8054
Szczegóły |
Tytuł |
8054 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8054 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
PAN SAMOCHODZIK I... Z�OTY BAFOMET
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
2003
ROZDZIA� PIERWSZY
DELEGACJA � CZEGO CHCE ODE MNIE SZEF? � URLOP W
BYKACH I KULISY MISJI �BAFOMET� � BO�EK O RUBINOWYCH
OCZACH � KUPIEC I SREBRNY TALERZ � HRABIA RAUTINGER
ZAMORDOWANY? � O DACIE 24 CZERWCA � WYJAZD � KPINY Z
WEHIKU�U � ROZMY�LAM O TEMPLARIUSZACH �
POCHODZENIE S�OWA �BAFOMET� � ZAMEK � POZNAJ� PANA
EDWARDA � UPRZEDZENIA WOBEC NIEZNAJOMEJ � KTO
SZPERA� W MOICH RZECZACH?
Lipiec i sierpie� pachn� nam zazwyczaj morsk� bryz� i rozgrzanym piaskiem pla�,
tchn� ch�odem jagodowego boru i spokojem mazurskiej toni. Ten okres kojarzy si�
z
niebezpiecze�stwem g�rskiego szlaku, trudem rowerowych tras i kajakowych
sp�yw�w.
Woda gasi pragnienia szale�c�w i rzuca wyzwanie �eglarskiej braci, senne pola
obsypuj� si�
z�otym �anem, a ptak�w �piew zast�puje budzik, uskrzydlaj�c dusz� podczas
spaceru z
wakacyjn� dziewczyn�. R�ne s� wakacje, ale jedno jest pewne - ka�dy czeka na
nie z
ut�sknieniem!
Id�c leniwym krokiem Krakowskim Przedmie�ciem do naszego departamentu w
Ministerstwie Kultury i Sztuki, by�em tym szcz�ciarzem, kt�ry wie, �e od jutra
bi� mu
b�dzie urlopowy zegar. By� wtedy pi�tek ostatniego dnia lipca. Upa� rozpuszcza�
nie tylko
asfaltow� powierzchni� ulic, ale i chodnikowe p�yty. Pot la� si� stru�kami po
ca�ym ciele.
Siedzib� ministerstwa te� dotkn�� wakacyjny duch - ospa�y portier, ma�om�wni
urz�dnicy,
opustosza�e schody i cisza dusznych korytarzy. Nasz ma�y departament by� jednak
czynny.
Jego dyrektor, zwany zabawnie Panem Samochodzikiem, szykowa� si� w�a�nie do
wyjazdu
s�u�bowego. Na szcz�cie wcze�niej obieca� mi urlop, podczas kt�rego chcia�em
zintegrowa�
si� z za�og� nowego jachtu na Rosiu - jeziorze, z kt�rym wi�za�y mnie mi�e
wspomnienia.* [
Opisano je w tomie Stara ksi�ga.]
�Odb�bni� ten dzie� - my�la�em wchodz�c do gabinetu szefa - i �egnaj, Warszawo,
na
ca�e trzy tygodnie!�
Zamkn��em drzwi i powita�em pana Tomasza.
- Witam m�odzie� - mrukn��. - Siadaj!
Krz�ta� si� przy biurku i porz�dkowa� stos papier�w, a kartki g�o�no furkota�y w
przeci�gu wytwarzanym przez zu�yty wiatrak produkcji krajowej. Unika� mojego
wzroku, a
to by�o z�ym znakiem. Co� si� �wi�ci�o.
- To a� tak �le? - zapyta�em, siadaj�c na krze�le.
- Nie rozumiem - zmarszczy� czo�o.
Zza grubych leczniczych szkie� w rogowych oprawkach patrzy�a na mnie para
inteligentnych, cho� zm�czonych upa�em oczu.
- Zawsze kiedy proponuje mi pan krzes�o - wyja�ni�em i u�miechn��em si� ponuro -
to
p�niej dostaje jakie� �dziwne� zadanie. Wie pan, szefie, co� w rodzaju
szczeg�lnie
odpowiedzialnej misji polegaj�cej na uporz�dkowaniu pa�skiego archiwum lub
odsypianiu za
pana na ministerialnych zebraniach.
- Teraz nie ma za wiele zebra�, Pawle wtr�ci�. - Ale zgad�e�. Mam do ciebie
pewn�
spraw�. Usi�d� wygodnie.
- S�ucham.
Szybkim i wymownym ruchem r�ki wskaza� butl� wody mineralnej stoj�c� na
stoliczku obok biurka, ale odm�wi�em. Wreszcie pan Tomasz usiad� po drugiej
stronie biurka.
Zdj�� na moment okulary, przetar� je fragmentem flanelowej koszuli i z powrotem
na�o�y� na
nos. Milcza�em, gdy� by�em przekonany, �e ma do mnie drobny interes.
- Jak wiesz - zacz�� - zajmujemy si� dziesi�tkami spraw z pogranicza nauki i
detektywistycznego dochodzenia. Nie ka�da z tych spraw jest warta naszego czasu,
niekt�re z
nich w trakcie ��ledztwa� okazuj� si� przypadkami istotnymi, o wr�cz
fenomenalnym
znaczeniu dla naszej kultury. Czasami przychodzi nam stan�� oko w oko z band�
z�odziei
dzie� sztuki. Innym razem przegl�damy tygodniami bazy danych i nie jeste�my w
stanie
niczego sensownego ustali�. Fa�szywych alarm�w te� nie brakuje, a w nawale zaj��
trudno
precyzyjnie okre�li�, kt�ra sprawa jest wa�na...
- Chce pan zatrudni� nowego pracownika, tak?
- Nie, nie - przerwa� mi szybko. - Nie do tego zmierzam. Niedawno z trudem
przywr�cono nasz departament i nie �mia�bym prosi� pani minister o nowy etat. Po
prostu
b�dziesz musia� wyjecha�...
- Na Mazury? - popatrzy�em na niego uwa�nie, ale on niepokoj�co milcza�. - Ach!
Nie
na Mazury! O to chodzi, prawda? Mazury przepad�y, tak?! Rany boskie, dzisiaj mi
pan to
m�wi?! Dzisiaj?!
- Pojedziesz p�niej - spu�ci� wzrok. - Sierpie� ma 31 dni. Teraz mam dla ciebie
inne
zadanie. To s�u�bowy wyjazd. Niedaleko Warszawy i, niestety, w kierunku
przeciwnym do
ukochanych jezior.
Westchn��em ci�ko.
- Rozumiem - kiwn��em nerwowo g�ow�. - Koniec urlopu! Wyje�d�am w teren szuka�
skarb�w, czy� tak?
- Tak - zgodzi� si�. - Z tym, �e nie wiadomo, czy jakikolwiek skarb istnieje.
Widzisz,
to tylko podejrzenia, cho� oparte na wielce uzasadnionych przes�ankach.
Takie by�y te nasze rozmowy s�u�bowe. Gdy szef by� zmuszony zmieni� plan
dzia�ania albo powierza� mi now� misj� w terenie, nie zaczyna� rozmowy od
wy�o�enia
wszystkich szczeg��w. O nie! Badali�my si� nawzajem i by�o w tym troch�
przekomarzania
i przekory. Szef ods�ania� karty powoli, niczym wytrawny dyplomata stara� si�
mnie
przekona� jeszcze przed poznaniem szczeg��w - �e ta oto misja jest t� jedyn�
niepowtarzaln�
i �e prze�yj� najwspanialsz� przygod� mego �ycia.
- Gdzie jest to miejsce? - spyta�em oschle.
- Ko�o Piotrkowa Trybunalskiego.
Westchn��em zawiedziony. Zazgrzyta�em z�bami. Opad�y mi r�ce i opu�ci�a mnie
wszelka nadzieja.
- Spokojnie, Pawle! - stara� si� mnie pocieszy�. - W okolicach jest przecie�
pi�kne
Jezioro Sulejowskie. Las�w tam ci dostatek. Poza tym zamieszkasz w starym zamku.
Czy� to
nie jest ciekawa propozycja?
Wsta�em. W milczeniu nala�em sobie wody do szklanki. Wypi�em i z powrotem
usiad�em. Nie mog�em si� uspokoi�. Id�c do tego gabinetu mia�em w oczach nowy
jacht
bujaj�cy si� na jeziornej fali, roze�miane twarze moich przyjaci�, poro�ni�te
trzcin� brzegi
Rosia, �wiat�o nocnych ognisk i plusk wielkiej ryby.
- Konkretnie gdzie? - zapyta�em.
- Zamek w Bykach na przedmie�ciach Piotrkowa Trybunalskiego.
- Jasne! Kraina wprost wymarzona na sp�dzenie wakacji - kpi�em sobie. - Jak to
dobrze, �e to przynajmniej wyjazd s�u�bowy. Ale ostrzegam, szefie, po tej misji
jad� na
Mazury. Na ca�y miesi�c. Z urlopu nie zrezygnuj�.
Pan Tomasz nie od razu odpowiedzia�. Chrz�kn�� zak�opotany, wsta� i poszed� do
stoliczka z wod� mineraln�. Teraz on nala� sobie p� szklaneczki, troch� z niej
upi� i wr�ci� za
biurko ze szklank� w d�oni.
- Widzisz - zacz�� bez entuzjazmu, unikaj�c mojego wzroku - sprawa jest tego
typu, �e
musz� ci� prosi� o wielk� przys�ug�, a nawet swego rodzaju ofiar�.
- Nie podoba mi si� ten wst�p, szefie.
- Mnie te�, Pawle - westchn��. - Mnie te�. Jednak�e zaryzykuj� i poprosz� ci� o
to.
Chcia�bym mianowicie, aby� nie rezygnowa� z urlopu i pojecha� do tego zamku
prywatnie w
charakterze obserwatora.
- Dlaczego mam traci� urlop?! - zerwa�em si� z krzes�a b�yskawicznie.
- Nie mog� wys�a� ci� w tej sprawie s�u�bowo - j�kn��. - Pani minister
ograniczy�a
nasz udzia� w �niepewnych� sprawach i godzi si� pokrywa� koszty w wyj�tkowo
spektakularnych przypadkach. A ten, jakby tu powiedzie�, jest zaledwie namiastk�
sprawy.
Nic pewnego, ale warte sprawdzenia. Musisz wiedzie�, Pawle, �e m�j by�y
zwierzchnik,
dyrektor Marczak, zawsze w wakacje wysy�a� mnie na taki �s�u�bowy� urlop, �ebym
przypadkiem nie zanudzi� si� biernie odpoczywaj�c. Czynny odpoczynek jest
najlepsz�
rozrywk� dla cia�a i ducha! I zawsze wtedy, kiedy mnie wysy�a�, bra�em urlop i
jecha�em we
wskazane przez niego miejsce, a potem nigdy tego nie �a�owa�em. �wczesne
ministerstwo
niech�tnie widzia�o mnie w roli detektywa, wi�c wype�nia�em powierzone mi
zadania w
amatorskim wymiarze i godzi�em si� czyni� to kosztem urlopu. C�, teraz uwa�aj�
nas za
detektyw�w, ale w obliczu powa�nych ci�� bud�etowych jestem zmuszony si�gn�� po
wypr�bowan� strategi� kochanego Marczaka.
Wszystko jasne - szef dawa� do zrozumienia, �e na wczasy, owszem, pojad�, ale
nie
na wymarzone �agle, lecz w miejsce, kt�re on, z jakiego� tajemniczego powodu,
uwa�a� za
szczeg�lnie interesuj�ce. Mia�em wykorzysta� urlop na cele s�u�bowe, gdy� pani
minister nie
dawa�a grosza na sprawy �niepewne�. Mieli�my kilka niedoko�czonych zada�,
wehiku�
przechodzi� kosztowny przegl�d w warsztacie, szef za� musia� wzi�� udzia� w
kilku
konferencjach naukowych. W tej sytuacji ka�da dodatkowa pro�ba skierowana do
pani
minister o dofinansowanie jakiejkolwiek akcji, nios�a ze sob� gro�b� restrykcji
ekonomicznych na ca�y rok.
- Tylko tak mo�emy to za�atwi�, Pawle - g�os szefa sprowadzi� mnie z powrotem do
rzeczywisto�ci. - We�miesz urlop i pojedziesz do Byk�w. Dostaniesz zwrot koszt�w
w
ramach tak zwanych wczas�w �pod grusz��. Zg�osisz si� u dyrektora Agencji
Rozwoju
Rolnictwa i zamieszkasz w tamtejszym zamku w charakterze konserwatora zabytk�w.
- Jakiego znowu konserwatora? - unios�em si�. - I co ma z tym wsp�lnego ARR?!
Ko�czy�em histori� sztuki, nie rolnictwo.
- Nie denerwuj si�. W zamku mie�ci si� teraz siedziba owej Agencji. Dyrektor wie
o
twoim przyje�dzie. Wie, �e pracujesz w Departamencie Ochrony Zabytk�w i
przybywasz w
sprawie �Bafometa�, bo tak ochrzci�em t� misj�. Musia�em mu powiedzie�, bo tak
nakazuj�
elementarne zasady uczciwo�ci. Oficjalnie jeste� tam w sprawie planowanej
restauracji
gotyckiego zamku, wi�c nikt inny nie powinien nabra� podejrze�. Za�atwi�em co
trzeba z
Wojew�dzkim Urz�dem Konserwacji Zabytk�w w �odzi, bo mam tam znajomego.
Szef po�o�y� na stole jakie� papiery.
- B�d� szpiegiem? - mrukn��em.
- �Detektyw� �adniej brzmi. Przede wszystkim nikt nie mo�e zna� prawdziwego
powodu, dla kt�rego przybywasz na zamek. W papierach znajdziesz wszystko o tym
obiekcie,
wi�c wykuj na blach� akta i udawaj troskliwego konserwatora, dla kt�rego los
zabytku jest
spraw� najwa�niejsz� pod s�o�cem. Tylko nie przesad� z t� gr�. Mniemam te�, �e
stan zamku
naprawd� ci� zainteresuje i wype�nisz skrupulatnie wszystkie zadania
konserwatora, co b�dzie
dla mojego kolegi z �odzi form� zap�aty za przyzwolenie na t� mistyfikacj�. Ale
przede
wszystkim musisz ustali�, czy kt�ry� z pracownik�w ARR nie wpad� przypadkiem na
skrytk�
ze skarbem.
Zaniem�wi�em, gdy� pocz�tkowa z�o�� ust�pi�a teraz miejsca ciekawo�ci.
- Wiesz, kto to jest Bafomet? - zapyta� mnie.
- Owszem. To antychrze�cija�skie b�stwo. Podobno oddawali mu cze�� templariusze.
- Tak. Ksi�dz profesor A. Zwoli�ski twierdzi, �e �Bafomet� to akrostych.
Przedstawiany jest najcz�ciej jako kozio� z wielkimi rogami, z kobiec� piersi�,
ze
skrzy�owanymi kopytami i skrzyd�ami u plec�w. Siedzi on na globie, na �bie za�
ma gwiazd�
pi�cioramienn�. Podobno pos�g Bafometa zosta� dany templariuszom przez samego
�Wielkiego Budowniczego �wiata�. Potem trafi� do mason�w. Tak twierdz� podania.
A jak
wiemy z do�wiadczenia, nie wolno lekcewa�y� ani legend, ani mit�w. Jeden z nich
g�osi, �e
Rycerze �wi�tyni mieli oddawa� cze�� w�a�nie Bafometowi. Bo�ek rzeczywi�cie mia�
wygl�d
koz�a, a mo�e kota, na kt�rego ty�ku templariusze sk�adali pono� �oble�ne
poca�unki�.
Najcz�ciej jednak Bafometa wyobra�ano sobie jako odci�t� g�ow�. Gdy na pocz�tku
XIV
wieku resztki templariuszy uciek�y po rozbiciu zakonu do Szkocji, zabrali ze
sob� ulanego ze
z�ota �bo�ka�. Kto wie, jak to by�o naprawd�? Ale pono� przechowywa� go w
Charleston w
Po�udniowej Karolinie Albert Pike, g�owa ameryka�skiej masonerii.
- Co w takim razie ma on wsp�lnego z Bykami? - zapyta�em wprost.
- P� roku temu do jednego z ��dzkich antykwariat�w zg�osi� si� m�ody cz�owiek z
dziwnym przedmiotem. Ze srebrnym talerzem. Na spodzie mia� wygrawerowany symbol
Bafometa z pi�cioramienn� gwiazd� na �bie oraz napis: �Ancient Accepted Scottish
Rite,
Southern Jurisdiction (U.S.)�. Wyobra� sobie, �e po dw�ch tygodniach ten sam
osobnik
zjawi� si� w innym ��dzkim antykwariacie. Przyni�s� ten sam talerz, kt�rego nie
uda�o mu si�
sprzeda� w pierwszym antykwariacie.
- Dlaczego?
- W�a�ciciel za��da� danych osobowych �kupca� i ten po prostu si� oddali�.
Antykwariusz natychmiast zg�osi� spraw� policji, lecz Kupiec zd��y� zabra� ze
sob� �w
talerz. Notka o tym fakcie trafi�a nawet do lokalnej prasy, w zwi�zku z czym
pierwszy
antykwariusz podzieli� si� z policj� opowie�ci� o tajemniczym Kupcu. Min�y
miesi�ce i
sprawa przysch�a. Policja zamkn�a spraw�. Nawet nas nie zawiadomiono, gdy�
��dzcy
antykwariusze nie potrafili nic wi�cej powiedzie� o srebrnym talerzu. Wyobra�
sobie, �e
dos�ownie kilka dni temu nasz Kupiec odezwa� si� ponownie. Spr�bowa� szcz�cia
po raz
trzeci, zgodnie z powiedzeniem �do trzech razy sztuka�. Tym razem w centrum
Piotrkowa
Trybunalskiego, w ma�ym antykwariacie na ty�ach galerii. Proponowa� sum� tysi�ca
pi�ciuset
z�otych. Nagle wywi�za�a si� szamotanina, w wyniku kt�rej Kupiec uciek�,
zabrawszy talerz.
Wyci�gn�� z szuflady czerwon� teczk� i po�o�y� j� na blacie.
- Tutaj znajdziesz wycinki prasowe przys�ane nam grzeczno�ciowo przez komend� w
Piotrkowie oraz relacje �wiadk�w i rysopis Kupca.
- Dlaczego Byki, szefie? - wbi�em w niego wzrok. - Sk�d przypuszczenie, �e
kt�ry� z
pracownik�w Agencji jest zamieszany w sprzeda� tego przedmiotu?
- To te� znajdziesz w teczce - westchn�� i otar� pot z czo�a. - W czasie
szamotaniny w
piotrkowskim antykwariacie, Kupcowi wylecia�y z rozerwanej kieszonki koszuli
drobne
przedmioty. Papierosy �Sobieski� i kartka z numerem kontaktowym �ARR Byki�.
Szkoda, �e
nie trzyma� w kieszonce dowodu osobistego. Niestety, rysopis Kupca podany przez
antykwariuszy nie pasuje do nikogo z ARR.
Pan Tomasz zrobi� pauz�.
- Rozmawia�em wczoraj wieczorem z komendantem. Kiedy dowiedzia� si�, �e nasz
departament jest czym� w rodzaju �agencji detektywistycznej� i wsp�pracowali�my
z policj�
w g�o�nych aferach dotycz�cych z�odzieja Arsena Lupina oraz fa�szerza Komy, od
razu
zgodzi� si� na nasz udzia� w tej sprawie, obiecuj�c pomoc. Policja nie ma
�rodk�w i czasu na
badanie w�tpliwych przest�pstw. W ko�cu nikt nie ucierpia�, a talerz z Bafometem
m�g� by�
znaleziony przez Kupca przypadkowo. Szkoda tej sprawy. Pomy�la�em, �e to
wakacyjne
zadanie detektywistyczne dla nas.
- Nie mamy pewno�ci, �e kt�ry� z pracownik�w ARR jest zamieszany w t� spraw� -
w�tpi�em w sens mojego wyjazdu. - Ten Kupiec m�g� by� ich niedosz�ym klientem,
kt�ry
zapisa� sobie numer na kartce. Mo�e mieszka w Piotrkowie albo Tomaszowie
Mazowieckim.
A je�li w �odzi? Jak go wtedy znajd�?
- Wyobra� sobie, �e �w dziewi�tnastowieczny zamek mia� zosta� sprzedany! -
zab�ys�y oczy szefowi. - W XIX wieku! Wyst�puj�cy w dokumentach nabywca nazywa�
si�
Adolf Rautinger...
- Kto to taki? - niecierpliwi�em si�.
- Niewiele o nim wiemy. Wprawdzie do sprzeda�y zamku nie dosz�o, ale z pewno�ci�
zainteresuje ci� jedna jedyna wzmianka figuruj�ca w dawnych dokumentach
powiatowych,
kt�rej kopie przys�a� mi z samego rana z ��dzkiego archiwum inny m�j kolega.
Otw�rz teczk�
i przeczytaj. Jest na samym wierzchu.
Zaintrygowany si�gn��em po teczk� i wyj��em z niej �wistek papieru - fotokopi�
nades�an� faksem.
Jej tre�� by�a nast�puj�ca:
Hr. Adolf Rautinger nie dope�niwszy formalno�ci zrezygnowa� z kupna zamku oraz
przyleg�ych do� teren�w Po dw�ch miesi�cach hr. Rautinger zmar� w Piotrkowie.
By�o to 24
czerwca, a jego dokumentacja zagin�a. W dwa dni potem znik�o tak�e jego cia�o z
kostnicy.
Zachowa� si� po nim srebrny emblemat z dziwnym symbolem przypominaj�cym rogatego
koz�a z gwiazd� pi�cioramienn� na czole, podobno bo�kiem templariuszy. W
ostatnich dniach
przed �mierci� widziano hrabiego w towarzystwie pewnej damy, do kt�rej przys�ano
list
nadany przez Amerykanina, niejakiego Phileasa Waldera. �w list d�ugo czeka� na
cudzoziemk� w hotelu, w kt�rym si� zatrzyma�a. Odebra�a go po dw�ch tygodniach i
znikn�a, nie udzieliwszy policji �adnych wyja�nie�.
- Ciekawe - mrukn��em. - Rogaty kozio� to Bafomet.
- Te� tak my�l� - doda� szef. - Nie tylko wzmianka o ko�le jest interesuj�ca.
Dzie� 24
czerwca to przecie� �wi�to Jana Chrzciciela, prawda? Lecz dzie� �wi�tego Jana to
jednocze�nie dzie� powstania Wielkiej Lo�y Londynu. Powo�ali j� w 1717 roku dwaj
protestanccy pastorowie: Jean Theophile Desaguliers i James Andersen. Ale to nie
koniec. 24
czerwca 1751 roku niejaki baron von Hund stworzy� w Kittlitz Lo�� Trzech
Filar�w, a jak
wiemy powo�a� on tez, do �ycia Bractwo �wi�tego Jana Chrzciciela, kt�re od 1764
roku
u�ywa�o nazwy ��cis�a Obserwa�. Niemieckie lo�e mia�y zazwyczaj powi�zania z
towarzystwami r�okrzy�owc�w. To by�a jednak niemiecka struktura i dlatego w
1804 roku
powsta�a inna, �szkocka� organizacja pod nazw� �Stary i Uznany Ryt Szkocki�,
popularny
w�a�nie w USA, p�niej wyst�puj�cy pod nazw� �Zreformowanego Palladium�. A st�d
krok
do ameryka�skich mason�w czcz�cych Bafometa. Nazwisko Phileasa Waldera
znalaz�em,
wyobra� sobie, w starej ameryka�skiej ksi��ce. By� on praw� r�k� Alberta Pike�a,
redaktorem
�New YorkTribune�, gazety powi�zanej z ameryka�skimi masonami ryt�w szkockich
oraz z
iluminatami.* [Zakon Iluminat�w (inaczej �O�wieceni�) zosta� za�o�ony l maja
1776 r. przez
Adama Weishaupta. Organizacja zacz�a przejmowa� kontrol� nad ca�ym �wczesnym
wolnomularstwem; by�a powi�zana ideowo ze �wiatem polityki i finans�w. Zakon
stawia�
sobie za cel ustanowienie �wiatowego rz�du pod swoim przewodnictwem drog�
powszechnej
rewolucji.]
Pan Tomasz by�, o czym dobrze wiedzia�em, znawc� w dziedzinie tajnych
stowarzysze� i l� wolnomularskich. Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci - zamek w
Bykach by� w
jaki� tajemniczy spos�b powi�zany poprzez symbol Bafometa nie tylko z ostatnimi
wydarzeniami w antykwariatach, ale z dziewi�tnastowieczn� redakcj� �New York
Tribune� i
by� mo�e z Albertem Pike�m, najwi�kszym pono� masonem XIX wieku. Nie mog�o by�
mowy o przypadku.
- Teraz mnie rozumiesz, Pawle? - g�os szefa przerwa� moje my�li.
- W tej sytuacji musimy za�o�y�, �e srebrny talerz z Bafometem jest zwi�zany z
dziewi�tnastowieczn� histori� bykowskiego zamku, z osob� tajemniczego hrabiego
Rautingera i ameryka�skimi masonami. Czy� to nie jest wspania�y pocz�tek
wakacyjnej
przygody i zapowied� pasjonuj�cego detektywistycznego �ledztwa? A nos mi
podpowiada, �e
za tym kryje si� jaka� niesamowita historia. Podejrzewam, �e kto� z zamku,
kt�ry� z
pracownik�w ARR, wpad� na tajemn� skrytk�. Gdzie� w zamku albo w jego
najbli�szym
otoczeniu. Niewykluczone, �e w samym mie�cie. Pomy�la�em, �e m�g�by� pow�szy�
tam
troch� z po�ytkiem dla siebie, dla polskiej i �wiatowej kultury. To jak?
Zgodzi�em si�. Nie mia�em wyj�cia. Ale - mi�dzy Bogiem a prawd� - to ta sprawa
zainteresowa�a mnie ju� w gabinecie szefa, wtedy gdy przeczyta�em star� notk� z
dokument�w dawnego powiatu. Podobnie jak ja teraz, musia� si� poczu� z samego
rana szef
po jej przeczytaniu. Niestety, on musia� wyjecha� i tylko ja mog�em sprawdzi�
ten trop.
Wehiku� odebra�em p�nym popo�udniem z zaprzyja�nionego warsztatu, na kt�rego
konto wp�ywa�y z naszego ministerstwa pieni�dze za wszelkie naprawy i przegl�dy.
Nasz
nowy pojazd nie by� zwyk�ym autem. Pi�ciometrowej d�ugo�ci cygaro przypomina�o
robala
bez skrzyde�, kt�remu zamiast odn�y wstawiono k�ka. Ciemnozielon� karoseri� po
rajdowym samochodzie terenowym wyklepano niestarannie, ale zamieszkuj�cy wn�trze
tego
�grata� silnik wyrwano z 550-konnego astona martina vantage. Ten dziwny pojazd
by� darem
starego kolekcjonera, kt�remu szef pom�g� kiedy� odnale�� kolekcj� obraz�w.
Nie�yj�cy ju�
darczy�ca zobowi�za� si� do op�acania wszelkich podatk�w i napraw pojazdu nawet
po
swojej �mierci, co zapewnia�a klauzula spadkowa. Zazwyczaj najpierw ministerstwo
musia�o
pokry� koszty ka�dej naprawy, a dopiero potem - z p�rocznym op�nieniem -
sp�ywa�y na
konto naszej kom�rki pieni�dze nie�yj�cego mecenasa. Ze znalezieniem warsztatu
te�
mieli�my pocz�tkowo problemy, ale po kilku nieudanych do�wiadczeniach
znale�li�my
ostatecznie pewnego pasjonata-mechanika, kt�ry pod Warszaw� prowadzi� salon z
samochodami w�asnej produkcji i zgodzi� si� �wiadczy� nam us�ugi.
Zapakowawszy na ty� wehiku�u wszystkie rzeczy potrzebne do sp�dzenia
dwutygodniowego urlopu, wyjecha�em w niedziel� w kierunku Piotrkowa
Trybunalskiego.
Jecha�em osiemdziesi�tk� w niemo�liwy do opisania upa�, pragn�c pozbiera� my�li
zwi�zane
z czekaj�c� mnie misj� w Bykach. Ci�ko przychodzi�o wi�zanie lu�nych fakt�w i
zdobytych
wcze�niej historycznych informacji o zamku i tajnych stowarzyszeniach, gdy�
wehiku� nie
posiada� klimatyzacji. Przed s�o�cem chroni� mnie tylko brezentowy dach, jaki
maj� na
wyposa�eniu kabriolety. Dodam, �e nie by�o w nim tak�e wygodnych siedze� i
�adnych
bajer�w. Tylko pot�ny silnik i �ruba zamocowana z ty�u pod podwoziem czyni�y z
niego
niespotykan� na naszych szosach rakiet� i amfibi� w jednym (i brzydkim)
opakowaniu. Bo
zapomnia�em doda�, �e nasz wehiku� potrafi� p�ywa�!
Upa� doskwiera�, wi�c za Raw� Mazowieck� zrobi�em kr�tki post�j na stacji
po�o�onej pod laskiem. Rozbawi� mnie tam dialog m�odej pary siedz�cej w
czerwonej
toyocie, sprowokowany widokiem parkuj�cego wehiku�u. Zdawa�o si�, �e m�odzi
ludzie
wcale mnie nie dostrzegali, ich uwag� poch�on�� wy��cznie m�j okropny pojazd.
- Ty, zobacz! - rechota�a dziewczyna. - Widzia�e� kiedy� z�om na k�kach?
- Co chcesz? - �mia� si� ch�opak. - Na �wiecie pe�no wariat�w. Facet przerobi�
pewnie
stary beczkow�z na karoseri�.
- Kto go wie? Na kradziony nie wygl�da.
- Opr�cz opon! Reszt� zrobi� sam.
Wyszed�em z wehiku�u.
- Przepraszamy pana, ile to wyci�ga na prostej drodze? - zapytali przez otwart�
szyb�.
- M�j rekord wynosi dwie�cie dwadzie�cia - odpowiedzia�em powa�nie. - Dokona�em
tego na autostradzie pod Wrze�nia.
- Dwie�cie dwadzie�cia? - roze�mieli si�. - To panu uda�o si� dojecha� pod
Wrze�nie?
- Uda�o si� - kiwn��em g�ow�. - A tak na marginesie, m�j wehiku� wyci�ga ponad
dwie�cie sze��dziesi�t na godzin�.
- Metr�w? - przedrze�nia�a mnie dziewczyna.
- Ka�ka, pan �artuje - uspokoi� j� ch�opak. - Nie widzisz? A na co je�dzi ten
�wehiku��? Na rop� czy na benzyn�?
- Ani na rop�, ani na benzyn� - odpowiedzia�em lekko ju� poirytowany ich
zachowaniem. - To je�dzi na wod�. Bo to nowoczesny beczkow�z, nowa generacja. S�
pistolety na wod�, to czemu nie mia�yby by� i auta.
- Wariat - wzruszy�a ramionami dziewczyna.
- E - machn�� r�k� ch�opak.
I toyota ruszy�a z parkingu z piskiem opon. Gdyby tyko wiedzieli, �e wehiku�em z
�atwo�ci� bym ich dogoni�! Nie mia�em jednak nastroju do udowadniania im
czegokolwiek.
U�miechn��em si� pod nosem i zamiast szale�czego po�cigu pomacha�em im r�k�.
Odjechali
na po�udniowy zach�d, wierz�c �wi�cie, �e spotkali na parkingu wariata.
W cieniu drzew �ci�gn��em brezent, kupi�em wod� i ju� po chwili jecha�em
owiewany
z boku ostrym, ch�odz�cym podmuchem. Zawsze za k�kiem dobrze mi si� rozmy�la�o,
wi�c
po�piech mog�em ostudzi� zalewem wiadomo�ci, kt�re wieczorem przela�em z ksi��ek
do
mojej rozpalonej g�owy. Stert� ksi�g i publikacji zabra�em na wszelki wypadek ze
sob�, ale
co nieco ju� przeczyta�em.
Siedz�c za k�kiem mog�em spokojnie okre�li� t�o historyczne ca�ej sprawy,
albowiem
zamkiem i jego rezydentami mog�em zaj�� si� p�niej. Osob� Kupca - odwiedzaj�c w
poniedzia�ek antykwariaty i komend� policji w Piotrkowie.
Ca�a historia - jak mniema�em - mog�a zacz�� si� 13 pa�dziernika 1307 roku,
czyli od
konfiskaty maj�tku najs�ynniejszego zakonu �redniowiecznej Europy. Moje my�li
rozpocz�y
w�dr�wk� w czasie. Aktu tego dokona� kr�l Francji Filip IV Pi�kny (notabene: by�
zad�u�ony
u templariuszy). Oskar�ono ich o herezj�, nekromancj�, praktykowanie czarnej
magii i
sodomi�. Jednak�e uprzedzona o zamiarach Filipa cz�� templariuszy uciek�a z
bezcennym
skarbem, dowodzona przez Pierre�a Aumonta. Ta grupa mia�a stworzy� w Szkocji
centrum
tajnej organizacji, zdolnej do przetrwania a� do XVIII wieku. Mistrz Jakub de
Molay z
innymi zostali w kilka lat p�niej skazani i straceni. Ten temat jest do��
dobrze opracowany
w literaturze naukowej i popularnej, chocia� nie brakuje niejasno�ci i tajemnic.
Do dzi� nie
wiadomo, czy templariusze rzeczywi�cie posiadali �w bezcenny skarb, kt�ry
uczyni� ich
najbogatszym zakonem �wiata. Czy posiedli wiedz� tajemn� i produkowali
najcenniejszy z
kruszc�w - z�oto? Ile by�o prawdy w legendach o �wi�tym Graalu? Czy tajemnica
Oak Island
w kanadyjskiej Nowej Szkocji - legendarna �Wyspa D�b�w� - jest zwi�zana z
templariuszami? A kaplica w szkockim Rosslyn wybudowana na podobie�stwo �wi�tyni
Salomona? Czy ostatni mistrz zakonu naprawd� za�o�y� cztery lo�e matki w
Neapolu,
Edynburgu, Sztokholmie i Pary�u, zanim sp�on�� na stosie w 1314 roku? Ile by�o
zatem
prawdy w stawianych im zarzutach o oddawanie czci Bafometowi?* [Ka�da z
komandorii
posiada�a pos��ek g�owy, kt�remu oddawano cze��. Posiada� on cudowne
w�a�ciwo�ci:
zapewnia� bezpiecze�stwo i sprawia�, �e drzewa kwitn�, a ziemia przynosi obfite
plony.]
Ju� samo s�owo stanowi�o zagadk� dla badaczy. Czy naprawd� pochodzi�o od
starofrancuskich s��w �bapheus mete�? Alchemik�w nazywano bowiem: �farbiarzami
ksi�yca�. Wielu historyk�w wywodzi s�owo �Bafomet� od zniekszta�conej,
starofrancuskiej
wersji imienia proroka Muhammada, inaczej �Mahometa� (ciekawostka: meczety
nazywano
�bafomeriami�). Inni twierdz�, �e pochodzi od arabskiego s�owa �abufihamet� -
�Ojciec
Zrozumienia�. Czytany wspak, wed�ug kryptografii Kaba�y, znaczy: �opat �wi�tyni
pokoju
wszechludzko�ci� (�Templi omnium hominum pacis abbas�). Poddane analizie z
zastosowaniem specjalnego kabalistycznego szyfru atbasz, nasze s�owo zamieni si�
w imi�
greckiej Bogini M�dro�ci. �Sophia�! Niejaki Aleister Crowley przybra� imi�
�Bafomet�, gdy�
wierzy�, �e pochodzi ono od dw�ch greckich s��w, oznaczaj�cych �chrzest
m�dro�ci� lub
�poch�oni�cie do m�dro�ci�. Z kolei s�ynny dziewi�tnastowieczny okultysta
Eliphas Levi,
utrzymywa�, �e s�owo �Bafomet� jest kodem �wi�tyni Salomona. Czytane od ty�u
daje:
�TEM-OH-AB�,* [�Templi Omnium Hominum Pacis Abbas�.] co pe�nym zdaniem brzmi:
�Ojciec �wi�tyni Pokoju Wszystkich Ludzi�. Bafomet templariuszy mia� by�
symbolem
Istoty Najwy�szej, ale w �wiadomo�ci ludzkiej utrwali� si� jako wizerunek
szatana.
Nie zd��y�em hipotetycznie po��czy� Bafometa z tajemnicz� postaci� Adolfa
Rautingera, dziewi�tnastowiecznego hrabiego powi�zanego niewidzialn� nici� z
ameryka�skimi masonami, Albertem Pike�m, a przede wszystkim z bykowskim zamkiem.
Mia�em za ma�o danych. Poza tym doje�d�a�em ju� do Piotrkowa Trybunalskiego.
Zjecha�em z autostrady i w�skim asfaltem prowadz�cym do centrum miasta
przejecha�em nieca�y kilometr. Za budynkami firmowego salonu samochodowego
odbija�a w
prawo w�ziutka, asfaltowa droga, kt�r� mo�na by�o dojecha� pod zamek ukryty za
drzewami.
T� przebudowan� wielokrotnie gotyck� budowl� ujrza�em jeszcze z szosy - jej dach
wznosi�
si� bowiem ponad koronami drzew rosn�cych na ko�cu rozleg�ego pola.
Ostatnia prosta prowadzi�a w�r�d upraw i kilku gospodarstw. Min��em wreszcie
stawek, kawa� pola mieni�cego si� s�omianym kolorem uprawy, a� w ko�cu,
zas�oni�ty
cz�ciowo przez szpaler drzew zamek wybi� si� wreszcie na szczycie niewielkiego
wzniesienia. Asfalt zbli�a� si� do naro�nej wie�y zamku i lekkim �ukiem zakr�ca�
na zach�d,
by dalej zgin�� w�r�d p�l, sad�w i nielicznych gospodarstw.
Kiedy zajecha�em na miejsce, ze smutkiem stwierdzi�em, �e zamek by� zniszczony.
Zewn�trz elewacje jednopi�trowej budowli odbudowanej w stylu renesansowym (z
zachowaniem cech manierystycznych) posiada�y �lady wielu przer�bek i
przekszta�ce�,
wi�kszo�� za� okien zamurowano. �rodkowa, dwupi�trowa cz�� mie�ci�a w sobie
bram�
przejazdow� ozdobion� bogatym portalem. Zachowa�y si� jednak dwie wie�e:
zamykaj�ca
bry�� budynku - p�nocna (pochodz�ca jeszcze z zamku gotyckiego) i kwadratowa -
po�udniowa. Najlepiej zachowanym segmentem by�a �rodkowa cz�� zamku, zwie�czona
gzymsem. Zamek mia� plan wyd�u�onego prostok�ta, d�ugiego na 90 i szerokiego na
20
metr�w. Wej�cie znalaz�em od zachodu.
�Rzeczywi�cie, przyda�by si� tu konserwator� - pomy�la�em.
Zostawi�em wehiku� na samym zakr�cie przed bram� i lekko ku�tykaj�c (z powodu
niewyleczonej kontuzji) wszed�em przez niedomkni�t� furtk� na teren siedziby
ARR. Spok�j
i cisza zdawa�y si� by� przyklejone do zachodniej fasady. Zacienion� alej�,
otoczon� z prawej
strony wysokimi cyprysami, zbli�a� si� w moim kierunku leniwym krokiem stary
pies. Wtedy
to z drzwi znajduj�cych si� w p�nocnej wie�y wyszed� m�czyzna w �rednim wieku,
o
pomarszczonej, opalonej twarzy i w�t�ej posturze. Domy�li�em si�, �e parter
wie�y by�
przerobiony na mieszkanie prywatne, gdy� w okienkach wychodz�cych wprost na �uk
drogi
zauwa�y�em firanki i doniczki.
- Dzisiaj nie zwiedzamy - warkn�� �w cz�owiek. - Tu si� wcale nie zwiedza. I
odjed�
pan tym swoim cz�nem na k�kach sprzed bramy. Tu nie wolno parkowa�. Nie widzi
pan
zakr�tu?
- Nazywam si� Pawe� Daniec - przedstawi�em si� niezra�ony jego niegrzecznym
tonem. - Jestem konserwatorem zabytk�w. Przyjecha�em z Warszawy. Mam s�u�bowe
polecenie zbadania tego historycznego obiektu. Poza tym nie ma ruchu, nikomu nie
przeszkadzam.
- Ach, tak - b�kn�� zak�opotany i zlustrowa� mnie uwa�nie od st�p do g�owy. -
Trzeba
by�o tak od razu.
- Nie da� mi pan szansy.
- Prosz� do �rodka - b�kn�� zmieszany.
I zaraz popatrzy� z zainteresowaniem na wehiku�.
- O, jaki fajny pojazd... co to jest?
- Skrzy�owanie cz�na z namiotem - odpowiedzia�em z u�miechem. - Tylko �e namiot
chwilowo z�o�y�em.
- Przepraszam pana, nie wiedzia�em, kim pan jeste�. Chyba nie obrazi� si� pan za
to
cz�no?
- Mnie ci�ko obrazi�.
- To tak jak mnie. Nazywam si� Edward Sikora - poda� mi r�k�.
- Jestem tu dozorc�, palaczem, stolarzem, ogrodnikiem i robotnikiem...
- S�owem: cz�owiekiem renesansu?
- Prosz�?
- Cz�owiekiem do wszystkiego, o to mi chodzi�o.
- W�a�nie! A to jest Niuniek - wskaza� psa, kt�ry leniwie przycz�apa� do nas. -
Stare
psisko. Jest tu d�u�ej ni� kierownik i ca�y personel o�rodka.
- A pan?
- No, my jeste�my tu jednakowo sta�em, bo jak mnie zatrudnili, to wzi��em
szczeniaka.
Pog�aska�em psa, kt�ry uwa�nie mi si� przygl�da� swoimi wyblak�ymi ze staro�ci
oczami. By� to kundel - skrzy�owanie kilku ras, z kt�rych na plan pierwszy
przebija�o si�
wspomnienie bernardyna. Mia� d�ugi w�os, jasnoszary, a na pysku kie�kowa�y k�py
siwych
w�os�w. Poza tym czworon�g sprawia� wra�enie spokojnego psiego emeryta.
Pog�aska�em poczciwca po g�owie, podczas gdy on w�cha� z zainteresowaniem moje
spodnie. Zapami�ta� mnie, wydaj�c niewidzialn� przepustk� na teren bykowskiego
zamku.
- Zamieszka pan w po�udniowej wie�y - wyja�ni� pan Edward, gdy szli�my z
baga�ami zacienion� alejk� wzd�u� frontowego muru zamku. - Na pierwszym pi�trze.
Opr�cz
pana mieszkaj� tam studenci. Praktykanci. Zawsze w wakacje przyje�d�aj�. Cztery
osoby. W
tym dwie studentki.
Pu�ci� do mnie oko. Odwzajemni�em u�miech.
- To �wietnie - odezwa�em si�. - A co robi� ci studenci?
- A ja tam nie wiem, bo oni w biurze siedz� albo w teren do rolnik�w wyje�d�aj�
z
panem Wojciechem albo z pani� Alin�.
- Kim s� pan Wojciech i pani Alina?
- Pan Wojciech to kierownik o�rodka. R�bczyk si� nazywa. Magister Wojciech
R�bczyk. Pani Alina te� jest magistrem. Czasami ona go zast�puje. Jest jego
praw� r�k�.
Pan Edward pod u�miechn�� si� nosem.
- I co� jeszcze? - zagadn��em.
- M�wi�, �e si� w niej podkochuje.
- Kto? Pan kierownik w pani Alinie?
- O, nie tylko on! Pan Witek tak�e. Prawd� m�wi�c, to i studenci tak na ni�
patrz�, �e
lepiej nie m�wi�. Mo�e lepiej teraz panu o tym powiedzie�... ona, rozumie pan,
nie lubi, jak
si� do niej zwracaj� �Alinko�. Nie lubi zdrobnie�. To twarda sztuka.
- A pan?
- Co ja?
- Pan si� w niej nie podkochuje?
- Ja? Nie tam, panie! Gdzie mi tam do niej. Ona ledwo toleruje pana kierownika,
a to
przecie� uczony i dobrze wychowany cz�owiek. Podobno pani Alina mia�a wyj��
swego czasu
za tego znanego aktora z �odzi...
Pan Edward poda� nazwisko gwiazdora i z wra�enia a� przystan��em przed wej�ciem
do wie�y.
- Aktor dosta� anga� w warszawskim teatrze i wyjecha� do stolicy - kontynuowa�.
-
Szybko si� o�eni� z jak�� pani� re�yser starsz� od niego o dziesi�� lat. Czy ja
mam szans� w
tym towarzystwie, panie? - �mia� si�. - Poza tym mieszkam tutaj z �on� i synem.
Tyle �e
rodzina wyjecha�a na wczasy do te�ciowej.
- No to faktycznie - pokiwa�em g�ow� niby na powa�nie. - Pa�skie szanse s�
raczej
marne.
Wchodz�c do pachn�cej starym drewnem i �wie�ym tynkiem sieni wie�y,
pomy�la�em, �e pani Alina jest nie tylko pi�kn� kobiet�, o wzgl�dy kt�rej
m�czy�ni
rywalizuj� i bij� si� ze sob�, ale przede wszystkim jest aroganck� i zadufan� w
sobie istot�.
Ta �twarda sztuka� z pewno�ci� ma wysokie mniemanie o sobie i patrzy z g�ry na
wszystkich, kt�rych B�g nie obdarzy� wdzi�kiem i talentem Artura �mijewskiego
lub
Micha�a �ebrowskiego. Kto wie, mo�e nawet nie lubi m�czyzn i tylko bawi si�
nimi. Nie
wiedzie� czemu ju� na samym pocz�tku, nie znaj�c jej osobi�cie, uprzedzi�em si�
i zrobi�em z
niej swojego wroga. To g�upie - wiem! Ale zna�em kilka podobnych, nadzwyczaj
urodziwych
panienek obracaj�cych si� w tak zwanych kr�gach artystycznych �warszawki� i
nigdy nie
spotka�em w�r�d nich prawdziwej damy. Ba! Tam nawet normalnej dziewczyny nie
by�o!
Ka�da z nich mia�a w g�owie wy��cznie marzenie o bogactwie i s�awie. Blichtr i
szpan by�y
dla tych istot jak kawior i szampan! Najbardziej romantyczna z nich marzy�a, �e
lada dzie�
pi�kny i m�ody ksi��� przyjedzie po ni� na r�czym koniu, co ja plot� - podjedzie
pod jej
kawalerk� najnowszym sportowym modelem audi, i zabierze do nowoczesnej dyskoteki
w
stylu �techno�.
- Schodami w g�r� - wskaza� palcem pierwsze pi�tro pan Edward.
- Pana pok�j ma numer 5. Jeszcze wy�ej znajdzie pan kuchni�. Toaleta z
prysznicem
jest tutaj, na parterze.
Wskaza� drzwi przy schodach bli�ej drzwi wyj�ciowych.
- Nawet ciep�a woda jest. Tylko niech pan si� nie pomyli i...
�ciszy� g�os.
- ... i nie wejdzie do mieszkania panny Irenki. To nasza kasjerka.
G�ow� wskaza� drzwi znajduj�ce si� we wn�ce za schodami.
- Te� m�oda i �adna? - zapyta�em cicho, kieruj�c si� z torbami na g�r�. - Ta
wasza
kasjerka?
- Czy ja wiem? - wzruszy� ramionami, nie udzieliwszy odpowiedzi. - Na studia,
biedulka, si� nie dosta�a, i jest troch� dziwna. Samotna. Mieszkania nie mog�a
znale�� w
Piotrkowie i tymczasowo mieszka w zamku. Bardzo nie�mia�a z niej niewiasta.
Chrz�kn�� i zamilk�. Zamek w drzwiach do mieszkania kasjerki Ireny zazgrzyta�.
Zdaje si�, �e s�ysza�em nawet kroki za drzwiami, ale nikt z nich nie wyszed�.
Wygl�da�o na
to, �e Irenka - bo to chyba ona sta�a w tej chwili po drugiej stronie drzwi -
pods�uchiwa�a
nasz� rozmow� na korytarzu. Liczy�em w duchu na to, �e nie s�ysza�a ostatniej
uwagi
dotycz�cej jej skromnej osoby.
Na ulicy rozleg� si� samochodowy klakson. Dozorca wyjrza� przez drzwi na bram� i
komu� pomacha�.
- Oho, przyjecha�a Basia z narzeczonym - wyja�ni� pospiesznie. - To poprzednia
kasjerka. Czasami wpada do mnie z Adamem na herbat�, gdy wracaj� z rodzinnego
obiadu.
Pan Edward po�egna� si� ze mn�, wr�czy� klucz i �yczy� mi�ej niedzieli.
Trzeszcz�ce schody zaprowadzi�y mnie na pi�tro. Drewniana pod�oga i obdrapane
�ciany towarzyszy�y dalszej drodze pod same drzwi. M�j pok�j by� ostatnim w tej
kondygnacji. Na g�rze kto� chodzi� i s�ysza�em przyciszone m�ode g�osy, wi�c
pomy�la�em,
�e to studenci krz�taj� si� w kuchni. Gdy lepiej poci�gn��em nosem, poczu�em
znajomy
aromat kawy i gotowanych serdelk�w.
Rozpakowa�em si�. Potem zabra�em r�cznik oraz przybory toaletowe i zszed�em na
d�. Przez kwadrans oddawa�em si� dobrodziejstwu prysznica. Mydli�em si� i
sp�ukiwa�em,
a� mnie to w ko�cu znu�y�o. Tak odpr�ony wr�ci�em do siebie.
Na miejscu zamar�em, ujrzawszy lekko uchylone drzwi. By�bym przysi�g�, �e
zamkn��em je za sob�, udaj�c si� pod prysznic. To fakt, �le zrobi�em, �e nie
zamkn��em ich
na klucz, ale, na Boga, nie przysz�o mi do g�owy, �e kto� zechce tu wej��. Kto
m�g� to
zrobi�? Owa �biedulka� Irena z do�u? Czy mo�e studenci kr�c�cy si� na drugim
pi�trze w
kuchni?
Wszed�em ostro�nie do pokoju. Nikogo w nim nie zasta�em.
�Mo�e jednak nie zamkn��em dok�adnie tych drzwi� - pomy�la�em i zerkn��em
jeszcze na torb� ze swoimi rzeczami.
Jedna z nich, w kt�rej trzyma�em ksi��ki o templariuszach i tajnych
stowarzyszeniach,
notki o okultystach i masonach, by�a nieznacznie otwarta. I znowu dopad�o mnie
prze�wiadczenie, �e kto� otworzy� j� i �piesz�c si� nie zasun�� zamka do ko�ca.
�To przez ten upa�� - pociesza�em si� w my�lach. �Mo�e to ja sam nie zamkn��em
do
ko�ca torby?�
Ubieraj�c si� w nowe spodnie i koszulk�, zastanawia�em si�, kim m�g� by� intruz
i
jaki mu przy�wieca� cel przy przeszukaniu moich rzeczy? Czy wi�za�o si� to z
moj� tajn�
misj� w zamku? Je�li faktycznie �dzia�a�a� w nim osoba maj�ca zwi�zek z owym
Kupcem
pragn�cym sprzeda� w antykwariatach srebrny talerz z symbolem Bafometa, mog�em
zosta�
ju� na samym pocz�tku zdemaskowany. Je�li tylko intruz widzia� tytu�y ksi��ek,
jakie
przywioz�em ze sob� - nabra� podejrze�. To pewne! Konserwator zabytk�w
interesuj�cy si�
okultyzmem i kultem Bafometa?! Czy to aby nie podejrzane? A je�li widzia�
materia�y
nades�ane przez tutejsz� komend�? By�em zdemaskowany.
�Nie, chyba jestem przewra�liwiony. Nikt o zdrowych zmys�ach nie wchodzi�by
tutaj
podczas mojej k�pieli. Ryzyko nakrycia go by�o zbyt wielkie. Kr�c� si� tutaj,
b�d� co b�d�,
ludzie�.
I uspokojony tym za�o�eniem, wyszed�em z pokoju zamykaj�c drzwi na klucz. Na
wszelki wypadek w�o�y�em jeszcze w ich szpar� w�os.
ROZDZIA� DRUGI
O MOJEJ PRACY � ZWIEDZAM ZAMEK Z NIU�KIEM � STUDENCI,
CZYLI �ARTY, �ARCIKI � CZY KASJERKA MNIE PODGL�DA? �
KPINY Z IRENKI I Z WEHIKU�U � PROBLEMY POLSKIEGO
ROLNICTWA � LITO�CI, PANIE SZOFER! � Z ANTYKWARIUSZEM O
KUPCU I TALERZU � PI�KNA KOBIETA NIE ZNOSI PICASSA �
WYK�AD � PAN STEFAN ZAP�ACI! � POWR�T NA ZAMEK � O
AMERYKA�SKICH MASONACH I HISTORII WOLNOMULARSTWA
� CROWLEY I KULT SZATANA � ALBERT PIKE � SEN Z
LUCYFEREM � JESZCZE RAZ PIKE � NOWY DZIE�
Na g�rze ucich�o. Studenci opu�cili kuchni� i teraz s�ysza�em ich �ciszone g�osy
za
drzwiami jednego z ich pokoj�w. Zszed�em na d�, rezygnuj�c z posi�ku. Pragn��em
zwiedzi�
zamek, wi�c zacz��em bada� stan jego mur�w. Na zewn�trz nie by�o nikogo, nie
licz�c
le��cego w cieniu Niu�ka i ruszaj�cego za bram� bia�ego �punciaka�, kt�rym
przyjechali w
odwiedziny do dozorcy poprzednia kasjerka ze swoich narzeczonym.
Ruszy�em spacerkiem dooko�a zamku.
Ostatnio, w takich w�a�nie chwilach, dopada�y mnie ambiwalentne uczucia. Z
jednej
strony, odczuwa�em rado�� z uczestniczenia w kolejnej przygodzie, z drugiej,
targa�o moim
wn�trzem poczucie traconej m�odo�ci. Czu�em si� m�odo, pomimo trzydziestki na
karku, ale z
roku na rok odczuwa�em pog��biaj�c� si� alienacj�. Z trudem uda�o mi si�
utrzyma� kilka
wa�nych dla mnie znajomo�ci, inne rozpad�y si� jak domki z kart. Wszystkiemu
winna by�a
moja praca, jej nerwowy charakter, ci�g�e wyjazdy, kontuzje, brak �ycia
rodzinnego i
notoryczny kontakt z zabytkami. Samotno�� w wielkim mie�cie sprzyja�a rozwojowi
dziwactwa, bo przecie� wola�em - na podobie�stwo Pana Samochodzika - sp�dzi�
jedn�
godzin� w muzeum ni� ca�y wiecz�r przed telewizorem lub w kawiarni. Ostatnio
bardzo
rzadko spotyka�em si� z dziewczynami. Usta wielu moich ostatnich przyjaci�ek
pe�ne by�y
s�odkich fraz pachn�cych pustk�, podczas gdy mury pa�ac�w i zamk�w, stare
ko�cio�y i
muzea - przemawia�y do mnie tajemnicz� mow� czasu. Nawet bykowski zamek do mnie
m�wi�, cho� jego g�os by� jeszcze za s�aby. Nie by�em wariatem! S�ysza�em dusz�,
w spos�b
jak najbardziej metafizyczny, cho� jednocze�nie w �yciu codziennym pozosta�em
absolutnym
realist�. By�em niezmordowanym tropicielem przesz�o�ci, jej zagadek i ukrytych
skarb�w.
Coraz cz�ciej nazywano mnie z tego powodu - Samochodzikiem. Twierdzono, �e
jestem
staro�wieckim dziwakiem ulepionym na podobie�stwo pana Tomasza. Ci�gn�o mnie do
przygody i �w stan mia� w sobie co� z na�ogu oraz grozi� wizj� starokawalerstwa.
Dlatego
czuj�c w ko�ciach kolejn� przygod�, inna strona mojej natury �a�owa�a tych
wszystkich
przyjaci�, kt�rzy odsun�li si� ode mnie, rejs�w beze mnie, uroczych ognisk i
�miechu
kole�anek, tego wszystkiego co porzuci�em dla rozwi�zywania zagadek. Obszed�em
zachodni� wie�� i znalaz�em si� na zaro�ni�tym placu na ty�ach zamku, kt�ry
teraz ton�� w
ostrym s�o�cu. Odwr�ci�em si� za siebie, gdy� us�ysza�em za plecami jaki� szmer.
To
Niuniek. Szed� po trawie krokiem wiarusa. Mo�e zainteresowa�a go moja osoba? A
mo�e nie
do ko�ca ufa� nowemu go�ciowi, wi�c przyszed� sprawdzi�, czego szuka tutaj
pachn�cy
jeszcze Warszaw� �intruz�. Za to mu p�acono misk� �arcia - za dogl�danie
dobytku. Bzdura!
Pies leniwie przycz�apa� i stan�� przy mojej nodze. Popatrzy� poczciwymi
�lepiami w moje
oczy i uspokojony tym, co w nich znalaz�, spu�ci� �eb. By� niegro�ny. Pewnie si�
nudzi�, mo�e
lubi� towarzystwo i zapragn�� mocniejszych wra�e�. Pog�aska�em go i zacz��em do
niego
m�wi�, tak jak si� przemawia do starego przyjaciela.
- Zapewne wiesz, �e Byki po raz pierwszy pojawiaj� si� w �r�d�ach pisanych w
roku
1454? Wiesz, wiesz, przyjacielu, ale przypomnie� nie zaszkodzi.
Pies nie zaprzeczy�, a zatem m�wi�em dalej, ogl�daj�c uwa�nie murowan� budowl�
wzniesion� na planie wyd�u�onego prostok�ta.
- Teren, na kt�rym teraz stoimy, stanowi� w�wczas w�asno�� Bykowskich. Na
prze�omie XV i XVI Jaxa Bykowski herbu Gryf wzni�s� p�nogotycki zamek. By� to
pi�trowy budynek z czterema wie�ami. Oko�o roku 1604 przebudowano go w stylu
renesansowym i jedn� z baszt przekszta�cono na kaplic�. Na pocz�tku XVIII wieku
zamek i
park sta�y si� w�asno�ci� rodziny W�yk�w. Zamek szybko doprowadzono do
�a�osnego
stanu. Takim te� widzia� go Julian Ursyn Niemcewicz w 1821 roku.* [Pobyt w
Bykach
uwieczni� w dziele: Podr�e historyczne po ziemiach polskich, mi�dzy rokiem 1811
a 1828
odbyte.] Dopiero kolejni w�a�ciciele, Jeziora�scy, d�wign�li go z ruiny (oko�o
1847 roku),
lecz podczas odbudowy zamek zosta� pozbawiony dawnej architektury.
Moje oko �konserwatora zabytk�w� szybko zlustrowa�o t� budowl� o d�ugiej
wschodniej elewacji, z kt�rej wystawa�y: baszta po�udniowo-wschodnia (z
dwupi�trowym
ryzalitem bramnym) oraz wie�a p�nocno-wschodnia.
- Ostatnie wojny spowodowa�y kolejny upadek zamku - kontynuowa�em opowie��. -
Zawaleniu uleg�a jego p�nocna cz��. Rozebrano zatem cz�ci starej baszty. Po
zako�czeniu
za� wojny w�a�ciciel Czarnecki przekaza� obiekt na cele rolnicze.
Zerkn��em ku oddalonej p�nocnej wie�y granicz�cej niemal z drog�. Do�em by�a
prostok�tna, g�r� za� sze�cioboczna. By�a te� najstarsz� - bo pi�tnastowieczn� -
gotyck�
cz�ci� budowli.
Zapyta�em Niu�ka, czy �wie� o tym.
- Co ja ci tu plot�, przecie� ty mieszkasz w niej z panem Edwardem.
Z nastroju pe�nego nabo�e�stwa i skupienia, na jaki sta� �konserwatora
zabytk�w�,
wyrwa� mnie cichy i st�umiony chichot nade mn�. Natychmiast zerkn��em w g�r� i
ku swemu
zdziwieniu ujrza�em znikaj�ce g�owy z okienka na pierwszym pi�trze. Od razu si�
domy�li�em, �e pods�uchiwano m�j �wyk�ad� zrobiony psu. A zatem, opr�cz Niu�ka,
jego
�wiadkami byli studenci zamieszkuj�cy dwa s�siednie ze mn� pokoje w wie�y
po�udniowej.
Tak si� z�o�y�o, �e przystan��em z psem pod sam� wie�� i studenci musieli
wszystko s�ysze�
przez otwarte okno.
Chichot powt�rzy� si�. �mia�y si� dziewczyny.
- Dzie� dobry paniom - rzuci�em w g�r�, mru��c ca�y czas oczy przed ostrym
s�o�cem.
Wyjrza�y nie�mia�o.
- Jak pan �adnie umie m�wi� - zacz�a jedna, t�umi�c w sobie rozbawienie. - Co
za
szkoda, �e nie jeste�my czworonogami. Nikt nam tak �adnie nie powie o zamku.
Szkoda, �e
nie gra pan jeszcze na gitarze pod tym oknem.
Druga studentka zachichota�a. Oczami wyobra�ni widzia�em siebie mru��cego
komicznie oczy. Musia�em wygl�da� jak jaki� kretyn.
- Czemu nie? - wzruszy�em ramionami. - Mog� wam opowiedzie� o tym i owym. Ale
nie wiem, kim jeste�cie? I nie gram na gitarze.
- Anka i Dorota! - rzuci�y.
Widzia�em s�abo ich g�owy. Dopiero po chwili oczy przyzwyczai�y si� do ostrego
s�o�ca. Jedna - ta, z kt�r� rozmawia�em - by�a szatynk� o pokr�conej czuprynie,
druga
natomiast, mia�a kr�tkie jasne w�osy spi�te gumk� z ty�u g�owy.
- Pawe�! - odwzajemni�em si� u�miechem. - Niu�ka nie musz� wam chyba
przedstawia�.
- Pan jest mo�e treserem zwierz�t? Czy mo�e zaklinaczem ps�w?
- Nie, nie - zaprotestowa�em. - Jestem konserwatorem.
- Co pan b�dzie konserwowa�?! Zamek? Bo my znamy si� wy��cznie na konserwacji
paszy.
- To troch� inna dziedzina. Moja specjalno�� to stare, zabytkowe mury.
- Oj, jaka szkoda, bo my m�ode jeszcze jeste�my, ha, ha, ha! �mia�y si� i wtedy
rozwar�o si� drugie okno w drugim pokoju student�w. Wyjrzeli przez nie dwaj
m�odzi ludzie.
- Co tu si� dzieje? - zainteresowa� si� jeden z dw�jki ch�opak�w. - Co tak si�
�miejecie, dziewczyny?!
- Irek, spotka�y�my konserwatora zabytk�w.
- Dzie� dobry panu!
- M�wcie mi Pawe� - zaproponowa�em. - Tak si� sk�ada, �e razem pomieszkamy tutaj
przez pewien czas.
- A pan sk�d? - zapyta� drugi student.
- Z Warszawy.
- Ma pan mo�e samoch�d?
- Mam, oczywi�cie.
- To �wietnie! - zapiszcza�y dziewczyny. - Nie zabra�by nas pan nad jezioro?
- Nad jezioro?
- Tak! Sulejowskie. Nad wod�! Albo do miasta na lody!
- Nie ma sprawy - wzruszy�em ramionami. - A kiedy?
- Cho�by zaraz. Szkoda czasu.
K�tem oka zauwa�y�em, �e w okienku na parterze poruszy�a si� delikatnie firanka.
Je�li dobrze pami�ta�em, to w pokoju na dole mieszka�a kasjerka ARR - Irena.
Sta�o si� dla
mnie jasne, �e mnie podgl�da�a, tak samo jak wcze�niej pods�uchiwa�a w sieni
zamkowej.
Poprzez zmru�one oczy nie potrafi�em wiele dostrzec, ale by�em pewny, �e firanka
zafalowa�a, a za ni� przemkn�� cie�.
Wr�ciwszy do siebie na g�r�, stwierdzi�em, �e w szparze drzwi tkwi� nadal w�os,
a
zatem nikt tutaj nie wszed� podczas mojego obchodu. Wychodz�c z pokoju na
um�wion�
przeja�d�k� by�em ju� niemal pewny, �e wizyta intruza podczas mojej k�pieli na
dole by�a
wytworem zm�czonej upa�em i podr� g�owy. Gdyby studenci lubili szpera� w
cudzych
rzeczach, zrobiliby to podczas spaceru wok� zamku. Studentki zagada�yby mnie
pi�knie
przez okno, a ich koledzy w tym czasie spokojnie weszliby tu i przeszukali
rzeczy. Lecz nikt
tu nie wszed�, o czym �wiadczy� tkwi�cy w szparze drzwi w�os. Z drugiej strony,
je�li intruz
zrobi� to wcze�niej i znalaz� w torbie materia�y dotycz�ce misji �Bafomet�, to
ju� wiedzia�, �e
nie jestem konserwatorem zabytk�w. Je�li tak by�o, to kim w og�le by� intruz?
Kto� z grupy
student�w? Czy raczej kasjerka? A mo�e w zamku przebywa� kto� jeszcze, poza
panem
Edwardem Sikor� i jego go��mi?
Na wszelki wypadek w�o�y�em z powrotem w�os w szpar� drzwi - nie mog�em wszak
zapomina� o misji, z kt�r� tu przyjecha�em. Istnia�o podejrzenie, �e kt�ry� z
mieszka�c�w
zamku lub przebywaj�cy w nim pracownik ARR dorwa� si� do skrytki z jakim�
skarbem.
Student�w spotka�em na schodach.
- Jedziemy? - zapyta� z marszu mocno zbudowany osobnik z ogolon� na je�a g�ow�.
By� opalonym i energicznym cz�owiekiem. Nazywa� si� Irek.
- Mo�e do miasta? - odpar�em.
- Ekstra! - ucieszy�a si� Dorota.
- Lepiej kupi� winko - zaproponowa� drugi z ch�opak�w, Janek, �ylasty blondyn o
bladej cerze i raczej ponurym spojrzeniu. - Obalimy go nad zalewem.
- Na taki upa� wino? - skrzywi� si� Irek. - Piwo lepsze.
- A pan? - zachichota�a Anka, zwr�ciwszy si� do mnie.
- Jestem kierowc�, nie mog� drinkowa�. Innym razem.
Wyszli�my z sieni na zewn�trz i id�c alejk� dalej rozmawiali�my.
- Dawno przyjechali�cie? - zagadn��em ich.
- Niedawno. Kilka dni zaledwie.
- Mieszka tu kto� jeszcze?
Studenci za�mieli si�.
- Irenka. To kasjerka.
- A Janek - pokiwa�a zabawnie g��wk� Anka - to si� w niej nawet zakocha�.
- Ja si� w niej zakocha�em? - udawa� oburzonego. - Ja tylko si� o�wiadczy�em.
Zrozumia�em wszystko.
- A zatem jaja sobie z niej robicie? Z tej Irenki. Pan Edward m�wi�, �e to
biedna
niewiasta. M�wi o niej �biedulka�.
- Biedulka? To raczej �skneru�ka�. Jak to kasjerka.
- Dzikus z niej! Unika towarzystwa. Szczeg�lnie m�czyzn.
Przerwali�my te rozmowy o kasjerce, gdy� uwag� wszystkich zwr�ci� stoj�cy za
bram� wehiku�. W pierwszym odruchu studenci zaniem�wili i przystan�li. Ujrzeli
bowiem
stoj�ce na poboczu motoryzacyjne monstrum - blaszanego owada ze �lepiami
wydartymi
gadowi. Naci�gni�ty brezent maskowa� nieco skromny, by nie rzec ascetyczny,
wystr�j
wn�trza pojazdu, ale dla wyra�enia swojego rozczarowania i ubolewania nad stanem
umys�u
w�a�ciciela tego cuda - wystarczy� jeden rzut oka na to pi�ciometrowej d�ugo�ci
cygaro z
kawa�kiem brezentu na grzbiecie.
- Co to jest? - pierwszy otworzy� usta Irek.
- To... to jest ten pa�ski samoch�d? - j�kn�a Dorota.
- Co chcesz? - przesz�a do ataku Anka. - Pawe� jest konserwatorem zabytk�w, a
w�a�nie stoimy przed jednym z nich.
- Nie - poprawi�em j�. - Stoimy przed dwoma zabytkami. A zam