8503

Szczegóły
Tytuł 8503
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8503 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8503 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8503 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT LUDLUM SPISEK AKWITANII Powie�ci ROBERTA LUDLUMA w Wydawnictwie Amber DOKUMENT MATLOCKA DROGA DO OMAHA DZIEDZICTWO SCARLATTICH ILUZJA SKORPIONA KL�TWA PROMETEUSZA KRUCJATA BOURNE'A MANUSKRYPT CHANCELLORA MOZAIKA PARSIFALA PAKT HOLCROFTA PLAN IKAR PROGRAM HADES PROTOKӣ SIGMY PRZESY�KA Z SALONIK PRZYMIERZE KASANDRY SPADKOBIERCY MATARESE'A SPISEK AKWITANII STRA�NICY APOKALIPSY TESTAMENT MATARESE'A TO�SAMO�� BOURNE'A TRANSAKCJA RHINEMANNA TREVAYNE ULTIMATUM BOURNE'A WEEKEND Z OSTERMANEM ZEW HALIDONU ZLECENIEJANSONA ROBERT LUDLUM SPISEK AKWITANII Przek�ad TOMASZ WY�Y�SKI AMBER Tytu� orygina�u: THE AQUITAINE PROGRESSION Redaktorzy serii MA�GORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK. Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta MARIA RAWSKA, EL�BIETA STEGLI�SKA Ilustracja na ok�adce AGENCJA PI�KNA Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stron� Internetu http://www.amber.sm.pl Copyright (c) 1984 by Robert Ludlum. All rights reserved. For the Polish translation Copyright (c) 1992, 1996, 2003 by Tomasz Wy�y�ski For the Polish edition Copyright (c) 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-0322-8 Jeffreyowi Michaelowi Ludlumowi Witaj, przyjacielu! Prze�yj wspaniale �ycie... Cz�� 1 Rozdzia� 1 Genewa. Miasto s�onecznych refleks�w. Na jeziorze wida� wyd�te bia�e �agle, a dalej nieregularne rz�dy solidnych gmach�w, kt�re odbijaj� si� w pomarszczonej wodzie. Wok� szmaragdowozielonych fontann kwitn� tysi�ce kwiat�w, tworz�c dwubarwn� feeri� kolor�w. Nad g�adkimi taflami sztucznych staw�w wznosz� si� �uki fantazyjnych mostk�w prowadz�cych na niewielkie wysepki, gdzie spotykaj� si� kochankowie i przyjaciele oraz tocz� si� poufne negocjacje. Odbicia. Genewa, stara i m�oda. Miasto �redniowiecznych mur�w obronnych i l�ni�cych wie�owc�w z dymnego szk�a, katedr i instytucj i maj�cych niewiele wsp�lnego z religi�. Kafejki na chodnikach, poranki muzyczne nad jeziorem, a�urowe mola i krzykliwie pomalowane statki wycieczkowe p�ywaj�ce wzd�u� stromych brzeg�w. Przewodnicy wynosz� pod niebiosa zalety posiad�o�ci nad jeziorem, kt�re pochodz� z ca�kiem innej epoki, cho� wsp�cze�ni tury�ci interesuj� si� ich astronomicznymi cenami. Genewa. Miasto skupionego wysi�ku i samozaparcia. �arty toleruje si� tu tylko wtedy, gdy maj� zwi�zek z porz�dkiem dziennym obrad albo zawieran� transakcj�. Przyt�umionemu �miechowi towarzysz� spojrzenia wyra�aj�ce pochwa�� umiaru lub milcz�ce ostrze�enie, by nie przekracza� wyznaczonych granic. Kanton po�o�ony nad jeziorem wie o sobie wszystko. Pi�kno wsp�istnieje tu z przedsi�biorczo�ci�, a ich wzajemna r�wnowaga jest zazdro�nie strze�onym pewnikiem. Genewa. To tak�e miasto niespodzianek, przewidywalnych konflikt�w przybieraj�cych nieprzewidywalny obr�t, miasto gwa�tu na ludzkiej psychice, kt�ry prowadzi do zadziwiaj�cych odkry�. Rozlegaj� si� grzmoty: niebo powleka si� ciemnymi chmurami i zaczyna pada� deszcz. Ulewa bije we wzburzon� to� jeziora, zamazuje kontury i zas�ania Jetd'Eau, ogromn� fontann� stanowi�c� chlub� miasta i maj�c� ol�niewa� widz�w. Kiedy nadchodzi nag�y potop, Jet d'Eau zamiera. Zamieraj� tak�e 9 mniejsze fontanny i wi�dn� kwiaty pozbawione s�o�ca. Znikaj� �wietliste refleksy, a umys� popada w odr�twienie. Genewa. Miasto zdradzieckie. Mecenas Joel Converse wyszed� z hotelu Richemond i ruszy� przez Jardin Brunswick. Rozejrzawszy si� na boki, skr�ci� w lewo, przek�adaj�c teczk� do prawej r�ki. By� �wiadom znaczenia niesionych dokument�w, cho� my�la� przede wszystkim o cz�owieku, z kt�rym mia� si� spotka� w Le Chat Botte, niewielkiej ulicznej kafejce naprzeciwko jeziora. �ci�le m�wi�c, spotka� si� ponownie, pomy�la�. Oczywi�cie je�li go z kim� nie pomylono. Amerykanin Preston Halliday by� g��wnym adwersarzem Joela w tocz�cych si� rokowaniach w sprawie fuzji przedsi�biorstw szwajcarskiego i ameryka�skiego. Obaj prawnicy przybyli do Genewy na rozmowy dotycz�ce ostatecznych szczeg��w kontraktu. Pozosta�o bardzo niewiele pracy, w istocie same formalno�ci, gdy� stwierdzono ju�, �e umowa jest zgodna z prawem obydwu kraj�w i mo�liwa do przyj�cia dla Trybuna�u Mi�dzynarodowego w Hadze. Obecno�� Hallidaya wydawa�a si� w zwi�zku z tym nieco dziwna. Pierwotnie nie wchodzi� on w sk�ad zespo�u prawnik�w ameryka�skich wynaj�tych przez Szwajcar�w do rokowa� z firm� Joela. Samo w sobie nie wyklucza�o to oczywi�cie jego udzia�u, gdy� �wie�e spojrzenie okazuje si� cz�sto cenn� zalet�, jednak�e mianowanie go g��wnym negocjatorem by�o co najmniej niezwyk�e. A tak�e niepokoj�ce. Converse nie styka� si� dot�d z Hallidayem, kt�ry mia� opini� specjalisty od wykrywania b��d�w prawnych w zawieranych kontraktach. Pochodzi� z San Francisco i zdarza�o mu si� ju� doprowadzi� do zerwania wielomiesi�cznych rokowa�, kt�re poch�on�y setki tysi�cy dolar�w. Converse nie wiedzia� o Hallidayu nic wi�cej, cho� on sam twierdzi�, �e si� znaj�. - M�wi Pres Halliday - odezwa� si� g�os w s�uchawce hotelowego telefo nu. - Zast�puj� Rosena jako g��wny negocjator z ramienia grupy Bern. - Co si� sta�o? - spyta� Joel, trzymaj�c w r�ku wibruj�c� maszynk� do golenia i usi�uj�c przypomnie� sobie nazwisko rozm�wcy. Uda�o mu si� to, nim Halliday odpowiedzia�. - Dosta� zawa�u, biedaczek, wi�c wsp�lnicy postanowili mnie �ci�gn��. - Prawnik umilk�. - Musia� pan by� niez�ym skner�, mecenasie. - Prawie si� nie targowali�my. M�j Bo�e, przykro mi, lubi� Aarona. Jak si� czuje? - Wyjdzie z tego. Po�o�yli go do ��ka i karmi� roso�kiem. Kaza� panu powt�rzy�, �e zamierza wyszuka� w kontrakcie wszystkie pa�skie kruczki prawne. - To znaczy, �e pan zamierza. Zreszt� po prostu ich nie ma. To ma��e� stwo z czystej chciwo�ci, wie pan o tym r�wnie dobrze jak ja, je�li przejrza� pan dokumentacj�. 10 - Rabunek odpis�w inwestycyjnych - zgodzi� si� Halliday - a do tego spory procent rynku technologicznego. �adnych kruczk�w. Ale poniewa� do piero co si� do tego zabra�em, mam do pana kilka pyta�. Nie zjad�by pan ze mn� �niadania? - Ch�tnie, w�a�nie mia�em wezwa� pokoj�wk�. - Taki �adny ranek, czemu nie odetchn�� �wie�ym powietrzem? Miesz kam w hotelu President, wi�c spotkajmy si� w po�owie drogi, co? Zna pan Le Chat Botte? - Tak, to kafejka na Quai du Mont Blanc. - Za dwadzie�cia minut? - Lepiej p� godziny, dobrze? - W porz�dku. - Halliday zn�w zawiesi� g�os. - Mi�o ci� znowu s�ysze�, Joel. - Czy�by�my si� znali? - Mo�esz mnie nie pami�ta�. Tyle si� zdarzy�o od tamtego czasu... Zresz t� prze�y�e� chyba wi�cej ode mnie. - Nie bardzo rozumiem. - C�, Wietnam... Siedzia�e� d�ugo w niewoli. - Nie o to mi chodzi, to dawne dzieje. Gdzie�my si� poznali? Przy jakiej sprawie? - Przy �adnej. Nic zwi�zanego z interesami. Chodzili�my razem do szko�y. - Do Duke'a? To bardzo du�a szko�a prawnicza. - Jeszcze wcze�niej. Mo�e przypomnisz sobie, jak si� zobaczymy. Je�li nie, od�wie�� ci pami��. - Musisz uwielbia� gry... Dobrze, spotkajmy si� za p� godziny w Le Chat Botte. Id�c w stron� Quai du Mont Blanc, ha�a�liwego bulwaru nad brzegiem jeziora, Converse usi�owa� przypomnie� sobie Hallidaya z czas�w szkolnych. Wyobra�a� sobie twarze koleg�w i stara� si� po��czy� jedn� z nich z zapomnianym imieniem. Nie udawa�o si� to jednak, cho� Halliday nie by�o wcale nazwiskiem pospolitym, a zdrobnienie Pres stanowi�o wr�cz rzadko��. Nie wyobra�a� sobie, by m�g� zapomnie� kogo� o nazwisku Pres Halliday. A mimo to tonacja g�osu nieznajomego sugerowa�a blisko��, nieomal przyja��. "Mi�o ci� znowu s�ysze�, Joel". Wypowiedzia� te s�owa ciep�ym tonem, podobnie jak niepotrzebn� uwag� o pobycie Converse'a w niewoli. Lecz przecie� zawsze napomykano o tym �agodnie, z ukrytym lub jawnym wsp�czuciem. Joel domy�la� si� ponadto, dlaczego Halliday wspomnia� przelotnie o Wietnamie. Niewtajemniczeni uwa�ali, �e psychika wi�ni�w komunistycznych oboz�w jenieckich uleg�a bezpowrotnemu zaburzeniu, �e straszliwe prze�ycia odmieni�y ich duchowo i otumani�y. Cz�ciowo pokrywa�o si� to z prawd�, lecz nie w odniesieniu do pami�ci. Pami�� niezwykle si� wyostrza�a, gdy� penetrowano j�brutalnie, bezlito�nie. Minione lata, nawarstwione wspomnienia... Twarze, oczy, g�osy, cia�a ludzkie, obrazy przelatuj�ce przez umys�, pejza�e, d�wi�ki, wyobra�enia, zapachy, dotyk, pragnienie dotyku - �aden element przesz�o�ci 11 nie by� na tyle b�ahy, aby zrezygnowa� z wydobycia go na �wiat�o dzienne. Niekt�rym je�com pozostawa�a tylko pami��, zw�aszcza noc�, gdy cia�o sztywnia�o od przeszywaj�cego ch�odu, a niesko�czenie zimniejszy l�k parali�owa� my�li o tera�niejszo�ci. Pami�� stawa�a si� w�wczas wszystkim. Pomaga�a nie s�ysze� odleg�ych krzyk�w w ciemno�ci, t�umi�a trzask strza��w rewolwerowych, kt�re t�umaczono rankiem (zupe�nie niepotrzebnie!) jako niezb�dne egzekucje krn�brnych wi�ni�w. Pozwala�a tak�e zapomnie� o nieszcz�nikach zmuszanych przez ��dnych rozrywki stra�nik�w do zabaw zbyt ohydnych, by je opisa�. Podobnie jak inni je�cy, trzymani przez wi�ksz� cz�� niewoli w ca�kowitej izolacji, Converse prze�y� na nowo ca�e swoje �ycie, pr�buj�c u�o�y� poszczeg�lne fazy w sensown� ca�o��, co� zrozumia�ego i daj�cego si� lubi�. Nie rozumia� ani nie przepada� za wieloma rzeczami, ale wspomnienia pozwala�y �y�. Pozwoli�yby tak�e umrze� w spokoju ducha. Bez nich strach stawa� si� niezno�ny. Poniewa� seanse autoanalizy powtarza�y si� noc po nocy i wymaga�y dyscypliny oraz dok�adno�ci, pami�� Converse'a niezmiernie si� wyostrzy�a. W jego m�zgu dzia�a� rodzaj kursora biegaj�cego po ekranie komputera; zatrzymywa� si� on przy dowolnie wybranej nazwie lub osobie, po czym natychmiast ukazywa�y si� skr�towe dane na jej temat. Joel doszed� w tym do wielkiej wprawy i znalaz� si� teraz w kropce. Nie pami�ta� �adnego Presa Hallidaya, chyba �e chodzi�o o przelotn� znajomo�� z wczesnego dzieci�stwa. "Mi�o ci� znowu s�ysze�, Joel". Czy�by s�owa te by�y podst�pem, fortelem prawnika? Skr�ci� za r�g, ku b�yszcz�cym mosi�nym barierkom Le Chat Botte, w kt�rych odbija�o si� s�o�ce. Bulwarem p�dzi�y l�ni�ce samochody i czy�ciutkie autobusy, a chodnikami wymytymi przez deszcz pod��ali spiesznie przechodnie, zachowuj�c jednak porz�dek. Genewski ranek emanowa� �agodn� energi�. Go�cie ulicznych kafejek nie gnietli czytanych gazet, lecz przegl�dali je strona po stronie ze staranno�ci� i precyzj�. Pojazdy i ludzie nie prowadzili wojny; walk� zast�piono spojrzeniami i uk�onami, przystawaniem i u�ciskami d�oni. Przekraczaj�c otwart� mosi�n� bram� Le Chat Botte, Joel zastanawia� si� przez chwil�, czy Genewa nie mog�aby eksportowa� swoich porank�w do Nowego Jorku. Doszed� jednak do wniosku, �e zakaza�aby tego rada miejska: nowojorczycy nie znie�liby szwajcarskiej uprzejmo�ci. Po lewej stronie zaszele�ci�a z�o�ona starannie gazeta (precyzja wydawa�a si� tu czym� zara�liwym) i ukaza�a si� twarz znana Converse'owi. W przeciwie�stwie do oblicza Joela by�a (jak to powiedzie�?) uporz�dkowana, �e wszystkimi cz�ciami pasuj�cymi do siebie i znajduj�cymi si� na w�a�ciwych miejscach. Proste ciemne w�osy ze schludnym przedzia�kiem, ostry nos i wydatne wargi. To twarz nale��ca do przesz�o�ci, pomy�la� Joel, cho� nie kojarzy�o si� z ni� �adne zapami�tane nazwisko. Znajoma posta� unios�a g�ow�; ich oczy si� spotka�y i Preston Halliday wsta�. Pod eleganckim garniturem mo�na si� by�o domy�li� muskularnego, kr�pego cia�a. 12 - Jak si� masz, Joel? - spyta� znajomy g�os i m�czyzna wyci�gn�� r�k�. - Witaj, Avery! - powiedzia� Converse. Wyba�uszy� oczy, przeszed� nie zgrabnie kilka krok�w i prze�o�y� teczk� do lewej r�ki, by u�cisn�� podan� mu d�o�. - Avery, prawda? Avery Fowler. Liceum Tafta, pocz�tek lat sze��dzie si�tych. Odszed�e� przed klas� maturaln�, nie wiadomo dlaczego. Wszyscy to komentowali�my. Uprawia�e� zapasy. - Zdoby�em dwukrotnie mistrzostwo Nowej Anglii - odpar� prawnik ze �miechem, wskazuj�c krzes�o naprzeciwko. - Siadaj. Zaraz ci wszystko wy t�umacz�. Pewnie si� troch� dziwisz, co? W�a�nie dlatego chcia�em si� z tob� zobaczy� przed dzisiejsz� konferencj�. By�by niez�y skandal, gdyby� na m�j widok wsta� nagle i krzykn��: "Oszust!" - Jeszcze nie wiem, czy ci� tak nie nazw�, ale nie krzykn�. - Converse zaj�� miejsce przy stoliku, postawi� teczk� na ziemi i spojrza� na przedstawi ciela konkurencyjnej firmy. - Dlaczego pos�ugujesz si� nazwiskiem Halliday? Czemu nie powiedzia�e� nic przez telefon? - O, daj�e spok�j! Co w�a�ciwie mia�em powiedzie�? Nawiasem m�wi�c, stary, zna�e� mnie jako Tinkerbella Jonesa. Gdybym si� przedstawi� jako Fow ler, nie wiedzia�by� nawet, o kogo chodzi. - Prawdziwy Fowler siedzi w wi�zieniu? - Siedzia�by, gdyby nie strzeli� sobie w �eb - odpar� Halliday powa�nie. 12 - M�wisz zagadkami. Jeste� jego bli�niakiem? -Nie, mam na my�li swojego ojca. Converse milcza� przez chwil�. - Chyba powinienem ci� przeprosi�. -Nie ma potrzeby, nie mog�e� o niczym wiedzie�. W�a�nie dlatego odszed�em przed klas� maturaln�, chocia�, do licha, naprawd� chcia�em zdoby� ten puchar! By�bym jedynym zapa�nikiem, kt�ry wywalczy� mistrzostwo Nowej Anglii trzy razy z rz�du! - Przykro mi... Co si� w�a�ciwie sta�o? A mo�e to informacje zastrze�o ne, mecenasie? Przyjm� to za dobr� monet�. - Nie mam przed tob� tajemnic. Pami�tasz, jak brykn�li�my razem do New Haven i poderwali�my te dwie cipy na przystanku autobusowym? - M�wili�my, �e studiujemy w Yale. - Da�y si� poderwa�, nie da�y zer�n��. - Za bardzo si� starali�my. - Smarkacze z liceum - stwierdzi� Halliday. - Kto� napisa� o nas ksi��k�. Czy naprawd� jeste�my takimi eunuchami? -Troch�, ale jeszcze si� odegramy. Jeste�my ostatni� mniejszo�ci� narodow� w Ameryce, wi�c w ko�cu zaczn� nam wsp�czu�... Co si� w�a�ciwie sta�o, Avery? Pojawi� si� kelner. Nastr�j prys�. Jak nakazywa�a u�wi�cona tradycja, obaj m�czy�ni zam�wili kaw� i rogaliki. Kelner zwin�� dwie czerwone p��cienne serwetki i postawi� je na stoliku. 13 - Co si� sta�o? - powt�rzy� cicho Halliday po jego odej�ciu. - Co� fanta stycznego! M�j kurewski ojciec zdefraudowa� czterysta tysi�cy dolar�w z banku Chase Manhattan, gdzie by� skarbnikiem, z�apali go i paln�� sobie w �eb. Kto by przypuszcza�, �e szanowany w�a�ciciel podmiejskiej willi w Greenwich, Connecticut, ma w mie�cie dwie kochanki, jedn� w slumsach East Side, a dru g� na Bank Street? Co� pi�knego! - By� cz�owiekiem zapracowanym. Ale ci�gle nie rozumiem, dlaczego nazywasz si� Halliday. - Kiedy wszystko wysz�o na jaw (po samob�jstwie ojca spraw� zatuszo wano), matka dosta�a sza�u. Czym pr�dzej przeprowadzi�a si� z powrotem do San Francisco. Pochodzili�my z Kalifornii, wiesz? Potem zwariowa�a jeszcze bardziej i po�lubi�a mojego ojczyma, Johna Hallidaya. Po kilku miesi�cach nie zosta�o ani �ladu po Fowlerze. - Zmieni�e� nawet imi�? - Nie. W San Francisco zawsze nazywano mnie Pres. Kalifornijczycy lu bi� dziwaczne imiona: Tab, Troy, Crotch... Choroba Beverly Hills z lat pi�� dziesi�tych... U Tafta figurowa�em w dzienniku jako Avery Preston Fowler, wi�c wo�ano mnie Avery albo Ave, czego zreszt� nie znosi�em. Przenios�em si� z innej szko�y, wi�c postanowi�em si� nie sprzeciwia�. W Connecticut trze ba post�powa� jak Holden Caulfield. - Bardzo dobrze - powiedzia� Converse - ale co si� dzieje, gdy spotykasz kogo� takiego jak ja? Musi si� to zdarza�. - Zdziwi�by� si�, jak rzadko. W ko�cu min�o wiele lat, a w Kalifornii to nic nowego. Tamtejsze dzieciaki zmieniaj� nazwiska po ka�dym ma��e�stwie rodzic�w, aja by�em na Wschodnim Wybrze�u tylko w czwartej i pi�tej klasie. Nie zna�em w Greenwich prawie nikogo i nie nale�a�em do szkolnej paczki. - Mia�e� kilku przyjaci�. Na przyk�ad mnie. - Nielicznych. Sp�jrzmy prawdzie w oczy: sta�em z boku, a ty nie by�e� wybredny. Niezbyt zwraca�em na siebie uwag�. - Ale nie na macie. Halliday roze�mia� si�. - Niewielu zapa�nik�w ko�czy prawo, za cz�sto dostaj� w g�ow�... C�, skoro chcesz wiedzie�, przez ostatnie dziesi�� lat zaledwie pi�� czy sze�� razy us�ysza�em pytanie: "Ej�e, czy nie nazywasz si� Fowler, a nie Halliday?" Kie dy to si� zdarza, m�wi� prawd�. Moja matka wysz�a ponownie za m��, jak mia�em szesna�cie lat. To wszystko. Pojawi�a si� kawa i rogaliki. Joel prze�ama� sw�j na p�. - I my�la�e�, �e spytam ci� o to w niestosownej chwili, na przyk�ad pod czas konferencji? - Jestem tylko zawodowo uprzejmy. Nie chc�, �eby� si� zajmowa� moim nazwiskiem, zamiast my�le� o swoim kliencie. W ko�cu pewnego wieczoru pr�bowali�my straci� razem cnot� w New Haven. - M�w tylko za siebie - u�miechn�� si� Joel. 14 Halliday wyszczerzy� z�by. - Schlali�my si� obaj, nie pami�tasz? Nawiasem m�wi�c, kiedy rzygali �my do kub�a, przysi�gali�my sobie zachowa� wszystko w sekrecie. - Chcia�em ci� tylko sprawdzi�. Pami�tam. Wi�c porzuci�e� szar� szko�� dla pomara�czowych koszulek i z�otych medali? - Dok�adnie. Najpierw studiowa�em w Berkeley, a potem w Stanfordzie, po drugiej stronie ulicy. - Dobry uniwersytet... A sk�d mi�dzynarodowe prawo handlowe? - Lubi�em podr�owa� i doszed�em do wniosku, �e to najta�szy spos�b. I tak to si� zacz�o... A ty? Zdaje si�, �e spe�ni�e� wszystkie moje marzenia o podr�ach. - W m�odo�ci chcia�em pracowa� jako radca prawny w s�u�bie zagranicz nej. I tak to si� zacz�o... - Po Wietnamie? Converse spojrza� na Hallidaya bladob��kitnymi oczyma, �wiadom ich ch�odnego wyrazu. By�o to nieuniknione, cho� jak zwykle niepotrzebne. - Owszem, po Wietnamie. Ok�amywano nas i za p�no si� o tym dowie dzieli�my. Byli�my manipulowani. Nie powinno do tego doj��. Halliday pochyli� si� do przodu z �okciami opartymi na stole i splecionymi d�o�mi, patrz�c Joelowi prosto w oczy. - Nie mog�em tego zrozumie� - odezwa� si� cicho. - Kiedy przeczyta�em twoje nazwisko w gazecie i zobaczy�em ci� w telewizji, mia�em strasznego kaca. Nie zna�em ci� dobrze, lecz przecie� lubi�em. - To naturalna reakcja. Na twoim miejscu czu�bym to samo. - Nie jestem tego taki pewien. Wiesz, by�em jednym z przyw�dc�w ruchu pacyfistycznego. - Spali�e� swoj� kart� powo�ania i udawa�e� hipisa- rzek� mi�kko Con- verse, kt�rego spojrzenie z�agodnia�o. - Nie mia�em w sobie tyle odwagi. - Ja te�. By�a to stara karta biblioteczna. - Sprawiasz mi zaw�d. - Sam te� si� na sobie zawiod�em. Ale sta�em si� znany. - Halliday odchy li� si� do ty�u i si�gn�� po kaw�. - Jak to si� sta�o, �e ty te� sta�e� si� znany, Joel? Nie wygl�da�e� na kogo� takiego. - Nie mia�em wyboru. - Zdaje si�, �e wspomnia�e� co� o manipulacji. - To by�o p�niej. Converse uni�s� fili�ank� i wypi� �yk czarnej kawy, zaniepokojony zmian� tematu rozmowy. Nie lubi� wspomina� wojny i zbyt cz�sto go do tego zmuszano. Uchodzi� za kogo� innego ni� w rzeczywisto�ci. - Studiowa�em w Amherst i uczy�em si� do�� kiepsko. Kiepsko jak diabli. Ledwo przeszed�em na drugi rok i nie mia�em szans na odroczenie s�u�by wojskowej. Ale lata�em od czternastego roku �ycia. - Nie wiedzia�em o tym - przerwa� Halliday. 15 - M�j ojciec prowadzi� spokojne �ycie, lecz by� pilotem w lotnictwie cy wilnym, a p�niej urz�dnikiem Pan American. W rodzinie Converse'�w uczo no si� pilota�u przed uzyskaniem prawa jazdy. - Bracia i siostry tak samo? - Mam m�odsz� siostr�. Odfrun�a przede mn� i nigdy nie pozwoli�a mi o tym zapomnie�. - Pami�tam. Robiono z ni� wywiady w telewizji. - Tylko dwa- przerwa� Joel z u�miechem. - By�a przeciwko wojnie i wcale si� z tym nie kry�a. Ch�opcy z Bia�ego Domu kazali trzyma� si� od niej z dale ka. Nie pozw�lcie szarga� idea��w i przegl�dajcie jej korespondencj�. - W�a�nie dlatego j� zapami�ta�em - rzek� Halliday. - Wi�c kiepski stu dent opu�ci� uniwersytet i marynarka zyska�a pilota zapale�ca? -�adnego zapale�ca. Nie byli�my zapale�cami. Przewa�nie po prostu si� palili�my. - Musia�e� nienawidzi� takich jak ja, siedz�cych w Stanach. Oczywi�cie z wyj�tkiem swojej siostry. - Jej te� nienawidzi�em - poprawi� Converse. - Nienawidzi�em jej, czu �em do niej odraz�, gardzi�em ni�, by�em w�ciek�y... Ale tylko wtedy, gdy kto� poleg� albo zwariowa� w obozie. Nie z powodu waszych pogl�d�w (wszyscy znali�my Sajgon), lecz dlatego, �e nie mieli�cie poj�cia o prawdziwym stra chu. Byli�cie bezpieczni i czuli�my si� przez was jak idioci. T�pi, przera�eni idioci. - Rozumiem ci�. - To bardzo mi�o z twojej strony. - Przepraszam, chyba powiedzia�em to niew�a�ciwym tonem. - Jakim tonem, mecenasie? Halliday zmarszczy� brwi. - Troch� protekcjonalnym. - Wcale nie troch� - odpar� Joel. - Zupe�nie. - Dalej jeste� w�ciek�y, - Nie na ciebie, tylko na przesz�o��. Nienawidz� jej i stale musz� do niej wraca�. - Obwiniaj o to rzecznika prasowego Pentagonu. By�e� przez pewien czas bohaterem dziennik�w telewizyjnych. Trzy ucieczki z obozu! Dwukrotnie schwytany i osadzony w karcerze, a wreszcie ostatnia, samotna pr�ba uwie� czona powodzeniem. Nim dotar�e� do naszych linii, przeby�e� trzysta kilome tr�w d�ungli opanowanej przez nieprzyjaciela. - Tylko sto kilometr�w. Mia�em piekielne szcz�cie. W trakcie dw�ch pierwszych ucieczek przyczyni�em si� do �mierci o�miu ludzi. Nie jestem z te go szczeg�lnie dumny. Czy mogliby�my si� wreszcie zaj�� Comtechem? - Prosz�, daj mi jeszcze kilka minut - rzek� Halliday, odsuwaj�c rogalik na bok. - Nie chodzi mi tylko o przesz�o��. Mam co� szczeg�lnego na my�li, oczywi�cie, je�li uwa�asz mnie za zdolnego do my�lenia. 16 - Wie�� niesie, �e Preston Halliday ma �eb na karku. O ile moi koledzy m�wi� prawd�, jeste� prawdziwym rekinem. Ale ja zna�em kogo� o imieniu Avery, nie Pres. - Mog� wyst�powa� jako Fowler, skoro czujesz si� lepiej w jego towarzy stwie. - O co ci w�a�ciwie chodzi? - Najpierw kilka pyta�. Wiesz, wol� by� dok�adny, bo ty tak�e masz pew n� opini� w�r�d koleg�w. S�ysza�em, �e jeste� jednym z najlepszych specjali st�w od mi�dzynarodowego prawa handlowego, ale moi rozm�wcy nie s� w sta nie poj��, dlaczego pracujesz w stosunkowo ma�ej, cho� uznanej firmie, skoro m�g�by� zrobi� b�yskotliw� karier�. A nawet za�o�y� w�asn� kancelari�. - Chcesz mnie zwerbowa�? -Nie, nie wchodz� w sp�ki. Nauczy�em si� tego dzi�ki mecenasowi Johnowi Hallidayowi z San Francisco. Converse spojrza� na drug� po�ow� rogalika i postanowi� z niej zrezygnowa�. - O co chcia�by� mnie spyta�, mecenasie? - Dlaczego pracujesz tam, gdzie pracujesz? - Mam wysokie pobory i samodzielnie kieruj� swoim wydzia�em: nikt nie zagl�da mi przez rami�. I wol� nie ryzykowa�. Musz� p�aci� �onie alimenty, a to kosztowna przyjemno��. - Dzieciom te�? - Nie, chwa�a Bogu! - Jak si� potoczy�o twoje �ycie po zwolnieniu ze s�u�by w marynarce? Jak si� czu�e�? Halliday zn�w pochyli� si� do przodu, z �okciami na stoliku i brod� podpart� d�o�mi. Sprawia� wra�enie dociekliwego studenta. Albo kogo� znacznie gro�niejszego. - Z kim o mnie rozmawia�e�? - spyta� Converse. - To na razie informacja poufna, mecenasie. Przyjmiesz to za dobr� mo net�? - Joel u�miechn�� si�. -Naprawd� jeste� rekinem... W porz�dku, oto moje dzieje. Kiedy wr�ci�em po wojnie do kraju, chcia�em �y� na ca�ego. By�em nadal w�ciek�y, ale postanowi�em si� wybi�. Kiepski student zmieni� si� w kujona. Sk�ama�bym, gdybym nie przyzna�, �e mia�em pewne fory. Wr�ci�em do Amherst i przez trzy semestry i lato odwali�em dwa i p� roku studi�w. P�niej otrzyma�em propozycj� indywidualnego toku nauki u Duke'a. Pojecha�em tam, a potem specjalizowa�em si� w Georgetown, odbywaj�c jednocze�nie aplikacj�. - Aplikowa�e� w Waszyngtonie? Converse skin�� g�ow�. -Tak. - Gdzie? - W kancelarii Clifforda. 17 Halliday gwizdn�� cicho, prostuj�c si� na krze�le. - To przecie� Ziemia Obiecana, paszport do raju Blackstone'a i �wiata mi�dzynarodowych koncern�w! - M�wi�em ci, �e mia�em fory. - Czy to wtedy postanowi�e� wst�pi� do dyplomacji? W Georgetown? W Waszyngtonie? Joel zn�w skin�� g�ow�i zmru�y� oczy, o�lepiony b�yskiem s�o�ca na masce samochodu parkuj�cego na bulwarze nad jeziorem. - Tak - odpar� cicho. - Mog�o ci si� uda� - rzek� Halliday. - Brali mnie za kogo� innego. Kiedy si� zorientowali, �e wyznaj� inn� moralno��, nie chcieli nawet ze mn� rozmawia�. - A kancelaria Clifforda? Nawet im musia�e� imponowa�. - Kalifornij- czyk uni�s� d�onie nad sto�em. - Wiem, wiem. Brali ci� za kogo� innego. - By�o ich zbyt wielu - powiedzia� z naciskiem Converse. - Maj� oko�o czterdziestu s�awnych adwokat�w i dwustu wyrobnik�w na li�cie p�ac. Min� �oby dziesi�� lat, nim znalaz�bym m�sk� ubikacj�, i kolejne dziesi��, nim zdo by�bym klucz. Nie tego szuka�em. - A czego? - Mniej wi�cej tego, co osi�gn��em. M�wi�em ci ju�: dobrze zarabiam i kieruj� wydzia�em zagranicznym. To drugie jest dla mnie r�wnie wa�ne. - Nie mog�e� tego przewidzie�, zaczynaj�c prac� - sprzeciwi� si� Halli day. - Wr�cz przeciwnie. Obiecano mi to. Kiedy Talbot, Brooks i Simon za proponowali mi posad�, zawarli�my d�entelme�sk� umow�. Je�li sprawdz� si� w ci�gu czterech czy pi�ciu lat, przejm� obowi�zki Brooksa. Zajmowa� si� sprawami zagranicznymi i m�czy�y go nieustanne zmiany czasu. - Converse zn�w zawiesi� g�os. - Wygl�da na to, �e si� sprawdzi�em. - A po drodze znalaz�e� sobie �on�? Joel wyprostowa� si� na krze�le. - Czy naprawd� musimy o tym m�wi�? - To nie ma zwi�zku ze spraw�, ale nies�ychanie mnie interesuje. - Dlaczego? - Zwyk�a ciekawo�� - odpar� Halliday z u�miechem w oczach. - Pewnie czu�by� to samo na moim miejscu, gdybym przeszed� to co ty. - Cholerny rekin! - wymamrota� Converse. - Naturalnie nie musi pan odpowiada�, mecenasie. - Wiem. Najdziwniejsze, �e nie robi mi to �adnej r�nicy. Pad�a ofiar� moich prze�y� wojennych. - Joel prze�ama� sw�j rogalik, ale nie podni�s� go z talerza. - Komfort, wygoda i ma�a stabilizacja - doda�. - S�ucham? - Powtarzam tylko jej s�owa - ci�gn�� Joel. - M�wi�a, �e si� z ni� o�eni �em, �eby mie� dom, kuchark�, praczk� i nie marnowa� czasu na irytuj�ce 18 poszukiwania partnerek do ��ka. "M�j Bo�e, czy musia�am to by� ja!" To tak�e jej w�asne s�owa. - M�wi�a prawd�? - Ju� ci powiedzia�em, po powrocie do kraju chcia�em �y� na ca�ego. Sta�a si� jednym z element�w tego �ycia. Tak, m�wi�a prawd�. Kucharka, s�u ��ca, praczka, kochanka i ozdoba przyj�� towarzyskich. Twierdzi�a, �e nie ma poj�cia, co jest najwa�niejsze. - Musia�a by� �wietn� dziewczyn�. - By�a ni�. Jest. - Czy to znaczy, �e mogliby�cie si� pogodzi�? - Wykluczone. - Converse pokr�ci� g�ow� z u�miechem na wargach, lecz z powag� w oczach. - Ona tak�e by�a manipulowana. Nie powinni�my si� pobiera�. Zreszt� naprawd� lubi� sw�j status rozwodnika. Nie wszyscy jeste �my stworzeni do domowego ciepe�ka, nawet je�li o nim marzymy. - To wcale niez�y spos�b na �ycie. - Te� w to wdepn��e�? - spyta� po�piesznie Joel, by zmieni� temat rozmowy. - Az do wizyt u ortodonty i psychologa. Mam pi�cioro dzieci i jedn��on�. Dobrze mi z tym. - Ale przecie� du�o podr�ujesz, prawda? - Za to powroty do domu s� wspania�e. - Halliday zn�w pochyli� si� do przodu, jakby wypytywa� �wiadka. - Wi�c nie jeste� z nikim szczeg�lnie zwi� zany, nie masz wobec nikogo zobowi�za�? - Talbot, Brooks i Simon poczuliby si� ura�eni, gdyby to us�yszeli. Po dobnie jak m�j ojciec. Od �mierci matki jemy razem obiad raz w tygodniu, chyba �e podr�uje po ca�ym �wiecie jako posiadacz kilku bezp�atnych bile t�w lotniczych. - Jest ci�gle aktywny? - Najpierw leci do Kopenhagi, a zaraz potem do Hongkongu. Dobrze si� bawi: stale zmienia miejsce pobytu. Ma sze��dziesi�t osiem lat i jest zepsuty do szpiku ko�ci. - Chybabym go lubi�. Converse wzruszy� ramionami i zn�w si� u�miechn��. -Nie jestem pewien. Uwa�a wszystkich prawnik�w za g�wniarzy, �e mn� w��cznie. To ostatni pilot starej daty. - Jestem pewien, �e bym go lubi�. Ale poza pracodawcami i ojcem nie masz nikogo? - Idzie ci o kobiety? Spotykam si� z kilkoma i jeste�my dobrymi przyja ci�mi, lecz wola�bym o tym nie rozmawia�. - Mam dla ciebie pewn� ofert�. - Wobec tego do rzeczy, mecenasie. Przes�uchanie sko�czone. Kalifornijczyk skin�� g�ow�. - W porz�dku, do rzeczy. Ludzie, z kt�rymi rozmawia�em, chc� wiedzie�, czy mo�esz swobodnie podr�owa�. 19 -Nie mog�. Mam prac� i mn�stwo obowi�zk�w. Dzi� jest �roda; sfinalizujemy transakcj� do pi�tku. P�niej wezm� wolny weekend, a w poniedzia�ek... pojad� tam, gdzie mnie oczekuj�. - Przypu��my, �e Talbot, Brooks i Simon wyraziliby zgod�? - Trudno to sobie wyobrazi�. - A ty otrzyma�by� ofert� nie do odrzucenia? - Nie mie�ci mi si� to w g�owie. - Sam to rozstrzygnij - ci�gn�� Halliday. - P� miliona dolar�w niezale� nie od wyniku, milion, je�li ci si� powiedzie. - Chyba zwariowa�e�! - Converse'a o�lepi� kolejny b�ysk s�o�ca, a pod powiekami wirowa�y mu przez chwil� czerwone kr�gi. Uni�s� lew� r�k� do oczu i spojrza� na m�czyzn� znanego ongi� jako Avery Fowler. - Wybra�e� dziwny moment, �e ju� nie wspomn� o etyce, bo przecie� nie mo�esz niczego zyska� podczas dzisiejszej konferencji. Nie lubi� otrzymywa� ofert od praw nik�w, z kt�rymi mam si� spotka� przy stole rokowa�. Nawet je�li s� to propo zycje wariackie. - To nic zwi�zanego z Comtechem. Racja, nie mam dzi� nic do stracenia ani do wygrania. Za�atwili�cie spraw� z Aaronem, wi�c nie naruszam etyki zawodowej. Szwajcarzy p�ac� mi tylko minimaln� stawk� za stracony czas, bo nie potrzeba tu �adnych specjalnych umiej�tno�ci. Dzi� rano zaproponuj� przy j�cie kontraktu w uzgodnionej formie, bez �adnych zmian. Gdzie tu konflikt sumienia? - A gdzie zdrowy rozs�dek? - spyta� Joel. - Nie wspominaj�c ju� o zgo dzie Talbota, Brooksa i Simona. Proponujesz mi honorarium w wysoko�ci dwuip�rocznej ga�y wraz z premiami i ka�esz mi kiwn�� g�ow�. - Zr�b to - powiedzia� Halliday. - Potrzebujemy ci�. - My? O, to co� nowego! Zdaje mi si�, �e poprzednio m�wi�e� "oni". "Oni", czyli ludzie, z kt�rymi rozmawia�e�. Wyt�umacz mi wszystko, Pres. Preston Halliday spojrza� Joelowi prosto w oczy. - Jestem jednym z nich i dzieje si� co� z�ego. Chcemy, �eby� zniszczy� pewn� sp�k�. To sprawa nieprzyjemna i niebezpieczna. Dostarczymy ci od powiednich materia��w. - Jak� sp�k�? - Nazwa nic ci nie powie, to firma niezarejestrowana. Nazwijmy j� rz� dem na wygnaniu. - Czym?! - Grup� ludzi przej�tych jedn� ide�, kt�rzy zebrali tak ogromne �rodki, �e uzyskaj� wp�yw na co�, na co nie powinni mie� wp�ywu, i zdob�d� w�adz� tam, gdzie nie powinni jej posiada�. - To znaczy gdzie? - W takich miejscach, �e ten biedny, g�upi �wiat nie mo�e sobie na to pozwoli�. Zdo�aj� tego dokona�, bo b�d� dzia�a� z zaskoczenia. - M�wisz samymi zagadkami. 20 - Boj� si�. Znam ich. - Ale dysponujesz materia�ami mog�cymi ich powstrzyma� - rzek� Con- verse. - Wobec tego maj� na pewno s�abe punkty. Halliday skin�� g�ow�. - Tak nam si� zdaje. Zdobyli�my kilka poszlak, ale potrzeba jeszcze du�o nowych informacji, by zrekonstruowa� pe�ny obraz ich dzia�alno�ci. Istnieje uzasadnione podejrzenie, �e prowadz� operacje handlowe zabronione przez swoje rz�dy. Joel umilk� na chwil�, przygl�daj�c si� bacznie Kalifornijczykowi. - Rz�dy? - spyta�. - W liczbie mnogiej? - Owszem. - Halliday zni�y� g�os. - S� r�nych narodowo�ci. - Ale tworz� jedn� sp�k�? - spyta� Converse. - Jedn� firm�? - W pewnym sensie tak. - Tylko w pewnym sensie? - To nie takie proste. - Wobec tego ja powiem ci co� prostego - przerwa� Joel. - Macie poszla ki, wi�c polujcie na sw�j gang przest�pc�w. Ja jestem w tej chwili zaj�ty prac� w firmie. - Nie, nie jeste� zaj�ty - odezwa� si� Halliday po chwili milczenia. Zn�w zapad�a cisza. Obydwaj m�czy�ni mierzyli si� wzrokiem. - Co powiedzia�e�? - spyta� Converse, patrz�c lodowato na Hallidaya. - Twoja firma wyrazi�a zgod�. Mo�esz wzi�� urlop. - Ty zarozumia�y skurwysynu! Kto ci pozwoli� si� do nich zwraca�? - Genera� George Marcus Delavane - odpar� Halliday ledwo s�yszalnym szeptem. Joel mia� wra�enie, �e z rozjarzonego s�o�cem nieba strzeli� nagle piorun, pal�c mu oczy i zmieniaj�c l�d w ogie�. P�niej w jego g�owie rozleg�y si� grzmoty. Piloci siedzieli wok� d�ugiego prostok�tnego sto�u w mesie, popijaj�c kaw� i gapi�c si� na br�zowy p�yn lub szare �ciany. Nikt nie mia� ochoty przerywa� milczenia. Przed godzin� bombardowali napalmem Pak Song, powstrzymuj�c nacieraj�ce bataliony Vietcongu, by da� czas na przegrupowanie si� oddzia�om po�udniowowietnamskim i ameryka�skim, kt�re mia�y niebawem stawi� czo�o brutalnemu atakowi. Piloci wykonali zadanie i wr�cili, z wyj�tkiem jednego, na pok�ad lotniskowca. Stracili dow�dc�. Porucznika Gordona Ramseya zestrzeli�a zab��kana rakieta, kt�-razmieni�a trajektori� nad wybrze�em i trafi�a w kad�ub samolotu. Wybuch zdetonowa� zbiorniki paliwa: �mier� przy szybko�ci tysi�ca kilometr�w na godzin� trwa�a mgnienie oka. Eskadr� �ciga� gro�ny front burzowy: w ci�gu nast�pnych kilku dni loty nie wchodzi�y w rachub�. B�dzie do�� czasu na my�lenie, co nie stanowi�o przyjemnej perspektywy. 21 - Poruczniku Converse! - odezwa� si� marynarz stoj�cy ko�o otwar tych drzwi mesy. -Tak? - Kapitan prosi pana �askawie na mostek. Co za Wersal, pomy�la� Joel, wstaj�c z krzes�a, zauwa�ywszy wcze�niej ponure miny pilot�w wok� sto�u. Zaproszenie by�o oczekiwane, cho� nieprzyjemne. Ch�tnie zrezygnowa�by z awansu. Nie by� starszy wiekiem ani rang� od koleg�w, sp�dzi� po prostu wi�cej godzin w powietrzu, co dawa�o mu do�wiadczenie niezb�dne do dowodzenia eskadr�. Wspinaj�c si� w�skimi schodami na mostek, spostrzeg� na tle nieba sylwetk� ogromnego wojskowego helikoptera typu Cobra, kt�ry zbli�a� si� do lotniskowca. Za pi�� minut zawi�nie nad statkiem, a p�niej usi�dzie na pok�adzie. Marynarzom sk�ada� wizyt� kto� z l�du. - To wielka strata, Converse - rzek� dow�dca, kr�c�c z �alem g�o w� nad sto�em nawigacyjnym. - Niedobrze mi si� robi na my�l o pisa niu listu do domu. B�g wie, �e zawsze du�o mnie one kosztuj�, ale ten b�dzie gorszy od innych. - Wszyscy czujemy to samo, panie kapitanie. - Nie w�tpi�. - Dow�dca skin�� g�ow�, - Nie w�tpi� tak�e, �e wie pan, dlaczego pana wezwa�em. - Niespecjalnie, panie kapitanie. - Ramsey uwa�a� pana za najlepszego i dlatego obejmie pan ko mend� nad jedn� z eskadr szturmowych na Morzu Po�udniowochi�- skim. - Rozleg� si� dzwonek telefonu. Kapitan umilk� i podni�s� s�u chawk�. - Tak? Dalszy bieg wypadk�w zaskoczy� Joela. Dow�dca zmarszczy� brwi, rysy jego twarzy st�a�y, a w oczach pojawi� si� niepok�j i gniew. - Co takiego?! - krzykn��, podnosz�c g�ow�. - Czy nikt nas nie uprzedza�? Nie nadesz�a wiadomo�� przez radio?! - Zapad�a cisza, po czym kapitan cisn�� s�uchawk� na wide�ki i zawo�a�: - Jezu Chryste! - Popatrzy� na Converse'a. - Wygl�da na to, �e spotka nas w�tpliwy za szczyt goszczenia naczelnego dow�dcy. Pojawi� si� jak widmo, nie wia domo sk�d! - Wr�c� pod pok�ad, panie kapitanie - rzek� Joel, salutuj�c. - Jeszcze nie, poruczniku - odpar� kapitan spokojnym, lecz zdecy dowanym tonem. - Przejmuje pan dow�dztwo eskadry, a poniewa� ma to zwi�zek z gotowo�ci� bojow� lotniskowca, powinni�my dope�ni� for malno�ci. Przynajmniej damy Zwariowanemu Marcusowi do zrozumie nia, �e burzy normalny tok s�u�by na okr�cie. Nast�pne p� minuty zaj�� rytua� mianowania na wy�sze stanowisko s�u�bowe: dow�dca nak�ada� na podw�adnego nowe obowi�zki. Raptem rozleg�o si� g�o�ne pukanie do drzwi i do kabiny wszed� gene- 22 ra� armii George Marcus Delavane. Jego barczysta posta� tryska�a si�� i pewno�ci� siebie. - Witam pana, kapitanie - rzek� z kurtuazj�, salutuj�c jako pierw szy pomimo wy�szej rangi. Jego nieco piskliwy g�os brzmia� uprzejmie, lecz w �widruj�cych oczach natychmiast zab�ys�a wrogo��. - Mi�o mi pana widzie�, generale - odrzek� dow�dca statku, salu tuj�c wraz z Converse'em. - Czy przybywa pan na niezapowiedzian� inspekcj�? - Przybywam jako g��wnodowodz�cy na piln� narad� z panem, swoim podw�adnym. - Rozumiem - odpar� kapitan z udawanym spokojem, przez kt�ry przebija� gniew. - W tej chwili wydaj� pilne rozkazy jednemu ze swo ich oficer�w... - Ale moje rozkazy pan odwo�a�! - przerwa� gwa�townie Delavane. - Prze�yli�my smutny i m�cz�cy dzie�, panie generale - stwierdzi� dow�dca. - Zaledwie godzin� temu stracili�my jednego z naszych naj lepszych pilot�w... - Da� drapaka? - zn�w przerwa� Delavane nosowym g�osem, pod kre�laj�cym jeszcze niesmaczny charakter uwagi. - Podwin�� sw�j pie przony ogon, a� mu go odstrzelili?! - Nie pozwol� tak o nim m�wi�! - krzykn�� Converse, nie mog�c nad sob� zapanowa�. - Przejmuj� po nim dow�dztwo i nie pozwol� tak o nim m�wi�, generale! - Pan?! A kim pan, u licha, jest?! - Spokojnie, poruczniku. Mo�ecie odej��. - Bardzo prosz� o pozwolenie udzielenia genera�owi odpowiedzi! - wypali� Joel, nadal w�ciek�y. - CO TAKIEGO?! Ty szczeniaku!... -Nazywam si�... - Milcze�! Nie interesuje mnie twoje nazwisko! - Delavane obr� ci� gwa�townie g�ow� w kierunku kapitana. - Chc� wiedzie�, dlaczego nie wykonuje pan moich rozkaz�w, rozkaz�w naczelnego dow�dcy! Za rz�dzi�em bombardowanie na godzin� pi�tnast� zero zero! Odm�wi� pan wykonania rozkazu! - Nadci�gn�� front burzowy. Powinien pan o tym wiedzie� r�wnie dobrze jak ja. - Moi meteorologowie twierdz�, �e pogoda nadaje si� do latania! - Podejrzewam, �e twierdziliby to samo podczas monsunu w Bir mie, gdyby zasi�gn�� pan ich opinii. - To ci�kie naruszenie dyscypliny! - To m�j statek. Regulamin m�wi wyra�nie, kto tu dowodzi. - Czy mam si� po��czy� z pa�skimi radiowcami?! Zatelefonuj� do Bia�ego Domu i przekonamy si�, jak d�ugo b�dzie to pa�ski statek! 23 - Z pewno�ci� nie zechce pan nadawa� otwartym tekstem. Lepiej pos�u�y� si� maszyn� szyfruj�c�. Zaprowadz� pana genera�a do kabiny ��czno�ci. - Niech to licho! W sektorze pi�tym atakuje cztery tysi�ce moich �o�nierzy i tylko dwadzie�cia procent z nich w�cha�o dot�d proch! Po trzebujemy po��czonego wsparcia lotniczego na niskiej wysoko�ci, z zie mi i morza. Wykona pan rozkaz albo w ci�gu godziny we�mie pan dup� w troki i opu�ci ten okr�t! Mog� to zrobi�, kapitanie! Przybyli�my do Wietnamu, �eby zwyci�a�, zwyci�a� i jeszcze raz zwyci�a�! Nie po trzebujemy tu s�odkich mi�czak�w, co si� asekuruj� na wszystkie stro ny! Wojna to ryzyko, nie wie pan?! Kto nie ryzykuje, nie wygrywa, kapitanie! -Jestem pragmatykiem, panie generale. Zdrowy rozs�dek ka�e ograniczy� straty do minimum. Je�li to zrobimy, wygramy nast�pn� bitw�. - Zamierzam wygra� w�a�nie t�, z tob� lub bez ciebie, ty wilku morski od siedmiu bole�ci! - Z ca�ym szacunkiem, radz� panu genera�owi wyra�a� si� mniej ordynarnie. - CO TAKIEGO?! - Twarz Delavane'a wykrzywi�a si� z�o�ci�. Mia� oczy w�ciek�ego zwierz�cia. - Radzisz mi?! Radzisz swojemu prze �o�onemu?! A r�b sobie, co chcesz, ty stara babo! Zacz�� si� atak na dolin� Tho! - Tho? - przerwa� Converse. - To pierwszy etap drogi do Pak Song. Bombardowali�my j� cztery razy. Znam te tereny. - Znasz je?! - wrzasn�� Delavane. - Tak, ale wykonuj� rozkazy kapitana tego statku, panie generale. - Wykonujesz rozkazy prezydenta Stan�w Zjednoczonych, bezczel ny g�wniarzu! To tw�j dow�dca! A ja zdob�d� te rozkazy! Maniacko wykrzywiona twarz Delavane'a znalaz�a si� tu� przy twarzy Joela, kt�ry trz�s� si� z gniewu, przej�ty odraz� i nienawi�ci�. - Ja tak�e radz� panu genera�owi zwraca� uwag� na j�zyk - ode zwa� si�, prawie nie zdaj�c sobie sprawy z w�asnych s��w. - Dlaczego, g�wniarzu?! Czy�by�cie mieli tu pods�uch? - Spokojnie, poruczniku! Mo�ecie odej��, powiedzia�em! - Ka�esz mi uwa�a� na j�zyk, wa�niaku z jedn� gwiazdk�?! Nie, syneczku, lepiej sam uwa�aj na to, co m�wi�, i dobrze si� zastan�w! Je�li twoja eskadra nie znajdzie si� w powietrzu o pi�tnastej zero zero, za�oga tego lotniskowca b�dzie mie� opini� najwi�kszych tch�rzy w Azji Po�udniowo-Wschodniej! Zrozumia�e�, mi�czaku?! Joel zn�w si� odezwa�, dziwi�c si� w duchu w�asnej odwadze. - Nie znam pana, generale, ale mam szczer� nadziej�, �e spotkamy si� kiedy� w innych okoliczno�ciach. Uwa�am pana za �wini�. - Zniewa�asz prze�o�onego?! Zniszcz� ci�! 24 - Mo�ecie odej��, poruczniku! - Nie, kapitanie! - wrzasn�� genera�. - Mimo wszystko to on powi nien dowodzi� atakiem! No, wybierajcie, marynarzyki: bombardowa nie, prezydent czy opinia tch�rzy? O pi�tnastej dwadzie�cia Converse wystartowa� wraz z eskadr�z pok�adu lotniskowca. O pi�tnastej trzydzie�ci bombowce wesz�y na niskiej wysoko�ci w chmury burzowe. Nad wybrze�em eskadra ponios�a pierwsze straty: zestrzelono dwa skrajne samoloty, kt�rych piloci zgin�li w ogniu przy szybko�ci tysi�ca kilometr�w na godzin�. O pi�tnastej czterdzie�ci sze�� eksplodowa� prawy silnik Joela; na tak niskim pu�apie bezpo�rednie trafienie nie przedstawia�o �adnych trudno�ci. W p� minuty p�niej, nie b�d�c w stanie opanowa� maszyny, Converse katapultowa� si� w chmury, a jego spadochronem zacz�y targa� wiry powietrzne. Kiedy spada� ku ziemi, ko�ysz�c si� gwa�townie na szelkach wpijaj�cych si� w cia�o przy ka�dym podmuchu wiatru, przed oczyma stan�a mu wykrzywiona twarz genera�a George'a Marcusa Delavane'a. To dzi�ki temu szale�cowi mia� sp�dzi� nieokre�lony czas w piekle. Jak si� p�niej dowiedzia�, na ziemi straty by�y niesko�czenie wi�ksze. Delavane! Rze�nik spod DaNang i Pleiku. Sprawca bezsensownej �mierci tysi�cy �o�nierzy, ciskaj�cy w d�ungle i mi�dzy wzg�rza batalion po batalionie bez dostatecznego wyszkolenia i si�y ogniowej. Do oboz�w jenieckich prowadzono kolumny rannych, przera�onych, oszo�omionych dzieci, kt�re usi�uj�c powstrzyma� �zy, �ka�y spazmatycznie, zrozumiawszy prawd�. �o�nierze opowiadali w k�ko t� sam� histori�. Przyprawia�a ona o md�o�ci. Niedo�wiadczone, niewypr�bowane oddzia�y posy�ano do walki w kilka dni po zej�ciu na l�d w nadziei, �e niewidzialnego wroga pokona sama przewaga liczebna. Kiedy przewaga liczebna nie skutkowa�a, rzucano w ogie� nowe jednostki. Sztab pozostawa� przez trzy lata pod wp�ywem maniaka. Delavane! W�adca Sajgonu, kt�ry fa�szowa� listy poleg�ych, zaprzecza� doniesieniom o krwawych masakrach, �ga� i opiewa� bezsensown� �mier�! Cz�owiek, kt�ry okaza� si� zbyt gro�ny nawet dla jastrz�bi z Pentagonu; jastrz�b, kt�ry prze�cign�� swoich pobratymc�w. W ko�cu zbuntowali si� przeciwko niemu, wezwali go do kraju, przenie�li w stan spoczynku i pozwolili pisa� pami�tniki czytane przez fanatyk�w op�tanych przez furie. "Nie wolno pozwoli�, �eby pojawili si� znowu tacy ludzie, rozumiecie?! To on by� naszym �miertelnym wrogiem!" Rozw�cieczony Converse wykrzykn�� owe s�owa przed komisj� wojskow�. Jej cz�onkowie spojrzeli po sobie, nie Patrz�c na Joela i unikaj�c bezpo�redniej odpowiedzi. Podzi�kowali mu zdawkowo, stwierdzili, �e ojczyzna ma wobec niego i tysi�cy jego koleg�w ogromny d�ug wdzi�czno�ci, a co do ostatnich uwag, powinien zrozumie�, �e sprawa 25 jest nies�ychanie skomplikowana, gdy� z�o�ony proces dowodzenia wygl�da cz�sto na co� innego ni� w rzeczywisto�ci. Tak czy owak, prezydent apelowa� do narodu o spokojne leczenie ran zadanych przez wojn�; czy ma sens rozpalanie na nowo starych spor�w? P�niej w ich s�owach zabrzmia�a gro�ba. - Sam wzi�� pan na swoje barki straszliw� odpowiedzialno�� zwi�zan� z dow�dztwem, poruczniku - odezwa� si� bladolicy prawnik wojskowy, pra wie nie patrz�c na Joela i studiuj�c zawarto�� teczki z aktami. - Zanim zdo�a� pan w ko�cu uciec samotnie z obozu, poprowadzi� pan dwie wcze�niejsze ucieczki, w kt�rych uczestniczy�o w sumie siedemnastu je�c�w. Szcz�liwie zdo�a� pan prze�y�, czego nie mo�na powiedzie� o pana o�miu kolegach. Z pew- no�ci�jako dow�dca i strateg nie spodziewa� si� pan blisko pi��dziesi�ciopro- centowych strat w ludziach. Dowodzenie to straszna rzecz, poruczniku. To znana prawda, lecz mo�e nie powtarzana do�� cz�sto. Wolny przek�ad: Nie przy��czaj si� do pacyfist�w, �o�nierzu. Prze�y�e�, ale zgin�o o�miu ludzi. Czy�by w gr� wchodzi�y okoliczno�ci, o kt�rych nic nam nie wiadomo? A mo�e wybra�e� taktyk� chroni�c� jednych bardziej od innych, jednego bardziej od innych? Jak to si� sta�o, �e zdo�a�e� uciec samotnie, niezauwa�ony przez stra�nik�w, kt�rzy noc� strzelali bez ostrze�enia do wszystkich je�c�w poruszaj�cych si� bez eskorty? Samo postawienie tego pytania napi�tnuje ci� na ca�e �ycie. Daj spok�j, �o�nierzu. Mamy na ciebie haczyk. Wystarczy zada� pytanie, o kt�rym wszyscy wiemy, �e nie powinno by� zadane, ale zrobimy to, bo znale�li�my si� pod ostrza�em. Musimy si� broni�. Ciesz si�, �e prze�y�e�. A teraz wyjd�. W owej chwili niewiele brakowa�o, by Converse �wiadomie zaprzepa�ci� ca�e swoje �ycie. Nigdy by nie przypuszcza�, �e mo�e mu przyj�� do g�owy taka my�l. Jednak�e przyjrza� si� uwa�nie twarzom wojskowych za sto�em, dostrzegaj�c k�tem oka rz�dy baretek i odznak bitewnych. P�niej zdarzy�a si� dziwna rzecz: ogarn�� go niesmak, odraza i... wsp�czucie. Ludzie ci mieli w oczach l�k. Po�wi�cili swoje �ycie wojnom prowadzonym przez w�asny kraj i padli ofiar� manipulacji, podobnie jak on sam. Skoro obrona tego, co szlachetne, wymaga obrony tego, co �ajdackie, czy� mo�na odm�wi� im racji? Kto jest �wi�tym? Kto grzesznikiem? Czy mog� istnie� �wi�ci i grzesznicy, skoro wszyscy s� ofiarami? W ko�cu zwyci�y� niesmak. Joel Converse, porucznik rezerwy Marynarki Wojennej Stan�w Zjednoczonych, nie zdoby� si� na to, by po raz ostatni zasalutowa� swoim prze�o�onym. Odwr�ci� si� w milczeniu bez cienia wojskowej spr�ysto�ci i wyszed� z sali, jakby splun�� ostentacyjnie na pod�og�. Na bulwarze zn�w co� b�ysn�o - o�lepiaj�ce odbicie s�o�ca na Quai du Mont Blanc. By� w Genewie, nie w p�nocnowietnamskim obozie jenieckim pe�nym dzieciuch�w, kt�rzy wymiotowali, opowiadaj�c o swoich prze�yciach, ani w San Diego, z dala od marynarki wojennej. By� w Genewie... a cz�owiek siedz�cy po przeciwnej stronie stolika zna� wszystkie jego my�li i uczucia. - Dlaczego wybrali�cie w�a�nie mnie? - spyta� Joel. 26 - Dlaczego? - odezwa� si� Halliday. - Odpowied� jest prosta. Masz w�a �ciw� motywacj�. To znana historia. Kapitan lotniskowca odm�wi� wys�ania eskadry bombowc�w, by przeprowadzi�a nalot, kt�rego ��da� Delavane. Roz p�ta�a si� burza; kapitan twierdzi�, �e to samob�jstwo. Jednak�e uleg� presji Delavane'a, kt�ry zagrozi�, �e zatelefonuje do Bia�ego Domu i odbierze mu okr�t. Dowodzi�e� tym atakiem. To wszystko. - �yj� - odpowiedzia� lakonicznie Converse. - Tysi�c dwustu ch�opc�w nie do�y�o nast�pnego ranka a prawie drugie tyle gorzko tego po�a�owa�o. - By�e� w kabinie dow�dcy, gdy Zwariowany Marcus grozi� kapitanowi i wyda� rozkaz ataku. - To prawda - potwierdzi� Joel bezbarwnym tonem. P�niej pokr�ci� ze zdziwieniem g�ow�. - Wiedzia�e� z g�ry wszystko, co ci m�wi�em, prawda? - Czyta�em o tym - poprawi� adwokat z Kalifornii. - Podobnie jak ty (a uwa�am ci� za jednego z najlepszych prawnik�w poni�ej pi��dziesi�tki), niezbyt ufam s�owu pisanemu. Musz� us�ysze� g�os cz�owieka, zobaczy� jego twarz. - Nie udzieli�em odpowiedzi na twoj� ofert�. - Nie musia�e�. - Najpierw odpowiedz mi na kilka pyta�. A wi�c... nie przyjecha�e� tutaj, by zajmowa� si� fuzj� Comtechu i grupy Bern? - Nie, to cz�ciowo prawda - odpar� Halliday. - Tyle �e nie Szwajcarzy zwr�cili si� do mnie, aleja do nich. Obserwowa�em ci�, czekaj�c na w�a�ciwy moment. Powinien by� zupe�nie naturalny, a tak�e logiczny pod wzgl�dem geograficznym. - Dlaczego? Co masz na my�li? - Poniewa� jestem �ledzony. Rosen dosta� zawa�u. Dowiedzia�em si� o tym, skontaktowa�em si� z grup� Bern i uzasadni�em przekonuj�co, �e powinienem poprowadzi� negocjacje. - Wystarczy�aby twoja opinia. - Okaza�a si� pomocna, lecz potrzebowa�em jeszcze lepszego alibi. Po wiedzia�em, zreszt� zgodnie z prawd�, �e znamy si� od niepami�tnych cza s�w, �e jeste� nies�ychanie twardy w ostatniej fazie rokowa� i �e znam twoje metody. Za��da�em tak�e horrendalnego honorarium. - Szwajcarzy musieli po�kn�� haczyk. - Ciesz� si�, �e to aprobujesz. - Sk�d�e znowu! - sprzeciwi� si� Joel. - Niczego nie aprobuj�, a zw�asz cza twoich metod. Nadal nic nie wiem, uraczy�e� mnie tylko kilkoma tajemni czymi uwagami o bli�ej nieokre�lonej grupie ludzi, kt�rzy s�jakoby niebez pieczni, a nast�pnie wypowiedzia�e� nazwisko cz�owieka budz�cego we mnie emocjonalne skojarzenia. Mo�e mimo wszystko jeste� szurni�ty i uprawiasz niegro�n� zabaw� w hipisa? - S�owo "szurni�ty" wyra�a pa�skie osobiste uprzedzenia, mecenasie, i ja ko takie powinno zosta� wykre�lone z protoko�u. 27 - A jednak s�dziowie przysi�gli je zapami�tali - odpowiedzia� Conwerse z t�umionym gniewem. - W�a�nie to ci zarzucam. -Nie przeceniaj mojego bezpiecze�stwa-odparowa� Halliday z r�wn� otwarto�ci�. -Nie jestem bezpieczny. Mam pewn� sk�onno�� do tch�rzostwa, a ponadto czeka na mnie w San Francisco �ona i pi�cioro dzieci, kt�re bardzo kocham. - Wi�c zwr�ci�e� si� do mnie, bo nie mam �adnych zobowi�za� osobi stych, tak? - Zwr�ci�em si� do ciebie, bo nie rzucasz si� w oczy, nie jeste� wpl�tany w ca�� t� afer�, jeste� �wietnym prawnikiem i mo�esz odnie�� sukces! Ja nie mam prawa zajmowa� si� t� spraw�, a nale�y j� przeprowadzi� zgodnie z prawem! - Dlaczego nie powiesz otwarcie, o co chodzi? - spyta� ostro Converse. - Je�li dalej b�dziesz kr�ci�, id� sobie i zobaczymy si� dopiero na konferencji. - Delavane to m�j by�y klient - odpowiedzia� szybko Halliday. - B�g mi �wiadkiem, �e nie wiedzia�em, co robi�, i prawie nikt tego nie aprobowa�, ale pos�u�y�em si� klasycznym argumentem, �e ludzie nieciesz�cy si� popularno- �ci� tak�e potrzebuj� pomocy prawnej. - Trudno temu zaprzeczy�. - Nie wiesz, o co chodzi. Ja tak. Odkry�em to. - Co takiego? Halliday pochyli� si� do przodu. - Genera�owie szykuj� si� do powrotu - rzek� ledwo s�yszalnym szeptem. Joel przyjrza� si� bacznie Kalifornijczykowi. - Wracaj�? Sk�d? Nie wiedzia�em, �e gdzie� wyje�d�ali. - Z przesz�o�ci - odpar� Halliday. - Z dawnych lat. Rozbawiony Converse odchyli� si� do ty�u. - Dobry Bo�e, my�la�em, �e tacy jak ty ju� wymarli! Czy�by� mia� na my�li "militarystycznie nastawione kr�gi Pentagonu", Pres? Wo�aj� ci� Pres, prawda? Zdrobnienie rodem z San Francisco, a mo�e z Haight Ashbury alt