7642

Szczegóły
Tytuł 7642
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7642 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7642 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7642 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ksi��nica JURU BONDARIEW GRA 0 7 09. 200^ Prze�o�y�a URSZULA GUTOWSKA JURIJ BONDARIEW GRA WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ Tytu� orygina�u rosyjskiego IGRA Ok�adk� i stron� tytu�ow� projektowa� MICHA� J.�DRCZAK Redaktor ANDRZEJ BOGUS�AWSKI Redaktor techniczny JADWIGA KAZNOWSKA Korektor KRYSTYNA MIAZEK ZN. KLA Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1989 ISBN 83-11-07677-4 1 Krym�w, jad�c taks�wk� z lotniska, kiepsko si� . czu�, pot wyst�pi� mu na skroniach, by�o mu duszno, szorstki ko�nierzyk lepi� si� do spoconej szyi, parokrotnie wi�c opuszcza� szyb� auta licz�c na ulg�, opiera� si� wygodnie na tylnym siedzeniu - w�wczas podmuch wiatru, przesyconego ciep�ym tchnieniem spalin, owiewa� jego wilgotn� twarz. Ogarn�o go co� w rodzaju zdziwienia na widok wa��saj�cych si� t�um�w okupuj�cych o tej porze przystanki autobusowe, tkwi�cych przed sklepami (kiedy ci ludzie pracuj�?), patrzy� na poranne b�yski s�o�ca w�r�d listowia, na szybach wystaw, a przed oczami wirowa�y mu niczym karuzela inne ulice, witryny magazyn�w, stoliki na chodnikach stoj�ce w cieniu czerwonych parasoli, inny t�um, ubrany jaskrawo, kolorowo, inne s�o�ce, upalne nawet o tak wczesnej porze. I owa rozmigotana jak w wizji sennej karuzela g�rowa�a wynio�le, w jaki� spos�b upokarza�a skromne moskiewskie ulice, kt�re za ka�dym powrotem z zagranicy chwyta�y bole�nie za serce. Przykre by�o jednak to, �e podczas poprzednich powrot�w nie doznawa� takiego dojmuj�cego d�awienia w gardle, jak gdyby wi�z�y w nim nie wyp�akane �zy. Nie rozumia�, co si� z nim dzia�o, got�w by� �mia� si� z siebie i pogardza� sob� za niczym nie umotywowany sentymentalizm. No bo co, u licha? Przecie� by�o pi�knie w tym go�cinnym Pary�u - sze�� dni �wi�tecznego, zagranicznego zgie�ku, do niczego nie zobowi�zuj�cych przyj��, klimatyzowanych sal kinowych, koktajli, dyskusji, nocnych kabaret�w w pachn�cym s�odko, purpurowym p�mroku, w�r�d pluszu kanap, z bladymi cia�ami kobiet na estradzie, rano za� szczeg�lnie dok�adny rytua� golenia si�, na �niadanie dwie fili�anki kawy stawiaj�cej na nogi, przegl�dy film�w i w ko�cu - zaszczytna nagroda za re�yseri�, nieoczekiwana i wyczekiwana. Wszystko na tym festiwalu przebiega�o pomy�lnie, w aurze �yczliwo�ci, lecz po tych wspania�ych, gor�czkowych dniach za granic� pozostawa� lepki posmak goryczy i wstydu, o czym a� przykro by�o wspomina�. Zamkn�� oczy, staraj�c si� przestroi� na swoje moskiewskie �ycie, chwyci� rytm, do jakiego przywyk�, zesp� filmowy, rady artystyczne, przygotowanie do zdj��, ale nie wiadomo dlaczego narasta� w nim denerwuj�cy niepok�j, i pomy�la�: wr�ci�em przed terminem, te dwa dni odpoczn� sobie w domu. Kiedy jednak podjechali pod dom w alei Lenina, skr�cili na podw�rze pod ga��zie topoli, kiedy wszed� w kamienny ch��d bramy, do odrapanej windy, gdy potem ujrza� znajom� klatk� schodow� i obite br�zow� derm� drzwi z guzikiem dzwonka �piewaj�cego w przedpokoju, nie m�g� pokona� n�kaj�cego go uczucia, �zami tamuj�cego mu oddech, i aby si� uspokoi�, musia� chwilk� posta� na pode�cie swojego pi�tra. Zadzwoni� czterokrotnie (rodzinny szyfr), nas�uchiwa� chwil� i zadzwoni� znowu, licz�c, �e us�yszy za drzwiami g�os �ony, c�rki lub syna, jednak�e wewn�trz - cisza, tylko jakie� niewyra�ne szelesty opustosza�ego mieszkania; w domu, jak wida�, nie by�o nikogo. Oto jak mnie wita ukochana �ona i dziatki, pomy�la� z u�miechem. Otworzywszy drzwi w�asnym kluczem, wci�gn�� walizk� do przedpokoju, przesi�kni�tego ciep�em domowego kurzu, zobaczy� w lustrze siebie, zm�czonego, i nagle doszed� do wniosku, �e mimo wszystko ca�kiem niespodziewanie los wyszed� mu naprzeciw. Tak, jest diabelnie zm�czony i ma ochot� by� sam, nic nie m�wi�, pole�e� na tapczanie w bezmy�lnym rozlu�nieniu, przekartkowa� czasopisma, przejrze� gazety, listy, kt�re nadesz�y podczas jego nieobecno�ci. Zrzuci� marynark� i przespacerowa� si� po pokojach. Oczywi�cie: rodzina wyjecha�a na dacz�, okna w ca�ym nagrzanym mieszkaniu by�y zamkni�te na cztery spusty, pozatykane zas�onami. Wsz�dzie panowa�a niezno�na, g�sta duchota, tu i �wdzie na parkiecie, na dywanach, na meblach l�ni�y nitki s�onecznych promieni, kt�re przedostawa�y si� przez szpary w zas�onach, w kuchni za�, gdzie okno nie by�o zas�oni�te, roznosi� si� zapach gor�cej ceraty, a na pod�odze ko�o szafki le�a� rachunek za telefon, po��k�y od s�o�ca, zwini�ty niemal w rulon. Za ka�dym razem, ilekro� wraca� z zagranicy, doznawa� uczucia czego� sztucznego, nierzeczywistego, d�u��cego si�, prze�ytego z dala od domu, b�d�cego kaprysem losu, gr�, i on, uwolniony od tej gry, powinien w rozmowach z przyj a-ci�mi pozby� si� tego czego� koktajlopodobnego, pusto-s�owiowego, restauracyjnego, tego, w czym musia� tkwi� przez pewien czas, syc�c w�asn� ambicj�, zaspokajaj�c z rozkosz� w�asn� ciekawo��. Teraz tak�e chcia�by zmy� z siebie owo n�kaj�ce psychicznie, a zarazem �rozrywkowe" zm�czenie w�asnymi u�miechami, intelektualn� paplanin�, naperfumowan� s�odycz� obcego myd�a, przesyconego kobieco�ci�, zapachem �rodk�w chemicznych unosz�cych si� w paryskich salach kinowych, w jego pokoju w hotelu - wszystko to mia� ju� za sob�. Ch�odny prysznic obmywa� go deszczowymi igie�kami, woda szumia�a wiosennie, rze�ko. Drzwi �azienki by�y otwarte i odnosi�o si� wra�enie, jakby morskie echo odbija�o te d�wi�ki w pustym mieszkaniu. Wycieraj�c si� r�cznikiem, chodzi� na bosaka po pokojach, b�bni�c go�ymi pi�tami po nagrzanym parkiecie, jeszcze nie ubrany, w jadalni powiedzia� na g�os: �No i dobrze, wszystko przeminie, wszystko przemija", nala� sobie kieliszek koniaku, wypi�, obla�a go gwa�towna fala �aru, i jakby poczu� si� lepiej. Potem le�a� na kanapie w swoim gabinecie, przegl�da� wyj�te z przepe�nionej skrzynki na korespondencj� pisma, gazety, rozmaite zaproszenia na spotkania, wystawy, przerzuca� listy, ale nie czyta� ich, popatrywa� tylko na adresy nadawc�w, czy nie napotka znajomego nazwiska. I raptem jakby si� potkn�� wzrokiem - od�o�y� opieszale na r�g stolika niebieskaw� kopert� z bij�cym w oczy nadrukiem: Ministerstwo Spraw Wewn�trznych, kt�ry momentalnie wyzwoli� w nim lepkie uczucie l�ku. A wi�c znowu si� zacz�o... �ci�lej m�wi�c: trwa nadal. Chwil� odczekawszy rozerwa� kopert� i przebieg� wzrokiem tekst, z kt�rego wynika�o, �e on, Wiaczes�aw Andriejewicz Krym�w, ma si� stawi� czwartego lipca (to ju� przecie� za trzy dni!) u s�dziego �ledczego Tokariewa, na Pietrowce 38, drugie pi�tro, pok�j 200, z dowodem osobistym b�d� dokumentem potwierdzaj�cym to�samo��. Mia�em ju� przyjemno�� rozmawia� z nim w wytw�rni. Tak, Oleg Grigor-jewicz Tokariew, wykszta�cony, m�dry, m�ody cz�owiek ze starannie wypiel�gnowanymi w�sikami. Ale �eby nie wiem co mia�o mnie spotka�, na Pietrowk� nie pojad�, drogi Olegu Grigorjewiczu, nie chc�, by pa�ska osoba k�ad�a cie� na to, co si� wydarzy�o. Od�o�y� w zamy�leniu wezwanie i zacz�� przegl�da� recenzje z film�w festiwalu paryskiego, czuj�c, �e w decyzji, kt�r� podj�� przed chwil�, kryje si� jaki� fa�sz, u�wiadamiaj�c sobie tak�e wulgarne zniekszta�cenia opinii o jego filmie, naiwne przeciwstawianie �moralno�ci socjalistycznej i czys- to�ci ducha okrucie�stwo zachodnich bohater�w, kt�rych �wiat wewn�trzny przypomina pust� muszl�". Sprytne ch�opaki z tych naszych recenzent�w, tylko po co ten �a�osny prymityw? Krym�w roze�mia� si� gniewnie i przed jego oczami pojawi�a si� pulchna twarz s�ynnego ameryka�skiego re�ysera, syna emigrant�w z Rosji, cz�owieka utalentowanego, nie przebieraj�cego w �rodkach, kt�rego film �Sodoma i Gomora", przedstawiaj�cy zag�ad� domu wariat�w, co mia�o symbolizowa� zgub� wyzbytej mi�osierdzia ludzko�ci, wstrz�sn�� wszystkimi na festiwalu. M�j oponent John Grichmar u�mia�by si� razem ze mn�. �Czysto��", �moralno��", �poziom" - Bo�e kochany, jakimi� to wy�wiechtanymi s�owy obwarowali�my si�, uzbroili nimi po z�by! My, wybra�cy, przyw�aszczyli�my sobie anielskie niepokalanie, na nic si� nie ogl�daj�c, to, co szata�skie, wyrzucaj�c za burt�. I ju� pe�en zniecierpliwienia wzi�� si� za kolejn� recenzj�, r�wnie� upstrzon� niezno�nymi frazesami o seksie, patologii, amoralno�ci w filmie Johna Grichmara - i nie doczyta� jej do ko�ca, odrzuci� gazet� ze s�owami: - Kretynizm, niech to diabli, czysty kretynizm... Razem otrzymywali nagrody, razem zapraszani byli na obiady (dwaj re�yserzy dw�ch wielkich mocarstw), co wiecz�r po przegl�dzie film�w spotykali si� w barze hotelowym, gdzie stawiali sobie wzajemnie whisky i w�dk�, stanowczo ponad miar�, aczkolwiek dor�wna� Amerykaninowi w piciu by�o nie spos�b, dwie noce, na zaproszenie Grichmara, sp�dzili w klubach, i za ka�dym razem rozprawiali o losie Rosji, rozdzieleni a� do wrogo�ci przeciwie�stwem w�asnych pogl�d�w, a zarazem w jakim� sensie zjednoczeni, by� mo�e dzi�ki wci�� nie zaspokojonej wzajemnej ciekawo�ci. Druga noc w klubie by�a szczeg�lnie wyczerpuj�ca z powodu zajad�ych spor�w, nadmiaru picia i rozrywkowych numer�w, rano za� w hal�u hotelu, przed kolejnym przegl�dem, Krym�w z bol�c� g�ow� przerzuca� stronice �Paris Match", b�agaj�c w duchu los, by uwolni� go dzisiaj od koktajli, ciasno zawi�zanego krawata, od destrukcyjnego jadu Grichmara, by da� mu mo�liwo�� odpoczynku, zrobienia wdechu i wydechu, szans� bezmy�lnego poszwendania si� wieczornymi ulicami Pary�a. Olbrzymi hali, nie z francuskim, lecz ze wschodnim przepychem wys�any mi�sistymi dywanami, ameryka�ski sza� luster, szerokie fotele, kanapy obite czerwon�, doskona�� imitacj� naturalnej sk�ry, przesuwanie si� postaci przed szklanymi drzwiami, kantorkiem portiera, przyt�umione g�osy, gorzkie i s�odkie zapachy papieros�w i perfum - wszystko to by�o codzienno�ci� hotelu, Krym�w widzia� to nieraz w innych krajach, a teraz od czasu do czasu prze�lizgiwa� si� wzrokiem po znajomych i nieznajomych twarzach producent�w i re�yser�w, g�adko ogolonych b�d� brodatych (dwa rodzaje twarzy r�wnie cz�sto spotykane we wsp�czesnym filmowym �wiatku), po wyprostowanych, sportowych sylwetkach gwiazd filmowych i nie znanych mu s�aw, po pi�knych kobietach, m�odych i pozuj�cych na nastolatki, ze �ladami nocy w nazbyt ju� b�yszcz�cych oczach. Co� mu jednak przeszkadza�o w tej jego zawodowej obserwacji, ni to ci�ar w g�owie, ni to rt�ciowa jasno�� w g��bi luster, i widzia� wszystkich naraz na tej przestrzeni porannego hallu, zgromadzonych tu po �niadaniu, i nagle a� si� spoci� na my�l, �e oni wszyscy dostrzegaj� to jego badawcze spojrzenie. Przeni�s� wzrok na stronice �Paris Match" i w tym momencie us�ysza� ich �miech, pob�a�liwe, ironiczne wypowiedzi na temat jego niekulturalnej ciekawo�ci, z jak� nie mia� prawa ich obserwowa�, i niemal fizycznie odczu� dotyk na swojej twarzy. Podni�s� g�ow� znad pisma i zobaczy�, �e kto� z grupy producent�w i re�yser�w wpatruje si� w niego ze spokojn� uwag�, kto� dobrze mu znany, siwiej�cy, w szarym garniturze, cz�owiek, kt�rego spotyka� ju� w �yciu wielokrotnie. Znam go, ale kto to mo�e by�? Kto? I jakby 10 przedzieraj�c si� przez oblepiaj�cy go tuman mg�y zacz�� powoli poznawa� czo�o, spos�b uczesania, w�osy przypr�szone siwizn�, krawat, usi�owa� spotka� wzrok tego cz�owieka, jednak�e na pr�no, oczy pozostawa�y w cieniu, i z tego cienia spogl�da�y nieruchomo w jego stron� - wreszcie z czo�em zroszonym obficie potem s�abo�ci, l�kaj�c si�, �e serce mu zamrze, u�wiadomi� sobie, kogo mu �w cz�owiek przypomina... Przyczyn� halucynacji mog�o by� niew�tpliwie napi�cie nerwowe, s�ysza� o r�nego rodzaju stresach, n�kaj�cych ludzi jego profesji, ale nie wiedzia�, �e tak to w�a�nie wygl�da. To niemo�liwe, idiotyzm, bzdura! Jaki� omam! A kiedy wsta�, rzuci� pismo na stolik i przywo�uj�c stanowczo�� dawnych, wojennych lat, ruszy� prosto ku temu cz�owiekowi stoj�cemu w gronie producent�w. Lecz m�czyzny w szarym garniturze ju� w�r�d nich nie by�o... Na jego miejscu zasta� francuskiego re�ysera Claude'a Meliera, chudego, �ylastego staruszka o frywolnym wygl�dzie, kt�rego mu przydawa�y podczernione, kr�tkie rz�sy, z uprzejmo�ci� �wiatowego bywalca uk�oni� si� Krymowowi, ukazuj�c wilgotne jeszcze od wody fryzjerskiej w�osy, zaczesane mistrzowsko na �ysin�. Nie wiadomo po co Krym�w odwzajemni� mu uk�on, b�kn�� uprzejmie: Bonjour monsieur, i przemagaj�c zak�opotanie pomaszerowa� w drugi koniec hallu, do baru, tam jak zwykle ujrza� Johna Grichmara, kt�ry na jego widok zamacha� rado�nie r�k�. Tym razem spad� mu jak z nieba. �Jak�e si� ciesz�, �e przyszed�e�, Wiaczes�awie" - powiedzia� Grichmar. Nazajutrz podobna historia przydarzy�a mu si� w samolocie, gdzie, jak mo�na by�o przypuszcza�, ca�a ta szale�cza pstrokacizna, nieod��cznie zwi�zana z codziennym, sta�ym napi�ciem, trawi�cym si�y, nale�a�a ju� do przesz�o�ci, i w do po�owy zape�nionym przedziale swojskiego Aerof�otu, obs�ugiwanym przez mi�e stewardesy, by�o przyjemnie, jasno, s�ysza�o si� rosyjski j�zyk... Zdziwi�o go 11 r�wnie� i to, �e tutaj, na wysoko�ci dziewi�ciu tysi�cy metr�w, pa��ta�y si� dwie muchy, �azi�y po szybie iluminato-ra, a� z�ociste w promieniach s�o�ca, na horyzoncie wisia�y zastyg�e, k�dzierzawe kolosy chmur, a p�aska r�wnina ob�ok�w w dole wygl�da�a niczym Ocean Lodowaty, w kt�rego szczelinach, w niewyobra�alnej g��bi, ledwie prze�witywa�y zatopione podwodne miasta, nitki szos, czer� las�w. Krym�w patrzy� na gigantyczne, postrz�pione g�ry lodowe, na �a��ce po iluminatorze muchy, i pomy�la� rozbawiony, jak si� ma ta majestatyczna wysoko��, sterylna biel chmur, do tych dw�ch podr�niczek, co wlecia�y do samolotu b�d� w Szeremietiewie, b�d� na lotnisku Or�y. Po co? W jakim celu? Rozwa�aj�c �w paradoks, a tak�e owo nieuniknione: �dlaczego?", z satysfakcj� i szczeg�lnie wyrazi�cie ujrza� siebie uwolnionego czyj�� moc� od samolotu, od jego stali, ca�ej jego materialno�ci, od fotela, na kt�rym siedzia� (zachowawszy jednak t� sam� pozycj� w powietrzu), zobaczy� siebie lec�cego ponad bia�� pustyni�, niesko�czon�, promienist� jasno�ci� chmur, owianego wiatrem i s�o�cem. Wiem, co to by�o, przekonywa� sam siebie, chc�c znale�� jakie� wyt�umaczenie tego dziwnego stanu. By�o to realizuj�ce si� w mojej �wiadomo�ci marzenie. Zawsze chcia�em mie� aparat do latania, co� w rodzaju jednoosobowego �mig�owca. I niekiedy, pod wiecz�r, ogarnia�o mnie przemo�ne pragnienie, by uciec od wszystkich, unie�� si� nad ziemi�, lecie� w przestrzeni bez dr�g, wyl�dowa� gdziekolwiek, na jakiej� polanie z bajki gasn�cej o zachodzie s�o�ca, gdzie cisza le�na przegl�da si� w jeziorze. Ale w zwi�zku z czym przysz�o mi to do g�owy? W�wczas, w hallu hotelu, zobaczy�em siebie, cz�owieka samotnego w t�umie, dobrze ubranego, umiej�cego przetwarza� ludzkie uczucia, lecz za granic� ca�kowicie zb�dnego - i zrobi�o mi 12 si� g�upio... Czym jednak wyt�umaczy� fakt, �e wyra�nie czu�em na twarzy p�d powietrza, m�cz�ce zamieranie serca, �e mia�em �wiadomo�� absolutnego wyzwolenia si� od swojej materialnej pow�oki? Ko�ysz�c si� z gracj� na obcasikach, z powitalnym u�miechem na ustach, podesz�a do niego stewardesa z tac�; na tacy pieni�a si� w kieliszkach woda mineralna, zapyta�a, czy nie �yczy sobie bor�omu, wynurzy�a si� z jasnego t�a przedzia�u (oto pi�kno, ca�kiem materialne, w postaci kobiety), a on milcza� nie maj�c ochoty odwzajemni� u�miechu, s�ucha� mi�ego szczebiotu, patrze� na to przesi�kni�te zagranic�, m�odziutkie stworzenie, kt�re wiedzia�o, sk�d on wraca, ogl�da�o jego filmy. Wszystko sta�o si� brutalnie realne w por�wnaniu z m�k� zamierania w owym wyzwalaj�cym locie ponad bezmiarem chmur, jakimi ziemia by�a przykryta. Podzi�kowa� za bor�om, poprosi� o koniak i odwr�ci� si� do okna. Takiego zasklepienia si� w sobie Krym�w nigdy nie do�wiadcza�. Zamkn�� na chwil� oczy i w �oskocie, w ryku silnik�w odrzutowych us�ysza� wycie szatana, krzyk i p�acz ofiar, d�wi�k orkiestry d�tej pomieszane z grzmotem symfonii. Usi�owa� uchwyci�, zapami�ta� jak�� okre�lon� fraz�, lecz metaliczna muzyka zmienia�a si� co sekund�, narasta�a, przeobra�a�a si� w gigantyczny szloch, �omota�a w uszach niczym zagra�aj�cy ca�emu globowi ziemskiemu g�os wszech�wiata, a on wci�� my�la� w p�jawie: Irina... Po jej �mierci wszystko wywr�ci�o si� na opak. A po szybie jak gdyby nigdy nic pe�za�y s�oneczne widma, bia�ow�osa stewardesa roz�o�y�a serwetk�, wci�� rozci�gaj�c w u�miechu te swoje m�ode usta, znowu zapyta�a go o co�, nie dos�ysza�, o co, oboj�tny zar�wno najad�o, jak i na jej profesjonalny u�miech. I raptem mign�a mu my�l, �e oto zaraz zach�ysn� si� silniki odrzutowe, samolot fatalnie potknie si� w powietrzu i ca�� swoj� mas� stali zacznie spada� z tej przeogromnej wysoko�ci. 13 Jaki straszliwy krzyk podniesie ta sama/ stewardesa 0 m�odzie�czych, wymalowanych ustach (nikt ju� ich nie poca�uje, nigdy), jak strasznie, dziko, przed�rriiertnie zaczn� krzycze� wszyscy pasa�erowie! A ja? zastanowi� si�. Co ja uczyni� w takiej chwili? B�d� czeka� na ostatnie uderzenie 1 �egna� si� ze �wiatem? Wiem doskonale, �e nie b�d� krzycze� i modli� si� o zlitowanie. Zmarszczy� brwi spogl�daj�c na muchy �a��ce po szybie i odczu� potrzeb� powrotu do zak��conego przez te my�li stanu poprzedniej szcz�liwo�ci - unoszenia si� w powietrzu jak we �nie, niczym b��kitne pi�rko w przestworzach, kiedy to nie istnieje ani strach, ani �adne obowi�zki - co za rozkosz! Strach? Ja pomy�la�em o strachu? Sygna� telefonu niemal go uderzy� w skronie i, odwyk�y przez ten tydzie� od dzwonk�w telefonicznych, otrz�saj�c si� z p�snu, uni�s� si� na tapczanie i machinalnie si�gn�� do aparatu, kt�ry sta� na stoliku z pras�. Szybko jednak cofn�� r�k� - na razie nikt jeszcze nie wie, �e wr�ci�, a pierwszy telefon powinien by� od niego, z domu, zwyk�y obowi�zek, wyraz zainteresowania. Olga nie wiedzia�a, �e przyjecha� dwa dni wcze�niej, nie mog�a wi�c dzwoni� z daczy. Znowu si� po�o�y�, marz�c o pogr��eniu si� w rozkosznej p�wiadomo�ci, lecz ponowny dzwonek zmusi� go do podniesienia s�uchawki. - Tak - powiedzia� cicho, spodziewaj�c si� us�ysze� rze�ki g�os kierownika produkcji Mo�oczkowa, i powt�rzy� szybko pytanie, zdziwiony nie�mia�ym oddechem po drugiej stronie przewodu telefonicznego: - Tak, s�ucham? - To ja - przeci�gaj�c s�owa za�piewa� kto� dziecinnym niemal g�osikiem, roze�miawszy si� zaraz. - Dzie� dobry, tato. Ju� wr�ci�e�? Zadzwoni�am na chybi� trafi� i o dziwo, podnosisz s�uchawk�. Bombowe! Jeste�my na daczy. Na 14 pro�b� mdmy telefonuj� z automatu przy pla�y. Wyczuwa�a, �e ju� przyjecha�e�. Ciesz� si�, tato... - Ta�ka^ kochany m�j pieseczku - powiedzia� Krym�w ze wzruszeniem, zachrypni�tym nagle g�osem. - Nie widzia�em ci� ani nie s�ysza�em ca�e wieki. Jak wam si� wiod�o beze mnie? Co u mamy? - Mama? Bpmba. - W jakim sensie? - Moim zdaniem mama to najpi�kniejsza kobieta na �wiecie, bardzo do ciebie t�skni�a. M�wi� ci to w tajemnicy. Nie sypnij mnie. Wiesz dlaczego? Wieczorami przesiadywa�a sama w twoim pokoju i czyta�a... kurcze, ale dno! -j�kn�a zawadiacko. - Odnalaz�a mnie w budce ca�a banda i stukaj� pieni��kiem w szyb�. Tato, ciesz� si�, czekam tu na ciebie. Na razie. Samoch�d w gara�u. My�my przyjechali poci�giem. - Przeka� mamie, �e dzisiaj za�atwiam sprawy w Moskwie, a jutro jestem u was - powiedzia� Krym�w i odbieraj�c kr�tkie sygna�y w s�uchawce, kt�r� odwiesi�a jego c�rka w nie znanej mu budce telefonicznej przy podmiejskiej pla�y, poczu� niezwykle wyrazi�cie smak ust Olgi, ujrza� pytaj�ce spojrzenie jej ciemnych oczu przed powitalnym poca�unkiem, obejmuj�ce jego twarz od czo�a po podbr�dek, jej czu�e, �agodne: No, jeste� - i pe�en niech�ci do siebie pomy�la�, �e jest w stanie nie m�wi� jej prawdy, skrywa� przed ni� to, co j�, Bogu ducha winn�, mog�oby upokorzy�. Dodaj�c sobie na si�� werwy, zeskoczy� z kanapy, rozsun�� zas�ony, otworzy� okno wprost na iskrz�ce si� w s�o�cu listowie topoli, odetchn�� asfaltowym �arem wielkomiejskiego dnia. Za�askota� go na twarzy topolowy puch, hulaj�cy po ca�ej po�udniowo-zachodniej Moskwie, wp�yn�� do gabinetu, Krym�w zdmuchn�� puch z policzka, podszed� do lustra, zrobi� min�, wielce rad, �e rano w hotelu, przed wyjazdem na lotnisko, dok�adnie si� ogoli�. W wolne dni nie lubi� u siebie niechlujstwa, kt�re tolerowa� w czasie pracy, 15 zapominaj�c o goleniu, przedk�adaj�c nade wszystko znoszone kurtki i swetry. / Czy znam tego faceta? pomy�la� z ir/ini�, patrz�c w lustrze na zm�czonego, siwiej�cego m�czyzn� o przymru�onych, szarych oczach, i�cie mu bliskiego, znanego mu dobrze, a zarazem nie znanego, i raptem1 wspomnia� �w ranek w hotelowym hallu, tego innego m�czyzn� o wymi�tej twarzy, stoj�cego w grupie znakomitych osobisto�ci, zadufanego w sobie, dobrze ubranego, obcego rta tamtym gruncie, i a� wzdrygn�� si� ze wstydu, z poczucia bezsensowno�ci tych sze�ciu dni sp�dzonych w Pary�u. Co za diabelskie sztuczki? Zupe�nie jakbym �y� jakim� nierealnym, nieprawdziwym �yciem! Chodz�, jem, wypowiadam s�owa, je�d�� za granic�, otrzymuj� nikomu niepotrzebne nagrody, a ca�ym sercem jestem tam, tkwi� wci�� w tym koszmarnym, czerwcowym dniu, w kt�rym zgin�a Irina. 2 Jak zazwyczaj wszed� do sekretariatu krokiem � zdecydowanym, krokiem cz�owieka nie maj�ce- go w�tpliwo�ci, �e tutaj, przed solidnie obitymi szlachetn� sk�r� drzwiami, nie przepuszczaj�cymi do wn�trza dyrektorskiego gabinetu �adnych d�wi�k�w, przywita go niezmiennie uprzejma, starannie uczesana sekretarka, w jej towarzystwie wejdzie do gabinetu, ju� z daleka przygarniany gestem d�oni Ba�abanowa, jego �yczliwym basem: �No prosz�, i kt� to we w�asnej osobie!" i rozsiewaj�c wok� pe�n� szacunku dobro�, wzruszenie, Iwan Ksenofontowicz wygramoli si� zza wielkiego biurka, stary, jowialny je�, roz�o�y szeroko ramiona, jakby got�w w jednej chwili umrze� ze szcz�cia z powodu o�lepiaj�cego promienia s�o�ca, jakie rozb�ys�o w jego gabinecie. Tego ranka Krym�w, nie w sosie po fatalnej nocy w Pary�u, po podr�y samolotem, wszed� do sekretariatu 16 Ba�abanowa, z niejakim wysi�kiem okazuj�c sekretarce przyjazn� niefrasobliwo��: �Jak samopoczucie, Ninko?" - i momentalnie wyczu� jak�� zmian� w opiesza�ym dotkni�ciu jej d�oni, w pustym spojrzeniu ponad jego g�ow�, zad�wi�cza�y te� inaczej jej s�owa, gdy, nie przepu�ciwszy go do gabinetu, wsun�a si� natychmiast za obite sk�r� drzwi: �Zaraz si� dowiem". A po chwili, kiwni�ciem d�oni wpuszczony za pr�g, zrozumia�, �e od dnia jego wyjazdu do Francji powia�y tu inne wiatry. - Prosimy, prosimy, pary�aninie - zagada� g��bokim basem Ba�abanow, wbrew zwyczajowi nie ruszaj�c si� zza biurka, nie unosz�c ostrzy�onej na je�a g�owy znad papier�w, kt�re jakoby czyta� w skupieniu, i machni�ciem r�ki wskaza� mu fotel naprzeciwko. - Siadaj. Witam w kraju. Reszta przylatuje pojutrze? No taaa. Gratuluj� mi�dzynarodowej nagrody. Gnicie kapitalizmu odnotowa�e�, no i chwa�a Bogu. Niech kichaj� i zatykaj� nosy. A czemu� to przygalopowa�e� przed czasem, Wiaczes�awie Andriejewi-czu? Pary� to Pary�, modnie ubrane kobiety, wspania�e wystawy sklepowe, bary, calvados... - ci�gn�� dudni�co, zag��biony w papierach, przys�aniaj�c �ci�gni�tymi brwiami male�kie oczka. - A tymczasem ty przed terminem. Dziwne. Frywolne miasto, frywolne... Taaa! Kto� s�usznie o nim powiedzia�: stolica �wiata. Krym�w, obserwuj�c to jego pozorne zaaferowanie prac�, ch�odno-lekcewa��cy do niego stosunek, co przed miesi�cem by�o wr�cz nie do poj�cia, zasiad� w sk�rzanym fotelu, krzywi�c si� ze zniecierpliwieniem na d�wi�k ostatnich s��w wypowiedzianych przez Ba�abanowa. - Bary, wystawy, calvados... bajeczki dla grzecznych dzieci i starych g�upc�w! - Krym�w rzuci� ze z�o�ci� nie dopalonego papierosa do najczy�ciejszej popielniczki na biurku, wype�nionej spinaczami. - O ile si� nie myl�, jest pan bardzo zaj�ty, Iwanie Ksenofontowiczu. Przyjd� mo�e kiedy indziej, gdy upora si� pan z t� interesuj�c� lektur�. Prosz� wyznaczy� mi termin, nic pilnego. 2-Gra 17 - No taaa, drogo nas kosztuje ten gips... Taaa, wszyscy�my g�upcy. Podni�s� zapuchni�te powieki i zadysza� astmatycznie, podwijaj�c r�kawy koszuli, jakby szykowa� si� do walki, wyra�nie niezadowolony skierowa� nastroszone brwi w stron� popielniczki, niczym zdech�� mysz uj�� niedopa�ek, wrzuci� go do kosza na �mieci, stoj�cego pod biurkiem, i splun�� na palce. - No taaa, przykro mi, ale przed pi�ciu laty rzuci�em palenie - wyrzek� upominaj�co i z czujnym roztargnieniem zaszele�ci� papierami na biurku. - Czym�e ja pana uraduj�, wielce szanowny Wiaczes�awie Andriejewiczu? Bardzo ch�tnie bym to uczyni�, tylko czym? - Niczym nadzwyczajnym - odpar� Krym�w, niezupe�nie jeszcze �wiadom przyczyn osch�o�ci i kr�tactwa gospodarza. - Z tego frywolnego, jak pan zauwa�y�, miasta wr�ci�em wcze�niej jedynie z tej przyczyny, �e za miesi�c rozpoczynaj� si� zdj�cia do mego filmu. Interesuje mnie teraz tylko to - doda� jeszcze, zaznaczaj�c jak gdyby, �e nie ma zamiaru dostraja� si�, dostosowywa� do czego� nowego, co wydarzy�o si� pod jego nieobecno��, i po�o�ywszy akcent na �tylko to", zapyta� urz�dowo uprzejmym tonem: - Mam nadziej�, Iwanie Ksenofontowiczu, �e w wytw�rni stosunek do mego scenariusza nie uleg� zmianie? A je�li tak, to w jakim sensie? - Z ca�ego serca chcia�bym panu pom�c, z ca�ego serca... - Ba�abanow, z opuszczonymi powiekami, przebiera� spinacze w popielniczce. - Ale... Czy�by rzeczywi�cie nic pan nie rozumia�...? - Chc� zrozumie� - z tajon� zapalczywo�ci� odezwa� si� Krym�w - co pan, do diab�a, postanowi� w sprawie mojego filmu. - No taaa, musz� z przykro�ci� pana zmartwi� - powiedzia� Ba�abanow surowym tonem i znowu astmatycznie, ze �wistem odetchn�� par� razy, podwijaj�c r�kawy na 18 klocowatych, w�ochatych przedramionach. - Jakim cudem zamierza pan za miesi�c rozpocz�� zdj�cia, po tych tragicznych wydarzeniach? No, wybaczy pan... Po �mierci Iriny Skworcowej nie ma pan g��wnej bohaterki. Trzeba zacz�� chodzi� po ziemi. Taaa, drogo nas kosztuje ten gips... - Niech pan wreszcie przestanie z tym gipsem - rzek� ch�odno Krym�w. - Nie jest pan ze mn� szczery. Prosz� mi wyja�ni�, co za problemy naros�y wok� mego filmu, i prosz� nie k�ama� i �askawie nie wodzi� mnie za nos. Dlaczego powiedzia�em s�owo �k�ama�"? Z jakiej racji? - Chcia�bym zwr�ci� pa�sk� uwag�, �e dyrektorem wytw�rni jestem na razie ja - powiedzia� Ba�abanow czerwieniej�c jak burak, wskutek czego jego siwy je�yk, w zestawieniu z purpur� szerokiego czo�a, przybra� barw� �wie�o spad�ego, czystego �niegu. - Nie pan, prosz� mi wybaczy�, lecz ja odpowiadam za produkcj�. Z pa�skim filmem w��cznie, Wiaczes�awie Andriejewiczu! Pomimo pa�skiej s�awy, kt�ra, o�mielam si� twierdzi�, przewr�ci�a panu w g�owie! - krzykn�� dono�nym basem, wci�� kr�tkimi palcami gmeraj�c nerwowo w�r�d spinaczy w popielniczce. - A pan, jak nale�y si� domy�la�, nie jest sk�onny ponosi� za sw�j film �adnej odpowiedzialno�ci, jak gdyby panu wszystko by�o wolno. Byle tak dalej, Wiaczes�awie Andriejewiczu. Co� za bardzo pan sobie pozwala! - Odpowiedzialno��? Pozwalam sobie? - Krym�w wzruszy� ramionami. - Bzdura! - Niech si� pan nie zgrywa i nie udaje naiwnego! - Ba�abanow odsun�� popielniczk�, powieki mu drgn�y, unios�y si�, i oczy koloru o�owiu, w kt�rych b�ysn�� k�uj�cy ognik, poszuka�y czego� u nasady nosa Krymowa. - Nie jestem cz�owiekiem niezale�nym i bez wzgl�du na m�j do pana stosunek nic nie mog� panu teraz pom�c, pomimo pa�skich ��da�, bym nie k�ama� - powiedzia� z uraz� i jeszcze bardziej si� zaczerwieni�. - Przykro mi. I w�tpi�, czy ten film pan b�dzie robi�. To ju� nie wchodzi w zakres moich kompetencji. 19 1 - W�tpi pan? Dlaczego? A kto te kompetencje b�dzie - Zdaje pan sobie spraw�, Wiaczes�awie Andriejewi-czu, �e wobec tego, co wydarzy�o si� w pa�skim zespole, grozi panu s�d. A mo�e pan uwa�a, �e pan, cz�owiek tak powszechnie znany, nie podlega prawu radzieckiemu? - A wi�c? Wypowiedzia� �a wi�c" i nap�yn�o na� d�awi�ce uczucie smutku, jakby kto� �widrem przewierca� mu serce, a wszystko zacz�o si� przed miesi�cem, po tym tragicznym dniu, kiedy to, jak mu si� wydawa�o, ca�y �wiat si� zawali� i du�o czasu b�dzie musia�o up�yn��, zanim on, Krym�w, wr�ci do pracy. Ale przecie� przed wyjazdem do Francji odby� godzinn� rozmow� z Ba�abanowem, w kt�rej ten wyra�a� �al z powodu tragicznego wydarzenia, szczerze mu wsp�czu�, przejawia� zainteresowanie dalsz� prac� nad filmem, i teraz ta bij�ca od dyrektora sztywna oficjalno��, jak� z wrodzonej sobie ostro�no�ci demonstrowa� raczej rzadko, wywo�a�a w Krymowie uczucie odrazy pomieszanej ze zniech�ceniem. - Je�li si� nie przes�ysza�em, u�y� pan s�owa: s�d - powiedzia� Krym�w z udanym zdziwieniem. - Za c� mnie maj� s�dzi�? Ba�abanow zaprzesta� gmerania w spinaczach, machn�� z rozdra�nieniem swoj� �ap� jak �opata. - Prosz� przyj�� do wiadomo�ci, Wiaczes�awie And-riejewiczu - zacz�� basem przerywanym ci�kim oddechem - �e i mnie zaproszono do �ledczych, �e tak si� wyra��, organ�w... z powodu tego niebywa�ego... nieprawdopodobnego wr�cz... Mam na my�li to tragiczne... t� niezwyczajn� spraw�. - Niech pan m�wi ja�niej. S�ucham z prawdziwym zainteresowaniem. - Jak si� okaza�o, z tragicznie zmar�� aktork� Skwor-cow� ��czy�y pana intymne stosunki i dlatego powierzy� jej pan g��wn� rol�... - Je�liby to by�a prawda, a nie jest, to jaki� to ma zwi�zek z ow� �niezwyczajn� spraw�", jak by� pan uprzejmy delikatnie si� wyrazi�? Okropne, ale czasami spogl�dam na siebie jakby z boku, pomy�la� Krym�w obserwuj�c nalan�, czerwon� twarz Ba�abanowa, zarazem jednak jakby za mg�� widz�c siebie siedz�cego w fotelu naprzeciw biurka, swoj� twarz z cieniem zm�czenia pod oczami, letni garnitur, niebieskaw�, wilgotn� teraz pod pachami koszul�. Ile mo�e mie� lat �w m�czyzna o szpakowatych w�osach? I czy� wygl�da na szacownego zab�jc� kochanki, co m�g� sobie ubrda� Ba�abanow, a mo�e na bohatera francuskiego filmu kryminalnego z �ycia zapatrzonych we w�asny p�pek intelektualist�w? - Prosz� powiedzie� bez os�onek, Iwanie Ksenofon-towiczu, co pan ma konkretnie na my�li - powt�rzy� Krym�w spokojnie. - I o czym pan mo�e �wiadczy�, nie maj�c o sprawie zielonego poj�cia? M�wi�c dosadniej: ni cholery pan nie wie! Niech mi pan �askawie wybaczy nieparlamentarne sformu�owanie. - Hola, hola! - wykrzykn�� Ba�abanow nie podnosz�c g�owy, a jego puco�owate policzki a� si� zatrz�s�y. - Pa�sk�, �e tak powiem, spraw�, �agodnie si� wyra�aj�c: w�tpliwej natury, zajmuj� si� inne instancje, i ja nie chc� mie� z t� spraw� nic wsp�lnego! A co do pa�skich nieobyczajnych poczyna� wobec kierowcy wozu s�u�bowego zespo�u, Stie-pana Gulina, to... ... To teraz on jako dyrektor wytw�rni zajmie stanowisko. Dla patrz�cego z boku �mieszne to i niedorzeczne: ja uderzy�em kierowc�! Ja, cz�owiek inteligentny... A jak by post�pi� �w rozwa�ny Ba�abanow, gdyby le�a�a obok na trawie nieprzytomna dziewczyna w mokrym kostiumie k�pielowym, a kierowca gdzie� si� ulotni�? Co by zrobi� widz�c �lady szminki na niedopa�kach papieros�w tkwi�cych w popielniczce auta, kt�re zjawi�o si� dopiero po czterdziestu minutach? Czyby si� nie w�ciek� na kierowc�, 20 21 kt�ry, gdy dziewczyna umiera�a, podwozi� prawdopodobnie letnik�w na �ebka? Tak, niedorzeczne. Lecz Ba�abanow to do�wiadczony gracz, dwa oblicza, aktor w fotelu. Pewno z tego powodu nie znosz� jego wibruj�cego basem g�osu, czerwonego czo�a i szyi, ostrzy�onych na je�a w�os�w, a przede wszystkim oczek je�owych, kt�re chowa ochraniaj�c w�asn� stateczno��, boj�c si� spojrze� na mnie. On umywa r�ce. - Mog� sobie wyobrazi�, ile ucierpia�a pa�ska instytucjonalna powaga, gdy odpowiada� pan na pytania. Raczy pan przyj�� s�owa przeprosin za nieprzyjemne chwile, jakie pan prze�y� z mojego powodu - powiedzia� ironicznie Krym�w patrz�c na drgaj�ce nerwowo brwi Ba�abanowa, i znowu ujrza� siebie w jakiej� zamglonej dali: zarys bladej twarzy, sylwetka w fotelu, i po raz pierwszy uk�u�o go bolesne uczucie l�ku: c� to, jestem u kresu si�? Nie potrafi� wybrn�� z tego labiryntu? To przecie� koniec ze mn�! Ba�abanow powiedzia� dobitnie: - Taaa, odpowiadaj�c na pytania nie odczuwa�em przyjemno�ci. - Zapomnia� pan doda�: drogo nas kosztuje ten gips. Jednak�e, jak przypuszczam, pa�skie odpowiedzi nie by�y utrzymane w z�ym tonie. Dlatego nie pytam, co i jak pan odpowiada�. Interesuje mnie inna rzecz: co podczas mojej nieobecno�ci postanowi� pan w sprawie filmu? - Przykro mi. Na razie nic z tego. - Co znaczy �na razie"? Krym�w odepchn�� si� �okciami od por�czy fotela, szybko wsta�, ca�y napi�ty, na sekund� ciemno mu si� zrobi�o przed oczami (och, niedobrze ze mn�, co za s�abo��) i natychmiast po drugiej stronie biurka wyros�a przed nim niezgrabna sylwetka Ba�abanowa, pochy�ego, grubego, kt�rego poderwa� z miejsca jaki� l�k, �cieraj�c czerwie� z jego twarzy. I Krym�w, sam si� dziwi�c, co przysz�o mu do g�owy, wyobrazi� sobie, jak ten ostro�ny je� Ba�abanow 22 krzykn��by, zbity z tropu, i cofn�� si� przewracaj�c fotel, gdyby on pog�adzi� go palcem po wydatnym nosie ze s�owami: �M�j drogi m�czenniku za prawd�". - Prosz� mi wybaczy� gwa�town� reakcj� - rzek� Krym�w, sk�onem g�owy uspokajaj�c Ba�abanowa. - Nie panuje pan nad swoj� fantazj� i dlatego przekracza wszelkie granice. Wi�c co znaczy owo �na razie"? - wyskandowa�. - Na razie, na razie... Na razie nie mam wyroku, na razie nie siedz� w wi�zieniu, czekam na odpowied�: kto wyda� tak� decyzj�? Pan? Komitet do Spraw Kinematografii? Takiej rady udzieli� panu wysoki urz�d na Pietrowce? Ba�abanow w�o�y� marynark�, kt�ra wisia�a na oparciu fotela, i z marsow� min� zapinaj�c j�, niczym gorsetem �ciskaj�c okr�g�y brzuch, wypowiedzia� g�osem przerywanym przez �wiszcz�cy oddech: - Prosz� mi r�wnie� wybaczy�, szanowny Wiacze-s�awie Andriejewiczu. Musz� ju� jecha�. Ale... niech pan daruje! - Zrobi� p�aczliw� min�, zadrepta� przy fotelu rozczapierzaj�c palce. - Niech pan daruje, m�j drogi! Czy�by rzeczywi�cie po tym nieprawdopodobnym wydarzeniu mia� pan jeszcze nadziej�? Pan jeszcze si� domaga? Sta� pana jeszcze na ironi�? Na jakim �wiecie pan �yje? Zdaje pan sobie chyba spraw�, jakie ci��� na panu podejrzenia? Lubi�em pana przecie� i darzy�em szacunkiem... - Podejrzenia? - rzek� Krym�w z ch�odnym zdziwieniem i doda� przesadnie uprzejmym tonem: - Dzi�kuj� za t� nut� szczero�ci w pa�skim ostatnim zdaniu. Rozumiem, �e nie pan decyduje o moim losie. �ycz� powodzenia! Co za bezsensowna, idiotyczna rozmowa! Dlaczego musia�o do niej doj��? Przed wyjazdem Krymowa na paryski festiwal Ba�abanow zaprosi� go do swego gabinetu, pocz�stowa� herbat� i marszcz�c dobrodusznie brwi przekonywa� go usilnie, �e 23 w obecnej chwili nie ma kogo pos�a� do kapitalist�w, tylko on, Krym�w, wchodzi w gr�, �e po tym wszystkim, co si� wydarzy�o, powinien si� rozerwa�, pogapi� na bur�uj�w, samemu si� pokaza� i koniecznie jak�� nagrod� przywie�� do Moskwy, na co liczy i on, Ba�abanow, i ci z wy�szego szczebla. Co powiedziawszy, �y�eczk� wskaza� na sufit, chichota�, �yka� herbat�, i ta charakterystyczna dla niego ha�a�liwo��, o�ywienie, podwijanie r�kaw�w (jakby szykowa� si� do jakiej� wa�nej roboty) - wszystko to zna� Krym�w od lat, wszystko to mia�o �wiadczy�, �e Ba�abanow to r�wny ch�op, mecenas sztuki, libera�, o kt�rym wiadomo, �e czerwieni si� po korzonki w�os�w zar�wno z zadowolenia, jak i z gniewu, �e gromkim basem �aje podw�adnych, co w�a�ciwie nikomu nie przynosi�o szkody, albowiem by� przeciwnikiem plotek i intryg w wytw�rni i zawsze �agodzi�, tuszowa� wszelkie konflikty, jakie wybucha�y w zespo�ach tw�rczych. Teraz jednak Krym�w wychodzi� od Ba�abanowa z u-czuciem niwecz�cej wszystko, diabelskiej przemiany, kt�ra podst�pnie wypar�a stare, zast�puj�c je absurdalnym nowym, a on nie zd��y� jeszcze tego nowego sobie przyswoi�. Ledwo przekroczy� pr�g, sekretarka o nieprzeniknionym obliczu unios�a rami�, po czym z udan� �yczliwo�ci� zwr�ci�a si� do jakiego� budz�cego respekt, d�ugow�osego m�czyzny w zamszowej kurtce, siedz�cego na fotelu (prosz� wej��, towarzyszu Kozin), ten za�, obrzuciwszy Krymowa w�ciek�ym spojrzeniem, pop�yn�� ku drzwiom z ura�on� min� znakomito�ci, kt�rej kazano czeka� tak d�ugo. Co za dure� z tego Kozina, pomy�la� Krym�w u�wiadomiwszy sobie, �e to jest �w re�yser z telewizji, zawsze dot�d uni�enie uprzejmy, ca�y w s�odziutkich u�miechach, a teraz wr�cz nie do poznania z gniewnym, wynios�ym spojrzeniem. Najbardziej jednak dr�czy�o go p�niej to, �e odnosz�c si� zazwyczaj do koleg�w z niefrasobliw� �yczliwo�ci�, 24 z niefrasobliw� ironi� - w my�l od dawna ju� przyj�tej metody - kiwn�� z rozp�du g�ow� Kozinowi, i przeklina� siebie za to kiwni�cie, wyraz domniemanej s�abo�ci, a� z wra�enia przystan�� na chwil� w sekretariacie. - Nie gniewajcie si� pa�stwo na g�upiego starucha, nie zrozumiecie jego krzywdy, o, wielcy rodacy! -powiedzia� na po�y urwisowsko i rzewnie, z pe�nym godno�ci, mniszym pok�onem, kt�ry ostatnimi czasy nie wiadomo dlaczego sta� si� modny w �rodowisku aktorskim, podobnie jak sentymentalne poca�unki w�r�d m�czyzn, i pokaszluj�c boja�liwie w zwini�t� d�o�, zgarbiony, mrucz�c: �chwileczkie, chwile-czkie", s�u�alczym gestem lokaja w sztuce zamkn�� za sob� drzwi, zd��ywszy z zadowoleniem zauwa�y� skamienia�e twarze Kozina i sekretarki. - Klown, pajac, kuglarz jarmarczny - powiedzia� na g�os w mroku korytarza i roze�mia� si�, pe�en pogardy dla siebie za to, co napawa�o go obrzydzeniem, z czym jednak - z niewiadomych przyczyn - nie m�g� i nie chcia� si� upora�. Co to znaczy? Sk�d we mnie to pajacowanie? Jak gdybym, trawiony pych�, pozbawia� si� wszelkich cech rozumnego cz�owieka. Co za drugie ja podpowiada mi t� gr�, kt�ra budzi we mnie tak� odraz�? Gdy szed� do pomieszcze� zespo�u, gin�c w mroku korytarzowego tunelu b�d� wy�aniaj�c si� w jaskrawym �wietle s�o�ca na oszklonych galeriach, za kt�rymi rozci�ga� si� dziedziniec wytw�rni (nad topolami na dziedzi�cu wisia� cudowny poblask letnich ob�ok�w), przyszed� mu raptem na my�l dzie� �mierci Iriny, r�wnie upalny jak dzisiejszy, roz�wietlony zielono�ci� i s�o�cem. W�wczas tak�e szed� do biur zespo�u, a ona czeka�a na niego w gabinecie kierownika produkcji, mieli jecha� do klasztoru Zbawiciela, by rozejrze� si� w plenerze przewidzianym do kolejnej sekwencji. Owego poranka kroczy� tym w�a�nie korytarzem, nie w�tpi�c w trwa�o�� wszystkiego, co ziemskie, rze�ki, radosny. Wszystko uk�ada�o si� pomy�lnie, wspaniale, jest aktorka, ju� zatwierdzona, zagra g��wn� rol�, a zdj�cia powinny zacz�� si� w sierpniu. 25 lii ri !i i! {:i Na zakr�tach i w zau�kach niezliczonych korytarzy spotyka� teraz co chwila znajomych, jedni niby przypadkiem odwracali si� z wyrazem s�u�bowego zaaferowania, inni bodaj�e witali go, czyni�c ledwie zauwa�alny ruch g�ow�, jeszcze inni chciwie patrzyli mu prosto w oczy z ognikiem nie zaspokojonej ciekawo�ci, kt�ra n�ka�a wielu, gotowych i broni� go, i oskar�a� z powodu dra�ni�cej nerwy, tajemniczej �mierci m�odziutkiej aktorki. 3 Zim� mieszka�a na Ordynce, u swojej krewnej, . ale wczesnym latem przeprowadzi�a si� do skro- mniutkiego hotelu �Ba�czug", kt�ry ocala� na ulicy Piatnickiej, naprzeciwko starego mostu na Kanawie. By� to zak�tek stosunkowo cichy, w dzielnicy Zamos-kworieczje, gdzie, jak nale�a�oby mniema�, zamiera� powoli rozgardiasz �r�dmiejskich ulic, z przebiegaj�cymi przez skrzy�owanie t�umami, z nieustannym migotaniem aut, �oskotem, ze smrodem spalin, z kolejkami po lody i sok, z przepe�nionymi a� do �aziebnej duchoty kawiarniami, z przewalaj�cym si� korowodem ludzi na placu Teatralnym, w Stolesznikowie, na Pietrowce. W pobli�u hotelu w�skie uliczki biegn�ce po drugiej stronie Kanawy przypomina�y stare, handlowe miasto, a wra�enie to sprawia�a ich z�udna stabilno��, malutkie piekarenki z tiulowymi zas�onkami w witrynach, staromodne lustra w zak�adach fryzjerskich (buchaj�cych spoza drzwi woni� chypre'u), stare lipy rosn�ce tam, gdzie dawniej by�y p�oty, �uki bram, go��bniki na zaros�ych zielskiem podw�reczkach. W tej cz�ci Moskwy, z widokiem nieba, nie wsz�dzie przes�oni�tego potwornymi prostopad�o�cianami cudzoziemskich, amerykanopodob-nych budowli, Krym�w kr�ci� przedwojenne sekwencje do filmu o roku czterdziestym pierwszym, i polubi� t� skromn� przytulno�� nie zburzonych jeszcze zau�k�w i �lepych uliczek. 26 A kiedy w niedzielne popo�udnie podje�d�a� pod �Ba�czug", z rado�ci� ch�on�� widok drzew, ich zwiewny cie� na sennym bulwarze, powolny nurt Kanawy, bryzgaj�c� t�czowo polewaczk� miejsk�, i zastanawia� si�, co te� Irinie przysz�o do g�owy, by um�wi� si� z nim w hotelu, na pewno buchaj�cym �arem o tej porze. Lecz gdy przypomnia� sobie jej odchylon� do ty�u g�ow�, k�ciki ust uniesione u�miechem, pospiesznie wypowiedzian�, teatraln� fraz�: �Wyznaczam panu spotkanie w �Ba�czugu�", zrozumia�, �e jest to zabawa, w kt�rej jego udzia� b�dzie dla niej stanowi� atrakcj�. Zgodzi� si� zaintrygowany nieco, i kiedy ju� w hallu m�ody portier nie zatrzyma� go, nie zapyta�, do kogo, tylko kiwn�� przyja�nie g�ow�, widocznie przez ni� uprzedzony, i kiedy na pierwszym pi�trze doszed� po czerwonym chodniku do jej drzwi na ko�cu korytarza, wyobrazi� sobie momentalnie jej pok�j za tymi drzwiami, ca�y zielony od lip za oknem. - Prosz�, niech pan wejdzie. Czekam na pana. Niestety nie w balowej sukni. Mam nadziej�, �e mi pan wybaczy. Przez otwarte drzwi zauwa�y� jej spojrzenie wyra�aj�ce radosn� ufno��, co zarazem komplikowa�o i u�atwia�o ich wzajemny kontakt. - Czy� nie tak odbywa�y si� spotkania w poczciwym dziewi�tnastym wieku? - spyta�a z dworskim uk�onem. - Witam pana, Wiaczes�awie Andriejewiczu. - No c�, niech i tak b�dzie - zgodzi� si� Krym�w i nie wytrzyma�, obj�� j� delikatnie, czuj�c, �e zadr�a�a zmieszana, podda�a si� ca�a jego d�oniom, przytuli�a do niego boja�liwie i, jak mu si� wyda�o, a� zamar�a od tego przytulenia. - Gdzie ma si� odby� �w bal? - zapyta� z udanym zaciekawieniem. - Dok�d �askawa pani jecha� ka�e? - Zaraz si� zastanowi�, poradz� si� kogo� - powiedzia�a z powag�, odesz�a od niego, przytkn�a nos do lustra i westchn�a. - Nie, nie chc� na bal. Na bal pojedziemy wieczorem. Kareta poczeka. A mo�e wybierzemy si� do 27 Australii? Po pierwsze, spotyka si� tam co krok kangury z kangurz�tami... - I cho� to wydaje si� dziwne, ludzie chodz� w tym kraju do g�ry nogami - dopowiedzia�. - Ale mo�e zamienimy Australi� na co� bardziej rodzimego? Na przyk�ad na Sokolniki. Po�azimy tam, zjemy obiad i potem do wytw�rni. Czekaj� na nas o trzeciej. Zrobimy pr�bne zdj�cia. Kino jest ciekawsze od Australii, przekona si� pani. - Zgoda na to bardziej rodzime. Rezygnuj� z kangur�w. D�u�szy czas mia� w�tpliwo�ci, czy zgodzi si� na pr�bne zdj�cia. Tego roku zima by�a �nie�na, trzyma� luty mr�z, wiatr hulaj�cy wieczorami, a ona w tym jednopokojowym mieszkanku kuzynki, kt�ra wyjecha�a do Archangielska, i stopniowe, pora�aj�ce go poznawanie Iriny. Pewnego wieczoru wysiad� na rogu z taks�wki i dalej, Ordynk�, poszed� piechot�, od st�p do g��w okutany zawiej�, ledwo rozr�niaj�c na chodniku jasne od o�wietlonych okien plamy, na kt�rych �nie�ny py� zwija� si� w spirale, na g�rze za�, przy skrzypi�cych latarniach, �nieg p�yn�� b�d� ukosem, b�d� przenosi�o go w postaci bia�ych smug, i wsz�dzie wok� panoszy�a si� zaciek�a, rozszala�a furia. A on szed� napieraj�c na wiatr, i ogarnia�o go uczucie fizycznej pe�ni �ycia, si�y, niezrozumia�ego wr�cz rozrzewnienia. Zadzwoni�, otworzy�a mu drzwi, zdj�� w przedpokoju za�nie�ony, przewiany mrozem ko�uch i powiedzia� z zapa�em: - Zima. Unios�a oczy i b�ysn�a w nich rado�� wsp�lnego z nim w tej zimie uczestnictwa. - Na dworze zamie�, tak? - Zamie�. - �nieg wiruje? - Wiruje. - Zimno, i chyba latarnie... skrzypi� i ko�ysz� si�. Przyjemnie by teraz by�o jecha� dok�d� poci�giem i s�ysze� wycie wiatru, prawda? A ja pana bardzo d�ugo nie widzia�am. Zupe�nie jakby pan wysiad� z sani, pachnie pan stepem. - I przy�o�y�a d�o� do jego zimnego policzka. - Ale jestem przekonana, �e do nikogo pan nie t�skni�. Tam w wytw�rni, w tym nieustannym rwetesie, na pewno o bo�ym �wiecie pan zapomnia�. - Rwetes by�, faktycznie - powiedzia� i znowu nie m�g� si� opanowa�, obj�� j� i poca�owa� w jedwabi�cie mi�kki �uk brwi. - Chc�, �eby pan dzisiaj zosta� - wyszepta�a, odsun�a si� od niego, staraj�c si� ukry� l�k, usiad�a na tapczanie, dziecinnym gestem pogrozi�a palcem najpierw jemu, potem sobie, i powiedzia�a �artobliwie: - Oboje dostali�my bzika. Koniec �wiata. Usiad� obok niej, ona po�o�y�a si� po cichutku, wyci�gn�a ramiona i tajemniczym szeptem zapyta�a: - Niech mi pan powie, w czym tkwi sens �ycia? - No... Jaki sens ma pani na my�li? - Wznios�y. - S�dzi pani, Irino, �e istnieje na �wiecie cz�owiek, kt�ry udzieli�by na to pytanie w�a�ciwej odpowiedzi? - Ale powinien by� jaki� istotny sens w tym, co dzieje si� teraz mi�dzy nami. Przecie� pan mnie nie kocha. Czy nie mam racji? Przygryz�a wargi, a jej zielone oczy rozb�ys�y bezbron-nie brakiem zrozumienia. - Nie, nie o to mi chodzi. Prosz� mi powiedzie�, czy naprawd� znajduje pan we mnie co� interesuj�cego? - Hm... - Nie chce pan odpowiedzie�? - Ot� szed�em tutaj i my�la�em o pani. Jak czasem u�miecha si� pani tajemniczo. W u�miechu Giocondy zakocha� si� Leonardo da Vinci. 29 - A pan? - O mnie nie warto nawet m�wi�. Odpowiedzia�a mu szczerym, radosnym u�miechem. - Nie. - Co nie? - Nic pan nie wie. - Czego mianowicie nie wiem? - Umiem po prostu rzuca� urok, to wszystko. - Spojrza�a z l�kiem w sam �rodek jego �renic. - A wi�c takie jak ja podobaj� si� panu? I prawdopodobnie chcia�by pan, �ebym cho� na kr�tko zosta�a pa�sk� �on�. Mo�e nie? - Chcia�bym. I nie chcia�bym. Pani jest dziewczyn� z innego �wiata. Z innej galaktyki. Z UFO. - A pan mn� komenderuje - powiedzia�a �artobliwie, odsuwaj�c si� od niego z obaw�. - Tak, komenderuje, bo przecie� pan wie wszystko. A ja cho� troch� ulegn�. Byli od siebie nieco oddaleni, tote� nachyli� si� i poca�owa� j� delikatnie w opuszczone, �askocz�co-k�uj�ce rz�sy, a jego r�ce g�aska�y jej mi�kkie w�osy, b��dzi�y po smuk�ej szyi, po karku, i nagle wyczu� pod d�oni� wiotkie, niemal dzieci�ce kr�gi, i pod wp�ywem ogarniaj�cego go niespodziewanie uczucia lito�ci cofn�� rami�, chcia� wsta�. A ona trwa�a z zamkni�tymi oczami, z odchylon� do ty�u g�ow�, l�ni�y wilgoci� jej bia�e, r�wne z�by, obna�one w ni to smutnym, ni radosnym u�miechu. Szepn�a: - Tak jest, kiedy si� umiera. Straszne... Widzia� jej twarz, nieodgadnion�, kusz�co zmienn�, �owi� ch�odz�cy powiew jej szeptu, na sekund� zapragn�� sobie wyobrazi�, �e on, cz�owiek powa�ny, do�wiadczony, nie ma na karku pi��dziesi�tki z hakiem, a ona nie jest o po�ow� od niego m�odsza, �e jest bez pami�ci zakochany, tak jak w latach tu� po wojnie by� zakochany w Oldze, kiedy to uleg� przemo�nemu zauroczeniu i nic go ju� nie mog�o uratowa�. Obejmuj�c Irin�, doznawa� jednak cierpkiego uczucia dystansu, dr�cz�cego smutku, przepojonego �wiadomo�ci� winy. 30 - Irino - powiedzia� - trzeba sobie uprzytomni�, �e mo�emy narazi� si� na �mieszno��. Mam na my�li siebie oczywi�cie. Pami�ta�: tamtego zimowego wieczoru na Ordynce ona, sil�c si� na u�miech, mrugaj�c powiekami, patrzy�a mu w marynark�, a w jej oczach wzbiera� potok �ez. Milcza�a, i tym milczeniem jakby go b�aga�a o pomoc, a on, chc�c zag�uszy� w sobie �mi�cy b�l spowodowany niejasno�ci� sytuacji, m�wi� �agodnym tonem: - No, co pani? Bo i ja si� rozp�acz�. I oboje b�dziemy becze�. - Mnie kochaj� psy i dzieci - powiedzia�a cicho, �cieraj�c pi�stk� �zy. - Wystarczy, �e powiem byle jakiemu psu na ulicy: �Chod�, g�uptasku" i zaraz za mn� pobiegnie. Zaobserwowa�am to na bulwarach: jak tylko spojrz� na dzieci, ju� podchodz� do mnie. A pan mnie nie kocha, pan si� nade mn� lituje. Panu potrzebna ca�kiem inna mi�o��. Aleja nie jestem marsjank�. Prosz� mi powiedzie�, dlaczego silny zn�ca si� nad s�abym? I spojrza�a mu w twarz t� swoj� le�n� zieleni� bezbronnych oczu. On za�, zbity z tropu pewno�ci�, z jak� wypowiedzia�a te gorzkie s�owa, rzek� p�artem: - Pani widzi we mnie nie tego cz�owieka, jakim jestem, tylko takiego, jakim nie chc� by�. - Tak czy owak jest pan ode mnie silniejszy. M�czyzna, w�adca �wiata, pan domu, obro�ca, a ja - s�aba istota rodzaju �e�skiego, kt�ra winna piec chleb i rodzi� dzieci. - Dlatego pani jest silniejsza. - Cooo? - zapyta�a przeci�gle. - Pan to m�wi serio, czy jak zwykle �arty si� pana trzymaj�? - Nie, oczywi�cie �artuj�. Silniejszy jestem ja. Po pierwsze, jestem ze stali i nie mog� patrze� na �zy, zw�aszcza kobiece. Po drugie, kiedy widz�, �e kto� bije dziecko, jestem got�w znienawidzi� ca�� ludzko�� za to jej okrucie�stwo. Najcz�ciej jednak ogarnia mnie globalna lito�� i w�wczas 31 mog� wybaczy� ludziom najstraszniejsze przewinienia. Sobie naturalnie te�. W�adca �wiata pozbawiony w�adzy, kt�ry tej w�adzy wcale nie pragnie. P�ki wi�c istnieje gatunek ludzki, w�ada� b�dzie �wiatem kobieta. Przerwa�a mu lekkim zmarszczeniem brwi. - Ja przecie� dostrzegam pana dobro� i zainteresowanie moj� osob�, sympatyczna bidulka z baletu Teatru Wielkiego, kt�ra tak dobrze si� zapowiada�a. I kt�r� spotka�o nieszcz�cie. Och, jak ja nie cierpi� ludzkiej lito�ci i wsp�czucia: �Ale� mia�a� pecha, IrinuszkoP' - Lito�ci i wsp�czucia? Czy�by by�o a� tak �le? - Owszem... Zdaj� sobie spraw� z r�nicy, jaka nas dzieli. Pana i mnie. Pan tyle ju� dokona�. A ja jakbym w�ama�a si� do cudzego, zasobnego mieszkania. Ale od dziecka kocha�am taniec. I nic wi�cej nie by�o mi potrzebne. Ani pieni�dze, ani s�awa, ani �adne cenne przedmioty, nic. Wie pan... - Zn�w obrzuci�a go nie�mia�ym spojrzeniem, a k�ciki jej ust drgn�y w pokornym u�miechu. - Wie pan, czasem z�oszcz� si� na siebie za to, bardzo... kiedy �le si� czuj�. ~Irino, mo�e m�g�bym pani w czym� pom�c? - Nie, w niczym. Nie ma potrzeby. Dam sobie rad�. U mnie wszystko w porz�dku. - Ws