8432

Szczegóły
Tytuł 8432
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8432 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert E. Howard DOM PE�EN �OTR�W Powiadaj� legendy, �e najpot�niejszy wojownik ery hyboryjskiej, cz�ek - jak pisa� nemedyjski kronikarz - kt�ry �swemi obutymi w sanda�y stopy podepta� zdobne w klejnoty trony Ziemi", urodzi� si� na polu bitwy, w czym mia�a by� wieszczba jego przysz�ych los�w. Jest to mo�liwe, albowiem niewiasty - cymmeryjskie r�wnie sprawnie jak ich m�owie w�ada�y or�em, nie mo�na tedy wykluczy�, i� matka Conana, nie bacz�c na powa�ny sw�j stan, pospieszy�a, by odpiera� atak wra�ych Vanir�w. W�r�d wojen zaczepnych i odpornych, toczonych z niewielkimi tylko przerwami przez bitne klany Cymmercjczyk�w, up�ywa�o dzieci�stwo Conana. Po ojcu, kowalu i p�atnerzu, obdarzony nad wiek okaza�� postur� bra� w nich udzia�, odk�d m�g� unie�� miecz w d�oni. Mia� pi�tna�cie lat, gdy zjednoczone plemiona cymmeryjskie obleg�y, zdoby�y i pu�ci�y z dymem Venarium, gr�d pograniczny wzniesiony przez ekspansywnych Aquilo�czyk�w na ziemiach tradycyjnie przynale�nych Cimmerii. By� jednym z tych, co najw�cieklej darli si� na mury i najg��biej ubroczyli or� we wrogiej krwi. Jego imi� pocz�to wymawia� z szacunkiem przy ogniskach narad. Po zdobyciu Venarium sp�dzi� Conan czas jaki� w rodzinnym szczepie, u boku sprzymierzonych Aesir�w czyni�c wyprawy na tradycyjnie wrogich Vanir�w. W jednej z owych wypraw dosta� si� do niewoli, ale z niej zemkn�� i ruszy� na po�udnie. Dotar� do Arenjun, zamoryjskiego Miasta Z�odziei, w kt�rym rozpocz�� trwaj�c� kilka lat karier� zawodowego rabusia, kontynuowan� w stolicy Zamory, Shadizarze, w kr�lestwach Corinthii i Nemedii... 1. Podczas dworskiego festynu Nabonidus, Czerwony Kap�an, rzeczywisty w�adca stolicy, dyskretnie dotkn�� ramienia m�odego arystokraty Murila, ten za� odwr�ci� si�, by napotka� zagadkowe spojrzenie dostojnika. �aden z nich nie wyrzek� ani s�owa; Nabonidus sk�oni� si� tylko i poda� Murilowi niewielkie z�ote puzderko. �wiadom, �e niczego bez powodu Nabonidus nie czyni�, m�ody szlachcic wymkn�� si� przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji i w po�piechu wr�ci� do swej komnaty. Tu otworzy� puzdro; znalaz� w nim ludzkie ucho, �atwe do rozpoznania dzi�ki szczeg�lnej bli�nie. Krople zimnego potu wyst�pi�y mu na czo�o - nie mia� ju� w�tpliwo�ci, jak� to my�l ukryt� wyra�a�o spojrzenie Czerwonego Kap�ana. Pomimo jednak swych uperfumowanych, trefionych czarnych lok�w nie by� Murilo s�abeuszem, zginaj�cym bez walki kark przed katem. Nie wiedzia�, czy Nabonidus igra z nim tylko, czy te� umo�liwia ucieczk� na dobrowolne wygnanie; ju� to, i� �y� jeszcze i by� wolny, dowodzi�o, �e dano mu co najmniej kilka godzin - zapewne do namys�u. Lecz nie namys�u i decyzji potrzebowa� - potrzebowa� narz�dzia. A wyposa�y�a go w owo narz�dzie Fortuna, nie przestaj�ca dzia�a� pomi�dzy spelunkami i burdelami dzielnic n�dzy nawet wtedy, gdy w swym domu, w cz�ci stolicy zajmowanej przez pa�ace arystokracji, wie�czone purpurowymi wie�ami, strojne w marmur i ko�� s�oniow�, rozdygotany Murilo rozmy�la� nad sposobem pokrzy�owania Nabonidusowych plan�w. A by� pewien kap�an boga Anu, kt�rego �wi�tynia wznosz�ca si� na obrze�u dzielnicy n�dzy stanowi�a scen� czego� wi�cej ni�li tylko obrz�d�w i mod��w. Kap�an �w, t�usty i dobrze od�ywiony, uprawia� paserstwo, b�d�c r�wnocze�nie szpiegiem na us�ugach gwardii. Interes prosperowa� kwitn�co, a z�oto dwoma wartkimi strumieniami wp�ywa�o do szkatu�y kap�ana, jako �e dzielnic�, z kt�r� graniczy�a �wi�tynia, by� Labirynt - pl�tanina b�otnistych, kr�tych uliczek, plugawych spelunek nawiedzanych przez najbardziej notorycznych z�odziei i hultaj�w w kr�lestwie. Odwag� i bezczelno�ci� wyr�niali si� spo�r�d nich gunderskiego pochodzenia dezerter z wojsk najemnych i pewien cymmeryjski barbarzy�ca. Pierwszego za spraw� kap�ana Anu schwytano i obwieszono na placu targowym, Cymmeryjczyk atoli umkn��; dowiedziawszy si� okr�n� drog� o zdradzie kap�ana, wtargn�� noc� do �wi�tyni i skr�ci� donosiciela o g�ow�. W mie�cie zawrza�o. Poszukiwania zab�jcy by�y wszak�e bezskuteczne, dop�ki pewna ladacznica nie wyda�a Cymmeryjczyka w r�ce kr�lewskiego rontu - zaprowadzi�a kapitana stra�y i jego dru�yn� do ukrytej komory, gdzie spoczywa� zmo�ony pijackim snem barbarzy�ca. Gdy j�li go p�ta�, ockn�� si� - wrazi� sztylet w gard�o oficera, przedar� si� przez pozosta�ych napastnik�w i uszed�by niechybnie, gdyby nie trunek, wci�� jeszcze za�miewaj�cy zmys�y; rozjuszony, na wp� o�lep�y, szybuj�c tygrysim skokiem ku wolno�ci, nie trafi� w otwarte drzwi i tak pot�nie hukn�� �bem o kamienn� �cian�, �e pad� bez czucia i �wiadomo�ci. Przyszed� do siebie dopiero w najg��bszym lochu miasta, przykuty do �ciany �a�cuchami, kt�rym nawet jego olbrzymie musku�y nie mog�y da� rady. Na po�y siedz�c, na po�y le��c, maj�c za pos�anie gar�� jeno zgni�ej s�omy, przeklina� barbarzy�ca moc kwa�nego wina i dziewk� zdradliw�, gdy szcz�kn�y rygle, a do lochu wkroczy� cz�ek z twarz� zamaskowan�, owini�ty szerokim, czarnym p�aszczem. Cymmeryjczyk przygl�da� mu si� z zainteresowaniem, odgaduj�c w nocnym go�ciu oprawc�, przys�anego, by mu gard�o cichcem poder�n��; upewnia�a go w tym ciekawo�� z jak� przybysz mierzy� go wzrokiem. A nawet w piwnicznym p�mroku, mimo p�taj�cych cz�onki je�ca �a�cuch�w, pot�ne, imponuj�co umi�nione cia�o Cymmeryjczyka sprawia�o wra�enie, i� drzemi� w nim si�y nied�wiedzia i szybko�� pantery. Spod czarnej zwichrzonej grzywy niebieskie oczy l�ni�y niepohamowan� dziko�ci�. - Czy chcesz �y�? - zapyta� Murilo, on to bowiem nawiedzi� pojmanego zab�jc�. Barbarzy�ca mrukn��, a w jego oczach pojawi� si� b�ysk zainteresowania; cho� nie wyrzek� ani s�owa, si�a wyrazu o�ywionego nadziej� spojrzenia by�a dostatecznie wymown� odpowiedzi�. - Chc�, by� zabi� dla mnie cz�owieka. - Kogo? G�os Murila zni�y� si� do szeptu: - Nabonidusa, kr�lewskiego kap�ana. Cymmeryjczyk nie okaza� zdumienia ani obawy; obcy by� mu nawet cie� szacunku dla wielkich tego �wiata - kr�l czy �ebrak, nie widzia� r�nicy. Nie przysz�o mu te� do g�owy pytanie, dlaczego Murilo zwr�ci� si� do niego w�a�nie, cho� dzielnice n�dzy pe�ne by�y korzystaj�cych z wolno�ci p�atnych skrytob�jc�w. - Kiedy b�d� wolny? - Nim minie godzina. W nocy tej cz�ci wi�zienia pilnuje tylko jeden stra�nik; mo�na go przekupi�. M�wi�c �ci�le: ju� jest przekupiony. Sp�jrz - oto klucze: zdejm� twe �a�cuchy, a gdy od mego odej�cia czas up�ynie bezpieczny, stra�nik Athicus drzwi twej celi otworzy. Athicusa powalisz i strz�pami swej tuniki zwi��esz; na tak sprawionego nie padnie podejrzenie, a wszyscy uwierz�, �e pomoc dla ci� z zewn�trz nadesz�a. Id� od razu do domu Czerwonego Kap�ana i zabij go; udaj si� potem do Szczurzej Nory, gdzie pewien cz�owiek da ci konia i trzos pe�en z�ota - tak opatrzony zdo�asz wymkn�� si� z miasta i opu�ci� kraj. - Zdejmuj natychmiast te przekl�te okowy! - za��da� Cymmeryjczyk. - I ka� stra�nikowi, by mi przyni�s� spy��. Na Croma! Dzie� ca�y prze�y�em o chlebie i wodzie i prawiem szczez� z g�odu! - Stanie si�, jak rzek�e�, ale pami�taj: nie wolno ci uciec, nim b�d� mia� do�� czasu, by dotrze� do mego domostwa. Uwolniony z �a�cuch�w barbarzy�ca wsta� i przeci�gn�� si�, pr꿹c pot�ne ramiona; w p�mroku kazamaty przypomina� olbrzyma. Murilo pomy�la�, �e je�li ktokolwiek na �wiecie by�by w stanie zg�adzi� Czerwonego Kap�ana, to ten Cymmeryjczyk jest do tego zdolny. Raz jeszcze m�ody szlachcic gwoli pewno�ci powt�rzy� sw�j plan, po czym opu�ci� wi�zienie, przed wyj�ciem polecaj�c Athicusowi, by zani�s� je�cowi mis� jad�a i kwart� piwa. Wiedzia�, �e stra�nikowi mo�e ufa� nie tylko z powodu hojnie sypni�tego z�ota; posiada� informacje, kt�rych ujawnienie grozi�o Athicusowi stryczkiem. Dopiero znalaz�szy si� z powrotem w swej komnacie Murilo odzyska� spok�j ducha. Nabonidus dzia�a�by r�kami bezwolnego kr�la - tego by� pewien. A przecie� kr�lewscy stra�nicy nie ko�atali do jego drzwi; oznacza�o to, �e kap�an nie powiedzia� kr�lowi nic - na razie... Jutro niechybnie by�by to uczyni� - gdyby do�y� jutra. Murilo wierzy�, i� Cymmeryjczyk dotrzyma umowy; inn� rzecz� by�o to, czy zdo�a cel wyznaczony osi�gn��. Po wielokro� ju� pr�bowano zg�adzi� Czerwonego Kap�ana - i nasy�ani zb�jcy umierali tajemnicz� �mierci�. Cho� i przebiegli bywali, i okrutni, i zuchwali - gin�li jednako; wychowani w miastach, nie posiadali wilczych instynkt�w barbarzy�cy. Murilo ujrza� wyj�cie ze swej nieweso�ej sytuacji w chwili, gdy obracaj�c w d�oniach z�ote puzderko z wiadom� zawarto�ci�, dowiedzia� si� swymi sekretnymi kana�ami o pojmaniu Cymmeryjczyka. Teraz w spokoju swej komnaty wzni�s� toast za cz�owieka imieniem Conan i za jego powodzenie tej nocy. S�czy� jeszcze wino, gdy jeden z jego szpieg�w przyni�s� wie��, i� Athicusa aresztowano i osadzono w twierdzy. Cymmeryjczyk tedy nie uciek�... Murilo po raz wt�ry poczu�, jak krew w jego �y�ach lodowacieje. Dostrzeg� w owej odmianie fortuny diabelsk� r�k� Nabonidusa; poj�� nagle, �e ulega oto niesamowitej obsesji: roi�o mu si�, �e Czerwony Kap�an nie cz�owiekiem jest, a czarownikiem zdolnym czyta� w my�lach swych ofiar, poci�gaj�cym za struny, na kt�rych ta�cz� jak marionetki. Desperacja rodzi determinacj�. Kryj�c miecz pod czarn� opo�cz�, wybieg� Murilo z domu ukrytym wyj�ciem i po�pieszy� opustosza�ymi ulicami. Zbli�a�a si� p�noc w�a�nie, gdy stan�� przed domem Nabonidusa, majacz�cym czarn� bry�� po�r�d ogrodu otoczonego murem, oddzielaj�cym posiad�o�� kap�ana od s�siedniej posesji. Mur by� wysoki, ale mo�liwy do pokonania. Nabonidus nie wierzy� w przeszkody tak proste jak kamienna bariera; to, czego naprawd� nale�a�o si� obawia�, znajdowa�o si� za murem. Murilo nie wiedzia� dok�adnie, na co mo�e si� natkn��; powiadano, �e olbrzymi, krwio�erczy pies w��czy si� po ogrodzie, od czasu do czasu rozdzieraj�c kogo� na strz�py tak, jak ogar rozdziera kr�lika. Co wi�cej mog�o na� czyha� za murem - nie pr�bowa� nawet przewidzie�. Ludzie, kt�rym w sprawach wagi pa�stwowej dozwalano na kr�tko wej�� do domu, opowiadali, �e Nabonidus otacza� si� przepychem, ale poprzestawa� na zaskakuj�co nielicznej s�u�bie; w istocie widywano tylko jednego s�u��cego - wysokiego, ma�om�wnego cz�eka imieniem Joka. Kogo� innego - zapewne niewolnika - s�yszano poruszaj�cego si� w zakamarkach domu, osoby tej nie widzia� jednak nikt. Najwi�ksz� niewiadom� tajemniczego domostwa by� sam Nabonidus. Si�a jego intryg i rozleg�e wp�yw nawet poza granicami pa�stwa uczyni�y ze� najpot�niejszego cz�owieka w kr�lestwie. Lud, kanclerz i kr�l jak bezwolne kuk�y ta�czyli na strunach skupionych w r�kach Czerwonego Kap�ana. Murilo wspi�� si� na mur i zeskoczy� do ogrodu pogr��onego w cieniach, zag�szczonych miejscami przez roz�o�yste krzewy i poruszane wiatrem listowie. �adne �wiat�o nie rozja�nia�o okien domu, odcinaj�cego si� czarn� bry�� na tle nocnego nieba. M�ody szlachcic przemyka� ostro�nie przez kolczaste chaszcze; rozgor�czkowana wyobra�nia p�ata�a figle: chwilami zdawa�o mu si�, �e s�yszy ujadanie wielkiego psa - lada moment spodziewa� si� ujrze� pot�ne cielsko �migaj�ce na� z ciemno�ci. Wprawdzie w�tpi� w skuteczno�� swego miecza przeciwko takiemu atakowi, ale nie zawaha� si�. Czy w k�ach bestii, czy od katowskiego topora - umiera si� podobnie. Nagle potkn�� si� o co� masywnego i podatnego zarazem. Schyli� si�, by lepiej widzie� w nik�ym �wietle gwiazd - i rozpozna� bezw�adny kszta�t. U jego st�p le�a� pies pilnuj�cy ogrodu - martwy pies. Mia� skr�cony kark, a na ciele �lady wygl�daj�ce jak rany zadane wielkimi k�ami. Murilo by� pewien, �e nie mog�a tego dokona� �adna ludzka istota; najwyra�niej bestia napotka�a potwora pot�niejszego od siebie. M�ody szlachcic spojrza� nerwowo w stron� tajemniczej g�stwiny chaszczy i krzew�w; dreszcz przebieg� mu po grzbiecie. Ruszy� w stron� pogr��onego w ciszy domu. Pierwsze drzwi, kt�rych spr�bowa�, by�y otwarte. Uj�� mocniej r�koje�� miecza i przekroczy� pr�g; znalaz� si� w d�ugim, mrocznym korytarzu, s�abo roz�wietlonym promykiem wnikaj�cym obok zas�ony przegradzaj�cej odleg�e wyj�cie. Grobowa cisza wisia�a w powietrzu. Murilo j�� si� skrada� korytarzem; zatrzyma� si� na ko�cu, by poprzez szpar� w zas�onie ujrze� o�wietlony pok�j o oknach szczelnie zas�oni�tych aksamitnymi storami tak, by ani promyk �wiat�a nie przedar� si� na zewn�trz. Pok�j by� pusty - je�li pustk� nazwa� brak �ywej istoty; kogo� w nim jednak Murilo zobaczy�. Po�r�d rumowiska mebli i pozrywanych ze �cian tkanin, co �wiadczy�o o rozegranej tu straszliwej walce, le�a�a ludzka posta�. Spoczywa�a na brzuchu, lecz g�owa jej tak by�a skr�cona, �e podbr�dek pozosta� a� za ramieniem. Rysy twarzy, zastyg�ej w przera�liwym grymasie, uk�ada�y si� w kszta�t z�o�liwego u�miechu. Po raz pierwszy Murilo poczu� tej nocy, �e jego determinacja s�abnie. Niepewnie spojrza� w stron�, z kt�rej nadszed�, ale wizja katowskiego pnia i topora podzia�a�a na� jak nowy zastrzyk woli: ruszy� przez pok�j, staraj�c si� unika� widoku cia�a rozci�gni�tego na �rodku. Cho� cz�owieka tego nie widzia� nigdy przedtem, dzi�ki zas�yszanym opisom odgad�, i� by� to Joka, ponury s�uga Nabonidusa. Przez uchylone drzwi, przes�oni�te stor�, zajrza� do szerokiej, okr�g�ej komnaty, otoczonej galeri� w po�owie wysoko�ci pomi�dzy b�yszcz�c� posadzk� a wynios�ym sklepieniem. Sala ta urz�dzona by�a z i�cie kr�lewskim przepychem. Na �rodku sta� bogato rze�biony mahoniowy st�, d�wigaj�cy bezlik naczy� z winem i kosztownymi potrawami. Wtem... Murilo skamienia� - na wielkim fotelu zwr�conym oparciem w jego stron� spostrzeg� posta� przyobleczon� w szaty powszechnie znane w ca�ym kr�lestwie. Czerwony r�kaw skrywa� rami� spoczywaj�ce na por�czy, g�owa, nakryta szkar�atnym kapturem habitu, nieco pochyla�a si� jakby w zamy�leniu. Takim w�a�nie widywa� Murilo Nabonidusa na kr�lewskim dworze - setki razy. Przeklinaj�c bicie w�asnego serca, m�odzieniec pocz�� si� skrada�; uni�s�szy miecz, ca�ym cia�em gotowa� si� do zadania ciosu. Cho� by� coraz bli�ej, ofiara nie drgn�a; odni�s� wra�enie, �e jego ostro�nie stawiane kroki nie zosta�y us�yszane. Czy�by Czerwony Kap�an zasn��? Jeden krok dzieli� Murila od jego wroga, gdy nagle siedz�cy w fotelu wsta� i odwr�ci� si�, i spotka�y si� ich spojrzenia. Krew odp�yn�a w jednej chwili z cz�onk�w Murila. R�koje�� miecza wysun�a si� ze zmartwia�ej d�oni, a klinga uderzaj�c o marmurowe p�yty posadzki j�kn�a metalicznie. Okropny krzyk wydar� si� spoza zsinia�ych warg i nim zamar�, inny d�wi�k zmiesza� si� z jego echem - g�uchy �oskot padaj�cego cia�a. W domu Czerwonego Kap�ana zapanowa�a cisza. 2. Wkr�tce po odej�ciu Murila z lochu, w kt�rym osadzony by� Conan Cymmeryjczyk, Athicus przyni�s� wi�niowi tac� z posi�kiem z�o�onym z kufla piwa i pot�nego po�cia mi�sa. Conan �ar�ocznie rzuci� si� na jad�o; gdy si� posila�, Athicus ruszy� na ostatni obch�d cel chc�c sprawdzi�, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, tak aby nikt nie sta� si� mimowolnym �wiadkiem zaplanowanej ucieczki. Zaj�ty by� jeszcze obchodem, gdy oddzia� gwardii wtargn�� do wi�zienia i aresztowa� go. Murilo myli� si� s�dz�c, i� aresztowanie owo ma zwi�zek z przygotowan� ucieczk� Conana - prawda by�a inna: Athicus zbyt otwarcie wdawa� si� w konszachty z wyst�pn� gawiedzi� Labiryntu, aresztowanie za� by�o konsekwencj� jednego z dawniejszych grzech�w stra�nika. Inny wartownik zaj�� jego miejsce - ot�pia�e i bierne indywiduum, kt�rego �adna �ap�wka nie by�aby w stanie sk�oni� do zaniechania regulaminowych obowi�zk�w. Brak mu by�o wyobra�ni, co nadrabia� przesadnie g��bokim przekonaniem o wa�no�ci pe�nionej przeze� funkcji. Kiedy zamilk�y ju� krzyki wleczonego przez gwardzist�w Athicusa, nowy stra�nik rozpocz�� rutynowy obch�d korytarzy. Gdy dotar� do celi Conana, jego g��boko zakorzenione poczucie dyscypliny dozna�o wstrz�su: ujrza� uwolnionego z �a�cuch�w wi�nia, kt�ry ko�czy� w�a�nie ogryza� resztki pieczystego z pot�nej ko�ci wo�owej. Widok ten tak wielce wzburzy� stra�nika, �e pope�ni� b��d: nie przyzywaj�c wartownik�w z innych cz�ci wi�zienia sam wszed� do celi. By�a to jego pierwsza, a zarazem ostatnia pomy�ka na s�u�bie. Conan bowiem zgruchota� mu czaszk� wo�owym gnatem, przyw�aszczy� sobie jego pugina� i p�k kluczy, po czym spokojnie opu�ci� cel�. Tej nocy, zgodnie ze s�owami Murila, czuwa� tylko jeden stra�nik; Cymmeryjczyk, korzystaj�c z kluczy, rych�o znalaz� si� na wolno�ci, tak jak gdyby plan Murila si� powi�d�. W cieniu wi�ziennych mur�w Conan zatrzyma� si�, by podj�� decyzj� co do swych dalszych poczyna�. Pomy�la� zrazu, �e skoro zbieg� z lochu o w�asnych si�ach, nic Murilowi nie jest winien. Pami�ta� jednak, �e to m�ody szlachcic zdj�� ze� �a�cuchy i nakaza� przys�a� po�ywienie - bez tych przys�ug ucieczka by�aby niemo�liwa. Conan uzna� wi�c, i� jest jednak d�u�nikiem Murila, a b�d�c cz�ekiem zawsze dotrzymuj�cym danego s�owa, postanowi� wype�ni� swoj� cz�� umowy z m�odym arystokrat�. Pierwej atoli musia� zaj�� si� pewn� w�asn� spraw�. Cisn�� precz podart� tunik� i okryty jedynie przepask� biodrow� ruszy� w noc. Id�c, zbada� dotykiem zdobyczny pugina� - mordercz� bro� o szerokiej, obosiecznej klindze d�ugo�ci dziewi�tnastu cali. Skrada� si� ulicami i ciemnymi placami, p�ki nie dotar� do dzielnicy b�d�cej celem jego marszu - do Labiryntu. Odt�d porusza� si� ju� z pewno�ci� bywalca tych stron. A droga wiod�a przez istny g�szcz ciemnych zau�k�w, zamkni�tych podw�rek i okr�nych �cie�ek, przez �wiat tajemniczych d�wi�k�w i nachalnych odor�w. Ulice nie mia�y tu chodnik�w; b�oto i wszelaki �mie� pokrywa�y je grub� warstw� obrzydliwej brei; odchody wyrzucane wprost na ulic� odk�ada�y si� w cuchn�ce pryzmy i zion�ce fetorem ka�u�e. Je�li nie sz�o si� dostatecznie ostro�nie, �atwo by�o straci� grunt pod nogami i zapa�� si� do pasa w �mierdz�c� ma�. Nierzadko te� zdarza�o si� potkn�� o cz�owieka z poder�ni�tym gard�em lub g�ow� pogr��on� w bagnie. Uczciwi obywatele mieli powody, aby omija� Labirynt z daleka. Conan nie zauwa�ony dotar� do celu w chwili, gdy kto�, kogo bardzo pragn�� spotka�, w�a�nie mia� si� oddali�. Gdy Cymmeryjczyk w�lizn�� si� na podw�rzec, w komorze o pi�tro wy�ej dziewczyna, kt�ra sprzeda�a go stra�y miejskiej, odprawia�a w�a�nie swego nowego kochanka. Zamkn�wszy za sob� drzwi, m�ody rzezimieszek szuka� po omacku drogi po skrzypi�cych schodach, pogr��ony w my�lach zwi�zanych, jak u wi�kszo�ci mieszka�c�w Labiryntu, z przest�pczym zagarni�ciem cudzego mienia. Nagle w p� drogi stan��, a w�os zje�y� mu si� na g�owie. Ujrza� przed sob� niewyra�ny zarys cielska czaj�cego si� do skoku i par� oczu pa�aj�cych jak �lepia poluj�cej bestii. Drapie�ne warkni�cie by�o ostatnim d�wi�kiem w �yciu, jaki s�ysza�, potw�r bowiem, zaczajony w mroku, skoczy� i ostr� kling� rozpru� mu trzewia. Rzezimieszek zd��y� wyda� jeden st�umiony okrzyk i martwy osun�� si� na schody. Barbarzy�ca �mign�� nad nim; wygl�da� jak upi�r, a oczy jego gorza�y w ciemno�ciach z�owieszcz� po�wiat�. Wiedzia�, �e odg�os padaj�cego cia�a zosta� dos�yszany, lecz wiedzia� tak�e, i� mieszka�cy Labiryntu nie zwykli wtr�ca� si� w nie swoje sprawy. Przed�miertny krzyk na ciemnych schodach nie by� tu niczym niezwyk�ym; zapewne p�niej, po rozs�dnie bezpiecznym up�ywie czasu, kto� zechce sprawdzi�, co si� sta�o. Conan wspi�� si� po schodach i stan�� przed znajomymi sobie od dawna drzwiami; by�y zamkni�te od �rodka, lecz klinga pugina�u wsuni�ta w szczelin� przy wypaczonej framudze unios�a zasuw�. Wszed� i zamkn�� za sob� drzwi; sta� przed dziewk�, kt�ra sprzeda�a go stra�y. Odziana tylko w nocn� koszul� ulicznica siedzia�a w kucki na skot�owanym legowisku. Zblad�a; patrzy�a na niego jak na zjaw�; s�ysza�a krzyk na schodach, teraz dostrzeg�a ciemne plamy na trzymanym przeze� puginale. Zbyt jednak mocno ogarn�a j� obawa o w�asn� g�ow�, by mia�a trwoni� czas na lamenty nad oczywistym losem swego kochanka. J�a �ebra� o �ycie, a j�zyk pl�ta� si� jej z przera�enia. Conan milcza�; po prostu sta�, mierz�c j� przymru�onymi oczyma; bada� przy tym ostrze pugina�u na zgrubia�ym nask�rku kciuka. W ko�cu ruszy� przez izb�; dziewka wtuli�a si� w �cian� i wydaj�c s�abe j�ki, wci�� b�aga�a o lito��. Barbarzy�ca uchwyci� ci�k� r�k� jej jasne w�osy i �ci�gn�� j� z bar�ogu. Wsun�� pugina� do pochwy, z�apa� wierzgaj�c� brank� pod swe lewe rami� i ruszy� ku oknu. Jak w wielu budynkach tego typu, tak i tu ka�de pi�tro okala� gzyms, b�d�cy przed�u�eniem wysuni�tych parapet�w. Conan kopniakiem otworzy� okno i wst�pi� na �w otaczaj�cy dom w�ski wyst�p. Gdyby kto� nie spa� lub by� w pobli�u, mia�by niecodzienny widok: oto ros�y m�� ostro�nie posuwa si� po gzymsie, nios�c pod pach� p�nag�, wierzgaj�c� dziewk�. �w kto� zapewne nie by�by bardziej zdziwiony ni� sama branka. Osi�gn�wszy upatrzony punkt Conan stan��, chwytaj�c si� nier�wno�ci �ciany woln� r�k�. Z wn�trza domu zacz�y dochodzi� odg�osy �wiadcz�ce o tym, i� kto� w ko�cu odkry� cia�o na schodach. Dziewczyna pocz�a si� wierci�, b�agaj�c i skowycz�c na przemian. Conan spojrza� w d� na b�oto i nieczysto�ci zalegaj�ce ulic�; przez moment ws�uchiwa� si� w odg�osy dobiegaj�ce z domu, po czym celnie cisn�� dziewk� wprost do do�u kloacznego. Chwil� napawa� si� widokiem szamocz�cej si� i grz�zn�cej w gnoju zdrajczyni, z lubo�ci� ws�uchuj�c si� w p�yn�cy z jej ust potok jadowitych przekle�stw; zarechota� nawet basowym �miechem, na co pozwala� sobie nader rzadko. Odwr�ci� g�ow�, dobieg� go bowiem narastaj�cy we wn�trzu domu tumult; podj�� szybk� decyzj�: nadszed� czas, by zabi� Nabonidusa. 3. Wibruj�cy echem metaliczny ha�as zbudzi� Murila, kt�ry j�kn��, nat�y� si�y i, wci�� chwiejny, usiad� z trudem, wspieraj�c si� o wilgotny mur. Otacza�a go cisza i ciemno��; s�dz�c przez chwil�, �e o�lep�, omal nie omdla� z przera�enia. Powoli wraca�a mu pami��; na my�l o niedawnych wydarzeniach cia�em jego wstrz�sn�� dreszcz. Dotykiem stwierdzi�, �e siedzi na posadzce z dok�adnie dopasowanych blok�w skalnych. Macaj�c dalej, odkry� �cian� z tego samego materia�u. Wspar� si� o ni�, by nie straci� r�wnowagi, pr�buj�c zarazem odgadn��, gdzie si� znajduje. Wnet poj��, i� w piwnicy lubo wi�ziennym lochu, od jak dawna wszak�e - nie m�g� si� zorientowa�. Mgli�cie pami�ta� metaliczny odg�os, kt�ry go zbudzi�; zastanawia� si�, czy by� to �oskot zatrza�ni�tych za nim �elaznych wr�t celi, czy te� d�wi�k przypomina� wej�cie przys�anego do� siepacza. Zadygota� ca�y na t� my�l i pocz�� wymacywa� d�o�mi drog� wzd�u� �ciany; przez moment spodziewa� si� osi�gn�� granic� celi, lecz po chwili doszed� do wniosku, �e posuwa si� biegn�cym w d� korytarzem. W obawie przed wpadni�ciem do studni czy innej pu�apki trzyma� si� �ciany. Od pewnego ju� czasu zdawa� sobie spraw� z obecno�ci �c z e g o �� w pobli�u; nie widzia� nic - by� mo�e to s�uch uchwyci� jaki� d�wi�k lub pod�wiadomy zmys� ostrzeg� przed niebezpiecze�stwem. Stan��, a w�os mu si� zje�y�: mia� ju� pewno��, �e w mroku czai si� jaka� �ywa istota. Pomy�la� tylko, �e za chwil� serce odm�wi mu pos�usze�stwa, gdy g�os z barbarzy�skim akcentem wyszepta�: - Czy to ty, Murilo? - Conan! Os�ab�y z wra�enia m�ody arystokrata ruszy� po omacku przed siebie i dotkn�� d�o�mi pot�nego; nagiego ramienia. - Dobrze, �em ci� rozpozna� - mrukn�� barbarzy�ca. - W�a�niem mia� ci� zad�ga� jak t�ust� �wini�. - Gdzie� jeste�my, w imi� Mitry? - j�kn�� s�abym g�osem Murilo. - W piwnicach pod domem Czerwonego Kap�ana. - Jak� mamy por�? - Niedawno min�a p�noc. Murilo, jeszcze oszo�omiony, potrz�sn�� g�ow�, staraj�c si� zebra� rozproszone my�li. - A ty sk�d�e� si� tu wzi��? - zapyta� Cymmeryjczyk. - Przyby�em, by zabi� Nabonidusa. Dowiedzia�em si�, �e zmienili wart� w twym wi�zieniu... - Ano, zmienili - mrukn�� Conan. - Rozwali�em �eb nowemu stra�nikowi i wyszed�em. By�bym tu ju� wiele godzin temu, ale musia�em zadba� o pewn� spraw� osobist�. A wi�c - co teraz? Czy zapolujemy na Nabonidusa? Murilo zadr�a�: - Conanie, jeste�my w domostwie arcyszatana. Przyby�em, szukaj�c wrogiego cz�owieka, a zasta�em w�ochatego diab�a rodem prosto z piekie�! Conan niepewnie st�kn��; nieustraszony jak ranny tygrys, dop�ki mia� stawa� przeciw ludziom, jako cz�owiek prymitywny pe�en by� zabobonnego l�ku przed zjawiskami nadprzyrodzonymi. - Uda�o mi si� wej�� do domu - Murilo szepta�, jakby otaczaj�ca ich ciemno�� pe�na by�a nas�uchuj�cych uszu. - W ogrodzie znalaz�em Nabonidusowego brytana zat�uczonego na �mier�. Wewn�trz natk��em si� na Jok� - s�u��cego; mia� skr�cony kark. P�niej ujrza�em samego Nabonidusa - odziany w rytualn� szat� siedzia� w fotelu; w pierwszej chwili pomy�la�em, �e i on nie �yje - lub �pi. Podkrad�em si�, by d�gn�� go lub zar�ba�, a on powsta�... i spojrza� na mnie. O Mitro! - Wspomnienie prze�ytej trwogi odebra�o na chwil� mow� m�odemu szlachcicowi, jakby ponownie prze�ywa� okropn� scen�. - Conanie - szepn�� po chwili. - To �n i e � c z � o w i e k � sta� przede mn�! Cia�em i postur� przypomina�o to cz�owieka, ale ze szkar�atnego kap�a�skiego kaptura wyziera�a ku mnie twarz jak ze z�ego snu op�ta�ca: pokryta czarn� szczeci�, �r�d kt�rej �yska�y czerwone prosi�ce oczka, nos mia�a p�aski, o wielkich, faluj�cych chrapach, szerokie, obwis�e wargi unosi�y si�, obna�aj�c wielkie jak u psa, ��te k�y. D�onie wystaj�ce ze szkar�atnych r�kaw�w by�y niekszta�tne i jak pysk - w�osiem poro�ni�te. Wszystko to w jednej ujrza�em chwili; p�niej opanowa�a mnie groza, postrada�em zmys�y i omdla�em. - Co potem? - niecierpliwie mrukn�� Cymmeryjczyk. - �w potw�r musia� cisn�� mnie do tych loch�w; przytomno�� odzyska�em niedawno. Conanie, podejrzewa�em, �e Nabonidus czym� wi�cej jest ni�li tylko cz�owiekiem; teraz wiem ju� na pewno: to � w i l k o � a k! � Za dnia porusza si� �r�d ludzi w ludzkim przebraniu, noc� za� przybiera sw� prawdziw� posta�. - To oczywiste - stwierdzi� Conan. - Wszyscy wiedz�, �e s� ludzie przybieraj�cy wedle woli kszta�t wilk�w. Lecz czemu� mia�by pobi� swe s�ugi? - Kt� mo�e poj�� rozum szatana? - odpar� Murilo. - Teraz rad�my, jak si� st�d wydosta� - wszak ludzka bro� nie ima si� wilko�aka. Jak si� tu dosta�e�? - Spodziewaj�c si�, �e ogr�d jest strze�ony, wlaz�em w kana� �ciekowy; tunelem si� ��czy z tym lochem. My�la�em, �e znajd� jakie� nie zamkni�te drzwi wiod�ce do wn�trza domu. - Wi�c uciekajmy drog�, kt�r� przyszed�e�! - wykrzykn�� Murilo. - Niech to diabli! Je�li wyjdziemy z tego gniazda w�y, to i ze stra�nikami kr�lewskimi jako� sobie poradzimy - zaryzykujemy ucieczk� z miasta. Prowad�, Conanie! - Nic z tego - mrukn�� Cymmeryjczyk. - Droga do kana�u zamkni�ta. Kiedym wszed� do tunelu, �elazna krata opad�a z sufitu: gdybym nie uskoczy�, jej ostrze przybi�oby mnie do pod�ogi jak glist�. Pr�bowa�em ow� krat� podnie�� - ani drgn�a: nawet s�o� by jej nie poruszy�. A nic, co jest wi�ksze od kr�lika, nie prze�lizgnie si� przez jej pr�ty. Murilo zakl�� paskudnie. Powinien by� przewidzie�, �e Nabonidus nie pozostawi�by �adnego wej�cia do swego domu bez zabezpieczenia; gdyby Conan nie mia� szybko�ci dzikusa, opadaj�ca krata niechybnie przeci�aby go wp�. Najwidoczniej przej�cie Cymmeryjczyka uruchomi�o spust jaki� ukryty, zwalniaj�cy krat�, byli wi�c uwi�zieni. - Nie ma tedy innej mo�liwo�ci - rzek� Murilo czuj�c, jak zimne stru�ki potu ciekn� mu po plecach - ni� szuka� innego wyj�cia. Z pewno�ci� wszystkie opatrzone s� w pu�apki, ale nie mamy wyboru. Pomruk barbarzy�cy oznacza� mia� zgod�. Ruszyli po omacku wzd�u� korytarza. Wtem Murilo co� sobie przypomnia� - Jak rozpozna�e� mnie w tych ciemno�ciach? - Gdy wszed�e� do mej celi, poczu�em perfumy, kt�rymi polewasz swe loki - odpar� Conan. - Poczu�em je znowu, kiedym przed chwil� czai� si� w ciemno�ci, gotuj�c si� do wyprucia ci bebech�w. Murilo przy�o�y� jeden ze swych czarnych pukli do nosa i w pe�ni zda� sobie spraw� z czu�o�ci zmys��w barbarzy�cy: nawet teraz, dla powonienia mieszczucha, zapach ledwo by� wyczuwalny. Gdy ruszyli, r�ka jego odruchowo opad�a ku pochwie miecza. Zakl��: by�a pusta. Po chwili nik�a po�wiata zamajaczy�a przed nimi; doszli do ostrego zakr�tu korytarza i razem wychylili si� zza w�g�a; Murilo p�le��c na Conanie poczu� nagle, jak mocarne cia�o barbarzy�cy t�eje, wtedy spostrzeg�, �e w korytarzu poza zakr�tem le�y bezw�adne, p�nagie ludzkie cia�o, cokolwiek o�wietlone przez promienie zdaj�ce si� emanowa� z widniej�cej w oddali na �cianie szerokiej, srebrnej tarczy. Zarysy le��cej postaci zda�y mu si� dziwnie znajome... Straszne i niewyt�umaczalne zarazem podejrzenie opanowa�o Murila. Gestem nakazuj�c Cymmeryjczykowi, by pod��y� za nim, ruszy� naprz�d i pochyli� si� nad cia�em. Przezwyci�aj�c obrzydzenie uchwyci� le��cego za ramiona i odwr�ci� go na plecy. Okropny okrzyk wydar� si� z warg m�odego szlachcica, stoj�cy za� obok niego Conan a� j�kn�� ze zdumienia. - Nabonidus! Czerwony Kap�an! - wyrzuci� z siebie Murilo. - Ale kto... co... Le��cy j�kn�� i zadr�a�. Z koci� szybko�ci� skoczy� ku niemu Conan, mierz�c pugina�em w serce kap�ana... W ostatniej chwili Murilo schwyci� go za zbrojn� w morderczy or� d�o�. - Czekaj! Jeszcze go nie zabijaj! - Czemu nie? - zdziwi� si� Cymmeryjczyk. - Wszak widzisz, �e zrzuci� sk�r� wilko�aka i �pi; czy zbudzisz go, by rozdar� nas na strz�py? - Poczekaj. - Po wstrz�sie, jakiego dozna� przed chwil�, Murilo z wolna przychodzi� do siebie. - Sp�jrz on nie �pi - widzisz ten siniak na wygolonej skroni? Og�uszono go - m�g� tu le�e� od wielu godzin. - Zdawa�o mi si�, �e� widzia� go tam, w domu, na g�rze, pod postaci� bestii. - Tak, widzia�em! A mo�e... On si� budzi! Powstrzymaj twe ostrze Conanie, uwik�ali�my si� w sprawy powa�niejsze, ni� mog�em przypuszcza�; zanim zabijemy kap�ana, musz� doby� z niego j�zyka. Nabonidus uni�s� dr��c� r�k� do obola�ej skroni, j�kn�� i otworzy� oczy; zrazu niewidz�ce i puste, po chwili odzyska�y sw� dawn� przenikliwo��. Jakby okropny nie by� cios, kt�ry na czas jaki� pogr��y� w mroku bystry umys� kap�ana, pocz�� on teraz pracowa� ze zwyk�� dla siebie szybko�ci�. Przytomne ju� spojrzenie Nabonidusa omiot�o kilkakro� otoczenie, by spocz�� na twarzy Murila. - Zaszczycasz sw� obecno�ci� m�j biedny dom, panie - za�mia� si� ch�odno kap�an, spogl�daj�c przy tym na pot�n� posta�, pi�trz�c� si� za plecami m�odego szlachcica. - Jak widz�, przywiod�e� ze sob� dzielnego osi�ka; zali tw�j miecz nie wystarczy, by pozbawi� �ycia moj� mizern� osob�? - Do�� na tym - niecierpliwie uci�� Murilo. - Jak d�ugo tu le�ysz? - Pytanie trudne dla cz�owieka w�a�nie odzyskuj�cego przytomno�� - odpar� kap�an. - Nie wiem, jak� mamy por�; pami�tam tylko, �e gdy mnie powalono, oko�o godziny brakowa�o do p�nocy. - Kt� zatem przebrany w tw� szat� przebywa w domu? - To musi by� Thak - odpar� Nabonidus, ostro�nie badaj�c swe rany. - Tak, to z pewno�ci� on. Czy rzek�e�: w mojej szacie? Parszywy pies! Conan nie rozumiej�c o czym w jego przytomno�ci m�wiono, wierci� si� niespokojnie, mrucz�c co� do siebie we w�asnym j�zyku. Nabonidus rzuci� na� niespokojnym okiem. - N� twego siepacza t�skni do mojego serca. S�dzi�em, Murilo, �e b�dziesz dostatecznie rozs�dny i korzystaj�c z mego ostrze�enia, uciekniesz z miasta. - Sk�d mia�em wiedzie�, i� by�oby mi to dane - zareplikowa� Murilo. - A poza tym tu trzymaj� mnie moje interesy. - Dobrze si� dobra�e� z tym oprawc� - mrukn�� - Nabonidus, �ypi�c z ukosa na sylwetk� Conana. - Ju� od pewnego czasu mia�em ci� w podejrzeniu i dlatego znikn�� �w blady szambelan. Nim umar�, powiedzia� mi wiele rzeczy, a mi�dzy innymi nazwisko pewnego m�odego szlachcica, kt�ry przekupi� go, by zdoby� tajemnice dworu, odprzedane dalej przez owego m�odzie�ca s�siednim dominiom. Zali si� nie wstydzisz, Murilo, z�odzieju o delikatnych r�kach? - Nie wi�cej mam powod�w do wstydu ni� ty, �ajdaku o sercu s�pa - odpar� nie zmieszany Murilo. - Dla swej osobistej chciwo�ci wyzyskujesz ca�e kr�lestwo; przywdziawszy na twarz mask� znudzonego m�a stanu oszukujesz kr�la, rujnujesz bogaczy, ciemi�ysz biedot�, a ca�� przysz�o�� narodu po�wi�ci�e� dla zaspokojenia swych okrutnych ambicji. Niczym innym nie jeste� jak tylko t�ustym wieprzem o ryju pogr��onym w ��obie; nie mnie si� r�wna� z tw� z�odziejsk� sztuk�. �w Cymmeryjczyk najuczciwszy jest spo�r�d nas trzech, kradnie bowiem i morduje otwarcie. - No dobrze - ozwa� si� Nabonidus. - Jest tu nas trzech, godnych siebie �ajdak�w. Ale co dalej? Co b�dzie z mym �yciem? - Gdym ujrza� ucho zg�adzonego przez ciebie szambelana, poj��em, �e wyrok na mnie ju� zapad� - rzek� gwa�townie Murilo. - Przypuszcza�em, i� by mnie zg�adzi�, zechcesz si� pos�u�y� rozkazem wydanym przez kr�la. Czy� nie mia�em racji? - Odgad�e� trafnie - odpar� kap�an. - Pozbycie si� szambelana by�o dziecinnie �atwe - mog�em sam o to zadba�: ty jeste� person� zbyt znaczn�, nawet dla mnie. Mia�em tedy zamiar jutro z rana opowiedzie� kr�lowi �arcik o tobie... - �arcik, kt�ry kosztowa�by mnie g�ow� - warkn�� Murilo. - A zatem kr�l nic nie wie o moich zagranicznych przedsi�wzi�ciach? - Jak dotychczas - westchn�� Nabonidus. - Ale widz�c n� w r�kach twego kompana zaczynam si� obawia�, �e �arcik ten nigdy nie b�dzie opowiedziany. - Powiniene� wiedzie�, jak nas wydosta� z tej kreciej nory - rzek� Murilo. - Powiedzmy, �e daruj� ci �ycie - czy w zamian pomo�esz nam uciec i przysi�gniesz zachowa� milczenie o mej... hm... niedyskrecji? - Czy kap�an kiedykolwiek dotrzymuje przysi�gi? - w��czy� si� do rozmowy Conan. - Pozw�l mi poder�n�� mu gard�o, chc� sprawdzi�, jakiego koloru jest jego krew. W Labiryncie powiadaj�, i� serce Czerwonego Kap�ana jest czarne, tedy i krew jego tak�e czarn� by� musi. - Zamilcz, prostaku! - szepn�� Murilo. - Je�li �w �otr nie zechce pokaza� nam wyj�cia z tych loch�w, zginiemy tu obaj. I g�o�niej ju� doda�: - A wi�c, Nabonidusie, c� na to powiesz? - C� mo�e odpowiedzie� wilk z �ap� w potrzasku - za�mia� si� kap�an. - Jestem w waszej mocy, lecz je�li mamy st�d wyj�� ca�o, musimy sobie wzajem pomaga�. Przysi�gam, i� je�li prze�yjemy t� przygod�, zapomn� o twych ciemnych sprawkach - przysi�gam na dusz� Mitry! - To mi wystarczy - os�dzi� Murilo. - Nawet Czerwony Kap�an nie z�ama�by tej przysi�gi. A teraz uchod�my czym pr�dzej! M�j stoj�cy obok przyjaciel dosta� si� tu przez tunel, lecz spad�a za nim krata odcinaj�ca nam odwr�t; czy mo�esz krat� t� podnie��? - Nie z tego lochu. D�wignia podnosz�ca krat� jest w komorze ponad tunelem. A st�d wyj�� mo�na tylko jedn� jeszcze drog� i t� drog� zaraz wam poka��. Lecz pierwej zaspok�j i m� ciekawo�� - odpowiedz, jake� si� tu dosta�? Murilo w kilku s�owach opisa� swe przypadki, za� kap�an, wys�uchawszy go, skin�� g�ow� na znak, �e wszystko zrozumia�, po czym z wolna uni�s� si� na nogi. Obola�y jeszcze po d�ugim spoczynku na kamiennej pod�odze, pow��cz�c nogami ruszy� korytarzem. Loch rozszerza� si�, tworz�c obszern� komor�; kap�an skierowa� si� w stron� widniej�cego na odleg�ej �cianie srebrzystego kr�gu. W miar� zbli�ania si� do owego miejsca nat�enie �wiat�a ros�o, cho� wci�� pozostawa�o ono tylko rodzajem rozrzedzaj�cej mrok metalicznej po�wiaty. Stan�wszy przy srebrzystym kr�gu, ujrzeli w�skie schody wiod�ce ku g�rze. - Oto jest i wyj�cie. Wiem na pewno, �e drzwi, tam u szczytu, nie s� zamkni�te. Mam jednak wra�enie, i� ten, kto zechce przej�� przez owe drzwi, lepiej by zrobi� podrzynaj�c sobie w�asnor�cznie gard�o; sp�jrzcie - tu gestem wskaza� srebrzyste ko�o. To, co z dala wygl�da�o na srebrn� p�yt�, by�o w istocie wielkim zwierciad�em osadzonym w �cianie. Zawi�y uk�ad miedzianych rur wybiega� z muru ponad nim, zakr�caj�c ku powierzchni lustra pod prostymi k�tami; przy�o�ywszy oko do wylotu jednej z owych rur Murilo ujrza� osza�amiaj�cy ci�g wielu mniejszych luster. Z kolei m�ody szlachcic skupi� uwag� na wielkim zwierciadle i nagle a� drgn�� ze zdumienia; zagl�daj�cy mu przez rami� Conan tylko st�kn�� g�ucho, nie wierz�c w�asnym oczom. Mieli wra�enie, i� zagl�daj� przez szerokie okno do wn�trza rz�si�cie o�wietlonej komnaty; widzieli wielkie lustra na �cianach obitych aksamitem, kryte kosztownym jedwabiem �o�a, fotele z hebanu zdobione ko�ci� s�oniow�; widzieli tak�e liczne, zas�oni�te kotarami drzwi - zapewne wej�cia do innych komnat. Wiod�c dalej wzrokiem ujrzeli wielkie, czarne monstrum, kontrastuj�ce groteskowo z przepychem komnaty. Murilo poczu�, �e serce podchodzi mu do gard�a; spojrzawszy w twarz potwora odni�s� wra�enie, i� bestia patrzy mu prosto w oczy. Odruchowo odskoczy� od lustra dostrzegaj�c r�wnocze�nie, jak Conan zbli�y� twarz do srebrzystej tafli, tak �e niemal tyka� jej wargami miotaj�c obelgi i przekle�stwa w swym barbarzy�skim j�zyku. - W imi� Mitry, Nabonidusie! - Murilo ledwie dysza� z przera�enia. - C� to za ohyda? - To Thak - spokojnie odpar� kap�an, ostro�nie masuj�c sw� obola�� skro�. - Kto� m�g�by nazwa� go ma�p�, lecz r�ni si� on od ma�py co najmniej tyle samo, co od cz�owieka. Jego lud �yje daleko na wschodzie, w g�rach obrze�aj�cych wschodnie granice kr�lestwa Zamory; plemi� owo nieliczne jest, lecz wierz�, i� je�li nie zostan� wybici, za jakie sto tysi�cy lat stan� si� lud�mi. Obecnie s� w stadium przej�ciowym, nie b�d�c, jak ich odlegli przodkowie, ma�pami, nie s� te� tym, czym mog� si� sta� z up�ywem millenni�w ich potomkowie - lud�mi. - �yj� w wysokich partiach niedost�pnych g�r, nie znaj�c ognia, nie buduj�c dom�w, nie odziani; nie znaj� te� broni, a porozumiewaj� si� mow� z�o�on� g��wnie z pomruk�w i cmokni��. - Przygarn��em Thaka, gdy by� jeszcze szczeni�ciem; z czasem uczy� si� wszystkiego szybciej i dok�adniej ni� jakiekolwiek normalne zwierz� - by� mi obro�c� i s�ug� zarazem. - Lecz zapomnia�em, i� istoty po cz�ci cz�owieczej nie da si� zepchn�� do roli bezwolnego cienia tak, jak mo�na by to uczyni� ze zwyczajnym zwierz�ciem. Najwidoczniej jego prymitywny m�zg zachowa� uczucia z�o�ci, nienawi�ci i czego� w rodzaju zwierz�cej ambicji. - Uderzy�, gdym si� tego najmniej spodziewa�. Dzi� wieczorem jakby nagle zwariowa�, a jego zachowanie nosi�o wszelkie znamiona zwierz�cego sza�u; nie zawi�d� mnie jednak - wiedzia�em, �e musia� to ju� dawno zaplanowa�. - Us�ysza�em dochodz�ce z ogrodu odg�osy walki i gdy szed�em, by sprawdzi�, co si� dzieje - a s�dzi�em, i� to m�j pies rozszarpuje ciebie, Murilo - nagle z zaro�li wypad� na mnie Thak ociekaj�cy krwi�. Zanim zda�em sobie spraw� z jego zamys�u, rzuci� si� na mnie i straszliwym ciosem twardego jak ko�skie kopyto ku�aka porazi� m� skro�. Nie pomn� nic wi�cej; domy�lam si� jeno, i� wiedziony jakim� impulsem na po�y ludzkiego m�zgu, odar� mi� z szat, a nagiego - acz ci�gle �ywego - do lochu cisn��. Dlaczego? Bogowie racz� wiedzie�. - Z ogrodu wraca� po zabiciu psa; p�niej, w domu, sprawi� Jok� - same� widzia� jego martwe cia�o; Joka stan��by w mej obronie nawet przeciwko Thakowi, kt�rego zreszt� zawsze nienawidzi�. Murilo wbi� wzrok w kreatur� widoczn� w lustrze; bestia siedzia�a z kamiennym spokojem przed zamkni�tymi drzwiami. Zadr�a�, ujrzawszy wielkie, czarne d�onie tak g�stym poro�ni�te w�osiem, �e przypomina�o ono raczej zwierz�ce futro; przygarbione cielsko by�o pot�ne - nadnaturalnie szerokie bary rozsadza�y szkar�atn� szat�, ods�aniaj�c ramiona potwora; Murilo zauwa�y�, i� porasta je futro r�wnie g�ste jak na d�oniach. Spod kaptura wyziera�a zdecydowanie zwierz�ca fizjonomia; Murilo musia� jednak uzna� za prawdziwe stwierdzenie Nabonidusa, i� bestia owa jest czym� wi�cej ni� tylko zwierz�ciem; by�o w czerwonych, z�o�liwych oczkach, niezgrabnej postawie, w ca�ym wygl�dzie owej istoty co�, co r�ni�o j� od zwierz�t. Monstrualne cia�o kry�o rozum i dusz� zapowiadaj�ce rych�e zmagania o prawdziwe cz�owiecze�stwo. Murilo sta� jak wryty, zauwa�aj�c odleg�e podobie�stwo pomi�dzy swoim w�asnym rodzajem a siedz�cym w kucki potworem; zrobi�o mu si� s�abo na my�l o otch�aniach zwierz�co�ci, z kt�rych ludzko�� wyd�wign�a si� w trwaj�cej eony morderczej wspinaczce. - Bez ochyby nas widzi - warkn�� Conan. - Czemu� wi�c nie atakuje? M�g�by z �atwo�ci� przebi� si� przez to okno. Teraz dopiero Murilo zda� sobie spraw�, �e Conan bierze lustro za okno, przez kt�re wygl�daj� z lochu. - On nas nie widzi - odezwa� si� kap�an. - Zagl�damy do komnaty le��cej nad nami, a drzwi pilnowane przez Thaka to te u szczytu schod�w. To tylko prosty uk�ad luster - czy widzicie te zwierciad�a na �cianach? Przekazuj� odbicie wszystkiego, co si� dzieje w komnacie, do tych rur, wzd�u� kt�rych inne lustra przesy�aj� obraz dalej, by ostatecznie wy�wietli� go w powi�kszeniu na tym du�ym zwierciadle przed nami. Murilo u�wiadomi� sobie, �e kap�an, by dokona� takiego wynalazku, musi wyprzedza� sw� epok� o stulecia; Conan za� uzna� to wszystko za czarn� magi� i nie pr�bowa� nawet z wywodu kap�ana nic poj��. - Kaza�em zbudowa� ten loch, by s�u�y� jako wi�zienie i miejsce schronienia zarazem - m�wi� dalej Nabonidus. - Bywa�o, �e ukrywa�em si� tu i poprzez lustra widzia�em, jak dokonywa�a si� ka�� na ��dnych mej krwi zbirach. - Lecz czemu Thak pilnuje tych drzwi? - zdumia� si� Murilo. - Musia� s�ysze� opadni�cie kraty w tunelu - jest po��czona z dzwonkiem w komnacie powy�ej; wie, �e kto� jest w lochu i czeka, a� cz�ek ten wejdzie po schodach na g�r�. Dobrze przyswoi� sobie nauki, jakich mu udziela�em; widywa�, co dzia�o si� z lud�mi wychodz�cymi przez te drzwi, gdy poci�ga�em za lin� wisz�c� tam, na �cianie; teraz czeka, by mnie na�ladowa�. - C� mamy czyni�, skoro owo monstrum waruje pod drzwiami? - Mo�emy go tylko obserwowa�; dop�ki jest w komnacie, nie �miejmy nawet wej�� po schodach. Thak ma si�� goryla i z �atwo�ci� m�g�by nas rozszarpa� na strz�py. Ale nie potrzebuje u�ywa� swych musku��w; je�li otworzymy te drzwi, wystarczy �e poci�gnie za link�, a przeniesiemy si� do wieczno�ci. - Jakim� to sposobem? - zaciekawi� si� Murilo. - Zgodzi�em si� dopom�c wam w ucieczce - odpar� kap�an. - Nie pomn� jednak, i�bym obiecywa� zdradza� me sekrety. Murilo chcia� co� jeszcze powiedzie�, lecz zastyg� z otwartymi ustami, a wzrok jego zawis� na zwierciadle; Conan i Nabonidus tak�e zbli�yli twarze do b�yszcz�cej tafli. Ukradkiem czyja� d�o� rozchyli�a zas�ony przed jednym z wej�� wiod�cych do po�o�onej nad nimi komnaty. W szczelinie ukaza�a si� czarniawa twarz o b�yszcz�cych oczach; gro�ne spojrzenie spocz�o na pogr��onej w fotelu zgarbionej postaci w czerwonym habicie. - Petreus! - sykn�� kap�an. - Na Mitr�, c� za zgromadzenie s�p�w ogl�da dzisiejszej nocy m�j dom! Twarz pozosta�a w obramieniu zas�on, a za ni� pojawi�y si� nast�pne - ciemne, szczup�e, jednako napi�tnowane ��dz� mordu. - C� oni tu robi�! - Murilo odruchowo �ciszy� g�os, cho� powinien by� pami�ta�, �e niespodziewani przybysze nie mog� go s�ysze�. - Hm, c� mo�e robi� w domu Czerwonego Kap�ana Petreus wraz ze swymi �arliwymi nacjonalistami? - za�mia� si� Nabonidus. - Sp�jrz, z jak� nienawi�ci� �lepi� na posta�, kt�r� bior� za swego najgorszego wroga - pope�niaj� ten sam b��d, co ty. Pysznym zaiste widokiem b�d� ich miny, kiedy owo z�udzenie si� rozwieje. Murilo nic nie odpowiada�. Ca�a ta sytuacja mia�a dla� wyra�ny posmak fantazji i u�udy: mia� wra�enie, i� jest na przedstawieniu marionetek lub raczej czu� si� jak bezcielesny duch obserwuj�cy �ywych ludzi, nie�wiadomych ani jego obecno�ci, ani tego, i� s� przez kogo� widziani. M�ody szlachcic nie mia� pewno�ci, czy Thak wyczuwa� obecno�� intruz�w; w ka�dym razie nie dawa� tego po sobie pozna� - siedzia�, jak przedtem, zwr�cony plecami do drzwi, przez kt�re lada moment mieli wpa�� do komnaty skrytob�jcy. - Przybywaj� w takich samych, jak twoje, intencjach - szepn�� Nabonidus do ucha Murila - tyle tylko, �e z powod�w patriotycznych raczej ni� osobistych. Teraz, gdy pies jest martwy, jak�e �atwo dosta� si� do mego domu. Ach, jak�� mia�bym okazj�, by si� ich teraz pozby� - raz na zawsze! Gdybym to ja siedzia� w fotelu zamiast Thaka... jeden skok ku �cianie... szarpni�cie za lin�... Petreus ostro�nie uni�s� stop� nad progiem komnaty; jego towarzysze t�oczyli si� tu� za nim, a ich obna�one sztylety po�yskiwa�y z lekka w p�mroku korytarza. Nagle Thak zerwa� si� z fotela i rzuci� si� ku spiskowcom. Ci, nastawieni na to, i� ujrz� znienawidzon�, lecz dobrze znajom� posta� Nabonidusa, zostali w pe�ni zaskoczeni koszmarnym widokiem szar�uj�cej bestii; w drzazgi posz�y ich determinacja i odwaga, ust�puj�c miejsca dzikiej panice. Wydawszy okropny krzyk Petreus cofn�� si�, poci�gaj�c za sob� swych towarzyszy - powodowani nieopisan� trwog� wpadali na siebie w w�skim przej�ciu, przewracaj�c si� wzajemnie i potykaj�c o cia�a le��cych. W tej chwili Thak jednym pokracznym susem dopad� �ciany, schwyci� grub�, aksamitn� lin� - i szarpn��. Natychmiast kotary po obu stronach wej�cia rozsun�y si� ods�aniaj�c korytarz, a z g�ry co� �mign�o ze szczeg�lnym srebrzystym pob�yskiem. - On pami�ta�! - triumfowa� Nabonidus. - Ta bestia jest prawie cz�owiekiem! By� kiedy� �wiadkiem podobnej ka�ni i zapami�ta� wszystko! Uwa�ajcie teraz! Patrzcie! Murilo zorientowa� si�, i� to, co przegrodzi�o wej�cie, by�o grub�, szklan� p�yt�. Dostrzega� poblad�e twarze konspirator�w; Petreus, wyrzuciwszy przed siebie r�ce jakby w obawie przed atakiem Thaka, napotka� przezroczyst� barier� i gestykuluj�c j�� co� t�umaczy� swym kompanom. Teraz, gdy kotary by�y odci�gni�te na boki, trzech m�czyzn w lochu mog�o widzie� wszystko, co dzia�o si� w cz�ci korytarza mieszcz�cej st�oczonych nacjonalist�w. Opanowani przera�eniem, rzucili si� p�dem w stron�, z kt�rej nadeszli - po to tylko, by odbi� si� od krzepkiej a niewidzialnej �ciany. - Szarpni�cie za lin� zamyka �w korytarz - chichota� Nabonidus. - To proste: szklane tafle zsuwaj� si� w rowkach wy��obionych w futrynie; poci�gni�cie liny zwalnia spr�yn� trzymaj�c� tafle. Opadaj� one, a zatrzask uniemo�liwia ich podniesienie. Podnie�� je mo�na tylko z zewn�trz. Szk�o jest odporne na uderzenia - nawet kowalski m�ot nie m�g�by go rozbi�. Schwytanych w pu�apk� ludzi ogarn�a histeryczna trwoga - miotali si� dziko od jednych do drugich drzwi; �omocz�c na pr�no w kryszta�owe �ciany, wygra�ali pi�ciami w stron� nieub�aganej czarnej postaci, kt�ra przykucn�a na zewn�trz, spokojnie obserwuj�c zachowanie pojmanych spiskowc�w. Wtem jeden z nich odchyli� g�ow�, spojrza� w g�r� i, jak mo�na by�o s�dzi� z ruchu jego warg, pocz�� krzycze�, wskazuj�c r�k� na sufit. - Opadni�cie tafli wyzwala Tuman �mierci - wyja�ni� us�u�nie Czerwony Kap�an, zanosz�c si� dzikim �miechem. - Jest to py�ek szarego lotosu, porastaj�cego Moczary Nieboszczyk�w, hen, poza granicami krainy Khitaju. Z powa�y w korytarzu opuszcza�a si� z wolna ki�� z�otych p�k�w; otwiera�y si� jak p�atki wielkiej, przekwit�ej r�y, a sp�ywa�y z nich fale szarawej mgie�ki, stopniowo wype�niaj�cej zamkni�t� szklanymi taflami przestrze�. Natychmiast histeria panuj�cy w�r�d pojmanych spiskowc�w ust�pi�a miejsca szale�stwu i grozie. Ludzie w korytarzu zacz�li si� potyka�, zatacza� jak pijani, a piana wyst�pi�a na ich wykrzywione odpychaj�cym �miechem usta. Z w�ciek�o�ci� rzucali si� na siebie, tn�c, gryz�c, dr�c pazurami, morduj�c w ob��dnej masakrze. Murilo poczu�, i� chwytaj� go md�o�ci; dzi�kowa� bogom za to, �e nie musia� s�ysze� krzyk�w i j�k�w, od kt�rych zapewne a� dr�a�y �ciany fatalnego korytarza. Bezg�o�na tragedia przypomina�a mu teatr cieni. W pobli�u miejsca ka�ni, tu� przy szklanej tafli, Thak podrygiwa� ze zwierz�c� rado�ci�, wyrzucaj�c wysoko w g�r� ow�osione ramiona. Za plecami Murila Nabonidus chichota� jak strzyga: - Och, c� za pi�kny sztych, Petreusie! Uczciwie go wypatroszy�e�! A ten cios dla ciebie, m�j patriotyczny przyjacielu! Nareszcie! Padli ju� wszyscy, a �ywi ociekaj�cymi �lin� z�bami szarpi� cia�a martwych! Murilo zadr�a�; stoj�cy za nim Cymmeryjczyk cicho przeklina� w swym chropawym j�zyku. �mier� obj�a w�adz� nad korytarzem wype�nionym szar� mgie�k�. Konspiratorzy le�eli, tworz�c stos poszarpanych, okaleczonych cia�; zastygli, zwracaj�c ku g�rze zakrwawione twarze o otwartych ustach, a ponad ich niewidz�cymi oczyma z wolna wirowa�a chmura szarego py�u. Thak, zgarbiony niczym olbrzymi gnom, podszed� do �ciany i w szczeg�lny spos�b poci�gn�� za link�. - Otwiera zewn�trzne drzwi - rzek� Nabonidus. - Na Mitr�! Jest w nim wi�cej z cz�owieka, ni�libym m�g� przypuszcza�. Widzicie: mgie�ka wyp�ywa z korytarza i rozprasza si�, a on dla bezpiecze�stwa czeka. Teraz podnosi drug� tafl� - jest ostro�ny: zna moc szarego lotosu nios�cego �mier� i szale�stwo. Na Mitr�! Murilo a� podskoczy�, uderzony si�� wyrazu ostatnich s��w kap�ana. - Oto pojawia si� nasza jedyna szansa - po�piesznie wyja�ni� Nabonidus. - Je�li Thak opu�ci komnat� na kilka chwil, zaryzykujemy wej�cie po schodach. W napi�ciu obserwowali potwora znikaj�cego w korytarzu. Gdy szklane tafle podnios�y si�, kotary opad�y na miejsce zas�aniaj�c wylot komory �mierci. Kap�an przeci�� milczenie: - Musimy ryzykowa�! - Murilo wbi� wzrok w zroszon� kroplami potu twarz Nabonidusa. - Thak widzia� kiedy�, jak pozbywa�em si� cia� i zapewne robi to w�a�nie teraz. Szybko, za mn� na g�r�! - Tu kap�an rzuci� si� ku schodom, wbiegaj�c na nie ze zdumiewaj�c� Murila zr�czno�ci�. M�ody szlachcic i Cymmeryjczyk deptali mu po pi�tach; po otwarciu drzwi u szczytu schod�w z ust Nabonidusa wyrwa�o si� g��bokie westchnienie ulgi: Thaka nie by�o w komnacie. - Jest w korytarzu z cia�ami - zasugerowa� Murilo. - Czemu nie mieliby�my schwyta� go w pu�apk�, tak jak on schwyta� Petreusa i jego ludzi? - Nie, nie... - Nabonidus dysza�, �api�c oddech, a nienaturalna blado�� wyst�pi�a mu na lica. - Nie mamy pewno�ci, czy on rzeczywi�cie tam jest; poza tym mo�e wyj��, nim zd��ymy dopa�� liny. Pod��ajcie za mn� korytarzem - musz� dosta� si� do swej komnaty, sk�d wezm� bro� zdoln� unicestwi� Thaka. Ten korytarz jest jedynym wolnym od pu�apek. Ruszyli za nim, szybko dopadaj�c zas�oni�tych kotar� drzwi, kt�re le�a�y naprzeciwko wej�cia do komory �mierci, i znale�li si� w korytarzu; w ob��dnym po�piechu Nabonidus j�� pr�bowa� kolejno drzwi po obu stronach. Wszystkie by�y zamkni�te. - Na Mitr�! - Czerwony Kap�an zatoczy� si� i opar� o �cian�, a sk�ra jego przybra�a barw� popio�u. - Drzwi s� pozamykane, a Thak odebra� mi klucze. Wpadli�my w pu�apk�. Murilo, sam poblad�y, okr�g�ymi oczyma patrzy� na ogarni�tego panik� kap�a