Manicka Rani - Japońska parasolka
Szczegóły |
Tytuł |
Manicka Rani - Japońska parasolka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Manicka Rani - Japońska parasolka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Manicka Rani - Japońska parasolka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Manicka Rani - Japońska parasolka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Manicka Rani
Japońska parasolka
Przesycona wschodnim mistycyzmem, na poły bajkowa historia życia i
śmierci ciemnoskórej Parvathi, urodzonej w Cejlonie kobiety, o której
losach zadecydowała przepowiednia.
Gdy kapłan oznajmia, że narodzona właśnie dziewczynka stanie się w
przyszłości niezwykłą pięknością i znajdzie bogatego męża, jej ojciec,
ubogi i ponad wszelką miarę leniwy wieśniak, dostrzega we wróżbie
okazję do wzbogacenia się. W oczekiwaniu na cudowną przyszłość
izoluje Parvathi i odprawia kolejnych zalotników. Wreszcie, kiedy w
wiosce zjawia się wysłannik mieszkającego na Malajach bogacza,
mężczyzna oszukuje go i doprowadza do zawarcia związku
małżeńskiego. Szesnastoletnia, marząca o miłości dziewczyna opuszcza
dom i ukochaną matkę. Trafia do wspaniałej posiadłości graniczącej z
morzem i dżunglą. Rozgoryczony, żyjący wspomnieniami mąż nie jest w
stanie pokochać młodziutkiej połowicy, Parvathi znajduje jednak
bratnią duszę w Maji - cejlońskiej kucharce, szamance i uzdrowicielce.
To dzięki jej towarzystwu dziewczyna znosi cierpliwie swój los, by
nieoczekiwanie, w wojennym zamęcie poznać wreszcie, czym jest
prawdziwa miłość.
Strona 3
Stara kobieta i pisarka
Kuala Lumpur, 2008
We wnętrzu wielkiego domu panowała ciemność; tylko w
spiżarni białoniebieskie światło ulicznej latarni wpadało przez
wysokie niezasłonięte okno. Skulona pod cienkim kocem na
sypialnej ławie, Marimuthu mami wpatrywała się w jasny
prostokąt na cementowej posadzce. Dniało, a ona nie zmrużyła
oka.
Wczoraj, stojąc za firanką w dużym pokoju, patrzyła, jak
dziewczyna parkuje samochód przed bramą. Ściśle rzecz biorąc,
nie była to już dziewczyna, jednakże miała na sobie dżinsy, a dla
dziewięćdziesięciodwuletniej Marimuthu mami każdy, kto nosił
dżinsy, musiał być młody. Wiatr — działo się to w porze
monsunu — wywrócił czaszę delikatnej parasolki i dziewczyna
musiała przebiec brukowany podjazd, by schronić się przed
deszczem. Stawiała właśnie zniszczoną parasolkę przy ścianie
ganku, gdy Marimuthu mami dotarła do drzwi.
Strona 4
Zwykle starszej pani nie pozwalano otwierać metalowej bramy,
gdyż ostatnimi czasy w mieście zaroiło się od indonezyjskich
imigrantów, którzy kradli i rabowali nawet w biały dzień. Jednak
ulewne opady zatrzymały w drodze córkę Marimuthu mami,
zadzwoniła więc do domu i pozwoliła matce otworzyć bramę.
Dziewczyna usiadła na brzegu ratanowego fotela. Po chwili
okazało się, że jest pisarką i chce poznać historię życia
gospodyni.
Marimuthu mami zamrugała powiekami. Ktoś chce opisać jej
życie!
Dziewczyna odczytała tę reakcję jako wyraz niechęci.
— Zapłacę, naturalnie — powiedziała szybko, wymieniając
przyzwoitą sumę. Milczenie przeciągało się, dodała zatem, że nie
przeszkadza jej, jeśli Marimuthu mami prowadziła tradycyjny,
spokojny żywot żony i matki, pozbawiony ponurych tajemnic i
pikantnych wydarzeń. Pochyliła się ku gospodyni. — Najbardziej
zależy mi na opisie japońskiej okupacji Malajów. Chciałabym
poznać doświadczenia pani i pani przyjaciółek. Jeśli pani nie
zechce, nie wymienię nazwiska — obiecała. — Zamaskuję panią
tak, że nikt pani nie rozpozna.
Marimuthu mami patrzyła na dziewczynę.
— A może opowie pani o życiu całej społeczności? Byłby to
rodzaj współpracy przy pisaniu... — ciągnęła, lecz wyraźnie
traciła przekonanie do swojej misji.
Marimuthu mami wciąż milczała. Nie mogła wydobyć słowa.
Ukryła zaciśnięte dłonie w fałdach sari. Opowiadać o przeszłości
tutaj, w domu córki? Teraz, gdy wreszcie zdołała
Strona 5
opanować sztukę cichego życia, zapominania o dawnych
sprawach. Opanowała ją tak dobrze, że musiała sobie zapisywać,
czy wzięła lekarstwa. Czasem zdarzało jej się zawędrować do
kuchni z zamiarem, by coś zjeść, a wtedy córka łagodnym głosem
mówiła: „Ależ przed chwilą jadłaś". Ach tak, rzeczywiście.
Całkiem niedawno zbudziła się, nie mogąc sobie przypomnieć,
kim jest i gdzie się znajduje. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy,
krzyknęła ze strachu, wyrywając ze snu córkę i zięcia, którzy
przybiegli do jej łóżka.
Na ich widok uświadomiła sobie, że mieszka w ich domu. Tak,
tak, naturalnie, już was pamiętam, zapewniła, spoglądając na
zatroskane twarze. Mimo to zabrali ją do lekarza. Ze staruszką
wszystko jest w porządku, orzekł, lecz zalecił jej rozwiązywanie
krzyżówek, aby mogła poprawić pamięć.
Zięć wręczył jej numer „New Straits Timesa" otwarty na
krzyżówce, mówiąc przy tym, że nikt nie musi się starzeć. Od
starożytnych rishi wiemy, że ludzie starzeją się wyłącznie
dlatego, iż widzą, jak inni poddają się starości. Siedziała w
milczeniu. Ona widziała, jak się zestarzał.
— Spróbuj sobie przypominać — zachęcał. — Z przeszłością
może być trudniej, zacznij więc od tego, co robiłaś wczoraj.
Gdyby tylko wiedział o przeszłości. O tym, jak tkwiła głęboko
zakorzeniona w jej piersi, jak potężne były jej pień i konary.
Jakże by się zdziwił, gdyby usłyszał, że pamięta każdy cenny
szczegół. Myśleli, że przeszłość jest martwa i zapomniana,
albowiem nigdy o niej nie opowiadała, nawet
Strona 6
gdy w telewizji zaczęto trąbić o japońskich zbrodniach
wojennych.
Dziewczyna nachyliła się jeszcze bardziej. Na jej twarzy
malowała się powaga.
— Nie chcę pani nakłaniać, by plotkowała pani o innych mami.
Mamił Nagle stało się. Wszystkie wróciły. Zmartwychwstałe
kobiety, które przychodziły z czarnymi parasolkami, by spędzać
gorące popołudnia, kiedy nie było nic do roboty.
Dziewczyna otworzyła torebkę i wyjęła paczkę taśm.
— Nie musi pani udzielać mi teraz odpowiedzi, ale jeśli
postanowi pani pomóc, przydadzą się — rzekła, kładąc paczkę na
stoliku. Wstała z uśmiechem i się odwróciła. Nagle się zawahała i
spojrzała w twarz Marimuthu mami. Nie była już zażenowanym
podlotkiem udającym, że poszukuje nieważnych strzępów
informacji. Ta kobieta dostrzegła skarb i zapragnęła go zdobyć.
— Proszę opowiedzieć przynajmniej
0 wielkiej kobrze.
Marimuthu mami musiała odwrócić twarz, by nie widzieć
chciwości płonącej w oczach gościa. Pożegnała się i zamknęła
bramę, a następnie usiadła w ciemniejącym z wolna pokoju
i czekała na powrót córki.
Zadzwonił telefon.
— Czy ona była? — wypytywała pełnym niepokoju głosem. —
Poszła już sobie? Zamknęłaś bramę? Twój głos dziwnie brzmi.
Nic ci nie jest?
Marimuthu mami zapewniła córkę, że czuje się dobrze, a potem
znów udała się do swojego pokoju. Gdy córka wróci,
Strona 7
na pewno będzie ją strofować: „Znowu przesiadujesz w ciem-
nościach". A może dzisiaj, choć raz, zlituje się nad starą matką i
przelotnie muśnie jej dłoń. Córka nie lubiła dotykać i być
dotykana.
•••
Poranne powietrze było chłodne, Marimuthu mami zadrżała. W
tej chwili nie pragnęła rozgrzebywać przeszłości; wolała
spokojnie umrzeć, nie zaprzątając sobą niczyjej uwagi. Prze-
ciągnęła się ostrożnie i powoli. Rozciągała wszystkie stawy, gdyż
z samego rana były naj sztywniej sze. Usiadła i nie dotykając
stopami posadzki, wsunęła je prosto w gumowe pantofle. Zimny
oddech ziemi nikomu dobrze nie robi, a zwłaszcza starym
kościom. Uliczna latarnia zgasła. Liście bananowców za oknem
rysowały się jak płaskie kształty na tle jaśniejącego nieba i
machały łagodnie do Marimuthu mami. Sama sadziła te drzewa.
Zięć już krzątał się na górze. Ona także powinna wstać. Zaszurała
nogami i nagle znieruchomiała. Jej biedne stare kości...
zapragnęła znaleźć się w łóżku, z gorącym termoforem pod
kocem, który przyniesie sobie z szafy pod schodami. Ale i to był
za duży wysiłek. Położyła się i zaczęła śnić, zanim zdążyła
przykryć się kocem.
Włożyła japońską parasolkę do foliowej torebki i śmiało, bez
pozwolenia, otworzyła drzwi i wyszła. Ze zdumieniem zobaczyła
tam swoją córkę, biegnącą nie ulicą, lecz ogromnym polem, na
którym stały tysiące kobiet rozmaitego wzrostu, kształtu i koloru
skóry. Wszystkie trzymały w dłoniach japoń-
Strona 8
skie parasolki! Nigdy nie przyszło jej na myśl, że może ich być
tak wiele i że będą dumne ze swoich parasolek. Niektóre nawet
kręciły nimi zalotnie niczym gejsze. Nagle ona także przestała się
wstydzić swojej parasolki. Po raz pierwszy otworzyła ją
publicznie i pozwoliła jej zakwitnąć. Niech wszyscy zobaczą
zdobiące ją kwiaty wiśni.
Pomyślała, że to było dobre życie, powtórzyłaby je. Dlaczego
miałaby się go wypierać? Jakże by się zdziwiła ta młoda
żurnalistka, dowiedziawszy się, że Marimuthu mami nie zawsze
żyła niczym mysz w spiżarni. Że była kiedyś panią domu z
setkami przeszklonych okien połyskujących jak szlif
szlachetnego kamienia. Przypomniała sobie mężczyznę, który ją
kochał i dotykał jej ust. Teraz były tak bardzo pomarszczone.
Miłość, ach, miłość! Niczego nie zapomniała.
Wspomnienia napłynęły wielką falą.
Strona 9
Wąż w Domu Małżeńskim
Vathiry, północny Cejlon, 1916
Była to mała przestrzeń, której część została tymczasowo
oddzielona cienkim kocem. Po jednej stronie siedziało po turecku
dwóch mężczyzn, paląc w milczeniu. Stary kapłan był dobrze
odżywiony, lecz jego towarzysz wyglądał jak skóra i kości. Było
to zaskakujące, zważywszy na to, że przez całe życie nie
przepracował ani jednego dnia. Wolał siedzieć w przydrożnej
knajpce nieopodal, popijając herbatę razem z innymi
wioskowymi nierobami. W tym czasie jego żona w pocie czoła
uprawiała poletko.
Na klepisku przed głównym kapłanem spoczywały importowany
zegarek kieszonkowy w aksamitnym pudełku, wytarty od
używania almanach oraz brązowy zeszyt. Raz lub dwa razy
kobieta za przesłoną krzyknęła imię swojego boga: „Muruga,
Muruga!". Kapłan odwrócił głowę w stronę stłumionego
dźwięku, lecz siedzący obok mężczyzna nawet go nie odnotował.
Tymi sprawami zajmowały się kobiety, a poza
Strona 10
tym ona zdążyła nabrać wprawy. Wydała już na świat pięciu
synów, a dwóch nawet — już nie pamiętał, którzy to byli —
wypadło z jej ciała na ziemię w czasie marszu.
— Już prawie po wszystkim — zapiała stara akuszerka. Zdjęła z
drewnianego bloku limonkę, położyła ją na podłodze i lekko
pchnęła. Owoc przetoczył się pod kocem w stronę mężczyzn; był
to znak, że głowa dziecka wyszła na zewnątrz. Mężczyźni
momentalnie spojrzeli na piękny zegarek kapłana. Otworzywszy
zeszyt na czystej stronie, kapłan starannie zanotował godzinę:
szesnasta trzydzieści pięć. Przy stawianiu horoskopu pomyłka o
cztery minuty mogła wszystko zniweczyć. Spoglądając w
almanach, kapłan zaczął dokonywać skrupulatnych obliczeń, a
jego rozmówca czekał na pierwszy krzyk.
Ten jednak opóźniał się i mężczyzna po raz pierwszy tego dnia
okazał obawę: przestał palić, wyciągnął chudą brązową szyję w
stronę przepierzenia i zastygł w tej pozie na podobieństwo
żółwia. Nagle rozległo się słodkie czarowne kwilenie, pełne
zdumiewającej nadziei — niczym szmer wody sunącej po dnie
wyschniętego koryta.
Dziewczynka, pomyślał ze zdziwieniem, zanim jeszcze
akuszerka obwieściła ten fakt szorstkim głosem i zanim
noworodek rozpłakał się na dobre. Szybko, by nie okazać radości,
na którą w skrytości ducha liczył, zakrył tackę z białym cukrem,
którą ofiarowałby kapłanowi, gdyby dziecko było chłopcem, i
wyciągnął w jego stronę tackę z cukrem palmowym. Pochłonięty
rachunkami kapłan wsunął podarunek do ust, nawet nie unosząc
głowy.
Strona 11
Mężczyzna spokojnie ujął w palce papierosa, lecz miał wrażenie,
że serce rozpływa się w jego piersi. Czuł absurdalne, niecierpliwe
pragnienie, żeby jak najszybciej zobaczyć córeczkę. Nie
zastanawiał się nad tym, jak wykarmi jeszcze jedną gębę z
nędznych dochodów rodziny. Wyobrażał sobie warkoczyki z
kokardkami, kolorowe szklane naszyjniki i nieśmiałe uśmiechy.
Lecz wymamrotane przez kapłana słowa sprawiły, że nagle
odwrócił głowę, a jego oczy otworzyły się szeroko i zaświeciły.
— Niespodziewane ogromne bogactwo — oznajmił kapłan,
marszcząc brwi nad notatkami.
— Czy coś nie tak? — zaniepokoił się ojciec.
Kapłan pokręcił głową i powtórzył rachunki, ojciec dziecka zaś
gapił się bez zrozumienia na pojawiające się na liniowym
papierze nowe słupki. Drapał się w ramię, głośno wciągał
powietrze przez zęby i niecierpliwie stukał palcami w klepisko.
Wreszcie kapłan odłożył ołówek. Z westchnieniem, gdyż nie
znosił przekazywać złych wieści, uniósł głowę i powoli, z
namysłem, rzekł:
— Gwiazdy mówią, że zgodnie z przeznaczeniem dziecko
wyjdzie za niezmiernie bogatego człowieka. Jednak w ich Domu
Małżeńskim znalazły się dwie niepozorne planety: Rahu, głowa
węża, oraz Kethu, jego ogon. — Kapłan potarł dłonią brodę. —
Oznacza to, że cały wąż usadowił się w Domu Małżeńskim,
przeto małżeństwo dziecka okaże się katastrofą. — Odwrócił
wzrok, wypowiadając następne słowa. — Może też dojść do
wtrętów ze strony innych mężczyzn.
Strona 12
To była najgorsza wiadomość. Wszak celem życia dziewczyny
było szczęśliwe małżeństwo. Co miał na myśli kapłan, mówiąc o
wtrętach ze strony innych mężczyzn? Czy ojciec może po czymś
takim nosić wysoko głowę? Jednak ojciec, leń, ale nie
popychadło, nie wydawał się zdruzgotany ani nawet zakłopotany.
Spoglądał na kapłana zwężonymi oczami. Z pewnością istniał
sposób, by zniwelować złowrogi wpływ węża.
W istocie tak było.
Kapłan zasugerował, by dotknięte złym proroctwem dziecko
polewało mlekiem głowę posągu węża w celu obłaskawienia go.
Jednocześnie powinno modlić się do Pulliara, boga słonia, który
nosił na ciele pokonane węże jako bransolety i pasy. Jeśli
dziewczynka będzie to czynić skrupulatnie, w skupieniu i w
szczerości, wszystko dobrze się ułoży.
— Tak właśnie będzie robiła. Codziennie — przyrzekł ojciec.
Kiedy akuszerka spakowała swój tobołek i odeszła, a kapłan udał
się do świątyni po drugiej stronie drogi, kobieta zdjęła koc i
zrobiła z niego hamak dla noworodka. Podczepiła go do belki
biegnącej przez środek domu i kołysała dziecko tak długo, aż
zmorzył je sen. Gdy mężczyzna nabrał pewności, że córka śpi,
przesunął się do miejsca, w którym wisiało niemowlę. Trzymając
w dłoni lampkę, ściągnął okrywający dziecko skrawek materiału
i spojrzał na nie z ukontentowaniem. Poza opatrunkiem na pępku
było zupełnie nagie. Poruszało białymi od mleka usteczkami i
machało cieniutkimi rączkami w proteście przeciw utracie ciepła,
lecz przezroczyste
Strona 13
powieki się nie uniosły. Ojcu zaświtała pewna myśl. Niewy-
kluczone, że wyrośnie na wielką piękność, skoro zdoła zdobyć
serce bajecznie bogatego mężczyzny. Stęknął cicho. W takim
razie nie będzie podobna do matki.
Obrzucił szybkim spojrzeniem bezkształtną postać śpiącą obok
dziecka z głową opartą na miękkim ramieniu. Kobieta chrapała z
przemęczenia, co go zirytowało, ale stwierdził, że lepiej będzie
pozwolić jej spać. Jutro z samego rana matka musi usunąć
nieprzyjemną woń krwi, którą przesiąkły ściany jego domu.
Skierował uwagę na niemowlę i jego oczy zaszły mgłą. Ono było
jego skarbem, bez wątpienia najcenniejszą rzeczą, jaką
kiedykolwiek posiadał. Może dziewczynka wrodzi się w jego
babkę. Zapamiętał ją jako staruchę, lecz wiedział, że niegdyś
słynęła z urody. W jego zaślepionych oczach nowo narodzona
córka wydawała się najpiękniejszą istotą na świecie. Może
zabierze ze szkoły najtęższego ze swoich synów i zaproponuje
jego usługi pasterzowi Vellaithamowi. W ten sposób córka
będzie miała codziennie kubek mleka i zacznie się modlić, jak
tylko zdoła złożyć rączki. Ojciec tego dopilnuje.
Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Da jej na imię Parwati. Tak jak
Parwati zdobyła serce Pana Śiwy wieloletnim, niezachwianym
oddaniem i pokutą, tak jego córka obłaskawi budzącego trwogę
węża. Niespiesznie, z rozkoszą próbował oczami duszy ujrzeć, co
miał na myśli kapłan, mówiąc o ogromnym bogactwie jej
przyszłego męża: konne powozy z firankami w oknach, piękne
suknie, wielkie połacie ziemi, pałac w mieście, służbę na każde
skinienie... Mężczyzna nie
Strona 14
umiał sobie wyobrazić żadnej z tych rzeczy, lecz wystarczyłaby
każda z nich.
Pieszczotliwie przesunął palcem po malutkiej rączce. Jej skóra
była najdelikatniejszą rzeczą, jakiej dotknął jego niepoprawnie
leniwy paluch. Dziecko spało spokojnie, nieświadome dotyku i
myśli ojca. Przypomniał sobie jej pierwszy płacz, w niczym
nieprzypominający krzyku chłopców: słodki, delikatny i
przepełniony dziwną tęsknotą. Jak gdyby jej duszyczka już
marzyła o wielkim majątku. Nagle, bez najmniejszego
ostrzeżenia, pojawiła się nowa, niegodna myśl: jeśli dziewczynce
przeznaczony jest upadek z powodu owych „wtrętów", to
przynajmniej niech jej ojciec przedtem zażyje bogactwa. Niczym
roztopiony cukier, tężejący pod podmuchem zimnego wiatru,
jego serce stwardniało nagle i zmieniło się raz na zawsze.
Oderwał palec, zacisnął usta i okrył szczelnie drobne ciało
dziecka. Przetopi złote kolczyki do nosa, które nosi jego żona, i
zrobi z nich małe dzwoneczki na nogi dla córki. W ten sposób
zawsze będzie wiedział, gdzie się znajduje. Zmarszczył brwi na
myśl o tym, że w drzwiach domu nie ma zamka i nie chroni go
ogrodzenie. Będzie musiał powiedzieć synom, by wznieśli
nieprzenikniony mur z błota i liści palmowych. Równie ważne
będzie ścięcie drzewa rosnącego obok domu; zajmą się tym dwaj
starsi synowie. Nie pozwoli, by jakieś chłopaczysko szpiegowało
jego skarb. Wtręty, też mi coś!
W zapadniętych oczach patrzących z góry na dziecko nie
pozostał żaden cień czułości.
Strona 15
Pożegnanie
Parwati obudziła się, słysząc nadciągającą burzę. Przez kilka
sekund leżała bez ruchu i nasłuchiwała. Upewniwszy się, że
wszyscy są pogrążeni w głębokim śnie, zsunęła koc i usiadłszy,
zdjęła ze stóp dzwoneczki. Trzymając je w zaciśniętej pięści,
zręcznie przekroczyła postaci matki, ojca i pięciu pochrapujących
braci. W ciemności dotknęła dłonią metalu. Jej niemal zupełnie
pusta rodzinna chata jako jedyna w wiosce była zaopatrzona w
skobel. Otworzyła go bezgłośnie. Twarz dziewczyny w kształcie
liścia betelu odwróciła się na krótką chwilę. Wszystko szło po jej
myśli.
Otworzyła drzwi i stanęła w progu. Miała szesnaście lat i, jak
dotąd, nigdy nie zapuściła się bez opieki poza tę wytartą belkę.
Nawet teraz, gdy nikt jej nie widział i nie mógł zganić, Parwati
nie przyszło do głowy, by to uczynić. Być może dlatego, że
wiedziała, iż miłość ojca — w odróżnieniu od uczucia matki —
jest krucha i pęknie, gdy córka okaże
Strona 16
najdrobniejsze nieposłuszeństwo. A może wierzyła w legendę,
wpojonąjej przez ojca: że dla kobiety nie ma nic ważniejszego od
jej czystości, a mężczyźni — straszliwi lubieżnicy, wszyscy bez
wyjątku — odbiorą jej ją przy pierwszej okazji. Za drewnianą
belką, zostawiona sama sobie, Parwati nie mogła liczyć na
niczyją obronę.
Niebo pojaśniało, wydobywając z mroku drobną figurę
dziewczyny w pozbawionej kształtu bluzie i długiej sukience,
które wyblakły, przybierając nieokreślony kolor. Stając na
koniuszkach palców, jedną ręką chwyciła futrynę drzwi. Z
wyciągniętą długą wąską szyją podała całe ciało do przodu i
wysunęła rękę tak daleko, jak tylko to było możliwe. W tym
osobliwym pradawnym geście nie wyglądała jednak jak młoda
dziewczyna, usiłująca chwycić w dłonie pierwsze krople
deszczu; bardziej przypominała pełną wdzięku tancerkę, która
chce wciągnąć do izby ukochanego.
Niebo znów się rozświetliło; mały niebieski kamyk w jej lewym
nozdrzu zamigotał, gdy odwróciła się od zachmurzonego nieba i
spojrzała na starożytną świątynię otoczoną palmami. Ich liście
poruszały się na wietrze. W smugach deszczu i białym blasku
błyskawic wszystko wyglądało niezwykle malowniczo.
Świątynia była licha, lecz otaczały ją ustawione na sztorc wielkie
głazy, które przydawały jej niezwykłej, monumentalnej aury.
Wierzono, że jeden z nich cisnął sam Hanuman, bóg małpa, który
rzucał kamienie do morza, by umożliwić Ramie i jego armii
pokonanie cieśniny dzielącej Indie od Sri Lanki. Przy pełni
księżyca przybywali wierni z innych wiosek, by
Strona 17
dotykać głazów i modlić się o łaski, lecz w ciągu dnia świątynia
służyła jako szkoła, w której uczono dzieci czytać święte teksty,
pisać i liczyć.
Bracia wkroczyli do środka, nabożnie dotykając kamieni. Parwati
nie weszła. Ojciec uważał, że wystarczy, jak córka nauczy się
pisać litery w ziarnach ryżu rozsypanych cienką warstwą na
muram. Mimo to kamienie nie były jej obce. Od dnia, w którym
skończyła cztery lata, aż do czasu, gdy zaczęła miesiączkować,
Parwati i jej matka pokonywały odległość trzydziestu jeden
kroków, dzielącą je od ich domu.
Spoglądała na stare głazy, które na chwilę stały się białe. Nigdy
nie chciała prosić ich o łaskę. Zapewne była dziwnym dzieckiem,
lecz miała wrażenie, że tylko ona rozumie, iż ich gładkie,
nieruchome oblicza nie mogą nikomu udzielić żadnej łaski. Ta
gładkość była złudna. Głazy nie zawsze były takie, nie stoczyły
się z gór dobrowolnie. Olbrzymia małpa ostrymi pazurami
wyrwała je z matczynego łona i teraz stały niczym sieroty na
wygnaniu.
Parwati spoglądała na ścianę deszczu aż do chwili, gdy
stwierdziła, że matka niebawem się obudzi. Zamknęła drzwi i
przekraczając ciała pogrążonych we śnie, wróciła na swoje
miejsce przy ścianie. Przypięła dzwoneczki do kostek, ułożyła się
twarzą do matki i wsłuchała w jej równy oddech. Wiedziała, że
nigdy więcej go nie usłyszy. Podobnie jak kamienie wokół
świątyni, ona też wkrótce znajdzie się na smutnym wygnaniu. Jej
tobołek już leżał w kącie szopy. Ostatni raz spała przy ścianie
rodzinnego domu.
Ta myśl była tak przemożna i zatrważająca, że Parwati
Strona 18
pełnym lęku gestem objęła matkę w pasie. Była prostą
dziewczyną, która wszystkie swoje lata spędziła samotnie na
podwórku domu, śniąc o innym życiu, a jej ojciec odprawiał po
kolei wszystkich miejscowych zalotników. Aż do dnia, w którym
zjawił się przepowiedziany w proroctwie bogaty kandydat na
męża. Stało się to przed czterema miesiącami.
W czasie negocjacji Parwati kazano się oddalić, ona jednak
przyłożyła ucho do drzwi i słuchała, jak swat opisuje „mło-
dzieńca", którym był czterdziestodwuletni wdowiec. Jego żona
jakoby padła ofiarą tajemniczej tropikalnej gorączki. Nie
poświęcono jej jednak wielu słów, gdyż o wiele ważniejsza była
inna śmierć: zgon ojca zalotnika, którego bogactwo było owiane
legendą. Człowiek ten leżał na łożu śmierci i mimo starości i
choroby ani myślał rozstawać się ze swoimi posiadłościami i
złotem. Dopiero gdy syn wsunął mu do ust grudkę złota i ziemi i
mocno przytrzymał, dusza bogacza opuściła ciało. Parwati
wyprostowała się, poruszona myślą o takiej nikczemności.
Gdy powróciła na swój posterunek, swat opowiadał o tym, jak jej
przyszły mąż wyruszył z Cejlonu na odległy ląd zwany Malajami.
Tam, zgodnie z tradycją, poszedł w ślady przodków i tak się
wzbogacił, że zyskał sobie przydomek Kasu Marimuthu. Swat
dramatycznie podniósł głos:
— Wyobrażasz sobie, że ktoś kupuje wyspę tylko po to, by móc
na niej trzymać swoje pawie?
Oczy Parwati się rozszerzyły. Wyspa pełna tańczących pawi!
Cóż to musi być za nadzwyczajny widok! A ona tak mało wie o
świecie, tkwiąc zamknięta w chatynce ojca. On
Strona 19
zaś zachichotał, dając swatowi do zrozumienia, że także jest
światowcem i potrafi docenić umiejętność zachwalania klienta.
Swat tymczasem poprosił, by pozwolono mu zobaczyć dziew-
czynę.
— Przykro mi, ale żona zabrała ją w odwiedziny do chorej ciotki
— skłamał bez zająknienia ojciec Parwati. — Ale masz już
przecież zdjęcie, które ci wysłałem. Zrobiono je zaledwie przed
trzema miesiącami.
Swat skinął głową.
— Tak, oczywiście, że je mam. Dziewczyna jest w rzeczy samej
piękna, ale zwyczaj nakazuje, bym zobaczył ją na własne oczy.
Niektórzy oszukują, sam rozumiesz. Na szali leży moja reputacja.
Choć, moim zdaniem, oszustwo tego rodzaju nie ma sensu, bo
taką dziewczynę albo zadręczy teściowa, albo, co gorsza,
zostanie odesłana do domu w hańbie. Słyszałem, że jedna czy
dwie popełniły samobójstwo na pokładzie statku.
Ojciec Parwati skinął głową i się uśmiechnął. Był spokojny jak
najpotulniejsza owieczka.
— Na szczęście dla mojej córki i twojej reputacji nie jestem dość
sprytny, by posunąć się do oszustwa. Każdy ci powie, że
szczęście córki jest dla mnie najważniejsze. Jej skóra jest moją
skórą.
Nastąpiła krótka, niezręczna cisza.
— Kiedy można się spodziewać pani domu? — zapytał swat.
— Chciałbym, żeby stało się to jutro. Trudno mi jest uprawiać
ziemię i zajmować się domostwem, kiedy nie ma
Strona 20
żony. Powiedziała, że będzie tu mniej więcej za dwa tygodnie, ale
wiesz, jak to bywa, kiedy kobieta spotka się z matką. Modlę się
każdego dnia, żeby czym prędzej wróciła.
Pośrednik spojrzał przenikliwie w oczy wychudzonego
wieśniaka, lecz te patrzyły na niego bez drgnienia. Jeśli oczy
zdradzają to, co dzieje się w duszy, to czystość tego człowieka
dorównywała jego brzydocie. Swat już na początku swojej
kariery zrozumiał, że Bóg nierzadko powierza wielką urodę w
ręce prostych ludzi. Nikt nie może być tak biedny, a zarazem
przebiegły.
Był przekonany, że inni pośrednicy wychodzą ze skóry, by
znaleźć doskonałą żonę dla Kasu Marimuthu, wiedział zatem, że
jeszcze dzisiaj musi dobić targu. Nie mógł sobie pozwolić na
następną podróż na to odludzie i spotkanie z tym prostaczkiem.
Ta misja mogła mu przynieść sławę, o jakiej zawsze marzył.
Kiedyś usłyszał, że fortuna zawsze puka do bram sławy. A w
przyszłym tygodniu będzie zajęty przygotowaniami do zaślubin
córki ze wspaniałym narzeczonym, którego osobiście znalazł w
Colpetty w Kolombo.
— Twoje słowo mi wystarczy — oznajmił z uśmiechem i
odchyliwszy głowę, napił się herbaty.
Parwati, która siedziała na ziemi, ubrana w łachmany, dotknęła ze
zdziwieniem swojej gładkiej twarzy. Czy ja naprawdę jestem
piękna? — pomyślała.
•••
— Parwati, czas wstawać — szepnęła matka do jej ucha.
Dziewczyna natychmiast usiadła i jęła zwijać matę. Dźwięk