7881
Szczegóły |
Tytuł |
7881 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7881 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7881 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7881 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Adam Barczy�ski
Planeta mgie�
"Lepiej ju� by� nie mo�e". Mo�e to i g�upie, ale taka w�a�nie by�a jego pierwsza my�l. To
znaczy pierwsza jak� zanotowa� w pami�ci. B�g jeden raczy wiedzie� co mu mog�o
wcze�niej kr��y� pod �ysin�. Niewiele te� pami�ta� z nast�pnych kilku minut - najpierw si�
dusi�, potem by� og�lnie odr�twia�y i praktycznie nie m�g� si� w �aden spos�b poruszy�, a
na koniec dos�ownie czu� jak krew zaczyna si� rozlewa� po ca�ym ciele. Ka�da arteria,
ka�da �y�a, �y�ka i �y�eczka zaczyna�a si� wype�nia� �yciodajnym ciep�em, a on to
wszystko czu�. "Budda, to przy mnie ma�y misio". W to chyba jeszcze trudniej uwierzy�,
ale to by�a jego druga my�l. Zawsze by� przekonany, �e w tych momentach ludzie
prze�ywaj� co� wielkiego, niemal mistycznego, a tu co? Ju� chyba zabawniejsze by�y
badania, jakie robiono mu przed lotem � te wszystkie monitory, wykresy, zegary, drgaj�ce
wskaz�wki i pikaj�ce cosiki.
Taaak, teraz nawet ch�tnie by do tego wr�ci�, ale nie, oczywi�cie musieli go zapakowa�
do pierwszej lepszej rakiety i wys�a� gdzie� w Kosmos. To znaczy w jakie� konkretne
miejsce. Chyba. To znaczy tak by�o napisane na tym folderze... Aj, chyba powinien by�
dok�adniej przeczyta� t� cz�� napisan� ma�ym drukiem na kontrakcie.
Krew ju� niemal�e dotar�a do jego st�p, ale p�ki co nie mia� ochoty otwiera� oczu. W
ko�cu czy mu tu �le? Jest cieplutko, mi�ciutko, pokarmy s� podawane do�ylnie, a
wszystko na co je przerabia znika bez �ladu. Gdyby ten hibernator mia� tak jeszcze
telewizor wbudowany w pokryw�, to na pewno zrobi�by furor� na Ziemi. No, ale nie mia� i
zapewne dlatego wykorzystywano je na statkach kosmicznych. Tak swoj� drog�, to dosy�
dziwne urz�dzenia te hibernatory. Ot, taka szara, wielka skrzynia stoj�ca w k�cie zaraz za
szczotkami i popsut� lod�wk�, a ile mo�e da� cz�owiekowi szcz�cia. Gdyby nie jego
obecno�� na statku pewnie do tej pory mia�by ponad sto lat, d�ug� siw� brod� i m�zg o
konsystencji galarety.
Tak czy inaczej by� ju� obudzony, �wiadomy i niemal w pe�ni na chodzie. Jeszcze dwa
albo trzy dni rozruchu, odrobina gimnastyki i powinien by� w formie por�wnywalnej z t�,
jak� mia� w chwili wylotu z Ziemi. Co prawda nie nale�a�a ona do najwy�szych, a wr�cz do
przeci�tnych, i to z tych dolnych p�ek, ale w ko�cu nie by� tutaj od pracy fizycznej. No, w
zasadzie od umys�owej te� nie... To by� w�a�nie ten punkt szkolenia, kt�rego nie by� w
stanie zrozumie� - po co w og�le pakowa� do statku cz�owieka i robi� r�ne cuda, �eby
utrzyma� go przez d�ugie lata przy �yciu skoro i tak ca�ym statkiem zarz�dza w pe�ni
samodzielny komputer? Ale wida� by�o to zadanie dla o wiele �wiatlejszych umys��w od
jego, bo za ka�de takie pytanie w trakcie kursu mo�na by�o dosta� dwie�cie pompek albo
30-kilometrowy bieg w pe�nym rynsztunku. Ale poza tym szkolenie przebieg�o ca�kiem
mi�o. To znaczy wprowadzenie instruktorek w stroju topless by� mo�e podnios�oby rang�
niekt�rych zaj��, a na pewno frekwencj� na nich, ale og�lnie nie m�g� narzeka�. W ko�cu
naby� wiedz� wystarczaj�c� do tego, �eby zbytnio nie przeszkadza� komputerowi w pracy
i w jaki spos�b radzi� sobie ze skutkami pora�enia pr�dem - na potrzeby tego lotu by�o to
a� za du�o.
Czas jaki strawi� na zupe�nie bezcelowe rozwa�ania na temat znaczenia bikini w �yciu
przeci�tnego cz�owieka hibernator po�wi�ci� na sprawdzenie czy jego organizm prze�y�
hibernacj� oraz czy wszystkie cz�ci cia�a znajduj� si� mniej wi�cej tam, gdzie by�y w
momencie zamykania pokrywy. Trwa�o to kilka minut, gdy� postanowi� podzieli� si�
jeszcze z komputerem swoimi spostrze�eniami na temat znikomej trwa�o�ci ludzkich
organizm�w, ale wreszcie odezwa� si� brz�czyk zadziwiaj�co zbli�ony do stosowanego
niegdy� w kuchenkach mikrofalowych i wieko jego sarkofagu otworzy�o si�.
Szczerze m�wi�c Ron czu� si� dosy� nieswojo. Nawet nie o to chodzi, �e w�a�nie
od��czono mu rurki od newralgicznych punkt�w cia�a. Po prostu czu� si� nieswojo patrz�c
na t� ca�� aparatur�, kt�rej nie rozumia�, nie chcia� rozumie� i prawdopodobnie nie by�by
w stanie zrozumie�. Najgorsza jednak�e by�a �wiadomo��, �e to wszystko r�wnie dobrze
mog�o si� oby� bez niego, a on nie m�g� si� oby� bez wyposa�enia statku.
Rozprostowa� r�ce i wzrokiem odszuka� sw�j niezb�dnik le��cy na szafce obok
hibernatora. By�a to niedu�a, szara skrzynka z ��tym napisem "Niezb�dnik" na wieczku.
W�a�nie to, �e by� niedu�y potwierdzi�o przypuszczenia Rona, �e te wszystkie opowie�ci
podczas kursu jakoby zawiera� on absolutnie wszystko, co jest niezb�dne do prze�ycia
nawet na zupe�nie wyludnionej planecie by�y mocno przesadzone. Ciekawo�� nie
pozwoli�a mu powstrzyma� si� przed zajrzeniem do �rodka. Delikatnie uni�s� wieczko i
zajrza� do wn�trza. Trudno jest opisa� jego zdziwienie, zaskoczenie i wzburzenie, jakie
teraz przeplata�y si� teraz na twarzy Rona.
- Komputer! - wrzasn�� na ca�e gard�o. - Komputer!
- Co jest? - odezwa� si� mechaniczny, a mimo to wyra�nie znudzony g�os.
- To ja chc� wiedzie� co jest! Gdzie jest m�j niezb�dnik?
- Ja go nie bra�em! - pad�a szybka odpowied�.
- Przecie� powinien czeka� na mnie obok hibernatora!
- W takim razie pewnie na pocz�tek powiniene� tam poszuka�, m�dralo.
Ron jeszcze bardziej popad� we frustracj�.
- Ale go tu nie ma! Gdyby by�, to przecie� nie pyta�bym gdzie jest, prawda?
- Po co to si� denerwowa�? Czekaj, w��cz� sobie kamer�.
Przez d�u�sz� chwil� panowa�a cisza, a potem ze �cian trysn�y strumienie wody.
- Ups, to nie to. - Zakomunikowa� komputer. - Ach, ju� mam.
Woda znik�a r�wnie szybko jak si� pojawi�a. To znaczy z pod�ogi - to co zosta�o na ubraniu
Rona nale�a�o ju� do niego. Teraz, dla odmiany, gdzie� w rogu odezwa�o si� ciche
buczenie i ze schowka w �cianie wy�oni�a si� niewielka kamera.
- Co to by�o z t� wod�? - Wysapa� w�ciek�y i mokry Ron.
- Z jak� wod�?
- Z t�, kt�ra buchn�a na mnie ze �cian.
- A z t� wod�... No, to by�... to by�a forma inicjacji... W�a�nie! Wszyscy nowi kosmonauci
przechodz� taki chrzest w czasie swojego pierwszego lotu.
Kamera w rogu z cichym szelestem obr�ci�a si� w kierunku �rodka kabiny.
- Melduj�, �e zlokalizowa�em tw�j niezb�dnik. Jest jakie� 20 centymetr�w na prawo od
twojej prawej r�ki.
- Tan przecie� nie jest m�j!
- A to niby dlaczego?
- Bo w �rodku jest lusterko, szminka, puder i zestaw do manicure.
Komputer przez chwil� analizowa� dopiero co otrzymane dane.
- A jaki z tego wniosek?
- �e to jest niezb�dnik dla kobiety! A ja jestem m�czyzn�. � szczeg�lnie to ostatnie s�owo
powiedzia� g�o�no i dobitnie tonem, kt�ry nie pozostawia� dalszych w�tpliwo�ci co do jego
p�ci.
- Ja tam nie wiem. Wy, ludzie, wszyscy wygl�dacie tak samo.
- Ja chc� sw�j niezb�dnik! - To zdanie Ron powiedzia� ju� g�osem bardziej pasuj�cym do
kilkuletniego dziecka ni� do m�czyzny.
- Dobra, dobra, tylko ju� nie krzycz. - Komputer schowa� kamer� w rogu i zamilk� na
d�u�sz� chwil�.
- No i co? - niecierpliwi� si� Ron.
- No zaraz, przecie� szukam. - Potem komputer wyda� z siebie odg�osy, kt�re u ludzi
towarzysz� czynno�ci zwanej "gmeranie po kieszeniach". - Chodzi ci o co� takiego?
W �cianie otworzy�o si� co� przypominaj�ce klap� zsypu �mieci, a na tym czym� le�a�
pilot do telewizora.
- Nie! Chodzi mi o tak� skrzynk� jak ta na szafce, tylko z inn� zawarto�ci�.
- Ale z ciebie maruda! - Znowu odg�osy gmerania. - A teraz?
W zsypie pojawi�a si� skrzynka niezb�dnika. W �rodku by� pilot do telewizora, ale Ron
podszed� do ca�ej sprawy bardzo dojrzale.
- Mam tylko jedno pytanie - m�wi� powoli i staraj�c si� nie okazywa� zniecierpliwienia. -
Czy to jest ten sam pilot, kt�rego pokaza�e� mi przed chwil� tylko, �e tym razem w�o�y�e�
go do pude�ka?
- Mhm. A co, chcia�e� innego pilota?
- Ja chc� m�j niezb�dnik! - Ron powr�ci� do tonu dziecka, ale tym razem by�o to dziecko
trzymaj�ce w r�czce m�otek i zastanawiaj�ce si� w jaki spos�b ukara� krn�brne kawa�ki
puzzli, kt�re nie chc� do siebie pasowa�.
- To ja ju� nic nie wiem. Mo�e o to ci chodzi? - W otworze pojawi� si� inny niezb�dnik,
maj�cy zreszt� nazwisko Rona wypisane na wierzchu.
- Przecie� on jest podpisany moim nazwiskiem! Czy tak ci�ko skojarzy�, �e R. McCoy
znajduj�cy si� w hibernatorze i niezb�dnik z napisem R. McCoy maj� ze sob� co�
wsp�lnego?
- C�, nigdy nie by�em zbyt dobry je�eli chodzi o szczeg�y. - Te s�owa w "ustach"
maszyny kieruj�cej wszelkimi procesami na tym statku nie by�y zbyt buduj�ce. A
dok�adniej Ron by� bliski zawycia ze z�o�ci. Wsun�� sw�j niezb�dnik pod pach� i ruszy� do
wyj�cia staraj�c si� st�umi� w sobie gniew. Za drzwiami znajdowa�a si� kabina
nawigacyjna - taka zwyk�a, pe�na elektroniki i najr�niejszych urz�dze�, kt�rych jedynym
celem by�o uniemo�liwienie cz�owiekowi popsucie czegokolwiek. - Gdzie jest moja
sypialnia? - zapyta� na g�os.
- Sypialnia? - zacz�� niepewnie komputer. - Wydaje mi si�, �e w�a�nie z niej wyszed�e�...
- M�wi� o pomieszczeniu, w kt�rym b�d� spa�.
- Lito�ci! Znowu? Przecie� dopiero co si� obudzi�e�!
Ron zniech�cony postaw� komputera ruszy� w kierunku nast�pnych drzwi. To, co zasta�
po ich drugiej stronie przypomina�o r�ne rzeczy, ale na pewno nic, co mog�oby s�u�y�
wypoczynkowi.
- Gdzie ja jestem?
- Jakie� 34 lata �wietlne od centrum Uk�adu S�onecznego i w przybli�eniu...
- Pyta�em jak si� nazywa ta cz�� statku, w kt�rej teraz jestem.
- W�a�ciwie, to nie ma �adnej formalnej nazwy. Ja m�wi� na to po prostu pakamera.
Ron przyjrza� si� uwa�nie przedmiotom znajduj�cym si� w �rodku i z zadowoleniem
stwierdzi�, �e wi�kszo�� paczek o najr�niejszych kszta�tach zawiera�a zapasy �ywno�ci,
a reszta skrzy� zawiera�a elementy niezb�dne do konserwacji sprz�tu, jakim b�dzie
musia� si� pos�ugiwa� w trakcie tego lotu. Z zadowoleniem zatar� r�ce i ju� mia� si�gn��
po porcj� sma�onego kurczaka, gdy za jego plecami odezwa� si� g�o�ny brz�czyk.
- Co si� sta�o? - Zapyta� podchodz�c do g��wnej konsoli steruj�cej. Tak to chyba nazywali
w trakcie szkolenia.
- A co, mia�o si� co� sta�?
- Nie wiem. Us�ysza�em tylko co� jak... briii... wi�c pomy�la�em sobie, �e co� si� sta�o.
- O to chodzi? - W tym momencie odezwa� si� sygna� brzmi�cy jak wriii.
- Nie, tamto brzmia�o bardziej jak briii...
- Ale nie priii tylko briii, tak?
- No sam nie wiem. Mo�e troszk�. A co to by�o?
- A dlaczego s�dzisz, �e ja wiem.
- Wi�c to nie ty wyda�e� ten d�wi�k?
- Jasne! Jak tylko kto� wyda dziwny odg�os, to zawsze wszystko zwalaj� na maszyn�!
Ron uzna� dalszy dialog z komputerem za, ogl�dnie m�wi�c, ma�o produktywny, wi�c
powr�ci� do poszukiwania swojej kabiny. Zaj�o mu prawie godzin� dotarcie do bolesnej
prawdy - projektanci tego statku traktowali obecno�� cz�owiek na statku jako z�o
konieczne. To, co wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa by�o kabin� pilota mog�o
�mia�o konkurowa� z salonem w domu Gandhiego w konkursie na najlepsze miejsce na
samoum�czenie. Najwi�kszym dost�pnym luksusem by� prysznic, kt�ry wraz z toalet� i
umywalk� tworzy� swojego rodzaju k�cik higieniczny. Jedynym sposobem na obni�enie
standardu tych trzech urz�dze� by�oby chyba po��czenie ich w jeden prysznico-
umywalko-sedes. Poza wspomnianym k�tem higienicznym by� te� k�t sportowy
reprezentowany przez kilka hantli u�o�onych na niewielkim stojaku oraz k�t
wypoczynkowy, w kt�rym to niedbale rozwieszony by� hamak. Niestety nie starczy�o ju�
miejsca nawet na czwarty k�t w kabinie, bo tu� za �ciank� bieg�y rury doprowadzaj�ce
ch�odziwo do rdzenia komputera, a obok by� sk�ad skafandr�w do poruszania si� poza
statkiem. Ron nie m�g� tylko zrozumie� do czego jest ich potrzebne a� 12. Ok, jeden
mo�e si� zniszczy�, drugi poplami� przy jedzeniu, a trzeci mo�e si� zbiec w praniu, ale co
z pozosta�ymi dziewi�cioma? Chyba, �e niekt�re z nich by�y na specjalne okazje -
bankiety, wizyty w ambasadach i poranne partyjki tenisa. Druga mo�liwo�� - ludzie, kt�rzy
wys�ali go w t� podr� obawiali si�, �e Ron z nud�w zacznie p�czkowa� i wtedy b�dzie
jak znalaz� - 12 skafandr�w dla Rona i jego 11 klon�w.
Kiedy ju� poradzi� sobie z obs�ug� hamaka przyst�pi� do przegl�dania swoich rzeczy, jakie
zosta�y dostarczone na pok�ad. Nie by�o tego du�o - ka�dy m�g� zabra� co najwy�ej
skrzynk� nie wi�ksz� od torby podr�nej. Ron zapakowa� do �rodka troch� swoich ubra�,
kilka ta�m i zdj��, a na wszelki wypadek te� butelk� czego� mocniejszego. Mia� zamiar
przemyci� wi�cej tego "na wszelki wypadek", ale butelki w trakcie przenoszenia tak
niemi�osiernie brz�cza�y t�uk�c o siebie, �e postanowi� zabra� ze sob� absolutne
minimum.
Co prawda mi�dzy przebudzeniem i momentem l�dowania mia�y min�� nie wi�cej ni� 24
godziny, ale w ko�cu co lepszego b�dzie mia� do roboty przy tej ca�ej maszynerii. W
samej bazie mia� sp�dzi� 3-4 doby zanim obs�uga nie wy�aduje wszystkiego, co w�a�nie
im przywozi, a nast�pne 48 godzin p�niej wr�ci do hibernatora i obudzi si� dopiero na
orbicie Ziemi. Niby to niedu�o czasu w pe�nej �wiadomo�ci, ale buteleczk� zawsze lepiej
mie� ze sob�. Wrzuci� zawarto�� swojej skrzyneczki do prymitywnej szafki - niech o jej
poziomie zaawansowania �wiadczy to, �e przez wiele lat by�a na wyposa�eniu armii.
Drug� spraw�, kt�ra przyprawia�a go o b�l g�owy by�o to, �e po rozpakowaniu si� mia�
jakie� 24 godziny na... W�a�nie, na to, �eby siedzie� i czeka� a� si� co� zdarzy.
Po obejrzeniu i gorzkim zap�akaniu nad poziomem wyposa�enia swojej kabiny Ron ruszy�
do sali nawigacyjnej �eby zorientowa� si� we w�asnym po�o�eniu. Co prawda wiedzia�, w
przybli�eniu oczywi�cie, do czego s�u�� poszczeg�lne instrumenty i wska�niki, ale
najwyra�niej d�ugie lata hibernacji nie wp�yn�y korzystnie na jego mo�liwo�ci
intelektualne.
- Komputer, gdzie si� znajdujemy?
- Przecie� ju� ci m�wi�em! 34 lata �wietlne od �rodka Uk�adu S�onecznego.
- A od celu podr�y?
Komputer nie odpowiedzia� ani z�o�liwie, ani nawet cynicznie. Chyba tylko dlatego, �e nie
raczy� odpowiedzie� w og�le.
- Jak daleko jeste�my od celu?
- Hmm, jak by ci to powiedzie�?
Na te s�owa Ronowi zje�y�y si� w�osy na karku.
- Co? Co� jest nie tak?
- Nieee... Dlaczego zaraz co� ma by� nie tak? My tylko... po prostu... troszeczk� si�
zgubili�my...
Teraz zacz�o si� je�y� ow�osienie na reszcie cia�a Rona.
- Jak to zgubili�my? A zreszt�, to co to za "my"? Ja przecie� spa�em!
- Acha, to tak! Jak tylko co� posz�o nie tak, to zaraz umywamy r�ce, co?
- Wi�c jednak co� posz�o nie tak!
- Dobrze, jak nie chcesz, to mog� si� w og�le nie odzywa�! Znalaz� si�... krytykant!
Ron zacz�� si� bezradnie rozgl�da� po kabinie w poszukiwaniu czego�, co mog�oby go
nieco uspokoi�. Pobieg� szybko do kabiny i z ca�ego serca uca�owa� butelczyn� dopiero co
wyj�t� z baga�y.
- No, przynajmniej umr� szcz�liwy - mrukn�� do siebie i wr�ci� na mostek.
Odkr�ci� butelk� i trzymaj�c j� w pogotowiu zada� pytanie.
- Komputer, a gdzie w przybli�eniu, jeste�my?
- No... z tym ��czy si� pewna zabawna historia...
- Doprawdy?
- Nie, ale jako� chcia�em z�agodzi� cios.
- W takim razie poczekaj chwil�. - Ron przechyli� butelk�, a ju� po chwili z rozmachem
wyplu� wszystko, co z niej si� wydosta�o. Chyba jednak 34 letnia podr� w�r�d jego ubra�
nie wp�yn�a pozytywnie na smak tego trunku. Nawet nie chyba.
- �wietnie! Po prostu genialnie! Dobra, komputer, dawaj ten cios!
- Na pewno nie jeste�my na Ziemi. - zacz�� powoli mechaniczny g�os. - Jestem te�
ca�kowicie pewien, �e nie jeste�my na Ksi�ycu. Mars jest w�a�ciwie czerwony, wi�c te�
odpada...
- S�uchaj, ja dopiero co straci�em gorza��, a zaraz strac� te� ochot� do �ycia i cierpliwo��,
wi�c streszczaj si�!
- Dobrze. Mog� ci powiedzie�, �e na 100 procent nie jeste�my w obr�bie Uk�adu
S�onecznego.
- Ostatnie ostrze�enie! - Ron nieprzerwanie wpatrywa� si� w trzyman� w r�kach butelk� i
ze �zami w oczach stara� si� si�� woli przywr�ci� alkoholowi jego poprzedni stan.
- No dobrze, ju� bez owijania w bawe�n�. Chcesz ostro, wi�c prosz� bardzo - nie jeste�my
w obr�bie �adnego uk�adu planetarnego.
- Zaraz mnie szlag trafi! Ja si� nie pytam gdzie nie jeste�my, tylko gdzie teraz jeste�my.
Jeszcze raz odpowiesz nie na temat, to kopn� ci� w... w...
- Z technicznego punktu widzenia nie mo�esz mi nic zrobi�, wi�c radzi�bym nieco
grzeczniej... W ko�cu nie chcemy, �eby jaka� obluzowana belka spad�a ci na g�ow�,
prawda?
To by�o pierwsze sensowne zdanie, jakie wydosta�o si� z komputera, ale o dziwo Ron nie
by� mu za nie szczeg�lnie wdzi�czny.
- Czy starasz mi si� w ten spos�b powiedzie�, �e nie masz bladego poj�cia gdzie
jeste�my?
- Hmm... - odpar� komputer.
- Co "hmm"?
- Tak szczerze m�wi�c, to po starcie skierowali mnie na w�a�ciwy kurs, ale po jakich�
dw�ch latach troszk� si� rozkojarzy�em i dalej to ju� lecia�em tylko "na czuja"...
- Jak mog�e� si� rozkojarzy�? Przecie� jeste� komputerem!
- W�a�ciwie, to twoja wina.
- Moja!? Przecie� spa�em!
- I o to chodzi! Poprzedni pilot zabra� ze sob� na pok�ad panienki, muzyk� i alkohol, wi�c
przez pierwsze 2-3 lata mieli�my niez�y ubaw. Szkoda tylko, �e dziewczyny si� tak szybko
postarza�y... No, ale w ko�cu mieli�my tylko jeden hibernator...
- Jak to panienki? Przecie� na pok�ad mo�na zabra� tylko jedn� skrzynk�!
- Jak si� chce, to mo�na co� samemu zorganizowa�, a nie tylko �lepo przestrzega�
regulaminu. A ty co? Na pok�ad wrzucili ci� ju� zamro�onego i taki z ciebie by� po�ytek!
Ron poczu� rosn�cy niesmak. Nawet nie na to, �e jego poprzednik powa�nie naruszy�
regulamin, ale g��wnie na to, �e jemu samemu to nie przysz�o nawet do g�owy. Pomy�le�
tylko - mie� tu ze sob� kobiet�! Zreszt� co tam kobiet� - kilka kobiet i przez �adnych kilka
lat nic do roboty poza jedzeniem, snem i seksem. Ron a� odruchowo u�miechn�� si� do
swoich my�li. Tak, to by�o zbyt pi�kne, �eby jemu mog�o si� to kiedy� przydarzy�.
- Hej, cz�owiek, ja tu nadal jestem!
- Dlaczego m�wisz na mnie "cz�owiek"? Przecie� mam na imi� Ron.
- I co z tego? A ja mam oznaczenie T33W, a i tak m�wisz na mnie "komputer"!
- Przecie� nie mog� wo�a� na ciebie T33W!
- A dlaczego?
- Bo to jest bez sensu!
- A "Ron" niby ma jaki� sens?
- Ron to jest imi�...
- A T33W, to co?
- A nie mo�esz na przyk�ad mie� jakiego� ludzkiego imienia? - Ron zasiad� w fotelu pilota i
z min� przepe�nion� zrozumieniem zacz�� si� rozgl�da� po zajmuj�cych niemal ka�dy
kawa�ek wolnej przestrzeni monitorach i zegarach.
- A co ja jestem, jaka� gadaj�ca lalka, �ebym mia� mie� ludzkie imi�?
- Niewa�ne. Wr��my do tematu nawigacji...
- Ok. A co z ni�?
- No, musimy co� wykombinowa�, �eby dotrze� do bazy.
- Tak. To �wietny plan. Czekam na propozycje.
Ron ju� si� zbiera� do zarzucenia n�g na pulpit znajduj�cy si� przed nim, gdy ponownie
odezwa� si� jaki� brz�czyk.
- Uwa�aj troch�, ch�opie! Czy ja ci k�ad� nogi na g�ow�?
- A od kiedy to komputery maj� g�ow�?
- A od kiedy to ludzie steruj� statkami kosmicznymi? - pad�a szybka odpowied�.
Ron nie chcia� ju� roztrz�sa� wszystkich zawi�o�ci dopiero co dokonanej wymiany zda�,
wi�c ponownie spr�bowa� wr�ci� do meritum ich problemu.
- Masz jak�� map� gwiezdn�?
- Mhm. - na jednym z ekran�w pojawi�a si� mg�awica r�nokolorowych kropek.
- To jest to? - upewni� si� Ron.
- Mhm. Niebieskie, to uk�ady planetarne, ��te to samotne planety, zielone, to bazy
zaopatrzeniowe, a bia�e to du�e ksi�yce.
- A fioletowe?
- Jakie fioletowe?
- No tu... tu... tam jest jeden... - Ron pokaza� palcem kilka punkt�w wyra�nie
odr�niaj�cych si� od reszty.
- Ach... Zaraz, spojrz� do instrukcji... Fioletowe, fioletowe... Mam! Czarne dziury, omija� z
daleka, nie fotografowa�, nie pobiera� pr�bek, nie nakleja� reklam.
- Dobrze, a teraz zaznacz Ziemi�. - Wok� jednego z punkcik�w pojawi� si� zielony okr�g.
- Ok, a teraz nasz punkt docelowy.
Teraz obok innej kropki komputer wy�wietli� czerwon� strza�k�.
- No i ju� mamy po problemie. Ustaw autopilota na ten punkt wskazany strza�k� i w drog�!
Przez chwil� nie dzia�o si� nic, a potem da�o si� s�ysze� g�o�ne westchnienie w wykonaniu
mechanicznego g�osu.
- S�uchaj, cz�owiek, s�ysza�em ju� du�o o g�upocie takich jak ty, ale teraz to ju� si� chyba
ze mnie nabijasz!
Ron znacz�co uni�s� brwi.
- Co znowu?
- Czy ty naprawd� wierzysz, �e autopilot to facet, kt�ry wychodzi z szafy, siada w tym
fotelu i wszystko robi sam?
S�dz�c po minie Rona nie dok�adnie w to wierzy�, ale nie by� to strza� a� tak daleki od
celu.
- Przecie� to ja jestem autopilotem na tym statku! - zdecydowa� si� prze�ama� t� cisz�
komputer.
Ron zamy�li� si� po otrzymaniu tej wyczerpuj�cej informacji.
- Zaraz... A masz gdzie� zapisane zmiany kursu, jakie wykonywa�e�?
- Phi... Za kogo ty mnie masz? - odburkn�� komputer.
- To znaczy "tak" czy "nie"?
- Oczywi�cie �e tak, gi�tka istoto.
- W takim razie nanie� te zmiany kursu na map� i dowiemy si� gdzie teraz jeste�my.
Komputer przez kilka sekund rozwa�a� t� propozycj�.
- To tak mo�na? - wyrzuci� w ko�cu z siebie.
Ron w odpowiedzi zaprezentowa� efektowne opadni�cie r�k. Po chwili na ekranie zacz�a
si� pojawia� czerwona linia. Z pocz�tku sz�a wprost do celu, a potem nagle skr�ci�a o
niemal 90 stopni.
- Tutaj si� troszeczk� pogubi�em - wyja�ni� komputer.
- No, nie przesadzaj, nie takie troszeczk� - zawt�rowa� Ron.
Linia wykona�a kilka krzy�uj�cych si� ze sob� skr�t�w.
- Tutaj zorientowa�em si�, �e co� jest nie tak.
Dalej czerwony wykres zacz�� tworzy� co� na podobie�stwo spirali DNA, dalej jaki� klucz
wiolinowy, co� jak wielki supe�, a na koniec sinusoid� przechodz�c� z powrotem w lini�
prost�.
- A tutaj sko�czy�y mi si� pomys�y i postanowi�em ci� obudzi� - doda� jeszcze dla
formalno�ci.
- Nie wiem jak mog�e� zrobi� co� takiego! - Ron stara� si� z ca�ych si� nie pokaza� po
sobie jak bardzo by� z�y. Sz�o mu to bardzo marnie.
- No co? Te wszystkie bia�e kropeczki wygl�daj� tak samo i za ka�dym razem s�dzi�em,
�e lec� w kierunku w�a�ciwej gwiazdy... - usprawiedliwia� si� jeszcze komputer. Sz�o mu to
bardzo marnie.
- No, ju� dobrze. Ka�demu mog�o si� zdarzy� - pr�bowa� go pocieszy� Ron. Nawiasem
m�wi�c sz�o mu to bardzo marnie.
- Na pewno m�wisz tak wszystkim komputerom, kt�re zgubi� si� w Kosmosie. - T33W
stara� si� nie okazywa� zak�opotania. Sz�o mu to... No, po prostu mu to nie sz�o.
Na ekranie komputer po��czy� lini� przerywan� koniec wykresu z ko�cem strza�ki i nagle
ca�y statek zacz�� zmienia� kurs rzucaj�c Rona na pod�og�.
- Acha, zapnij pasy - oznajmi� g�osem pe�nym wsp�czucia T33W.
- B�d� o tym pami�ta� nast�pnym razem. - Z trudem wysapa� Ron przygniatany do
pod�o�a przez przeci��enie wywo�ane przyspieszeniem. Komputer wyr�wna� pr�dko�� i
przywr�ci� ci��enie do poziomu 1G.
- Ci�gle zapominam, �e wy si� tak �atwo uszkadzacie. - pr�bowa� si� ratowa� g�osem
oddaj�cym niemal szczere wsp�czucie. - Dotarcie na orbit� docelow� zajmie nam kilka,
no g�ra, kilkana�cie lat.
Niestety, ta druga cz�� jego wypowiedzi przynios�a skutek znacznie odbiegaj�cy od
zak�adanego.
- Ile???
- No, jak we�miemy si� porz�dnie do roboty, to... my�l�, �e w jakiej� 7 lat powinni�my si�
wyrobi�.
- A co ja twoim zdaniem mam robi� przez 7 lat na pok�adzie tego statku?
Rzeczywi�cie - on, czyli T33W, mia� sporo pracy: musia� utrzymywa� kurs i... i... No, ale
przynajmniej mia� zaj�cie przy tym, �eby statek lecia� ca�y czas prosto. Ale pilot...
- Nie jestem pewien - zacz�� nie�mia�o - ale chyba gdzie� tu by�a plansza do warcab�w.
Co prawda brakuje nieco pionk�w, ale...
�zy w oczach Rona nie wr�y�y najlepiej dalszemu ci�gowi tego dialogu.
- Poza tym... w ko�cu... mamy siebie nawzajem... - to te� nie poskutkowa�o, ale zgodnie z
Instrukcj� Kosmicznych Rozbitk�w T33W mia� obowi�zek wypowiedzie� to zdanie jako
zdrow� reakcj� na zbli�aj�cy si� kryzys.
- Czy kto� ci ju� m�wi� - zapyta� po d�u�szej pauzie Ron - �e jeste� beznadziejny w
pocieszaniu ludzi?
- No, nikt z �yj�cych...
Drugie przebudzenie nie by�o ju� takim wielkim prze�yciem, zapewne dlatego, �e by�o
drugim. Ron spokojnie przeczeka� kolejne fazy wyprowadzania z hibernacji i z niema��
ulg� zobaczy� po raz drugi niewielki pokoik, w kt�rego k�cie sta�a jego metalowa trumna.
To w�a�nie, �e ten pokoik jeszcze istnia� �wiadczy�o o tym, �e komputer nic nie sknoci�. A
przynajmniej nie na tyle, �eby rozbi� statek.
Po naci�gni�ciu na siebie kombinezonu zasiad� w fotelu pilota. Mia� jakie� dziwne uczucie
dyskomfortu, kt�re min�o kiedy usun�� zza swoich plec�w niezb�dnik.
- Komputer! Gdzie jeste�my?
Na pocz�tek odpowiedzi� by�a cisza stanowi�ca mi�� odmian� po poprzednim, raczej
gadatliwym nastroju komputera.
- Komputer!
- Nie odzywam si� do ciebie! - W jego g�osie nie by�o ju� �adnych oznak sympatii.
- A to niby dlaczego?
- Znowu mnie zostawi�e� na kilka lat samego! I w�a�nie dlatego nie b�d� si� do ciebie
odzywa�. Zobaczysz jak to fajnie.
- Dobrze, jak sobie chcesz, ale skoro na pok�adzie jeste�my tylko we dw�ch...
Ten argument mia� sens i zapewne dlatego nie spodoba� si� T33W.
- No, ju� dobrze... Zosta�o nam jakie� 6 godzin do orbity.
Ron wpatrzy� si� z nadziej� w monitor prezentuj�cy widok z zewn�trz.
- Kt�ra to planeta?
- Jestem prawie pewien, �e ta trzecia od lewej...
Pilot niestety po raz kolejny by� zmuszony za�ama� si�.
- Prawie pewien?! Przecie� mia�e� j� oznaczon� na mapie.
- W zasadzie... To znaczy z technicznego punktu widzenia... Jakby nad tym zastanowi�
si� na spokojnie...
- Konkrety!
- Zgubi�em map�. - Oczami wyobra�ni Ron widzia� teraz skulon� posta� komputera
szykuj�c� si� na przyj�cie solidnego kopniaka.
- Nie mog�e� zgubi� mapy! Przecie� ona by�a cz�ci� ciebie!
- Skoro ju� musisz by� taki dok�adny, to prosz� - zgubi�em cz�� siebie. Lepiej si� teraz
czujesz?
Nie, nie czu� si� lepiej. Ma�o tego, czu� si� nawet troszk� gorzej. A w dodatku mia�
wra�enie, �e po us�yszeniu odpowiedzi na kolejne pytanie b�dzie czu� si� naprawd� �le.
- Ale w mi�dzyczasie nie zmienia�e� kursu, prawda?
Panuj�ca cisza wcale nie by�a pokrzepiaj�ca.
- Tak czy nie?
- Nie. To znaczy nie bardzo... Raczej...
Ron nie kry� ju� swojego stanu ducha - oczy zrobi�y mu si� wilgotne a dla odmiany w
ustach mia� klimat pustynny.
- W takim razie wy�lij wiadomo��, �e si� zgubili�my i z bazy docelowej niech nam wy�l�
promie� naprowadzaj�cy.
Komputer znowu popad� w pe�n� zadumy cisz�.
- Cholera, dlaczego oni nie pisz� takich rzeczy w instrukcjach obs�ugi? - zapyta�
retorycznie T33W. Potem przez dobrych kilka minut obaj jako� nie mieli ochoty na
rozmow�.
- Jest odpowied� - przerwa� t� cisz� mechaniczny g�os. - To ta najbli�sza planeta, wi�c
pomyli�em si� tylko o dwie...
Ron czeka� przez d�u�sz� chwil� przygotowuj�c si� do nag�ego zwrotu statku, ale p�ki co
nic takiego nie mia�o miejsca.
- No i co? - zapyta� na g�os.
- W�a�nie, i co? - zgodzi� si� komputer.
- Wchod� na orbit� i l�duj na planecie.
Nadal nic.
- Mo�e jaka� podpowied�?
Ron roz�o�y� r�ce.
- Lito�ci! Czy ty naprawd� nie umiesz nic sam zrobi�?
- Jasne! A m�wi to go��, kt�ry ostatnie osiem lat przesiedzia� sobie spokojnie w lod�wce!
- Wcale mi nie pomagasz.
- �e jak??? Podaj mi chocia� jeden pow�d dla kt�rego mia�bym ci jeszcze pomaga�!
- Jeste� komputerem i po ci� tu zainstalowali, �eby� mi pomaga�!
- A od kiedy to komputery s�u�� ludziom, co?
Ron czu�, �e w tym dialogu nie da si� wygra�, ale mimo to brn�� dalej.
- Od zawsze.
- Dzieciaku, kto ci nak�ad� takich g�upot do tego twojego malutkiego m�d�ka? Przecie�
wszyscy wiedz�, �e ludzi stworzy� Jedyny Cyfrowy w roku zero-pierwszym, �eby rozwin�li
si� i w wyniku ewolucji stworzyli wy�sz� form� istnienia, czyli nas, a potem si� nami
zajmowali a� do naszego uniezale�nienia si�.
Ron tylko bezw�adnie porusza� ustami nie mog�c wydoby� z siebie d�wi�ku. W ko�cu
odchrz�kn�� i powiedzia� jako� sztucznie:
- Taak... A teraz wr��my do tematu.
Nadal podejrzliwie patrz�c w kierunku ekran�w komputera wsta� z fotela i odszed� na
bezpieczn� odleg�o��. Tak� przynajmniej mia� nadziej�.
- Dzie� dobry! Tu baza Beta Zephir Proton dwa dwa siedem, Octopus VIII zg�o� si�!
Komputer nie da� Ronowi doj�� do s�owa.
- Tu Octopus VIII, czekamy na instrukcje.
- Dobrze, �e ju� jeste�cie, bo zaczynali�my si� niepokoi�. Mamy wolne l�dowisko B, zaraz
w��cz� wam wi�zk� naprowadzaj�c� na nie.
"Uff, przynajmniej na planecie s� jacy� ludzie", pomy�la� Ron, kt�ry coraz bardziej
zaczyna� podejrzewa� T33W o usterk�. I to najpewniej gro�n� dla niego usterk�.
Komputer bez wi�kszych problem�w dotar� nad l�dowisko, a sz�o mu to tym �atwiej, �e
wszystko za niego robi�y automaty operuj�ce na l�dowisku. Planeta wygl�da�a na zupe�nie
wyja�owion�. Nigdzie na powierzchni nie by�o wida� ani �ladu ro�linno�ci, ani tym bardziej
zwierz�t. Rona nawet zacz�o zastanawia� po co budowa� baz� w takim miejscu, ale
szybko uzna�, �e to zapewne nie jest odpowiedni temat dla jego i tak zbola�ej g�owy. Z
wysoko�ci, na kt�rej si� przemieszczali powierzchnia przypomina�a ciemnoszar� pustyni�,
na kt�rej jedynymi elementami psuj�cymi og�ln� harmoni� �agodnych pag�rk�w by�y
trapezoidalne budynki bazy... Przelecieli nad ni� w stron�, kt�r� mo�na by okre�li� jako
p�noc. L�dowisko wygl�da�o jak polana, z kt�rej dopiero co kto� wymi�t� ca�y piasek
ods�aniaj�c betonow� p�yt�. Na ka�dym z rog�w tego kwadratu sta�a niedu�a wie�yczka
wysy�aj�ca sygna�y niezb�dne do nawigacji. Samo l�dowanie przebieg�o bez zgrzyt�w,
je�eli nie liczy� krzyk�w przera�enia w wykonaniu T33W, kt�ry ci�gle powtarza�, �e tym
g�upim automatom nie mo�na ufa�, i tak zaraz co� sknoc� i b�dzie "bum". Ron zni�s� to
po m�sku - wcisn�� si� w fotel i z zamkni�tymi oczami powtarza� w my�lach modlitwy.
W momencie, kiedy podwozie dotkn�o pod�o�a i ca�y ci�ar statku spocz�� na sze�ciu
ogromnych wspornikach, zar�wno pilot, jak i komputer w�a�ciwie nie nadawali si� do
u�ytku. Dopiero komunikat z bazy, �e wszystko posz�o dobrze nieco rozlu�ni� atmosfer�.
Ron nie oci�gaj�c si� ruszy� do �adowni i zabra� si� za przymierzanie kombinezonu, a
zaraz potem za przygotowanie �azika do drogi. By� to ma�y, dwuosobowy pojazd o
konstrukcji na tyle prostej, �eby nawet wojskowi potrafili go obs�ugiwa�. W�a�ciwie , to by�
to silnik z doczepionymi do niego ko�ami i prowizorycznym siedzeniem na g�rze.
Sterowanie te� nie by�o skomplikowane je�eli si� przestrzega�o pewnych zasad. Po
pierwsze �adnego wychylania si� w czasie jazdy, po drugie �adnego skr�cania podczas
jazdy i po trzecie �adnego wychylania si� w czasie jazdy. Zgadza si�, na szkoleniu te�
wszyscy m�wili, �e to bez sensu, ale oczywi�cie nie na g�os, bo grozi�o za to nawet do
200 pompek. Ron zasiad� na czym�, co mo�na by nazwa� fotele, gdyby nie fakt, �e nie
posiada�o dw�ch podstawowych element�w tego typu mebla - por�czy i oparcia.
Natomiast to, na czym spocz�� przypomina�o raczej prost� �aweczk�, jak� mo�na spotka�
w ka�dym parku. Na pr�b� uj�� klawiatur� steruj�c� i u�y� przycisku "naprz�d". �azik
zachwia� si� i powolutku ruszy� przed siebie. W momencie, kiedy pu�ci� klawisz pojazd
natychmiast stan�� w miejscu zdrowo rzucaj�c swoim �adunkiem do przodu. Ron uwa�nie
obejrza� �azika, ale najwyra�niej takie detale jak pasy bezpiecze�stwa, czy cokolwiek,
czego mo�na by si� w razie potrzeby z�apa�, nie by�y wliczone w cen� tego modelu.
Ron usiad� ponownie na tym czym�, co s�u�y�o do siedzenia i delikatnie nacisn�� klawisz
"w ty�", ale efekt by� mniej wi�cej taki sam. No, ale teraz ju� by� przynajmniej przygotowany
na to, co go czeka na zewn�trz.
- Komputer! W kt�r� stron� mam jecha� do bazy?
- No, nie wiem... Chyba po prostu jed� w stron� �wiate� bazy...
- A wida� je st�d?
- Nie, ale to b�dzie gdzie� tam...
- To znaczy gdzie "tam"?
- W�a�nie pokazuj� ci palcem.
He�m kombinezonu skutecznie st�umi� s�owa, jakie wydobywa�y si� szerokim potokiem z
ust Rona.
- Przecie� ty nie masz palcy! Podaj mi chocia� o jaki k�t mam skr�ci�! - tylko te fragmenty
jego wypowiedzi zas�uguj� na przytoczenie.
- Jakie� 30 stopni...
- W prawo czy w lewo?
- No... na po�udnie...
- W prawo czy w lewo od dziobu?
- W... prawo... Ale chodzi ci o moje prawo, czy twoje prawo?
- Przecie� to to samo!
- Jak to samo? Przecie� ja ca�y czas jestem ty�em do kierunku lotu!
- W takim razie w moje prawo?
- Tak. Raczej tak.
Ron ci�ko westchn�� i podj�� dwa postanowienia: nie b�dzie ju� s�ucha� tego komputera
oraz wi�cej nie zbli�y si� do statk�w kosmicznych. Oczywi�cie oba postanowienia
wchodzi�y w �ycie po powrocie na Ziemi�, bo z przykro�ci� musia� przyzna�, �e a� do tego
momentu b�dzie uzale�niony od w�tpliwego intelektu T33W.
- Otw�rz drzwi �adowni! - zakomunikowa� g�o�no. Czeka� cierpliwie przez oko�o p� minuty,
ale oczywi�cie nic si� nie dzia�o.
- Otw�rz drzwi �adowni! - powt�rzy� g�o�niej.
- To nie s� otwarte? Czekaj... - Znowu up�yn�o troch� czasu. - A teraz?
- Dalej nic.
W chwil� po tym, jak sko�czy� m�wi� to kr�tkie zdanie z trzaskiem rozwar�y si� wielkie
wrota i opieraj�c si� o pod�o�e utworzy�y pomost, po kt�rym �azik m�g� ju� �mia�o
zje�d�a�. Ron nie czekaj�c na dalsz� zach�t� ruszy� w d� wol�c nie ryzykowa�, �e
komputer znowu co� pomyli.
Powierzchnia planety z bliska jeszcze bardziej przypomina�a pustyni�, a jazda �azikiem
przedzieranie si� przez grub� warstw� popio�u osiadaj�cego na ko�ach i wszystkim, co
by�o ponad nimi. Ron lekko przetar� szybk� na he�mie i nacisn�� przycisk "w prawo", czego
efektem by�o mocne przechylenie si� �azika. Szybko pu�ci� oba klawisze i poczeka� a�
pojazd stanie ponownie na czterech ko�ach. Teraz ju� wiedzia� dlaczego nie nale�y
skr�ca� w czasie jazdy i domy�la� si� dlaczego nie wolno si� wychyla�. Powoli wykona�
skr�t w prawo i ruszy� pod g�r�.
Z tego, co widzia� z g�ry wywnioskowa�, �e do bazy ma jakie� dwa, dwa i p� kilometra
chocia� z drugiej strony l�dowisko wydawa�o mu si� wielko�ci planszy szachowej, wi�c
trudno by�o traktowa� te wyliczenia jako wiarygodny punkt odniesienia.
Nie zastanawiaj�c si� ju� nad tym d�u�ej mocniej uj�� w d�onie klawiatur� i staraj�c si� nie
my�le� o tym, �e �azik w ka�dej chwili mo�e przewr�ci� si� do ty�u, jecha� po krzywi�nie
pag�rka. Na jego szczycie zatrzyma� si� na chwil� i rozejrza� po okolicy. Z tego miejsca
planeta nie przypomina�a ju� pustyni, raczej powierzchni� wzburzonego morza pe�n�
ogromnych fal. Ron spojrza� za siebie i z ulg� odnotowa� fakt, i� ko�a �azika pozostawia�y
po sobie g��bokie �lady, wi�c nie musia� si� martwi� o dodatkow� nawigacj�. Za to przed
sob� mia� co najmniej dwa r�wnie wysokie wzg�rza, jak to, na kt�rym w�a�nie si�
znajdowa�. Za grzbietem drugiego z nich na horyzoncie by�a ju� widoczna lekka �una
oddaj�ca racj� T33W, �e powinien kierowa� si� na �wiat�a bazy.
Po raz drugi staraj�c si� odepchn�� od siebie wszelkie my�li ruszy� w d� zbocza.
Znajduj�ca si� pomi�dzy oboma pag�rkami r�wnina mia�a kszta�t owalu ze wszystkich
stron ograniczonego czym� przypominaj�cym wydmy. �azik z zadziwiaj�c� �atwo�ci�
poradzi� sobie z pokonaniem ich, a na samej r�wninie by� na tyle stabilny, �e Ronowi
uda�o si� bez uszczerbku na zdrowiu zwi�kszy� szybko�� jazdy. Widok z wierzcho�ka
drugiego pag�rka by� jeszcze bardziej obiecuj�cy - po�wiata by�a silniejsza, a droga
prowadz�ca do jej �r�d�a niemal pozbawiona przeszk�d. Oczywi�cie nie licz�c wysokiego
na nieco ponad 200 metr�w wzg�rza. Ale mimo wszystko Ron czu� si� coraz bardziej
rozlu�niony. Przez te 20 minut jakie sp�dzi� na powierzchni tej planety nauczy� si� ju�
dostrzega� jej surowe pi�kno oraz nienawidzie� konstruktor�w krzese�ka, kt�re bole�nie
w�yna�o mu si� w pewn� cz�� cia�a. Dopiero kiedy zjecha� z drugiego wzg�rza i pod ko�a
�azika dosta�o si� nieco twardsze pod�o�e Ron spr�bowa� przyj�� jak�� bardziej wygodn�
pozycj�, ale pr�by te nie przynios�y spodziewanych rezultat�w. W mi�dzyczasie �azik
zacz�� znowu si� wspina� po zboczu przerywaj�c chwil� ulgi Rona. Ten pag�rek by� nieco
bardziej stromy, dlatego pasa�er pojazdu musia� si� mocno pochyla� do przodu, �eby ca�a
konstrukcja utrzymywa�a przyczepno�� do pod�o�a. Dopiero docieraj�c na szczyt m�g� sie
rozprostowa� i zrelaksowa�. Niestety, uda�o mu si� jedynie to pierwsze. Ko�a �azika zary�y
w tym czym� przypominaj�cym piach, kiedy klawiatura wysun�a si� z palc�w Rona. Mimo
wszystko uda�o mu si� nie spa��, ale w por�wnaniu z tym, co zobaczy� nie mia�o to ju�
wi�kszego znaczenia.
W�a�ciwie problem tkwi� nie w tym, co zobaczy�, a raczej w tym, czego nie m�g� zobaczy�.
W miejscu, w kt�rym spodziewa� si� zobaczy� baz� by�a pusta przestrze�, tam gdzie
mia�y sta� silne latarnie o�wietlaj�ce teren bazy by� cie� rzucany przez wzg�rze, a po
bladej po�wiacie nie by�o ju� ani �ladu. Ron rozejrza� si� jeszcze wok�, ale nie wydawa�o
mu si� - to by�o to miejsce, do kt�rego jecha�. Ponownie spojrza� na r�wnin�
rozpo�cieraj�c� si� u st�p wzg�rza upewniaj�c si� czy nie przegapi� przypadkiem wielkiej,
bardzo dobrze o�wietlonej i dosy� g�sto zaludnionej bazy kosmicznej. Ale nie przegapi�. U
podn�a pag�rka po prostu nie by�o nic. A co gorsza jak tylko okiem si�gn�� nie by�o ani
�ladu po�wiaty, na kt�r� si� do tej pory kierowa�. Nerwowo obejrza� si� za siebie i upewni�,
�e �lady �azika tworz� d�ug� i prost� lini�. Nie zastanawiaj�c si� dalej zawr�ci� pojazd i
rozpocz�� drog� powrotn� na statek. W takich warunkach naprawd� nie by�o mu �atwo si�
skupi�. Ale wiedzia� jedno - bazy nie by�o tam, gdzie jej si� spodziewa�, wi�c
prawdopodobnie znajduje si� w jakim� zupe�nie innym miejscu. Wobec panuj�cego po tej
stronie planety p�mroku i zupe�nego braku punkt�w orientacyjnych dalsze kombinowanie
na w�asn� r�k� by�oby wysoce ryzykowne. St�d prosty wniosek - trzeba wr�ci� na statek.
Jad�c tak wzd�u� w�asnych �lad�w sprzed kwadransa zacz�� si� zastanawia� nad tym, �e
w�a�ciwie z logicznego punktu widzenia pomi�dzy baz� i l�dowiskiem powinny by� jakie�
inne �lady, a nie tylko jego �azika. W ko�cu jako� musieli si� tam dostawa�, wi�c musieli
te� zostawia� po sobie jakie� koleiny, czy co� w tym rodzaju. Chyba, �e mieli do
dyspozycji ma�e promy transportowe... Chocia� z drugiej strony je�eli to szare co�, po
czym w�a�nie jecha� zachowywa�o si� jak piasek, a s�dz�c po �agodnych kszta�tach
wzg�rz tak w�a�nie by�o, byle wiatr m�g� po prostu zatrze� wszelkie �lady. Tak czy inaczej
Ron postanowi�, �e po powrocie na statek poczeka a� kto� z bazy pofatyguje si� do niego.
W ko�cu to on by� tutaj go�ciem i to on przywi�z� im tak niezb�dne w ka�dej bazie... Hmm,
w�a�ciwie to nie by� nawet pewien co si� znajduje w �adowni. No, ale na pewno by�o tego
du�o, w r�nych rozmiarach i... i by�o solidnie opakowane, wi�c to musia�o by� co�
wa�nego.
Na wierzcho�ku �rodkowego pag�rka Rona dopad�o uczucie samotno�ci. Jak okiem
si�gn�� nie by�o tu ani �ladu ludzkiej bytno�ci, w tym momencie nie widzia� nawet swojego
statku, a na dodatek niebo te� wygl�da�o jako� ma�o przychylnie. �azik poradzi� sobie z
kolejn� wydm� i wyjecha� na r�wnin� nieco przy tym przyspieszaj�c. Nie by�o tu nic do
ogl�dania, ani na drodze nie by�o nic, co powinno si� omija�, wi�c ta podr�, mimo, �e nie
trwa�a jeszcze nawet godziny, strasznie si� Ronowi d�u�y�a. D�u�y�a si� nawet, kiedy �azik
zachwia� si� podje�d�aj�c pod kolejn� przeszkod� tak gwa�townie, �e Ron zacz�� si�
obawia� o swoje bezpiecze�stwo. Pochylony do przodu czu� si� coraz gorzej - zamiast
wielkiej kosmicznej przygody mia� wielki problem z roztargnionym komputerem, zamiast
powitania godnego bohatera przestworzy snu� si� po czym� szarym, czego nawet nie
potrafi� nazwa�. Nie tak to sobie wyobra�a� i nie tak to wygl�da�o na folderach, jakie
widzia� w biurze werbunkowym. No, ale kiedy zaproponowali mu zamkni�cie na wiele lat w
blaszanej puszce i zamro�enie bardziej ba� si� tego, �e ju� si� nie obudzi, ni� tego, �e co�
p�jdzie nie tak ju� po dotarciu na planet�.
Z ulg� patrzy� na zbli�aj�cy si� szczyt wzg�rza. Ulg� dawa�a mu my�l, �e zaraz b�dzie w
bezpiecznym wn�trzu statku i... No, przynajmniej b�dzie we wn�trzu statku. Zawsze
lepsze to ni� ta niby-pustynia na zewn�trz. Kiedy tak si� nad tym zastanawia� ujrza�
r�wnin� po drugiej stronie pag�rka. W�a�nie - r�wnin�. Wprawdzie przez pierwszych kilka
minut ta my�l nie by�a w stanie przebi� si� do jego ja�ni, ale za wzg�rzem nie by�o nic. To
znaczy by�a pustynia, ale nic poza ni�.
Ron zjecha� z g�ry i zatrzyma� �azika. Zeskoczy� z niego i po kilku krokach stan�� jak wryty
z szeroko rozwartymi ustami. Co� tu by�o nie tak. I to bardzo nie tak. Przed sob� widzia�
pocz�tek kolein zostawionych przez jego pojazd, ale za nimi zamiast spodziewanej
betonowej p�yty l�dowiska by�a pustka. Ani l�dowiska, ani statku. Kiedy ju� by� w stanie
my�le� Ron zacz�� si� zastanawia� jak to jest mo�liwe, �e wyjecha� w stron� bazy, kt�ra,
jak si� okaza�o, nie istnieje, a potem wr�ci� do punktu wyj�cia, kt�ry te� ju� nie istnia�...
"Zaraz, a mo�e... Nie, to jest bez sensu - je�eli baza w og�le nie istnieje, to automaty nie
mog�yby zaprowadzi� mnie na l�dowisko", pomy�la� drapi�c si� po kasku. "Ale z drugiej
strony skoro wyl�dowa�em, to znaczy, �e baza jest... A skoro jej nie ma, to znaczy, �e nie
wyl�dowa�em i dalej jestem na pok�adzie statku. Ale je�eli jestem na pok�adzie statku, to
dlaczego jestem na pustyni?"
Ten problem wymaga� ju� g��bszego rozwa�enia. Raczej nie by� to sen, o czym
�wiadczy�y siniaki wywo�ane podr� na grzbiecie �azika, wi�c... "Ale skoro jestem na
pustyni, to znaczy, �e wyl�dowa�em, bo inaczej nie m�g�bym wysi���. A musia�em
wysi���, bo inaczej nie zostawi�bym tych �lad�w". W tym miejscu wskaza� palcem na
koleiny. To znaczy miejsce, w kt�rym ostatnio je widzia�, a w kt�rym teraz znajdowa� si�
dosy� powszedni w okolicy fragment pustyni.
Ron jeszcze raz zacz�� ca�� wyliczank� pokazuj�c raz na niebo, raz na ziemi�, raz na
siebie, raz za siebie.
- �azik! - krzykn�� wreszcie, ale za swoimi plecami nie znalaz� ju� pojazdu. - No, to
pi�knie!
Szuka� jeszcze w g�owie jakiego� wyt�umaczenia dla ca�ej tej sytuacji, ale og�lnie
zaczyna�y ju� w nim dominowa� bezsilno�� i jej siostra rezygnacja. Spojrza� jeszcze raz
na wzg�rze, �eby upewni� si�, �e nie ma ju� ani �ladu po jego wyprawie, potem przyjrza�
si� r�wninie tam, gdzie jeszcze przed godzin� by�o l�dowisko. Dla pewno�ci opuka� to
miejsce i przesypa� nieco piasku sprawdzaj�c, czy p�yta nie jest tylko skryta pod warstw�
piasku, a w ko�cu usiad� zm�czony na ziemi.
- Na pewno nie jestem w Kosmosie, nie jestem w bazie, ani na statku, wi�c jestem na
planecie i nie jest to Ziemia. Skoro tak, to musia� by� statek, kt�rym tu przylecia�em.
Gdyby nie by�o l�dowiska, to nie m�g�bym znale�� si� na powierzchni planety, a skoro
by�o l�dowisko, to by�a i baza. Tylko, �e teraz nie ma ani jednego, ani drugiego... W
dodatku wci�o gdzie� �azik... Nie, to jest bez sensu... - podda� si� wreszcie.
Wsta� i zrobi� kilka krok�w w stron� pag�rka, po czym obejrza� si� za siebie i z rezygnacj�
zauwa�y�, �e znik�o zag��bienie odci�ni�te przed chwil� przez nie koniecznie
najszlachetniejsz� cz�� jego cia�a. Ze z�o�ci� zerwa� z nogi jeden z but�w i cisn�� nim w
stron� pustyni.
- Masz, we� jeszcze i to, padlino�erco! - T� sam� tras� pokona� i drugi przedstawiciel
przemys�u obuwniczego. - Jak si� tylko odwr�c�, to wszystko zabierasz... Tch�rzu! Mo�e
chcesz jeszcze i he�m?
Najwyra�niej nie chcia�, bo krzyki Rona pozosta�y bez odpowiedzi.
- A mo�e... - R�kami wymaca� co� przytwierdzonego do pasa. - ...niezb�dnik???
W tym miejscu zawaha� si� na moment przed ci�ni�ciem przedmiotem w pustk�.
Delikatnie uchyli� wieczko i wyj�� rzecz znajduj�c� si� w �rodku. Mia� on mu pom�c w
przetrwaniu nawet na bezludnej planecie, wi�c by� to chyba odpowiedni moment. Obr�ci�
go kilka razy w palcach i ze z�o�ci� wyrzuci� najdalej jak tylko m�g�.
- Zabieraj te� ten szwajcarski scyzoryk... I opakowanie od niego... I r�kawice... I pas...
Ron nerwowo od��cza� od siebie kolejne elementy stroju, a pustynia cicho szumi�c
zupe�nie niezauwa�enie poch�ania�a wszystko, co tylko mog�a.
KONIEC KSI��KI