815
Szczegóły |
Tytuł |
815 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
815 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 815 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
815 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Guy Gilbert Ksi�dz w�r�d bandzior�w
Gerardowi, Alainowi, Line, Philippe'owi, Djouidowi, Blackowi; wszystkim spod "czterdziestki sz�stki"; wszystkim tym, kt�rzy bez rozg�osu, a cz�sto nie zrozumiani, wykonuj� prac� podobn� do naszej Jeste� jednym z nas Pary�, dzielnica dziewi�tnasta: Spotkanie z ch�opakami. Od pewnego czasu jeden z nich - przyw�dca bandy - odnosi si� do mnie wrogo. Teraz nagle bluzga na mnie stekiem najwulgarniejszych, najbardziej obra�liwych wyzwisk. Czuj�, �e pozostali czekaj� na moj� reakcj�. Nie mam ochoty si� bi�, ale b�d� musia�: inaczej si� nie, dogadamy. Doskakujemy do siebie, lecz prowadz�cy spotkanie wyrzuca nas: "Id�cie si� bi� gdzie indziej!" Musimy zjecha� z jedenastego pi�tra. Przy windzie p�acz� dwaj ch�opcy: jeden m�wi, �ebym nie szed�, �e to wariat... Drugi - �eby jecha�. "Zaczepi� ci�, to id� si� bi�..." Spotykamy si� na trawniku. Nie mam wprawy w ulicznych bijatykach, ale walcz� ze wszystkich si�. M�j przeciwnik szaleje: gryzie mnie do krwi, wali bykiem, stosuje niedozwolone chwyty. Nie daj� si�. W ko�cu nas rozdzielaj�. Do domu wracam obola�y, z twarz� we krwi. Nast�pnego dnia jeden z twardzieli z tej bandy podchodzi do mnie: "Teraz jeste� jednym z nas". Dobrze wiem, �e nigdy nie b�d� naprawd� jednym z nich. Ale wiem te�, co znaczy podporz�dkowa� si� regu�om �rodowiska: �eby kontynuowa� prac� z t� m�odzie��, musia�em zrobi� to, co zrobi�em. Gdybym nie zareagowa� na obelgi i nie poszed� si� bi�, ch�opcy nie przyj�liby mnie do siebie. Ich prawo opiera si� na stosunku si�: chocia� wyst�powa�em z pozycji wychowawcy, a nie przyw�dcy, facet poczu� we mnie rywala i chcia� mi pokaza�, gdzie jest moje miejsce, �ebym mu si� nie wcina�... Musia�em wi�c sobie miejsce wywalczy� - i tyle. Przyj�li do wiadomo�ci, kim jestem, i od tej pory nikt ju� mnie nie obra�a�. Na spotkanie ze �wiatem przemocy by�em zupe�nie nie przygotowany. W roku 1965 pracowa�em jako wikary w niewielkim, po�o�onym czterdzie�ci pi�� kilometr�w od Algieru mie�cie Blida. Chrze�cijanie byli tam nieliczni, ko�ci� przemieniono na meczet, mia�em niewiele obowi�zk�w duszpasterskich - wi�c zaj��em si� m�odzie��. Oczywi�cie garn�y si� do mnie g��wnie dzieci ludzi zamo�nych, wychowuj�ce si� w kulturalnych i pe�nych forsy domach. Zaczyna�em si� zastanawia�, co ja tam w�a�ciwie robi�... Kiedy� wraca�em do domu na motorze, by�a mniej wi�cej pierwsza w nocy. Patrz�, kto� siedzi na chodniku. Ch�opiec. Wiedzia�em o nim tyle, �e si� nazywa Alain, �e ma dwana�cie lat, rozwiedzionych rodzic�w, wredn� macoch� i w og�le nieweso�� sytuacj� rodzinn�. Pytam go, co tu robi, a on, �e do domu nie wr�ci, �e mu daj� je�� w psiej misce. Po psie... Wzi��em go do siebie na noc. Sp�dzi� u mnie siedem lat. I tak si� to wszystko zacz�o. Najpierw nauczy�em si� cierpliwo�ci. Alain nie odzywa� si� przez rok. M�wi� najwy�ej: "jestem g�odny", "chce mi si� pi�", "poszed�bym do kina". Kiedy algierscy znajomi pytali mnie �artem, jak tam moja hodowla, m�wi�em sobie w duchu, �e kiepsko... A� raptem, po przebyciu ci�kiej choroby, Alain przem�wi�. Wypi� tamtego wieczoru troch� piwa i chyba to go rozrusza�o. Powiedzia�: "Wiesz, jak mia�em gor�czk�, to mi si� majaczy�o, �e kto� podchodzi i podaje mi r�k�. Obraz by� zamazany i nie wiedzia�em, kto to jest. Teraz wiem: to by�e� ty. To ty przyszed�e� i wyci�gn��e� mnie z bagna. Tylko jak mnie teraz zostawisz, to ze mn� b�dzie koniec". Wyobra�acie sobie? Rok. Dwunastoletni szczeniak potrzebowa� roku, �eby przem�wi�. Tak bardzo go upokorzono, zdeptano, przybito, �e przez rok musia� milcze�. To by�a dla mnie wielka lekcja: nauczy�em si� czeka�. A potem odkry�em, �e Alain jest sam, �e nale�y do niewielkiej bandy m�odych ludzi, tak samo pogubionych jak on. Ja, ksi�ulo, mia�em ju� swojego "ubogiego" i ten jeden by mi zupe�nie wystarczy�. Ale on powiedzia�: "s� jeszcze moi kumple, musisz co� z nimi zrobi�!" I otworzy� przede mn� �wiat m�odych ulicznik�w. Najpierw by�a Blida, potem Algier. Po pi�ciu latach uzna�em, �e tamtejsza m�odzie� jest ju� w stanie sama kierowa� swoim �yciem i przyjecha�em do Pary�a. Na Pigalle zjawi�em si� w roku siedemdziesi�tym. Mieszka�em w�wczas przy rue de Flandre, na trzecim pi�trze, tu� przy skrzy�owaniu - �wiat�a, ha�as, samochody... Dla mnie, przybysza z ma�ej plebanii pachn�cej kwiatami pomara�czy, by�o to straszne. Towarzyszy�em w�wczas ojcu Jean-Marcowi, ksi�dzu zajmuj�cemu si� m�odzie�� z ulicy. Twierdzi�, �e nie nale�y mieszka� tam, gdzie si� pracuje. My�l� dzisiaj, �e nie mia� racji: trzeba by� mo�liwie blisko dzieciak�w, a od czasu do czasu wyskoczy� na wie� i zregenerowa� si�y. Pracowali�my razem przez rok. A potem Jean-Marc wyjecha� i zostawi� mnie na dziewi�� miesi�cy samego. I wtedy odkry�em metro. II Zbli�enia Widzia�em ostatnio film z Charlesem Bronsonem: zbiry gwa�c� mu �on� i zabijaj� c�rk�. On chce je pom�ci�, wi�c szuka tych zbir�w po ca�ym Nowym Jorku i w ko�cu ich znajduje - w metrze. Tam pr�buje ich podej�� na rozmaite sposoby: pokazuje bi�uteri�, pieni�dze... Faceci chwytaj� przyn�t� i w ko�cu padaj� z jego r�ki. Jedno jest w tej historii bardzo prawdziwe: metro nieodparcie przyci�ga m�odych z ulicy. R�wnie� w Pary�u. W metrze terminuj� i tam najcz�ciej schodz� na drog� przest�pstwa. Sp�dza�em w metrze mn�stwo czasu. Najpierw po prostu obserwowa�em ludzi, zamiast mija� ich nie patrz�c, jak ci wszyscy, kt�rzy p�dz� do pracy i z pracy. Najpierw po prostu b��dzi�em po korytarzach, przesiada�em si� z poci�gu do poci�gu, patrzy�em. Pewnego wieczoru... M�ody ch�opak. Spos�b, w jaki idzie, jego rozbiegane oczy, jego wolne r�ce od razu zwracaj� moj� uwag�... Przed nim - facet z portfelem wystaj�cym z tylnej kieszeni. Ch�opak ju� chwyta za portfel. K�ad� d�o� na jego r�ce. Metro w�a�nie staje, ch�opak wypada na peron, rzucam si� za nim i doganiam go. Patrzy na mnie jak na glin�. Pytam: "Chcesz forsy?" - teraz musi mnie bra� za peda�a. Da�em mu tysi�c, niczego w zamian nie ��daj�c. Ci ch�opcy niewiele m�wi�, nie zadaj� pyta�, ale nieprawdopodobnie du�o widz�. Nie pasowa�em do jego norm: ani peda�, ani glina, co jest grane? Nie by�o to nasze ostatnie spotkanie. Metro to �wiat ograniczony, w kt�rym do�� �atwo na siebie trafi�. Kiedy zacz�� mi zadawa� pytania, powiedzia�em mu, �e zajmuj� si� ch�opakami, kt�rzy maj� k�opoty. Dlaczego to robi�? Opowiedzia�em mu, jak kiedy� spotka�em zab��kanego ch�opaczka i zrozumia�em, �e warto ludziom pomaga� w wy�a�eniu z bagna. M�wi�em szybko. Oni s� troch� jak dzikie zwierz�ta: czujni, bardzo p�ochliwi, skorzy do ucieczki. Da�em mu adres. Wkr�tce wpad� w tarapaty i zadzwoni� do mnie. A przez niego pozna�em innych. Inna znajomo��: wraca�em kiedy� wieczorem na motorze (to wa�ne: mia�em wtedy Hond� 500). Staj� na czerwonym �wietle obok grupy m�odych ludzi; s�ysz�, �e rozmawiaj� o glinach, o jakim� napadzie. Wy��czam silnik. Ch�opcy podchodz� do mnie, ogl�daj� motor, wznosz� okrzyki nad tym czy innym szczeg�em, zadaj� mi pytania, ja odpowiadam. Od s�owa do s�owa, opowiadaj� mi sw�j ostatni wyczyn. Rozmawiali na parterze jakiego� budynku, a by�a to, jak zwykle, dyskusja dosy� ha�a�liwa. Na klatce schodowej, z jej akustyk�, musieli robi� niez�y harmider. Jaka� babcia wysz�a z mieszkania na pierwszym pi�trze i kaza�a im si� zamkn��. Ch�opcy na to:."Spierdalaj, starucho". Wywi�za�a si� przyjazna pogaw�dka, w wyniku kt�rej ch�opcy zostali oblani wybielaczem do tkanin... To by�a niedziela, mieli na sobie czyste ciuchy, byli z dziewczynami. Szlag ich trafi�, weszli na pierwsze pi�tro i wywalili kobiecie drzwi. Skarga na policji: babcia - siedemdziesi�ciopi�cioletnia - twierdzi, �e wy�amali jej drzwi i chcieli zgwa�ci�. Nast�pnego dnia poszed�em z nimi na komisariat. Usi�owania gwa�tu nie brano pod uwag�, ale za w�amanie do mieszkania troch� ch�opcom nap�dzono stracha. W ko�cu poradzono nam p�j�� do kobity, przeprosi�, naprawi� drzwi i spr�bowa� j� nam�wi�, �eby wycofa�a skarg�. Tak si� te� sta�o. W ten spos�b pozna�em Jacky'ego. Mia� pi�tna�cie, mo�e szesna�cie lat. Nale�a� do tej bandy. W par� dni po zaj�ciu przyszed� do mnie, przysiad� bez s�owa na kuble do �mieci i patrzy�, co si� dzieje, kto do mnie przychodzi, do kogo dzwoni�. Przez p� roku przychodzi� i siada� na kuble... Pewnego dnia powiedzia�: "Chod�, poka�� ci dzielnic�!" Po nawi�zaniu pierwszych kontakt�w zrozumia�em, �e musz� zamieszka� w ich dzielnicy, w dziewi�tnastce. Wynaj��em trzypokojowe mieszkanie na parterze dziewi�ciopi�trowego budynku. W ten spos�b mieszkam w�r�d ludzi, ale jestem niezale�ny: ch�opcy mog� do mnie przychodzi� o dowolnej porze, nie przeszkadzaj�c innym lokatorom - spotykaj� ich jednak na korytarzu, nie s� od nich odci�ci. Pocz�tki nie by�y �atwe. Pewnego razu zaje�d�am motorem pod dom. Dwie babcie rozprawiaj�, s�ysz�, jak m�wi�: "Podobno w budynku mieszka jaki� ksi�dz... "Opr�cz mnie �adnego ksi�dza w budynku nie by�o, wi�c podszed�em. Jednak moja aparycja - sk�rzana kurtka, d�ugie w�osy - nap�dza babciom niez�ego stracha. "Czego pan chce, nie widzi pan, �e rozmawiamy?" Nie daj� za wygran�: "Zdaje si�, �e by�a mowa o ksi�dzu... - Ale� panie... - Ja jestem tym ksi�dzem". Na to jedna ze staruszek dowcipnie: "A ja Matk� Bosk�!" Troch� by�a pomarszczona, wi�c jej odpowiadam: "Co� podobnego, nie tak J� sobie wyobra�a�em". Nast�pnego dnia zastuka�a do moich drzwi z przeprosinami. By�a u proboszcza, �eby mu powiedzie�, �e jaki� pomyleniec podaje si� za ksi�dza... "To naprawd� jest ksi�dz", odpar� proboszcz. Potem ju� by�o sympatycznie. Zanim mieszka�cy zaakceptowali nas takich, jakimi jeste�my, min�o troch� czasu. Ale ju� od pocz�tku zdarza�y si� z obu stron bardzo przyjazne gesty. Kiedy� jeden z ch�opc�w przyszed� do mnie o drugiej nad ranem. Nie by�o mnie w domu, wi�c zdenerwowany zacz�� si� wydziera�: "Gdzie jest Guy?" Przechodzi� kto� z mieszka�c�w, zatrzyma� si�: "Szukasz Guy? Nie wiem, gdzie jest, ale p�ki co, chod�my si� czego� napi�!" I zabra� ch�opaka o drugiej w nocy na Gare de I'Est czy gdzie tam, wypili po szklaneczce, potem go odwi�z�. Strasznie to by�o fajne! A z naszej strony - w Bo�e Narodzenie jeden z ch�opc�w zdoby� sk�d� dwadzie�cia pi�� kartek �wi�tecznych (prawdopodobnie gdzie� je podw�dzi�, ale to ju� inna sprawa...) i powrzuca� je do skrzynek na listy w naszym budynku, z dopiskiem: "My, kt�rzy nie mamy rodzin, �yczymy Wam bardzo radosnych i bardzo rodzinnych �wi�t". Wi� tworz� w�a�nie takie drobne gesty. Z naszych wypraw do Prowansji przywozimy bukieciki lawendy i wrzucamy do wszystkich skrzynek na listy. To nie jest �aden chwyt, robimy to, �eby pokaza� ludziom, �e nie jeste�my dzikusami i �e na sw�j spos�b ich lubimy. My�l�, �e ta sympatia jest odwzajemniana. W Wigili� zawsze znajdujemy pod drzwiami drobne prezenty. Czasami kto� dzwoni, ale zanim otworzymy, znika w windzie, tak �e nie wiemy, od kogo pochodz�. Ta anonimowa przyja�� jest strasznie wa�na. Niekt�rzy mieszka�cy znaj� ju� ch�opc�w z imienia. Od czasu do czasu zapraszaj� ich do siebie, ale tylko kiedy wyra�nie pozwol�, bo w zasadzie ch�opcom nie wolno wchodzi� na pi�tra. To wzajemne poznawanie si� jest korzystne dla obu stron. Od pi�ciu lat nie by�o w budynku �adnego w�amania, podczas gdy wsz�dzie dooko�a zdarzaj� si� do�� cz�sto. Jeste�my piorunochronem, ludzie czuj� si� bezpieczniej, a ch�opcy nie s� odci�ci, odrzuceni. Strach rodzi strach. Tutaj to b��dne ko�o zosta�o przerwane. III Ulica Ch�opcy z naszej dzielnicy zaczynaj� ucieka� na ulic� ju� w jedenastym, dwunastym roku �ycia. Ch�opcy, nie dziewcz�ta. W�r�d dziesi�ciu przest�pc�w jest siedmiu ch�opc�w i tylko trzy dziewczyny - dziewczynom zostawia si� mniej swobody. Je�eli w domu si� nie uk�ada, je�li ojciec nie �yje, je�eli dosz�o do rozwodu lub separacji, je�li ojciec nie zajmuje si� dzieckiem po powrocie z pracy (trudno si� dziwi�: dojazd zajmuje mu dwie godziny, powr�t tyle samo, po czym jest tak skonany, �e nic do niego nie dociera) - w�wczas dzieciak, widz�c, �e go nie chc�, �e nie jest potrzebny - daje nog�. Idzie na ulic�. A tam spotyka innych, kt�rzy zwiali z domu... Przest�pczo�� nieletnich nie jest uwarunkowana zamo�no�ci� rodziny. Wyst�puje ona tam, gdzie nie s� spe�nione warunki, niezb�dne dziecku do �ycia: chodzi tu przede wszystkim o zainteresowanie rodzic�w. W normalnej rodzinie, je�eli dzieciak nie wraca do domu kwadrans po lekcjach, matka wpada w panik�, chce dzwoni� na policj�... Ma�y wraca, wo�a, �e chce na podwieczorek czekolady, mama go przytula... ju� dobrze! Ch�opcy z ulicy tego nie znaj�. Jeden z nich m�wi� mi: "U mnie w domu jest tylko pusta lod�wka... "Ale uwaga, nikt tu nie pot�pia rodzic�w, cz�sto pracuj�cych ponad si�y, wyzyskiwanych i �yj�cych w skrajnym ub�stwie. Ch�opcy w�a�ciwie ich nie os�dzaj�; zaczynaj� o nich m�wi� dopiero po d�ugim czasie, a ja, szanuj�c ich, nigdy im na ten temat nie zadaj� pyta�. Pami�tam dziennikark�, kt�ra przysz�a do nas na dy�ur, �eby napisa� jaki� artyku�. Przychodzi, gada, a po dw�ch minutach zwraca si� do ch�opaka, kt�ry akurat u mnie by�: "Czy m�g�by� mi opowiedzie� o swoich rodzicach?" Powiedzia�em babie, �e ma si� zamkn��. Pewnie potem napisa�a, �e jeste�my bandziory, nie wiem i nie dbam o to, ale wtedy nie dopu�ci�em jej do s�owa: "Co� niesamowitego, ja tego ch�opaka znam od miesi�cy i nawet nie wiem, kim s� jego rodzice, a ty od razu w�azisz z buciorami w jego prywatne �ycie... Tu nie zoo! Ja nie pokazuj� tresowanych nied�wiedzi! Jak chcia�a� co� napisa�, to trzeba by�o spokojnie pogada�. Na ch�opak�w nie wolno tak naskakiwa�! Dobrze, �e tu by�em bo mog�a� oberwa�, i to na w�asne �yczenie..." Pami�tam Tony'ego. Pi�tnastolatek. Przez osiem miesi�cy przychodzi� do nas na dy�ury, potem przesta�. By�o lato, wyje�d�ali�my na ob�z do Maroka nasz� star� ci�ar�wk�. Nagle s�ysz� gwizd, ch�opaki m�wi�: "To Tony". Zatrzymujemy si�. Tony chwyta si� kraw�dzi ci�ar�wki i pyta, dok�d jedziemy. "Do Maroka. - Jad� z wami!" Zawracam, wskakuj� po jego paszport i w drog�. Jego rodzice nic nie wiedzieli. Wracamy po miesi�cu. Tony m�wi: "Chod� zobaczy� moich starych". Wchodzimy do jednoizbowego mieszkania o powierzchni paru metr�w kwadratowych. Rodzice s� w domu. Tony idzie prosto do lod�wki, wyjmuje butelk� coli. Rodzice pytaj�: "Gdzie by�e�? - W Maroku!" - i schodzimy. To wszystko. Kiedy by� ma�y, matka uprawia�a nierz�d, a jego zamyka�a na ten czas w kom�rce. Ojciec du�o pi�, a pracowa� chyba jako �mieciarz. Nikt na dzieciaka nie czeka�, nikt go nie wita�. Wi�c dzieciak odszed�. Na ulic�. A tam zaczyna si� �ycie w bandzie. Praktycznie nigdy nie s� sami. Banda jest ich prawdziw� rodzin�, zast�puje im wszystko. Spraw� podstawow� jest solidarno��. I si�a: ka�dy z nich musi pokaza�, �e umie si� bi�. Jest ich w bandzie niewielu: sze�ciu lub siedmiu, bo wi�ksze grupy zbyt �atwo namierzy�. Co wiecz�r w��cz� si� po tych samych miejscach. Ka�da banda ma swoje terytorium; je�eli zapuszcza si� na cudzy teren to po to, �eby wywo�a� konflikt. W rezultacie dzielnica jest podzielona na strefy nale��ce do r�nych band. Nawet policjanci zapuszczaj� si� tam niech�tnie. A je�eli ju�, to wi�ksz� grup�: pi�� woz�w, pi��dziesi�ciu gliniarzy z broni� w gar�ci. Zatrzymany ostatnio przez policj� o drugiej nad ranem, us�ysza�em: "Co pan robi na ulicy o tej porze?" Mo�na zrozumie� takie pytanie. Ulica jest dziwnym �wiatem. Fascynuj�cym r�wnie� dla samej m�odzie�y, kt�ra w nim �yje. Nocne bary p�kaj� w szwach, cz�sto zdarzaj� si� b�jki... Po jakiej� odzywce Marc znalaz� si� o krok od �mierci, z poder�ni�tym gard�em. Uratowa�a go przytomno�� i sprawno�� koleg�w. Mouloud zgin�� w takim barze od no�a. Bruno dosta� grubym �rutem w brzuch... Jeste�my wzywani natychmiast albo wkr�tce po zaj�ciu. Dobrze znamy oddzia� pomocy dora�nej w szpitalu Saint-Louis. Prawie wszyscy ch�opcy tam l�duj� jeden po drugim, na tym samym ��ku. Zdarza si� te�, �e to my odwozimy poszkodowanych w wypadku, pijanych do nieprzytomno�ci albo kogo�, kto zas�abnie. Cierpi�ca ludzko��, kt�rej pomoc niesie banda zwalistych meneli. Zdumieni policjanci patrz�, jak z ci�ar�wki wysiadaj� dobrzy - i dobrze sk�din�d im znani - Samarytanie... Nocne aresztowania gromadz� w prefekturze barwny t�umek z marginesu. Niekt�rzy trafiaj� tam za zwyk�e w��cz�gostwo, inni - za najczarniejsze zbrodnie. Jest w tym te� co� z westernu: ulicami p�dz� kradzione samochody, za nimi policja na sygnale. Pozbawiona zaj�cia m�odzie� wybija szyby w czterech r�nych miejscach, w��czaj� si� alarmy, przyje�d�a oddzia� policji..., na pr�no, bo taktyka zosta�a przez ch�opc�w dopracowana w ka�dym szczeg�le... A przecie� te dzieciaki tak naprawd� nie s� gro�ne. Wida� to cho�by po wysi�kach, jakie robi�, �eby na gro�nych wygl�da�... Po czym poznaje si� menela? Po zachowaniu, zarazem aroganckim i p�ochliwym, po mniej lub bardziej pokiereszowanej g�bie, po tym, �e przednie z�by ma wyszczerbione w b�jkach, a na sk�rze nosi tatua�e... Tre�� tych tatua�y jest istotna: cz�sto s� to litery "DN", dziecko nieszcz�cia... Tatua�e robi� w wi�zieniu, gdzie w�asna sk�ra stanowi jedyne centymetry kwadratowe wolno�ci, jakie im pozosta�y. Tatua� to kod, to prawdziwy j�zyk. A j�zyk m�odych z ulicy jest bardzo ubogi. Ci, z kt�rymi si� stykam, maj� zazwyczaj zas�b s�ownictwa nie wi�kszy ni� czterysta wyraz�w. M�wi�em o tym kiedy� na wyk�adzie w Pa�stwowej Szkole S�dzi�w, a moi s�uchacze zanotowali gorliwie: "M�odzi przest�pcy, z kt�rymi ma si� do czynienia, nie znaj� wi�cej ni� czterysta s��w". Menele rzeczywi�cie ledwie umiej� czyta� i pisa�, wi�kszo�� uczy si� w wi�zieniu. Nie czytaj� nic, a w pismach ilustrowanych, komiksach i �wierszczykach ogl�daj� tylko obrazki. Du�� trudno�� sprawia im rozumowe pojmowanie rzeczywisto�ci. Maj� tylko problemy bie��ce: "Co b�dzie dzisiaj w domu? Czy jeszcze si� b�d� na siebie darli? Gdzie b�d� spa�? Co b�d� jad�?" Szko�� opuszczaj� w wieku dwunastu lat. To oczywiste, �e szko�a nie jest dla nich. W��cz� si� wi�c po barach: bilard, automaty na pieni�dze, papierosy, alkohol... Jest w�r�d nich masa alkoholik�w. W zasadzie nie wolno sprzedawa� nieletnim napoj�w alkoholowych, ale s� one ta�sze od innych, a poza tym policja cz�sto ma uk�ady z kelnerami lub w�a�cicielami bar�w, kt�rzy bywaj� kapusiami... Dlatego toleruje si� lokale otwarte do trzeciej w nocy dla smarkaczy czternasto- pi�tnastoletnich! W ten spos�b spycha si� ich w alkoholizm i przest�pstwo. Bo wiele wykrocze� to wynik picia: pij�, gadaj�, szykuj� skok, a pod wp�ywem alkoholu nie potrafi� oceni� ryzyka. Zreszt� cz�sto wpadaj� na skutek ha�asu, jaki robi�, i rozm�w, jakie prowadz� przed albo po rozr�bie. Przede mn� siedzi Jeannot, z r�kami w kajdankach. Ma niespe�na szesna�cie lat, blond w�osy i niebieskie oczy. Jego rodzice przenie�li si� z Bretanii do Pary�a dwadzie�cia lat temu. Przy�apano go w nocy na gor�cym uczynku, gdy krad�. Wcze�niej zdo�a� spl�drowa� dwana�cie samochod�w i jedno mieszkanie. Wsp�dzia�a� z trzydziestoletnim m�czyzn�, poznanym par� godzin wcze�niej w jakim� barze w dziewi�tnastce... Jeszcze jeden rzezimieszek, zamkn�� go! Ju� jest zamkni�ty. Od blisko szesnastu lat, od dnia swoich narodzin. W dwunastometrowej klitce, pozbawionej �wiat�a i powietrza (okno wychodzi na mur oddalony o metr). Dusi� si� w tej norze, wsp�lne przebywanie z rodzicami sta�o si� niezno�ne i w czternastym roku �ycia poszed� na ulic�. Jedynym przyjaznym miejscem wydawa�y mu si� okoliczne bary. Zacz�� od jednego kufla; teraz wypi� ich ju� tysi�ce, siedz�c pod dobrze znanym napisem zabraniaj�cym sprzeda�y alkoholu nieletnim. Wypija dziennie dziesi��, pi�tna�cie, dwadzie�cia kufli piwa. Nie wiem, ile razy zbiera�em go pijanego do nieprzytomno�ci z jakiego� chodnika albo spod moich drzwi, do kt�rych doczo�giwa� si� w nocy po zamkni�ciu bar�w. M�wi� mi: "Piwo jest najta�sze. A poza tym, mam powy�ej uszu tej mojej zarzyganej rudery, ojca, zalanego jak zwykle... Jak si� sam ur�n�, to o wszystkim zapominam..." Wobec �wiadomego zabijania m�odzie�y, wobec wszechpot�gi pieni�dza, wobec ludzi, kt�rzy przymykaj� oczy, zamiast je szeroko otworzy� - nie znajduj� s��w, aby wyrazi� gniew i rozpacz, kt�re mnie ogarn�y na widok jego skutych r�k... IV Przemoc Jego pi�� l�duje na moich ustach. P�ka mi warga, tryska krew. Nie ruszam si�, tylko na niego patrz�. Wida� zaspokoi� ju� swoj� potrzeb� krwi, bo odchodzi bez s�owa. Nigdy wcze�niej go nie widzia�em. A przecie� wszystko zacz�o si� dobrze. Festyn piwny, podczas kt�rego mia� miejsce ten incydent, cieszy� si� du�� popularno�ci�, wi�c i my wybrali�my si� tam pewnego wieczoru ca�� band�. By�o �wietnie. Mieli�my ju� wychodzi�, gdy jeden z naszych nast�pi� przypadkiem na nog� ch�opakowi z innej bandy. Dosz�o do wymiany grzeczno�ci z paryskich rynsztok�w, a zaraz potem - do b�jki... W ci�gu paru minut podest dla ta�cz�cych zamieni� si� w ogarni�ty sza�em walki ring. Wszystko fruwa�o w powietrzu: krzes�a, sto�y... Jedyne, co mo�e w takiej sytuacji zrobi� wychowawca, to chroni� najm�odszych. Na tym w�wczas polega nasza rola. Wobec rozszala�ej agresji wszystkie s�owa, wszelkie pr�by pojednania s� bezskuteczne: trzeba si� wycofa�, z band� w rozsypce. Zdarza si� te� oberwa�, jak w tym wypadku, i w ten spos�b zako�czy� wiecz�r, kt�ry zapowiada� si� spokojnie. �yj�c w�r�d nich, obcuje si� z przyczajon� agresj�, kt�ra wybucha nagle i w spos�b niepohamowany. Przejawia si� ona w prowokacyjnym zachowaniu albo w agresji s�ownej, kt�ra eksploduje z powodu przepychanki w metrze lub czyjego� pogardliwego spojrzenia. Znajduje te� uj�cie w przemocy fizycznej, anga�uj�cej ca�e cia�o, a wynik�ej z instynktownego strachu, jaki budzi w dziecku stoj�cy naprzeciw doros�y. Agresj� budzi te� ustalony porz�dek spo�eczny, wszystko, co pachnie zbytkiem i luksusem. Podczas jednego z weekend�w w Dauville zatrzymujemy nasz� ci�ar�wk� w pobli�u pla�y i zaczynamy je��. Nagle wo�a nas jeden z ch�opak�w: w restauracji obok mocno dziane towarzystwo napycha ka�duny za ci�k� fors�. Podchodzimy ca�� grup� pod drzwi restauracji, s�yszymy, jak szef sali anonsuje potrawy: "Homar po termidoria�sku dla pani hrabiny!" Ch�opaki staj� naprzeciw ze swoimi kanapkami po trzy franki i jedz� w milczeniu. Spogl�daj� wyzywaj�co na ludzi, kt�rzy siedz� wewn�trz. Napi�cie ro�nie. Niekt�rzy klienci przestaj� je��, kto� m�wi: "Jacy� oni malowniczy!" Wtedy dwaj ch�opcy podchodz� do okna i zaczynaj� zaczepia� siedz�cych w �rodku. Awantura wisi na w�osku, ogryzki gruszek l�duj� na �cianie restauracji. Wraz z drugim wychowawc� dyskretnie interweniujemy. Pakujemy si� wszyscy do ci�ar�wki. Nieco p�niej na molo jeden z ch�opc�w podchodzi wkurzony do jakiej� damulki w norkach, dotyka cennego futra i cedzi przez z�by: "Cuchnie ten tw�j kr�lik! Dobrze si� cz�owiek czuje w takiej padlinie? Ju� nie wiesz, gdzie �adowa� fors�, co?" Kobieta, oniemia�a, wystawia nos ze swoich norek i mierzy "�obuza" pogardliwym wzrokiem. Kr�lowa Saby patrz�ca na psie g�wno... Kto dobrze zna �wiat marginesu, ten wie. Wie, �e za agresj� kryje si� smutne, czasami przera�aj�ce dzieci�stwo, w kt�rym krzyk i bicie by�y chlebem powszednim. Agresji Toniego nie spos�b zrozumie�, je�li si� nie wie, �e gdy sp�ni� si� pi�� minut ze szko�y, czeka�a na niego rozgrzana na kuchence metalowa szczotka, na kt�rej musia� kl�cze�, aby odpokutowa� sp�nienie... Mieszka� daleko i �eby by� na czas, musia� ze szko�y wraca� biegiem. Z kolei Majid nigdy nie zasypia� przed czwart� rano. Jego ojciec wraca� do domu po pierwszej, zawsze pijany. Rodzina czuwa�a, nie wiedz�c, czy po powrocie nie z�apie za n�, gro��c wszystkiemu, co �yje, albo czy nie zacznie demolowa� kuchni. Nieprzewidywalne reakcje Majida s� bezpo�redni� konsekwencj� tych trwaj�cych bez ko�ca godzin oczekiwania i strachu. Agresj� przejawiaj� nie tylko dzieci dr�czone. S� te� dzieciaki �yj�ce w ciasnych, niewygodnych osiedlach, nieustannie wypychane na ulic�. Widzia�em niedawno w naszej okolicy dwunastoletnie dzieci, uzbrojone w �elazne pr�ty, �ci�gni�te z jakiego� rusztowania. Bi�y si� nimi na ulicy, nie wzbudzaj�c niczyjej reakcji: przechodnie tylko je omijali, �eby nie oberwa�... W maju by� pogrzeb jednego z takich ch�opc�w. Wlaz� na dach opuszczonej fabryki (to by� ich ulubiony teren zabaw, innego nie mieli, a poza tym ryzyko przyci�ga ich nieodparcie); wpad� do �rodka przez oszklony dach. Upadek z wysoko�ci pi�tnastu metr�w zako�czony �mierci�... Czterech jego koleg�w ju� spad�o z tego samego miejsca, trzem szcz�liwie nic si� nie sta�o, jeden po�ama� si� w dziewi�ciu miejscach. A Christophe, ostatni, z�ama� kr�gi szyjne... Jak opisa� przemoc ubogich dzielnic, gdzie ludzie �yj� st�oczeni, w warunkach ur�gaj�cych higienie? A przecie� dziewi�tnastka jest naje�ona rusztowaniami... W gr� wchodz� jednak za du�e pieni�dze. Kiedy zacz�to wyburza� rudery, by�em szcz�liwy. Piekielny ha�as koparek brzmia� w moich uszach s�odko, bo my�la�em, �e zwiastuje koniec przest�pczo�ci... Naiwno��! Na miejscu ruder powstaj� wielkie betonowe bloki, w kt�rych ludzie znowu b�d� odci�ci jedni od drugich, schwytani w pu�apk�. A mieszkania te i tak b�d� za drogie, wi�c biedni b�d� musieli opu�ci� Pary�, przenie�� si� na peryferie, jeszcze dalej od miejsc pracy. Trzeba zna� zach�anno�� przedsi�biorc�w budowlanych! Tutaj mia� by� teren zielony o powierzchni hektara: sfa�szowali plany, �eby na jego miejscu postawi� wie�owiec... W tym osiedlu, licz�cym pi�� tysi�cy mieszka�c�w, z kt�rych trzy tysi�ce to m�odzie�, przewidziano jeden ma�y klub. Dla trzech tysi�cy m�odych ludzi! Nie maj� �adnego miejsca dla siebie, zewsz�d s� przeganiani przez dozorc�w: nie wolno wchodzi� na trawnik, na teren zabaw najm�odszych... Tymczasem w okolicach Pary�a w�a�ciciele ogromnych posiad�o�ci prywatnych maj� czelno�� wywiesza� takie napisy: "Zakaz wst�pu pod kar� grzywny. Pu�apki! Trucizna!" Ch�opcy tak si� w�ciekli widz�c ten napis, �e gwizdn�li tabliczk� i postawili u mnie na biurku. Przyznaj�, �e j� zachowa�em: jest symbolem... Podstawowym narz�dziem przemocy s� w gruncie rzeczy pieni�dze. M�odzie� daje si� nabra�. Mami si� j� tysi�cem nieosi�galnych rzeczy. Te m�ki Tantala, ta przymusowa, rozszala�a i nigdy nie nasycona konsumpcja jest jednym z podstawowych �r�de� agresji. Nieludzkie mieszkania, za niskie zarobki, rozdarte rodziny, szko�y nie odpowiadaj�ce potrzebom, beznadziejne kszta�cenie zawodowe - spe�niono wszystkie warunki, by fermentowa� bunt i kwit�a przest�pczo��. Nie m�wi�c o szkodliwej roli cz�ci prasy, kt�ra codziennie, przy ka�dej okazji prowadzi ohydn� kampani� dyskryminacji m�odzie�y, oskar�aj�c j�, s�dz�c i pot�piaj�c. W�adza te� przyczynia si� do powstawania przemocy: gdy toleruje, wspiera lub kryje afery, z kt�rych czerpi� zysk bogacze. I gdy mno�y bariery biurokratyczne zamiast decentralizowa�, buduje hierarchie zamiast demokratyzowa�, represjonuje zamiast zezwala�... Tyle si� m�wi o "spo�ecze�stwie permisywnym", a przecie� dla m�odzie�y jest ono straszliwie zniewalaj�ce, zimne, nieludzkie i niesprawiedliwe. Ch�opcy s� oczywi�cie winni pope�nionych przest�pstw. Ale nic nie wydaje mi si� smutniejsze i bardziej szalone ni� zdanie, kt�re cz�sto umieszczaj� w swoich listach z wi�zienia: "Musz� sp�aci� sw�j d�ug wobec spo�ecze�stwa..." Jak gdyby spo�ecze�stwo nie by�o im nic winne. Bo przecie� w sprzyjaj�cej atmosferze ch�opcy potrafi� by� zupe�nie inni. Opowiem o tym jeszcze, gdy b�d� pisa� o naszej prowansalskiej owczarni. Ale jest te� przyk�ad 14 Lipca. 14 Lipca jest dla ca�ej paryskiej �ulii bardzo wa�nym dniem. To jej �wi�to, �wi�to ludu, dzie� wolno�ci! Odczuwaj� to bardzo silnie. Nie wiem, czy pami�taj� o zdobyciu Bastylii, ale bardzo prze�ywaj� t� tradycj�, symbol mocno zakorzeniony w ludowej pami�ci. My�l�, �e strasznie nam brakuje �wi�t, zw�aszcza w Pary�u. Ci�gle si� gdzie� p�dzi, nie wolno traci� czasu, chodzi tylko o to, �eby wi�cej zarobi� i wi�cej wyda�. �ycie jest monotonne. 14 Lipca to jedno z nielicznych �wi�t, jakie jeszcze pozosta�y. Ju� dawno zauwa�y�em, �e ch�opcy miesi�cami odk�adaj� pieni�dze, �eby kupi� na ten dzie� petardy. Dwa lata temu kilku z nich przysz�o do mnie czternastego po po�udniu: "Mo�e urz�dzimy defilad�?" Rano widzieli w telewizji prezydenta na defiladzie wojskowej. M�wi�: "Dobra!" Bierzemy jeepa i ci�ar�wk�, i oto jeste�my na Champs-Elysees. Tyle, �e sytuacja wymyka mi si� spod kontroli: na jeepie jest pi�tnastu ch�opak�w, w ci�ar�wce trzydziestu, ale przed nami, otwieraj�c poch�d, jedzie co najmniej czterdzie�ci motocykli, a na ka�dym ch�opak z dziewczyn�! Poczu�em si� niepewnie, co roku 14 lipca s� w naszej dzielnicy b�jki na no�e, strzelanina, gliny s� w pogotowiu. Zastanawia�em si�, jak to si� sko�czy... Ale nie! Nasza defilada by�a bardzo udana przechodnie si� �miali. O dziesi�tej wieczorem obejrzeli�my sztuczne ognie i iluminacje, a potem chodzili�my z jednej ulicznej zabawy na drug�. O pierwszej, wybalowani, wracamy do siebie. I tam, nies�ychana sprawa! Jeep si� zepsu�, wi�c setka ch�opak�w siada dooko�a na ziemi, w spokoju. Nie pili wcale albo prawie wcale. Wy�yli si� dr�c si� w czasie defilady, ich agresja ulecia�a. O trzeciej dw�ch ch�opak�w odje�d�a na motorach. Kradzionych. Policja ich zauwa�a, zaczyna goni�. Jeden z ch�opc�w wywraca si�, �amie sobie r�k�. Wezwano karetk� policyjn�, to wszystko. Gliniarze nie mogli wyj�� ze zdumienia: "Co si� dzieje? Ani razu nas nie wzywano! Nie pili, nie by�o b�jek! Jak ksi�dz to zrobi�?" A to by� cud 14 Lipca. V Gliny We Francji stosuje si� tortury. W pe�ni odpowiadam za te s�owa. Pobicie przez policj� jest praktyk� - delikatnie m�wi�c - nierzadk� i nies�usznie uwa�a si� je za normalne. W wypadku zatrzymania - bez wzgl�du na to, czy rozrabiaj�, czy nie - ch�opcy s� bici. Oczywi�cie nie pozostaj� d�u�ni: tacy jak oni nie dadz� si� uderzy� bezkarnie. Jednak wobec przewagi liczebnej musz� ulec, zak�ada si� im kajdanki, pakuje do suk, a tam cz�sto bije si� ich dalej metrowymi drewnianymi pa�ami. Po przyje�dzie na komisariat t�ucze si� ich jeszcze mocniej, a towarzysz� temu rasistowskie obelgi typu: "brudas pierdolony!", "arabski skurwiel", "my�lisz, �e obozy koncentracyjne to dla kogo wymy�lono?" Czasami wrzuca si� ich do ciemnego pomieszczenia, a tam gliniarze (kt�rych nie b�d� mogli potem zidentyfikowa�) bij� ich z nies�ychan� brutalno�ci�. Jeden z ch�opc�w zosta� w ten spos�b doprowadzony do stanu �pi�czki m�zgowej, inny mia� z�amany kciuk i tak poharatan� r�k�, �e trzeba mu by�o za�o�y� czterna�cie szw�w. Jego przest�pstwo polega�o na zeznaniu, �e widzia� policjant�w bij�cych le��cego na ziemi ch�opaka. Zdarza si� te�, �e gliny wyrywaj� lub wycinaj� ch�opcom ca�e gar�cie w�os�w. Albo kajdankami przymocowuj� ich do kaloryfera i bij� w d�onie lini�. Widywa�em r�ce spuchni�te tak, �e by�y dwa razy wi�ksze ni� normalnie. Uwa�am te praktyki za gro�ne. Dopuszczaj� si� ich policjanci �le przygotowani do swojego zawodu i wykonuj�cy go - nie przecz� - w trudnych warunkach. Ch�opcy twierdz�, �e bywaj� legitymowani przez nietrze�wych funkcjonariuszy. Naczelnik jednego z wi�zie� powiedzia� mi: "Wszyscy m�odzi ludzie, kt�rzy przybywaj� tu oskar�eni o napa�� na funkcjonariusza, maj� na ciele pe�no siniak�w. Najcz�ciej s� to chuchra i jak cz�owiek na nich patrzy, to si� zastanawia, jak mogli zaatakowa�..." Jednak opinia publiczna, tendencyjnie informowana przez wi�kszo�� gazet, sk�onna jest w ka�dej sytuacji popiera� i chroni� policj�. Oczywi�cie nie wk�adam wszystkich policjant�w do jednego worka. Pami�tam �andarma, kt�ry nas zatrzyma� na szosie (nasz wygl�d sprawia, �e w czasie przeja�d�ek ci�ar�wk� do�� �atwo wpadamy glinom w oko) i powiedzia� mi, patrz�c na ch�opak�w: "Ja ich rozumiem. Kiedy� zatrzyma�em pi�tnastoletniego ch�opca, a ten mi krzykn��: "I tak nawiej�! Jak ja was nienawidz�!", Musieli swoje przej��..." W glinie widz� przede wszystkim cz�owieka i uwa�am, �e zas�uguje on na szacunek. Ale widz� r�wnie� kogo�, kto sprawuje funkcj�: ma w�adz�, nosi bro� i praktycznie przes�dza o �yciu i �mierci innych. To my, obywatele, powierzamy mu t� funkcj�: mamy zatem prawo kontrolowa� jej sprawowanie. Ja, kt�ry �yj� w�r�d ch�opak�w z ulicy, kt�ry chc� dzieli� ich los, by pom�c im wzi�� odpowiedzialno�� za samych siebie - musz� by� po ich stronie. Jeden przyk�ad: W�a�nie sko�czy�em kazanie. Przy wyj�ciu z ko�cio�a podchodzi do mnie jaki� facet: "Jestem policjantem. To, co ksi�dz robi, jest naprawd� wspania�e". Par� dni p�niej, id�c w towarzystwie kilku ch�opc�w, spotka�em tego policjanta na ulicy. Podszed� i wyci�gn�� do mnie r�k� - a ja si� odwr�ci�em. Ludzie powiedz�, �e to skandal, �eby ksi�dz!... Ale nie mog�em post�pi� inaczej, ch�opcy by nie zrozumieli, pomy�leliby, �e dla niego pracuj�. Spotka�em go p�niej. Naskoczy� na mnie: "To niedopuszczalne, taka postawa tylko podsyca wrogo�� wobec policji..." Powiedzia�em mu: "Przykro mi, stary, ale z uwagi na to, jak post�pujecie z tymi ch�opcami, nie mog� si� z wami brata�. Szanuj� wasz� prac�, ale ch�opcy nie zrozumieliby, gdybym ci przybija� pi�tk�. To tak jakby�my byli w zmowie przeciwko nim". Jako ksi�dz i wychowawca, pracuj�cy z m�odzie�� z ulicy, jestem w trudnej sytuacji. Pocz�tkowo by�em dla glin przede wszystkim "tym ksi�dzem od trudnej m�odzie�y", dobrze mnie przyjmowali na komisariatach, prawili komplementy, cz�sto wydawali mi zatrzymanych ch�opak�w. W sumie gliny patrzy�y na mnie jak na kogo� silniejszego od nich, by�em nad nimi, a w ka�dym razie rozmawiali�my jak r�wny z r�wnym. Min�o troch� czasu, zanim zrozumia�em, �e to pu�apka. Czytaj�c po raz kolejny Ewangeli� poj��em, �e Jezus nigdy nie stawia� si� na r�wni z mo�nymi, �e �y� tak, jak ubodzy, �e zosta� pojmany, skazany i ukrzy�owany jako biedak... W ci�gu siedmiu lat przeszed�em d�ug� drog�. Solidarno�� z najubo�szymi sprawi�a, �e musia�em pogodzi� si� z nienawi�ci� gliniarzy, chocia� nie chcia�em jej wywo�a�. Jeden z ch�opc�w powiedzia�: "Musisz wybra�, po czyjej jeste� stronie. Mo�e ci si� nie podoba� ca�e to nasze bagno: w�amania, przest�pstwa, napady, ale albo jeste� z nami, albo z nimi!" Przed tym dylematem stan��em wyra�nie, kiedy przes�uchiwano mnie w sprawie w�a�nie zatrzymanego, a dobrze mi znanego ch�opca. "Czy spa� u ksi�dza tej nocy?" Potwierdzaj�c dostarczy�bym ch�opakowi alibi, zaprzeczaj�c, potwierdzi�bym zarzuty, kt�re mu stawiano... Odm�wi�em zezna�. Nie zas�ania�em si� tajemnic� spowiedzi, lecz opar�em si� na wyroku trybuna�u kasacyjnego z 4 listopada 1971 roku, zgodnie z kt�rym wychowawca zobowi�zany jest odpowiada� wy��cznie przed s�dzi�. W ten spos�b broni� pozycji wychowawcy. Nie wszystkim si� to podoba, wi�c usi�owano mnie wrobi� przy pomocy paru chwyt�w poni�ej pasa. Za pierwszym razem podczas mojej nieobecno�ci w Pary�u gliny, pos�uguj�c si� moj� piecz�tk� i podpisem, chcia�y ze mnie zrobi� kapusia... To by�o grubymi ni�mi szyte, ale niewiele brakowa�o, �eby ch�opcy dali si� nabra�. Mia�em czterdzie�ci osiem godzin na udowodnienie swojej niewinno�ci. Zdo�a�em to zrobi� dzi�ki ch�opcom, kt�rzy wyszukali dowody. Policja chcia�a mnie skompromitowa�, robi�c ze mnie swojego cz�owieka, a tylko pog��bi�a dziel�c� nas przepa��. To wtedy jeden z ch�opc�w powiedzia� mi: "Teraz ju� wybra�e�!" Niedawno zastawiono na mnie powa�niejsz� pu�apk�. Wa�� teraz ka�de s�owo, bo wiem, �e zaprzeczy si� wszystkiemu, czemu zaprzeczy� b�dzie mo�na, i �e b�d� oskar�any o znies�awienie. Oto fakty: jeden z ch�opc�w przyszed� mi powiedzie�, �e policja, schwytawszy go na kradzie�y, wypu�ci�a go, jednak pod warunkiem, �e umie�ci u mnie pod wann� narkotyki. Zgodzi� si�, ale ostrzeg� mnie. Wkr�tce wsadzili go za co� innego. Policja prowadzi tu niebezpieczn� gr�. Niekt�rzy policjanci to rozumiej�, niekt�rzy s�dziowie i prokuratorzy r�wnie�. Pozycja wychowawc�w nie jest �atwa: trzeba odm�wi� zar�wno wsp�dzia�ania z przest�pcami, jak i wsp�pracy z policj�. Ch�opcy dobrze wiedz�, w jakim zakresie mog� na nas liczy�. Kt�rego� dnia wracali�my ci�ar�wk� z weso�ego miasteczka. Nagle spostrzegam pod siedzeniem pi�kny, zupe�nie nowy magnetofon. Pytam, do kogo nale�y. Cisza. Przeje�d�ali�my akurat przez most. Zatrzyma�em samoch�d i bez s�owa wyrzuci�em cacko do wody. Ch�opcy doskonale poj�li, gdzie ko�czy si� moja lojalno��. Chcia�bym, �eby poj�li to r�wnie� policjanci. Pr�bowa�em to jednemu z nich wyja�ni�: "Nasza praca opiera si� na zaufaniu. Zbli�amy si� do m�odych, jeste�my do ich dyspozycji w dzie� i w nocy. Przedtem nikt si� nimi nie interesowa�. Kiedy poczuj�, �e kto� ich s�ucha, �e kto� ich rozumie, potrzeba kontaktu z wychowawc� staje si� bardzo silna. Ufaj� nam ca�kowicie. Nie mo�emy ich zdradzi�. Musimy pom�c im wydosta� si� z p�tli, kt�ra si� wok� nich zaciska - nie pochwalaj�c ich zachowa� przest�pczych, a jednocze�nie dobrze rozumiej�c, dlaczego znale�li si� w tej sytuacji. Ale to my musimy t� spraw� rozegra� - sami..." Polega to na tym, by wraz z nimi likwidowa� mechanizmy, skazuj�ce ich na osamotnienie, strach i beznadziej�. Na tym, by pom�c im zrozumie�, �e nie w ka�dym policjancie siedzi wr�g albo zwierz�, �e nie ka�dy s�dzia jest automatem bez serca, kt�ry analizuje spraw� tak, jak si� kroi kur�. Chodzi te� o to, aby zbli�y� ich do ludzi, pom�c w nawi�zaniu kontakt�w, zlikwidowa� przepa��, kt�ra dzieli m�odzie� i doros�ych. Wyeliminowa� to, co ich wyklucza i spycha na margines. Walczymy na ulicy, go�ymi r�kami, a nasz� jedyn� broni� jest pewno��, �e ci odtr�ceni ch�opcy s� lud�mi w pe�nym tego s�owa znaczeniu. I �e musz� by� traktowani jak ludzie. VI Wi�zienia Otch�anie rozpaczy. Oto czym s� wi�zienia. Wchodz� do nich ch�opcy, a wychodz� dzikie zwierz�ta. Pod tym wzgl�dem Francja jest jednym z najbardziej zacofanych kraj�w, jakie znam. Tyle si� gada o "czterogwiazdkowych hotelach", w kt�rych skazani s� luksusowymi pensjonariuszami! Co za brednie! Te "wzorowe" wi�zienia s� chyba najgorsze... Na przyk�ad wi�zienie Fleury Merogis: ludzie zje�d�aj� si� z ca�ego �wiata, �eby je ogl�da�, a jest w nim wi�cej samob�jstw i wi�cej pr�b samob�jczych ni� gdziekolwiek we Francji, a mo�e i w Europie... Siedzi tam, w warunkach sterylnej izolacji, blisko trzy tysi�ce skazanych. Wszystko jest zautomatyzowane. M�odzi wol� ju� wi�zienia Sante albo Fresnes, gdzie jest obrzydliwie, gdzie s� szczury, ale przynajmniej mo�na z kim� porozmawia�. Mie� kontakt z lud�mi. Wi�kszo�� wi�ni�w sp�dza czas bezczynnie: prawie �aden nie ma wykszta�cenia zawodowego, niewielu przedtem pracowa�o; a zaj�cia, jakie im si� w wi�zieniu proponuje, to na przyk�ad nawlekanie koralik�w przez osiem godzin dziennie. P�atne od dw�ch do pi�ciu frank�w za godzin�, z czego odlicza si� jednego franka i pi�tna�cie centym�w podatku... W dziedzinie resocjalizacji wiele jest do zrobienia. W Ameryce podejmuje si� na tym polu interesuj�ce pr�by. We Francji natomiast ch�opcy sp�dzaj� miesi�ce lub lata bez pracy, bez mi�o�ci. Jak�e mieliby by� lepsi, wychodz�c stamt�d? Znam kilku, kt�rzy zdo�ali zrobi� w wi�zieniu zawod�wk�. Bardzo im to pomog�o z�apa� r�wnowag�. Najgorsza jest izolacja, brak styczno�ci ze �wiatem zewn�trznym. A przecie� pobyt w wi�zieniu jest okresem ci�kiej pr�by charakteru, kiedy ch�opcom potrzebny by�by kontakt i czyja� obecno��. Dlatego cz�sto piszemy do wi�ni�w. Mam zawsze ma�y zapas kartek pocztowych, kopert ze znaczkiem, o��wk�w. Ch�opcy, przychodz�c do mnie, m�wi� cz�sto: "Daj no kartk�!", i czterdziestu wi�ni�w, kt�rych znamy, otrzymuje regularnie korespondencj�. Niekt�rzy z nich m�wili, �e ca�a �ciana w ich celi jest zawieszona kartkami pocztowymi. Zdarza si�, �e "nasi" wi�niowie pisz�: "Napisz do tego a tego. Siedzi tu od roku, a nie dosta� ani jednej kartki". W ten spos�b w niekt�rych wi�zieniach mamy po kilkunastu korespondent�w, kt�rych nigdy nie widzieli�my. Wystarczy poczyta� og�oszenia w sobotniej "Liberation", �eby si� przekona�, ilu wi�ni�w chce nawi�za� korespondencj�. Ka�dy mo�e napisa� do wi�zienia i w ten spos�b zmniejszy� przepa��, kt�ra z czasem mog�aby si� sta� nieprzekraczalna. S� jeszcze odwiedziny. I przekazy pieni�ne. I paczki. Przy ca�ym podziwie, jaki mam dla os�b odwiedzaj�cych wi�zienia spo�ecznie, musz� powiedzie�, �e nic nie zast�pi wizyty ludzi, kt�rzy znali ch�opaka w jego �rodowisku, w jego dzielnicy. Zamiast m�wi�: "Nie zadajemy si� z nimi, ich syn siedzi w wi�zieniu", trzeba raczej zapyta�: "Czy mo�emy dla waszego syna co� zrobi�?" Niestety, ci ch�opcy s� ju� zepchni�ci na margines, zanim znajd� si� w wi�zieniu. Albo sami pal� za sob� mosty, albo kto� to robi za nich: maj� nieliczne grono znajomych. A dla nas prawdziwy kontakt z ch�opakiem poznanym na ulicy zaczyna si� dopiero w wi�zieniu. Niestety, dopiero tam ch�opcy maj� czas si� zastanowi�, bywa, �e po raz pierwszy w �yciu. Lecz je�li nie maj� nikogo, kto by wys�ucha� ich zwierze�, ogarnia ich najczarniejsza rozpacz. �wiadectwem niech b�dzie ten list (zachowuj� oryginaln� pisowni�), jeden z wielu (kilka z nich zamieszczam w "Aneksie"): cze�� Guy, dostaniesz list od fajnego go�cia. Guy zr�b co� dla niego. Guy nie r�b jusz nic wi�cej dla mnie ja jestem sko�czony. dobrze wiem �e jestem do niczego Widzia�em sie z R. i jak mi poda� r�ke to zrozumia�em �e jestem sko�czony. Guy dla mnie by�e� jak ojciec. Teraz wiem �e jestem nic i nic sie ju� nie liczy. Wiesz dla czego zacze�em sie �mia� (w s�dzie) bo sobie pomy�la�em �e s�dzia jest dozorc� zwierz�t a ja jestem zwierze. Dla tego ja ju� nie chce by� na tym �wiecie chce umrze�. Jak proces sie skonczy potem mo�e zobacze inne �ycie niewiem jak to powiedzie� ja sie nie boje tylko wogule nie mam oparcia. w ka�dym razie je�eli przyjdziesz do mnie to ja ci wyt�umacze i powiesz �e mam racje. X... do mnie napisa�, ale B... (jego dziewczyna) nie i ja my�le �e mnie ola�a. Dozobaczenia Yves tw�i brat Kiedy pojmiemy, jak bardzo ci ch�opcy pragn� by� os�dzani nie tylko wed�ug swoich wyst�pk�w, ale r�wnie� wedle swoich plan�w i nadziei, tak jak ka�dy z nas - w�wczas wiele rzeczy si� zmieni. Warto przy tym pami�ta�, �e m�ody cz�owiek mo�e dosta� trzy miesi�ce za kradzie� motorynki, a tymczasem - niedaleko szuka� - jeden z by�ych deputowanych z naszej dzielnicy okrad� swoich wsp�obywateli na setki milion�w i nadal jest na wolno�ci... W sprawie wi�zie� chcia�bym jeszcze powiedzie�, co nast�puje: powoli zaczynaj� uchyla� si� niekt�re drzwi, podejmuje si� ju� pewne wysi�ki. Zatem, zanim radykalnie przekszta�cimy ca�y system, pakujmy si� w te uchylone drzwi i nie pozw�lmy im si� znowu zatrzasn��. A potem ch�opcy wychodz� z wi�zienia. To nies�ychanie wa�ny moment. Odstawieni od wolno�ci, odstawieni od alkoholu, ch�opcy pij�, �eby uczci� zwolnienie: st�d bijatyki, gliny i... wi�zienie! Zdarza�o si� to wiele razy. Dlatego teraz organizujemy uroczysto�ci powitalne. Odbywa si� to u nas na dy�urze: jak tylko kt�ry� z ch�opak�w ma wyj��, wszyscy pozostali o tym wiedz�, maj� jakie� antenki czy co? Zlatuj� si� jak stado wr�bli. Urz�dzamy wy�erk�. Jest oczywi�cie alkohol, nie mo�na im przecie� zaserwowa� lemoniady; ale do jedzenia s� t�uste, mi�sne potrawy w du�ych ilo�ciach. Ka�dy z nich je za trzech, tyle samo pije, i jako� nic si� nie dzieje. W ko�cu jedziemy na lody na Champs-Elysees. Kosztuje to dosy� drogo, ale tak� okazj� trzeba uczci�. Go��, kt�ry siedzia� w wi�zieniu, dosta� za swoje i du�o wycierpia�. Wi�c taka ma�a feta jest dobrym sposobem, �eby znowu polubi� �ycie. Trzeba powiedzie�, �e od dawna �aden z ch�opc�w nie wyl�dowa� w wi�zieniu zaraz po wyj�ciu na wolno��. VII Przybrane rodziny "Wychodz� z paki. Mam do��. Teraz chc� mnie wsadzi� do o�rodka readaptacyjnego. Nie chc�. Jak mam si� z tego wygrzeba�, to musz� zacz�� �y� inaczej. Poszukaj mi ma��e�stwa, kt�re si� mn� zajmie. B�d� p�aci� za �arcie i za spanie. Znajd� mi kogo�". Z tej pro�by zrodzi�a si� idea "przybranych rodzin". Mamy ich teraz dwadzie�cia pi��. Dobierane s� zawsze przez kontakty bezpo�rednie, nigdy korespondencyjnie. Jakie warunki musz� spe�nia� kandydaci? Musz� mie� w sobie czu�o�� i si��. Jeden z ch�opak�w powiedzia�: "Dot�d �y�em na piasku. Czekam na ska��". Bywa, �e podczas spotka� ze mn� albo na ulicy ludzie pytaj�: "Czy mo�emy si� zaopiekowa� jednym z twoich ch�opc�w? Chcieliby�my si� na co� przyda�". Wtedy id� obejrze� rodzin�. Jak maj� za du�o forsy, to w og�le nie warto zaczyna�. Kiedy� przyjaciel poleci� mi pewn� rodzin�: nie by�a to pe�na rodzina, lecz rozwiedziona kobieta z osiemnastoletni� c�rk�. Nie, �ebym co� mia� przeciwko osobom rozwiedzionym, ale �ycie w pojedynk� nie jest �atwe i ch�opakom nie tego tak naprawd� potrzeba. Osiemnastoletnia c�rka te� nie jest szczeg�lnie wskazana: ch�opcy takie cuda opowiadaj� o swoich wyczynach seksualnych (wi�cej w tym zreszt� gadania ni� prawdy), �e lepiej, aby to by�a rodzina z ma�ymi dzie�mi: w takiej �atwiej odzyska� r�wnowag�. No wi�c przychodz� z ch�opakiem do tych kobiet, a z nami ca�a banda... Ugoszczono nas po kr�lewsku. W pewnej chwili ch�opcy, kt�rzy jedz� jak Obelix z Asterixem, praktycznie rozwalili st� na dwie po�owy. Dziewczyna zrywa si� blada: "Mamo, nasz st� za osiem tysi�cy!" Indyk stan�� nam w gardle, wymkn�li�my si� stamt�d i na tym si� sprawa sko�czy�a. Dla tych ch�opc�w, wychowanych w n�dzy, luksus jest prawdziwym aktem przemocy. Ale s� jeszcze wymagania innego rodzaju. Zg�aszaj� mi rodzin�. Id� tam z ch�opcem. Przy posi�ku siedzi z nosem w talerzu, z w�osami na oczach, nie odzywa si� ani s�owem. Wychodz�c m�wi: "Nie zostan� tu. Oni si� nie kochaj�!" P� roku p�niej ma��e�stwo si� rozpad�o... Ch�opcy maj� jaki� zwierz�cy instynkt, je�eli chodzi o te sprawy. Znaj� si� na ludziach i nie mo�na ich oszuka�. Ale bez przesady. Inna rodzina. Przyj�li ch�opca. Pierwszego wieczoru ch�opak nie wraca. Ojciec rodziny leci go szuka�, wreszcie znajduje, o pierwszej w nocy, najspokojniej rozmawiaj�cego z kumplami: "Przecie� ja na ciebie czekam! - No i dobrze. To mo�esz jeszcze poczeka�. Nie jestem twoim synalkiem, a ty nie jeste� moim starym. Nie wkurwiaj mnie, spadaj, wr�c� jak b�d� chcia�. Mam klucz i nie b�dziesz mi m�wi�, kiedy mam wraca�". Potrzeba tu pewnej dozy tolerancji... Ch�opak koniecznie musi mie� prac� - �eby p�aci� za mieszkanie (inaczej b�dzie krad�) i �eby nie mie� za du�o wolnego czasu (bo zacznie si� w��czy� i w ko�cu narozrabia). Zgoda na przyj�cie ch�opca mo�e mie� daleko id�ce skutki. Pewne ma��e�stwo nauczycieli zg�osi�o tak� ch�� i powierzy�em im ch�opaka. Mieszkali w dosy� eleganckiej dzielnicy. Kiedy� o p�nocy przysz�a do ch�opca w odwiedziny ca�a banda. Stukaj� do dozorczyni, �eby zapyta� o numer mieszkania. Konsjer�ka by�a mi�a i mimo p�nej pory wskaza�a pi�tro. Ale oni narobili na klatce takiego rabanu, �e si� wkurzy�a i zwymy�la�a ich - znamy te mi�e pogwarki z dozorczyniami! W ka�dym razie, ch�opcy weszli, a raczej szturmem wzi�li schody... Nazajutrz dozorczyni dok�adnie wyja�ni�a m�odemu ma��e�stwu, co s�dzi na temat takich nocnych wizyt... P� roku p�niej ludzie ci przeprowadzili si�. Kupili niewielki dom pod Pary�em i tam bez przeszk�d przyjmuj� ca�e gromady m�odzie�y... Na pocz�tku ca�ej historii m�wili mi: "Chcieliby�my, �eby dzi�ki nam kt�ry� z ch�opc�w odmieni� swoje �ycie". Po jakim� czasie wyznali: "Zdali�my sobie spraw�, �e odk�d Tony jest z nami, nasz spos�b widzenia �wiata zacz�� si� zmienia�. Z pocz�tku ch�opiec by� wobec nas nieufny, wi�c pozwolili�my mu �y� tak, jak przedtem. Z regu�y nie wraca� przed drug� lub trzeci� w nocy, z rzadka widywali�my si� wieczorami. Z czasem - coraz cz�ciej. Kt�rego� dnia przyprowadzi� ca�� swoj� band�. Na pocz�tku troch� si� wystraszyli�my. Byli okropnie ha�a�liwi, zacz�y sie k�opoty z dozorczyni�. W kr�tkim czasie z "bardzo przyzwoitych ludzi" stali�my si� "t� par�, do kt�rej z�a�� si� wszystkie m�ty z okolicy". Nasz spok�j zosta� raz na zawsze zburzony. Dawny tryb �ycia by� nie do pogodzenia z obecno�ci� Tony'ego. Szybko zrozumieli�my, �e jego banda jest mu potrzebna jak powietrze. Tylko dzi�ki niej m�g� �y� i mie� nadziej�. Dlatego wpu�cili�my ich do domu. Nigdy nic nie zgin�o, ale po ka�dej wizycie wsz�dzie by�o pe�no niedopa�k�w, p�yty by�y porysowane, rzeczy nie na swoim miejscu... Lecz przede wszystkim po ka�dych odwiedzinach by�o co� nowego w nas. Patrz�c na nich i s�uchaj�c ich, zdawali�my sobie stopniowo spraw�, jak wiele niepotrzebnych rzeczy i b�ahostek za�mieca�o dot�d nasze �ycie... Nie mogli�my ju� �y� tak jak przedtem. W dodatku Tony, po ojcu, jest w po�owie Algierczykiem. To r�wnie� by�o dla nas czym� nowym. Jego rozdarcie mi�dzy dwiema kulturami, jego gniew na permanentn� niesprawiedliwo��, przez kt�r� cierpi on sam i tysi�ce jego braci, to wszystko nie mog�o nas pozostawi� oboj�tnymi. Kiedy zmieni� si� nasz spos�b widzenia, zapragn�li�my p�j�� dalej. Ten �wiat, jeszcze wczoraj nie znany, powoli wkracza� w nasze �ycie. Poczuli�my nagle, do jakiego stopnia nasze �ycie by�o dot�d zachloroformowane przez wygodnictwo i egoizm, z kt�rych nawet nie zdawali�my sobie sprawy. Dot�d dzielili�my si� tylko resztkami z naszego sto�u, kiedy nas proszono, oddawali�my to, co by�o nam zb�dne, na rzecz Trzeciego �wiata. Tak d�u�ej by� nie mog�o. Teraz przeznaczamy cz�� naszych zarobk�w na to, aby mieszka�cy Afryki �yli w wolno�ci i godno�ci. Chcemy, �eby mieli �rodki na samodzielne budowanie tego, co dzi� zapewni im przetrwanie, a w przysz�o�ci dobrobyt... Czy jeste�my spokojni? Nie! Ale szcz�liwi - tak. Tony odmieni� nasze �ycie..." Nie organizuj� zebra� przybranych rodzin. Jak si� chc� spotka�, to sami sobie radz�. Byli wychowankowie odwiedzaj� swoje przybrane rodziny, i bardzo dobrze. Ludzie pytaj� mnie cz�sto: "Co ty chcesz z nich zrobi�? Chcesz ich przystosowa�?" Odpowiadam: Do czego? Do tego zasranego spo�ecze�stwa, do kieratu "do roboty - z roboty - spa�"? Zreszt� - i tak si� nie dadz�. S� przynajmniej na tyle wolni, �e si� buntuj� - w odr�nieniu od nas, kt�rzy kw�kamy od rana do nocy, ale godzimy si� na og�upiaj�c� prac�, na og�upiaj�ce �ycie... Oni wol� je�dzi� po marginesie na pe�nym gazie. Pozostawieni samym sobie, zmuszeni jako� sobie radzi�, s� bardzo niezale�ni, daj� si� unosi� biegowi wypadk�w. Maj� maniery dzikus�w: nie umiej� si� zachowa� przy stole, wygl�daj� na strasznych cham�w. Ale z drugiej strony, zdarzaj� im si� gesty, kt�rych spontaniczno�� i szczero�� nie da si� z niczym por�wna�. Nie maj� nic z naszych sztucznych, stereotypowych zach