8170
Szczegóły |
Tytuł |
8170 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8170 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8170 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8170 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert E. Howard
Conan i Skarb Tranicosa
Spis tre�ci:
Przedmowa � L. Spraque de Camp
1. Malowani ludzie
2. Ludzie morza
3. Czarny nieznajomy
4. Rytm czarnego b�bna
5. Cz�owiek z dziczy
6. Grabie� martwych
7. Ludzie lasu
8. Miecze Aquilonii
Tropem Tranicosa � L. Spraque de Camp
Skald w Post Oaks � L. Spraque de Camp
Przedmowa � L. Spraque de Camp
Saga o Conanie tak oto opisuje jego dzieje:
Conan, syn Cymmeria�skiego kowala, urodzi� si� na jednym z licznych p�l
bitewnych
tej g�rzystej, chmurnej krainy. Jako m�odzian bra� udzia� w wypadach �upie�czych
na
aquilo�ski przycz�ek graniczny � Venarium. Podczas jednej z takich wypraw, tym
razem do Hyperborei dosta� si�, wraz z band� Aesira do hyperborejsk� niewoli.
Zbieg�szy z ich niewolniczej osady, pow�drowa� na po�udnie do Zamory i
s�siednich
ksi�stw, gdzie wi�d� niepewny �ywot z�odzieja. Nie obeznany z cywilizacj� i z
natury
niepos�uszny prawom, doskonale nadrabia� brak subtelno�ci i wyrafinowania
wrodzonym sprytem i herkulesow� postaw�, kt�r� odziedziczy� po ojcu.
W ko�cu zaci�gn�� si� jako najemnik do armii kr�la Yildiza w Turanie.
Podczas
licznych podr�y po stepach Hyrkanii opanowa� �ucznictwo i jazd� konn�. P�niej
s�u�y� jeszcze jako kapitan najemnik�w w hyboria�skich krajach, przewodzi�
bandzie
czarnosk�rych korsarzy u wybrze�y Kushu, a nawet by� najemnikiem w Shemie i
pobliskich ksi�stwach. Wkr�tce jednak porzuci� legaln� s�u�b� i wst�pi� do bandy
kozak�w �upi�cej stepy nad rzek� Zaporosk�, by nast�pnie zosta� piratem na morzu
Vilayet. Odbywszy w armii Khauranu s�u�b� najemnika, sp�dzi� dwa lata przewodz�c
Zuagirom � pustynnym nomadom ze wschodniego Shemu. Potem prze�y� jeszcze
dzikie przygody w le��cych na wschodzie krainach Iranistanu i Vendhii, a�
zaw�drowa� do podn�a g�r Himelijskich, gdzie zmierzy� si� z czarnymi prorokami
Yimshy.
Po powrocie na zach�d, Conan zn�w zosta� korsarzem �upi�c i grabi�c wraz z
baracha�skimi piratami i zingarskimi bukanierami. Nast�pnie s�u�y� jako najemnik
w
Stygii i w Czarnych Kr�lestwach. P�niej zaw�drowa� do Aquilonii i, ju� jako
czterdziestolatek, zosta� zwiadowc� na granicy piktyjskiej. Gdy Piktowie,
wspomagani
przez czarodzieja Zogar Saga, zaatakowali umocnienia aquilo�skie Conan usi�owa�
broni� fortu Tuscelan przed zniszczeniem, niestety bezskutecznie. Jednak zdo�a�
uratowa� licznych osadnik�w zamieszkuj�cych ziemie le��ce w rozwidleniu rzek
Gromowej i Czarnej. W tym w�a�nie momencie rozpoczyna si� ta opowie�� �
Conan raptownie awansuje w armii aquilo�skiej. Zostawszy genera�em,
pokonuje Pikt�w w wielkiej bitwie pod Velitrium i prze�amuje si�� ich
zjednoczonego
uderzenia. Nast�pnie zostaje wezwany do stolicy w Tarantii, jako triumfator. Ale
jego
sukces budzi podejrzenia i zazdro�� zdeprawowanego i g�upiego kr�la Numedidesa,
kt�ry upija Conana usypiaj�cym winem i zakuwa w �a�cuchy w �elaznej Wie�y, z
wydanym ju� wyrokiem �mierci. Jednak�e barbarzy�ca ma w Aquilonii tak wrog�w,
jak i przyjaci�, tote� wkr�tce zostaje uwolniony. Na wierzchowcu i z mieczem w
d�oni ucieka z wi�zienia. Kieruj�c si� z powrotem ku granicy, odnajduje swe
bosso�skie oddzia�y w rozsypce i dowiaduje si� o nagrodzie wyznaczonej za jego
g�ow�. Czym pr�dzej pokonuje wp�aw rzek� Gromow� i przez podmok�e lasy
pustkowia Pikt�w przedostaje si� ku odleg�emu morzu.
Malowani ludzie
W jednej chwili, na pustej dotychczas polance pojawi� si� m�czyzna,
wychylaj�c si� ostro�nie zza linii krzak�w. Nie rozleg� si� najmniejszy d�wi�k,
kt�ry
mog�cy ostrzec o jego nadej�ciu szare wiewi�rki. Jednak jaskrawo upierzone
ptaki,
kt�re przysiad�y na ziemi, grzej�c si� w s�o�cu, poderwa�y si� natychmiast do
lotu,
wystraszone tym niespodziewanym pojawieniem i wype�ni�y przestrze� nad drzewami
furkocz�c� chmur�. M�czyzna zmarszczy� brwi i zerkn�� za siebie, jakby l�kaj�c
si�,
�e wzburzenie atak�w mog�o zdradzi� jego kryj�wk� jakiej� niewidzialnej pogoni.
Upewniwszy si�, j�� skrada� si� po polanie, stawiaj�c ostro�nie ka�dy krok.
Mimo swej niezwykle masywnej budowy, porusza� si� z gi�tk� zr�czno�ci�
lamparta. Jego nagie cia�o okrywa� jedynie skrawek materia�u przewi�zany wok�
l�d�wi. Ko�czyny usmarowane g�sto zaschni�tym b�otem nosi�y �lady zadrapa�
cierniami,. Banda� opasywa� brunatn� plam� na muskularnym, lewym ramieniu.
Skryta
pod spl�tan� grzyw� czarnych w�os�w twarz, by�a �ci�gni�ta i wychudzona, a jego
oczy p�on�y jak �lepia rannego wilka. Utyka� lekko, pod��aj�c wzd�u� ledwie
widocznej �cie�ki, kt�ra wiod�a przez polan�.
W po�owie drogi zamar� nagle i odwr�ci� si�, z koci� zr�czno�ci�, gdy od
strony, z kt�rej przyszed� dobieg�o go z lasu przeci�g�e wycie. Ka�dy cz�owiek
pomy�la�by, �e to zaledwie g�odny wilk, ale ten m�czyzna wiedzia�, �e to co�
innego.
Jako Cymmerianin rozpoznawa� odg�osy dziczy tak, jak mieszczanin rozpoznaje
g�osy
swych przyjaci�.
Gniew zap�on�� czerwieni� w jego przekrwionych oczach, gdy ponownie
odwr�ci� si� i pr�dko ruszy� �cie�k� przez polan�. Prowadzi�a ona ku g�stym
krzakom,
st�oczonym na kraw�dzi lasu w postaci �ciany zielonych li�ci i ga��zi. Masywna
k�oda,
g��boko wro�ni�ta w omsza�e pod�o�e, odgradza�a brzeg g�stwiny od �cie�ki. Gdy
Cymmerianin zauwa�y� ten wielki bal, zatrzyma� si� i spojrza� za siebie na
polan�.
Niewprawny obserwator nie pozna�by, czy kto� tamt�dy przechodzi�, ale jego
prze�ladowcy dysponowali r�wnie ostrym, jak on, wytrenowanym w dziczy wzrokiem.
Tote�, je�eli sam dostrzega� dowody swej obecno�ci na polanie, pod��aj�cy w
po�cigu
niew�tpliwie te� je zauwa��. Warkn�� cicho, niczym bestia zap�dzona w pu�apk�.
Z zamierzon� nieostro�no�ci� pod��y� wzd�u� �cie�ki, tu i �wdzie depcz�c
traw� i �ami�c ga��zk�. Gdy, dotar� do drugiego ko�ca obalonej k�ody, wskoczy�
na
ni�, obr�ci� si� i zr�cznie pobieg� po niej z powrotem. Jako, �e kora dawno ju�
odpad�a
pod dzia�aniem pogody i robactwa, nie pozostawi� najmniejszego �ladu, kt�ry
mog�yby
dostrzec bystre oczy tropiciela. Gdy dotar� do najciemniejszej cz�ci
krzaczastej
g�stwiny, ukry� si� w niej, nie poruszaj�c ani jednego listka, kt�ry zdradza�by
jego
kryj�wk�.
Mija�y minuty. Szare wiewi�rki zn�w si� odezwa�y, by nagle, wtulone
czujnie w
konary drzew, zamilkn��. Ponownie zosta� zak��cony spok�j polany. R�wnie cicho,
jak �cigany m�czyzna, od wschodu pojawili si� trzej czarnosk�rzy ludzie kr�pej
budowy, o muskularnych ramionach i klatkach piersiowych. Odziani byli w
przepaski
biodrowe ze sk�ry jelenia. Czarne w�osy upi�te mieli w w�z�y ozdobione orlim
pi�rem.
Ich cia�a by�y pomalowane od st�p do g��w w misterne wzory. W d�oniach dzier�yli
prymitywny or� z kutego br�zu.
Ostro�nie rozejrzeli si� po polanie, zanim ukazali si� na otwartej
przestrzeni,
wychodz�c pe�ni wahania z ukrycia. Kroczyli mi�kko jak lamparty, w �cis�ym
szyku, z
uwag� obserwuj�c ziemi� pod stopami. Tropili Cymmerianina, a to nie�atwe zadanie
nawet dla tych ogar�w w ludzkiej sk�rze. Poruszali si� wolno po polanie, gdy
nagle
jeden z nich zesztywnia�, mrukn�� i wskaza� sw� w��czni� o szerokim, p�askim
ostrzu
na �wie�o zdeptan� traw� tam, gdzie �cie�ka bieg�a z powrotem w las. Wszyscy
zamarli natychmiast, a ich jak czarne koraliki oczy, �widrowa�y podejrzliwie
�cian�
lasu. Jednak zwierzyna by�a doskonale ukryta. Nie dojrzawszy nic, co mog�o
wzbudzi�
podejrzenia, ruszyli, tym razem szybciej, w stron� drzew. Pod��ali ledwie
widocznym
�ladem, kt�ry sugerowa�, �e uciekinier staje si� nieostro�ny ze zm�czenia lub
desperacji.
Ledwie zdo�ali min�� miejsce, gdzie krzaczasta g�stwina ros�a najbli�ej
�cie�ki,
gdy tu� za nimi wyskoczy� Cymmerianin, dobywaj�c broni, zza pasa. W lewej r�ce
dzier�y� d�ugi n� o br�zowym ostrzu, a w prawej top�r z tego samego metalu.
Atak
nadszed� tak szybko i niespodziewanie, �e ostatni Pikt nie mia� najmniejszej
szansy na
ocalenie �ycia, gdy Cymmerianin wbi� mu n� g��boko mi�dzy �opatki. Ostrze
dosz�o
serca, zanim czarnosk�ry zorientowa� si� w niebezpiecze�stwie.
Pozostali dwaj odwr�cili si� z niewiarygodn� szybko�ci� dzikus�w, ale
nawet to
nie pomog�o, Cymmerianin, wyrywaj�c n� z grzbietu pierwszej ofiary, uderzy� z
pot�nym impetem swym bojowym toporem. Drugi Pikt w�a�nie si� odwraca�, gdy na
jego g�ow� spad�o mordercze ostrze, roz�upuj�c mu czaszk� a� do szcz�ki.
Pozosta�y przy �yciu dzikus, s�dz�c po szkar�atnym czubku jego orlego
pi�ra
w�dz, rzuci� si� do ataku. Ju� niemal si�ga� w��czni� piersi Cymmerianina, gdy
ten
jeszcze wyrywa� top�r z g�owy zabitego wroga. Cymmerianin jednak g�rowa�
inteligencj� i uzbrojeniem. Top�r w szerokim bocznym uderzeniu, odbi� w��czni�
ku
g�rze podczas, gdy lewa r�ka barbarzy�cy, uzbrojona w n�, wystrzeli�a ku
malowanemu brzuchowi Pikta, rozcinaj�c go na ca�ej d�ugo�ci.
Ranny wyda� z siebie przera�liwe wycie, gdy upad� wybebeszony na ziemi�.
Ryk zawiedzionej zwierz�cej furii rozdar� powietrze, a ze wschodu nadesz�a dzika
odpowied� wyj�cych g�os�w. Cymmerianin wypr�y� si� konwulsyjnie, a nast�pnie
skuli�, jak dzikie zwierze szykuj�ce si� do skoku. Jego wargi wykrzywi�
morderczy
grymas, gdy potrz�sn�� g�ow� strz�saj�c krople potu z twarzy. Spod banda�a
pociek�a
po ramieniu stru�ka krwi.
Wypluwaj�c niezrozumia�e przekle�stwo, odwr�ci� si� i pobieg� na zach�d.
Ju�
nie wybiera� drogi, tylko bieg� co si� w d�ugich nogach, dzi�ki wielkiej
wytrzyma�o�ci,
kt�r� natura zrekompensowa�a mu barbarzy�skie pochodzenie. G�osy za nim na
chwil�
zamilk�y. Wtem, demoniczne wycie wybuch�o ponownie. Wiedzia� ju�, �e pogo�
odnalaz�a cia�a jego ofiar. Nie starcza�o mu tchu, by przekl�� krople krwi
kapi�ce na
ziemi� ze �wie�o otwartej rany i zostawiaj�ce wyra�ny �lad na drodze. Mia�
nadziej�,
�e mo�e ci trzej Piktowie, to wszystko, co pozosta�o z dru�yny wojennej, kt�ra
pod��a�a za nim ju� od ponad stu mil. Powinien by� si� spodziewa�, �e te wilki
nigdy
nie porzucaj� tropu znaczonego posok�.
Las zn�w zamilk�. To mog�o znaczy� jedynie, �e p�dz� za nim, po plamach
krwi
na ziemi, kt�rych nie zdo�a� zatrze�. Zachodni wiatr, pe�en s�onawej wilgoci
wia� mu
prosto w twarz. U�miechn�� si� w duchu. Je�li by� ju� tak blisko morza, to
po�cig
musia� ci�gn�� si� znacznie d�u�ej, ni� s�dzi�.
Ale teraz to nie mia�o znaczenia, by�o ju� prawie po wszystkim. Nawet jego
wilcza odporno�� poddawa�a si� przera�aj�cemu obci��eniu. Gdy �apczywie �yka�
powietrze, w boku odzywa� si� k�uj�cy b�l. Nogi dr�a�y z wyczerpania,
szczeg�lnie ta
raniona. Mia� wra�enie, jakby kto� wbija� mu n� w �ci�gna, za ka�dym razem, gdy
stawia� stop�. Post�powa� zgodnie z wykszta�conym w dziczy instynktem, wysilaj�c
ka�dy mi�sie� i nerw. Aby przetrwa� si�gn�� do najg��bszych rezerw swej
wytrzyma�o�ci. Lecz teraz, doprowadzony do ostateczno�ci, podda� si� innemu
instynktowi � szuka� miejsca, gdzie m�g�by stawi� czo�a wrogom i sprzeda� swe
�ycie
za krwaw� cen�.
Nie zszed� ze szlaku, by ukry� si� w kt�rej� z g�stwin porastaj�cych z obu
stron
�cie�k�. Na tym etapie pr�ba zmylenia po�cigu by�aby bezcelowa. Bieg� zatem
wzd�u�
drogi, a krew hucza�a mu w uszach coraz g�o�niej i g�o�niej, gdy z ka�dym
oddechem
wydawa� z siebie ci�kie rz�enie. Z ty�u dos�ysza� szalone wycie � znak, �e
deptali mu
ju� po pi�tach i spodziewali si� dopa�� wkr�tce sw� zdobycz. P�dzili teraz za
nim jak
wataha wyg�odnia�ych wilk�w, skowycz�c przy ka�dym skoku.
Nagle wypad� z g�stego lasu i ujrza� przed sob� �cian� stromego klifu,
kt�ry
wznosi� si� niemal�e pionowo. Szybkie spojrzenia na boki upewni�y go, �e oto
sta�
przed samotn� ska��, kt�ra wyrasta�a pod niebo, niczym wie�yca w samym �rodku
lasu.
Jako ch�opiec nieraz wspina� si� na strome wzg�rza w swej ojczy�nie. Wiedzia�,
�e
m�g�by spr�bowa� podej�cia na t� stromizn�, b�d�c w doskona�ej kondycji, ale nie
mia�by �adnych szans ranny i os�abiony tak, jak teraz. Zanim by przebrn��
dwadzie�cia
lub trzydzie�ci st�p, Piktowie wypadliby z lasu i nafaszerowali go strza�ami.
Mo�e jednak inne �ciany tej ska�y nadawa�yby si� bardziej do wspinaczki.
Szlak
zawija� w prawo dooko�a turni. Pod��aj�c za nim odkry�, �e zachodnia strona
ska�y
bogata by�a w p�ki i poszarpane wyst�py prowadz�ce a� do szerokiej platformy
tuz
pod szczytem.
Ta p�ka wydawa�a si� r�wnie dobrym miejscem na �mier�, jak ka�de inne.
Zostawiaj�c �wiat pod nogami wiruj�cy w krwawej mgle, poku�tyka� w g�r� szlaku,
podpieraj�c si� kolanami i r�kami, trzymaj�c zaci�ni�tym mi�dzy z�bami n�.
Nie zd��y� jeszcze dotrze� do wystaj�cej p�ki skalnej, gdy jaki�
czterdziestu
pomalowanych dzikus�w wybieg�o zza przeciwnej �ciany turni, wyj�c jak oszalali.
Na
widok ofiary ich wrzaski osi�gn�y diabelskie crescendo. Pu�cili si� p�dem w
kierunku
ska�y zasypuj�c j� strza�ami. Groty ze zgrzytem odbija�y si� od kamieni wko�o
wspinaj�cego si� m�czyzny, gdy jeden z nich ugodzi� go w �ydk�. Nie zatrzymuj�c
si�, wyrwa� strza�� i odrzuci� na bok, nie zwracaj�c uwagi na mniej celne
pociski
rozbijaj�ce si� dooko�a. Przerzuci� si� raptownie nad wyst�pem p�ki i
przetoczy�
szybko na bok. Doby� topora, a n� �cisn�� mocno w d�oni. Le�a� teraz obserwuj�c
Pikt�w na dole, wystawiaj�c jedynie swe czarne w�osy i p�on�ce oczy poza kraw�d�
p�ki. Jego klatka piersiowa dr�a�a konwulsyjnie, gdy ci�ko po�yka� hausty
powietrza
i zaciska� kurczowo szcz�ki, by odp�dzi� odruch wymiotny.
Jeszcze tylko kilka strza� �mign�o w jego stron�. Horda �owc�w wiedzia�a,
�e
zwierzyna zosta�a schwytana w pu�apk�. Wojownicy nadbiegli wyj�c. Zbrojni w
topory
bojowe zr�cznie wskakiwali na ska�ki u podn�a turni. Pierwszym, kt�ry dotar� do
pionowej �ciany by� muskularny �mia�ek. Jego orle pi�ro by�o ubarwione
szkar�atem,
jako znak wodza. Zatrzyma� si� na chwil� i postawiwszy jedn� stop� na pn�cym si�
ku
g�rze si� szlaku, na�o�y� strza��, odci�gaj�c ci�ciw� do po�owy. Rozchyli� usta
i
odchyli� g�ow�, szykuj�c si� do triumfalnego okrzyku. Ale strza�a nigdy nie
opu�ci�a
�uku. Wojownik zamar� w bezruchu, a ��dza krwi w jego oczach ust�pi�a miejsca
wyrazowi zaskoczenia. Z g�o�nym okrzykiem cofn�� si� i roz�o�y� szeroko ramiona,
by
powstrzyma� nadbiegaj�cych wsp�plemie�c�w. Mimo, �e m�czyzna znajduj�cy si�
nad nimi na skalnej p�ce rozumia� piktyjskie narzecze, by� zbyt wysoko, by
dos�ysze�
wykrzyczane w rytmie staccato komendy wodza.
Wszyscy zaprzestali wrzask�w i stan�li, niemo gapi�c si� w g�r�. Nie na
sw�
niedosz�� ofiar�, jak wydawa�o si� ukrytemu m�czy�nie, ale na ca�� ska��. Wtem,
bez
dalszego wahania, zdj�li strza�y i schowali �uki do przypi�tych u pasa
ko�czan�w, po
czym odwr�cili si� i odeszli szlakiem, kt�rym niedawno nadbiegli, by znikn�� za
za�omem klifu bez ogl�dania si� za siebie.
Cymmerianin nie dowierza� w�asnym oczom. Zna� natur� Pikt�w zbyt dobrze,
by zdawa� sobie spraw� z tego, i� ich odej�cie by�o ostateczne. Wiedzia�, �e oni
ju� nie
wr�c�. Teraz kierowali si� do swych wiosek odleg�ych o setki mil na wsch�d.
Nie m�g� tego poj��. Co szczeg�lnego by�o w jego kryj�wce, �e zmusi�o
piktyjsk� wypraw� wojenn� do porzucenia po�cigu, kt�ry kontynuowali tak d�ugo z
pasj� g�oduj�cych wilk�w? Owszem, wiedzia�, �e istnia�y �wi�te miejsca,
pozostawiane w spokoju przez poszczeg�lne klany. S�u�y�y one za azyl dla
zbieg�w,
kt�rzy mogli w nich znale�� schronienie przed zemst� danego klanu. Jednak�e
r�ne
plemiona rzadko respektowa�y �wi�te terytoria innych, a klan, kt�ry go �ciga� z
pewno�ci� nie posiada� takich miejsc w tej okolicy. Byli to ludzie Or�y, kt�rych
wioski
znajdowa�y si� daleko na wsch�d, s�siaduj�c z ziemiami ludzi Wilk�w.
To w�a�nie Wilki schwyta�y Cymmerianina, gdy przedziera� si� przez dzicz
po
ucieczce z Aquilonii i to w�a�nie oni oddali go Or�om w zamian za w�asnego
wodza.
Or�y mia�y z nim krwawe zatargi, kt�re sta�y si� jeszcze bardziej zaciek�e, gdy
jego
ucieczka spowodowa�a �mier� jednego z wa�niejszych wodz�w. Dlatego w�a�nie
�cigali go tak niestrudzenie, przez rw�ce rzeki, poszarpane wzg�rza i ponure
lasy �
terytoria �owne wrogich im plemion. A teraz ocalali z tej pogoni �owcy
zawr�cili, gdy
ich zwierzyna pad�a wreszcie wyczerpana na ziemi�. Potrz�sn�� g�ow�, nie mog�c
tego
poj��.
Podni�s� si� ostro�nie, oszo�omiony napi�ciem ostatnich chwil i z trudem
uwierzy�, �e ju� po wszystkim. Jego ko�czyny by�y odr�twia�e, a rany odezwa�y
si�
fal� b�lu. Splun�� sucho i zakl��, przecieraj�c przekrwione oczy wierzchem
grubego
nadgarstka. Zamruga� i rozejrza� si� po okolicy. Pod nim zielona g�usza
rozci�ga�a si�
jak dywan, daleko, daleko, a� po horyzont na wschodzie, a na zachodzie ko�czy�a
si�
stalowoniebieskim blaskiem, kt�ry z pewno�ci� by� oceanem. Wiatr rozwia� jego
czarn� grzyw�, a s�onawe, rze�kie powietrze szybko go o�ywi�o. Przeci�gn�� si�
szeroko, pot�n� piersi� wci�gaj�c podmuch bryzy.
Po chwili obr�ci� si� sztywno i walcz�c z b�lem przebijaj�cym mu �ydk�,
obejrza� wyst�p skalny, na kt�rym znalaz� schronienie. Wprost za nim wznosi� si�
stromy, skalisty klif, si�gaj�cy a� do zwie�czenia turni, jakie� trzydzie�ci
st�p nad nim.
W�skie, podobne do schodk�w wg��bienia zosta�y wy��obione w �cianie przez
nieznanego tw�rc�, a kilka st�p powy�ej otwiera�a si� nisza, wystarczaj�co
szeroka i
wysoka, by pomie�ci� doros�ego m�czyzn�.
Podku�tyka� do wg��bienia, zajrza� do �rodka i mrukn��. Zawieszone wysoko
nad lasem s�o�ce rzuca�o smug� �wiat�a wprost do niszy, ukazuj�c jaskini� w
kszta�cie
tunelu, zako�czon� �ukowym sklepieniem. A pod �ukiem, w pe�nym o�wietleniu,
widoczne by�y ci�kie, okute �elazem, d�bowe wrota!
To zdumiewaj�ce. Kraina ta by�a wszak g�uch� dzicz�. Cymmerianin wiedzia�,
�e przez tysi�ce mil, na zachodnim wybrze�u ci�gn�y si� ja�owe i niezamieszkane
ziemie, je�li nie liczy� kilku wiosek wojowniczych plemion nadmorskich chyba
jeszcze mniej cywilizowanych, ni� ich le�ni bracia.
Najbli�szymi przycz�kami cywilizacji by�y znajduj�ce si� setki mil na
wsch�d
forty pograniczne nad brzegiem rzeki Gromowej. Cymmerianin zdawa� sobie spraw�,
�e by� jedynym bia�ym cz�owiekiem, kt�ry zdo�a� przedrze� si� tak daleko przez
dzicz
rozci�gaj�c� si� pomi�dzy rzek�, a zachodnim wybrze�em. Niemniej jednak te drzwi
nie wygl�da�y na dzie�o Pikt�w.
Jako niezrozumia�ego pochodzenia obiekt, budzi�y zatem u niego uzasadnione
podejrzenia. Podchodzi� ostro�nie, trzymaj�c n� i top�r w pogotowiu. Wtem, gdy
jego
oczy przyzwyczai�y si� ju� do panuj�cego mroku, dostrzeg� co� jeszcze. Tunel
rozszerza� si� zanim zd��y� dotrze� do wr�t, a pod �cianami le�a�y zwalone
masywne,
okute �elazem skrzynie. B�ysk zrozumienia pojawi� si� w jego oczach. Schyli� si�
nad
jednym z kufr�w, pr�buj�c uchyli� wieko, ale bez powodzenia. Ju� podnosi� top�r,
by
roztrzaska� staro�ytny zamek, gdy nagle zmieni� zdanie i podszed� kulej�c ku
�ukowato
sklepionym drzwiom. Czu� si� nieco pewniej, tote� zawiesi� or� u pasa. Pchn��
bogato
zdobione wrota, kt�re uchyli�y si� nie stawiaj�c oporu.
Wtem, z szybko�ci� b�yskawicy ponownie zmieni� postaw�. Cofn�� si�,
t�umi�c
przekle�stwo, a top�r i n� b�ysn�y w pozycji obronnej. Przez chwil� sta� tak,
niczym
okrutna, gro�na statua, wyci�gaj�c sw� umi�nion� szyj�, by spojrze� przez
wrota.
Patrzy� na d�ug� grot�, ciemniejsz�, ni� korytarz za nim, ale ponuro
o�wietlon�
przy�mionym blaskiem, kt�ry pochodzi� od olbrzymiego klejnotu, ustawionego na
piedestale z ko�ci s�oniowej w samym �rodku wielkiego, hebanowego sto�u. Wok�
niego siedzia�y jakie� milcz�ce kszta�ty, kt�rych obecno�� tak sparali�owa�a
Cymmerianina.
Nie poruszyli si�, ani nawet nie obr�cili ku niemu g��w, jedynie
niebieskawa
mg�a zawieszona pod sufitem jaskini wydawa�a si� porusza� jak �ywa istota.
� No, � zacz�� ostro � czy�cie wszyscy pijani?
Odpowied� nie nadesz�a. Zwykle trudno go by�o zbi� z tropu, ale teraz
poczu�
si� nieswojo.
� M�g�by� mnie chocia� pocz�stowa� kubkiem tego wina, kt�re ��opiesz! �
rykn�� Conan, gdy niezr�czno�� sytuacji pobudzi�a jego wrodzona wojowniczo��. �
Na
Croma, nie okazujesz wiele przekl�tej uprzejmo�ci cz�owiekowi, kt�ry by� jednym
z
waszego bractwa. Czy zamierzasz tak �
Zamilk� nagle, gapi�c si� przez chwil� na te dziwaczne postacie siedz�ce w
ciszy przy pot�nym, hebanowym stole.
� Oni nie s� pijani, � zamamrota� spostrzegawczo � oni nawet nie pij�. C�
to
za diabelskie gierki?!
Gdy tylko przest�pi� pr�g, unosz�ca si� w powietrzu b��kitna mg�a zacz�a
porusza� si� szybciej. Chmura zbi�a si� i zg�stnia�a tak, �e nagle Conan
zorientowa�
si�, i� walczy na �mier� i �ycie z olbrzymimi, czarnymi d�o�mi, kt�re wyci�gn�y
si�
do jego gard�a �
Ludzie Morza
Belesa leniwie szturcha�a morsk� muszelk� sw� kszta�tn� st�pk�, w my�lach
por�wnuj�c jej delikatne, r�owe kraw�dzie do pierwszego odcienia s�o�ca,
wschodz�cego nad zamglon� pla��. �wit dawno ju� min��, ale wczesne promienie nie
zdo�a�y jeszcze ca�kowicie roz�wietli� lekkich, per�owych chmurek dryfuj�cych
nad
wodami ku zachodowi.
Unios�a sw� cudnie ukszta�towan� g�ow� i patrzy�a na obc� jej i
odpychaj�c�
sceneri�, cho� tak, z�owrogo znajom� w ka�dym szczeg�le. Spod jej male�kich
st�p,
z�otawe piaski ci�gn�y si� ku mi�kko rozko�ysanym falom, si�gaj�cym daleko na
zach�d, a� po odleg�y, b��kitny horyzont. Sta�a w po�udniowym zakolu szerokiej
zatoki, a l�d za ni� wznosi� si� ku niskiemu grzbietowi, formuj�cemu jeden z
�uk�w
zatoczki. Wiedzia�a, �e z tego wzg�rza mo�na by�o patrze� na po�udnie tak
daleko, jak
tylko si�ga� wzrok, poprzez nagie wody, ku niesko�czono�ci.
Zerkaj�c niech�tnie w g��b l�du, nieobecnym wzrokiem obieg�a fortec�,
kt�ra
by�a jej domem przez ostatnie p�tora roku. Na tle per�owo b��kitnego nieba
�opota�a
z�oto szkar�atna flaga. Jednak�e czerwony sok� na z�otym tle nie wzbudza�
entuzjazmu w jej m�odej piersi, cho� go�ci� na wielu krwawych bitwach daleko na
po�udniu.
Rozr�nia�a kszta�ty ludzi pracuj�cych w ogrodach i na polach wok� fortu,
kt�ry wydawa� si� kurczy� na tle ponurej �ciany g�stego lasu rozci�gaj�cego si�
z
po�udnia na p�noc dalej, ni� zdo�a�a dojrze�. L�ka�a si� tego lasu, a strach
ten
podziela� ka�dy mieszkaniec ma�ej twierdzy. Nie by�a to jednak pusta obawa. W
szumi�cej g��bi las�w czyha�a �mier� � b�yskawiczna i niespodziewana, powolna i
ohydna � skryta, malowana, niezmordowana i nieust�pliwa �mier�.
Westchn�a i zbli�y�a si� bez �adnego celu do linii wody. Wszystkie
ci�gn�ce
si� dni mia�y taki sam kolor, a �wiat barwnych dwor�w i miast wydawa� si�
odleg�y o
tysi�ce mil i ca�e wieki. Kolejny raz bezskutecznie pr�bowa�a znale�� pow�d,
kt�ry
zmusi� hrabiego Zingary do ucieczki wraz ze swymi podw�adnymi na to dzikie
wybrze�e, setki mil od ojczystej krainy i do zamiany zamku przodk�w na drewnian�
chat�.
Oczy Belesy z�agodnia�y, gdy us�ysza�a lekkie st�panie ma�ych, bosych st�p
po
piasku. M�oda dziewczyna zbli�a�a si� do niej, biegn�c po piaszczystych wydmach.
By�a naga i ociekaj�ca wod�, a jej mokre, p�owe w�osy przywar�y g�adko do
zgrabnej
g��wki. Figlarne oczy rozszerzy�y si� z podekscytowania.
� Lady Beleso! � wykrzykn�a, wypowiadaj�c zingarskie s�owa z mi�kkim,
ophirskim akcentem. � Och, lady Beleso!
Z trudem �api�c oddech po szybkim biegu, dziewczyna j�ka�a si� i
gestykulowa�a �ywo. Belesa u�miechn�a si� i obj�a j�, nie zwa�aj�c na to, i�
jedwabna suknia zetkn�a si� z wilgotnym, rozgrzanym cia�em. W swym samotnym,
wyizolowanym �yciu Belesa przenosi�a wrodzon� czu�o�� na t� biedn� sierotk�,
kt�r�
odebra�a brutalnemu panu podczas d�ugiej drogi z po�udniowych wybrze�y.
� Co si� sta�o, Tina? Uspok�j si�, z�ap oddech, dziecko.
� Statek! � krzykn�a dziewczyna, pokazuj�c na po�udnie. � P�ywa�am sobie
w
sadzawce, kt�r� zostawi� po sobie ostatni przyp�yw, po drugiej stronie wzg�rza i
wtedy
go zobaczy�am! Statek p�yn�cy z po�udnia!
Schwyci�a Beles� za r�k� i ci�gn�a przestraszona, a smuk�ym cia�em
wstrz�sa�y
lekkie dreszcze. Belesa poczu�a, jak jej serce przyspiesza na sam� my�l o
nieznajomym
przybyszu. Odk�d znalaz�y si� na tym ja�owym brzegu nie widzia�y jeszcze ani p�
�agla.
Tina pobieg�a przodem po ��tym piasku, rozpryskuj�c wod� z ma�ych ka�u�y,
kt�re utworzy� na pla�y przyp�yw. Wspi�y si� na niski, falisty grzbiet.
Zatrzyma�a si�
na szczycie, niczym drobna, bia�a figurka o p�owych w�osach faluj�cych wok�
twarzy
i wyci�gn�a delikatne rami� w stron� b��kitnej przestrzeni nieba i morza.
� Sp�jrz, pani!
Belesa zd��y�a ju� to dostrzec. Wzd�u� wybrze�a, zaledwie kilka mil st�d,
przesuwa� si� �opocz�cy bia�y �agiel, pe�en rze�kiego wiatru z po�udnia.
Poczu�a, jak
na jedno kr�tkie uderzenie zamiera jej serce. Ten ma�y stateczek w bezkresie
morza
m�g�by wnie�� wiele urozmaicenia do ich bezbarwnego, monotonnego �ycia, ale
Belesa przeczuwa�a raczej dziwne i okrutne wydarzenia. By�a niemal pewna, �e
statek
nie znalaz� si� przypadkiem na tym odludnym wybrze�u. Na p�nocy, a� do samych
wybrze�y lodu, nie by�o ju� �adnego miasta portowego, a najbli�szy port na
po�udnie
znajdowa� si� blisko tysi�c mil st�d. C� mog�o sprowadzi� tego nieznajomego do
samotnej zatoki Korvela, jak nazwa� j� jej wuj zaraz po wyl�dowaniu?
Tina przytuli�a si� mocno do swej pani, a strach malowa� si� wyra�nie na
jej
drobnej twarzy.
� Kt� to mo�e by�, pani? � wyj�ka�a, odwracaj�c zar�owione wiatrem
policzki. � Czy to cz�owiek, kt�rego l�ka si� hrabia?
Belesa spojrza�a na ni�, zmarszczywszy brwi.
� Czemu to powiedzia�a�, dziecko? Sk�d wiesz, �e m�j wuj kogokolwiek si� l�ka?
� Musi, � odrzek�a Tina naiwnie � inaczej nigdy nie przyp�yn��by do tej
samotni, by si� ukrywa�. Sp�jrz pani, jak szybko p�ynie!
� Musimy i�� i powiedzie� o tym memu wujowi � wymamrota�a Belesa. �
�odzie rybak�w jeszcze nie wyp�yn�y, wi�c nikt pr�cz nas nie widzia� �agla.
Zbieraj
swoje rzeczy, Tina. Szybko!
Dziewczyna podbieg�a szybko w d� zbocza do sadzawki, w kt�rej si� k�pa�a.
Z�apa�a sanda�y, tunik� i pas pozostawione w nie�adzie na piasku. Pr�dko ruszy�a
z
powrotem, ubieraj�c si� w biegu.
Belesa, niespokojnie obserwuj�c zbli�aj�cy si� �agiel, chwyci�a j� za r�k�
i obie
pop�dzi�y w stron� fortu. Kilka chwil po tym, jak wbieg�y przez bram� w
palisadzie
okalaj�cej twierdz�, przera�liwy d�wi�k tr�bki alarmowej oderwa� ludzi od zaj��
w
ogrodzie i w dokach. Zaczynali ju� spycha� swe kutry na wod�.
Wszyscy m�czy�ni znajduj�cy si� na zewn�trz fortu porzucili swe narz�dzia
i
natychmiast zapominaj�c o pracy pu�cili si� biegiem ku warowni, bez dociekania
przyczyny alarmu. Gdy gromada uciekaj�cych ludzi zbli�a�a si� do otwartej bramy,
ka�dy obraca� si� przez rami� g�ow� w stron� ciemnej linii lasu na wschodzie.
Nikt nie
patrzy� namorze.
Wciskali si� przez wrota, wykrzykuj�c pytania ku stra�nikom patroluj�cym
wa�y
u szczytu szpiczastych pali formuj�cych palisad�.
� Co si� dzieje? Czemu nas wezwano? Czy Piktowie nadchodz�?
Zamiast odpowiedzi, jeden z milcz�cych �o�nierzy w wytartej sk�rze i
rdzewiej�cej kolczudze wskaza� na po�udnie. Z tego miejsca �agiel by� widoczny
nawet dla tych, kt�rzy wspi�li si� na wa�y i gapili prosto w morze.
W ma�ej wie�yczce na dachu pa�acu zbudowanego z bali drewna, podobnie jak
reszta budynk�w znajduj�cych si� w forcie, hrabia Valenso Korzetta obserwowa�,
jak
zbli�aj�cy si� statek okr��a po�udniowy cypel zatoki. Ksi��� by� szczup�ym,
�ylastym
m�czyzn� �redniego wzrostu, w p�no, �rednim wieku, o ciemnej karnacji i
ponurym
wejrzeniu. Ubiera� si� w czarne, jedwabne bryczesy i taki� dublet, a jedynym
kolorowym dodatkiem do stroju by�y b�yskaj�ce kamienie, kt�re zdobi�y r�koje��
jego
miecza oraz p�aszcz o barwie czerwonego wina, zarzucony niedbale na ramiona.
Nerwowo podkr�ci� swe cienkie, czarne w�sy i zwr�ci� ponury wzrok na swego
seneszala, cz�owieka odzianego w sk�r�, stal i satyn�.
� No, co o tym s�dzisz, Galbro?
� To karraka, panie. � odpar� zarz�dca � Karraka, otaklowana i o�aglowana,
jak
okr�t baracha�skich pirat�w. Patrz tam!
Pod nimi odezwa� si� ch�r przera�onych krzyk�w. Statek obr�ci� si� przodem
i
p�yn�� teraz prosto ku zatoce. Wszyscy dostrzegli flag�, kt�ra sta�a si� nagle
widoczna
na szczycie grotmasztu. Czarn� flag� z wizerunkiem szkar�atnej d�oni. Ludzie
schronieni w warowni patrzyli z przera�eniem na ten z�owrogi emblemat. Po
chwili,
wszystkie oczy odwr�ci�y si� ku wie�y, gdzie sta�, patrz�c pos�pnie, pan tego
fortu, w
�opocz�cym na wietrze p�aszczu.
� To Baracha�czyk, � mrukn�� Galbro � i je�li jeszcze nie oszala�em, to
musi
by� Strombanni Szkar�atna D�o�. Co on tu robi, na takim pustkowiu?
� Co by nie zamierza�, nic to dla nas dobrego. � warkn�� hrabia. Zerkn�� w
d� i
upewni� si�, �e bramy zosta�y zamkni�te, a kapitan jego stra�y, b�yskaj�c zbroj�
dowodzi� swymi lud�mi wysy�aj�c ich na posterunki � jednych na wa�y, innych na
ni�ej po�o�one stanowiska strzelnicze. Skupia� swe g��wne si�y na zachodniej
�cianie,
w kt�rej by�a brama.
Stu ludzi � �o�nierze, wasale i ch�opi � z ca�ymi rodzinami pod��y�o za
Valenso
na wygnanie. Jaki� czterdziestu z nich by�o �o�nierzami zbrojnymi w he�my i
kolczugi
oraz w miecze, topory i kusze. Reszta to robotnicy, odziani jedynie w tward�
sk�r�, ale
silni i zahartowani, obeznani ze swymi my�liwskimi �ukami, siekierami drwali i
w��czniami na dziki. Zaj�li miejsca �ypi�c gro�nie na swych odwiecznych wrog�w.
Ju�
ponad wiek min�� odk�d piraci z wysp Baracha � ma�ego archipelagu na po�udniowy
zach�d od Zingary � po raz pierwszy wypu�cili si� na wypraw� �upie�cz� w g��b
l�du.
Ludzie za palisad� chwycili swe �uki lub w��cznie i ponuro obserwowali
karrak� zbli�aj�c� si� do ich brzegu i b�yskaj�c� w s�o�cu mosi�nymi okuciami.
Mogli ju� dojrze� ma�e figurki krz�taj�ce si� na pok�adzie i us�ysze� spro�ne
okrzyki
pirat�w. Za relingiem zamigota�a stal.
Ksi��� zszed� z wie�y, przeganiaj�c z drogi sw� siostrzenic� i jej
podekscytowan� protegowan�. Przywdziawszy he�m i napier�nik, ruszy� ku
palisadzie,
by dowodzi� obron�. Poddani patrzyli na niego w poczuciu bezsilno�ci i kl�ski.
Zamierzali sprzeda� swe �ycia tak drogo, jak tylko zdo�aj�. Mieli ma�e nadzieje
na
zwyci�stwo, mimo swych wzmocnionych pozycji. Byli obsesyjnie przekonani o
czekaj�cej ich zag�adzie. Ponad roczny pobyt na tej zapomnianej przez bog�w
ziemi i
�ycie w ci�g�ym zagro�eniu ze strony nawiedzonego przez demony lasu rzuci�o cie�
pesymizmu i beznadziei na ich dusze. Kobiety sta�y milcz�c u wej�� do chat i
ucisza�y
ha�asuj�ce dzieci.
Belesa i Tina wygl�da�y z zaciekawieniem z wysokiego okna pa�acu. Belesa
czu�a, jak delikatne cia�o dziewczyny dr�y z napi�cia, wtulaj�c si� mocno w jej
rami�.
� Zarzuc� kotwic� niedaleko dok�w. � wymamrota�a Belesa � Tak! Kotwicz�,
chyba ze sto jard�w od brzegu. Nie dygocz tak, dziecko! Nie wezm� wszak fortu.
Mo�e przybyli jedynie po �wie�� wod� i zapasy, a mo�e jaki� sztorm rzuci� ich na
te
morza.
� P�yn� do brzegu �odzi�! � powiedzia�a dziewczyna � Och, boj� si�, moja
pani!
To pot�ni m�czy�ni w zbrojach! Sp�jrz, jak s�o�ce odbija si� od ich w��czni i
he�m�w! Czy oni nas zjedz�?
Belesa wybuch�a �miechem, cho� w duchu odczuwa�a niemniejszy strach.
� Oczywi�cie, �e nie! Kto ci naopowiada� takich bzdur?
� Zingelito powiedzia�, �e Baracha�czycy jedz� kobiety.
� Dra�ni� si� z tob�. Baracha�czycy s� okrutni, ale nie ust�puj� w niczym
zingarskim renegatom, kt�rzy nazywaj� si� bukanierami. Zingelito sam by� kiedy�
bukanierem.
� On by� okrutny. � wymamrota�a dziewczyna � Ciesz� si�, �e Piktowie
uci�li
mu g�ow�.
� Cicho, Tina! � Belesa wzdrygn�a si� lekko. � Nie wolno ci tak m�wi�.
Patrz,
piraci dop�yn�li do brzegu. Wychodz� na pla��, a jeden z nich zbli�a si� do
fortu. To
pewnie jest Strombanni.
� Ahoj, tam w forcie! � rozleg� si� okrzyk, gwa�towny, jak morski wiatr. �
Przychodz� w pokoju!
Zza szpikulc�w palisady wychyli�a si� ukryta pod he�mem g�owa hrabiego.
Jego
surowa twarz, otoczona stal�, pos�pnie zmierzy�a pirata. Strombanni zatrzyma�
si� w
zasi�gu g�osu. By� to wielki m�czyzna z odkryt� g�ow� poro�ni�t� w�osami o
br�zowo
z�otawym odcieniu, jaki czasem spotka� mo�na by�o w Argos. Spo�r�d wszystkich
morskich �upie�c�w, kt�rzy n�kali baracha�skie morza, �aden nie by� bardziej
znany
ze swej diabelskiej natury, ni� ten.
� M�w! � nakaza� Valenso � Niewiele mam ch�ci, by dyskutowa� z kimkolwiek
o pochodzeniu podobnym do twego.
Strombanni za�mia� si�, ale jego oczy pozosta�y stalowe.
� Gdy tw�j galeon umkn�� mi w tym szkwale nie opodal Trallibes w zesz�ym
roku, s�dzi�em, �e nigdy ci� ju� nie spotkam na piktyjskim brzegu, Valenso! �
odpar�.
� Zachodzi�em wtedy w g�ow�, gdzie te� mog�e� si� uda�. Na Mitr�, gdybym tylko
wiedzia�, pod��y�bym za tob�! Niemal wyskoczy�em ze sk�ry widz�c twego
szkar�atnego soko�a �opocz�cego nad fortec�, gdzie nie spodziewa�em si� ujrze�
nic
poza nagim piaskiem. Znalaz�e� to, prawda?
� Znalaz�em co? � rzuci� niecierpliwie hrabia.
� Nie pr�buj mnie zwodzi�! � odkrzykn�� pirat niecierpliwie, ukazuj�c sw�
impulsywn� natur�. � Wiem czemu� tu przyp�yn��, a ja przyby�em tu z tego samego
powodu. Nie pozwol� si� sp�awi�. Gdzie tw�j okr�t?
� To nie twoja sprawa.
� Ach, wi�c nie masz go. � stwierdzi� pewny siebie pirat. � Widz�, kawa�ki
maszt�w w tej palisadzie. Statek musia� si� rozbi�, kiedy l�dowali�cie. Wszak,
gdyby�
mia� statek, odp�yn��by� z �upem ju� dawno temu.
� Zaraza, o czym ty gadasz? � wykrzykn�� hrabia. � Z �upem? Czy wygl�dam
na
Baracha�czyka, by pali� i grabi�? Nawet je�li, to co za �up znalaz�bym na tym
pustkowiu?
� Ten, po kt�ry� tu przyp�yn��. � odpar� zimno pirat. �Ten sam, kt�rego ja
pragn� i zamierzam posi���. Ale nie sprawi� ci wiele k�opotu. Po prostu daj mi
�up, a
odejd� swoj� drog� i zostawi� was w spokoju.
� Ty� chyba oszala�! � warkn�� Valenso. � Przyby�em tu, by znale��
samotno�� i
odosobnienie, kt�rymi cieszy�em si� dop�ki ty nie wype�z�e� z morza, ��tog�owy
psie.
Odejd�! Nie prosi�em o negocjacje, a ta pusta rozmowa ju� mnie m�czy. Zabieraj
swoich zbir�w i ruszaj w drog�.
� Je�li odejd�, to zostawi� w zgliszczach t� bud�! � rykn�� pirat w
przyp�ywie
gniewu. � Po raz ostatni m�wi�: czy oddasz mi sw�j �up w zamian za wasze �ycia?
Jeste�cie otoczeni, a p�torej setki ludzi czeka na m�j rozkaz, by rzuci� si�
wam do
garde�.
W odpowiedzi hrabia uczyni� poni�ej palisady szybki gest r�k�. Niemal
natychmiast, przez otw�r strzelniczy �mign�a jadowicie lotka strza�y i
roztrzaska�a
napier�nik Strombanniego. Pirat zawy� przera�liwie, odskoczy� i rzuci� si� p�dem
ku
pla�y, umykaj�c przed deszczem strza�, kt�ry posypa� si� za nim. Jego ludzie z
rykiem
powstali z piasku i ukazali si� niczym fala b�yszcz�ca w s�o�cu stal� ostrzy.
� Niech ci� zaraza, psie! � wykrzykn�� hrabia, nokautuj�c pierwszego
�ucznika
ubran� w stal pi�ci�. � Czemu� nie trafi� go w gard�o, powy�ej ko�nierza!?
Gotujcie
�uki, �o�nierze! Nadchodz�!
Ale Strombanni powstrzyma� zapa� swych ludzi. Piraci rozci�gn�li si� w
d�ugi
szereg dooko�a zachodniej �ciany i zacz�li ostro�nie podchodzi�, wypuszczaj�c w
powietrze strza�y. Chocia� byli lepszymi �ucznikami ni� Zingarianie, musieli
przystawa�, by odda� strza�. Tymczasem ludzie hrabiego, os�oni�ci wysok�
palisad�
posy�ali w ich kierunku be�ty z kuszy i strza�y my�liwskie, celuj�c bardzo
dok�adnie.
D�ugie, baracha�skie strza�y zatacza�y �uk nad wa�ami i spada�y pionowo w
ziemi�. Jedna z nich uderzy�a w parapet okna, przy kt�rym sta�a Belesa. Tina
krzykn�a
i skuli�a si�, wpatrzona w wibruj�ce drzewce.
Zingaranie odpowiedzieli w�asnymi pociskami, celuj�c i strzelaj�c bez
po�piechu. Kobiety zabra�y dzieci do chat i ze stoickim spokojem oczekiwa�y
przeznaczenia, kt�re dane im by�y od bog�w.
Baracha�czycy znani byli ze swego walecznego i bezpo�redniego stylu walki,
ale je�li musieli, byli r�wnie ostro�ni, jak wojowniczy i nie marnowali swych
si� w
otwartym natarciu na umocnienia. Pe�zli do przodu w rozci�gni�tej szeroko
formacji,
wykorzystuj�c wszelkie nier�wno�ci terenu i rosn�ce gdzieniegdzie krzaki. Tych
jednak nie by�o wiele wok� fortu, gdy� pole zosta�o oczyszczone ze wszystkich
stron
na wypadek ataku Pikt�w.
W miar�, jak Baracha�czycy zbli�ali si� do warowni, �ucznicy obro�c�w
zacz�li
odnosi� wi�cej sukces�w. Tu i �wdzie pad�o jakie� cia�o, zbrojne w b�yszcz�c�
stal, a
spod pachy lub z szyi stercza�y pierzaste lotki. Ranni j�cz�c drgali
konwulsyjnie na
ziemi.
Piraci chronieni przez lekkie zbroje poruszali si� szybko, jak koty,
bezustannie
zmieniaj�c swe pozycje. Ich nieustaj�cy ostrza� stanowi� powa�ne zagro�enie dla
ludzi
wewn�trz, ale by�o jasne, �e dop�ki bitwa sprowadza�a si� wymiany pocisk�w,
przewaga pozostawa�a po stronie ukrytych Zingarczyk�w.
Jednak�e ni�ej, przy dokach, piraci pracowali ju� toporami. Hrabia zakl��
siarczy�cie, gdy dostrzeg� zamieszanie przy jego �odziach, zbudowanych
pracowicie z
desek wyciosanych z pni drzew.
� Buduj� taran, niech ich zaraza! � szala� hrabia � Szybko, zr�bmy na nich
wypad, zanim sko�cz� i p�ki jeszcze s� rozproszeni �
Galbro potrz�sn�� g�ow�, spogl�daj�c na nieopancerzonych robotnik�w
dzier��cych niezr�cznie swe piki.
� Ich strza�y zasypa�yby nas w jednej chwili, a w walce wr�cz nie mamy z nimi
szans.
Nie wolno nam wpu�ci� ich w nasze mury, musimy zda� si� na naszych �ucznik�w.
� Tak, � odburkn�� Valenso � je�li zdo�amy utrzyma� ich na zewn�trz.
Czas mija�, a nierozstrzygni�ty walka strzelc�w coraz bardziej si�
przeci�ga�a.
Wtem pojawi�a si� grupka oko�o trzydziestu ludzi, pchaj�c przed sob� wielk�
tarcz�
zbudowan� z desek wyrwanych z �odzi. Znale�li w�zek do zaprz�gu wo��w i
zamontowali os�on� na ko�ach z wielkich, d�bowych dysk�w. Gdy toczyli go z
mozo�em przed sob�, tarcza skrywa�a ich przed obro�cami tak, �e ci mogli dojrze�
tylko ich ci�ko st�paj�ce stopy.
Machina zbli�a�a si� do bramy, a rozbiegana dotychczas masa �ucznik�w
zebra�a si� wok� niej, strzelaj�c bez ustanku.
� Strzela�! � zawy� Valenso, szalej�c z gniewu. � Zatrzyma� ich nim
dosi�gn�
bramy!
Seria grot�w wypad�a zza palisady i wbi�a si� niegro�nie w grube drewno
os�ony. W odpowiedzi us�yszeli szyderczy ryk i �wist strza�, kt�re coraz
skuteczniej
znajdowa�y drog� przez w�skie strzelnice jako, �e piraci byli coraz bli�ej.
Jeden z
�o�nierzy zatoczy� si� i spad� z wa��w, krztusz�c si� i d�awi�c, z r�kami
zaci�ni�tymi
na drzewcach stercz�cych mu z krtani.
� Strzela� im w stopy! � rozkaza� Valenso. � I czterdziestu ludzi do bramy
z
pikami i toporami! Reszta trzyma� mury!
Kusznicze be�ty poora�y piasek przed ruchom� tarcz�. Krwio�erczy skowyt
oznajmi�, �e jeden z nich doszed� celu. M�czyzna wypad� zza tarczy, kln�c i
podskakuj�c, gdy usi�owa� wydoby� pocisk, kt�ry przeszy� mu nog�. W tej samej
chwili zosta� naszpikowany tuzinem strza�.
Piraci rycz�c dziko, nadal pchali w�zek w kierunku bramy. Przez otw�r w
�rodku tarczy wystawili ci�ki, obity �elazem bal, kt�ry wyciosali z krokwi
utrzymuj�cej dach hangaru w dokach. Nap�dzany muskularnymi ramionami i
wspomagany ��dz� krwi taran, grzmotn�� w bram�. Masywne wrota j�kn�y i
zadr�a�y,
a z palisady posypa�y si� ci�g�ym strumieniem pierzaste groty. Niekt�re z nich
dosi�g�y
celu, ale dzicy ludzie morza zatracili si� ju� w szale bojowym.
Walili taranem, krzycz�c dono�nie za ka�dym razem, gdy uderza� w bram�, a
ich rozproszeni towarzysze zbiegli si�, nie zwa�aj�c na sypi�ce si� z g�ry
strza�y i
odpowiadali w�asnymi pociskami.
Kln�c jak szaleniec, hrabia zeskoczy� z wa��w i pobieg� do bramy,
dobywaj�c
miecza. Grupka zdesperowanych �o�nierzy stan�a za nim murem i chwyciwszy
w��cznie zapar�a si� mocno o ziemi�. Lada moment brama p�knie, a wtedy b�d�
musieli zatrzyma� szar�� w�asnymi cia�ami.
Wtem, do og�lnego ha�asu do��czy� jeszcze przera�liwy d�wi�k tr�bki
sygna�owej z pirackiego statku. Na bocianim gnie�dzie jaka� posta� dziko
krzycza�a i
gestykulowa�a.
Grzmocenie tarana usta�o, a Strombanni uni�s� si� zza os�ony i krzykn��:
� Czekajcie! Czeka�, zaraza! S�uchajcie!
W ciszy, kt�ra zapad�a po jego pot�nym ryku da�o si� wyra�nie s�ysze�
odg�os
tr�bki i jakie� krzyki ze statku, kt�rych nie zrozumia� nikt za murami. Ale
Strombanni
wychwyci� s�owa, gdy� jego g�os zn�w zabrzmia� plugaw� komend�. Puszczono taran,
a ruchoma tarcza zacz�a si� oddala� od bramy tak szybko, jak si� zbli�y�a.
Piraci,
kt�rzy do tej pory wymieniali strza�y z obro�cami, j�li zbiera� swych rannych i
pomaga� im w po�piesznym odwrocie na pla��.
� Patrz! � krzykn�a Tina ze swojego okna, podskakuj�c z rado�ci. �
Uciekaj�!
Wszyscy biegn� ku pla�y! Patrz! Porzucili tarcz�! Wskakuj� do �odzi i p�yn� na
statek!
Och, moja pani, czy�by�my wygrali?
� Nie s�dz�. � odrzek�a Belesa obserwuj�c morze. � Patrz!
Odsun�a zas�ony i wychyli�a si� przez okno. Jej m�ody g�os z �atwo�ci�
przebi�
si� nad rozkrzyczanym t�umem, kt�ry natychmiast obr�ci� g�owy w kierunku, przez
ni�
wskazanym. Wydali z siebie g��boki j�k, gdy ujrzeli kolejny statek ko�ysz�cy si�
majestatycznie wok� po�udniowego cypla zatoki. Ale wnet rozpoznali �opocz�cy na
wietrze kr�lewski sztandar Zingary.
Piraci Strombanniego pomanewrowali wok� burt karraki i natychmiast
podnie�li kotwic�. Zanim nieznajomy statek przep�yn�� po�ow� zatoki, Szkar�atna
D�o�
znikn�� ju� za p�nocnym zakolem.
Czarny Nieznajomy
B��kitna mg�a zg�stnia�a, wy�aniaj�c potworn�, czarn� posta�, do��
niewyra�n�
i s�abo widoczn� w przy�mionym �wietle. Posta� wype�ni�a najbli�szy koniec
jaskini,
rzucaj�c cie� na nieruchome, siedz�ce z ty�u figury. Istota mia�a szpiczaste
uszy i
mocno osadzone, wygi�te ku g�rze rogi.
W momencie, gdy pot�ne ramiona wystrzeli�y jak macki do gard�a
Cymmerianina, ten ugodzi� je piktyjskim toporem robi�c b�yskawiczny zamach. Cios
odbi� si�, jak od pnia drzewa hebanowego. Si�a uderzenia z�ama�a trzonek i
rzuci�a
br�zow� g�owni� z brz�kiem o �cian� tunelu. Jednak�e, na ile barbarzy�ca m�g�
si�
zorientowa�, ostrze nawet nie zadrapa�o cia�a jego wroga. By przebi� sk�r�
demona
potrzeba by�o wi�cej, ni� zwyk�ego topora. Nagle, wielkie paluchy zamkn�y si�
na
jego gardle, z zamiarem z�amania mu karku tak, jakby to by�a sucha trzcinka.
Nigdy,
od czasu gdy walczy� z Baal�pteorem w �wi�tyni Hanumana w Zambouli, Conan nie
czu� na sobie takiego u�cisku.
Gdy tylko w�ochate d�onie dotkn�y jego sk�ry, Cymmerianin napr�y�
mi�nie
na masywnym karku i wci�gn�� g�ow� g��boko mi�dzy ramiona, by nie da� swemu
nieziemskiemu przeciwnikowi nawet najmniejszej szansy. Upu�ci� n� i z�amany
trzonek, by schwyci� olbrzymie czarne przeguby. Zamachn�� si� nogami w prz�d i w
ty�, po czym podci�gn�� obie stopy pod brod� i z ca�ej si�y kopn�� obun�
pot�n� pier�
demona, prostuj�c r�wnocze�nie ca�e cia�o.
Niewiarygodny impet muskularnego grzbietu i n�g barbarzy�cy wyrwa� go ze
�miertelnego u�cisku i wyrzuci� jak pocisk wzd�u� tunelu, kt�rym przyszed�.
Wyl�dowa� plecami na kamiennej pod�odze, lecz szybko skoczy� na nogi i nie
zwa�aj�c na rany, stan�� gotowy do walki lub ucieczki, w zale�no�ci od sytuacji.
Sta� tak, gapi�c si� z wyszczerzonymi z�bami na drzwi do wewn�trznej
jaskini,
ale �adne czarne monstrum za nim nie wyskoczy�o. Natychmiast po tym, jak Conan
wyrwa� si� z u�cisku, ciemny kszta�t zacz�� rozp�ywa� si� w niebieskaw� mg��, z
kt�rej
powsta�. Po chwili ju� go nie by�o.
M�czyzna sta� napi�ty, got�w odwr�ci� si� i skoczy� w ty� do tunelu.
Przes�dne l�ki zawirowa�y w umy�le barbarzy�cy. Cho� by� nieustraszony, wr�cz do
szale�stwa odwa�ny w konfrontacjach z lud�mi i bestiami, to jednak nadnaturalna
magia zawsze budzi�a w nim gwa�towne reakcje.
Wi�c to dlatego Piktowie odeszli! Powinien by� podejrzewa� jakie� tego
rodzaju
niebezpiecze�stwo. Przypomnia� sobie legend� o demonach, kt�r� s�ysza� w
m�odo�ci
w chmurnej Cymmerii, a p�niej jeszcze kilkakrotnie podczas licznych w�dr�wek po
ca�ym cywilizowanym �wiecie. �mierteln� broni� na diab�y by�y podobno ogie� i
srebro, ale niczego takiego obecnie nie mia�. M�wiono, �e, gdy demon przyj�� ju�
materialn� posta�, pozostawa� w pewnym sensie przez ni� ograniczony. Ten
wielgachny potw�r, na przyk�ad nie m�g�by biec szybciej, ni� inne bestie tej
wielko�ci
i kszta�tu. Tote� Cymmerianin by� pewien, �e zdo�a mu umkn��, je�li zajdzie
potrzeba.
Nabieraj�c ponownie w�a�ciwej sobie odwagi, m�czyzna wykrzykn��, jak
przechwalaj�cy si� ch�opiec:
� Hej tam, paskudny ryju, gdzie� si� schowa�?
Nie by�o odpowiedzi. B��kitna mg�a zawirowa�a w korytarzu, ale pozosta�a
rozrzedzana. Pocieraj�c posiniaczon� szyj�, Conan przypomnia� sobie piktyjsk�
opowie�� o demonie przywo�anym przez czarodzieja, by zabi� grup� obcych ludzi z
morza. Zosta� on p�niej przez tego maga uwi�ziony w jaskini, gdy� raz
przywo�any
zza zas�ony nocy i zamkni�ty w materialnej formie, m�g�by obwr�ci� si� przeciwko
temu, kto wyrwa� go z rodzinnych piekie�.
Cymmerianin ponownie zatrzyma� spojrzenie na skrzynie le��ce wzd�u� �cian
tunelu �
B�d�c zn�w w forcie, hrabia rozkaza�:
� Na zewn�trz, szybko! � w�asnor�cznie rozwar� skrzyd�a bramy, krzycz�c: �
Wci�gn�� mi ten taran, zanim ci obcy wyl�duj� na pla�y!
� Panie, Strombanni wszak zbieg�, � argumentowa� Galbro � a tamten statek
to
Zingarczyk.
� Robi�, co ka��! � rycza� Valenso � Nie wszyscy moi wrogowie to obcy! Na
zewn�trz, psy, sprowadzi� mi taran za bram�!
Nim zingarski okr�t rzuci� kotwic�, prawie w tym samym miejscu, w kt�rym
sta� przedtem statek pirat�w, trzydziestu silnych �o�nierzy Valenso wtoczy�o z
mozo�em ci�ki w�zek i zamkn�o wrota.
Wysoko, stoj�c w oknie pa�acu, Tina spyta�a zaciekawiona:
� Czemu hrabia nie otworzy bram i nie wyjdzie ich przywita�? Czy z obawy,
�e
cz�owiek, kt�rego si� l�ka mo�e by� na tym statku?
� Co ty m�wisz, Tina? � spyta�a Belesa niezr�cznie. Cho� hrabia nie
ucieka�by
przed �adnym cz�owiekiem na ziemi, to jednak nigdy nie poda� wyra�nego powodu
tego dobrowolnego wygnania. Ponadto, ta dziwna pewno�� w g�osie Tiny wydawa�a
si� niezwykle niepokoj�ca. Dziewczyna jednak m�wi�a dalej jakby nie s�ysza�a jej
pytania.
� Ludzie wr�cili do warowni. � zauwa�y�a � Bram� zn�w zamkni�to i
zasuni�to, a �o�nierze nadal stoj� na pozycjach bojowych. Je�li ten statek
�ciga�
Strombanniego, czemu za nim nie pop�yn��? Do tego, to nie jest galeon, tylko
karraka,
jak poprzedni. Patrz, ��d� rusza do brzegu. Widz� m�czyzn� odzianego w czarny
p�aszcz.
Gdy ��d� przycumowa�a, m�czyzna podgryz� spacerowym krokiem po piasku,
w towarzystwie trzech innych. By� wysokim, �ylastym cz�owiekiem, ubranym w
czarny
jedwab i b�yszcz�c� stal.
� Sta�! � rykn�� hrabia. � B�d� negocjowa� tylko z waszym wodzem!
Wysoki nieznajomy zdj�� he�m i uk�oni� si� zamaszy�cie. Jego kompani
zatrzymali si�, odrzucaj�c swe szerokie p�aszcze. �eglarze za nimi oparli si� o
wios�a i
wpatrywali we flag� �opocz�c� nad fortem.
Gdy ich przyw�dca znalaz� si� w zasi�gu g�osu, krzykn��:
� Ale�, w�r�d tych morskich pustkowi nie powinno by� nieufno�ci mi�dzy
lud�mi honoru!
Valenso przyjrza� mu si� uwa�nie. Obcy mia� ciemn�, drapie�n� twarz z
cienkim, czarnym w�sem. Szyj� zdobi� ko�nierz z bia�ej koronki, ale pr�no by
jej
szuka� na mankietach jego kurty.
� Znam ci�. � rzek� wreszcie Valenso. � Ty� jest Czarny Zarono, bukanier.
Nieznajomy ponownie zgi�� si� w eleganckim uk�onie.
� Nie ma chyba nikogo, kto nie rozpozna�by szkar�atnego soko�a Korzett�w!
� Wygl�da na to, �e te morza sta�y si� miejscem schadzek wszystkich zbir�w
z
po�udniowych m�rz. � warkn�� Valenso. � Czego chcesz?
� Ale�, ale�, m�j panie! � zaprotestowa� Zarono. � Jak�e grubia�sko
witacie
cz�owieka, kt�ry w�a�nie odda� wam przys�ug�. Czy� to nie ten argosa�ski pies,
Strombanni, dobija� si� przed chwil� do waszej bramy? I czy nie zmyka�, a� si�
kurzy�o, gdy tylko ujrza� mnie za cyplem?
� To prawda. � przyzna� niech�tnie hrabia. � Cho� niewielki jest wyb�r
pomi�dzy piratem, a renegatem.
Zarono niezra�ony wybuchn�� �miechem i podkr�ci� w�sa.
� Jeste� panie mocny w s�owach. Ale pragn� tylko zakotwiczy� w twej zatoce, by
moi
ludzie mogli zapolowa� w lasach i zdoby� wod�, a osobi�cie by�bym zaszczycony
mog�c wychyli� kielich wina przy twym stole, panie.
� Nie widz� sposobu, by ci� zatrzyma�. � odkrzykn�� Valenso. � Ale zrozum
jedno, Zarono: �aden z twoich ludzi nie wejdzie poza palisad�. Je�li ktokolwiek
podejdzie bli�ej, ni� na trzydzie�ci krok�w, dostanie strza�� w bebech. I
zaklinam ci�,
by� nie zniszczy� moich ogrod�w, ani trzody w zagrodach. Jedyne ust�pstwo
dotyczy
�wie�ego mi�sa, ale to wszystko. Je�li za� uwa�asz inaczej, to prosz� bardzo,
zdo�amy
utrzyma� ten fort, gdy nas zaatakujecie.
� Jako� wam to nie sz�o przeciwko Strombanniemu. � zauwa�y� bukanier ze
z�o�liwym u�mieszkiem.
� Tak, ale tym razem nie ma ju� drewna do budowy tarana, chyba �e zr�biesz
drzewo, albo wyrwiesz maszt w�asnego statku. � odpar� mu ponuro hrabia. �A twoi
ludzie to nie baracha�scy �ucznicy � strzelaj� nie lepiej, ni� moi. Poza tym,
ten
skromny �up, jaki znalaz�by� w tym forcie, niewart by�by zachodu.
� Kto m�wi o �upach i wojnie? � zaprotestowa� Zarono. � Moi ludzie nie
mog�
si� ju� doczeka�, by rozprostowa� ko�ci na l�dzie, a do t