8454

Szczegóły
Tytuł 8454
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8454 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8454 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8454 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski Historia, kt�ra zdarzy si� jutro Nie ma nic bardziej fa�szywego na tym �wiecie pozor�w i blichtru, ni�li tytu� ksi��ki, wiersza, powie�ci i noweli. Dot�d za istot� najfa�szywsz� uchodzi� nies�usznie jezuita, a s�usznie - kobieta. Jednak�e nawet u�miech kobiety tak nie k�amie, jak potrafi ze�ga� tytu�. Zapowiada takie napisane bydl� nies�ychane historie, a tymczasem w �rodku jest sieczka: zapowiada niezmierne rozkosze, zasi� schwytany na haczyk tytu�u g�upi jak ryba czytelnik, w po�owie ksi��ki uderza g�ow� o �cian�, bezprzytomnie sam sobie czyni�c krzywd�, je�li za� zachowa� resztki przytomno�ci, wtedy rozbija talerze albo bije �on�. A jak czasem kobieta ma tylko pi�kny kapelusz, a cala reszta jest pokrak�, maj�c� zamaszyste piersi i krzywe nogi, tak te� czasem jedyn� ozdob� utworu pisanego jest tytu�. Czasem i cz�owiek ma tytu�, herbowy oczywi�cie. I wtedy jest znowu tak jak z ksi��k�: pi�kny tytu�, a w �rodku sieczka. Ulegam, rzecz prosta, temu samemu poci�gowi do grubego oszustwa, kt�re siedzi w ka�dym cz�owieku, w pisz�cym za� szczeg�lnie. S� to psie figle dziedziczno�ci. C� znaczy na przyk�ad ten tytu�, kt�ry grubymi literami zosta� wymalowany na poprzedniej karcie? - "Historia, kt�ra zdarzy si� jutro..." Sk�d mo�e kto wiedzie�, co si� zdarzy jutro? Pomijaj�c jednak�e spraw� proroczych zdolno�ci, kt�r� dot�d wykazywa�y jedynie biblijne �ydy, godna ubolewania w tym tytule jest jego napuszono��. Zamiast jednego jakiego� s�owa, dw�ch s��w najwy�ej, zaraz ca�e zdanie. "Historia" - co za historia? Co si� ma "zdarzy�"? Dlaczego "jutro"? Aj, aj! jaka g��bia... Czy jutro b�dzie rewolucja, czy trz�sienie ziemi? Nic podobnego. Autor, nie maj�c nic lepszego do roboty, opowiada jakie� malutkie zdarzenie, nie wi�ksze w swym znaczeniu ni� b�l z�ba, wywr�cenie si� doro�ki pod tramwaj, zgubienie parasola lub utrata dziewictwa. Bzdurstwo i tyle, a zaraz tyle pompy w tytule. Oto s� skutki z�ych na�og�w. Autor wie o tym, wstydzi si� tego i jest niepocieszony; i gdyby uwa�a� czytelnika za co� innego, ni� za b�cwa�a, kt�ry r�wnie� nie ma wiele do roboty i dlatego czyta, ch�tnie by go przeprosi�, ale nie chce. Jakkolwiek si� tedy historia ta nazywa, to o niej jest pewne, �e jest to historia przera�liwie smutna. Male, drobne zdarzenie, a jednak pe�ne sm�tku i melancholii. Tylko cz�owiek, tkni�ty na rozumie i maj�cy rodzinn� sk�onno�� do rozmi�kczenia m�zgu, nie wzruszy si� t� spraw�, lecz przeciwnie, b�dzie si� tym bawi�, �e kto� ma wielkie zmartwienie. Ponura ta sprawa odby�a si� tak: l W Warszawie przy ulicy Wiejskiej, dlatego tak nazwanej, �e i znajduje si� tam najbardziej wiejska instytucja. Sejm - mieszka� i na podstawie ochrony lokator�w zapewne do dzi� mieszka, mimo przykrego i krzykliwego s�siedztwa, bardzo wytworny pan Niesiecki. Podaj� nazwisko oczywi�cie zmy�lone: przez brzmienie jego, identyczne z nazwiskiem autora herbarza, chcia�em mu jedynie nada� polor szlachecki i zebra� w nim. jak w soczewce, wszystkie promienie szlachetno�ci. Jest to poniek�d nazwisko skondensowane. Uczyni�em to rozmy�lnie, pan Niesiecki bowiem ��czy� w sobie niepospolite cnoty, pi�kno duszy, zacno�� serca, szeroko�� umys�u i prawo�� charakteru. Wida� z tego, �e nie by� ani pos�em, ani dyplomat�, ani kupcem, ani wydawc�. Nie zajmowa� si� niczym; mia� du�o pieni�dzy, odziedziczonych - rzecz prosta - s� bowiem ludzie szcz�liwi, co mieli g�upich ojc�w, kt�rzy nie trwonili pieni�dzy sami, lecz przez potomstwo. Wobec tego pan Niesiecki bardzo czci� swoich ojc�w i dziadk�w, a szczeg�lnie dwie ciotki, kt�re Pan B�g natchn�� zacn� my�l�, aby maj�tku nie zapisywa�y na ko�ci�, tylko bratankowi. Za to kupi� pan Niesiecki �liczne meble, pi�kne obrazy i jeszcze pi�kniejsze ksi��ki, kt�re czasem czyta�, kiedy si� bardzo zm�czy� pr�nowaniem. Ksi��ki te jednak, szczeg�lnie z pi�knymi obrazkami, mia�y na sobie �lady cz�stego z nimi obcowania; by�y to dowody, jak bardzo nadobne baletnice, mi�e �piewaczki z ch�ru lub kasjerki z kinematografu maj� rozwini�ty poci�g do ksi��ki i ciekawo�� ogl�dania sztych�w. Wiele si� tych �licznych istot wykszta�ci�o u pana Niesieckiego. Trzeba pami�ta� przy tym, �e istoty te, jak ma�e dzieci, musz� wszystkiego dotkn��, wszystko zawsze wzi�� w r�k�. Nie wynika z tego, �e w przemi�ym mieszkaniu przy ulicy Wiejskiej" nie bywa�y wielkie i szlachetne damy. Owszem, owszem. Wielkie damy jednak�e nie s� ciekawe ksi��ek, a je�li tam bywa�y, to rozmawia�y tylko nadobnie i g��boko o duszy, o �yciu i o �mierci. Wszystko w tym mieszkaniu, doskonale i roztropnie urz�dzonym, przystosowane by�o do bujno�ci i kolorowo�ci �ycia, kt�re si� tam wiod�o. Do�wiadczenie pana Niesieckiego, kt�ry z �ez i szarzyzny �ywota wycisn�� potrafi� nieprzerwany u�miech, umia�o niezwykle przenikliwie odgadn�� wszystko, co si� mog�o zdarzy� w �ywocie u�miechni�tym. I tak na przyk�ad: jak w aptece znajduj� si� najr�norodniejsze medykamenty, przewidziane na wszystkie dolegliwo�ci i choroby, tak w mieszkaniu pana Niesieckiego by�y wszelakie medykamenty, pobudzaj�ce, koj�ce i umilaj�ce. Pan Niesiecki tak zna� na wylot dusz� kobiec�, �e wiedzia� doskonale, co kt�ra dusza lubi pi�. Pod tym wzgl�dem by� psychologiem niezr�wnanym, kt�ry wiedzia�, �e wielka dama pije burgunda, zna bowiem nieoszacowane w�a�ciwo�ci tego boskiego napoju; aktorki dramatyczne tylko koniak, baletnice wszystko, byle "s�odkie", ch�rzystki zawsze szampana, bo to i musuje, i ci�gle si� o tym �piewa w operze ("Niech wino szumi z�ote, w kryszta�ach szumi wraz!") i w operetce ("Ach szampan morzem p�ynie, przy s�odkiej mej dziewczynie"), kasjerki z kinematografu pij� nami�tnie likiery, panienki bez bli�ej okre�lonego zaj�cia zwyczajn� czyst�, bywa�y tak�e dziwol�gi, jak panienka, kt�ra pi�a tylko lemoniad�, i jedna specjalistka, fenomen, rafinowanie wykwintna, co pija�a tylko koniak z roztartym ��tkiem, takie jakie� specjalne paskudztwo I tak� przewidzia� pa. Niesiecki. Tak sobie �y� i miewa� tylko ma�e zmartwienia, albowiem zmartwienia wielkie maj� tylko ludzie pracuj�cy. Zmartwieniem jego by�a pozna wiosna, chmurne niebo, widok brzydkiej twarzy, plama na koronkowym obrusie, st�uczony baccarat, same takie okropno�ci By� to mi�y, kochany i nieg�upi ba�wan, z najlepszym zreszt� sercem. Ostatnim, wyj�tkowo wielkim jego zmartwieniem, by�a brzydka l krzykliwa sprawa z lokajem Poczciwy do pewnego stopnia darmozjad, kt�ry nic nie robi�, bo i pan mc nie robi�, robi� jeszcze mniej, ni� m�g�, gdy� do "czarnej" roboty przychodzi�a pani �ona pana str�a, pan lokaj za� "dogl�da�" pana Niesieckiego, nosi� listy, kupowa� kwiaty i bilety do teatru, pi� wino, pali� cygara, krad� bielizn� By� to jednym s�owem lokaj sumienny, jak zawsze by�o, me per�a, ale l nie �winia. Z takim to lokajem nadzwyczajnym pan Niesiecki musia� si� rozsta� Niewdzi�czne bowiem to indywiduum, dotychczas jako tako, lecz skromnie u�o�one, zjawi�o si� jednego dnia przed swoim cygarodawc� l przystroi�o lokajsk� g�b� w u�miech Pan Niesiecki spojrza� i by� bliski furii, on, najspokoJniejszy wmodawca, jakiego kiedykolwiek zna�a lokajska dusza pan lokaj sprawi� sobie na samym przedzie cztery z�ote plomby - dwie u g�ry, dwie u do�u i teraz b�yszcza� tym z�otem natr�tnie, krzykliwie, �ajdacko. To nowy czas �mia� si� tym z�otem w twarz pogodnej filozofii pana Niesieckiego. Pan lokaj (i jego cztery z�ote plomby) zosta� wylany na lokajsk� fizjognomi�. Pan Niesiecki cierpia�. Mog�a mu ostatecznie wystarczy� pani strozowa, gdyby sz�o tylko o domowe porz�dki, kawalerski stan jednak�e mi�ego pana Niesieckiego przywyk� do lokaj skich karesow, ma�pich min, g�upich rozpraw o pogodzie i do uwag o niewiastach, przybytek ten odwiedzaj�cych Pan Niesiecki wobec tego szuka� lokaja na prawo i lewo Mo�na by�o wybiera� w�r�d wielkiej ilo�ci ho�oty, lecz raz lokaj upatrzony by� za wielkim panem dla pana Niesieckiego, raz pan Niesiecki by� za ma�ym panem dla pana lokaja Wobec tego pan Niesiecki sam otwiera� drzwi pi�knym paniom, kt�re dzwoni� krotko i nerwowo, w takt podryguj�cego ze strachu i ze wzruszenia serca, i mi�ym przyjacio�om, dzwoni�cym z rado�ci, ze id� napi� si� za darmo wina i wypali� jedno, a ukra�� drugie cygaro - najmniej siedem razy, czasem za� uderzaj�cym w drzwi ko�cem buta. Zm�czy�o to wreszcie mi�ego szlachcica do tego stopnia, �e prosi� znajome damy o wynalezienie przyjemnego, dyskretnego lokaja, me doda� z wrodzonego mu taktu, ze znajome damy powinny to uczyni� we w�asnym interesie. Tote� by� przyjemnie zdziwiony, kiedy bladolica i szerokobiodra artystka dramatyczna pani Rena Ostoja (po cywilnemu Michalina Kapu�niak), dziewica zreszt� pierwszej klasy (idzie o maniery, me o dziewictwo), kobieta dowcipna, co si� zdarza nawet kobietom, przyjaci�ka poet�w i malarzy, a tak�e i ludzi bogatych, wielka przyjaci�ka pana Niesieckiego, zatelefonowa�a mu weso�o, ze ju� jutro b�dzie mia�a lokaja. - A dobry? - pyta� Niesiecki. - Takiego jeszcze nie by�o! - odrzek�a pani Rena. - Wola�bym nie tak� nadzwyczajno��. - Ale� panie, to jest cudowny lokaj! Musi go pan przyj��... Dla pana idealny... inteligentny, bardzo wykszta�cony... - Wykszta�cony? A mnie taki po co? - Przecie� pan chcia� takiego, co to troch� jest lokaj, troch� marsza�ek dworu, a troch� przyjaciel... Tak, czy nie? - Tak, ale... - A to, �e wykszta�cony, to przypadek... Zdarza si�... Mo�e to syn jakiej hrabiny... - Zdarza si�! - rzek� z przekonaniem pan Niesiecki. - Ot� w�a�nie... Troch� to jest orygina�, ale to tym ciekawsze... W ka�dym razie niech go pan przyjmie serdecznie i nie tak bardzo, jak zwyk�ego lokaja... Ja go strasznie lubi�... - Oj! - Panie Niesiecki! Sta� mnie jeszcze nawet na pana... - Ju�, ju�! Dobrze! U�ciskam go; niech przychodzi. Niepodobna w to uwierzy�, ale tego dziwnego lokaja oczekiwa� pan Niesiecki z niepokojem. "Wykszta�cony" - "orygina�" - po diab�a mu taki lokaj? I do tego protegowany przez aktork�... Obejrza� pokoik, w kt�rym "orygina�" mia� zamieszka� i ujrza�, �e nie jest wcale mi�y, lecz zapuszczony. Opr�cz kilku sprz�t�w by�a tam jeszcze wyci�ta z jakiego� pisma "Leda z �ab�dziem" i premiowany derbista angielski. Poza tym puste butelki za piecem, butelki - wdowy po doskona�ych markach. Dawny lokaj by� znawc�. Butelki te pan Niesiecki wynosi� w�asnor�cznie, nie chc�c w "oryginale" budzi� u�pionych nami�tno�ci. Nazajutrz sam mu otworzy�. W drzwiach stan�� z mi�ym u�miechem na przemi�ej g�bie cz�owiek m�ody, do�� licho odziany, z w�osami w mocnym nie�adzie. Spojrza� na pana Niesieckiego z ciekawo�ci� wcale figlarn� i bardzo jako� serdecznie. Pan Niesiecki mimo woli si� u�miechn��. M�ody cz�owiek wydoby� z kieszeni list, kt�ry wion�� perfumami i poda� Niesieckiemu. - Czy mam zaszczyt z panem Niesieckim? - Tak. Pan ma list do mnie? - Tak, od Ostoi. - Mo�e przypadkiem od pani Ostoi? - Ach, przepraszam najuprzejmiej, od "pani" Ostoi. - Naprawd�, dziwny lokaj - pomy�la� Niesiecki i pocz�� czyta� list, w kt�rym pani Ostoja jeszcze raz go zaklina�a ka�d� liter� i dziesi�cioma wykrzyknikami, aby "serdecznie" przyj�� "orygina�a". Obejrza� raz jeszcze kandydata, kt�remu z twarzy nie schodzi� rozbawiony u�miech. - Mi�y �obuz! - pomy�la� weso�o, po czym twarz u�o�ywszy "urz�dowo", rozpocz�� indagacj�, siedz�c w fotelu. M�ody cz�owiek sta� przed nim "niedbale", je�li tak sta� mo�na. �mieszna rzecz, ale t� niedba�� min� przyjemny ten lokaj onie�miela� pana Niesieckiego, kt�ry nie wiedzia�, jak w�a�ciwie do takiego zagada�. "Pan" to by�o za wiele, "wy" za ma�o, "ty" stanowczo niemo�liwe. Niesiecki przeto kr�ci�. - Jak�e� tam, wi�c chcemy przyj�� posad�?... - Z bo�� pomoc�... - odrzek� lokaj z u�miechem. - Nie�atwa s�u�ba... - Dlatego te� powiedzia�em, �e z "bo�� pomoc�"... - Wolno wiedzie� jakie imi�? - Imi�? Ach, prawda... Kr�lowie i lokaje nie nosz� nazwiska... - Co takiego? - Powiadam, �e historia dziwnie czasem rozdziela przywileje... Pan Niesiecki otwiera� oczy coraz szerzej. - Zwariowany lokaj i zwariowana baba, kt�ra go przys�a�a - pomy�la�, lecz rozbawiony. Patrzy� teraz i on z u�miechem na tego dziwnego lokaja, wci�� u�miechni�tego jakim� czaruj�cym u�miechem. Niemal mu by�o przykro, �e go nie prosi, aby zaj�� miejsce na drugim fotelu. - Z nazwiskiem to sprawa przy meldowaniu u rz�dcy domu... Dokument jaki� przecie jest?... - Cz�owiek bez dokumentu jest lich� imitacj� cz�owieka... - odrzek� lokaj. - A wi�c imi�? - Zenobi... - Jakie� niezwyk�e imi�! - Imi� moje jest kaprysem mego ojca. - A ojciec kto? - M�j ojciec by� kaprysem mojej matki. - Dawno pan... to jest... dawno si� jest lokajem? - Z przekonania nigdy! - A� praktyki? - Od dzi�... - Oj, to niedobrze... Pani Ostoja nic mi o tym nie m�wi�a... By�bym nie trudzi�... Jak�e� mo�na by� lokajem bez praktyki?... - Ministrowie te� nie praktykuj�. Wprawdzie tu idzie o rzeczy wa�niejsze, ale por�wnanie nie jest zbyt �mia�e. Pan Niesiecki g�o�no si� za�mia�. - Zreszt� - m�wi� lokaj - cz�owiek tak subtelny jak pan, powinien zaufa� instynktowi kobiety, a pani Ostoi najgorszy jej wr�g nie zarzuci braku kobieco�ci... - Dobrze, dobrze... Sk�d Zenobiego... Zenobi - wszak tak?... sk�d go zna pani Ostoja? - Igraszka spotkania, kaprys przypadku, dziwactwo losu. Poza tym kocham nami�tnie teatr i by�em klakierem. Pan za� chyba wie dobrze, �e pani Ostoi bardzo potrzeba klaki... Tak trudno dzi� o oklaski... - Umie pan czyta� i pisa�? - Przede wszystkim dzi�kuj� panu za "pana", cho� tak si� do lokaja nie powinno m�wi�. Bardzo dzi�kuj�, ale niech pan ju� wali dalej z tym Zenobim, bo imi� jest d�wi�czne, mnie za� przypomina moj� godno��... - Sm�tna godno��... - Jaki pan, taki kram i taki lokaj. My�l�, �e b�d� wobec tego lokajem doskona�ym... - Dzi�kuj�, Zenobi.., - Ale� prosz�. Jestem szczery. Ale o co pan pyta�? - O umiej�tno�� czytania i pisania... - Ach, prawda. Ot� czytam wiele, pisz� ma�o... - Wi�c �le, ko�lawo, czy jak? - �le? Nie wiem. Co do tego s�dy s� sprzeczne. - Kt� to os�dza�, w jakim celu? - G�upie mato�y i bez celu. - Nie rozumiem! - I ja te� niewiele. Kto zrozumie tego, kt�ry sam nie rozumie? - Pan jest, przyznam si� ze zdumieniem, cz�owiekiem dziwnym... Niech�e mi Zenobi powie szczerze. Ale bardzo o to prosz�, �eby szczerze. Zenobi nie jest cz�owiekiem byle jakim; du�o wie, m�wi zr�cznie. Dlaczego Zenobi chce by� lokajem? Mi�y Zenobi na chwil� spowa�nia�; na twarzy u�miech mu zgas� i weso�e jego jasne oczy r�wnie� zgas�y na chwil�. - Dlaczego lokajem? Nie z przyjemno�ci, niech mi pan wierzy. Ale od chwili, kiedy pana pozna�em, my�l�, �e z przyje- mno�ci� b�d� m�g� nim by�. Zenobi zn�w si� u�miechn�� i m�wi� weso�o: - Ka�dy wykr�t m�g�by pana oszuka�. Pan ma dobr� twarz i wida�, �e nie jest pan z�o�liwy. B�d� lokajem, niech to panu wystarczy. A jak si� to robi, to pan mi pewno powie... - Ja?! - S�dz�, �e b�dzie pan a� tak dobry. Logicznie zreszt� rozumuj�c, pan zawsze wi�cej potrzebuje lokaja, ni� lokaj pana. Lokaj zawsze wi�cej umie, ni� jego pan. Ze mn� jest pierwszy na �wiecie wypadek, �e jest przeciwnie. - W istocie! - Panowie s� zwykle igraszk� w r�ku swoich lokaj�w. Jest to zemsta spo�ecznej nier�wno�ci. Dlatego ka�dy lokaj jest cichym wrogiem swego pana. - I Zenobi by�by moim wrogiem? Zenobi u�miechn�� si� dowcipnie. - Cz�owiek jest zawsze wrogiem drugiego cz�owieka, dlatego �e ten drugi jest lepszy, m�drzejszy lub szlachetniejszy. Mimo ca�ego mojego szacunku dla pana, nie chcia�bym siebie poni�y�. By�bym w takim razie od razu doskona�ym lokajem, ale nawet za t� cen� nie chc� tego. Pan Niesiecki nie m�g� si� zirytowa�. Chcia�, ale nie m�g�; do�� trudno bowiem utrzyma� dobre maniery ducha, wspania�ego, szlachetnego ducha, kt�ry si� w og�le manifestuje tylko przez dobre, dyscyplinowane maniery, kiedy lokaj mu m�wi niemal impertynencje i w przyzwoitej zreszt� formie, kt�ry si� k�ania przy r�wnoczesnym nast�pieniu na odcisk, r�wna swoj� lokajsk� dusz� z jego dusz�, pansk� Pierwszy odruch, to jest wzi�cie pyskatego m�odzie�ca za ko�nierz i wyrzucenie go przez tylne wej�cie na kuchenne schody, by�by w zupe�no�ci usprawiedliwiony Pan Niesiecki jednak�e weso�o my�l t� odsuwa�, jak si� odsuwa r�k� kogo� niemi�ego. Przy spotkaniu dw�ch nieznajomych ludzi jedno mgnienie oka, jeden u�amek chwili ustala ich wzajemny stosunek. Pan Niesiecki ju� lubi� tego lokaja Pozwala� mu wi�c gada�, a ten gada� z widoczn� przyjemno�ci�. Pan Niesiecki czu�, ze jest to jaka� niejasna sprawa Gdyby nie polecenie pani Ostoi, ba�by si� tego cz�owieka, kt�ry m�wi tak jak on, my�li lepiej ni� on Przypuszcza�, ze jakie� zygzaki losu, jaka� igraszka zdarze�, kaza�y temu inteligentnemu, mi�emu i jasno patrz�cemu ch�opcu szuka� pracy Wybra� najgorsz�, bo wcale plugaw� prac� lokajsk�, pewnie jednak uczyni� to, s�dz�c o �atwo�ci tej pracy z pozor�w i nie zdaj�c sobie sprawy z haniebne) umzono�ci takiej pracy, co jej odbiera godno��, powag� i s�odycz. - Biedny ch�opiec! - pomy�la� dobry pan Niesiecki. Nie chcia� go o mc pyta�, by� cz�owiekiem pe�nym taktu, gentlemanem Wi�c nagle spowa�niawszy, rzek� Zenobiemu. - Przyjm� Zenobiego. - Dzi�kuj� panu. - Niech Zenobi wie, ze nie b�dzie lokajem. Co� jednak trzeba robi�, ale zwalniam Zenobiego od pos�ug �ci�le osobistych. To za�atwia� b�dzie Walentowa. - Nie wiem, kto jest ta dama, ale cze�� jej. - Niech�e Zenobi nie przerywa. - Kiedy si� tak mi�o rozmawia! - Zenobi b�dzie dba� o porz�dek w mieszkaniu, szczeg�lnie w bibliotece, pilnowa� gazet, list�w, rachunk�w Trzeba pami�ta�, z�by by�y kwiaty, za�atwia� rozmowy telefoniczne wedle polecenia, notowa� telefony, kiedy mnie nie b�dzie, jednym s�owem, drobne i do�� nie przykre robi� rzeczy. - Z najwi�ksz� ch�ci�. - Przede wszystkim by� dyskretnym. - Z trudno�ci�, ale wytrwam. - Zenobi dostanie pokoik, pensj� i utrzymanie. Do��? - Za wiele Ale czy wolno prosi�? - O c� to? - Czy mog� bra� ksi��ki z biblioteki7 - Ale naturalnie, ja ich nie tykam. Przejd�my, niech Zenobi zobaczy ksi��ki. Przeszli do ma�ego gabmeciku obok, gdzie by�o w pi�knych szafach do�� wiele pi�knie oprawionych tom�w Zenobi przebieg� oczyma po ich z�oconych grzbietach. - Zenobi i na tym si� zna? No i c�? - Du�o �miecia! - odrzek� lokaj z przekonaniem. Pan Niesiecki zarumieni� si� z irytacji na samego siebie. - No! no! - rzek� z wyrzutem - tak od razu Zenobi to wie, od jednego spojrzenia!? - Ja patrzy�em kr�tko, ale te tytu�y tak g�o�no krzycz�, �e trudno nie us�ysze�. Pan Niesiecki by� przera�ony. Ten oryginalny lokaj zaczyna� go jednak trwo�y�, postanowi� rozmawia� z mm o tym tylko, co mog�o tyczy� s�u�by, o niczym wi�cej. Wracaj�c z biblioteki, aby pokaza� Zenobiemu jego pokoik, po drodze wskaza� mu kredens, sypialni�, szafy z ubraniem, bro� my�liwsk�, wreszcie stan�� przed szaf� odrutowan�, tak ze przez siatk� drutu wida� by�o niezwykle przyjemne wn�trze. Spojrza� na lokaja przenikliwie i rzek� z naciskiem. - W tej szafie jest wino! Zenobi bardzo spowa�nia� i na g�bie zrobi� si� niemal dostojny. - Jest to szafa pi�knej z�udy! - szepn�� z powag� - Szafa ze zwyk�ym winem, bardzo zreszt� doborowym. Niech mi Zenobi spojrzy w oczy! - Patrz� i widz� panski srogi wzrok. - A teraz niech Zenobi powie prawd�... - Kt� k�amie w obliczu wina?! - Czy Zenobi pije? - Nami�tnie, jak furiat! Pan Nasiecki opad� na najbli�szy fotel ci�ko, jak cz�owiek za�amany: tak siada rezygnacja, tak siada cz�owiek zrujnowany, dowiedziawszy si�, �e ciotka wyzdrowia�a, tak pada minister, dowiedziawszy si� o g�osowaniu w parlamencie, tak pada zdradzony m��, tak pada Dante w pie�ni pi�tej, wiersz sto czterdziesty drugi "Piek�a", tak pada drzewo, uderzone piorunem, tak pada polski dramat na premierze, tak pada kobieta, aby upa��. Zenobi spojrza� na niego z wyrafinowan� sympati�. - Panie! - rzek� ze s�odycz� - wra�enie, jakie na panu zrobi�o moje uczciwe wyznanie, ka�e mi pana mi�owa�. Ach, jak pan kocha wino! Pana w tej chwili nie to zmartwi�o, �e panu spad� z nieba doskonale pracowity wsp�lnik, bro� Bo�e! Pan jest podobno zbyt bogaty, aby si� nie podzieli� kropl� wina cho�by z lokajem. Nie! Pana powali�a na fotel zazdro��, nag�a zazdro�� o kochank�, o najcudowniejsz� kochank� �wiata, o s�oneczn� butelk� wina. Pan j� kocha nami�tnie, wtem przyszed� kto�, kto powiada uczciwie: I ja j� kocham, tak jak pan, nawet bardziej jeszcze. Panie! ja kocham wino. Je�li mnie pan teraz nie wyrzuci za drzwi, to jest pan cz�owiekiem wielkiego ducha. A je�li mnie pan wyrzuci, b�d� lecia� ze schod�w, krzycz�c wielkim g�osem: Chwa�a cz�owiekowi, kt�ry kocha wino! Panie, co jest za t� zagrod� z drutu? Pan Niesiecki spojrza� na niego b��dnie i m�wi� g�osem s�abym: - Mouton Rotschild doskona�ego roku... Romanee Conti... Pap� Clement... Ch�teau Leoville wyborne... - Cze��! cze��! - szepn�� lokaj z upojeniem. - Jest whisky - black and white, jest koniak Grande Reserve... - Chwa�a! chwa�a! - Jest Martell i Prunier, i Meykow. Jest... - Do��! niech pan nie ko�czy... Tego nie mo�na poj�� od razu... Tego zwyk�a dusza ludzka nie wytrzyma... Niech pan nie ko�czy, bo co panu z tego przyjdzie, �e biedny, m�ody i pe�en nadziei cz�owiek nagle zwariuje? Niech pan ma lito�� nad cz�owiekiem, kt�ry pana uwielbia za cudowny instynkt r�wnowagi. - Dlaczego? jakiej r�wnowagi? - W bibliotece du�o �miecia, tu same per�y. Pan swoje �ycie wyr�wna� idealn� lini�. Szanowa�em pana. teraz pana uwielbiam za to, �e pan przepa�� ludzkiego szale�stwa zasypa�, nie! zala� z�otym szale�stwem s�o�ca... Pan Niesiecki nic d�ugo nie m�wi�. Patrzy� na lokaja ciemnym wzrokiem cz�owieka, kt�ry ze zdumienia nie mo�e my�le�. Zenobi pie�ci� spojrzeniem szaf�. Po drugiej chwili pan Niesiecki rzek�: - Zenobi a� tak kocha wino? - Nie wierz� kobietom, �piewam fa�szywie, wino kocham. - Wi�c Zenobi b�dzie je krad�? - Kra��? Brzydkie s�owo. Dlaczego je pan powiedzia�? W�a�nie pan? Niech pan... - Przepraszam, serdecznie przepraszam... Ja nie my�la�em, �eby Zenobi... Pan Niesiecki powsta�. - W�a�ciwie, prosz� mi powiedzie� natychmiast: kim pan jest? Zenobi pokiwa� g�ow� na jaki� smutny temat. - Czyta� pan Dantego? - zapyta�. - Dantego? Pewnie, kiedy�... - Kim jestem? Dusza Capocchia rzek�a piekielnie: "Wiesz, �e mnie w �wiecie s�ynn� ma�p� zwali"... Niech to panu wystarczy, cho� Capocchio by� �ajdak, a ja nie... - To wszystko? - Wszystko... - I pan chce by� lokajem? - B�d� nim. Ju� jestem. Ale niech mi pan m�wi, jak wprz�dy: Zenobi! Kiedy mnie pan nazywa panem w obliczu tej szafy, m�g�bym my�le�, �e czyni pan to umy�lnie, aby owego "pana" a swojego go�cia uraczy� winem. - Nadzwyczajne! - C� jest nadzwyczajnego dla polskiej go�cinno�ci? Ale niech si� pan nie �pieszy, przecie� si� jeszcze nie rozstajemy. O wino mo�e pan by� spokojny, zreszt� szafa jest zamkni�ta na klucz, czy tak? - Naturalnie! - A szafy z ksi��kami nie s� zamkni�te na klucz? - Nie! - Jeste�my w Polsce, s�usznie. Porz�dek rzeczy racjonalnie zachowany. - Zenobi! - rzek� pan Niesiecki twardo, z jak�� nag�� rezygnacj�. - S�u�� panu... - Prosz�, niech Zenobi we�mie... - Co to jest, prosz� pana? - To jest klucz do szafy... do tej szafy... Lokaj patrzy� to na pana Niesieckiego, to na klucz. Na twarzy dr�a� mu u�miech triumfalnie z�o�liwy, w oczach migota�a z�ocista pustota �obuza. Po�o�y� sobie r�k� na sercu i rzek� z figlarn� dostojno�ci�: - Nie w�d� mnie na pokuszenie, ojc�w moich wielki Bo�e! - Prosz�, niech Zenobi we�mie; Zenobi b�dzie zawiadowc� win, ma�ym piwnicznym, ze wzgl�du na rozmiar szafy. - Nie, panie - rzek� Zenobi - dzi�kuj�. Najs�absze wino jest silniejsze od najsilniejszego cz�owieka. Niech mi pan jednak pozwoli wyrazi� m�j nies�ychany podziw. Pan jest bohaterem, godnym hymnu. Chce pan da� szalonemu miecz, to jest klucz do r�ki. O, Bo�e! Niech pan spojrzy na mnie, czy nie zblad�em. Och, panie! czy wino nie jest najdoskonalszym wynalazkiem Boga, zanim mu chemia nie zacz�a robi� obrzydliwej konkurencji? By�y cudy z winem, bo do�� �atwo zrobi� cud, kiedy na niego patrz� podchmielone �ydy. Ale to, co si� sta�o tu w tej chwili, jest to cud z �aski wina, w jego obliczu, za jego spraw�. To jest boska moc wina, kt�re z cz�owieka robi bohatera. - Ale� Zenobi! Zenobi!... Pan Niesiecki by� wyra�nie za�enowany. - Panie! tu idzie o wino! - Wi�c prosz�, oto klucz... Zenobi mo�e czasem skorzysta�... - Dzi�kuj� z ca�ego serca, dzi�kuj�... Powinno si� panu wmurowa� tablic� w Bordeaux, w Cognacu i w Reims - jednak klucza nie wezm�. Cz�owiek, kt�ry pije sam, jest lichym cz�owiekiem... - Wi�c b�dziemy pili razem! - rzek� z determinacj� pan Niesiecki. - Wystarczy? - Wina nie wystarczy. Satysfakcji wystarczy a� nadto. Jest pan... W tej chwili zadzwoni� umieszczony w tym samym pokoju telefon. Pan Niesiecki uczyni� ruch, jakby chcia� pod��y� do telefonu, lecz zatrzyma� si�. Przecie� ma lokaja. Jest przecie Zenobi. Niech zacznie "prac�". - Niech Zenobi p�jdzie do aparatu. Je�li m�wi m�czyzna, nie ma mnie, je�li kobieta, Zenobi odda mi s�uchawk�... Lokaj po�pieszy� ku aparatowi. - Tak... pana Niesieckiego... lokaj... niestety, nie ma... nie wiadomo... wyszed� dawno... nie, nie powiedzia�... ach, bardzo zabij�... wieczorami? Nie wiem. Nie wiem, sk�d mog� to wiedzie�... Czy z kobietami? Ale�, prosz� pani, nieprawdopodobne... Niesiecki szepn��: - To m�wi kobieta! Lokaj dawa� mu znak, aby si� wstrzyma� i nie odbiera� s�uchawki. - Nie... nie, nie... tak! dobrze! powiem z pewno�ci�... moje uszanowanie! - Co to znaczy, czemu Zenobi k�ama�? To by�a kobieta... - Tak, w istocie. - Przecie� powiedzia�em najwyra�niej, �e je�li dama... - Tote� to nie by�a dama! - A kto? - Licho wie, kobieta, ale nie dama. Pan nie zastrzeg� wyra�nie, czy ma by� kobieta, czy dama. A to nie by�a "dama" - Zenobi oszala�! - Niezbyt jeszcze gruntownie. Musia�em jednak zrobi� tak, jak ja zrobi�em, bo me mog�em pozwoli�, aby nam mi�� rozmow� przerywa� swoj� wizyt� kto�, kto nie jest godny panskiego towarzystwa. Ta kobieta chcia�a tu przyj��, a ja pana przed tym ustrzeg�em. - Ale kto Zenobiego o to prosi�? Kto pozwoli�? - Moje sumienie. Czy pan wie, co i jak m�wi�a ta kobieta? Pyta�a, gdzie pan bywa wieczorami i czy pan sp�dza noce z kobietami? Jest to obrzydliwy rys charakteru taka nami�tna i brutalna ciekawo��. Wytworna kobieta me jest agentem �ledczym. Ale to nic. Plugaw� tre�� mo�e uratowa� pi�kna i wytworna suknia. A czy pan wie, jak m�wi�a ta kobieta? To nic, �e nerwowo i arogancko, bo rozmawia�a z lokajem. Niech jej B�g przebaczy i usunie z niej piegi, bo je pewnie ma. Ale ta kobieta m�wi�a: "wieczoramy" i czy pan jest z "kobietamy". Czy jeste�my towarzystwem ludzi wytwornych i u�ywaj�cych prawid�owych form wymowy, czy jeste�my towarzystwem od magla, gdzie sobie str� rozmawia z "praczkamy"? Ta dama pochodzi albo z ulicy Bagno, albo urodzi�a si� troch� dalej. Przyzna pan, �e nie mog�em nara�a� panskiego dobrego smaku i atmosfery tego wytwornego mieszkania na spotkanie z polerowanym barbarzy�stwem. Ta kobieta od a do igrek, uwa�a pan, nie do zet, lecz do igrek, pachnie szwaczk� albo w�dlimami�. Jak panu mo�e to robi� przyjemno��, jak pan si� mo�e tak nie�adnie demokratyzowa�? Cz�owiek, kt�ry ma takie maniery, takie wino i takiego lokaja! Ach, jestem niepocieszony... Pan Niesiecki odwr�ci� twarz, bo by� tak�e niepocieszony. - Ale� m�j Zenobi - przecie� si� zdarza... Nie same ksi�niczki chodz� po �wiecie... Nie mam o to w�a�ciwie pretensji, �e Zenobi nie spe�ni� polecenia, ale b�d� prosi� na przysz�o��, aby zechcia� spe�nia� je dos�ownie. Mog� si� z Zenobim jako tako podzieli� winem, ale kobiety zostawmy w spokoju. Jest to m�j dzia� osobisty. W te sprawy niech si� Zenobi �askawie nie wtr�ca... No, JU� dobrze, dobrze... Prosz� me zaczyna� dyskusji i p�j�� do swojego pokoju. Za godzin� wychodz�, wi�c niech mi Zenobi przygotuje ciemne ubranie. Jest gdzie� w tej szafie. - Teatr? - Tak. Teatr. Po co te pytania? - Tak sobie, z podziwu, ze cz�owiek taki, jak pan, chodzi jeszcze do teatru. Czy za ma�o g�upich zdarze� doko�a, ze idzie pan na poszukiwanie jeszcze g�upszych wymy�lonych? Dlaczego pan sobie wykre�la jeden wiecz�r z �ycia, dlatego �e w jakiej� fikcyjnej rodzinie zdarza�a si� fikcyjna awantura i to v. z�ym gu�cie Co to pana mo�e obchodzi�, ze kto� uwi�d� dziewczyn� i me chce si� z m� o�eni�, bo jest m�dry i me chce mie� takie) �ony. kt�ra da�a si� uwie��? Postaci sceniczne niech si� martwi� mi�dzy sob� i na sw�j rachunek: co pana lub mnie mog� obchodzi� ich plotki i wzajemne oszustwa? - A jednak Zenobi by� klakierem! - z triumfem i z�o�liwie rzek� pan Niesiecki. - Tak, by�em klakierem i wpada�em w istn� furi�, kiedy cynik autor stworzy� kretyna, a �ajdak aktor go przedstawia� To jest boski widok, widok kr�gu oszuka�czych interes�w. Oklaskami podnieca�em tysi�c innych kretyn�w na widowni. ab) wielbili �ajdactwo, kr�tactwo, b�aze�stwo albo fa�sz sentymentu. Poezja ju� umar�a To tylko zosta�o. By�y te� wypadki, kiedy oklaskiwa�em aktora zawsze, takiego mianowicie, co kpi� w �ywe oczy z widza i z siebie. Na to jest potrzebny dowcip. Dowcip za�, jako sens �ycia, wart jest oklasku. Ale takich autor�w jest ma�o. wola�em wi�c zosta� lokajem. ni� bywa� w teatrze. Teatr sypie si� w gruzy, jak stary dom. kt�rego dusza umar�a; opuszczony przecieka fa�szywymi �zami albo w nim straszy jaki� truposz. kt�ry bredzi, albo �mieje si� "ironicznie" puszczyk. Truposze s� to indywidua ma�o zabawne, a puszczyk jest to ptak g�upi i przykry. Wi�c po c� za swoje pieni�dze... - Do��! Niech Zenobi nie przygotowuje ubrania. Nie id� do teatru... - Widz�, �e pan nie jest jeszcze zupe�nie stracony... Cieszy mnie to bardzo, prosz� pana. - Ale wyjd�! - To s� resztki oporu niepodleg�ego ducha. Doskonale. Czy mam czeka� na pana? S�dz�c po do�� mizernym panskim wygl�dzie, noce sp�dza pan w domu do�� rzadko... Wi�c chyba nie czeka�? - Nie. Prosz� mi przy ��ku przygotowa�... - Wino?... - Niech b�dzie wino, jakiekolwiek. Klucz zostawiam w zamku szafy. Poza tym papierosy i zapa�ki. - Ksi��ka mo�e? - Ksi��ka le�y na nocnym stoliku i prosz� jej nie rusza�. Jest to moja najmilsza ksi��ka. - Wolno wiedzie�?... - Co? Jaka ksi��ka? Poezje, kochany Zenobi, poezje... "Purpurowy poemat" Biedronia. - Aaa! - C� tak dziwnego? Mo�e to Zenobi czyta�, a mo�e i zna tego, co to napisa�? - Jestem - odrzek� Zenobi - za biedny na to, �eby czyta� poezje, tego za�, co to napisa�, widzia�em u pani Ostoi. - O! U pani Ostoi? - Poeta i aktorka dwa bratanki, a �e, jak panu wiadomo, mia�em stosunki z teatrem... - M�j Zenobi! Czy ten poeta i pani Ostoja... Zenobi rozumie? - Rozumiem, ale pan by� tak �askaw i zaleci� dyskrecj� we wszystkich sprawach, tycz�cych kobiet. - Ale� to nie o mnie idzie! - Tak, panie, ale wy�om, zrobiony w charakterze cz�owieka, poci�ga za sob� najgorsze skutki. Pan Niesiecki spojrza� z podziwem na lokaja. - Dzi�kuj� za lekcj�, m�j Zenobi. Ju� o nic nie pytam. To mi jednak mo�e Zenobi powiedzie�, jak wygl�da pan Biedro�. Uwielbiam tego cz�owieka, a nie zdarzy�o mi si� nigdy go spotka�. - Nie widzia� pan nawet jego fotografii? - Nawet fotografii. - No, to pan ma szcz�cie i on ma szcz�cie. M�g�by si� pan rozczarowa�. Jest to cz�owiek, kt�ry podobno raz w �yciu mia� czysty ko�nierzyk. - Nie mo�e by�! - Ale i to mo�e by� poetyck� legend�. Mo�e go nigdy nie mia�. Jego krawat nigdy nie wie, co czyni i z kt�rej strony ma wyle�� spod ko�nierzyka. Jego buty bocz� si� na siebie, jak dwaj poeci. - Ale twarz, twarz? - Cz�owiek pijany lub lekki furiat mo�e w przyst�pie dobrego humoru nazwa� to twarz�. Cz�owiek przyzwoity nie chodzi�by z tak� twarz� po �wiecie. Pana Biedronia, gdyby wpad� mi�dzy ludo�erc�w, nie zjad�by najbardziej zg�odnia�y, je�liby spojrza� na t� twarz. - Co te� Zenobi wygaduje! Podobno Biedro� ma zwariowane szcz�cie u kobiet. - Nigdzie nie jest powiedziane, prosz� pana, �e kobieta nie mo�e zakocha� si� w ma�pie. By�y przyk�ady... - Wi�c si� kochaj� w jego s�awie... - W jego s�awie? Kobieta kocha� si� potrafi w pi�knych krawatach, doskonale wyprasowanych spodniach, w pi�knych manierach, w rozdziale w�os�w na g�upim �bie, w m�drym albo g�upim u�miechu, czasem w duszy ludzkiej, nigdy w s�awie. Chce mie� s�awnego cz�owieka dlatego, �e jest taka moda, �e go inne chc� mie�, �e go trzeba mie�. Ale kobieta s�awy nie rozumie. S�awa j� dra�ni, bo mo�e by� silniejsza od niej i pi�kniejsza od niej. Owczym p�dem idzie w orszaku za s�awnym cz�owiekiem, na jedn� jednak kropelk� mi�o�ci i mi�osnego uwielbienia przypada ocean histerii. Kobieta nie wie, dlaczego kto� jest s�awny, ona wie. �e jest s�awny. Je�li idzie o s�awnego poet�, kobieta mo�e go uwielbia�, nie przeczytawszy albo nie zrozumiawszy ani jednego jego wiersza. Raz do bardzo s�awnego poety w Zakopanem przysz�y dwie panie, aby mu z�o�y� ho�d. niezmiernie wspania�y ho�d. po czym prosi�y wzruszonego poet� o jak�kolwiek jego ksi��k�, bo jeszcze �adnej nie czyta�y, do czego przyzna�y si� uczciwie. Niesiecki s�ucha� z coraz wi�kszym zdumieniem. Mia� ju� czas przywykn�� do tego, �e B�g mu zes�a� jakie� dziwowisko ludzkie, najmilszego cudaka, kt�ry chce by� jego lokajem. Dot�d m�wi� on filuternie, lekko i s�czy� ka�de s�owo z u�miechu: w tej chwili jednak m�wi� jakby z gorycz�. Nie by� to wi�c wygadany, zbankrutowany inteligent, wypolerowany obie�y�wiat. lecz cz�owiek, kt�ry co� my�la� i co� czu�. Z tym wra�eniem wyszed�, rozmy�laj�c, kim jest ten mi�y ch�opiec, kt�ry w kilku zdaniach wypowiedzianych ostrzeg� go, �e zna �ycie i widzia� je z bliska. Zapowiedzia� str�owej Walentowej, �e w mieszkaniu jest nowy lokaj, �e ma�o b�dzie robi� i �e trzeba, aby Walentowa sprz�ta�a sypialni� i czy�ci�a buty. Walentowa wylaz�a z pyskiem, co jednak zosta�o przerwane nowym kontraktem spo�ecznym i podniesieniem zas�ug. Pan Niesiecki u�miechn�� si�, pomy�lawszy, �e nadzwyczajnych interes�w na tym nowym lokaju me zrobi. Tak go jednak polubi�, jak dobry i wytworny cz�owiek mo�e polubi� podobnego, a kiedy sobie przypomnia� spraw� o wino, g�o�no si� roze�mia�. Przez chwil� przysz�o mu na my�l, �e mi�y ten cz�owiek mo�e by� doskona�ym opryszkiem i �e po powrocie do domu zastanie go�e �ciany i puste szafy. My�l ta jednak wyda�a mu si� �mieszna. Gdyby tak by�o. lokaj udawa�by pokornego lokaja, a nie wystawia� si� na podejrzenia. Poszed� jednak do teatru, gdzie gra�a Ostoja. Umiera�a zaraz w pierwszym akcie z powodu jakiego� gwa�townego wypadku, wi�c nied�ugo czeka�. Mi�e pud�o chcia�o mu pa�� w obj�cia, ale si� cofn��, bo by�a zbyt krwawo umalowana. - Przyszed�em podzi�kowa� pani za lokaja - rzek�. - Podoba si� panu? - Nadzwyczajnie, doprawdy, �e nadzwyczajnie, ale - kto to jest? - Lokaj, kim ma by�? Lokaj August. - August? nie Zenobi? - To on si� nazywa Zenobi? Pewnie! pewnie! Zapomnia�am. Prawda, jaki mi�y ch�opak?! - Mi�y i inteligentny. Jednak sk�d on to wszystko wie? - Sk�d? Bo�e drogi! Ach, on si� wychowywa� ze swoim mlecznym bratem, jakim� hrabi�tkiem. C� w tym dziwnego, �e tyle umie? - ��e. papuga... - pomy�la� Niesiecki. Postanowi� wreszcie da� pok�j domys�om i ciekawo�ci. - A niech sobie b�dzie, kim chce. Przygarn��em jakiego� pomylonego w �yciu biedaka, niech�e sobie udaje lokaja - my�la� Niesiecki - nic mi to nie szkodzi, �e wypije kropl� wina, a jest zabawny. P�n� noc� wraca� jednak do domu z ciekawo�ci�. Co robi ten dziwny lokaj? Je�li �pi, nie b�dzie go budzi�, po co biednych ludzi budzi� po nocy? Wszed� wi�c richo do mieszkania. Na stoliku nocnym zasta� wino, papierosy, zapa�ki i ksi��k�. U�miechn�� si�. Na palcach podszed� ku pokoikowi Zenobiego; drzwi tego pokoiku zaopatrzone by�y w matowe szyby, z kt�rych la�o si� mleczne �wiat�o. Godzina by�a p�na, lokaj nie spa�. - Zenobi! - rzek� cicho pan Niesiecki, uchylaj�c drzwi - czemu Zenobi nie �pi? - Ze szcz�cia - odrzek� z �rodka Zenobi - cz�owiek szcz�liwy spa� nie mo�e z nadmiaru wzruszenia. - Z jakiego znowu szcz�cia? - Panie, ja mieszkam, czy pan to rozumie? Ja mieszkam. Jestem u siebie! Przepraszam pana, �e nie �piewam z rado�ci, ale nie wypada, bo kamienica ca�a ju� �pi. - Niech�e i Zenobi �pi. Dzi�kuj� za wino i ksi��k�. - Wino jest wy�szej klasy! - No, ju� dobrze, dobrze... Dobranoc! - Niech pana anieli zanios� do ��ka! I oto tak si� rozpocz�� i w tym rytmie trwa� �ywot pana Niesieckiego i jego mi�ego lokaja. By�y to jasne chwile tego domu: rozmowy, dyskusje, rozprawy perli�y si�, pan Niesiecki bowiem odczuwa� �yw� przyjemno�� w rozmowie z tym �miesznym m�odzie�cem i wcale rzadko wychodzi� z domu. Stanowczo cz�ciej, szczeg�lnie wieczorami, wychodzi� lokaj. W dzie� wychodzi� czasem na dyskretne ��danie pana Niesieckiego; kiedy Zenobi powk�ada� kwiaty do kryszta��w, przyni�s� ciastek, przygotowa� serwis do herbaty i artystycznie rozrzuci� pyszne, wzorzyste poduszki na niskiej szerokiej otomanie, wtedy, nie wiedz�c niby o co idzie, u�miecha� si� na po�egnanie do Niesieckiego, m�wi�c: - Pan pewnie b�dzie rozmy�la�. Doskonale, ale niech pan szanuje si�y, pan rozmy�la zbyt cz�sto. Dw�ch najwi�kszych przyjaci� nie mog�o �y� w zgodzie milszej i bardziej serdecznej; ci dwaj ludzie stanowczo si� pokochali. Nie mieli dla siebie tajemnic, pr�cz tej, �e Niesiecki nie wiedzia�, kim w�a�ciwie jest Zenobi i intrygowa�o go czasem to, �e Zenobi zamyka wieczorem drzwi swego pokoiku na klucz i nie odpowiada na dzwonek, ani na pukania. Nigdy jednak o to nie zapyta�. Niebo tego domu zachmurzy�o si� na chwil�, kiedy si� jasne sta�o, �e pani Walentowa, kobieta dorodna, zamaszysta i zawiesista, kt�ra by piersiami mog�a zas�oni� Warszaw�, a pyskiem przyprawia� co lichsze i bardziej chwiejne domy o runi�cie, najwyra�niej zakocha�a si� w mi�ym Zenobim, albowiem mi�y Zenobi, spotykaj�c si� z ni� co rana, wygadywa� jej tak niestworzone rzeczy, �e dziwne by by�o, gdyby ta zacna kobieta nie zwariowa�a od dw�ch miesi�cy. Pan Niesiecki, stale pods�uchuj�cy, p�aka�. Zenobi t�umaczy� pani Walentowej, �e w Afryce jest kr�lowa jak dwie krople do niej podobna, i �e na jednej wyspie rodzi dziecko raz �ona, raz m��, bo tak sprawiedliwie by� powinno, �e w Ameryce ludzie chodz� g�ow� na d�; m�czy�ni dlatego, �eby z oszcz�dno�ci szelek nie nosi�, a kobiety dlatego, �eby nie by�o �adnego szachrajstwa, kt�re si� u nas pokazuje dopiero po �lubie. �e za� pani Walentowa nie lubi�a aktorek, po kt�rych u pana Niesieckiego zawsze by�o wiele sprz�tania, a w nocy trzeba by�o chodzi� dla nich po doro�ki, wi�c j� Zenobi podburza� rafinowanym sposobem. - My tu harujemy, pani Walentowa, �e pani i mnie sk�ra z�azi z r�k, krzy�a ju� nie czuj�, a taka lafirynda to co? Na z�otym ��ku ca�y dzie� le�y, cukierki �re i rozmawia z papug�. Lekkie �ycie. Pani Walentowa, odurzona, oszo�omiona, pijana od bzdurstw, po�askotana w krzywd� swoj�, zdumiona by�a m�dro�ci� tego cz�owieka, kt�ry sam o sobie m�wi�, �e jest synem jednego ksi�cia, ale kiedy by� ma�y, to go wyrzucili na �nieg i na mr�z, bo nie by� podobny do ojca, i jeszcze go nabili po g�owie, bo bardzo p�aka�, ale jaki� pies si� nad nim zlitowa�, chwyci� powijaki w pysk i odni�s� do Dzieci�tka Jezus. Rykn�a w tym miejscu pani Walentowa p�aczem nad niedol� dzieciny i m�dro�ci� psa. I z ca�ej duszy, w kt�rej si� mog�o zmie�ci� uczucie wielko�ci dwudziestu czterech kamienic, pokocha�a Zenobiego, z czego on rad korzysta� w tym sensie, �e jej raczy� pozwala�, aby mu pra�a bielizn� i chodzi�a po papierosy i z listami. Zenobi mia� �wi�te �ycie. Wprawdzie gdyby jaki �wi�ty pr�bowa� tak �y�, zosta�by zrzucony z nieba na dostojn� twarz; Zenobi jednak nie by� �wi�ty, tylko korzysta� z rajskich szcz�liwo�ci. Jawnym jednak�e zaczyna�o si� stawa�, �e lokaj Zenobi rozpi� swego pana. Pan Niesiecki nie pi� nigdy wiele, od czasu za� pobytu w jego domu Zenobiego pi� bardzo. Zenobi tak cudownie m�wi� o winie, tak je wyz�aca� s�owem, je�li wino by�o bia�e i tak je syci� krwi�, je�li pod r�k� by�o czerwone, �e dusza ludzka musia�a zadr�e� od tych s��w i pragn��. Pe�na do niedawna szafa by�a bliska ruiny. Poza tym uczciwego cz�owieka nauczy� Zenobi �ajdactwa, wyt�umaczywszy panu Niesieckiemu, �e nie nale�y marnowa� wina, kt�re jest rozkosz� bog�w, i dawa� go kobietom. Nie by�o jeszcze na �wiecie kobiety, kt�ra si� zna na winie. Jest to przywilejem ludzi wznios�ych i wspania�ych umys�em. Wobec tego - twierdzi� Zenobi - trzeba mi�ym paniom dawa� do picia byle co. Pan Niesiecki protestowa�, lecz uczyni� pr�b�: damie, co pi�a zawsze wyborne czerwone, da� tani� malag�. Dama by�a tak wyra�nie uszcz�liwiona, �e a� milo, my�l�c, �e j� pan Niesiecki chce od�wi�tnie uczci�. Odt�d ju� nie marnowano wina dla dam, ale go marnowano tym wi�cej dla ludzi wznios�ego ducha. Nie by�o takiej pory, w kt�rej by tych dw�ch przyjaci�: lokaj i jego pan nie czu�o pragnienia. Zawsze jednak zach�ca� Zenobi, wynajduj�c powody tak nieodparte, jak to, �e by� czwartek lub pi�tek, a �e we Francji jest nowy gabinet, �e mi�so zdro�a�o, �e kto� wpad� pod tramwaj, �e pada deszcz, �e jest pogoda, �e umar� kto� nieznajomy, ale w m�odym jeszcze wieku. Wi�c czasem wieczorem pan Niesiecki siada� w fotelu, przed nim sta�a butelka, a w odleg�o�ci, szacunkiem nakazanej, siada� Zenobi na dywanie i przed nim te� sta�a butelka. I albo Zenobi bredzi�, albo pan Niesiecki bra� cudowny tom Biedronia i po raz pi��dziesi�ty czyta� "Purpurowy poemat". S�owo, nawet w cichym czytaniu bi�o jak grzmot, i wiersz hucza�, jak daleka burza. Purpurowo si� czyni�o w pokoju; purpurowo w duszach. Gra�a muzyka, a rymy wpada�y sobie w obj�cia, jak kochankowie, co si� nie widzieli dawno, wi�c si� spletli w u�cisku i ca�uj� si� d�wi�kiem i barw�. Pan Niesiecki chwyta� oddech i si�ga� po kieliszek. - Cudowne, Zenobi! Nieprawda? Zenobi milcza� w cieniu. Spojrza� pan Niesiecki i zatrzyma� w drodze w�druj�cy ku ustom cieniutki kieliszek, rubinem wina l�ni�cy, jak nape�nione krwi� serce: Zenobi opar� g�ow� na r�kach, a kiedy nagle zawo�any podni�s� j�, pan Niesiecki ujrza� w jego zawsze jasnych i u�miechni�tych oczach... co u diab�a?... wilgo�. Albo jeden i drugi by� pijany. Pan Niesiecki zdumia� si� i nie czyta� ju� tych wierszy g�o�no. Pomy�la� tylko tej nocy, jakim niezmiernym cudem jest poezja. I jeszcze bardziej pokocha� swego dziwnego lokaja. Ci�ko mu si� by�o z nim rozsta�, kiedy z maj�tku, kt�ry pan Niesiecki pracowicie i z beznami�tn� cierpliwo�ci� zamienia� na wino, obrazy i kwiaty, napisali mu, �e musi przyjecha�, bo co� si� tam sta�o, to czy owo. - Mo�e jakie ciel� umar�o! - rzek� zmartwiony Zenobi. - Niech Zenobi jedzie ze mn�. Zenobi zblad�. - Panie! A je�eli nam ka�� wozi� naw�z albo doi� krowy? Do mnie nie mog� mie� pretensji, ale do pana b�d� mieli i to s�usznie. Niech pan tam nie jedzie! - Jednak musz�! - m�wi� ze smutkiem pan Niesiecki. - Ot� to jest �ycie. K�opoty, k�opoty i praca. G�owa mi p�ka... - Prosz� pana... - C� tam, m�j Zenobi? - Ja niedawno t�umaczy�em Walentowej, �e sobie u pana zarobi�em r�ce po �okcie, a baba uwierzy�a. Mo�e jej i to powiedzie�, �e panu od trosk p�ka g�owa, niech si� krokodyl ulituje i nad panem. My obaj jeste�my strasznie biedni i godni po�a�owania. - Niech Zenobi nie �artuje! - Ja p�acz�, prosz� pana, ale niech pan pozwoli, �e b�d� p�aka� tutaj, a pan niech jedzie sam. Wie� to jest straszliwy wynalazek Pana Boga. Pomijaj�c to, �e na wsi w zupie zawsze s� muchy, bo m�dra natura w ten spos�b t�pi ich nadmiar, rozpacz� wsi jest to, �e spo�ywa si� tam mleko we wszystkich postaciach. Zreszt� na wsi zawsze pada deszcz, jak mi to opowiadali starzy ludzie. Na dobitek wczoraj mi si� �ni�o, �e mnie �aciasta krowa wzi�a za rogi i podrzuca�a w g�r� dla zabawy przez ca�� noc. - To whisky. - Mo�e by�. Whisky robi si� z owsa, a od owsa niedaleko do krowy, krowa bowiem, wedle wszelkich racjonalnych przypuszcze�, karmi si� owsem. Nie karmi si�? Tym gorzej dla krowy. Nie panie! Niech pan pozwoli zosta�. B�d� si� za pana modli� rano i wieczorem, aby si� tam nic z�ego panu nie sta�o, aby panu si� ocieli�y szcz�liwie panskie krowy i aby pan szcz�liwie powr�ci� na ojczyzny �ono. Gdyby pan nie powr�ci� w przeci�gu tygodnia, po�piesz� z pomoc� i zarz�dz� ekspedycj� karn�. Walentowa da chyba rad� kilku setkom �agodnych kmiotk�w. Pan Niesiecki pojecha� sam i d�ugo go nie by�o. Zenobi pisywa� do niego oryginalne i weso�e raporty, kt�re by�y jedyn� pociech� z�amanego troskami pana Niesieckiego. Zdawa� sobie spraw� z ilo�ci wypitego wina, zdumiewaj�co uczciwie. Zenobi bowiem m�g� ze�ga� weso�o w ka�dym wypadku, wino jednak by�a to �wi�ta rzecz, z kt�r� si� nie �artuje i o kt�rej nie m�wi si� na wiatr. Wtajemniczony mimo woli w mi�osne historie swego pana, donosi� mu szczeg�owo o wszystkich telefonicznych rozmowach i pe�nych zawodu wizytach i o tym, �e pozwoli� sobie na zmian� aba�uru u lampy w "gabinecie przyj��" na bardziej wzorzysty i bardziej ciemny, zauwa�y� bowiem, �e takie o�wietlenie b�dzie z korzy�ci� dla twarzy aktorskich stale jaskrawo pomalowanych i dla twarzy "wielkich dam", w�r�d kt�rych widzia� mocno ju� zje�cza�e. Najdonio�lejszy jednak by� list z wiadomo�ci�, kt�ra pana Niesieckiego nape�ni�a rzewliwym zmartwieniem. "...Pani Nelly - pisa� - wedle moich �cis�ych i sprawdzonych wiadomo�ci, okaza�a si� niegodna tak wznios�ego jak pan cz�owieka, co wyra�one w stylu sielskim, bardziej teraz panu zrozumia�ym, pu�ci�a drogiego mi bardzo pana w tr�b�. Gdybym m�g� w ni� tchn�� moje do pana przywi�zanie i moj� bezgraniczn� dla pana wierno��, umar�by pan w jej s�odkich obj�ciach w wieku lat stu sze�ciu, naturalnie, �e tylko od nadmiaru poca�unk�w. Nikt jednak dot�d nie poj�� kobiety z tego prostego powodu, �e nie by�o co pojmowa�. Nikt nie wie, dlaczego papuga przelatuje z drzewa na drzewo. Najprawdopodobniej dlatego, �e jej si� tak podoba�o. Podoba�o si� tedy pani Nelly zmieni� ga���. Nape�ni�o mnie to cich� rozpacz�, bo wiem, �e j� pan lubi�. Gorsze jest to, i� post�pek ten pi�knej kobiety nape�ni� mnie niepokojem, �e m�g�bym straci� wiar� w mi�o�� i przywi�zanie kobiety. Wiar� t� piel�gnowa�em w sobie od dzieci�stwa i nagle drgn�a ona we mnie, jak dr�y dom podczas trz�sienia ziemi. I gdyby nie Walentowa, wierna mi do ostatniego tchnienia, a niech pan pami�ta, �e kiedy ona odda ostatnie tchnienie, to wydziera� b�dzie ta tr�ba powietrzna drzewa z korzeniami, gdyby nie jej mi�o�� pe�na s�odyczy, przeci��bym sobie �y�y, by umrze� razem ze �mierci� wiernej mi�o�ci. B�g mi zes�a� tego anio�a, abym zachowa� wiar�. - Ale pan jest po stokro� biedny. Pani Nelly nie wytrzyma�a pr�by oddalenia, st�d wniosek, �e w razie wyjazdu nale�y oddawa� kochank� na przechowanie, jak futro na zim�. Niech pan jednak znajdzie dla niej lito�� w sercu m�drym i w pogodnej swej duszy. Wiem, �e jej pan nie zabije, bo jest pan wspania�y i boi si� pan krymina�u, ale niech jej pan przebaczy. Uwi�d� j� cz�owiek n�dzny, niewart tego, by si� pan na nim m�ci�, figura mama, cz�owiek z�y i przewrotny, kt�ry j� usidli� bogactwem i pod�ym szychem brylant�w... Gardz� nim!..." Pan Niesiecki by� przez trzy godziny bardzo zmartwiony tym niebywa�ym nieszcz�ciem. Pani Nelly by�a to mi�a dziewoja, ale niech j� tam. Na ten temat wyrazi� pan Niesiecki jedynie przelotne niezadowolenie, irytowa�o go tylko to, �e mu zba�amuci� kochank� zapewne kt�ry� z przyjaci�. Zenobi pisze o bogactwie i brylantach. Kt�re� to bydl� jest takie bogate? Nagle jednak uderzy� si� d�oni� w czo�o. Sk�d o tym wszystkim mo�e wiedzie� Zenobi? Wiedzia� co� nieco� o Nelly, ale nie wie nic szczeg�owego, w �adnym razie nie m�g� wiedzie�, z kim go ona zdradzi�a? - On wszystko wie - pomy�la� - diabe� nie cz�owiek. Diabe� oczekiwa� go z rozradowan� twarz�; wzruszony by�, jak zwyczajne ludzkie przyjemne bydl�. Zda� mu szybko spraw� ze zdarze� �ywota, skrupulatnie jak buchalter wyliczy� wydatki (zysk�w nie by�o �adnych), wzruszonym szeptem raportowa� o stanie piwnicy. Dwie rzeczy zdumia�y pana Niesieckiego, to przede wszystkim, �e Zenobi w czasie jego nieobecno�ci - nie pil prawie, co dowodzi�o wysokiej miary taktu, i to, ze w�r�d rachunk�w figurowa�y niepospolite pozycje z dopiskiem: kwiaty. Nie chcia� pyta�, czekaj�c, a� mu Zenobi sam to wyja�ni i p�aci� taktem za takt. co jednak me wy��cza�o niemego zdumienia. By� ju� wiecz�r, kiedy pan Niesiecki powr�ci�, usiad� w g��bokim fotelu pod wysok� lamp�, Zenobi za� oparty opodal o biurko, w pozycji do�� niedba�ej, przez co zamanife