Manicka Rani - Japońska parasolka

Szczegóły
Tytuł Manicka Rani - Japońska parasolka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Manicka Rani - Japońska parasolka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Manicka Rani - Japońska parasolka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Manicka Rani - Japońska parasolka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Manicka Rani Japońska parasolka Przesycona wschodnim mistycyzmem, na poły bajkowa historia życia i śmierci ciemnoskórej Parvathi, urodzonej w Cejlonie kobiety, o której losach zadecydowała przepowiednia. Gdy kapłan oznajmia, że narodzona właśnie dziewczynka stanie się w przyszłości niezwykłą pięknością i znajdzie bogatego męża, jej ojciec, ubogi i ponad wszelką miarę leniwy wieśniak, dostrzega we wróżbie okazję do wzbogacenia się. W oczekiwaniu na cudowną przyszłość izoluje Parvathi i odprawia kolejnych zalotników. Wreszcie, kiedy w wiosce zjawia się wysłannik mieszkającego na Malajach bogacza, mężczyzna oszukuje go i doprowadza do zawarcia związku małżeńskiego. Szesnastoletnia, marząca o miłości dziewczyna opuszcza dom i ukochaną matkę. Trafia do wspaniałej posiadłości graniczącej z morzem i dżunglą. Rozgoryczony, żyjący wspomnieniami mąż nie jest w stanie pokochać młodziutkiej połowicy, Parvathi znajduje jednak bratnią duszę w Maji - cejlońskiej kucharce, szamance i uzdrowicielce. To dzięki jej towarzystwu dziewczyna znosi cierpliwie swój los, by nieoczekiwanie, w wojennym zamęcie poznać wreszcie, czym jest prawdziwa miłość. Strona 3 Stara kobieta i pisarka Kuala Lumpur, 2008 We wnętrzu wielkiego domu panowała ciemność; tylko w spiżarni białoniebieskie światło ulicznej latarni wpadało przez wysokie niezasłonięte okno. Skulona pod cienkim kocem na sypialnej ławie, Marimuthu mami wpatrywała się w jasny prostokąt na cementowej posadzce. Dniało, a ona nie zmrużyła oka. Wczoraj, stojąc za firanką w dużym pokoju, patrzyła, jak dziewczyna parkuje samochód przed bramą. Ściśle rzecz biorąc, nie była to już dziewczyna, jednakże miała na sobie dżinsy, a dla dziewięćdziesięciodwuletniej Marimuthu mami każdy, kto nosił dżinsy, musiał być młody. Wiatr — działo się to w porze monsunu — wywrócił czaszę delikatnej parasolki i dziewczyna musiała przebiec brukowany podjazd, by schronić się przed deszczem. Stawiała właśnie zniszczoną parasolkę przy ścianie ganku, gdy Marimuthu mami dotarła do drzwi. Strona 4 Zwykle starszej pani nie pozwalano otwierać metalowej bramy, gdyż ostatnimi czasy w mieście zaroiło się od indonezyjskich imigrantów, którzy kradli i rabowali nawet w biały dzień. Jednak ulewne opady zatrzymały w drodze córkę Marimuthu mami, zadzwoniła więc do domu i pozwoliła matce otworzyć bramę. Dziewczyna usiadła na brzegu ratanowego fotela. Po chwili okazało się, że jest pisarką i chce poznać historię życia gospodyni. Marimuthu mami zamrugała powiekami. Ktoś chce opisać jej życie! Dziewczyna odczytała tę reakcję jako wyraz niechęci. — Zapłacę, naturalnie — powiedziała szybko, wymieniając przyzwoitą sumę. Milczenie przeciągało się, dodała zatem, że nie przeszkadza jej, jeśli Marimuthu mami prowadziła tradycyjny, spokojny żywot żony i matki, pozbawiony ponurych tajemnic i pikantnych wydarzeń. Pochyliła się ku gospodyni. — Najbardziej zależy mi na opisie japońskiej okupacji Malajów. Chciałabym poznać doświadczenia pani i pani przyjaciółek. Jeśli pani nie zechce, nie wymienię nazwiska — obiecała. — Zamaskuję panią tak, że nikt pani nie rozpozna. Marimuthu mami patrzyła na dziewczynę. — A może opowie pani o życiu całej społeczności? Byłby to rodzaj współpracy przy pisaniu... — ciągnęła, lecz wyraźnie traciła przekonanie do swojej misji. Marimuthu mami wciąż milczała. Nie mogła wydobyć słowa. Ukryła zaciśnięte dłonie w fałdach sari. Opowiadać o przeszłości tutaj, w domu córki? Teraz, gdy wreszcie zdołała Strona 5 opanować sztukę cichego życia, zapominania o dawnych sprawach. Opanowała ją tak dobrze, że musiała sobie zapisywać, czy wzięła lekarstwa. Czasem zdarzało jej się zawędrować do kuchni z zamiarem, by coś zjeść, a wtedy córka łagodnym głosem mówiła: „Ależ przed chwilą jadłaś". Ach tak, rzeczywiście. Całkiem niedawno zbudziła się, nie mogąc sobie przypomnieć, kim jest i gdzie się znajduje. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, krzyknęła ze strachu, wyrywając ze snu córkę i zięcia, którzy przybiegli do jej łóżka. Na ich widok uświadomiła sobie, że mieszka w ich domu. Tak, tak, naturalnie, już was pamiętam, zapewniła, spoglądając na zatroskane twarze. Mimo to zabrali ją do lekarza. Ze staruszką wszystko jest w porządku, orzekł, lecz zalecił jej rozwiązywanie krzyżówek, aby mogła poprawić pamięć. Zięć wręczył jej numer „New Straits Timesa" otwarty na krzyżówce, mówiąc przy tym, że nikt nie musi się starzeć. Od starożytnych rishi wiemy, że ludzie starzeją się wyłącznie dlatego, iż widzą, jak inni poddają się starości. Siedziała w milczeniu. Ona widziała, jak się zestarzał. — Spróbuj sobie przypominać — zachęcał. — Z przeszłością może być trudniej, zacznij więc od tego, co robiłaś wczoraj. Gdyby tylko wiedział o przeszłości. O tym, jak tkwiła głęboko zakorzeniona w jej piersi, jak potężne były jej pień i konary. Jakże by się zdziwił, gdyby usłyszał, że pamięta każdy cenny szczegół. Myśleli, że przeszłość jest martwa i zapomniana, albowiem nigdy o niej nie opowiadała, nawet Strona 6 gdy w telewizji zaczęto trąbić o japońskich zbrodniach wojennych. Dziewczyna nachyliła się jeszcze bardziej. Na jej twarzy malowała się powaga. — Nie chcę pani nakłaniać, by plotkowała pani o innych mami. Mamił Nagle stało się. Wszystkie wróciły. Zmartwychwstałe kobiety, które przychodziły z czarnymi parasolkami, by spędzać gorące popołudnia, kiedy nie było nic do roboty. Dziewczyna otworzyła torebkę i wyjęła paczkę taśm. — Nie musi pani udzielać mi teraz odpowiedzi, ale jeśli postanowi pani pomóc, przydadzą się — rzekła, kładąc paczkę na stoliku. Wstała z uśmiechem i się odwróciła. Nagle się zawahała i spojrzała w twarz Marimuthu mami. Nie była już zażenowanym podlotkiem udającym, że poszukuje nieważnych strzępów informacji. Ta kobieta dostrzegła skarb i zapragnęła go zdobyć. — Proszę opowiedzieć przynajmniej 0 wielkiej kobrze. Marimuthu mami musiała odwrócić twarz, by nie widzieć chciwości płonącej w oczach gościa. Pożegnała się i zamknęła bramę, a następnie usiadła w ciemniejącym z wolna pokoju i czekała na powrót córki. Zadzwonił telefon. — Czy ona była? — wypytywała pełnym niepokoju głosem. — Poszła już sobie? Zamknęłaś bramę? Twój głos dziwnie brzmi. Nic ci nie jest? Marimuthu mami zapewniła córkę, że czuje się dobrze, a potem znów udała się do swojego pokoju. Gdy córka wróci, Strona 7 na pewno będzie ją strofować: „Znowu przesiadujesz w ciem- nościach". A może dzisiaj, choć raz, zlituje się nad starą matką i przelotnie muśnie jej dłoń. Córka nie lubiła dotykać i być dotykana. ••• Poranne powietrze było chłodne, Marimuthu mami zadrżała. W tej chwili nie pragnęła rozgrzebywać przeszłości; wolała spokojnie umrzeć, nie zaprzątając sobą niczyjej uwagi. Prze- ciągnęła się ostrożnie i powoli. Rozciągała wszystkie stawy, gdyż z samego rana były naj sztywniej sze. Usiadła i nie dotykając stopami posadzki, wsunęła je prosto w gumowe pantofle. Zimny oddech ziemi nikomu dobrze nie robi, a zwłaszcza starym kościom. Uliczna latarnia zgasła. Liście bananowców za oknem rysowały się jak płaskie kształty na tle jaśniejącego nieba i machały łagodnie do Marimuthu mami. Sama sadziła te drzewa. Zięć już krzątał się na górze. Ona także powinna wstać. Zaszurała nogami i nagle znieruchomiała. Jej biedne stare kości... zapragnęła znaleźć się w łóżku, z gorącym termoforem pod kocem, który przyniesie sobie z szafy pod schodami. Ale i to był za duży wysiłek. Położyła się i zaczęła śnić, zanim zdążyła przykryć się kocem. Włożyła japońską parasolkę do foliowej torebki i śmiało, bez pozwolenia, otworzyła drzwi i wyszła. Ze zdumieniem zobaczyła tam swoją córkę, biegnącą nie ulicą, lecz ogromnym polem, na którym stały tysiące kobiet rozmaitego wzrostu, kształtu i koloru skóry. Wszystkie trzymały w dłoniach japoń- Strona 8 skie parasolki! Nigdy nie przyszło jej na myśl, że może ich być tak wiele i że będą dumne ze swoich parasolek. Niektóre nawet kręciły nimi zalotnie niczym gejsze. Nagle ona także przestała się wstydzić swojej parasolki. Po raz pierwszy otworzyła ją publicznie i pozwoliła jej zakwitnąć. Niech wszyscy zobaczą zdobiące ją kwiaty wiśni. Pomyślała, że to było dobre życie, powtórzyłaby je. Dlaczego miałaby się go wypierać? Jakże by się zdziwiła ta młoda żurnalistka, dowiedziawszy się, że Marimuthu mami nie zawsze żyła niczym mysz w spiżarni. Że była kiedyś panią domu z setkami przeszklonych okien połyskujących jak szlif szlachetnego kamienia. Przypomniała sobie mężczyznę, który ją kochał i dotykał jej ust. Teraz były tak bardzo pomarszczone. Miłość, ach, miłość! Niczego nie zapomniała. Wspomnienia napłynęły wielką falą. Strona 9 Wąż w Domu Małżeńskim Vathiry, północny Cejlon, 1916 Była to mała przestrzeń, której część została tymczasowo oddzielona cienkim kocem. Po jednej stronie siedziało po turecku dwóch mężczyzn, paląc w milczeniu. Stary kapłan był dobrze odżywiony, lecz jego towarzysz wyglądał jak skóra i kości. Było to zaskakujące, zważywszy na to, że przez całe życie nie przepracował ani jednego dnia. Wolał siedzieć w przydrożnej knajpce nieopodal, popijając herbatę razem z innymi wioskowymi nierobami. W tym czasie jego żona w pocie czoła uprawiała poletko. Na klepisku przed głównym kapłanem spoczywały importowany zegarek kieszonkowy w aksamitnym pudełku, wytarty od używania almanach oraz brązowy zeszyt. Raz lub dwa razy kobieta za przesłoną krzyknęła imię swojego boga: „Muruga, Muruga!". Kapłan odwrócił głowę w stronę stłumionego dźwięku, lecz siedzący obok mężczyzna nawet go nie odnotował. Tymi sprawami zajmowały się kobiety, a poza Strona 10 tym ona zdążyła nabrać wprawy. Wydała już na świat pięciu synów, a dwóch nawet — już nie pamiętał, którzy to byli — wypadło z jej ciała na ziemię w czasie marszu. — Już prawie po wszystkim — zapiała stara akuszerka. Zdjęła z drewnianego bloku limonkę, położyła ją na podłodze i lekko pchnęła. Owoc przetoczył się pod kocem w stronę mężczyzn; był to znak, że głowa dziecka wyszła na zewnątrz. Mężczyźni momentalnie spojrzeli na piękny zegarek kapłana. Otworzywszy zeszyt na czystej stronie, kapłan starannie zanotował godzinę: szesnasta trzydzieści pięć. Przy stawianiu horoskopu pomyłka o cztery minuty mogła wszystko zniweczyć. Spoglądając w almanach, kapłan zaczął dokonywać skrupulatnych obliczeń, a jego rozmówca czekał na pierwszy krzyk. Ten jednak opóźniał się i mężczyzna po raz pierwszy tego dnia okazał obawę: przestał palić, wyciągnął chudą brązową szyję w stronę przepierzenia i zastygł w tej pozie na podobieństwo żółwia. Nagle rozległo się słodkie czarowne kwilenie, pełne zdumiewającej nadziei — niczym szmer wody sunącej po dnie wyschniętego koryta. Dziewczynka, pomyślał ze zdziwieniem, zanim jeszcze akuszerka obwieściła ten fakt szorstkim głosem i zanim noworodek rozpłakał się na dobre. Szybko, by nie okazać radości, na którą w skrytości ducha liczył, zakrył tackę z białym cukrem, którą ofiarowałby kapłanowi, gdyby dziecko było chłopcem, i wyciągnął w jego stronę tackę z cukrem palmowym. Pochłonięty rachunkami kapłan wsunął podarunek do ust, nawet nie unosząc głowy. Strona 11 Mężczyzna spokojnie ujął w palce papierosa, lecz miał wrażenie, że serce rozpływa się w jego piersi. Czuł absurdalne, niecierpliwe pragnienie, żeby jak najszybciej zobaczyć córeczkę. Nie zastanawiał się nad tym, jak wykarmi jeszcze jedną gębę z nędznych dochodów rodziny. Wyobrażał sobie warkoczyki z kokardkami, kolorowe szklane naszyjniki i nieśmiałe uśmiechy. Lecz wymamrotane przez kapłana słowa sprawiły, że nagle odwrócił głowę, a jego oczy otworzyły się szeroko i zaświeciły. — Niespodziewane ogromne bogactwo — oznajmił kapłan, marszcząc brwi nad notatkami. — Czy coś nie tak? — zaniepokoił się ojciec. Kapłan pokręcił głową i powtórzył rachunki, ojciec dziecka zaś gapił się bez zrozumienia na pojawiające się na liniowym papierze nowe słupki. Drapał się w ramię, głośno wciągał powietrze przez zęby i niecierpliwie stukał palcami w klepisko. Wreszcie kapłan odłożył ołówek. Z westchnieniem, gdyż nie znosił przekazywać złych wieści, uniósł głowę i powoli, z namysłem, rzekł: — Gwiazdy mówią, że zgodnie z przeznaczeniem dziecko wyjdzie za niezmiernie bogatego człowieka. Jednak w ich Domu Małżeńskim znalazły się dwie niepozorne planety: Rahu, głowa węża, oraz Kethu, jego ogon. — Kapłan potarł dłonią brodę. — Oznacza to, że cały wąż usadowił się w Domu Małżeńskim, przeto małżeństwo dziecka okaże się katastrofą. — Odwrócił wzrok, wypowiadając następne słowa. — Może też dojść do wtrętów ze strony innych mężczyzn. Strona 12 To była najgorsza wiadomość. Wszak celem życia dziewczyny było szczęśliwe małżeństwo. Co miał na myśli kapłan, mówiąc o wtrętach ze strony innych mężczyzn? Czy ojciec może po czymś takim nosić wysoko głowę? Jednak ojciec, leń, ale nie popychadło, nie wydawał się zdruzgotany ani nawet zakłopotany. Spoglądał na kapłana zwężonymi oczami. Z pewnością istniał sposób, by zniwelować złowrogi wpływ węża. W istocie tak było. Kapłan zasugerował, by dotknięte złym proroctwem dziecko polewało mlekiem głowę posągu węża w celu obłaskawienia go. Jednocześnie powinno modlić się do Pulliara, boga słonia, który nosił na ciele pokonane węże jako bransolety i pasy. Jeśli dziewczynka będzie to czynić skrupulatnie, w skupieniu i w szczerości, wszystko dobrze się ułoży. — Tak właśnie będzie robiła. Codziennie — przyrzekł ojciec. Kiedy akuszerka spakowała swój tobołek i odeszła, a kapłan udał się do świątyni po drugiej stronie drogi, kobieta zdjęła koc i zrobiła z niego hamak dla noworodka. Podczepiła go do belki biegnącej przez środek domu i kołysała dziecko tak długo, aż zmorzył je sen. Gdy mężczyzna nabrał pewności, że córka śpi, przesunął się do miejsca, w którym wisiało niemowlę. Trzymając w dłoni lampkę, ściągnął okrywający dziecko skrawek materiału i spojrzał na nie z ukontentowaniem. Poza opatrunkiem na pępku było zupełnie nagie. Poruszało białymi od mleka usteczkami i machało cieniutkimi rączkami w proteście przeciw utracie ciepła, lecz przezroczyste Strona 13 powieki się nie uniosły. Ojcu zaświtała pewna myśl. Niewy- kluczone, że wyrośnie na wielką piękność, skoro zdoła zdobyć serce bajecznie bogatego mężczyzny. Stęknął cicho. W takim razie nie będzie podobna do matki. Obrzucił szybkim spojrzeniem bezkształtną postać śpiącą obok dziecka z głową opartą na miękkim ramieniu. Kobieta chrapała z przemęczenia, co go zirytowało, ale stwierdził, że lepiej będzie pozwolić jej spać. Jutro z samego rana matka musi usunąć nieprzyjemną woń krwi, którą przesiąkły ściany jego domu. Skierował uwagę na niemowlę i jego oczy zaszły mgłą. Ono było jego skarbem, bez wątpienia najcenniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek posiadał. Może dziewczynka wrodzi się w jego babkę. Zapamiętał ją jako staruchę, lecz wiedział, że niegdyś słynęła z urody. W jego zaślepionych oczach nowo narodzona córka wydawała się najpiękniejszą istotą na świecie. Może zabierze ze szkoły najtęższego ze swoich synów i zaproponuje jego usługi pasterzowi Vellaithamowi. W ten sposób córka będzie miała codziennie kubek mleka i zacznie się modlić, jak tylko zdoła złożyć rączki. Ojciec tego dopilnuje. Uśmiechnął się z rozmarzeniem. Da jej na imię Parwati. Tak jak Parwati zdobyła serce Pana Śiwy wieloletnim, niezachwianym oddaniem i pokutą, tak jego córka obłaskawi budzącego trwogę węża. Niespiesznie, z rozkoszą próbował oczami duszy ujrzeć, co miał na myśli kapłan, mówiąc o ogromnym bogactwie jej przyszłego męża: konne powozy z firankami w oknach, piękne suknie, wielkie połacie ziemi, pałac w mieście, służbę na każde skinienie... Mężczyzna nie Strona 14 umiał sobie wyobrazić żadnej z tych rzeczy, lecz wystarczyłaby każda z nich. Pieszczotliwie przesunął palcem po malutkiej rączce. Jej skóra była najdelikatniejszą rzeczą, jakiej dotknął jego niepoprawnie leniwy paluch. Dziecko spało spokojnie, nieświadome dotyku i myśli ojca. Przypomniał sobie jej pierwszy płacz, w niczym nieprzypominający krzyku chłopców: słodki, delikatny i przepełniony dziwną tęsknotą. Jak gdyby jej duszyczka już marzyła o wielkim majątku. Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, pojawiła się nowa, niegodna myśl: jeśli dziewczynce przeznaczony jest upadek z powodu owych „wtrętów", to przynajmniej niech jej ojciec przedtem zażyje bogactwa. Niczym roztopiony cukier, tężejący pod podmuchem zimnego wiatru, jego serce stwardniało nagle i zmieniło się raz na zawsze. Oderwał palec, zacisnął usta i okrył szczelnie drobne ciało dziecka. Przetopi złote kolczyki do nosa, które nosi jego żona, i zrobi z nich małe dzwoneczki na nogi dla córki. W ten sposób zawsze będzie wiedział, gdzie się znajduje. Zmarszczył brwi na myśl o tym, że w drzwiach domu nie ma zamka i nie chroni go ogrodzenie. Będzie musiał powiedzieć synom, by wznieśli nieprzenikniony mur z błota i liści palmowych. Równie ważne będzie ścięcie drzewa rosnącego obok domu; zajmą się tym dwaj starsi synowie. Nie pozwoli, by jakieś chłopaczysko szpiegowało jego skarb. Wtręty, też mi coś! W zapadniętych oczach patrzących z góry na dziecko nie pozostał żaden cień czułości. Strona 15 Pożegnanie Parwati obudziła się, słysząc nadciągającą burzę. Przez kilka sekund leżała bez ruchu i nasłuchiwała. Upewniwszy się, że wszyscy są pogrążeni w głębokim śnie, zsunęła koc i usiadłszy, zdjęła ze stóp dzwoneczki. Trzymając je w zaciśniętej pięści, zręcznie przekroczyła postaci matki, ojca i pięciu pochrapujących braci. W ciemności dotknęła dłonią metalu. Jej niemal zupełnie pusta rodzinna chata jako jedyna w wiosce była zaopatrzona w skobel. Otworzyła go bezgłośnie. Twarz dziewczyny w kształcie liścia betelu odwróciła się na krótką chwilę. Wszystko szło po jej myśli. Otworzyła drzwi i stanęła w progu. Miała szesnaście lat i, jak dotąd, nigdy nie zapuściła się bez opieki poza tę wytartą belkę. Nawet teraz, gdy nikt jej nie widział i nie mógł zganić, Parwati nie przyszło do głowy, by to uczynić. Być może dlatego, że wiedziała, iż miłość ojca — w odróżnieniu od uczucia matki — jest krucha i pęknie, gdy córka okaże Strona 16 najdrobniejsze nieposłuszeństwo. A może wierzyła w legendę, wpojonąjej przez ojca: że dla kobiety nie ma nic ważniejszego od jej czystości, a mężczyźni — straszliwi lubieżnicy, wszyscy bez wyjątku — odbiorą jej ją przy pierwszej okazji. Za drewnianą belką, zostawiona sama sobie, Parwati nie mogła liczyć na niczyją obronę. Niebo pojaśniało, wydobywając z mroku drobną figurę dziewczyny w pozbawionej kształtu bluzie i długiej sukience, które wyblakły, przybierając nieokreślony kolor. Stając na koniuszkach palców, jedną ręką chwyciła futrynę drzwi. Z wyciągniętą długą wąską szyją podała całe ciało do przodu i wysunęła rękę tak daleko, jak tylko to było możliwe. W tym osobliwym pradawnym geście nie wyglądała jednak jak młoda dziewczyna, usiłująca chwycić w dłonie pierwsze krople deszczu; bardziej przypominała pełną wdzięku tancerkę, która chce wciągnąć do izby ukochanego. Niebo znów się rozświetliło; mały niebieski kamyk w jej lewym nozdrzu zamigotał, gdy odwróciła się od zachmurzonego nieba i spojrzała na starożytną świątynię otoczoną palmami. Ich liście poruszały się na wietrze. W smugach deszczu i białym blasku błyskawic wszystko wyglądało niezwykle malowniczo. Świątynia była licha, lecz otaczały ją ustawione na sztorc wielkie głazy, które przydawały jej niezwykłej, monumentalnej aury. Wierzono, że jeden z nich cisnął sam Hanuman, bóg małpa, który rzucał kamienie do morza, by umożliwić Ramie i jego armii pokonanie cieśniny dzielącej Indie od Sri Lanki. Przy pełni księżyca przybywali wierni z innych wiosek, by Strona 17 dotykać głazów i modlić się o łaski, lecz w ciągu dnia świątynia służyła jako szkoła, w której uczono dzieci czytać święte teksty, pisać i liczyć. Bracia wkroczyli do środka, nabożnie dotykając kamieni. Parwati nie weszła. Ojciec uważał, że wystarczy, jak córka nauczy się pisać litery w ziarnach ryżu rozsypanych cienką warstwą na muram. Mimo to kamienie nie były jej obce. Od dnia, w którym skończyła cztery lata, aż do czasu, gdy zaczęła miesiączkować, Parwati i jej matka pokonywały odległość trzydziestu jeden kroków, dzielącą je od ich domu. Spoglądała na stare głazy, które na chwilę stały się białe. Nigdy nie chciała prosić ich o łaskę. Zapewne była dziwnym dzieckiem, lecz miała wrażenie, że tylko ona rozumie, iż ich gładkie, nieruchome oblicza nie mogą nikomu udzielić żadnej łaski. Ta gładkość była złudna. Głazy nie zawsze były takie, nie stoczyły się z gór dobrowolnie. Olbrzymia małpa ostrymi pazurami wyrwała je z matczynego łona i teraz stały niczym sieroty na wygnaniu. Parwati spoglądała na ścianę deszczu aż do chwili, gdy stwierdziła, że matka niebawem się obudzi. Zamknęła drzwi i przekraczając ciała pogrążonych we śnie, wróciła na swoje miejsce przy ścianie. Przypięła dzwoneczki do kostek, ułożyła się twarzą do matki i wsłuchała w jej równy oddech. Wiedziała, że nigdy więcej go nie usłyszy. Podobnie jak kamienie wokół świątyni, ona też wkrótce znajdzie się na smutnym wygnaniu. Jej tobołek już leżał w kącie szopy. Ostatni raz spała przy ścianie rodzinnego domu. Ta myśl była tak przemożna i zatrważająca, że Parwati Strona 18 pełnym lęku gestem objęła matkę w pasie. Była prostą dziewczyną, która wszystkie swoje lata spędziła samotnie na podwórku domu, śniąc o innym życiu, a jej ojciec odprawiał po kolei wszystkich miejscowych zalotników. Aż do dnia, w którym zjawił się przepowiedziany w proroctwie bogaty kandydat na męża. Stało się to przed czterema miesiącami. W czasie negocjacji Parwati kazano się oddalić, ona jednak przyłożyła ucho do drzwi i słuchała, jak swat opisuje „mło- dzieńca", którym był czterdziestodwuletni wdowiec. Jego żona jakoby padła ofiarą tajemniczej tropikalnej gorączki. Nie poświęcono jej jednak wielu słów, gdyż o wiele ważniejsza była inna śmierć: zgon ojca zalotnika, którego bogactwo było owiane legendą. Człowiek ten leżał na łożu śmierci i mimo starości i choroby ani myślał rozstawać się ze swoimi posiadłościami i złotem. Dopiero gdy syn wsunął mu do ust grudkę złota i ziemi i mocno przytrzymał, dusza bogacza opuściła ciało. Parwati wyprostowała się, poruszona myślą o takiej nikczemności. Gdy powróciła na swój posterunek, swat opowiadał o tym, jak jej przyszły mąż wyruszył z Cejlonu na odległy ląd zwany Malajami. Tam, zgodnie z tradycją, poszedł w ślady przodków i tak się wzbogacił, że zyskał sobie przydomek Kasu Marimuthu. Swat dramatycznie podniósł głos: — Wyobrażasz sobie, że ktoś kupuje wyspę tylko po to, by móc na niej trzymać swoje pawie? Oczy Parwati się rozszerzyły. Wyspa pełna tańczących pawi! Cóż to musi być za nadzwyczajny widok! A ona tak mało wie o świecie, tkwiąc zamknięta w chatynce ojca. On Strona 19 zaś zachichotał, dając swatowi do zrozumienia, że także jest światowcem i potrafi docenić umiejętność zachwalania klienta. Swat tymczasem poprosił, by pozwolono mu zobaczyć dziew- czynę. — Przykro mi, ale żona zabrała ją w odwiedziny do chorej ciotki — skłamał bez zająknienia ojciec Parwati. — Ale masz już przecież zdjęcie, które ci wysłałem. Zrobiono je zaledwie przed trzema miesiącami. Swat skinął głową. — Tak, oczywiście, że je mam. Dziewczyna jest w rzeczy samej piękna, ale zwyczaj nakazuje, bym zobaczył ją na własne oczy. Niektórzy oszukują, sam rozumiesz. Na szali leży moja reputacja. Choć, moim zdaniem, oszustwo tego rodzaju nie ma sensu, bo taką dziewczynę albo zadręczy teściowa, albo, co gorsza, zostanie odesłana do domu w hańbie. Słyszałem, że jedna czy dwie popełniły samobójstwo na pokładzie statku. Ojciec Parwati skinął głową i się uśmiechnął. Był spokojny jak najpotulniejsza owieczka. — Na szczęście dla mojej córki i twojej reputacji nie jestem dość sprytny, by posunąć się do oszustwa. Każdy ci powie, że szczęście córki jest dla mnie najważniejsze. Jej skóra jest moją skórą. Nastąpiła krótka, niezręczna cisza. — Kiedy można się spodziewać pani domu? — zapytał swat. — Chciałbym, żeby stało się to jutro. Trudno mi jest uprawiać ziemię i zajmować się domostwem, kiedy nie ma Strona 20 żony. Powiedziała, że będzie tu mniej więcej za dwa tygodnie, ale wiesz, jak to bywa, kiedy kobieta spotka się z matką. Modlę się każdego dnia, żeby czym prędzej wróciła. Pośrednik spojrzał przenikliwie w oczy wychudzonego wieśniaka, lecz te patrzyły na niego bez drgnienia. Jeśli oczy zdradzają to, co dzieje się w duszy, to czystość tego człowieka dorównywała jego brzydocie. Swat już na początku swojej kariery zrozumiał, że Bóg nierzadko powierza wielką urodę w ręce prostych ludzi. Nikt nie może być tak biedny, a zarazem przebiegły. Był przekonany, że inni pośrednicy wychodzą ze skóry, by znaleźć doskonałą żonę dla Kasu Marimuthu, wiedział zatem, że jeszcze dzisiaj musi dobić targu. Nie mógł sobie pozwolić na następną podróż na to odludzie i spotkanie z tym prostaczkiem. Ta misja mogła mu przynieść sławę, o jakiej zawsze marzył. Kiedyś usłyszał, że fortuna zawsze puka do bram sławy. A w przyszłym tygodniu będzie zajęty przygotowaniami do zaślubin córki ze wspaniałym narzeczonym, którego osobiście znalazł w Colpetty w Kolombo. — Twoje słowo mi wystarczy — oznajmił z uśmiechem i odchyliwszy głowę, napił się herbaty. Parwati, która siedziała na ziemi, ubrana w łachmany, dotknęła ze zdziwieniem swojej gładkiej twarzy. Czy ja naprawdę jestem piękna? — pomyślała. ••• — Parwati, czas wstawać — szepnęła matka do jej ucha. Dziewczyna natychmiast usiadła i jęła zwijać matę. Dźwięk