8010

Szczegóły
Tytuł 8010
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8010 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8010 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8010 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Daria Doncowa K�AMSTWO na K�AMSTWIE Z rosyjskiego prze�o�y�a Ewa Rojewska-Olejarczuk Tytu� orygina�u DOMIK TIOTUSZKI��Y Projekt ok�adki Ma�gorzata Karkowska Zdj�cia na ok�adce Flash Press Media Redaktor prowadz�cy Ewa Niepok�lczycka Redakcja El�bieta Raiuska Redakcja techniczna Katarzyna Krawczyk Korekta El�bieta Jaroszuk Bo�ena Burzy�ska Copyright � by EKSMO Agency Inc. All rights reserved Copyright � for the Polish translation by Ewa Rojewska-Olejarczuk, 2004 �wiat Ksi��ki Warszawa 2004 Bertelsmann Media, sp. z o.o. ul. Rosola 10, 02-786 Warszawa Sk�ad i �amanie Plus 2 Druk i oprawa Wroc�awska Drukarnia Naukowa PAN ISBN 83-7391-469-2 Nr 4713 * * * Rozdzia� 1 Trup nie mo�e wyj�� z kostnicy na w�asnych nogach. Swoj� ostatni� ziemsk� przysta� cia�o opuszcza w trumnie, na w�zku popychanym przez sanitariusza o beznami�tnej twarzy. Ale temu, co jeszcze niedawno by�o cz�owiekiem, jest to oboj�tne, wszelkie emocje s� ju� poza nim. Ca�kiem niepotrzebnie wi�kszo�� os�b tak si� trz�sie ze strachu przed nieboszczykami. Zmarli nikomu nie s� w stanie zrobi� nic z�ego, a tak naprawd� ba� si� nale�y �ywych. Paradoksalnie jednak, cho� wiemy, �e nieboszczyk nie wyrz�dzi nam krzywdy, nie chcemy pozostawa� z nim w pokoju sam na sam. Ale Pietia Romow czu� si� w pomieszczeniu obok trupa zupe�nie bezpiecznie. I na dobr� spraw� nie by�o w tym nic nadnaturalnego. Pietia studiowa� na czwartym roku akademii medycznej, zamierza� zosta� anatomo-patologiem, otrzymywa� maciupe�kie stypendium, w domu mia� matk� inwalidk� i dorabia� sobie w prosektorium jako sanitariusz. Z pracy by� zadowolony. Po pierwsze, nabiera� do�wiadczenia, stoj�c przy s�dziwym Siemionie Diemientjewiczu, najlepszym w stolicy "doktorze zmar�ych", po drugie, dostawa� pensj�, kt�ra, cho� obrzydliwie ma�a, i tak by�a wielokrotnie wy�sza ni� stypendium, a po trzecie, krewni zmar�ych stale wciskali mu do kieszeni pieni�dze, prosz�c: - Niech go pan uczesze, z �aski swojej. Albo: - Postaraj si�, ch�opcze, �eby on (trup) wygl�da� przyzwoicie. Pi�tka si� stara�. Robi� makija�, uk�ada� fryzury. Starych nie by�o mu �al, c�, na�yli si�, czas na wieczny odpoczynek, ale na widok m�odych ludzi, le��cych na ocynkowanym stole, nieprzyjemnie �ciska�o mu si� serce. Jak gdyby kto� mu przypomina�: ty, Pi�tka, kurde, te� mo�esz kopn�� w kalendarz... Kostnica szpitala imienia Sawinowa, gdzie pracowa� Romow, by�a starym, dawno nieremontowanym budynkiem z zu�ytym wyposa�eniem. Klinik� za�o�ono jeszcze w czasach Miko�aja II i Pi�tka podejrzewa�, �e przez prawie sto lat istnienia ani razu jej nie odnawiano. W prosektorium nie by�o �adnych modnych wynalazk�w w rodzaju szaf ch�odniczych, gdzie ka�de cia�o le�y na oddzielnej p�ce albo w oddzielnej szufladzie. Sk�d�e, tu by�a po prostu "ch�odnia", mniej wi�cej dwudziestometrowe pomieszczenie, w kt�rym utrzymywano temperatur� poni�ej zera. Zw�oki k�adziono zwyczajnie na w�zkach albo na czym�, co do z�udzenia przypomina�o prycze. Pierwszego grudnia Pi�tka mia� nocny dy�ur. Jako� tak oko�o drugiej zachcia�o mu si� je��. Przeci�gn�� si�, zamkn�� podr�cznik patologii i powl�k� si� na drugi koniec korytarza. Mie�ci�o si� tam co� w rodzaju kuchenki. Zlew, malutka, rozsypuj�ca si� ze staro�ci lod�wka Saratow i czajnik elektryczny, bynajmniej nie Tefal, ale okropne, niklowane urz�dzenie z dziobkiem, wyprodukowane jeszcze w czasach sowieckich. Czajnik rozgrzewa� si� d�ugo. Pi�tka, kt�ry chcia� zala� wrz�tkiem "danie w pi�� minut", czeka� cierpliwie, a� pojawi si� para. Potem bez po�piechu zjad� makaron w sosie pomidorowym, wypi� dwie szklanki niemal czarnej herbaty z cukrem, spa�aszowa� bu�k� z makiem i poczu�, �e zn�w jest w stanie zag��bi� si� w podr�cznik. Strz�sn�� okruszyny z ceraty i ruszy� z powrotem do pokoju, w kt�rym powinien zasiada� dy�urny. Droga prowadzi�a obok przechowalni zw�ok. Zbli�ywszy si� do masywnych drzwi, Pi�tka zauwa�y�, �e s� uchylone. Niczego dziwnego si� w tym fakcie nie dopatrzy�. Ch�odni nie zamykano, bo i po co? Nie by�o tam nic, co mo�na by ukra�� - po prostu zamykano drzwi na klamk� i ju�. A zreszt� zamek w drzwiach od dawna by� zepsuty, a dyrektor, kt�remu Siemion Diemientjewicz zani�s� podanie o nowy zamek, tylko machn�� r�k�: - Kupi si� troch� p�niej, tam w og�le trzeba wymieni� ca�e drzwi. By�a to prawda, drzwi si� wypaczy�y i przy futrynie zrobi�y si� szpary... A zreszt� w prosektorium nale�a�o wymieni� wszystko, poczynaj�c od sto��w, a ko�cz�c na linoleum. Pi�tka pami�ta�, �e kiedy sam szed� do kuchni, przechowalnia zw�ok by�a dok�adnie zamkni�ta, ale cholerne drzwi co chwila si� uchyla�y... Romow z westchnieniem dowl�k� si� do ch�odni i przed zamkni�ciem uprzykrzonych drzwi zajrza� do �rodka. To, co zobaczy�, bardzo go zdziwi�o. Dzi� w przechowalni znajdowa�y si� trzy trupy. Dwa dostarczono z interny. By�y to staruszki, kt�re zgas�y spokojnie w wyniku przeprowadzonego leczenia. Trzecie zw�oki przywieziono z izby przyj��. M�oda, �adna dziewczyna zmar�a z nieustalonych przyczyn i czeka�a w kolejce na sekcj�. Okaza�a si� prawdziw� pi�kno�ci� i Pi�tce by�o jej straszliwie �al. Wspania�a figura, cudowne jasne w�osy, pi�kne d�onie, cia�o niemal bez skazy, po prostu miss pi�kno�ci, i umar�a. Do szpitala zd��yli j� dowie��, ale na intensywn� terapi� ju� nie. Teraz jednak na p�ce le�a�y tylko staruszki, dziewczyna za� znikn�a. Pi�tka wszed� do pomieszczenia i zagapi� si� na klientki. Le�a�y spokojnie, z odrzuconymi g�owami, ze st�p zwisa�y im numerki na gumkach. Romow odruchowo przeczyta�: "Anna Konstantinowna Fiedotowa, rok urodzenia 1920" i "Olga Siemionowna Potworowa, rok urodzenia 1926". Kompletnie zdezorientowany, zacz�� si� zachowywa� zupe�nie irracjonalnie. Najpierw schyli� si� i zajrza� pod p�ki, potem za szaf�. Zw�ok dziewczyny nigdzie nie by�o. Ca�kowicie og�upia�y student podszed� do biurka i wpatrzy� si� w telefon. Mo�e zadzwoni� do Siemiona Diemientjewicza do domu? Po raz pierwszy Romow poczu� si� w kostnicy nieswojo. Nagle przy drzwiach da� si� s�ysze� lekki szelest. Pi�tka, stoj�cy plecami do wej�cia, odwr�ci� si� gwa�townie i poczu�, jak ziemia usuwa mu si� spod n�g, obutych w tanie korea�skie adidasy. Na progu majaczy�a martwa dziewczyna. Jej ogromne niebieskie oczy patrzy�y wprost na przera�onego sanitariusza, jasne w�osy, potargane i brudne, wisia�y w niechlujnych str�kach wok� bladej twarzy. Przez sekund� trup patrzy� na Pi�tk�, a potem wyci�gn�� do� dr��ce r�ce i zachrypia�: - Pom�... Dalszych s��w student ju� nie us�ysza�; po raz pierwszy w �yciu zemdla�, zd��ywszy tylko pomy�le�: "Mama ma racj�, powinienem by� zdawa� na chemi�". Ostry dzwonek obudzi� mnie o wp� do si�dmej. Jestem rozpr�niaczon�, niepracuj�c� dam� i nigdy nie wstaj� tak wcze�nie. M�j dzie� zaczyna si� o dziesi�tej. Chocia� nie zawsze tak by�o. Przez d�ugie lata ja, Dasza Wasiljewa, uboga lektorka j�zyka francuskiego, wychowuj�ca dwoje dzieci przy ca�kowitym braku m�a, zrywa�am si� w porze, kiedy wstaj� z ��ek kierowcy komunikacji miejskiej. Rano, przed wyj�ciem do pracy, mia�am mn�stwo do zrobienia: musia�am obra� ziemniaki na kolacj�, wyprasowa� bielizn�, w��czy� pralk�. Przyt�aczaj�ca wi�kszo�� kobiet robi to wszystko wieczorem, po powrocie z pracy. Ale moja pensja w tych odleg�ych czasach wynosi�a dziewi��dziesi�t rubli brutto, aliment�w nie otrzymywa�am, tote� po odb�bnieniu dnia roboczego lecia�am albo na korepetycje, albo na inne fuchy... Do domu dociera�am oko�o jedenastej i pada�am na ��ko, czuj�c, �e nie mog� obr�ci� j�zykiem. R�kami i nogami jeszcze jako tako w�ada�am, ale organ mi�niowy, kt�rym me��am bez ustanku przez dwana�cie godzin, ci��y� mi jak stopy baletnicy, kt�ra odta�czy�a cztery noworoczne spektakle jeden po drugim. I dr�twia�y mi szcz�ki. Uwa�am, �e obowi�zkiem nauczycielki jest by� w dobrym humorze i u�miecha� si� do uczni�w, tote� pod wiecz�r szcz�ki sztywnia�y mi tak samo jak j�zyk i jecha�am metrem do domu, nadal z idiotycznym u�miechem przyklejonym do twarzy. Rozumiecie wi�c sami, �e wieczorem by�am w stanie tylko run�� na ��ko, nawet si� nie myj�c. Dlatego wszystkie prace domowe przesuwa�am na rano i budzik dzwoni� mi nad uchem punkt pi�ta. Je�eli czego� nienawidzi�am, to w�a�nie tego natarczywego piukania zegarka bipbipbip... Ten, kto codziennie wstaje do pracy, na pewno mnie zrozumie. Nic wi�c dziwnego, �e przeobraziwszy si� nieoczekiwanie w bogat� dam�, przede wszystkim wyrzuci�am ze swego pokoju wszystkie przedmioty, kt�re mog�yby dzwoni� rankami. Budziki s� w"sypialni mojego syna Arkadego i jego �ony Olgi, u c�rki budzika nie ma, chocia� Maszka musi wstawa� rano do szko�y. Ale stawianie na jej nocnym stoliku rycz�cego zegara kompletnie nie ma sensu, bo i tak nie us�ysza�aby dzwonienia. Nasz� licealistk� budzi gosposia Ira. Jestem chyba wyrodn� matk�, bo za ka�dym razem, gdy s�ysz�, jak Irka maszeruje korytarzem do sypialni Maniuszy, a potem wykrzykuje z parteru w r�wnych odst�pach czasu: "Maniusza, wstawaj! Mania, sp�nisz si�! Maniusza, zaraz b�dzie autobus!", g��biej zakopuj� si� w po�ciel i dzi�kuj� w duchu dziadkowi McMayerowi za to, �e zgromadzi� maj�tek. Gdyby baron McMayer nie zosta� bogaczem, gdyby moja najlepsza przyjaci�ka Nataszka nie po�lubi�a jego prawnuka, musia�abym sama �ci�ga� Maru�k� z ��ka. Mieszka�am razem z Nataszk� przez wiele lat. Wi�kszo�� przyjaci� uwa�a nas za kuzynki, a niekt�rzy my�l�, �e jeste�my siostrami. I chocia� to nieprawda, ��cz�ce nas wi�zy s� o wiele silniejsze ni� rodzinne... Nie wiadomo, jak by�my sobie teraz radzi�y, ale w latach dziewi��dziesi�tych Natalii uda�o si� wyj�� za potwornie bogatego Francuza Jeana McMayera. To, co wydarzy�o si� p�niej, bardzo przypomina wsp�czesn� wersj� ba�ni o Kopciuszku. Jean mia� olbrzymi maj�tek, ale �adnych krewnych, ani w linii prostej, ani krzywej, tote� po jego �mierci ca�e bogactwo dosta�o si� Nataszce, mnie i dzieciom. Oto dlaczego mamy dwa domy, jeden pod Pary�em, a drugi w podmoskiewskim osiedlu �o�kino, rachunek w banku oraz wszelkie inne rado�ci �ycia, i nie musimy si� liczy� nie tylko z ka�dym rublem, ale nawet z tysi�cami. Nie chc� jednak, aby�cie my�leli, �e jeste�my lud�mi nazywanymi obecnie "nowymi Rosjanami". Posiadanie wielkich pieni�dzy niezbyt zmieni�o nasz spos�b �ycia, wszyscy w domu nadal pracuj�. Arkady jest adwokatem, Olga, czyli, jak j� nazywamy, Kicia, pracuje w telewizji, prowadzi program "�wiat sportu", Maru�ka chodzi do szko�y, Nataszka, ku og�lnemu zaskoczeniu, zosta�a pisark�, tworz�c� w j�zyku francuskim obrzydliwie s�odkie, ale w�ciekle popularne powie�ci o mi�o�ci. W naszej rodzinie nic nie robi� tylko trzy osoby: moje wnuki, A�ka i Wa�ka, kt�re s� jeszcze za ma�e, by chodzi� do przedszkola, oraz ja. Nie mam kompletnie nic do roboty. Nauczycielstwo obrzydzi�am sobie do ko�ca �ycia, a niczego innego po prostu nie potrafi�. Mog�abym poprowadzi� dom, ale mamy gosposi� Ir� i kuchark� Katierin�, a do wnuk�w nie dopuszcza mnie niania Serafima Iwanowna. W zwi�zku z tym dni up�ywaj� mi na nicnierobieniu i wreszcie mog� spokojnie czyta� krymina�y i wstawa� o dziesi�tej. Dzisiaj jednak musia�am, po�yczywszy od Katieriny budzik, zerwa� si� o tak morderczej porze. �e nie chcia�o mi si� tego robi�, to za ma�o powiedziane, i wcale nie dlatego, �e musia�am wsta� skoro �wit. Czeka� mnie straszny, ci�ki dzie�. Zwlok�am si� na d� i szcz�kaj�c z�bami z niedospania, w��czy�am w kuchni czajnik. Na progu stan�a zaspana Irka. - Dario Iwanowno, prosz� i�� do jadalni, zaraz podam �niadanie. - Co� ty? - Zamacha�am r�kami. - Niczego o tej porze bym nie prze�kn�a, po prostu napij� si� kawy, a wy lepiej przygotujcie wszystko w salonie. - Kiedy pogrzeb? - spyta�a Ira, kul�c si� jak z zimna. Te� si� wzdrygn�am. - O �smej mamy by� w kostnicy z rzeczami, o dziesi�tej wyje�d�amy, kremacja o dwunastej. My�l�, �e wr�cimy ko�o drugiej, wi�c nakryjcie na drug�. - Nie lubi� styp - �achn�a si� Ira. - Kto je lubi? Ale trzeba odprowadzi� cz�owieka w ostatni� drog� jak nale�y, z blinami, kuti� i w�dk�... - To okropne - nie mog�a si� uspokoi� gosposia. - Taka m�oda, zdrowa i bach! Nie �yje... Zas�pi�am si�. Tak, racja, niestety, musimy dzi� pochowa� Polin� Zeleznow�, c�rk� mojej bliskiej przyjaci�ki. Studiowa�y�my z Nin� Zeleznow� na tej samej uczelni, a Pola by�a m�odsza od mojego Arkaszki o kilka lat, w grudniu tego roku mia�a sko�czy� dopiero dwadzie�cia cztery. No i prosz�. Zabrak�o jej dw�ch tygodni do dnia urodzin! I nawet nie wiem, co jej si� sta�o. Przedwczoraj oko�o dziesi�tej wieczorem Pola zadzwoni�a do mnie na kom�rk� i wychrypia�a strasznym g�osem: - Dasza, umieram... Pogna�am do niej i znalaz�am j� nieprzytomn� na pod�odze, przy drzwiach do kuchni; obok le�a�a s�uchawka telefoniczna, z kt�rej dobiega�y kr�tkie sygna�y. Ostatnim wybranym numerem by�o "03". Najwyra�niej Polina najpierw telefonowa�a do mnie, a potem usi�owa�a wezwa� pogotowie... Natychmiast tam zadzwoni�am. Medycy b�yskawicznie za�adowali chor� do karetki i odjechali. Kiedy zjawi�am si� w szpitalu zaraz po nich, powiedziano mi, �e Polina zmar�a z nieustalonych przyczyn. Najgorsze by�o to, �e nie uda�o mi si� zawiadomi� o tragedii jej matki. Trzy lata temu Ninuszka, wspania�a t�umaczka, swobodnie w�adaj�ca trzema obcymi j�zykami, wysz�a za m�� za Teda Smitha, Amerykanina mieszkaj�cego w ma�ym miasteczku ko�o Los Angeles. Ted jest cz�owiekiem bardzo zamo�nym, w�a�cicielem lokalnej gazety i radiostacji. Nink� ub�stwia, i Zeleznow� mieszka teraz w Stanach. Polina nie wyjecha�a z matk�, bo w tym roku mia�a zrobi� dyplom. Sp�dzi�a tylko w USA ca�e lato. Na wie�� o nieszcz�ciu natychmiast rzuci�am si� dzwoni� do Ninuszki, ale automatyczna sekretarka w jej domu odpowiada�a radosnym g�osem po rosyjsku i angielsku: "Cze��, wyjechali�my na urlop, czego i wam �yczymy. Je�eli chcecie, zostawcie wiadomo��, je�li nie, zadzwo�cie po pi�tnastym grudnia. Ciao!". No i teraz musia�am pochowa� Polin�. Wci�� dygocz�c z zimna, wsiad�am do samochodu, w��czy�am ogrzewanie na ca�y regulator i pojecha�am do Moskwy. Nasze �o�kino le�y zaledwie o kilka kilometr�w od obwodnicy, ale powietrze jest tu bez por�wnania �wie�sze od sto�ecznego. Zaparkowa�am przed zdecydowanie niereprezentacyjnym budynkiem, odrapanym i krzywym, wesz�am do �rodka i nacisn�am dzwonek przy drzwiach opatrzonych napisem: "Krewnym wst�p surowo wzbroniony. Tylko dla personelu". Wyjrza� pyzaty m�odzian w niezbyt czystym bia�ym fartuchu. - No?zapyta�. - Tu s� rzeczy - powiedzia�am, wyci�gaj�c do� walizeczk�. - Czyje? - Poliny �eleznowej - odpar�am, pewna, �e us�ysz� co� w rodzaju: "Prosz� mi to da�" albo "Dobrze". M�odzian jednak zachowa� si� bardzo dziwnie. Skwapliwie wyskoczy� zza drzwi i powiedzia� grzecznie: - To nie tutaj. - Dlaczego? - zdziwi�am si�. - Zesz�ym razem taki t�gi pan powiedzia�, �e mam si� tu zg�osi� pierwszego grudnia z rzeczami. - Nie, nie - odrzek� szybko sanitariusz. - Prosz� i�� do kliniki, drugie pi�tro, i spyta� o Andrieja W�adimirowicza Korolowa. - Po co? - spyta�am zaskoczona. M�odzian odrzek� zaaferowany: - My tu jeste�my tylko drobne p�otki, robimy, co nam ka��. Polecono mi skierowa� krewnych �eleznowej do dyrektora. Kompletnie oszo�omiona spyta�am: - I rzeczy te� mam zanie��? - Oczywi�cie! - A trumn�? - To trumienk� pani te� przywioz�a? - Naturalnie! - rozz�o�ci�am si�. - Co wy tu macie za porz�dki? Zmar�ych oddajecie rodzinie w workach, czy co? Przecie� powinni�cie ubra� cia�o i u�o�y� w trumnie. Nawiasem m�wi�c, zap�aci�am pa�skim kolegom za pe�n� obs�ug� i je�li si� z panem nie podzielili, to ju� nie moja sprawa. A zreszt�... Wyci�gn�am z torebki zielony banknot. - Niech pan to we�mie i zrobi wszystko, co trzeba. Ale sanitariusz zdumia� mnie jeszcze bardziej, op�dzaj�c si� energicznymi gestami: - Nie, nie, prosz� i�� do Korolowa, a trumna niech na razie postoi na parkingu, przecie� przywioz�a j� pani karawanem? - Nie. - Wysz�am z siebie. - Przynios�am pod pach�. Nie ma pan g�upszych pyta�? - Prosz�, niech si� pani nie denerwuje - z trosk� zagdaka� m�odzian. Ca�kiem zdezorientowana wesz�am do g��wnego budynku, wspi�am si� na drugie pi�tro, otworzy�am drzwi z tabliczk� "Dyrektor" i nadzia�am si� na wyj�tkowo wredn�, nieprzyst�pn� sekretark�. - Pani do kogo? - warkn�a, �widruj�c mnie oczkami, rdzawo-br�zowymi jak klapa studzienki kanalizacyjnej. - Do Andrieja W�adimirowicza. - Czy on wie, w jakiej sprawie? - Skierowano mnie tu z kostnicy, jestem krewn� Poliny �eleznowej, dzisiaj... - Oj - powiedzia� cerber, przywo�uj�c na twarz sztuczny u�miech - oczywi�cie, czekamy na pani�, prosz� wej��, prosz�, tylko niech si� pani nie denerwuje. Serce ma pani zdrowe? Zaraz nalej� waleriany. Czuj�c, �e trac� zdrowe zmys�y, wesz�am do gabinetu. - Proszono mnie w kostnicy... - Jest pani matk� �eleznowej? - Zza biurka zerwa� si� grubawy facet. - Nie - odpar�am i nie chc�c si� wdawa� w d�ugie wyja�nienia, doda�am: - Jestem ciotk�. - Prosz� siada�, prosz� - przem�wi� gor�czkowo lekarz. - Napije si� pani koniaczku? - Dzi�kuj�, jest za wcze�nie. - No to walerianki. - Podsun�� mi pod nos szklaneczk� z intensywnie pachn�cym p�ynem. - Co si� sta�o? - zapyta�am, machinalnie �ykaj�c lekarstwo. - No c�, w�a�ciwie, �e tak powiem, g�upstwo - wybe�kota� Andriej W�adimirowicz. - Tyle lat pracuj�, a nigdy nic takiego si� nie zdarzy�o. Po prostu diabli wiedz�, jak to si� sta�o, ale my�my tu nie zawinili, chocia�, je�eli poda nas pani do s�du, zrozumiem, czysto po ludzku, bo taka rzecz to po prostu co� okropnego! Do g�owy zakrad�o mi si� straszne podejrzenie. - Gdzie jest cia�o Poliny? - E, e... - st�kn�� Korolow - e... w�a�nie w tym s�k, �e �adnego cia�a nie ma! - Jak to? - wyszepta�am. - Gdzie� si� podzia�o? - Wysz�o - b�kn�� Andriej W�adimirowicz. Wida� by�o po nim, �e ta rozmowa kosztuje go wiele wysi�ku. Twarz mia� czerwon�, szyj� te�, na czole krople potu. Wyci�gn�� z kieszeni marynarki nieskazitelnie wyprasowan� chustk� i zacz�� ociera� pot. - Chce pan powiedzie�, �e cia�o Poli wykorzystano na organy do przeszczep�w? - wymamrota�am, czuj�c lekki zawr�t g�owy. - Chc� powiedzie�, �e Polina �yje - z determinacj� wypali� Korolow. - Jest absolutnie �ywa i, naszym zdaniem, zdrowa, znajduje si� teraz w sali 305. Przez sekund� patrzy�am na spoconego lekarza, potem chcia�am wsta�, ale nogi si� pode mn� ugi�y i run�am na pod�og�. Rozdzia� 2 - To by�o bardzo niedelikatne, Andrieju W�adimirowiczu - dotar� do mojej �wiadomo�ci wysoki kobiecy g�os. - Robi�em, co mog�em - dudni� g�os m�ski. Otworzy�am oczy i zobaczy�am dwie postacie - jedn� w garniturze, drug� w bia�ym fartuchu. - Lepiej pani? - spyta�a kobieta i podsun�a mi pod nos �mierdz�c� wat�. - Nie trzeba, jestem uczulona na amoniak. Wata znikn�a. - Co z Pol�? - �yje, le�y w sali 305. - Ale jak to... Przecie� zawiadomiono mnie, �e zmar�a, przedwczoraj... - Tak. - Korolow kiwn�� g�ow�. - Rzeczywi�cie uznano j� za zmar��, odes�ano do prosektorium, a ona odzyska�a przytomno�� i okropnie nastraszy�a sanitariusza. Wsta�a i wysz�a na korytarz, nasz ch�opiec o ma�o nie umar�. Ogarn�a mnie dzika furia. - Ani troch� mi nie �al pa�skiego sanitariusza! C� to, nie macie w klinice potrzebnej aparatury? W jaki spos�b stwierdzacie zgon? A gdyby�my j� odwie�li �yw� do krematorium? W�ciek�a zerwa�am si� na nogi. - Gdzie jest Pola? - W sali 305 - powt�rzy�a kobieta. - Po�o�yli�my j� w najlepszym pokoju, absolutnie bezp�atnie... - Natychmiast j� zabieram. - Ale ona potrzebuje opieki... - Prosz� si� nie obawia�, zawioz� j� do prywatnej lecznicy. - Ale zrobiliby�my wszystko absolutnie bezp�atnie - skamla� dyrektor. - Dzi�kuj�, nie potrzeba. - Ale... - Do�� tego - warkn�am. - I niech mnie pan zaprowadzi do sali, krety�ski potworze! Andriej W�adimirowicz bez s�owa ruszy� korytarzem. Nie k�ama�, pok�j rzeczywi�cie by� obszerny. Na ��ku p�siedzia�a Pola. Na m�j widok najpierw wybuchn�a p�aczem, a potem spyta�a: - Powiedzia�a� mamie? - Nie, wyjecha�a na urlop. - Bogu dzi�ki - chlipn�a Pola. - To by dopiero by� horror. - Za to teraz jaka rado��! - wtr�ci� nietaktownie dyrektor. - Niech pan z �aski swojej zniknie mi z oczu - poprosi�am. Korolow wyni�s� si� w te p�dy. Cisn�am na ��ko walizeczk�, otworzy�am i poleci�am Polinie: - Ubieraj si� szybko i wychodzimy. Najpierw pojedziemy do nas do �o�kina, a potem do innej kliniki, gdzie zrobi� ci wszystkie badania. Co ci� boli? - Nic. - Pola wzruszy�a ramionami. - Tylko troch� kr�ci mi si� w g�owie. Mnie te� by�o z lekka niedobrze, wi�c wytrz�sn�am ciuchy z walizki i powiedzia�am: - No, wk�adaj to i wynosimy si� st�d. Pola pos�usznie w�o�y�a sukienk�, rajstopy i popatrzy�a na pantofle. - A to co? Nigdy takich nie mia�am! Westchn�am. Czarne cz�enka na p�askim obcasie, przypominaj�ce baletki, kupi�am w firmie pogrzebowej. Pracownik, u kt�rego zamawia�am trumn�, poradzi�: - Niech pani kupi u nas specjalne obuwie, bo zwyk�e pantofle mog� nie pasowa�, po �mierci stopy puchn�. - Wk�adaj, nie b�j si�. - Dziwne jakie� - powiedzia�a Pola. - Podeszwy jak z tektury. Znowu westchn�am. Podeszwy rzeczywi�cie by�y tekturowe, nikt przecie� nie przypuszcza�, �e trup pomaszeruje na katafalk na w�asnych nogach! - Nie szkodzi, docz�apiesz jako� do wyj�cia, a potem od razu do samochodu. - A gdzie palto? - Przepraszam, nie przywioz�am. - Dlaczego? - oburzy�a si� Pola. - Przecie� jest zima, mr�z. - Tak w og�le to mia�am zamiar ci� pochowa� - odpar�am rozweselona - a do trumny nie k�adzie si� zw�ok w palcie. Pola zachichota�a. Do pokoju zajrza� dyrektor. - Prosz� wst�pi� po dokumenty. - Jakie? - No, wypis... - Czy jest tam zdanie "zw�oki po zmartwychwstaniu umieszczono w szpitalu"? - spyta�am z�o�liwie. - Nie - zmiesza� si� Korolow. - Wobec tego nie potrzebujemy pa�skiego �wistka! Pierwszymi osobami, kt�re ujrza�am po zej�ciu na d�, byli Arkady, Kicia i Mania, wszyscy w czerni. O, cholera! Zupe�nie zapomnia�am, �e um�wi�am si� z nimi w kaplicy. Mia�am przyjecha� wcze�niej, odda� rzeczy i czeka� na domownik�w. - To skandal! - krzykn�a Kicia. - No, matka - rzek�, kr�c�c g�ow�, Arkady - wiedzia�em, �e jeste� nieodpowiedzialna, ale �eby do tego stopnia! Autokar czeka, dok�d mamy zawie�� trumn�? I dlaczego jeste� tutaj, a nie w kostnicy? - W�a�nie, dlaczego? - powt�rzy�a za m�em Olga. - Mamu�ku, s�abo ci? - zapyta�a Mania. - Chcesz waleriany? - Mam niespodziank� - oznajmi�am weso�o. - Jak�? - zdumia� si� Kiesza? - Wspania��. Spotka�am tu pewn� osob� i my�l�, �e b�dzie wam strasznie mi�o j� zobaczy�! - Dario - lodowatym tonem przem�wi�a Kicia - natychmiast przesta�, sta�o si� nieszcz�cie, chowamy Polin�, a ty... - Na razie pogrzeb mo�emy od�o�y� - zachichota�am, zastanawiaj�c si�, jak by tu ostro�nie przekaza� domownikom nowin�. - Od�o�y�? - rzek� przeci�gle Arkasza i odwr�ci� si� do Mani. No, siostrzyczko, to chyba przypadek dla ciebie. Nasza Mania chce zosta� weterynarzem i rodzina pozwala jej niekiedy opatrywa� swoje pokaleczone palce. - No - ci�gn�� Kiesza - co jej jest? Psychoza reaktywna? - Nie wiem - wymamrota�a oszo�omiona Mania. - Tego jeszcze w naszym k�ku nie przerabiali�my. - Po co my w og�le za te twoje kursy p�acimy? - rozz�o�ci� si� brat. - Czego ty si� tam uczysz? - Teraz przerabiali�my paso�yty sk�rne, r�ne pch�y, wszy, kleszcze - zacz�a starannie wylicza� Marusia - a poza tym jeszcze nie jestem studentk�, chodz� tylko na zaj�cia k�ka przy Instytucie Weterynarii. - Nawet je�eli ona ma pch�y, nie ma to nic do rzeczy - odparowa�a Kicia i zwr�ci�a si� do mnie: - Nie uderzy�a� si� przypadkiem w g�ow�? Znudzi�a mi si� ju� ta idiotyczna sytuacja i zawo�a�am: - Pola, do�� tego, wychod�! Polina wychyli�a si� zza kolumny. Dzieci rozdziawi�y usta i jednocze�nie upu�ci�y na pod�og� telefony kom�rkowe. Pierwsza opami�ta�a si� Mania: - Kto to jest? - Ja - spokojnie odrzek�a Pola. - �ywa? - zapyta� g�upio Kiesza. - Nie, nadmuchiwana - prychn�a dziewczyna i wyci�gn�a r�k�. Masz, dotknij. - Dasza! - rozdar�a si� Kicia. - Zwariowa�a�! �eby wyci�� taki numer! Nie do wiary! Pogrzeb, trumna, stypa! - Mamu�! - podskakiwa�a Mania. - Zrobi�a� nam kawa�? Super! A Oksana i Denik mog� przyjecha� na cmentarz! Ale obciach! I Kostia tam jest! Kostia, narzeczony Poli, jako� nie chcia� przyjecha� do kostnicy... - Matka - warkn�� siny ze z�o�ci Arkady - nawet po tobie czego� podobnego bym si� nie spodziewa�! Diegtiariow specjalnie si� zwolni� i pojecha� po wieniec! O, w�a�nie idzie! Chcia�am powiedzie�, �e sama dopiero przed chwil� o wszystkim si� dowiedzia�am, ale j�zyk stan�� mi ko�kiem, albowiem przez oszklone drzwi przecisn�� si� w�a�nie nasz najlepszy przyjaciel, pu�kownik Diegtiariow, z prze�licznym wie�cem w r�kach. - My�la�em, �e mieli�my si� spotka� w kostnicy - wymamrota� Aleksander Michaj�owicz. - Dlaczego stoicie w holu? Milczeli�my. Pu�kownik spojrza� na nas, zobaczy� Pol�, patrzy� na ni� przez sekund�, po czym upu�ci� r�an� konstrukcj� ze s�owami: Pola z ca�ym spokojem podnios�a wieniec, rozprostowa�a czerwon� jedwabn� szarf� i przeczyta�a z patosem: - Kochanej Polinie od pogr��onego w smutku przyjaciela. Potem odwr�ci�a si� do Diegtiariowa i mrukn�a: - No, wujku Sasza, wzruszy�e� mnie do �ez. A jeszcze niedawno m�wi�e�, �e straszna ze mnie niecnota i trzeba mi �oi� sk�r�, i patrze�, czy r�wno puchnie. - Czy kto� mi wyt�umaczy, co si� tu dzieje? - rykn�� pu�kownik, padaj�c na ko�lawe krzes�o. - Mamu�ka zrobi�a nam kawa� - szczebiota�a Maszka. - Ekstra, to nawet lepsze ni� poduszka, co puszcza b�ki... Cool! My�leli�my, �e Polka umar�a, rozpaczali�my, p�akali�my, a ona �ywiute�ka... - Kawa�? - odezwa� si� wolno Aleksander Michaj�owicz, wyjmuj�c papierosy. - Kawa�? - Wcale nie - powiedzia�am szybko, widz�c, jak w oczach przyjaciela zapala si� niedobre �wiate�ko - taki idiotyzm nawet by mi nie przyszed� do g�owy, w szpitalu si� pomylili... - Tobie mog�o strzeli� do g�owy wszystko - oznajmi�a Kicia. - Ca�kowicie si� z tob� zgadzam - podchwyci� Kiesza. St�umi�am ci�kie westchnienie. Arkaszka i Olga wiecznie si� sprzeczaj�. Je�eli Kicia ma ochot� na co� s�odkiego, to Kiesza natychmiast domaga si� kwa�nego, awantury mi�dzy nimi wybuchaj� w jednej chwili, nie mogli si� porozumie� nawet co do tego, jakie czapeczki kupi� bli�niakom na zim�. M�ulek chcia� barankowe, a �oneczka z lisa, i tak si� pok��cili, �e musia�am polecie� do salonu futrzarskiego i naby� kapturki z pie�ca. Wzi�cie czyjejkolwiek strony grozi �mierci� lub kalectwem, bo wtedy druga strona �miertelnie si� obra�a. I tak jest zawsze. Wzruszaj�c� jednomy�lno�� prezentuj� tylko w jednym wypadku: kiedy zaczynaj� sztorcowa� mnie. - Co robimy? - zainteresowa�a si� Mania. - Jedziemy do domu - odpar�a Pola, wzruszaj�c ramionami. - Do was. - A kremacja? - ni w pi��, ni w dziewi�� zapyta� ca�kowicie og�upia�y pu�kownik. - Chcesz mnie spali� �ywcem, �eby si� nie zmarnowa�y pieni��ki zap�acone za urn�? - roze�mia�a si� Polina. - Tfu, g�upia! - zakipia� zawsze uprzejmy Diegtiariow. Ruszyli�my do samochod�w i dopiero wtedy zobaczy�am Ani�, snuj�c� si� ko�o karawanu. Dziewczyna mia�a blad� twarz, spuchni�ty nos, a jej oczy wygl�da�y jak dwie szparki, przys�oni�te czerwonymi powiekami. Biedna Anieczka, najlepsza przyjaci�ka Poli, strasznie rozpacza�a. - Dlaczego nie zabieracie trumny?! - krzykn�� kierowca. - Czas ju� jecha�, bo si� sp�nimy na kremacj�! Ania wzdrygn�a si� i zapyta�a ochryp�ym g�osem: - Mog� pojecha� do krematorium z kim� z pa�stwa samochodem? Bo w karawanie... I tu zobaczy�a Polin�. Przez sekund� patrzy�a na zmartwychwsta�� przyjaci�k�, po czym, mamrocz�c: "A kysz, zgi�, przepadnij w imi� Ojca..." - rzuci�a si� co si� w nogach do bramy. - Hej, A�ka, zaczekaj! - wrzasn�a Polina i pop�dzi�a za ni�. - Trumn� trzeba wynie��! - wydziera� si� niczego nierozumiej�cy kierowca. - Nie trzeba - burkn�� Arkady. - Jed� pan z powrotem do zak�adu. - Jak to? - zdumia� si� kierowca. - Po prostu jed� pan i ju�, pogrzeb odwo�any... - Dlaczego? - nie ust�powa� facet, kt�ry najwyra�niej po raz pierwszy znalaz� si� w takiej sytuacji. - Bo nieboszczka jest o, tam, leci za swoj� kole�ank� - wyja�ni�a spokojnie Kicia. Kierowca rozdziawi� usta. Do �o�kina wr�cili�my oko�o po�udnia; weszli�my do holu, gdzie wisia�o zas�oni�te czarnym materia�em olbrzymie lustro. - Ira! - wrzasn�� Arkady. Gosposia wyjrza�a z salonu. - Przynie� szampana - poleci� gospodarz. - Ale we� z piwnicy, z lewej strony, z p�ek, tylko nie Veuve Cliquot, ale Mueta. Tak� radosn� okazj� trzeba uczci� winem najwy�szej klasy. Irka, kt�ra uwielbia Kiesz� i bez szemrania spe�nia wszystkie jego idiotyczne kaprysy, tym razem si� oburzy�a: - Akurat! Radosna! Biedna Polinka! Taka by�a... W tym momencie Pola wesz�a do holu i burkn�a gniewnie: - Cholerne buty! Kompletne g�wno, podeszwy odlecia�y i id� boso! Irka zapiszcza�a przera�liwie i na o�lep rzuci�a si� na g�r� po schodach, a za ni� pogna�y wszystkie nasze psy, szczekaj�c jeden przez drugiego. - Czysty dom wariat�w - westchn�a Kicia. - W naszej rodzinie nawet pogrzeb zmienia si� w cyrk. Rozdzia� 3 Chyba nawet nie warto wspomina� o tym, �e po tak wielkim zdenerwowaniu wszyscy napili�my si� najpierw szampana, a potem koniaku... Rano nast�pnego dnia Polina oznajmi�a stanowczo: - Nie jad� do �adnego szpitala! - Ale trzeba si� dowiedzie�, co ci by�o - usi�owa�am zaapelowa� do jej rozs�dku. - E tam - prychn�a Pola. - Nic mnie nie boli! - A co ci� bola�o? - Po prostu zrobi�o mi si� niedobrze, mia�am zawroty g�owy, nogi i r�ce zdr�twia�y; chcia�am co� powiedzie� i nie mog�am poruszy� j�zykiem... - Musisz koniecznie p�j�� do dobrego lekarza - nalega�am. - Dobra, dobra - rzek�a Pola na odczepnego. - P�jd�, ale p�niej, teraz nie mam czasu. B�d� anio�em, zawie� mnie do domu, przebior� si� i lec� na uczelni�. - Ale prosz� ci�, nie jed� samochodem - zacz�am b�aga�. - Obiecaj, �e pojedziesz metrem. - Dobrze, dobrze - mrukn�a Polina. Najpierw pojecha�y�my do jej mieszkania. Pola otworzy�a drzwi i posz�a si� przebra�. Ja usiad�am w kuchni i t�po zagapi�am si� w okno. W g�owie mia�am m�tlik, nie wiem, czy po wypitym wieczorem szampanie, czy po wcze�niejszych prze�yciach. - Daszutko - spyta�a Pola, zagl�daj�c do kuchni. - Co chcia�a� dzisiaj robi�? - Nic. Je�li chcesz, to mog� ci poszoferowa�. - Jazda z tob� to strata czasu - oznajmi�a dziewczyna. - Wleczesz si� noga za nog�, czterdzie�ci na godzin�. Lepiej zr�b dobry uczynek. - Jaki? - Wczoraj, jak si� pakowa�am w szpitalu, zostawi�am na stoliku kom�rk�. Mo�esz j� odebra�? - Oczywi�cie, odbior� i przywioz� ci na uczelni�. - Dzi�ki! - ucieszy�a si� Pola. - Uratujesz mi �ycie, bo ja bez kom�rki jak bez r�ki. No to ju�, jed�. I zacz�a popycha� mnie do drzwi. Przy wej�ciu do szpitala nie by�o nikogo: ani ochroniarza, ani babci z gazet�. Ka�dy bez przeszk�d m�g� si� dosta� do �rodka, nie wymagano tu wk�adania ochraniaczy na buty, a szatni po prostu nie by�o. A zreszt� personel medyczny nie zwraca� na odwiedzaj�cych �adnej uwagi. Kiedy w butach i kurtce sz�am korytarzem do sali 305, nikt nie powiedzia� mi z�ego s�owa. Siostra w dy�urce, poch�oni�ta lektur� romansu, nawet nie podnios�a g�owy, a przechodz�cy lekarze zdawali si� nie dostrzega� kobiety maszeruj�cej po wyk�adzinie w kozaczkach, a nie w kapciach... Jednym s�owem, na oddziale w og�le nie przestrzegano porz�dku. Nic dziwnego, �e Polinie przydarzy�a si� taka straszna przygoda. Pok�j 305 by� ostatni w korytarzu; ostro�nie zaskroba�am w drzwi, nie us�ysza�am �adnej odpowiedzi, uchyli�am je i zobaczy�am na ��ku jak�� dziewczyn�. - Przepraszam - wymamrota�am. - Wczoraj przy wypisie zostawi�y�my w nocnym stoliku kom�rk�, mog� zajrze�? Chora nie odpowiedzia�a. My�l�c, �e nie s�yszy, "wzmocni�am d�wi�k": - Prosz� pani, gdzie� tu jest nasz telefon kom�rkowy, mo�e... Nie nast�pi�a �adna reakcja. Dziewczyna nawet nie drgn�a. �pi. Pewnie podali jej �rodek nasenny. Ostro�nie w�lizgn�am si� do pokoju, kucn�am, otworzy�am drzwiczki szafki, wyj�am siemensa, po czym, wsparta na ��ku, zacz�am wstawa� i mimo woli si� wzdrygn�am. Moja d�o� natrafi�a na co� dziwnego, zupe�nie lodowatego. Zerkn�am na materac i zobaczy�am, �e dotkn�am niechc�cy go�ej nogi dziewczyny na ��ku. Zaczynaj�c ju� rozumie�, co si� sta�o, popatrzy�am na twarz chorej. Oczy mia�a zamkni�te, ale nie do ko�ca, mi�dzy g�rn� i doln� powiek� wida� by�o w�sk� szczelin�, a sk�ra twarzy przybra�a straszny, ��tawo-szarawy odcie�, ca�kowicie niemo�liwy u �ywego organizmu. - Na pomoc! - krzykn�am. - Tutaj! Lekarza! Po jakiej� godzinie zesz�am do holu i klapn�am na jedno z odrapanych krzese�. Zbyt wiele burzliwych prze�y� w ci�gu dw�ch dni. Najpierw koszmarna historia z Polin�, potem trup znaleziony w szpitalnej sali. A swoj� drog�, co to za lekarze?! Ta biedulka by�a ju� sztywna, pewnie zmar�a wczesnym rankiem, a do sali nikt w og�le nie zajrza�. Nieszcz�sna dziewczyna, nawet nie wiem jak si� nazywa. Pod wp�ywem niezrozumia�ego impulsu podesz�am do okienka informacji i spyta�am: - Bardzo przepraszam, kto le�y w sali 305? - Sprawdzamy wed�ug nazwisk - odpar�a opryskliwa baba, nawet nie podnosz�c g�owy znad ksi��ki. Po�o�y�am przed ni� dziesi�� dolar�w. Nie zmieniaj�c niezadowolonego wyrazu twarzy, przekartkowa�a grub� ksi�g� i oznajmi�a: - Polina �eleznowa, temperatura 37,2. Co za ba�agan w tym szpitalu! - �eleznowa zosta�a wypisana wczoraj! A teraz kto tam le�y? No, kogo po wyj�ciu �eleznowej umieszczono w sali 305? Dy�urna odpar�a ze z�o�ci�: - Niech pani sama p�jdzie na g�r� i zapyta lekarzy. Ja tu mam czarno na bia�ym: Polina �eleznowa. Kogo i dok�d przeniesiono, kogo wypisano, powinni mnie zawiadomi� z oddzia�u, jak prze�l� mi dane, to b�dzie informacja, a teraz w 305 zapisana jest �eleznowa i koniec! Z tymi s�owy g�o�no zatrzasn�a okienko. Powlok�am si� do samochodu. Po drodze na uczelni� Poliny my�la�am o wszystkim, tylko nie o je�dzie, tote� uda�o mi si� trzy razy wpa�� w �apy drog�wki. Na og� ludzie w mundurach, stoj�cy na poboczu z pasiastym lizakiem w r�ku, rzadko zatrzymuj� moje auto. Je�d�� spokojnie, zgodnie z przepisami, wr�cz ostro�nie. Na lewy pas zje�d�am tylko wtedy, gdy musz� skr�ci�. Chocia� niekiedy, wieczorami, zatrzymuj� mnie bez �adnego powodu i zaczynaj� si� czepia�. - Gdzie apteczka? - Prosz� pokaza� tr�jk�t odblaskowy... - Dlaczego ga�nica nie le�y w baga�niku? Zawsze w takich wypadkach bez szemrania p�ac� pi��dziesi�t rubli; rozumiem, �e ch�opaki chc� sobie dorobi�, a m�j nowiutki, l�ni�cy ford bez s��w m�wi o tym, �e jego w�a�cicielka nie ma raczej k�opot�w materialnych. Pola z rado�ci� wyrwa�a mi telefon. - Dzi�ki! - Mo�e zaczekam do ko�ca zaj�� i zawioz� ci� do �o�kina? - Nie, po co? Wracam do siebie. Nie denerwuj si�, wszystko jest okej. Z radosnym u�miechem pobieg�a do audytorium, ale mnie do ko�ca dnia nie opuszcza�o niemi�e uczucie niepokoju. Spojrzawszy na zegarek, pojecha�am najpierw do ksi�garni "M�oda Gwardia" na Wielkiej Polance. Wszystkim, kt�rzy chc� uzupe�ni� swe domowe biblioteki, polecam w�a�nie to miejsce. Wyb�r jest olbrzymi, sprzedawcy troskliwi jak opiekunki dla niemowl�t, wszystkie ksi��ki umieszczone tak, �eby klient mia� do nich dost�p, mo�na je wertowa�, ogl�da� ilustracje, a ceny s� o wiele ni�sze ni� na straganach. W dodatku za� maj� tam pe�ny wyb�r krymina��w, od Agathy Christie po autor�w wsp�czesnych. Uwielbiam literatur� kryminaln�, tote� sp�dzi�am przy p�kach ca�e dwie godziny, a potem ledwie dotaszczy�am do forda szczelnie nabite torby. Opr�cz tom�w z zakrwawionymi sztyletami na ok�adkach kupi�am jeszcze Choroby zaka�ne ps�w dla Mani i Poradnik perfekcyjnego makija�u dla Kici. Nie maj�c absolutnie nic wi�cej do zrobienia, pojecha�am do �o�kina. Na dworze by�o ju� ciemno. Wprowadzi�am samoch�d do gara�u, w trzech susach dopad�am drzwi wej�ciowych, wbieg�am do �rodka i wrzasn�am ze strachu. Dok�adnie na �rodku dwudziestometrowego holu sta�a elegancka trumna z ciemnego drewna. Po bokach mia�a przykr�cone l�ni�ce mosi�ne uchwyty, polerowany sp�d b�yszcza�, wierzch tudzie�, ale po�owa wieka by�a otwarta, ukazuj�c bia�� jedwabn� poduszk� z koronkami. Spoczywa�a na niej granatowo-czarna g�owa Murzyna. Czuj�c, �e zaraz zemdlej�, zacz�am si� drze�: - Ira!!! Gosposia wyskoczy�a z kuchni i rozdar�a si� w odpowiedzi: - Co si� sta�o? Nie mog�c wydoby� g�osu, wskazywa�am palcem luksusowy sprz�t. - A, to - rzek�a ju� ciszej Ira. - Fu, Dario Iwanowno, ale� mnie pani nastraszy�a, my�la�am, �e kto� na pani� napad�, s�yszane to rzeczy, �eby tak rycze�, teraz to ju� na pewno oka w nocy nie zmru��. Trumn� przys�ali z zak�adu, powiedzieli, �e pani za ni� zap�aci�a. - Tam le�y Murzyn - szepn�am. Irka podesz�a do trumny. - Nie, nikogo nie by�o, wnie�li j� pust�. Ale� to przecie� Bundy! No, wy�a�, �obuzie... Zaszele�ci�o i na pod�og� zeskoczy� nasz pitbull. Mamy w domu pi�� ps�w i najgro�niejszym jest p�torakilogramowa jorkszyrska terierka Julie. Tylko ona potrafi gniewnie obszczekiwa� nieznajomych, pozosta�ym po prostu nie przychodzi to do g�owy. Pudliczka Cherry ze staro�ci prawie ca�kiem o�lep�a i og�uch�a, tote� nawet nie drgnie, kiedy rozlega si� pikanie domofonu. Zreszt� je�li nawet po domu kr�c� si� t�umy ludzi, te� si� nie denerwuje, tylko chowa w jakim� zacisznym k�tku. Moim zdaniem, Cherry po prostu si� boi, �e kto� jej nadepnie na artretyczne �apy. Pudliczka ma ca�y wachlarz chor�b, kt�re nadesz�y wraz ze staro�ci�. Regularnie leczymy j� na zapalenie uszu, katar, zapalenie spoj�wek, podagr�, biegunk�... Chocia� co do tej ostatniej dolegliwo�ci, sama jest sobie winna, jako �e kocha je��, zw�aszcza ��ty ser, kt�rego weterynarze kategorycznie jej zabraniaj� z powodu chorej w�troby. Pozostaje dla mnie zagadk�, jak to jest, �e Cherry s�yszy wcze�niej ni� inne psy, i� Katierina wyci�ga z kredensu miski, aby je nape�ni� aromatyczn� kasz� z mi�sem. I dlaczego, p�dz�c korytarzami, by zd��y� pierwsza na posi�ek, nigdy nie wpada ani na ludzi, ani na meble. Przecie� jest �lepa i g�ucha! Mops Hootch, te� wielki �ar�ok, zazwyczaj sp�dza czas w stercie pled�w i poduszek. Na dw�r najch�tniej wychodzi�by tylko wtedy, gdy pogoda jest jak w Australii: plus dwadzie�cia pi��, bez deszczu i wiatru. Zim�, wiosn� i jesieni� Arkady wygania go na spacer kopniakami. Hootch te� nie interesuje si� go��mi. Zreszt� ani pudle, ani mopsy z zasady nie s� z�e. R�wnie dobrze mo�na by oczekiwa� krwio�erczo�ci od kanarka. My�leli�my, �e funkcj� ochroniarzy b�d� pe�ni� rottweiler Snap i pitbull Bundy. Ale nic z tego. Dwa ponadsiedemdziesi�ciokilogramowe olbrzymy witaj� ka�dego nieznajomego, rado�nie kr�c�c zadkami. Widocznie trafi�y nam si� same genetyczne odmie�ce. - Wyno� si� - warcza�a ze z�o�ci� Ira, wyci�gaj�c z trumny poduszki. - Ca�y jasiek oblepiony k�akami, my�lisz, �e to przyjemnie po�o�y� si� na czym� takim? Poczu�am si� jak posta� ze sztuki w teatrze absurdu. - Sk�d pani przyszed� do g�owy Murzyn? - trajkota�a Ira, strzepuj�c z bia�ego jedwabiu kr�tkie, szorstkie w�osy. - Wygl�da�o bardzo podobnie. Gosposia stan�a jak wryta. - Widzia�a pani kiedy� Murzyna z obwis�ymi uszami? Nic nie odpowiadaj�c na t� krety�sk� uwag�, wesz�am do jadalni, chwyci�am telefon i wystuka�am numer zak�adu pogrzebowego. - "R�ane Przytulisko", s�ucham - zaszczebiota� dziewcz�cy g�os. - Dzi�kujemy, �e zwr�cili si� pa�stwo do nas, rozwi��emy wszystkie pa�stwa problemy. Bardziej idiotyczn� nazw� ni� "R�ane Przytulisko" dla firmy pogrzebowej trudno wymy�li�, ale niekt�rzy ludzie s� absolutnie pozbawieni poczucia humoru. - Dobry wiecz�r - powiedzia�am uprzejmie. - Moje nazwisko Wasiljewa, zamawia�am u pa�stwa trumn�... - Chwileczk�, chwileczk�, aha, model 18 B. A co, czy�by jej nie dostarczono? - Dostarczono. - To w czym problem? - Prosz� j� zabra� z powrotem! - Nie rozumiem - wymamrota�a urz�dniczka - ma pani zastrze�enia do jako�ci? Wyr�b jest porysowany? - Nie. Po prostu nie jest ju� potrzebny. - Niepotrzebny?! - Tak, odwo�ali�my pogrzeb. - Odwo�ali�cie pogrzeb?! - W�a�nie. - Rozz�o�ci�am si�. - I co w tym takiego dziwnego? Nieboszczka o�y�a, posz�a dzi� na uczelni�, trumny ju� nie potrzebujemy, chc� j� odda�. - Nieboszczka o�y�a? - be�kota�a dziewczyna. - Odda� trumn�? - Prosz� pani, czy jest tam kto� bardziej poj�tny? - Tak, tak, jedn� chwileczk�. Rozleg�a si� sm�tna melodyjka, potem energiczny m�ski g�os: - Starszy mened�er Siergiej Borisow, s�ucham. Zacz�a si� nowa tura negocjacji. Najpierw m�ody cz�owiek zareagowa� tak samo jak dziewczyna, kt�ra odebra�a telefon. - Nie odpowiada pani model? - Nie, po prostu nieboszczka zmartwychwsta�a i trumna nie jest ju� potrzebna. Zapad�o milczenie, po czym mened�er powiedzia� dziarsko: - Aha, �wietnie pani� rozumiem. Nieboszczyk o�y�, tak? - No w�a�nie - ucieszy�am si�. - I chce pani zwr�ci� trumienk�? - Ot� to! - To niemo�liwe - odpar� kamiennym g�osem Siergiej. - Ale dlaczego? - Trumny nie podlegaj� zwrotowi. - Ale skoro jest niepotrzebna? - Prosz� j� sobie zatrzyma�. - Pan oszala�! - A pani sama dawno by�a u psychiatry? - wybuchn�� Borisow. Towar zosta� kupiony, pieni�dzy nie zwr�cimy. - Nie trzeba - zapewni�am go. - Prosz� je zatrzyma�, ale b�agam, zabierzcie trumn�. - I nie b�dzie si� pani domaga� zwrotu pieni�dzy? - Nigdy w �yciu. G�os mened�era zn�w sta� si� s�odki: - Dobrze, jutro przy�lemy karawan. Milcza� przez chwil�, po czym zapyta�: - To prawda, �e cz�owiek o�y�? - Tak. - Ale numer! - zachichota� mened�er. - Ale jaja, musz� opowiedzie� ch�opakom! Cisn�am s�uchawk� na kanap� i wiecz�r potoczy� si� dalej. Najpierw przyjecha�a ze szko�y Mania i zapiszcza�a: - Oj, trumna! Potem zjawi�a si� Kicia i oznajmi�a z oburzeniem: - To obrzydliwe; niech Iwan wyniesie j� do str��wki. Przywo�any ogrodnik podrapa� si� po karku. - Sam nie dam rady, a poza tym ona si� w kom�rce nie zmie�ci, strasznie wielka. Nast�pnie wr�ci� Kieszka i wykrzykn��: - Ekstra, chod�cie, wstawimy j� matce do sypialni, b�dzie jak prawdziwy Dracula! Prychn�am ze z�o�ci�, posz�am na g�r�, wyk�pa�am si�, poprztyka�am pilotem telewizora, potem da�am nurka pod puchow� ko�dr� i popatrzy�am na martw� natur� na nocnym stoliku. Ka�dy ma jakie� s�abostki, o kt�rych woli nie opowiada� innym. Wiem, na przyk�ad, �e Kicia od czasu do czasu wpada do francuskiej cukierni "Delifrance" na tort z bit� �mietan�. Kiedy� pojecha�am tam po ciastka i zobaczy�am Olg� przy stoliku pod oknem. Na blacie przed ni� sta�a wysoka szklanka z koktajlem kawowym, a obok na talerzyku le�a�y a� trzy kawa�ki nieprawdopodobnie kalorycznego tortu. Kicia nabiera�a widelczykiem po kawa�ku, wk�ada�a do ust, a wyraz twarzy mia�a przy tym taki, �e nie zaryzykowa�am wej�cia na sal�. Olga widocznie jest na diecie, metodycznie wyliczaj�c ilo�� bia�ka, t�uszczy i w�glowodan�w w ka�dej potrawie, wi�c pewnie czasem ma tego do�� i urz�dza sobie w tajemnicy przed wszystkimi ma�� uczt�. Nigdy nie zdradzi�am jej sekretu. Nawiasem m�wi�c, sama uwielbiam je�� w ��ku, wieczorem, przed snem. Niekiedy zaczynaj� mi dokucza� wyrzuty sumienia, ale szybko je t�umi�. Uty� si� nie boj�, przez ca�e �ycie, poczynaj�c od dwudziestki, wa�� r�wno czterdzie�ci osiem kilo, tote� wskakuj� pod ko�dr�, bior� krymina� i zabieram si� do jedzenia. Dzieci wiedz� o tej mojej nami�tno�ci i czasem na mnie burcz�. Zawsze jednak Arkady szybko dodaje: - Dajmy spok�j, w ko�cu, je�li lubi spa� w okruszynach, to jej sprawa, ale �eby� si� nie wa�y�a pali� w ��ku! Dzisiaj na stoliku sta� talerzyk z sa�atk�, dwoma plastrami schabu i kawa�kiem chleba. Obok le�a� banan, kilka cukierk�w Korkunow i lody Mars. Obliza�am si�, poszuka�am wzrokiem ksi��ki i dopiero wtedy przypomnia�am sobie, �e torba z ksi��kami zosta�a w baga�niku. Kln�c na czym �wiat stoi, wbi�am si� w d�insy, sweter i pogna�am po lektur�. Obok trumny przemkn�am z obaw�. Na poduszce zn�w spoczywa� czarny �eb. Bundy nie doznawa� �adnych negatywnych emocji na widok miejsca ostatniego spoczynku cz�owieka i z rozkosz� wylegiwa� si� na jedwabnym ja�ku. Pewnie powinnam go przep�dzi�, ale by�by to daremny trud. Bundu� jest uparty, znowu by si� tam wpakowa�. Powr�ciwszy do siebie z zakupami, wlaz�am pod ko�dr�, spojrza�am na nocny stolik i oniemia�am. Sa�atka znikn�a, schab i banan te�, po cukierkach zosta�y tylko papierki, lody zdematerializowa�y si� razem z opakowaniem. �adnego z ps�w w sypialni nie by�o. Tylko na fotelu spa�y smacznie kotki Fifina i Kleopatra. Ale koty za nic w �wiecie nie �ar�yby takich rzeczy. Kipi�c ze z�o�ci, wysz�am na korytarz i zawo�a�am szeptem: - Ej, Snap, Julie, Cherry, Hootch, chod�cie tu. Bundy by� poza podejrzeniem, spa� w trumnie. Po sekundzie zjawi� si� rottweiler, za nim przytelepa� si� mops. Wszystko jasne. Julie zjad�a cukierki, umie rozwija� je nosem z papierk�w, reszt� ze�ar�a staruszka Cherry. - Ju� ja wam poka�� - zagrozi�am. Na korytarz wyjrza� Kiesza. - Czego zn�w rozrabiasz, matka? - Julie i Cherry ze�ar�y moj� kolacj�! - Aa - ziewn��. - Bardzo dobrze zrobi�y. Mo�e, je�li zacznie si� to powtarza�, porzucisz swoje szkodliwe nawyki. Znikn�� za drzwiami. Zesz�am do kuchni. C�, spodziewa� si�, �e m�j syn zakrzyknie rado�nie: "Id�, mamusiu, po�� si�, zaraz ci przynios� kanapki!" - to marzenie �ci�tej g�owy. W naszym domu to ja jestem obiektem dzia�a� wychowawczych. Rozdzia� 4 Nazajutrz oko�o pierwszej postanowi�am pojecha� do supermarketu. Oczywi�cie, mog�abym pos�a� Ir�, w�a�nie na takie okazje kupili�my jej �iguli, ale przecie� musz� cho�by cokolwiek robi� sama! Ju� by�am w kurtce, kiedy zadzwoni� telefon. - Daria Iwanowna? - S�ucham. - Mo�e pani zaraz przyjecha� na uczelni�, gdzie studiuje pani �eleznowa? - Tak, ale... - Zna pani Polin�? - przerwa�a mi dzwoni�ca. - Oczywi�cie, bardzo dobrze. - Wi�c prosz� si� po�pieszy�, ona ma du�e k�opoty. Wskoczy�am do forda i pogna�am na ulic� Ko�omie�sk�. Na dziedzi�cu sta�a karetka pogotowia i milicyjny radiow�z. Przera�ona rzuci�am si� do wej�cia i natkn�am si� w holu na ha�a�liwy t�um student�w. - Przepraszam, gdzie jest �eleznowa? - Samoch�d jej si� spali� - ch�rem opowiedzia�y dziewcz�ta. Szok! - Gdzie? - spyta�am zmartwia�ymi ustami. - Gdzie ten samoch�d? - No, na parkingu... Wybieg�am na zewn�trz, obesz�am budynek i od razu zobaczy�am wypalony szkielet �iguli, wok� kt�rego kr�ci�o si� kilku facet�w. Nieopodal sta�y nosze, nakryte czarnym workiem. - Polina! - wrzasn�am. Jeden z milicjant�w obejrza� si� i pozna�am �e�k�. Pracuje razem z Diegtiariowem. Nasz najlepszy przyjaciel Aleksander Michaj�owicz jest oficerem milicji, a Ze�ka ekspertem czy te� bieg�ym od medycyny s�dowej... Dok�adnie nie wiem. Nie biega po ulicach, nie siedzi w zasadzkach, ale bada r�ne przedmioty... Tak w og�le, to nie mam poj�cia, czym si� zajmuje, wiem tylko, �e Diegtiariow mawia niekiedy: "Nie znam bystrzejszego ch�opaka ni� nasz Jewgienij". - Zjawi�a� si� - burkn�� Ze�ka, grzebi�c w stoj�cej na ziemi walizce. Potem odwr�ci� si� do ch�opaka obchodz�cego spalony wrak auta i krzykn��: - Nie pchaj wszystkiego do jednej torby, baranie, roz�� to po ludzku! Nast�pnie spojrza� w moj� stron� i doda� z westchnieniem: - Co za ludzie: taki m�ody, a ju� leniwy, nie chce mu si� wzi�� dodatkowej torebki, wali wszystko na kup�, a ja potem musz� to segregowa�. - Gdzie Pola? - wyszepta�am. - Id� na pierwsze pi�tro do dziekanatu - poleci� sucho �enia. - Ale... - Id�, tam jest Diegtiariow! Zrobi�am krok w ty� i wpad�am na ch�opc�w w granatowych kurtkach. - Co tak stoicie jak na weselu! - rozz�o�ci� si� �e�ka. Zabierajcie umarlaka do trupod�eta. Ch�opcy bez s�owa chwycili nosze. - Id� do dziekanatu - powt�rzy� m�j przyjaciel. Powlok�am si� do budynku. Pierwsz� osob�, jak� zobaczy�am w wielkim, zastawionym biurkami pokoju, by�a Pola, p�le��ca na sk�rzanej kanapie. Wok� niej t�oczy�o si� kilka os�b i ostro pachnia�o lekarstwami. - Polina! - zapiszcza�am i rzuci�am si� do niej. Pola natychmiast wybuchn�a p�aczem. Stoj�ca obok niej kobieta zakrz�tn�a si� spiesznie i zacz�a odmierza� do kieliszka walerian�. - Daszka - szlocha�a Pola - to by�o okropne, straszne... - Pole�ko... - U�ciska�am j�. - �yjesz, dzi�ki Bogu... Ale tu nagle co� zaskoczy�o mi w g�owie i zapyta�am: - Zaraz, to kto by� tam, na noszach? - Lenka - rozszlocha�a si� jeszcze bardziej Pola. - Oj, Lena... - Nic nie rozumiem... - Chod� tu - us�ysza�am z ty�u. Drgn�am, odwr�ci�am g�ow� i zobaczy�am Diegtiariowa pisz�cego co� pilnie przy biurku. - Zabierz Polin� - rozkaza� - zawie� do domu do �o�kina i nie spuszczaj z niej oka. - Ale co si� sta�o? - W tej chwili jed�cie do domu - ci�gn�� gniewnie Aleksander Michaj�owicz - i nigdzie jej nie wypuszczaj. No, ruszaj. W samochodzie Pola si� uspokoi�a, wyj�a kosmetyczk� i zacz�a si� malowa�. Widz�c, �e odzyska�a zdolno�� logicznego my�lenia, powiedzia�am: - Chod�, pojedziemy do podziemnego pasa�u na Mane�owym. - Po co? - wymamrota�a Polina, rozprowadzaj�c podk�ad na policzkach. - Sko�czy� nam si� p�yn do k�pieli, a poza tym mo�na tam usi��� i napi� si� kawy... Szczerze m�wi�c, p�yn do k�pieli nie jest artyku�em pierwszej potrzeby, a nasza Katierina piecze o wiele lepsze ciastka ni� te, kt�re mo�na dosta� w fast foodach. Ale w olbrzymim centrum handlowym zawsze jest pe�no ludzi, gra muzyka, doko�a pe�no r�nych pi�knych rzeczy. Po prostu chcia�am Pol� rozerwa�, poprawi� jej humor. Zostawi�y�my auto na parkingu, zjecha�y�my na d� i wzi�y�my w "Sbarro" sa�atk� i drugie danie. - Kaw� tu maj� okropn� - powiedzia�a ju� troch�