8442

Szczegóły
Tytuł 8442
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8442 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8442 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8442 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Konopnicka J�zik Srokacz Siedzieli�my w�a�nie przy stole. - Dzie� by� prze�liczny, wrze�niowy; mg�y ranne wytar�y si� oko�o po�udnia w s�oneczn� pogod�, w kt�rej bladawym, ju� jesion zapowiadaj�cym b��kicie polatywa�y lekkie strz�pki paj�czyny. Przez otwarte okna wida� by�o nad drog� z�ote py�y wzbite przez p�dzone do wody byd�o, a w powietrzu, nasyconym j�drn� woni� �wie�o zoranej ziemi, rozleg�o si� pot�ne porykiwanie buhaja. By�o tak ciep�o, �e pszczo�y na p�ne gryki rojem sz�y, a drobniuchnc muszki wirowa�y s�upem w ka�dym s�onecznym promieniu. Z ogrodu, gdzie kilka kobiet zaj�tych by�o oko�o warzywa, wpada�y silne zapachy kopru i przywi�d�ych li�ci; ma�y wiatr porusza� firanki przynosz�c z posieczyska wrzaskliwe g�ganie �eruj�cych g�si i echa nawo�ywa� pastuszych. Wszystkie te odg�osy, przeci�g�e i urwane, silne i echowe, roztapia�y si� w jednostajnym, miarowo wzbieraj�cym i opadaj�cym huku i zgrzycie puszczonej w ruch m�ockarni, na kt�rej odkrytym kieracie siedzia� J�zik Srokacz gwi�d��c weso�ym, ptasim niemal g�osem. Mimo dnia ciep�ego odziany by� w ko�uch, bo jak go od rana za ch�odu w�o�y�, tak mu si� ju� potem i zrzuca� nic chcia�o. Luzem go wszak�e pu�ci�, rzemie� na nim rozpi�wszy i czapk� z daszkiem ze spotnialego czo�a w ty�, na g�stwin� ciemnych w�os�w zsun��. Z batem tylko, na cztery konie w lejc wyszykowanym. rady sobie jako� da� nie m�g� i raz w raz go pl�ta� stosuj�c d�ugo�� sznurka do zaprz�onych po parze u d�ugich dyszl�w szkapi�t, kt�rym s�omiane okulary porobi�, �e nic nawyk�e by�y w kieracie chodzi�. Uszykowa� nareszcie bat i potrz�saj�c nim z lekka, przerywa� sobie od czasu do czasu gwizdanie ju� po to aby jak�� przypomnian� zwrotk� za�piewa�, ju� aby na oci�gaj�ce si� konie krzykn��: - Wio, malu�kie!... wista! wio!... Z otwartej na �cie�aj stodo�y bucha� gwar zmieszanych g�os�w. Dziewcz�ta podniecane gwizdaniem Srokacza, kt�ry jedynakien. u matki wdowy by� i sze�� morg�w gruntu, teraz w dzier�aw� oddanych, dziedziczy�, prze�ciga�y si� w robocie, �piewaniu i �artach. Podw�rze by�o tak blisko, �e wszystko to mo�na by�o widzie� i s�ysze� przez otwarte okna jadalni. Przy stole niemniej by�o gwarnie i weso�o. Panowie wr�cili w�a�nie z polowania, ka�dy wi�c z nich mia� w pogotowiu jak�� nadzwyczajn� histori� o swoim bezprzyk�adnym nieszcz�ciu albo powodzeniu. Dwa pi�kne wy��y kr�ci�y si� ko�o sto�u k�ad�c swe l�ni�ce �by na kolana my�liwych i patrz�c na ich twarze swymi rozumnym,! oczami. W�a�nie si� by� rozogni� sp�r o dobro� u�ytej do dzisiejszych popis�w broni. Dziwna rzecz... Nie interesowa� on mnie w najmniejszej mierze, a jednak z zupe�n� dok�adno�ci� odbi� si� w mojej pami�ci. - Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham! - wo�a� gruby szlachcic, kt�ry na uunkcie zakl�� mia� r�ne swoje oryginalno�ci - jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak fuzyjka pana Micha�a nicpotem! Na oko cacko, ani st�wa, buzi da�, ale do r�ki... Tu �cisn�� ramionsa, wysun�� spomi�dzy nich g�ow�, wyd�� doln� warg� i tu� pod pachami roz�o�y� obie d�onie; mia�o to oznacza� zupe�ne zw�tpienie o przymiotach fuzji pana Micha�a. - O, ho! ho!... - roze�mia� si� tubalnie pan Micha�. - Ju� tylko s�siad dobrodziej o mojej fuzji nie gadaj! O wszystkim mo�esz rozprawia� s�siad dobrodziej, nawet o polityce chi�skiej i za�mieniu ksi�yca, tylko nie o mojej lefosz�wce; na tym si� trzeba zna�, mo�ci dobrodzieju! - Zna�! zna�!... C� tam za straszna historia zna� si� na tym? Lefosz�wka! Wielkie rzeczy? Ja z moj� kozi� nog�... - Za pozwoleniem! - wtr�ci� si� kto� trzeci. - Pa�ska kozia noga dobra na... - Na co dobra, to dobra! Jak w moim r�ku, to na "wszystko dobra. R�k� trzeba mie� i oko - ot co! - Ale, co tam! - hucza� poruszony do �ywego pan Micha�. - S�siad dobrodziej porz�dnej fuzji w r�ku wida� jeszcze nie mia�e�. Moja lefosz�wka... - Pfi! - odci�� si� przerywaj�c gruby szlachcic. - Wielka parada lefosz�wka! M�j ekonom lefosz�wk� ma, a Biernacic i tak jeszcze nie targuje! Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda! �miech buchn�� doko�a sto�u, po czym zacz�to bra� wniesion� potraw�, i to sp�r przerwa�o... W tej chwili p�owy motyl przez okno wpad� i kr���c nad sto�em uderza� mi�kkimi skrzyd�ami w r�ni�t�, odbijaj�c� promie� s�oneczny karafk�. - Omacnica! - przem�wi�o jedno z dzieci wyci�gaj�c r�k�, by go sp�oszy�. - Trupia g��wka! - odezwa�o si� drugie. Przy stole zrobi�o si� tak cicho, �e wyra�nie s�ycha� by�o niezmiernie szybkie bicie skrzyde� motyla na tle westchnie� i sapa� hucz�cej m�ockarni i J�zikowego gwizdania. Naraz gwizdanie owo urwa�o si� w p� taktu, a J�zik krzykn�� niecierpliwie: - Prr!... Prrr!... A bodaj ci�... Maszyna hucza�a dalej. Zdawa�o si�, �e wszystkie tryby jej k� j�cz� i zgrzytaj� w jakim� niezmiernym b�lu. - Prrr!... A prrr!... - ozwa� si� znowu gniewny g�os J�zika. - A �eby was choroba... A prrr!... - zawo�a� raz jeszcze przeci�gle. Wyra�nie czu� by�o jakby jaki� przestrach w tym wo�aniu. Podnios�am ku oknu g�ow�, gdy wtem uderzy� w powietrze krzyk ostry, urwany, krzyk �miertelnej walki i trwogi. - Reta! Reta! - wrzasn�y jednocze�nie prawie zmieszane ludzkie g�osy. Maszyna przesta�a hucze�, stan�a... Zerwali�my si� od sto�u, jedni biegli do sieni, drudzy do okien - my�lano zrazu, �e gore... Od stod� bieg�a Ulina z r�kami wyci�gni�tymi przed sob� i okropnym wrzaskiem. - O, Jezu, Jezu, o, Jezu!... O, Jezu, Jezu!... - Co to? Co si� sta�o? - J�zik... O, Jezu, Jezu!... J�zik. J�zikowi r�k� urwa�o!... Rzucili�my si� w podw�rze. Podw�rzem - nigdy nie zapomn� tego widoku - podw�rzem jak wicher lecia� J�zik, wprost na studni�, lej�c za sob� krwi strug� i rycz�c nieludzkim g�osem. Nim go zatrzyma� zdo�ano, do studni dopad�, okr�ci� si�, za piersi chwyci� i run�� w sam �rodek stoj�cej u poid�a ka�u�y. Tu omdla�. D�uga chwila up�yn�a, zanim z kupy g��w, nad ka�u�� schylonych, wynurzy�o si� trzech parobk�w nios�cych J�zika. Teraz mo�na go by�o lepiej widzie�. G�ow� mia� zwieszon�, oczy zamkni�te, wargi sine, szcz�ki przykro �ci�ni�te, twarz �mierteln� prawie. Bez ko�ucha by� i lejbik razem z koszul� zerwany z piersi przez po�ow�; u prawego, tu� przy karku napr�dce chustkami przewi�zanego ramienia, wisia�y krwawe mi�sa w d�ugich strz�pach. Drug�, zwisaj�c� bezw�adnie r�k� podtrzymywa� jeden z m�czyzn za grup� t� id�cy. Spora gromadka ludzi otacza�a nios�cych J�zika, a cicho by�o tak jak za pogrzebem. - W prawo! do oficyn! - zabrzmia�a kr�tka komenda gospodarza - i zn�w cisza. Jedna z dziewuch zaszlocha�a g�o�niej. - Baby, precz! - odezwa� si� rozkaz st�umionym wydany g�osem - i uciszy�o si� znowu. Weszli w sie� nisk�, ostro�nie przest�puj�c pr�g wysoki i schylaj�c g�owy. Przed studni� sta�a ka�u�a krwi, w kt�rej nagle stu promieniami przejrza�o si� s�o�ce; drug� tak� pi�a chciwie ziemia spod kierata, od kt�rego ma�y ch�opak po�piesznie odprz�ga� konie. Posy�ano je z bryczk� po felczera i doktora. * - A ju� to ja - m�wi� zgryziony gospodarz wr�ciwszy z oficyn i cisn�wszy czapk� na st� - zawsze mam takie szcz�cie! Co sobie do tej fornalki ch�opaka dobior�, to mi go jakie� licho we�mie. Mia�em J�drka, o�eni� si� w grunt, mia�em Szymka, do wojska poszed�. A ju� mi si� te� szykuje jak �ydowi rola! - A ja powiem s�siadowi - rzek� gruby szlachcic - �e mi si� to wszystko wy�ni�o. �ni�a mi si� dzi� s�l. A jak mi si� tylko �ni s�l, regularnie, jak zapisa�, wiadomo�ci o czyjej� �mierci spodziewa� si� mog�. I to jeszcze nie by�a taka bia�a s�l, niby warzonka, ale czarna, w bry�ach, z ziemi�. Oho - my�l� sobie, jakem si� obudzi� - pewno ch�op jaki umrze. Jeszcze rachowa�em, �e mo�e stary Bugaj, wie s�siad, ten, co z brzega od Piotrycha siedzi, bo przychodzi� niedawno po proszki... Kiedy to nawet - powiadam s�siadowi - jak mi klacz, wie s�siad, Jochymka, ta dyszlowa,, com ni� w zes�ym roku je�dzi�, pad�a, to mi si� tak�e s�l �ni�a, jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda! - I jakim�e si� to sta�o sposobem? - zapyta� jeden z m�czyzn puszczaj�c k��b dymu z cygara, kt�re w oficynie zapali�, bo mu si� niedobrze na widok krwi zrobi�o. - A takim, �e ten ga�gan Jasiek sp�dzi� j� do piany, a potem... - Ale ja si� nie o klacz, tylko o tego ch�opaka pytam! - A c�! - rzek� gospodarz, kt�ry stroskany w okno patrza�. - Najpierw mu si� w tryby bat wpl�ta�, a kiedy go wyci�ga�, chwyci�o ko�uch i r�k�. - I nie m�g� zatrzyma� koni? - A nie, m�g�. Krzycza�, powiadaj�, ale to tam do��, jak si� raz obr�ci... Machn�� r�k� i westchn��. - Szczeg�lny wypadek! - wtr�ci� go�� pal�cy. - A ja powiadam s�siadowi dobrodziejowi - m�wi� gruby szlachcic - �e wszystkie te machiny to diab�a warte. Dawniej ch�op cepem wali� - i dobra. A teraz... - Ba! pa�szczyzna by�a! Z pa�szczyzn� ka�dy by� m�dry. Najg�upszy szlachcic... - O, ho, ho!... - przerwa� grubas - byli i oni m�drzy! P�ki by�a pa�szczyzna, przy ka�dym ch�opie ekonoma trzeba by�o stawia�. Nie ma pa�szczyzny - p�aci� sobie ka�� jak urz�dnik! w biurze. O, ho! ho!... M�dry to nar�d! - Ale, to, powiadam s�siadowi - przem�wi� zn�w gospodarz - trzeba na to wszystko mojego szcz�cia. Akurat w przesz�ym tygodniu nie by�o jednego dnia m��cki, my�l� wi�c sobie: ka�� kierat deskami obi�. Zawsze to ostro�no�� nie zawadzi. Ju�em mia� trzyrubl�wk� w r�ku i chcia�am zawo�a� fornala, kiedy diabli nadali Brysia z Uniejowa, wie s�siad, tego czarnego. Zagada�em si�, bo �yd wraca� z �owicza i, jak to s�siad wie, przy gaw�dzie zupe�nie mi wywietrza�o z g�owy. Teraz mi� gryzie... Zn�w g�ow� odwr�ci� do okna i patrzy� w niskie, ciemne drzwi oficyn, przed kt�rymi na ��tym, �wie�o z rana usypanym piasku wida� by�o wielkie, rude plamy. - Iii... Co tam gryzie! - pociesza� gruby szlachcic. - �eby tak cz�owiek wszystko do g�owy dopuszcza�, toby zwariowa� trzeba. Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda! A gdzie s�siad dobrodziej po deski chcia�e� pos�a�? - zapyta� po chwili, jakby uderzony now� jak�� my�l�. - Na Spendoskie... - No, to widzi s�siad, �e czyby s�siad by� pos�a� na Spendoskie, czy nie pos�a�, to by�by jeden skutek, bo na Spendoskim cal�wek brak�o, a za tamte szelma �yd zdziera po trzy trojaki za �okie�. Kto by mu p�aci�! A to� by takie obicie kierata bajo�skie sumy kosztowa�o! To by nie trzy ruble, ale pi�� rubli by�o ma�o! - Ale naturalnie! - potwierdzi� pan z cygarem. - Zreszt�, czy deski by�y, czy nie by�y, jak mi si� tylko s�l �ni�a, to musia� by� wypadek. Czy tu, czy u mnie w domu - musia� by�! To ju� sobie s�siad dobrodziej wyperswaduj! Gruby szlachcic uderzy� r�k� w st�, a� szyby brz�k�y. Gospodarz wszak�e nie wychodzi� ze swego frasobliwego zamy�lenia. - I jak to zawsze - rzek� po chwili - w drog� co� cz�owiekowi wle�� musi. Mia�em akurat jutro do Kalisza jecha�, bo mam tam w jednej sprawie termin na dwudziestego, a tu, masz diable kaftan! Licho wie... Mo�e trzeba b�dzie jeszcze do ��czycy po drugiego doktora pos�a�... - O, ho! ho!... - zawo�a� milcz�cy dot�d pan Micha� - po drugiego! Zaraz po drugiego! Mo�e do Warszawy jeszcze s�siad po�lesz po Koni�skiego! A c� to, ten z Uniejowa z�y? To s�siad my�lisz dw�ch doktor�w do jednego ch�opa sprowadza�? By� tak oburzony i zirytowany, jakby owo sprowadzenie na w�asny jego koszt odbywa� si� mia�o. - No - m�wi� usprawiedliwiaj�c si� gospodarz - zawsze� to przecie cz�owiek. Nisch b�dzie, jak chce, trzeba go ratowa�. Zawsze on ju� trzeci rok u mnie s�u�y, pracuje... - Pracuje, bo mu s�siad p�acisz! Wielka parada, �e ch�op pracuje! Nie b�dzie pracowa� tu, to b�dzie pracowa� gdzie indziej. C� to, on s�siadowi darmo pracuje czy co? - Darmo, nie darmo. Ale� zawsze obowi�zek jest... - No, to go te� s�siad spe�niasz. Pos�a�e� po doktora, po felczera, na po�cieli le�y, na materacach... S�siad mo�e my�lisz, �e jak ozdrowieje, to ci b�dzie za dw�ch robi�? Szczeg�ln� wdzi�czno�� oka�e? �miej si� s�siad z tego! Jak ozdrowieje, to najpierw nie b�dzie nawet za jednego robi�, bo cho�by i poradzi�, to zawsze zm�wi na to, �e kaleka, a po wt�re, jak si� zdarzy okazja, to tak samo b�dzie jedn� r�k� krad�, jak dot�d krad� dwoma. - Prawda! Jak Matk� Bosk� Ukrzy�owan� kocham, tak prawda! - roze�mia� si� gruby szlachcic z doskona�ym zadowoleniem z powy�szych uwag. - No tak, widzi s�siad - rzek� po chwili gospodarz - ale ten z Uniejowa m�ody, niedo�wiadczony, a w ��czycy jest dobry operator; zawsze szkoda ch�opaka... - Ale zmi�uj si�, s�siad - przerwa� zgry�liwie pan Micha� - taka kuracja to nie chi-chi! S�siad b�dziesz przynajmniej przez dwa dni fornalk� w rozgoni� trzyma�. A lekarstwa, a diety, a felczer jeszcze! To gruby kusz! - Licho nada�o! - rzek� gospodarz i cmokn�wszy niecierpliwie j�zykiem, trzasn�� w palce. W tej chwili zaturkota�o pod Murowa�cem i psy karczmarskie drog� oszczekiwa� zacz�y. Doktor z Uniejowa przyjecha�. Panowie wyszli przed dom, ruch si� zrobi� w oficynie. M�ody doktor kaza� przede wszystkim usun�� gromad� bab, kt�re si� tam by�y w sieniach zebra�y cisn�c jedna przez drug� i lamentuj�c g�o�no; obrzuci� potem wzrokiem pok�j. - ��ko wprost okna przesun�� - rzek� kr�tko. - P��tno jest, woda ciep�a jest. To dobrze. Zwr�ci� si� do gospodarza. - B�dzie pan �askaw kaza� tu przyj�� jakiemu roztropnemu i silnemu cz�owiekowi. Zawo�ano karbowego. Wszed� we drzwiach zgarbiony, a gdy si� wyprostowa�, do niskiego pu�apu prawic si�ga� g�ow�. By� to najt�szy ch�op z ca�ej dworskiej s�u�by. Rudo zarasta� i mia� poz�r pnia z gruba ociosanego. Zdawa� si� te� nadzwyczaj silnym, przecie� gdy spojrza� na zbroczone krwi� poduszki i le��c� w�r�d nich martw� niemal g�ow� J�zka, szybko zacz�� mruga� oczami i poci�ga� nosem. - Chod�cie no tu bli�ej - rzek� doktor daj�c mu miednic� z wod�. Ch�op wzi�� j� w r�ce i zacz�� przest�powa� z nogi na nog�. Felczer przygotowywa� g�bki i p��tna kaszl�c i pluj�c w do�� niemi�y spos�b. Doktor odwr�ci� si� raz jeszcze. - Panowie b�d� �askawi wyj�� - rzek� kr�tko do rozmawiaj�cych pod oknem go�ci. Spojrzeli po sobie, jeden i drugi wzruszy� ramionami, pan pal�cy cygaro u�miechn�� si� sceptycznie. - Jak wyj��, to wyj��... - rzek� gruby szlachcic i pierwszy posun�� do drzwi; za nim drudzy... - Potrzebne z ch�opem takie ceregiele! - przem�wi� pan z cygarem, kiedy ju� byli za drzwi wyszli. W tej chwili doktor spojrza� na mnie jakim� niezdecydowanym wzrokiem. - Pani... - zacz�� wahaj�ce - pani mo�e zosta� - doko�czy� niespodzianie. Nie widzia�, �e w k�tku zosta�o tak�e dziesi�cioletnie dziecko, najstarszy syn domu. Zacz�� si� opatrunek. Kiedy odwi�zano chustk�, J�zik j�kn�� raz tylko i omdla�. Cisza by�a taka, �e s�ycha� by�o brz�k muchy lataj�cej po szybach w oknie. Doktor wydawa� polecenia kr�tkie, monosylabowe. - No�yczki... p��tno... g�bka... ni�ej... wy�ej... Karbowy sta�, jak m�g� najdalej od ��ka, wyci�gn�wszy przed siebie, r�ce, z miednic� pe�n� krwi, w ca�ej ich d�ugo�ci. Przymyka� on od czasu do czasu oczy i odwraca� g�ow�. Po niejakiej chwili zblad� bardzo, a r�ce trz��� mu si� zacz�y. - Wielmo�ny panie - rzek� zmienionym g�osem. - Niech kto bierze, bo padn�... Gospodarz obejrza� si�, nie by�o nikogo. On sam podpiera� poduszki i trze�wi� rannego. - Ja, tatku! - przem�wi�o wtedy prosz�cym g�osem dziecko, a wysun�wszy si� z k�ta podesz�o do ��ka, �mia�o ujmuj�c w cienkie r�czyny swoje ow� krwaw� mis�. Na jego si�y by� to ci�ar znaczny, ch�opiec wszak�e trzyma� j� krzepko, wpatrzony w J�zika szeroko otwartymi oczyma. Karbowy run�� we drzwi zataczaj�c si� jak pijany. W tej chwili chory zn�w j�kn�� i otworzy� oczy. Otworzy�, poruszy� ustami i zdobywaj�c si� z widocznym trudem na przytomno�� zatrzyma� wzrok na dziecku. Dziecko patrzy�o tak�e, szeroko, uparcie, jakby urzeczone. Kt� wie, co tam sobie powiedzia�y te dwa krzy�uj�ce si� spojrzenia, z kt�rych jedno mia�o wyraz wielkiego, powa�nego zdziwienia, a drugie �miertelnej m�ki. "J�zik - zdawa�y si� m�wi� oczy dziecka - J�zik, przez co ty umierasz? Dlaczego?" "Oj paniczu - skar�y� si� gasn�cy wzrok Srokacza - oj, po�a�owali wy kilka �okci desek... oj, niedu�o, a po�a�owali... Przez to ja umieram... dlatego..." "J�zik! - m�wi�y zn�w coraz szerzej otwieraj�ce si� oczy ch�opca." - J�zik! a gdzie twoja r�ka?" "Oj, zosta�a si� tam r�ka moja, paniczu - odpowiada�o spojrzenie Srokacza - gdzie ja robi� dla was... gdzie pracowa� dla was... dobra, chleba dla was dobywa�... Oj, zosta�a si� na piasku, ca�a krwi� ciek�ca..." Powieki dziecka zacz�y dr�e� lekko, g��boka zmarszczka wyst�pi�a mu na czo�o i dwie wielkie, jasne �zy pad�y w krwaw� mis�. Ranny zamkn�� oczy z g�uchym, przeci�g�ym j�kiem. We dwa tygodnie potem J�zik dogorywa�. Godzina by�a ranna, izba pe�na bab, kt�re dowiedziawszy si�, �e ksi�dz z Panem Jezusem do J�zika jedzie, przybieg�y, jak kt�ra sta�a, z dzie�mi na r�ku, porzuciwszy garnki i miski w kominie, a teraz zbite "w kupki szepta�y p�g�osem pacierze, wzdychaj�c i ucieraj�c nosy. Drzwi otwiera�y si� i zamyka�y ci�gle, ludzi przybywa�o coraz to wi�cej; ka�dy z wchodz�cych m�wi� w progu: "niech b�dzie pochwalony", a szmer mieszanych g�os�w odpowiada�: "na wieki wiek�w". Tworzy�o to jak�� dziwnie przejmuj�c� litani�, kt�ra w kr�tkich przestankach na kilkadziesi�t g�os�w odmawian� by�a. Przestanki wype�nia�a rozmowa. �wie�o przybyli dopytywali si� o chorego, ci, kt�rzy przyszli dawniej, gadali o potocznych sprawach, wzdychaj�c wszak�e od czasu do czasu lub kiwaj�c g�ow�. Ani wzdycha�, ani gada� nie broni� ju� im teraz przy J�ziku nikt... I tak go wkr�tce mia�a ogarn�� cisza wiekuista. Ci, co nie zd��yli przyj�� na czas, kiedy ksi�dz oleje �wi�te na J�zika k�ad�, i nie widzieli, jak matka jego rzuciwszy si� na ziemi� g�ow� o pod�og� t�uk�a krzycz�c i zawodz�c, pocieszali si� tym, �e zobacz� przynajmniej, kiedy ch�opak kona� zacznie. Coraz te� kt�ra z bab wspina�a si� na palce i przez g�owy kumoszek ku ��ku patrzy�a. Na ��ku le�a� J�zik z zamkni�tymi oczyma, kt�rych pociemnia�e i zapad�e powieki tworzy�y w�r�d woskowo��tej twarzy dwie sinawe plamy. G�stwa ciemnych, odrzuconych od zakl�s�ych skroni w�os�w odkrywa�a po��k�e, przer�ni�te paru poprzecznymi zmarszczkami czo�o, oko�o ust spalonych gor�czk� widne by�y g��bokie, bolesne bruzdy. Po zaostrzonych rysach twarzy �lizga� si� i chwia� ��ty odblask zapalonej w g�owach ��ka gromnicy, a jedyna, bezkrwista prawie i wysch�a r�ka le�a�a na piersiach poruszanych rzadkim, g��bokim, ko�cz�c� si� ju� prac� p�uc zapowiadaj�cym oddechem. Noc sp�dzi� dzi� J�zik bardzo niespokojnie. Zrywa� si�, wo�a� na konie, chcia� i�� do matki po czyst� koszul� i narzeka�, �e .musi r�n�� sieczk�, a jego r�ka boli, oj, boli... ta prawa. Skaleczy� si� w ni� wczoraj... nie, �o�skiego lata, kiedy paniczowi biczysko struga�... Z osiki go struga�, z �a�osnego drzewa, co cho� drzewo, a zatrz�s�o si� w sobie, kiedy Pan Jezus kona�... Oj, konanie! konanie, ci�kie bojowanie!... Jak struga� ga���, pola�a si� z niej krew... na ko�uch si� pola�a, na lejbi.k, na koszul�... ca�a ka�u�a krwi... O, jak taka r�ka boli! O, jak ci�y! O!... Z j�kiem upada� na poduszki, a po chwili zn�w si� zrywa� i majaczy�. By�a to bardzo ci�ka, prawdziwie m�cze�ska noc. Nad ranem dopiero och�od�a mu g�owa, za��da� pi� i zasn��. Spa� mo�e ze trzy godziny, a po przebudzeniu patrzy� przytomnie i zdawa� si� namy�la� nad czym�. Westchn�� potem kilka razy g��boko, a spostrzeg�szy ma�ego, kr�c�cego si� po izbie ch�opaka, rzek�: - A skocz ino, J�drek, do pana, coby po urz�d do kancelarii pos�a�; b�d� testamenta pisa�... A widz�c, �e ch�opak g�b� otworzy� i w g�ow� si� drapie: - A biegaj�e duchem - doda� - bo ja dzi� umiera� b�d�. - Jezu! - wrzasn�� ch�opak jak oparzony i we drzwi si� rzuci�. J�zik patrzy� za nim, a gdy si� drzwi zamkn�y, rzek�: - Ju� ja to sobie wszystko dawno umy�li�, zara wtedy, jak mi r�k� dochtory ucieni. - I c� tobie po testamencie, J�zik? - rzek�am - matk� przecie masz... - Matka nie wieczna, a ja bym spokojnego skonania nie mia�... Nie chcia�am go dra�ni� i zamilk�am. Przytomny by�, ale niespokojny bardzo; coraz cz�ciej pogl�da� w okno. - �eby aby pr�dzej! �eby aby pr�dzej! - powtarza� z wzmagaj�c� si� niecierpliwo�ci� w g�osie. Wszed� wreszcie gospodarz domu, a jednocze�nie zaturkota�a bryczka: "urz�d" przybywa�. �miertelna twarz J�zika o�y�a jakby. Na pozdrowienie w�jta wyra�nie odpowiedzia�: "na wieki", a potem uspokojonymi oczyma za pisarzem wodzi�, podczas gdy ten stolik sobie i papier szykowa�. Kiedy wreszcie wszystko by�o gotowe, na poduszki d�wign�� si� kaza� i pe�nym, jasnym g�osem rzek�: - Ja b�d� powiada�, co i jak, a pan pisarz niech wszystko akuratnie spisuje! Zrobi�a si� wielka cisza. - W imi� Ojca - zacz��, lecz urwa� i j�kn��; nie mia� ju� prawej r�ki, kt�r� by si� m�g� prze�egna�. G�owa mu opad�a w ty�, oczy si� zamkn�y, my�leli�my, �e kona; wzm�g� si� jednak i tak m�wi� dalej: - Niech pan pisarz fort wszystko spisuje! - W imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego! amen. Ja, J�zef Srokacz, po przezwisku Kobylak, bo s� insze Srokacze w Pietrowie, a zn�w insze w Bron�wku... ale te z drugiego rodu s�... Zawaha� si�, widocznie nie bardzo wiedzia�, jak ma dalej m�wi�. - Zdrowy na umy�le - podpowiedzia� pisarz p�g�osem. - A ju�ci! - rzek� J�zik - zdrowy na zmys�ach, ino �e przez jednej r�ki, co mu j� Pan Jezus wzi��... niech mu ta b�dzie cze�� i chwa�a przenaj�wi�tsza!... Westchn�� g��boko i tak m�wi� dalej: - Gdy Pan B�g mi�osierny, w Tr�jcy �wi�tej jedyny, wo�a mnie do chwa�y swojej przenaj�wi�tszej i do �ywota wiecznego amen, nie ze staro�ci i nie z choroby, ino ze z�ej godziny, kt�r� na mnie dopu�ci� raczy�, ja J�zef Srokacz, maj�cy po ojcu Jakubie Srokaczu sze�� morg�w gruntu w Kobylnikach, zapisuj� i oddaj� te sze�� morg�w wielmo�nemu panu i wielmo�nej pani, u kt�rego pa�stwa wielmo�nego trzy lata s�u�ywszy, krzywdy nie doznawszy, umieram z wdzi�cznym sercem i wszelak� przychylno�ci�. A i� mnie w ci�kiej godzinie opatrywali, doktor�w przy mnie trzymali, noc� pilnuj�cy, w dzie� karmi�cy i poj�cy, niczego nie �a�uj�cy, bynajmniej si� czym nie brzydz�cy. A upraszam pokornie, aby matka moja do wieku swego na gruncie tym do�y�a w spokojno�ci, a gdyby si� to ub�stwo moje ma�e wielmo�nym pa�stwu zda�o, aby to wi�c cho� na panicza posz�o. Pokornie to ochfiaruj�, Bogu wszystkich oddaj� i z Bogiem ostawiam, za wszystko dobro dzi�kuj�cy, a o poch�w prosz�cy. Amen. - J�zik! J�zik! Ty co?... - rykn�� p�aczem gospodarz i na piersi mu si� rzuci�... - To� ty przeze mnie umierasz, marnie ze �wiata schodzisz! Przez te g�upie deski, co ich u kierata nie by�o! J�zik! b�j si� Boga, bo mi serce p�knie! Nic nie chc�, nie przyjm�! Ud�awi�bym si� chlebem z twego pola! Nic nie chc�! Poch�w ci jak rodzonemu synowi sprawi�. Bo�� m�k�, krzy� w tym miejscu, w podw�rzu, postawi� dam!... J�zik, b�j si� Boga!... Chwil� by�o s�ycha� tylko p�acz ogromny. - Oj, nie trza, panie - przem�wi� wreszcie zmienionym g�osem J�zik - nie trza! Ju� tam by�a m�ka i krew by�a... Ju� tam Pan B�g mi�osierny r�k� swoj� przenaj�wi�tsz� krzy�yk dla mnie po�o�y�... A ja bym spokojnego sumienia nie mia�... bym... Niech ino pan pisarz pr�dko papier wedle podpisu daje. M�wi� coraz ciszej, z widocznym wysi�kiem; pot mu wyst�pi� na czo�o, g�os si� rwa�, w piersiach zacz�o chrypie�. Wyci�gn�� jednak r�k� po papier, a gdy mu j� podparto, trzy krzy�e pod testamentem swoim postawi�; nie przesta� wszelako p�on�cymi oczyma za nim wodzi�, p�ki go nie podpisali �wiadkowie i p�ki w�jt nie przy�o�y� piecz�ci. Westchn�� wtedy g��boko i �miertelnie zm�czony osun�� si� na poduszki bezw�adnie. W trzy dni potem sprawiono mu "poch�w". KONIEC KSI��KI