7634

Szczegóły
Tytuł 7634
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7634 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7634 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7634 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kolekcja Polskiej Literatury Wsp�czesnej Halina Auderska Ptasi go�ciniec Ksi��ka i Wiedza 1979 Redaktor Halina Ruszkiewicz Ilustracja na ok�adce Janusz Wysocki Uk�ad typograficzny Jan Bokiewicz Zdj�cie autorki wykona�a Danuta B. �omaczewska �w Zcbrzu lii. 4h4 Redaktor techn. Joanna Duchnowska Korektorzy Feliksa Szczerbiak i Halina Konarska Robotnicza Sp�dzielnia Wydawnicza �Prasa�Ksi��ka�Ruch", Wydawnictwo �Ksi��ka i Wiedza", Warszawa, maj 1979 r. Wyd. IV. Nak�ad 59.650-350 Obj. ark. wyd. 12,7 Obj. ark. druk. 14,5 (9,7). Papier druk. mat. kl. III, 65 g, 92 x 114 cm. Oddano do sk�adu 27 IX 1978 r. Podpisano do druku w marcu 1979 r. Druk uko�czono w maju 1979 r. Drukarnia Wydawnicza w Krakowie. Zam. w 1166/78. Cena z� 30 � Dziesi�� tysi�cy dwie�cie osiemdziesi�ta si�dma publikacja ,JCiW" � Copyright by Halina Auderska, 1973 Prawdy? Chcesz pan dowiedzie� sia ca�ej prawdy? Nu, nie prosta to rzecz. Prawda jak ryba ca�a w �uskach, �ywe mi�so dopiero pod nimi i dobra� sia do niego bez ostrego no�a jeszcze nikomu nie zdarzy�o sia, tylko zubastej szczuce. A u nas jaki� n�? Nu, chyba �e m�j j�zor za niego starczy, kt�rym chcesz, panoczek, �eb ja mieli� a mieli�. Dok�d idziem? Ano, brzegiem tutejszego stawu do mojego sza�asu. A przywi�d� ja pana tutaj, znaczy nad tu wodu, bo cho� ma�a ona, strach, jak mnie tamt� przypomina. Pan m�wi�, �e ksi��ki pisze i o wszystkim wiedzie� �yczy, jak ze mn� i z inszymi do wojny, a i potem bywa�o. To pomy�la� ja sobie: ech, mia�by ja znowu g�ad� wodn� przed oczami, toby �atwiej gada� o puszczy, o rieczyszczu, �atwiej wspomina� tu poru, kiedy m�ody by�! Nu, jest g�ad�, jest jezioro, a ten buda� � m�j sza�as � tako� do kurenia podobny. I ot, prawda pierwsza: lubi� ja tu przyszed�szy popatrze�, polubowa� sia. Widok z tego miejsca szeroki, nie powiem, na prawo � droga przez wie�, za nami � las, przed nami � pola i ��ki, a tam, w lewo � rzeka. Odra, znaczy sia. Nikt na ni� nie powie � rieczyszcze, wiadomo, rieczyszcze jedno tylko jest � Prype�, ale rzeka, owszem, nie najgorsza. Nu, tak. W�a� pan do sza�asu i pisz, kiedy taki mus czy wola. Ale to istoria d�ugachna i papierosa zakurzy� taki przyjdzie sia, komar�w tu �ma okrutna. Dmuchaj im pan prosto w �lepia, strach, jak one dymu �cierpie� nie mog�. Czemu nie, zakurz� i ja, m�wi� b�dzie sposobniej. Miejsce urodzenia? Znaczy sia, Polesie, sio�o Moroczne nad tamecznym jeziorem. Nie najwi�ksze ono, ale na m�j rozum, a ja� nie dure�, swoje rozeznanie mam, w niczym do tego niepodobne i od wszystkich tamtych tako� kudy pi�kniejsze. Bo nie ug�askane, przed lud�mi utajone, ca�kiem dzikie. I brzegi ma rozmaite nad podziw: a to ca�kiem bagniste, zaros�e trzcin� ogromniast� i sitowiem, a to od zachodu wchodz�ce w puszcz�, i to tak, �e woda zatapia olchy do po�owy pni, a znowu� w inszym miejscu brzeg dochodzi do �uh�w blisko, blisko, �e sam czort nie rozpozna, czy ziele wszelakie jeszcze na wodzie rozkwita, czy ju� na gruncie, na twardym. A zaraz dalej mszarniki, torfy, powietrze nad nimi parne, wilgotne, a na brzegach bagien trawy i oczo-roty spl�tane tak, �e tylko siekier� przebija sia cz�owiek przez zaro�liska i chaszcze. Nu, i dobrze. �yli my tam od wiek�w, m�j ojciec by� katolik, znaczy sia Polak, matka z tamtejszych, z Poleszu-k�w. Od male�ko�ci �y� ja nad wod�, z ch�opakami lata� po chaszczach, po podmok�ych �uhach, durny by� jak i oni, z gniazd wybieraj�cy jaja g�si, kaczek, a to bywa�o i czajek. Strach, jak te wszystkie ptaki czujne byli a chytre. Gniazd przychodzi�o sia d�ugo szuka� na mszarnikach, na starych oparzeliskach torfowych, na grz�skich moczarach. Nad Odr� nie ma takich, ale bywa, �e jak d�ugo na tu wodu patrz� oczy zmru�ywszy i jaki� plusk pos�ysz�, widzi mi sia, �e zaraz za nim p�jdzie ni to syk, ni to �wist podrywaj�cych sia kaczek, a powietrze a� zako�ysze sia od ich pisk�w, wizg�w i krzyk�w. Siedz� przyczaiwszy sia, a oni lec� nade mn�, skrzyd�ami furkocz�, tysi�ce ich, ani przeliczy�, ani zapami�ta�. A potem znowu� spadaj� na wod�, jezioro od nich robi sia ruchawe, a� czarne, otwieram oczy, a tu nic: brz�czy tylko chmara meszek nad g�ow�, na wodzie ani oczorot�w, ani �eruj�cych stad kaczych, zawsze przede mn� taka sama g�ad� czysta i pusta. �adne g�si nie ci�gn� sznurem, �adne stada i klucze nad tym stawem nie lec�. Znaczy tak. Co najcz�ciej wspomina� mnie przychodzi sia? Nu, puszcz�, rybu i kaczki dzikie. Ja� podrostkiem pomaga� swojemu staremu w pa�skich polowaniach i sam, bywa�o, wi�za� krekuchy do wbitych w dno pali. Durne byli, a� strach, a wrzaskliwe � Bo�esz ty m�j! Zobaczy taka kaczory wracaj�ce pod wiecz�r z �erowisk, dzika krew w niej odezwie sia, wzburzy i wydziera sia owa krekucha jak op�tana, cho� niby ju� oswojona i do ptactwa domowego przynale�na. Ale nie, sw�j wida� zawsze do swojego ci�gnie. Tak i ona przyzywa jednego samca, potem zaraz drugiego wabi, a przecie s�yszy strza�y, przecie widzi ubite kaczory tu� przy niej brzuchami do g�ry p�ywaj�ce. A mo�e i nie widzi, patrz�ca za tymi, co ju� odlatuj�, ca�kiem g�uche na jej wo�anie? G�upie krekuchy i zdradne. Nie lubi� ja ich nigdy i, ledwo sam polowa� zacz��, bi� do kaczek ca�kiem inaczej, po naszemu: zaczaj� sia, bywa�o, w krzakach abo �ozach i wabi� stan�. Ze wszystkich stron krzycz� kaczki, stadami kr��� po jeziorze, a kiedy podp�yn�, jak wygarn� sieka�cami nad wod�, za jednym zamachem ubij� sztuk ze cztery! M�wisz pan, �e takie wabienie to oszuka�stwo? �e czym cz�owiek lepszy od krekuchy? A? Nu, to nie ca�kiem tak. Tamecznym ludziom by� mus �y� tylko z ryby i pszcz�. A krekucha? Ona� nie kaczka z chutoru ani kaczka dzika, prosto oszustwo ju� w jej naturze, ju� w tym g�osie wabi�cym. Ot, co. To� nie wiedzia�a, co to g��d i kaczor�w w obej�ciu by�o dla niej dosy�. Tyle �e do lot�w wida� st�skni�a sia, do myszkowania po trzcinach, po oczorotach. Jedno pewne: zabawa z krekucha nie by�a mnie w smak. Nu, znaczy, polowa� ja sam, bo zapami�taj pan, ka�dy z nas czy to kiedy w chaszczach zaczaja� sia, czy to kiedy zdobywa� kaczki skradem, czy to zastawia� w oczorotach sid�a z ko�skiego w�osia, zawsze na wodzie by� w tu poru sam, bez nijakiego towarzystwa. �wiadk�w �adnych, same ptaki przyczajone w �ozach, a ryby w toni. W tu poru lepiej by�o tak, a to zakaz�w pe�no: zap�dza� kaczek do zahon�w splecionych z wikliny w czas i�:h linienia � nie wolno. Pu�ci� po wodzie p�tle z w�osia � zakazano. Dzieciakom pi� z brzozy osko�y s�odkiej i smakowitej � nie dozwolono, niby �e drzew kaleczy� nie godzi sia, cho� ka�demu wiadomo, �e po to jest puszcza, �eby dawa�a kor� i �yko, a jeszcze grzyby i jagody, po to rieczyszcze, �eby by�o sk�d rybu bra�. Ale co tam, by�o � sp�y�o i wspomina� tamtych zakaz�w nie ma potrzeby ani musu. Pytasz pan, jak �y� ja do wojny w tym chutorze? Jaki on by�? A? Nu, sio�o znajdowa�o sia nad samym jeziorem, jedne chaty stali rz�dem przy brzegu, drugie naprzeciwko, od strony p�l i puszczy. Ja sam nad wod� �y�, za moj� cha�up� � zwyczajna rzecz � humno, kle�, odryna i kawa�ek rozkis�ego �uhu, a dalej ju� g�ad� jeziora. Nad sam� wod� wiadomo co: latem t�ucze sia przy zatoczce piana bia�a, a jesieni� i na wiosn� brudna, ca�kiem bura. Na ko�cu drogi za sio�em na pag�rku � byli cerkiewka i cmentarz, nu, prawda, zapuszczony, chwastami zaros�y, ca�y tam las wysokich, krzywych krzy�y, a na nich musowo r�czniki. Ofiarne oni, barwiste. Tako� na pocz�tku drogi, przy pierwszych chatach, trzy krzy�e stali, ale to ju� tak, dla �ywych, nie dla umar�ych. W Morocznem nie by�o ksi�dza, by� ruski pop, a zn�w do najbli�szego ostrowa, gdzie kiedy� pany pobudowali drewniany ko�ci�ek, ca�kiem do kleci podobny, gontem kryty, przyje�d�a� ze Szlacheckiej H�uszy ksi�dz polski i w niedziel� szed� ka�dy, dok�d chcia�: do ko�cio�a abo do cerkwi. �ony Drozd�w i Kolos�w latali, bywa�o, do ruskiego ksi�dza, za to wszystkie dzieciaki chrzci� im ksi�dz na ostrowie. A cmentarz? Tam ju� ka�dy jeden uk�ada� sia pod krzy�em w swoju poru i piaszczyst� ziemi� rzucali jednako na te i tamte mogi�ki. I jednako wszystkie baby z obu si� �atali tam w dni pominek, sta�o by�, w listopadowe wieczory; jednako nosili zmar�ym ogie�, ofiary, wyszywane p��tno. Nu i tako� ubierali sia nasze baby jednako, �witki bure abo siwe, koszule haftowane, na g�owach wzorzyste kosynki, na nogach posto�y. Nie to, panie, co dzi�. Chcia�by ja tak� bab� znowu� zobaczy�, pytasz pan? Ja nie wiem. Nie te lata, nie ten ju� czas. Ale tamt� por� zdawali sia mnie oni w sam raz swojskie, robotne, do wszystkiego zdatne. Trzeba � p�jdzie taka baba karczowa� las, niew�d zarzuci�, podbiera� mi�d z barci. Poleska dziewucha od male�ko�ci zaprawiona razem z krowami niejeden raz na dzie� przep�ywa� w skos jezioro, �eby na pastwisko trafi�, nieraz pospo�u z koniem, co stoi w wodzie li�cie tataraku �uj�cy, i ona sama do jeziora lizie, szmaty z siebie �ci�ga, bierze sia ich pra�, a p�niej suszy� na zadzie, na ko�skim. S�awne byli dziewki, dobre do �piewania i do klikania. A ju� w sianokosy, bywa�o, i latem, przed por� �niwn�, jak przyjd� wieczory gor�ce, noce parne, jak z jeziora upalisz-cze z�azi bia�ym oparem, �ar w szuwary i trzciny zabiwszy sia mg�ami bucha, �ar w ga��zie niskich, pokr�conych sosen wpl�tawszy sia wyciec strujk� powietrza nie mo�e, �ar w nagrzanym igliwiu, w piaszczystych zakolach, �ar na pag�rkach lesistych, pod krzakami i w chaszczach, �ar i duchota w duktach i na puszcza�skich polanach, na spalonej trawie tako� �ar, �ar � w tu poru dziewki do wszystkiego ochotne. A gdzie� uwali� sia miesi�czn� nock�, jak nie na rozpra-�ony piach, torfowiska pobok tako� ciep�e, ale mokre, im nigdy ciep�oty nie dosy� i nie wysuszy tam zgnilizny s�o�ce, cho�by ca�y rok pali�o. R�nie bywa�o: na nagrzanej s�omie, na �wie�ym sianie abo prosto na �uhach, na piaskach, a zawsze baby rozpra�one, zgrzane, lepi sia, bywa�o, ziemia do szmat, szmaty do spoconego cia�a, do plec�w, zad�w i piersi, palce to w ciep�� traw� wczepi� sia, targaj�, to znowu� w kud�y mu�yckie, w rozplecione kosy babie, sam czort po ciemku nie rozpozna, gdzie ko�czy sia cia�o cz�owiecze, a gdzie ziemia parowa� zaczyna. Na �uhach, na bo�oniach i miedzach, gdzie dzieciaki w dzie� byd�o pasaj�, noc w noc szepty s�ycha�, raz przy samej ziemi chichot, pisk, raz krzyk abo i j�ki. Nu, nic, ratowa� nikogo nie przyjdzie sia, wiadomo, upaliszcze, wiadomo, nasiona z drzew ju� same w d� lec�, �uhom czas kwitn�� i przekwita�, ziemia rodzi� chce, ziemia gor�ca, �askawa, dziewki poleszuckie tako� gor�ce. Co jeszcze wspomina� mi�o? Nu, ogie�. Ech, panie, dobra to by�a rzecz ogniska jesieni� na mszarach pali�, ogie� suszem �ywi�, grza� przy nim dr�twe r�ce i nogi. A jeszcze lepsza � niskie, nikczomne chwoje podpaliwszy, patrze�, jak czerwone j�zory li�� najpierw susz na ziemi, p�niej ogie� skacze, na krzywe pnie wdrapuje sia, �re, co na drodze, a w powietrzu trzask, szum, dym czarny abo �eby dawa�a kor� i �yko, a jeszcze grzyby i jagody, po to rieczyszcze, �eby by�o sk�d rybu bra�. Ale co tam, by�o � sp�y�o i wspomina� tamtych zakaz�w nie ma potrzeby ani musu. Pytasz pan, jak �y� ja do wojny w tym chutorze? Jaki on by�? A? Nu, sio�o znajdowa�o sia nad samym jeziorem, jedne chaty stali rz�dem przy brzegu, drugie naprzeciwko, od strony p�l i puszczy. Ja sam nad wod� �y�, za moj� cha�up� � zwyczajna rzecz � humno, kle�, odryna i kawa�ek rozkis�ego �uhu, a dalej ju� g�ad� jeziora. Nad sam� wod� wiadomo co: latem t�ucze sia przy zatoczce piana bia�a, a jesieni� i na wiosn� brudna, ca�kiem bura. Na ko�cu drogi za sio�em na pag�rku � byli cerkiewka i cmentarz, nu, prawda, zapuszczony, chwastami zaros�y, ca�y tam las wysokich, krzywych krzy�y, a na nich musowo r�czniki. Ofiarne oni, barwiste. Tako� na pocz�tku drogi, przy pierwszych chatach, trzy krzy�e stali, ale to ju� tak, dla �ywych, nie dla umar�ych. W Morocznem nie by�o ksi�dza, by� ruski pop, a zn�w do najbli�szego ostrowa, gdzie kiedy� pany pobudowali drewniany ko�ci�ek, ca�kiem do kleci podobny, gontem kryty, przyje�d�a� ze Szlacheckiej H�uszy ksi�dz polski i w niedziel� szed� ka�dy, dok�d chcia�: do ko�cio�a abo do cerkwi. �ony Drozd�w i Kolos�w latali, bywa�o, do ruskiego ksi�dza, za to wszystkie dzieciaki chrzci� im ksi�dz na ostrowie. A cmentarz? Tam ju� ka�dy jeden uk�ada� sia pod krzy�em w swoju poru i piaszczyst� ziemi� rzucali jednako na te i tamte mogi�ki. I jednako wszystkie baby z obu si� latali tam w dni pominek, sta�o by�, w listopadowe wieczory^ jednako nosili zmar�ym ogie�, ofiary, wyszywane p��tno. Nu i tako� ubierali sia nasze baby jednako, �witki bure abo siwe, koszule haftowane, na g�owach wzorzyste kosynki, na nogach posto�y. Nie to, panie, co dzi�. Chcia�by ja tak� bab� znowu� zobaczy�, pytasz pan? Ja nie wiem. Nie te lata, nie ten ju� czas. Ale tamt� por� zdawali sia mnie oni w sam raz swojskie, robotne, do wszystkiego zdatne. Trzeba � p�jdzie taka baba karczowa� las, niew�d zarzuci�, podbiera� mi�d z barci. Poleska dziewucha od male�ko�ci zaprawiona razem z krowami niejeden raz na dzie� przep�ywa� w skos jezioro, �eby ua pastwisko trafi�, nieraz pospo�u z koniem, co stoi w wodzie li�cie tataraku �uj�cy, i ona sama do jeziora lizie, szmaty z siebie �ci�ga, bierze sia ich pra�, a p�niej suszy� na zadzie, na ko�skim. S�awne byli dziewki, dobre do �piewania i do klikania. A ju� w sianokosy, bywa�o, i latem, przed por� �niwn�, jak przyjd� wieczory gor�ce, noce parne, jak z jeziora upalisz-cze z�azi bia�ym oparem, �ar w szuwary i trzciny zabiwszy sia mg�ami bucha, �ar w ga��zie niskich, pokr�conych sosen wpl�tawszy sia wyciec strujk� powietrza nie mo�e, �ar w nagrzanym igliwiu, w piaszczystych zakolach, �ar na pag�rkach lesistych, pod krzakami i w chaszczach, �ar i duchota w duktach i na puszcza�skich polanach, na spalonej trawie tako� �ar, �ar � w tu poru dziewki do wszystkiego ochotne. A gdzie� uwali� sia miesi�czn� nock�, jak nie na rozpra-�ony piach, torfowiska pobok tako� ciep�e, ale mokre, im nigdy ciep�oty nie dosy� i nie wysuszy tam zgnilizny s�o�ce, cho�by ca�y rok pali�o. R�nie bywa�o: na nagrzanej s�omie, na �wie�ym sianie abo prosto na �uhach, na piaskach, a zawsze baby rozpra�one, zgrzane, lepi sia, bywa�o, ziemia do szmat, szmaty do spoconego cia�a, do plec�w, zad�w i piersi, palce to w ciep�� traw� wczepi� sia, targaj�, to znowu� w kud�y mu�yckie, w rozplecione kosy babie, sam czort po ciemku nie rozpozna, gdzie ko�czy sia cia�o cz�owiecze, a gdzie ziemia parowa� zaczyna. Na �uhach, na bo�oniach i miedzach, gdzie dzieciaki w dzie� byd�o pasaj�, noc w noc szepty s�ycha�, raz przy samej ziemi chichot, pisk, raz krzyk abo i j�ki. Nu, nic, ratowa� nikogo nie przyjdzie sia, wiadomo, upaliszcze, wiadomo, nasiona z drzew ju� same w d� lec�, �unom czas kwitn�� i przekwita�, ziemia rodzi� chce, ziemia gor�ca, �askawa, dziewki poleszuckie tako� gor�ce. Co jeszcze wspomina� mi�o? Nu, ogie�. Ech, panie, dobra to by�a rzecz ogniska jesieni� na mszarach pali�, ogie� suszem �ywi�, grza� przy nim dr�twe r�ce i nogi. A jeszcze lepsza � niskie, nikczomne chwoje podpaliwszy, patrze�, jak czerwone j�zory li�� najpierw susz na ziemi, p�niej ogie� skacze, na krzywe pnie wdrapuje sia, �re, co na drodze, a w powietrzu trzask, szum, dym czarny abo siwy nad �uhy idzie, �ciele sia nad jeziorem, �apy a�e sw�dz�, same rw� sia do martwych, osmalonych pni karczowa�, panie, karczowa�, cho�by od �witu do wczesnej nocy, bo to bywa�o jesieni�. Wiadomo, lato ognia nie lubi, po�ar�w nie lubi, w nienawi�ci ma czerwonego kura. Ale jak z��te wszystko, zbo�e do humna zwiezione, a siano na �uhach stoi w stogach, komu wadzi ogie�? Byle ziemi ornej przysparza�, byle buszowa� daleko od chutoru. I tak w kureniu pali� sia on zawsze musi na ohniszczu, ukryty w jamkach w ka�dym poleszuckim piecu. Bez ognia, bez dymu, jak �y�? Jak odp�dzi� od bydl�t, koni i ludzi na rzece czy na �uhach gryz�ce meszki i chmary komar�w, jak wykurzy� pszczo�y z le�nych barci? Tako� bez ognia nie uratujesz zaperzonego pola, nie wyrwiesz spod suchego sitowia ziemi na ��k�. A wilki? To� zim� przychodzi�o sia nie raz i nie dwa puszcza� pa�, dymem i �arem wyp�asza� ich z wilczych l�g�w po �ozach, po chaszczach. Nu, tak. M�wisz pan, ognia nie ciekaw ani pszcz� i wilk�w, a ciekaw, jak �y�o sia nam? Ano, zwyczajnie, po naszemu, znaczy sia, nie�atwo. Ze wszystkich stron topiel bez dna, bagno grz�skie abo las. Poletka za sio�em n�dzne, �yta, owsa, gryki i prosa na �miech ma�o. Nu, to bywa�o i tak, �e na przedn�wku baby mieszaj� lebiody do m�ki, a jeszcze lepiej bia�ej gliny. Dobrze, �e cho� latem na �uhach manna ro�nie, krupy z niej uzbiera� mo�na, a w puszczy czernicy, je�yny, maliny i poziomek � przepa��. G�odno bywa�o, prawda, z ko�cem zimy przyciska�a bieda. Zapa�k� dzieli� ja na trzy cz�ci, brak�o soli, kaszy i m�ki. Ale czy to my jedne �yli tak? We wszystkich sio�ach dookolusie�ka musieli baby zdziera� kor� z d�b�w, na m�k� trze�, a z ka�dego chutoru dziewki latali nad rieczyszcze, nad wod�, klikaniem przynagla� wiosn�, �eby pr�dzej sz�a. Klika�y c�rki Pari�y i Archipa, a najg�o�niej dar�a sia O�ena, c�rka Makiejczuk�w. Podejdzie, bywa�o, nad jezioro, i wo�a, przyzywa: � Oho! Oho! Wiesna! Wiesna krasna! Dziewki tu� za ni� stoj�ce wyci�gaj� r�ce, na g�ad� wodn� t�sknie patrz�, swoje dopowiadaj�: � Oho! Zbirajsia! Idi! � Wiesna! Wiesna! Wiesna! 10 A jak to naklikane ciep�o ju� przyjdzie, jak na rozmi�k�ej ziemi, s�o�cem ogrzanej, zazieleni sia pierwsza trawa, lec� gromad� wszystkie dzieciaki �uhy iska�, rwa� a to szczawik, a to lebiod� i gry�� korze� wodnej lilii, s�odki korze�. Nad jeziorem w tu poru pachn� �wie�o smolone �odzie, duby i duszehubki, ka�dy rybak naprawia sie�, robi sp�awiki z kory brzozowej, a jeszcze lepiej topolowej. Koniec, znaczy, g�odu, �arcia kartoszki i lebiody, znowu b�dzie ryba i m�ka, jagody i mi�d. Nu, wiadoma rzecz, �e jak s�o�ce pojawi sia � �y� l�ej, weselej. Ledwie wody rusz�, ledwie pow�d�, wpierw wszystko zatopiwszy, �e nic tylko woda dookolusie�ka, z si� opadnie; wsi�knie w pola, w torfowiska i �uhy, ju� staruchy wr�: wyroj� sia nad rozlewiskiem i najpierw wyfrun� bia�e motylki � a tych babek by�a u nas na wiosn� �ma � rok b�dzie mleczny. Pofrunie najpierw babka ��ta � znaczy sia, miodowe idzie lato. A ju� jak kt�ry rybak zakrzyknie: �Ryby idu�!", panie, co tam wtedy po rozlewiskach, na rzece i w jeziorze by�o karasi, leszczy, szczuk, a i okoni czy pomniejszych mi�tus�w! �apiesz wtedy tu rybu i niewodem, i w kosze, a to i na o��, przy �uczywie. Noc trafi sia ciemna, bezwietrzna i zaraz jeden rybak w tyle �odzi staje, prowadzi j�, znaczy, na pych, a drugi w lewym r�ku �uczywo trzyma, a w prawym � o�cie�. Cicho, tylko cmoka bo�ocko, kiedy dr�g w niego wciska sia, i pluszcze woda 0 brzeg. Panie, ile� to nocek sta� ja tak na dziobie czubarki abo dubu! Pal� sia smolne szczapy nad g�ow� Iwana abo inszego Niko�y, Stiepana czy Maksyma, a oczy tak i wypatruj� �pi�cej w toni szczuki. Wypatrzysz ma�� � niewielka rado��, ale za to robota �atwa: ledwie opad� o�cie� w wod�, a ju� trzepocze sia nabita na ostrze ryba. Nu, niby tak. Ale ca�kiem nie tym sposobem we�mie sia sztuk� wielgachn�, cho�by 1 suma. Wyrywa on o�cie� z r�ki, ciska sia i rozbija po wodzie, lec� bryzgi, krzyczysz: �Niko�a!! Iwan! �ap! Bierz!", a ryba nic, ci�gnie za sob� ��d�, bo cho� o�cie� rybakowi wyrwany z r�k, sznur do niego uwi�zany trzyma mocno. Bywa�o, godzin� z hakiem w��czy taki czort ludzi za sob�. Cz�no pruje g�ad� szybko, szybko, chybocze sia, nabiera wody, Stiepan wypad�, nu nic, wnet dop�ynie, sum raz na �rodku jeziora, raz pcha sia w sitowie, bij� po twarzy trawy, 11 tnie ostrymi brzegami tatarak, schylaj g�ow�, cz�owieku, a tu wypatrywa� trzeba tej cholernej ryby, znowu� ko�uje, zakr�ca, zaklinowa�a ��d� mi�dzy oczoroty, tak �e ani sumowi wyrwa� sia z �elaza, ani nam wypl�ta� sia z trzcin i sitowia. Bywa�o, cz�no zdradnie nachyli sia, �uczywo zaga�nie abo do wody wpadnie i ciemno, cho� oko wykol. A kiedy sum, zm�czywszy sia, zatrzyma na minutu, mo�na w tu poru o�� g��biej wbi� abo na nieg��bokim miejscu rybu dr�giem og�uszy�. Ale takie �uczenije to rzecz nie�atwa i wraca z niego cz�owiek w cz�nie na p� zatopionym, strach jaki mokry, a strudzony, Bo�e� ty m�j, jak po najci�szej pracy przy wyr�bie drzew abo przy orce. Bo, wiesz pan, zaj�cia strach jak podobne, tyle �e tu orze sia wod� i na wierzch nie p�draki wyrzuca z poruszonej ziemi, tylko b�yszcz�c� rybu z topieli. Rozgada� sia ja, znowu� o jeziorze wspomnia�, a pan chcia� o ludziach. Ale pierwej prosi�, �eby gada� o wszystkim, jak by�o i co tylko na pami�� przyjdzie. Nu, to prawd� powiem, �e p�ki �lubu ja nie wzi��, inaczej bywa�o, a p�niej czut'-czut' inaczej. Wolny ch�op, wiadomo, wi�cej widzi wody i lasu jak �eniaty. W tu poru, kiedy jeszcze matka �y�a i na jej g�owie wszystkie ch�opoty, a dla mnie tylko jezioro, zwierzyna le�na i sianokosy, najwi�cej lubi� ja rybu �owi� i podchodzi� h�uszce na chwojach. Nie widzia� pan nigdy h�uszca? Ech, panie, jak oni hrali � to opuszczaj�cy skrzyd�a, to zn�w wyci�gn�wszy szyj� i g�ow� ku niebu zadar�szy � i opowiedzie� trudno. My�liwi gadali tak: kuje on swoj� pie��, kury chce, widno, zwabi� na tokowisko. Kury tako�, wiadoma rzecz, ale ka�dy podrostek u nas wiedzia�, �e dawno, dawno temu nauczy�o jego tak hra� samo s�o�ce. Dlatego on, pan puszczy, budzi sia bladym �witem, dzi�b otwiera szeroko i w niebo na wschodzie wpatrzywszy sia, hra� zaczyna. Pie�� jego dzika, przedziwna, s�ucha� jej mo�na a� do �mierci. Bieda w tym, �e my�liwi z miasta, d�ugo naczekawszy sia, cierpliwo�� trac�, czas ich podprowadzi� podskokiem pod chwoj�, pod czarnego koguta. Znaczy, na jego �mier� czas, nie na nasz�. I spada on ci�ko z chwoi, ciemnych skrzyde� z�o�y� nie zd��ywszy, otwartym dziobem spada w d�, prosto do ziemi. Pan puszczy, 12 sam knia�. Ale co tam! Nie stan� ja teraz przed panem zabitych h�uszc�w ob�a�owywa�, tak samo jak czarnopi�rych ciecieruk�w, bo wszelakiego zwierza by�a tam, wiadomo, �ma. Ile� ja sam side� za�o�y� na zaj�ce! Ile� ubi� dzik�w, a to i bobr�w, cho� ich tkn�� nie dawali, le�niczy dar� sia, �eby nie rusza�. A zdarza�o sia nam i kun� w dziupli wytropi� abo tch�rza wykopa� z jego g��bokiej jamy. Nieraz my, nie�eniate ch�opaki, w naganiacze szli abo w huczki i tak hukaj�cy po lesie nap�dzali na cudze strzelby sarny, rysie abo i wilki. Teraz ludzie tako� poluj� po lasach i nic inszego nie wymy�lili, bo zwierz, choroba, zawsze ostanie zwierzem i ka�dy las do lasu podobny. Za to jeziora i rieczyszcze � rzecz ca�kiem insza. Niepodobne one tu do tamtejszych, kudy im, cho� bywaj� niezgorsze i dla rybak�w �askawe. Ale tam i samo rieczyszcze, i ka�da najmniejsza rzeka to tako� go�ciniec do sio�a czy chutoru, bo nie ma do nich �adnej inszej drogi. Nu, dobra, starczy. Sam wiem, �e starczy tego kluczenia, ko�owania. To� pan pyta� o moich bliskich, a ja wspomina� sta� plosa, h�uszce i ryb �apanie. Znaczy, trudno, o mnie tako� m�wi� przyjdzie sia. Choroba, cz�ek ja, wiadomo, z Poleszuk�w, w h�uszy urodzony i o sobie gada� nie lubiej�cy. Nu, niech b�dzie. �y� ja, znaczy, wi�cej w puszczy i na jeziorze jak w siole, w Morocznem. Prawda, nieraz dziewki podgl�da� z inszymi, jak wieczorem w jeziorze pluszcza sia abo jak okrakiem na krowy siad�szy p�dz� stado w wod�. Chlupot, woda rozst�puje sia, bryzgi lec�, pisk i krzyki, nieraz kt�ra z dziewuch rozedrze sia na ca�y g�os, za�piewa, pi�knie za�piewa. Ale lata mnie szli i ludzie m�wili: �eni� sia ch�opu pora, swachy s�a�, ojciec na mogi�kach, matka ju� niemocna, a on w swoim chutorze go��, m�wili, ci�giem na Horyniu abo te� na jeziorze, m�wili, tylko z ryb�, ptaszkami i dzikim zwierzem zna sia, m�wili. Najpierw posy�a� ja ich wszystkich k czortu, robi� swoje, znaczy sia rybaczy�. Ale pomar�a matka, chata pusta sta�a i wysz�o na to, �e �eni� taki mnie przyjdzie sia. Koniec z nagonk�, koniec na kupa�� z nocnym przewalaniem sia po �uhach, polanach, ze �miechem i j�kami wduszanymi w paruj�c� ziemi�. Nu, bo jaki� to dom, kiedy izba samymi tylko ko�uchami i zaj�czymi sk�rami cuchnie, nie ma w niej 13 I ani zapachu �wie�ego chleba, ani tataraku? Z kurami tako� �le, ledwie nie sta�o babskiej r�ki, jaka� zaraza na nich przysz�a, wyzdychali wszystkie mnie na z�o��. Nu, tak. Znaczy, chutorowi trzeba gospodyni i rozejrze� sia po siole, po Morocznem, taki przyjdzie sia. S�siady najbli�sze, znaczy Karpyniuki, to jedn� podsuwaj�, to drug�, a zn�w panicz, krewniak le�niczego, kiedy ze mn� h�uszca podchodzi�, sta� radzi� w powrotnej drodze, �e niby z Drozd�w ja, katolik, m�wi�, znaczy dziewk� mnie najlepiej bra� z ostrowa abo i z H�uszy Szlacheckiej, bo wiadomo � matki zawsze na swoj� stron� ci�gn�, dzieci moje bia�oruskie stan�, m�wi�, po polsku ani m�wi�ce, ani czuj�ce. I dawaj u�ala� sia nad ich przysz�ym losem i wypytywa� mnie, wypytywa�, prawie tak�e samo jak pan! Durnowaty taki, na puszcza�skich i mu�yckich sprawach nie znaj�cy sia nic a nic. Nu, s�ucha� ja jednym uchem, co on gada�, a drugim wypuszcza�. Raz, �e by� to mo�okosos i oczy mia� abo kaprawe, abo �lepe, do krecich podobne. Nie to co nasze oczy rysie, poleszuckie: od male�ko�ci otwarte szeroko na niebo i na g�ad� wodn�. A dwa, �e cho� do h�uszca tak ja jego podprowadzi�, jak ju� bli�ej nie mo�na, on, nikczomnyj, strzeli� gdzie� ca�kiem w bok, w insz� chwoj�. Jakie� u niego by�o czucie, kiedy kniazia puszczy nie poczu�? I co jemu do czucia moich dzieciak�w, a? Szczob on skwo� ziemlu prowaliwsia! Takie� same jego rady jak i strzelanie, prosto pokaza� mnie chcia�, �e ode mnie kudy m�drzejszy. A mnie jak raz nie by�o nic do tego, jak kt�ra dziewka gada, od wiek�w tak by�o, �e �enili sia my mi�dzy sob�, a m�wi� ka�dy po swojemu, ka�dy jeden drugiego rozumia�, jako �e wszystkie ludzie byli tutejsze, wiadomo � Poleszuki. So�ka Karpyniukowa, baba bystra, j�zorem w g�bie wartko obracaj�ca, radzi�a na ostr�w nie �azi�, tamecznych dziewek nie ogl�da�, bo u nas, w Morocznem, �adniejsze. Cho� wszystko jedno, m�wi�a, z jakiego dziewka sio�a, ale dziewuchy z jej rodu najlepsze, silne i robotne. Nu i trafi�o sia tak, �e w tu poru najechali miastowe go�cie do le�nicz�wki, pe�no my�liwych i tako� ich �on czy krewnych. S�owem, dom pe�ny, pani ka�e So�ce na pos�ugi do le�nicz�wki lata�, rybu i �wie�e jaja co dzie� przynosi�, a jeszcze, m�wi, 14 potrzebna jej dziewczyna do pomocy w kuchni, m�wi, �do zmywania i obierania kartofli. Nu, bo i �arli� te pany! Ledwie sko�czy sia obieranie kartoszki na obiad, ju� na wieczerz� obiera� czas, cho� to tylko na dok�adk� do zaj�ca abo kury czy kaczki. Nu, tak. Poszed� ja raz z So�k� wielgachny kosz ryby do le�nicz�wki zanie��. Z�owili my tu rybu pospo�u z Karpy-niukiem. A� tu, widz�, przy So�ce idzie dziewka �mig�a, czarnobrewa, z oczami jasnymi jak woda. Zagapi� sia ja, bo takich brwi niby skrzyd�a jask�cze w �yciu nie ogl�da�, potkn�� na wystaj�cym korzeniu i ma�o kosza nie upu�ci�. A So�ka w �miech. Co ty, m�wi, zauroczy�a ciebie dziewczyna, co ty, nie poznajesz Maryny, to� m�j wujko, Archip, troje dzieci ma, to jego najm�odsza, wida�, Drozd, �e ty w siole tak jakby nie �yjesz, m�wi, jeziorowy ty, puszcza�ski, a tu, m�wi, dziewka akurat podros�a, nie do pasionki ju� tylko, ale do ka�dej babskiej roboty zdatna, m�oda, prawda, ale nie dziecko, idzie do le�nicz�wki, m�wi, w kuchni pomaga�. Pani przykazywa�a, �eby m�odziutk� przys�a�, pr�dzej przyuczy sia, mo�e potem i do miasta kt�rzy z pa�stwa j� zabior� i s�u�y� tam w ich domu stanie. Trzepa�a So�ka, �mia�a sia, jej zawsze dobrze i weso�o. Cich�a ona tylko w tu poru, kiedy by�a najwi�ksza bieda, dzieciaki skr�cali sia na przedn�wku z g�odu. A tak lubi�a na �wiecie �y�, rozpowiada� byle co, ludzi k��ci� i godzi�, jej ch�op niby pierwszy w chutorze, ale So�ki boj�cy sia jak lichego po ciemku, w puszczy. Nie m�wi� ja nic, Maryna tako� ani s�o\ya. A tu jeszcze dogoni�a nas po drodze O�ena MakiejczuR�w i gada, �e tako� do le�nicz�wki idzie, niby mas�o niesie, ale m�wili jej, �e ani chybi do kuchni nada sia. So�ka zaraz ramionami zacz�a rusza�, wykrzywia� sia, �e po co a� dwie dziewki, jedna starczy, a ta jedna to b�dzie jej krewniaczka, Maryna, ona, a nie kto inszy, ju� So�ka w tym i przysi�ga� na to gotowa. Tak zatokowa�a, a� zg�upiawszy od w�asnego gadania kosz wypu�ci�a z r�ki i przechyli� sia on w jej stron�, a na traw� polecieli szczuki, karasie i liny, ka�da ryba sztuka w sztuk�, jako �e wedle zwyczaju najwi�ksze, najpi�kniejsze na wierzch my z Karpyniukiem pok�adli. Zakl�� ja, 15 ale kosz na ziemi postawi�, sta� tu rybu zbiera�. A Maryna a�e ukl�k�a, mnie pomaga, ca�kiem nie s�ucha, co So�ka do O�eny terkocze, tylko zbiera, do kosza k�adzie, zbiera, r�wniutko uk�ada, ogon przy ogonie, przy pysku pysk. A� przy tej robocie za jednego wielgachnego lina razem chwycili my i poczu� ja jej palce zimne, �liskie od �luzu, mokre. Tak i naraz ustali my w robocie, jedna ryba w naszych r�kach, a jak�e, pu�ci� czy trzyma�, kto to wie, a� tu dziewczyna podnosi g�ow�, patrzy na mnie i widz� ja z bliska oczy wystraszone, a nad nimi skrzyd�a jask�ki w locie, czarne, smoliste. I jakby piorun niedaleczko trzasn��, tak mn� zatrz�s�o: wpatrzy� sia ja w te oczyska, jak bywa�o w g��bok� wod� jeziora, pierwszy stch�rzy�, w d� spojrza�, a tam znowu� jej r�ce czerwone, mokre, takie, jak r�ce baby w rybackim chutorze, r�ce od sieci, od skrobania �usek rybich i wybierania z mu�u �liskiego drobiazgu na smakowit� uch�. Pu�ci� ja wtedy tamtego lina, pu�ci�, �eby d�u�ej patrzy�, jak zbiera ona i uk�ada tu rybu, jak czerwieniej� najpierw jej uszy, potem policzki, czo�o i szyja. A r�ce chodz� ju� nie tak sk�adnie z tej przyczyny, �e ona sama jakby triaski dosta�a, dygoce i ca�a w ogniu. Przysi�g� ja sobie w tu poru: nie �adnej inszej, tylko tej przywozi� b�d� po��w z jeziora, nie insza, tylko ta, tymi mocnymi r�kami, pomo�e mnie ci�gn�� i naprawia� sie�, kosi� �uh, bieli� chat�. Krewna So�ki Karpyniukowej, poleszucka dziewka z Morocznego, c�rka Archipa, znaczy sia akurat ona, Maryna. Nu, tak. I od razu, panie, wiedzia� ja ju�, �e to O�ena p�jdzie do le�nicz�wki na pokoje abo pomaga� do kuchni, �e na nic przysi�ganie So�ki, bo nie dam ja takiej s�awnej dziewce wys�ugiwa� sia obcym. A jak pozwol� u pan�w s�u�y�, to na kr�tko, tyle, �eby by� czas dowiedzie� sia, dadz� mnie Maryn� czy te� po woli nie dadz�? Bo jak nie, cholerny �wiat, lepiej nie my�le�, co przydarzy� sia mo�e. Nu, tego dnia, jak zanie�li my rybu do le�nicz�wki, zostali tam obie dziewki, bo go�ci by�o huk, polowanie wiel-gachne. Ale przykarauli� ja Maryn� jako� zaraz na drugi wiecz�r do sio�a id�c� i m�wi�, �e chutor mam i krow�, i �uhy, i osiem pni pszcz�. Ona m�wi, �e jej strach, nie wiedaju, m�wi, z aczej nie odhada�, wije sia jak wiun, oczy 16 spuszcza, widz�, �e dziewka trwo�liwa, cichutka jak ma�a ptaszka. Nu i dobrze, nie b�dzie w cha�upie jak So�ka jazgota� od rana do wieczora, m�em kr�ci� niby ko�owrotkiem. M�wi� ia jej, �e dla mnie ona w sam raz, ho�ubka, kraska, a ona znowu� czerwieni sia, milczy, usta zagryza. Przyszed� jeden ciep�y wiecz�r, bo jesie� wtedy by�a wczesna, przyszed� drugi, trzeci i od tego przyciskania do brz�z w gaju przy le�nicz�wce, od tych wszystkich ob�apek dosz�o do tego, �e gotowa by�a do mojego chutoru i�� i tam gospodarzy�, a So�ka zagada�a rodzic�w. M�wi�a im o mnie, m�wi�a, a� tamtym uszy popuchli. Nu i pojechali moje swachy do chutoru Maryny bia�ym koniem, jak obyczaj ka�e, grzywa ko�ska ca�a w barwistych wst��kach, ogon zawi�zany na supe�. Z takim koniem nie wstyd posy�a� swach. Zapili oni kniahyni�, znaczy sia moj� dziewk�, i na mur zaklepali. Z�o�y� ja dary rodzinie Archipa, a jak�e, na czas wesela nosi� ziela zaszyte za pazuch�, wiadomo � na odp�dzenie czar�w i biedy. Sama Maryna, do �lubu id�ca, wi�cej od inszych Poleszuczek rozrzuci�a ul�ga�ek po �cie�kach i drogach. Bo taki tam obyczaj by�, �e �adna dziewka bez ciskania ul�ga�ek tako� zi� rozmaitych, wielk� moc maj�cych, z w�asnej chaty do m�owskiej nie sz�a, jak�e, bez tego lichy ch�opa by jej urzek�, szcz�cie odebra�. A boj�ca sia by�a w tu poru moja Maryna, p�oszy�a sia �atwo, cz�sto i taka ju� osta�a � jak okaza�o sia � na swoj� i moj� bied� do ko�ca, do samej �mierci. Wszystko insze by�o jak u inszych, jak zawsze musi by�: baby napiekli, znaczy, weselnych korowaj�w, rogali podobnych do miesi�ca na nowiu, ptaszk�w wszelakich ze s�odkiego ciasta, �arcia weselnego by�o tako� dosy�, nie powiem, siwuchy i r�nej takiej w�deczno�ci na suszu, na zio�ach � tyle co wody w jeziorze. Z samego wesela dwie istorie opowiem, ja� do dzi� wspominam ich mi�o. Pierwsza, znaczy sia, jak my w ciasnocie okrutnej za sto�em siedzieli w izbie Archip�w i jedli, i pili. St� gospodarze przysun�li do �aw pod �cianami, wielgachny on by�, na nim jad�a pe�no, a� oczy rozbiegaj� sia, w samym k�cie, pod �wi�tymi obrazami, usadzili m�odych tako� kum�w, swachy i go�ci wa�nych, jad�em im dogadzaj�, miski sun� prawie pod nos, 17 matka Maryny nic, tylko w k�ko powtarza, �e go�ci weselnych tak ugo�ci� �ycz�, �eby najad�szy sia, st� brzuchem odsuwali. Chodzi woko�o, je�� namawia, przymusza, przygaduje ka�demu: � Kab ty czerewom odsunuw st�! Nu, do mnie tako� podchodzi�a nie raz, nie dwa: � Jesz, synok, kab i ty czerewom st� odsunuw. Przyszed� tako� z lasu na to wesele krewniak Archip�w, stary Januk, puszcza�ski wo�chw. Znaczy, znachor on by� wiele zamawia� znaj�cy: umia� podkurza� dymem z pi�r czarnej kury chorych na pad, kiedy ju� pian� z ust tocz�, a pi�r musia�o by� obowi�zkowo dziewi��, i to z lewego skrzyd�a, bo bli�ej kurzego serca i moc wi�ksz� maj�ce. Umia� tako� odczynia� czary, zamawia� triasuch�, liszaje i nocne zmory. Baby ze wszystkich chutor�w latali do puszczy po jego zio�a dobre i na dawanie t�ustego mleka u kr�w, i na rojenie sia pszcz�, i na rybu, �eby, zdumiawszy, sama laz�a do niewod�w, do wo�ok�w. Lat ju� przelecia�o tyle dziesi�tk�w, a ja, nie uwierzysz pan, jeszcze mam w pami�ci jego kud�aty �eb, w�osy d�ugie, brod� siw� i oczy a�e bia�e ze staro�ci. Siedzia� on, wodzi� tymi oczyskami po ludziach i pi� tylko wod�. Nie po�mia�a �onka Archipowa tak jego przymusza� do �arcia, �eb �czerewom stoi odsunuw". Stawa�a tylko za nim, wzdycha�a, podsuwa�a mi�d, a on r�k� jak od muchy uprzykrzonej op�dza� sia, to mrucza�, to przymyka� oczy, to zn�w ludzi nimi straszy�. A jak poczerwienieli wszystkie weselne go�cie, jak tylko zacz�li ch�opaki drze� sia, przymawia�, �e siwucha gorzka i nastojka gorzka, hor'ko, hor'ko, hor'ko, bo nie ca�ujem sia my z Ma-ryn�, jak muzykanty zacz�li przygrywa�, a baby�swachy obrz�dowe pie�ni wy�piewywa�, wsta� Januk, r�k� g�owy Maryny dotkn�� i poszed� precz. Ale wiesz pan, przysi�ga� ja by� w tu poru got�w, �e tako� zamrucza� co�, niby �e biednia�ka ona. A przecie� siedzia�a jak ta bia�a �ab�dzica, mirtowy wianek u niej na g�owie, a jak�e, sp�oszona, ale rada, uch, jaka rada! I go�cie byli syte, na stole napitku i jad�a pe�no, to� parsiuka zak�uli, tylko ryb po mojemu dali za ma�o, ale c�, ryba rzecz zwyk�a, pe�no jej w jeziorze, a mi�so i kie�basa tylko od �wi�ta, od wielkiego dzwonu. 18 Nu, tego wo�chwa do �mierci ja nie zapomn�, zauroczy� on mnie Maryn� w sam dzie� wesela. Co potem by�o, to ju� nie stan� opowiada�, wiadomo, �e do ko�ca wrzeszczeli ludzie �hor'ko", �e do ta�c�w wstawszy, jak chcia�a �ona Archipa, brzuchami st� odsuwali, muzyka gra�a, a oni hukali i skakali do bia�ego rana. Ma�o kto s�ucha�, jak Maryna cienkim g�osem �piewa�a swoj� piosneczk� po�egnaln� �Dobraj noczy m�ci", jak j�czeli i niby to p�akali baby przy posadzinach, przy wyprowadzaniu mo�oduchy z rodzicielskiego chutoru, jak s�siadki dziewk� ob�a�owywali. A� kiedy do pok�adzin dosz�o, ostawi�i my ten st� z jad�em i powywracanymi flaszkami, ten ca�y wrzask za sob�, i wyszli z Maryn� na drog�. Nie by�o i tam cicho, ludzie stali, gapili sia, cho� by�a noc, ale miesi�c �wieci�, smolne �uczywa nie�li swachy, karawajnica z po�cielnic� przodem id�ce, my za nimi. Ciep�y wiatr wia� od jeziora, w g�owie i w oczach mnie poja�nia�o, trzymaj sia, Drozd, przygaduj� ja sobie, to� wiod� ciebie do kleci przy twojej chacie, wiadomo, dlaczego tam, to� to jedyne miejsce w chutorze wolne od nawiedzin nieczystej si�y, tylko tam mo�na dziecko z�ym okiem ska�one okadza�, tylko tam zio�a dla chorych parzy�, �eby szybko pomogli, tam �mier� od bliskich odp�dza� i tam tako� ani bies, ani �adne licho z lasu w noc weseln� m�odych nie nastraszy, uroku na nich nie rzuci. Nu, nie stan� ja �ga�, do dzi� pami�tam i tamt� kle� duszn�, bez okien, i gor�co�� tak�, �e nawet weselne p��tno parzy�o, odrzuci! ja jego won, po co poduchy i lniane szmaty, mnie potrzebna w tu poru sta�a tylko Maryna, ona jedna, nie by�o ju� ani hor'ko, ani weso�o, by�o szcz�liwie, uch, jak szcz�liwie, chyba ten jeden raz za ca�e �ycie przysz�o sia mnie takim szcz�liwym by�. A nad ranem t� sam� �cie�ynk� od kleci do drogi, a potem do ojcowej chaty wiedli nas znowu� swachy, karawajnica z po�cielnic� przodem, na drodze pusto, ludzie abo poszli ju� spa�; abo w izbie ta�cuj�. Weselniki ju� ca�kiem pijane, twarze czerwone, t�uste, oblizuj� sia, rechocz�, pytaj� swachy, co i jak. Nu i c� by�o robi�, wedle zwyczaju trzeba im by�o obwie�ci�, �e mo�oducha wesz�a do kleci Drozdowej �czysta jak bia�a ho�ubica", swachy m�wili to 19 rade, Maryna odwraca�a sia, wstydzi�a, mnie ma�o ze z�o�ci krew nie zala�a. Bo zaraz zacz�li sia prze�mieszki, poklepywania, �yczenia, �eby dzieci rodzi�o sia du�o, i to nie pokr�conych, znowu siwucha, znowu �arcie, wszystkie okrutnie rade. A ju� najwi�cej rad Archip ze swoj� �onk�, �e pijane ch�opy nie wcisn� im nagotowanych przedtem chom�t na szyje, nie narobi� wstydu, swach wod� nie polej�, dru�ek i go�ci weselnych nie przegoni� z chutoru. Wiadomo, dopilnowali rodzice dziewki, wiadomo � uczciwe by�o weselisko u Archip�w, bez �adnego oszuka�stwa. Wyprawili c�rce swad�b� s�awn�, szumn�, poleszuck�. Tyle z tamtej nocy ja i zapami�ta�. A ju� zaraz na drugi dzie� zrobi�o sia weselej w mojej cha�upie: k�ty czysto wymiecione, polepa bia�ym piaskiem posypana, na niej jak przed ka�dym �wi�tem tatarak roz�cielony, zapachem chleba czy lepioszek niesie z izby, wiadomo, jest gospodyni w chutorze. Przesta� ja w tu poru m�ode d�by r�ba�, �eby na �ci�tych pniach wyros�a kulinka � znaczy grzyb taki bia�y, mi�kki, smakowity � przesta� przez ca�� zim� �re� suszonu rybu, przesta� wiosn� �u� cebul� z �uh�w i szczaw, a tako� podkrada� ciecierukom, tam gdzie oni �eruj�, jagody pomarszczone i s�odkie od mrozu. K czortu mnie to by�o, kiedy suszona ryba sz�a teraz do barszczu, a �wie�� pachniali gary od rana do wieczora. Ech, panie, s�awn� uch� warzy�a moja Maryna! A przebiera, a szuka w sieci, bywa�o, letni� por� wyci�gnie z niej wszystkie karaski, wszystkie mi�tusy i tylko liny abo szczupaki nios� na sprzeda�. Jesieni� zno-wu�, kiedy lepsza ryba przepada�a, znaczy w g��bin� sz�a, oddawa� ja jej tylko sam drobiazg: uklejki, jazie i p�ocie. I patrzaj pan, nic, ucha by�a zawsze znamienita. Nu, tak. Baba dosta�a sia mnie, znaczy, ciep�a jak piec, cicha i do wszystkiego zdatna. Prawda, grzyby, poziomki, je�yny i ul�ga�ki tak jej, jak pierwej mnie, rodzi�a puszcza, tylko i�� i rwa�, ale Maryna zasadzi�a za chat� b�b, groch i kapust�, krzaki porzeczek i agrestu. Prz�d�a tako� s�awnie, a takich haft�w na koszulach, na zawiskach cmentarnych nie robi�a �adna baba ani w Morocznem, ani na ostrowie. Znaczy, �y�o sia nam zgodnie i spokojnie, �eby tylko zawsze tak. 20 Powiadasz pan, tak bywa�o latem, a co w srogi mr�z? To� pisali, �e zima g�odna tam przytrafia�a sia. Nu, dla ludzkich brzuch�w niby prawda, nie�yczliwa, ale co by my robili, panie, jakby ka�dego roku nie przyszed� luty mr�z, nie �ci�� torfowisk i bo�ocka, nie powlek� jezior lodem mocnym, grubachnym? Bo wiesz pan, u nas tak: daleko, daleko od sio�a, na bagnach, skosz� ludzie traw� i mus mroz�w doczeka� sia, a to jak j� inaczej do chutoru poci�gn��? Wiadoma rzecz, �e wie�� trzeba po �niegu, po zamarz�ych jeziorach i plosach. A nie daj B�g zap�ni sia zima, nie przyjdzie mr�z � g�odna skacina ryczy po sio�ach i ani opatrzysz sia, ju� oddasz jej do �arcia swoje kartofle, ostatki zbo�a chowanego na przedn�wek. Nic nie poradzisz, nakarmi� trzeba konia i krow�, bywa�o, i s�om� z dachu zerwa�. Stoj� w tu poru poniekt�re kurenie i stodo�y na p� pokryte, z wierzchem dziurawym. Ale nie �a�uje nikt, wiadomo, byd�o �ywiciel najg��wniejszy, ludzki chleb odda� jemu przychodzi sia. I tylko co dzie�, wyszed�szy na drog� i g�ow� w g�r� zadar�szy, wypatruje ka�dy chmur �nieg nios�cych. Nie przyjd� oni � zabraknie pod�ci�ki w oborach, nie stanie obornika na wiosn�, nie b�dzie czym sia�, bo ostatek ziarna krowy ze�r�. A� przychodzi taki dzie�, zawieje zimny wiatr, naniesie chmur, noc� mr�z chwyci, jak okiem si�gn��, nie ma trz�sawisk ani bagien, wsz�dzie jedna wielka, szeroka droga, bia�y szlak. Zaprz�gnie sia konia abo krow� do sa� i przez zamarz�e mokrad�a, topiele, jeziorka dojedzie �atwo, jakby nic, do czekaj�cych stog�w. Zwiezie sia siano do ostatniej trawki, tyle �e nie wyrwiesz ju� bydl�tom z gard�a tej s�omy i tego zbo�a, co to przed mrozem ze�arli. I cho� las te� zimy czeka, bo w tu poru wyr�by id� i zwie�� mo�na najci�sze k�ody nad zamarzni�te rzeki, �eby tam czekali wiosny, cho� w niskiej, zimowej wodzie z przer�bli rybu �owi� nietrudno, zawsze strach, co te� na przedn�wku b�dzie: wielki g��d czyli te� ma�y? Bo syto, panie, nie bywa�o nigdy i w �adnej cha�upie nie s�ysza� w ten czas nikt babskiego pogadywania: � Nu, jesz. Jesz sobie. Tyle �e mr�z, jak �ciska� i wysusza� bagna, tak i w cz�owieku zamra�a� zaraz� abo i zgni�o�� � obie od zapada- 21 nia po pas w boloto. Bo wiesz pan, jak bagna byli nie do przebycia, jecha�o sia �odzi� zaprz�on� w krow�. Cho� to ci�kie bydl�, jego jednego trz�sawisko nie wessie. Ale, bywa�o, �ysa czy raba morduje sia, ledwo wyci�ga nogi z martwego bo�ocka. Cz�owiek patrze� na to nie mo�e, poratowa� bydl� chce, nu i co? Sam podpiera ��dk� raz i drugi, po kolana w czarnej mazi zanurzywszy sia. I zaraz potem przychodzi z�o najgorsze, przekl�ta triasucha. Bywa i tak, �e nie ma jesieni� cha�upy we wsi, gdzie by nie le�eli na piecu ludzie chore na triask�. Gor�czka przywi��e sia, zimnica cz�owiekiem trz�sie, a g�upie baby zio�ami ok�adaj� abo okurzaj� pi�rami rybitwy. Cho� na triasuch� jeden tylko ratunek: w miasteczku z apteki chininy dosta�, a jeszcze lepiej rewmatyzm za�apa�. Bo to ju� tak, nie uwierzysz pan, ale tak: kogo rewmatyzm �upie i w p� zgina, tego zimnica nigdy nie trz�sie. Nawet dochtor o tym dowiedziawszy sia, nie zaprzeczy�, wida�, ju� taka zmowa mi�dzy jedn� wredn� chorob� a drug�. Rewmatyzm, nie powiem, kudy lepszy, z n�g nie zbija i smarowania sa�em bobrowym abo nalewk� z muchomora strach, jak nie lubi. Ale najwi�cej te wszystkie chor�bska boj� sia zimy i s�o�ca � latem i w siarczysty mr�z tylko ca�kiem durny cz�ek mo�e kt�r�� z tych cholernych chor�b za�apa�. Ja tam od wojny nie wiem, co to zimnica, i nie s�ysza�, �eby kto z tutejszych na ni� skar�y� sia, ale rewmatyzm mam jeszcze stamt�d, jeszcze z owego chodzenia po poleszuckich bagnach, po g��bokich �niegach. �upnie mnie w kolanach, drze w nogach � nie uwierzysz pan, zaraz wspominam, jak laz� ja w mr�z, przez zaspy, do dymi�cych sia oparzelisk. Nie ���, po co mnie �ga�? Tam na torfiastych �unach trafiaj� sia takie wy�ary, ka�uhy, co zamarzn�� nie mog� w najsurowsze zimy, i nad tymi to oparzeliskami kurzy sia tak, �e a� para w powietrzu stoi. Do tej dymi�cej wody ze wszystkich stron, z puszczy i z chaszcz�w, zbiegaj� sia tropy wydry, lisicy i inszego zwierza, a na niej w najwi�kszy mr�z jakby nigdy nic siedz� sobie kaczki, z tych, rozumiesz pan, co to s�abowali, nie odlecieli z inszymi. Bywa�o, dojd� ja po �niegu, po pas zapadaj�cy sia, do tych oparzelisk, stan� pod chaszczami i lubuj� sia: rozpryskuje sia woda, pokrzykuj� dzi- 22 kie kaczki, skrzyd�ami trzepocz�. �adna nie zerwie sia, to� tylko tam, na tej ciep�ej, dymi�cej wodzie �ycie dla nich w miesi�ce zimowe, tylko tam wiun�w, karask�w i wszelakiego rybnego drobiazgu zawsze pe�no, kto im co zrobi? Chyba �e trafi sia zima cholerna, d�ugachna, wtedy, nu, prawda, ja sam chodzi� na tamte wy�ary jak do komory i bra�, nie powiem, go�ymi r�kami bra� ptaki i rybu. Wiadomo, czego wydra z oparzeliska nie wy�owi, czego kaczki nie ze�r� � tego i dla g�odnych dzieciak�w starczy. Nu, tak. Dobrze pan m�wisz. Jak pomy�le�, wychodzi na to, �e tam u nas jednako klika�o sia mr�z, �eby zdusi� zgnilizn� i triasuch�, �eby do siana na �uhach dost�p da�, jak wiosn�, �eby ju� na koniec przysz�a, �eby przesta� ka�dy ch�op, ka�dy pastuch w niebo patrze�, wypatrywa�, czy nie lec� klucze �urawi, sznury husi i dzikich kaczek. Pytaj� po chutorach i ka�dego niecierpliwo�� bierze okrutna: � Szto bie�anosy? Szto bie�api�rki? Leciat? A ju� jak zobacz� w jasn� noc ptasi go�ciniec na niebie, nu, wtedy wiadomo: maluchno, a przylec�. Bo uwierzy� trudno, ale widzia� ja sam: musowo lec� oni i odlatuj� do ciep�ych kraj�w tak, jak im pokazuje droga, co to j� durne ludzie przezwali mleczn�, cho� ca�kiem nie mleczna ona, kto by tam mleko krowie na niebo la�, tylko ptasia, bo wiadoma rzecz, �e pierze z husi, bocian�w, �ab�dzi i inszych dzikich ptaszek kiedy� mi�dzy gwiazdy zapl�tawszy sia, ju� tam na wieki wiek�w osta�o. Nu, jak ludziska wypatrz� pierwsze kuliki, rybitwy czy czajki z tego ptasiego go�ci�ca w d� zlatuj�ce i ich wrzask w szuwarach pos�ysz�, znak to, �e za dzie�dwa b�dzie pe�no ptactwa na jeziorach, a ryby w toni. Pan m�wisz, �e dzikie kaczki, um�czywszy sia d�ugim lataniem, tako� pewnie wygl�dali g�adzi naszego jeziora? Pewnie, �e tak. Stada rwali sia, ptaki z g�odu og�upiawszy spadali z g�ry, pac, pac, bryzg, bryzg, nareszcie woda, nie chmury i niebo, tylko dooko�a zielono��, zielono��, czystej rz�sy na jeziorze przepa��! Lubuj� sia oni, a jak�e, niby zm�czone i senne, a ju� kuj�ce dziobami g�ad� wodn�. W tu poru z ka�dej chaty kto� do nich bieg� skradem, �apami wybiera! z jeziora. 23 1 �e co? �e biednia�ki oni, jak�e my ich tak? Nu, a my? To� cz�owiek bagienny i le�ny od zwierza i ptaka nie gorszy. My tako� wypatrywali, czekali, a jak�e, nareszcie w kiszkach przestanie hra� i �wiszcze�, nareszcie ptaszek wodnych na plosach i rieczyszczu ile tylko dusza zapragnie, bierz, brachu, �ap, w sid�a chwytaj, strzelaj, dla ka�dego starczy. A p�niej, bywa�o, bab� zam�czasz: pr�dzej, pr�dzej, niech pierze drze, gotuje abo na ognisku piecze, �eby tylko ju� mie� w palcach gor�cego ptaka, poczu� jego twardo��, rozedrze�, chrz�st, chrup, z�by wrazi� w mi�so na piersi, na grzbiecie, nog� oderwa� i pr�dko obgryza�, �uj�cy i smakowicie mlaskaj�cy, nu, tak, jak cz�owiek �re, kiedy okrutnie g�odny. Do tego, c�, ka�dy radzi sobie, panie, jak mo�e. To� rybitwy, czajki i kuliki, ledwo odpoczn� po zej�ciu z ptasiego go�ci�ca, tako� myszkuj� po sitowiach, �ar�oczne i drobiazgu rybiego niesyte, nurkuj� raz za razem, zagl�daj� do zastawionych wi�cierzy, wybieraj� drobne sztuki abo nad jazami ko�uj�, bywa�o, godzinami ko�uj�, zuchwa�e, niena�arte, i kradn� ludziom rybu id�c� w g�r� rieczysz-cza, pod pr�d. Jakie� z nich w tu poru biednia�ki, a? M�wisz pan, nie b�dziem o dzikie ptaszki k��ci� sia. Pewnie. By�o � sp�y�o. Ja tylko tak, mia� prawd� gada�, to gadam. Nu i dobrze. Rodzina? Ano, do wojny urodzi�o sia nam dzieciak�w dwoje, Sylwester i Paraska. Ch�opak na pocz�tku mia� nazywa� sia Iwan, jak ojciec Archipa, ale na to nie by�o zn�w mojej zgody. Widzia� to kto, �eby jaki Drozd zwa� sia Iwan? Prawda, by� Miko�aj Drozd i Szczepan, i Szymon, jak ja sam, ale Iwan? Iwan Drozd? �abom, a tako� kijankom na �miech. M�j ojciec nieraz wspomina�, �e jego dziad, ch�op pa�szczy�niany, dawnymi czasy zbieg�szy przed katem gdzie� spod Lublina, tu przyw�drowa�, zaszy� sia w puszcz� i przepad� na bagnach. Wszelako imienia nie zby� i cho� wzi�a jego za m�a baba tutejsza, pole-szucka, do �mierci j� bija�, ile razy wym�wi�a abo krzykn�a na g�os: � Niko�a! Stydno jemu by�o za takie poha�bienie polskiego imie-24 nia i t�uk� mocno, wprz�dy g�b� babie woln� r�k� zatkawszy. Ale jaki� ci�ki grzech musia� na sobie d�wiga�, zanim posto�y wdzia� i z puszcz� zbrata� sia, i z tej przyczyny nie widzia� sia Marynie dosy� dobry. Ba�a sia, �e on za �ycia pewnie nieraz tamtejszych obyczaj�w nie znaj�cy ognia nie uszanowa�, zalawszy jego wod�, abo plu� do jeziora i podbiera� pszczo�y z cudzej barci. A wiadomo, �e to grzechy ci�kie, gorsze od rzucania uroku na z�ego s�siada, od zniszczenia sieci, a nawet od podci�cia p�ciny jego szkapie, pas�cej sia na �uhach. Tak czy inaczej nie w smak by�o Marynie imi� mojego pradziada, cho� �eby nie on, nijakie Drozdy nie �migaliby w duszehubkach po tamecznych jeziorach i rieczyszczu. Ale zapar�a sia baba: jak nie Iwan i nie Miko�aj, niech b�dzie Sylwester! S�ysza�a ona na targu od bab z ostrowa, �e to dobry �wi�ty, tyle �e zaj�cia mato maj�cy, nie to, co taki Bazyli abo Pilip. Nudzi- sia jemu, Sylwestr�w po ziemi chodzi �miech jak ma�o, opiekowa� sia nie ma kim. Ludziska, sam pan wiesz, pod Nowy Rok wi�cej pij�, jak patrona w ten dzie� o co� prosz�, i jemu, biednia�ce, na modlitwy czekaj�cemu, okrutnie cni sia. Z tej przyczyny, jak tylko us�yszy, �e kto do niego westchnie, zaraz leci wszystko spe�nia�, grzesznikowi dogadza, a jak�e, trz�sie sia nad nim i w wielkim ma prosz�cego powa�aniu. Kto wie, czy prawda, ale mo�e by� i tak. Baby z ostrowa m�wili, �e �wi�tych tako� przechytrza� przychodzi sia. Ot, co. Nu, znaczy, nazwali my syna Sylwester i liczyli tak: dobre i to, jak ch�opakowi cho� raz na rok ten �wi�ty dogodzi. Wiadoma rzecz, �e jak ploso ma�o znane i rzadko kto w nim sieci zastawia, to i ryba tam �askawsza, bez opami�tania do koszy i sieci pchaj�ca sia. Co inszego c�rki, Paraska. I tak w tej g�uszy, rozumiesz pan, tylko za Poleszuka wyda� sia mog�a, to niechby ju� p�niej by�a Paraska Klimczukowa czy Batrukowa. I pasuje, i taki ju� babi los. Dzieci ro�li z