8010
Szczegóły |
Tytuł |
8010 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8010 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8010 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8010 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Daria Doncowa
K�AMSTWO na K�AMSTWIE
Z rosyjskiego prze�o�y�a Ewa Rojewska-Olejarczuk
Tytu� orygina�u DOMIK TIOTUSZKI��Y
Projekt ok�adki Ma�gorzata Karkowska
Zdj�cia na ok�adce Flash Press Media
Redaktor prowadz�cy Ewa Niepok�lczycka
Redakcja El�bieta Raiuska
Redakcja techniczna Katarzyna Krawczyk
Korekta El�bieta Jaroszuk Bo�ena Burzy�ska
Copyright � by EKSMO Agency Inc.
All rights reserved
Copyright � for the Polish translation by Ewa
Rojewska-Olejarczuk, 2004
�wiat Ksi��ki
Warszawa 2004
Bertelsmann Media, sp. z o.o.
ul. Rosola 10, 02-786 Warszawa
Sk�ad i �amanie Plus 2
Druk i oprawa Wroc�awska Drukarnia Naukowa PAN
ISBN 83-7391-469-2 Nr 4713
* * *
Rozdzia� 1
Trup nie mo�e wyj�� z kostnicy na w�asnych nogach. Swoj� ostatni�
ziemsk� przysta� cia�o opuszcza w trumnie, na w�zku popychanym
przez sanitariusza o beznami�tnej twarzy. Ale temu, co jeszcze
niedawno by�o cz�owiekiem, jest to oboj�tne, wszelkie emocje s�
ju� poza nim. Ca�kiem niepotrzebnie wi�kszo�� os�b tak si�
trz�sie ze strachu przed nieboszczykami. Zmarli nikomu nie s� w
stanie zrobi� nic z�ego, a tak naprawd� ba� si� nale�y �ywych.
Paradoksalnie jednak, cho� wiemy, �e nieboszczyk nie wyrz�dzi nam
krzywdy, nie chcemy pozostawa� z nim w pokoju sam na sam.
Ale Pietia Romow czu� si� w pomieszczeniu obok trupa zupe�nie
bezpiecznie. I na dobr� spraw� nie by�o w tym nic nadnaturalnego.
Pietia studiowa� na czwartym roku akademii medycznej, zamierza�
zosta� anatomo-patologiem, otrzymywa� maciupe�kie stypendium, w
domu mia� matk� inwalidk� i dorabia� sobie w prosektorium jako
sanitariusz. Z pracy by� zadowolony. Po pierwsze, nabiera�
do�wiadczenia, stoj�c przy s�dziwym Siemionie Diemientjewiczu,
najlepszym w stolicy "doktorze zmar�ych", po drugie, dostawa�
pensj�, kt�ra, cho� obrzydliwie ma�a, i tak by�a wielokrotnie
wy�sza ni� stypendium, a po trzecie, krewni zmar�ych stale
wciskali mu do kieszeni pieni�dze, prosz�c:
- Niech go pan uczesze, z �aski swojej. Albo:
- Postaraj si�, ch�opcze, �eby on (trup) wygl�da� przyzwoicie.
Pi�tka si� stara�. Robi� makija�, uk�ada� fryzury. Starych nie
by�o mu �al, c�, na�yli si�, czas na wieczny odpoczynek, ale na
widok m�odych ludzi, le��cych na ocynkowanym stole,
nieprzyjemnie �ciska�o mu si� serce. Jak gdyby kto� mu
przypomina�: ty, Pi�tka, kurde, te� mo�esz kopn�� w kalendarz...
Kostnica szpitala imienia Sawinowa, gdzie pracowa� Romow, by�a
starym, dawno nieremontowanym budynkiem z zu�ytym wyposa�eniem.
Klinik� za�o�ono jeszcze w czasach Miko�aja II i Pi�tka
podejrzewa�, �e przez prawie sto lat istnienia ani razu jej nie
odnawiano. W prosektorium nie by�o �adnych modnych wynalazk�w w
rodzaju szaf ch�odniczych, gdzie ka�de cia�o le�y na oddzielnej
p�ce albo w oddzielnej szufladzie. Sk�d�e, tu by�a po prostu
"ch�odnia", mniej wi�cej dwudziestometrowe pomieszczenie, w
kt�rym utrzymywano temperatur� poni�ej zera. Zw�oki k�adziono
zwyczajnie na w�zkach albo na czym�, co do z�udzenia przypomina�o
prycze.
Pierwszego grudnia Pi�tka mia� nocny dy�ur. Jako� tak oko�o
drugiej zachcia�o mu si� je��. Przeci�gn�� si�, zamkn��
podr�cznik patologii i powl�k� si� na drugi koniec korytarza.
Mie�ci�o si� tam co� w rodzaju kuchenki. Zlew, malutka,
rozsypuj�ca si� ze staro�ci lod�wka Saratow i czajnik
elektryczny, bynajmniej nie Tefal, ale okropne, niklowane
urz�dzenie z dziobkiem, wyprodukowane jeszcze w czasach
sowieckich. Czajnik rozgrzewa� si� d�ugo. Pi�tka, kt�ry chcia�
zala� wrz�tkiem "danie w pi�� minut", czeka� cierpliwie, a�
pojawi si� para. Potem bez po�piechu zjad� makaron w sosie
pomidorowym, wypi� dwie szklanki niemal czarnej herbaty z cukrem,
spa�aszowa� bu�k� z makiem i poczu�, �e zn�w jest w stanie
zag��bi� si� w podr�cznik.
Strz�sn�� okruszyny z ceraty i ruszy� z powrotem do pokoju, w
kt�rym powinien zasiada� dy�urny. Droga prowadzi�a obok
przechowalni zw�ok. Zbli�ywszy si� do masywnych drzwi, Pi�tka
zauwa�y�, �e s� uchylone. Niczego dziwnego si� w tym fakcie nie
dopatrzy�. Ch�odni nie zamykano, bo i po co? Nie by�o tam nic,
co mo�na by ukra�� - po prostu zamykano drzwi na klamk� i ju�.
A zreszt� zamek w drzwiach od dawna by� zepsuty, a dyrektor,
kt�remu Siemion Diemientjewicz zani�s� podanie o nowy zamek,
tylko machn�� r�k�:
- Kupi si� troch� p�niej, tam w og�le trzeba wymieni� ca�e
drzwi.
By�a to prawda, drzwi si� wypaczy�y i przy futrynie zrobi�y si�
szpary... A zreszt� w prosektorium nale�a�o wymieni� wszystko,
poczynaj�c od sto��w, a ko�cz�c na linoleum.
Pi�tka pami�ta�, �e kiedy sam szed� do kuchni, przechowalnia
zw�ok by�a dok�adnie zamkni�ta, ale cholerne drzwi co chwila si�
uchyla�y... Romow z westchnieniem dowl�k� si� do ch�odni i przed
zamkni�ciem uprzykrzonych drzwi zajrza� do �rodka.
To, co zobaczy�, bardzo go zdziwi�o. Dzi� w przechowalni
znajdowa�y si� trzy trupy. Dwa dostarczono z interny. By�y to
staruszki, kt�re zgas�y spokojnie w wyniku przeprowadzonego
leczenia. Trzecie zw�oki przywieziono z izby przyj��. M�oda,
�adna dziewczyna zmar�a z nieustalonych przyczyn i czeka�a w
kolejce na sekcj�. Okaza�a si� prawdziw� pi�kno�ci� i Pi�tce by�o
jej straszliwie �al. Wspania�a figura, cudowne jasne w�osy,
pi�kne d�onie, cia�o niemal bez skazy, po prostu miss pi�kno�ci,
i umar�a. Do szpitala zd��yli j� dowie��, ale na intensywn�
terapi� ju� nie.
Teraz jednak na p�ce le�a�y tylko staruszki, dziewczyna za�
znikn�a. Pi�tka wszed� do pomieszczenia i zagapi� si� na
klientki. Le�a�y spokojnie, z odrzuconymi g�owami, ze st�p
zwisa�y im numerki na gumkach. Romow odruchowo przeczyta�: "Anna
Konstantinowna Fiedotowa, rok urodzenia 1920" i "Olga Siemionowna
Potworowa, rok urodzenia 1926". Kompletnie zdezorientowany,
zacz�� si� zachowywa� zupe�nie irracjonalnie. Najpierw schyli�
si� i zajrza� pod p�ki, potem za szaf�. Zw�ok dziewczyny nigdzie
nie by�o.
Ca�kowicie og�upia�y student podszed� do biurka i wpatrzy� si�
w telefon. Mo�e zadzwoni� do Siemiona Diemientjewicza do domu?
Po raz pierwszy Romow poczu� si� w kostnicy nieswojo.
Nagle przy drzwiach da� si� s�ysze� lekki szelest. Pi�tka,
stoj�cy plecami do wej�cia, odwr�ci� si� gwa�townie i poczu�, jak
ziemia usuwa mu si� spod n�g, obutych w tanie korea�skie adidasy.
Na progu majaczy�a martwa dziewczyna. Jej ogromne niebieskie oczy
patrzy�y wprost na przera�onego sanitariusza, jasne
w�osy, potargane i brudne, wisia�y w niechlujnych str�kach wok�
bladej twarzy.
Przez sekund� trup patrzy� na Pi�tk�, a potem wyci�gn�� do�
dr��ce r�ce i zachrypia�:
- Pom�...
Dalszych s��w student ju� nie us�ysza�; po raz pierwszy w �yciu
zemdla�, zd��ywszy tylko pomy�le�: "Mama ma racj�, powinienem by�
zdawa� na chemi�".
Ostry dzwonek obudzi� mnie o wp� do si�dmej. Jestem
rozpr�niaczon�, niepracuj�c� dam� i nigdy nie wstaj� tak
wcze�nie. M�j dzie� zaczyna si� o dziesi�tej. Chocia� nie zawsze
tak by�o. Przez d�ugie lata ja, Dasza Wasiljewa, uboga lektorka
j�zyka francuskiego, wychowuj�ca dwoje dzieci przy ca�kowitym
braku m�a, zrywa�am si� w porze, kiedy wstaj� z ��ek kierowcy
komunikacji miejskiej. Rano, przed wyj�ciem do pracy, mia�am
mn�stwo do zrobienia: musia�am obra� ziemniaki na kolacj�,
wyprasowa� bielizn�, w��czy� pralk�. Przyt�aczaj�ca wi�kszo��
kobiet robi to wszystko wieczorem, po powrocie z pracy. Ale moja
pensja w tych odleg�ych czasach wynosi�a dziewi��dziesi�t rubli
brutto, aliment�w nie otrzymywa�am, tote� po odb�bnieniu dnia
roboczego lecia�am albo na korepetycje, albo na inne fuchy... Do
domu dociera�am oko�o jedenastej i pada�am na ��ko, czuj�c, �e
nie mog� obr�ci� j�zykiem. R�kami i nogami jeszcze jako tako
w�ada�am, ale organ mi�niowy, kt�rym me��am bez ustanku przez
dwana�cie godzin, ci��y� mi jak stopy baletnicy, kt�ra odta�czy�a
cztery noworoczne spektakle jeden po drugim. I dr�twia�y mi
szcz�ki. Uwa�am, �e obowi�zkiem nauczycielki jest by� w dobrym
humorze i u�miecha� si� do uczni�w, tote� pod wiecz�r szcz�ki
sztywnia�y mi tak samo jak j�zyk i jecha�am metrem do domu, nadal
z idiotycznym u�miechem przyklejonym do twarzy. Rozumiecie wi�c
sami, �e wieczorem by�am w stanie tylko run�� na ��ko, nawet si�
nie myj�c. Dlatego wszystkie prace domowe przesuwa�am na rano i
budzik dzwoni� mi nad uchem punkt pi�ta. Je�eli czego�
nienawidzi�am, to w�a�nie tego natarczywego piukania zegarka
bipbipbip... Ten, kto codziennie wstaje do pracy, na pewno
mnie zrozumie. Nic wi�c dziwnego, �e przeobraziwszy si�
nieoczekiwanie w bogat� dam�, przede wszystkim wyrzuci�am ze
swego pokoju wszystkie przedmioty, kt�re mog�yby dzwoni� rankami.
Budziki s� w"sypialni mojego syna Arkadego i jego �ony Olgi, u
c�rki budzika nie ma, chocia� Maszka musi wstawa� rano do szko�y.
Ale stawianie na jej nocnym stoliku rycz�cego zegara kompletnie
nie ma sensu, bo i tak nie us�ysza�aby dzwonienia. Nasz�
licealistk� budzi gosposia Ira. Jestem chyba wyrodn� matk�, bo
za ka�dym razem, gdy s�ysz�, jak Irka maszeruje korytarzem do
sypialni Maniuszy, a potem wykrzykuje z parteru w r�wnych
odst�pach czasu: "Maniusza, wstawaj! Mania, sp�nisz si�!
Maniusza, zaraz b�dzie autobus!", g��biej zakopuj� si� w po�ciel
i dzi�kuj� w duchu dziadkowi McMayerowi za to, �e zgromadzi�
maj�tek. Gdyby baron McMayer nie zosta� bogaczem, gdyby moja
najlepsza przyjaci�ka Nataszka nie po�lubi�a jego prawnuka,
musia�abym sama �ci�ga� Maru�k� z ��ka.
Mieszka�am razem z Nataszk� przez wiele lat. Wi�kszo�� przyjaci�
uwa�a nas za kuzynki, a niekt�rzy my�l�, �e jeste�my siostrami.
I chocia� to nieprawda, ��cz�ce nas wi�zy s� o wiele silniejsze
ni� rodzinne...
Nie wiadomo, jak by�my sobie teraz radzi�y, ale w latach
dziewi��dziesi�tych Natalii uda�o si� wyj�� za potwornie bogatego
Francuza Jeana McMayera.
To, co wydarzy�o si� p�niej, bardzo przypomina wsp�czesn�
wersj� ba�ni o Kopciuszku. Jean mia� olbrzymi maj�tek, ale
�adnych krewnych, ani w linii prostej, ani krzywej, tote� po jego
�mierci ca�e bogactwo dosta�o si� Nataszce, mnie i dzieciom.
Oto dlaczego mamy dwa domy, jeden pod Pary�em, a drugi w
podmoskiewskim osiedlu �o�kino, rachunek w banku oraz wszelkie
inne rado�ci �ycia, i nie musimy si� liczy� nie tylko z ka�dym
rublem, ale nawet z tysi�cami.
Nie chc� jednak, aby�cie my�leli, �e jeste�my lud�mi nazywanymi
obecnie "nowymi Rosjanami". Posiadanie wielkich pieni�dzy niezbyt
zmieni�o nasz spos�b �ycia, wszyscy w domu nadal pracuj�. Arkady
jest adwokatem, Olga, czyli, jak j�
nazywamy, Kicia, pracuje w telewizji, prowadzi program "�wiat
sportu", Maru�ka chodzi do szko�y, Nataszka, ku og�lnemu
zaskoczeniu, zosta�a pisark�, tworz�c� w j�zyku francuskim
obrzydliwie s�odkie, ale w�ciekle popularne powie�ci
o mi�o�ci.
W naszej rodzinie nic nie robi� tylko trzy osoby: moje wnuki,
A�ka i Wa�ka, kt�re s� jeszcze za ma�e, by chodzi� do
przedszkola, oraz ja. Nie mam kompletnie nic do roboty.
Nauczycielstwo obrzydzi�am sobie do ko�ca �ycia, a niczego innego
po prostu nie potrafi�. Mog�abym poprowadzi� dom, ale mamy
gosposi� Ir� i kuchark� Katierin�, a do wnuk�w nie dopuszcza mnie
niania Serafima Iwanowna.
W zwi�zku z tym dni up�ywaj� mi na nicnierobieniu
i wreszcie mog� spokojnie czyta� krymina�y i wstawa� o
dziesi�tej.
Dzisiaj jednak musia�am, po�yczywszy od Katieriny budzik, zerwa�
si� o tak morderczej porze. �e nie chcia�o mi si� tego robi�, to
za ma�o powiedziane, i wcale nie dlatego, �e musia�am wsta� skoro
�wit. Czeka� mnie straszny, ci�ki dzie�.
Zwlok�am si� na d� i szcz�kaj�c z�bami z niedospania, w��czy�am
w kuchni czajnik. Na progu stan�a zaspana Irka.
- Dario Iwanowno, prosz� i�� do jadalni, zaraz podam �niadanie.
- Co� ty? - Zamacha�am r�kami. - Niczego o tej porze bym nie
prze�kn�a, po prostu napij� si� kawy, a wy lepiej przygotujcie
wszystko w salonie.
- Kiedy pogrzeb? - spyta�a Ira, kul�c si� jak z zimna. Te� si�
wzdrygn�am.
- O �smej mamy by� w kostnicy z rzeczami, o dziesi�tej
wyje�d�amy, kremacja o dwunastej. My�l�, �e wr�cimy ko�o drugiej,
wi�c nakryjcie na drug�.
- Nie lubi� styp - �achn�a si� Ira.
- Kto je lubi? Ale trzeba odprowadzi� cz�owieka w ostatni� drog�
jak nale�y, z blinami, kuti� i w�dk�...
- To okropne - nie mog�a si� uspokoi� gosposia. - Taka m�oda,
zdrowa i bach! Nie �yje...
Zas�pi�am si�. Tak, racja, niestety, musimy dzi� pochowa� Polin�
Zeleznow�, c�rk� mojej bliskiej przyjaci�ki. Studiowa�y�my z
Nin� Zeleznow� na tej samej uczelni, a Pola by�a m�odsza od
mojego Arkaszki o kilka lat, w grudniu tego roku mia�a sko�czy�
dopiero dwadzie�cia cztery. No i prosz�. Zabrak�o jej dw�ch
tygodni do dnia urodzin! I nawet nie wiem, co jej si� sta�o.
Przedwczoraj oko�o dziesi�tej wieczorem Pola zadzwoni�a do mnie
na kom�rk� i wychrypia�a strasznym g�osem:
- Dasza, umieram...
Pogna�am do niej i znalaz�am j� nieprzytomn� na pod�odze, przy
drzwiach do kuchni; obok le�a�a s�uchawka telefoniczna, z kt�rej
dobiega�y kr�tkie sygna�y. Ostatnim wybranym numerem by�o "03".
Najwyra�niej Polina najpierw telefonowa�a do mnie, a potem
usi�owa�a wezwa� pogotowie... Natychmiast tam zadzwoni�am.
Medycy b�yskawicznie za�adowali chor� do karetki i odjechali.
Kiedy zjawi�am si� w szpitalu zaraz po nich, powiedziano mi, �e
Polina zmar�a z nieustalonych przyczyn. Najgorsze by�o to, �e nie
uda�o mi si� zawiadomi� o tragedii jej matki. Trzy lata temu
Ninuszka, wspania�a t�umaczka, swobodnie w�adaj�ca trzema obcymi
j�zykami, wysz�a za m�� za Teda Smitha, Amerykanina mieszkaj�cego
w ma�ym miasteczku ko�o Los Angeles. Ted jest cz�owiekiem bardzo
zamo�nym, w�a�cicielem lokalnej gazety i radiostacji. Nink�
ub�stwia, i Zeleznow� mieszka teraz w Stanach.
Polina nie wyjecha�a z matk�, bo w tym roku mia�a zrobi� dyplom.
Sp�dzi�a tylko w USA ca�e lato.
Na wie�� o nieszcz�ciu natychmiast rzuci�am si� dzwoni� do
Ninuszki, ale automatyczna sekretarka w jej domu odpowiada�a
radosnym g�osem po rosyjsku i angielsku: "Cze��, wyjechali�my na
urlop, czego i wam �yczymy. Je�eli chcecie, zostawcie wiadomo��,
je�li nie, zadzwo�cie po pi�tnastym grudnia. Ciao!".
No i teraz musia�am pochowa� Polin�. Wci�� dygocz�c z zimna,
wsiad�am do samochodu, w��czy�am ogrzewanie na ca�y regulator i
pojecha�am do Moskwy. Nasze �o�kino le�y zaledwie o kilka
kilometr�w od obwodnicy, ale powietrze jest tu bez por�wnania
�wie�sze od sto�ecznego.
Zaparkowa�am przed zdecydowanie niereprezentacyjnym budynkiem,
odrapanym i krzywym, wesz�am do �rodka i nacisn�am dzwonek przy
drzwiach opatrzonych napisem: "Krewnym wst�p surowo wzbroniony.
Tylko dla personelu".
Wyjrza� pyzaty m�odzian w niezbyt czystym bia�ym fartuchu.
- No?zapyta�.
- Tu s� rzeczy - powiedzia�am, wyci�gaj�c do� walizeczk�.
- Czyje?
- Poliny �eleznowej - odpar�am, pewna, �e us�ysz� co� w rodzaju:
"Prosz� mi to da�" albo "Dobrze".
M�odzian jednak zachowa� si� bardzo dziwnie. Skwapliwie wyskoczy�
zza drzwi i powiedzia� grzecznie:
- To nie tutaj.
- Dlaczego? - zdziwi�am si�. - Zesz�ym razem taki t�gi pan
powiedzia�, �e mam si� tu zg�osi� pierwszego grudnia z rzeczami.
- Nie, nie - odrzek� szybko sanitariusz. - Prosz� i�� do kliniki,
drugie pi�tro, i spyta� o Andrieja W�adimirowicza Korolowa.
- Po co? - spyta�am zaskoczona. M�odzian odrzek� zaaferowany:
- My tu jeste�my tylko drobne p�otki, robimy, co nam ka��.
Polecono mi skierowa� krewnych �eleznowej do dyrektora.
Kompletnie oszo�omiona spyta�am:
- I rzeczy te� mam zanie��?
- Oczywi�cie!
- A trumn�?
- To trumienk� pani te� przywioz�a?
- Naturalnie! - rozz�o�ci�am si�. - Co wy tu macie za porz�dki?
Zmar�ych oddajecie rodzinie w workach, czy co? Przecie�
powinni�cie ubra� cia�o i u�o�y� w trumnie. Nawiasem m�wi�c,
zap�aci�am pa�skim kolegom za pe�n� obs�ug� i je�li si� z panem
nie podzielili, to ju� nie moja sprawa. A zreszt�...
Wyci�gn�am z torebki zielony banknot.
- Niech pan to we�mie i zrobi wszystko, co trzeba.
Ale sanitariusz zdumia� mnie jeszcze bardziej, op�dzaj�c si�
energicznymi gestami:
- Nie, nie, prosz� i�� do Korolowa, a trumna niech na razie
postoi na parkingu, przecie� przywioz�a j� pani karawanem?
- Nie. - Wysz�am z siebie. - Przynios�am pod pach�. Nie ma pan
g�upszych pyta�?
- Prosz�, niech si� pani nie denerwuje - z trosk� zagdaka�
m�odzian.
Ca�kiem zdezorientowana wesz�am do g��wnego budynku, wspi�am si�
na drugie pi�tro, otworzy�am drzwi z tabliczk� "Dyrektor" i
nadzia�am si� na wyj�tkowo wredn�, nieprzyst�pn� sekretark�.
- Pani do kogo? - warkn�a, �widruj�c mnie oczkami,
rdzawo-br�zowymi jak klapa studzienki kanalizacyjnej.
- Do Andrieja W�adimirowicza.
- Czy on wie, w jakiej sprawie?
- Skierowano mnie tu z kostnicy, jestem krewn� Poliny �eleznowej,
dzisiaj...
- Oj - powiedzia� cerber, przywo�uj�c na twarz sztuczny u�miech
- oczywi�cie, czekamy na pani�, prosz� wej��, prosz�, tylko niech
si� pani nie denerwuje. Serce ma pani zdrowe? Zaraz nalej�
waleriany.
Czuj�c, �e trac� zdrowe zmys�y, wesz�am do gabinetu.
- Proszono mnie w kostnicy...
- Jest pani matk� �eleznowej? - Zza biurka zerwa� si� grubawy
facet.
- Nie - odpar�am i nie chc�c si� wdawa� w d�ugie wyja�nienia,
doda�am: - Jestem ciotk�.
- Prosz� siada�, prosz� - przem�wi� gor�czkowo lekarz. - Napije
si� pani koniaczku?
- Dzi�kuj�, jest za wcze�nie.
- No to walerianki. - Podsun�� mi pod nos szklaneczk� z
intensywnie pachn�cym p�ynem.
- Co si� sta�o? - zapyta�am, machinalnie �ykaj�c lekarstwo.
- No c�, w�a�ciwie, �e tak powiem, g�upstwo - wybe�kota� Andriej
W�adimirowicz. - Tyle lat pracuj�, a nigdy nic takiego si� nie
zdarzy�o. Po prostu diabli wiedz�, jak to si� sta�o, ale my�my
tu nie zawinili, chocia�, je�eli poda nas pani do s�du,
zrozumiem, czysto po ludzku, bo taka rzecz to po prostu co�
okropnego!
Do g�owy zakrad�o mi si� straszne podejrzenie.
- Gdzie jest cia�o Poliny?
- E, e... - st�kn�� Korolow - e... w�a�nie w tym s�k, �e �adnego
cia�a nie ma!
- Jak to? - wyszepta�am. - Gdzie� si� podzia�o?
- Wysz�o - b�kn�� Andriej W�adimirowicz.
Wida� by�o po nim, �e ta rozmowa kosztuje go wiele wysi�ku. Twarz
mia� czerwon�, szyj� te�, na czole krople potu. Wyci�gn�� z
kieszeni marynarki nieskazitelnie wyprasowan� chustk� i zacz��
ociera� pot.
- Chce pan powiedzie�, �e cia�o Poli wykorzystano na organy do
przeszczep�w? - wymamrota�am, czuj�c lekki zawr�t g�owy.
- Chc� powiedzie�, �e Polina �yje - z determinacj� wypali�
Korolow. - Jest absolutnie �ywa i, naszym zdaniem, zdrowa,
znajduje si� teraz w sali 305.
Przez sekund� patrzy�am na spoconego lekarza, potem chcia�am
wsta�, ale nogi si� pode mn� ugi�y i run�am na pod�og�.
Rozdzia� 2
- To by�o bardzo niedelikatne, Andrieju W�adimirowiczu - dotar�
do mojej �wiadomo�ci wysoki kobiecy g�os.
- Robi�em, co mog�em - dudni� g�os m�ski. Otworzy�am oczy i
zobaczy�am dwie postacie - jedn�
w garniturze, drug� w bia�ym fartuchu.
- Lepiej pani? - spyta�a kobieta i podsun�a mi pod nos
�mierdz�c� wat�.
- Nie trzeba, jestem uczulona na amoniak. Wata znikn�a.
- Co z Pol�?
- �yje, le�y w sali 305.
- Ale jak to... Przecie� zawiadomiono mnie, �e zmar�a,
przedwczoraj...
- Tak. - Korolow kiwn�� g�ow�. - Rzeczywi�cie uznano j� za
zmar��, odes�ano do prosektorium, a ona odzyska�a przytomno�� i
okropnie nastraszy�a sanitariusza. Wsta�a i wysz�a na korytarz,
nasz ch�opiec o ma�o nie umar�.
Ogarn�a mnie dzika furia.
- Ani troch� mi nie �al pa�skiego sanitariusza! C� to, nie macie
w klinice potrzebnej aparatury? W jaki spos�b stwierdzacie zgon?
A gdyby�my j� odwie�li �yw� do krematorium?
W�ciek�a zerwa�am si� na nogi.
- Gdzie jest Pola?
- W sali 305 - powt�rzy�a kobieta. - Po�o�yli�my j� w najlepszym
pokoju, absolutnie bezp�atnie...
- Natychmiast j� zabieram.
- Ale ona potrzebuje opieki...
- Prosz� si� nie obawia�, zawioz� j� do prywatnej lecznicy.
- Ale zrobiliby�my wszystko absolutnie bezp�atnie - skamla�
dyrektor.
- Dzi�kuj�, nie potrzeba.
- Ale...
- Do�� tego - warkn�am. - I niech mnie pan zaprowadzi do sali,
krety�ski potworze!
Andriej W�adimirowicz bez s�owa ruszy� korytarzem. Nie k�ama�,
pok�j rzeczywi�cie by� obszerny. Na ��ku p�siedzia�a Pola. Na
m�j widok najpierw wybuchn�a p�aczem, a potem spyta�a:
- Powiedzia�a� mamie?
- Nie, wyjecha�a na urlop.
- Bogu dzi�ki - chlipn�a Pola. - To by dopiero by� horror.
- Za to teraz jaka rado��! - wtr�ci� nietaktownie dyrektor.
- Niech pan z �aski swojej zniknie mi z oczu - poprosi�am.
Korolow wyni�s� si� w te p�dy. Cisn�am na ��ko walizeczk�,
otworzy�am i poleci�am Polinie:
- Ubieraj si� szybko i wychodzimy. Najpierw pojedziemy do nas do
�o�kina, a potem do innej kliniki, gdzie zrobi� ci wszystkie
badania. Co ci� boli?
- Nic. - Pola wzruszy�a ramionami. - Tylko troch� kr�ci mi si�
w g�owie.
Mnie te� by�o z lekka niedobrze, wi�c wytrz�sn�am ciuchy z
walizki i powiedzia�am:
- No, wk�adaj to i wynosimy si� st�d.
Pola pos�usznie w�o�y�a sukienk�, rajstopy i popatrzy�a na
pantofle.
- A to co? Nigdy takich nie mia�am!
Westchn�am. Czarne cz�enka na p�askim obcasie, przypominaj�ce
baletki, kupi�am w firmie pogrzebowej. Pracownik, u kt�rego
zamawia�am trumn�, poradzi�:
- Niech pani kupi u nas specjalne obuwie, bo zwyk�e pantofle mog�
nie pasowa�, po �mierci stopy puchn�.
- Wk�adaj, nie b�j si�.
- Dziwne jakie� - powiedzia�a Pola. - Podeszwy jak z tektury.
Znowu westchn�am. Podeszwy rzeczywi�cie by�y tekturowe, nikt
przecie� nie przypuszcza�, �e trup pomaszeruje na katafalk na
w�asnych nogach!
- Nie szkodzi, docz�apiesz jako� do wyj�cia, a potem od razu do
samochodu.
- A gdzie palto?
- Przepraszam, nie przywioz�am.
- Dlaczego? - oburzy�a si� Pola. - Przecie� jest zima, mr�z.
- Tak w og�le to mia�am zamiar ci� pochowa� - odpar�am
rozweselona - a do trumny nie k�adzie si� zw�ok w palcie.
Pola zachichota�a. Do pokoju zajrza� dyrektor.
- Prosz� wst�pi� po dokumenty.
- Jakie?
- No, wypis...
- Czy jest tam zdanie "zw�oki po zmartwychwstaniu umieszczono w
szpitalu"? - spyta�am z�o�liwie.
- Nie - zmiesza� si� Korolow.
- Wobec tego nie potrzebujemy pa�skiego �wistka! Pierwszymi
osobami, kt�re ujrza�am po zej�ciu na d�,
byli Arkady, Kicia i Mania, wszyscy w czerni. O, cholera!
Zupe�nie zapomnia�am, �e um�wi�am si� z nimi w kaplicy. Mia�am
przyjecha� wcze�niej, odda� rzeczy i czeka� na domownik�w.
- To skandal! - krzykn�a Kicia.
- No, matka - rzek�, kr�c�c g�ow�, Arkady - wiedzia�em, �e jeste�
nieodpowiedzialna, ale �eby do tego stopnia! Autokar czeka, dok�d
mamy zawie�� trumn�? I dlaczego jeste� tutaj, a nie w kostnicy?
- W�a�nie, dlaczego? - powt�rzy�a za m�em Olga.
- Mamu�ku, s�abo ci? - zapyta�a Mania. - Chcesz waleriany?
- Mam niespodziank� - oznajmi�am weso�o.
- Jak�? - zdumia� si� Kiesza?
- Wspania��. Spotka�am tu pewn� osob� i my�l�, �e b�dzie wam
strasznie mi�o j� zobaczy�!
- Dario - lodowatym tonem przem�wi�a Kicia - natychmiast
przesta�, sta�o si� nieszcz�cie, chowamy Polin�, a ty...
- Na razie pogrzeb mo�emy od�o�y� - zachichota�am, zastanawiaj�c
si�, jak by tu ostro�nie przekaza� domownikom nowin�.
- Od�o�y�? - rzek� przeci�gle Arkasza i odwr�ci� si� do Mani. No,
siostrzyczko, to chyba przypadek dla ciebie.
Nasza Mania chce zosta� weterynarzem i rodzina pozwala jej
niekiedy opatrywa� swoje pokaleczone palce.
- No - ci�gn�� Kiesza - co jej jest? Psychoza reaktywna?
- Nie wiem - wymamrota�a oszo�omiona Mania. - Tego jeszcze w
naszym k�ku nie przerabiali�my.
- Po co my w og�le za te twoje kursy p�acimy? - rozz�o�ci� si�
brat. - Czego ty si� tam uczysz?
- Teraz przerabiali�my paso�yty sk�rne, r�ne pch�y, wszy,
kleszcze - zacz�a starannie wylicza� Marusia - a poza tym
jeszcze nie jestem studentk�, chodz� tylko na zaj�cia k�ka przy
Instytucie Weterynarii.
- Nawet je�eli ona ma pch�y, nie ma to nic do rzeczy - odparowa�a
Kicia i zwr�ci�a si� do mnie: - Nie uderzy�a� si� przypadkiem w
g�ow�?
Znudzi�a mi si� ju� ta idiotyczna sytuacja i zawo�a�am:
- Pola, do�� tego, wychod�!
Polina wychyli�a si� zza kolumny. Dzieci rozdziawi�y usta i
jednocze�nie upu�ci�y na pod�og� telefony kom�rkowe. Pierwsza
opami�ta�a si� Mania:
- Kto to jest?
- Ja - spokojnie odrzek�a Pola.
- �ywa? - zapyta� g�upio Kiesza.
- Nie, nadmuchiwana - prychn�a dziewczyna i wyci�gn�a r�k�.
Masz, dotknij.
- Dasza! - rozdar�a si� Kicia. - Zwariowa�a�! �eby wyci�� taki
numer! Nie do wiary! Pogrzeb, trumna, stypa!
- Mamu�! - podskakiwa�a Mania. - Zrobi�a� nam kawa�? Super! A
Oksana i Denik mog� przyjecha� na cmentarz! Ale obciach! I Kostia
tam jest!
Kostia, narzeczony Poli, jako� nie chcia� przyjecha� do
kostnicy...
- Matka - warkn�� siny ze z�o�ci Arkady - nawet po tobie czego�
podobnego bym si� nie spodziewa�! Diegtiariow specjalnie si�
zwolni� i pojecha� po wieniec! O, w�a�nie idzie!
Chcia�am powiedzie�, �e sama dopiero przed chwil� o wszystkim si�
dowiedzia�am, ale j�zyk stan�� mi ko�kiem, albowiem przez
oszklone drzwi przecisn�� si� w�a�nie nasz najlepszy przyjaciel,
pu�kownik Diegtiariow, z prze�licznym wie�cem w r�kach.
- My�la�em, �e mieli�my si� spotka� w kostnicy - wymamrota�
Aleksander Michaj�owicz. - Dlaczego stoicie w holu?
Milczeli�my. Pu�kownik spojrza� na nas, zobaczy� Pol�, patrzy�
na ni� przez sekund�, po czym upu�ci� r�an� konstrukcj� ze
s�owami:
Pola z ca�ym spokojem podnios�a wieniec, rozprostowa�a czerwon�
jedwabn� szarf� i przeczyta�a z patosem:
- Kochanej Polinie od pogr��onego w smutku przyjaciela. Potem
odwr�ci�a si� do Diegtiariowa i mrukn�a:
- No, wujku Sasza, wzruszy�e� mnie do �ez. A jeszcze niedawno
m�wi�e�, �e straszna ze mnie niecnota i trzeba mi �oi� sk�r�, i
patrze�, czy r�wno puchnie.
- Czy kto� mi wyt�umaczy, co si� tu dzieje? - rykn�� pu�kownik,
padaj�c na ko�lawe krzes�o.
- Mamu�ka zrobi�a nam kawa� - szczebiota�a Maszka. - Ekstra, to
nawet lepsze ni� poduszka, co puszcza b�ki... Cool! My�leli�my,
�e Polka umar�a, rozpaczali�my, p�akali�my, a ona �ywiute�ka...
- Kawa�? - odezwa� si� wolno Aleksander Michaj�owicz, wyjmuj�c
papierosy. - Kawa�?
- Wcale nie - powiedzia�am szybko, widz�c, jak w oczach
przyjaciela zapala si� niedobre �wiate�ko - taki idiotyzm nawet
by mi nie przyszed� do g�owy, w szpitalu si� pomylili...
- Tobie mog�o strzeli� do g�owy wszystko - oznajmi�a Kicia.
- Ca�kowicie si� z tob� zgadzam - podchwyci� Kiesza. St�umi�am
ci�kie westchnienie. Arkaszka i Olga wiecznie
si� sprzeczaj�. Je�eli Kicia ma ochot� na co� s�odkiego, to
Kiesza natychmiast domaga si� kwa�nego, awantury mi�dzy nimi
wybuchaj� w jednej chwili, nie mogli si� porozumie� nawet co do
tego, jakie czapeczki kupi� bli�niakom na zim�. M�ulek chcia�
barankowe, a �oneczka z lisa, i tak si� pok��cili, �e musia�am
polecie� do salonu futrzarskiego i naby� kapturki z pie�ca.
Wzi�cie czyjejkolwiek strony grozi �mierci� lub kalectwem, bo
wtedy druga strona �miertelnie si� obra�a. I tak jest zawsze.
Wzruszaj�c� jednomy�lno�� prezentuj� tylko w jednym wypadku:
kiedy zaczynaj� sztorcowa� mnie.
- Co robimy? - zainteresowa�a si� Mania.
- Jedziemy do domu - odpar�a Pola, wzruszaj�c ramionami. - Do
was.
- A kremacja? - ni w pi��, ni w dziewi�� zapyta� ca�kowicie
og�upia�y pu�kownik.
- Chcesz mnie spali� �ywcem, �eby si� nie zmarnowa�y pieni��ki
zap�acone za urn�? - roze�mia�a si� Polina.
- Tfu, g�upia! - zakipia� zawsze uprzejmy Diegtiariow. Ruszyli�my
do samochod�w i dopiero wtedy zobaczy�am
Ani�, snuj�c� si� ko�o karawanu. Dziewczyna mia�a blad� twarz,
spuchni�ty nos, a jej oczy wygl�da�y jak dwie szparki,
przys�oni�te czerwonymi powiekami. Biedna Anieczka, najlepsza
przyjaci�ka Poli, strasznie rozpacza�a.
- Dlaczego nie zabieracie trumny?! - krzykn�� kierowca. - Czas
ju� jecha�, bo si� sp�nimy na kremacj�!
Ania wzdrygn�a si� i zapyta�a ochryp�ym g�osem:
- Mog� pojecha� do krematorium z kim� z pa�stwa samochodem? Bo
w karawanie...
I tu zobaczy�a Polin�. Przez sekund� patrzy�a na zmartwychwsta��
przyjaci�k�, po czym, mamrocz�c: "A kysz, zgi�, przepadnij w
imi� Ojca..." - rzuci�a si� co si� w nogach do bramy.
- Hej, A�ka, zaczekaj! - wrzasn�a Polina i pop�dzi�a za ni�.
- Trumn� trzeba wynie��! - wydziera� si� niczego nierozumiej�cy
kierowca.
- Nie trzeba - burkn�� Arkady. - Jed� pan z powrotem do zak�adu.
- Jak to? - zdumia� si� kierowca.
- Po prostu jed� pan i ju�, pogrzeb odwo�any...
- Dlaczego? - nie ust�powa� facet, kt�ry najwyra�niej po raz
pierwszy znalaz� si� w takiej sytuacji.
- Bo nieboszczka jest o, tam, leci za swoj� kole�ank� - wyja�ni�a
spokojnie Kicia.
Kierowca rozdziawi� usta.
Do �o�kina wr�cili�my oko�o po�udnia; weszli�my do holu, gdzie
wisia�o zas�oni�te czarnym materia�em olbrzymie lustro.
- Ira! - wrzasn�� Arkady. Gosposia wyjrza�a z salonu.
- Przynie� szampana - poleci� gospodarz. - Ale we� z piwnicy, z
lewej strony, z p�ek, tylko nie Veuve Cliquot, ale Mueta. Tak�
radosn� okazj� trzeba uczci� winem najwy�szej klasy.
Irka, kt�ra uwielbia Kiesz� i bez szemrania spe�nia wszystkie
jego idiotyczne kaprysy, tym razem si� oburzy�a:
- Akurat! Radosna! Biedna Polinka! Taka by�a...
W tym momencie Pola wesz�a do holu i burkn�a gniewnie:
- Cholerne buty! Kompletne g�wno, podeszwy odlecia�y i id� boso!
Irka zapiszcza�a przera�liwie i na o�lep rzuci�a si� na g�r� po
schodach, a za ni� pogna�y wszystkie nasze psy, szczekaj�c jeden
przez drugiego.
- Czysty dom wariat�w - westchn�a Kicia. - W naszej rodzinie
nawet pogrzeb zmienia si� w cyrk.
Rozdzia� 3
Chyba nawet nie warto wspomina� o tym, �e po tak wielkim
zdenerwowaniu wszyscy napili�my si� najpierw szampana, a potem
koniaku... Rano nast�pnego dnia Polina oznajmi�a stanowczo:
- Nie jad� do �adnego szpitala!
- Ale trzeba si� dowiedzie�, co ci by�o - usi�owa�am zaapelowa�
do jej rozs�dku.
- E tam - prychn�a Pola. - Nic mnie nie boli!
- A co ci� bola�o?
- Po prostu zrobi�o mi si� niedobrze, mia�am zawroty g�owy, nogi
i r�ce zdr�twia�y; chcia�am co� powiedzie� i nie mog�am poruszy�
j�zykiem...
- Musisz koniecznie p�j�� do dobrego lekarza - nalega�am.
- Dobra, dobra - rzek�a Pola na odczepnego. - P�jd�, ale p�niej,
teraz nie mam czasu. B�d� anio�em, zawie� mnie do domu, przebior�
si� i lec� na uczelni�.
- Ale prosz� ci�, nie jed� samochodem - zacz�am b�aga�.
- Obiecaj, �e pojedziesz metrem.
- Dobrze, dobrze - mrukn�a Polina.
Najpierw pojecha�y�my do jej mieszkania. Pola otworzy�a drzwi i
posz�a si� przebra�. Ja usiad�am w kuchni i t�po zagapi�am si�
w okno. W g�owie mia�am m�tlik, nie wiem, czy po wypitym
wieczorem szampanie, czy po wcze�niejszych prze�yciach.
- Daszutko - spyta�a Pola, zagl�daj�c do kuchni. - Co chcia�a�
dzisiaj robi�?
- Nic. Je�li chcesz, to mog� ci poszoferowa�.
- Jazda z tob� to strata czasu - oznajmi�a dziewczyna. - Wleczesz
si� noga za nog�, czterdzie�ci na godzin�. Lepiej zr�b dobry
uczynek.
- Jaki?
- Wczoraj, jak si� pakowa�am w szpitalu, zostawi�am na stoliku
kom�rk�. Mo�esz j� odebra�?
- Oczywi�cie, odbior� i przywioz� ci na uczelni�.
- Dzi�ki! - ucieszy�a si� Pola. - Uratujesz mi �ycie, bo ja bez
kom�rki jak bez r�ki. No to ju�, jed�.
I zacz�a popycha� mnie do drzwi.
Przy wej�ciu do szpitala nie by�o nikogo: ani ochroniarza, ani
babci z gazet�. Ka�dy bez przeszk�d m�g� si� dosta� do �rodka,
nie wymagano tu wk�adania ochraniaczy na buty, a szatni po prostu
nie by�o. A zreszt� personel medyczny nie zwraca� na
odwiedzaj�cych �adnej uwagi.
Kiedy w butach i kurtce sz�am korytarzem do sali 305, nikt nie
powiedzia� mi z�ego s�owa. Siostra w dy�urce, poch�oni�ta lektur�
romansu, nawet nie podnios�a g�owy, a przechodz�cy lekarze
zdawali si� nie dostrzega� kobiety maszeruj�cej po wyk�adzinie
w kozaczkach, a nie w kapciach... Jednym s�owem, na oddziale w
og�le nie przestrzegano porz�dku. Nic dziwnego, �e Polinie
przydarzy�a si� taka straszna przygoda.
Pok�j 305 by� ostatni w korytarzu; ostro�nie zaskroba�am w drzwi,
nie us�ysza�am �adnej odpowiedzi, uchyli�am je i zobaczy�am na
��ku jak�� dziewczyn�.
- Przepraszam - wymamrota�am. - Wczoraj przy wypisie zostawi�y�my
w nocnym stoliku kom�rk�, mog� zajrze�?
Chora nie odpowiedzia�a. My�l�c, �e nie s�yszy, "wzmocni�am
d�wi�k":
- Prosz� pani, gdzie� tu jest nasz telefon kom�rkowy, mo�e...
Nie nast�pi�a �adna reakcja. Dziewczyna nawet nie drgn�a. �pi.
Pewnie podali jej �rodek nasenny.
Ostro�nie w�lizgn�am si� do pokoju, kucn�am, otworzy�am
drzwiczki szafki, wyj�am siemensa, po czym, wsparta na ��ku,
zacz�am wstawa� i mimo woli si� wzdrygn�am. Moja d�o� natrafi�a
na co� dziwnego, zupe�nie lodowatego. Zerkn�am na materac i
zobaczy�am, �e dotkn�am niechc�cy go�ej nogi dziewczyny na
��ku. Zaczynaj�c ju� rozumie�, co si� sta�o, popatrzy�am na
twarz chorej. Oczy mia�a zamkni�te, ale nie do ko�ca, mi�dzy
g�rn� i doln� powiek� wida� by�o w�sk� szczelin�, a sk�ra twarzy
przybra�a straszny, ��tawo-szarawy odcie�, ca�kowicie niemo�liwy
u �ywego organizmu.
- Na pomoc! - krzykn�am. - Tutaj! Lekarza!
Po jakiej� godzinie zesz�am do holu i klapn�am na jedno
z odrapanych krzese�. Zbyt wiele burzliwych prze�y� w ci�gu dw�ch
dni. Najpierw koszmarna historia z Polin�, potem trup znaleziony
w szpitalnej sali. A swoj� drog�, co to za lekarze?! Ta biedulka
by�a ju� sztywna, pewnie zmar�a wczesnym rankiem, a do sali nikt
w og�le nie zajrza�. Nieszcz�sna dziewczyna, nawet nie wiem jak
si� nazywa.
Pod wp�ywem niezrozumia�ego impulsu podesz�am do okienka
informacji i spyta�am:
- Bardzo przepraszam, kto le�y w sali 305?
- Sprawdzamy wed�ug nazwisk - odpar�a opryskliwa baba, nawet nie
podnosz�c g�owy znad ksi��ki.
Po�o�y�am przed ni� dziesi�� dolar�w. Nie zmieniaj�c
niezadowolonego wyrazu twarzy, przekartkowa�a grub� ksi�g� i
oznajmi�a:
- Polina �eleznowa, temperatura 37,2. Co za ba�agan w tym
szpitalu!
- �eleznowa zosta�a wypisana wczoraj! A teraz kto tam le�y? No,
kogo po wyj�ciu �eleznowej umieszczono w sali 305?
Dy�urna odpar�a ze z�o�ci�:
- Niech pani sama p�jdzie na g�r� i zapyta lekarzy. Ja tu mam
czarno na bia�ym: Polina �eleznowa. Kogo i dok�d przeniesiono,
kogo wypisano, powinni mnie zawiadomi� z oddzia�u, jak prze�l�
mi dane, to b�dzie informacja, a teraz w 305 zapisana jest
�eleznowa i koniec!
Z tymi s�owy g�o�no zatrzasn�a okienko. Powlok�am si� do
samochodu. Po drodze na uczelni� Poliny my�la�am o wszystkim,
tylko nie o je�dzie, tote� uda�o mi si� trzy razy wpa�� w �apy
drog�wki. Na og� ludzie w mundurach, stoj�cy na poboczu z
pasiastym lizakiem w r�ku, rzadko zatrzymuj� moje auto. Je�d��
spokojnie, zgodnie z przepisami, wr�cz ostro�nie. Na lewy pas
zje�d�am tylko wtedy, gdy musz� skr�ci�. Chocia� niekiedy,
wieczorami, zatrzymuj� mnie bez �adnego powodu i zaczynaj� si�
czepia�.
- Gdzie apteczka?
- Prosz� pokaza� tr�jk�t odblaskowy...
- Dlaczego ga�nica nie le�y w baga�niku?
Zawsze w takich wypadkach bez szemrania p�ac� pi��dziesi�t rubli;
rozumiem, �e ch�opaki chc� sobie dorobi�,
a m�j nowiutki, l�ni�cy ford bez s��w m�wi o tym, �e jego
w�a�cicielka nie ma raczej k�opot�w materialnych. Pola z rado�ci�
wyrwa�a mi telefon.
- Dzi�ki!
- Mo�e zaczekam do ko�ca zaj�� i zawioz� ci� do �o�kina?
- Nie, po co? Wracam do siebie. Nie denerwuj si�, wszystko jest
okej.
Z radosnym u�miechem pobieg�a do audytorium, ale mnie do ko�ca
dnia nie opuszcza�o niemi�e uczucie niepokoju.
Spojrzawszy na zegarek, pojecha�am najpierw do ksi�garni "M�oda
Gwardia" na Wielkiej Polance. Wszystkim, kt�rzy chc� uzupe�ni�
swe domowe biblioteki, polecam w�a�nie to miejsce. Wyb�r jest
olbrzymi, sprzedawcy troskliwi jak opiekunki dla niemowl�t,
wszystkie ksi��ki umieszczone tak, �eby klient mia� do nich
dost�p, mo�na je wertowa�, ogl�da� ilustracje, a ceny s� o wiele
ni�sze ni� na straganach. W dodatku za� maj� tam pe�ny wyb�r
krymina��w, od Agathy Christie po autor�w wsp�czesnych.
Uwielbiam literatur� kryminaln�, tote� sp�dzi�am przy p�kach
ca�e dwie godziny, a potem ledwie dotaszczy�am do forda szczelnie
nabite torby. Opr�cz tom�w z zakrwawionymi sztyletami na
ok�adkach kupi�am jeszcze Choroby zaka�ne ps�w dla Mani i
Poradnik perfekcyjnego makija�u dla Kici.
Nie maj�c absolutnie nic wi�cej do zrobienia, pojecha�am do
�o�kina.
Na dworze by�o ju� ciemno. Wprowadzi�am samoch�d do gara�u, w
trzech susach dopad�am drzwi wej�ciowych, wbieg�am do �rodka i
wrzasn�am ze strachu.
Dok�adnie na �rodku dwudziestometrowego holu sta�a elegancka
trumna z ciemnego drewna. Po bokach mia�a przykr�cone l�ni�ce
mosi�ne uchwyty, polerowany sp�d b�yszcza�, wierzch tudzie�, ale
po�owa wieka by�a otwarta, ukazuj�c bia�� jedwabn� poduszk� z
koronkami. Spoczywa�a na niej granatowo-czarna g�owa Murzyna.
Czuj�c, �e zaraz zemdlej�, zacz�am si� drze�:
- Ira!!!
Gosposia wyskoczy�a z kuchni i rozdar�a si� w odpowiedzi:
- Co si� sta�o?
Nie mog�c wydoby� g�osu, wskazywa�am palcem luksusowy sprz�t.
- A, to - rzek�a ju� ciszej Ira. - Fu, Dario Iwanowno, ale� mnie
pani nastraszy�a, my�la�am, �e kto� na pani� napad�, s�yszane to
rzeczy, �eby tak rycze�, teraz to ju� na pewno oka w nocy nie
zmru��. Trumn� przys�ali z zak�adu, powiedzieli, �e pani za ni�
zap�aci�a.
- Tam le�y Murzyn - szepn�am. Irka podesz�a do trumny.
- Nie, nikogo nie by�o, wnie�li j� pust�. Ale� to przecie� Bundy!
No, wy�a�, �obuzie...
Zaszele�ci�o i na pod�og� zeskoczy� nasz pitbull.
Mamy w domu pi�� ps�w i najgro�niejszym jest p�torakilogramowa
jorkszyrska terierka Julie. Tylko ona potrafi gniewnie
obszczekiwa� nieznajomych, pozosta�ym po prostu nie przychodzi
to do g�owy. Pudliczka Cherry ze staro�ci prawie ca�kiem o�lep�a
i og�uch�a, tote� nawet nie drgnie, kiedy rozlega si� pikanie
domofonu. Zreszt� je�li nawet po domu kr�c� si� t�umy ludzi, te�
si� nie denerwuje, tylko chowa w jakim� zacisznym k�tku. Moim
zdaniem, Cherry po prostu si� boi, �e kto� jej nadepnie na
artretyczne �apy. Pudliczka ma ca�y wachlarz chor�b, kt�re
nadesz�y wraz ze staro�ci�. Regularnie leczymy j� na zapalenie
uszu, katar, zapalenie spoj�wek, podagr�, biegunk�... Chocia� co
do tej ostatniej dolegliwo�ci, sama jest sobie winna, jako �e
kocha je��, zw�aszcza ��ty ser, kt�rego weterynarze
kategorycznie jej zabraniaj� z powodu chorej w�troby. Pozostaje
dla mnie zagadk�, jak to jest, �e Cherry s�yszy wcze�niej ni�
inne psy, i� Katierina wyci�ga z kredensu miski, aby je nape�ni�
aromatyczn� kasz� z mi�sem. I dlaczego, p�dz�c korytarzami, by
zd��y� pierwsza na posi�ek, nigdy nie wpada ani na ludzi, ani na
meble. Przecie� jest �lepa i g�ucha!
Mops Hootch, te� wielki �ar�ok, zazwyczaj sp�dza czas w stercie
pled�w i poduszek. Na dw�r najch�tniej wychodzi�by tylko wtedy,
gdy pogoda jest jak w Australii: plus dwadzie�cia pi��, bez
deszczu i wiatru. Zim�, wiosn� i jesieni� Arkady wygania go na
spacer kopniakami. Hootch te� nie
interesuje si� go��mi. Zreszt� ani pudle, ani mopsy z zasady nie
s� z�e. R�wnie dobrze mo�na by oczekiwa� krwio�erczo�ci od
kanarka.
My�leli�my, �e funkcj� ochroniarzy b�d� pe�ni� rottweiler Snap
i pitbull Bundy. Ale nic z tego. Dwa
ponadsiedemdziesi�ciokilogramowe olbrzymy witaj� ka�dego
nieznajomego, rado�nie kr�c�c zadkami. Widocznie trafi�y nam si�
same genetyczne odmie�ce.
- Wyno� si� - warcza�a ze z�o�ci� Ira, wyci�gaj�c z trumny
poduszki. - Ca�y jasiek oblepiony k�akami, my�lisz, �e to
przyjemnie po�o�y� si� na czym� takim?
Poczu�am si� jak posta� ze sztuki w teatrze absurdu.
- Sk�d pani przyszed� do g�owy Murzyn? - trajkota�a Ira,
strzepuj�c z bia�ego jedwabiu kr�tkie, szorstkie w�osy.
- Wygl�da�o bardzo podobnie. Gosposia stan�a jak wryta.
- Widzia�a pani kiedy� Murzyna z obwis�ymi uszami? Nic nie
odpowiadaj�c na t� krety�sk� uwag�, wesz�am do
jadalni, chwyci�am telefon i wystuka�am numer zak�adu
pogrzebowego.
- "R�ane Przytulisko", s�ucham - zaszczebiota� dziewcz�cy g�os.
- Dzi�kujemy, �e zwr�cili si� pa�stwo do nas, rozwi��emy
wszystkie pa�stwa problemy.
Bardziej idiotyczn� nazw� ni� "R�ane Przytulisko" dla firmy
pogrzebowej trudno wymy�li�, ale niekt�rzy ludzie s� absolutnie
pozbawieni poczucia humoru.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�am uprzejmie. - Moje nazwisko
Wasiljewa, zamawia�am u pa�stwa trumn�...
- Chwileczk�, chwileczk�, aha, model 18 B. A co, czy�by jej nie
dostarczono?
- Dostarczono.
- To w czym problem?
- Prosz� j� zabra� z powrotem!
- Nie rozumiem - wymamrota�a urz�dniczka - ma pani zastrze�enia
do jako�ci? Wyr�b jest porysowany?
- Nie. Po prostu nie jest ju� potrzebny.
- Niepotrzebny?!
- Tak, odwo�ali�my pogrzeb.
- Odwo�ali�cie pogrzeb?!
- W�a�nie. - Rozz�o�ci�am si�. - I co w tym takiego dziwnego?
Nieboszczka o�y�a, posz�a dzi� na uczelni�, trumny ju� nie
potrzebujemy, chc� j� odda�.
- Nieboszczka o�y�a? - be�kota�a dziewczyna. - Odda� trumn�?
- Prosz� pani, czy jest tam kto� bardziej poj�tny?
- Tak, tak, jedn� chwileczk�.
Rozleg�a si� sm�tna melodyjka, potem energiczny m�ski g�os:
- Starszy mened�er Siergiej Borisow, s�ucham.
Zacz�a si� nowa tura negocjacji. Najpierw m�ody cz�owiek
zareagowa� tak samo jak dziewczyna, kt�ra odebra�a telefon.
- Nie odpowiada pani model?
- Nie, po prostu nieboszczka zmartwychwsta�a i trumna nie jest
ju� potrzebna.
Zapad�o milczenie, po czym mened�er powiedzia� dziarsko:
- Aha, �wietnie pani� rozumiem. Nieboszczyk o�y�, tak?
- No w�a�nie - ucieszy�am si�.
- I chce pani zwr�ci� trumienk�?
- Ot� to!
- To niemo�liwe - odpar� kamiennym g�osem Siergiej.
- Ale dlaczego?
- Trumny nie podlegaj� zwrotowi.
- Ale skoro jest niepotrzebna?
- Prosz� j� sobie zatrzyma�.
- Pan oszala�!
- A pani sama dawno by�a u psychiatry? - wybuchn�� Borisow. Towar
zosta� kupiony, pieni�dzy nie zwr�cimy.
- Nie trzeba - zapewni�am go. - Prosz� je zatrzyma�, ale b�agam,
zabierzcie trumn�.
- I nie b�dzie si� pani domaga� zwrotu pieni�dzy?
- Nigdy w �yciu.
G�os mened�era zn�w sta� si� s�odki:
- Dobrze, jutro przy�lemy karawan. Milcza� przez chwil�, po czym
zapyta�:
- To prawda, �e cz�owiek o�y�?
- Tak.
- Ale numer! - zachichota� mened�er. - Ale jaja, musz�
opowiedzie� ch�opakom!
Cisn�am s�uchawk� na kanap� i wiecz�r potoczy� si� dalej.
Najpierw przyjecha�a ze szko�y Mania i zapiszcza�a:
- Oj, trumna!
Potem zjawi�a si� Kicia i oznajmi�a z oburzeniem:
- To obrzydliwe; niech Iwan wyniesie j� do str��wki. Przywo�any
ogrodnik podrapa� si� po karku.
- Sam nie dam rady, a poza tym ona si� w kom�rce nie zmie�ci,
strasznie wielka.
Nast�pnie wr�ci� Kieszka i wykrzykn��:
- Ekstra, chod�cie, wstawimy j� matce do sypialni, b�dzie jak
prawdziwy Dracula!
Prychn�am ze z�o�ci�, posz�am na g�r�, wyk�pa�am si�,
poprztyka�am pilotem telewizora, potem da�am nurka pod puchow�
ko�dr� i popatrzy�am na martw� natur� na nocnym stoliku.
Ka�dy ma jakie� s�abostki, o kt�rych woli nie opowiada� innym.
Wiem, na przyk�ad, �e Kicia od czasu do czasu wpada do
francuskiej cukierni "Delifrance" na tort z bit� �mietan�. Kiedy�
pojecha�am tam po ciastka i zobaczy�am Olg� przy stoliku pod
oknem. Na blacie przed ni� sta�a wysoka szklanka z koktajlem
kawowym, a obok na talerzyku le�a�y a� trzy kawa�ki
nieprawdopodobnie kalorycznego tortu. Kicia nabiera�a
widelczykiem po kawa�ku, wk�ada�a do ust, a wyraz twarzy mia�a
przy tym taki, �e nie zaryzykowa�am wej�cia na sal�. Olga
widocznie jest na diecie, metodycznie wyliczaj�c ilo�� bia�ka,
t�uszczy i w�glowodan�w w ka�dej potrawie, wi�c pewnie czasem ma
tego do�� i urz�dza sobie w tajemnicy przed wszystkimi ma��
uczt�.
Nigdy nie zdradzi�am jej sekretu. Nawiasem m�wi�c, sama uwielbiam
je�� w ��ku, wieczorem, przed snem. Niekiedy zaczynaj� mi
dokucza� wyrzuty sumienia, ale szybko je t�umi�. Uty� si� nie
boj�, przez ca�e �ycie, poczynaj�c od dwudziestki, wa�� r�wno
czterdzie�ci osiem kilo, tote� wskakuj� pod ko�dr�, bior�
krymina� i zabieram si� do jedzenia. Dzieci wiedz� o tej mojej
nami�tno�ci i czasem na mnie burcz�. Zawsze jednak Arkady szybko
dodaje:
- Dajmy spok�j, w ko�cu, je�li lubi spa� w okruszynach, to jej
sprawa, ale �eby� si� nie wa�y�a pali� w ��ku!
Dzisiaj na stoliku sta� talerzyk z sa�atk�, dwoma plastrami
schabu i kawa�kiem chleba. Obok le�a� banan, kilka cukierk�w
Korkunow i lody Mars. Obliza�am si�, poszuka�am wzrokiem ksi��ki
i dopiero wtedy przypomnia�am sobie, �e torba z ksi��kami zosta�a
w baga�niku. Kln�c na czym �wiat stoi, wbi�am si� w d�insy,
sweter i pogna�am po lektur�.
Obok trumny przemkn�am z obaw�. Na poduszce zn�w spoczywa�
czarny �eb. Bundy nie doznawa� �adnych negatywnych emocji na
widok miejsca ostatniego spoczynku cz�owieka i z rozkosz�
wylegiwa� si� na jedwabnym ja�ku. Pewnie powinnam go przep�dzi�,
ale by�by to daremny trud. Bundu� jest uparty, znowu by si� tam
wpakowa�.
Powr�ciwszy do siebie z zakupami, wlaz�am pod ko�dr�, spojrza�am
na nocny stolik i oniemia�am. Sa�atka znikn�a, schab i banan
te�, po cukierkach zosta�y tylko papierki, lody
zdematerializowa�y si� razem z opakowaniem. �adnego z ps�w w
sypialni nie by�o. Tylko na fotelu spa�y smacznie kotki Fifina
i Kleopatra. Ale koty za nic w �wiecie nie �ar�yby takich rzeczy.
Kipi�c ze z�o�ci, wysz�am na korytarz i zawo�a�am szeptem:
- Ej, Snap, Julie, Cherry, Hootch, chod�cie tu.
Bundy by� poza podejrzeniem, spa� w trumnie. Po sekundzie zjawi�
si� rottweiler, za nim przytelepa� si� mops. Wszystko jasne.
Julie zjad�a cukierki, umie rozwija� je nosem z papierk�w, reszt�
ze�ar�a staruszka Cherry.
- Ju� ja wam poka�� - zagrozi�am. Na korytarz wyjrza� Kiesza.
- Czego zn�w rozrabiasz, matka?
- Julie i Cherry ze�ar�y moj� kolacj�!
- Aa - ziewn��. - Bardzo dobrze zrobi�y. Mo�e, je�li zacznie si�
to powtarza�, porzucisz swoje szkodliwe nawyki.
Znikn�� za drzwiami. Zesz�am do kuchni. C�, spodziewa� si�, �e
m�j syn zakrzyknie rado�nie: "Id�, mamusiu, po�� si�, zaraz ci
przynios� kanapki!" - to marzenie �ci�tej g�owy. W naszym domu
to ja jestem obiektem dzia�a� wychowawczych.
Rozdzia� 4
Nazajutrz oko�o pierwszej postanowi�am pojecha� do supermarketu.
Oczywi�cie, mog�abym pos�a� Ir�, w�a�nie na takie okazje
kupili�my jej �iguli, ale przecie� musz� cho�by cokolwiek robi�
sama!
Ju� by�am w kurtce, kiedy zadzwoni� telefon.
- Daria Iwanowna?
- S�ucham.
- Mo�e pani zaraz przyjecha� na uczelni�, gdzie studiuje pani
�eleznowa?
- Tak, ale...
- Zna pani Polin�? - przerwa�a mi dzwoni�ca.
- Oczywi�cie, bardzo dobrze.
- Wi�c prosz� si� po�pieszy�, ona ma du�e k�opoty. Wskoczy�am do
forda i pogna�am na ulic� Ko�omie�sk�.
Na dziedzi�cu sta�a karetka pogotowia i milicyjny radiow�z.
Przera�ona rzuci�am si� do wej�cia i natkn�am si� w holu na
ha�a�liwy t�um student�w.
- Przepraszam, gdzie jest �eleznowa?
- Samoch�d jej si� spali� - ch�rem opowiedzia�y dziewcz�ta. Szok!
- Gdzie? - spyta�am zmartwia�ymi ustami. - Gdzie ten samoch�d?
- No, na parkingu...
Wybieg�am na zewn�trz, obesz�am budynek i od razu zobaczy�am
wypalony szkielet �iguli, wok� kt�rego kr�ci�o si� kilku
facet�w. Nieopodal sta�y nosze, nakryte czarnym workiem.
- Polina! - wrzasn�am.
Jeden z milicjant�w obejrza� si� i pozna�am �e�k�. Pracuje razem
z Diegtiariowem. Nasz najlepszy przyjaciel Aleksander
Michaj�owicz jest oficerem milicji, a Ze�ka ekspertem czy te�
bieg�ym od medycyny s�dowej... Dok�adnie nie wiem. Nie biega po
ulicach, nie siedzi w zasadzkach, ale bada r�ne przedmioty...
Tak w og�le, to nie mam poj�cia, czym si� zajmuje, wiem tylko,
�e Diegtiariow mawia niekiedy: "Nie znam bystrzejszego ch�opaka
ni� nasz Jewgienij".
- Zjawi�a� si� - burkn�� Ze�ka, grzebi�c w stoj�cej na ziemi
walizce.
Potem odwr�ci� si� do ch�opaka obchodz�cego spalony wrak auta i
krzykn��:
- Nie pchaj wszystkiego do jednej torby, baranie, roz�� to po
ludzku!
Nast�pnie spojrza� w moj� stron� i doda� z westchnieniem:
- Co za ludzie: taki m�ody, a ju� leniwy, nie chce mu si� wzi��
dodatkowej torebki, wali wszystko na kup�, a ja potem musz� to
segregowa�.
- Gdzie Pola? - wyszepta�am.
- Id� na pierwsze pi�tro do dziekanatu - poleci� sucho �enia.
- Ale...
- Id�, tam jest Diegtiariow!
Zrobi�am krok w ty� i wpad�am na ch�opc�w w granatowych kurtkach.
- Co tak stoicie jak na weselu! - rozz�o�ci� si� �e�ka.
Zabierajcie umarlaka do trupod�eta.
Ch�opcy bez s�owa chwycili nosze.
- Id� do dziekanatu - powt�rzy� m�j przyjaciel.
Powlok�am si� do budynku. Pierwsz� osob�, jak� zobaczy�am w
wielkim, zastawionym biurkami pokoju, by�a Pola, p�le��ca na
sk�rzanej kanapie. Wok� niej t�oczy�o si� kilka os�b i ostro
pachnia�o lekarstwami.
- Polina! - zapiszcza�am i rzuci�am si� do niej.
Pola natychmiast wybuchn�a p�aczem. Stoj�ca obok niej kobieta
zakrz�tn�a si� spiesznie i zacz�a odmierza� do kieliszka
walerian�.
- Daszka - szlocha�a Pola - to by�o okropne, straszne...
- Pole�ko... - U�ciska�am j�. - �yjesz, dzi�ki Bogu... Ale tu
nagle co� zaskoczy�o mi w g�owie i zapyta�am:
- Zaraz, to kto by� tam, na noszach?
- Lenka - rozszlocha�a si� jeszcze bardziej Pola. - Oj, Lena...
- Nic nie rozumiem...
- Chod� tu - us�ysza�am z ty�u.
Drgn�am, odwr�ci�am g�ow� i zobaczy�am Diegtiariowa pisz�cego
co� pilnie przy biurku.
- Zabierz Polin� - rozkaza� - zawie� do domu do �o�kina i nie
spuszczaj z niej oka.
- Ale co si� sta�o?
- W tej chwili jed�cie do domu - ci�gn�� gniewnie Aleksander
Michaj�owicz - i nigdzie jej nie wypuszczaj. No, ruszaj.
W samochodzie Pola si� uspokoi�a, wyj�a kosmetyczk� i zacz�a
si� malowa�. Widz�c, �e odzyska�a zdolno�� logicznego my�lenia,
powiedzia�am:
- Chod�, pojedziemy do podziemnego pasa�u na Mane�owym.
- Po co? - wymamrota�a Polina, rozprowadzaj�c podk�ad
na policzkach.
- Sko�czy� nam si� p�yn do k�pieli, a poza tym mo�na tam usi���
i napi� si� kawy...
Szczerze m�wi�c, p�yn do k�pieli nie jest artyku�em pierwszej
potrzeby, a nasza Katierina piecze o wiele lepsze ciastka ni� te,
kt�re mo�na dosta� w fast foodach. Ale w olbrzymim centrum
handlowym zawsze jest pe�no ludzi, gra muzyka, doko�a pe�no
r�nych pi�knych rzeczy. Po prostu chcia�am Pol� rozerwa�,
poprawi� jej humor.
Zostawi�y�my auto na parkingu, zjecha�y�my na d� i wzi�y�my w
"Sbarro" sa�atk� i drugie danie.
- Kaw� tu maj� okropn� - powiedzia�a ju� troch�