8109
Szczegóły |
Tytuł |
8109 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8109 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8109 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8109 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JoannaChmielewska
Dzikie bia�ko
Karolek Olszy�ski sta� w ogonku po koszyk w samoobs�ugowym sklepie spo�ywczym
przy ulicy Pu�awskiej i
zastanawia� si�, czy Wydzia� Architektury Urz�du Miejskiego
w Lublinie pozwoli mu ulokowa� pralni� w nieprzepisowej odleg�o�ci od budynku
szpitala. Odleg�o�� by�a za
ma�a dok�adnie o 52 centymetry. Zmierzy� to osobi�cie
naczelny in�ynier pracowni, przeje�d�aj�cy przez Lublin w drodze powrotnej z
urlopu, zainteresowany tematem
nie mniej ni� Karolek i pe�en nadziei, �e istniej�ce
zawsze w terenie niedok�adno�ci wypadn� na ich korzy��. Niestety, nie wypad�y.
Gdyby� przynajmniej
brakowa�o czterdziestu dziewi�ciu centymetr�w, a nie
pi��dziesi�ciu dw�ch! 49 to jest mniej ni� po�owa, a zatem mo�na zawsze
zaokr�gli� w d�, 52 natomiast
po�ow� przekracza i wymaga zaokr�glenia w g�r�,
co daje ca�y metr, a metr jest w og�le niedopuszczalny. Gubi� ich te trzy
centymetry. Na projekcie pojawi si�
obrzydliwa liczba 29, mniejsza ni� ustalone
normami 30, rzuci si� wszystkim w oczy i ca�y lubelski Wydzia� Architektury z
zajad�� uciech� wczepi si� w ni�
pazurami i z�bami, tym bardziej, �e niczego
innego do wczepienia si� nie znajdzie. Jeden g�upi metr. Nawet nieca�y. P�
metra. Trzy centymetry mniej i ju�
by�oby zero, bo zaokr�gli�oby si� w d�...
Karolek doskonale wiedzia�, �e tych trzech centymetr�w nie pozb�dzie si� w �aden
spos�b, ale postanowi�
zostawi� sobie odrobin� nadziei. Przesta� my�le�
o ogrodzeniu terenu, kt�re nie pozwala�o przesun�� pralni nieco dalej, i o
elementach prefabrykowanych, kt�re
nie pozwala�y jej zw�zi�, poniecha� rozwa�a�
nad osobowo�ci� pracownik�w lubelskiego Wydzia�u Architektury i zainteresowa�
si� sytuacj� w ogonku.
Ogonek co chwila co� korkowa�o. Ze swego miejsca na zewn�trz Karolek nie m�g�
dojrze� wn�trza sklepu,
kt�rego drzwi dodatkowo os�oni�te by�y kotar�, nie
wiedzia�, co tam korkuje i na jak d�ugo, ale my�l o porzuceniu niemrawej kolejki
i rezygnacji z zakup�w nawet
nie za�wita�a mu w g�owie. Kategoryczne polecenie
�ony zobligowa�o go do zaopatrzenia domu w produkty spo�ywcze, a drugiej takiej
okazji z pewno�ci� ju� by
nie znalaz�. Wst�pi� do tego sklepu po drodze
ze S�u�ewca, gdzie przebywa� s�u�bowo i by� bezwzgl�dnie zdecydowany odwali�
obowi�zek przed powrotem
do pracy. Zmarnowa� troch� wi�cej czasu, ale mie�
ju� z g�owy.
Przed nim sta�a dama w sile wieku, t�po wpatrzona w przestrze�, kiwaj�ca na
palcu kluczyki od samochodu.
Ockn�a si� z zapatrzenia, kiedy podszed� do niej
bardzo elegancki pan tej samej generacji.
- Jeszcze tu stoisz? - zdziwi� si�. - My�la�em, �e ju� dawno wesz�a�...
Dama wyda�a syk, tak podobny do syku pary pod ci�nieniem, �e Karolek spojrza� na
ni� z �ywym
zainteresowaniem. Nie powiedzia�a ani s�owa, tylko kluczyki
w jej palcach zacz�y si� kiwa� gwa�towniej.
- Co tu chcesz kupi�? - spyta� pan rzeczowo.
Kluczyki na moment znieruchomia�y.
- To co jest - mrukn�a dama i po chwili doda�a: - Ludzie nie�li d�em
pomara�czowy.
Pan skrzywi� si� z dezaprobat�.
- Trucizna - zawyrokowa� stanowczo.
Karolek zainteresowa� si� �ywiej i nadstawi� uszu.
- O Bo�e - powiedzia�a dama bez �adnej intonacji.
- Trucizna - powt�rzy� pan. - Wszystkie konserwowane d�emy to trucizna, ile razy
mam ci to powtarza�? W
dodatku ze sk�rek pomara�czowych nasyconych chemikaliami.
�mier� dla w�troby.
- S� kurczaki - zauwa�y�a dama po kolejnej chwili milczenia.
- Te kurczaki to �wi�stwo. Bezwarto�ciowe mi�so, sztucznie p�dzone.
- Chude kurczaki...
- Co z tego, �e chude? Wszystkie s� hodowane na hormonach, nie maj� �adnego
smaku...
- Maj� - przerwa�a dama z nag�ym o�ywieniem. - Rybny. Od m�czki rybnej.
- Nic podobnego. Kurczaki karmione m�czk� rybn� id� na w�dzenie.
Dama na moment zamkn�a oczy, otworzy�a je i wzi�a g��boki oddech.
- Jest tak�e pasztet - zakomunikowa�a beznami�tnie. - Mleko, mas�o, sery, jaja,
wszystko co uzyskujemy od
krowy. Poza tym chcia�abym kupi� kawior, krewetki
i filet jagni�cy...
Kolejka ruszy�a nagle i Karolek, ku wielkiemu swojemu �alowi, straci� nast�pny
fragment rozmowy. Znalaz� si�
we wn�trzu sklepu, przemoc� wcisn�� dalej i
pa�stwo w �rednim wieku zn�w byli przed nim. Dama proponowa�a nabycie stoj�cych
na p�ce klopsik�w w
r�nych sosach.
- Paskudztwo - zawyrokowa� pan kr�tko.
- Dlaczego? - j�kn�a dama tonem rozpaczliwego protestu. Karolek sam omal nie
zada� tego pytania. Zamierza�
kupi� klopsiki.
- Dlatego - odpar� pan, stawiaj�c po tym s�owie wyra�ny dwukropek. - Sama woda i
bardzo ma�o mi�sa. Mi�so
jest najgorszego gatunku. S� do niego dodawane
substytuty z mi�sa rybiego...
- Substytut to jest zast�pca adwokata - wymamrota�a dama buntowniczo, odwracaj�c
g�ow�, jakby wola�a, �eby
pan jej s��w nie s�ysza�. D�wi�cza�o w nich co�
jakby zdesperowana gorycz. Pan jednak�e mia� najwidoczniej doskona�y s�uch.
- Owszem, zast�pca adwokata - zgodzi� si�. - Mo�e by� tak�e zast�pca czego�
innego, w tym wypadku
warto�ciowego bia�ka mi�snego. �eby to si� w og�le nadawa�o
do jedzenia, wsadzaj� w pikantny sos. Wymy�lili pieczarki, �eby podnie�� cen�...
Energicznym gestem dama chwyci�a wolny koszyk i ruszy�a w g��b sklepu. Pan
po�pieszy� za ni�. Karolek
spogl�da� za nimi i niecierpliwie czeka� na koszyk
dla siebie, koniecznie pragn�c pos�ucha� dalszego ci�gu pouczaj�cej konwersacji.
Temat nie by� mu obcy, budzi�
lekki niepok�j, poza tym zaintrygowa� go
niezmiernie ton pana, bardzo spokojny, obiektywny, rzeczowy, wyzbyty
jakichkolwiek element�w wzrusze�.
Oceniaj�cy artyku�y spo�ywcze elegancki pan najwidoczniej
nie mia� do nich �adnego osobistego stosunku. Takiego tonu w zestawieniu z tak�
tre�ci� Karolek jeszcze nigdy
w �yciu nie s�ysza�, tym bardziej zatem za
nic w �wiecie nie chcia� uroni� ani s�owa.
Dogoni� interesuj�c� par� przy nabiale. Pani si�ga�a po twaro�ek w trumienkach.
- Nie zamierzasz chyba tego kupi�? - rzek� pan z nagan�. - Wszystkie wzd�te.
Dama cofn�a r�k�. Karolek z pow�tpiewaniem przyjrza� si� trumienkom i r�wnie�
zrezygnowa� z zakupu.
Razem znale�li si� obok mro�onek.
- Sp�jrz na kolor - powiedzia� pan, ogl�daj�c mro�one filety z morszczuka. -
Najgorszy gatunek. Stare.
- To co, �e stare? - zirytowa�a si� dama.
- �mierdz�ce ryb�.
- M�ode pachn� r�ami?
Karolek st�umi� chichot. Pan by� jak kamie�.
- Nie r�ami, ale nie maj� tego zapachu zje�cza�ego t�uszczu rybiego. Kup, jak
chcesz, ale zobaczysz, �e sama do
ust nie we�miesz.
Dama zawaha�a si�, zajrza�a do zasobnika, jednym palcem odwr�ci�a mro�on� paczk�
na drug� stron�,
przyjrza�a si� jej, machn�a r�k� i posz�a dalej. Przy
macy, nie wiadomo dlaczego, pa�stwo zacz�li m�wi� o marchwi. Stoj�c tu� obok i
symuluj�c wnikliwie badanie
makaronu, Karolek s�ucha� chciwie.
- �rodki ochrony ro�lin i nawozy sztuczne - m�wi� pan. - Ca�a ta pi�kna marchew
jest truj�ca, zab�jcza dla
organizmu...
- Nale�y w og�le zrezygnowa� z marchwi? - przerwa�a dama z�ym g�osem.
- Nie, dlaczego? Trzeba po prostu kupowa� marchew, po kt�rej wida�, �e ros�a w
warunkach naturalnych.
- A mo�na wiedzie�, po czym to pozna�?
- Szkodliwa marchew jest pi�kna, wielka, wyro�ni�ta. Takiej trzeba unika�.
Trzeba szuka� tej brzydszej. Ma�ej.
Byle jakiej...
- Robaczywej - podsun�a dama us�u�nie.
- Nawet troch� robaczywej. Im gorsze i mniej zadbane gospodarstwo, tym zdrowsza
marchew.
W pami�ci Karolka pojawi�y si� nagle nik�e strz�py wiedzy o r�nych, wstydliwie
tuszowanych, aferach.
Truj�ce truskawki, rakotw�rcze pomidory, niejadalne
pomara�cze, banany z wirusami... Tkliwie i z rozrzewnieniem wspomnia� czere�nie
z kt�rego� tam roku, co do
jednej, sztuka w sztuk�, robaczywe. Nadzwyczajne,
z tego wynika, �e by�y to najzdrowsze czere�nie �wiata, �e te� nie zjad� tego
wtedy wi�cej...
Pa�stwo, znalaz�szy si� przy kasie, przerwali rozmow� i zap�acili za nabyt�
mac�. Karolek zajrza� do swojego
koszyka i uprzytomni� sobie, �e maca, po kt�r�
r�wnie� si�gn��, w �adnym stopniu nie zaspokoi wymaga� ma��onki. Zawaha� si�,
spojrza� niepewnie na
kasjerk�, zn�w zajrza� do koszyka, z determinacj� zawr�ci�
i jeszcze raz uda� si� w Kiedy ponownie zbli�y� si� do kasy maj�c w koszyku
truj�cy d�em, podejrzane mas�o,
wzd�ty twaro�ek i bezwarto�ciowego kurczaka;
widoczni za szyb� pa�stwo w sile wieku wsiadali do zaparkowanego na chodniku
samochodu.
Jad�c tramwajem w kierunku miejsca pracy, niewidz�cym wzroku wpatrzony w okno
Karolek popad� w
g��bokie zamy�lenie, a w jego duszy j�� si� wykluwa� jaki�
dziwny niepok�j...
Do bram budynku biurowego wolnym krokiem zbli�a� si� drugi cz�onek tego samego
zespo�u, Lesio Kubajek.
Dnia tego Lesio nie zaszczyci� jeszcze miejsca pracy
swoj� obecno�ci�. Wczesnym rankiem odprowadza� na lotnisko kuzyna wracaj�cego do
Australii i po odlocie
samolotu zatrzyma� si� przez kilka chwili najpierw
na widokowej galerii, a potem w barze, gdzie przy kieliszku koniaczku ze
wzruszeniem rozpami�tywa� ogrom i
rozmaito�� �wiata. Po�udnie nadbieg�o szybko,
Lesio opu�ci� port lotniczy i ruszy� w kierunku biura, oczyma duszy wci�� widz�c
jakie� niezmiernie odleg�e
kraje, jak�� ca�kowicie nieznan� i osza�amiaj�co
barwn� faun� i flor�, jakie� obce miasta, l�dy i morza, �odzie krajowc�w i
egzotyczne knajpy. Te ostatnie
szczeg�lnie sprawia�y, i� �w nieznany wielki
�wiat, tak szeroko otwarty przed kuzynem z Australii, wydawa� mu si� nieodparcie
poci�gaj�cy. Wysiad� z
autobusu w pobli�u biura i d��y� ku codziennej
prozie coraz wolniej, nogi jego bowiem wykazywa�y zdecydowan� tendencj� do
zboczenia w jakimkolwiek
innym kierunku.
By� mo�e wielki �wiat i nogi razem wzi�te wygra�yby konkurencj� z pracowni�,
gdyby nie to, �e na ulicy przed
Lesiem ukaza�a si� nagle pi�kna Barbara, od
lat przedmiot jego uwielbie�, r�wnie upragniony jak nieosi�galny. Barbara wysz�a
ze sklepu i r�wnie� zmierza�a
do biura. Jestestwo Lesia b�yskawicznie
oderwa�o si� od wielkiego �wiata i przestawi�o na Barbar�, stanowi�c� sob� widok
bardziej upojny ni�
najwspanialsza knajpa galaktyki, nie wspominaj�c nawet
o florze i faunie. Nogi zrezygnowa�y z zastrze�e� co do kierunku, przy�pieszy�y
i Lesio dogoni� ozdob� swego
�ycia i pracowni przy windzie. Zd��y� wpa��
do �rodka nim drzwi si� zamkn�y.
- D�entelmen z mojej rodziny wsiad� do samolotu i fiuuuuut...! Odlecia� na
antypody - rzek� sm�tnie.
Barbara b�ysn�a w�ciekle b��kitnym okiem i nie odezwa�a si� ani jednym s�owem.
- Australia - ci�gn�� Lesio, zmieniaj�c ton na tkliwy, czego powodem by�a nie
obecno�� wymienionego
kontynentu gdzie� po drugiej stronie globusa, lecz obecno��
Barbary w windzie - Australia! Kangury! Fale oceanu! Papuasi, surfing,
Melbourne, Sydney... Jaki� wielki, a
zarazem jaki� ma�y jest ten �wiat...
Winda zatrzyma�a si� na trzecim pi�trze. Barbara opu�ci�a j� wci�� bez s�owa,
obdarzywszy Lesia jeszcze
jednym z�ym spojrzeniem. Lesio szed� za ni�, z lubo�ci�
obserwuj�c pon�tn� kibi� i wytrwale snuj�c dywagacje geograficzne. Razem
wkroczyli do pokoju.
W pokoju siedzia� ostatni cz�onek zespo�u, Janusz, a przed nim, wsparty o st�
Barbary, sta� W�odek-elektryk.
Janusz patrzy� na W�odka z wyrazem twarzy
pe�nym niesmaku, W�odek za� z pos�pn� rozpacz� wbija� wzrok w pod�og� u swoich
st�p. Wchodz�cej pary nie
obdarzyli najmniejsz� uwag�.
Barbara zaj�a swoje miejsce w milczeniu, Lesio by� w nastroju towarzyskim i
rozmownym.
- Cze��, panowie! - rzek� w progu. - Jak wam si� podobaj� atole koralowe? Wie�ce
kwiat�w, rekiny, szcz�ki...?
Hawaje na horyzoncie, palmy, papugi...
Janusz spojrza� na niego z roztargnieniem, W�odek wyda� z siebie cichy j�k,
za�ama� r�ce i zastyg� w pozie
znamionuj�cej najg��bsz� bole��. Lesiowi z miejsca
wylecia�y z g�owy atole koralowe, a opisy przyrody zamar�y na ustach. Tkn�o go
z�e przeczucie i nawet chcia�
spyta�, co si� sta�o, ale jako� nie umia�
na poczekaniu znale�� dla tego pytania odpowiednio delikatnej formy, kt�ra z
niejasnych przyczyn wyda�a mu
si� niezb�dna. Zamilk� zatem i zagapi� si� na
W�odka.
W tym momencie do pokoju wszed� wracaj�cy z miasta Karolek. Od pierwszego rzutu
oka zorientowa� si�, �e
co� tu zasz�o. Ujrza� stropionego Janusza, skamienia�ego
w rozpaczy W�odka i zatrwo�one nieco oblicze Lesia, popatrzy� na nieruchome
plecy Barbary i zaprz�taj�ce go
dotychczas artyku�y spo�ywcze umkn�y mu z
my�li. Szybko zamkn�� za sob� drzwi.
- Co si� sta�o? - spyta� �ywo. - Martwicie si� s�u�bowo, czy prywatnie?
Zatrzyma� przy tym wzrok na Lesiu, kt�rego mia� najbli�ej. Lesio bezradnie
roz�o�y� r�ce.
- Nie wiemy - rzek� tonem beznadziejnego smutku.
Karolka odpowied� ta nieco zaskoczy�a. Przecisn�� si� do swojego sto�u, usiad�
na krze�le, od�o�y� pod �cian�
siatk� z zakupami i uwa�niej przyjrza� si�
wsp�pracownikom, tym razem zatrzymuj�c wzrok na W�odku. Po czym odwr�ci� si� do
Janusza.
- Ty, o co tu chodzi? Co si� sta�o? Czy on jest chory? Mo�e mu co� da�?
- Owszem - wymamrota� W�odek grobowo. - Po pysku... Pierwsz� my�l� Karolka by�o
przypuszczenie, �e
W�odek nawali� z kt�rym� projektem i gwa�towny niepok�j
zast�pi� niewinne zaciekawienie. Chwyci� d�ug� linijk�, przechyli� si� przez
st� i energicznie popuka� w rami�
Janusza.
- Powiesz co� wreszcie, czy nie? Naprawd� mam go wali� po pysku? Nie chce mi
si�! M�w�e, co si� sta�o?
Janusz z pewnym wysi�kiem oderwa� wzrok od W�odka i zwr�ci� si� do Karolka.
- A bo ja wiem? - powiedzia� niech�tnie. - Wychodzi na to, �e jeste�my ostatnie
�winie. Zbrodniarze. Byd�o,
cepy i niedouczone ��oby. Truciciele, jakby�
wola�. Cholera, a my�la�em, �e to tylko takie g�upie gadanie... A tu masz...
- Co mam? - zdenerwowa� si� Karolek. - Ja nic nie mam! Nic w og�le nie rozumiem,
nie mo�esz m�wi� po
ludzku? Dlaczego �winie, dlaczego niedouczone ��oby?
Janusz skrzywi� si�, pomaca� za sob� na stole, znalaz� paczk� papieros�w,
pomaca� dalej w poszukiwaniu
zapa�ek, w�o�y� papierosa do ust i zapali�. Karolek
czeka� w napi�ciu. Janusz zdmuchn�� zapa�k�.
- Jeden cz�owiek dosta� bia�aczki - zakomunikowa� niepewnie i zamilk�.
- No? - powiedzia� niecierpliwie Karolek, nie mog�c doczeka� si� dalszego ci�gu.
- I co?
- No i z tego wynika, �e to leci piorunuj�co. G�upie gadanie si� potwierdza.
Cz�owiek dosta� bia�aczki, dow�d
jak byk. Koniec.
- Jaki koniec, co za koniec?! Nic nie rozumiem! O czym ty w og�le m�wisz?!
- O wielkiej p�ycie.
Karolek zastyg� na moment z oczami utkwionymi w pochmurnej twarzy Janusza.
Wielka p�yta...?
- Czekaj, nie kojarz� - wyzna� z zak�opotaniem. - Powiedz dok�adniej. Co ma
wsp�lnego wielka p�yta z
bia�aczk� i poza tym, co to za cz�owiek?
- Nie wiem.
- Rencista - wtr�ci� ponuro W�odek.
- Rencista, s�yszysz. I mieszka� w budownictwie wielkop�ytowym. To ma wsp�lnego.
- I by� zupe�nie g�uchy - doda� W�odek g�osem bardziej zn�kanym. Karolek dozna�
wra�enia, �e jego rozw�j
umys�owy cofn�� si� nagle w jak�� zamierzch�� przesz�o��.
Przesta� rozumie� j�zyk, jakim pos�ugiwa� si� od dzieci�stwa. Pojawi� si� tu
jaki� dziwny problem, tak
straszliwie skomplikowany, �e nie spos�b go nawet
sprecyzowa�, nie m�wi�c o rozwik�aniu...
Lesio s�ucha� w milczeniu, a w jego chciwej emocji duszy l�g�y si� rozmaite
uczucia. K��bowisko ich ros�o,
dokonuj�c skokami przewrot�w, kt�re wydobywa�y
na wierzch to dum�, i� uczestniczy w jakich� pot�nych, acz troch�
niezrozumia�ych wydarzeniach, to oburzenie
na wpychanie go przemoc� w rol� zbrodniarza,
kt�rej to roli akurat wcale nie mia� w planach, to melancholi�, z przyjemno�ci�
poddaj�c� si� grozie
tajemniczych przeznacze�. Nie by� jeszcze pewien,
co z tego wszystkiego chcia�by wybra�...
- Albo natychmiast przestaniecie rozmawia� jak debile, albo osobi�cie zrobi� wam
co� z�ego - odezwa�a si�
nagle z gniewem Barbara. - Ty m�w po kolei od
pocz�tku. A ty zamknij g�b�! Dosy� ju� namiesza�e� jak na jeden dzie�!
Gestem brody wskaza�a kolejno Janusza i W�odka. Janusz odwr�ci� si� ty�em do
swojego sto�u, a przodem do
koleg�w, obrotowe krzes�o wyda�o z siebie przeci�g�y
pisk. Lesio wstrzyma� na chwil� przewroty swojego wn�trza, oderwa� oczy od
W�odka i zafascynowany wzrok
skierowa� na Barbar�, kt�rej widok dostarcza� mu
upojnych dozna� niezale�nie od okoliczno�ci. Barbara zapali�a papierosa i
wspar�a brod� na zwini�tej pi�ci,
gniewnie wpatrzona w Janusza.
- Wielka p�yta jest szkodliwa dla zdrowia - oznajmi� Janusz ponuro.
- No owszem, jest - zgodzi� si� Karolek. - Ci�gle si� o tym s�yszy. Zdaje si�,
�e mieszkanie w wielkop�ytowym
powoduje reumatyzm.
Janusz machn�� r�k�.
- Reumatyzm to mi�ta. To jest w og�le nic, sama przyjemno��. Okazuje si�, �e
ostatnio robili badania i wykryli
gorsze rzeczy. Czekaj, gdzie ja to mam...
Obejrza� si� i znalaz� na stole kartk�, pokryt� pismem maszynowym.
- S�uchaj, co robi, o... Powoduje zatrucie metalami rzadkimi. Wydziela z siebie
promieniowanie radioaktywne...
- O Bo�e! - j�kn�� Karolek. - Wi�c jednak...?
- No jednak, nie ma si�y, naukowcy sprawdzili. Po pewnym czasie bia�aczka
murowana. No i masz, jeden ju�
jest, on go zna.
Machn�� kartk� w kierunku W�odka, kt�ry bez s�owa pokiwa� g�ow�. Karolek poczu�
si� jako� dziwnie nieswojo.
- Ten g�uchy rencista...?
- To, �e g�uchy, nie ma znaczenia. Wyj�tkowo nie idzie o decybele. Ale ten,
owszem.
- Co to s� metale rzadkie? - spyta� przys�uchuj�cy si� uwa�nie Lesio.
- Nie wiem. Mo�e rt��, wszystko jedno. Grunt, �e szkodliwe.
- Og�uszy�e� mnie jak cepem - powiedzia� bezradnie Karolek. - Ja te� my�la�em...
Czekaj, a czy jest pewne, �e
on mieszka� w wielkop�ytowym?
- Granitowo. Zdaje si�, �e na Ursynowie, tam nie ma innego. Ty, na Ursynowie?
W�odek przy�wiadczy� cicho i grobowo.
- Nonsens! - powiedzia�a ostro Barbara. - Ursyn�w za kr�tko stoi. Je�eli ju�
teraz ma bia�aczk�, musia� jej dosta�
od czego� innego. Na to si� nie zapada
tak z dnia na dzie�!
- Jak to nie z dnia na dzie�! - oburzy� si� Lesio, w kt�rym zacz�y w�a�nie bra�
g�r� upodobania katastroficzne. -
Na to si� zapada w jednej chwili! Wystarczy
si� raz napromieniowa� i cze��!
- Czym napromieniowa�, ty g�upcze?! Co to jest, budynek mieszkalny czy reaktor
atomowy?!
- No w�a�nie! - o�ywi� si� Janusz. - Czy� ty tu czego� nie naknoci�?...
Karolek zdo�a� zebra� my�li i opanowa� nieco oszo�omienie.
- Ile tam tego jest? - spyta� Janusz.
- Czego?
- Tego promieniowania. Janusz zajrza� do kartki.
- Nie wiem. Niedu�o chyba. Ilo�ci �ladowe. Nie wiem czego, chyba tych metali,
niejasno sformu�owane. Ty� to
rozgryz�? - zwr�ci� si� do W�odka. - Wiesz ile?
W�odek bez s�owa wzruszy� ramionami. Karolek z pow�tpiewaniem pokr�ci� g�ow�.
- Ona chyba ma racj�. Ilo�ci �ladowe, to nie mo�e dzia�a� z dnia na dzie�, musi
latami, tak jak na przyk�ad w
rentgenie. W rentgenie ludzie pracuj� po kilkana�cie
lat i nic, chyba �e kto� jest wyj�tkowo ma�o odporny.
- To wtedy co?
- Nic, przestaje pracowa� w rentgenie.
- Sk�d wiesz?
- No przecie� robi� szpital onkologiczny!
- A, rzeczywi�cie. A gdyby nie przesta� pracowa�, to co?
- Nic, zapadnie na bia�aczk�. Czy tam na co� podobnego, to ma r�ne formy.
- Po jakim czasie?
- No przecie� nie w tydzie�! Po paru latach. Powiedzmy po trzech, ale to
zupe�nie wyj�tkowy przypadek.
Janusz zastanawia� si� przez chwil�, spogl�daj�c to na kartk�, to na Karolka, po
czym odwr�ci� si� do W�odka.
- Kiedy zamieszka� na Ursynowie? - spyta� podejrzliwie.
- W zesz�ym roku - wyszepta� W�odek pos�pnie.
- No to czego trujesz? M�wi�em, �e niemo�liwe! Mo�e i ma t� bia�aczk�, ale
wyra�nie wida�, �e nie od
Ursynowa! Tego, chcia�em powiedzie�, nie od wielkiej
p�yty! Szkodzi� szkodzi, ale przecie� nie w tym stopniu!
W�odek oderwa� si� nagle od sto�u Barbary, post�pi� krok naprz�d i za�ama� r�ce.
- Jo�opy! - wyj�cza� ze zgroz�. - Czy wam rozum odj�o? Tu jest jak byk
napisane, to s� notatki z bada�! Poufnie
dosta�em! Zatrucie metalami i promieniowanie!
W rentgenie kilkana�cie lat, a w tym �wi�stwie ca�e �ycie! Kto to wytrzyma?! A
dzieci...?! Wielka p�yta to
zbrodnia!!!
- Ale czekaj�e, w�a�ciwie dlaczego? - przerwa� mu zdenerwowany Karolek. - Co za
r�nica, czy budynek jest z
ma�ych element�w, czy z wielkiej p�yty? Wsz�dzie
s� konstrukcje betonowe, to w czym rzecz? Fason ma robi� r�nic�, czy co?
- Jak fason, zg�upia�e�? Produkcja!
- Co produkcja?
W�odek wyda� z siebie kolejny �a�osny j�k i nagle jakby przywi�d�. Janusz
si�gn�� po nowego papierosa.
- P�yty z elektrociep�owni, rozumiesz - wyja�ni�. - Produkuj� t� cholern� wielk�
p�yt� na py�ach z
elektrociep�owni. To w nich s� te truj�ce substancje.
- O rany boskie, co ty m�wisz?! Bior� to zamiast kruszywa?!
- Stosuj� jako dodatek, albo w og�le bior� jako ca�o��. Wszystkie wielkie p�yty
na tym robi�. Zbrodniczy
proceder!
Karolek zamilk�. Zaskoczony i wstrz��ni�ty wpatrywa� si� w Janusza, wci��
niepewnego opinii o sobie.
- Zaraz, ale to przecie� nie my - odezwa� si� nagle z uraz� Lesio. - Nie my
robimy wielk� p�yt�!
W�odek o�ywi� si� na nowo.
- Ale my z niej projektujemy! - wytkn��, oskar�ycielsko potrz�saj�c palcem w
kierunku Janusza. - Stosujemy j�!
Dobrowolnie, w kilometrach sze�ciennych kubatury!
Projektujemy z materia�u, kt�ry musi wyko�czy� spo�ecze�stwo! Stosujemy elementy
rakotw�rcze! Dla ludzi!!!
Jeste�my zbrodniarzami!!!
Przez do�� d�ug� chwil� nikt z nikim nie m�g� doj�� do porozumienia, poniewa�
wszyscy m�wili r�wnocze�nie.
Sumienie Janusza ugi�o si� pod presj�. Lesio
usi�owa� zwr�ci� powszechn� uwag� na fakt, �e W�odek jest elektrykiem, nie
decyduje o stosowaniu wielkiej
p�yty, a zatem niech si� nie podszywa. Barbara
gwa�townie ��da�a u�ci�lenia informacji i wskazania ich �r�de�. W�odek upiera�
si� przy swoim, posuwaj�c tak
oskar�enia, jak i samokrytyk� poza wszelkie
racjonalne granice.
Karolek pierwszy otrz�sn�� si� z szoku i odzyska� przytomno�� umys�u.
- Ja nie!!! - wrzasn�� kategorycznie, przekrzykuj�c pozosta�ych.
- Mo�e i jeste�cie monstra moralne, ty i oni, ale ja nie! Wybij to sobie z
g�owy! Ja robi� szpital ze zwyczajnej
ceg�y!
- Ja te� nie! - przy��czy� si� do niego natychmiast Lesio z wielk� godno�ci�. -
Mam pawilony handlowe,
nietypowe, wylewane. O �adnej p�ycie mowy nie ma!
- Robi� wytw�rni� asfaltu i warsztaty - zauwa�y�a Barbara jadowicie, acz
znacznie ju� ciszej, bo reszta zamilk�a.
- Nikt tam nie mieszka, nie m�wi�c ju�
o tym, �e nie z wielkiej p�yty. I ty te� nie - doda�a, wskazuj�c Janusza. - Masz
dwa nietypowe o�rodki zdrowia.
A przedtem wszyscy robili�my baz� turystyczno-wypoczynkow�,
g��wnie z kamienia. A jeszcze przedtem wielkiej p�yty w og�le nie by�o.
- Z tego wida�, �e mo�esz si� odczepi� od nas i od siebie - uzupe�ni� Karolek. -
���b, by� mo�e, jeste�, ale
zbrodniarz odpada. O ile sobie przypominam,
nigdy w �yciu nie robili�my niczego z wielkiej p�yty.
Janusz otworzy� usta, zamkn�� je, popatrzy� na Karolka, niech�tnym spojrzeniem
obrzuci� W�odka i jakby si�
zawaha�.
- Nie? - spyta� niepewnie po chwili.
- Nie - odpar�a cierpko Barbara.
- Jeste�cie pewni...?
- Zwracam ci uwag�, �e z wielkiej p�yty robi si� typowe - przypomnia� Karolek. -
Robi�e� kiedy� co� typowego?
- Owszem, ogrodzenie. Ale faktycznie, nic wi�cej. Znaczy, tego... Znaczy, �e
co...?
- Znaczy, �e zbrodniarze i mordercy siedz� w typowym - zawyrokowa� Lesio. - U
nas nie. Mo�emy si� z nimi
nie zadawa�.
Zgroza, kt�ra ju� zaczyna�a zakrada� si� do serc i umys��w, znik�a nagle z
atmosfery i tylko W�odek
prezentowa� sob� niemi�y dysonans. Nie zwracaj�c na
niego uwagi, Karolek zapragn�� wyja�ni� wcze�niejsze s�owa Janusza.
- Ty, a dlaczego niedouczony ���b? Wszystko inne rozumiem, tylko tego ��oba nie.
Janusz gniewnie dmuchn�� dymem z papierosa.
- A bo, rozumiesz, nic w gruncie rzeczy o takich sprawach nie wiemy - odpar� z
irytacj�. - Ja na przyk�ad nie
wiedzia�em. S�yszy si� rozmaite plotki i takie
tam inne, ale co z tego? Poj�cia nie mamy o materia�ach budowlanych i sam
s�yszysz, on to dosta� poufnie. I co?
i dalej nie wiem, co z tego wynika. A mo�e
to jednak jest prawda? To co mamy robi�, zamkn�� oczy, zatka� uszy i na o�lep
robi� �wi�stwo? To jest
niedopuszczalne. To jest ba�wa�stwo. Dno, rozumiesz?
Karolek zgodzi� si� z nim bez wahania. Przez chwil� wsp�lnie rozpami�tywali sw�j
brak wiedzy i sposoby
zaradzenia z�u. Demonstracyjna odmowa w razie otrzymania
zlecenia na budynek z wielkiej p�yty wydawa�a si� niez�ym posuni�ciem,
odpowiedniego zlecenia jednak�e nie
by�o na horyzoncie. Pomys� starania si� o nie
wy��cznie w celu odm�wienia przyj�cia nie obudzi� entuzjazmu.
Znacznie wi�ksz� przychylno�ci� obdarzono my�l zbuntowania tych z typowego.
Powinni mianowicie postawi�
spraw� twardo i zaprze� si� zadnimi �apami. Nie
dotkn� wielkiej p�yty, dop�ki produkcja nie wycofa morderczych py��w, mog� nawet
robi� projekty, ale nie
wyko�cz� i nie oddadz� �adnego a� do chwili zyskania
pewno�ci, �e akcja trucicielska uleg�a zag�adzie. Ten sukces wydawa� si�
osi�galny i pogoda ducha wzros�a
zdecydowanie.
W�odek jednak�e nie zamierza� rezygnowa�.
- G�upy - rzek� z pos�pnym ogniem. - Denne g�upy. Skowronki na niebosk�onie. Dla
was mo�e si� i znajdzie
jakie� wyj�cie, ale ja? Czy wy wiecie, co ja robi�?
Retoryczne pytanie w najwy�szym stopniu zaintrygowa�o ca�y zesp�, kt�remu
wydawa�o si� dotychczas, i�
doskonale wie, co W�odek robi. Sami mu tej roboty
dostarczali. Ulegaj�c energicznej presji, W�odek wy�uszczy� rzecz obszerniej.
- Pod wszystkimi liniami wysokiego napi�cia rosn� ro�liny. Ot� to. Ziemia si�
znajduje. Grunta orne. Uprawa
roli. Wiecie, co tam jest? Metale ci�kie!
Nikt nie by� w stanie oceni� na poczekaniu informacji. Obfito�� pojawiaj�cych
si� w sprawie metali zaczyna�a
by� niezno�na. To rzadkie, to ci�kie... W�odek
z za�amanymi r�kami, w rozgoryczeniu kiwa� g�ow�.
- Metale ci�kie! - powt�rzy� ze zgroz�. - Mied�! Pas szeroko�ci kilkudziesi�ciu
metr�w jest nasycony miedzi�.
To ja...
- Przecie� nie robisz linii wysokiego napi�cia! - zaprotestowa�a z irytacj�
Barbara.
- Ale korzystam z nich! Bez linii wysokiego napi�cia mnie w og�le nie ma! Wy
mo�ecie zaprotestowa�
przeciwko py�om w cemencie, a ja? Przeciwko czemu mam
protestowa�? M�j zaw�d jest zgub� ludzko�ci!
- Co ci tak zale�y, �eby koniecznie robi� za morderc�? - zdziwi� si� Karolek.
- W pasie szeroko�ci dwudziestu metr�w obok ka�dej szosy znajduje si� o��w -
rzek�a r�wnocze�nie Barbara
zimnym g�osem. - �r� ten o��w wszyscy, byd�o i
ludzie. Robi� w�a�nie wytw�rni� mas bitumicznych. Uwa�asz, �e co? Mam ten
projekt wyrzuci� za okno, czy
publicznie spali� na placu Defilad?
Lesio dokona� nagle wyboru. Katastrofizm do niego przem�wi� i my�l, �e on sam,
cz�owiek, zdawa�oby si�,
przeci�tnie przyzwoity, nic o tym nie wiedz�c, dzie�
w dzie� oddaje si� poczynaniom zbrodniczym na skal� wszech�wiatow�,
nadzwyczajnie przypad�a mu do gustu.
W natchnieniu podni�s� si� z krzes�a.
- G�owica! - rzek� g�osem z�owieszczym, czyni�c r�kami zamaszysty gest. -
Zatrucia pokarmowe! Rakotw�rcze
�ciany, pod�oga i sufit! Cherlawe dzieci. Paj�czyna
linii wysokiego napi�cia, paj�czyna szos, ha...! Paj�cza sie�! Radioaktywny
paj�k wysysa, wysysa, padaj�
ludzie, zwierz�ta i ptactwo w locie... Spaliny
i decybele, w domach metale rzadkie, w polu metale g�ste, zatrute wody, zatrute
powietrze, zatruty chleb, zatrute
mleko, ginie flora, ginie �wiat! C�
pozostaje...?
- Karaluchy? - podsun�� niepewnie Karolek po chwili milczenia.
- Bakterie! - poprawi� Lesio z naciskiem. - Wirusy i bakterie. �ysa ziemia
pokryta grub� warstw� wirus�w i
bakterii...
Apokaliptyczna wizja, wbrew spodziewaniom, wywar�a skutek odwrotny od
zamierzonego, �ysa ziemia okaza�a
si� niestrawna. W�odek rozpl�t� za�amane d�onie
i w�o�y� je do kieszeni fartucha.
- Powietrza nie zatruwam - oznajmi� z uraz�. - I w og�le florze, jako takiej,
przew�d wysokiego napi�cia nie
szkodzi.
- Dosy� mam tej katastrofy i ko�ca �wiata - zakomunikowa� Janusz prychn�wszy
wzgardliwie. - Nie ma tak,
�eby nie by�o �adnego wyj�cia! Z�api� paru tych
z typowego i pogadam z nimi. Instalacji elektrycznych zlikwidowa� si� nie da,
ale w og�le mo�na pomy�le�...
Zapa� do wprowadzania zbawiennych korekt zap�on�� w mgnieniu oka. Og�lna
dyskusja wybuch�a. Co prawda,
w pierwszej chwili jedynym ratunkiem gin�cego �wiata
wydawa�o si� ca�kowite zniweczenie cywilizacji, stopniowo jednak wy�oni�y si�
projekty nieco mniej radykalne.
Krok za krokiem okazywa�o si�, i� porzucenie
wszelkiej nadziei by�oby nies�uszne, jakie� szans� istnia�y.
- Pod Liniami wysokiego napi�cia mo�na sadzi� choinki na Bo�e Narodzenie -
t�umaczy� Lesio W�odkowi. -
Zaj�� ca�y pas i te... Co to by�o? Aha, metale ci�kie.
I metale ci�kie te� z g�owy.
- Zg�upia�e�, nie mo�na ziemi ornej poprzegradza� pasami lasu!
- A na co ci ta ziemia orna, skoro tam wszystko zatrute?! No dobrze, to niech
b�dzie len. Lnu nie jadamy!
- A kanarki? Siemi� lniane to jest pokarm dla kanark�w...
- Nie stwarzaj trudno�ci. Dla kanark�w we�mie si� z samego skraju. Niedu�o
potrzeba, co taki kanarek zje...
Janusz i Karolek, wr�ciwszy do kwestii materia��w budowlanych zak�opotali si� na
nowo.
- �u�el wielkopiecowy - odczyta� Janusz ze swojej kartki. - Co� zawiera, jakie�
wzory tu s� podane. Nie wiem,
co to znaczy, ale zdaje si�, �e te� promieniuje.
- No nie! - zdenerwowa� si� Karolek. - Opanuj si�, w ko�cu nic nam nie zostanie.
�u�lobetonu u�ywamy od
wiek�w!
- Trzeba da� jakiemu� chemikowi. O, Barbara! Przepisz� ci to i niech tw�j m��
rozszyfruje!
Barbara nie odezwa�a si�, ale Janusz od razu przyst�pi� do przepisywania wzoru.
- Zdaje si�, �e robi�e� kiedy� obor� z �u�lobetonu - przypomnia� Karolek. - Czy
ja si� myl�? Ju� do�� dawno...
- Co, obor�...? - Janusz podni�s� si� z krzes�a i po�o�y� kawa�ek kalki z wzorem
przed nosem Barbary. - Masz,
daj swojemu ch�opu. A jak�e, robi�em, czekaj,
kiedy to by�o? Ju� chyba przesz�o dziesi�� lat temu...
- I jak si� w niej te krowy chowaj�?
- A sk�d ja mam to wiedzie�? Odda�em projekt i cze��. Nawet nie pami�tam, gdzie
to by�o.
Musisz sobie przypomnie�! Sprawd� w archiwum u Matyldy.
- I jak sprawdz�, to co?
- No jak to co, trzeba tam pojecha� i obejrze� te krowy. Musimy w og�le wszystko
sprawdzi� w�asnymi oczami,
bo powiem wam, �e mnie si� to wydaje podejrzane.
- Co ci si� wydaje podejrzane?
- Prawd� m�wi�c, wszystko. Wielka p�yta i te py�y, zgadzam si�, to jest co�
nowego, ale taki �u�el? Gdyby i
�u�lobeton dzia�a� szkodliwie, po�owy spo�ecze�stwa
ju� by nie by�o. Tymczasem �yjemy...
- To jest d�ugofalowe - przerwa� z nagan� W�odek. - Nie b�d�; �winia, nie
ograniczaj si� do nas. Chodzi o
przysz�e pokolenia.
- Masz na my�li, �e my jako� przetrwamy, ale nasze dzieci ju� nie?
- Dzieci i wnuki. Prawnuk�w w og�le nie b�dziemy mieli.
- No to ludzko�� wymrze i b�dzie fajnie! - og�osi� Lesio beztrosko.
- G�upi jeste�! - zirytowa� si� W�odek. - Wymr� tylko niekt�rzy. Ci z ceg�y i z
kamienia zostan�. A sk�d wiesz,
co to za rodzaj ludzi? Mo�e wymr� w�a�nie
uczciwi i przyzwoici, a zostan� tylko tacy niepo��dani charakterologicznie? To
jest selekcja nienaturalna!
- Nie ma si�y, panowie, jad� do tej obory! - zadecydowa� Janusz. - Krowy przez
ten czas odwali�y ju� par�
pokole�, obejrz� prawnuki tych pierwszych. Wy
za�atwicie reszt�, Karolek, ty promieniowanie...
- Ja - zaniepokoi� si� Karolek.
- Ty. Masz t� swoj� onkologi�. Barbara ma chemika. Ka�dy dowiaduje si� ile mo�e,
jutro wolna sobota, w
poniedzia�ek b�dziemy mieli wyniki. Do roboty, ale
ju�!
W poniedzia�ek pierwszy przyszed� do pracy Karolek. Zd��y� roz�o�y� swoje rzeczy
i ubra� si� w s�u�bowy
fartuch, kiedy do pokoju wesz�a Barbara. Na powitanie
wyda�a z siebie niewyra�ne mrukni�cie.
- Witaj! - zawo�a� �ywo Karolek, odwracaj�c si� ku niej. - No i co?
Barbara rzuci�a na st� rulon kalki, pogrzeba�a w torbie, wyj�a z niej
papierosy i zapa�ki, powiesi�a torebk� na
por�czy krzes�a i wzruszy�a ramionami.
- Banda idiot�w - oznajmi�a ze wzgard� i wysz�a do szatni.
Zaintrygowany niezmiernie Karolek patrzy� na drzwi, kt�re zamkn�y si� za ni�,
pr�no usi�uj�c odgadn�� sens
odpowiedzi. Barbara wr�ci�a po chwili ze swoim
fartuchem.
- Zbyszek ci� szuka - mrukn�a, wk�adaj�c r�ce w r�kawy.
Karolek natychmiast przypomnia� sobie swoj� pralni� i zrezygnowa� z porozumienia
z Barbar�. Znalaz�
naczelnego in�yniera w jego gabinecie. Naczelny in�ynier
siedzia� nad planem zagospodarowania terenu i por�wnywa� go z powi�kszonym
fragmentem planu miasta.
- Dobrze, �e jeste� - rzek� z trosk� na widok Karola. - Nic si� nie da zrobi�.
- Nie przepuszcz�? - zaniepokoi� si� Karolek.
- W og�le mowy nie ma. Siedzi tam ten �ysy biurokrata i nie daruje nam jednego
centymetra. Trzyma si�
kurczowo przepis�w i troch� mnie pociesza, �e bru�dzi
wszystkim, nie tylko nam. Podobno dosta� kota na tle szkodliwo�ci przekraczania
dopuszczalnych norm, co
nawet ma nieco sensu, ale akurat nie w tym wypadku.
Niemniej musieliby�my go zabi�, �eby ta pralnia mog�a przej��.
- To nawet by�by do�� ciekawy motyw zab�jstwa - zauwa�y� Karolek z wyra�nym
zainteresowaniem. - Troch�
k�opotliwe, ale... To co robimy?
- My�la�em nad tym ogrodzeniem. Gdyby tak je przesun�� o p� metra...
- O pi��dziesi�t dwa centymetry - u�ci�li� Karolek.
- O pi��dziesi�t pi��, dla r�wnego rachunku. Na koszt inwestora, podejmuj� si�
zaoszcz�dzi� mu to na
instalacjach, mam ju� pomys�. Tylko jedno mnie gryzie,
mianowicie nie wiem, do kogo to nale�y.
- Ogrodzenie?
- Ca�a ta dzia�ka. Obejrza�em to. Willa jednorodzinna, du�a, nietypowa.
- Prywatna w�asno��?
Naczelny in�ynier z zak�opotaniem popatrzy� w okno i wystuka� sobie z paczki
papierosa. Potem spojrza� na
Karolka.
- Nie wiem - rzek� bezradnie.
- Jak to? - zdziwi� si� Karolek. - Przecie� by�e� tam?
- No by�em i pr�bowa�em si� dowiedzie�. Nikt mi nic nie odpowiedzia�.
Wychodzi�o, �e jest to w�asno�� miasta,
ale nie wiadomo, kto u�ytkuje. Do Urz�du Miejskiego
dotar�em dopiero pod koniec pracy, by�a tam tylko jedna dziumdzia, nic nie
wiedzia�a i nawet nie umia�a
poszuka�.
- Trzeba by�o mo�e wej�� do tej willi?
- Zamkni�te na mur ze wszystkich stron.
- Mo�e to w og�le pustostan?
- Firanki w oknach i kwiatki. Wida� jak byk, �e u�ytkowane.
- No to musi istnie� u�ytkownik! - zawyrokowa� Karolek stanowczo. - Masz racj�,
�e przesuni�cie ogrodzenia
stanowi dla nas jedyne wyj�cie. Trzeba znale��
tego u�ytkownika i nam�wi� go, �eby si� zgodzi�. Kto pojedzie szuka�?
- Ja sam - zadecydowa� naczelny in�ynier z nag�ym przyp�ywem energii. -
Denerwuje mnie ta zmowa milczenia.
Mam by� w Lublinie w tym tygodniu, specjalnie
pojad� wcze�niej i sprawdz�. Mo�e si� uda.
- Musi si� uda�. Jedyne rozwi�zanie. Przyjmuj�, �e wyjdzie i robi� na bazie
przesuni�tego ogrodzenia.
- Ryzykowne - powiedzia� naczelny in�ynier bez przekonania. - Mo�e jeszcze si�
wstrzymaj...
Pokr�ci� g�ow�, popatrzy� na Karolka i machn�� r�k�.
- No, niech b�dzie, r�b. To rzeczywi�cie jedyne rozwi�zanie... W pokoju, opr�cz
Barbary, siedzia� ju� i Lesio.
- Cze�� - powiedzia� Karolek - Janusza nie ma?
- Jest - odpar� Lesio. - Poszed� do Hipcia. Dowiedzia�em si� r�nych rzeczy. Ona
nie chce s�ucha�.
Oskar�ycielskim gestem wskaza� Barbar�, kt�ra nawet nie unios�a g�owy znad
deski. Karolek by� pe�en
niecierpliwo�ci.
- To m�w do mnie. Czego si� dowiedzia�e�?
- Ho, ho! - poinformowa� Lesio natychmiast, przy czym w tonie tego
wyczerpuj�cego komunikatu zawarty by�
wachlarz uczu� od sm�tnej melancholii do niebotycznej
zgrozy. - Ho, ho! Ho, ho! Ho, ho, ho...
Karolek nie zd��y� zareagowa�, bo w tym momencie do pokoju wr�ci� Janusz. Od
progu zamacha� trzymanym w
r�ku papierem.
- No to mamy - oznajmi� zgry�liwie. - Inwestor przys�a� pismo, �e chce p�yty.
Mo�e dosta� odpady z fabryki
dom�w i mam si� do nich przystosowa�. Jeszcze
nie odm�wi�em, bo chc� to zrobi� z wi�kszym hukiem. Co wy na to?
- Nie m�wmy o wszystkim razem, bo si� pogubimy - zgromi� go Karolek. - Mnie si�
wydaje, �e co� tu �le
wysz�o i chyba popadli�my w przesad�...
- Oj, nie! - przerwa� mu Lesio ostrzegawczo, kr�c�c g�ow�. - Oj, nie! Oj, nie!
- Oj, tak! - wysycza�a jadowicie Barbara znad swojej deski.
- Sam nie wiem - rzek� z zak�opotaniem Janusz. - Zdaje si�, �e jestem sko�owany.
Ty masz racj�, m�w, wiesz
co� wi�cej?
- Tylko og�lnie - wyzna� Karolek, odkr�caj�c krzes�o ty�em do �ciany, a przodem
do wsp�pracownik�w. - I z
jakim wysi�kiem zdobyte...! To nie do wiary,
jak oni nic nie wiedz�, ci fachowcy!
- Co� ci jednak powiedzieli?
- No, owszem. Czekaj, �ebym nie pomyli�...
Wygrzeba� z kieszeni notes i znalaz� odpowiedni� kartk�.
- Popio�y lotne s� gorsze ni� �u�el - zakomunikowa�.
- Jakie popio�y lotne?
- No te, py�y wielkopiecowe. To si� nazywa popio�y lotne. Spiekaj� to na bry�y,
potem krusz� i u�ywaj� jako
kruszywa. Wydziela to z siebie wi�cej promieniowania
ni� �u�el. Co do �u�la natomiast, to jest tak... Zaraz. O, mam! W naturze
istnieje promieniowanie jako takie,
rozumiesz, kosmiczne, z gleby i r�ne inne...
- Z jakiej gleby?
- Nie wiem z jakiej, o rany, rozmaitej. W ziemi znajduj� si� pierwiastki
promieniotw�rcze i z nich si� bierze.
Kr�tko m�wi�c, z natury cz�owiek podlega
promieniowaniu i w ci�gu trzydziestu lat dostaje trzy i siedem dziesi�tych
jednostek...
- Jakich jednostek?
- Nie wszystko ci jedno? Jakich� tam jednostek. A od mieszkania w �u�lu, te�
przez trzydzie�ci lat, dostaje od
dwa i p� do trzy i sze�� dziesi�tych, czyli
prawie drugie tyle. Od py��w dostanie o jedn� czwart� wi�cej. Tyle mi si� uda�o
wydoi� z fachowc�w.
- I co dalej?
- A co ma by� dalej?
- No jak to co, jak to dzia�a! Szlag trafia od razu, czy dopiero po tych
trzydziestu latach?
- Tego nikt nie wie. Powiedzieli, �e r�nie. Ale wygl�da na to, �e ci badani po
trzydziestu latach ci�gle jeszcze
byli �ywi...
- I dobrze si� czuli?
- Nie by�o mowy o tym, �e �le. Ale...! A te krowy? Mia�e� sprawdzi� krowy w
twojej oborze! I co? By�e� tam?
Siedz�cy ty�em do swojej deski, a przodem do Karolka Janusz westchn�� i odwr�ci�
krzes�o bokiem.
- By�em, dlaczego nie...
- I co? Jak si� te krowy chowaj�?
- Jak krowy, to nie wiem. Ale pieczarki po prostu doskonale.
- Jak to...?
- A tak to. Kr�w to tam w tej oborze nie ma i nigdy nie by�o. Noga krowy, mo�na
powiedzie�, nie przekroczy�a
tego progu. Projekt zam�wi�a sp�dzielnia produkcyjna,
kt�ra si� rozwi�za�a akurat w momencie zako�czenia budynku. Porozdzielali si� i
obora przypad�a jednemu,
kt�ry sobie wykombinowa�, �e pieczarki to o wiele
lepszy interes.
- B�j si� Boga, obora na czterysta kr�w...! - wykrzykn�� Karolek ze zgroz�.
- I z szykanami. Ta�moci�gi do �arcia, automatyczne zmywanie, boksy porodowe jak
w klinice rz�dowej... Jak
si� okazuje, pieczarkom to nie przeszkadza. Zaopatrzy�y
go ju� w will� i dwa samochody, z czego jeden bia�y mercedes. Mow� mi tam
odj�o, a on, ten w�a�ciciel,
t�umaczy�, �e na co mu krowy i �winie, co to dla
niego po mleko i mi�so do miasta skoczy�, ma ugadanego kierownika Delikates�w, a
pieczarka je�� nie wo�a.
Na dow�d pokazywa� mi gospodarstwo obok, gdzie
ca�e siano zgni�o, bo go nikt nie przewraca�...
- To niby czego to mia� by� dow�d?
- �e przy gospodarstwie to taka ci�ka praca. Nikt po prostu nie da rady. Ca��
wie� oplotkowa�, u s�siada
prosiaki na �mier� zamarz�y, bo hodowane by�y
w stodole, a stodo�a z natury jest przewiewna. Tam, rozumiesz, jak si� ta
sp�dzielnia rozwi�za�a, ka�demu
przypad�o co innego, jemu obora, a temu obok
same stodo�y. On ju� swoj� gospodark� sprzeda�, a ten co kupi� te� si� nie
b�dzie przem�cza�. Owce zaczyna
hodowa�.
- A owczarnia?
- Jedn� stodo�� przerabia. Prosiaki futra nie maj�, a owca w ko�uchu.
Przetrzyma.
- To ci wysz�a bardzo pouczaj�ca wycieczka - stwierdzi� Karolek, och�on�wszy z
wra�enia. - Czy to jest obraz
przeci�tnej wsi?
- Poj�cia nie mam. Dawno na wsi nie by�em. Ale w kwestii dzia�ania �u�lobetonu
na krowy tyle samo wiem co i
przedtem. Dobrze chocia�, �e ty masz jakie�
wyniki.
- Z moich wynik�w wynika, �e w pi�tek popadli�my w przesad�. Dwa razy tyle
promieniowania co w naturze, to
nie mo�e by� bardzo szkodliwe. Ja si� nie czuj�
morderc�.
- W takim razie ja te� nie. Ale za to zaczynam czu� si� ofiar�...
- No, no, panowie - wtr�ci� si� Lesio g�osem z�owr�bnym. - Nie tak zaraz. Nie
jest r�owo. Nie jest, nie jest.
Janusz i Karolek obdarzyli go natychmiastowym zainteresowaniem. Lesio oderwa�
wzrok od rysunku na swojej
desce i spojrza� na wszystkich po kolei.
- P�yta p�yt� - rzek� - �u�el �u�lem. A najwi�cej szkodzi PCW.
- Sk�d wiesz?
- Hydraulik mi powiedzia�.
- Jaki hydraulik?
- Zwyczajny. Rezerwuar mi przecieka�, przyszed� w sobot� i zatka�.
Pogaw�dzili�my sobie na r�ne tematy. On
m�wi, �e najszkodliwsze jest PCW. Rakotw�rcze.
- Powiedzie� to ka�dy mo�e wszystko! - zirytowa� si� Janusz.
- Udowodni� to jako�? Sprawdzi�e�?
- Sprawdzi�em. Zadzwoni�em do mojej ciotecznej szwagierki...
- Co to jest cioteczna szwagierka? - zainteresowa� si� Karolek.
- Cioteczna siostra mojej �ony. Ona jest czym� tam od �ywienia. Nie wiem czym,
ale zrobi�a z tego doktorat.
Ot� chomiki...
Przerwa� na chwil�, przyjrza� si� swojemu rysunkowi i poprawi� fragment.
- Ot� chomiki, wyobra�cie sobie - ci�gn�� powoli i rozwlekle - trzymane w
klatkach z PCW... wszystkie jak
jeden dosta�y nerwicy...
- To co to ma wsp�lnego z rakiem? - spyta� nieufnie Karolek.
- Z rakiem nic. Opr�cz tego pochorowa�y si� na co� jeszcze, zdaje si�, �e na
tarczyc�. Ale za to chomiki, kt�re
wiod�y �ywot w klatkach z �u�lobetonu, zapad�y
na owrzodzenie �o��dka. To te� nie ma nic wsp�lnego z rakiem...
Janusz i Karolek przygl�dali mu si� przez chwil� w milczeniu, usi�uj�c jako�
pogodzi� t� informacj� z
wszystkimi poprzednimi.
- A ludzie...? - spyta� niepewnie Karolek.
- Co ludzie?
- No, ludzie w tych klatkach...
- Nie trzymali ludzi w klatkach. Ale cz�owiek i chomik to prawie jedno i to
samo, nie? Te� ssak, delikatne
zwierz�tko i nawet cechy charakteru miewa podobne.
Mo�na z niego wnioskowa�.
Janusz stara� si� jako� uporz�dkowa� my�li.
- No dobrze, czekaj, ale m�wisz, �e nerwica i owrzodzenie. To gdzie tu rak?
- Nie ma raka - odpar� Lesio surowo. - Nic ci na to nie poradz�. Nie wymagaj za
wiele.
- Za skarby �wiata nie wiem, co o tym my�le� - wyzna� Karolek. - Jeszcze wam nie
m�wi�em, ale s�ysza�em
takie rzeczy o �ywno�ci...
- E, tam! - przerwa� gniewnie Janusz. - Co� mi si� widzi, �e niepotrzebnie
wpadli�my w panik�. To przez
W�odka wszystko, przylecia� tu z g�b� jak Piotrowin
i, zatruwamy ludzko��, powiada. Uwierzy�em mu w pierwszej chwili
niepotrzebnie...
- Potrzebnie, potrzebnie! - przerwa� z kolei Lesio, wracaj�c do z�owieszczego
tonu. - Oj, potrzebnie! A o��w...?
- Co o��w?
Lesio oderwa� oko i d�o� od rysunku.
- Orgia o�owiu - rzek� tajemniczo. - Spo�ywamy o��w. Ona produkuje o��w...
Oskar�ycielskim gestem wskaza� Barbar�. Barbara, pochylona nad desk�, robi�a
wra�enie, jakby nagle og�uch�a.
Janusz przypomnia� sobie, �e na temat o�owiu
mia� si� wypowiedzie� chemik.
- A, w�a�nie! - rzek� z o�ywieniem. - Barbara, co tw�j m��...?
- Odejd� ode mnie z moim m�em, dobrze? - warkn�a Barbara, podrywaj�c
gwa�townie g�ow� znad deski.
Zaskoczony zesp� zamar�. Wszyscy znali temperament gwiazdy pracowni i wszystkim
r�wnocze�nie nasun�o
si� niepokoj�ce przypuszczenie, i� z nie znanych
nikomu przyczyn zabi�a swego m�a, co uniemo�liwia uzyskanie od niego
jakichkolwiek informacji, za� gniew
jej mimo to jeszcze nie min��, co wywo�uje obecny
stan. Barbara odsun�a nagle krzes�o od sto�u, zapali�a papierosa, wydmuchn�a z
furi� pot�ny k��b dymu i
spojrza�a na Karolka.
- Oni chc� �re�! - powiedzia�a dobitnie.
-
Co ty powiesz? - zdziwi� si� Karolek na wszelki wypadek.
Uczucia Barbary, prze�amawszy wida� jak�� barier�, wybuch�y teraz niczym gejzer.
- Chc� �re�! Rozumiecie?! Chc� �re� codziennie! Wszyscy trzej! Co mam im gotowa�
codziennie, ��ycie
Warszawy�...?!
- �Trybuna Ludu� wi�ksza - podsun�� Lesio nie�mia�o i delikatnie.
- Oni chc� mi�so...!!!
- Nie zwracaj uwagi - poradzi� po�piesznie Janusz. - Ludzie maj� r�ne g�upie
wymagania. Najlepszy spos�b, to
udawa�, �e si� nie widzi i nie s�yszy.
Barbara zia�a ogniem, nie zwa�aj�c na s�owa pociechy. Zesp� z ulg� porzuci�
my�l o m�ob�jstwie, od razu
poj�wszy, w czym problem. Najwidoczniej m�� i
synowie Barbary z bezrozumnym uporem domagali si� codziennych posi�k�w, co nawet
�wi�tego mog�oby
wyprowadzi� z r�wnowagi. Zgodne, ch�ralne wyrazy wsp�czucia
i pe�nia zrozumienia ju� po kilku minutach zdo�a�y u�agodzi� nieco jej uczucia,
kt�re, znalaz�szy uj�cie,
przesta�y uniemo�liwia� kontakty mi�dzyludzkie.
Ozdoba biura odzyska�a zdolno�� uczestniczenia w �yciu zespo�u.
- Stado kretyn�w jeste�cie - oznajmi�a z�ym g�osem. - Ten katastrofista narobi�
zamieszania, a wy od razu
dali�cie si� wzi�� na lep. Wcale nie o��w jest
najgorszy, tylko siarka. A siarka znajduje si� w powietrzu i nasze projekty nie
maj� na ni� najmniejszego
wp�ywu!
- A asfalt...?
- Asfalt nie ma tu nic do rzeczy! Asfalt sam z siebie niczego nie zatruwa. To
spaliny.
- Samochodowe...?
- No pewnie! Spaliny wydzielaj� takie co� tam z siark�, ponadto przy �cieraniu
ok�adzin hamulcowych wytwarza
si� py� azbestowy, kt�ry dzia�a rakotw�rczo...
- No, nareszcie mamy raka! - westchn�� Karolek z ulg�.
- O��w te� jest, zawarty w spalinach. Tworzy jaki� tam zwi�zek i osadza si� we
wszystkim dooko�a. Poza tym,
kt�ry to si� wyg�upi� z t� rt�ci�? Rt�� to wcale
nie jest metal rzadki, tylko przeciwnie, metal ci�ki. Metale rzadkie, to jest
lit, s�d i co� tam jeszcze. A od
asfaltu si� odczepcie, bo asfalt nawet
�ci�ga do siebie te wszystkie trucizny i gdyby nie wiatr, wszystko siedzia�oby
na szosie. Wiatr rozwiewa i
dlatego si� rozchodzi. Asfalt jest u�yteczny.
Na wie��, �e przynajmniej jeden z projektowanych element�w w miejsce szkody
przynosi jaki� po�ytek, ca�y
zesp� dozna� takiej ulgi, �e omal nie porzucono
na zawsze okropnego tematu. W tym momencie jednak�e przeckn�a si� nagle
gryma�na dusza Lesia.
- No tak... - rzek� sm�tnie w�a�ciciel duszy. - Tu siarka w kapu�cie, tam
pietruszka z o�owiem i c� takiego? C�
to jest? Co to dla nas azbesty i spaliny,
skoro mamy wielk� p�yt�? Promieniuje ta nasza kochana sierotka, promieniuje...
- No nie, ja cholery dostan�! - powiedzia� z w�ciek�o�ci� Janusz. Zerwa� si�
gwa�townie i wybieg� z pokoju.
W dalszym ci�gu na nowo wybuch�ej dyskusji wzi�� udzia� si�� przez niego
przywleczony W�odek, kt�ry wszak
sam osobi�cie rozp�ta� afer�. W kilka chwil p�niej
grono dyskutant�w powi�kszy� naczelny in�ynier, przyby�y do Janusza po projekt
wst�pny zieleni. Nie zd��y�
wyjawi� celu przybycia, zanim bowiem otworzy�
usta, przywali�a go lawina gwa�townych, nami�tnych, chaotycznych i zgroz�
budz�cych pyta�. Nie odpowiedzia�
na �adne, zaprezentowa� natomiast pow�tpiewanie
w zdrowe zmys�y zespo�u. Zmobilizowano si� zatem i przedstawiono mu ca�� spraw�
obszernie, wyczerpuj�co i
z wyeksponowaniem akcent�w pesymistycznych, dusza
Lesia bowiem mia�a akurat wyj�tkowy przyp�yw apokaliptycznego natchnienia.
Naczelny in�ynier wys�ucha� wszystkiego w milczeniu.
- Jednorazowa dawka ca�kowicie �miertelna, to jest sze��set rentgen�w - rzek�
wreszcie sucho. - Maksymalna
dopuszczalna to jest pi��dziesi�t rentgen�w w
ci�gu czterech dni. Pod warunkiem, �e po tych czterech dniach promieniowanie si�
sko�czy i ju� nie powt�rzy.
- Sk�d wiesz?
- Z wojska. Akurat mnie tego przypadkiem uczyli.
- Czy te tam jednostki, o kt�rych on gada, to s� w�a�nie rentgeny? - spyta�
Janusz. - To jest jedno i to samo?
- Mniej wi�cej to samo.
- To o co w�a�ciwie chodzi? Pi��dziesi�t, m�wisz, a tu przez trzydzie�ci lat
tylko trzy i sze�� dziesi�tych. To o
co ten krzyk?
- Z tego by wynika�o, �e wielka p�yta jest w og�le nieszkodliwa - zauwa�y� z
ulg� Karolek. - Przez trzydzie�ci
lat ludzki organizm zd��y si� przystosowa�.
- Nic podobnego! - przerwa� ostro naczelny in�ynier. - To jest, nie tak, inaczej
chcia�em powiedzie�. Sk�d
wy�cie wzi�li te swoje trzy i sze�� dziesi�tych,
to jest jaka� przeci�tna z przestarza�ych bada�. Nie to jest gro�ne!
- Tylko co?
- Tylko to, no, jakby wam tu powiedzie�...
Naczelny in�ynier zak�opota� si� nieco. Nie m�g� sobie przypomnie�, czy to, co
wie, nie jest przypadkiem
tajemnic� wojskow�. Post�pi� kilka krok�w i przysiad�
na stole Lesia, gor�czkowo szukaj�c w pami�ci okoliczno�ci, w jakich zdobywa�
swoj� wiedz�. By� zdania, �e
powinien si� ni� podzieli�, na ile tylko to
b�dzie mo�liwe. Pami�� odm�wi�a us�ug, zawaha� si� i machn�� r�k�.
- Co tam! - rzek� z determinacj�. - Wola boska. Najgro�niejsze jest nat�enie
promieniowania. Te trzy i sze�� to
jest pi� na wod�, nat�enie bywa do pi�tnastu
razy wi�ksze, zale�y sk�d ruda, z jakiej kopalni w�giel i tak dalej. To ju� nie
s� �adne hocki-klocki, to si� mo�e
skumulowa� i wtedy szkodzi, chocia�
nikt jeszcze nie wie dok�adnie jak. Mo�e choroba popromienna, mo�e rak, mo�e
jakie� zwyrodnienia
genetyczne...
- Jak cudownie nas pocieszasz! - powiedzia�a zgry�liwie Barbara.
- A wam trzeba by�o pociechy?
- Nam by�o trzeba konkret�w - oznajmi� stanowczo Janusz.
- Teraz ju� wida�, �e to si� potwierdza. Co za zbrodnicze bydl� wymy�li�o ten
popi� do beton�w?
- Nie rozpraszaj si� na drobiazgi! - zgani� go Karolek. - Trzeba u�ci�li�, bo,
my�lmy realnie, ca�kowicie
produkcji nie zatrzymasz, bez wielkiej p�yty stanie
ca�e budownictwo mieszkaniowe. Wi�c je�eli tu pi�tna�cie, a tu zero, to trzeba
wiedzie�, kt�re bra�, no wi