8109

Szczegóły
Tytuł 8109
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8109 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8109 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8109 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JoannaChmielewska Dzikie bia�ko Karolek Olszy�ski sta� w ogonku po koszyk w samoobs�ugowym sklepie spo�ywczym przy ulicy Pu�awskiej i zastanawia� si�, czy Wydzia� Architektury Urz�du Miejskiego w Lublinie pozwoli mu ulokowa� pralni� w nieprzepisowej odleg�o�ci od budynku szpitala. Odleg�o�� by�a za ma�a dok�adnie o 52 centymetry. Zmierzy� to osobi�cie naczelny in�ynier pracowni, przeje�d�aj�cy przez Lublin w drodze powrotnej z urlopu, zainteresowany tematem nie mniej ni� Karolek i pe�en nadziei, �e istniej�ce zawsze w terenie niedok�adno�ci wypadn� na ich korzy��. Niestety, nie wypad�y. Gdyby� przynajmniej brakowa�o czterdziestu dziewi�ciu centymetr�w, a nie pi��dziesi�ciu dw�ch! 49 to jest mniej ni� po�owa, a zatem mo�na zawsze zaokr�gli� w d�, 52 natomiast po�ow� przekracza i wymaga zaokr�glenia w g�r�, co daje ca�y metr, a metr jest w og�le niedopuszczalny. Gubi� ich te trzy centymetry. Na projekcie pojawi si� obrzydliwa liczba 29, mniejsza ni� ustalone normami 30, rzuci si� wszystkim w oczy i ca�y lubelski Wydzia� Architektury z zajad�� uciech� wczepi si� w ni� pazurami i z�bami, tym bardziej, �e niczego innego do wczepienia si� nie znajdzie. Jeden g�upi metr. Nawet nieca�y. P� metra. Trzy centymetry mniej i ju� by�oby zero, bo zaokr�gli�oby si� w d�... Karolek doskonale wiedzia�, �e tych trzech centymetr�w nie pozb�dzie si� w �aden spos�b, ale postanowi� zostawi� sobie odrobin� nadziei. Przesta� my�le� o ogrodzeniu terenu, kt�re nie pozwala�o przesun�� pralni nieco dalej, i o elementach prefabrykowanych, kt�re nie pozwala�y jej zw�zi�, poniecha� rozwa�a� nad osobowo�ci� pracownik�w lubelskiego Wydzia�u Architektury i zainteresowa� si� sytuacj� w ogonku. Ogonek co chwila co� korkowa�o. Ze swego miejsca na zewn�trz Karolek nie m�g� dojrze� wn�trza sklepu, kt�rego drzwi dodatkowo os�oni�te by�y kotar�, nie wiedzia�, co tam korkuje i na jak d�ugo, ale my�l o porzuceniu niemrawej kolejki i rezygnacji z zakup�w nawet nie za�wita�a mu w g�owie. Kategoryczne polecenie �ony zobligowa�o go do zaopatrzenia domu w produkty spo�ywcze, a drugiej takiej okazji z pewno�ci� ju� by nie znalaz�. Wst�pi� do tego sklepu po drodze ze S�u�ewca, gdzie przebywa� s�u�bowo i by� bezwzgl�dnie zdecydowany odwali� obowi�zek przed powrotem do pracy. Zmarnowa� troch� wi�cej czasu, ale mie� ju� z g�owy. Przed nim sta�a dama w sile wieku, t�po wpatrzona w przestrze�, kiwaj�ca na palcu kluczyki od samochodu. Ockn�a si� z zapatrzenia, kiedy podszed� do niej bardzo elegancki pan tej samej generacji. - Jeszcze tu stoisz? - zdziwi� si�. - My�la�em, �e ju� dawno wesz�a�... Dama wyda�a syk, tak podobny do syku pary pod ci�nieniem, �e Karolek spojrza� na ni� z �ywym zainteresowaniem. Nie powiedzia�a ani s�owa, tylko kluczyki w jej palcach zacz�y si� kiwa� gwa�towniej. - Co tu chcesz kupi�? - spyta� pan rzeczowo. Kluczyki na moment znieruchomia�y. - To co jest - mrukn�a dama i po chwili doda�a: - Ludzie nie�li d�em pomara�czowy. Pan skrzywi� si� z dezaprobat�. - Trucizna - zawyrokowa� stanowczo. Karolek zainteresowa� si� �ywiej i nadstawi� uszu. - O Bo�e - powiedzia�a dama bez �adnej intonacji. - Trucizna - powt�rzy� pan. - Wszystkie konserwowane d�emy to trucizna, ile razy mam ci to powtarza�? W dodatku ze sk�rek pomara�czowych nasyconych chemikaliami. �mier� dla w�troby. - S� kurczaki - zauwa�y�a dama po kolejnej chwili milczenia. - Te kurczaki to �wi�stwo. Bezwarto�ciowe mi�so, sztucznie p�dzone. - Chude kurczaki... - Co z tego, �e chude? Wszystkie s� hodowane na hormonach, nie maj� �adnego smaku... - Maj� - przerwa�a dama z nag�ym o�ywieniem. - Rybny. Od m�czki rybnej. - Nic podobnego. Kurczaki karmione m�czk� rybn� id� na w�dzenie. Dama na moment zamkn�a oczy, otworzy�a je i wzi�a g��boki oddech. - Jest tak�e pasztet - zakomunikowa�a beznami�tnie. - Mleko, mas�o, sery, jaja, wszystko co uzyskujemy od krowy. Poza tym chcia�abym kupi� kawior, krewetki i filet jagni�cy... Kolejka ruszy�a nagle i Karolek, ku wielkiemu swojemu �alowi, straci� nast�pny fragment rozmowy. Znalaz� si� we wn�trzu sklepu, przemoc� wcisn�� dalej i pa�stwo w �rednim wieku zn�w byli przed nim. Dama proponowa�a nabycie stoj�cych na p�ce klopsik�w w r�nych sosach. - Paskudztwo - zawyrokowa� pan kr�tko. - Dlaczego? - j�kn�a dama tonem rozpaczliwego protestu. Karolek sam omal nie zada� tego pytania. Zamierza� kupi� klopsiki. - Dlatego - odpar� pan, stawiaj�c po tym s�owie wyra�ny dwukropek. - Sama woda i bardzo ma�o mi�sa. Mi�so jest najgorszego gatunku. S� do niego dodawane substytuty z mi�sa rybiego... - Substytut to jest zast�pca adwokata - wymamrota�a dama buntowniczo, odwracaj�c g�ow�, jakby wola�a, �eby pan jej s��w nie s�ysza�. D�wi�cza�o w nich co� jakby zdesperowana gorycz. Pan jednak�e mia� najwidoczniej doskona�y s�uch. - Owszem, zast�pca adwokata - zgodzi� si�. - Mo�e by� tak�e zast�pca czego� innego, w tym wypadku warto�ciowego bia�ka mi�snego. �eby to si� w og�le nadawa�o do jedzenia, wsadzaj� w pikantny sos. Wymy�lili pieczarki, �eby podnie�� cen�... Energicznym gestem dama chwyci�a wolny koszyk i ruszy�a w g��b sklepu. Pan po�pieszy� za ni�. Karolek spogl�da� za nimi i niecierpliwie czeka� na koszyk dla siebie, koniecznie pragn�c pos�ucha� dalszego ci�gu pouczaj�cej konwersacji. Temat nie by� mu obcy, budzi� lekki niepok�j, poza tym zaintrygowa� go niezmiernie ton pana, bardzo spokojny, obiektywny, rzeczowy, wyzbyty jakichkolwiek element�w wzrusze�. Oceniaj�cy artyku�y spo�ywcze elegancki pan najwidoczniej nie mia� do nich �adnego osobistego stosunku. Takiego tonu w zestawieniu z tak� tre�ci� Karolek jeszcze nigdy w �yciu nie s�ysza�, tym bardziej zatem za nic w �wiecie nie chcia� uroni� ani s�owa. Dogoni� interesuj�c� par� przy nabiale. Pani si�ga�a po twaro�ek w trumienkach. - Nie zamierzasz chyba tego kupi�? - rzek� pan z nagan�. - Wszystkie wzd�te. Dama cofn�a r�k�. Karolek z pow�tpiewaniem przyjrza� si� trumienkom i r�wnie� zrezygnowa� z zakupu. Razem znale�li si� obok mro�onek. - Sp�jrz na kolor - powiedzia� pan, ogl�daj�c mro�one filety z morszczuka. - Najgorszy gatunek. Stare. - To co, �e stare? - zirytowa�a si� dama. - �mierdz�ce ryb�. - M�ode pachn� r�ami? Karolek st�umi� chichot. Pan by� jak kamie�. - Nie r�ami, ale nie maj� tego zapachu zje�cza�ego t�uszczu rybiego. Kup, jak chcesz, ale zobaczysz, �e sama do ust nie we�miesz. Dama zawaha�a si�, zajrza�a do zasobnika, jednym palcem odwr�ci�a mro�on� paczk� na drug� stron�, przyjrza�a si� jej, machn�a r�k� i posz�a dalej. Przy macy, nie wiadomo dlaczego, pa�stwo zacz�li m�wi� o marchwi. Stoj�c tu� obok i symuluj�c wnikliwie badanie makaronu, Karolek s�ucha� chciwie. - �rodki ochrony ro�lin i nawozy sztuczne - m�wi� pan. - Ca�a ta pi�kna marchew jest truj�ca, zab�jcza dla organizmu... - Nale�y w og�le zrezygnowa� z marchwi? - przerwa�a dama z�ym g�osem. - Nie, dlaczego? Trzeba po prostu kupowa� marchew, po kt�rej wida�, �e ros�a w warunkach naturalnych. - A mo�na wiedzie�, po czym to pozna�? - Szkodliwa marchew jest pi�kna, wielka, wyro�ni�ta. Takiej trzeba unika�. Trzeba szuka� tej brzydszej. Ma�ej. Byle jakiej... - Robaczywej - podsun�a dama us�u�nie. - Nawet troch� robaczywej. Im gorsze i mniej zadbane gospodarstwo, tym zdrowsza marchew. W pami�ci Karolka pojawi�y si� nagle nik�e strz�py wiedzy o r�nych, wstydliwie tuszowanych, aferach. Truj�ce truskawki, rakotw�rcze pomidory, niejadalne pomara�cze, banany z wirusami... Tkliwie i z rozrzewnieniem wspomnia� czere�nie z kt�rego� tam roku, co do jednej, sztuka w sztuk�, robaczywe. Nadzwyczajne, z tego wynika, �e by�y to najzdrowsze czere�nie �wiata, �e te� nie zjad� tego wtedy wi�cej... Pa�stwo, znalaz�szy si� przy kasie, przerwali rozmow� i zap�acili za nabyt� mac�. Karolek zajrza� do swojego koszyka i uprzytomni� sobie, �e maca, po kt�r� r�wnie� si�gn��, w �adnym stopniu nie zaspokoi wymaga� ma��onki. Zawaha� si�, spojrza� niepewnie na kasjerk�, zn�w zajrza� do koszyka, z determinacj� zawr�ci� i jeszcze raz uda� si� w Kiedy ponownie zbli�y� si� do kasy maj�c w koszyku truj�cy d�em, podejrzane mas�o, wzd�ty twaro�ek i bezwarto�ciowego kurczaka; widoczni za szyb� pa�stwo w sile wieku wsiadali do zaparkowanego na chodniku samochodu. Jad�c tramwajem w kierunku miejsca pracy, niewidz�cym wzroku wpatrzony w okno Karolek popad� w g��bokie zamy�lenie, a w jego duszy j�� si� wykluwa� jaki� dziwny niepok�j... Do bram budynku biurowego wolnym krokiem zbli�a� si� drugi cz�onek tego samego zespo�u, Lesio Kubajek. Dnia tego Lesio nie zaszczyci� jeszcze miejsca pracy swoj� obecno�ci�. Wczesnym rankiem odprowadza� na lotnisko kuzyna wracaj�cego do Australii i po odlocie samolotu zatrzyma� si� przez kilka chwili najpierw na widokowej galerii, a potem w barze, gdzie przy kieliszku koniaczku ze wzruszeniem rozpami�tywa� ogrom i rozmaito�� �wiata. Po�udnie nadbieg�o szybko, Lesio opu�ci� port lotniczy i ruszy� w kierunku biura, oczyma duszy wci�� widz�c jakie� niezmiernie odleg�e kraje, jak�� ca�kowicie nieznan� i osza�amiaj�co barwn� faun� i flor�, jakie� obce miasta, l�dy i morza, �odzie krajowc�w i egzotyczne knajpy. Te ostatnie szczeg�lnie sprawia�y, i� �w nieznany wielki �wiat, tak szeroko otwarty przed kuzynem z Australii, wydawa� mu si� nieodparcie poci�gaj�cy. Wysiad� z autobusu w pobli�u biura i d��y� ku codziennej prozie coraz wolniej, nogi jego bowiem wykazywa�y zdecydowan� tendencj� do zboczenia w jakimkolwiek innym kierunku. By� mo�e wielki �wiat i nogi razem wzi�te wygra�yby konkurencj� z pracowni�, gdyby nie to, �e na ulicy przed Lesiem ukaza�a si� nagle pi�kna Barbara, od lat przedmiot jego uwielbie�, r�wnie upragniony jak nieosi�galny. Barbara wysz�a ze sklepu i r�wnie� zmierza�a do biura. Jestestwo Lesia b�yskawicznie oderwa�o si� od wielkiego �wiata i przestawi�o na Barbar�, stanowi�c� sob� widok bardziej upojny ni� najwspanialsza knajpa galaktyki, nie wspominaj�c nawet o florze i faunie. Nogi zrezygnowa�y z zastrze�e� co do kierunku, przy�pieszy�y i Lesio dogoni� ozdob� swego �ycia i pracowni przy windzie. Zd��y� wpa�� do �rodka nim drzwi si� zamkn�y. - D�entelmen z mojej rodziny wsiad� do samolotu i fiuuuuut...! Odlecia� na antypody - rzek� sm�tnie. Barbara b�ysn�a w�ciekle b��kitnym okiem i nie odezwa�a si� ani jednym s�owem. - Australia - ci�gn�� Lesio, zmieniaj�c ton na tkliwy, czego powodem by�a nie obecno�� wymienionego kontynentu gdzie� po drugiej stronie globusa, lecz obecno�� Barbary w windzie - Australia! Kangury! Fale oceanu! Papuasi, surfing, Melbourne, Sydney... Jaki� wielki, a zarazem jaki� ma�y jest ten �wiat... Winda zatrzyma�a si� na trzecim pi�trze. Barbara opu�ci�a j� wci�� bez s�owa, obdarzywszy Lesia jeszcze jednym z�ym spojrzeniem. Lesio szed� za ni�, z lubo�ci� obserwuj�c pon�tn� kibi� i wytrwale snuj�c dywagacje geograficzne. Razem wkroczyli do pokoju. W pokoju siedzia� ostatni cz�onek zespo�u, Janusz, a przed nim, wsparty o st� Barbary, sta� W�odek-elektryk. Janusz patrzy� na W�odka z wyrazem twarzy pe�nym niesmaku, W�odek za� z pos�pn� rozpacz� wbija� wzrok w pod�og� u swoich st�p. Wchodz�cej pary nie obdarzyli najmniejsz� uwag�. Barbara zaj�a swoje miejsce w milczeniu, Lesio by� w nastroju towarzyskim i rozmownym. - Cze��, panowie! - rzek� w progu. - Jak wam si� podobaj� atole koralowe? Wie�ce kwiat�w, rekiny, szcz�ki...? Hawaje na horyzoncie, palmy, papugi... Janusz spojrza� na niego z roztargnieniem, W�odek wyda� z siebie cichy j�k, za�ama� r�ce i zastyg� w pozie znamionuj�cej najg��bsz� bole��. Lesiowi z miejsca wylecia�y z g�owy atole koralowe, a opisy przyrody zamar�y na ustach. Tkn�o go z�e przeczucie i nawet chcia� spyta�, co si� sta�o, ale jako� nie umia� na poczekaniu znale�� dla tego pytania odpowiednio delikatnej formy, kt�ra z niejasnych przyczyn wyda�a mu si� niezb�dna. Zamilk� zatem i zagapi� si� na W�odka. W tym momencie do pokoju wszed� wracaj�cy z miasta Karolek. Od pierwszego rzutu oka zorientowa� si�, �e co� tu zasz�o. Ujrza� stropionego Janusza, skamienia�ego w rozpaczy W�odka i zatrwo�one nieco oblicze Lesia, popatrzy� na nieruchome plecy Barbary i zaprz�taj�ce go dotychczas artyku�y spo�ywcze umkn�y mu z my�li. Szybko zamkn�� za sob� drzwi. - Co si� sta�o? - spyta� �ywo. - Martwicie si� s�u�bowo, czy prywatnie? Zatrzyma� przy tym wzrok na Lesiu, kt�rego mia� najbli�ej. Lesio bezradnie roz�o�y� r�ce. - Nie wiemy - rzek� tonem beznadziejnego smutku. Karolka odpowied� ta nieco zaskoczy�a. Przecisn�� si� do swojego sto�u, usiad� na krze�le, od�o�y� pod �cian� siatk� z zakupami i uwa�niej przyjrza� si� wsp�pracownikom, tym razem zatrzymuj�c wzrok na W�odku. Po czym odwr�ci� si� do Janusza. - Ty, o co tu chodzi? Co si� sta�o? Czy on jest chory? Mo�e mu co� da�? - Owszem - wymamrota� W�odek grobowo. - Po pysku... Pierwsz� my�l� Karolka by�o przypuszczenie, �e W�odek nawali� z kt�rym� projektem i gwa�towny niepok�j zast�pi� niewinne zaciekawienie. Chwyci� d�ug� linijk�, przechyli� si� przez st� i energicznie popuka� w rami� Janusza. - Powiesz co� wreszcie, czy nie? Naprawd� mam go wali� po pysku? Nie chce mi si�! M�w�e, co si� sta�o? Janusz z pewnym wysi�kiem oderwa� wzrok od W�odka i zwr�ci� si� do Karolka. - A bo ja wiem? - powiedzia� niech�tnie. - Wychodzi na to, �e jeste�my ostatnie �winie. Zbrodniarze. Byd�o, cepy i niedouczone ��oby. Truciciele, jakby� wola�. Cholera, a my�la�em, �e to tylko takie g�upie gadanie... A tu masz... - Co mam? - zdenerwowa� si� Karolek. - Ja nic nie mam! Nic w og�le nie rozumiem, nie mo�esz m�wi� po ludzku? Dlaczego �winie, dlaczego niedouczone ��oby? Janusz skrzywi� si�, pomaca� za sob� na stole, znalaz� paczk� papieros�w, pomaca� dalej w poszukiwaniu zapa�ek, w�o�y� papierosa do ust i zapali�. Karolek czeka� w napi�ciu. Janusz zdmuchn�� zapa�k�. - Jeden cz�owiek dosta� bia�aczki - zakomunikowa� niepewnie i zamilk�. - No? - powiedzia� niecierpliwie Karolek, nie mog�c doczeka� si� dalszego ci�gu. - I co? - No i z tego wynika, �e to leci piorunuj�co. G�upie gadanie si� potwierdza. Cz�owiek dosta� bia�aczki, dow�d jak byk. Koniec. - Jaki koniec, co za koniec?! Nic nie rozumiem! O czym ty w og�le m�wisz?! - O wielkiej p�ycie. Karolek zastyg� na moment z oczami utkwionymi w pochmurnej twarzy Janusza. Wielka p�yta...? - Czekaj, nie kojarz� - wyzna� z zak�opotaniem. - Powiedz dok�adniej. Co ma wsp�lnego wielka p�yta z bia�aczk� i poza tym, co to za cz�owiek? - Nie wiem. - Rencista - wtr�ci� ponuro W�odek. - Rencista, s�yszysz. I mieszka� w budownictwie wielkop�ytowym. To ma wsp�lnego. - I by� zupe�nie g�uchy - doda� W�odek g�osem bardziej zn�kanym. Karolek dozna� wra�enia, �e jego rozw�j umys�owy cofn�� si� nagle w jak�� zamierzch�� przesz�o��. Przesta� rozumie� j�zyk, jakim pos�ugiwa� si� od dzieci�stwa. Pojawi� si� tu jaki� dziwny problem, tak straszliwie skomplikowany, �e nie spos�b go nawet sprecyzowa�, nie m�wi�c o rozwik�aniu... Lesio s�ucha� w milczeniu, a w jego chciwej emocji duszy l�g�y si� rozmaite uczucia. K��bowisko ich ros�o, dokonuj�c skokami przewrot�w, kt�re wydobywa�y na wierzch to dum�, i� uczestniczy w jakich� pot�nych, acz troch� niezrozumia�ych wydarzeniach, to oburzenie na wpychanie go przemoc� w rol� zbrodniarza, kt�rej to roli akurat wcale nie mia� w planach, to melancholi�, z przyjemno�ci� poddaj�c� si� grozie tajemniczych przeznacze�. Nie by� jeszcze pewien, co z tego wszystkiego chcia�by wybra�... - Albo natychmiast przestaniecie rozmawia� jak debile, albo osobi�cie zrobi� wam co� z�ego - odezwa�a si� nagle z gniewem Barbara. - Ty m�w po kolei od pocz�tku. A ty zamknij g�b�! Dosy� ju� namiesza�e� jak na jeden dzie�! Gestem brody wskaza�a kolejno Janusza i W�odka. Janusz odwr�ci� si� ty�em do swojego sto�u, a przodem do koleg�w, obrotowe krzes�o wyda�o z siebie przeci�g�y pisk. Lesio wstrzyma� na chwil� przewroty swojego wn�trza, oderwa� oczy od W�odka i zafascynowany wzrok skierowa� na Barbar�, kt�rej widok dostarcza� mu upojnych dozna� niezale�nie od okoliczno�ci. Barbara zapali�a papierosa i wspar�a brod� na zwini�tej pi�ci, gniewnie wpatrzona w Janusza. - Wielka p�yta jest szkodliwa dla zdrowia - oznajmi� Janusz ponuro. - No owszem, jest - zgodzi� si� Karolek. - Ci�gle si� o tym s�yszy. Zdaje si�, �e mieszkanie w wielkop�ytowym powoduje reumatyzm. Janusz machn�� r�k�. - Reumatyzm to mi�ta. To jest w og�le nic, sama przyjemno��. Okazuje si�, �e ostatnio robili badania i wykryli gorsze rzeczy. Czekaj, gdzie ja to mam... Obejrza� si� i znalaz� na stole kartk�, pokryt� pismem maszynowym. - S�uchaj, co robi, o... Powoduje zatrucie metalami rzadkimi. Wydziela z siebie promieniowanie radioaktywne... - O Bo�e! - j�kn�� Karolek. - Wi�c jednak...? - No jednak, nie ma si�y, naukowcy sprawdzili. Po pewnym czasie bia�aczka murowana. No i masz, jeden ju� jest, on go zna. Machn�� kartk� w kierunku W�odka, kt�ry bez s�owa pokiwa� g�ow�. Karolek poczu� si� jako� dziwnie nieswojo. - Ten g�uchy rencista...? - To, �e g�uchy, nie ma znaczenia. Wyj�tkowo nie idzie o decybele. Ale ten, owszem. - Co to s� metale rzadkie? - spyta� przys�uchuj�cy si� uwa�nie Lesio. - Nie wiem. Mo�e rt��, wszystko jedno. Grunt, �e szkodliwe. - Og�uszy�e� mnie jak cepem - powiedzia� bezradnie Karolek. - Ja te� my�la�em... Czekaj, a czy jest pewne, �e on mieszka� w wielkop�ytowym? - Granitowo. Zdaje si�, �e na Ursynowie, tam nie ma innego. Ty, na Ursynowie? W�odek przy�wiadczy� cicho i grobowo. - Nonsens! - powiedzia�a ostro Barbara. - Ursyn�w za kr�tko stoi. Je�eli ju� teraz ma bia�aczk�, musia� jej dosta� od czego� innego. Na to si� nie zapada tak z dnia na dzie�! - Jak to nie z dnia na dzie�! - oburzy� si� Lesio, w kt�rym zacz�y w�a�nie bra� g�r� upodobania katastroficzne. - Na to si� zapada w jednej chwili! Wystarczy si� raz napromieniowa� i cze��! - Czym napromieniowa�, ty g�upcze?! Co to jest, budynek mieszkalny czy reaktor atomowy?! - No w�a�nie! - o�ywi� si� Janusz. - Czy� ty tu czego� nie naknoci�?... Karolek zdo�a� zebra� my�li i opanowa� nieco oszo�omienie. - Ile tam tego jest? - spyta� Janusz. - Czego? - Tego promieniowania. Janusz zajrza� do kartki. - Nie wiem. Niedu�o chyba. Ilo�ci �ladowe. Nie wiem czego, chyba tych metali, niejasno sformu�owane. Ty� to rozgryz�? - zwr�ci� si� do W�odka. - Wiesz ile? W�odek bez s�owa wzruszy� ramionami. Karolek z pow�tpiewaniem pokr�ci� g�ow�. - Ona chyba ma racj�. Ilo�ci �ladowe, to nie mo�e dzia�a� z dnia na dzie�, musi latami, tak jak na przyk�ad w rentgenie. W rentgenie ludzie pracuj� po kilkana�cie lat i nic, chyba �e kto� jest wyj�tkowo ma�o odporny. - To wtedy co? - Nic, przestaje pracowa� w rentgenie. - Sk�d wiesz? - No przecie� robi� szpital onkologiczny! - A, rzeczywi�cie. A gdyby nie przesta� pracowa�, to co? - Nic, zapadnie na bia�aczk�. Czy tam na co� podobnego, to ma r�ne formy. - Po jakim czasie? - No przecie� nie w tydzie�! Po paru latach. Powiedzmy po trzech, ale to zupe�nie wyj�tkowy przypadek. Janusz zastanawia� si� przez chwil�, spogl�daj�c to na kartk�, to na Karolka, po czym odwr�ci� si� do W�odka. - Kiedy zamieszka� na Ursynowie? - spyta� podejrzliwie. - W zesz�ym roku - wyszepta� W�odek pos�pnie. - No to czego trujesz? M�wi�em, �e niemo�liwe! Mo�e i ma t� bia�aczk�, ale wyra�nie wida�, �e nie od Ursynowa! Tego, chcia�em powiedzie�, nie od wielkiej p�yty! Szkodzi� szkodzi, ale przecie� nie w tym stopniu! W�odek oderwa� si� nagle od sto�u Barbary, post�pi� krok naprz�d i za�ama� r�ce. - Jo�opy! - wyj�cza� ze zgroz�. - Czy wam rozum odj�o? Tu jest jak byk napisane, to s� notatki z bada�! Poufnie dosta�em! Zatrucie metalami i promieniowanie! W rentgenie kilkana�cie lat, a w tym �wi�stwie ca�e �ycie! Kto to wytrzyma?! A dzieci...?! Wielka p�yta to zbrodnia!!! - Ale czekaj�e, w�a�ciwie dlaczego? - przerwa� mu zdenerwowany Karolek. - Co za r�nica, czy budynek jest z ma�ych element�w, czy z wielkiej p�yty? Wsz�dzie s� konstrukcje betonowe, to w czym rzecz? Fason ma robi� r�nic�, czy co? - Jak fason, zg�upia�e�? Produkcja! - Co produkcja? W�odek wyda� z siebie kolejny �a�osny j�k i nagle jakby przywi�d�. Janusz si�gn�� po nowego papierosa. - P�yty z elektrociep�owni, rozumiesz - wyja�ni�. - Produkuj� t� cholern� wielk� p�yt� na py�ach z elektrociep�owni. To w nich s� te truj�ce substancje. - O rany boskie, co ty m�wisz?! Bior� to zamiast kruszywa?! - Stosuj� jako dodatek, albo w og�le bior� jako ca�o��. Wszystkie wielkie p�yty na tym robi�. Zbrodniczy proceder! Karolek zamilk�. Zaskoczony i wstrz��ni�ty wpatrywa� si� w Janusza, wci�� niepewnego opinii o sobie. - Zaraz, ale to przecie� nie my - odezwa� si� nagle z uraz� Lesio. - Nie my robimy wielk� p�yt�! W�odek o�ywi� si� na nowo. - Ale my z niej projektujemy! - wytkn��, oskar�ycielsko potrz�saj�c palcem w kierunku Janusza. - Stosujemy j�! Dobrowolnie, w kilometrach sze�ciennych kubatury! Projektujemy z materia�u, kt�ry musi wyko�czy� spo�ecze�stwo! Stosujemy elementy rakotw�rcze! Dla ludzi!!! Jeste�my zbrodniarzami!!! Przez do�� d�ug� chwil� nikt z nikim nie m�g� doj�� do porozumienia, poniewa� wszyscy m�wili r�wnocze�nie. Sumienie Janusza ugi�o si� pod presj�. Lesio usi�owa� zwr�ci� powszechn� uwag� na fakt, �e W�odek jest elektrykiem, nie decyduje o stosowaniu wielkiej p�yty, a zatem niech si� nie podszywa. Barbara gwa�townie ��da�a u�ci�lenia informacji i wskazania ich �r�de�. W�odek upiera� si� przy swoim, posuwaj�c tak oskar�enia, jak i samokrytyk� poza wszelkie racjonalne granice. Karolek pierwszy otrz�sn�� si� z szoku i odzyska� przytomno�� umys�u. - Ja nie!!! - wrzasn�� kategorycznie, przekrzykuj�c pozosta�ych. - Mo�e i jeste�cie monstra moralne, ty i oni, ale ja nie! Wybij to sobie z g�owy! Ja robi� szpital ze zwyczajnej ceg�y! - Ja te� nie! - przy��czy� si� do niego natychmiast Lesio z wielk� godno�ci�. - Mam pawilony handlowe, nietypowe, wylewane. O �adnej p�ycie mowy nie ma! - Robi� wytw�rni� asfaltu i warsztaty - zauwa�y�a Barbara jadowicie, acz znacznie ju� ciszej, bo reszta zamilk�a. - Nikt tam nie mieszka, nie m�wi�c ju� o tym, �e nie z wielkiej p�yty. I ty te� nie - doda�a, wskazuj�c Janusza. - Masz dwa nietypowe o�rodki zdrowia. A przedtem wszyscy robili�my baz� turystyczno-wypoczynkow�, g��wnie z kamienia. A jeszcze przedtem wielkiej p�yty w og�le nie by�o. - Z tego wida�, �e mo�esz si� odczepi� od nas i od siebie - uzupe�ni� Karolek. - ���b, by� mo�e, jeste�, ale zbrodniarz odpada. O ile sobie przypominam, nigdy w �yciu nie robili�my niczego z wielkiej p�yty. Janusz otworzy� usta, zamkn�� je, popatrzy� na Karolka, niech�tnym spojrzeniem obrzuci� W�odka i jakby si� zawaha�. - Nie? - spyta� niepewnie po chwili. - Nie - odpar�a cierpko Barbara. - Jeste�cie pewni...? - Zwracam ci uwag�, �e z wielkiej p�yty robi si� typowe - przypomnia� Karolek. - Robi�e� kiedy� co� typowego? - Owszem, ogrodzenie. Ale faktycznie, nic wi�cej. Znaczy, tego... Znaczy, �e co...? - Znaczy, �e zbrodniarze i mordercy siedz� w typowym - zawyrokowa� Lesio. - U nas nie. Mo�emy si� z nimi nie zadawa�. Zgroza, kt�ra ju� zaczyna�a zakrada� si� do serc i umys��w, znik�a nagle z atmosfery i tylko W�odek prezentowa� sob� niemi�y dysonans. Nie zwracaj�c na niego uwagi, Karolek zapragn�� wyja�ni� wcze�niejsze s�owa Janusza. - Ty, a dlaczego niedouczony ���b? Wszystko inne rozumiem, tylko tego ��oba nie. Janusz gniewnie dmuchn�� dymem z papierosa. - A bo, rozumiesz, nic w gruncie rzeczy o takich sprawach nie wiemy - odpar� z irytacj�. - Ja na przyk�ad nie wiedzia�em. S�yszy si� rozmaite plotki i takie tam inne, ale co z tego? Poj�cia nie mamy o materia�ach budowlanych i sam s�yszysz, on to dosta� poufnie. I co? i dalej nie wiem, co z tego wynika. A mo�e to jednak jest prawda? To co mamy robi�, zamkn�� oczy, zatka� uszy i na o�lep robi� �wi�stwo? To jest niedopuszczalne. To jest ba�wa�stwo. Dno, rozumiesz? Karolek zgodzi� si� z nim bez wahania. Przez chwil� wsp�lnie rozpami�tywali sw�j brak wiedzy i sposoby zaradzenia z�u. Demonstracyjna odmowa w razie otrzymania zlecenia na budynek z wielkiej p�yty wydawa�a si� niez�ym posuni�ciem, odpowiedniego zlecenia jednak�e nie by�o na horyzoncie. Pomys� starania si� o nie wy��cznie w celu odm�wienia przyj�cia nie obudzi� entuzjazmu. Znacznie wi�ksz� przychylno�ci� obdarzono my�l zbuntowania tych z typowego. Powinni mianowicie postawi� spraw� twardo i zaprze� si� zadnimi �apami. Nie dotkn� wielkiej p�yty, dop�ki produkcja nie wycofa morderczych py��w, mog� nawet robi� projekty, ale nie wyko�cz� i nie oddadz� �adnego a� do chwili zyskania pewno�ci, �e akcja trucicielska uleg�a zag�adzie. Ten sukces wydawa� si� osi�galny i pogoda ducha wzros�a zdecydowanie. W�odek jednak�e nie zamierza� rezygnowa�. - G�upy - rzek� z pos�pnym ogniem. - Denne g�upy. Skowronki na niebosk�onie. Dla was mo�e si� i znajdzie jakie� wyj�cie, ale ja? Czy wy wiecie, co ja robi�? Retoryczne pytanie w najwy�szym stopniu zaintrygowa�o ca�y zesp�, kt�remu wydawa�o si� dotychczas, i� doskonale wie, co W�odek robi. Sami mu tej roboty dostarczali. Ulegaj�c energicznej presji, W�odek wy�uszczy� rzecz obszerniej. - Pod wszystkimi liniami wysokiego napi�cia rosn� ro�liny. Ot� to. Ziemia si� znajduje. Grunta orne. Uprawa roli. Wiecie, co tam jest? Metale ci�kie! Nikt nie by� w stanie oceni� na poczekaniu informacji. Obfito�� pojawiaj�cych si� w sprawie metali zaczyna�a by� niezno�na. To rzadkie, to ci�kie... W�odek z za�amanymi r�kami, w rozgoryczeniu kiwa� g�ow�. - Metale ci�kie! - powt�rzy� ze zgroz�. - Mied�! Pas szeroko�ci kilkudziesi�ciu metr�w jest nasycony miedzi�. To ja... - Przecie� nie robisz linii wysokiego napi�cia! - zaprotestowa�a z irytacj� Barbara. - Ale korzystam z nich! Bez linii wysokiego napi�cia mnie w og�le nie ma! Wy mo�ecie zaprotestowa� przeciwko py�om w cemencie, a ja? Przeciwko czemu mam protestowa�? M�j zaw�d jest zgub� ludzko�ci! - Co ci tak zale�y, �eby koniecznie robi� za morderc�? - zdziwi� si� Karolek. - W pasie szeroko�ci dwudziestu metr�w obok ka�dej szosy znajduje si� o��w - rzek�a r�wnocze�nie Barbara zimnym g�osem. - �r� ten o��w wszyscy, byd�o i ludzie. Robi� w�a�nie wytw�rni� mas bitumicznych. Uwa�asz, �e co? Mam ten projekt wyrzuci� za okno, czy publicznie spali� na placu Defilad? Lesio dokona� nagle wyboru. Katastrofizm do niego przem�wi� i my�l, �e on sam, cz�owiek, zdawa�oby si�, przeci�tnie przyzwoity, nic o tym nie wiedz�c, dzie� w dzie� oddaje si� poczynaniom zbrodniczym na skal� wszech�wiatow�, nadzwyczajnie przypad�a mu do gustu. W natchnieniu podni�s� si� z krzes�a. - G�owica! - rzek� g�osem z�owieszczym, czyni�c r�kami zamaszysty gest. - Zatrucia pokarmowe! Rakotw�rcze �ciany, pod�oga i sufit! Cherlawe dzieci. Paj�czyna linii wysokiego napi�cia, paj�czyna szos, ha...! Paj�cza sie�! Radioaktywny paj�k wysysa, wysysa, padaj� ludzie, zwierz�ta i ptactwo w locie... Spaliny i decybele, w domach metale rzadkie, w polu metale g�ste, zatrute wody, zatrute powietrze, zatruty chleb, zatrute mleko, ginie flora, ginie �wiat! C� pozostaje...? - Karaluchy? - podsun�� niepewnie Karolek po chwili milczenia. - Bakterie! - poprawi� Lesio z naciskiem. - Wirusy i bakterie. �ysa ziemia pokryta grub� warstw� wirus�w i bakterii... Apokaliptyczna wizja, wbrew spodziewaniom, wywar�a skutek odwrotny od zamierzonego, �ysa ziemia okaza�a si� niestrawna. W�odek rozpl�t� za�amane d�onie i w�o�y� je do kieszeni fartucha. - Powietrza nie zatruwam - oznajmi� z uraz�. - I w og�le florze, jako takiej, przew�d wysokiego napi�cia nie szkodzi. - Dosy� mam tej katastrofy i ko�ca �wiata - zakomunikowa� Janusz prychn�wszy wzgardliwie. - Nie ma tak, �eby nie by�o �adnego wyj�cia! Z�api� paru tych z typowego i pogadam z nimi. Instalacji elektrycznych zlikwidowa� si� nie da, ale w og�le mo�na pomy�le�... Zapa� do wprowadzania zbawiennych korekt zap�on�� w mgnieniu oka. Og�lna dyskusja wybuch�a. Co prawda, w pierwszej chwili jedynym ratunkiem gin�cego �wiata wydawa�o si� ca�kowite zniweczenie cywilizacji, stopniowo jednak wy�oni�y si� projekty nieco mniej radykalne. Krok za krokiem okazywa�o si�, i� porzucenie wszelkiej nadziei by�oby nies�uszne, jakie� szans� istnia�y. - Pod Liniami wysokiego napi�cia mo�na sadzi� choinki na Bo�e Narodzenie - t�umaczy� Lesio W�odkowi. - Zaj�� ca�y pas i te... Co to by�o? Aha, metale ci�kie. I metale ci�kie te� z g�owy. - Zg�upia�e�, nie mo�na ziemi ornej poprzegradza� pasami lasu! - A na co ci ta ziemia orna, skoro tam wszystko zatrute?! No dobrze, to niech b�dzie len. Lnu nie jadamy! - A kanarki? Siemi� lniane to jest pokarm dla kanark�w... - Nie stwarzaj trudno�ci. Dla kanark�w we�mie si� z samego skraju. Niedu�o potrzeba, co taki kanarek zje... Janusz i Karolek, wr�ciwszy do kwestii materia��w budowlanych zak�opotali si� na nowo. - �u�el wielkopiecowy - odczyta� Janusz ze swojej kartki. - Co� zawiera, jakie� wzory tu s� podane. Nie wiem, co to znaczy, ale zdaje si�, �e te� promieniuje. - No nie! - zdenerwowa� si� Karolek. - Opanuj si�, w ko�cu nic nam nie zostanie. �u�lobetonu u�ywamy od wiek�w! - Trzeba da� jakiemu� chemikowi. O, Barbara! Przepisz� ci to i niech tw�j m�� rozszyfruje! Barbara nie odezwa�a si�, ale Janusz od razu przyst�pi� do przepisywania wzoru. - Zdaje si�, �e robi�e� kiedy� obor� z �u�lobetonu - przypomnia� Karolek. - Czy ja si� myl�? Ju� do�� dawno... - Co, obor�...? - Janusz podni�s� si� z krzes�a i po�o�y� kawa�ek kalki z wzorem przed nosem Barbary. - Masz, daj swojemu ch�opu. A jak�e, robi�em, czekaj, kiedy to by�o? Ju� chyba przesz�o dziesi�� lat temu... - I jak si� w niej te krowy chowaj�? - A sk�d ja mam to wiedzie�? Odda�em projekt i cze��. Nawet nie pami�tam, gdzie to by�o. Musisz sobie przypomnie�! Sprawd� w archiwum u Matyldy. - I jak sprawdz�, to co? - No jak to co, trzeba tam pojecha� i obejrze� te krowy. Musimy w og�le wszystko sprawdzi� w�asnymi oczami, bo powiem wam, �e mnie si� to wydaje podejrzane. - Co ci si� wydaje podejrzane? - Prawd� m�wi�c, wszystko. Wielka p�yta i te py�y, zgadzam si�, to jest co� nowego, ale taki �u�el? Gdyby i �u�lobeton dzia�a� szkodliwie, po�owy spo�ecze�stwa ju� by nie by�o. Tymczasem �yjemy... - To jest d�ugofalowe - przerwa� z nagan� W�odek. - Nie b�d�; �winia, nie ograniczaj si� do nas. Chodzi o przysz�e pokolenia. - Masz na my�li, �e my jako� przetrwamy, ale nasze dzieci ju� nie? - Dzieci i wnuki. Prawnuk�w w og�le nie b�dziemy mieli. - No to ludzko�� wymrze i b�dzie fajnie! - og�osi� Lesio beztrosko. - G�upi jeste�! - zirytowa� si� W�odek. - Wymr� tylko niekt�rzy. Ci z ceg�y i z kamienia zostan�. A sk�d wiesz, co to za rodzaj ludzi? Mo�e wymr� w�a�nie uczciwi i przyzwoici, a zostan� tylko tacy niepo��dani charakterologicznie? To jest selekcja nienaturalna! - Nie ma si�y, panowie, jad� do tej obory! - zadecydowa� Janusz. - Krowy przez ten czas odwali�y ju� par� pokole�, obejrz� prawnuki tych pierwszych. Wy za�atwicie reszt�, Karolek, ty promieniowanie... - Ja - zaniepokoi� si� Karolek. - Ty. Masz t� swoj� onkologi�. Barbara ma chemika. Ka�dy dowiaduje si� ile mo�e, jutro wolna sobota, w poniedzia�ek b�dziemy mieli wyniki. Do roboty, ale ju�! W poniedzia�ek pierwszy przyszed� do pracy Karolek. Zd��y� roz�o�y� swoje rzeczy i ubra� si� w s�u�bowy fartuch, kiedy do pokoju wesz�a Barbara. Na powitanie wyda�a z siebie niewyra�ne mrukni�cie. - Witaj! - zawo�a� �ywo Karolek, odwracaj�c si� ku niej. - No i co? Barbara rzuci�a na st� rulon kalki, pogrzeba�a w torbie, wyj�a z niej papierosy i zapa�ki, powiesi�a torebk� na por�czy krzes�a i wzruszy�a ramionami. - Banda idiot�w - oznajmi�a ze wzgard� i wysz�a do szatni. Zaintrygowany niezmiernie Karolek patrzy� na drzwi, kt�re zamkn�y si� za ni�, pr�no usi�uj�c odgadn�� sens odpowiedzi. Barbara wr�ci�a po chwili ze swoim fartuchem. - Zbyszek ci� szuka - mrukn�a, wk�adaj�c r�ce w r�kawy. Karolek natychmiast przypomnia� sobie swoj� pralni� i zrezygnowa� z porozumienia z Barbar�. Znalaz� naczelnego in�yniera w jego gabinecie. Naczelny in�ynier siedzia� nad planem zagospodarowania terenu i por�wnywa� go z powi�kszonym fragmentem planu miasta. - Dobrze, �e jeste� - rzek� z trosk� na widok Karola. - Nic si� nie da zrobi�. - Nie przepuszcz�? - zaniepokoi� si� Karolek. - W og�le mowy nie ma. Siedzi tam ten �ysy biurokrata i nie daruje nam jednego centymetra. Trzyma si� kurczowo przepis�w i troch� mnie pociesza, �e bru�dzi wszystkim, nie tylko nam. Podobno dosta� kota na tle szkodliwo�ci przekraczania dopuszczalnych norm, co nawet ma nieco sensu, ale akurat nie w tym wypadku. Niemniej musieliby�my go zabi�, �eby ta pralnia mog�a przej��. - To nawet by�by do�� ciekawy motyw zab�jstwa - zauwa�y� Karolek z wyra�nym zainteresowaniem. - Troch� k�opotliwe, ale... To co robimy? - My�la�em nad tym ogrodzeniem. Gdyby tak je przesun�� o p� metra... - O pi��dziesi�t dwa centymetry - u�ci�li� Karolek. - O pi��dziesi�t pi��, dla r�wnego rachunku. Na koszt inwestora, podejmuj� si� zaoszcz�dzi� mu to na instalacjach, mam ju� pomys�. Tylko jedno mnie gryzie, mianowicie nie wiem, do kogo to nale�y. - Ogrodzenie? - Ca�a ta dzia�ka. Obejrza�em to. Willa jednorodzinna, du�a, nietypowa. - Prywatna w�asno��? Naczelny in�ynier z zak�opotaniem popatrzy� w okno i wystuka� sobie z paczki papierosa. Potem spojrza� na Karolka. - Nie wiem - rzek� bezradnie. - Jak to? - zdziwi� si� Karolek. - Przecie� by�e� tam? - No by�em i pr�bowa�em si� dowiedzie�. Nikt mi nic nie odpowiedzia�. Wychodzi�o, �e jest to w�asno�� miasta, ale nie wiadomo, kto u�ytkuje. Do Urz�du Miejskiego dotar�em dopiero pod koniec pracy, by�a tam tylko jedna dziumdzia, nic nie wiedzia�a i nawet nie umia�a poszuka�. - Trzeba by�o mo�e wej�� do tej willi? - Zamkni�te na mur ze wszystkich stron. - Mo�e to w og�le pustostan? - Firanki w oknach i kwiatki. Wida� jak byk, �e u�ytkowane. - No to musi istnie� u�ytkownik! - zawyrokowa� Karolek stanowczo. - Masz racj�, �e przesuni�cie ogrodzenia stanowi dla nas jedyne wyj�cie. Trzeba znale�� tego u�ytkownika i nam�wi� go, �eby si� zgodzi�. Kto pojedzie szuka�? - Ja sam - zadecydowa� naczelny in�ynier z nag�ym przyp�ywem energii. - Denerwuje mnie ta zmowa milczenia. Mam by� w Lublinie w tym tygodniu, specjalnie pojad� wcze�niej i sprawdz�. Mo�e si� uda. - Musi si� uda�. Jedyne rozwi�zanie. Przyjmuj�, �e wyjdzie i robi� na bazie przesuni�tego ogrodzenia. - Ryzykowne - powiedzia� naczelny in�ynier bez przekonania. - Mo�e jeszcze si� wstrzymaj... Pokr�ci� g�ow�, popatrzy� na Karolka i machn�� r�k�. - No, niech b�dzie, r�b. To rzeczywi�cie jedyne rozwi�zanie... W pokoju, opr�cz Barbary, siedzia� ju� i Lesio. - Cze�� - powiedzia� Karolek - Janusza nie ma? - Jest - odpar� Lesio. - Poszed� do Hipcia. Dowiedzia�em si� r�nych rzeczy. Ona nie chce s�ucha�. Oskar�ycielskim gestem wskaza� Barbar�, kt�ra nawet nie unios�a g�owy znad deski. Karolek by� pe�en niecierpliwo�ci. - To m�w do mnie. Czego si� dowiedzia�e�? - Ho, ho! - poinformowa� Lesio natychmiast, przy czym w tonie tego wyczerpuj�cego komunikatu zawarty by� wachlarz uczu� od sm�tnej melancholii do niebotycznej zgrozy. - Ho, ho! Ho, ho! Ho, ho, ho... Karolek nie zd��y� zareagowa�, bo w tym momencie do pokoju wr�ci� Janusz. Od progu zamacha� trzymanym w r�ku papierem. - No to mamy - oznajmi� zgry�liwie. - Inwestor przys�a� pismo, �e chce p�yty. Mo�e dosta� odpady z fabryki dom�w i mam si� do nich przystosowa�. Jeszcze nie odm�wi�em, bo chc� to zrobi� z wi�kszym hukiem. Co wy na to? - Nie m�wmy o wszystkim razem, bo si� pogubimy - zgromi� go Karolek. - Mnie si� wydaje, �e co� tu �le wysz�o i chyba popadli�my w przesad�... - Oj, nie! - przerwa� mu Lesio ostrzegawczo, kr�c�c g�ow�. - Oj, nie! Oj, nie! - Oj, tak! - wysycza�a jadowicie Barbara znad swojej deski. - Sam nie wiem - rzek� z zak�opotaniem Janusz. - Zdaje si�, �e jestem sko�owany. Ty masz racj�, m�w, wiesz co� wi�cej? - Tylko og�lnie - wyzna� Karolek, odkr�caj�c krzes�o ty�em do �ciany, a przodem do wsp�pracownik�w. - I z jakim wysi�kiem zdobyte...! To nie do wiary, jak oni nic nie wiedz�, ci fachowcy! - Co� ci jednak powiedzieli? - No, owszem. Czekaj, �ebym nie pomyli�... Wygrzeba� z kieszeni notes i znalaz� odpowiedni� kartk�. - Popio�y lotne s� gorsze ni� �u�el - zakomunikowa�. - Jakie popio�y lotne? - No te, py�y wielkopiecowe. To si� nazywa popio�y lotne. Spiekaj� to na bry�y, potem krusz� i u�ywaj� jako kruszywa. Wydziela to z siebie wi�cej promieniowania ni� �u�el. Co do �u�la natomiast, to jest tak... Zaraz. O, mam! W naturze istnieje promieniowanie jako takie, rozumiesz, kosmiczne, z gleby i r�ne inne... - Z jakiej gleby? - Nie wiem z jakiej, o rany, rozmaitej. W ziemi znajduj� si� pierwiastki promieniotw�rcze i z nich si� bierze. Kr�tko m�wi�c, z natury cz�owiek podlega promieniowaniu i w ci�gu trzydziestu lat dostaje trzy i siedem dziesi�tych jednostek... - Jakich jednostek? - Nie wszystko ci jedno? Jakich� tam jednostek. A od mieszkania w �u�lu, te� przez trzydzie�ci lat, dostaje od dwa i p� do trzy i sze�� dziesi�tych, czyli prawie drugie tyle. Od py��w dostanie o jedn� czwart� wi�cej. Tyle mi si� uda�o wydoi� z fachowc�w. - I co dalej? - A co ma by� dalej? - No jak to co, jak to dzia�a! Szlag trafia od razu, czy dopiero po tych trzydziestu latach? - Tego nikt nie wie. Powiedzieli, �e r�nie. Ale wygl�da na to, �e ci badani po trzydziestu latach ci�gle jeszcze byli �ywi... - I dobrze si� czuli? - Nie by�o mowy o tym, �e �le. Ale...! A te krowy? Mia�e� sprawdzi� krowy w twojej oborze! I co? By�e� tam? Siedz�cy ty�em do swojej deski, a przodem do Karolka Janusz westchn�� i odwr�ci� krzes�o bokiem. - By�em, dlaczego nie... - I co? Jak si� te krowy chowaj�? - Jak krowy, to nie wiem. Ale pieczarki po prostu doskonale. - Jak to...? - A tak to. Kr�w to tam w tej oborze nie ma i nigdy nie by�o. Noga krowy, mo�na powiedzie�, nie przekroczy�a tego progu. Projekt zam�wi�a sp�dzielnia produkcyjna, kt�ra si� rozwi�za�a akurat w momencie zako�czenia budynku. Porozdzielali si� i obora przypad�a jednemu, kt�ry sobie wykombinowa�, �e pieczarki to o wiele lepszy interes. - B�j si� Boga, obora na czterysta kr�w...! - wykrzykn�� Karolek ze zgroz�. - I z szykanami. Ta�moci�gi do �arcia, automatyczne zmywanie, boksy porodowe jak w klinice rz�dowej... Jak si� okazuje, pieczarkom to nie przeszkadza. Zaopatrzy�y go ju� w will� i dwa samochody, z czego jeden bia�y mercedes. Mow� mi tam odj�o, a on, ten w�a�ciciel, t�umaczy�, �e na co mu krowy i �winie, co to dla niego po mleko i mi�so do miasta skoczy�, ma ugadanego kierownika Delikates�w, a pieczarka je�� nie wo�a. Na dow�d pokazywa� mi gospodarstwo obok, gdzie ca�e siano zgni�o, bo go nikt nie przewraca�... - To niby czego to mia� by� dow�d? - �e przy gospodarstwie to taka ci�ka praca. Nikt po prostu nie da rady. Ca�� wie� oplotkowa�, u s�siada prosiaki na �mier� zamarz�y, bo hodowane by�y w stodole, a stodo�a z natury jest przewiewna. Tam, rozumiesz, jak si� ta sp�dzielnia rozwi�za�a, ka�demu przypad�o co innego, jemu obora, a temu obok same stodo�y. On ju� swoj� gospodark� sprzeda�, a ten co kupi� te� si� nie b�dzie przem�cza�. Owce zaczyna hodowa�. - A owczarnia? - Jedn� stodo�� przerabia. Prosiaki futra nie maj�, a owca w ko�uchu. Przetrzyma. - To ci wysz�a bardzo pouczaj�ca wycieczka - stwierdzi� Karolek, och�on�wszy z wra�enia. - Czy to jest obraz przeci�tnej wsi? - Poj�cia nie mam. Dawno na wsi nie by�em. Ale w kwestii dzia�ania �u�lobetonu na krowy tyle samo wiem co i przedtem. Dobrze chocia�, �e ty masz jakie� wyniki. - Z moich wynik�w wynika, �e w pi�tek popadli�my w przesad�. Dwa razy tyle promieniowania co w naturze, to nie mo�e by� bardzo szkodliwe. Ja si� nie czuj� morderc�. - W takim razie ja te� nie. Ale za to zaczynam czu� si� ofiar�... - No, no, panowie - wtr�ci� si� Lesio g�osem z�owr�bnym. - Nie tak zaraz. Nie jest r�owo. Nie jest, nie jest. Janusz i Karolek obdarzyli go natychmiastowym zainteresowaniem. Lesio oderwa� wzrok od rysunku na swojej desce i spojrza� na wszystkich po kolei. - P�yta p�yt� - rzek� - �u�el �u�lem. A najwi�cej szkodzi PCW. - Sk�d wiesz? - Hydraulik mi powiedzia�. - Jaki hydraulik? - Zwyczajny. Rezerwuar mi przecieka�, przyszed� w sobot� i zatka�. Pogaw�dzili�my sobie na r�ne tematy. On m�wi, �e najszkodliwsze jest PCW. Rakotw�rcze. - Powiedzie� to ka�dy mo�e wszystko! - zirytowa� si� Janusz. - Udowodni� to jako�? Sprawdzi�e�? - Sprawdzi�em. Zadzwoni�em do mojej ciotecznej szwagierki... - Co to jest cioteczna szwagierka? - zainteresowa� si� Karolek. - Cioteczna siostra mojej �ony. Ona jest czym� tam od �ywienia. Nie wiem czym, ale zrobi�a z tego doktorat. Ot� chomiki... Przerwa� na chwil�, przyjrza� si� swojemu rysunkowi i poprawi� fragment. - Ot� chomiki, wyobra�cie sobie - ci�gn�� powoli i rozwlekle - trzymane w klatkach z PCW... wszystkie jak jeden dosta�y nerwicy... - To co to ma wsp�lnego z rakiem? - spyta� nieufnie Karolek. - Z rakiem nic. Opr�cz tego pochorowa�y si� na co� jeszcze, zdaje si�, �e na tarczyc�. Ale za to chomiki, kt�re wiod�y �ywot w klatkach z �u�lobetonu, zapad�y na owrzodzenie �o��dka. To te� nie ma nic wsp�lnego z rakiem... Janusz i Karolek przygl�dali mu si� przez chwil� w milczeniu, usi�uj�c jako� pogodzi� t� informacj� z wszystkimi poprzednimi. - A ludzie...? - spyta� niepewnie Karolek. - Co ludzie? - No, ludzie w tych klatkach... - Nie trzymali ludzi w klatkach. Ale cz�owiek i chomik to prawie jedno i to samo, nie? Te� ssak, delikatne zwierz�tko i nawet cechy charakteru miewa podobne. Mo�na z niego wnioskowa�. Janusz stara� si� jako� uporz�dkowa� my�li. - No dobrze, czekaj, ale m�wisz, �e nerwica i owrzodzenie. To gdzie tu rak? - Nie ma raka - odpar� Lesio surowo. - Nic ci na to nie poradz�. Nie wymagaj za wiele. - Za skarby �wiata nie wiem, co o tym my�le� - wyzna� Karolek. - Jeszcze wam nie m�wi�em, ale s�ysza�em takie rzeczy o �ywno�ci... - E, tam! - przerwa� gniewnie Janusz. - Co� mi si� widzi, �e niepotrzebnie wpadli�my w panik�. To przez W�odka wszystko, przylecia� tu z g�b� jak Piotrowin i, zatruwamy ludzko��, powiada. Uwierzy�em mu w pierwszej chwili niepotrzebnie... - Potrzebnie, potrzebnie! - przerwa� z kolei Lesio, wracaj�c do z�owieszczego tonu. - Oj, potrzebnie! A o��w...? - Co o��w? Lesio oderwa� oko i d�o� od rysunku. - Orgia o�owiu - rzek� tajemniczo. - Spo�ywamy o��w. Ona produkuje o��w... Oskar�ycielskim gestem wskaza� Barbar�. Barbara, pochylona nad desk�, robi�a wra�enie, jakby nagle og�uch�a. Janusz przypomnia� sobie, �e na temat o�owiu mia� si� wypowiedzie� chemik. - A, w�a�nie! - rzek� z o�ywieniem. - Barbara, co tw�j m��...? - Odejd� ode mnie z moim m�em, dobrze? - warkn�a Barbara, podrywaj�c gwa�townie g�ow� znad deski. Zaskoczony zesp� zamar�. Wszyscy znali temperament gwiazdy pracowni i wszystkim r�wnocze�nie nasun�o si� niepokoj�ce przypuszczenie, i� z nie znanych nikomu przyczyn zabi�a swego m�a, co uniemo�liwia uzyskanie od niego jakichkolwiek informacji, za� gniew jej mimo to jeszcze nie min��, co wywo�uje obecny stan. Barbara odsun�a nagle krzes�o od sto�u, zapali�a papierosa, wydmuchn�a z furi� pot�ny k��b dymu i spojrza�a na Karolka. - Oni chc� �re�! - powiedzia�a dobitnie. - Co ty powiesz? - zdziwi� si� Karolek na wszelki wypadek. Uczucia Barbary, prze�amawszy wida� jak�� barier�, wybuch�y teraz niczym gejzer. - Chc� �re�! Rozumiecie?! Chc� �re� codziennie! Wszyscy trzej! Co mam im gotowa� codziennie, ��ycie Warszawy�...?! - �Trybuna Ludu� wi�ksza - podsun�� Lesio nie�mia�o i delikatnie. - Oni chc� mi�so...!!! - Nie zwracaj uwagi - poradzi� po�piesznie Janusz. - Ludzie maj� r�ne g�upie wymagania. Najlepszy spos�b, to udawa�, �e si� nie widzi i nie s�yszy. Barbara zia�a ogniem, nie zwa�aj�c na s�owa pociechy. Zesp� z ulg� porzuci� my�l o m�ob�jstwie, od razu poj�wszy, w czym problem. Najwidoczniej m�� i synowie Barbary z bezrozumnym uporem domagali si� codziennych posi�k�w, co nawet �wi�tego mog�oby wyprowadzi� z r�wnowagi. Zgodne, ch�ralne wyrazy wsp�czucia i pe�nia zrozumienia ju� po kilku minutach zdo�a�y u�agodzi� nieco jej uczucia, kt�re, znalaz�szy uj�cie, przesta�y uniemo�liwia� kontakty mi�dzyludzkie. Ozdoba biura odzyska�a zdolno�� uczestniczenia w �yciu zespo�u. - Stado kretyn�w jeste�cie - oznajmi�a z�ym g�osem. - Ten katastrofista narobi� zamieszania, a wy od razu dali�cie si� wzi�� na lep. Wcale nie o��w jest najgorszy, tylko siarka. A siarka znajduje si� w powietrzu i nasze projekty nie maj� na ni� najmniejszego wp�ywu! - A asfalt...? - Asfalt nie ma tu nic do rzeczy! Asfalt sam z siebie niczego nie zatruwa. To spaliny. - Samochodowe...? - No pewnie! Spaliny wydzielaj� takie co� tam z siark�, ponadto przy �cieraniu ok�adzin hamulcowych wytwarza si� py� azbestowy, kt�ry dzia�a rakotw�rczo... - No, nareszcie mamy raka! - westchn�� Karolek z ulg�. - O��w te� jest, zawarty w spalinach. Tworzy jaki� tam zwi�zek i osadza si� we wszystkim dooko�a. Poza tym, kt�ry to si� wyg�upi� z t� rt�ci�? Rt�� to wcale nie jest metal rzadki, tylko przeciwnie, metal ci�ki. Metale rzadkie, to jest lit, s�d i co� tam jeszcze. A od asfaltu si� odczepcie, bo asfalt nawet �ci�ga do siebie te wszystkie trucizny i gdyby nie wiatr, wszystko siedzia�oby na szosie. Wiatr rozwiewa i dlatego si� rozchodzi. Asfalt jest u�yteczny. Na wie��, �e przynajmniej jeden z projektowanych element�w w miejsce szkody przynosi jaki� po�ytek, ca�y zesp� dozna� takiej ulgi, �e omal nie porzucono na zawsze okropnego tematu. W tym momencie jednak�e przeckn�a si� nagle gryma�na dusza Lesia. - No tak... - rzek� sm�tnie w�a�ciciel duszy. - Tu siarka w kapu�cie, tam pietruszka z o�owiem i c� takiego? C� to jest? Co to dla nas azbesty i spaliny, skoro mamy wielk� p�yt�? Promieniuje ta nasza kochana sierotka, promieniuje... - No nie, ja cholery dostan�! - powiedzia� z w�ciek�o�ci� Janusz. Zerwa� si� gwa�townie i wybieg� z pokoju. W dalszym ci�gu na nowo wybuch�ej dyskusji wzi�� udzia� si�� przez niego przywleczony W�odek, kt�ry wszak sam osobi�cie rozp�ta� afer�. W kilka chwil p�niej grono dyskutant�w powi�kszy� naczelny in�ynier, przyby�y do Janusza po projekt wst�pny zieleni. Nie zd��y� wyjawi� celu przybycia, zanim bowiem otworzy� usta, przywali�a go lawina gwa�townych, nami�tnych, chaotycznych i zgroz� budz�cych pyta�. Nie odpowiedzia� na �adne, zaprezentowa� natomiast pow�tpiewanie w zdrowe zmys�y zespo�u. Zmobilizowano si� zatem i przedstawiono mu ca�� spraw� obszernie, wyczerpuj�co i z wyeksponowaniem akcent�w pesymistycznych, dusza Lesia bowiem mia�a akurat wyj�tkowy przyp�yw apokaliptycznego natchnienia. Naczelny in�ynier wys�ucha� wszystkiego w milczeniu. - Jednorazowa dawka ca�kowicie �miertelna, to jest sze��set rentgen�w - rzek� wreszcie sucho. - Maksymalna dopuszczalna to jest pi��dziesi�t rentgen�w w ci�gu czterech dni. Pod warunkiem, �e po tych czterech dniach promieniowanie si� sko�czy i ju� nie powt�rzy. - Sk�d wiesz? - Z wojska. Akurat mnie tego przypadkiem uczyli. - Czy te tam jednostki, o kt�rych on gada, to s� w�a�nie rentgeny? - spyta� Janusz. - To jest jedno i to samo? - Mniej wi�cej to samo. - To o co w�a�ciwie chodzi? Pi��dziesi�t, m�wisz, a tu przez trzydzie�ci lat tylko trzy i sze�� dziesi�tych. To o co ten krzyk? - Z tego by wynika�o, �e wielka p�yta jest w og�le nieszkodliwa - zauwa�y� z ulg� Karolek. - Przez trzydzie�ci lat ludzki organizm zd��y si� przystosowa�. - Nic podobnego! - przerwa� ostro naczelny in�ynier. - To jest, nie tak, inaczej chcia�em powiedzie�. Sk�d wy�cie wzi�li te swoje trzy i sze�� dziesi�tych, to jest jaka� przeci�tna z przestarza�ych bada�. Nie to jest gro�ne! - Tylko co? - Tylko to, no, jakby wam tu powiedzie�... Naczelny in�ynier zak�opota� si� nieco. Nie m�g� sobie przypomnie�, czy to, co wie, nie jest przypadkiem tajemnic� wojskow�. Post�pi� kilka krok�w i przysiad� na stole Lesia, gor�czkowo szukaj�c w pami�ci okoliczno�ci, w jakich zdobywa� swoj� wiedz�. By� zdania, �e powinien si� ni� podzieli�, na ile tylko to b�dzie mo�liwe. Pami�� odm�wi�a us�ug, zawaha� si� i machn�� r�k�. - Co tam! - rzek� z determinacj�. - Wola boska. Najgro�niejsze jest nat�enie promieniowania. Te trzy i sze�� to jest pi� na wod�, nat�enie bywa do pi�tnastu razy wi�ksze, zale�y sk�d ruda, z jakiej kopalni w�giel i tak dalej. To ju� nie s� �adne hocki-klocki, to si� mo�e skumulowa� i wtedy szkodzi, chocia� nikt jeszcze nie wie dok�adnie jak. Mo�e choroba popromienna, mo�e rak, mo�e jakie� zwyrodnienia genetyczne... - Jak cudownie nas pocieszasz! - powiedzia�a zgry�liwie Barbara. - A wam trzeba by�o pociechy? - Nam by�o trzeba konkret�w - oznajmi� stanowczo Janusz. - Teraz ju� wida�, �e to si� potwierdza. Co za zbrodnicze bydl� wymy�li�o ten popi� do beton�w? - Nie rozpraszaj si� na drobiazgi! - zgani� go Karolek. - Trzeba u�ci�li�, bo, my�lmy realnie, ca�kowicie produkcji nie zatrzymasz, bez wielkiej p�yty stanie ca�e budownictwo mieszkaniowe. Wi�c je�eli tu pi�tna�cie, a tu zero, to trzeba wiedzie�, kt�re bra�, no wi