno�� stron� bydl�cia wzi�a:
�w czworon�g racj� mia�,
Gdy stra�nika pogna� precz,
Czworo rog�w - trudna rzecz,
Przeto dwa uprz�tn�� chcia�.
Zdarzy�o si� te� i tak, �e przy jakiej� okazji admira� Kastylii, na ros�ego samca nacieraj�c, przypadkiem rani� sw� pik� hrabiego de Cabra. I ju� nazajutrz po najruchliwszych placach Madrytu kr��y�y takie to s�awetne strofy:
Admira� chwacko si� do dzie�a zabra�,
Pik� chwyci�, lecz ta widza nadzia�a.
Teraz wstyd b�dzie w herbie Admira�a,
Tamten nazwisko zmieni na Makabra.
Powr��my atoli do tamtej niedzieli z pod�y�� nieboszczk�, do Martina Salda�i i jego druha serdecznego, kapitana Diega Alatriste. Nie dziwota, �e rotmistrz wtajemniczy� mego pana w spraw�, kt�ra p�j�cie na korrid� mu uniemo�liwi�a, ten za� opowiedzia� przyjacielowi ze szczeg�ami przebieg walki. W jej trakcie my z kapitanem znajdowali�my si� �r�d zwyk�ej publiczno�ci i skubali�my siemi� sosny i �ubinu w cieniu sukiennic, podczas gdy z balkonu Domu Piekarzy widowisko podziwia�a sama rodzina kr�lewska. Byki pokazano cztery, wszystkie nale�ycie dzikie, a jak mogli�my si� przekona�, hrabiowie de Obita-morda i de Guadalmedina wy�mienicie pik� w�adali. Temu ostatniemu okaz z Jaramy wierzchowca zabi�, przeto hrabia, cz�ek szlachetnego urodzenia i m�nego serca, stan�� na arenie, �elaza doby�, podci�� bestii nogi, by na koniec powali� j� dwoma celnymi pchni�ciami. Zaskarbi� tym sobie �opot wachlarzy w niewie�cich d�oniach, wyraz uznania na obliczu kr�la i u�miech kr�lowej. Ta zreszt�, powiadaj�, zawzi�cie mu si� przypatrywa�a, i�e m�em by� postawnym i g�adkim. Barw doda� widowisku ostatni byk, natar�szy na gwardi� kr�lewsk�. Wiedzcie waszmo�ciowie, �e wszystkie trzy oddzia�y stra�y, Hiszpan�w, Niemc�w i �ucznik�w, sta�y zgrupowane z halabardami u st�p monarszego stanowiska, t�ocz�c si� przy barierce, i nie wolno im by�o szyku naruszy�, cho�by i byk z diabelskimi zamys�ami ku nim zmierza�. Ow� tym razem zwierz� zagalopowa�o si� dalej, ni�li si� spodziewano, i lubo pokwapi� si� ku niemu jaki� halabardnik z Ceuty, naniza�o na r�g i przeci�gn�o po arenie gwardzist� niemieckiego, cz�eka pot�nego o jasnej czuprynie. Temu wnet flaki na wierzch wysz�y �r�d wielu Kimmel [Himmel (niem.) - na niebiosa.] 1 i Mein Gott [Mein Gott (niem.) - m�j Bo�e.] i trzeba mu by�o ostatniego namaszczenia od razu na miejscu udzieli�.
- Poniewiera� za sob� bebechy jak tamten chor��y spod Ostendy - zako�czy� opowie�� Diego Alatriste. - Pami�tasz? Przy pi�tym natarciu na redut� Caballo... Nazywa� si� Ortiz, Ruiz... Jako� tak.
Martin Salda�a skin�� g�ow�, g�adz�c sw� siwiej�c� brod� wiarusa, kt�r� nosi�, a�eby szram� na obliczu skry�, co j� by� otrzyma� dwadzie�cia lat wstecz, b�dzie w trzecim albo w czwartym roku stulecia, akuratnie podczas szturmowania mur�w Ostendy. O brzasku samym z okop�w wyszli pod�wczas Salda�a, Diego Alatriste i jeszcze pi�ciuset ch�opa, �r�d kt�rych znajdowa� si� tako� Lope Balboa, m�j rodzic. I ruszyli w g�r� nasyp�w pod wodz� kapitana Tomasa de la Cuesta, a sztandar z krzy�em �wi�tego Andrzeja dzier�y� w�a�nie �w chor��y Ortiz, Ruiz czy jak mu tam diabli nadali. Z �elazem w prawicach zaj�li pierwsze umocnienia holenderskie. I nu�e na przedpiersie si� wspina� pod gradem wszystkiego, co wr�g zmy�li� na naszych z g�ry spuszcza�, by kolejne p� godziny strawi� na pojedynkach u szczytu fortyfikacji, a kule muszkiet�w �wista�y nad g�owami bez jednej przerwy. Wtedy ow� Martin Salda�a zosta� w twarz paskudnie ci�ty, a Diego Alatriste ponad lew� brwi�, w chor��ego za� Ortiza czy te� Ruiza psubrat jaki� z bliska wypali� z arkebuza, wywalaj�c mu flaki na zewn�trz, kt�re nieszcz�nik zbiera� z ziemi, uciec z tego piek�a zamiaruj�c, atoli nadaremnie, bowiem rych�o drugi strza� prosto w g�ow� trupem go po�o�y�. A kiedy kapitan de la Cuesta, sam zakrwawiony niczym Ecce homo, bo na swoje te� zd��y� by� zas�u�y�, zawo�a�: �Panowie, uczynili�my, co w naszej mocy by�o, dajemy drapaka, niech ratuje sk�r� na grzbiecie, kto tylko mo�e", m�j ojciec i jeszcze jeden Arago�czyk skromnej postury i wielkiego hartu, niejaki Sebastian Copons, wspomogli Salda�� i Diega Alatriste w ponownym zdobywaniu stanowisk hiszpa�skich. Holendrzy ze swych mur�w siekli z arkebuz�w, ile wlaz�o, a ci czmychali z powrotem, przeklinaj�c Boga i Naj�wi�tsz� Panienk� albo polecaj�c si� ich opiece, co w takiej chwili wychodzi�o na jedno. Kto� znalaz� w sobie jeszcze tyle zapa�u, by chor�giew z r�k biedaczyny Ortiza czy Ruiza chwyci�, �eby nie le�a�a tak pod bastionem heretyckim przy zw�okach owego �o�nierza i dwustu innych towarzyszy, kt�rzy ju� ani do Ostendy, ani do w�asnych okop�w, ani nigdzie w og�le si� nie wybierali.
- Chyba Ortiz - mrukn�� w ko�cu Salda�a.
Jaki� rok potem pom�cili godnie i chor��ego, i pozosta�ych dwustu, i wszystkich, kt�rzy wcze�niej oraz p�niej ducha tam wyzion�li, szturmuj�c niderlandzk� redut� Caballo. Za �smym lub te� dziewi�tym razem Salda�a, Alatriste, Copons, m�j ojciec i pozostali weterani Starego Regimentu z Cartageny zdo�ali, z�bami i pazurami sobie pomagaj�c, za mury si� przedrze�. W�wczas Holendrzy j�li krzycze� sirnden, sirnden Vnenden [(niderl.) - przyjaciele.] co chyba oznacza �przyjaciele" albo �swoi", a poza tym Verchifen ons over [Geven ons over (niderl.) - poddajemy si�, lub vergeven ons (niderl.) � darujcie nam.] albo jako� tak, czyli �e niby �poddajemy si�". Na to kapitan de la Cuesta, kt�ry obcymi narzeczami zgo�a nie w�ada�, za to pami�� mia� wy�mienit�, zakrzykn��, �e ��adne tam sirnden ani verchifen czy co tam skurwysyny jeszcze zaj�cz�, bez cienia lito�ci, panowie, miarkujcie, r�n�� mi tu heretyk�w bez wyj�tku". I oto wreszcie Diego Alatriste z reszt� kompanii wys�u�on� i w rzeszoto zmienion� chor�giew z krzy�em �wi�tego Andrzeja zatkn�� na wra�ym bastionie, tym samym, gdzie pad� nieszcz�nik Ortiz, w�asne w�tpia uprzednio trac�c - a unurzani byli we krwi niderlandzkiej a� po �okcie, nie m�wi�c o g�owniach ich sztylet�w i rapier�w.
- Powiadaj�, �e na powr�t na p�noc ruszasz - rzek� Salda�a.
- Niewykluczone.
Wci�� oszo�omiony by�em obejrzan� korrid�, �lepia toczy�em raz po raz za lud�mi, co plac opuszczali, kieruj�c si� na ulic� Mayor, za damami i kawalerami, kt�rzy krzyczeli �sam tu z powozem", po czym wsiadali do pojazd�w, za szlachcicami na koniach i wytwornisiami, co ku �wi�temu Filipowi albo na dziedziniec pa�acowy si� wybierali - wszelako z ogromn� uwag� s��w rotmistrza stra�y wys�ucha�em. By� rok Pa�ski tysi�c sze��set dwudziesty trzeci, drugi rok panowania naszego m�odego kr�la jegomo�ci Filipa, a wznawiana wojna we Flandrii domaga�a si� kolejnych pieni�dzy, kolejnych regiment�w i kolejnych �o�nierzy. Genera� mo�� Ambrosio Spinola [Ta i inne postacie historyczne zosta�y om�wione w przypisach poprzedniej cz�ci �Przyg�d kapitana Alatriste", je�li tam pojawi�y si� pierwszy raz] 1 jak Europa d�uga i szeroka rekrutacje przeprowadza�, setki weteran�w przybywa�o, by pod dawne chor�gwie si� zaci�gn��. Regiment z Cartageny, zdziesi�tkowany pod Julich (kiedy to pad� m�j ojciec) i w puch rozsiekany rok p�niej pod Fleurus, odradza� si� w�a�nie i rych�o ruszy� mia� na p�noc Traktem Hiszpa�skim [Trakt Hiszpa�ski - ziemie pod panowaniem lub wp�ywami korony hiszpa�skiej, ci�gn�ce si� od W�och po Niderlandy w poprzek kontynentu.] by do si� Bred� oblegaj�cych do��czy�. A ja sk�din�d wiedzia�em, �e Diego Alatriste, cho� rana pod Fleurus nijak mu si� zabli�ni� nie zamiarowa�a, przecie� ugada� si� z dawnymi towarzyszami, by na powr�t wojennym rzemios�em si� zatrudni�. Ostatnimi czasy, pomimo skromnego zaj�cia zabijaki wynajmowanego za pieni�dze, a mo�e zgo�a na jego skutek, kapitan napyta� sobie pot�nych wrog�w w stolicy. Nie od rzeczy by�o przeto, by na czas jaki� oddali� si� z miasta na s�uszn� odleg�o��.
- Mo�e to i lepiej - Salda�a popatrzy� na kompana znacz�co. -Madryt robi si� niebezpieczny... Zabierasz ch�opaka?
Przepychali�my si� przez ci�b�, id�c wzd�u� pozamykanych kram�w z�otniczych ku Puerta del Sol. Kapitan zerkn�� na mnie i na jego obliczu niepewno�� zago�ci�a.
- Nie wiem, zali nie za m�ody - rzek�.
W g�stej brodzie rotmistrza stra�y zamajaczy� u�miech. Po�o�y� mi sw� szerok�, krzepk� d�o� na g�owie, ja tymczasem podziwia�em kolby b�yszcz�cych pistolet�w do jego pasa przypi�tych, lewak i rapier o szerokiej gardzie, wystaj�ce spod napier�nika ze sk�ry �osia, kt�ry wy�mienit� ochron� dawa� przed sztyletami, co w tej profesji wielkie mia�o znaczenie. Ta prawica - pomy�la�em - nieraz pewnie �ciska�a tak�e d�o� mojego ojca.
- Do pewnych rzeczy, tusz�, wcale nie za m�ody - u�miech Salda�i by� ju� wyra�ny, na po�y rozbawiony, na po�y przewrotny. Dow�dca stra�y zna� moje przypadki z czas�w awantury z dwoma Anglikami. - Zwa�, �e same� si� zaci�gn�� w jego wieku.
Prawda to by�a. B�dzie ze �wier� wieku wstecz, kiedy Diego Alatriste, drugi syn za�ciankowej rodziny szlacheckiej, ledwo trzyna�cie lat uko�czy�, lekcje w zakresie czterech nauk i czytania pobra�, tudzie� �aciny lizn��, ju� czmychn�� i ze szko�y, i z domostwa swego. Do Madrytu z druhem jednym przybywszy, ze�ga� wzgl�dem swego wieku i do regimentu ku Flandrii wyruszaj�cego zaci�gn�� si� pod rozkazy infanta kardyna�a Alberta jako pa� i dobosz.
- Inne czasy - odburkn�� kapitan.
Zszed� z drogi, by dwie m�ode damy przepu�ci�, niewiasty o wygl�dzie wykwintnych ladacznic, kt�rym towarzyszy�o dw�ch elegancik�w. Salda�a, snad� z paniami owymi zaznajomiony, uchyli� kapelusza nie bez z�o�liwego u�mieszku, co wzbudzi�o b�ysk gniewu w oczach jednego z m�odzie�c�w. Atoli spojrzenie owo w tym samym momencie z�agodnia�o gdy junak zmiarkowa�, ile �elastwa dow�dca stra�y na sobie d�wiga. Tu s�usznie prawisz - ozwa� si� zadumany Salda�a - Inne czasy, inni ludzie.
- I inni kr�lowie.
Rotmistrz, kt�ry od jakiego� czasu na przechodz�ce mimo damy baczenie dawa�, zwr�ci� si� raptownie ku kapitanowi Alatriste, po czym zerkn�� na mnie z ukosa
- Hola, Diego, nie wygaduj�e takich rzeczy przy tym pachol�ciu - tu rozejrza� sie niepewnie doko�a. - I mnie, przeb�g, na szwank nie wystawiaj. Zapominasz, �em pracownik s�du.
- Nie wystawiam ci� na nijaki szwank Jakiego mi kr�la los zrz�dzi�, nigdym go nie zawi�d�. Alem ju� trzech panowanie pozna� i powiadam ci, �e s� kr�lowie i kr�liska.
Salda�a j�� brod� tarmosi�.
- B�g na niebie naj�wi�tszy.
- B�g albo kogokolwiek sobie wymarzysz. Dow�dca stra�y jeszcze jedno spojrzenie konfuzji pe�ne mi pos�a�, nim si� na powr�t zwr�ci� ku memu panu. Zauwa�y�em, �e instynktownie d�o� jedn� wspar� na r�koje�ci rapiera.
- Ale zwady ze mn� nie szukasz, jako �ywo, co, Diego? Kapitan nie odpowiedzia�, tylko jasne jego oczy wpatrywa�y si� niewzruszenie spod ciemnego kapelusza w twarz rozm�wcy. Salda�a, lubo zwalisty i krzepki, przecie� ni�szej by� postury, zatem wyprostowa� si� nieco i tak mierzyli si� wzrokiem z bliska, dwaj ogorzali wiarusi o obliczach drobn� siatk� zmarszczek i blizn pokrytych. Kilku przechodni�w spojrza�o na nich z zaciekawieniem. W owej niespokojnej, zrujnowanej i dumnej Hiszpanii (bo� ju� duma jeno zosta�a nam w sakiewkach) lada s�owa od niechcenia rzuconego nikt p�azem nie puszcza� i nawet najbli�si druhowie potrafili si� zad�ga� w zem�cie za obelg� albo zarzut k�amstwa:
Gada�, poszed�, spojrza�, wyrzek� zadziornie
S�owa jakie�, kiedy by� ju� daleko,
Czy z otwart� twarz�, czy incognito,
Musia� wnet na ziemi� stawa� ubit�.
Nie dalej jak trzy dni wcze�niej, podczas parady po B�oniu, stangret markiza de Novoa sze�� razy ugodzi� swego pana za to, �e �w go nikczemnikiem �mia� nazwa�. Podobne potyczki o byle co by�y pod�wczas na porz�dku dziennym. Dlatego te� ju�em my�la�, �e Salda�a za rapier chwyci i obydwaj tam na ulicy zaczn� si� pojedynkowa�. Tak si� wszelako nie sta�o. Prawd� jest bowiem, �e wprawdzie dow�dca stra�y, jak to�my wcze�niej widywali, potrafi� �acno w ramach s�u�by wsadzi� przyjaciela na galery albo i �epetyny takiego pozbawi�, niemniej jednak nigdy si� w jakich� osobistych utarczkach z Diegiem Alatriste kondycj� przedstawiciela w�adzy nie zas�ania�. T� pokr�tn� etyk� spotykano wsz�dy �r�d ludzi ni�szego autoramentu, a i ja sam, w m�odo�ci i przez ca�e �ycie p�niejsze w takim �rodowisku si� obracaj�c, kln� si�, �e najgorszy �otr, ladaco, �o�dak i najemnik wi�cej respektu dla niepisanych praw i regu� przejawia� ni�li ludzie pozornie szlachetniejszej natury. Martin Salda�a nale�a� do tej w�a�nie gromady i wszelkie zatargi rozstrzyga� wedle zasady �tu, teraz, ty i ja" w szcz�ku �elaza, nie zas�aniaj�c si� kr�lewskim autorytetem czy jak�kolwiek bagatelk�. Atoli wszystko powy�sze, Bogu dzi�ki, wypowiedziane zosta�o tonem spokojnym, przeto nijaka zniewaga publiczna ni afront jawny nie narazi�y starej i nader szorstkiej przyja�ni dw�ch weteran�w. A zreszt� ulica Mayor �wie�o po korridzie, gdy ca�y Madryt paradowa� w t� i z powrotem, nie by�a miejscem, gdzie s�owa, rapiery lub cokolwiek krzy�owa� warto. Salda�a wypu�ci� wi�c powietrze z p�uc z chrapliwym westchnieniem i z pewn� ulg�. Niespodzianie w jego mrocznym spojrzeniu, wci�� skierowanym w oczy kapitana Alatriste, dostrzeg�em co� jakby iskierk� u�miechu.
- Kiedy� kto� ci wsadzi �elazo w serce, Diego.
- Niewykluczone. I mo�e to b�dziesz ty.
Teraz to on u�miecha� si� spod sumiastego w�sa. Salda�a pokr�ci� g�ow� z zabawn� trosk�.
- Lepiej zmie�my temat rozmowy.
Uni�s� d�o� kr�tkim, oci�a�ym ruchem, zarazem niezdarnym i przyjaznym, i musn�� rami� kapitana.
- Chod�, postaw mi kielicha.
I to wszystko. Kilka krok�w dalej zatrzymali�my si� w karczmie Pod Kowalem, jak zwykle pe�nej s�ug, giermk�w, sprzedawc�w obno�nych i staruch, gotowych odda� swe us�ugi jako damy do towarzystwa, przytulne mamu�ki lub c�ry weso�e. Dziewka postawi�a na zalanym winem blacie dwa dzbany pe�ne valdemoro, kt�re Alatriste i rotmistrz spe�nili duszkiem, jako �e od strz�pienia ozor�w w gardzieli im zasch�o. Mnie, jako �em jeszcze czternastu wiosen nie uko�czy�, przysz�o ukontentowa� si� tylko wod� z kadzi, i�e kapitan nie dopuszcza�, bym wina kosztowa�, wyj�wszy kilka kropel dodawanych do zupy z chleba, kt�r� spo�ywali�my na �niadanie (nie zawsze starcza�o na czekolad�), albo w chwilach, kiedy s�abowa�em, i�bym kolor�w na powr�t nabra�. Chocia� wyznam, �e Caridad Cyganicha po kryjomu cz�stowa�a mnie pajdkami chleba w winie i cukrze namoczonymi, w kt�rych wielce zam�odu gustowa�em, po cz�ci i z tej przyczyny, �e na zakup s�odko�ci nie stawa�o grosiwa. Co za� do wina, kapitan mawia� �e zd��� jeszcze opi� si� go do nieprzytomno�ci, je�li takowa ch�� mnie najdzie, a na to nigdy w �yciu cz�owieka nie jest za p�no. I dodawa�, �e wielu znanych mu przezacnych ludzi wyko�czy� sok Bachusowy - a wszystko to powiada� w du�ych odst�pach, zakarbowali bowiem ju� sobie waszmo�ciowie w pami�ci, �e m�j kapitan by� raczej milczkiem, bardziej wymownym, gdy nic zgo�a nie m�wi�, ni�li gdy si� odezwa�. Zaiste, gdym p�niej sam �o�nierzem zosta�, i nie tylko wtedy, zdarzy�o mi si� z winem miar� przebra�. Atoli zawsze tu by�em pow�ci�gliwy - miewa�em gorsze ci�goty -. [ nigdy wino nie sta�o si� dla mnie niczym innym, jak jeno przelotn� rozrywk� i podniet�. Tusz�, �e umiarkowanie takie kapitanowi Alatriste zawdzi�czam, cho� jego samego uczynki nie zawsze dawa�y owym kazaniom przyk�ad. Nie zapomn� wszak jego d�ugich a cichych pija�stw. W przeciwie�stwie do innych, nie ��opa� wiele, gdy wedle siebie mia� kompani�, ani te� nie weso�o�� do wypitki go popycha�a. Kiedy to czyni� to z rozmys�em, pogr��ony w spokojnej melancholii, a gdy wino j�o mu do �ba uderza�, stroni� od swych druh�w. I ilekro� pami�tam go pijanego, to zawsze w samotno�� w naszej niewielkiej izbie przy ulicy Arcabuz, w domu z wyj�ciem na ty� Gospody Pod Turkiem. Tkwi� nieruchomo nad szklanic�, dzbanem albo flaszk�. z oczami utkwionymi w �cian�, na kt�rej wisia�y jego rapier, lewak i kapelusz, jak gdyby kontemplowa� obrazy, jakie jeno on i uparte milczenia jego zdolne by�y przywo�a�. A ze sposobu, w jaki p�niej zaciska� wargi pod swym �o�nierskim w�sem, o�miela�em si� wnioskowa�, �e nie by�y to obrazy, jakie przywo�uje cz�ek z rado�ci�. I je�eli prawd� jest, �e ka�dy w�asne upiory za sob� wlecze, to zmory Diega Alatriste y Tenorio nie by�y ani przymilne, ani �yczliwe. Z pewno�ci� nie stanowi�y zacnego towarzystwa. Ale, jak mi sam kiedy� powiedzia�, wzruszaj�c ramionami w tak zwyk�ym sobie ge�cie, zrodzonym na po�y z rezygnacji i z oboj�tno�ci: �Ka�dy cz�ek poczciwy mo�e wybra�, gdzie i jak umrze, ale nikt wspomnie� wybra� nie zdo�a".
Pod �wi�tym Filipem gwarno by�o jak co dnia. Wej�cie i taras przed ko�cio�em od strony ulicy Mayor roi�y si� od ci�by, ludzie ju� to gaw�dzili w grupkach, ju� to przechadzali si�, ze znajomymi si� witaj�c, ju� to wreszcie wspierali si� �okciami o balustrad� nad s�awnymi schodami, by powozy i przechodni�w do�em paraduj�cych podziwia�. Tam te� Martin Salda�a si� z nami po�egna�, d�ugo atoli sami�my nie pozostawali, rych�o bowiem natkn�li�my si� na Cyklopa Fadrique, aptekarza z Puerta Cerrada, i na Klech� Pereza, kt�rzy r�wnie� nadci�gn�li tu z korridy, nie mog�c si� jej nachwali�. To Klecha w�a�nie, jako �e sta� najbli�ej, opatrzy� by� sakramentami niemieckiego gwardzist�, kt�rego rogata bestia na tamten �wiat wyekspediowa�a. Teraz jezuita zdawa� nam relacj� ze szczeg��w zaj�cia, zaznaczaj�c, �e kr�lowa, jako �e i m�oda, i Francuzka z pochodzenia, a� si� na obliczu odmieni�a w swej lo�y, kr�l za� pan nasz z galanteri� uj�� jej d�o�, by otuchy ma��once doda�. Wielu s�dzi�o, �e kr�lowa opu�ci Dom Piekarzy, ona wszak�e zosta�a, co z takim poklaskiem gawiedzi si� spotka�o, �e gdy para monarsza po zako�czeniu widowiska z siedzisk si� unios�a, t�um j�� brawo bi�, na co Filip Czwarty, m�odzian przecie wytworny, odpowiedzia� �askawie, ods�aniaj�c oblicze na kr�tk� chwil�.
Przy innej okazji wspomina�em ju� waszmo�ciom, �e lud madrycki w pocz�tkach naszego wieku siedemnastego, lubo �otrowskiej i kpiarskiej natury, podchodzi� do owych gest�w kr�lewskich ze swoist� naiwno�ci�. Z czasem i kolejnymi kl�skami miejsce jej zaj�y rozczarowanie, �al i zawstydzenie. Wszelako w epoce, gdy dzieje si� niniejsza opowie��, kr�l nasz by� jeszcze m�odzianem, a Hiszpania, lubo ju� zepsuciem prze�arta i ze �miertelnymi ranami w w�tpiach, jeszcze zachowywa�a pozory, blask i og�ad�. Wci�� co� znaczyli�my i trwa�o to nawet czas jaki�, do ostatniego �o�nierza i ostatniego marawedi. Niderlandy nienawi�ci� nas darzy�y, Angli� napawali�my boja�ni�, Turcy obchodzili nas z daleka, Francja kardyna�a Richelieu zgrzyta�a z�bami, Ojciec �wi�ty, przyjmuj�c naszych pos�pnych, czarno odzianych ambasador�w, post�powa� z najwy�sz� rozwag�, a ca�a Europa dr�a�a na d�wi�k krok�w naszych starych regiment�w - nadal mieli�my wszak najlepsz� piechot� na �wiecie - jakby w ich tarabany bi� sam diabe�. I ja, kt�rym i tamte, i nast�pne po nich lata prze�y�, kln� si� waszmo�ciom, �e w owym czasie byli�my naprawd� tak wielkim narodem, jak nigdy �aden. A kiedy ostatecznie zasz�o s�o�ce, kt�re opromienia�o Tenochtitlan, Pawie, Saint-Quentin, Lepanto i Bred� [Miejsca wielkich triumf�w militarnych Hiszpanii: Tenochtitlan nad Aztekami (1521), Pawia nad Francj� (1525), Saint-Quentin r�wnie� nad Francj� (1557), Lepanto nad Turcj� (1571) i Breda nad Niderlandami (1625).] to czerwieni nabra�o od naszej krwi, ale tak�e od krwi naszych przeciwnik�w, jak na ten przyk�ad owego dnia pod Rocroi, kiedy to sztylet otrzymany od kapitana Alatriste zostawi�em w ciele pewnego Francuza. Przyznacie waszmo�ciowie, �e ca�y ten wysi�ek i m�stwo winni�my byli spo�ytkowa� ku stworzeniu zacnego kraju, nie za� marnotrawi� je na niedorzeczne wojny, �otrostwa, zepsucie, chimery i fanfaronady lekkoduch�w. Nie mam ani krzty w�tpliwo�ci. Atoli ja tu opowiadam to, co by�o. Poza tym nie wszystkie narody s� na tyle m�dre, by same mog�y wybra� sw�j po�ytek lub sw�j los, ani na tyle cyniczne, by p�niej wybiela� si� przed Histori� albo przed samym sob�. My za� byli�my dzie�mi swego wieku: nie prosili�my si�, by na �wiat przyj�� i �y� w owej Hiszpanii, cz�sto mizernej, cho� czasami wspania�ej - tak zawyrokowa�o przeznaczenie. Ale�my �w wyrok przyj�li. I tak� to nieszcz�sn� ojczyzn� - albo jak tam diabli zechc� j� nazwa� - nosz� w sercu, w znu�onych oczach i w pami�ci, zali tego chc� czy nie.
Owa pami�� moja wy�awia z przesz�o�ci obraz mo�ci Francisca de Quevedo, stoj�cego u podn�a schod�w �wi�tego Filipa - jakby to by�o wczoraj. Odziany jak zawsze surowo, ca�y w czerni, wyj�wszy bia�� krochmalon� krez� i czerwony krzy� Zakonu �wi�tego Jakuba na kaftanie z lewej strony piersi naszyty. I lubo popo�udniowe s�o�ce pra�y�o, na ramiona narzuci� by� d�ugi p�aszcz, chromot� skrywaj�cy. Ciemny str�j �w unosi� si� nieco z ty�u, wedle pochwy rapiera, na r�koje�ci kt�rego poeta wspiera� niedbale d�o�. Rozprawia� z kilkorgiem znajomych, kapelusz w gar�ci trzymaj�c, a tymczasem chart pewnej damy kr�ci� si� nieopodal, a� nareszcie otar� si� o jego okryt� r�kawiczk� prawic�. Dama sta�a u stopnia powozu, tak�e gaw�dz�c z paroma kawalerami, a rzec trzeba, �e by�a nadobna. I gdy tak pies w t� i nazad si� kr�ci�, mo�� Francisco pog�adzi� go po g�owie, posy�aj�c jednocze�nie jego pani kr�tkie a uprzejme spojrzenie. Chart podbieg� ku niej niczym pos�aniec pieszczot� przynosz�cy, dama za� odpowiedzia�a u�miechem i leciutkim ruchem wachlarza, na co mo�� Francisco sk�oni� g�ow� i nastroszonego w�sa kciukiem i palcem wskazuj�cym podkr�ci�. Pan de Quevedo, poeta, wyborny szermierz i jeden z najt�szych umys��w sto�ecznych, w czasach, gdym go zna� jako druha kapitana Alatriste, s�yn�� tak�e z galanterii i znaczn� estym� w�r�d dam si� cieszy�. Niewzruszony, bystry, zjadliwy, m�ny, wytworny nawet w chromocie swej, cz�ek poczciwy, lubo nie�atwego usposobienia, potrafi� r�wnie dobrze rywala zniszczy� dwoma czterowierszami, jak i celnym pchni�ciem zadanym na stoku za Bram� Zu�awn�, serce damy zjednywa� sobie ju� to uroczymi drobiazgami, ju� to sonetem, otacza� si� za� filozofami, doktorami i uczonymi, kt�rzy sami lgn�li do�, udatnymi konceptami i towarzystwem jego przyci�gani. I nawet zacny mo�� Miguel de Cervantes, najwi�kszy geniusz wszech czas�w (cho�by odszczepie�cy Anglicy w g�os kwilili o tym swoim Szekspirze), �w nie�miertelny Cervantes, ju� po prawicy Bo�ej siedz�cy od lat siedmiu, kiedy to stop� w strzemi� wsun�� i w ostatni� chwalebn� drog� si� udaj�c, dusz� odda� Temu, kt�ry go w ni� wyposa�y� - ow� i on mo�ci Francisca wspomnia� w pami�tnych strofach jako wy�mienitego poet� i kawalera pe�n� g�b�:
Bicz bezlitosny na miernych poet�w,
On sia� nam b�dzie z Parnasu kaduki,
Co �wiat�o wska�� i przetrzepi� grzbiety [Miguel de Cerantes, Viaje al Parnaso (Podr� na Parnas). Je�li nie podano inaczej, wszystkie przek�ady tekst�w poetyckich pochodz� od t�umacza.]
Owego popo�udnia pan de Quevedo sta�, jak to mia� we zwyczaju, pod �wi�tym Filipem, a tymczasem ca�y Madryt paradowa� ulic� Mayor po pokazie byk�w (za kt�rymi z kolei poeta nasz nie przepada�). Wszelako gdy tylko ujrza� kapitana Alatriste, kt�ry w�a�nie przechadza� si� mimo w towarzystwie Klechy Pereza, Cyklopa Fadrique i moim, nadzwyczaj grzecznie po�egna� swoich rozm�wc�w. W naj�mielszych my�lach anim podejrzewa�, jak srodze spotkanie owo pogmatwa nam los, wystawiaj�c na niebezpiecze�stwo �ycie nas wszystkich, a moje osobliwie, ani te� jak Przeznaczenie �acno z ludzkich los�w i czyn�w igraszk� sobie robi. I gdyby tak kto� powiedzia� w�wczas, kiedy mo�� Francisco zbli�a� si� do nas uprzejmie, �e tajemnica nieboszczki owego ranka znalezionej b�dzie mia�a co� wsp�lnego z nami, u�miech, z jakim kapitan Alatriste powita� poet�, zamar�by mu na wargach. Nigdy atoli nie wiadomo, co ko�ci rzucone poka��, a te zawsze ju� si� tocz�, nim ktokolwiek zmiarkuje, co si� �wi�ci.
- Musz� waszmo�ci o przys�ug� prosi� - ozwa� si� pan de Quevedo.
Pomi�dzy mo�ci Franciskiem a kapitanem Alatriste s�owa takie czyst� formalno�ci� by�y, czemu natychmiastowy wyraz da�o spojrzenie mego pana na poet� skierowane, w kt�rym dostrzec mo�na by�o cie� wyrzutu. Ju�e�my byli po�egnali jezuit� i aptekarza i teraz przechadzali�my si� wzd�u� krytych stragan�w wok� Fontanny Pomy�lnego Trafu na Puerta del Sol poustawianych. Przy balustradzie wodotrysku niejeden pr�niak siedzia�, zas�uchany w szemranie wody lub zapatrzony we fronton ko�cio�a i Szpitala Kr�lewskiego. Obydwaj druhowie szli przede mn� rami� w rami�, �r�d ci�by w niewyra�nym �wietle przedwieczornym si� przemieszczaj�c, i jako �ywo mam wci�� w pami�ci zakarbowany ciemny str�j poety oraz kapita�ski p�aszcz na ramieniu z�o�ony, skromny, bury kaftan, w�ski ozdobny ko�nierz, obcis�e pludry i pas z zatkni�tymi za� rapierem i lewakiem.
- A� nadto jestem ci d�u�ny, mo�ci Francisco, �eby� tu jeszcze s�odyczy dok�ada� - odpar� Alatriste. - B�d� wi�c wasza mi�o�� �askaw od razu przej�� do drugiego aktu.
Odpowiedzi� by� cichy �miech poety. Niewiele czasu wstecz, nieopodal i w�a�nie w trakcie drugiego aktu komedii Lopego dosz�o do niecnej potyczki, kiedy to w sukurs kapitanowi przyszed� by� mo�� Francisco i siek� ostro niczym grad. Zdarzy�o si� to podczas awantury z dwoma Anglikami.
- Rzecz dotyczy kilku przyjaci� - rzek� w ko�cu mo�� Francisco. - Ludzi, kt�rych mam w powa�aniu. Chc� z waszmo�ci� rozmawia�.
Tu obr�ci� si�, by sprawdzi�, zali ich pogaw�dce si� przys�uchuj�. Uspokoi� si�, zmiarkowawszy, �e b��dz� wzrokiem po placu - ja atoli pilne baczenie na ich s�owa dawa�em. W tamtym Madrycie i w owej Hiszpanii przytomne pachol� pr�dko dojrzewa�o, a ja, lubo niedu�o wiosen liczy�em, zdo�a�em ju� poj��, �e kto czujny na wszystko dooko�a, biedy sobie nie napyta, a przeciwnie zgo�a. Gorzej w �yciu wychodzi nie ten, kto wie, ale ten, kto pokazuje, �e wie. Je�li j�zyka za z�bami nie trzymasz i oka�e si�, �e wiesz za du�o, wi�ksze ryzyko ponosisz, ni�li gdyby� udawa� nieboraka, co to wie za ma�o. Lepiej bowiem zna� melodi�, nim rozpocznie si� taniec.
- To mi pachnie jak�� robot� - ozwa� si� kapitan.
Rzecz jasna, owija� w bawe�n�. Robota w przypadku Diega Alatriste oznacza�a zaj�cie w ciemnym zau�ku, w szcz�ku g�owni. Przeoranie oblicza, obci�cie uszu czyjemu� wierzycielowi albo gachowi jakiej� zam�nej niewiasty, strza� znienacka lub pi�d� stali toleda�skiej w gardzieli zatopiona. Wszystko to cen� sw� mia�o i odbywa�o si� pod�ug zasad. Na tym�e placu mo�na by�o zdyba� z tuzin specjalist�w od takiej w�a�nie roboty.
- Tak - skin�� g�ow� poeta, poprawiaj�c sobie szk�a na nosie. - I to robot� sowicie op�acon�.
Diego Alatriste obrzuci� rozm�wc� przeci�g�ym spojrzeniem. D�u�sz� chwil� przypatrywa�em si� jego orlemu nosowi pod skrzyd�em kapelusza, ozdobionego podniszczonym pi�rem, jedynym barwnym elementem kapita�skiego stroju.
- Najwidoczniej dzi� znajdujesz waszmo�� upodobanie w tym, by mnie dr�czy�, mo�ci Francisco - rzek� nareszcie. - Azali mam wy�wiadczy� przys�ug� w waszmo�ci imieniu?
- Nie o mnie tu chodzi, lecz o ojca i jego dw�ch m�odych syn�w. O porad� si� do mnie zwr�cili, jako �e w tarapaty popadli.
Ze szczytu fontanny, w lazurycie i alabastrze rze�bionej, popatrywa�a na nas Mariblanca, a u jej st�p woda pluska�a �wawymi strumykami. Z nieba sp�ywa�y ostatnie promienie s�o�ca. U wnij�cia do zamkni�tych ju� kram�w b�awatnych, sukiennych i ksi�garskich stali na zuchwale rozstawionych szeroko nogach �o�nierze i zawadiaki o gro�nym wygl�dzie, ukazuj�c swe w�siska tudzie� poka�ne rapiery i rozprawiaj�c w niewielkich grupkach. Inni posilali si� przy lichych straganach z jad�em i napitkiem, porozk�adanych napr�dce wok� placu, po kt�rym szwendali si� ju� �lepcy, �ebracy i ulicznice podlejszego autoramentu. �r�d owych �o�nierzy Alatriste mia� i swoich znajomk�w, ci wi�c pozdrowili go z daleka. Odpowiedzia� im niedba�ym gestem, do kapelusza d�o� przytykaj�c.
- Czy waszmo�� jeste� zamieszany? - zagadn��. Mo�� Francisco min� mia� niewyra�n�.
- Po cz�ci. Atoli, ze wzgl�d�w, jakie rych�o pojmiesz waszmo��, musz� doj�� w tej sprawie do ko�ca.
Min�li�my kolejn� grup� oczajdusz�w o nastroszonych w�sach i podst�pnych wejrzeniach, wa��saj�cych si� wedle balustrady przy Fontannie Pomy�lnego Trafu. Zar�wno ten plac, jak i pobliska ulica Montera by�y miejscem cz�sto odwiedzanym przez opryszk�w i zabijak�w, b�jki nie nale�a�y tu do rzadko�ci, przeto wrota ko�cio�a sta�y zawarte, by podziurawieni do krwi zbiegowie nie mogli chroni� si� u o�tarza przed r�k� sprawiedliwo�ci. Zwyczaj �w nazywano ironicznie �uciekaniem si�" albo �skokiem do kruchty".
- Ryzyko?
- Znaczne.
- Bi� si� trzeba, jak tusz�?
- Oby nie. S� wszelako wi�ksze niebezpiecze�stwa ni�li prosta r�banina.
Kapitan przeszed� w milczeniu kilka krok�w, wpatruj�c si� w kapitel klasztoru Chrystusa Zwyci�skiego ponad w�skimi domami w g��bi placu widocznego, tam, gdzie rozpoczyna� si� trakt �wi�tego Hieronima. Nie spos�b by�o odby� w tym mie�cie cho�by najmniejszej przechadzki, nie natrafiaj�c na jaki� ko�ci�.
- A dlaczego ja? - zapyta� w ko�cu.
Mo�� Francisco za�mia� si� zn�w po cichu, jak uprzednio.
- Do kro�set - powiedzia�. - Bo jeste� waszmo�� mym przyjacielem. A ponadto nieskory� do �piewania, cho�by dyrygowali waszmo�ci� pospo�u i s�dzia, i pisarz, i kat.
Kapitan w zadumie przesun�� dwoma palcami po szyi tu� nad ko�nierzem.
- Robota sowicie op�acona, rzek�e� waszmo��.
- Ot� to.
- W waszmo�cinej intencji?
- Nie inaczej. Ja sam zab�ysn�� mog� najwy�ej na stosie. Alatriste wci�� si� po gardle g�adzi�.
- Ilekro� kto mi proponuje dobrze p�atn� robot�, mam g�ow� katu pod�o�y�.
- Tak te� jest i w tym przypadku - przyzna� poeta.
- Na rany Chrystusa, przyjemne perspektywy przede mn� roztaczasz.
- Ok�amywa� waszmo�ci by�oby wyst�pkiem. Kapitan obrzuci� Queveda przeci�g�ym spojrzeniem.
- A czemu� to, mo�ci Francisco, w takie terminy si� pakujesz? W�a�nie teraz, gdy kr�l po twym d�ugim zatargu z diukiem de Osuna zdaje si� patrze� na waszmo�ci �askawszym okiem...
- Ot� i do sedna docieramy, druhu m�j - poeta spos�pnia�. - Nie do pozazdroszczenia taki los niefortunny. Atoli pewnych spraw ni zobowi�za� nie unikniesz... Stawk� w tej grze jest m�j honor.
- I waszmo�cina g�owa na dok�adk�.
Teraz to mo�� Francisco popatrzy� na Diega Alatriste znacz�co.
- Oraz g�owa waszmo�ci, kapitanie, je�li postanowisz mi w tej awanturze towarzyszy�.
Owo �je�li postanowisz" by�o absolutnie zb�dne, o czym obydwaj a� nadto dobrze wiedzieli. Kapitan wszak�e wci�� u�miecha� si� w zadumie, rozejrza� w obydwie strony, omin�� le��c� na ziemi stert� odpadk�w i skin�� niedbale pewnej nadmiernie wydekoltowanej niewie�cie, kt�ra oko do� by�a pu�ci�a zza kontuaru swego straganu. Wreszcie wzruszy� ramionami.
- A dlaczeg� mia�bym to zrobi�?... Wkr�tce rusza do Flandrii m�j stary regiment, a i ja sam cz�sto rozwa�am, zali klimatu nie zmieni�.
- Dlaczego mia�by� waszmo�� to zrobi�?... - mo�� Francisco g�adzi� si� zamy�lony po w�sach i br�dce. - Kln� si�, �e poj�cia nie mam. Mo�e dlatego, �e gdy przyjaciel jest w potrzebie, to i bi� si� przychodzi.
- Bi� si�?... Dopiero co wyrazi�e� waszmo�� przekonanie, �e do �adnej bijatyki nie dojdzie.
Wbi� w poet� uwa�ne spojrzenie. Nad Madrytem zmrok ju� w�adz� na niebie przejmowa� i pierwsze cienie wysz�y nam naprzeciw z lichych uliczek dochodz�cych do placu. Wszystko wok� m�tnia�o z wolna, przedmioty i rysy przechodni�w. Na jednym ze stragan�w rozb�ys�a latarnia, a jej �wiat�o zagra�o w szk�ach mo�ci Francisca pod rondem kapelusza.
- To prawda - rzek� poeta. - Jednak gdyby co� posz�o nie tak, akurat krzty fechtunku nie powinno w tej sprawie zabrakn��.
I zn�w rozleg� si� jego cichy, pozbawiony weso�o�ci �miech. Wnet zawt�rowa� mu podobny �miech kapita�ski, po czym �aden z nich nie wyrzek� ju� ani s�owa. A ja, przej�ty wszystkim, com w�a�nie us�ysza�, i rysuj�cym si� przede mn� widokiem na kolejne niebezpieczne przygody, post�powa�em krok w krok za ich milcz�cymi, ciemnymi postaciami. Wkr�tce te� mo�� Francisco po�egna� si� i kapitan Alatriste przez chwil� sta� bez ruchu w p�mroku. Nie �mia�em naruszy� jego samotno�ci najl�ejszym gestem czy s�owem. On za� trwa� tak do chwili, gdy z wie�y ko�cio�a Chrystusa Zwyci�skiego dziewi�� razy dzwon si� odezwa�.
II. SZYJA I P�TLA
Przyszli rankiem nazajutrz. Pos�ysza�em ich kroki na schodach z podw�rza wiod�cych, a gdym poszed� drzwi otworzy�, sta� ju� przy nich kapitan w samej koszuli i z marsem na czole. Zmiarkowa�em, �e noc� musia� pistolety czy�ci�, bo jeden z nich, nabity i got�w do strza�u, le�a� na stole nieopodal belki z gwo�dziem, z kt�rego zwisa� jego pas, rapier i lewak.
- Przejd� si� nieco, I�igo.
Wyszed�em pos�usznie do sieni, gdziem natkn�� si� na mo�� Francisca, kt�ry w�a�nie pokonywa� ostatnie stopnie wesp� z trzema panami, co raczej sprawiali wra�enie obcych. Spostrzeg�em, �e nie przyszli od ulicy Arcabuz, ale od podw�rza, kt�re ��czy�o nas z gospod� Caridad Cyganichy i dalej z ulic� Toledo. Ta droga by�a bardziej ucz�szczana, a przez to i mniej kr�puj�ca. Mo�� Francisco klepn�� mnie przyja�nie, nim wszed� w nasze progi, ja za� ruszy�em galeri�, bacznie przygl�daj�c si� nieznajomym. Jeden z nich, mocno ju� posiwia�y, by� cz�ekiem w sile wieku, a towarzyszyli mu dwaj m�odzie�cy, licz�cy osiemna�cie i dwadzie�cia kilka wiosen, obaj o poczciwym wejrzeniu i zgo�a do siebie podobni. Mo�e bra�mi byli albo krewnymi bliskimi. Wszyscy odziani w stroje podr�ne, nie wygl�dali na tutejszych.
Kln� si� waszmo�ciom, �em zawsze potrafi� dobre obyczaje i dyskrecj� zachowa�. Nie mam - i tak�e w�wczas nie mia�em - szpiegierskiej natury. Atoli gdy biegnie ci trzynasty rok �ywota, �wiat ca�y zda ci si� zapieraj�cym dech przedstawieniem, z kt�rego ani okruszka nie chcesz strwoni�. Do tego do�o�y� trzeba s�owa pochwycone w locie poprzedniego wieczoru, jakie wymienili pan de Quevedo i kapitan Alatriste.
Ow� zatem, w imi� rzetelno�ci mej opowie�ci, przyznam si�, �em w�wczas okr��y� galeri� nad podw�rzem biegn�c�, wspi��em si� na dach z ca�� m� pachol�c� zwinno�ci� i zsun�wszy si� po okapie ku oknu, znalaz�em si� na powr�t w naszym mieszkanku, gdziem zaraz przycupn�� jak myszka w mojej izdebce. Tam przywar�em do szpary w �cianie we wn�ce po szafie, sk�d mog�em widzie� i s�ysze� wszystko, co dzia�o si� obok. Staraj�c si� najmniejszego szmeru nie czyni�, �owi�em chciwie najdrobniejsze szczeg�y sprawy, w kt�rej, je�li wierzy� s�owom mo�ci Francisca, zar�wno on sam, jak i Diego Alatriste ryzykowali g�ow�. Jednego wszelako, do kro�set, nie wiedzia�em - �e i mnie przyjdzie zaryzykowa� w�asn�.
- Napa�� na klasztor - podsumowa� kapitan - zagro�ona jest kar� �mierci.
Mo�� Francisco de Quevedo skin�� g�ow� bez s�owa. Zaraz po wnij�ciu przedstawi� by� swych towarzyszy, po czym pozwoli� im m�wi�, samemu w cie� si� usuwaj�c. Dalsz� rozmow� poprowadzi� �w starszy m�czyzna. Siedzia� przy stole, na kt�rym znajdowa�y si� jego kapelusz, karafa wina, kt�rego �aden z obecnych nie tkn��, i pistolet kapitana. I teraz
go�� zn�w przem�wi�:
- Niebezpiecze�stwo jest oczywiste. Inaczej wszak�e c�rki mej nie ocalimy.
Koniecznie chcia� by� si� przedstawi� z imienia, gdy mo�� Francisco dokonywa� prezentacji, lubo Diego Alatriste napomkn��, �e nie jest to konieczne. Wiekowy go��, chudy szlachcic walencki o siwych w�osach i brodzie, zwa� si� Vicente de la Cruz i by� w stolicy przejazdem. Z pewno�ci� przekroczy� ju� by� sze��dziesi�t� wiosn�, atoli cz�onki wci�� �ywe mia�, a ch�d rze�ki. Synowie jego przypominali go wielce, cho� starszy z nich ledwie dwadzie�cia pi�� lat ko�czy�. Zwali si� Jer�nimo i Luis, ten drugi by� m�odszy, a cho� niespe�na osiemna�cie wiosen liczy�, statecznie si� nosi�. Wszyscy przybyli odziani skromnie, w stroje podr�ne i my�liwskie: ojciec mia� na sobie czarn� tunik�, synowie za� sukienne kaftany - niebieski i ciemnozielony, ich pendenty i oporz�dzenie z �osiowej by�y sk�ry. Przybysze rapiery i lewaki nosili przypasane, w�osy obci�te kr�tko, a w oczach ich go�ci�a, zapewne rodzinna, prawo��.
- Kim s� ci mnisi? - spyta� Alatriste.
Sta� oparty o �cian� z belek, kciuki za pas zatkn��, jeszcze niezdecydowany, jak winien zareagowa� po tym, co by� us�ysza�. Osobliwie za� przy tym nie trzem nieznajomym, ale panu de Quevedo si� przygl�da�, jak gdyby zapytywa� go, w jakie� to piek�o tym razem przyjdzie mu si� tarabani�. Poeta tymczasem, wsparty o parapet, skwapliwie lustrowa� okoliczne dachy, udaj�c, �e ca�a sprawa nie jego dotyczy. I raz na jaki� czas jeno odwraca� si� ku kapitanowi i beznami�tne spojrzenie mu posy�a�, jakby nigdy nic, albo z nadzwyczajn� uwag� ogl�da� sobie paznokcie.
- Brat Juan Coroado i brat Julian Garzo - odrzek� mo�� Vicente. - Oni to w�adz� nad monasterem sprawuj�. A siostra Josefa, przeorysza, tylko ich ustami przemawia. Pozosta�e mniszki albo jej stron� trzymaj�, albo �yj� w trwodze.
Kapitan Alatriste zn�w na mo�� Francisca de Quevedo wzrok podni�s�, tym razem atoli ich spojrzenia si� spotka�y. Przykro mi - zdawa�y si� m�wi� oczy poety. - Tylko waszmo�� mo�esz mi w tej kabale pom�c.
- Brat Juan, dworski kapelan - ci�gn�� mo�� Vicente - przez hrabiego de Olivares zosta� wywy�szony. Ojciec jego, Amandio Coroado, w�asnym sumptem ufundowa� klasztor Benedyktynek Sakramentek, jest ponadto jedynym bankierem portugalskim, z jakim faworyt kr�lewski si� liczy. Teraz, gdy wojna we Flandrii za pasem, a Olivares usi�uje pozby� si� Ge-
nue�czyk�w, Coroado to najlepsza droga, by pieni�dze z Portugalii wyci�gn��... Oto czemu syn jego cieszy si� absolutn� bezkarno�ci� tak za murami klasztoru, jak i na zewn�trz.
- Waszmo�� ci�kie oskar�enia wytaczasz.
- I a� nadto rzetelnie uzasadnione. �w Juan Coroado to nie �aden nieokrzesany, �atwowierny frater, jakich sporo u�wiadczysz, nie jest nawiedzonym fanatykiem ani nowicjuszem. Wiosen liczy trzydzie�ci, pieni�dzy ma w br�d, pozycj� na Dworze, g�adkie oblicze... To zbere�nik, co z monasteru prywatny seraj uczyni�.
- Jest na to bardziej akuratne s�owo, ojcze � wtr�ci� m�odszy z braci.
G�os tak mu dr�a�, �e nieledwie w be�kot przechodzi�, i widomym by�o, �e m�odzieniec miarkuje s�owa jedynie przez synowski respekt. Mo�� Vicente de la Cruz zbeszta� go surowo:
- By� mo�e. Wszelako, skoro twoja siostra tam przebywa, nie wa� si� go wypowiada�.
Ch�opak poblad� na licu i g�ow� schyli�, brat za� jego starszy, co milcza� i wi�ksze panowanie nad sob� wykazywa�, po�o�y� mu jeno r�k� na ramieniu.
- A drugi duchowny?
�wiat�o, przez okno mimo mo�ci Francisca wlatuj�ce, pada�o na jedn� stron� twarzy kapitana, co tym bardziej blizny na niej uwydatnia�o: i t� wedle lewej brwi, i drug�, �wie�sz� du�o, po�rodku czo�a u nasady w�os�w, pami�tk� po starciu na podw�rcu Principe. Trzecia widoczna szrama, r�wnie niedawno lewakiem zadana, przecina�a wierzch lewej d�oni kapita�skiej od czasu zasadzki przy Bramie Duch�w. Pod szat� za� nosi� jeszcze cztery �lady po ranach, z kt�rych ostatniej, spod Fleurus, zwolnienie z wojska zawdzi�cza� i niejedn� nieprzespan� noc.
- Brat Julian Garzo to spowiednik - odrzek� mo�� Vicente de la Cruz. - I te� niezgorszy ze� szelma. Wuja ma w Radzie Kastylii... Dzi�ki temu jest nietykalny, jak i tamten.
- A zatem dw�ch niebezpiecznych chwat�w.
Mo�� Luis, m�odszy z syn�w, co z trudem gniew poskramia�, zacisn�� pi�� na r�koje�ci rapiera:
- Lepiej wasza mi�o�� powiedz: dw�ch n�dznik�w, dwie kanalie.
Od hamowanej z�o�ci z trudem g�osu m�g� doby�, przez co jeszcze m�odszym si� zdawa�, pomimo jasnego, niegolonego nigdy puszku, co delikatnym cieniem nad g�rn� warg� mu si� k�ad�. Ojciec na powr�t surowym spojrzeniem go skarci� i podj�� przemow�:
- S�k w tym, �e mury u benedyktynek s� do�� grube, by rzecz ca�� w ciszy utrzyma�. Kryj� si� za nimi kapelan, co sw� lubie�no�� nieszczerym uniesieniem mistycznym przykrywa, �atwowierna i g�upia przeorysza oraz kongregacja nieszcz�nic, kt�rym zda si�, �e albo wizji niebia�skich doznaj�, albo demon w swe posiadanie je bierze. - S�dziwy cz�ek szarpa� brod� podczas opowie�ci i zna� by�o, �e wiele trudu kosztuje go, by rzecz ca�� obja�ni� z zachowaniem stateczno�ci i godno�ci. - Wmawiaj� im nawet, �e oddanie kapelanowi i mi�o�� do� to istotny krok w stron� Boga i �e niekt�re nieobyczajne pieszczoty i post�pki, nakazane przez przewodnika duchowego, prost� drog� ku doskona�o�ci prowadz�.
Diego Alatriste nie wydawa� si� tym zaskoczony. W Hiszpanii naszego arcykatolickiego monarchy Filipa Czwartego wiara by�a na og� szczera, ale jej zewn�trzne przejawy cz�stokro� posta� hipokryzji u mo�nych, przes�d�w za� po�r�d gminu przybiera�y. Do tego dodam, �e znaczn� cz�� kleru stanowili ju� to ciemni fanatycy, prostacka masa pr�niak�w, co to przed prac� albo s�u�b� wojskow� czmychn�li, ju� to ambitni i chciwi honor�w bezwstydnicy, bardziej nabijaniem kabzy ni� dost�powaniem chwa�y Bo�ej zatrudnieni. Biedacy p�acili podatki, od kt�rych bogacze i duchowni byli zwolnieni, jury�ci spierali si� natomiast, zali nietykalno�� hierarchii by�a prawem od Boga danym, czy mo�e nie. Przy tym niejeden nadu�ywa� godno�ci kap�a�skiej, �eby w�asne niskie zachcianki i interesy zadowoli�. Tak tedy krom duchownych niew�tpliwie bez skazy i bogobojnych trafiali si� r�wnie� �otrzy, chytrusy i z�oczy�cy. Ksi�a z konkubinami i dzie�mi, spowiednicy nak�aniaj�cy niewiasty do czyn�w lubie�nych, mniszki z gachami, mi�ostki, schadzki i skandale za murami klasztornymi - to by� nasz chleb powszedni, lubo z komuni� niewiele wsp�lnego maj�cy.
- I nikt sprawy nie zda� o tym, do czego tam dochodzi?
Mo�� Vicente de la Cruz skin�� g�ow� z gorycz�.
- Ja sam. Wys�a�em wr�cz szczeg�owy memoria� do hrabiego de Olivares. Alem odpowiedzi nie otrzyma�.
- A co na to inkwizycja?
- Jest powiadomiona. Rozmawia�em z cz�onkiem rady Oficjum. Przyrzek� wys�ucha� mych pr�b i wiem, �e pos�a� do monasteru dw�ch trynitarzy z inspekcj�. Wszelako ojcowie Coroado i Garzo, przy walnym or�downictwie przeoryszy, zdo�ali �acno przybyszy przekona�, �e wszystko jest w nale�ytym porz�dku, przeto ci po�egnali si� nad wyraz uprzejmie.
- Co musi zdumienie budzi� - w��czy� si�