8054

Szczegóły
Tytuł 8054
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8054 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIUSZ NIEMIRSKI PAN SAMOCHODZIK I... Z�OTY BAFOMET OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA 2003 ROZDZIA� PIERWSZY DELEGACJA � CZEGO CHCE ODE MNIE SZEF? � URLOP W BYKACH I KULISY MISJI �BAFOMET� � BO�EK O RUBINOWYCH OCZACH � KUPIEC I SREBRNY TALERZ � HRABIA RAUTINGER ZAMORDOWANY? � O DACIE 24 CZERWCA � WYJAZD � KPINY Z WEHIKU�U � ROZMY�LAM O TEMPLARIUSZACH � POCHODZENIE S�OWA �BAFOMET� � ZAMEK � POZNAJ� PANA EDWARDA � UPRZEDZENIA WOBEC NIEZNAJOMEJ � KTO SZPERA� W MOICH RZECZACH? Lipiec i sierpie� pachn� nam zazwyczaj morsk� bryz� i rozgrzanym piaskiem pla�, tchn� ch�odem jagodowego boru i spokojem mazurskiej toni. Ten okres kojarzy si� z niebezpiecze�stwem g�rskiego szlaku, trudem rowerowych tras i kajakowych sp�yw�w. Woda gasi pragnienia szale�c�w i rzuca wyzwanie �eglarskiej braci, senne pola obsypuj� si� z�otym �anem, a ptak�w �piew zast�puje budzik, uskrzydlaj�c dusz� podczas spaceru z wakacyjn� dziewczyn�. R�ne s� wakacje, ale jedno jest pewne - ka�dy czeka na nie z ut�sknieniem! Id�c leniwym krokiem Krakowskim Przedmie�ciem do naszego departamentu w Ministerstwie Kultury i Sztuki, by�em tym szcz�ciarzem, kt�ry wie, �e od jutra bi� mu b�dzie urlopowy zegar. By� wtedy pi�tek ostatniego dnia lipca. Upa� rozpuszcza� nie tylko asfaltow� powierzchni� ulic, ale i chodnikowe p�yty. Pot la� si� stru�kami po ca�ym ciele. Siedzib� ministerstwa te� dotkn�� wakacyjny duch - ospa�y portier, ma�om�wni urz�dnicy, opustosza�e schody i cisza dusznych korytarzy. Nasz ma�y departament by� jednak czynny. Jego dyrektor, zwany zabawnie Panem Samochodzikiem, szykowa� si� w�a�nie do wyjazdu s�u�bowego. Na szcz�cie wcze�niej obieca� mi urlop, podczas kt�rego chcia�em zintegrowa� si� z za�og� nowego jachtu na Rosiu - jeziorze, z kt�rym wi�za�y mnie mi�e wspomnienia.* [ Opisano je w tomie Stara ksi�ga.] �Odb�bni� ten dzie� - my�la�em wchodz�c do gabinetu szefa - i �egnaj, Warszawo, na ca�e trzy tygodnie!� Zamkn��em drzwi i powita�em pana Tomasza. - Witam m�odzie� - mrukn��. - Siadaj! Krz�ta� si� przy biurku i porz�dkowa� stos papier�w, a kartki g�o�no furkota�y w przeci�gu wytwarzanym przez zu�yty wiatrak produkcji krajowej. Unika� mojego wzroku, a to by�o z�ym znakiem. Co� si� �wi�ci�o. - To a� tak �le? - zapyta�em, siadaj�c na krze�le. - Nie rozumiem - zmarszczy� czo�o. Zza grubych leczniczych szkie� w rogowych oprawkach patrzy�a na mnie para inteligentnych, cho� zm�czonych upa�em oczu. - Zawsze kiedy proponuje mi pan krzes�o - wyja�ni�em i u�miechn��em si� ponuro - to p�niej dostaje jakie� �dziwne� zadanie. Wie pan, szefie, co� w rodzaju szczeg�lnie odpowiedzialnej misji polegaj�cej na uporz�dkowaniu pa�skiego archiwum lub odsypianiu za pana na ministerialnych zebraniach. - Teraz nie ma za wiele zebra�, Pawle wtr�ci�. - Ale zgad�e�. Mam do ciebie pewn� spraw�. Usi�d� wygodnie. - S�ucham. Szybkim i wymownym ruchem r�ki wskaza� butl� wody mineralnej stoj�c� na stoliczku obok biurka, ale odm�wi�em. Wreszcie pan Tomasz usiad� po drugiej stronie biurka. Zdj�� na moment okulary, przetar� je fragmentem flanelowej koszuli i z powrotem na�o�y� na nos. Milcza�em, gdy� by�em przekonany, �e ma do mnie drobny interes. - Jak wiesz - zacz�� - zajmujemy si� dziesi�tkami spraw z pogranicza nauki i detektywistycznego dochodzenia. Nie ka�da z tych spraw jest warta naszego czasu, niekt�re z nich w trakcie ��ledztwa� okazuj� si� przypadkami istotnymi, o wr�cz fenomenalnym znaczeniu dla naszej kultury. Czasami przychodzi nam stan�� oko w oko z band� z�odziei dzie� sztuki. Innym razem przegl�damy tygodniami bazy danych i nie jeste�my w stanie niczego sensownego ustali�. Fa�szywych alarm�w te� nie brakuje, a w nawale zaj�� trudno precyzyjnie okre�li�, kt�ra sprawa jest wa�na... - Chce pan zatrudni� nowego pracownika, tak? - Nie, nie - przerwa� mi szybko. - Nie do tego zmierzam. Niedawno z trudem przywr�cono nasz departament i nie �mia�bym prosi� pani minister o nowy etat. Po prostu b�dziesz musia� wyjecha�... - Na Mazury? - popatrzy�em na niego uwa�nie, ale on niepokoj�co milcza�. - Ach! Nie na Mazury! O to chodzi, prawda? Mazury przepad�y, tak?! Rany boskie, dzisiaj mi pan to m�wi?! Dzisiaj?! - Pojedziesz p�niej - spu�ci� wzrok. - Sierpie� ma 31 dni. Teraz mam dla ciebie inne zadanie. To s�u�bowy wyjazd. Niedaleko Warszawy i, niestety, w kierunku przeciwnym do ukochanych jezior. Westchn��em ci�ko. - Rozumiem - kiwn��em nerwowo g�ow�. - Koniec urlopu! Wyje�d�am w teren szuka� skarb�w, czy� tak? - Tak - zgodzi� si�. - Z tym, �e nie wiadomo, czy jakikolwiek skarb istnieje. Widzisz, to tylko podejrzenia, cho� oparte na wielce uzasadnionych przes�ankach. Takie by�y te nasze rozmowy s�u�bowe. Gdy szef by� zmuszony zmieni� plan dzia�ania albo powierza� mi now� misj� w terenie, nie zaczyna� rozmowy od wy�o�enia wszystkich szczeg��w. O nie! Badali�my si� nawzajem i by�o w tym troch� przekomarzania i przekory. Szef ods�ania� karty powoli, niczym wytrawny dyplomata stara� si� mnie przekona� jeszcze przed poznaniem szczeg��w - �e ta oto misja jest t� jedyn� niepowtarzaln� i �e prze�yj� najwspanialsz� przygod� mego �ycia. - Gdzie jest to miejsce? - spyta�em oschle. - Ko�o Piotrkowa Trybunalskiego. Westchn��em zawiedziony. Zazgrzyta�em z�bami. Opad�y mi r�ce i opu�ci�a mnie wszelka nadzieja. - Spokojnie, Pawle! - stara� si� mnie pocieszy�. - W okolicach jest przecie� pi�kne Jezioro Sulejowskie. Las�w tam ci dostatek. Poza tym zamieszkasz w starym zamku. Czy� to nie jest ciekawa propozycja? Wsta�em. W milczeniu nala�em sobie wody do szklanki. Wypi�em i z powrotem usiad�em. Nie mog�em si� uspokoi�. Id�c do tego gabinetu mia�em w oczach nowy jacht bujaj�cy si� na jeziornej fali, roze�miane twarze moich przyjaci�, poro�ni�te trzcin� brzegi Rosia, �wiat�o nocnych ognisk i plusk wielkiej ryby. - Konkretnie gdzie? - zapyta�em. - Zamek w Bykach na przedmie�ciach Piotrkowa Trybunalskiego. - Jasne! Kraina wprost wymarzona na sp�dzenie wakacji - kpi�em sobie. - Jak to dobrze, �e to przynajmniej wyjazd s�u�bowy. Ale ostrzegam, szefie, po tej misji jad� na Mazury. Na ca�y miesi�c. Z urlopu nie zrezygnuj�. Pan Tomasz nie od razu odpowiedzia�. Chrz�kn�� zak�opotany, wsta� i poszed� do stoliczka z wod� mineraln�. Teraz on nala� sobie p� szklaneczki, troch� z niej upi� i wr�ci� za biurko ze szklank� w d�oni. - Widzisz - zacz�� bez entuzjazmu, unikaj�c mojego wzroku - sprawa jest tego typu, �e musz� ci� prosi� o wielk� przys�ug�, a nawet swego rodzaju ofiar�. - Nie podoba mi si� ten wst�p, szefie. - Mnie te�, Pawle - westchn��. - Mnie te�. Jednak�e zaryzykuj� i poprosz� ci� o to. Chcia�bym mianowicie, aby� nie rezygnowa� z urlopu i pojecha� do tego zamku prywatnie w charakterze obserwatora. - Dlaczego mam traci� urlop?! - zerwa�em si� z krzes�a b�yskawicznie. - Nie mog� wys�a� ci� w tej sprawie s�u�bowo - j�kn��. - Pani minister ograniczy�a nasz udzia� w �niepewnych� sprawach i godzi si� pokrywa� koszty w wyj�tkowo spektakularnych przypadkach. A ten, jakby tu powiedzie�, jest zaledwie namiastk� sprawy. Nic pewnego, ale warte sprawdzenia. Musisz wiedzie�, Pawle, �e m�j by�y zwierzchnik, dyrektor Marczak, zawsze w wakacje wysy�a� mnie na taki �s�u�bowy� urlop, �ebym przypadkiem nie zanudzi� si� biernie odpoczywaj�c. Czynny odpoczynek jest najlepsz� rozrywk� dla cia�a i ducha! I zawsze wtedy, kiedy mnie wysy�a�, bra�em urlop i jecha�em we wskazane przez niego miejsce, a potem nigdy tego nie �a�owa�em. �wczesne ministerstwo niech�tnie widzia�o mnie w roli detektywa, wi�c wype�nia�em powierzone mi zadania w amatorskim wymiarze i godzi�em si� czyni� to kosztem urlopu. C�, teraz uwa�aj� nas za detektyw�w, ale w obliczu powa�nych ci�� bud�etowych jestem zmuszony si�gn�� po wypr�bowan� strategi� kochanego Marczaka. Wszystko jasne - szef dawa� do zrozumienia, �e na wczasy, owszem, pojad�, ale nie na wymarzone �agle, lecz w miejsce, kt�re on, z jakiego� tajemniczego powodu, uwa�a� za szczeg�lnie interesuj�ce. Mia�em wykorzysta� urlop na cele s�u�bowe, gdy� pani minister nie dawa�a grosza na sprawy �niepewne�. Mieli�my kilka niedoko�czonych zada�, wehiku� przechodzi� kosztowny przegl�d w warsztacie, szef za� musia� wzi�� udzia� w kilku konferencjach naukowych. W tej sytuacji ka�da dodatkowa pro�ba skierowana do pani minister o dofinansowanie jakiejkolwiek akcji, nios�a ze sob� gro�b� restrykcji ekonomicznych na ca�y rok. - Tylko tak mo�emy to za�atwi�, Pawle - g�os szefa sprowadzi� mnie z powrotem do rzeczywisto�ci. - We�miesz urlop i pojedziesz do Byk�w. Dostaniesz zwrot koszt�w w ramach tak zwanych wczas�w �pod grusz��. Zg�osisz si� u dyrektora Agencji Rozwoju Rolnictwa i zamieszkasz w tamtejszym zamku w charakterze konserwatora zabytk�w. - Jakiego znowu konserwatora? - unios�em si�. - I co ma z tym wsp�lnego ARR?! Ko�czy�em histori� sztuki, nie rolnictwo. - Nie denerwuj si�. W zamku mie�ci si� teraz siedziba owej Agencji. Dyrektor wie o twoim przyje�dzie. Wie, �e pracujesz w Departamencie Ochrony Zabytk�w i przybywasz w sprawie �Bafometa�, bo tak ochrzci�em t� misj�. Musia�em mu powiedzie�, bo tak nakazuj� elementarne zasady uczciwo�ci. Oficjalnie jeste� tam w sprawie planowanej restauracji gotyckiego zamku, wi�c nikt inny nie powinien nabra� podejrze�. Za�atwi�em co trzeba z Wojew�dzkim Urz�dem Konserwacji Zabytk�w w �odzi, bo mam tam znajomego. Szef po�o�y� na stole jakie� papiery. - B�d� szpiegiem? - mrukn��em. - �Detektyw� �adniej brzmi. Przede wszystkim nikt nie mo�e zna� prawdziwego powodu, dla kt�rego przybywasz na zamek. W papierach znajdziesz wszystko o tym obiekcie, wi�c wykuj na blach� akta i udawaj troskliwego konserwatora, dla kt�rego los zabytku jest spraw� najwa�niejsz� pod s�o�cem. Tylko nie przesad� z t� gr�. Mniemam te�, �e stan zamku naprawd� ci� zainteresuje i wype�nisz skrupulatnie wszystkie zadania konserwatora, co b�dzie dla mojego kolegi z �odzi form� zap�aty za przyzwolenie na t� mistyfikacj�. Ale przede wszystkim musisz ustali�, czy kt�ry� z pracownik�w ARR nie wpad� przypadkiem na skrytk� ze skarbem. Zaniem�wi�em, gdy� pocz�tkowa z�o�� ust�pi�a teraz miejsca ciekawo�ci. - Wiesz, kto to jest Bafomet? - zapyta� mnie. - Owszem. To antychrze�cija�skie b�stwo. Podobno oddawali mu cze�� templariusze. - Tak. Ksi�dz profesor A. Zwoli�ski twierdzi, �e �Bafomet� to akrostych. Przedstawiany jest najcz�ciej jako kozio� z wielkimi rogami, z kobiec� piersi�, ze skrzy�owanymi kopytami i skrzyd�ami u plec�w. Siedzi on na globie, na �bie za� ma gwiazd� pi�cioramienn�. Podobno pos�g Bafometa zosta� dany templariuszom przez samego �Wielkiego Budowniczego �wiata�. Potem trafi� do mason�w. Tak twierdz� podania. A jak wiemy z do�wiadczenia, nie wolno lekcewa�y� ani legend, ani mit�w. Jeden z nich g�osi, �e Rycerze �wi�tyni mieli oddawa� cze�� w�a�nie Bafometowi. Bo�ek rzeczywi�cie mia� wygl�d koz�a, a mo�e kota, na kt�rego ty�ku templariusze sk�adali pono� �oble�ne poca�unki�. Najcz�ciej jednak Bafometa wyobra�ano sobie jako odci�t� g�ow�. Gdy na pocz�tku XIV wieku resztki templariuszy uciek�y po rozbiciu zakonu do Szkocji, zabrali ze sob� ulanego ze z�ota �bo�ka�. Kto wie, jak to by�o naprawd�? Ale pono� przechowywa� go w Charleston w Po�udniowej Karolinie Albert Pike, g�owa ameryka�skiej masonerii. - Co w takim razie ma on wsp�lnego z Bykami? - zapyta�em wprost. - P� roku temu do jednego z ��dzkich antykwariat�w zg�osi� si� m�ody cz�owiek z dziwnym przedmiotem. Ze srebrnym talerzem. Na spodzie mia� wygrawerowany symbol Bafometa z pi�cioramienn� gwiazd� na �bie oraz napis: �Ancient Accepted Scottish Rite, Southern Jurisdiction (U.S.)�. Wyobra� sobie, �e po dw�ch tygodniach ten sam osobnik zjawi� si� w innym ��dzkim antykwariacie. Przyni�s� ten sam talerz, kt�rego nie uda�o mu si� sprzeda� w pierwszym antykwariacie. - Dlaczego? - W�a�ciciel za��da� danych osobowych �kupca� i ten po prostu si� oddali�. Antykwariusz natychmiast zg�osi� spraw� policji, lecz Kupiec zd��y� zabra� ze sob� �w talerz. Notka o tym fakcie trafi�a nawet do lokalnej prasy, w zwi�zku z czym pierwszy antykwariusz podzieli� si� z policj� opowie�ci� o tajemniczym Kupcu. Min�y miesi�ce i sprawa przysch�a. Policja zamkn�a spraw�. Nawet nas nie zawiadomiono, gdy� ��dzcy antykwariusze nie potrafili nic wi�cej powiedzie� o srebrnym talerzu. Wyobra� sobie, �e dos�ownie kilka dni temu nasz Kupiec odezwa� si� ponownie. Spr�bowa� szcz�cia po raz trzeci, zgodnie z powiedzeniem �do trzech razy sztuka�. Tym razem w centrum Piotrkowa Trybunalskiego, w ma�ym antykwariacie na ty�ach galerii. Proponowa� sum� tysi�ca pi�ciuset z�otych. Nagle wywi�za�a si� szamotanina, w wyniku kt�rej Kupiec uciek�, zabrawszy talerz. Wyci�gn�� z szuflady czerwon� teczk� i po�o�y� j� na blacie. - Tutaj znajdziesz wycinki prasowe przys�ane nam grzeczno�ciowo przez komend� w Piotrkowie oraz relacje �wiadk�w i rysopis Kupca. - Dlaczego Byki, szefie? - wbi�em w niego wzrok. - Sk�d przypuszczenie, �e kt�ry� z pracownik�w Agencji jest zamieszany w sprzeda� tego przedmiotu? - To te� znajdziesz w teczce - westchn�� i otar� pot z czo�a. - W czasie szamotaniny w piotrkowskim antykwariacie, Kupcowi wylecia�y z rozerwanej kieszonki koszuli drobne przedmioty. Papierosy �Sobieski� i kartka z numerem kontaktowym �ARR Byki�. Szkoda, �e nie trzyma� w kieszonce dowodu osobistego. Niestety, rysopis Kupca podany przez antykwariuszy nie pasuje do nikogo z ARR. Pan Tomasz zrobi� pauz�. - Rozmawia�em wczoraj wieczorem z komendantem. Kiedy dowiedzia� si�, �e nasz departament jest czym� w rodzaju �agencji detektywistycznej� i wsp�pracowali�my z policj� w g�o�nych aferach dotycz�cych z�odzieja Arsena Lupina oraz fa�szerza Komy, od razu zgodzi� si� na nasz udzia� w tej sprawie, obiecuj�c pomoc. Policja nie ma �rodk�w i czasu na badanie w�tpliwych przest�pstw. W ko�cu nikt nie ucierpia�, a talerz z Bafometem m�g� by� znaleziony przez Kupca przypadkowo. Szkoda tej sprawy. Pomy�la�em, �e to wakacyjne zadanie detektywistyczne dla nas. - Nie mamy pewno�ci, �e kt�ry� z pracownik�w ARR jest zamieszany w t� spraw� - w�tpi�em w sens mojego wyjazdu. - Ten Kupiec m�g� by� ich niedosz�ym klientem, kt�ry zapisa� sobie numer na kartce. Mo�e mieszka w Piotrkowie albo Tomaszowie Mazowieckim. A je�li w �odzi? Jak go wtedy znajd�? - Wyobra� sobie, �e �w dziewi�tnastowieczny zamek mia� zosta� sprzedany! - zab�ys�y oczy szefowi. - W XIX wieku! Wyst�puj�cy w dokumentach nabywca nazywa� si� Adolf Rautinger... - Kto to taki? - niecierpliwi�em si�. - Niewiele o nim wiemy. Wprawdzie do sprzeda�y zamku nie dosz�o, ale z pewno�ci� zainteresuje ci� jedna jedyna wzmianka figuruj�ca w dawnych dokumentach powiatowych, kt�rej kopie przys�a� mi z samego rana z ��dzkiego archiwum inny m�j kolega. Otw�rz teczk� i przeczytaj. Jest na samym wierzchu. Zaintrygowany si�gn��em po teczk� i wyj��em z niej �wistek papieru - fotokopi� nades�an� faksem. Jej tre�� by�a nast�puj�ca: Hr. Adolf Rautinger nie dope�niwszy formalno�ci zrezygnowa� z kupna zamku oraz przyleg�ych do� teren�w Po dw�ch miesi�cach hr. Rautinger zmar� w Piotrkowie. By�o to 24 czerwca, a jego dokumentacja zagin�a. W dwa dni potem znik�o tak�e jego cia�o z kostnicy. Zachowa� si� po nim srebrny emblemat z dziwnym symbolem przypominaj�cym rogatego koz�a z gwiazd� pi�cioramienn� na czole, podobno bo�kiem templariuszy. W ostatnich dniach przed �mierci� widziano hrabiego w towarzystwie pewnej damy, do kt�rej przys�ano list nadany przez Amerykanina, niejakiego Phileasa Waldera. �w list d�ugo czeka� na cudzoziemk� w hotelu, w kt�rym si� zatrzyma�a. Odebra�a go po dw�ch tygodniach i znikn�a, nie udzieliwszy policji �adnych wyja�nie�. - Ciekawe - mrukn��em. - Rogaty kozio� to Bafomet. - Te� tak my�l� - doda� szef. - Nie tylko wzmianka o ko�le jest interesuj�ca. Dzie� 24 czerwca to przecie� �wi�to Jana Chrzciciela, prawda? Lecz dzie� �wi�tego Jana to jednocze�nie dzie� powstania Wielkiej Lo�y Londynu. Powo�ali j� w 1717 roku dwaj protestanccy pastorowie: Jean Theophile Desaguliers i James Andersen. Ale to nie koniec. 24 czerwca 1751 roku niejaki baron von Hund stworzy� w Kittlitz Lo�� Trzech Filar�w, a jak wiemy powo�a� on tez, do �ycia Bractwo �wi�tego Jana Chrzciciela, kt�re od 1764 roku u�ywa�o nazwy ��cis�a Obserwa�. Niemieckie lo�e mia�y zazwyczaj powi�zania z towarzystwami r�okrzy�owc�w. To by�a jednak niemiecka struktura i dlatego w 1804 roku powsta�a inna, �szkocka� organizacja pod nazw� �Stary i Uznany Ryt Szkocki�, popularny w�a�nie w USA, p�niej wyst�puj�cy pod nazw� �Zreformowanego Palladium�. A st�d krok do ameryka�skich mason�w czcz�cych Bafometa. Nazwisko Phileasa Waldera znalaz�em, wyobra� sobie, w starej ameryka�skiej ksi��ce. By� on praw� r�k� Alberta Pike�a, redaktorem �New YorkTribune�, gazety powi�zanej z ameryka�skimi masonami ryt�w szkockich oraz z iluminatami.* [Zakon Iluminat�w (inaczej �O�wieceni�) zosta� za�o�ony l maja 1776 r. przez Adama Weishaupta. Organizacja zacz�a przejmowa� kontrol� nad ca�ym �wczesnym wolnomularstwem; by�a powi�zana ideowo ze �wiatem polityki i finans�w. Zakon stawia� sobie za cel ustanowienie �wiatowego rz�du pod swoim przewodnictwem drog� powszechnej rewolucji.] Pan Tomasz by�, o czym dobrze wiedzia�em, znawc� w dziedzinie tajnych stowarzysze� i l� wolnomularskich. Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci - zamek w Bykach by� w jaki� tajemniczy spos�b powi�zany poprzez symbol Bafometa nie tylko z ostatnimi wydarzeniami w antykwariatach, ale z dziewi�tnastowieczn� redakcj� �New York Tribune� i by� mo�e z Albertem Pike�m, najwi�kszym pono� masonem XIX wieku. Nie mog�o by� mowy o przypadku. - Teraz mnie rozumiesz, Pawle? - g�os szefa przerwa� moje my�li. - W tej sytuacji musimy za�o�y�, �e srebrny talerz z Bafometem jest zwi�zany z dziewi�tnastowieczn� histori� bykowskiego zamku, z osob� tajemniczego hrabiego Rautingera i ameryka�skimi masonami. Czy� to nie jest wspania�y pocz�tek wakacyjnej przygody i zapowied� pasjonuj�cego detektywistycznego �ledztwa? A nos mi podpowiada, �e za tym kryje si� jaka� niesamowita historia. Podejrzewam, �e kto� z zamku, kt�ry� z pracownik�w ARR, wpad� na tajemn� skrytk�. Gdzie� w zamku albo w jego najbli�szym otoczeniu. Niewykluczone, �e w samym mie�cie. Pomy�la�em, �e m�g�by� pow�szy� tam troch� z po�ytkiem dla siebie, dla polskiej i �wiatowej kultury. To jak? Zgodzi�em si�. Nie mia�em wyj�cia. Ale - mi�dzy Bogiem a prawd� - to ta sprawa zainteresowa�a mnie ju� w gabinecie szefa, wtedy gdy przeczyta�em star� notk� z dokument�w dawnego powiatu. Podobnie jak ja teraz, musia� si� poczu� z samego rana szef po jej przeczytaniu. Niestety, on musia� wyjecha� i tylko ja mog�em sprawdzi� ten trop. Wehiku� odebra�em p�nym popo�udniem z zaprzyja�nionego warsztatu, na kt�rego konto wp�ywa�y z naszego ministerstwa pieni�dze za wszelkie naprawy i przegl�dy. Nasz nowy pojazd nie by� zwyk�ym autem. Pi�ciometrowej d�ugo�ci cygaro przypomina�o robala bez skrzyde�, kt�remu zamiast odn�y wstawiono k�ka. Ciemnozielon� karoseri� po rajdowym samochodzie terenowym wyklepano niestarannie, ale zamieszkuj�cy wn�trze tego �grata� silnik wyrwano z 550-konnego astona martina vantage. Ten dziwny pojazd by� darem starego kolekcjonera, kt�remu szef pom�g� kiedy� odnale�� kolekcj� obraz�w. Nie�yj�cy ju� darczy�ca zobowi�za� si� do op�acania wszelkich podatk�w i napraw pojazdu nawet po swojej �mierci, co zapewnia�a klauzula spadkowa. Zazwyczaj najpierw ministerstwo musia�o pokry� koszty ka�dej naprawy, a dopiero potem - z p�rocznym op�nieniem - sp�ywa�y na konto naszej kom�rki pieni�dze nie�yj�cego mecenasa. Ze znalezieniem warsztatu te� mieli�my pocz�tkowo problemy, ale po kilku nieudanych do�wiadczeniach znale�li�my ostatecznie pewnego pasjonata-mechanika, kt�ry pod Warszaw� prowadzi� salon z samochodami w�asnej produkcji i zgodzi� si� �wiadczy� nam us�ugi. Zapakowawszy na ty� wehiku�u wszystkie rzeczy potrzebne do sp�dzenia dwutygodniowego urlopu, wyjecha�em w niedziel� w kierunku Piotrkowa Trybunalskiego. Jecha�em osiemdziesi�tk� w niemo�liwy do opisania upa�, pragn�c pozbiera� my�li zwi�zane z czekaj�c� mnie misj� w Bykach. Ci�ko przychodzi�o wi�zanie lu�nych fakt�w i zdobytych wcze�niej historycznych informacji o zamku i tajnych stowarzyszeniach, gdy� wehiku� nie posiada� klimatyzacji. Przed s�o�cem chroni� mnie tylko brezentowy dach, jaki maj� na wyposa�eniu kabriolety. Dodam, �e nie by�o w nim tak�e wygodnych siedze� i �adnych bajer�w. Tylko pot�ny silnik i �ruba zamocowana z ty�u pod podwoziem czyni�y z niego niespotykan� na naszych szosach rakiet� i amfibi� w jednym (i brzydkim) opakowaniu. Bo zapomnia�em doda�, �e nasz wehiku� potrafi� p�ywa�! Upa� doskwiera�, wi�c za Raw� Mazowieck� zrobi�em kr�tki post�j na stacji po�o�onej pod laskiem. Rozbawi� mnie tam dialog m�odej pary siedz�cej w czerwonej toyocie, sprowokowany widokiem parkuj�cego wehiku�u. Zdawa�o si�, �e m�odzi ludzie wcale mnie nie dostrzegali, ich uwag� poch�on�� wy��cznie m�j okropny pojazd. - Ty, zobacz! - rechota�a dziewczyna. - Widzia�e� kiedy� z�om na k�kach? - Co chcesz? - �mia� si� ch�opak. - Na �wiecie pe�no wariat�w. Facet przerobi� pewnie stary beczkow�z na karoseri�. - Kto go wie? Na kradziony nie wygl�da. - Opr�cz opon! Reszt� zrobi� sam. Wyszed�em z wehiku�u. - Przepraszamy pana, ile to wyci�ga na prostej drodze? - zapytali przez otwart� szyb�. - M�j rekord wynosi dwie�cie dwadzie�cia - odpowiedzia�em powa�nie. - Dokona�em tego na autostradzie pod Wrze�nia. - Dwie�cie dwadzie�cia? - roze�mieli si�. - To panu uda�o si� dojecha� pod Wrze�nie? - Uda�o si� - kiwn��em g�ow�. - A tak na marginesie, m�j wehiku� wyci�ga ponad dwie�cie sze��dziesi�t na godzin�. - Metr�w? - przedrze�nia�a mnie dziewczyna. - Ka�ka, pan �artuje - uspokoi� j� ch�opak. - Nie widzisz? A na co je�dzi ten �wehiku��? Na rop� czy na benzyn�? - Ani na rop�, ani na benzyn� - odpowiedzia�em lekko ju� poirytowany ich zachowaniem. - To je�dzi na wod�. Bo to nowoczesny beczkow�z, nowa generacja. S� pistolety na wod�, to czemu nie mia�yby by� i auta. - Wariat - wzruszy�a ramionami dziewczyna. - E - machn�� r�k� ch�opak. I toyota ruszy�a z parkingu z piskiem opon. Gdyby tyko wiedzieli, �e wehiku�em z �atwo�ci� bym ich dogoni�! Nie mia�em jednak nastroju do udowadniania im czegokolwiek. U�miechn��em si� pod nosem i zamiast szale�czego po�cigu pomacha�em im r�k�. Odjechali na po�udniowy zach�d, wierz�c �wi�cie, �e spotkali na parkingu wariata. W cieniu drzew �ci�gn��em brezent, kupi�em wod� i ju� po chwili jecha�em owiewany z boku ostrym, ch�odz�cym podmuchem. Zawsze za k�kiem dobrze mi si� rozmy�la�o, wi�c po�piech mog�em ostudzi� zalewem wiadomo�ci, kt�re wieczorem przela�em z ksi��ek do mojej rozpalonej g�owy. Stert� ksi�g i publikacji zabra�em na wszelki wypadek ze sob�, ale co nieco ju� przeczyta�em. Siedz�c za k�kiem mog�em spokojnie okre�li� t�o historyczne ca�ej sprawy, albowiem zamkiem i jego rezydentami mog�em zaj�� si� p�niej. Osob� Kupca - odwiedzaj�c w poniedzia�ek antykwariaty i komend� policji w Piotrkowie. Ca�a historia - jak mniema�em - mog�a zacz�� si� 13 pa�dziernika 1307 roku, czyli od konfiskaty maj�tku najs�ynniejszego zakonu �redniowiecznej Europy. Moje my�li rozpocz�y w�dr�wk� w czasie. Aktu tego dokona� kr�l Francji Filip IV Pi�kny (notabene: by� zad�u�ony u templariuszy). Oskar�ono ich o herezj�, nekromancj�, praktykowanie czarnej magii i sodomi�. Jednak�e uprzedzona o zamiarach Filipa cz�� templariuszy uciek�a z bezcennym skarbem, dowodzona przez Pierre�a Aumonta. Ta grupa mia�a stworzy� w Szkocji centrum tajnej organizacji, zdolnej do przetrwania a� do XVIII wieku. Mistrz Jakub de Molay z innymi zostali w kilka lat p�niej skazani i straceni. Ten temat jest do�� dobrze opracowany w literaturze naukowej i popularnej, chocia� nie brakuje niejasno�ci i tajemnic. Do dzi� nie wiadomo, czy templariusze rzeczywi�cie posiadali �w bezcenny skarb, kt�ry uczyni� ich najbogatszym zakonem �wiata. Czy posiedli wiedz� tajemn� i produkowali najcenniejszy z kruszc�w - z�oto? Ile by�o prawdy w legendach o �wi�tym Graalu? Czy tajemnica Oak Island w kanadyjskiej Nowej Szkocji - legendarna �Wyspa D�b�w� - jest zwi�zana z templariuszami? A kaplica w szkockim Rosslyn wybudowana na podobie�stwo �wi�tyni Salomona? Czy ostatni mistrz zakonu naprawd� za�o�y� cztery lo�e matki w Neapolu, Edynburgu, Sztokholmie i Pary�u, zanim sp�on�� na stosie w 1314 roku? Ile by�o zatem prawdy w stawianych im zarzutach o oddawanie czci Bafometowi?* [Ka�da z komandorii posiada�a pos��ek g�owy, kt�remu oddawano cze��. Posiada� on cudowne w�a�ciwo�ci: zapewnia� bezpiecze�stwo i sprawia�, �e drzewa kwitn�, a ziemia przynosi obfite plony.] Ju� samo s�owo stanowi�o zagadk� dla badaczy. Czy naprawd� pochodzi�o od starofrancuskich s��w �bapheus mete�? Alchemik�w nazywano bowiem: �farbiarzami ksi�yca�. Wielu historyk�w wywodzi s�owo �Bafomet� od zniekszta�conej, starofrancuskiej wersji imienia proroka Muhammada, inaczej �Mahometa� (ciekawostka: meczety nazywano �bafomeriami�). Inni twierdz�, �e pochodzi od arabskiego s�owa �abufihamet� - �Ojciec Zrozumienia�. Czytany wspak, wed�ug kryptografii Kaba�y, znaczy: �opat �wi�tyni pokoju wszechludzko�ci� (�Templi omnium hominum pacis abbas�). Poddane analizie z zastosowaniem specjalnego kabalistycznego szyfru atbasz, nasze s�owo zamieni si� w imi� greckiej Bogini M�dro�ci. �Sophia�! Niejaki Aleister Crowley przybra� imi� �Bafomet�, gdy� wierzy�, �e pochodzi ono od dw�ch greckich s��w, oznaczaj�cych �chrzest m�dro�ci� lub �poch�oni�cie do m�dro�ci�. Z kolei s�ynny dziewi�tnastowieczny okultysta Eliphas Levi, utrzymywa�, �e s�owo �Bafomet� jest kodem �wi�tyni Salomona. Czytane od ty�u daje: �TEM-OH-AB�,* [�Templi Omnium Hominum Pacis Abbas�.] co pe�nym zdaniem brzmi: �Ojciec �wi�tyni Pokoju Wszystkich Ludzi�. Bafomet templariuszy mia� by� symbolem Istoty Najwy�szej, ale w �wiadomo�ci ludzkiej utrwali� si� jako wizerunek szatana. Nie zd��y�em hipotetycznie po��czy� Bafometa z tajemnicz� postaci� Adolfa Rautingera, dziewi�tnastowiecznego hrabiego powi�zanego niewidzialn� nici� z ameryka�skimi masonami, Albertem Pike�m, a przede wszystkim z bykowskim zamkiem. Mia�em za ma�o danych. Poza tym doje�d�a�em ju� do Piotrkowa Trybunalskiego. Zjecha�em z autostrady i w�skim asfaltem prowadz�cym do centrum miasta przejecha�em nieca�y kilometr. Za budynkami firmowego salonu samochodowego odbija�a w prawo w�ziutka, asfaltowa droga, kt�r� mo�na by�o dojecha� pod zamek ukryty za drzewami. T� przebudowan� wielokrotnie gotyck� budowl� ujrza�em jeszcze z szosy - jej dach wznosi� si� bowiem ponad koronami drzew rosn�cych na ko�cu rozleg�ego pola. Ostatnia prosta prowadzi�a w�r�d upraw i kilku gospodarstw. Min��em wreszcie stawek, kawa� pola mieni�cego si� s�omianym kolorem uprawy, a� w ko�cu, zas�oni�ty cz�ciowo przez szpaler drzew zamek wybi� si� wreszcie na szczycie niewielkiego wzniesienia. Asfalt zbli�a� si� do naro�nej wie�y zamku i lekkim �ukiem zakr�ca� na zach�d, by dalej zgin�� w�r�d p�l, sad�w i nielicznych gospodarstw. Kiedy zajecha�em na miejsce, ze smutkiem stwierdzi�em, �e zamek by� zniszczony. Zewn�trz elewacje jednopi�trowej budowli odbudowanej w stylu renesansowym (z zachowaniem cech manierystycznych) posiada�y �lady wielu przer�bek i przekszta�ce�, wi�kszo�� za� okien zamurowano. �rodkowa, dwupi�trowa cz�� mie�ci�a w sobie bram� przejazdow� ozdobion� bogatym portalem. Zachowa�y si� jednak dwie wie�e: zamykaj�ca bry�� budynku - p�nocna (pochodz�ca jeszcze z zamku gotyckiego) i kwadratowa - po�udniowa. Najlepiej zachowanym segmentem by�a �rodkowa cz�� zamku, zwie�czona gzymsem. Zamek mia� plan wyd�u�onego prostok�ta, d�ugiego na 90 i szerokiego na 20 metr�w. Wej�cie znalaz�em od zachodu. �Rzeczywi�cie, przyda�by si� tu konserwator� - pomy�la�em. Zostawi�em wehiku� na samym zakr�cie przed bram� i lekko ku�tykaj�c (z powodu niewyleczonej kontuzji) wszed�em przez niedomkni�t� furtk� na teren siedziby ARR. Spok�j i cisza zdawa�y si� by� przyklejone do zachodniej fasady. Zacienion� alej�, otoczon� z prawej strony wysokimi cyprysami, zbli�a� si� w moim kierunku leniwym krokiem stary pies. Wtedy to z drzwi znajduj�cych si� w p�nocnej wie�y wyszed� m�czyzna w �rednim wieku, o pomarszczonej, opalonej twarzy i w�t�ej posturze. Domy�li�em si�, �e parter wie�y by� przerobiony na mieszkanie prywatne, gdy� w okienkach wychodz�cych wprost na �uk drogi zauwa�y�em firanki i doniczki. - Dzisiaj nie zwiedzamy - warkn�� �w cz�owiek. - Tu si� wcale nie zwiedza. I odjed� pan tym swoim cz�nem na k�kach sprzed bramy. Tu nie wolno parkowa�. Nie widzi pan zakr�tu? - Nazywam si� Pawe� Daniec - przedstawi�em si� niezra�ony jego niegrzecznym tonem. - Jestem konserwatorem zabytk�w. Przyjecha�em z Warszawy. Mam s�u�bowe polecenie zbadania tego historycznego obiektu. Poza tym nie ma ruchu, nikomu nie przeszkadzam. - Ach, tak - b�kn�� zak�opotany i zlustrowa� mnie uwa�nie od st�p do g�owy. - Trzeba by�o tak od razu. - Nie da� mi pan szansy. - Prosz� do �rodka - b�kn�� zmieszany. I zaraz popatrzy� z zainteresowaniem na wehiku�. - O, jaki fajny pojazd... co to jest? - Skrzy�owanie cz�na z namiotem - odpowiedzia�em z u�miechem. - Tylko �e namiot chwilowo z�o�y�em. - Przepraszam pana, nie wiedzia�em, kim pan jeste�. Chyba nie obrazi� si� pan za to cz�no? - Mnie ci�ko obrazi�. - To tak jak mnie. Nazywam si� Edward Sikora - poda� mi r�k�. - Jestem tu dozorc�, palaczem, stolarzem, ogrodnikiem i robotnikiem... - S�owem: cz�owiekiem renesansu? - Prosz�? - Cz�owiekiem do wszystkiego, o to mi chodzi�o. - W�a�nie! A to jest Niuniek - wskaza� psa, kt�ry leniwie przycz�apa� do nas. - Stare psisko. Jest tu d�u�ej ni� kierownik i ca�y personel o�rodka. - A pan? - No, my jeste�my tu jednakowo sta�em, bo jak mnie zatrudnili, to wzi��em szczeniaka. Pog�aska�em psa, kt�ry uwa�nie mi si� przygl�da� swoimi wyblak�ymi ze staro�ci oczami. By� to kundel - skrzy�owanie kilku ras, z kt�rych na plan pierwszy przebija�o si� wspomnienie bernardyna. Mia� d�ugi w�os, jasnoszary, a na pysku kie�kowa�y k�py siwych w�os�w. Poza tym czworon�g sprawia� wra�enie spokojnego psiego emeryta. Pog�aska�em poczciwca po g�owie, podczas gdy on w�cha� z zainteresowaniem moje spodnie. Zapami�ta� mnie, wydaj�c niewidzialn� przepustk� na teren bykowskiego zamku. - Zamieszka pan w po�udniowej wie�y - wyja�ni� pan Edward, gdy szli�my z baga�ami zacienion� alejk� wzd�u� frontowego muru zamku. - Na pierwszym pi�trze. Opr�cz pana mieszkaj� tam studenci. Praktykanci. Zawsze w wakacje przyje�d�aj�. Cztery osoby. W tym dwie studentki. Pu�ci� do mnie oko. Odwzajemni�em u�miech. - To �wietnie - odezwa�em si�. - A co robi� ci studenci? - A ja tam nie wiem, bo oni w biurze siedz� albo w teren do rolnik�w wyje�d�aj� z panem Wojciechem albo z pani� Alin�. - Kim s� pan Wojciech i pani Alina? - Pan Wojciech to kierownik o�rodka. R�bczyk si� nazywa. Magister Wojciech R�bczyk. Pani Alina te� jest magistrem. Czasami ona go zast�puje. Jest jego praw� r�k�. Pan Edward pod u�miechn�� si� nosem. - I co� jeszcze? - zagadn��em. - M�wi�, �e si� w niej podkochuje. - Kto? Pan kierownik w pani Alinie? - O, nie tylko on! Pan Witek tak�e. Prawd� m�wi�c, to i studenci tak na ni� patrz�, �e lepiej nie m�wi�. Mo�e lepiej teraz panu o tym powiedzie�... ona, rozumie pan, nie lubi, jak si� do niej zwracaj� �Alinko�. Nie lubi zdrobnie�. To twarda sztuka. - A pan? - Co ja? - Pan si� w niej nie podkochuje? - Ja? Nie tam, panie! Gdzie mi tam do niej. Ona ledwo toleruje pana kierownika, a to przecie� uczony i dobrze wychowany cz�owiek. Podobno pani Alina mia�a wyj�� swego czasu za tego znanego aktora z �odzi... Pan Edward poda� nazwisko gwiazdora i z wra�enia a� przystan��em przed wej�ciem do wie�y. - Aktor dosta� anga� w warszawskim teatrze i wyjecha� do stolicy - kontynuowa�. - Szybko si� o�eni� z jak�� pani� re�yser starsz� od niego o dziesi�� lat. Czy ja mam szans� w tym towarzystwie, panie? - �mia� si�. - Poza tym mieszkam tutaj z �on� i synem. Tyle �e rodzina wyjecha�a na wczasy do te�ciowej. - No to faktycznie - pokiwa�em g�ow� niby na powa�nie. - Pa�skie szanse s� raczej marne. Wchodz�c do pachn�cej starym drewnem i �wie�ym tynkiem sieni wie�y, pomy�la�em, �e pani Alina jest nie tylko pi�kn� kobiet�, o wzgl�dy kt�rej m�czy�ni rywalizuj� i bij� si� ze sob�, ale przede wszystkim jest aroganck� i zadufan� w sobie istot�. Ta �twarda sztuka� z pewno�ci� ma wysokie mniemanie o sobie i patrzy z g�ry na wszystkich, kt�rych B�g nie obdarzy� wdzi�kiem i talentem Artura �mijewskiego lub Micha�a �ebrowskiego. Kto wie, mo�e nawet nie lubi m�czyzn i tylko bawi si� nimi. Nie wiedzie� czemu ju� na samym pocz�tku, nie znaj�c jej osobi�cie, uprzedzi�em si� i zrobi�em z niej swojego wroga. To g�upie - wiem! Ale zna�em kilka podobnych, nadzwyczaj urodziwych panienek obracaj�cych si� w tak zwanych kr�gach artystycznych �warszawki� i nigdy nie spotka�em w�r�d nich prawdziwej damy. Ba! Tam nawet normalnej dziewczyny nie by�o! Ka�da z nich mia�a w g�owie wy��cznie marzenie o bogactwie i s�awie. Blichtr i szpan by�y dla tych istot jak kawior i szampan! Najbardziej romantyczna z nich marzy�a, �e lada dzie� pi�kny i m�ody ksi��� przyjedzie po ni� na r�czym koniu, co ja plot� - podjedzie pod jej kawalerk� najnowszym sportowym modelem audi, i zabierze do nowoczesnej dyskoteki w stylu �techno�. - Schodami w g�r� - wskaza� palcem pierwsze pi�tro pan Edward. - Pana pok�j ma numer 5. Jeszcze wy�ej znajdzie pan kuchni�. Toaleta z prysznicem jest tutaj, na parterze. Wskaza� drzwi przy schodach bli�ej drzwi wyj�ciowych. - Nawet ciep�a woda jest. Tylko niech pan si� nie pomyli i... �ciszy� g�os. - ... i nie wejdzie do mieszkania panny Irenki. To nasza kasjerka. G�ow� wskaza� drzwi znajduj�ce si� we wn�ce za schodami. - Te� m�oda i �adna? - zapyta�em cicho, kieruj�c si� z torbami na g�r�. - Ta wasza kasjerka? - Czy ja wiem? - wzruszy� ramionami, nie udzieliwszy odpowiedzi. - Na studia, biedulka, si� nie dosta�a, i jest troch� dziwna. Samotna. Mieszkania nie mog�a znale�� w Piotrkowie i tymczasowo mieszka w zamku. Bardzo nie�mia�a z niej niewiasta. Chrz�kn�� i zamilk�. Zamek w drzwiach do mieszkania kasjerki Ireny zazgrzyta�. Zdaje si�, �e s�ysza�em nawet kroki za drzwiami, ale nikt z nich nie wyszed�. Wygl�da�o na to, �e Irenka - bo to chyba ona sta�a w tej chwili po drugiej stronie drzwi - pods�uchiwa�a nasz� rozmow� na korytarzu. Liczy�em w duchu na to, �e nie s�ysza�a ostatniej uwagi dotycz�cej jej skromnej osoby. Na ulicy rozleg� si� samochodowy klakson. Dozorca wyjrza� przez drzwi na bram� i komu� pomacha�. - Oho, przyjecha�a Basia z narzeczonym - wyja�ni� pospiesznie. - To poprzednia kasjerka. Czasami wpada do mnie z Adamem na herbat�, gdy wracaj� z rodzinnego obiadu. Pan Edward po�egna� si� ze mn�, wr�czy� klucz i �yczy� mi�ej niedzieli. Trzeszcz�ce schody zaprowadzi�y mnie na pi�tro. Drewniana pod�oga i obdrapane �ciany towarzyszy�y dalszej drodze pod same drzwi. M�j pok�j by� ostatnim w tej kondygnacji. Na g�rze kto� chodzi� i s�ysza�em przyciszone m�ode g�osy, wi�c pomy�la�em, �e to studenci krz�taj� si� w kuchni. Gdy lepiej poci�gn��em nosem, poczu�em znajomy aromat kawy i gotowanych serdelk�w. Rozpakowa�em si�. Potem zabra�em r�cznik oraz przybory toaletowe i zszed�em na d�. Przez kwadrans oddawa�em si� dobrodziejstwu prysznica. Mydli�em si� i sp�ukiwa�em, a� mnie to w ko�cu znu�y�o. Tak odpr�ony wr�ci�em do siebie. Na miejscu zamar�em, ujrzawszy lekko uchylone drzwi. By�bym przysi�g�, �e zamkn��em je za sob�, udaj�c si� pod prysznic. To fakt, �le zrobi�em, �e nie zamkn��em ich na klucz, ale, na Boga, nie przysz�o mi do g�owy, �e kto� zechce tu wej��. Kto m�g� to zrobi�? Owa �biedulka� Irena z do�u? Czy mo�e studenci kr�c�cy si� na drugim pi�trze w kuchni? Wszed�em ostro�nie do pokoju. Nikogo w nim nie zasta�em. �Mo�e jednak nie zamkn��em dok�adnie tych drzwi� - pomy�la�em i zerkn��em jeszcze na torb� ze swoimi rzeczami. Jedna z nich, w kt�rej trzyma�em ksi��ki o templariuszach i tajnych stowarzyszeniach, notki o okultystach i masonach, by�a nieznacznie otwarta. I znowu dopad�o mnie prze�wiadczenie, �e kto� otworzy� j� i �piesz�c si� nie zasun�� zamka do ko�ca. �To przez ten upa�� - pociesza�em si� w my�lach. �Mo�e to ja sam nie zamkn��em do ko�ca torby?� Ubieraj�c si� w nowe spodnie i koszulk�, zastanawia�em si�, kim m�g� by� intruz i jaki mu przy�wieca� cel przy przeszukaniu moich rzeczy? Czy wi�za�o si� to z moj� tajn� misj� w zamku? Je�li faktycznie �dzia�a�a� w nim osoba maj�ca zwi�zek z owym Kupcem pragn�cym sprzeda� w antykwariatach srebrny talerz z symbolem Bafometa, mog�em zosta� ju� na samym pocz�tku zdemaskowany. Je�li tylko intruz widzia� tytu�y ksi��ek, jakie przywioz�em ze sob� - nabra� podejrze�. To pewne! Konserwator zabytk�w interesuj�cy si� okultyzmem i kultem Bafometa?! Czy to aby nie podejrzane? A je�li widzia� materia�y nades�ane przez tutejsz� komend�? By�em zdemaskowany. �Nie, chyba jestem przewra�liwiony. Nikt o zdrowych zmys�ach nie wchodzi�by tutaj podczas mojej k�pieli. Ryzyko nakrycia go by�o zbyt wielkie. Kr�c� si� tutaj, b�d� co b�d�, ludzie�. I uspokojony tym za�o�eniem, wyszed�em z pokoju zamykaj�c drzwi na klucz. Na wszelki wypadek w�o�y�em jeszcze w ich szpar� w�os. ROZDZIA� DRUGI O MOJEJ PRACY � ZWIEDZAM ZAMEK Z NIU�KIEM � STUDENCI, CZYLI �ARTY, �ARCIKI � CZY KASJERKA MNIE PODGL�DA? � KPINY Z IRENKI I Z WEHIKU�U � PROBLEMY POLSKIEGO ROLNICTWA � LITO�CI, PANIE SZOFER! � Z ANTYKWARIUSZEM O KUPCU I TALERZU � PI�KNA KOBIETA NIE ZNOSI PICASSA � WYK�AD � PAN STEFAN ZAP�ACI! � POWR�T NA ZAMEK � O AMERYKA�SKICH MASONACH I HISTORII WOLNOMULARSTWA � CROWLEY I KULT SZATANA � ALBERT PIKE � SEN Z LUCYFEREM � JESZCZE RAZ PIKE � NOWY DZIE� Na g�rze ucich�o. Studenci opu�cili kuchni� i teraz s�ysza�em ich �ciszone g�osy za drzwiami jednego z ich pokoj�w. Zszed�em na d�, rezygnuj�c z posi�ku. Pragn��em zwiedzi� zamek, wi�c zacz��em bada� stan jego mur�w. Na zewn�trz nie by�o nikogo, nie licz�c le��cego w cieniu Niu�ka i ruszaj�cego za bram� bia�ego �punciaka�, kt�rym przyjechali w odwiedziny do dozorcy poprzednia kasjerka ze swoich narzeczonym. Ruszy�em spacerkiem dooko�a zamku. Ostatnio, w takich w�a�nie chwilach, dopada�y mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, odczuwa�em rado�� z uczestniczenia w kolejnej przygodzie, z drugiej, targa�o moim wn�trzem poczucie traconej m�odo�ci. Czu�em si� m�odo, pomimo trzydziestki na karku, ale z roku na rok odczuwa�em pog��biaj�c� si� alienacj�. Z trudem uda�o mi si� utrzyma� kilka wa�nych dla mnie znajomo�ci, inne rozpad�y si� jak domki z kart. Wszystkiemu winna by�a moja praca, jej nerwowy charakter, ci�g�e wyjazdy, kontuzje, brak �ycia rodzinnego i notoryczny kontakt z zabytkami. Samotno�� w wielkim mie�cie sprzyja�a rozwojowi dziwactwa, bo przecie� wola�em - na podobie�stwo Pana Samochodzika - sp�dzi� jedn� godzin� w muzeum ni� ca�y wiecz�r przed telewizorem lub w kawiarni. Ostatnio bardzo rzadko spotyka�em si� z dziewczynami. Usta wielu moich ostatnich przyjaci�ek pe�ne by�y s�odkich fraz pachn�cych pustk�, podczas gdy mury pa�ac�w i zamk�w, stare ko�cio�y i muzea - przemawia�y do mnie tajemnicz� mow� czasu. Nawet bykowski zamek do mnie m�wi�, cho� jego g�os by� jeszcze za s�aby. Nie by�em wariatem! S�ysza�em dusz�, w spos�b jak najbardziej metafizyczny, cho� jednocze�nie w �yciu codziennym pozosta�em absolutnym realist�. By�em niezmordowanym tropicielem przesz�o�ci, jej zagadek i ukrytych skarb�w. Coraz cz�ciej nazywano mnie z tego powodu - Samochodzikiem. Twierdzono, �e jestem staro�wieckim dziwakiem ulepionym na podobie�stwo pana Tomasza. Ci�gn�o mnie do przygody i �w stan mia� w sobie co� z na�ogu oraz grozi� wizj� starokawalerstwa. Dlatego czuj�c w ko�ciach kolejn� przygod�, inna strona mojej natury �a�owa�a tych wszystkich przyjaci�, kt�rzy odsun�li si� ode mnie, rejs�w beze mnie, uroczych ognisk i �miechu kole�anek, tego wszystkiego co porzuci�em dla rozwi�zywania zagadek. Obszed�em zachodni� wie�� i znalaz�em si� na zaro�ni�tym placu na ty�ach zamku, kt�ry teraz ton�� w ostrym s�o�cu. Odwr�ci�em si� za siebie, gdy� us�ysza�em za plecami jaki� szmer. To Niuniek. Szed� po trawie krokiem wiarusa. Mo�e zainteresowa�a go moja osoba? A mo�e nie do ko�ca ufa� nowemu go�ciowi, wi�c przyszed� sprawdzi�, czego szuka tutaj pachn�cy jeszcze Warszaw� �intruz�. Za to mu p�acono misk� �arcia - za dogl�danie dobytku. Bzdura! Pies leniwie przycz�apa� i stan�� przy mojej nodze. Popatrzy� poczciwymi �lepiami w moje oczy i uspokojony tym, co w nich znalaz�, spu�ci� �eb. By� niegro�ny. Pewnie si� nudzi�, mo�e lubi� towarzystwo i zapragn�� mocniejszych wra�e�. Pog�aska�em go i zacz��em do niego m�wi�, tak jak si� przemawia do starego przyjaciela. - Zapewne wiesz, �e Byki po raz pierwszy pojawiaj� si� w �r�d�ach pisanych w roku 1454? Wiesz, wiesz, przyjacielu, ale przypomnie� nie zaszkodzi. Pies nie zaprzeczy�, a zatem m�wi�em dalej, ogl�daj�c uwa�nie murowan� budowl� wzniesion� na planie wyd�u�onego prostok�ta. - Teren, na kt�rym teraz stoimy, stanowi� w�wczas w�asno�� Bykowskich. Na prze�omie XV i XVI Jaxa Bykowski herbu Gryf wzni�s� p�nogotycki zamek. By� to pi�trowy budynek z czterema wie�ami. Oko�o roku 1604 przebudowano go w stylu renesansowym i jedn� z baszt przekszta�cono na kaplic�. Na pocz�tku XVIII wieku zamek i park sta�y si� w�asno�ci� rodziny W�yk�w. Zamek szybko doprowadzono do �a�osnego stanu. Takim te� widzia� go Julian Ursyn Niemcewicz w 1821 roku.* [Pobyt w Bykach uwieczni� w dziele: Podr�e historyczne po ziemiach polskich, mi�dzy rokiem 1811 a 1828 odbyte.] Dopiero kolejni w�a�ciciele, Jeziora�scy, d�wign�li go z ruiny (oko�o 1847 roku), lecz podczas odbudowy zamek zosta� pozbawiony dawnej architektury. Moje oko �konserwatora zabytk�w� szybko zlustrowa�o t� budowl� o d�ugiej wschodniej elewacji, z kt�rej wystawa�y: baszta po�udniowo-wschodnia (z dwupi�trowym ryzalitem bramnym) oraz wie�a p�nocno-wschodnia. - Ostatnie wojny spowodowa�y kolejny upadek zamku - kontynuowa�em opowie��. - Zawaleniu uleg�a jego p�nocna cz��. Rozebrano zatem cz�ci starej baszty. Po zako�czeniu za� wojny w�a�ciciel Czarnecki przekaza� obiekt na cele rolnicze. Zerkn��em ku oddalonej p�nocnej wie�y granicz�cej niemal z drog�. Do�em by�a prostok�tna, g�r� za� sze�cioboczna. By�a te� najstarsz� - bo pi�tnastowieczn� - gotyck� cz�ci� budowli. Zapyta�em Niu�ka, czy �wie� o tym. - Co ja ci tu plot�, przecie� ty mieszkasz w niej z panem Edwardem. Z nastroju pe�nego nabo�e�stwa i skupienia, na jaki sta� �konserwatora zabytk�w�, wyrwa� mnie cichy i st�umiony chichot nade mn�. Natychmiast zerkn��em w g�r� i ku swemu zdziwieniu ujrza�em znikaj�ce g�owy z okienka na pierwszym pi�trze. Od razu si� domy�li�em, �e pods�uchiwano m�j �wyk�ad� zrobiony psu. A zatem, opr�cz Niu�ka, jego �wiadkami byli studenci zamieszkuj�cy dwa s�siednie ze mn� pokoje w wie�y po�udniowej. Tak si� z�o�y�o, �e przystan��em z psem pod sam� wie�� i studenci musieli wszystko s�ysze� przez otwarte okno. Chichot powt�rzy� si�. �mia�y si� dziewczyny. - Dzie� dobry paniom - rzuci�em w g�r�, mru��c ca�y czas oczy przed ostrym s�o�cem. Wyjrza�y nie�mia�o. - Jak pan �adnie umie m�wi� - zacz�a jedna, t�umi�c w sobie rozbawienie. - Co za szkoda, �e nie jeste�my czworonogami. Nikt nam tak �adnie nie powie o zamku. Szkoda, �e nie gra pan jeszcze na gitarze pod tym oknem. Druga studentka zachichota�a. Oczami wyobra�ni widzia�em siebie mru��cego komicznie oczy. Musia�em wygl�da� jak jaki� kretyn. - Czemu nie? - wzruszy�em ramionami. - Mog� wam opowiedzie� o tym i owym. Ale nie wiem, kim jeste�cie? I nie gram na gitarze. - Anka i Dorota! - rzuci�y. Widzia�em s�abo ich g�owy. Dopiero po chwili oczy przyzwyczai�y si� do ostrego s�o�ca. Jedna - ta, z kt�r� rozmawia�em - by�a szatynk� o pokr�conej czuprynie, druga natomiast, mia�a kr�tkie jasne w�osy spi�te gumk� z ty�u g�owy. - Pawe�! - odwzajemni�em si� u�miechem. - Niu�ka nie musz� wam chyba przedstawia�. - Pan jest mo�e treserem zwierz�t? Czy mo�e zaklinaczem ps�w? - Nie, nie - zaprotestowa�em. - Jestem konserwatorem. - Co pan b�dzie konserwowa�?! Zamek? Bo my znamy si� wy��cznie na konserwacji paszy. - To troch� inna dziedzina. Moja specjalno�� to stare, zabytkowe mury. - Oj, jaka szkoda, bo my m�ode jeszcze jeste�my, ha, ha, ha! �mia�y si� i wtedy rozwar�o si� drugie okno w drugim pokoju student�w. Wyjrzeli przez nie dwaj m�odzi ludzie. - Co tu si� dzieje? - zainteresowa� si� jeden z dw�jki ch�opak�w. - Co tak si� �miejecie, dziewczyny?! - Irek, spotka�y�my konserwatora zabytk�w. - Dzie� dobry panu! - M�wcie mi Pawe� - zaproponowa�em. - Tak si� sk�ada, �e razem pomieszkamy tutaj przez pewien czas. - A pan sk�d? - zapyta� drugi student. - Z Warszawy. - Ma pan mo�e samoch�d? - Mam, oczywi�cie. - To �wietnie! - zapiszcza�y dziewczyny. - Nie zabra�by nas pan nad jezioro? - Nad jezioro? - Tak! Sulejowskie. Nad wod�! Albo do miasta na lody! - Nie ma sprawy - wzruszy�em ramionami. - A kiedy? - Cho�by zaraz. Szkoda czasu. K�tem oka zauwa�y�em, �e w okienku na parterze poruszy�a si� delikatnie firanka. Je�li dobrze pami�ta�em, to w pokoju na dole mieszka�a kasjerka ARR - Irena. Sta�o si� dla mnie jasne, �e mnie podgl�da�a, tak samo jak wcze�niej pods�uchiwa�a w sieni zamkowej. Poprzez zmru�one oczy nie potrafi�em wiele dostrzec, ale by�em pewny, �e firanka zafalowa�a, a za ni� przemkn�� cie�. Wr�ciwszy do siebie na g�r�, stwierdzi�em, �e w szparze drzwi tkwi� nadal w�os, a zatem nikt tutaj nie wszed� podczas mojego obchodu. Wychodz�c z pokoju na um�wion� przeja�d�k� by�em ju� niemal pewny, �e wizyta intruza podczas mojej k�pieli na dole by�a wytworem zm�czonej upa�em i podr� g�owy. Gdyby studenci lubili szpera� w cudzych rzeczach, zrobiliby to podczas spaceru wok� zamku. Studentki zagada�yby mnie pi�knie przez okno, a ich koledzy w tym czasie spokojnie weszliby tu i przeszukali rzeczy. Lecz nikt tu nie wszed�, o czym �wiadczy� tkwi�cy w szparze drzwi w�os. Z drugiej strony, je�li intruz zrobi� to wcze�niej i znalaz� w torbie materia�y dotycz�ce misji �Bafomet�, to ju� wiedzia�, �e nie jestem konserwatorem zabytk�w. Je�li tak by�o, to kim w og�le by� intruz? Kto� z grupy student�w? Czy raczej kasjerka? A mo�e w zamku przebywa� kto� jeszcze, poza panem Edwardem Sikor� i jego go��mi? Na wszelki wypadek w�o�y�em z powrotem w�os w szpar� drzwi - nie mog�em wszak zapomina� o misji, z kt�r� tu przyjecha�em. Istnia�o podejrzenie, �e kt�ry� z mieszka�c�w zamku lub przebywaj�cy w nim pracownik ARR dorwa� si� do skrytki z jakim� skarbem. Student�w spotka�em na schodach. - Jedziemy? - zapyta� z marszu mocno zbudowany osobnik z ogolon� na je�a g�ow�. By� opalonym i energicznym cz�owiekiem. Nazywa� si� Irek. - Mo�e do miasta? - odpar�em. - Ekstra! - ucieszy�a si� Dorota. - Lepiej kupi� winko - zaproponowa� drugi z ch�opak�w, Janek, �ylasty blondyn o bladej cerze i raczej ponurym spojrzeniu. - Obalimy go nad zalewem. - Na taki upa� wino? - skrzywi� si� Irek. - Piwo lepsze. - A pan? - zachichota�a Anka, zwr�ciwszy si� do mnie. - Jestem kierowc�, nie mog� drinkowa�. Innym razem. Wyszli�my z sieni na zewn�trz i id�c alejk� dalej rozmawiali�my. - Dawno przyjechali�cie? - zagadn��em ich. - Niedawno. Kilka dni zaledwie. - Mieszka tu kto� jeszcze? Studenci za�mieli si�. - Irenka. To kasjerka. - A Janek - pokiwa�a zabawnie g��wk� Anka - to si� w niej nawet zakocha�. - Ja si� w niej zakocha�em? - udawa� oburzonego. - Ja tylko si� o�wiadczy�em. Zrozumia�em wszystko. - A zatem jaja sobie z niej robicie? Z tej Irenki. Pan Edward m�wi�, �e to biedna niewiasta. M�wi o niej �biedulka�. - Biedulka? To raczej �skneru�ka�. Jak to kasjerka. - Dzikus z niej! Unika towarzystwa. Szczeg�lnie m�czyzn. Przerwali�my te rozmowy o kasjerce, gdy� uwag� wszystkich zwr�ci� stoj�cy za bram� wehiku�. W pierwszym odruchu studenci zaniem�wili i przystan�li. Ujrzeli bowiem stoj�ce na poboczu motoryzacyjne monstrum - blaszanego owada ze �lepiami wydartymi gadowi. Naci�gni�ty brezent maskowa� nieco skromny, by nie rzec ascetyczny, wystr�j wn�trza pojazdu, ale dla wyra�enia swojego rozczarowania i ubolewania nad stanem umys�u w�a�ciciela tego cuda - wystarczy� jeden rzut oka na to pi�ciometrowej d�ugo�ci cygaro z kawa�kiem brezentu na grzbiecie. - Co to jest? - pierwszy otworzy� usta Irek. - To... to jest ten pa�ski samoch�d? - j�kn�a Dorota. - Co chcesz? - przesz�a do ataku Anka. - Pawe� jest konserwatorem zabytk�w, a w�a�nie stoimy przed jednym z nich. - Nie - poprawi�em j�. - Stoimy przed dwoma zabytkami. A zam