8454
Szczegóły |
Tytuł |
8454 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8454 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8454 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8454 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kornel Makuszy�ski
Historia, kt�ra zdarzy si� jutro
Nie ma nic bardziej fa�szywego na tym �wiecie pozor�w i blichtru, ni�li tytu�
ksi��ki, wiersza,
powie�ci i noweli. Dot�d za istot� najfa�szywsz� uchodzi� nies�usznie jezuita, a
s�usznie - kobieta.
Jednak�e nawet u�miech kobiety tak nie k�amie, jak potrafi ze�ga� tytu�.
Zapowiada takie napisane
bydl� nies�ychane historie, a tymczasem w �rodku jest sieczka: zapowiada
niezmierne rozkosze,
zasi� schwytany na haczyk tytu�u g�upi jak ryba czytelnik, w po�owie ksi��ki
uderza g�ow� o
�cian�, bezprzytomnie sam sobie czyni�c krzywd�, je�li za� zachowa� resztki
przytomno�ci, wtedy
rozbija talerze albo bije �on�. A jak czasem kobieta ma tylko pi�kny kapelusz, a
cala reszta jest
pokrak�, maj�c� zamaszyste piersi i krzywe nogi, tak te� czasem jedyn� ozdob�
utworu pisanego
jest tytu�. Czasem i cz�owiek ma tytu�, herbowy oczywi�cie. I wtedy jest znowu
tak jak z ksi��k�:
pi�kny tytu�, a w �rodku sieczka.
Ulegam, rzecz prosta, temu samemu poci�gowi do grubego oszustwa, kt�re siedzi w
ka�dym
cz�owieku, w pisz�cym za� szczeg�lnie. S� to psie figle dziedziczno�ci. C�
znaczy na przyk�ad ten
tytu�, kt�ry grubymi literami zosta� wymalowany na poprzedniej karcie?
- "Historia, kt�ra zdarzy si� jutro..."
Sk�d mo�e kto wiedzie�, co si� zdarzy jutro?
Pomijaj�c jednak�e spraw� proroczych zdolno�ci, kt�r� dot�d wykazywa�y jedynie
biblijne �ydy,
godna ubolewania w tym tytule jest jego napuszono��. Zamiast jednego jakiego�
s�owa, dw�ch
s��w najwy�ej, zaraz ca�e zdanie. "Historia" - co za historia? Co si� ma
"zdarzy�"? Dlaczego
"jutro"? Aj, aj! jaka g��bia... Czy jutro b�dzie rewolucja, czy trz�sienie
ziemi? Nic podobnego.
Autor, nie maj�c nic lepszego do roboty, opowiada jakie� malutkie zdarzenie, nie
wi�ksze w swym
znaczeniu ni� b�l z�ba, wywr�cenie si� doro�ki pod tramwaj, zgubienie parasola
lub utrata
dziewictwa. Bzdurstwo i tyle, a zaraz tyle pompy w tytule.
Oto s� skutki z�ych na�og�w.
Autor wie o tym, wstydzi si� tego i jest niepocieszony; i gdyby uwa�a�
czytelnika za co� innego, ni�
za b�cwa�a, kt�ry r�wnie� nie ma wiele do roboty i dlatego czyta, ch�tnie by go
przeprosi�, ale nie
chce.
Jakkolwiek si� tedy historia ta nazywa, to o niej jest pewne, �e jest to
historia przera�liwie smutna.
Male, drobne zdarzenie, a jednak pe�ne sm�tku i melancholii. Tylko cz�owiek,
tkni�ty na rozumie i
maj�cy rodzinn� sk�onno�� do rozmi�kczenia m�zgu, nie wzruszy si� t� spraw�,
lecz przeciwnie,
b�dzie si� tym bawi�, �e kto� ma wielkie zmartwienie.
Ponura ta sprawa odby�a si� tak:
l W Warszawie przy ulicy Wiejskiej, dlatego tak nazwanej, �e i znajduje si� tam
najbardziej wiejska
instytucja. Sejm - mieszka� i na podstawie ochrony lokator�w zapewne do dzi�
mieszka, mimo
przykrego i krzykliwego s�siedztwa, bardzo wytworny pan Niesiecki. Podaj�
nazwisko oczywi�cie
zmy�lone: przez brzmienie jego, identyczne z nazwiskiem autora herbarza,
chcia�em mu jedynie
nada� polor szlachecki i zebra� w nim. jak w soczewce, wszystkie promienie
szlachetno�ci. Jest to
poniek�d nazwisko skondensowane.
Uczyni�em to rozmy�lnie, pan Niesiecki bowiem ��czy� w sobie niepospolite cnoty,
pi�kno duszy,
zacno�� serca, szeroko�� umys�u i prawo�� charakteru. Wida� z tego, �e nie by�
ani pos�em, ani
dyplomat�, ani kupcem, ani wydawc�. Nie zajmowa� si� niczym; mia� du�o
pieni�dzy,
odziedziczonych - rzecz prosta - s� bowiem ludzie szcz�liwi, co mieli g�upich
ojc�w, kt�rzy nie
trwonili pieni�dzy sami, lecz przez potomstwo. Wobec tego pan Niesiecki bardzo
czci� swoich
ojc�w i dziadk�w, a szczeg�lnie dwie ciotki, kt�re Pan B�g natchn�� zacn� my�l�,
aby maj�tku nie
zapisywa�y na ko�ci�, tylko bratankowi.
Za to kupi� pan Niesiecki �liczne meble, pi�kne obrazy i jeszcze pi�kniejsze
ksi��ki, kt�re czasem
czyta�, kiedy si� bardzo zm�czy� pr�nowaniem. Ksi��ki te jednak, szczeg�lnie z
pi�knymi
obrazkami, mia�y na sobie �lady cz�stego z nimi obcowania; by�y to dowody, jak
bardzo nadobne
baletnice, mi�e �piewaczki z ch�ru lub kasjerki z kinematografu maj� rozwini�ty
poci�g do ksi��ki i
ciekawo�� ogl�dania sztych�w. Wiele si� tych �licznych istot wykszta�ci�o u pana
Niesieckiego.
Trzeba pami�ta� przy tym, �e istoty te, jak ma�e dzieci, musz� wszystkiego
dotkn��, wszystko
zawsze wzi�� w r�k�.
Nie wynika z tego, �e w przemi�ym mieszkaniu przy ulicy Wiejskiej" nie bywa�y
wielkie i
szlachetne damy. Owszem, owszem. Wielkie damy jednak�e nie s� ciekawe ksi��ek, a
je�li tam
bywa�y, to rozmawia�y tylko nadobnie i g��boko o duszy, o �yciu i o �mierci.
Wszystko w tym mieszkaniu, doskonale i roztropnie urz�dzonym, przystosowane by�o
do bujno�ci i
kolorowo�ci �ycia, kt�re si� tam wiod�o. Do�wiadczenie pana Niesieckiego, kt�ry
z �ez i szarzyzny
�ywota wycisn�� potrafi� nieprzerwany u�miech, umia�o niezwykle przenikliwie
odgadn��
wszystko, co si� mog�o zdarzy� w �ywocie u�miechni�tym. I tak na przyk�ad: jak w
aptece znajduj�
si� najr�norodniejsze medykamenty, przewidziane na wszystkie dolegliwo�ci i
choroby, tak w
mieszkaniu pana Niesieckiego by�y wszelakie medykamenty, pobudzaj�ce, koj�ce i
umilaj�ce. Pan
Niesiecki tak zna� na wylot dusz� kobiec�, �e wiedzia� doskonale, co kt�ra dusza
lubi pi�. Pod tym
wzgl�dem by� psychologiem niezr�wnanym, kt�ry wiedzia�, �e wielka dama pije
burgunda, zna
bowiem nieoszacowane w�a�ciwo�ci tego boskiego napoju; aktorki dramatyczne tylko
koniak,
baletnice wszystko, byle "s�odkie", ch�rzystki zawsze szampana, bo to i musuje,
i ci�gle si� o tym
�piewa w operze ("Niech wino szumi z�ote, w kryszta�ach szumi wraz!") i w
operetce ("Ach
szampan morzem p�ynie, przy s�odkiej mej dziewczynie"), kasjerki z kinematografu
pij� nami�tnie
likiery, panienki bez bli�ej okre�lonego zaj�cia zwyczajn� czyst�, bywa�y tak�e
dziwol�gi, jak
panienka, kt�ra pi�a tylko lemoniad�, i jedna specjalistka, fenomen, rafinowanie
wykwintna, co
pija�a tylko koniak z roztartym ��tkiem, takie jakie� specjalne paskudztwo I
tak� przewidzia� pa.
Niesiecki.
Tak sobie �y� i miewa� tylko ma�e zmartwienia, albowiem zmartwienia wielkie maj�
tylko ludzie
pracuj�cy. Zmartwieniem jego by�a pozna wiosna, chmurne niebo, widok brzydkiej
twarzy, plama
na koronkowym obrusie, st�uczony baccarat, same takie okropno�ci By� to mi�y,
kochany i nieg�upi
ba�wan, z najlepszym zreszt� sercem.
Ostatnim, wyj�tkowo wielkim jego zmartwieniem, by�a brzydka l krzykliwa sprawa z
lokajem
Poczciwy do pewnego stopnia darmozjad, kt�ry nic nie robi�, bo i pan mc nie
robi�, robi� jeszcze
mniej, ni� m�g�, gdy� do "czarnej" roboty przychodzi�a pani �ona pana str�a,
pan lokaj za�
"dogl�da�" pana Niesieckiego, nosi� listy, kupowa� kwiaty i bilety do teatru,
pi� wino, pali� cygara,
krad� bielizn� By� to jednym s�owem lokaj sumienny, jak zawsze by�o, me per�a,
ale l nie �winia.
Z takim to lokajem nadzwyczajnym pan Niesiecki musia� si� rozsta� Niewdzi�czne
bowiem to
indywiduum, dotychczas jako tako, lecz skromnie u�o�one, zjawi�o si� jednego
dnia przed swoim
cygarodawc� l przystroi�o lokajsk� g�b� w u�miech Pan Niesiecki spojrza� i by�
bliski furii, on,
najspokoJniejszy wmodawca, jakiego kiedykolwiek zna�a lokajska dusza pan lokaj
sprawi� sobie na
samym przedzie cztery z�ote plomby - dwie u g�ry, dwie u do�u i teraz b�yszcza�
tym z�otem
natr�tnie, krzykliwie, �ajdacko. To nowy czas �mia� si� tym z�otem w twarz
pogodnej filozofii pana
Niesieckiego.
Pan lokaj (i jego cztery z�ote plomby) zosta� wylany na lokajsk� fizjognomi�.
Pan Niesiecki cierpia�.
Mog�a mu ostatecznie wystarczy� pani strozowa, gdyby sz�o tylko o domowe
porz�dki, kawalerski
stan jednak�e mi�ego pana Niesieckiego przywyk� do lokaj skich karesow, ma�pich
min, g�upich
rozpraw o pogodzie i do uwag o niewiastach, przybytek ten odwiedzaj�cych Pan
Niesiecki wobec
tego szuka� lokaja na prawo i lewo Mo�na by�o wybiera� w�r�d wielkiej ilo�ci
ho�oty, lecz raz lokaj
upatrzony by� za wielkim panem dla pana Niesieckiego, raz pan Niesiecki by� za
ma�ym panem dla
pana lokaja Wobec tego pan Niesiecki sam otwiera� drzwi pi�knym paniom, kt�re
dzwoni� krotko i
nerwowo, w takt podryguj�cego ze strachu i ze wzruszenia serca, i mi�ym
przyjacio�om,
dzwoni�cym z rado�ci, ze id� napi� si� za darmo wina i wypali� jedno, a ukra��
drugie cygaro -
najmniej siedem razy, czasem za� uderzaj�cym w drzwi ko�cem buta.
Zm�czy�o to wreszcie mi�ego szlachcica do tego stopnia, �e prosi� znajome damy o
wynalezienie
przyjemnego, dyskretnego lokaja, me doda� z wrodzonego mu taktu, ze znajome damy
powinny to
uczyni� we w�asnym interesie.
Tote� by� przyjemnie zdziwiony, kiedy bladolica i szerokobiodra artystka
dramatyczna pani Rena
Ostoja (po cywilnemu Michalina Kapu�niak), dziewica zreszt� pierwszej klasy
(idzie o maniery, me
o dziewictwo), kobieta dowcipna, co si� zdarza nawet kobietom, przyjaci�ka
poet�w i malarzy, a
tak�e i ludzi bogatych, wielka przyjaci�ka pana Niesieckiego, zatelefonowa�a mu
weso�o, ze ju�
jutro b�dzie mia�a lokaja.
- A dobry? - pyta� Niesiecki.
- Takiego jeszcze nie by�o! - odrzek�a pani Rena.
- Wola�bym nie tak� nadzwyczajno��.
- Ale� panie, to jest cudowny lokaj! Musi go pan przyj��... Dla pana idealny...
inteligentny, bardzo
wykszta�cony...
- Wykszta�cony? A mnie taki po co?
- Przecie� pan chcia� takiego, co to troch� jest lokaj, troch� marsza�ek dworu,
a troch� przyjaciel...
Tak, czy nie?
- Tak, ale...
- A to, �e wykszta�cony, to przypadek... Zdarza si�... Mo�e to syn jakiej
hrabiny...
- Zdarza si�! - rzek� z przekonaniem pan Niesiecki.
- Ot� w�a�nie... Troch� to jest orygina�, ale to tym ciekawsze... W ka�dym
razie niech go pan
przyjmie serdecznie i nie tak bardzo, jak zwyk�ego lokaja... Ja go strasznie
lubi�...
- Oj!
- Panie Niesiecki! Sta� mnie jeszcze nawet na pana...
- Ju�, ju�! Dobrze! U�ciskam go; niech przychodzi.
Niepodobna w to uwierzy�, ale tego dziwnego lokaja oczekiwa� pan Niesiecki z
niepokojem.
"Wykszta�cony" - "orygina�" - po diab�a mu taki lokaj? I do tego protegowany
przez aktork�...
Obejrza� pokoik, w kt�rym "orygina�" mia� zamieszka� i ujrza�, �e nie jest wcale
mi�y, lecz
zapuszczony. Opr�cz kilku sprz�t�w by�a tam jeszcze wyci�ta z jakiego� pisma
"Leda z �ab�dziem"
i premiowany derbista angielski. Poza tym puste butelki za piecem, butelki -
wdowy po
doskona�ych markach. Dawny lokaj by� znawc�. Butelki te pan Niesiecki wynosi�
w�asnor�cznie,
nie chc�c w "oryginale" budzi� u�pionych nami�tno�ci.
Nazajutrz sam mu otworzy�.
W drzwiach stan�� z mi�ym u�miechem na przemi�ej g�bie cz�owiek m�ody, do��
licho odziany, z
w�osami w mocnym nie�adzie. Spojrza� na pana Niesieckiego z ciekawo�ci� wcale
figlarn� i bardzo
jako� serdecznie. Pan Niesiecki mimo woli si� u�miechn��.
M�ody cz�owiek wydoby� z kieszeni list, kt�ry wion�� perfumami i poda�
Niesieckiemu.
- Czy mam zaszczyt z panem Niesieckim?
- Tak. Pan ma list do mnie?
- Tak, od Ostoi.
- Mo�e przypadkiem od pani Ostoi?
- Ach, przepraszam najuprzejmiej, od "pani" Ostoi.
- Naprawd�, dziwny lokaj - pomy�la� Niesiecki i pocz�� czyta� list, w kt�rym
pani Ostoja jeszcze
raz go zaklina�a ka�d� liter� i dziesi�cioma wykrzyknikami, aby "serdecznie"
przyj�� "orygina�a".
Obejrza� raz jeszcze kandydata, kt�remu z twarzy nie schodzi� rozbawiony
u�miech.
- Mi�y �obuz! - pomy�la� weso�o, po czym twarz u�o�ywszy "urz�dowo", rozpocz��
indagacj�,
siedz�c w fotelu.
M�ody cz�owiek sta� przed nim "niedbale", je�li tak sta� mo�na. �mieszna rzecz,
ale t� niedba��
min� przyjemny ten lokaj onie�miela� pana Niesieckiego, kt�ry nie wiedzia�, jak
w�a�ciwie do
takiego zagada�. "Pan" to by�o za wiele, "wy" za ma�o, "ty" stanowczo
niemo�liwe. Niesiecki
przeto kr�ci�.
- Jak�e� tam, wi�c chcemy przyj�� posad�?...
- Z bo�� pomoc�... - odrzek� lokaj z u�miechem.
- Nie�atwa s�u�ba...
- Dlatego te� powiedzia�em, �e z "bo�� pomoc�"...
- Wolno wiedzie� jakie imi�?
- Imi�? Ach, prawda... Kr�lowie i lokaje nie nosz� nazwiska...
- Co takiego?
- Powiadam, �e historia dziwnie czasem rozdziela przywileje...
Pan Niesiecki otwiera� oczy coraz szerzej.
- Zwariowany lokaj i zwariowana baba, kt�ra go przys�a�a - pomy�la�, lecz
rozbawiony.
Patrzy� teraz i on z u�miechem na tego dziwnego lokaja, wci�� u�miechni�tego
jakim� czaruj�cym
u�miechem. Niemal mu by�o przykro, �e go nie prosi, aby zaj�� miejsce na drugim
fotelu.
- Z nazwiskiem to sprawa przy meldowaniu u rz�dcy domu... Dokument jaki� przecie
jest?...
- Cz�owiek bez dokumentu jest lich� imitacj� cz�owieka... - odrzek� lokaj.
- A wi�c imi�?
- Zenobi...
- Jakie� niezwyk�e imi�!
- Imi� moje jest kaprysem mego ojca.
- A ojciec kto?
- M�j ojciec by� kaprysem mojej matki.
- Dawno pan... to jest... dawno si� jest lokajem?
- Z przekonania nigdy!
- A� praktyki?
- Od dzi�...
- Oj, to niedobrze... Pani Ostoja nic mi o tym nie m�wi�a... By�bym nie
trudzi�... Jak�e� mo�na by�
lokajem bez praktyki?...
- Ministrowie te� nie praktykuj�. Wprawdzie tu idzie o rzeczy wa�niejsze, ale
por�wnanie nie jest
zbyt �mia�e.
Pan Niesiecki g�o�no si� za�mia�.
- Zreszt� - m�wi� lokaj - cz�owiek tak subtelny jak pan, powinien zaufa�
instynktowi kobiety, a pani
Ostoi najgorszy jej wr�g nie zarzuci braku kobieco�ci...
- Dobrze, dobrze... Sk�d Zenobiego... Zenobi - wszak tak?... sk�d go zna pani
Ostoja?
- Igraszka spotkania, kaprys przypadku, dziwactwo losu. Poza tym kocham
nami�tnie teatr i by�em
klakierem. Pan za� chyba wie dobrze, �e pani Ostoi bardzo potrzeba klaki... Tak
trudno dzi� o
oklaski...
- Umie pan czyta� i pisa�?
- Przede wszystkim dzi�kuj� panu za "pana", cho� tak si� do lokaja nie powinno
m�wi�. Bardzo
dzi�kuj�, ale niech pan ju� wali dalej z tym Zenobim, bo imi� jest d�wi�czne,
mnie za� przypomina
moj� godno��...
- Sm�tna godno��...
- Jaki pan, taki kram i taki lokaj. My�l�, �e b�d� wobec tego lokajem
doskona�ym...
- Dzi�kuj�, Zenobi..,
- Ale� prosz�. Jestem szczery. Ale o co pan pyta�?
- O umiej�tno�� czytania i pisania...
- Ach, prawda. Ot� czytam wiele, pisz� ma�o...
- Wi�c �le, ko�lawo, czy jak?
- �le? Nie wiem. Co do tego s�dy s� sprzeczne.
- Kt� to os�dza�, w jakim celu?
- G�upie mato�y i bez celu.
- Nie rozumiem!
- I ja te� niewiele. Kto zrozumie tego, kt�ry sam nie rozumie?
- Pan jest, przyznam si� ze zdumieniem, cz�owiekiem dziwnym... Niech�e mi Zenobi
powie
szczerze. Ale bardzo o to prosz�, �eby szczerze. Zenobi nie jest cz�owiekiem
byle jakim; du�o wie,
m�wi zr�cznie. Dlaczego Zenobi chce by� lokajem?
Mi�y Zenobi na chwil� spowa�nia�; na twarzy u�miech mu zgas� i weso�e jego jasne
oczy r�wnie�
zgas�y na chwil�.
- Dlaczego lokajem? Nie z przyjemno�ci, niech mi pan wierzy. Ale od chwili,
kiedy pana pozna�em,
my�l�, �e z przyje- mno�ci� b�d� m�g� nim by�.
Zenobi zn�w si� u�miechn�� i m�wi� weso�o:
- Ka�dy wykr�t m�g�by pana oszuka�. Pan ma dobr� twarz i wida�, �e nie jest pan
z�o�liwy. B�d�
lokajem, niech to panu wystarczy. A jak si� to robi, to pan mi pewno powie...
- Ja?!
- S�dz�, �e b�dzie pan a� tak dobry. Logicznie zreszt� rozumuj�c, pan zawsze
wi�cej potrzebuje
lokaja, ni� lokaj pana. Lokaj zawsze wi�cej umie, ni� jego pan. Ze mn� jest
pierwszy na �wiecie
wypadek, �e jest przeciwnie.
- W istocie!
- Panowie s� zwykle igraszk� w r�ku swoich lokaj�w. Jest to zemsta spo�ecznej
nier�wno�ci.
Dlatego ka�dy lokaj jest cichym wrogiem swego pana.
- I Zenobi by�by moim wrogiem?
Zenobi u�miechn�� si� dowcipnie.
- Cz�owiek jest zawsze wrogiem drugiego cz�owieka, dlatego �e ten drugi jest
lepszy, m�drzejszy
lub szlachetniejszy. Mimo ca�ego mojego szacunku dla pana, nie chcia�bym siebie
poni�y�. By�bym
w takim razie od razu doskona�ym lokajem, ale nawet za t� cen� nie chc� tego.
Pan Niesiecki nie m�g� si� zirytowa�. Chcia�, ale nie m�g�; do�� trudno bowiem
utrzyma� dobre
maniery ducha, wspania�ego, szlachetnego ducha, kt�ry si� w og�le manifestuje
tylko przez dobre,
dyscyplinowane maniery, kiedy lokaj mu m�wi niemal impertynencje i w przyzwoitej
zreszt�
formie, kt�ry si� k�ania przy r�wnoczesnym nast�pieniu na odcisk, r�wna swoj�
lokajsk� dusz� z
jego dusz�, pansk� Pierwszy odruch, to jest wzi�cie pyskatego m�odzie�ca za
ko�nierz i wyrzucenie
go przez tylne wej�cie na kuchenne schody, by�by w zupe�no�ci usprawiedliwiony
Pan Niesiecki
jednak�e weso�o my�l t� odsuwa�, jak si� odsuwa r�k� kogo� niemi�ego.
Przy spotkaniu dw�ch nieznajomych ludzi jedno mgnienie oka, jeden u�amek chwili
ustala ich
wzajemny stosunek. Pan Niesiecki ju� lubi� tego lokaja Pozwala� mu wi�c gada�, a
ten gada� z
widoczn� przyjemno�ci�.
Pan Niesiecki czu�, ze jest to jaka� niejasna sprawa Gdyby nie polecenie pani
Ostoi, ba�by si� tego
cz�owieka, kt�ry m�wi tak jak on, my�li lepiej ni� on Przypuszcza�, ze jakie�
zygzaki losu, jaka�
igraszka zdarze�, kaza�y temu inteligentnemu, mi�emu i jasno patrz�cemu ch�opcu
szuka� pracy
Wybra� najgorsz�, bo wcale plugaw� prac� lokajsk�, pewnie jednak uczyni� to,
s�dz�c o �atwo�ci tej
pracy z pozor�w i nie zdaj�c sobie sprawy z haniebne) umzono�ci takiej pracy, co
jej odbiera
godno��, powag� i s�odycz.
- Biedny ch�opiec! - pomy�la� dobry pan Niesiecki. Nie chcia� go o mc pyta�, by�
cz�owiekiem
pe�nym taktu, gentlemanem Wi�c nagle spowa�niawszy, rzek� Zenobiemu.
- Przyjm� Zenobiego.
- Dzi�kuj� panu.
- Niech Zenobi wie, ze nie b�dzie lokajem. Co� jednak trzeba robi�, ale zwalniam
Zenobiego od
pos�ug �ci�le osobistych. To za�atwia� b�dzie Walentowa.
- Nie wiem, kto jest ta dama, ale cze�� jej.
- Niech�e Zenobi nie przerywa.
- Kiedy si� tak mi�o rozmawia!
- Zenobi b�dzie dba� o porz�dek w mieszkaniu, szczeg�lnie w bibliotece, pilnowa�
gazet, list�w,
rachunk�w Trzeba pami�ta�, z�by by�y kwiaty, za�atwia� rozmowy telefoniczne
wedle polecenia,
notowa� telefony, kiedy mnie nie b�dzie, jednym s�owem, drobne i do�� nie
przykre robi� rzeczy.
- Z najwi�ksz� ch�ci�.
- Przede wszystkim by� dyskretnym.
- Z trudno�ci�, ale wytrwam.
- Zenobi dostanie pokoik, pensj� i utrzymanie. Do��?
- Za wiele Ale czy wolno prosi�?
- O c� to?
- Czy mog� bra� ksi��ki z biblioteki7
- Ale naturalnie, ja ich nie tykam. Przejd�my, niech Zenobi zobaczy ksi��ki.
Przeszli do ma�ego gabmeciku obok, gdzie by�o w pi�knych szafach do�� wiele
pi�knie
oprawionych tom�w Zenobi przebieg� oczyma po ich z�oconych grzbietach.
- Zenobi i na tym si� zna? No i c�?
- Du�o �miecia! - odrzek� lokaj z przekonaniem.
Pan Niesiecki zarumieni� si� z irytacji na samego siebie.
- No! no! - rzek� z wyrzutem - tak od razu Zenobi to wie, od jednego
spojrzenia!?
- Ja patrzy�em kr�tko, ale te tytu�y tak g�o�no krzycz�, �e trudno nie us�ysze�.
Pan Niesiecki by� przera�ony. Ten oryginalny lokaj zaczyna� go jednak trwo�y�,
postanowi�
rozmawia� z mm o tym tylko, co mog�o tyczy� s�u�by, o niczym wi�cej. Wracaj�c z
biblioteki, aby
pokaza� Zenobiemu jego pokoik, po drodze wskaza� mu kredens, sypialni�, szafy z
ubraniem, bro�
my�liwsk�, wreszcie stan�� przed szaf� odrutowan�, tak ze przez siatk� drutu
wida� by�o niezwykle
przyjemne wn�trze.
Spojrza� na lokaja przenikliwie i rzek� z naciskiem.
- W tej szafie jest wino!
Zenobi bardzo spowa�nia� i na g�bie zrobi� si� niemal dostojny.
- Jest to szafa pi�knej z�udy! - szepn�� z powag�
- Szafa ze zwyk�ym winem, bardzo zreszt� doborowym. Niech mi Zenobi spojrzy w
oczy!
- Patrz� i widz� panski srogi wzrok.
- A teraz niech Zenobi powie prawd�...
- Kt� k�amie w obliczu wina?!
- Czy Zenobi pije?
- Nami�tnie, jak furiat!
Pan Nasiecki opad� na najbli�szy fotel ci�ko, jak cz�owiek za�amany: tak siada
rezygnacja, tak
siada cz�owiek zrujnowany, dowiedziawszy si�, �e ciotka wyzdrowia�a, tak pada
minister,
dowiedziawszy si� o g�osowaniu w parlamencie, tak pada zdradzony m��, tak pada
Dante w pie�ni
pi�tej, wiersz sto czterdziesty drugi "Piek�a", tak pada drzewo, uderzone
piorunem, tak pada polski
dramat na premierze, tak pada kobieta, aby upa��.
Zenobi spojrza� na niego z wyrafinowan� sympati�.
- Panie! - rzek� ze s�odycz� - wra�enie, jakie na panu zrobi�o moje uczciwe
wyznanie, ka�e mi pana
mi�owa�. Ach, jak pan kocha wino! Pana w tej chwili nie to zmartwi�o, �e panu
spad� z nieba
doskonale pracowity wsp�lnik, bro� Bo�e! Pan jest podobno zbyt bogaty, aby si�
nie podzieli�
kropl� wina cho�by z lokajem. Nie! Pana powali�a na fotel zazdro��, nag�a
zazdro�� o kochank�, o
najcudowniejsz� kochank� �wiata, o s�oneczn� butelk� wina. Pan j� kocha
nami�tnie, wtem
przyszed� kto�, kto powiada uczciwie: I ja j� kocham, tak jak pan, nawet
bardziej jeszcze. Panie! ja
kocham wino. Je�li mnie pan teraz nie wyrzuci za drzwi, to jest pan cz�owiekiem
wielkiego ducha.
A je�li mnie pan wyrzuci, b�d� lecia� ze schod�w, krzycz�c wielkim g�osem:
Chwa�a cz�owiekowi,
kt�ry kocha wino! Panie, co jest za t� zagrod� z drutu?
Pan Niesiecki spojrza� na niego b��dnie i m�wi� g�osem s�abym:
- Mouton Rotschild doskona�ego roku... Romanee Conti... Pap� Clement... Ch�teau
Leoville
wyborne...
- Cze��! cze��! - szepn�� lokaj z upojeniem.
- Jest whisky - black and white, jest koniak Grande Reserve...
- Chwa�a! chwa�a!
- Jest Martell i Prunier, i Meykow. Jest...
- Do��! niech pan nie ko�czy... Tego nie mo�na poj�� od razu... Tego zwyk�a
dusza ludzka nie
wytrzyma... Niech pan nie ko�czy, bo co panu z tego przyjdzie, �e biedny, m�ody
i pe�en nadziei
cz�owiek nagle zwariuje? Niech pan ma lito�� nad cz�owiekiem, kt�ry pana
uwielbia za cudowny
instynkt r�wnowagi.
- Dlaczego? jakiej r�wnowagi?
- W bibliotece du�o �miecia, tu same per�y. Pan swoje �ycie wyr�wna� idealn�
lini�. Szanowa�em
pana. teraz pana uwielbiam za to, �e pan przepa�� ludzkiego szale�stwa zasypa�,
nie! zala� z�otym
szale�stwem s�o�ca...
Pan Niesiecki nic d�ugo nie m�wi�. Patrzy� na lokaja ciemnym wzrokiem cz�owieka,
kt�ry ze
zdumienia nie mo�e my�le�. Zenobi pie�ci� spojrzeniem szaf�.
Po drugiej chwili pan Niesiecki rzek�:
- Zenobi a� tak kocha wino?
- Nie wierz� kobietom, �piewam fa�szywie, wino kocham.
- Wi�c Zenobi b�dzie je krad�?
- Kra��? Brzydkie s�owo. Dlaczego je pan powiedzia�? W�a�nie pan? Niech pan...
- Przepraszam, serdecznie przepraszam... Ja nie my�la�em, �eby Zenobi...
Pan Niesiecki powsta�.
- W�a�ciwie, prosz� mi powiedzie� natychmiast: kim pan jest?
Zenobi pokiwa� g�ow� na jaki� smutny temat.
- Czyta� pan Dantego? - zapyta�.
- Dantego? Pewnie, kiedy�...
- Kim jestem? Dusza Capocchia rzek�a piekielnie: "Wiesz, �e mnie w �wiecie
s�ynn� ma�p�
zwali"... Niech to panu wystarczy, cho� Capocchio by� �ajdak, a ja nie...
- To wszystko?
- Wszystko...
- I pan chce by� lokajem?
- B�d� nim. Ju� jestem. Ale niech mi pan m�wi, jak wprz�dy: Zenobi! Kiedy mnie
pan nazywa
panem w obliczu tej szafy, m�g�bym my�le�, �e czyni pan to umy�lnie, aby owego
"pana" a
swojego go�cia uraczy� winem.
- Nadzwyczajne!
- C� jest nadzwyczajnego dla polskiej go�cinno�ci? Ale niech si� pan nie
�pieszy, przecie� si�
jeszcze nie rozstajemy. O wino mo�e pan by� spokojny, zreszt� szafa jest
zamkni�ta na klucz, czy
tak?
- Naturalnie!
- A szafy z ksi��kami nie s� zamkni�te na klucz?
- Nie!
- Jeste�my w Polsce, s�usznie. Porz�dek rzeczy racjonalnie zachowany.
- Zenobi! - rzek� pan Niesiecki twardo, z jak�� nag�� rezygnacj�.
- S�u�� panu...
- Prosz�, niech Zenobi we�mie...
- Co to jest, prosz� pana?
- To jest klucz do szafy... do tej szafy...
Lokaj patrzy� to na pana Niesieckiego, to na klucz. Na twarzy dr�a� mu u�miech
triumfalnie
z�o�liwy, w oczach migota�a z�ocista pustota �obuza. Po�o�y� sobie r�k� na sercu
i rzek� z figlarn�
dostojno�ci�:
- Nie w�d� mnie na pokuszenie, ojc�w moich wielki Bo�e!
- Prosz�, niech Zenobi we�mie; Zenobi b�dzie zawiadowc� win, ma�ym piwnicznym,
ze wzgl�du
na rozmiar szafy.
- Nie, panie - rzek� Zenobi - dzi�kuj�. Najs�absze wino jest silniejsze od
najsilniejszego cz�owieka.
Niech mi pan jednak pozwoli wyrazi� m�j nies�ychany podziw. Pan jest bohaterem,
godnym
hymnu. Chce pan da� szalonemu miecz, to jest klucz do r�ki. O, Bo�e! Niech pan
spojrzy na mnie,
czy nie zblad�em. Och, panie! czy wino nie jest najdoskonalszym wynalazkiem
Boga, zanim mu
chemia nie zacz�a robi� obrzydliwej konkurencji? By�y cudy z winem, bo do��
�atwo zrobi� cud,
kiedy na niego patrz� podchmielone �ydy. Ale to, co si� sta�o tu w tej chwili,
jest to cud z �aski
wina, w jego obliczu, za jego spraw�. To jest boska moc wina, kt�re z cz�owieka
robi bohatera.
- Ale� Zenobi! Zenobi!...
Pan Niesiecki by� wyra�nie za�enowany.
- Panie! tu idzie o wino!
- Wi�c prosz�, oto klucz... Zenobi mo�e czasem skorzysta�...
- Dzi�kuj� z ca�ego serca, dzi�kuj�... Powinno si� panu wmurowa� tablic� w
Bordeaux, w Cognacu
i w Reims - jednak klucza nie wezm�. Cz�owiek, kt�ry pije sam, jest lichym
cz�owiekiem...
- Wi�c b�dziemy pili razem! - rzek� z determinacj� pan Niesiecki. - Wystarczy?
- Wina nie wystarczy. Satysfakcji wystarczy a� nadto. Jest pan...
W tej chwili zadzwoni� umieszczony w tym samym pokoju telefon. Pan Niesiecki
uczyni� ruch,
jakby chcia� pod��y� do telefonu, lecz zatrzyma� si�. Przecie� ma lokaja. Jest
przecie Zenobi. Niech
zacznie "prac�".
- Niech Zenobi p�jdzie do aparatu. Je�li m�wi m�czyzna, nie ma mnie, je�li
kobieta, Zenobi odda
mi s�uchawk�...
Lokaj po�pieszy� ku aparatowi.
- Tak... pana Niesieckiego... lokaj... niestety, nie ma... nie wiadomo...
wyszed� dawno... nie, nie
powiedzia�... ach, bardzo zabij�... wieczorami? Nie wiem. Nie wiem, sk�d mog� to
wiedzie�... Czy
z kobietami? Ale�, prosz� pani, nieprawdopodobne...
Niesiecki szepn��:
- To m�wi kobieta!
Lokaj dawa� mu znak, aby si� wstrzyma� i nie odbiera� s�uchawki.
- Nie... nie, nie... tak! dobrze! powiem z pewno�ci�... moje uszanowanie!
- Co to znaczy, czemu Zenobi k�ama�? To by�a kobieta...
- Tak, w istocie.
- Przecie� powiedzia�em najwyra�niej, �e je�li dama...
- Tote� to nie by�a dama!
- A kto?
- Licho wie, kobieta, ale nie dama. Pan nie zastrzeg� wyra�nie, czy ma by�
kobieta, czy dama. A to
nie by�a "dama"
- Zenobi oszala�!
- Niezbyt jeszcze gruntownie. Musia�em jednak zrobi� tak, jak ja zrobi�em, bo me
mog�em
pozwoli�, aby nam mi�� rozmow� przerywa� swoj� wizyt� kto�, kto nie jest godny
panskiego
towarzystwa. Ta kobieta chcia�a tu przyj��, a ja pana przed tym ustrzeg�em.
- Ale kto Zenobiego o to prosi�? Kto pozwoli�?
- Moje sumienie. Czy pan wie, co i jak m�wi�a ta kobieta? Pyta�a, gdzie pan bywa
wieczorami i czy
pan sp�dza noce z kobietami? Jest to obrzydliwy rys charakteru taka nami�tna i
brutalna ciekawo��.
Wytworna kobieta me jest agentem �ledczym. Ale to nic. Plugaw� tre�� mo�e
uratowa� pi�kna i
wytworna suknia. A czy pan wie, jak m�wi�a ta kobieta? To nic, �e nerwowo i
arogancko, bo
rozmawia�a z lokajem. Niech jej B�g przebaczy i usunie z niej piegi, bo je
pewnie ma. Ale ta
kobieta m�wi�a: "wieczoramy" i czy pan jest z "kobietamy". Czy jeste�my
towarzystwem ludzi
wytwornych i u�ywaj�cych prawid�owych form wymowy, czy jeste�my towarzystwem od
magla,
gdzie sobie str� rozmawia z "praczkamy"? Ta dama pochodzi albo z ulicy Bagno,
albo urodzi�a si�
troch� dalej. Przyzna pan, �e nie mog�em nara�a� panskiego dobrego smaku i
atmosfery tego
wytwornego mieszkania na spotkanie z polerowanym barbarzy�stwem. Ta kobieta od a
do igrek,
uwa�a pan, nie do zet, lecz do igrek, pachnie szwaczk� albo w�dlimami�. Jak panu
mo�e to robi�
przyjemno��, jak pan si� mo�e tak nie�adnie demokratyzowa�? Cz�owiek, kt�ry ma
takie maniery,
takie wino i takiego lokaja! Ach, jestem niepocieszony...
Pan Niesiecki odwr�ci� twarz, bo by� tak�e niepocieszony.
- Ale� m�j Zenobi - przecie� si� zdarza... Nie same ksi�niczki chodz� po
�wiecie... Nie mam o to
w�a�ciwie pretensji, �e Zenobi nie spe�ni� polecenia, ale b�d� prosi� na
przysz�o��, aby zechcia�
spe�nia� je dos�ownie. Mog� si� z Zenobim jako tako podzieli� winem, ale kobiety
zostawmy w
spokoju. Jest to m�j dzia� osobisty. W te sprawy niech si� Zenobi �askawie nie
wtr�ca... No, JU�
dobrze, dobrze... Prosz� me zaczyna� dyskusji i p�j�� do swojego pokoju. Za
godzin� wychodz�,
wi�c niech mi Zenobi przygotuje ciemne ubranie. Jest gdzie� w tej szafie.
- Teatr?
- Tak. Teatr. Po co te pytania?
- Tak sobie, z podziwu, ze cz�owiek taki, jak pan, chodzi jeszcze do teatru. Czy
za ma�o g�upich
zdarze� doko�a, ze idzie pan na poszukiwanie jeszcze g�upszych wymy�lonych?
Dlaczego pan sobie
wykre�la jeden wiecz�r z �ycia, dlatego �e w jakiej� fikcyjnej rodzinie zdarza�a
si� fikcyjna
awantura i to v. z�ym gu�cie Co to pana mo�e obchodzi�, ze kto� uwi�d�
dziewczyn� i me chce si� z
m� o�eni�, bo jest m�dry i me chce mie� takie) �ony. kt�ra da�a si� uwie��?
Postaci sceniczne niech
si� martwi� mi�dzy sob� i na sw�j rachunek: co pana lub mnie mog� obchodzi� ich
plotki i
wzajemne oszustwa?
- A jednak Zenobi by� klakierem! - z triumfem i z�o�liwie rzek� pan Niesiecki.
- Tak, by�em klakierem i wpada�em w istn� furi�, kiedy cynik autor stworzy�
kretyna, a �ajdak aktor
go przedstawia� To jest boski widok, widok kr�gu oszuka�czych interes�w.
Oklaskami
podnieca�em tysi�c innych kretyn�w na widowni. ab) wielbili �ajdactwo,
kr�tactwo, b�aze�stwo
albo fa�sz sentymentu. Poezja ju� umar�a To tylko zosta�o. By�y te� wypadki,
kiedy oklaskiwa�em
aktora zawsze, takiego mianowicie, co kpi� w �ywe oczy z widza i z siebie. Na to
jest potrzebny
dowcip. Dowcip za�, jako sens �ycia, wart jest oklasku.
Ale takich autor�w jest ma�o. wola�em wi�c zosta� lokajem. ni� bywa� w teatrze.
Teatr sypie si� w
gruzy, jak stary dom. kt�rego dusza umar�a; opuszczony przecieka fa�szywymi
�zami albo w nim
straszy jaki� truposz. kt�ry bredzi, albo �mieje si� "ironicznie" puszczyk.
Truposze s� to indywidua
ma�o zabawne, a puszczyk jest to ptak g�upi i przykry. Wi�c po c� za swoje
pieni�dze...
- Do��! Niech Zenobi nie przygotowuje ubrania. Nie id� do teatru...
- Widz�, �e pan nie jest jeszcze zupe�nie stracony... Cieszy mnie to bardzo,
prosz� pana.
- Ale wyjd�!
- To s� resztki oporu niepodleg�ego ducha. Doskonale. Czy mam czeka� na pana?
S�dz�c po do��
mizernym panskim wygl�dzie, noce sp�dza pan w domu do�� rzadko... Wi�c chyba nie
czeka�?
- Nie. Prosz� mi przy ��ku przygotowa�...
- Wino?...
- Niech b�dzie wino, jakiekolwiek. Klucz zostawiam w zamku szafy. Poza tym
papierosy i zapa�ki.
- Ksi��ka mo�e?
- Ksi��ka le�y na nocnym stoliku i prosz� jej nie rusza�. Jest to moja najmilsza
ksi��ka.
- Wolno wiedzie�?...
- Co? Jaka ksi��ka? Poezje, kochany Zenobi, poezje... "Purpurowy poemat"
Biedronia.
- Aaa!
- C� tak dziwnego? Mo�e to Zenobi czyta�, a mo�e i zna tego, co to napisa�?
- Jestem - odrzek� Zenobi - za biedny na to, �eby czyta� poezje, tego za�, co to
napisa�, widzia�em u
pani Ostoi.
- O! U pani Ostoi?
- Poeta i aktorka dwa bratanki, a �e, jak panu wiadomo, mia�em stosunki z
teatrem...
- M�j Zenobi! Czy ten poeta i pani Ostoja... Zenobi rozumie?
- Rozumiem, ale pan by� tak �askaw i zaleci� dyskrecj� we wszystkich sprawach,
tycz�cych kobiet.
- Ale� to nie o mnie idzie!
- Tak, panie, ale wy�om, zrobiony w charakterze cz�owieka, poci�ga za sob�
najgorsze skutki.
Pan Niesiecki spojrza� z podziwem na lokaja.
- Dzi�kuj� za lekcj�, m�j Zenobi. Ju� o nic nie pytam. To mi jednak mo�e Zenobi
powiedzie�, jak
wygl�da pan Biedro�. Uwielbiam tego cz�owieka, a nie zdarzy�o mi si� nigdy go
spotka�.
- Nie widzia� pan nawet jego fotografii?
- Nawet fotografii.
- No, to pan ma szcz�cie i on ma szcz�cie. M�g�by si� pan rozczarowa�. Jest to
cz�owiek, kt�ry
podobno raz w �yciu mia� czysty ko�nierzyk.
- Nie mo�e by�!
- Ale i to mo�e by� poetyck� legend�. Mo�e go nigdy nie mia�. Jego krawat nigdy
nie wie, co czyni
i z kt�rej strony ma wyle�� spod ko�nierzyka. Jego buty bocz� si� na siebie, jak
dwaj poeci.
- Ale twarz, twarz?
- Cz�owiek pijany lub lekki furiat mo�e w przyst�pie dobrego humoru nazwa� to
twarz�. Cz�owiek
przyzwoity nie chodzi�by z tak� twarz� po �wiecie. Pana Biedronia, gdyby wpad�
mi�dzy
ludo�erc�w, nie zjad�by najbardziej zg�odnia�y, je�liby spojrza� na t� twarz.
- Co te� Zenobi wygaduje! Podobno Biedro� ma zwariowane szcz�cie u kobiet.
- Nigdzie nie jest powiedziane, prosz� pana, �e kobieta nie mo�e zakocha� si� w
ma�pie. By�y
przyk�ady...
- Wi�c si� kochaj� w jego s�awie...
- W jego s�awie? Kobieta kocha� si� potrafi w pi�knych krawatach, doskonale
wyprasowanych
spodniach, w pi�knych manierach, w rozdziale w�os�w na g�upim �bie, w m�drym
albo g�upim
u�miechu, czasem w duszy ludzkiej, nigdy w s�awie. Chce mie� s�awnego cz�owieka
dlatego, �e jest
taka moda, �e go inne chc� mie�, �e go trzeba mie�. Ale kobieta s�awy nie
rozumie. S�awa j�
dra�ni, bo mo�e by� silniejsza od niej i pi�kniejsza od niej. Owczym p�dem idzie
w orszaku za
s�awnym cz�owiekiem, na jedn� jednak kropelk� mi�o�ci i mi�osnego uwielbienia
przypada ocean
histerii. Kobieta nie wie, dlaczego kto� jest s�awny, ona wie. �e jest s�awny.
Je�li idzie o s�awnego
poet�, kobieta mo�e go uwielbia�, nie przeczytawszy albo nie zrozumiawszy ani
jednego jego
wiersza. Raz do bardzo s�awnego poety w Zakopanem przysz�y dwie panie, aby mu
z�o�y� ho�d.
niezmiernie wspania�y ho�d. po czym prosi�y wzruszonego poet� o jak�kolwiek jego
ksi��k�, bo
jeszcze �adnej nie czyta�y, do czego przyzna�y si� uczciwie.
Niesiecki s�ucha� z coraz wi�kszym zdumieniem. Mia� ju� czas przywykn�� do tego,
�e B�g mu
zes�a� jakie� dziwowisko ludzkie, najmilszego cudaka, kt�ry chce by� jego
lokajem. Dot�d m�wi�
on filuternie, lekko i s�czy� ka�de s�owo z u�miechu: w tej chwili jednak m�wi�
jakby z gorycz�.
Nie by� to wi�c wygadany, zbankrutowany inteligent, wypolerowany obie�y�wiat.
lecz cz�owiek,
kt�ry co� my�la� i co� czu�.
Z tym wra�eniem wyszed�, rozmy�laj�c, kim jest ten mi�y ch�opiec, kt�ry w kilku
zdaniach
wypowiedzianych ostrzeg� go, �e zna �ycie i widzia� je z bliska.
Zapowiedzia� str�owej Walentowej, �e w mieszkaniu jest nowy lokaj, �e ma�o
b�dzie robi� i �e
trzeba, aby Walentowa sprz�ta�a sypialni� i czy�ci�a buty. Walentowa wylaz�a z
pyskiem, co jednak
zosta�o przerwane nowym kontraktem spo�ecznym i podniesieniem zas�ug. Pan
Niesiecki
u�miechn�� si�, pomy�lawszy, �e nadzwyczajnych interes�w na tym nowym lokaju me
zrobi. Tak
go jednak polubi�, jak dobry i wytworny cz�owiek mo�e polubi� podobnego, a kiedy
sobie
przypomnia� spraw� o wino, g�o�no si� roze�mia�.
Przez chwil� przysz�o mu na my�l, �e mi�y ten cz�owiek mo�e by� doskona�ym
opryszkiem i �e po
powrocie do domu zastanie go�e �ciany i puste szafy. My�l ta jednak wyda�a mu
si� �mieszna.
Gdyby tak by�o. lokaj udawa�by pokornego lokaja, a nie wystawia� si� na
podejrzenia.
Poszed� jednak do teatru, gdzie gra�a Ostoja. Umiera�a zaraz w pierwszym akcie z
powodu jakiego�
gwa�townego wypadku, wi�c nied�ugo czeka�. Mi�e pud�o chcia�o mu pa�� w obj�cia,
ale si� cofn��,
bo by�a zbyt krwawo umalowana.
- Przyszed�em podzi�kowa� pani za lokaja - rzek�.
- Podoba si� panu?
- Nadzwyczajnie, doprawdy, �e nadzwyczajnie, ale - kto to jest?
- Lokaj, kim ma by�? Lokaj August.
- August? nie Zenobi?
- To on si� nazywa Zenobi? Pewnie! pewnie! Zapomnia�am. Prawda, jaki mi�y
ch�opak?!
- Mi�y i inteligentny. Jednak sk�d on to wszystko wie?
- Sk�d? Bo�e drogi! Ach, on si� wychowywa� ze swoim mlecznym bratem, jakim�
hrabi�tkiem.
C� w tym dziwnego, �e tyle umie?
- ��e. papuga... - pomy�la� Niesiecki.
Postanowi� wreszcie da� pok�j domys�om i ciekawo�ci.
- A niech sobie b�dzie, kim chce. Przygarn��em jakiego� pomylonego w �yciu
biedaka, niech�e
sobie udaje lokaja - my�la� Niesiecki - nic mi to nie szkodzi, �e wypije kropl�
wina, a jest zabawny.
P�n� noc� wraca� jednak do domu z ciekawo�ci�. Co robi ten dziwny lokaj? Je�li
�pi, nie b�dzie
go budzi�, po co biednych ludzi budzi� po nocy? Wszed� wi�c richo do mieszkania.
Na stoliku
nocnym zasta� wino, papierosy, zapa�ki i ksi��k�. U�miechn�� si�. Na palcach
podszed� ku
pokoikowi Zenobiego; drzwi tego pokoiku zaopatrzone by�y w matowe szyby, z
kt�rych la�o si�
mleczne �wiat�o. Godzina by�a p�na, lokaj nie spa�.
- Zenobi! - rzek� cicho pan Niesiecki, uchylaj�c drzwi - czemu Zenobi nie �pi?
- Ze szcz�cia - odrzek� z �rodka Zenobi - cz�owiek szcz�liwy spa� nie mo�e z
nadmiaru
wzruszenia.
- Z jakiego znowu szcz�cia?
- Panie, ja mieszkam, czy pan to rozumie? Ja mieszkam. Jestem u siebie!
Przepraszam pana, �e nie
�piewam z rado�ci, ale nie wypada, bo kamienica ca�a ju� �pi.
- Niech�e i Zenobi �pi. Dzi�kuj� za wino i ksi��k�.
- Wino jest wy�szej klasy!
- No, ju� dobrze, dobrze... Dobranoc!
- Niech pana anieli zanios� do ��ka!
I oto tak si� rozpocz�� i w tym rytmie trwa� �ywot pana Niesieckiego i jego
mi�ego lokaja. By�y to
jasne chwile tego domu: rozmowy, dyskusje, rozprawy perli�y si�, pan Niesiecki
bowiem odczuwa�
�yw� przyjemno�� w rozmowie z tym �miesznym m�odzie�cem i wcale rzadko wychodzi�
z domu.
Stanowczo cz�ciej, szczeg�lnie wieczorami, wychodzi� lokaj. W dzie� wychodzi�
czasem na
dyskretne ��danie pana Niesieckiego; kiedy Zenobi powk�ada� kwiaty do
kryszta��w, przyni�s�
ciastek, przygotowa� serwis do herbaty i artystycznie rozrzuci� pyszne,
wzorzyste poduszki na
niskiej szerokiej otomanie, wtedy, nie wiedz�c niby o co idzie, u�miecha� si� na
po�egnanie do
Niesieckiego, m�wi�c:
- Pan pewnie b�dzie rozmy�la�. Doskonale, ale niech pan szanuje si�y, pan
rozmy�la zbyt cz�sto.
Dw�ch najwi�kszych przyjaci� nie mog�o �y� w zgodzie milszej i bardziej
serdecznej; ci dwaj
ludzie stanowczo si� pokochali. Nie mieli dla siebie tajemnic, pr�cz tej, �e
Niesiecki nie wiedzia�,
kim w�a�ciwie jest Zenobi i intrygowa�o go czasem to, �e Zenobi zamyka wieczorem
drzwi swego
pokoiku na klucz i nie odpowiada na dzwonek, ani na pukania. Nigdy jednak o to
nie zapyta�.
Niebo tego domu zachmurzy�o si� na chwil�, kiedy si� jasne sta�o, �e pani
Walentowa, kobieta
dorodna, zamaszysta i zawiesista, kt�ra by piersiami mog�a zas�oni� Warszaw�, a
pyskiem
przyprawia� co lichsze i bardziej chwiejne domy o runi�cie, najwyra�niej
zakocha�a si� w mi�ym
Zenobim, albowiem mi�y Zenobi, spotykaj�c si� z ni� co rana, wygadywa� jej tak
niestworzone
rzeczy, �e dziwne by by�o, gdyby ta zacna kobieta nie zwariowa�a od dw�ch
miesi�cy. Pan
Niesiecki, stale pods�uchuj�cy, p�aka�. Zenobi t�umaczy� pani Walentowej, �e w
Afryce jest
kr�lowa jak dwie krople do niej podobna, i �e na jednej wyspie rodzi dziecko raz
�ona, raz m��, bo
tak sprawiedliwie by� powinno, �e w Ameryce ludzie chodz� g�ow� na d�;
m�czy�ni dlatego,
�eby z oszcz�dno�ci szelek nie nosi�, a kobiety dlatego, �eby nie by�o �adnego
szachrajstwa, kt�re
si� u nas pokazuje dopiero po �lubie. �e za� pani Walentowa nie lubi�a aktorek,
po kt�rych u pana
Niesieckiego zawsze by�o wiele sprz�tania, a w nocy trzeba by�o chodzi� dla nich
po doro�ki, wi�c
j� Zenobi podburza� rafinowanym sposobem.
- My tu harujemy, pani Walentowa, �e pani i mnie sk�ra z�azi z r�k, krzy�a ju�
nie czuj�, a taka
lafirynda to co? Na z�otym ��ku ca�y dzie� le�y, cukierki �re i rozmawia z
papug�. Lekkie �ycie.
Pani Walentowa, odurzona, oszo�omiona, pijana od bzdurstw, po�askotana w krzywd�
swoj�,
zdumiona by�a m�dro�ci� tego cz�owieka, kt�ry sam o sobie m�wi�, �e jest synem
jednego ksi�cia,
ale kiedy by� ma�y, to go wyrzucili na �nieg i na mr�z, bo nie by� podobny do
ojca, i jeszcze go
nabili po g�owie, bo bardzo p�aka�, ale jaki� pies si� nad nim zlitowa�, chwyci�
powijaki w pysk i
odni�s� do Dzieci�tka Jezus. Rykn�a w tym miejscu pani Walentowa p�aczem nad
niedol� dzieciny
i m�dro�ci� psa. I z ca�ej duszy, w kt�rej si� mog�o zmie�ci� uczucie wielko�ci
dwudziestu czterech
kamienic, pokocha�a Zenobiego, z czego on rad korzysta� w tym sensie, �e jej
raczy� pozwala�, aby
mu pra�a bielizn� i chodzi�a po papierosy i z listami.
Zenobi mia� �wi�te �ycie. Wprawdzie gdyby jaki �wi�ty pr�bowa� tak �y�, zosta�by
zrzucony z
nieba na dostojn� twarz; Zenobi jednak nie by� �wi�ty, tylko korzysta� z
rajskich szcz�liwo�ci.
Jawnym jednak�e zaczyna�o si� stawa�, �e lokaj Zenobi rozpi� swego pana. Pan
Niesiecki nie pi�
nigdy wiele, od czasu za� pobytu w jego domu Zenobiego pi� bardzo. Zenobi tak
cudownie m�wi� o
winie, tak je wyz�aca� s�owem, je�li wino by�o bia�e i tak je syci� krwi�, je�li
pod r�k� by�o
czerwone, �e dusza ludzka musia�a zadr�e� od tych s��w i pragn��. Pe�na do
niedawna szafa by�a
bliska ruiny. Poza tym uczciwego cz�owieka nauczy� Zenobi �ajdactwa,
wyt�umaczywszy panu
Niesieckiemu, �e nie nale�y marnowa� wina, kt�re jest rozkosz� bog�w, i dawa� go
kobietom. Nie
by�o jeszcze na �wiecie kobiety, kt�ra si� zna na winie. Jest to przywilejem
ludzi wznios�ych i
wspania�ych umys�em. Wobec tego - twierdzi� Zenobi - trzeba mi�ym paniom dawa�
do picia byle
co.
Pan Niesiecki protestowa�, lecz uczyni� pr�b�: damie, co pi�a zawsze wyborne
czerwone, da� tani�
malag�. Dama by�a tak wyra�nie uszcz�liwiona, �e a� milo, my�l�c, �e j� pan
Niesiecki chce
od�wi�tnie uczci�. Odt�d ju� nie marnowano wina dla dam, ale go marnowano tym
wi�cej dla ludzi
wznios�ego ducha.
Nie by�o takiej pory, w kt�rej by tych dw�ch przyjaci�: lokaj i jego pan nie
czu�o pragnienia.
Zawsze jednak zach�ca� Zenobi, wynajduj�c powody tak nieodparte, jak to, �e by�
czwartek lub
pi�tek, a �e we Francji jest nowy gabinet, �e mi�so zdro�a�o, �e kto� wpad� pod
tramwaj, �e pada
deszcz, �e jest pogoda, �e umar� kto� nieznajomy, ale w m�odym jeszcze wieku.
Wi�c czasem
wieczorem pan Niesiecki siada� w fotelu, przed nim sta�a butelka, a w
odleg�o�ci, szacunkiem
nakazanej, siada� Zenobi na dywanie i przed nim te� sta�a butelka. I albo Zenobi
bredzi�, albo pan
Niesiecki bra� cudowny tom Biedronia i po raz pi��dziesi�ty czyta� "Purpurowy
poemat". S�owo,
nawet w cichym czytaniu bi�o jak grzmot, i wiersz hucza�, jak daleka burza.
Purpurowo si� czyni�o
w pokoju; purpurowo w duszach. Gra�a muzyka, a rymy wpada�y sobie w obj�cia, jak
kochankowie, co si� nie widzieli dawno, wi�c si� spletli w u�cisku i ca�uj� si�
d�wi�kiem i barw�.
Pan Niesiecki chwyta� oddech i si�ga� po kieliszek.
- Cudowne, Zenobi! Nieprawda?
Zenobi milcza� w cieniu.
Spojrza� pan Niesiecki i zatrzyma� w drodze w�druj�cy ku ustom cieniutki
kieliszek, rubinem wina
l�ni�cy, jak nape�nione krwi� serce: Zenobi opar� g�ow� na r�kach, a kiedy nagle
zawo�any podni�s�
j�, pan Niesiecki ujrza� w jego zawsze jasnych i u�miechni�tych oczach... co u
diab�a?... wilgo�.
Albo jeden i drugi by� pijany.
Pan Niesiecki zdumia� si� i nie czyta� ju� tych wierszy g�o�no. Pomy�la� tylko
tej nocy, jakim
niezmiernym cudem jest poezja. I jeszcze bardziej pokocha� swego dziwnego
lokaja.
Ci�ko mu si� by�o z nim rozsta�, kiedy z maj�tku, kt�ry pan Niesiecki
pracowicie i z beznami�tn�
cierpliwo�ci� zamienia� na wino, obrazy i kwiaty, napisali mu, �e musi
przyjecha�, bo co� si� tam
sta�o, to czy owo.
- Mo�e jakie ciel� umar�o! - rzek� zmartwiony Zenobi.
- Niech Zenobi jedzie ze mn�.
Zenobi zblad�.
- Panie! A je�eli nam ka�� wozi� naw�z albo doi� krowy? Do mnie nie mog� mie�
pretensji, ale do
pana b�d� mieli i to s�usznie. Niech pan tam nie jedzie!
- Jednak musz�! - m�wi� ze smutkiem pan Niesiecki. - Ot� to jest �ycie.
K�opoty, k�opoty i praca.
G�owa mi p�ka...
- Prosz� pana...
- C� tam, m�j Zenobi?
- Ja niedawno t�umaczy�em Walentowej, �e sobie u pana zarobi�em r�ce po �okcie,
a baba
uwierzy�a. Mo�e jej i to powiedzie�, �e panu od trosk p�ka g�owa, niech si�
krokodyl ulituje i nad
panem. My obaj jeste�my strasznie biedni i godni po�a�owania.
- Niech Zenobi nie �artuje!
- Ja p�acz�, prosz� pana, ale niech pan pozwoli, �e b�d� p�aka� tutaj, a pan
niech jedzie sam. Wie� to
jest straszliwy wynalazek Pana Boga. Pomijaj�c to, �e na wsi w zupie zawsze s�
muchy, bo m�dra
natura w ten spos�b t�pi ich nadmiar, rozpacz� wsi jest to, �e spo�ywa si� tam
mleko we
wszystkich postaciach. Zreszt� na wsi zawsze pada deszcz, jak mi to opowiadali
starzy ludzie. Na
dobitek wczoraj mi si� �ni�o, �e mnie �aciasta krowa wzi�a za rogi i podrzuca�a
w g�r� dla zabawy
przez ca�� noc.
- To whisky.
- Mo�e by�. Whisky robi si� z owsa, a od owsa niedaleko do krowy, krowa bowiem,
wedle
wszelkich racjonalnych przypuszcze�, karmi si� owsem. Nie karmi si�? Tym gorzej
dla krowy. Nie
panie! Niech pan pozwoli zosta�. B�d� si� za pana modli� rano i wieczorem, aby
si� tam nic z�ego
panu nie sta�o, aby panu si� ocieli�y szcz�liwie panskie krowy i aby pan
szcz�liwie powr�ci� na
ojczyzny �ono. Gdyby pan nie powr�ci� w przeci�gu tygodnia, po�piesz� z pomoc� i
zarz�dz�
ekspedycj� karn�. Walentowa da chyba rad� kilku setkom �agodnych kmiotk�w.
Pan Niesiecki pojecha� sam i d�ugo go nie by�o. Zenobi pisywa� do niego
oryginalne i weso�e
raporty, kt�re by�y jedyn� pociech� z�amanego troskami pana Niesieckiego. Zdawa�
sobie spraw� z
ilo�ci wypitego wina, zdumiewaj�co uczciwie. Zenobi bowiem m�g� ze�ga� weso�o w
ka�dym
wypadku, wino jednak by�a to �wi�ta rzecz, z kt�r� si� nie �artuje i o kt�rej
nie m�wi si� na wiatr.
Wtajemniczony mimo woli w mi�osne historie swego pana, donosi� mu szczeg�owo o
wszystkich
telefonicznych rozmowach i pe�nych zawodu wizytach i o tym, �e pozwoli� sobie na
zmian�
aba�uru u lampy w "gabinecie przyj��" na bardziej wzorzysty i bardziej ciemny,
zauwa�y� bowiem,
�e takie o�wietlenie b�dzie z korzy�ci� dla twarzy aktorskich stale jaskrawo
pomalowanych i dla
twarzy "wielkich dam", w�r�d kt�rych widzia� mocno ju� zje�cza�e.
Najdonio�lejszy jednak by� list
z wiadomo�ci�, kt�ra pana Niesieckiego nape�ni�a rzewliwym zmartwieniem.
"...Pani Nelly - pisa� - wedle moich �cis�ych i sprawdzonych wiadomo�ci, okaza�a
si� niegodna tak
wznios�ego jak pan cz�owieka, co wyra�one w stylu sielskim, bardziej teraz panu
zrozumia�ym,
pu�ci�a drogiego mi bardzo pana w tr�b�. Gdybym m�g� w ni� tchn�� moje do pana
przywi�zanie i
moj� bezgraniczn� dla pana wierno��, umar�by pan w jej s�odkich obj�ciach w
wieku lat stu
sze�ciu, naturalnie, �e tylko od nadmiaru poca�unk�w. Nikt jednak dot�d nie
poj�� kobiety z tego
prostego powodu, �e nie by�o co pojmowa�. Nikt nie wie, dlaczego papuga
przelatuje z drzewa na
drzewo. Najprawdopodobniej dlatego, �e jej si� tak podoba�o. Podoba�o si� tedy
pani Nelly zmieni�
ga���. Nape�ni�o mnie to cich� rozpacz�, bo wiem, �e j� pan lubi�. Gorsze jest
to, i� post�pek ten
pi�knej kobiety nape�ni� mnie niepokojem, �e m�g�bym straci� wiar� w mi�o�� i
przywi�zanie
kobiety. Wiar� t� piel�gnowa�em w sobie od dzieci�stwa i nagle drgn�a ona we
mnie, jak dr�y dom
podczas trz�sienia ziemi. I gdyby nie Walentowa, wierna mi do ostatniego
tchnienia, a niech pan
pami�ta, �e kiedy ona odda ostatnie tchnienie, to wydziera� b�dzie ta tr�ba
powietrzna drzewa z
korzeniami, gdyby nie jej mi�o�� pe�na s�odyczy, przeci��bym sobie �y�y, by
umrze� razem ze
�mierci� wiernej mi�o�ci. B�g mi zes�a� tego anio�a, abym zachowa� wiar�.
- Ale pan jest po stokro� biedny. Pani Nelly nie wytrzyma�a pr�by oddalenia,
st�d wniosek, �e w
razie wyjazdu nale�y oddawa� kochank� na przechowanie, jak futro na zim�. Niech
pan jednak
znajdzie dla niej lito�� w sercu m�drym i w pogodnej swej duszy. Wiem, �e jej
pan nie zabije, bo
jest pan wspania�y i boi si� pan krymina�u, ale niech jej pan przebaczy. Uwi�d�
j� cz�owiek n�dzny,
niewart tego, by si� pan na nim m�ci�, figura mama, cz�owiek z�y i przewrotny,
kt�ry j� usidli�
bogactwem i pod�ym szychem brylant�w... Gardz� nim!..."
Pan Niesiecki by� przez trzy godziny bardzo zmartwiony tym niebywa�ym
nieszcz�ciem. Pani
Nelly by�a to mi�a dziewoja, ale niech j� tam. Na ten temat wyrazi� pan
Niesiecki jedynie przelotne
niezadowolenie, irytowa�o go tylko to, �e mu zba�amuci� kochank� zapewne kt�ry�
z przyjaci�.
Zenobi pisze o bogactwie i brylantach. Kt�re� to bydl� jest takie bogate?
Nagle jednak uderzy� si� d�oni� w czo�o. Sk�d o tym wszystkim mo�e wiedzie�
Zenobi? Wiedzia�
co� nieco� o Nelly, ale nie wie nic szczeg�owego, w �adnym razie nie m�g�
wiedzie�, z kim go ona
zdradzi�a?
- On wszystko wie - pomy�la� - diabe� nie cz�owiek. Diabe� oczekiwa� go z
rozradowan� twarz�;
wzruszony by�, jak zwyczajne ludzkie przyjemne bydl�. Zda� mu szybko spraw� ze
zdarze� �ywota,
skrupulatnie jak buchalter wyliczy� wydatki (zysk�w nie by�o �adnych),
wzruszonym szeptem
raportowa� o stanie piwnicy.
Dwie rzeczy zdumia�y pana Niesieckiego, to przede wszystkim, �e Zenobi w czasie
jego
nieobecno�ci - nie pil prawie, co dowodzi�o wysokiej miary taktu, i to, ze w�r�d
rachunk�w
figurowa�y niepospolite pozycje z dopiskiem: kwiaty. Nie chcia� pyta�, czekaj�c,
a� mu Zenobi sam
to wyja�ni i p�aci� taktem za takt. co jednak me wy��cza�o niemego zdumienia.
By� ju� wiecz�r, kiedy pan Niesiecki powr�ci�, usiad� w g��bokim fotelu pod
wysok� lamp�, Zenobi
za� oparty opodal o biurko, w pozycji do�� niedba�ej, przez co zamanife