7894

Szczegóły
Tytuł 7894
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7894 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7894 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7894 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ryszard Dziewulski �� � � Skarb Cyrusa � � - Pssst... � � Obydwa ksi�yce wychyn�y w jednej chwili zza chmur, konturuj�c kr�pe postacie przywieraj�cych do muru krasnolud�w. By�o ich dw�ch. Pierwszy z nich, wspi�wszy si� na ramiona drugiego, usi�owa� chwyci� krat� najni�ej po�o�onego okna baszty. � � - Szwagier... � � Nie doczekawszy si� odpowiedzi po raz drugi, Walvoord pochyli� g�ow� i opieraj�c bia�� brod� na piersiach omal�e zawo�a�: � � - Pssst! Kacper!! � � - No i czego tam na g�rze mord� chlapiesz?! � � - A bo� to g�uchy, czy jak? Odpowiadaj, kiedy wo�aj�. � � - Zamknij�e si� lepiej, bo kto us�yszy. � � - Tedy podnie� mnie wy�ej, bo mi do kraty p� ch�opa brakuje. � � - Stawaj! � � Kacper zgi�� �okcie, uk�adaj�c d�onie w szpon skierowany ku g�rze. Walvoord, namacawszy stop� tak skonstruowane podpory, po kolei wsun�� w nie ostro�nie obie ci�my. � � - Ot, na gadk� go przy robocie wzi�o... - bez najmniejszego wysi�ku Kacper podni�s� szwagra, prostuj�c r�ce nad g�ow�. � � - A kto� mo�e s�ysze�, skoro� s�u�ebnym cerbom �by powygina�? � � - Nicem nie powygina�! �pi� jeno, niby te harpie w przeromblu. � � - Uchowaj mnie, YouPeterze, od takiego snu - Walvoord st�kn�� z wysi�ku, lecz jego palce ze�lizgn�y si� z dziwnie po�yskuj�cych pr�t�w. � � - Jeno nie wiem, czym wszystkich pukn�� - mrucza� Kacper, usi�uj�c podrapa� si� czarn� jak smo�a brod� w bark. - Przeto stul paszczysko i kraty chwytaj. A �ywo, bo mi �apska ciarniej�. � � - Kiedy nie mog�, bo �ojem, sracze syny, u do�u �ele�ce wysmarowali... � � - No to na "ry": trzy... - czte... - rry! � � Obaj lekko przykucn�li i na dany znak - wybili si� w g�r�, dzi�ki czemu Walvoord z �atwo�ci� chwyci� obiema d�o�mi za pr�ty. Odczekawszy, a� szwagier poprawi uchwyt i zwi�nie bez ruchu, Kacper poplu� w d�onie, wzi�� rozbieg, wybi� si� i z�apa� go za kostki. Podci�gn�wszy si�, chwyci� Walvoorda za pas, potem za m�ot przytroczony na plecach, sk�rzane epolety na ramionach i wreszcie dosi�gn�� kratownicy. � � - Kacper! � � - A czego znowu? � � - A nie boisz�e si�, i�e sko�czymy jako ten parob, co m�ynarza okpi�? � � - Jakiego m�ynarza? � � - No, tego z Krzemionek. � � - E tam... - Kacper wspi�� si� po kracie najwy�ej jak m�g� i, chwyciwszy pr�ty z ca�ych si�, odsun�� ramiona i g�ow� do ty�u tak, by mog�y stanowi� podparcie. - A, powiadasz, jak sko�czy�? � � - Tego nie wiem, a i wiedzie� nie chc�. - Tym razem Walvoord, czepiaj�c si� cz�ci garderoby szwagra, przesuwa� si� ponad niego. - Nadto mi, �e mu jeszcze przed bato�eniem sk�r� z dupy zdj�li. � � - A czemu� to? � � - Pono przebra� si� za wr�a, kt�ren z dziewiczych �yci umi wieszczy�... - ostro�nie opar� ci�my na ramionach Kacpra, wyprostowa� si�, chwyci� okratowa� wy�szego okna i ponownie zawis�. � � - I co z tym wr�em? - zapyta� Kacper, gdy po plecach Walvoorda dobrn�� do drugich krat. Spojrza� w g�r�. Trzeci otw�r nie by� ju� zabezpieczony. � � - Ano usiad� w karczmie podle m�ynarza i dalej narzeka�, �e mu materii do patrzenia nigdzie nie staje, bo do jednego widzenia a� dw�ch dziewic potrzeba. � � - A to czego, osio� jeden, w Krzemionkach szuka�? - Kacper odchyli� tu��w i zapar� si�, czuj�c na plecach ci�ar szwagra. � � - Jak to czego? M�ynarz�wien. � � - M�ynarz�wien? Pono� ju� z dawna obiedwie fa�szowane. � � - He... Teraz ju� na pewno - Walvoord opar� stopy o ramiona Kacpra i chwyci� za gzyms. Podci�gn�� si� lekko na r�kach i znikn�� w ciemnym otworze. Zaraz jednak wychyli� si�, podaj�c szwagrowi trzonek m�ota. � � - A czemu� to? - zapyta� Kacper, gdy stan�� na gzymsie. � � - Bo gadaj�, �e je�li co �w wr� w ich dupach wypatrzy�, to chyba m�ynarskie wnucz�ta. � � - Eeeee. Dziwy skrzydlate pieprzysz - splun�� przez okno i ruszy� kr�tymi schodami w g�r� baszty. Po chwili zatrzyma� si� w ciemno�ciach, nie widz�c drogi. - M�ynarz z Krzemionek mo�e i ch�op niepi�mienny i jeno na w�ze�kach rachuje, ale sw�j rozum ma. Nie dam wiary. � � - C�, �e ma rozum, skoro chciwy. - Walvoord skrzesa� ogie�, roznieci� pochodni� i do��czy� do szwagra. - A parob mu przy sz�stej st�giewce zdradzi�, niby to w komitywie, do czego mu tych dziewic potrzeba. Owo� do odgadni�cia miejsca, gdzie Cyrus Perfidny skarb strace�c�w zakopa�. � � - Nasz skarb?! - Kacper o ma�o nie spad� w biegn�c� �rodkiem baszty studni�. � � - Taki on nasz, jak i jego. Temu� si� nale�y, kt�ren go pierwej znajdzie. � � - I co? � � - I nic. M�ynarz dwie c�rczane dupy za weksel na p� skarbu odda�. Cztery dni kopa� w pokazanym miejscu, a jak do m�yna wr�ci�, to ju� ani wr�a, ani m�ki w spichrzu nie by�o. � � - No i, gadasz, z�apali... � � - Z�apa� - niby z�apali, wybato�yli i co tam jeszcze, ale powiadaj� humowie, �e ten z�apany wr� jaki� taki by� do siebie... niepodobny. � � - No, jak to? A m�ynarz�wny? Nie rozpozna�y? � � - Owo� nie bardzo, bo pono� przez ca�� noc, skubaniutki, od ty�u wieszczy�. � � - A m�ynarz? Przecie z nim pysk w pysk gambrinus ��opa�. � � - M�ynarzowi za jedno by�o, kogo bato�y. On by i z w�asnego dupska ch�tnie sk�r� zdj��, byle g�b� przed lud�mi zratowa�. � � - A my�lisz, �e... - Kacper stan�� u szczytu schod�w przed rze�bionymi w smocze pyski drzwiami i dziwnie si� zaduma�. - My�lisz, �e prawd� gada�? � � - Kto? � � - No, ten... niby-wr�. � � - Prawd�? Wr�? - Walvoord poda� szwagrowi pochodni� i odruchowo zwa�y� ci�ki m�ot w d�oni. Zamachn�� si� szeroko, lecz zastyg�, czekaj�c na zawis�� w powietrzu krotochwil�. - Bo co? � � - Hmm. Nie zagl�da�em ci ja do m�ynarskich �yci, przeto �e Cyrus Perfidny swego skarbu tam nie wra�a�, nie por�cz�. - Tu Kacper rykn�� gromkim �miechem, nieledwie cichszym od grzmotu mia�d�onych toporzyskiem drzwi. Skobel nie pu�ci�, ale dobra �wiartka wr�t zmieni�a si� w rozrzucone po ziemi szczapy. � � Wle�li do �rodka. Dopiero, gdy pozapalali stercz�ce ze �cian pochodnie i stoj�ce w uchwytach �wiece, obaj stan�li w wielkim zadziwieniu. � � - ...Wi�c tak to pomieszkuje alchemik Sendivogius... � � � � Zwisaj�ce ze stropu wiechcie suszonych zi� i sylwety wypchanych jaszczur�w oplata�y g�ste paj�czyny. Z g��bi szkaradnych paszcz, migocz�cych w �wietle p�omieni, wyziera�y go�e czaszki z zatopionymi w oczodo�ach kryszta�ami. Gdzieniegdzie powa�� zdobi�y te� ko�ci dziwacznych szkieletor�w oraz wyprawione indywidua smoczych nietoperzy i szponiastego ptactwa. Wzd�u� �cian, bogatych w zdobne kotary, arrasy i malowid�a, rozstawione by�y przedziwne sprz�ty, s�u��ce do tajemnych praktyk kr�lewskiego rzemios�a. Na p�kach sta�y r�nej grubo�ci s�oje z piaskowego szk�a, retorty z d�ug� wylewk�, ogniotrwa�e tygle, gliniaste flakony, miseczki i lejki, a obok nich r�nochwilowe klepsydry i r�noci�arne wagi. Z wiklinowych koszyk�w stercza�y wieloforemne korzenie i bulwy, a p�kate dzbanuszki przepe�nia�y niezliczone rodzaje proszk�w o odmiennej barwie i sypko�ci. � � - Magia magi� - szepn�� Walvoord, �ciskaj�c mocniej trzon wielkiego m�ota - a t�uczek t�uczkiem. � � Tak to otrz�sn�wszy si� z pierwszego wra�enia, obaj ruszyli przed siebie, rozgl�daj�c si� uwa�nie i komentuj�c ka�d� now� osobliwo��. � � - Kud�ate �by... - Kacper zbli�y� si� do opartego o �cian� polerowanego zwierciad�a, wok� kt�rego stercza�y z muru drewniane kule pokryte w�osiem. - Pewnikiem tego k�acza do plugawych praktyk u�ywa. � � - G�upi�? Przecie to fa�szywe czupryny. Nie pojmujesz? � � Kacper zamy�li� si�. � � - Szlachetny Sendivogius... jest... glaca? - za�mia� si� ochryple. � � - Lepiej zerknij na to - Walvoord zbli�y� pochodni� do cudacznego kszta�tu. - Ten wieszak na amulety, widzi mi si�, ze smoczych pazur�w. � � - Pot�ne by�o smoczysko... � � - Hej. Za takiego sio�ami p�ac�. � � - A te talizmany... Hm, ca�kiem podobnymi Helvecja Koptyjka kupczy. Takie� same gwiazdy r�noboczne, zdobne na ka�dym ramieniu inn� run�. - Kacper odgarn�� wisiory, lecz ze wstr�tem cofn�� r�k�. - A to co? � � - Wygl�da na D�o� S�awy. � � - D�o� S�awy? Przecie to zwyk�a ususzona i zamarynowana humska r�ka. � � Walwoord przytakn�� ruchem g�owy. � � - Zdj�ta z wisielca przy �wietle ksi�yc�w. A wcze�niej trza wzi�� czarn� kur�, kt�ra jeszcze nigdy nie zazna�a koguta, u�pi� j� tak, aby nie zagdaka�a ani razu, stan�� o p�nocy na rozsta... � � - Robota stygnie! - przerwa� mu szwagier w p� s�owa. - Z gadania dzieci nie b�dzie. � � Min�li cztery piece alchemiczne r�nej wielko�ci, wszystkie z zamkni�tymi sp�ywami, kt�rymi rozpuszczone substancje �cieka�y do podstawianych naczy�. Przez chwil� kr��yli po wn�trzu bez s�owa, jednak nie mog�c utrzyma� w sobie zdziwienia, Kacper sam przerwa� milczenie. � � - Kryszta�y mi�osne! Te� jakby podobne... Ca�a kopa! We��e z jeden dla swojej Anaelli. � � - Eee... � � - Wrzuci toto do ognia, a z dymu wy�oni si� posta� jej ukochanego. � � - Eee... � � - Co! Strachasz si�, �eby tam Nonphelixa nie zoczy�a? � � - Zamilcz, szwagier, bo u mnie t�uczek w gar�ci! A i to wiedz, �e teraz Anaella, nie chwal�c si�, w inne precjozo wpatrzona. � � Nie chc�c rozdra�nia� Walvoorda, Kacper zmieni� temat. � � - A to musi by� strunofon do przyzywania rosa�ek... � � - O! Kamienne ksi�gi... � � - M�ynki wr�ebne... � � - Wielki tr�jn�g. I szklana kula z ryjkiem... � � - Ile� tu butli z barwnymi p�ynami... � � - A ten p�katy Graal na ziemi... � � - ...To przecie nocnik. � � - Nie do wiary - st� ma nogi z humskich kr�gos�up�w... � � - Patrz, szwagier! Rze�bione zydle... - Kacper przysiad� na jednym z rozstawionych wok� sto�u siedzisk. - Na YouPetera! Z mi�tkim poddupiem! � � - Co si� dziwowa�... - Walvooord zbli�y� si� do najobszerniejszej z p�ek, na kt�rej rozrzucone by�y zwoje i pergaminy. - Mistrz Sendivogius korzonkami �yje, a przecie i ko�ciste dupsko chce posiedzie�... - przybli�y� pochodni�, o�wietlaj�c rz�dy grubych, oprawnych w sk�r� ksi�g z metalowymi okuciami. Wyj�� zza pazuchy p�aski drzeworyt i pocz�� por�wnywa� go z inskrypcjami na grzbietach. � � - Korzonkami, powiadasz... - zagl�daj�c w rozstawiona na stole p�misy, Kacper u�miecha� si� od ucha do ucha. - Co� mi si� widzi, �e ten-to korzonek jeszcze rankiem po lesie hasa�. - Oderwa� kawa� ud�ca i wbi� w niego z�by. � � - Hm... Nie ma. � � - Jak to? - przerwawszy na chwil� prze�uwanie, Kacper podszed� do szwagra i, �ypn�wszy mu przez rami� na drzeworyt, sam pocz�� przegl�da� ksi�gozbiory. � � - Najzwyklej. Nie ma. � � - My�lisz, �e karczmarz pokpi� znak na drzeworycie? Baj�, �e jedno oko ma z kamienia. � � - Nie z kamienia, jeno bielmem mu zasz�o od ci�g�ego zerkania na sakiewk�. A inskrypcji nie pokpi�, bo� przecie zesz�ej zimy ca�� noc si� w ni� gapi�, kiedy pijany Cyrus we w�asnych rzygach spa�. � � - A wierzysz to mu? O? Ta runa - jakby troch� podobna... � � - Nie, ju�em sprawdza�. A co ja mam mu wierzy� czy nie wierzy�? Da� nam robot�, da� nam drzeworyt, a �e cyrusowej ksi�gi u alchemika nie ma - nie nasza przewina. - Splun�� na ziemi�, patrz�c przed siebie na stert� r�kopis�w, rozrzuconych opodal kotary. - Ale swoj� zap�at� od karczmarza odbierzem. � � - Pierwej mu drugie oko skamienieje. Jeszcze nam ka�e zwr�ci� za gambryn, kt�rego�my si� na zgod� o��opali. A po prawdzie, tom nie wiedzia�, �e masz zamiar do karczmarza wraca�. � � - A bo, widzisz, gdyby�my cyrusow� ksi�g� znale�li i oddali karczmarzowi, toby�my kiepami byli. Ale �e ksi�gi u alchemika nie ma, przeto po zap�at� p�jdziemy, bo bieda nie z naszej przyczyny. Pewnikiem Sendivogius jeno przy gorza�ce dworowa�, �e Cyrus z nim ksi�g� w ko�ci przegra�. Karczmarz, pierdo�a, da� wiar�, a my tu g�ow� za darmo szafujem. � � - Hej! - zgodzi� si� Kacper. - Tedy we�my kt�r��kolwiek z tych ksi�g, �eby dow�d mie�, �e�my baszt� nawiedzili. � � - Dla lichej zap�aty tak si� o�miela�? Nie, ksi�gi nie tkniem. Bierz jedn� z tych manuskrypcyj. Najmniejsz�. Ani si� alchemik spostrze�e. G�owy mniej narazim, a dow�d dla karczmarza ten�e sam. � � Podeszli do kotary. Kacper schyli� si�, wybra� najmniejszy, nadpalony kawa�ek manuskrypcji i schowa� za pazuch�. � � - A... jak karczmarz nie zechce zap�aci�? � � Walvoord zerkn�� na t�uczka. � � - Zechce. � � � � Mistrz Sendivogius sta� w progu, ogarniaj�c wzrokiem rozrzucone wok� szczapy. Zaduma� si�. � � - Wida�, s� jeszcze tacy - mrukn�a Helvecja Koptyjka, mijaj�c pozosta�e przy futrynie szcz�tki drzwi - kt�rzy nie l�kaj� si� twojej magii. � � Alchemik drgn��. Rzuciwszy za siebie gniewne spojrzenie, ruszy� energicznym krokiem w stron� wn�trza. W �wietle jeszcze nie wygas�ych pochodni zmierza� wprost do jednego z czterech piec�w. W wielkim rozdra�nieniu stan�� przed tym, na kt�rym spoczywa� poka�ny kszta�t okryty szarym p��tnem. Podni�s� jego po�� i zajrza� pod sp�d. Odetchn��. Wzi�� si� pod boki i, zupe�nie nieoczekiwanie, roze�mia� si� na ca�y g�os. � � - C� ci� tak rozbawi�o, S�dziwuju? - zapyta�a Helvecja, przegl�daj�c si� w zwierciadle. � � Alchemik spowa�nia�. � � - Nie nazywaj mnie tak. � � - Phh... - wzruszy�a ramionami. - Sendivogius czy S�dziwuj - mnie tam w �o�nicy za jedno. � � - Nie o �o�nic� idzie, ale o twoje przywyki. Nazwiesz mnie tak kiedy przy kmiotach i utrapienie gotowe. � � Helvecja przysiad�a na �o�u z futer i spojrza�a na niego ze zdziwieniem. � � - A bo to jeden S�dziwuj w Achelonie? � � - Po co kusi� bied�? Cham chamu nie r�wien i nigdy nie wiada, co kt�ren zmiarkowa� potrafi. � � - Czego ty jeste� najlepszym dowodem. � � - Prosz� ci�, Helvecjo... - Sendivogius prze�kn�� �lin�, by nie wybuchn��. - Na ten raz wystarczy mi zwady z karczmarzem. Nie musisz mi przypomina�... � � - Czy wiesz, �e ilekro� jeste� wzburzony, przemawiasz jak kmiot? C� ci po tym, jak ci� wo�aj�, skoro nie potrafisz si� miarkowa�? � � - Wi�c mo�e og�osimy, �em cherlawy pomiot kowalski, kt�ren nawet do d�wigania m�ota si� nie nada�? Pomnij, �e gdyby nie moja zr�czno�� i fach, do dzisiaj by� si� swoim urodzeniem jeno obliza� mog�a. I nie dr�cz mnie wi�cej, bo w jednej kolasce jedziem! � � - Mmm... - mrukn�a Helvecja przewracaj�c si� na �o�u. - Uwielbiam w tobie tego zwierzaczka... Do walki got�w, jeno z�bk�w ma�o. � � - Daj�e wreszcie spok�j - rzek� alchemik pojednawczo, zerkn�wszy przelotnie na smuk�e nogi, widoczne pod obwis�� po�� sukni. � � - Wi�c, podejrzewasz, karczmarz chcia� ci� okpi�? � � - A kt�by inny? Tylkom jemu zdradzi� moj� z Cyrusem przygod�. � � - A wi�c to prawda, �e� w ko�ci o ksi�g� gra�? � � - Jako �ywo. A... A ty sk�d o tym wiesz? � � - I wygra�e�? � � - Wygra�em. � � Helvecja zmru�y�a oczy i spojrza�a przenikliwie. � � - Lepiej nie spytam, co sta�o na drugiej szali... � � - Na... na drugiej?... - Sendivogius zap�on�� na twarzy. - Jak to co? Ten... Ksi�ga Inwokacji. - Pr�buj�c ukry� zmieszanie pocz�� zawiesza� na ko�kach c�gi i sita, a zaraz potem uk�ada� tr�jnogi i miechy s�u��ce podsycaniu ognia. � � - Znaj�c Cyrusa... � � - No, nie tylko. Bo jeszcze ta, y... Ksi�ga Amulet�w, Ksi�ga Zwoju i Rajski Ogr�d M�dro�ci. � � Podnios�a si� z pos�ania. Siedz�c, patrzy�a na alchemika z coraz to wi�ksz� podejrzliwo�ci�. � � - Poka�. � � - Co? � � - Cyrusow� Ksi�g�. � � - Nie da rady. � � - Dlaczego? � � - Bo z dymem posz�a. � � - Spali�e�?... � � - A po c� mi te bazgro�y, skorom je raz odliterowa�? Sama powiedz, czym �le zrobi� - ruchem g�owy wskaza� potrzaskane wrota. - Gdyby nie to, ju� i aptekarz zna�by tajemnic� skarbu, bo przecie do niego by karczmarz polecia� na czytanie. � � - Wi�c co w niej by�o? � � Sendivogius, zadowolony, �e rozmowa idzie w inn� stron�, doskoczy� do pieca. � � - To! - Zdar� szare p��tno i spojrza� z dum� na swoje dzie�o. � � Helwecja zbli�y�a si� do ostro po�yskuj�cego odbitym �wiat�em p�omieni cudacznego kszta�tu. � � - Budowa�e� w zgodzie z radami Cyrusa? � � - Ot� w�a�nie. � � - A c� to jest, je�li wolno wiedzie�? � � - Alembik, jeno nie byle jaki! Bo pos�uchaj... - tu Sendivogius uj�� sw� s�ynn� r�d�k� z ufiksowanym na szczycie okiem i j�� pokazywa�. - Owo� ten zamykany kocio�, wkopany w osobliw� piaskow� �a�ni�, nie ko�czy si� jedn� rur�, jak to w innych alembikach. Nie jest to nawet jeden kocio�, a cztery "pelikany" po��czone tak, �e destylat z pierwszego sp�ywa do drugiego, z drugiego do trzeciego i tak dalej. Zamiast czapy z ruchom� szyjk�, Cyrus obmy�li� ch�odnik. To to dziwo u g�ry. W nim to si� wszystkie pary skraplaj�, zanim do s�sieckich pelikan�w zlec�. Trza tylko zimn� wod� ze strumienia podprowadzi�. O! Tu wlata, tam wylata. � � Helvecja pokiwa�a g�ow�. � � - Ot i ca�a twoja alchemia... Gorza�ka! � � - I to bary�ka dziennie! Zwa�, �e takiego alembika nie ma nawet ksi��� Behemot! A transmutacj� gorza�ki w z�oto - zajmiesz si� ty. Na targowisku. � � W oczach Helvecji pojawi�y si� �zy. D�u�ej nie mog�a ich tai�. P�yn�y po policzkach, gdy zebra�a si� na odwag�, by spojrze� mu w oczy. � � - Dobrze wiem, �e by�a tylko jedna "rzecz", za kt�r� Cyrus wymieni�by sw� ksi�g�... - Ruszy�a w stron� wyj�cia, lecz zatrzyma�a si� w potrzaskanych wrotach. - A kto grywa o swoj� kobiet�, nie jest wart, by mu plun�a w twarz. � � � � Chwil� po tym, jak Sendivogius wybieg� za Helvecj�, w ca�ej baszcie panowa�a cisza, m�cona jedynie trzaskiem p�on�cych pochodni. Bezruch zak��ci�o dopiero falowanie kotary, obok kt�rej rozrzucone by�y r�kopisy. Dwie krasnoludzkie g�owy - jedna czarna jak smo�a, druga bia�a jak �nieg - wychyn�y zza ukrycia. Upewniwszy si�, �e alchemik pogna� za Koptyjk�, obaj bez s�owa pochwycili alembik Cyrusa. Zbieg�szy z nim po schodach, min�li otwarte na ro�cie� g��wne wrota baszty i przepadli w ciemno�ciach. ��� powr�t