7847
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7847 |
Rozszerzenie: |
7847 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7847 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7847 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7847 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Ursula K. Le Guin
WRACA� WCI�� DO DOMU
kompozytor: Todd Barton
geomanta: George Hersh
mapki rysowa�a Autorka
prze�o�y�a: Barbara Kope�
ilustracje wykona�a: Katarzyna Karina Chmiel
Spis tre�ci
Nota pierwsza 9
Pie�� przepi�rki 11
W stron� archeologii przysz�o�ci 13
M�WIKAMIE�, Cz�� pierwsza 16
Kodeks Serpentynu 62
Tablice Dziewi�ciu Dom�w 68
Gdzie to jest 70
Pandora zmartwiona tym, co robi: wz�r 73
KILKA HISTORII G�O�NO OPOWIEDZIANYCH 74
Kilka historii opowiedzianych pewnego wieczora... 74
Shahugoten 78
Opiekunka 80
Suszone myszy 84
Dira 86
WIERSZE, Cz�� pierwsza 91
Jak si� umiera w Dolinie 105
Pandora siedz�c nad potokiem 119
CZTERY OPOWIE�CI ROMANTYCZNE 120
M�ynarz 121
Zagubiona 122
Odwa�ny cz�owiek 128
U �r�de� Orlu 132
WIERSZE, Cz�� druga 139
CZTERY OPOWIE�CI 148
Stare kobiety nienawidz� 148
Wojna z Ludem �wi� 157
Miasto Chumo 164
K�opoty z Ludem Bawe�ny 165
Pandora zmartwiona tym, co robi,
w podnieceniu zwraca si� do czytelnika 180
Miasto i Czas 182
Miasto 182
Dziura w powietrzu 188
Du�y i Ma�y 192
Pocz�tki 195
Czas w Dolinie 199
MOWIKAMIE�, Cz�� druga 212
UTWORY DRAMATYCZNE 251
Uwaga na temat scen w Dolinie 251
Noc Weselna w Chukulmas 252
O Krzycz�cym M�czy�nie, Rudej Kobiecie
oraz Nied�wiedziach 266
Tabetupah 273
Pi�ropusz 277
Chandi 285
Pandora zmartwiona tym, co robi, odnajduje drog� w Dolin�
przez d�by ostrolistne 302
Ta�czenie Ksi�yca 305
WIERSZE, Cz�� trzecia 316
OSIEM �YCIORYS�W 329
Poci�g 331
Ona s�ucha 332
Junko 334
Promienna pustka wiatru 339
Bia�e Drzewo 341
Historia trzeciego dziecka 344
Pies u drzwi 350
Widz�ca: �yciorys Dzi�cio� z Serpentynu w Telina-na 352
KILKA KR�TKICH TEKST�W Z DOLINY 382
Pandora rozmawia z archiwistk� biblioteki Lo�y Chr�ciny
wWakwaha-na 393
NIEBEZPIECZNI LUDZIE 398
Uwaga o powie�ci 398
Rozdzia� drugi 400
Pandora mi�o do mi�ego czytelnika 427
MOWIKAMIE�, Cz�� trzecia 428
Przekazy dotycz�ce Kondor�w 477
O zebraniu w sprawie Wojownik�w 483
WIERSZE, Cz�� czwarta 491
Od Lud�w Dom�w Ziemi w Dolinie do Innych Lud�w,
kt�re zamieszkiwa�y Ziemi� przed nimi. 509
TY� KSI��KI 511
D�ugie nazwy Dom�w 513
Kilka Innych Lud�w z Doliny 519
1. Zwierz�ta Obsydianu 519
2. Zwierz�ta B��kitnej Gliny 527
Krewni 532
Lo�e, stowarzyszenia, kunszty 540
Co si� nosi�o w Dolinie 544
Co jedzono 548
Muzyczne instrumenty Kesh 557
Mapy 563
Taniec �wiata 567
Taniec S�o�ca 577
Poci�g 587
Kilka uwag na temat praktyk medycznych 590
Traktat o praktykach 599
Gry i zabawy 601
Kilka metafor generacyjnych 605
Trzy wiersze Pandory... 609
�ycie na Wybrze�u, energia i taniec 611
Mi�o�� 617
Pisany Kesh 619
Alfabet Kesh 621
Tryby Ziemi i Nieba 624
Uwaga na temat form narracyjnych 626
Literatura m�wiona i pisana 628
Pandora ju� si� nie martwi 634
GLOSARIUSZ 636
Liczby Kesh 636
PIE�� J�KA�Y 655
MAPY
Rzeki wpadaj�ce do Morza Wewn�trznego 151
Niekt�re ludy i miejsca znane Kesh 171
Miasto Sinshan 218
Nazwy dom�w Sinshan 224
Dziewi�� Miast nad Rzek�: I 458
Dziewi�� Miast nad Rzek�: II 474
Niekt�re �cie�ki wok� Potoku Sinshan 564
Zlewisko Potoku Sinshan 565
Nota pierwsza
Ludzie opisani w tej ksi��ce mogliby kiedy�, w dalekiej przy-
sz�o�ci, zamieszkiwa� P�nocn� Kaliforni�.
Przewa�aj� tu ich w�asne g�osy - opowie�ci, sztuki teatralne,
wiersze i pie�ni, w kt�rych m�wi� za siebie i o sobie; je�li za� czy-
telnik �cierpi pewne nieznane okre�lenia, wszystkie w ko�cu stan�
si� jasne. Podejmuj�c si� tej pracy jako pisarz uzna�am, i� najlepiej
b�dzie umie�ci� opisy i obja�nienia w rozdziale o nazwie Ty� Ksi��-
ki. Tam znajd� je ci, kt�rych bawi� komentarze, ci za�, kt�rzy lu-
bi� narracj�, b�d� mogli je opu�ci�; tak�e Glosariusz mo�e okaza�
si� zabawny lub u�yteczny.
Przek�ad z j�zyka, kt�ry jeszcze nie istnieje, nastr�cza spore
trudno�ci, nie nale�y wszak�e przesadza�. Ostatecznie przesz�o��
potrafi by� r�wnie niejasna jak przysz�o��. Staro�ytn� chi�sk� ksi�-
g� �Tao te ching" t�umaczono na angielski dziesi�tki razy - zaiste,
sami Chi�czycy musz� j� na nowo t�umaczy� na chi�ski w ka�dym
cyklu Kataju; c�, kiedy �aden przek�ad nie przywr�ci nam ksi�gi
napisanej przez Lao Tzu (kt�ry by� mo�e wcale nie istnia�).
Wszystko, co mamy, to �Tao te ching" teraz i tutaj. Podobnie rzecz
si� ma z przek�adami literatury przysz�o�ci; fakt, �e nie zosta�a jesz-
cze napisana, b�aha nieobecno�� t�umaczonego tekstu nie stano-
wi zn�w takiego problemu. To, co by�o i co by� mo�e, spoczywa -
jak odwr�cone ty�em dziecko - w ramionach milczenia. Wszystko,
co mamy, co kiedykolwiek mie� b�dziemy, to teraz, tutaj.
Pie�� przepi�rki
(Z Ta�ca Lata)
Na polach nad rzek�
po ��kach nad rzek�
po polach nad rzek�
na ��kach nad rzek�
biegn� dwie przepi�rki
Biegn� dwie przepi�rki
lec� dwie przepi�rki
dwie przepi�rki biegn�
dwie przepi�rki lec�
na ��kach nad rzek�
W stron� archeologii
przysz�o�ci
Co czuje wytrwa�y uczony, gdy spod bezkszta�tnych k�p zaro-
�li i poro�ni�tych ostem niewyra�nych row�w wy�ania si� wreszcie
wyra�ny, czysty kontur; tu by� zewn�trzny szaniec... tu brama...
a tam spichlerz! B�dziemy kopa� tu i tu, a potem chc� rzuci�
okiem na ten kopczyk na zboczu... Jak�e prawdziw� wielko�� po-
znaje, gdy przesypuj�c piach mi�dzy palcami, wyczuwa w d�oni
cienki kr��ek i oczy�ciwszy go ruchem kciuka, widzi wyt�oczony
w kruchym br�zie wizerunek rogatego bo�ka! Jak�e im zazdrosz-
cz� ich �opatek, sit i miarek, ich narz�dzi, ich m�drych, spraw-
nych r�k, kt�rymi dotykaj�, ujmuj� to, co znajd�! Nie na d�ugo
rzecz jasna; oddadz� wszystko do muzeum; jednak przez chwil�
mog� zatrzyma� to w d�oniach.
Znalaz�am wreszcie miasto, za kt�rym goni�am. Przez po-
nad rok kopa�am w niew�a�ciwych miejscach i upiera�am si� przy
niedorzecznych pomys�ach - na przyk�ad, �e musi mie� mury
i jedn� bram�; gdy jednak raz jeszcze spojrza�am na map� re-
gionu, wolno, lecz tak pewnie jak wschodz�ce s�o�ce zaja�nia�a
mi oczywista prawda, �e miasto le�y tutaj, w ramionach potok�w,
�e ca�y czas mia�am je pod stopami. I �e nigdy nie by�o otoczone
murami; po c� im, u licha, mury? A to, co uwa�a�am za bram�,
to most nad miejscem, gdzie strumienie si� ��cz�. A tam, na pa-
stwisku za stodo��, �wi�te budynki i miejsce ta�ca - nie w �rodku
miasta, gdy� �rodkiem jest Zawias, lecz na w�a�ciwym ramieniu
podw�jnej spirali, oczywi�cie na prawym. Tak w�a�nie, tak w�a-
�nie jest.
Nie zamierzam kopa� tu z nadziej�, �e znajd� kawa�ek da-
ch�wki, t�czow� stopk� kielicha, ceramiczny czubek baterii s�o-
necznej lub ma�y pieni��ek z kalifornijskiego z�ota, ten sam - gdy�
rdza z�ota si� nie ima - kt�ry, odwa�ony niegdy� w Placerville, wy-
dany na dziwki lub dzia�ki w San Francisco, nieco p�niej by� mo-
�e obr�czk� �lubn�, i kt�ry w skarbcu g��bszym ni� kopalnia,
gdzie si� zrodzi�, trwa� ukryty, a� wszelkie r�kojmie straci�y podsta-
w�; by teraz, za tym obrotem, przybra� kszta�t s�o�ca o kr�tych
promieniach, kt�re zr�czny rzemie�lnik dostaje w nagrod� - nie,
tego nie znajd�. Tego tu nie ma. Ma�e, z�ote s�o�ce nie mieszka,
jak to m�wi�, w Domach Ziemi. Rozp�ywa si� we mgle, na pustko-
wiu poza dniem i noc�, w Domach Nieba. M�j skarb to skorupy
p�kni�tego garnca na drugim ko�cu t�czy. Tam kop! Co znajdu-
jesz? Ziarno; ziarno dzikiego owsa.
Przez dziki owies id� w�r�d dom�w Sinshan, miasteczka, kt�-
rego szuka�am. Min�wszy Zawias, wkraczam na miejsce ta�ca.
Mniej wi�cej tam, gdzie ten d�b z Doliny, stanie Obsydian na p�-
nocnym wschodzie; nie opodal, na p�nocnym zachodzie, Dom
B��kitnej Gliny, zaryty w zbocze wzg�rza; bli�ej �rodka � Serpen-
tyn Czterech Stron; na zakr�cie za� wiod�cym w d�, ku strumie-
niowi, dwa Domy z Suszonej Ceg�y, Czerwonej i ��tej Adoby, na
po�udniowym wschodzie i zachodzie. Je�li, jak s�dz�, zwykli
heyimas budowa� pod ziemi�, b�d� musieli osuszy� to pole; wida�
b�dzie tylko piramidy dach�w i zdobienia na szczytach drabiny
wej�ciowej. Wyra�nie to widz�; patrze� oczyma duszy mog� tu do
woli. Stoj� na starym pastwisku, gdzie nie ma nic, tylko deszcz
i s�o�ce, dziki owies, osty i dzika salsefia, gdzie byd�o si� nie pasie,
gdzie chodz� jelenie, stoj� tutaj, zamykam oczy i widz�: miejsce
ta�ca, schodkowe piramidy dach�w, nad Obsydianem za� ksi�yc
z mosi�dzu na wysokiej tyczce. Je�li pos�ucham, czy us�ysz� g�osy
uchem duszy? Czy Schliemann s�ysza� g�osy na ulicach Troi? Je�e-
li s�ysza�, tak�e by� szalony, Trojanie wszak nie �yj� od trzech tysi�-
cy lat. Co jest bardziej odleg�e, niedost�pne, milcz�ce - martwe
czy nie narodzone? Ci, kt�rych ko�ci w proch si� obr�ci�y pod k�-
pami ost�w, w grobowcach Przesz�o�ci, czy tamci, co zwiewnie ta�-
cz�c w�r�d moleku�, �yj�, gdzie wiek mija jak dzie�, w�r�d ba�nio-
wego ludu, pod wielkim dzwonem Wzg�rza Mo�liwo�ci?
Ich nie dosi�gnie szpadel. Ich ko�ci nie istniej�. Jedyne ludz-
kie szcz�tki na tym polu nale�� do tych, kt�rzy byli pierwsi, oni za�
tu nie grzebali, nie zostawili po sobie grob�w, p�ytek, skorup, mu-
r�w ani monet. Je�eli kiedy� nawet sta�o tu ich miasto, zrobili je
z tego, co sk�ada si� na las i ��k�, a czego ju� nie ma. Pr�no by na-
s�uchiwa� - s�owa ich mowy ucich�y, ucich�y na zawsze. Obrabiali
obsydian - on jeden pozosta�; w starym warsztacie na skraju lotni-
ska bogaczy wci�� jeszcze le�y mn�stwo okruch�w, cho� nikt od
lat nie znalaz� tam sko�czonego ostrza. Wszelkie inne �lady po
nich zagin�y. Brali Dolin� w posiadanie lekko, bez wysi�ku; mi�k-
ko po niej chodzili. Jak ci inni, ci, kt�rych szukam.
My�l�, �e mo�na ich znale�� w jeden tylko spos�b, tylko jed-
na archeologia mo�e okaza� si� skuteczna: We� w ramiona dziec-
ko albo wnuka, a je�li nie masz, po�ycz niemowl� i p�jd� na pole
dzikiego owsa za stodo��. Sta� pod d�bem na zboczu wzg�rza twa-
rz� do strumienia. St�j cicho. By� mo�e dziecko co� ujrzy, us�yszy
glos lub do kogo� przem�wi - do kogo� z domu.
M�WIKAMIE�
CZʌ� PIERWSZA
M�wikamie� to moje ostatnie imi�. Przysz�o do mnie
z mojego wyboru, zamierzam bowiem m�wi� o tym,
gdzie chodzi�am, gdy by�am m�oda; teraz jednak ju�
nigdzie nie chodz�, tylko siedz� jak kamie� w tym miejscu, na tej
ziemi, w tej Dolinie. Dotar�am wreszcie tam, dok�d zmierza�am.
M�j Dom to B��kitna Glina, moje domostwo za� - Wysoki
Ganek z Sinshan. Moj� matk� nazywano Pipil, Wierzba oraz Po-
pi�. Imi� mojego ojca, Abhao, w Dolinie znaczy Zabija.
W Sinshan dzieci cz�sto nosz� imiona ptak�w, albowiem s�,
jak one, pos�a�cami. Przed moim przyj�ciem na �wiat, pod p�-
nocnymi oknami Wysokiego Ganku, w�r�d d�b�w, zwanych Gair-
ga, przez ca�y miesi�c siadywa�a sowa i �piewa�a swoj� sowi� pie��;
a zatem moje pierwsze imi� brzmi P�nocna Sowa.
Wysoki Ganek to budynek stary, solidny, o przestronnych
izbach; szkielet i krokwie zrobiono z sekwoi, pod�ogi z d�bu, okna
z kwadratowych szybek z przejrzystego szk�a. Balkony Wysokiego
Ganku rozleg�e s� i pi�kne. Pierwsz� mieszkank� naszych poko-
j�w, na pierwszym pi�trze, pod dachem, by�a prababka mojej bab-
ki; du�e rodziny rozrastaj�c si�, potrzebowa�y ca�ych pi�ter, jed-
nak babka by�a jedyn� w swoim pokoleniu, a wi�c zajmowa�y�my
tylko dwa pokoje od zachodu.
Nie dawa�y�my wiele. Zbiera�y�my owoce dziesi�ciu dzikich
oliwek i kilku innych drzew, rosn�cych na Grani Sinshan, po na-
siona chodzi�y�my na polan� na wschodnim zboczu Wakyahum,
i uprawia�y�my ziemniaki, kukurydz� i warzywa przy potoku na
po�udniowy wsch�d od Wzg�rza Adoby; ale i tak bra�y�my ze spi-
chlerzy znacznie wi�cej zbo�a i fasoli, ni� mog�y�my do nich do-
starczy�. Moja babka, Waleczna, trudni�a si� tkaniem. Gdy by�am
dzieckiem, nie mia�a w rodzinie owiec i wi�kszo�� swych tkanin
oddawa�a za we�n�, aby m�c tka� nadal. Pierwsza rzecz, jak� pa-
mi�tam, to palce mojej babki, biegaj�ce tam i z powrotem po
osnowie krosna, i srebrny p�ksi�yc bransolety, migaj�cy na jej
przegubie pod czerwonym r�kawem.
Drug� rzecz�, jak� pami�tam, jest wycieczka do �r�de� nasze-
go potoku w pewien mglisty zimowy poranek. Po raz pierwszy po-
sz�am z dzie�mi B��kitnej G�iny nabra� wody na wakwa nowego
ksi�yca. Zmarz�am tak bardzo, �e si� rozp�aka�am, a inne dzieci
�mia�y si�, �e swoimi �zami zepsu�am wod�. Uwierzy�am im i roz-
rycza�am si� na dobre. Moja babka, prowadz�ca uroczysto��, prze-
konywa�a mnie, �e woda jest w porz�dku i pozwoli�a mi nie��
dzban ksi�yca a� do miasta; p�aka�am jednak i �ka�am przez ca��
drog�, gdy� by�o mi zimno i wstyd, a dzban �r�dlanej wody bardzo
mi ci��y�. Jestem ju� stara, ale wci�� czuj� ch��d, wilgo� i ci�ar, wi-
dz� we mgle czarne ramiona manzanity i s�ysz� �miech i rozmowy,
rozbrzmiewaj�ce wok� mnie na stromej �cie�ce przy potoku.
Id� tam, id�
Gdzie wtedy
P�aka�am nad potokiem.
Idzie tam, idzie
G�sta mg�a nad potokiem.
Niewiele p�aka�am w �yciu, by� mo�e za ma�o. Ojciec mojej
matki mawia�: �Kto si� najpierw �mieje, ten p�niej p�acze; kto
najpierw p�acze, ten si� p�niej �mieje". Pochodzi� z Serpentynu
z Chumo i wr�ci� do tego miasta, aby zamieszka� z rodzin� swej
matki. Babce to nie przeszkadza�o; powiedzia�a kiedy�: ��y� z mo-
im m�em, to jakby je�� surowe �o��dzie". Ale czasem odwiedza-
�a go w Chumo, on za� przyje�d�a� do nas na wzg�rza w letnie
upa�y, gdy Chumo na dnie Doliny sma�y�o si� jak nale�nik. Jego
siostra, Zielony B�benek, by�a s�awn� tancerk� Lata, ale ca�a ta
rodzina nigdy nic nie dawa�a. M�wi�, �e cierpieli bied�, gdy� jego
matka i siostra da�y ju� wszystko dawniej, kiedy organizowa�y
w Chumo Ta�ce Lata, ale babka twierdzi�a, �e to dlatego, �e nie
lubili pracowa�. Mo�e oboje mieli racj�.
Inne ludzkie osoby z mojej najbli�szej rodziny mieszka�y
w Madidinou. Najpierw zamieszka�a tam siostra mojej babki, a po-
tem jej syn o�eni� si� z miejscow� kobiet� z Czerwonej Adoby. Gdy
si� odwiedzali�my, co zdarza�o si� cz�sto, bawi�am si� z kuzynami,
dziewczynk� i ch�opcem o imionach Pelikan i Chmiel.
Za czas�w mojego dzieci�stwa do naszej rodziny nale�a�y te�
zwierz�ta: himpi, dr�b oraz kotka. Nasza kotka, czarna, bez jedne-
go jasnego w�oska, urodziwa i dobrze wychowana, by�a wspania��
�owczyni�. Jej koci�ta wymieniali�my na himpi, kt�rych przez pe-
wien czas mia�am ca�y kojec. Do mnie nale�a�a opieka nad nimi
i kurcz�tami; pilnowa�am te�, aby koty nie dosta�y si� na wybiegi
pod balkonami na dole. By�am bardzo ma�a, gdy zamieszka�am
w�r�d zwierz�t i nasz kogut z zielonym ogonem potrafi� mnie jesz-
cze przestraszy�. Wiedzia� o tym; wyci�ga� szyj� i naciera� na mnie,
miotaj�c przekle�stwa, a ja prze�azi�am przez p�otek i ucieka�am
przed nim do wybiegu himpi. Wtedy himpi podbiega�y do mnie,
siada�y i gwizda�y. By�y dla mnie wielk� pociech�, wi�ksz� nawet
ni� koci�ta. Nauczy�am si� nie nadawa� im imion i nie sprzedawa�
ich �ywych na mi�so; te, kt�re chcia�am wymieni�, szybko u�mier-
ca�am sama, bowiem niekt�rzy zabijaj� zwierz�ta g�upio i nie-
umiej�tnie, powoduj�c wiele b�lu i l�ku. Kiedy do wybiegu wdar�
si� rozszala�y owczarek i zabi� wszystkie himpi opr�cz kilku m�o-
dych, p�aka�am tak bardzo, �e nawet m�j dziadek by� zadowolony.
Potem przez wiele miesi�cy nie chcia�am rozmawia� z �adnym
psem. Ale dla nas to wszystko sko�czy�o si� dobrze, gdy� w zamian
za utracone himpi rodzina owczarka da�a nam owc�; ta owca uro-
dzi�a dwoje jagni�t i moja matka zn�w zosta�a pasterzem, a babka
nareszcie mia�a w�asn� we�n� do tkania.
Nie pami�tam, kiedy nauczy�am si� �piewa� i ta�czy�; babka
szkoli�a mnie, zanim jeszcze zacz�am m�wi� i chodzi�. Gdy sko�-
czy�am pi�� lat, posz�am do heyimas wraz z innymi dzie�mi z B��-
kitnej Gliny. Potem kszta�ci�am si� u nauczycieli w heyimas oraz
w Lo�ach Krwi, D�bu i Kreta, pozna�am Podr� Soli, termino-
wa�am kr�tko u poetki Gniewnej i nieco d�u�ej u Glinianego
S�o�ca, garncarza. Nie by�am bystra i nigdy nie rozwa�a�am p�j-
�cia do szko�y w wielkim mie�cie, chocia� kilkoro dzieci z Sinshan
tak zrobi�o. Lubi�am uczy� si� w heyimas, uczestniczy� w struktu-
rze wiedzy wi�kszej ni� moja w�asna; znajdowa�am tu wytchnienie
od gniewu i strachu, kt�rych nie potrafi�am zrozumie� ani opa-
nowa� bez pomocy z zewn�trz. Ale nie dowiedzia�am si� tak du-
�o, jakbym mog�a, bo zawsze si� cofa�am i m�wi�am: ,Ja nie
umiem".
Niekt�re dzieci ze z�o�ci czy z g�upoty nazywa�y mnie Hwik-
mas, �p�-Domu", czasem te� s�ysza�am, jak ludzie m�wi� o mnie:
�To p� osoby". Rozumia�am to po swojemu, na swoj� niekorzy��,
bo nikt w domu mi tego nie wyja�ni�. Zapyta� w heyimas nie mia-
�am odwagi, nie �mia�am te� nigdzie p�j��, aby pozna� �wiat poza
naszym ma�ym Sinshan i ujrze� Dolin� nie jako ca�o��, lecz jako
cz�� ca�o�ci. Poniewa� matka i babka nigdy nie wspomina�y mo-
jego ojca, w pierwszych latach �ycia wiedzia�am jedynie, �e przy-
szed� spoza Doliny, a potem odszed�. Dla mnie to oznacza�o tylko
tyle, �e nie mia�am matki ojca ani jego Domu, a zatem by�am tyl-
ko p�osob�. Nawet nie s�ysza�am o ludziach Kondora. Prze�y�am
osiem lat, zanim ujrza�am tych ludzi na placu w Kastoha-na, gdy
posz�y�my do gor�cych �r�de� leczy� reumatyzm babki.
Opowiem t� podr�. To niewielka podr� sprzed wielu lat,
podr� cichego powietrza.
Pewnego dnia, mniej wi�cej miesi�c po Ta�cu �wiata, wsta�y-
�my rano, jeszcze w ciemno�ciach. Nakarmi�am czarn� kotk�, Si-
di, resztkami mi�sa. By�a coraz starsza; obawia�am si�, �e podczas
naszej nieobecno�ci b�dzie g�odna i zamartwia�am si� tym ca�y-
mi dniami. Matka powiedzia�a do mnie:
� Sama to zjedz. Kotka z�apie sobie, co trzeba!
Matka by�a surowa i rozs�dna. Babka rzek�a jednak:
- Dziecko karmi swoj� dusz�. Daj pok�j.
Wygasi�y�my ogie� i zostawiaj�c drzwi uchylone dla kota i wia-
tru, w �wietle ostatnich gwiazd zesz�y�my ze schod�w. Domy wygl�-
da�y w ciemno�ciach jak wzg�rza, mrocznie; wyda�o mi si� wtedy,
�e na miejscu zgromadze� jest ja�niej. Min�y�my Zawias i wesz�y-
�my do heyimas B��kitnej Gliny. Tam czeka�a na nas Muszla, kt�-
ra nale�a�a do Lo�y Lekarzy i leczy�a b�le babki; od dawna si�
przyja�ni�y. Nape�ni�y mis� wod� i od�piewa�y razem Powr�t. Gdy
wysz�y�my na miejsce ta�ca, zaczyna�o �wita�. Muszla odprowadzi-
�a nas przez Zawias i dalej, przez ca�e miasto, a kiedy przekroczy-
�y�my Potok Sinshan, kucn�y�my pod d�bem, �eby zrobi� siku,
i ze �miechem z�o�y�y�my sobie �yczenia:
- W�druj w zdrowiu!
- Zosta� w zdrowiu!
Tak robili ludzie z Ni�szej Doliny, gdy udawali si� w podr�,
ale teraz ma�o kto o tym pami�ta. Muszla zawr�ci�a, a my min�-
�y�my stodo�y i pow�drowa�y�my mi�dzy potokami przez Pola
Sinshan. Niebo nad okalaj�cymi Dolin� wzg�rzami okry�o si� ��-
ci� i czerwieni�; pag�rki i lasy wok� nas by�y zielone, a G�ra
Sinshan za nami - granatowa. I tak sz�y�my po ramieniu �ycia;
w powietrzu, w koronach drzew i na polach ptaki �piewa�y swoje
pie�ni, a gdy dotar�y�my do �cie�ki na Amiou i skr�ci�y na p�-
nocny zach�d, ku G�rze-Babce, wzg�rza na po�udniowym wscho-
dzie uwolni�y bia�� kraw�d� s�o�ca. Do tej pory chodz� w tam-
tym �wietle.
Moja babka, Waleczna, kt�ra owego ranka czu�a si� dobrze
i sz�a lekko, powiedzia�a:
- Chod�my odwiedzi� rodzin� w Madidinou.
A wi�c posz�y�my ku s�o�cu wzd�u� Potoku Sinshan, gdzie do-
mowe i dzikie kaczki oraz g�si rozprawia�y, �eruj�c t�umnie na po-
ro�ni�tych sitowiem rozlewiskach. Oczywi�cie, bywa�am w Madi-
dinou ju� przedtem wielokrotnie, ale tym razem miasto wygl�da-
�o inaczej, gdy� po raz pierwszy wybiera�am si� w podr� gdzie�
dalej. Czu�am si� wa�na i powa�na i nie chcia�am si� bawi� z kuzy-
nami z Czerwonej Adoby, chocia� spo�r�d wszystkich dzieci ich
dwoje kocha�am najbardziej. Moja babka wst�pi�a na chwil� do
synowej �jej syn zmar�, zanim si� urodzi�am � i przybranego ojca
swych wnuk�w, a potem pod��y�y�my na prze�aj przez sady �liw
i moreli, a� wysz�y�my na D�ug� Prost� Drog�.
Wraz z kuzynami z Madidinou wiele razy przekracza�am t�
drog�, ale teraz pierwszy raz mia�am po niej i��. Chocia� czu�am
si� wa�na, ogarn�� mnie strach i przez pierwsze dziewi�� krok�w
szepta�am heya. Ludzie m�wili, �e Droga to najstarsze dzie�o r�k
ludzkich w ca�ej Dolinie i �e nikt nie wie, od kiedy tu jest. Niekt�-
re jej odcinki istotnie bieg�y ca�kiem r�wno, jednak inne zakr�ca-
�y ku Rzece, a potem zn�w si� prostowa�y. W jej pyle odcisn�y si�
stopy obute i bose, racice owiec, o�le kopyta, psie �apy, �lady tylu
n�g, �e wyda�o mi si�, i� s� to �lady wszystkich lud�w, jakie chodzi-
�y Drog� od pi��dziesi�ciu tysi�cy lat. Wielkie d�by z Doliny os�a-
nia�y j� z obu stron od s�o�ca i wiatru; miejscami ros�y te� wi�zy,
topole i olbrzymie, bia�e eukaliptusy, wielkie i pokr�cone, zda si�,
starsze ni� Droga, ale poranne cienie drzew nie si�ga�y jednak na
jej drug� stron�, taka by�a szeroka. My�la�am, �e to dlatego, �e
jest stara, ale matka wyja�ni�a mi, �e tu� po �wiecie wielkie stada
sz�y t�dy na poro�ni�te s�on� traw� prerie u Uj�cia Na, aby po Tra-
wie powr�ci� do G�rnej Doliny - niekt�re z tych stad liczy�y nawet
i tysi�c owiec. Wszystkie zd��y�y ju� przej�� i napotka�y�my tylko
wozy z gnojem, ci�gn�ce za nimi, oraz grup� rozwrzeszczanych
g�wniarzy z Te�ina, kt�rzy zbierali z p�l �ajno. Wykrzykiwali za na-
mi jakie� dowcipy, na kt�re moja matka i babka odpowiada�y ze
�miechem, ja jednak zakry�am twarz. Zakrywa�am twarz r�wnie�
wtedy, gdy pozdrawiali nas spotkani na drodze podr�ni, a potem
gapi�am si� za nimi i zadawa�am takie mn�stwo pyta� � kim s�?
sk�d id�? dok�d id�? - �e Waleczna zacz�a �mia� si� ze mnie i od-
powiada� mi �artami.
Poniewa� kula�a, posuwa�y�my si� wolno, poza tym wszystko
by�o dla mnie nowe; to sprawi�o, �e droga zda�a mi si� niezmier-
nie d�uga, jednak ju� przed po�udniem dotar�y�my do winnic Te-
lina-na. Ujrza�am wznosz�ce si� na brzegach Na miasto: wielkie
stodo�y, mury i okna dom�w w�r�d wysokich d�b�w, schodkowe
dachy heyimas, ��te i czerwone, a w�r�d nich miejsce ta�ca przy-
brane flagami; miasto jak winne grono, jak ba�ant: bogate, kunsz-
towne, zdumiewaj�ce, pi�kne.
Syn przyrodniej siostry mojej babki mieszka� w Telina-na
w domostwie Czerwonej Adoby i jego rodzina zaprosi�a nas, aby-
�my po drodze tam si� zatrzyma�y. Telina by�o o tyle wi�ksze od
Sinshan, �e my�la�am, i� nigdy si� nie sko�czy, za� dom krewnych
o tyle wi�kszy od naszego, �e my�la�am, i� jemu tak�e nie ma ko�-
ca. W�a�ciwie rodzina liczy�a tylko siedem czy osiem os�b, miesz-
kaj�cych na parterze Zw�glonego Domu, ale panowa� tam taki
ruch, tylu krewnych i znajomych wchodzi�o i wychodzi�o, tyle si�
pracowa�o, gada�o, gotowa�o, przynosi�o i zabiera�o, i� uzna�am,
�e musi to by� najbogatsze domostwo na �wiecie. Wszyscy si� roze-
�mieli s�ysz�c, jak szepcz� do babki:
- Patrz! Maj� siedem garnk�w!
Z pocz�tku bardzo si� zawstydzi�am, ale gdy us�ysza�am, jak
powtarzaj� moje s�owa, jak dobrodusznie si� �miej�, specjalnie
zacz�am m�wi� r�ne rzeczy, aby ich rozbawi�. W ko�cu powie-
dzia�am:
- To domostwo jest ogromne, jak g�ra!
Wtedy �ona mojego wuja, Winoro�l, odpar�a:
- To przyjd� i zamieszkaj z nami na tej g�rze, P�nocna Sowo.
Mamy siedem garnk�w, lecz ani jednej c�rki. Przyda�aby si� nam!
M�wi�a powa�nie; by�a o�rodkiem ca�ego dawania i brania,
ca�ego przep�ywu, by�a osob� szczodr�. Ale moja matka nie do-
pu�ci�a do siebie tych s��w, babka za� u�miechn�a si� tylko i nie
powiedzia�a nic.
Tego wieczora moi kuzyni z Czerwonej Adoby, dwaj syno-
wie Winoro�li z jeszcze innymi dzie�mi, oprowadzili mnie po Te-
lina. Zw�glony Dom by� jednym z wewn�trznych dom�w przy le-
wym miejscu zgromadze�. Na miejscu �rodkowym odbywa�y si�
wy�cigi konne, co zda�o mi si� cudem nad cudy, gdy� nie przy-
puszcza�am nawet, �e plac mo�e by� tak du�y, aby mog�y si� na
nim �ciga� konie. W og�le niewiele koni widzia�am w �yciu; na
pastwisku w Sinshan odbywa�y si� jedynie wy�cigi os��w. Tutaj
trasa wy�cigu prowadzi�a w lewo wok� placu, a potem nawr�t
i w prawo, z powrotem, aby dope�ni� heyiya-if. Ludzie stoj�cy na
balkonach i dachach trzymali w d�oniach lampy na olej i baterie,
robili zak�ady, pili i krzyczeli, a konie, zwrotne jak jask�ki, �ciga-
�y si� w�r�d b�yskaj�cych w mroku �wiate�, podczas gdy ich je�d�-
cy okrzykami zach�cali je do walki. Na kilku balkonach przy pra-
wym miejscu zgromadze� ludzie �piewali, szykuj�c si� widocz-
nie do Ta�ca Lata.
Dwie przepi�rki biegn�
dwie przepi�rki lec�...
Na miejscu ta�ca, w heyimas Serpentynu, r�wnie� �piewa-
no, ale w drodze nad Rzek� ledwie tam zajrzeli�my. Na dole,
w�r�d wierzbiny, gdzie na wodzie migota�y �wiat�a miasta, sie-
dzia�y pary szukaj�ce odosobnienia. My, dzieci, skrada�y�my si�
ku nim przez k�py zaro�li, a potem moi kuzyni krzyczeli g�o�no:
- Panna z kawalerem jechali rowerem! - albo wydawali wulgar-
ne odg�osy i wtedy pary zrywa�y si� i goni�y za nami, g�o�no prze-
klinaj�c, a my uciekali�my ka�de w swoj� stron�. Je�eli moi kuzy-
ni tak si� bawili w ka�d� ciep�� noc, to w Telina nie by�o du�ego
zapotrzebowania na �rodki antykoncepcyjne. Zm�czeni, wr�ci-
li�my do domu, zjedli�my troch� zimnej fasoli i poszli�my spa�
na balkonach i werandach, a Pie�� Przepi�rki dobiega�a nas do
rana.
Nast�pnego dnia nasza tr�jka wyruszy�a bardzo wcze�nie,
0 �wicie, jednak przedtem zjad�y�my porz�dne �niadanie. Gdy
sz�y�my przez sklepiony most nad Rzek� Na, matka wzi�a mnie
mocno za r�k�. Niecz�sto tak robi�a. Pomy�la�am, �e to dlatego,
�e przekroczenie Rzeki by�o rzecz� �wi�t�, ale teraz s�dz�, �e ba-
�a si� mnie utraci�. Pewnie uwa�a�a, �e powinna by�a zostawi�
mnie u bogatych krewnych w bogatym mie�cie.
Gdy wysz�y�my z Te�ina-na, babka zapyta�a:
- Mo�e tylko na zim�, Wierzbo?
Moja matka milcza�a.
Wtedy nie zastanawia�am si� nad tym. By�am szcz�liwa
1 przez ca�� drog� do Chumo papla�am o wszystkich cudownych
rzeczach, jakie widzia�am, s�ysza�am i robi�am w Telina-na, a gdy
m�wi�am, matka trzyma�a mnie za r�k�.
Dotar�y�my do Chumo nawet o tym nie wiedz�c, tak rozsiane
i ukryte w drzewach s� tamtejsze domy. Mia�y�my sp�dzi� noc
w naszym heyimas w tym mie�cie, ale najpierw posz�y�my odwie-
dzi� m�a babki, ojca matki. Mia� w�asny pok�j u krewnych z ��-
tej Adoby, w jednopi�trowym domu w�r�d d�b�w, z widokiem na
potok, w �adnym miejscu. Jego pok�j, a zarazem pracownia, by�
du�y i przejmuj�co wilgotny. Do tej pory zna�am tego dziadka pod
jego �rodkowym imieniem, Garncarz, ale zmieni� je i kaza� nam
do siebie m�wi� Zepsucie.
Uzna�am, �e to dziwaczne imi�; rozpaskudzona przez rodzin�
z Telina, kt�ra �miechem wita�a moje dowcipy, zapyta�am matk�
do�� g�o�no:
- Czy on �mierdzi?
S�ysz�c to, moja babka powiedzia�a:
- B�d� cicho. To nie temat do �art�w.
Poczu�am si� g�upio, ale babka nie gniewa�a si� na mnie. Gdy
inni mieszka�cy domu rozeszli si� do swych pokoj�w, zostawiaj�c
nas same z dziadkiem, zapyta�a go:
- C� to za imi� dopu�ci�e� do siebie?
- Prawdziwe - odpowiedzia�.
Wygl�da� inaczej ni� poprzedniego lata w Sinshan. Zawsze
by� ponury i zawsze narzeka�; nikt nigdy nie robi� nic dobrze, nikt
opr�cz niego, on sam za� robi� niewiele, bo zazwyczaj pora by�a
niew�a�ciwa. Teraz nadal mia� zaci�t� i skwaszon� min�, ale nosi�
si� jak kto� wa�ny.
- To bez sensu leczy� si� w gor�cych �r�d�ach - powiedzia�
do Walecznej. - Lepiej by� zrobi�a, gdyby� zosta�a w domu i na-
uczy�a si� my�le�.
- A jak si� to robi? - zapyta�a.
- Musisz zrozumie�, �e twoje b�le to tylko b��d w my�leniu.
Twoje cia�o nie jest rzeczywiste.
- Uwa�am, �e jak najbardziej � za�mia�a si� Waleczna, kle-
pi�c si� po biodrze.
- Tak? - powiedzia� Zepsucie.
W prawej d�oni trzyma� drewnian� szpatu�k�, s�u��c� do wy-
g�adzania powierzchni wielkich dzban�w, kt�re wytwarza� do prze-
chowywania �ywno�ci; zrobiona by�a z ga��zi oliwnej, tak d�ugiej
jak moje rami� i szerokiej na d�o�. Podni�s� lew� r�k� i przesun��
przez ni� szpatu�k�, kt�ra przenikn�a mi�nie i ko�ci jak n�
przenika wod�.
Waleczna i Wierzba gapi�y si� na r�k� i na szpatu�k�. Zach�-
ci� je gestem, aby te� spr�bowa�y, ale nie zareagowa�y; ja jednak by-
�am ciekawa i chcia�am zwr�ci� na siebie uwag�, wi�c podnios�am
praw� r�k�. Zepsucie podni�s� szpatu�k� i przesun�� j� przez mo-
je przedrami� mi�dzy nadgarstkiem i �okciem. Poczu�am mi�kki
ruch, tak jak czuje si� p�omie� �wiecy, gdy przesuwa si� nad nim
palec, i roze�mia�am si�, zaskoczona. Dziadek spojrza� na mnie
i rzek�:
- Mo�e P�nocna Sowa przejdzie do Wojownik�w?
Wtedy po raz pierwszy us�ysza�am ten wyraz.
- Nic z tego - odpar�a Waleczna; wyczu�am, �e jest rozgniewa-
na. - Twoi Wojownicy to sami m�czy�ni.
- Mog�aby wyj�� za jednego z nich - powiedzia� dziadek. -
Mog�aby wyj�� za syna Zmar�ej Owcy, gdy przyjdzie jej pora.
- Mo�esz zrobi� wiesz co ze swoj� zdech�� owc�! - zawo�a�a Wa-
leczna, lecz Wierzba dotkn�a jej ramienia, aby j� uspokoi�. Nie
wiem, czy przel�k�a si� mocy, jak� przejawi� Zepsucie, czy tylko k��t-
ni mi�dzy rodzicami, tak czy owak uda�o si� jej przywr�ci� spok�j.
Wypi�y�my z dziadkiem po kieliszku wina, a potem posz�y�my
na miejsce ta�ca w Chumo i do heyimas B��kitnej Gliny. Tam,
w pokoju go�cinnym, sp�dzi�y�my noc. Po raz pierwszy spa�am
pod ziemi�; podoba�a mi si� cisza i nieruchomo�� powietrza, ale
nie by�am do nich przyzwyczajona. Budzi�am si� w nocy, nas�u-
chuj�c oddech�w matki i babki, i zasypia�am ponownie dopiero
wtedy, gdy je us�ysza�am.
Rano Waleczna posz�a zobaczy� si� z kilkoma osobami
w Chumo, gdzie mieszka�a, kiedy uczy�a si� tkactwa, wi�c wyru-
szy�y�my dopiero oko�o po�udnia. Pod��a�y�my p�nocno-wschod-
nim brzegiem Rzeki i wkr�tce Dolina zacz�a si� zw�a�, droga
za� uton�a w sadach oliwek, �liw i nektarynek, st�oczonych mi�-
dzy pag�rkami, na kt�rych rozpostar�y si� tarasy winnic. Nigdy
jeszcze nie by�am tak blisko G�ry, kt�ra wype�ni�a mi oczy. Gdy
si� obejrza�am, nie dostrzeg�am ju� G�ry Sinshan; zmieni�a kszta�t
lub przes�oni�y j� inne wzniesienia na po�udniowo-zachodnim
brzegu. Przestraszy�am si� i w ko�cu powiedzia�am o tym matce,
kt�ra poj�a m�j l�k i zapewni�a, �e kiedy wr�cimy do Sinshan,
nasza g�ra b�dzie na swoim miejscu.
Po przekroczeniu Potoku Wether ujrza�y�my miasto Chukul-
mas wysoko w�r�d wzg�rz, hen, po drugiej stronie Doliny, i jego
Wie�� Ognia stoj�c� samotnie, zbudowan� z czerwonych, poma-
ra�czowych i ��tawobialych kamieni, u�o�onych we wz�r mister-
ny niczym splot kosza albo sk�ra w�a. U st�p pag�rk�w, na ��-
tych pastwiskach pomi�dzy mackami las�w pas�o si� byd�o, na p�a-
skim, w�skim dnie Doliny roz�o�y�y si� suszarnie oraz t�ocznie win,
a sadownicy z Chukulmas stawiali mi�dzy nimi swoje letnie domy.
W mroku drzew na brzegach Na majaczy�y m�yny; ich ko�a wyda-
wa�y d�wi�k, kt�ry s�ycha� by�o z daleka. Przepi�rki wo�a�y tr�jto-
nowym krzykiem, wysoko na niebie wisia� myszo��w, w cichym po-
wietrzu jasno �wieci�o s�o�ce.
- To dzie� Dziewi�tego Domu - powiedzia�a matka.
Babka rzek�a tylko:
- Uciesz� si�, gdy dotrzemy do Kastoha.
Od chwili gdy opu�ci�y�my Chumo, nic nie m�wi�a i utyka�a
coraz bardziej.
Przed matk� na drodze le�a�o pi�ro - b��kitne, szaro �ebro-
wane pi�ro ze skrzyd�a s�jki. To by�a odpowied� na jej s�owa; pod-
nios�a je i zabra�a ze sob�. Niedu�a kobieta o okr�g�ej twarzy,
0 drobnych d�oniach i stopach, tego dnia bosa, ubrana w stare
spodnie ze sk�ry koz�a i koszul� bez r�kaw�w, z upi�tym wysoko
warkoczem, z ma�ym plecakiem i niebieskim pi�rem w d�oni. Tak
idzie w nieruchomym powietrzu, w blasku s�o�ca.
Do Kastoha-na dosz�y�my, gdy cienie z zachodnich wzg�rz
schodzi�y ju� w Dolin�. Waleczna ujrza�a dachy nad sadami i po-
wiedzia�a:
- Aha, oto i Cipka Babuni!
Starzy ludzie nazywali tak Kastoha, gdy� le�a�o mi�dzy dwie-
ma odnogami G�ry. S�ysz�c t� nazw�, wyobra�a�am sobie mrocz-
n�, tajemnicz�, po�o�on� w�r�d �wierk�w i sekwoi jaskini�, z kt�-
rej wyp�ywa�a Rzeka. Gdy przekroczy�y�my Most Na i zobaczy�am
miasto takie jak Telina, tylko wi�ksze, miasto z setkami dom�w,
w kt�rych �y�o wi�cej ludzi, ni� s�dzi�am, �e jest na ca�ym �wiecie
- rozp�aka�am si�. Mo�e ze wstydu, bo zrozumia�am, jak g�upia
by�am uwa�aj�c, �e miasto po�o�one jest w jaskini; a mo�e prze-
straszy�am si� i zm�czy�am tym wszystkim, co widzia�am podczas
naszej w�dr�wki. Waleczna uj�a mnie za praw� r�k�, pomaca�a j�
1 przyjrza�a si� jej uwa�nie. Nie zrobi�a tego w�wczas, gdy Zepsu-
cie przesun�� przez ni� szpatu�k�; wtedy w og�le nic si� o tym nie
m�wi�o.
- To stary g�upiec � powiedzia�a teraz � a ja nie jestem lepsza.
Zdj�a srebrn� bransolet� w kszta�cie p�ksi�yca, kt�r� za-
wsze nosi�a, i wsun�a j� na moje rami�.
- No - rzek�a - teraz nie spadnie, P�nocna Sowo.
By�a tak chuda, �e p�ksi�yc prawie na mnie pasowa�, ale nie
o to jej chodzi�o. Przesta�am p�aka�. Tamtej nocy spa�am w domu
noclegowym przy gor�cych �r�d�ach i czu�am przez sen, �e pod
g�ow�, na r�ce, mam ksi�yc.
Nast�pnego dnia po raz pierwszy zobaczy�am Kondor�w.
Wszystko w Kastoha-na by�o dla mnie obce, nowe, inne ni� w do-
mu; ale gdy ujrza�am tych ludzi, zrozumia�am, �e Sinshan i Ka-
stoha by�y jednym i tym samym, natomiast to jest zupe�nie co in-
nego.
By�am jak kot, kt�ry zw�szy� grzechotnika, jak pies, kt�ry
ujrza� ducha. Nogi mi zdr�twia�y, poczu�am na g�owie jakby po-
wiew powietrza - to moje w�osy usi�owa�y stan�� d�ba. Zatrzy-
ma�am si� jak wryta i szeptem zapyta�am:
- Co to?
- Ludzie Kondora - odpar�a moja babka. - Ludzie bez Do-
mu.
Obok mnie sta�a matka. Nagle zrobi�a kilka krok�w do
przodu i powiedzia�a co� do czterech wysokich m�czyzn, kt�rzy
odwr�cili si�, skrzydlaci i dziobaci, i spojrzeli na ni� z g�ry. Wte-
dy ugi�y si� pode mn� kolana i zachcia�o mi si� siku. Zawis�e nad
matk� ujrza�am cztery s�py; wyci�ga�y ku niej czerwone szyje
i ostre dzioby, wpatrywa�y si� w ni� oczami w bia�ych obw�dkach,
wyrywa�y r�ne rzeczy z jej ust i brzucha.
Wr�ci�a do nas i posz�y�my dalej, w stron� gor�cych �r�de�.
- On by� na p�nocy, w krainie wulkan�w - powiedzia�a. - Ci
m�czy�ni m�wi�, �e Kondorzy wracaj�. Poznali jego imi�, gdy je
wymieni�am, m�wili, �e to wa�na osoba. Widzia�a�, jak s�uchali,
gdy o nim wspomnia�am?
Za�mia�a si�. Nigdy jeszcze nie s�ysza�am, by �mia�a si� w ten
spos�b.
- Czyje imi�? - zapyta�a Waleczna.
- Imi� mojego m�a � odpar�a Wierzba.
Zn�w stan�y, zwr�cone ku sobie twarzami.
Babka wzruszy�a ramionami i odwr�ci�a si�.
Zobaczy�am, �e wok� jej twarzy, jak �wietlne muchy, roj� si�
bia�e iskry; krzykn�am i zwymiotowa�am.
- Nie chc�, �eby to ci� po�ar�o! - powtarza�am w k�ko.
Matka zanios�a mnie do noclegowni na r�kach. Troch� si�
przespa�am, a po po�udniu posz�am z Waleczn� do leczniczych
�r�de�. D�ugo unosi�y�my si� w gor�cej wodzie, b�otnistej, bru-
natno-niebieskiej i pachn�cej siark�. Z pocz�tku wygl�da�a bar-
dzo nieprzyjemnie, lecz gdy si� troch� pole�a�o, chcia�o si� po-
zosta� w niej na zawsze. Basen - p�ytki, d�ugi i szeroki, wy�o�ony
kafelkami morskiego koloru - nie mia� �cian, jedynie wysoki
dach z belek; gdy wia� wiatr, ustawiano ekrany ochronne. By�o to
�liczne miejsce. Wszyscy przyje�d�ali tu si� leczy�, wi�c rozma-
wiali tylko p�g�osem lub unosili si� samotnie w wodzie, �piewa-
j�c uzdrawiaj�ce pie�ni. Brunatno-niebieska woda kry�a ich cia-
�a i wida� by�o jedynie g�owy le��ce na wodzie lub oparte o kafel-
ki; niekt�rzy zamkn�li oczy, inni �piewali, a nad powierzchni�
k��bi�y si� opary.
Le�� tam, le��,
Gdzie si� unosi�am
W bardzo p�ytkiej wodzie.
P�yn� tam, p�yn�
Opary nad wod�.
Noclegownia przy �r�d�ach w Kastoha-na przez miesi�c stano-
wi�a nasze domostwo. Waleczna bra�a k�piele i codziennie cho-
dzi�a do Lo�y Lekarzy uczy� si� Miedzianego W�a. Matka odby-
�a samotn� wycieczk� na G�r�, do �r�de� Rzeki i wy�ej na szczyt,
�ladami pumy, g�rskiego lwa. Jako dziecko nie mog�am ca�y dzie�
siedzie� w gor�cym basenie i w Lo�y Lekarzy, ale ba�am si� ruchli-
wych, zat�oczonych plac�w du�ego miasta i przez wi�kszo�� czasu
pracowa�am przy �r�d�ach. Kiedy dowiedzia�am si�, gdzie s� Gej-
zery, cz�sto do nich chodzi�am; mieszkaj�cy tam stary cz�owiek,
kt�ry oprowadza� go�ci po miejscu heya, �piewaj�c o Podziem-
nych Rzekach, wiele ze mn� rozmawia� i pozwala� mi sobie poma-
ga�. Nauczy� mnie Wakwa B�ota, pierwszej pie�ni, kt�r� dosta�am
dla siebie. Nawet w�wczas niewielu ludzi j� zna�o, taka jest stara.
To dawna forma, �piewana solo przy wt�rze dwutonowego drew-
nianego b�bna, i wi�kszo�� s��w jest w matrycy, wi�c nie mo�na
ich zapisa�. Stary cz�owiek mawia�: - Mo�e lud Dom�w Nieba j�
�piewa, gdy przychodzi tu k�pa� si� w b�ocie.
W pewnym miejscu wychodz� z matrycy s�owa, kt�re m�wi�:
Od kraw�dzi do wewn�trz, do �rodka
W d�, w g�r� do �rodka
Wszyscy oni tu przyszli
I wszyscy tu przychodz�.
My�l�, �e starzec mia� racj� i �e to jest pie�� Ziemi. Taki by�
pierwszy dar, jaki dosta�am, i od tamtej pory da�am go wielu oso-
bom.
Poniewa� trzyma�am si� z dala od miasta, nie widzia�am ju�
ludzi Kondora i zapomnia�am o nich. Po miesi�cu wr�ci�y�my do
domu, w sam raz na Ta�ce Lata. Waleczna czu�a si� dobrze, wi�c
w p� dnia zesz�y�my do Telina-na, a potem, po po�udniu, do Sin-
shan. Gdy dotar�y�my do mostu nad Potokiem Sinshan, zobaczy-
�am wszystko odwrotnie: wzg�rza p�nocne znajdowa�y si� tam,
gdzie powinny by� po�udniowe, domy na prawo - tam, gdzie do-
my na lewo. Nawet wn�trze naszego domu tak wygl�da�o. Obe-
sz�am wszystkie znajome miejsca i wsz�dzie wszystko by�o odwr�co-
ne. To by�o dziwne, ale mnie bawi�o, cho� mia�am nadziej�, �e
tak nie zostanie. Rano, kiedy si� obudzi�am z Sidi mrucz�c� nad
uchem, rzeczy wr�ci�y na swoje miejsca, p�noc na p�noc, lewo
na lewo, i ju� nigdy nie ujrza�am �wiata odwrotnie, chyba �e tylko
przez chwil�.
Gdy reszta Lata zosta�a odta�czona, przenios�y�my si� do na-
szego letniego domu i tam Waleczna powiedzia�a:
- P�nocna Sowo, za kilka lat b�dziesz kobiet� i zaczniesz
krwawi� jak kobieta, a w zesz�ym roku by� z ciebie tylko pasiko-
nik, ale teraz jeste� po�rodku, w dobrym miejscu, te lata s� dla
ciebie jak przejrzysta woda. Co chcesz robi�?
Zastanawia�am si� przez jeden dzie� i odpowiedzia�am:
- Chcia�abym i�� na g�r� tropem g�rskiego lwa.
- To dobrze - odpar�a.
Matka o nic nie pyta�a i nie udziela�a odpowiedzi na �adne
pytania. Od naszego powrotu z Kastoha-na jakby znieruchomia�a,
wci�� czego� nas�uchuj�c, czego� w oddali.
Do w�dr�wki przygotowa�a mnie babka. Przez dziewi�� dni
nie jad�am mi�sa, a przez ostatnie cztery spo�ywa�am tylko surowe
potrawy, raz dziennie, i cztery razy dziennie pi�am wod�, za ka�-
dym razem czterema �ykami. Wybranego dnia obudzi�am si� wcze-
�nie, przed �witem. Waleczna spa�a, ale wydawa�o mi si�, �e matka
czuwa; szepn�am heya domowi i domownikom, po czym wzi�am
sakiewk� z darami i wysz�am.
Nasz letni dom sta� na hali w�r�d pag�rk�w ponad Kanio-
nem Twardego Potoku, oko�o mili w g�r� od Sinshan. Przez ca-
�e moje �ycie przyje�d�ali�my tu ka�dego lata wypasa� owce wraz
z pewn� rodzin� z Domu W�toru z Obsydianu. Na wzg�rzach by-
�y dobre pastwiska, a strumie� nie wysycha� przed nadej�ciem
deszcz�w przynajmniej przez wi�kszo�� lat. Hala nazywa�a si�
Gahheya, od wielkiej ska�y heyiya z niebieskiego serpentynu na
jej p�nocno-zachodnim kra�cu. Gdy mija�am t� ska��, chcia�am
si� zatrzyma� i co� do niej powiedzie�, ale to ona przem�wi�a do
mnie:
- Nie zatrzymuj si�, id�, id� wysoko, zanim wzejdzie s�o�ce.
A wi�c wspi�am si� na wysokie wzg�rza, id�c, gdy by�o jeszcze
ciemno i biegn�c, gdy zrobi�o si� ja�niej, i w chwili, gdy kr�g s�o�-
ca oddzieli� si� od kr�gu ziemi, znalaz�am si� na Grani Sinshan.
Tam ujrza�am, jak �wiat�o ods�ania po�udniowo-wschodni� stron�
rzeczy, za� ciemno�� odwraca si� do morza.
Od�piewawszy heya ruszy�am grzbietem g�ry z p�nocnego
zachodu na po�udniowy wsch�d; przez g�ste zaro�la w�drowa�am
�cie�kami jeleni, lecz w sosnowych i �wierkowych lasach, gdzie po-
szycie jest rzadsze, szuka�am w�asnej drogi. Nie �pieszy�am si�,
przeciwnie, sz�am bardzo wolno, zatrzymywa�am si� i rozgl�da-
�am, wypatruj�c znak�w i wskaz�wek. Ca�y dzie� martwi�am si�,
gdzie b�d� spa� tej nocy, tam i z powrotem chodzi�am po grani,
g�owi�c si� bezustannie: �Musz� znale�� dobre miejsce, musz� od-
szuka� dobre miejsce", ale �adne miejsce nie wydawa�o mi si� do-
bre. Powiedzia�am sobie: �To musi by� miejsce heya, poznasz je,
gdy na nie trafisz". Ale w g�owie, wcale o nich nie my�l�c, mia�am
pum� i nied�wiedzia, dzikie psy, ludzi z wybrze�a, obcych z krainy
pla�. Tak naprawd� szuka�am miejsca-kryj�wki. W ten oto spos�b
w�drowa�am przez ca�y dzie�, dr��c za ka�dym razem, gdy si�
gdzie� zatrzyma�am.
Znajdowa�am si� wysoko, znacznie powy�ej �r�de� i gdy zrobi-
�o si� ciemno, poczu�am pragnienie. Zjad�am cztery ga�ki kwia-
towego py�ku, kt�re przynios�am w sakiewce, ale troch� mnie ze-
mdli�o i jeszcze bardziej zachcia�o mi si� pi�. Nim zd��y�am zna-
le�� to miejsce, kt�rego nie mog�am znale��, nad g�r� zapad�
zmrok. Zosta�am tam, gdzie by�am, w ma�ym wg��bieniu pod drze-
wem manzanity; wg��bienie zdawa�o si� mnie os�ania�, a manzani-
ta to wszak czyste heyiya. D�ugo tam siedzia�am, pr�buj�c �piewa�
heya, ale nie podoba� mi si� samotny d�wi�k mego g�osu. Wresz-
cie si� po�o�y�am. Przy najmniejszym ruchu suche li�cie manzani-
ty krzycza�y: - S�uchajcie, ona si� porusza! � wi�c stara�am si� nie
rusza�, ale z zimna wci�� zwija�am si� w k��bek; zimno by�o tu, na
g�rze, wiatr ni�s� nad szczytami mg�� od morza. Przez t� mg��
i noc nic nie widzia�am, cho� bez przerwy gapi�am si� w ciem-
no��. Dostrzeg�am jedynie, �e sama chcia�am przyj�� na t� g�r�,
my�l�c, �e wszystko p�jdzie dobrze, �e p�jd� tropem pumy; tym-
czasem sko�czy�o si� na niczym i ucieka�am od pum przez ca�y
dzie�. A sta�o si� tak dlatego, �e nie przysz�am tutaj, by sta� si�
pum�, pragn�am tylko pokaza� dzieciom, kt�re nazywa�y mnie
p�osob�, �e jestem lepsz� osob� od nich, dzieln� i �wi�t� o�mio-
�atk�. Rozp�aka�am si�. Upadlam twarz� w kurz i opad�e li�cie
i p�aka�am w ziemi�, matk� moich matek, a z moich �ez powsta�o
na tej g�rze ma�e, s�one, b�otniste miejsce. To przypomnia�o mi
Wakwa B�ota, pie��, kt�rej nauczy� mnie stary cz�owiek przy Gej-
zerach. Od�piewa�am j� w my�lach i troch� pomog�o. Noc by�a
i by�a, pragnienie i ch��d nie dawa�y mi zasn��, a senno�� nie po-
zwala�a si� obudzi�.
Gdy tylko zacz�o si� rozja�nia�, zesz�am z grani w poszuki-
waniu wody, w�druj�c w d� przez g�sty busz u szczytu jednego
z kanion�w. �r�d�o niepr�dko pozwoli�o si� odnale��; w pl�tani-
nie w�woz�w wszystko mi si� pokr�ci�o i kiedy w ko�cu zn�w wy-
dosta�am si� na gra�, okaza�o si�, �e jestem pomi�dzy G�r� Sin-
shan i T�, Kt�ra Patrzy. Posz�am dalej, a� dotar�am do du�ego, �y-
sego pag�rka, z kt�rego ujrza�am G�r� Sinshan z drugiej strony,
z zewn�trz. By�am na zewn�trz Doliny.
Tego dnia, jak i poprzedniego, ca�y czas w�drowa�am, ale co�
odmieni�o si� w moim umy�le - przesta� my�le�, a jednak zacho-
wa� jasno��. Powtarza�am sobie tylko: �Spr�buj obej�� doko�a t� g�-
r�, T�, Kt�ra Patrzy, nie schod� ani nie podchod� zanadto i wr�� na
ten �ysy pag�rek". By�o co� dobrego w tym miejscu, gdzie dziki
owies ��ci� si� blado w promieniach s�o�ca; s�dzi�am, �e b�d�
umia�a do� trafi�. Sz�am wi�c dalej, wo�aj�c w pozdrowieniu heya
wszystkiemu, co mnie spotyka�o: �wierkom, sosnom, kasztanowcom,
sekwojom, manzanicie, chr�cinom i d�bom; soko�om, dzi�cio�om,
muchol�wkom, sikorkom i s�jkom; li�ciom polnej r�y, kar�owa-
tym d�bom, truj�cemu bluszczowi i tarninie; trawom, czaszce jele-
nia, odchodom kr�lika, wiej�cemu od morza wiatrowi.
Tam, po tamtej stronie, gdzie si� polowa�o, niewiele jeleni
chcia�o zbli�y� si� do istoty ludzkiej. Tutaj ujrza�am je pi�� razy,
a raz zobaczy�am kojota. Do jeleni rzek�am: - Pozdrawiam was,
jak umiem, o Milcz�cy, a wy mnie te� pozdr�wcie, je�eli mo�ecie!
- kojota za� nazwa�am �piewaj�cym. Widywa�am ju� kojota, gdy
owce si� koci�y, kojota wymykaj�cego si� z sza�asu i kojota jak
strz�p brudnego futra, martwego, ale nigdy jeszcze nie widzia�am
kojota w jego Domu.
Sta� pomi�dzy dwiema sosnami kilka metr�w ode mnie, po-
tem zbli�y� si� nieco, aby lepiej mnie widzie�. Usiad�, oplataj�c
nogi ogonem, i przyjrza� mi si�. My�l�, �e nie pojmowa�, czym je-
stem; mo�e nigdy nie widzia� dziecka? Mo�e by� m�odym kojotem
i nigdy nie widzia� ludzkiej osoby? Podoba� mi si�, szczup�y
i schludny, w kolorze, jaki zim� przybiera dziki owies, o jasnych
oczach.
- �piewaj�cy - powiedzia�am - p�jd� z tob�!
Siedzia�, patrzy� na mnie i zdawa� si� u�miecha�, gdy� pysk
kojota uk�ada si� w u�miech; potem wsta�, przeci�gn�� si� lekko
i odszed� jak cie�. Nie widzia�am, jak odchodzi�, nie mog�am wi�c
i�� za nim, ale tej nocy on i jego rodzina d�ugo �piewali mi wakwa
kojota. Tym razem mg�a nie przysz�a, ciemno�� pozosta�a mi�kka
i przejrzysta, odkry�y si� wszystkie gwiazdy. Le��c na polanie w�r�d
starych drzew laurowych, patrzy�am na ich wzory i czu�am si� lek-
ka; unosi�am si�, by�am cz�ci� nieba. Tak Kojot wpu�ci� mnie do
swego Domu.
Nast�pnego dnia wr�ci�am na poro�ni�ty dzikim owsem
wzg�rek, kt�ry pozwoli� mi ujrze� odwrotn� stron� G�ry Sinshan,
i opr�niaj�c sakiewk� z�o�y�am miejscu swe dary. Nie posz�am
dalej, aby zamkn�� kr�g, lecz zesz�am do dziel�cego obie g�ry w�-
wozu, zamierzaj�c obej�� G�r� Sinshan od po�udniowego wscho-
du i w ten spos�b dope�ni� heyiya-if. Prowadzi� mnie potok; �a-
two si� sz�o jego brzegiem, ale strome zbocza w�wozu, kt�rym p�y-
n��, by�y g�sto poro�ni�te truj�cym sumakiem. Schodzi�am coraz
ni�ej, nie bardzo wiedz�c, dok�d id�. Te kaniony nosz� nazw� Li-
sie Jamy, lecz �adna z p�niej zapytanych os�b - ani my�liwi, ani
ludzie z Lo�y Wawrzynu - nie zna�a miejsca, na kt�re trafi�am. By-
�o to d�ugie, mroczne jeziorko, gdzie potok zdawa� si� ko�czy�
bieg, otoczone drzewami, jakich nigdy nie widzia�am, o g�adkich
pniach i konarach oraz tr�jk�tnych, ��tawych li�ciach. Ca�y staw
by� nimi upstrzony. W�o�y�am r�k� do wody, aby zapyta� j� o dro-
g�, i poczu�am, �e jest w niej moc. Przestraszy�am si�, tak by�a
ciemna i nieruchoma; nie zna�am takiej wody ani jej nie chcia-
�am. Ci�ka i czarna, podobna by�a do krwi. Nie mog�am jej pi�.
Kucn�am w gor�cym cieniu pod drzewami, czekaj�c na s�owo,
na znak, pr�buj�c zrozumie�. Co� przyfrun�o ku mnie, �lizgaj�c
si� po wodzie: wielki nartnik szybko przemkn�� po l�ni�cej, wkl�-
s�ej powierzchni.
- Pozdrawiam ci�, jak umiem, o Milcz�cy, a ty mnie te� po-
zdr�w, je�eli mo�esz! - zawo�a�am.
Owad zawis� na chwil� tam, gdzie zawsze istnia�, mi�dzy po-
wietrzem i wod�, a potem znikn�� w przybrze�nym cieniu. I to by-
�o wszystko.
Wsta�am, za�piewa�am heya-na-no, omijaj�c sumaki wdrapa-
�am si� na zbocze w�wozu i posz�am przez Lisie Jamy do Tylnego
Kanionu i dalej, na nasz� g�r�, w upale letniego popo�udnia, gdy
�wierszcze jazgota�y jak tysi�ce dzwonk�w, a s�jki czarnoczube
i b��kitne wydziera�y si� na mnie, kln�c po ca�ym lesie. T� noc
przespa�am smacznie pod d�bami po swojej stronie g�ry, a na-
st�pnego, czwartego ju� dnia, sporz�dzi�am r�d�ki z pi�r, kt�re
przysz�y do mnie podczas mej w�dr�wki, i przy �r�de�ku ciekn�-
cym spod ska� u szczytu w�wozu zrobi�am tyle �r�dlanego wakwa,
ile tylko mog�am. Potem ruszy�am w kierunku domu i o zacho-
dzie s�o�ca dotar�am do Gahheya. W letnim domu nie zasta�am
Wierzby; tylko Waleczna prz�d�a przy kominku.
- No prosz�! - powiedzia�a. - Mo�e si� wyk�piesz, co?
Wiedzia�am, �e cieszy si� z mojego powrotu, z tego, �e jestem
ju� bezpieczna w domu, a kpi ze mnie, bowiem po zrobieniu wa-
kwa zapomnia�am si� umy�, tak si� �pieszy�am, aby co� zje��; by-
�am ca�a oblepiona b�otem.
Gdy schodzi�am do Twardego Potoku, czu�am si� staro, jakby
nie by�o mnie d�u�ej ni� cztery dni, d�u�ej ni� ten miesi�c w Kasto-
ha-na, d�u�ej ni� osiem lat mojego �ycia. Umy�am si� i w zapada-
j�cym zmierzchu wr�ci�am na hal�. Sta�a tam ska�a Gahheya, wi�c
podesz�am do niej.
- Teraz mnie dotknij - powiedzia�a.
Tak te� zrobi�am - i wr�ci�am do domu. Wiedzia�am, �e przy-
sz�o do mnie co�, czego nie rozumiem i w�a�ciwie nie chc�, z tego
dziwnego miejsca, od stawu i nartnika; lecz zawiasem mej w�dr�w-
ki by� z�oty pag�rek i �piewa� dla mnie kojot; jak d�ugo kamie�
dotyka� mojej d�oni, wiedzia�am, �e nie zb��dzi�am, cho� nigdzie
nie dosz�am.
Poniewa� mia�am w Dolinie tylko jednego dziadka i babk�,
pewien m�czyzna z B��kitnej Gliny, imieniem Dziewi�ciok�t, za-
proponowa�, �e zostanie moim bocznym dziadkiem i nim uko�-
czy�am dziewi�� lat, przyszed� do nas ze swego domu w Kanionie
Nied�wiedziego Potoku, aby nauczy� mnie Pie�ni Ojc�w. Nied�u-
go potem zostawili�my owce przy Gahheya, pod opiek� rodziny
z Obsydianu, i zeszli�my wszyscy razem do Sinshan przygotowa�
si� do Ta�ca Wody. Po raz pierwszy znalaz�am si� latem w mie-
�cie. Nikogo tam nie by�o opr�cz kilku os�b z B��kitnej Gliny. Ca-
�ymi dniami �piewa�am i robi�am heyiya w opustosza�ym Sinshan,
a� poczu�am, jak moja dusza - podobnie jak dusze innych tance-
rzy - otwiera si� i rozpo�ciera, wype�niaj�c t� pustk�. Z glinianej
b��kitnej misy la�a si� woda, w letnim upale nasze pie�ni zamienia-
�y si� w stawy i strumienie.
Kiedy inne domy wr�ci�y z Letnisk, odta�czyli�my Wod�. Przy
Tachas Touchas wysech� potok i ludzie stamt�d przybyli na nasz
taniec; niekt�rzy zamieszkali u krewnych, inni obozowali na Po-
lach Sinshan lub spali na balkonach. By�o nas tylu, �e taniec nigdy
nie ustawa�, a heyimas B��kitnej Gliny nasyci� si� �piewem i moc�
tak wielk�, �e gdy dotkn�o si� jego dachu, to jakby dotkn�o si�
lwa. To by�o wielkie wakwa. Trzeciego i czwartego dnia przy��czyli
si� do nas mieszka�cy Madidinou i Telina, kt�rzy us�yszeli, jaka to
Woda odbywa si� w Sinshan. Ostatniego dnia ludzie wylegli na bal-
kony, heyiya-if ogarn�o ca�e miejsce ta�ca, a niebo na p�no