8234
Szczegóły |
Tytuł |
8234 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8234 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8234 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8234 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek Oramus
Kwadrofoniczne Delirium Tremens
Philipowi Dickowi,
kt�ry w wieku pi��dziesi�ciu trzech
lat trafi� do �wiata B.
Wierz�, �e nie �a�uje.
Apolinary Koniecpolski, ju� na pierwszy rzut oka sprawiaj�cy wra�enie plugawego
degenerata, zbli�a� si�
ostro�nie w stron� kiosku "Ruchu". Akurat kioskarka zdejmowa�a kartk� z napisem
"Zaraz wracam". W
oczekiwaniu na jej powr�t Apolinary przez p� dnia wygrzewa� si� w s�onku,
regenerowa� si�y i rozmy�la� o
�wiecie B. Spoza krzak�w mia� doskona�y punkt obserwacyjny, sam b�d�c
niewidoczny. Z po�o�onego nie
opodal boiska dolatywa�y okrzyki i przekle�stwa uczni�w pobliskiej szko�y
podstawowej, gremialnie
uganiaj�cych za pi�k�.
- Prosz� sze�� w�d brzozowych - wycharcza� Apolinary do okienka, staraj�c si� o
mi�y tembr g�osu.
Jednocze�nie z�o�y� dok�adnie odliczon� sum� na szklanym talerzyku.
Sprzedawczyni z roztargnieniem zdj�a z p�ki towar i zaj�a si� liczeniem
monet.
- W porz�dku - powiedzia�a. - Dzi�kuj�.
By�a m�od� dziewczyn� i o ile Apolinary zna� si� na tym, typow� mieszkank� tego
miasta. O nim samym
trudno by�o powiedzie� co� podobnego: nosi� d�ugi p�aszcz nieokre�lonego koloru,
bardzo solidny i trwa�y.
Pod szyj� mia� apaszk�, kt�ra w momencie wystawienia na sprzeda� wabi�a
jaskrawymi kolorami, a teraz
przypomina�a szary wieche�. Str�j uzupe�nia�y wzgl�dnie nowe spodnie od dresu z
bia�ymi lampasami oraz
trampki. Przy p�aszczu brakowa�o guzik�w; Apolinary nosi� go bez wzgl�du na
pogod�. Nie zdejmowa� go
tak�e w nocy. Czerwona twarz, siwiej�ca broda i zmierzwione w�osy ufarbowane na
pomara�czowo
dope�nia�y obrazu. W�osy ufarbowali Apolinaremu punkowcy, do kt�rych przysta� na
jeden dzie� w nadziei
wy�udzenia pieni�dzy.
Rozmie�ciwszy po kieszeniach pobrz�kuj�cy dyskretnie �adunek Apolinary uzna�
dalsz� konspiracj� za
zb�dn�. Rozsiad� si� na pobliskiej �aweczce i niedba�ym ruchem odrzuci� pierwsz�
nakr�tk�. Ci�gn��
ma�ymi �ykami, �eby starczy�o na d�u�ej. Na jego steranej wiekiem i udr�kami
twarzy zago�ci� wyraz
b�ogo�ci.
Od strony kiosku dociera�y do� niepochlebne komentarze, ale od dawna nie
przejmowa� si� ludzkim
gadaniem. Kupuj�cy "Express Wieczorny" nadk�adali drogi i okr��ali z daleka to
miejsce. Gruba jejmo��,
prowadz�ca blade ch�opi� w okularach, na widok uczty Apolinarego stan�a jak
wryta. Jej dostojne oblicze
nabieg�o krwi�, nabieraj�c koloru ciemnego fioletu. Wydawa�o si�, �e za chwil�
trafi j� szlag. Zakry�a
ch�opcu oczy i zas�aniaj�c go dodatkowo cia�em, co przysz�o jej bez trudu,
niemal pobieg�a w stron�
kiosku. Apolinary pomacha� jej r�k�. Opr�ni� pi�t� butelk� i czu� si�
wy�mienicie. �wiat nabra� barw,
�ycie - sensu. Czkn�� pot�nie i wok� roznios�a si� dyskretna wo� salonu
fryzjerskiego. Jakie to szcz�cie,
�e akurat nie przechodzi� nikt lubi�cy rzuca� niedopa�ki.
- Dobre by�o, ale ma�o - stwierdzi� Apolinary.
Panienka z kiosku na jego widok zatrzasn�a okienko.
- Chcia�em tylko zapyta�, czy przyjmie pani butelki. Nie? W takim razie do
zobaczenia. Pocz�apa� do
nast�pnego kiosku, w kt�rym nie by� jeszcze spalony. Pomy�la�, jak dobrze by�oby
mie� znajom�
kioskark�, kt�ra w te trudne dni odk�ada�aby dla niego po��dany towar, lecz by�
za stary na umizgi,
k�amstwa i zapieranie si� siebie. Poza tym, je�li towar znalaz� si� w jednym
punkcie, to musia� by�
wsz�dzie. Do miasta rzucono transport. Skazany od ponad trzydziestu lat na
handel uspo�eczniony,
Apolinary Koniecpolski dobrze zna� zasady jego funkcjonowania i przeczucie nie
zawodzi�o go prawie
nigdy. Wolno, noga za nog�, aby nie wybi� si� ze stanu nabo�nej koncentracji,
Apolinary pod��y�
wielokrotnie ucz�szczanym szlakiem, tras� swego �ycia ocieraj�c� si� o kolejne
kioski i w ko�cu
nieodmiennie nikn�c� w bezmiernym oceanie P�l Mokotowskich. Kiedy by� m�odszy i
sprawniejszy, budzi�
si� daleko mi�dzy drzewami, czasem na �awce lub pod �awk�, o r�nych porach
dnia. Ostatnio jednak lata
�mudnych �wicze� zaczyna�y przynosi� efekty: powraca� do �wiadomo�ci - podobnie
jak roje porz�dnych
obywateli - nad ranem. Tylko przebyta trasa stawa�a si� coraz kr�tsza, tak i�
Apolinary zmuszony zosta�
dokona� w niej korekty, by jego podchodzenie do bram �wiata B nadal odbywa�o si�
bez zak��ce� ze
strony wrogich si� �wiata A. Cudownie wyregulowany barometr wbudowany w jego
cia�o nigdy nie
pozwala� mu sp�dzi� nocy na deszczu lub w nadmiernym ch�odzie. Kiedy pierwsze
przymrozki nie�le
podszczypywa�y w pi�ty, Apolinary przenosi� si� do ruin wie�owca na Placu
Dzier�y�skiego. W piwnicach
nic si� nie zmieni�o od lat; przez par� dni Apolinary znosi� tam stosy papier�w,
gazet, work�w po
cemencie, wreszcie zakopywa� si� w tej stercie i zasypia�. Wychodzi� rzadko,
przewa�nie aby zdoby� co�
do jedzenia. Kiedy mrozy panoszy�y si� bez reszty, przypomina� sobie o starym
znajomym, kt�ry pracowa�
jako palacz w kot�owni i pozwala� Apolinaremu spa� na w�glu. Kontakt ze �wiatem
B by� wtedy mocno
utrudniony, cho� ci�gle w zasi�gu; cieplarniane warunki rozhartowywa�y organizm
i trzeba si� by�o troch�
namozoli�, chc�c raz na tydzie� zapuka� do bram raju. Cia�o Apolinarego z
biegiem lat zrozumia�o w�asn�
podrz�dno�� i pogodzi�o si� z ni�; praktycznie nie dawa�o si� �adnym chorobom
ani przezi�bieniom, co
przy tym trybie �ycia by�o nie bez znaczenia. Zazwyczaj wchodzenie w stref�
mi�dzy �wiatami A i B
przebiega�o w spos�b kontrolowany: nieliczne odst�pstwa od regu�y wynika�y z
naruszenia ustalonego od
wiek�w rytmu fizjologii. Przewa�nie zdarza�y si� wtedy, gdy Apolinary zdoby� za
du�o jedzenia i nie
zdo�a� si� powstrzyma� przed po�arciem go w ca�o�ci. O ile wywo�any w ten spos�b
kryzys trafi� si� na
szlaku, wej�cie w stref� po�redni� bywa�o nag�e i Apolinary budzi� si� wtedy w
najr�niejszych miejscach.
Nic jednak nie wskazywa�o, by ktokolwiek interesowa� si� szczeg�owiej jego
losem, pr�bowa� go
podnosi�, udziela� mu pomocy czy wymy�la� podobne brednie. W tym mie�cie
cz�owiek, kt�ry upad�, by�
spokojnie pozostawiony samemu sobie. Tolerancja mieszka�c�w pasowa�a
Apolinaremu. Zna� ich
zwyczaje, korzysta� z nich, brak jakiejkolwiek wsp�lnoty z lokatorami blok�w nie
przyprawia� go o wstyd.
Podczas swoich w�dr�wek Apolinary prawie nie otwiera� oczu. Jego organizm,
wytresowany jak dobry
pies-przewodnik, sam wi�d� go gdzie trzeba. Ale - uwaga! Instrumenty pok�adowe
meldowa�y o przej�ciu
w stan gotowo�ci. Przechodnie na tle wystaw zamienili si� w rozmazane sylwetki,
uliczny ha�as wzni�s� si�
o ton. Niebo obni�y�o si� i zawis�o betonowym sufitem nad karkiem. Raz po raz z
najmniej spodziewanych
punkt�w przestrzeni wyrywa�y si� potoki �wiat�a podzielonego na pere�ki kwant�w.
Jestestwo, zwane w
�wiecie A Apolinarym Koniecpolskim, przeistacza�o si� w fal� materii, pulsowa�o
zgodnie z wewn�trznym
rytmem nie znanych mu si�. "Kosmos zaczyna si� na Ziemi" przychodzi�o mu potem
do g�owy, gdy
zastanawia� si� nad natur� zjawisk. Nigdy si� nie �mia� z tej formu�y, w
odr�nieniu od innych, kt�rzy j�
znali. Rozumia� j� po swojemu, no i mia� co� na jej potwierdzenie. Mniej wi�cej
w tym miejscu, w wyniku
bezwzgl�dnego nast�pstwa zdarze�, Apolinary stawa� przed nast�pnym kioskiem.
Kolejno�� dzia�a�
zale�a�a teraz od rzetelnej oceny sytuacji. Z jego ja�ni wydziela� si� jakby
rozdzieraj�cy rzeczywisto�� snop
jasno�ci, na kt�rego ko�cu - jak ze smugi padaj�cej z kinoprojektora na ekran -
wy�wietla�a si� kolejka po
gazety, szklane szyby i p�eczki zastawione flakonikami, flaszeczkami i myd�ami.
Przewa�nie udawa�o si� zakupi� jeszcze dwie albo trzy butelki - cz�ciej
decydowa�y o tym zasoby
finansowe ni� nieufno�� sprzedawc�w. Maj�c co trzeba Apolinary jak najszybciej
odskakiwa� od kanionu
g��wnej ulicy. W porze wczesnopopo�udniowej za�arci czytelnicy "Expressu"
najcz�ciej wybijali go z
transu - dlatego wola� wychodzi� kr�tko przed osiemnast�, kiedy ostatki nak�adu
znika�y w nienasyconych
czelu�ciach tramwaj�w, w teczkach i kieszeniach mrowi�cej si� masy. Ryzyko o tej
porze grozi�o tylko
jedno, za to zasadnicze: �e wraz z "Expressem" znikn� r�wnie� zapasy wody
brzozowej, spirytusu
salicylowego b�d� p�ynu po goleniu. Zreszt� tego ostatniego frykas u Apolinary
nigdy nie spo�ywa�, nie
b�d�c milionerem. W czasie swego do�� d�ugiego �ywota wszystkiego zd��y� si�
nabawi� opr�cz
rozrzutno�ci.
Je�eli kioskarki nie uda�o si� przechytrzy�, ani nam�wi� kogo� z przygodnych
przechodni�w, Apolinary
tym szybciej kierowa� si� ku zielonym przestrzeniom P�l Mokotowskich. Czas
nagli�. Wpad�szy mi�dzy
soczyste trawniki poro�ni�te krzewami i niskimi drzewkami czu� ju� niemal na
m�zgu tchnienie �wiata B.
Przystawa� pod drzewem, obok kosza na �mieci, po�rodku asfaltowej alejki - i nie
zwa�aj�c na nic la� do
gard�a czarodziejski eliksir.
Ale dzi� niebiosa ulitowa�y si� nad Apolinarym, chocia� monet wystarczy�o na
nieca�e dwie buteleczki.
Dobrotliwy m�odzian, patrz�cy ze szczerym wsp�czuciem - najcz�ciej u tych
m�odych mo�na by�o
znale�� odrobin� zrozumienia - do�o�y� ze stypendium ca�e dwadzie�cia z�otych.
Stary renegat dysponowa�
wi�c w sumie trzema pociskami. U�o�y� si� na niewielkim zboczu, blisko k�py
krzaczk�w, dok�d
nieomylnie skieruje si� organizm, po czym odpali� pierwszego perszinga.
Chwila po temu by�a ostatnia. Poprzez typowe dla strefy po�redniej cechy
fizyczne zaczyna� coraz
dotkliwiej przebija� nudny �wiat A ze swymi zagonionymi ludzikami, w�sz�cymi
psami i czerwonymi
burtami autobus�w. Kilka �yk�w specyfiku - zawsze w takich razach Apolina-ry
nazywa� go Ubikiem -
przywraca�o rzeczom w�a�ciwe proporcje. Nast�pne posuwa�y go leniwymi
uderzeniami - niczym grzbiety
fal samotn� ��dk� - w po��danym kierunku.
Zdawa�o mu si�, �e znalaz� si� w klatce, w ciasnej, ciemnej poczekalni
obracaj�cej si� wok� czterech osi
wzajemnie prostopad�ych. Wirowa� razem z ni�, widz�c wyra�nie wszystkie k�ty
Eulera, a zw�aszcza k�t
precesji i k�t mutacji, podczas gdy jego organizm, przemieniony w automat
doskona�y, obs�ugiwa� si� sam
gdzie� na powierzchni �wiata A. Procesem tym, od kt�rego przecie� tak wiele
zale�a�o, kierowa� specjalny
program, zakodowany chyba nie p�ycej ni� pami�� genetyczna. Uczestnicz�ce w
operacji cz�ci cia�a
Apolinarego wsp�pracowa�y precyzyjnie i w milczeniu, dop�ki ostatnia pusta
buteleczka nie wysun�a si�
na traw�.
W klatce ciemno�ci wy�oni�a si� ja�niejsza smuga, d�ugi przew�d z lusterkiem na
ko�cu, je�li szuka� na si��
analogii, wygl�da�o to jak widok nieba z dna bardzo g��bokiej studni albo z
wn�trza czo�gu o lufie prawie
niesko�czonej d�ugo�ci - wzgl�dnie ze �rodka pustej g�owy s�onia, kt�ry pust� do
przesady tr�b� usi�uje
w�a�nie zerwa� melon z drzewa na s�siednim kontynencie.
Podobne lufciki otwiera�y si� najniespodziewaniej z r�nych stron, ale gas�y,
zanim Apolinary zd��y� w nie
wejrze�. Na ich miejscu natychmiast pojawi�y si� nast�pne. Mia� wra�enie
zanurzenia w ciemnej wodzie,
pe�nej srebrnobrzuchych ryb, kt�re ko�ysa�y si� dostojnie, odbijaj�c b�yski
niewidzialnej lampy. Ryby-
lufciki puch�y, rozdyma�y si�, jak gdyby pojazd wioz�cy Apolinarego wsysa� w
siebie przestrze� ze
wszystkich stron jednocze�nie. Stopniowo stawa�y si� coraz bardziej przenikliwe
dla wzroku. Tu�, tu� za
bia�awymi, mglistymi przes�onami porusza�y si� jakie� cienie nabieraj�c
wyrazisto�ci, gdy dostarczaj�ca
tyle euforii podr� uleg�a zak��ceniu. Tempo pojawiania si� coraz to nowych plam
bieli os�ab�o. Gas�y
coraz szybciej, ich rozmiary mala�y. Rydwan Apolinarego pocz�� si� z wolna
cofa�.
Dusz� starego podr�nika wype�ni�o po brzegi rozczarowanie, wielkie jak kosmos,
ale nie potrafi� si�
przeciwstawi� biegowi wypadk�w. Przyswojona na ostatniej stacji �wiata A dawka
okaza�a si� zbyt s�aba.
Wiedzia� ju�, �e nieznany mechanizm wyrzuci go z powrotem na brzeg �wiata A, jak
rozbitka na pla��
bezludnej wyspy. Zwierz wielki jak d�wig - mastodont? brontozaur? - nachyla� si�
spod nieba, chwyta� w
paszcz� odr�twia�e rami� Apolinarego i szarpa� z piekieln� si��. Niespodziewanie
puszcza� zdobycz,
prostowa� ogromn� posta� na ca�� d�ugo�� i rycz�c w�ciekle rozgl�da� si� woko�o
z g�ow� zanurzon� w
gwiazdach. Po up�ywie kilku sekund sekwencja powtarza�a si�. Zbawienne dzia�anie
Ubika ustawa�o.
Apolinary, pe�en determinacji, odemkn�� powieki ci�kie jak wieka skrzyni.
Wdar�a si� przez nie jasno��,
wi�c zatrzasn�� je ponownie. Zerwa� si� wiatr, a on, przemieniony b�yskawicznie
w w�t�� chor�giewk�,
dawa� si� targa� surowym podmuchom.
Milicjant, m�ody ch�opak, sta� nad nim z wyrazem bezradno�ci na twarzy.
Przygl�da� si� trzem pustym
butelkom po wodzie brzozowej i czeka�. Widz�c, �e Apolinary si� ockn��,
natychmiast przyst�pi� do akcji.
Jego oblicze przybra�o z powrotem marsowy wygl�d.
- Oka�cie dow�d, obywatelu - powiedzia�.
Koniecpolski nie zareagowa�. Gapi� si� w niebo, jasnoper�owe po nocy, wylizane
przez wiatr, wymiecione
do cna z wczorajszych barank�w. Stoj�cy przed nim m�czyzna w mundurze ponowi�
wezwanie; w jego
g�osie zad�wi�cza�o zniecierpliwienie.
��danie milicjanta ma�o Apolinarego obesz�o. Jeden z tysi�ca dobiegaj�cych
zewsz�d odg�os�w - c� �e
najbli�szy w sensie fizycznym? Wed�ug jego subiektywnego odczucia up�yn�o z
dziesi�� albo dwana�cie
wiek�w. Wydawa� si� sobie kamieniem zarytym w ziemi�, g�azem pozostawionym w tej
okolicy przez
lodowiec - i oto kto� postanowi� naruszy� jego odwieczny spok�j.
M�ody milicjant demonstracyjnie przesta� si� interesowa� Apolinarym. W
bezpiecznej odleg�o�ci czekali
dwaj pozostali uczestnicy patrolu. Od strony g��wnej ulicy nadjecha�a niebieska
nyska, Apolinary zosta�
wyrwany w powietrze, czarny okap samochodowego dachu nasun�� mu si� na oczy na
moment przedtem,
nim uderzy� plecami o wy��obion� gum� pod�ogi, od kt�rej bi�a silna wo� popio�u
z papieros�w, wilgoci i
�rodk�w dezynfekuj�cych. Nie pami�ta�, czy jechali d�ugo, czy kr�tko. Jakie�
czarno odziane postacie,
szcz�k kluczy, d�ugie korytarze, wszechobecny kolor o�owiu - przez jego m�zg
przesun�� si�
kr�tkometra�owy film d�wi�kowy, kt�ry obejrza�, owszem, uprzejmie acz bez
specjalnego zainteresowania.
Wepchni�to go do zat�oczonej celi, gdzie by�o ciep�o, sucho i przyja�nie. Poczu�
wszechogarniaj�c�
senno��. Nie wdaj�c si� z nikim w �adne rozmowy wyszuka� kawa�ek miejsca przy
samej �cianie i
wyci�gn�� si� z rozkosz�. Przyzwyczajony do ciszy zak��canej co najwy�ej
szelestem ga��zek, Apolinary
mia� trudno�ci z wy��czeniem si�. Gwar rozm�w - wszyscy rozmawiali tu ze
wszystkimi - nie pozwala�
zmru�y� oka i chc�c nie chc�c stary przys�uchiwa� si�. Niewiele rozumia�, fakt,
ale po pewnym czasie
zdo�a� si� zorientowa�, �e zgromadzeni tutaj ludzie nie byli mu ca�kowicie obcy.
��czy�a ich, �agodnie
m�wi�c, niech�� do pewnych aspekt�w �wiata A, z tym �e oni �udzili si� jeszcze,
wierz�c w mo�liwo��
naprawy szwankuj�cego mechanizmu, on natomiast pragn�� ju� tylko uwolni� si� od
tych dekoracji, co do
kt�rych nie mia� w�tpliwo�ci - by�y sztuczne.
Stra�nicy rozpoczynali wywo�ywanie aresztant�w na przes�uchania. Drzwi celi
otwiera�y si� ze zgrzytem i
silny g�os dobrze od�ywionego m�czyzny wo�a� na przyk�ad:
- Jacek Biedro�!
- Wyjecha� za granic�! - odpowiada�a cela ch�rem i huragan �miechu wstrz�sa�
solidnymi murami
wi�zienia. Wywo�any zg�asza� si� opieszale u drzwi udaj�c, �e t�ok nie pozwoli�
mu przedosta� si� szybciej.
- Adam �ywczyk! - wo�a� stra�nik.
Cela odpowiada�a: - Wyskoczy� na piwo!
- Marian Skowronek!
- Odlecia� do ciep�ych kraj�w!
- Jan Chrolewski!
- Do telefonu! - rycza�a cela.
Zabawa spodoba�a si� Apolinaremu. Pragn��, aby i jego wywo�aniu towarzyszy�a
podobna ceremonia, ale
gdy przysz�a kolej na niego, z mocno przerzedzonej celi nie dobieg� �aden
komentarz.
- Teraz ten facet z pomara�czow� g�ow� - powiedzia� stra�nik.
To ja, pomy�la� Apolinary i wsta� spod �ciany.
Zaprowadzono go do pokoju o szarych �cianach, urz�dzonego bardziej wykwintnie i
ze smakiem: biurko,
na nim lampa, dwa krzes�a, obrazek na �cianie. I nadal to ciep�o, kt�remu cia�o
poddawa�o si� z
omdlewaj�c� uleg�o�ci�. Obecno�� a� tylu sprz�t�w dzia�a�a na Apolinarego
deprymuj�co; siadaj�c na
krze�le przypomnia� sobie prehistori� swego �ycia, kiedy r�wnie� siadywa� na
krzes�ach.
Milicjant za biurkiem mia� zaci�t� twarz i stopie� plutonowego. Przewr�ci� kilka
razy jakie� papiery, jak
gdyby spr�aj�c si� wewn�trznie do roboty, po czym zaatakowa� Apolinarego
spojrzeniem dw�ch
niebieskich kamyk�w.
- Zostali�cie uj�ci bez dowodu osobistego - powiedzia� tonem surowej reprymendy.
Odczeka� chwil�, aby
ukryty sens tej informacji dotar� do Apolinarego. Stary nie zareagowa�.
W�a�ciwie nawet nie my�la� o tym.
- Wasze nazwisko - warkn�� plutonowy.
- Koniecpolski.
- Imi�?
- Apolinary.
- Zamieszka�y? - Poniewa� aresztant milcza�, plutonowy podsun��: - Wasz adres.
Musicie przecie� gdzie�
mieszka�. Nie macie domu?
- Moim domem jest �wiat - rzek� ze skruch� Apolinary. - �wiat B. m�wi�c �ci�le.
- Przesta�cie mi tu fanzoli�! - oburzy� si� plutonowy. � Gdzie�cie posiali
dow�d?
- Dow�d? - upewni� si� Apolinary. Chcia� powiedzie�: "Zabi� mi pan klina", ale
wyda�o mu si� to
niestosowne. Siedzia� zastanawiaj�c si� przepastnie, cho� by�o dla niego jasne
od pocz�tku, �e nie ma wiele
do powiedzenia na ten temat. Plutonowy b�bni� palcami po stole.
- No tak - oznajmi� wreszcie, rozgl�daj�c si� po pokoju. Wzruszaj�ca bezradno��
aresztanta i jego czyni�a
bezradnym. Niemal wytr�ca�a mu z r�ki bro� �ledcz�. Postanowi� zastosowa�
wariant drugi. Wsun��
papiery do jakiego� sprytnego schowka, odsun�� si� nieco z krzes�em, podni�s� z
pod�ogi co�, czego
Apolinary przedtem nie zauwa�y�, i p�ynnym ruchem opu�ci� na blat biurka.
- To wasza torba?
Apolinary potwierdzi�. Przed skierowaniem do celi zabrano mu drut pe�ni�cy rol�
sznurowade� - i ukryt�
pod p�aszczem sakw�. Strat� drutu nie by�o si� co przejmowa�, wkr�tce znajdzie
nowy, ale sakwa...
- Wyjmijcie wszystko ze �rodka.
Apolinary si�gn�� w g��b p��ciennego worka i wydoby� pierwszy ze swoich skarb�w:
rozsypuj�cy si�
prawie plik kartek, wymi�tych i brudnych, nie wiadomo czy od cz�stego czytania,
czy od nieodpowiednich
warunk�w przechowywania. Drugi plik, troch� mniejszy, r�wnie zniszczony -
bardziej przypomina�
ksi��k�. Jej kartki przesypywa�y si� mi�kko jak szmaty.
- Wszystko? - zapyta� posterunkowy.
Apolinary skin�� g�ow�. Posterunkowy sprawdzi� jednak, nie staraj�c si� ukry�
obrzydzenia. Uj�� jeden z
plik�w usi�uj�c si� zorientowa�, z czym ma do czynienia. Spomi�dzy kartek
wypad�o zdj�cie i
bezszelestnie plasn�o o blat. Milicjant wzi�� je ostro�nie: przedstawia�o
brodatego m�czyzn� o uwa�nym
spojrzeniu spokojnych oczu. M�g� liczy� oko�o pi��dziesi�tki.
- To wasze zdj�cie? Mam na my�li - czy nale�y do was?
- Moje.
- Kogo przedstawia?
Zdj�cie by�o zniszczone, po�amane, emulsja wzd�u� linii za�ama� odesz�a od
papieru. Kiedy Apolinary
trzyma� je przed sob� w dr��cych palcach, koniuszek fotografii jak ma�a klapka
albo rybia p�etwa
wachlowa� powietrze.
- To wy? - nalega� zniecierpliwiony milicjant.
- Nie.
- Nie znacie tego cz�owieka? W takim razie po co wam jego podobizna? Sk�d j�
macie?
- Wiele mu zawdzi�czam. Otworzy� mi oczy. Dzi�ki niemu zrozumia�em...
- Jak mo�na co� zawdzi�cza�, a nie wiedzie� komu? - g�os posterunkowego
rozbrzmia� tryumfem.
- A to? - dotkn�� palcem spuchni�tych plik�w. - CZ�O-WIEK Z WY-SO-KIE-GO ZAM-KU.
U-BIK
- sylabizowa� z trudem stare d�ugopisowe litery. - Co to za druki?
- Tajne raporty ze �wiata B - powiedzia� Apolinary. - Ten go�� na fotografii to
ich autor. On je sporz�dzi�.
- Oczywi�cie przeczytali�cie te bzdury! - wykrzykn�� plutonowy.
- Tak czy nie? Co tam jest napisane?
- �e to, co pan widzi dooko�a, nie istnieje. Dostrzega pan tylko mask�, skorup�
ukrywaj�c� prawdziwe
oblicze �wiata. Ta kurtyna pr�buje nas zwie��, odgrodzi� od autentycznego pi�kna
zjawisk i rzeczy.
"S�dz�, �e wsp�czesny �wiat jest fa�szerstwem, kt�re solidarnie usi�ujemy
zatai�" - to jego w�asne s�owa.
- Zaraz, zaraz - posterunkowy bi� si� z my�lami - co wy mi tu wygadujecie?
Chcecie powiedzie�,
obywatelu, �e�cie ulegli obcym pr�dom?
- M�wi�c mia� ju� przed oczami gotowe zdania do protoko�u. -
Sugerujecie zatem, �e to wszystko jest wymys�em? Ten areszt, ja, wy, to miasto?
Apolinary z oci�ganiem skin�� g�ow�.
- Ale popatrzcie. - Bi� si� ci�k� prawic� w pier�. � Przecie� ja jestem!
Istniej�! Dzia�am! Dobrze si� czuj�!
Jak mog� najlepiej wype�niam obowi�zki s�u�bowe! No?
- Nie szkodzi - rzek� Apolinary rozbrajaj�co. - Ulega pan z�udzeniu.
Wystarczy�oby skropi� pana Ubikiem,
a rozp�yn��by si� pan, rozwia� w powietrzu!
Kiedy Apolinary wspomnia� t� scen�, jedynie nad szczerym wzburzeniem milicjanta
nie potrafi� przej�� do
porz�dku dziennego. Jego protest, okrzyki, nieskoordynowane gesty stanowi�y
novum nawet w
do�wiadczeniu ostatnich dni. Na chwil� posterunkowy zamieni� si� w rajskiego
ptaka wi�zionego w
kr�lestwie szaro�ci. Wtem, tkni�ty jaka� my�l�, zaprzesta� tego testu, oczy mu
rozb�ys�y, twarz zala�
u�miech od ucha do ucha. Klepn�� Apolinarego w plecy, doskoczy� do telefonu,
krzycza� co� do s�uchawki
przez d�u�szy czas, wreszcie poleci� odprowadzi� Apolinarego i podczas gdy obaj
czekali na przybycie
stra�nika, gor�czkowo wype�nia� formularze.
Budynek, do kt�rego przewieziono Apolinarego, by� szarym pi�ciopi�trowym
gmachem. Tu dla odmiany
korytarze promieniowa�y �wietli�cie, ka�de drzwi by�y pomalowane na bia�o,
wsz�dzie du�o szk�a, kt�re
Apolinary darzy� nieufno�ci� - i odpowiedni do tego otoczenia ludzie: pachn�cy
lekarstwami m�czy�ni i
blade kobiety w bia�ych kitlach, snuj�cy si� po korytarzach i przebiegaj�cy z
pomieszcze� do pomieszcze�.
Zamkni�to go w jednym z nich wraz ze zgraj� tych osobliwych stworze�,
spogl�daj�cych dziwnie
usatysfakcjonowanym wzrokiem spoza szklanych p�ytek oprawnych w druciki, znowu
posadzono go na
krze�le, pod lamp�, na �rodku pokoju, drzwi otwiera�y si� ostro i ci�gle kto�
wbiega�, wybiega�, k�adli mu
przed oczy �yse kule czaszek, jakby nie dowierzali zmys�om, okr��ali go tam i z
powrotem, natr�tni jak
muchy, jedni trzymali pulchne �apki w kieszeniach, inni gor�czkowo notowali;
ukrzy�uj go, powiedzia�
Apolinary, a przez nich jakby pr�d przelecia�, szmer, potem j�k, niekt�rzy
krzykn�li nawet z zachwytu,
wi�c dla wzmocnienia efektu powiedzia�: ukrzy�uj, ukrzy�uj go; och! westchn�li,
st�kn�li, j�kn�li w
ekstazie, naraz drzwi stukn�y i ca�e zainteresowanie momentalnie zwr�ci�o si�
tam, pan profesor, panie
profesorze, panu profesorowi, o-to-ten egzemplarz, niezmiernie, prawda, ciekawy,
zechce pan tylko rzuci�
okiem, suchy, roztrz�siony staruszek wlepi� we�
za�zawion� oczy zza binokli i chwil� wpatrywa� si� w Apolinarego przekrzywiaj�c
g�ow�, a� nareszcie
nasyci� si� i dziecinnym, �miesznym g�osikiem zawyrokowa�:
- Ecce homol
Dopiero� podni�s� si� rwetes nies�ychany, szmer podziwu, g�osy uznania i
pojedyncze posykiwania
zawistnych. Ecce homo, powtarzano i co� m�wi�o Apolinaremu, �e zaraz sypn� si�
oklaski, zamiast tego
profesor poci�gn�� na kr�liczy spos�b r�owiutkim jak u albinosa noskiem i rzek�
s�owo do oblegaj�cych
go fagas�w, ci za� na wy�cigi miotn�li si� ku drzwiom, sk�d po nieca�ej minucie
wypadli piel�gniarze i jak
w�ciek�e brytany rzucili si� na Bogu ducha winnego Apolinarego. Ci�gn�li go
gdzie� po schodach, do
ciemnych piwnicznych wn�k, gdzie �ciany zaparowa�y ros�, a w powietrzu czu� by�o
nagromadzon�
wilgo�, tam zdarli z niego ubranie i wepchn�li pod strug� ukropu. Apolinary w
pokorze znosi� poni�enia
my�l�c, ile jeszcze przej�� go czeka, ile zniewag do wycierpienia, zanim dotrze
do kra�ca tej gehenny.
Strumienie wody siek�y go w twarz, piel�gniarze traktowali go niczym kawa�
drewna, tarli z ca�ych si�
szczotkami, potem szorstkimi r�cznikami, wymieniaj�c mi�dzy sob� pikantne uwagi,
r�kawy na ich
mocarnych ramionach by�y podwini�te, a twarze czerwone z wysi�ku. Sk�ra pali�a
Apolinarego �ywym
ogniem, dra�niona jeszcze przez kaftan i portki z ordynarnego materia�u; czu�
si� w tym stroju paskudnie,
lecz nie protestowa�. Co innego absorbowa�o jego uwag�.
By� wstrz��ni�ty widokiem w�asnego cia�a, chudych piszczeli obci�gni�tych sk�r�,
w kt�rych jak w kupie
ga��zi ukrywa�a si� jego dusza. Wracali przez labirynt korytarzy, jak przedtem
pe�ny anemicznych
manekin�w, a Apolinaremu ci�gle sta�o przed oczami zbiorowisko wyn�dznia�ych
gnat�w - on sam. Czy
mo�liwe, aby tym by� w istocie? Przez lata poniewierki w�asne cia�o zd��y�o dla
niego zamieni� si� w
abstrakt, tak przera�liwie teraz zdemaskowany. Podtrzymywany, odcinkami niemal
niesiony przez
piel�gniarzy, zadawa� sobie wci�� nieme pytanie: wi�c to tak�e jestem ja? Kto mi
pr�bowa� zrobi� kawa�?
Toczy� ze sob� wyczerpuj�ce dialogi na ten temat, nawet gdy obraz wyblak� w
pami�ci, a on sam, u�o�ony
w sztywnej, bia�ej po�cieli pachn�cej r�wnie wrogo jak wszystko, czemu musia�
stawi� czo�a, zastanawia�
si�, czyim dzie�em pozostaje ta wielka mistyfikacja, ta precyzyjnie uknuta
prowokacja. Jakie
symptomatyczne, �e nie starano si� ukry� przed nim tego widoku, a przeciwnie -
naumy�lnie dano mu czas
i mo�liwo�ci, by zapozna� si� z nim szczeg�owo. Nie m�g� zasn��. W tym musia�
tkwi� czyj� zamys�,
skonstatowa� nad ranem, ciemne si�y, kt�rych by� wi�niem, postanowi�y zadrwi�
sobie z niego i ju� o
pe�nym brzasku rozstrzygn�� ostatecznie, komu zawdzi�cza t� i inne przykro�ci -
oczywi�cie niezno�nemu,
nie do �ycia �wiatu A.
Rankiem, ci�gle przyt�oczony ci�arem odkrycia, umacniaj�c si� co do jego
ostatecznej s�uszno�ci,
spr�bowa� przez roztargnienie zje�� cz�� �adnie wygl�daj�cych produkt�w ze
�niadaniowego talerzyka.
Zwymiotowa�. Bia�y fartuch doskoczy� i wpakowa� mu w �y�� d�ug� ig��, przez
kt�r� ma�y t�oczek
pompowa� przezroczyst� zawarto��. Wszystko, wszystko falsyfikaty, powtarza� z
ob��dn� rado�ci�
Apolinary, z satysfakcj� odkrywcy, z pasj� demaskatora. Pi�knie wygl�daj�ce
bu�eczki, mas�o, d�em,
wspania�e ciep�e mleko, o kt�rym tyle razy bezskutecznie marzy�, w gruncie
rzeczy chowa�y jadowit�
zawarto��. Atrakcyjna posta� zewn�trzna, obliczona na oszukanie zmys��w, mia�a
go nak�oni� do spo�ycia
trucizny, substancji ukrytej we wn�trzu, kt�rej zadaniem by�o odmieni� go,
wywr�ci�, wynicowa�, sprawi�,
by sta� si� pos�uszny si�om �wiata A. To �wiat A nieustannie dyba� na jego
suwerenno��, pr�bowa� go
zniewoli�, zho�dowa� jego ja�� - uczyni� swym lennikiem, je�li nie wr�cz s�ug�.
Nakaza� sobie najwy�sz�
czujno�� przed nast�pnymi atakami, kt�re - tego by� pewien - wkr�tce nast�pi�.
Pomny przestrogi, w og�le
nie tkn�� obiadu, skarciwszy si� mocno za s�abo�� organizmu. To by�o
upokarzaj�ce: najs�absze ogniwo,
kt�rego nigdy nie uzna� za w�asne, a tylko przemoc� dodane do siebie, mianowicie
cia�o - a� wi�o si� z
chuci na widok tylu specja��w. Po po�udniu pod��czono Apolinarego do kropl�wki,
czemu podda� si� z
niem�, pe�n� rozpaczy rezygnacj�. Moloch zrozumia�, �e nie zdob�dzie Apolinarego
frontalnym szturmem,
i postanowi� wymieni� jego wn�trzno�ci. Ale nawet wyskrobany, zredukowany do
szcz�tka, do ogryzka, nic
nie znacz�cego �miecia, b�dzie si� Apolinary broni� do ostatka, do kompletnego
rozmy�lenia. Nigdy nie
zdob�dziecie mnie ca�ego, ur�ga�y jego oczy dy�urnym lekarzom i piel�gniarkom.
Pr�bowa� sobie
wyobrazi�, co si� stanie, kiedy z jego cia�a zostanie kompletnie wyp�ukany
czerwony mi��sz i zast�piony
bezbarwnym fizjologicznym roztworem. Stanie si� taki sam jak manekiny
wype�niaj�ce ten budynek. Przed
wieczorem jeden z nich pokr�ci� si� w pobli�u legowiska Apolinarego i nie
szcz�dz�c zabieg�w pr�bowa�
wkra�� si� w �aski starego. Wi� si� jak piskorz, gdy pod pretekstem zebrania
danych do pracy naukowej
usi�owa� sk�oni� Apolinarego do intymnych wyzna�. Obywatel �wiata B traktowa� z
pogardliwym
milczeniem tego syna mroku, pacho�ka
�wiata A. Chc� pozna� moj� przesz�o��, aby tym �atwiej zadecydowa� o
przysz�o�ci. Fakt, �e tak �atwo
rozgryz� intryg�, sprawi� mu niek�aman� przyjemno��.
- Niczego nie chc� za darmo - krygowa� si� intruz, osobnik o podejrzanie
rumianym obliczu, t�u�ciutki,
udany egzemplarz manekina w sam raz na miar� �wiata A. - Tu jest co�, co powinno
pana prze
kona� o szczero�ci moich zamiar�w - poda� Apolinaremu d�ugawy kszta�t opakowany
w gazet�.
Zawarto�� by�a twarda. Apolinary ods�oni� dyskretnie r�bek gazety: p�litrowa
butelka wype�niona tym
samym przezroczystym p�ynem co zbiornik kropl�wki. Nie zmyli go podrobiona
etykietka. Ju� mia� si�
oburzy�, kiedy przypomnia� sobie, �e i kupowany w kioskach eliksir wygl�da�
podobnie. Mia� wprawdzie
lekkie zabarwienie, ale us�u�na pami�� w mig podsun�a Koniecpolskiemu
wspomnienia z
prehistorycznych czas�w, kiedy w dobranym gronie raczyli si� z podobnego
naczynia takim samym
p�ynem. Bezwzgl�dnie �wiat A by� z�y, ale pewne elementy pozostawa�y w opozycji
do obowi�zuj�cego tu
porz�dku. Nale�a�o wykaza� wi�cej dyplomacji. Podst�p zostanie tak czy owak
zdemaskowany. A je�li
przez rumianego pajaca naprawd� przemawia �wiat B?
- Niez�e - odezwa� si� Apolinary ostro�nie. - Prawie mnie pan przekona�. - S�owa
wydobywa�y si� z niego z
trudem, jakby i j�zyk �wiata A zosta� zara�ony. Zastanowi� si� nad tym
przelotnie: bardzo
prawdopodobne. Ale rumiany czeka�. - Jednak�e, wie pan, najpierw chcia�bym
wypr�bowa�, jak to na mnie
dzia�a. Tak si� sk�ada, �e nie jestem przyzwyczajony do tego rodzaju paliwa. Czy
nie powiedzia� za du�o?
Ale rumiany ju� wstawa� z krzese�ka, r�k� Apolinarego ni to �ciska�, ni to
kierowa� wraz z butelk� pod
poduszk�. Usi�uje stworzy� wra�enie, �e konspiruje wraz ze mn�, przejrza� go
b�yskawicznie Koniecpolski.
Z rozstrzygni�ciem naros�ych w�tpliwo�ci postanowi� zaczeka� do nocy.
Kiedy pacjenci pospali si�, Apolinary wydoby� butelk� spod poduszki. Aluminiowa
nakr�tka pu�ci�a z
lekkim trzaskiem. Pow�cha�: zapach wierci� w nozdrzach. Nie zawiera� wprawdzie
aromatu wody
brzozowej, do kt�rego Apolinary zd��y� przywykn��, lecz na jego miejscu pr�y�y
si� pary zdradzaj�ce
obecno�� cenniejszych komponent�w. Bez w�tpienia by� to Ubik, skondensowany,
rokuj�cy znaczne
skr�cenie drogi do celu. Oszacowa� wielko�� dawki: cieczy by�o mniej, ni� zwyk�
spo�ywa� ka�dorazowo
przed podr�, ale ten brak rekompensowa�a z nawi�zk� jej kaloryczno��.
Poci�gn�� skromny �yk i
pozwoli� cieczy rozla� si� na j�zyku. Ma�mazja! Ci�� zawarto�� ma�ymi odcinkami,
delektuj�c si� zar�wno
smakiem, jak i uczuciem zemsty: oto raczy� si� w twierdzy wroga jakby nigdy nic.
Przygotowania do
podr�y post�powa�y normalnie. Organizm reagowa� jak dobrze wyregulowany
samoch�d. U�miechn�� si�
z satysfakcj�: nie zdo�ali go przestroi� na w�asne zakresy nadawania. Ubieg� ich
tym razem. Na s�siednim
��ku kto� poruszy� si� niespokojnie. Apolinary spojrza� tam i napotka� par�
roziskrzonych oczu
przebijaj�cych szar�wk�.
- Daj bracie, �yksa - dobieg� go chrapliwy szept. - Nie lutuj tak samotnie w
ciemn� noc. To nie po
chrze�cija�sku. Apolinary, ca�y zmro�ony, zastanawia si�, jak post�pi�. W g�osie
nieznajomego by�o co�,
co nie pozwala�o po prostu zakwalifikowa� go jako kabla i przej�� do porz�dku
nad jego apelem.
- M�g�bym narobi� rabanu i wtedy obaj zostaliby�my wykolegowani - mamrota�
tamten scenicznym
szeptem, tak �e Apolinary s�ysza� ka�de s�owo. - Jak widzisz, nie robi� tego.
Powinno ci to da� do
my�lenia. Wstr�tny szanta�ysta, pomy�la� Apolinary z odraz�. Trzyma� butelk� za
szyjk� pod ko�dr� i nie
reagowa�. Kto szybko daje, dwa razy daje.
- Nie odmawiaj spragnionemu, bracie - prosi� szept z ciemno�ci. - Dam ci paczk�
papieros�w - odczeka�,
ale od strony Apolinarego od powiedzia�a mu cisza. - Dwie paczki - powiedzia� z
rezygnacj� � za �yksa.
Naprawd� nie mam wi�cej. Apolinary podni�s� butelk� i na tle okna roz�wietlonego
przez ksi�yc przyjrza�
si� poziomowi cieczy. Nie wypi� ani po�owy, a efekt zaczyna� by� wyra�nie
odczuwalny. Postanowi� zaufa�
cz�owiekowi: - Daj jaki� kubek. Za dwie paczki papieros�w i jedn� informacj�.
Zgoda!
- Jak� tylko chcesz, bracie - odpr�y� si� tamten. Spr�yny jego ��ka zagra�y.
Plastikowy kubek, u�ywany
przy myciu z�b�w, dotkn�� d�oni Apolinarego.
- Gdzie my jeste�my? - wydysza� Koniecpolski. Nie by� pewien, czy tamten
zrozumie, ale nie chcia�o mu
si� trwoni� czasu na udziela nie obja�nie�.
- Co� po�redniego mi�dzy zak�adem dla psychicznych a odwyk�wk�. Masz hyzia,
wiesz? Ty, ja, prawie
wszyscy na tej sali. A ci normalni - g�os mu drgn�� od szyderstwa - chodz�
pomi�dzy nami i pokazuj�
palcem: degenerat, kretyn, abderyta. Apolinary zastanowi� si�, czy s�owa
nieznajomego powinien traktowa�
metaforycznie. Niby dlaczego tamten mia�by mu ufa� i sypa� otwartym tekstem?
Facet, nawet je�li nic nie
wiedzia� o �wiecie B, wyra�nie przeczuwa� jego istnienie. Szkoda, nie zd��y go
u�wiadomi�. W ka�dym
razie test wypad� pomy�lnie.
- Warunki odbiegaj� tu od normy, bo to plac�wka wzorcowa - ostatnie s�owo
wyrzek� z wyczuwalnym
przek�sem. - Dla komisji rz�dowych tak to urz�dzili, nie dla nas.
- Papierosy - upomnia� go Apolinary. Poczu� w d�oni dwa szorstkie pude�ka. Je�li
i tym razem co� nie
zaskoczy, mo�e uda si� je wymieni� w kiosku na dole? Uj�� kubek i trzymaj�c go
pod �wiat�o ksi�yca na
pe�ni� do po�owy.
- Dzi�ki ci, bracie - chrypn�� s�siad - uratowa�e� jeszcze jedno ludzkie
istnienie. Zdrowie. - Sapn��
rozg�o�nie poch�aniaj�c dzia�k� jednym skokiem grdyki.
W butelce pozosta�a dok�adnie �wiartka. Teraz, my�la� Apolinary szcz�tkiem
wycofuj�cej si� na z g�ry
upatrzone pozycje �wiadomo�ci, trzeba b�dzie da� kopa. Przy�o�y� szyjk� do ust i
wytr�bi� zawarto��
butelki. Facet z s�siedniego ��ka ju� si� z niej nie napije.
�wiat B przybli�a� si� do niego z pr�dko�ci� �wiat�a. Dusza Apolinarego unios�a
si� do g�ry, po czym
nast�pi� s�ynny efekt migotania przestrzeni. Wszystko odbywa�o si� jak na
przyspieszonym filmie. Wielkie
p�cherze srebrnobrzuchych ryb p�ka�y bezg�o�nie, zasnuwaj�c si� bladym oparem,
a� wreszcie mg�a
ca�kowicie wypar�a ciemno�ci. Sta� - wisia�? - pora�ony blaskiem, onie�mielony
nowym otoczeniem.
Pomy�la�, �e trafi� w sam �rodek per�owego nieba, kt�re zapami�ta� z tego ranka,
kiedy nakry� go patrol.
We mgle otworzy�y si� drzwi i dopiero wtedy zauwa�y�, �e mg�a zosta�a zdalnie
wywo�ana na rozleg�ej
p�aszczy�nie bez pocz�tku i ko�ca. Wszed�. Powietrze mia�o lekki smak i zapach
wody brzozowej w
najlepszym gatunku. W pomieszczeniu o ciemnobr�zowych �cianach przetykanych
z�otymi pasami siedzieli
dwaj m�czy�ni i spogl�dali na niego �yczliwie.
- Prosz�, niech pan siada, panie Koniecpolski - jeden z nich uprzejmie wskaza�
mu miejsce. - Przykro nam,
�e tak d�ugo pan czeka�. Niestety, nie mamy dla pana najlepszych wiadomo�ci.
- M�wi�c ogl�dnie, panie Koniecpolski - podj�� drugi z m�czyzn - jest pan
nielegalnym imigrantem. Niech
pan si� nie obrazi, ale takich jak pan, przedzieraj�cych si� przez granic� bez
za�atwienia koniecznych
formalno�ci, mamy tu na kopy. Polak?
Apolinary potwierdzi�. M�czyzna, nie przestaj�c si� u�miecha�, pokiwa� ze
zrozumieniem g�ow�.
- Nie mo�emy przyj�� dowolnych ilo�ci imigrant�w ze �wiata A. Musimy utrzyma� w
tym wzgl�dzie
ustalon� r�wnowag�. Mniej wi�cej tylu, ilu do nas trafia, odsy�amy do cia�,
kt�re dopiero si� narodz�.
B�agam pana o zrozumienie naszej trudnej sytuacji. Pa�ska sprawa jako nietypowa
by�a rozpatrywana w
trybie apelacyjnym przez Trybuna� Imigracyjny. Niestety, decyzja jest negatywna.
Musimy pana odes�a� z
powrotem. D�awi� si� w�em z gumy, wepchni�tym do brzucha przez usta. Czu� smr�d
nadtrawionego
alkoholu i g�stawy plusk wydalanych przez �o��dek cieczy. Szarpn�y nim torsje,
ale dwie pary mocnych
r�k trzyma�y go jak w kleszczach. Nie otwiera� oczu, nie musia�, aby si�
przekona�, �e znowu znajduje si�
w znienawidzonym �wiecie A.
S�siad spogl�da� na niego ze wsp�czuciem. Z zawieszonego na �elaznym stojaku
s�oja sp�ywa� rurk� do
�y� Apolinarego znany mu ju� przezroczysty roztw�r.
- Moje gratulacje - powiedzia� w�a�ciciel chrypy - zgrabnie si� upora�e�,
bracie, z t� flaszeczk�. Troch�
przedawkowa�e�, fakt, ale akcja pierwsza klasa. Moje gratulacje.
Po dw�ch dniach Apolinary zwl�k� si� z ��ka. Spacerowa� po korytarzu. Spacery
sta�y si� jego now� pasj�.
Nikt mu nie przeszkadza�. Zapuszcza� si� coraz odwa�niej w pl�tanin� korytarzy,
laz� coraz wy�ej po
schodach. Z ostatniego pi�tra rozci�ga� si� wspania�y widok na 'pobliski park.
Wychyli� si� przez okno. Na
betonowym chodniku, dok�adnie pi�� pi�ter ni�ej, sta�y otwarte w�zki wype�nione
�mieciami. Skok m�g�
si� zako�czy� kolejnym o�mieszeniem: mi�kkie odpadki, ustawione tutaj celowo,
by�y w stanie wyt�umi�
upadek. Kt�rego� ranka obudzi� go ha�as. Wyjrza� przez okno: wielka baja-dera
po�yka�a zawarto��
zbiornik�w, unosz�c je ku wlotowi gardzieli na widlastym wysi�gniku. Dwaj ludzie
w szarawych
uniformach toczyli pojemniki, dostarczaj�c nienasyconej machinie ci�gle nowego
�eru.
Apolinary zrozumia�, �e nie ma chwili do stracenia. Porwa� szlafrok i wybieg� z
sali. Dotar� na miejsce
dos�ownie w ostatnim momencie. Wi�kszo�� w�zk�w sta�a opr�niona i �mieciarze
zabierali si� do
odtaczania ich na dawne miejsce. Apolinary zaczepi� jednego z nich. - Mam dla
pana propozycj�.
�mieciarz ze �wiata A gapi� si� na niego z niedowierzaniem, po czym ruszy�
dalej.
- Za dwie paczki papieros�w - krzykn�� za nim rozpaczliwie. �mieciarz zatrzyma�
si�.
- Gadaj pan, o co chodzi. Ale szybko.
- Dam je panu - rzek� Apolinary - je�li miejsce pod tymi oknami - pokaza� r�k�
- zastanie nie zastawione. Rozumie pan?
- Chodzi o to, �eby przestawi� te pud�a troch� dalej? - upewnia si� �mieciarz. -
Tylko tyle? No, dawaj pan.
Zrobione. Nie bez powodu m�wi� o was: �wiry.
Dzie� zapowiada� si� wspaniale. Wielka czerwona tarcza s�o�ca podnosi�a si�
wolno znad horyzontu.
Apolinary zrobi� krok w bok, aby �ledzi� poczynania �mieciarza, i w tym samym
momencie szyby okien w
newralgicznym pionie rozb�ys�y krwaw� �un�. Kto� z wysoko�ci dawa� Apolinaremu
znak, wskazuj�c
ostatni� drog� pozosta�� do przej�cia w �wiecie A.