8502

Szczegóły
Tytuł 8502
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8502 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8502 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8502 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Juli Zeh Or�y i Anio�y Prze�o�y�a S�awa Lisiecka 1. Wieloryb Nawet przez drewniane drzwi rozpoznaj� ten g�os, kt�rego na po�y obra�ony ton brzmi zawsze tak, jakby w�a�nie nie spe�niono jej najgor�tszego �yczenia. Przyk�adam oko do judasza i patrz� wprost w szerokok�tnie wykrzywion� �renic� nadnaturalnej wielko�ci, przy- pominaj�c� oko wieloryba, kt�ry pewnie zleg� na klatce schodowej pod moimi drzwiami i usi�uje teraz zajrze� do �rodka. Cofam si� przera�ony i naciskam klamk�. By�em przekonany, �e jest brunetk�. Ma jednak jasne w�osy. Stoi na wycieraczce, le- we oko przymru�one, tu��w lekko wychylony ku miejscu, gdzie jeszcze przed chwil�, gdy drzwi by�y zamkni�te, znajdowa�a si� soczewka judasza. Dziewczyna prostuje si� bez po�pie- chu. - O, kurde - m�wi�. - Wejd�. Co s�ycha�? - W porz�dku - odpowiada. - Masz mo�e sok pomara�czowy? Nie mam. Patrzy na mnie tak, jakby chcia�a, �ebym natychmiast wybieg� i w super- markecie na rogu kupi� ze trzy butelki. Niew�tpliwie wybra�bym sok niew�a�ciwej firmy, wi�c wys�a�aby mnie ponownie. Widz� j� po raz pierwszy i o ile mog� si� zorientowa�, kiedy spacerowym krokiem wchodzi do mojego mieszkania, nie ma na sobie przyczepionej �adnej instrukcji obs�ugi. Ona zadzwoni�a, ja otworzy�em. Trzy sekundy p�niej siedzi przy kuchennym stole, czekaj�c na jaki� gest z mojej strony. Parali�uje mnie �wiadomo��, �e po pierwsze ta dziewczyna naprawd� istnieje, a po drugie, �e faktycznie do mnie przysz�a. Nie zadaje sobie trudu, by przedstawi� si� imieniem czy nazwiskiem. Najwyra�niej wychodzi z za�o�enia, i� w�a�cicielk� takiego g�osu nie mo�e by� nikt inny, tylko ona. Ma racj�, co mnie troch� irytuje mimo jej d�ugich jasnych w�os�w, kt�re odrzuca do ty�u, by opad�y poza oparcie krzes�a. Ju� po pierwszych dwu minutach za- pominam, jak j� sobie w�a�ciwie wyobra�a�em, s�uchaj�c wcze�niej tej g�upkowatej audycji. Chyba troch� jak Mat� Hari. Wygl�da stanowczo zbyt m�odo, sprawia wra�enie w�asnej m�odszej siostry. Kiedy jednak zaczyna opowiada� o niedorzecznych historyjkach telefonicz- nych rozm�wc�w, w jej g�osie pojawia si� ten jedyny w swoim rodzaju ton osoby wiecznie obra�onej na nieprawo�ci tego �wiata. Dzwoni� do niej przede wszystkim m�czy�ni. S�ucha ich uwa�nie, mrucz�c od czasu do czasu hmhm-hmhm, takie samo g��bokie hmhm, z jakim matki ko�ysa�y ich niegdy� w ramionach. Niekt�rzy si� rozklejaj�. Ja nie becza�em. Za to od samego pocz�tku zachwyca mnie jej niewiarygodny ch��d. W p� s�owa potrafi przerwa� szlochaj�cym rozm�wcom, gdy tylko przekrocz� limit trzech minut, przeznaczonych na wy- powied�. Ta dziewczyna jest chyba bardziej bezlitosna ni� sama �wi�ta Inkwizycja. Ju� kilka miesi�cy wcze�niej, na d�ugo przedtem, nim sam zdecydowa�em si� opowiedzie� swoj� nie- dorzeczn� historyjk�, wesz�o mi w nawyk s�uchanie jej audycji w �rodowe i niedzielne noce. Prawdopodobnie w radiu notuj� numery telefon�w, z kt�rych ludzie dzwoni�. Ja poda- �em imi�, zreszt� nieprawdziwe. Ale znaj�c numer, mo�na na upartego odnale�� czyj� adres. No i mam teraz za swoje. Za oknem przylgn�� do nieba ksi�yc, czerwony, o wiele za du�y, z poszarpanym brzegiem z jednego boku. Nie wygl�da to na dobry znak, i naraz ogarnia mnie l�k. Ju� od tygodni si� nie ba�em, wi�c czemu nagle teraz. Zachowuj� si� �miesznie. Pewnie powinienem co� poda�. - Sok pomara�czowy si� sko�czy� - m�wi� - ale mo�e by� jab�kowy. - Nie - odpowiada - je�li nie ma pomara�czowego, to dzi�kuj�. Patrzy na mnie z pogard�. Jestem Maks-poch�aniacz-soku-pomara�czowego i b�d� musia� si� przygl�da�, jak ona na moich oczach umiera z pragnienia. Wsypuj� kaw� do eks- presu, byle tylko czym� si� zaj��. Po chwili fili�anka stoi przed ni�, dziewczyna w�cha i krzywi si� z odraz�, jakbym jej poda� �wi�sk� krew. - A propos krwi - m�wi. Nic nie m�wi�em o krwi. Mo�e jednak czytanie w my�lach jest cz�ci� jej zawodu. - Gdzie to si� sta�o? Nikt nie ma prawa mnie o to pyta�. W�a�ciwie powinienem od razu chwyci� j� za w�osy i wywlec do przedpokoju, mo�e nawet kopn�� porz�dnie w nogi, gdyby pr�bowa�a si� podnie��. Albo wyrzuci� za drzwi. Nie robi� tego jednak. Zbyt d�ugo z nikim nie gada�em, z wyj�tkiem jakich� ludzi w supermarkecie i tej cioty, co to rozwozi pizz�. Zawsze przygl�da si� mojemu podbr�dkowi, by sprawdzi�, czy ju� mi odr�s� zarost, a kiedy szukaj�c drobnych, wpuszczam faceta do kuchni, rozp�ywa si� w zachwytach nad tym, i� zlewozmywak zwisa z sufitu na �a�cuchach, a kuchenka jest wymurowana z piaskowca. Raz nawet, gdy na klatce schodowej usi�owa� mnie z�apa� za dup�, odepchn��em go tak gwa�townie, �e zlecia� na �eb na szyj� ze schod�w. Mimo to wraca, codziennie pr�cz niedziel, nie zlicz� ju�, ile razy tu by�. - Huhu - m�wi dziewczyna - gdzie to si� sta�o? U�miecha si�. Ten u�miech pasuje jak wygodne ubranie do jej g�osu, kt�ry niesie si� po mieszkaniu i zatrzymuj�c si� przy mnie, poklepuje po plecach. Teraz i ja mam nieprzepar- t� ochot� rozbecze� si�. Tak samo jak ci inni faceci. Ale nie. Nigdy wi�cej. Przenigdy. Oczywi�cie, �e wy�em. Dwa dni i dwie noce bez przerwy, bez snu, nie podnosz�c si� z pod�ogi w pokoju. Co kilka godzin, gdy oczy mia�em ju� tak suche, �e przypomina�y nak�u- te b�ble po oparzeniach, wypija�em �yk wody z nape�nionej do po�owy butelki, kt�ra wala�a si� gdzie� tam i z kt�rej musia�a pi� Jessie, zanim to zrobi�a. Wtedy, przez telefon, s�ysza�em nawet, jak prze�yka, s�ysza�em, jak woda w�a�nie z tej butelki przeciska si� jej przez krta�. Ka�da odrobina p�ynu pomaga�a mi wydobywa� z siebie nowe �zy, a kiedy wypi�em wszystko do dna, mia�em absolutn� pewno��, �e zaraz o�lepn�. Cieszy�a mnie ta my�l. I tak nie zamierza�em nigdy wi�cej otwiera� oczu. By�em ju� na p� g�uchy, lew� r�k� nieustannie przyciska�em do lewego ucha, wiedz�c, �e strz�pki p�kni�tej b�ony b�benkowej powiewaj� w nim niczym firanki w otwartym oknie. Ten stan by� na sw�j spos�b przyjemny. P�aka�em nadal bez �ladu �ez w oczach, moje cia�o le�a�o na posadzce, najpierw skurczone i twarde jak k�oda drewna, p�niej zwiotcza�e i bezkszta�tne niczym rzucone na ziemi� ubranie. Mia�em nadziej�, �e umr� sam, z w�asnej woli. Ale w jakim� momencie zasn��em. Gdy si� znowu, w jakim� momencie, obudzi�em, powlok�em si� po omacku do lod�wki, by wyj�� z za-mra�alnika dzia�k� koki, a poniewa� m�j nos sam w sobie by� jedn� stwardnia�� grud� pozbawion� otwor�w, otworzy- �em usta, wrzuci�em do nich koks i szybko po�kn��em, nim gard�o tak zdr�twia�o, �e nie mo- g�em ju� niczego prze�kn��. P�niej wyszed�em z domu, zostawiwszy otwarte drzwi. By�o to ze dwa miesi�ce temu. Od tej pory nie uroni�em ani jednej �zy, nie czu�em nawet takiej po- trzeby. Do teraz. Dziewczyna z radia ma niew�tpliwie jaki� szczeg�lny dar. Przez chwil� my- �l�, �e wszystko b�dzie dobrze. - W gabinecie - m�wi�. Zerka ukosem przez otwarte drzwi kuchenne na przedpok�j. Jedno z dwu skrzyde� drzwi wiod�cych do gabinetu jest zabite deskami. Jeszcze przez chwil� patrzy w tamtym kie- runku i bezwiednie wypija pierwszy �yk kawy. Mija p� wieczno�ci; tymczasem dziewczyna udowadnia, �e ma wystarczaj�co drobne palce, by a� trzy przesun�� przez ucho fili�anki. -Jak j� pozna�e�? - pyta. - Znalaz�em j� w ruinach zniszczonego miasta - odpowiadam. Kiedy ona nieoczekiwanie patrzy mi prosto w twarz, zaczynam rozumie�, co niepokoi mnie w jej oczach: s� niebieskie, ale jedno jak woda, a drugie bardziej jak niebo. - Jeste� troch� �mieszny - zauwa�a. - Ty w og�le nie masz poj�cia, co si� wyprawia na tym �wiecie - m�wi� - a gdybym ci opowiedzia�, i tak by� nie uwierzy�a. - Nie - odpowiada ironicznie - w ko�cu �yj� dopiero od dwudziestu trzech lat. Teraz najwyra�niej poinformowa�a mnie o swoim wieku. Jest dziesi�� lat m�odsza ode mnie. Je�li to w og�le prawda. - Ty �yjesz w innych sferach - stwierdzam. - Nie jeste� na bie��co. - Mo�e powiniene� zacz�� o tym m�wi� - zach�ca. A ciebie, my�l�, kto� chyba powinien rzuci� na �aw� dup� do g�ry i porz�dnie wydy- ma�. Byle nie ja. Niech si� tym zajmie kto inny. - Wyja�ni� ci to - m�wi�. Bawi si� m�ynkiem do pieprzu. Prawdopodobnie wyobra�a sobie, �e jest to mikrofon, bo bez niego nie umie s�ucha�. Przychodzi mi jednak na my�l, i� przecie� radiowcy pracuj� z mikrofonem przypi�tym do s�uchawek, kt�ry wcale nie przypomina m�ynka do pieprzu. - Czy widzisz, �e wi�ksza cz�� Europy jest spustoszona - pytam - a ci, kt�rzy ocaleli, to ludzie oszukani, zha�bieni i zapomniani? - Nie - odpowiada. Mija druga po�owa wieczno�ci. R�wnie dobrze mogliby�my tak siedzie� osobno, ka�- de we w�asnej kuchni, w zadumie b�d� te� z ca�kowit� pustk� w g�owie, i wierci� wzrokiem dziury w powietrzu, mogliby�my siedzie� w dok�adnie takich samych pozycjach, tyle �e w r�nych miejscach. Wtedy ��czy�oby nas ze sob� r�wnie ma�o co teraz. Dziewczyna stara si� przesun�� jak najwi�cej palc�w przez ucho fili�anki, ja natomiast na obrusie w kostk� kre�l� �y�eczk� plany ucieczki. -Jak ona si� w og�le nazywa�a? To pytanie mnie przera�a, chocia� ca�y czas na nie czeka�em. - G�wno ci� to obchodzi - m�wi�. - Poka� mi pok�j, w kt�rym to si� sta�o. - G�wno ci poka��. - Prosz� - nie ust�puje. - Nigdy wi�cej nie przest�pi� jego progu. - Nigdy wi�cej nie zamierzasz wej�� do pokoju w swoim w�asnym mieszkaniu? - pyta. - I to w trzypokojowym? - Zamknij mord�! - wrzeszcz�. Otwart� d�oni� uderzam w st�, a� �y�eczka podskakuje i spada na pod�og�. - Wobec tego zostan� ci tylko dwa - m�wi. - Jeden - szepcz� - to si� sta�o w pokoju przej�ciowym. - Powiniene� si� nad tym zastanowi�. Unosz� si� na krze�le, aby wzi�� wi�kszy zamach, i wierzchem r�ki uderzam j� w usta. G�owa dziewczyny odskakuje do ty�u, a warkocz, kt�ry w�a�nie przed chwil� lu�no zwi�za�a, rozpl�tuje si�, w�osy si� rozwiewaj�, opadaj�c bez�adnie na twarz i ramiona. �wiet- nie by to wygl�da�o w zwolnionym tempie. Jak reklama szamponu. Wstaj� i podchodz� do okna, daj�c dziewczynie czas na uporz�dkowanie fryzury. W prawym dolnym rogu tkwi� uwi�zione w tiulowej paj�czynie trzy zdech�e biedronki, wszystkie z jednakow� liczb� krope- czek na chitynowych pancerzykach. Zadaj� sobie pytanie, czy jakikolwiek paj�k na �wiecie jest w stanie dotrze� do ich mi�kkich jadalnych wn�trzno�ci. Przy kolejnej wymianie spojrze� dostrzegam, �e na twarzy dziewczyny z radia wyst�- pi�y plamy w miejscach, w kt�re wcale nie uderzy�em, a w prawym oku, w tym, co to jest jak woda, zmiesza�o si� z b��kitem nieco czerwieni. Wygl�da ono teraz niczym jeziorko, na kt�- rym unosi si� krwawi�cy cz�owiek. To mi przypomina o ksi�ycu, spogl�dam wi�c za okno. Wyleczy� si� tymczasem z krwotoku, jest jasno-pomara�czowy, mniejszy i ma wyrazistsze kontury. Wspi�� si� wysoko, ku gwiazdom. W nast�pnym zdaniu, kt�re wypowiada dziewczyna z radia, pojawia si� okre�lenie �praca dyplomowa�. Przez moment zastanawiam si�, czyby jej zn�w nie przywali�, ale zupe�nie mnie to nie raj- cuje. Siadam z powrotem. -Jeszcze troch� kawy? - pytam. - Soku pomara�czowego - skamle. Ton dziewczyny z radia zanadto przypomina mi Jessie, kt�ra te� zawsze skamla�a, kiedy kto� nie spe�nia� jej zachcianek. Aby uwolni� si� od tej my�li, koncentruj� si� na w�a- snym gardle. Krta� ma w sobie co� z poczekalni w gabinecie internisty. Jest sterylna. Podnie- bienie, j�zyk, wargi zdr�twia�y, przy nast�pnych s�owach zaczn� be�kota�, mam nadziej�, �e z ust nie pocieknie mi �lina. Wszystko to jest boskie. Wszystko staje si� coraz bardziej boskie, wszystko i tak jest tylko gr�, wszystko jest wszystkim. A wspomnienia s� niczym migawki w telewizji. U�miecham si� do dziewczyny siedz�cej przy moim stole kuchennym, jest to szczery u�miech, wi�c kiedy z powodu napuchni�tej wargi leciutko go odwzajemnia, zaczynam pro- mienie�. Jak tysi�cwatowa �ar�wka, jak halogen. Bosko. Jestem boski. Zastanawiam si�, czy- by nie nazywa� dziewczyny z radia baby. - Co powiedzia�a� przed chwil�, baby} - pytam. - Soku pomara�czowego - powtarza. - Nie - m�wi� uprzejmie - jeszcze wcze�niej. - �e stanowi�by� dobry temat mojej pracy dyplomowej. - O - zauwa�am - wi�c nie tylko pracujesz, zdobywasz te� wykszta�cenie. S�dz�, �e to boskie. Masz papierosy? Staj� si� rozmowny. Przygl�da mi si� nieufnie. - Kpisz sobie ze mnie? - Nie - m�wi� - naprawd� uwa�am, �e to rewelacyjne. Studiowanie jest super. Co stu- diujesz? Z zainteresowaniem patrz� na baby. Warga nadal puchnie, do twarzy jej z tym, moje usta te� chyba s� nabrzmia�e, w ka�dym razie obwis�y, co wymacuj� koniuszkami palc�w. Ca�kiem zdr�twia�y. Kiedy m�wi�, dolna warga ci�gle dostaje mi si� mi�dzy z�by; ma posmak kawa�ka gumki �myszki� i musz� j� wypluwa�. Dziewczyna i ja mierzymy si� wzro- kiem. - Socjologi� i psychologi� - m�wi. -Jasne - odpowiadam - bosko. To pasuje do twojej pracy. - P�jd� ju�. Wstaje. - Nie nie nie nie! �api� j�, usi�uj�c z powrotem wcisn�� w krzes�o... Wymyka mi si�. Chc� m�wi�. - Nie id� - prosz�. Tysi�cwatowy u�miech o�lepia dziewczyn�, ale ona mimo to cofa si� coraz bardziej. Ju� z przedpokoju rzuca mi paczk� papieros�w. - Zapalmy razem - wo�am. - Nie pal� - odpowiada. - Fajki nale�� do wyposa�enia. Na wypadek takich wizyt jak ta. Bierze �akiet, a ja s�ysz� sw�j g�os, prosz�cy, �eby zosta�a, strz�pi� sobie j�zyk, k�api� z zawrotn� pr�dko�ci�, mimo na p� sparali�owanych narz�d�w mowy. Musz� z kim� poga- da�. Jest we mnie tyle cudownych, promiennych s��w, potrzebuj� adresata. Czuj� si� jak na- czynie, w kt�rym chaotycznie wiruj� robaczki �wi�toja�skie. Pragn� nimi kogo� obdarowa�. Wyko�cz� si�, je�li dziewczyna z radia sobie p�jdzie. - Cze�� - m�wi - przyjd� jeszcze. Drzwi zamykaj� si� za ni� z g�o�nym trzaskiem, a ja padam na zimn� posadzk� i zaczynam �piewa� hymn narodowy. Nie przychodzi mi do g�owy �adna inna piosenka. 2. �Tygrysy� (Jeden) Ze snu wyrywa mnie d�wi�k budzika. Palce mam zaci�ni�te na najni�szej z desek przybitych w poprzek do futryny drzwi. Narastaj�cy elektroniczny sygna� przenika przez �ciany mieszkania, jakby by�y z papieru, powtarza si� to ka�dego ranka i wieczora, regularnie o si�dmej, w porze, o kt�rej obudzi� mnie i Jessie ostatniego dnia jej �ycia. D�wi�k dochodzi od strony kuchni, s�ycha� go w pokoju, a najlepiej tutaj, w korytarzu. Dzi�kuj� Bogu, �e przypadkowo kupi�em wtedy Voice Control. - Uspok�j si�! - wo�am. A poniewa� nie reaguje, chrz�kam i podnosz�c lekko wzrok, krzycz� znowu, mo�li- wie najg�o�niej. - Stul pysk! Milknie. Jeszcze czterokrotnie b�d� musia� wrzasn��, czterokrotnie waln�� pi�ciami lub czo�em w zabite deskami drzwi, i tak co trzy minuty. Je�eli co� w og�le mnie cieszy, to my�l o chwili, gdy jego bateria si� wyczerpie. Zaschni�ty pot pozostawi� mi na czole i g�rnej wardze szorstk� skorup� soli. Kiedy pocieram palcem, spadaj� drobne bia�e p�atki. Na pod�odze, tu� przed moimi oczami, powsta- je mikrokosmos, �nie�na kraina. K��bek kurzu jest lasem, a ma�a ka�u�ka �liny, kt�ra wycie- k�a z ust - jeziorem. Pada �nieg. Pocieram nadal, a� nic wi�cej si� ju� nie z�uszcza. Zdmuchu- j� resztki i wstaj�. Przedpok�j jest pusty i d�ugi jak wagon kolejowy, obok drzwi wej�ciowych znajduje si� jedynie aluminiowa szafka pod telefon i w�ski p�czkowany chodnik, kt�ry prosto jak strza�a biegnie w ich kierunku, jakby bez jego pomocy mo�na by�o zgubi� drog� do wyj�cia. Na szafce le�y bezprzewodowy telefon i wst��ka do w�os�w, kt�r� zostawi�a dziewczyna z radia. Te przedmioty w og�le do siebie nie pasuj�. Bior� wst��k� ostro�nie w dwa palce i upuszczam za szafk�. Kiedy dotykam telefonu, je�� mi si� w�oski na przedramionach. Pew- nie lepi� si� od krwi i rozpry�ni�tego m�zgu, spyta�a dziewczyna z radia, gdy do niej zadzwo- ni�em. Jej imi� ca�kiem wylecia�o mi z g�owy, ale teraz je sobie przypomnia�em: Clara. W ka�dym razie tak si� przedstawia w swojej audycji. S�uchawk� oczy�ci� kto� inny i nawet sam si� zdziwi�em, z jak� �atwo�ci� zn�w zacz�- �em telefonowa�. Jako� uda�o si� temu przedmiotowi zachowa� neutralno��. Sta�em w pokoju, trzymaj�c go w r�ce i nie mog�c odwr�ci� wzroku. Do�� cz�sto zdarza mi si� za- styga� w bezruchu. Wszystko rozmywa si� wtedy przed oczami, a w g�owie jawi� si� r�ne obrazy i odzywaj� g�osy. To taki m�j spos�b na przywo�ywanie wspomnie�. Tamtej nocy moje spojrzenie znieruchomia�o w pr�ni, a� wreszcie wy�oni� si� z niej telefon. Numer audy- cji Clary znam na pami��, podaj� go co dziesi�� minut w charakterze przerywnika, wy�pie- wywanego na �atw� do zapami�tania melodi�. Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� j�, wstukuj�c po- szczeg�lne cyfry, przypomina�o to wi�c raczej wsp�pie-wanie ni� wybieranie numeru. Przycisn��em aparat do zdrowego ucha. Chocia� radio nie by�o w��czone, mia�em pewno��, �e Clara jest na fonii. Dzia�o si� to w �rod� mi�dzy dwunast� a pierwsz� w nocy. Nie do ko�- ca wiedzia�em, co robi�. Gdy kto� odebra�, okropnie si� przerazi�em. A mimo to wyja�ni�em telefoni�cie, z jakim problemem si� zg�aszam, i natychmiast zosta�em prze��czony. Clara zacz�a od powitalnych formu�ek, ale nie pozwoli�em jej sko�czy�. Powiedzia- �em, �e chc� opowiedzie� o pewnej rozmowie telefonicznej, przeprowadzonej z aparatu, z kt�rego w�a�nie dzwoni�. - Kiedy to by�o? - spyta�a. -Dwa miesi�ce temu, a teraz przymknij si� i daj mi m�wi� - powiedzia�em. - Okay - odpar�a. Poniewa� jednak wypowiadanie imienia Jessie� wci�� sprawia�o mi zbyt wielki b�l, postanowi�em u�ywa� zwrotu �moja dziewczyna�. Przynajmniej je�li o mnie chodzi, brzmia�o to tak, jakbym opowiada� o kim� obcym. Nie ja trzyma�em wtedy ten aparat w r�ce, tylko moja dziewczyna. Siedzia�em w kancelarii, sk�d zadzwoni�em do niej, by powiedzie�, �e wr�c� p�niej ni� zwykle. Moja dziewczyna nie m�wi�a wiele, raczej grucha�a. - Za godzink� lub dwie, male�ka - powiedzia�em. - Hm-hm-hk-hk-hk - zagrucha�a. - Daj spok�j, nie d�saj si� - poprosi�em. - Noo too kiieedyy wr���ciiisz? Nienaturalnie przeci�ga�a ka�d� samog�osk�. - Wkr�tce - odpowiedzia�em - zaraz. W poprzednich tygodniach by�o jeszcze gorzej, ca�ymi dniami nie da�o si� zamieni� z ni� ani jednego rozs�dnego s�owa. Oczywi�cie, �e by�a s�odka. Ale tak�e m�cz�ca. Przede wszystkim jednak bardzo si� o ni� martwi�em. - Cooper - powiedzia�a - zdaje mi si�, �e �Tygrysy� znowu wr�ci�y. - To jaka� bzdura - zaoponowa�em - przesta� o tym my�le�. - Przyjdzieeeeesz czy nieeee? - Oczywi�cie, �e przyjd� - powiedzia�em - nie �wiruj. - Nie �wiruj� - odrzek�a. I wtedy pad� strza�. W pierwszej chwili wcale nie odebra�em go jako odg�osu, wbi� mi si� w lewe ucho niczym n�, b�l by� ostry i gwa�towny, p�niej zacz�o �wiszcze�. Zachowa- �em si� na tyle przytomnie, �eby b�yskawicznie prze�o�y� s�uchawk� do drugiego ucha, zdo�a- �em wi�c jeszcze us�ysze� g�uchy �oskot cia�a, a za moment g�o�ny klekot, z jakim aparat, kt�ry moja dziewczyna jeszcze przed chwil� trzyma�a w r�ce, sun�� teraz po pod�odze. Potem zapad�a cisza. Po��czenie nie zosta�o przerwane, ale by�o cicho. Dochodzi�o mnie tylko ci- chutkie skomlenie psa. Kilka razy zawo�a�em j� po imieniu. Bez wi�kszej nadziei. Niekiedy m�wi�, �e szok odbiera cz�owiekowi zdolno�� rozumienia czegokolwiek. Ja jednak natych- miast wszystko wiedzia�em. Wiedzia�em, �e jest za p�no. Nie wiedzia�em tylko, dlaczego to zrobi�a. Znalaz�em j� w domu. Na telefonie nie by�o �ladu zadrapa�. - I z tego aparatu teraz do mnie dzwonisz - spyta�a Clara - pewnie lepi� si� od krwi i rozpry�ni�tego m�zgu? Jak na ni� by�a wyra�nie zdenerwowana. - Zgadza si� - powiedzia�em. - Strzeli�a sobie w ucho. A potem od�o�y�em s�uchawk�, �eby zwymiotowa�. Budzik pika, wi�c wrzeszcz� na niego. Skoro wst��ka do w�os�w znikn�a ju� za szafk�, ciskam o ziemi� telefonem, kt�ry �lizga si� po posadzce a� do kuchni, a bateria i plastikowa obudowa lec� ka�da w inn� stron�. Cz�sto zdarza mi si� rzuca� nim w ten spos�b. Nie psuje si�. Wyskakuje tylko bateria, cho� i to nie zawsze. Podchodz� do lod�wki i wci�gam kok� tak gwa�townie, �e a� krew idzie mi z nosa. �cieka po brodzie na ko�nierzyk koszuli. Nie wycieram jej. Znowu mijaj� trzy minuty, krzy- cz� w stron� budzika, tym razem z pokoju, gdzie rzucam si� na materac i z g�ow� wystaj�c� za poduszk� nas�uchuj� ju� tylko �wist�w w lewym uchu, sygnalizuj�cych, �e Jessie o mnie my�li. Kalendarz �cienny i r�czny zegarek pozwalaj� mi po�apa� si� w czasie. Z moich obli- cze� wynika, �e jest poniedzia�ek, pocz�tek miesi�ca, chocia� my�la�em, i� do tego jeszcze daleko. W takim razie to ju� tylko kwestia dni, a nawet godzin, by zadzwonili z firmy. I wtedy wyjdzie na jaw, �e nie daj� sobie rady. �e bez Jessie nie ma sensu praca, zarabianie pieni�dzy ani normalne �ycie. W�wczas, kiedy zamieszka�a ze mn�, my�la�em, i� to Z NI� nie da si� �y� normalnie. Oto ironia losu, zmuszam si� do �miechu: - Cha cha cha. Kiedy dziewczyna z radia zn�w si� u mnie zjawia, tym razem po swoj� wst��k� do w�os�w, podejmuj� decyzj�. Nie b�d� pr�bowa� �y� od nowa. Wprawdzie nie mam do�� wyobra�ni, by zrobi� to co Jessie, ale mog� pozostawi� sprawy naturalnemu biegowi, wtedy i tak nie poci�gn� zbyt d�ugo. Ta my�l mnie uspokaja. Witam Clar� z drwi�cym u�mieszkiem na spierzchni�tych wargach. - Twoja pieprzona wst��ka do w�os�w - m�wi� - wyfrun�a przez okno i zawis�a na tylnej osi jakiej� ci�ar�wki, teraz wlok� j� do Bosforu i rozpada si� na poszczeg�lne w��kienka, wi�c najlepiej b�- dzie, jak si� tam wybierzesz, pozbierasz je i wydziergasz sobie now�. Przyjd�, kiedy si� ju� z tym uporasz. - Ale d�ugie zdania potrafisz budowa� - szydzi. Marszowym krokiem przechodzi obok mnie do kuchni i siada na tym samym miejscu co poprzednio. R�ce k�adzie p�asko na stole. - Sok pomara�czowy - m�wi. Tym razem jaki� mam, ale zastanawiam si�, czy nie powinienem sk�ama�. To jednak dla mnie zbyt du�y wysi�ek. Nape�niam szklank� i stawiam j� przed Clar�, kt�ra podnosi ku mnie oczy z wyrazem bezradnej wdzi�czno�ci. Nachodzi mnie my�l, �eby odst�pi� od po- wzi�tej decyzji i zrobi� wreszcie co� konkretnego, na przyk�ad wsadzi� g�ow� do kuchenki gazowej. - Wcale nie idzie mi o t� zafajdan� wst��k� - m�wi. Wlewa sok ze szklanki z powrotem do butelki, nie rozlewaj�c ani kropli. Pije z gwinta i zostawia odrobin� na dnie. - Chcia�am ci co� opowiedzie�. - No to nawijaj. Otrzyma�em w�a�nie now� dostaw�, lod�wka jest pe�na, wi�c mog� s�ucha� wszystko jedno czego. - �ni�e� mi si� - m�wi - ubieg�ej nocy. Kiwam g�ow� i z u�miechem wyjmuj� z lod�wki kolejn� butelk� soku pomara�czo- wego dla niej, a dzia�k� koki dla siebie. - Re�yserowa�e� film - opowiada - w�a�nie sko�czy�e� zdj�cia. I chcia�e� mi je poka- za�. Chodzi�o o pewn� kobiet� zdradzan� przez m�a. - Oryginalne - m�wi� chrapliwie. Z odchylon� do ty�u g�ow� pukam si� po nozdrzach. - By�a w ostatnim miesi�cu ci��y. - Opowiadaj dalej. Id� do pokoju poszuka� papieros�w. Gdy wracam, s�ysz�, �e Clara dalej ci�gnie swoj� opowie��. - Fotel ginekologiczny - m�wi w�a�nie. - Lekarz manipuluje kleszczami porodowymi. Ty twierdzisz, �e to twoja ulubiona scena. Kobieta prze, wije si� z b�lu i krzyczy, a� wreszcie lekarz wyci�ga rodz�cej spomi�dzy n�g co�, co nast�pnie podsuwa jej pod oczy. Jest to wiel- koformatowa fotografia noworodka, ca�a pomi�ta i zaplamiona krwi�. Dooko�a brz�czy r�j much. Przypomniawszy sobie, �e Clara nie pali, wydmuchuj� jej dym z papierosa prosto w twarz. Ale jej to najwyra�niej nie przeszkadza. Otwiera drug� butelk� soku. -Jak ci si� podoba? - pyta. - Niewa�ne. -To by� przecie� tw�j g�upi film - m�wi. - Sama nie wymy�li�abym czego� tak chore- go. - Mo�e w�a�nie dlatego jest to niewa�ne. - W ka�dym razie ten sen podsun�� mi odpowied� na pytanie, kt�re dr�czy mnie ju� od tygodnia - dodaje. - I co? - pytam. - Chcia�am si� dowiedzie� - m�wi - dlaczego zadzwoni�e� do mojej audycji. Teraz to jasne. �eby mi opowiedzie� ca�� t� histori�. Przez chwil� panuje milczenie. Potem si� podnosz�. Najwy�szy czas zn�w jej przy�o- �y�, tym razem jednak przestan� bi� dopiero, gdy zwali si� na ziemi�. Przerywa mi telefon. W�a�ciwie jestem bardzo zadowolony. Clara ani pisn�a, co mnie tak wzruszy�o, �e nie potrafi� si� porz�dnie zamachn��. Poza tym jest upalnie, jak dot�d naj- gor�tszy dzie� w tym roku. Kiedy szukam po k�tach tego przekl�tego telefonu, Clara doczo�- guje si� do przedpokoju i opiera o �cian�. Znajduj� telefon w�r�d prze�cierade� na materacu. Dysz� i pot si� ze mnie leje. To dzwonienie dzia�a mi na nerwy. Tak bardzo, �e odbieram telefon, nie zastana- wiaj�c si� nawet, kto to w og�le mo�e by�. - Rufus chce z panem m�wi� - odzywa si� sekretarka. Dzwoni� z mojej firmy. Nie z ma�ej filii kancelarii tu w Lipsku, lecz z biura wielkiego wodza w Wiedniu. Osuwam si� na materac. Zanim sekretarka mnie prze��czy, mam kilka sekund na z�apanie tchu. - Cholera - szepcz� - cholera. - Maeks - m�wi Rufus. Jest Amerykaninem, wi�c nigdy bym nie �mia� nak�ania� go do wymawiania mojego imienia inaczej ni� �Maeks�. Kiedy odnosi�em pierwsze sukcesy w jego kancelarii, nazywa� mnie czasem �Maeks the maeksimal�. Rufus to jeden z najwybitniejszych specjalist�w od prawa europejskiego i mi�dzynarodowego, ub�stwia�em go ju� wcze�niej, jeszcze kiedy s�u- cha�em jego go�cinnych wyk�ad�w na uniwersytecie. Nazajutrz po moim ostatnim, ustnym egzaminie pa�stwowym drugiego stopnia zadzwoni� telefon i rzeczowy kobiecy g�os zapro- ponowa� mi prac�. U Rufusa w Wiedniu. Jako miesi�czn� pensj� owa dama wymieni�a na pocz�tek kwot�, za kt�r� wcze�niej �y�em przez p� roku. Pracowa�bym dla niego cho�by za wikt i mieszkanie. To geniusz. I nie ma zielonego poj�cia, co si� ze mn� dzieje. - Pan Rufus - m�wi�. - Co u pana s�ycha�? - pyta. Jego wiede�ski dialekt z ameryka�skim akcentem brzmi jak zwykle mi�o. Ci, co go nie znaj�, lubi� si� z niego pod�miewa�. - �wietnie - zapewniam. -W takim razie dziwi� si�, �e nie ma pana w pracy - m�wi. - No dobrze, czuj� si� podle. - Tak te� my�la�em - odpowiada. - Dosz�y mnie s�uchy o jakim� nieszcz�liwym wy- padku, ale zbyt s�abo si� orientuj�, o co chodzi, �eby sk�ada� panu kondolencje. - Prosz� si� nie wysila� - m�wi�. - Maeks - kontynuuje - pan jest prze�wiadczony, �e firma pana potrzebuje. Ale ja dzwoni�, by przypomnie�, �e to PAN potrzebuje FIRMY. Pog�os, z jakim docieraj� do mnie s�owa Rufusa, ka�e mi si� domy�la�, i� szef znajdu- je si� w sali konferencyjnej, pomieszczeniu wielko�ci ca�ego mojego mieszkania, dwa razy wy�szym i z oknami si�gaj�cymi od pod�ogi do sufitu. Kiedy zobaczy�em t� sal� po raz pierwszy, pomy�la�em sobie, �e Rufus jest cz�owiekiem, kt�ry ju� wszystko w �yciu osi�gn��, ja za� kim�, kto dopiero wszystko osi�gnie. - Bardzo mi przykro - m�wi� - ale jest pan w b��dzie. - Nie - zaprzecza - sam dobrze pan o tym wie. Zna pan koj�ce dzia�anie systemu prawnego, Maeks. Niech pan z niego skorzysta dla w�asnego dobra. - Panie Rufusie, ja jestem narkomanem. Przez moment po��czenie wygl�da na przerwane. Po chwili jednak Rufus �mieje si� dono�nie. - Maeks, wie pan przecie�, �e trzydzie�ci procent wszystkich godnych podziwu praw- nik�w to narkomani. A sto procent z nich pracuje u nas. Ten dowcip wydaje mi si� zbyt arytmetyczny, bym poj�� go wystarczaj�co szybko. Oczywi�cie, wiem, na czym to polega. Wszyscy prze�ywaj� stresy. Ale nie my�la�em, �e on to rozumie. - Nie mog� wr�ci� - m�wi�. - Ju� zrezygnowa�em. - Z czego pan zrezygnowa�? - pyta. - Z podejmowania jakichkolwiek dzia�a� przeciw m�awce na wszystkich murach i prz�s�ach most�w - odpowiadam. - Maeks - pyta Rufus - zacz�� pan pisa� wiersze? - Nie. - Wie pan - m�wi - �e s� ca�e rzesze m�odych rabulist�w, kt�rzy wszystko by oddali za pa�skie stanowisko? - Wiem. - A czy wie pan tak�e - ci�gnie dalej - i� niewielu ludziom si� zdarza, by po przesz�o dwu miesi�cach nieobecno�ci w firmie zach�cano ich do pozostania? - To - m�wi� - mo�e przytrafi� si� wy��cznie komu�, kto pracuje dla pana. W mojej wyobra�ni Rufus staje si� jeszcze drobniejszy, ma sk�r� jeszcze bardziej na- pi�t� i opalon� ni� w rzeczywisto�ci. Jego gabinet w Wiedniu jest najmniejszy ze wszystkich i jako jedyny umeblowany antykami, a nie wyposa�ony w filigranowe konstrukcje drewniane w stylu japo�skim. Oczyma duszy widz�, jak Rufus, chc�c dosta� si� do g�rnej p�ki z dokumentami NATO z wczesnych lat pi��dziesi�tych, ustawia w swoim biurze podest z dziesi�ciu jaskrawo-czerwonych, opas�ych ksi�g prawniczych. To naprawd� fenomen. W drzwiach mojego pokoju pojawia si� na czworakach dziewczyna z radia. Policzki ma tro- ch� wilgotne, poza tym prawie nic po niej nie wida�. Siada w nale�ytej odleg�o�ci ode mnie. Patrzenie na ni� dobrze mi robi. - Poza tym - m�wi Rufus - zarabia pan krocie. - O tak - odpowiadam. - Jest pan pewien - pyta Rufus - �e nie ma pan ambicji poetyckich? Z Niemcami nigdy nic nie wiadomo. -Jestem ca�kiem pewien - odpowiadam, u�miechaj�c si�. - A zatem prosi mnie pan o wym�wienie? Obaj wiemy, o co chodzi. Oddycham g��boko. - Prosz� o wym�wienie z winy pracodawcy, po��czone z ogromn� odpraw�. - Przepracowa� pan u nas niewiele wi�cej ni� trzy lata - m�wi. Nie odpowiadam. Wiem, �e w tym momencie Rufus walczy ze sob�. Nawet je�li mnie lubi, posun��em si� za daleko. - Ca�a reszta na pi�mie - ko�czy wreszcie. - Powodzenia, Maeks. - Powodzenia, panie Rufusie - m�wi�. - Jest pan... Od�o�y� s�uchawk�. Wypuszczam telefon z r�ki i postanawiam ostatecznie zniszczy� to urz�dzenie. Ju� mi niepotrzebne. Upycham po�ciel pod karkiem, szukaj�c ch�odnego miej- sca, by wtuli� w nie twarz. - No c� - m�wi cicho dziewczyna z radia - wobec tego masz teraz du�o czasu. 3. Otw�r Chocia� wystawi�em j� za drzwi, po dziesi�ciu minutach dzwonek rozlega si� ponow- nie. - Zanim sobie p�jd� - m�wi - chcia�abym odebra� swoj� wst��k�. Jestem zm�czony. Clara wnosi ze sob� do �rodka zimny powiew powietrza z klatki schodowej. W�osy opadaj� jej na twarz. Pokazuj� na aluminiow� szafk� i id� do kuchni. S�y- sz�, jak dziewczyna odsuwa mebel na bok. Mija sporo czasu, zanim si� zn�w odzywa. - Czy to w�a�ciwie normalne - pyta - �e masz rozpi�owa-n� pod�og�? Zagl�dam do przedpokoju. Szafka pod telefon jest odsuni�ta od �ciany, Clara pochyla si� nad pod�og�. Znalaz�a wst��k� i zn�w ma w�osy zwi�zane w ko�ski ogon. Pocz�tkowo wcale nie zamierzam tam wchodzi�, to ca�kiem jasne, �e ona wykorzystuje najdrobniejsz� okazj�, by o kilka minut d�u�ej m�c dzia�a� mi na nerwy. Potem jednak podchodz� bli�ej. Stoimy obok siebie jak przyjaciele i przygl�damy si� otworowi. Ma kszta�t prostok�ta i po partacku wyci�te kraw�dzie, co sprawia wra�enie, jakby jakie� dziecko bawi�o si� tu laubzeg�. W jednym rogu kto� nawierci� kilka dziurek, kt�re musia�y stanowi� punkt wyj�cia do pi�owania. Na dwu kr�tszych ko�cach s� od do�u przyklejone do otworu dwa w�skie paski tektury, za pomoc� kt�rych mo�na unie�� kla- p�, kawa�ek deski d�ugo�ci oko�o czterdziestu centymetr�w, jak to teraz zrobi�a Clara. Musi mie� silne paznokcie u kciuk�w. Jessie te� takie mia�a. Nerwowo usi�uj� sobie przypomnie�, kiedy po raz ostatni odsuwali�my t� szafk�. Nie pami�tam jednak, aby�my to w og�le robili. Mo�e wi�c skrytka istnieje tam ju� od chwili naszego wprowadzenia si� do tego mieszkania, czyli przynajmniej od dwu lat? Ten otw�r ka�e mi my�le� o wyj�tkowej naiwno�ci Jessie - wierze w to, �e co� tak �le ukrytego nie zostanie znalezione. Naiwno�ci, kt�ra do tego stopnia deformuje przypadek, �e wygl�da na wyrafinowanie. By�em pewien, i� wszystkie rzeczy nale��ce do Jessie uda�o mi si� zamkn�� w obydwu pokojach, wypleni� bez �ladu. Teraz jednak znalaz�o si� tu co�, co si� z ni� wi��e i po pierwsze jest dla niej niezno�nie typowe, a po drugie nie mo�na tego usun��. Otw�r. B�l okazuje si� tak silny, �e musz� si� odwr�ci�. Daj� ten otw�r w darze dziewczynie z radia. Wracam do pokoju i zaczynam zbiera� z pod�ogi zmi�te chusteczki do nosa oraz nie- dopa�ki papieros�w. Clara wyci�ga z otworu co�, co wci�� szele�ci i szele�ci. Otwar�szy okno, wyrzucam pety i chusteczki, a potem wychylam si� g��boko, by nie s�ysze� niczego poza ulicznym zgie�kiem. Kiedy przeje�d�a tramwaj albo kolejna ci�ar�wka z klekocz�c� przyczep�, parapet dr�y, a ja wraz z nim, wi�c rozkoszuj� si� tym, �e przez kilka chwil nie musz� czu� w�asnego dygotu. Na dworze jest jeszcze gor�cej ni� w mieszkaniu. Oblizuj� usta, po czym wsuwam mi�dzy nie papierosa bez filtra, ale kiedy si� ju� pali i chc� go wyj��, przykleja mi si� do dolnej wargi. Parz� sobie kostki palc�w �arem, odrywam papierosa od ust, na bi- bu�ce zostaje male�ki skrawek sk�ry. Dym k�uje w p�uca, jakby kto� go sztucznie podgrze- wa�, m�j w�asny pot piecze mnie w oczy. Na dole dwie sk�po ubrane trzynastolatki obserwuj� �jciel�cy si� na chodniku dywan z chusteczek do nosa oraz pet�w i zadzieraj� g�owy w g�r�. Spluwam. Jest upalnie. Sylweta, kt�r� tworz� kominy, wykusze i anteny po drugiej stronie ulicy z prze�wituj�cymi przez nie pojedynczymi �wiat�ami, mog�aby by� zarysem oceanicznego parowca. Gdzie� w dali s�o�ce rozsiewa czerwie� po niebosk�onie, jakby to ono krwawi�o z nosa, a nie ja. Niebawem �wiat odchyli g�ow� i przy�o�y sobie do karku noc niczym ch�od- ny ok�ad. Uderzam si� lekko po twarzy, to w prawy, to w lewy policzek. Roz�wietlone tram- waje wij� si� mi�dzy rz�dami dom�w. Mo�e zasn��em, le��c brzuchem na parapecie. Dziewczyna z radia siedzi w kucki na pod�odze w przedpokoju. My�la�em, �e ju� dawno sobie posz�a. Dopiero po chwili dostrzegam stoj�c� ukosem szafk� pod telefon i ohydn� dziur�. Clara uk�ada banknoty w stosy, w rz�dkach po dziesi��, pokrywaj� p� przedpokoju. Odwraca si�, s�ysz�c moje kroki. -W�a�nie sko�czy�am - m�wi. - Pi��set tysi�cy szyling�w, pi��dziesi�t tysi�cy dola- r�w, a do tego jeszcze sto trzydzie�ci tysi�cy marek. Ile to razem? Czuj�, �e do oczu nap�ywaj� mi �zy. - Szylingi dzielone przez siedem, policz sama. - Prawie jedna trzecia miliona marek - m�wi. - Wiesz, sk�d ta forsa si� tu wzi�a? - Nie mam poj�cia - szepcz�. - Musia�a nale�e� do twojej dziewczyny. - Bardzo sprytne - m�wi� - a teraz pos�uchaj uwa�nie. Chc� zosta� sam. Zabieraj ten szmal i znikaj. Baw si� dobrze. - To niby taki prezent? - pyta. - Tak - odpowiadam. Dziewczyna bez s�owa upycha zwitki pieni�dzy z powrotem w plastikowej torebce. Zakrywa je wyci�t� desk� i stawia na niej szafk�. Chwil� p�niej drzwi si� za Clar� zamyka- j�. Wracam do okna. Tym razem siadam na parapecie. Ksi�yc wspina si� na niebo, bla- dy i okr�g�y jak aspiryna. Budzi mnie uliczny zgie�k. Zapewne w p�nie te odg�osy dociera�y do mnie ju� od d�u�szej chwili. W pustym �o��dku adrenalina wywo�uje niewielkie skurcze, kt�re �askocz� przepon�, wprawiaj�c j� w dr�enie. Reaguj� zawsze w ten spos�b, kiedy moje zmys�y zaczy- naj� odbiera� z zewn�trz sygna�y codziennego �ycia. Okno jest otwarte, zas�ony rozsuni�te, prawdopodobnie sen zaskoczy� mnie na parapecie i tylko wyj�tkowy pech sprawi�, i� prze- chyli�em si� w stron� mieszkania i spad�em na materac, a nie na ulic�. Mimo zamkni�tych oczu wiem, �e jest jasno, pogoda pi�kna a� do obrzydzenia. Upa�. Dzieci biegn� do szko�y, s�ysz� ich nawo�ywania i g�osy rodzic�w pod moim oknem. Samochody mijaj� m�j dom fa- lami, wszyscy s� w drodze do pracy, a mo�e do lekarza. Od mn�stwa zaobserwowanych aut, kt�re przejecha�y zaledwie w ci�gu kwadransa, dostaj� zawrot�w g�owy. Licz�c z grubsza, daje to w ci�gu ca�ego dnia przyt�aczaj�c� liczb� ludzkich zaj��, czynno�ci zawodowych, zakup�w i w�dr�wek do szko�y, co wbija mnie w ziemi�, wysysa, jakby ca�a zapobiegliwo�� i zapa� na dworze syci�y si� energi� pozyskiwan� wy��cznie z rozpadu mojego ducha i cia�a. Nie ma ucieczki od tych odg�os�w z ulicy. Cho�bym zdrowe ucho zagrzeba� w poduszce, a chore skierowa� ku g�rze; cho�bym zamkn�� okna, �zasun�� zas�ony i spi�trzy� sobie na g�owie ca�y stos poduszek - ci�gle jeszcze s�ysza�bym auta, kroki i g�osy, wprawdzie przyt�umione, ale wywo�uj�ce podobn� reakcj� w �o��dku i podra�nionym m�zgu. Wysuwam r�ce spod cia�a, splatam zwiotcza�e palce i modl� si� o jaki� atak z u�yciem gaz�w bojowych, kt�ry by tam na zewn�trz unieruchomi� wszystko, powstrzyma� natr�tn� krz�tanin� i przywr�ci� spok�j. Wtedy dzwoni telefon. Spojrzenie p�otwartych oczu chwyta jasnopszeniczny odcie� pod��g, a bli�ej - g�ry i doliny w pofa�dowaniach zsuni�tego prze�cierad�a. Kulki kurzu zdaj� si� tak du�e jak k��by suchych ro�lin przetaczaj�ce si� po ameryka�skich szosach, mi�dzy nimi kilka chusteczek higienicznych, zmi�toszonych i posklejanych zeschni�tymi smarkami. Talerze z resztkami pizzy. Potem dostrzegam s�uchawk�. Le�y poza zasi�giem moich r�k, wg��bienie na baterie zieje pustk�. Jestem pewien, �e to dziewczyna z radia, wi�c chc� ode- bra�. Po pi�ciu dzwonkach w��cza si� automatyczna sekretarka. Nie mam szansy dotrze� wcze�niej do s�uchawki i baterii. Nie udaje mi si� nawet wyci�gn�� na czas r�ki. Sekretarka jest nastawiona na ca�y regulator, s�ysz� komunikat. Piip. - Maks - m�wi kobiecy g�os - dosy� tego. To nie Clara; zanim uzmys�awiam sobie, kto m�wi, mija troch� czasu. Przed oczyma staje mi posta� Marii Huygstet-ten w pozycji, w jakiej zawsze widzia�em j� przez szczelin� uchylonych drzwi w moim biurze, czyli siedz�c� przy biurku: jej porcelanowobia�a twarz, dalej rudawe w�osy spi�trzone z ty�u g�owy i zwr�cone ku �wiat�u padaj�cemu z okna. Niekiedy, gdy zamiast pracowa�, gapi�em si� nieruchomo przed siebie, wyobra�a�em sobie dla �artu, �e doskonale r�owe usta Marii Huygstetten nagle si� napinaj�, a przez zaci�ni�te wargi wysuwa si� gruba, brunatna kie�baska g�wna. Do takich fantazji prowokowa�a mnie najprawdopodobniej nieskazitelna czysto�� tej kobiety. Tymi r�owymi ustami przemawia teraz do mojej automatycznej sekretarki. - Dzwoni� Rufus z informacj�, �e ju� nie wr�cisz - oznajmia. W biurze zawsze zwraca�a si� do mnie per pan. Sp�dzi�em z ni� mo�e dziesi�� nocy, nie wi�cej. Dziesi�� nocy w ci�gu dwu lat, i to te� tylko wtedy, kiedy ju� po prostu nie mo- g�em wytrzyma�. Poczucie winy przyprawia�o mnie zawsze potem o fizyczny b�l. Maria u�ywa�a logicznych argument�w, ale mimo wszystko nie mia�a racji, dowodz�c, i� moje za- chowanie jest ca�kiem normalne. Wystarczy�o, bym przez dziesi�� sekund pos�ucha� Jessie, kt�ra z udr�czon� twarz� pl�ta�a si� w obietnicach, �e to ju� nie potrwa d�ugo i b�dzie mog�a to ze mn� robi�, niebawem, z pewno�ci� lada dzie�. Wtedy zamyka�em jej usta, z ca�ej si�y, nie maj�c w�tpliwo�ci, i� Maria k�amie, a ja jestem piekielnym pomiotem. Maria jedyna wie- dzia�a o istnieniu Jessie w moim �yciu, dlatego nigdy nie wyzby�em si� l�ku, �e pewnego dnia, wszystko jedno z jakiego powodu, zadzwoni do niej, aby opowiedzie� o owych dziesi�- ciu nocach, kt�rych nie sp�dzi�em przecie� w biurze z powodu nawa�u zaj��. Oczywi�cie domy�lam si�, czemu dzwoni. Mo�na st�umi� pewne uczucia, nie da si� jednak zepchn�� w pod�wiadomo�� obecno�ci Jacques�a Chiraca. - Pos�uchaj - m�wi Maria Huygstetten - wiem, �e ju� nic nie b�dzie nas ��czy�o. Nie mam z�udze�. Ale wpadnij po psa. Pewnie mia�em cich� nadziej�, i� przyzwyczai si� do niego i zechce go zatrzyma�. Je- �li w og�le o tym my�la�em. Naturalnie kocham Jacques�a Chiraca. Jednak�e jest to pies Jessie i powinien umrze�, jak ona. Kiedy go widz�, nie mog� nie my�le� o tym, jak co rano pochyla� si� nad nami, stercz�c na d�ugich nogach, kt�re utrzymuj� go niczym rusztowanie, a tak�e o tym, jaka si�a ci�ko�ci ci�gnie w d� przero�ni�t� sk�r� na jego pysku, nadaj�c mu pe�en rezygnacji, zmartwiony wyraz. Jessie zawsze �mia�a si� g�o�no z tej miny, kt�ra w�a- �ciwie nie by�a min�, tylko anatomiczn� osobliwo�ci�. Bra�a jego pot�ny �eb w r�ce i mi�dli�a go, a ja, wsparty na �okciu, przygl�da�em si� im obojgu. Jacques Chirac ka�dego ranka na nowo okazywa� rado��, �e widzi nas przebudzonych do �ycia. Nasz sen musia� by� dla niego czym� w rodzaju letargu, nie daj�cego mu nigdy ca�kowitej pewno�ci, czy wraz z nastaniem dnia naprawd� z niego wyjdziemy. Teraz nie mog� znie�� obecno�ci tego psa. Wiem, �e ci�gle jeszcze wydaje mu si�, i� Jessie wr�ci. Nie mog� znie�� tej nadziei, z jak� le�y przed zabarykadowanymi drzwiami do gabinetu, nastawiaj�c uszu, kiedy tam w �rodku zaczyna pika� budzik. Jacques Chirac czeka. Ci�gn�c za sob� ko�dr�, podczo�guj� si� do zmi�toszonej kupki czego�, co jest moj� niedbale rzucon� marynark�, znajduj� kok�, bior� du�o i szybko, a potem z powrotem l�duj� w ��ku. Czekam. Ale nic si� nie dzieje. No, powiedzmy prawie nic. A� wreszcie wpadam w panik�. Przychodz� takie fazy, kiedy narkotyk przestaje dzia�a� i trzeba zrobi� przerw�, �eby potem dalej normalnie bra�. Przerw� przynajmniej trzy - lub cztero- dniow�. Jest wi�c jasne, co mnie czeka. Wskakuj� w spodnie od garnituru, kt�re lepi� si� do spoconych ud, wsadzam na nos okulary przeciws�oneczne i wychodz� z domu. Istna odyseja. Mimo wszystko ciesz� si� na my�l o psie. Pozwala mi to stawi� czo�o gapi�cym si� na mnie ludziom i coraz bardziej natar- czywemu zgie�kowi ulicy, pomaga zap�aci� za bilet tramwajowy i odczyta� rozk�ad jazdy. Gdybym po raz pierwszy znalaz� si� na tej planecie, nie m�g�bym czu� si� bardziej obco. Kiedy Maria otwiera drzwi, Jacques Chirac natychmiast wyprzedza j� p�dem i rzuca si� na mnie. Wspina si� �apami na moj� klatk� piersiow�, �eby poliza� mnie po twarzy, ale nie wytrzymuj� jego ci�aru i upadam na kolana. Po chwili wstaj�, wspieraj�c si� o jego grzbiet. Przy tej okazji odkrywam, jak bardzo schud�. Zupe�nie jakbym dotkn�� blejt-ramu obci�gni�tego kawa�kiem p��tna. Jestem pewien, �e Maria w miar� mo�liwo�ci o niego dba�a. Nadal wspieram si� na nim, bo nawet taki wychudzony, ci�gle jeszcze jest silniejszy ode mnie. Swego rodzaju atak s�abo�ci przyprawia mnie o zadyszk�. Stoj� przygarbiony. Gdy Maria mnie dotyka, potrz�sam przecz�co g�ow�. Z jej miny wnosz�, i� przedstawiam sob� �a�osny widok. Maria zaczyna m�wi� szybko i cicho, przekonuje, �e powinienem zosta�, �e ona zapewni mi poczucie bezpiecze�stwa. Nie zdejmuj� okular�w, nie dzi�kuj� jej i wychodz�, zanim zd��y mnie poca�owa�. Wieczorem pojmuj�, jak dobrze jest mie� zn�wjacques�a Chiraca przy sobie. Zabra- niam mu le�e� przed drzwiami do gabinetu. Nie �re, czuj� jednak, i� cieszy si�, mog�c by� ze mn�. Le�y na boku i dyszy, tak �e jego cia�o nadyma si� i kurczy niczym miech, �lina cieknie mu z pyska, tworz�c ka�u��. Ze wzgl�du na nie- go z ch�ci� zrobi�bym co� z tym upa�em, ale nie umiem, nie mam nic, co by przynios�o ulg� mnie i jemu. Dlatego te� idziemy na spacer, kt�ry wszak�e nie sprawia mu ju� przyjemno�ci, pies nie biegnie rado�nie przodem, nie zach�ca do zabawy. Ruch daje mu jednak zapomnie- nie. Mnie te�. Pomaga troch� skr�ci� czas oczekiwania, a� narkotyk znowu zacznie dzia�a�. Wychodzimy z domu zawsze, gdy jestem bliski szale�stwa. Po powrocie zatrzymuj� si� na chwil� przed szafk� z telefonem. Nie ma w niej nic podejrzanego. Ju� nie wierz�, �e kto� j� kiedy� przesuwa�. Nie wierz� te�, i� dziewczyna z radia kiedykolwiek tu by�a. Wydaje mi si�, �e �yj� tak od tygodni: zawsze kr�tka rundka z Jacques�em Chirakiem, potem ��ko i pr�ba za�ni�cia, le�enie, p�ki dysz�cy oddech psa nie poderwie mnie na nogi. Od czasu do czasu za zamkni�tymi drzwiami dzwoni budzik, a ja co� wo�am. P�niej znowu idziemy na spacer. 4. �my Kotlink� roz�wietla pomara�czowe �wiat�o stacji benzynowej Shell. Opieram si� o przyozdobion� esami-floresami por�cz niewielkiego mostu. Pode mn� niczym t�uste cielska dwu w�y le�� rury ciep�ownicze, umoszczone w przesiece mi�dzy krzakami i zielskiem. Bladoszare, zd��aj� ku centrum miasta, prosto jak strzeli�, ale w niekt�rych miejscach s� wy- gi�te i le�� z boku w trawie albo wznosz� si� pionowo jak bramki wysoko�ci cz�owieka. Jessie pyta�a mnie zawsze, dlaczego te metrowej �rednicy rury maj� takie zakrzywienia, ja za� mrucza�em wtedy co� o rozszerzalno�ci pod wp�ywem gor�ca. Po prostu tego nie wiem. Mo�e s� takie tylko dlatego, �eby dziwaczniej wygl�da�o? Torba, utrzymuj�ca �wie�o�� artyku��w spo�ywczych, kt�r� nios� w lewej r�ce, jest srebrna i zadrukowana niebieskimi �nie�ynkami. Znajduje si� w niej bia�e Magnum w z�otej cynfolii. Powodowany nag�ym odruchem, kupi�em je na stacji benzynowej - chocia� nie mam ochoty go zje��. Oczywi�cie o�miesz� si�, przynosz�c Clarze loda na patyku. Mo�e to wygl�- da� na niestosown� uprzejmo��, p�ki nie zaczn� zabiega� o jej przyja��, nie zechc� jej prze- lecie� albo zawrze� jakiej� umowy kupna-sprzeda�y. Nie zale�y mi na tym, �eby da� Clarze tego loda. Sam czuj� do niego obrzydzenie, ale nie umiem wyrzuca� jedzenia. Clara jest jedynym w tym mie�cie cz�owiekiem, kt�remu mog� zanie�� loda o pierwszej w nocy. W ka�dym razie w �rody i w niedziele. A wi�c ruszam w drog�. Obok mnie ko�ysze si� na d�ugich nogach Jacques Chifac. Gdy wychodzimy z kr�gu pomara�czowych sto�k�w ulicznych latar� i wkraczamy do parku, o�ywia si� i wybiega nieco naprz�d. Stare drzewa stercz� wysoko i wygl�daj� w swojej czerni jak grube nogi stada s�oni, kt�rych podbrzusza tworz� nocne niebo. S�ycha� cykanie �wiersz- czy i przyciszone g�osy student�w wyleguj�cych si� z butelkami wina na ��ce. Jest ciep�o. Kiedy wreszcie dotr� do radia, stan� tam z bia�� papk� w gar�ci. Nadej�cie zmroku przynosi zawsze ogromn� ulg�. Ulice pustoszej�, zgie�k cichnie, mog� wa��sa� si� leniwie, bez najmniejszego celu i potrzeb. Inni te� nie maj� o tej porze nic lepszego do roboty. Ogl�daj� telewizj�, rozpoznaj� b��kitn� po�wiat� ich odbiornik�w za oknami i na sufitach mieszka�. Kolory oraz szybko��, z jak� nast�puj� kolejne obrazy, po- zwalaj� mi odgadn��, czy lec� w�a�nie wiadomo�ci, film akcji czy te� jaki� reporta�. To sprawia, �e obecno�� innych mi nie przeszkadza, jest teraz r�wnie bezsensowna jak moja. Je�li o mnie chodzi, nigdy nie powinien nastawa� dzie�. Ziemia mog�aby opu�ci� swoj� orbit� i odlecie� w wieczn� noc uniwersum, by ze wszystkich stron ogl�da� gwiazdy. By� mo�e wzi�liby�my ze sob� ksi�yc, stoi na niebie bledziutki i cienki jak obci�ty paznokie� kciuka. Czuj� si� lepiej. Pewnie dlatego, �e jest �roda. �roda i sobota to jedyne dni, kt�re rozpoznaj�. Jakby co� w rodzaju plamy na twarzy r�ni�o je od innych, doskonale jednakowych. T� plam� jest audycja Clary. Mo�e te� poprawi� si� wreszcie biochemiczny stan mojego m�zgu. Zapowied�, �e nied�ugo zn�w b�d� m�g� wr�ci� do narkotyk�w. Zast�py ciem przenikaj� w sobie tylko wiadomy spos�b przez szczelne klosze latar� i padaj� tam, tworz�c brylaste czarne �lady na wewn�trznej powierzchni szk�a. Kuna, niczym czworono�ne salami, przebiega mi drog�, po czym znika mi�dzy zaparkowanymi samocho- dami. Wymachuj� torb� z Magnum. W tak� noc jak ta po powrocie do domu szuka�bym Jessie w ca�ym mieszkaniu, a� wreszcie znalaz�bym j� najprawdopodobniej przy stole ku- chennym przed otwartym oknem, z nogami oplecionymi wok� krzes�a i z palcem pod��aj�- cym wzd�u� linijek jednego z tych list�w, kt�re zawsze przychodzi�y do niej opatrzone au- striackimi znaczkami, bez podania nadawcy, i po kt�rych popi� znajdowa�em niekiedy w zlewozmywaku. I tak nigdy bym nie pr�bowa� przeczyta� �adnego z nich, by�em pewien, �e ich nadawc� jest jej brat Ross i �e Jessie zostawia je bez odpowiedzi. Zaproponowa�bym jej nocny spacer, a ona natychmiast zerwa�aby si� z rozpromienion� twarz� i nieporz�dnie stercz�cym wianuszkiem ��tych w�os�w, kt�ry nadawa� jej wygl�d s�oneczka. Pobieg�aby po adidasy, tr�caj�c w przelocie Jacques�a Chiraca w �ebra, by poderwa� go na nogi. Na ulicy, otoczona kurzem miasta, zanurzona w letnim po- mara�czowym powietrzu, schwyci�aby moj� r�k� i dla zabawy prowadzi�a ze mn� walk� na palce, a� obj�aby dwa, �rodkowy i serdeczny, i uwi�zi�a je w zaci�ni�tej pi�ci. �aden inny chwyt nie wchodzi�by w gr�. Szliby�my, trzymaj�c si� za r�ce, i w kt�rym� momencie, obok jakiej� stacji benzynowej, Jessie zacz�aby b�aga� mnie o lody, a ja kupi�bym jej bia�e Ma- gnum. Si�gam do torby. Ci�gle jeszcze si� nie rozma�li�o. Jessie wprawia�a si� w jak najpowolniejszym jedzeniu lod�w. Nie odgryza�a kawa�ka, tylko zawsze liza�a je ca�e. Ta technika doprowadza�a mnie do sza�u, nie mog�em na to pa- trze�. Delikatne lizanie lod�w w czekoladowej polewie jest czynno�ci� ca�kowicie ja�ow�. W kt�rym� momencie u do�u, w pobli�u patyka, i tak zaczyna z nich kapa� waniliowy sos, a du�e, g�adkie kry czekoladowe kruszej� i spadaj� na ziemi�. Kiedy Jessie udawa�o si� wreszcie upora� z lodami, ca�a jej twarz si� lepi�a, nie m�wi�c ju� o d�oniach, do kt�rych przyczepia� si� uliczny kurz, py�ki kwiatowe w kszta�cie parasolek, a niekiedy przykleja� si� nawet komar. Jessie by�a jednak szcz�liwa, w ka�dym razie takie sprawia�a wra�enie. Przystaj� i chwytam si� za szyj�. Przez chwil� nie mog� oddycha�, znam to uk�ucie tu� nad krtani�, zaraz potem pojawia si� nieodparta potrzeba odkaszlni�cia, ale brakuje mi tchu, �eby zakas�a�. Staram si� uspokoi� i usi�uj� rozlu�ni� gard�o. Udaje si�. Kaszl�c, pochy- lam si