7505
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7505 |
Rozszerzenie: |
7505 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7505 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7505 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7505 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Richard A Knaak
Ognisty smok
T�umaczy�a Maria G�bicka-Fr�c
Tytu� orygina�u Fire drake
Wersja polska 1990
Wersja polska 2000
Dedykuj� t� ksi��k� M. W., T.H. i P.M.
Jest tak�e dedykowana
English/Rhetoric Department
na University of Illinois w Champaign-Urbara,
ludziom, kt�rzy ostatecznie przyznali mi dyplom.
Jechali w kierunku G�r Tyber. Niekt�rzy dw�jkami, inni samotnie. Dziko
wygl�daj�ce smocze he�my przys�ania�y ich twarze; widoczne by�y tylko oczy. Oczy, kt�re w
przypadku wi�kszo�ci w zapadaj�cym zmierzchu p�on�y krwaw� czerwieni�. Wszyscy mieli
sk�rzane kaftany nabijane metalowymi �uskami, na poz�r niezbyt wytrzyma�e, ale w
rzeczywisto�ci mocniejsze od najlepszej kolczugi. W powiewaj�cych p�aszczach je�d�cy
przypominali widma unosz�ce si� w powietrzu. Prawd� powiedziawszy, ka�dy, kto ujrza�by
ich w drodze, by�by g��boko przekonany, �e lot nie wykracza poza mo�liwo�ci tych ludzi.
Je�li byli lud�mi.
By�o ich jedenastu, stopniowo ��cz�cych si� w jedn� gromad�. Nie pad�y �adne s�owa
powitania, nikt nawet nie pokiwa� g�ow�. Znali si� i od wielu ju� lat niezliczon� ilo�� razy
przebywali t� drog�. Czasami ich liczba ulega�a zmianie, lecz droga zawsze pozostawa�a ta
sama. Cho� ka�dy uwa�a� pozosta�ych za swoich braci, nierzadko dochodzi�o mi�dzy nimi do
wa�ni. Tak wi�c jechali w milczeniu, i r�wnie milcz�co zaprasza�y ich ku sobie niebosi�ne
szczyty G�r Tyber.
Wreszcie po d�ugim czasie dotarli do podn�a. Zdawa�o si�, �e tutaj czeka ich kres
w�dr�wki. �adna �cie�ka nie wiod�a przez g�ry; droga urywa�a si� u st�p jednego z
najwi�kszych szczyt�w. Mimo to je�d�cy nawet nie pr�bowali zwolni�. Wygl�da�o to tak,
jakby przypuszczali szar�� na lit� ska��. Wierzchowce nie zw�tpi�y w swoich pan�w i
pos�usznie cwa�owa�y w nakazanym kierunku.
Jak gdyby ust�puj�c przed ich uporem, g�ra stopi�a si� i przesun�a. Niezdobyta
bariera natury znikn�a i przed je�d�cami rozwin�a si� szeroka �cie�ka. Je�d�cy, nie
zwracaj�c uwagi na ten fantastyczny akt, jechali dalej w szata�skim tempie. Z ko�skich
nozdrzy buchn�a para, gdy przekracza�y barier�, ale po zwierz�tach nie by�o wida�
zm�czenia. Dla nich taka galopada by�a dos�ownie niczym.
Jechali kr�tym traktem. Oblodzone ska�y i zdradliwe przepa�cie nie spowalnia�y ich
tempa. Po drodze mijali stworzenia nie z tego �wiata, lecz podr� przebiega�a bez zak��ce�.
Tylko nieliczne stworzenia mog�yby by� na tyle g�upie, �eby zaczepia� je�d�c�w, zw�aszcza
gdy zna�y ich natur�.
W polu widzenia zamajaczy� wielki stra�nik G�r Tyber, Kivan Grath. Niewielu ludzi
widzia�o go z bliska, a jeszcze mniej podj�o pr�b� wspinaczki. �aden nie wr�ci�. Tutaj
wiod�a �cie�ka. Tutaj d��yli je�d�cy. Zwolnili, gdy zbli�yli si� do masywnego Poszukiwacza
Bog�w, jak w t�umaczeniu brzmia�o jego miano. Zatrzymali si� u st�p g�ry i zsiedli z koni.
Dotarli do celu.
W skale osadzona by�a wielka spi�owa brama, kt�ra zdawa�a si� wiekiem
dor�wnywa� samym g�rom. Pi�trzy�a si� wysoko nad patrz�cymi, a jej lico zdobi�y
staro�ytne i nie daj�ce si� opisa� rze�bienia. Jeden z je�d�c�w podszed� do wr�t. Oczy
widoczne pod he�mem by�y zimne jak l�d, a twarz mia� bia�� niczym �nieg. Powoli podni�s�
lew� r�k�, zacisn�� d�o� w pi�� i wyci�gn�� j� w stron� bramy. Ogromne spi�owe wierzeje
otwar�y si� powo�i z przeci�g�ym j�kiem. Bladolicy wojownik wr�ci� do swych towarzyszy.
Je�d�cy wprowadzili wierzchowce za bram�.
Pochodnie o�wietla�y jaskini�. Wi�ksz� jej cz�� stworzy�y si�y natury, lecz niekt�re
partie by�y sztucznym tworem. Powi�kszenie groty przeros�oby umiej�tno�ci nawet g�rskich
kar��w. Kto tego dokona�? Je�d�com by�o to oboj�tne; dawno ju� przestali zwraca� uwag� na
otoczenie. Nawet wartownicy, ledwie cienie, ale zawsze obecni, zostali przez nich
zignorowani.
Co� ciemnego, pokrytego �usk� i tylko z grubsza przypominaj�cego ludzkie kszta�ty
wype�z�o na spotkanie wojownik�w, wyci�gaj�c szponiast�, bezkszta�tn� d�o�. Otuleni w
p�aszcze podr�ni powierzyli s�udze swoje wierzchowce.
Weszli do g��wnej groty.
Siedziba ich gospodarza emanowa�a ogromn� moc� niczym ol�niewaj�ca, staro�ytna
�wi�tynia. Tu i �wdzie sta�y podobizny postaci ludzkich i nieludzkich. Wszyscy od dawna nie
�yli i nawet historia zapomnia�a o ich rodzaju. Wreszcie tutaj je�d�cy okazali pewn� doz�
szacunku. Przykl�kli kolejno przed siedz�c� przed nimi postaci�. Kiedy wszyscy oddali ho�d,
stan�li w p�kr�gu, twarzami do gospodarza.
W�owy kark wygi�� si� w �uk. B�yszcz�ce oczy omiot�y grup�. Krwistoczerwony
j�zor wysun�� si� z pyska na znak zadowolenia, a straszliwe, b�oniaste skrzyd�a rozpostar�y
si� w ca�ej okaza�o�ci. Mimo sk�pego o�wietlenia pokryte z�ot� �usk� smocze cielsko
prezentowa�o si� imponuj�co. Majestatycznie, jak przysta�o na monarch� swoich
pobratymc�w. A jednak postawa w�adcy zdradza�a co� w rodzaju niepewno�ci. Je�li pozostali
co� zauwa�yli, skrz�tnie te my�li skryli.
G�osem, kt�ry by� sykiem, a jednak wprawia� skaln� komnat� w lekkie dr�enie, Z�oty
Smok przem�wi�:
- Witajcie, bracia! Witajcie i czujcie si� jak w domu! Stoj�cy w pewnej odleg�o�ci od
siebie przybysze zrobili si� na wp� przejrzy�ci, jak gdyby nie byli niczym wi�cej ni� tylko
z�udzeniem. A jednak nie znikli. Zamiast tego, uro�li; ich cia�a, p�ynne jak �ywe srebro,
szybko zmienia�y kszta�ty. Wyros�y im skrzyd�a i ogony, a r�ce i nogi przeistoczy�y si� w
szponiaste ko�czyny. He�my wtopi�y si� w twarze a� w ko�cu sta�y si� twarzami. Usta
rozci�gn�y si� w paszcze, w nik�ym �wietle b�ysn�y ostre z�by. Wszelkie pozory
cz�owiecze�stwa znikn�y w przeci�gu minuty.
Rozpocz�a si� Rada Smoczych Kr�l�w.
Z�oty Smok pokiwa� g�ow�. Jako cesarz, Kr�l Kr�l�w, z przyjemno�ci� patrzy�, jak
poddani z zapa�em podporz�dkowuj� si� jego woli. Przem�wi� ponownie i tym razem z jego
nozdrzy wysnu�y si� wst�gi dymu.
- Rad jestem, �e tego dokonali�cie. L�ka�em si�, �e niekt�rzy z was mogli pozwoli�,
by zaw�adn�y nim emocje. - Zatrzyma� spojrzenie na Czarnym Smoku, monarsze
�mierciono�nych Szarych Mgie�.
Czarny Smok zachowa� milczenie, ale jego oczy rozb�ys�y.
Cesarz Smoczych Kr�l�w skierowa� uwag� na najbli�szego ze swoich braci. B��kitny
Smok - bardziej w�� morski ni� stworzenie l�dowe - z szacunkiem sk�oni� g�ow�.
- Rada zwo�ana zosta�a na pro�b� pana Nadmorskiego Irillianu. Zauwa�y� on dziwne
wydarzenia i pragnie dowiedzie� si�, czy podobne wypadki maj� miejsce na ziemiach jego
braci. M�w.
Szczuplejszy od wi�kszo�ci pobratymc�w, B��kitny Smok przypomina� rasowe
zwierz� - porusza� si� p�ynnie, jak przysta�o na istot�, kt�ra wi�ksz� cz�� �ycia sp�dza we
wschodnich morzach. Wo� soli i ryby przepe�ni�a powietrze, gdy przem�wi�. Okryty py�em
p�owy smok, Br�zowy, skrzywi� nos. Nie dzieli� upodobania brata do morza.
- Suzerenie, bracia. - Rozejrza� si�, zwracaj�c baczn� uwag� na Czarnego Smoka. - W
ci�gu minionych lat w moich w�o�ciach panowa� niczym niezm�cony spok�j. Ludzie nie
burzyli si�, a moje klany mno�y�y si� zdrowo.
Przerwa�o mu warkni�cie Br�zowego Smoka, pana Ziem Ja�owych na po�udniowym
zachodzie. Od zako�czenia wojen ze Smoczymi Mistrzami patrzy�, jak jego klany stale si�
kurcz�. Wi�kszo�� twierdzi�a, i� by�o to dzie�em samozwa�czych Mistrz�w, ale nikt nie by�
pewien, jakich czar�w u�yli wied�mini w pr�bie pokonania Kr�l�w. Oni wyja�owili ziemie
Br�zowego, jednak nie wiadomo, czy spowodowali spadek p�odno�ci w jego klanach. Nad
tym mo�na by�o spekulowa� tylko prywatnie. Br�zowy nadal by� najzagorzalszym z
wojownik�w.
Pan Nadmorskiego Irillianu zignorowa� wybuch brata i kontynuowa�.
- Ostatnio ten stan rzeczy uleg� zmianie. Zapanowa�o wzburzenie - nie, to implikuje
zbyt wiele. Daje si� odczu� pewne... podniecenie. Ty�ko tak mog� to nazwa�. Nie tylko w�r�d
ludzi. Wywiera wp�yw na innych, nawet na w�osmoki i pomniejsze jaszczury.
- Ha!
Po tej uwadze nap�yn�a fala ch�odu przenikaj�cego a� do szpiku ko�ci. Szron osiad�
w miejscach, gdzie si�gn�� oddech Lodowego Smoka. Z�oty Smok spojrza� na niego z
dezaprobat�. Chudy jak ko�ciotrup kr�l P�nocnych Pustkowi zn�w si� roze�mia�. Ze
wszystkich smok�w by� jednym z naj szpetniej szych i najmniej lubianych.
- - Babiejesz, bracie! Poddani zawsze pr�buj� si� burzy�. Wystarczy potraktowa�
paru z nich pazurem i zd�awi� takie my�li w zarodku.
- - Rzek� monarcha ziemi bardziej pustej ni� w�o�ci Br�zowego.
- - Rzek� monarcha, kt�ry wie, jak rz�dzi�! - Zdawa�o si�, �e lada moment z paszczy
Lodowego Smoka buchnie �nie�na zawierucha.
- - Cisza!
Grzmi�cy ryk Z�otego Smoka zag�uszy� wszystkie spory. Lodowy Smok cofn�� si� i
spu�ci� bia�e jak �nieg oczy, o�lepione blaskiem cesarza. Kiedy Kr�l Kr�l�w wpada� w z�o��,
jego cia�o zaczyna�o si� jarzy�.
- Niegdy� takie wewn�trzne wa�nie niemal doprowadzi�y do naszej zguby! Ju� o tym
zapomnieli�cie?
Wszyscy pochylili g�owy, z wyj�tkiem Czarnego Smoka. Najego masywnym pysku
malowa�a si� leciutka sugestia zadowolenia. Z�oty Smok spojrza� na niego ostro, ale nie
zgani� go. W tej chwili zachowanie kr�la Szarych Mgie� by�o usprawiedliwione.
Wyci�gaj�c si� na pe�n� d�ugo��, Smoczy Cesarz g�rowa� nad pozosta�ymi.
- - Przez prawie pi�� ludzkich lat walczyli�my w tej wojnie - i niemal stan�li�my w
obliczu kl�ski! Nasz brat Br�zowy nadal odczuwa nast�pstwa, gdy patrzy, jak wymieraj� jego
klany! Jego problem jest najbardziej widoczny, lecz wszyscy nosimy blizny zadane przez
Smoczych Mistrz�w.
- - Smoczy Mistrzowie nie �yj�! Nathan Bedlam, ostatni, sczez� dawno temu! -
rykn�� Czerwony Smok, kt�ry w�ada� wulkanicznymi ziemiami zwanymi R�wninami Piekie�.
- Zabieraj�c z sob� Purpurowego Kr�la! - Czarny nie m�g� si� powstrzyma�. Jego
oczy zap�on�y niczym latarnie.
Cesarz pokiwa� g�ow�.
- - Tak, zabieraj�c z sob� naszego brata. Bedlam by� ostatnim i najgro�niejszym z
Mistrz�w. Swoim ostatnim wyczynem nadw�tli� nasze si�y. Penacles jest miastem wiedzy, a
Purpurowy by� jego panem, to on obmy�li� nasz� strategi�. - Ostatnie stwierdzenie
wypowiedziane zosta�o z pewn� niech�ci�, bowiem Z�oty nie kwapi� si� przypomina�
braciom, kto wi�d� ich naprawd� w owych dniach.
- - A teraz jego ziemie przyw�aszczy� sobie Gryf! Jak d�ugo mamy czeka�, nim
uderzymy? Wszak od tamtego czasu pojawi�o si� i przemin�o wiele pokole� ludzi! - Czarny
ze z�o�ci potrz�sn�� g�ow�.
- - Nie ma nast�pcy. Znacie obowi�zuj�ce regu�y. Trzyna�cie kr�lestw, trzynastu
kr�l�w. Dwadzie�cia pi�� ksi�stw, dwudziestu pi�ciu ksi���t. Nikomu nie wolno z�ama� tej
zasady...
�Na razie� - doda� w my�lach cesarz.
- Podczas gdy my czekamy na nast�pc�, wielmo�ny Gryf spiskuje. Pami�tajcie, by�
dobrze znany Mistrzom.
- - Nadejdzie jego kolej. Mo�e ju� wkr�tce. Czarny czujnie zmierzy� wzrokiem
swego pana.
- - Co to oznacza?
- Jak ka�e obyczaj, przej��em smoczycepo Purpurowym. Pierwszy wyl�g da� tylko
po�ledniejsze smoki, z kt�rych wi�kszo��, oczywi�cie, skazana zosta�a na �mier�. Ostatni ��g
zapowiada si� bardziej obiecuj�co, Kr�lowie pochylili si� w stron� cesarza. Wyl�gi by�y
spraw� najwy�szej wagi. Nast�puj�ce po sobie niew�a�ciwe l�gi mog�y zagrozi� wymarciem
danego klanu.
- - Tylko z kilku z�o�onych jaj wyl�gn� si� po�lednie smoki. Wi�kszo�� to smoki
ogniste. Jednak�e cztery jaja maj� c�tkowany szlaczek!
- - Cztery! - S�owo to zabrzmia�o niczym krzyk uniesienia. C�tkowany szlaczek by�
znakiem Kr�l�w. Takich jaj nale�a�o strzec jak oka w g�owie, bowiem sukcesorzy Smoczych
Kr�l�w wykluwali si� niezmiernie rzadko.
- Musz� up�yn�� jeszcze ca�e tygodnie. Matka chroni jaja przed niesfornymi
pomniejszymi smokami, nie wspominaj�c o wszelkiego rodzaju drapie�nikach. Je�li dopisze
nam szcz�cie, wszystkie wykluj� si� zdrowo.
Czarny u�miechn�� si�, a w smoczym u�miechu zawsze by�o co� z�owieszczego.
- - W takim razie zmia�d�ymy tego wielmo�nego Gryfa!
- - Mo�e.
Wszyscy obr�cili si� ku temu, kt�ry zwarzy� ich dobry humor. Raz jeszcze pan
Nadmorskiego Irillianu powi�d� po nich wzrokiem, jakby m�wi�: �Tylko spr�bujcie si�
odezwa�!� Kiedy nikt nie zaprotestowa�, ze smutkiem potrz�sn�� grzywiast� g�ow�.
- - �aden z was nie s�ucha�! Czy musz� powtarza�? Nie zrozumcie mnie �le. Wie�� o
jajach napawa mnie rado�ci�. By� mo�e moje obawy s� nieusprawiedliwione. Tym niemniej
musz� przem�wi�, bo gdy zmilcz�, zawsze b�d� tego �a�owa�.
- - M�w zatem i sko�czmy z tym! Jestem zm�czony tym gl�dzeniem.
Ignoruj�c Czarnego, kr�l Wschodnich M�rz podj��:
- Tylko raz odczu�em podobne pobudzenie. Ostatnim razem zapowiada�o ono nastanie
Smoczych Mistrz�w.
Niejeden wielki pan sykn�� gniewnie, a mo�e i ze strachem. Czarny skrzywi� pysk w
u�miechu.
- Prawd� m�wi�c, bracie B��kitny, musz� przeprosi� ci� za swoje zachowanie.
Poruszy�e� temat, kt�ry pragn��em przedyskutowa�.
Cesarz potrz�sn�� g�ow�.
- Ten kraj jest stary. Smoczy Kr�lowie w�adaj� nim od wiek�w, ale nasze rz�dy s�
m�ode w por�wnaniu z panowaniem wcze�niejszych ras. Nawet teraz daj� o osobie zna� �lady
staro�ytnych mocy. Przyczyna tego poruszenia uczu� naszych poddanych r�wnie dobrze
mo�e mie� magiczn� natur�. Mimo wszystko... - przerwa� i rozejrza� si� po grocie -
pr�bowali�my wypleni� tych, kt�rzy potrafili dostraja� si� do pradawnych sposob�w. Wiem o
niewielu �yj�cych dzisiaj ludziach, kt�rzy stanowi� zagro�enie.
- - Tylko jeden mo�e nam zagrozi�. - S�owa by�y ciche, ale stanowcze. Nie patrz�c,
wszyscy wiedzieli, �e to Czarny zn�w zabra� g�os.
- - Kt� taki?
Mieszkaniec Szarych Mgie� z dum� rozpostar� skrzyd�a. Skupia� uwag� wszystkich
zebranych.
- Znamy dobrze jego rodzin�. Bardzo dobrze. Jest m�ody, nie wyszkolony i nazywa si�
Cabe Bedlam.
Smoczy Kr�lowie, nawet Z�oty, wzdrygn�li si� lekko, jak gdyby co� ich uk�si�o.
- - Bedlam! - szepn�y liczne g�osy.
- - Dlaczego nie wiedzieli�my o tym cz�owieku? - zaskrzecza� cesarz. - Gdzie jest ten
pomiot demona - wied�mina?
- Na ziemiach zajmowanych obecnie przez Gryfa. Nathan Bedlam umie�ci� dziecko,
kt�re jest jego wnukiem, w Mito Pica. Od kiedy region ten s�ynie z wydawania na �wiat
wied�min�w i im podobnych, czasami wysy�am tam szpieg�w. To jeden z nich odkry� tego
cz�owieka.
- - Przekroczy�e� co najmniej dwie granice, bracie! - warkn�� Czerwony. - Ciekaw
jestem, ilu masz szpieg�w.
- - Wszyscy mamy swoje oczy i uszy. Poza tym, tego cz�owieka trzeba obserwowa�!
- - Czemu� nie kaza� go zabi�? - zapyta� Zielony Smok. - To do ciebie niepodobne,
Czarny. Od kiedy to okazujesz wahanie w dochodzeniu do celu?
S�u�alczo chyl�c g�ow� przed cesarzem, Czarny odpar�:
- - Nie uczyni�bym tego bez zezwolenia swego pana. Z�oty parskn��.
- - Chyba pierwszy raz w �yciu.
- - Czy mam twoj� zgod�?
- - Nie. Zapad�a cisza.
- - M�ode nied�ugo si� wykluj�, dlatego nie dopuszcz� do konfliktu, kt�ry mo�e
sprowokowa� Gryfa do ataku. Jest przebieg�y. Wie, jak� wag� przywi�zujemy do
c�tkowanych jaj. Jego agenci mogliby narobi� nam szk�d. Dop�ki szczeni� Bedlama
pozostaje tam, gdzie jest, i nie zna swojej si�y, pozostawimy je w spokoju.
- - Je�li b�dziemy zwleka�, to szczeni� mo�e si�gn�� po s�aw� swego przekl�tego
przodka!
- - Tym niemniej, musimy czeka�. Kiedy nasze m�ode b�d� do�� silne, ostatni z
Bedlam�w umrze.
Usiad�.
- Narada sko�czona.
Cesarz odchyli� si� na tronie i zamkn�� oczy, jak gdyby do snu, celowo ignoruj�c
swoich braci. Smoczy Kr�lowie odsun�li si� bez s�owa. Ich cia�a zadr�a�y i zmala�y. Wielkie
gadzie pyski cofn�y si� i zn�w przemieni�y w smocze he�my przys�aniaj�ce prawie ludzkie
twarze. Skrzyd�a skurczy�y si�, ogony przesta�y istnie�. Przednie ko�czyny sta�y si� r�kami, a
zadnie wyprostowa�y si� i przeistoczy�y w nogi.
Po zako�czeniu przemiany je�d�cy oddali salut swemu panu i opu�cili komnat�. Z�oty
nie patrzy�, jak odchodz�.
Mroczny stw�r przyprowadzi� wierzchowce. Zaczeka�, a� wojownicy ich dosi�d�, a
potem pobrn�� w wieczn� noc jaskini.
Smoczy Kr�lowie przejechali przez spi�ow� bram�. Niekt�rzy parami, inni w
pojedynk�, wszyscy pod��ali jedn� �cie�k� przez g�ry. Jaki� w�osmok zbudzi� si� i wytkn��
�eb na �cie�k�. Gdy tylko pozna� je�d�c�w, uskoczy� w bok i przypad� do ziemi. Nawet nie
drgn��, dop�ki nie znikn�li mu z oczu.
Po wyje�dzie z G�r Tyber wojownicy rozdzielili si� i ka�dy ruszy� w swoj� stron�.
Wiedzieli, �e �miertelni ludzie nie zwr�c� wi�kszej uwagi na samotnych je�d�c�w. Ci, kt�rzy
�mieliby stan�� im na drodze, trafiliby w obj�cia �mierci.
Je�dziec kieruj�cy si� na po�udnie zwolni�, gdy towarzysze znikn�li mu z oczu. Przed
nim ros�a niewielka k�pa drzew i tam si� zatrzyma�. Patrz�c w ciemno��, usiad� i czeka�.
Nied�ugo. Po paru minutach do��czy� do niego drugi Smoczy Kr�l. Przywitali si� bez
s�owa. Ich zachowanie nie by�o przyjazne; ��czy� ich wsp�lny cel i pragn�li go osi�gn�� jak
najmniejszym kosztem.
Przybysz doby� z pochwy wielki miecz i wyci�gn�� go, ostrzem do przodu, w stron�
drugiego. Ten po�o�y� na czubku d�o� w r�kawicy. Jego oczy zap�on�y, gdy wezbra�a w nim
moc. Przep�yn�a przez r�k�, przez d�o� i ws�czy�a si� w sam� bro�.
Kiedy sko�czyli, miecz jarzy� si� i pulsowa�. Stopniowo �wiat�o ciemnia�o, jak gdyby
metal ch�on�� moc. Po chwili miecz wr�ci� do poprzedniego stanu, choc lekko wibrowa�.
Drugi je�dziec schowa� go do pochwy.
Popatrzyli na siebie, porozumiewaj�c si� na poziomie odmiennym od znanego
ludziom. Pokiwali g�owami. Dokona�o si� to, co musia�o si� dokona�. Drugi smok tr�ci�
ostrog� boki wierzchowca i odjecha�. Nie d��y� w stron� swojego kr�lestwa; cel jego podr�y
le�a� na po�udniu.
Pozosta�y je�dziec patrzy� za nim, dop�ki nie skry�a go ciemno��. Jego oczy
przesun�y si� w kierunku pot�nego pasma g�r, w szczeg�lno�ci ku szczytowi Kivan Grath.
Po chwili odwr�ci� si� i odjecha�.
Ko�a wydarze� zosta�y wprawione w ruch.
II
- Gdzie moje piwo?
Gospoda Pod �bem W�osmoka s�yn�a z rozmaito�ci klient�w, niekt�rych ludzkich,
innych nie. Do tych nieludzkich nale�a� ogr, kt�ry wali� mi�sist� pi�ci� w st�, a� sypa�y si�
drzazgi. Jego zachowanie idealnie harmonizowa�o z twarz� - bezczeln� i szpetn�.
�lepia wyszuka�y w t�umie czarnow�osego dwudziestoparoletniego m�odziana, kt�ry
sta� z kuflem przy beczce i kl�� piwo, �e tak wolno leje si� z kurka. W oczach ogra by�
brzydki jak ka�dy cz�owiek, lecz wedle norm ludzkich mia� regularne rysy. Nie by�o to
oblicze bohatera, ale silnie zarysowana szcz�ka, lekko zadarty nos i bystre oczy czyni�y je
prawie przystojnym.
Klienci stoj�cy nieopodal mimowolnie utworzyli barier�, kt�ra skry�a go przed
wzrokiem spragnionego ogra, ale ch�opak wiedzia�, �e wielkolud mu nie odpu�ci. By�o to
tylko kwesti� czasu.
Skoczy� ku niemu, nerwowy i bez �ladu ch�ci, jednak musia� to zrobi�, gdy� by�
s�u��cym w ober�y. Szybko postawi� ci�ki kubek na stole i poblad�, gdy kropla wzburzonego
piwa o w�os min�a pysk ogra. Spodziewa� si�, �e zaraz przemknie mu przed oczyma ca�e
jego raczej nudne �ycie.
Stw�r zmierzy� go morderczym wzrokiem, na szcz�cie doszed� do wniosku, �e piwo
jest wa�niejsze. Rzuci� mu monet�, poderwa� kubek i opr�ni� haustem, kt�ry zwali�by z n�g
wi�kszo�� ludzi. Cabe szybko wycofa� si� do kuchni.
- Cabe! Przynios�e� Deidrze prezent?
Zwinna, szczup�a r�ka wy�uska�a monet�, a w�a�cicielka r�ki przytuli�a do niego bujny
biust. Deidra obdarzy�a go d�ugim, soczystym ca�usem, nast�pnie zr�cznie wsun�a monet� za
kawa�ek szmatki, kt�ry bez powodzenia stara� si� przys�ania� jej kobiece atrybuty.
Potrz�sn�a ciemnoblond w�osami i u�miechn�a si�, widz�c, jak wlepia oczy w jej obfite
piersi.
- Niez�y widok, co nie? Mo�e p�niej. Dla Cabe�a zawsze by�o p�niej.
Deidra odwr�ci�a si�, zakr�ci�a biodrami i wysz�a z tac� do karczmy. Cabe patrzy� za
ni�, dop�ki nie zgin�a mu z oczu, i poniewczasie przypomnia� sobie o utraconej monecie.
Mo�e by�a tego warta... ale p�niej.
Wiedzia�, �e Deidra lubi m�czyzn z pieni�dzmi, lecz chyba mia�a do niego s�abo�� -
no, w pewnym stopniu. Trzeba przyzna�, nie by� brzydki i cho� nie zalicza� si� do bohater�w,
potrafi� poradzi� sobie w walce... pod warunkiem, �e uda�o mu si� wytrwa� do�� d�ugo. Z
jakiego� powodu Cabe prawie zawsze ucieka�, gdy zanosi�o si� na bijatyk�. To dlatego
pracowa� w tawernie i nie chadza� w�asnymi drogami jak jego ojciec, �owczy kr�la Mito Pica.
Cho� z Cabe�a na �owach nie by�o �adnego po�ytku, ojciec nigdy si� tym nie trapi�. By� nawet
zadowolony, gdy syn powiedzia� mu, �e znalaz� prac� w podrz�dnej karczmie. Raczej dziwne
podej�cie jak na wojownika, ale Cabe go kocha�.
Odgarn�� z czo�a czarne w�osy, wiedz�c, �e gdzie� pod palcami wije si� srebrny
kosmyk, kt�ry zawsze zakrywa� albo farbowa�. Srebrne kosmyki uwa�ano za znak
wied�min�w i nekromant�w. Cabe nie chcia� zosta� zabity przez t�um tylko dlatego, �e mia�
w�osy jak czarnoksi�nik. K�opot w tym, �e kosmyk si� powi�ksza�.
- Cabe! Ruszaj si�, bazyliszkowy bobku!
Wezwania chlebodawcy zalicza�y si� do gatunku tych, kt�rych Cabe pos�ucha�by,
nawet gdyby tu nie pracowa�. Cyrus by� cz�owiekiem wielkim jak g�ra i przy nim nawet ogr
wydawa� si� ma�y.
Skoczy� na jednej nodze.
- S�ucham, Cyrusie.
W�a�ciciel karczmy, kt�ry bardziej przypomina� nied�wiedzia ni� cz�owieka, wskaza�
na st� stoj�cy w ciemnym k�cie.
- Chyba widzia�em tam klienta! Zobacz no, czy mu czego� nie trzeba!
Cabe ruszy� w stron� wskazanego miejsca, przemykaj�c mi�dzy sto�ami i klientami.
K�t by� dziwnie ciemny, jednak widzia�, �e nikt tam nie siedzi. O co temu Cyrusowi...
Zamruga� i spojrza� jeszcze raz. Ale� tam kto� by�! Jak to si� sta�o, �e nie zauwa�y� go
od razu? Nie potrafi� tego zrozumie�. Spiesznie ruszy� do sto�u.
P�aszcz. To by�o wszystko, czym �w cz�owiek - je�li by� to cz�owiek - zdawa� si� by�.
R�ka, lewa, pojawi�a si� w polu widzenia i po�o�y�a na stole monet�, a spod kaptura dobieg�
silny, cho� jakby nierzeczywisty g�os.
- Piwo. Bez jedzenia.
Cabe sta� przez chwil� jak wryty, a potem przysz�o mu na my�l, �e powinien spe�ni�
pro�b� klienta. Wymrucza� przeprosiny i wr�ci� do szynkwasu.
Cyrus prawie natychmiast poda� mu piwo, lecz gdy Cabe ruszy� przez ci�b�,
zatrzyma�a go pot�na d�o�.
Ogr przyci�gn�� go i wetkn�� mu monet� w r�k�.
- Jak tam sko�czysz, przynie� mi nast�pne piwo! I tym razem pilnuj, �eby nie
wyskakiwa�o z kufla!
Cabe ostro�nie postawi� piwo na stole nieznajomego. Gdy to zrobi�, d�o� w
r�kawiczce chwyci�a go za nadgarstek.
- Siadaj, Cabe.
Cabe pr�bowa� si� wyrwa�, mia� jednak wra�enie, �e trzymaj�ca go r�ka zesztywnia�a
jak po �mierci i ju� nigdy go nie pu�ci. Usiad� z rezygnacj� po drugiej stronie sto�u, a r�ka od
razu go uwolni�a.
Spr�bowa� ujrze� twarz skryt� pod kapturem. Albo �wiat�o w karczmie przygas�o,
albo nie by�o tam �adnej twarzy. Cabe wzdrygn�� si� ze strachu. Co to za cz�owiek, kt�ry nie
ma twarzy? Co gorsza, czego taka istota chce od kogo� tak nieznacznego jak on? Jak gdyby
rozbawiony, nieznajomy przekrzywi� g�ow�, umo�liwiaj�c mu wnikliwsze badanie.
Pod kapturem by�a twarz. Zdawa�a si� lekko rozmyta i zawsze skryta w p�cieniu.
Cabe dostrzeg� b�ysk srebra w g�szczu br�zowych w�os�w.
Wied�min!
- - Kim jeste�? - To wszystko, co m�g� wykrztusi�.
- - Mo�esz zwa� mnie Simonem. Tym razem.
- - Tym razem? - Dla Cabe�a jego s�owa nie mia�y krzty sensu.
- - Jeste� w wielkim niebezpiecze�stwie, Cabie Bedlamie.
- - W niebezpiecze�stwie? Jakim... Bedlamie? Nie jestem...
- - Cabe Bedlam. Zaprzeczysz?
Ch�opak zacz�� co� m�wi�, potem popad� w zadum�. Niezale�nie od tego, co my�la�,
nie m�g� zaprzeczy� dziwacznym s�owom wied�mina. Nikt nigdy nie zwa� go tym
nazwiskiem, nawet on sam o nim nie my�la�... A jednak, z niewiadomego powodu, nazwisko
brzmia�o w�a�ciwie.
Na twarzy nieznajomego pojawi� si� lekki u�miech. Mo�e. Trudno by�o powiedzie�.
- - Nie mo�esz temu zaprzeczy�. To dobrze.
- - Ale m�j ojciec...
-...jest twoim ojczymem. Wype�ni� swoje zadanie. Wiedzia�, co trzeba by�o zrobi�.
- Czego ode mnie chcesz? To znaczy... O nie! - Cabe przypomnia� sobie, jakie
opowie�ci wi�za�y si� z rzeczonym nazwiskiem. By�o owiane legend� i z pewno�ci� nie
pasowa�o do s�u��cego z ober�y. Cabe nie by� - i nie chcia� by� - wied�minem. Gwa�townie
potrz�sn�� g�ow�, pr�buj�c zanegowa� rzeczywisto�� w taki sam spos�b, w jaki wypiera� si�
srebrnego pasma we w�osach.
- Tak, bowiem nazywasz si� Bedlam. Cabe poderwa� si� z �awy.
- Ale nie jestem wied�minem! Odejd� ode mnie! - Szybko zda� sobie spraw� z
wybuchu i rozejrza� si� po karczmie. Klienci popijali piwo, jakby nie dzia�o si� nic
szczeg�lnego. W karczmie panowa� gwar, ale mimo to, jakim cudem mogli przegapi� jego
okrzyk? Odwr�ci� si� do wied�mina...
...i nikogo nie zobaczy�.
Marszcz�c brwi, zajrza� pod st�, na wp� spodziewaj�c si�, �e znajdzie tam mroczn�
posta�. Niczego nie znalaz�... z wyj�tkiem monety, by� mo�e zostawionej przez wied�mina.
Cabe nie by� pewien, czy powinien przyj�� pieni�dze od czarnoksi�nika, ale ostatecznie
zadecydowa�, �e moneta wygl�da do�� normalnie. Poza tym, pieni�dz to pieni�dz.
Odszed� od sto�u, rzucaj�c przez rami� jedno niepewne spojrzenie. Ledwo zwa�a� na
otaczaj�cych go ludzi. Jego uwag� zaprz�ta�y s�owa wied�mina. By� Bedlamem. Nie m�g�
temu zaprzeczy�, cho� jeszcze przed chwil� o tym nie wiedzia�.
W g�owie k��bi�y mu si� my�li. Wied�min by� osob� obdarzon� moc�. Dlaczego
zatem nie ujawni�y si� jego zdolno�ci? I kim by� nieznajomy, kt�ry kaza� zwa� si� Simonem -
�tym razem�?
Cabe przedziera� si� przez t�um, gdy kto� z�apa� go za koszul�. Odwr�ci� si� i zamar�,
patrz�c w groteskowy pysk ogra. Gor�cy, smrodliwy oddech falami omywa� jego twarz. Cabe
czu�, �e zaraz zwymiotuje.
- Gdzie moje piwo?
Piwo. Cabe wzi�� monet� i zapomnia� o zam�wieniu.
- Chcia�e� ukra�� mi pieni�dze, co? My�la�e�, �e b�d� zbyt pijany, �eby to zauwa�y�,
co? - Stw�r podni�s� mi�sist� pi�� i przygotowa� si� do uderzenia. - Dam ci nauczk�!
Cabe zamkn�� oczy i modli� si�, �eby cios nie z�ama� mu szcz�ki. Czeka�,
spodziewaj�c si�, �e lada chwila znajdzie si� na pod�odze.
Czeka�.
I czeka�.
Ostro�nie uchyli� jedno oko, nast�pnie szeroko rozwar� oboje oczu... i zobaczy� le��ce
na ziemi cia�o niedosz�ego napastnika. Towarzysz ogra, ci�ko zbudowany osi�ek, polewa� go
wod� w pr�bie ocucenia.
Ci z t�umu, kt�rzy widzieli incydent, zbli�yli si� z nabo�nym podziwem.
- - Widzia�e�?
- - Nigdym nie widzia�, by cz�ek rusza� si� tak szybko!
- - Jeden cios! Jeszcze nigdy jeden cios nie zwali� Igrima z n�g!
- - Igrim jeszcze nigdy nie zosta� powalony!
Osi�ek wyprowadzi� za drzwi na wp� przytomnego ogra. Cabe�a nasz�o ponure
podejrzenie, �e nie po raz ostatni widzi to stworzenie. Najprawdopodobniej on i jego kamrat
zaczaj� si� gdzie� w ciemnej uliczce.
Jedni klienci gratulowali mu, inni obserwowali go czujnie. Cyrus, w g��bi karczmy,
pokiwa� g�ow� na znak czego�, co mo�na by nazwa� pe�n� zmieszania aprobat�. Cabe
zastanowi� si�, co w�a�ciwie zrobi�. Je��i chodzi�o o niego, ca�y czas sta� bez ruchu.
Po chwili klienci wr�cili do sto��w. Cabe zaj�� si� swoimi obowi�zkami, ale my�la� o
innych sprawach. Od czasu do czasu spogl�da� w ciemny k�t i raz czy dwa pomy�la�, �e co�
dostrzega, ale kiedy powt�rnie kierowa� tam spojrzenie, st� nieodmiennie by� pusty. Dziwne,
�e �aden z nowych klient�w nie zajmowa� przy nim miejsca.
Zapada� zmrok, a z nim nadci�ga�y pierwsze oznaki burzy. Wi�kszo�� klient�w
znikn�a z takich czy innych powod�w.
Cabe nie us�ysza� przybycia je�d�ca, ale wyczu� jego obecno��. Podobnie jak inni w
karczmie. Cisza, kt�ra zapad�a tak nagle, du�o m�wi�a o mocy przybysza. Cabe rzuci� ku
niemu okiem i natychmiast tego po�a�owa�, zobaczy� bowiem zwalist� posta�, kt�rej sama
obecno�� sprawia�a, �e klienci siedz�cy bli�ej drzwi czmychn�li w po�piechu. Ka�dy krok
przybysza by� butny, gro�ny w swojej precyzji. Wojownik, kimkolwiek by�, omi�t� wzrokiem
wn�trze karczmy, gdy zmierza� ku sto�om na ty�ach, i ka�da istota, kt�ra jeszcze nie wysz�a,
modli�a si� w duchu, �eby to nie jej szuka� milcz�cy go��.
Gdy posta� w zbroi usiad�a, wi�kszo�� klient�w odesz�a. Oczy nieznajomego
przyjrza�y si� bacznie pozosta�ym, a potem zacz�y lustrowa� pracownik�w gospody. Cabe
chcia� znale�� sobie jakie� zaj�cie, ale wiedzia�, �e i tak b�dzie musia� podej�� do przybysza.
Cyrus zbli�y� si� i wyszepta�:
- Chy�o, cz�owieku! Daj mu, cokolwiek sobie za�yczy i, na mi�o�� Hiracka, nie wa�
si� prosi� o zap�at�! - Pchn�� go w stron� nieznajomego. Cyrus kl�� si� na Hiracka, lokalnego
boga kupc�w, gdy nerwy odmawia�y mu pos�usze�stwa.
�Co si� sta�o z moim spokojnym �yciem?� - zastanawia� si� Cabe. Powoli ruszy� przez
prawie pust� karczm� i wreszcie zatrzyma� si� przy stole nieznajomego.
Okryta he�mem g�owa zwr�ci�a si� w jego stron�. Cabe, dr��c, u�wiadomi� sobie, �e
oczy s� jasnoczerwone. Widzia� niewielk� cz�� twarzy, ale sk�ra zdawa�a si� br�zowa jak
glina i sucha jak pergamin.
- Cz-czym mog� s�u�y�, panie?
Oczy oszacowa�y go. Cabe dopiero teraz zwr�ci� uwag� na z�owieszczy smoczy he�m
podr�nego.
- - Nie chc� waszego pod�ego piwa. - G�os ogromnie przypomina� syk.
- - A strawy?
Nieruchome, nie mrugaj�ce oczy nadal go ocenia�y. Cabe zadr�a� na my�l, �e w�a�nie
zapyta�, czy nieznajomy nie chce czego� do zjedzenia. Nie mia� zamiaru proponowa� samego
siebie.
- Nazywasz si� Cabe.
- Jak�e prosto. - S�owa nie by�y skierowane do Cabe�a; by� to tylko komentarz. - Zaraz
odejd�. A ty p�jdziesz ze mn�. To sprawa najwy�szej wagi.
- Nie mog� odej��! M�j chlebodawca... Przybysz zwr�ci� niewielk� uwag� na jego
s�owa.
- On ci� nie zatrzyma. Id� i zapytaj go. B�d� czeka� przed karczm�.
Cabe cofn�� si�, gdy nieznajomy wsta�. Nawet gdyby zdj�� kunsztowny he�m, by�by o
wiele wy�szy od niego. Cabe nie mia� w�tpliwo�ci, �e to jeden ze Smoczych Kr�l�w. Zadr�a�.
Kiedy Smoczy Kr�l wzywa�, pos�uszni byli nawet najwy�si ludzie.
Je�dziec odszed� bez s�owa. Cabe pop�dzi� do innych, w wi�kszo�ci kryj�cych si� w
kuchni.
- - Co si� sta�o? Czego chcia�? - Cyrus ju� wcale nie przypomina� nied�wiedzia.
Skurczy� si� ze strachu.
- - Czeka na zewn�trz. Chce mnie.
Niejedna para oczu otworzy�a si� ze zdumienia. Cyrus popatrzy� na niego z odraz�.
Cabe r�wnie dobrze m�g�by by� tr�dowaty.
- Ciebie? C�e� uczyni�, aby �ci�gn�� na siebie gniew Smoczych Kr�l�w? Musia�o to
by� co� strasznego, skoro jeden z nich przyby� do nas we w�asnej osobie!
Inni, ��cznie z Deidr�, cofn�li si� trwo�liwie. Cyrus nadal gada� i odchodzi� od
zmys��w.
- Id�! Szybko! Id�, zanim postanowi zniszczy� moj� karczm�! Powiedz, �e jest tu
agent wielmo�nego Gryfa!
Jeden z kucharzy, kt�ry obejmowa� Deidr�, podni�s� top�r rze�niczy i potrz�sn�� nim
w stron� ch�opaka.
- Jeste�my zbyt daleko od Penacles, by liczy� na ochron� lwioptaka! Wyno� si�, nim
wyrzucimy ci� si��!
Cabe niech�tnie wycofa� si� z kuchni. Nad karczm� przetoczy� si� zwiastuj�cy
nadchodz�c� burz� grzmot. Z�apa� p�aszcz i z wahaniem ruszy� do drzwi. Nie mia� szans na
ucieczk�. Gdyby spr�bowa� ukry� si� albo ucieka�, Smoczy Kr�l z pewno�ci� by go wytropi�.
Nieliczni zgodziliby si� udzieli� mu schronienia.
Pada� deszcz. Cabe zarzuci� kaptur na g�ow�.
Parskn�� ko�. Cabe odwr�ci� si� i skamienia�. Wierzchowiec zdecydowanie nie by�
zwyczajnym zwierz�ciem. Obok niego sta� mniejszy, normalny, ca�y roztrz�siony. Je�dziec
rzuci� Cabe�owi jego wodze.
- Jedziemy! Szybko!
Cabe wspi�� si� na siod�o. Smoczy Kr�l ruszy� z kopyta. Cabe pod��y� za nim,
zastanawiaj�c si�, dlaczego to robi i �wiadom, co mo�e si� sta�, je�li tego nie uczyni.
Wysoko na niebie rozszala�a si� burza.
Na �rodku bazaru w mie�cie Penacles sta� namiot Bhyrama, handlarza owocami. By�a
burzowa noc i Bhyram kl�� na czym �wiat stoi, bo sam musia� chowa� do namiotu swoje
towary. Z ka�dym kolejnym workiem coraz dosadniej �aja� nieobecnego pomocnika, m�okosa
o niepospolitym pragnieniu.
Z zewn�trz dobieg� go dziwny g�os.
- Ile za dwa sreva?
Sreva by�y s�odkimi owocami, kt�re zwykle kosztowa�y cztery miedziaki. Bhyram
odruchowo powiedzia�, �e osiem.
Us�ysza� brz�k monet na ziemi. Odwr�ci� si� i wybieg� z namiotu. La�o, ale pozna�, �e
inne owoce nie zosta�y skradzione.
M�g� te� powiedzie�, �e nikogo nie ma w pobli�u. Mrucz�c stare powiedzenie
chroni�ce przed czarami, skrz�tnie pozbiera� osiem miedziak�w.
Ostatecznie by� cz�owiekiem interesu.
Jechali i jechali. Mrocznego je�d�ca deszcz jakby si� nie ima�, a Cabe ju� dawno
zrezygnowa� z walki z ulew�. Nie zauwa�y� nawet, kiedy przesta�o pada�.
Kierowali si� na zach�d. W g��bokich zakamarkach umys�u Cabe�a zrodzi�a si�
niewyra�na my�l, �e tereny podleg�e Br�zowemu Smokowi nosz� trafne miano Ziem
Ja�owych. Przewa�a�o tarn spieczone b�oto, urozmaicone gdzieniegdzie chwastami. Nie by�o
to najbardziej go�cinne z miejsc... a oni zmierzali w stron� jego serca.
Rozs�dek podpowiada� mu, �e powinien ucieka�. Rozs�dek m�wi� mu, �e czeka go
rych�y koniec. Rozs�dek jednak�e nie m�g� pokona� strachu, kt�ry Cabe odczuwa�, ilekro�
o�miela� si� rzuci� okiem na swego szata�skiego towarzysza. Strachu - i jeszcze czego�.
Poczucia obowi�zku?
Mia� m�tlik w g�owie. Zmarszczy� czo�o. G�owa wydawa�a si� obca od kiedy... od
kiedy...
Nie m�g� doj��, od kiedy. Co� blokowa�o podobne my�li, chroni�o go.
Chroni�o go przed Smoczym Kr�lem.
Byli ju� na terenie Ziem Ja�owych. Mimo niedawnej ulewy grunt pod ko�skimi
kopytami by� suchy i sp�kany. Na tym polega�a kl�twa: niezale�nie od tego ile wody spad�o
na te ziemie, wilgo� nie wsi�ka�a w gleb�, tylko znika�a. Cabe wiedzia�, �e odpowiedzialno��
za to ponosili Smoczy Mistrzowie.
Oni widzieli. Oni wiedzieli. Ogniste smoki Br�zowego by�y najgro�niejszymi z
wojownik�w. Kl�twa ja�owo�ci ograniczy�a ich si�y - ale na darmo. Smoczy Kr�lowie nadal
w�adali, a wied�minowie i wied�my, kt�rzy z nimi walczyli, odeszli w przesz�o��.
Cabe podni�s� g�ow�. Chmury nad Ziemiami Ja�owymi rozst�powa�y si�, cho� gdzie�
dalej nadal szala�a burza. Nawet dawca deszczu nie �mia� si� tutaj oci�ga�. Je�li istnia�a
ziemia przekl�ta, to w�a�nie tutaj. - St�j.
Sycz�cy g�os Smoczego Kr�la przenikn�� jego umys�. Posta� w he�mie spogl�da�a w
ziemi�, jak gdyby czego� szukaj�c. Po chwili zsiad�a z konia i kaza�a Cabe�owi uczyni� to
samo.
- Czekaj tutaj.
Pan smok�w ognistych odszed� na pustkowie. Cabe czeka�, wiedz�c, �e ucieczka
by�aby g�upot�. Mo�e Smoczy Kr�l tylko chcia�, �eby wykona� dla niego jakie� zadanie. Nie
brzmia�o to przekonuj�co. Kr�lowie mieli a� nadto s�ug zdolnych do zaj�cia si� wszystkim,
co m�g�by zrobi� Cabe.
Je�dziec wr�ci� po nied�ugim czasie. Mia� puste r�ce. Pewnym krokiem podszed� do
Cabe�a i jednym zamaszystym ruchem przewr�ci� go na ziemi�. Wielki miecz, kt�ry
dotychczas kry� si� w pochwie, opu�ci� j� i zwr�ci� si� w stron� bezradnego cz�owieka.
Trudno by�o patrze� na Smoczego Kr�la. Jego oczy p�on�y - tak, p�on�y - jasn�,
ognist� czerwieni�. Smoczy he�m zdawa� si� krzywi� w u�miechu drapie�nika i Cabe zda�
sobie spraw�, �e dostrzega prawdziwe oblicze smoka pod ludzk� fasad�. W bladym �wietle
�uski zbroi Smoczego Kr�la l�ni�y na br�zowo. Miecz, trzymany w lewej d�oni, nie �wieci�.
By� czarny jak otch�a�.
Syk, kt�ry nie do ko�ca by� g�osem, dotar� do uszu Cabe�a.
- Niegdy� by�y to moje ziemie. Nie by�y ja�owe. Niegdy� porasta�y je bujne ��ki i lasy.
- Z bezbrze�n� nienawi�ci� spojrza� na dr��cego cz�owieka. - Do czas�w Smoczych
Mistrz�w!
Czubek miecza zdj�� kaptur z g�owy Cabe�a. Oczy kr�la rozszerzy�y si�.
- Wiedzmin! Ostateczny dow�d!
Srebrne pasmo we w�osach by�o wyra�nie widoczne. Cabe �a�owa�, �e nie posiada
wszystkich tych mocy, kt�rymi, jak powiadano, dysponowali czarnoksi�nicy. Przynajmniej
mia�by lepsze widoki na ucieczk�. Dlaczego z nim przyjecha�? Od samego pocz�tku w g��bi
duszy wiedzia�, �e Smoczy Kr�l zamierza go zabi�.
Ciemna posta� wznios�a miecz do zadania ciosu.
- Przelewaj�c krew smok�w ognistych, Nathan Bedlam zniszczy� �ycie moich klan�w!
Krwi� jego potomka przywr�c� to �ycie! - Miecz ze �wistem opu�ci� si� na Cabe�a.
B�yszcz�cy grot przeszy� pier� Smoczego Kr�la, ostrze miecza zatrzyma�o si� tu� przy
g�owie Cabe�a.
Sparali�owany tym widokiem ch�opak m�g� tylko patrze�, jak gadzi monarcha wlepia
oczy w drzewce, kt�re na wylot przebi�o jego cia�o. Niedowierzanie przemkn�o przez twarz
cz�ciowo widoczn� pod he�mem. Ostro�nie dotkn�� grotu.
I upad�.
Cabe ledwo zd��y� odtoczy� si� na bok. Cia�o Smoczego Kr�la z g�uchym �oskotem
uderzy�o w ziemi�. Czarny miecz wysun�� si� ze zmartwia�ej lewej d�oni i zagrzechota� u jego
boku.
Powoli, z niedowierzaniem, Cabe stan�� na nogi. Nikt nie przyszed� po strza��. Nikt.
Spojrza� pod nogi i po raz pierwszy przyt�oczy� go ogrom sytuacji. By� sam na �rodku Ziem
Ja�owych, a u jego st�p le�a� pan tej krainy. Martwy.
Trzy smoczyce w ludzkiej formie skrzecza�y i drapa�y paznokciami szmaragdow�
bry�� bursztynu, w kt�rej widnia�a ludzka posta�. Od wielu dziesi�tk�w lat podejmowa�y
podobne pr�by, ale nie zdo�a�y nawet zarysowa� jego powierzchni.
Poro�ni�ta futrem r�ka przesun�a na szachownicy pion z ko�ci s�oniowej i cofn�a si�,
czekaj�c na komentarz partnera. By� nim mistrz, przy kt�rym ka�dy ruch stawa� si� lekcj�.
- Br�zowy, jak si� zdaje, znalaz� si� w nieciekawym po�o�eniu. - To by�o wszystko, co
mia� do powiedzenia przeciwnik.
Cabe niepewnie podni�s� czarny miecz i przypi�� go do pasa. Uzbrojony, poczu� si�
nieco lepiej. Zastanawia� si�, co zrobi� z cia�em. Je�li je tu zostawi, poddani martwego
Smoczego Kr�la mog� uzna� to za poha�bienie i zacz�� go �ciga�. Je�li je pogrzebie, zrobi to
bez odprawienia w�a�ciwej ceremonii. W tym przypadku te� mo�e sta� si� celem zemsty
poddanych.
Zostawi� cia�o tam, gdzie upad�o.
W okolicy nie by�o �ladu wierzchowca Smoczego Kr�la. Wydawa�o si�, �e znikn�� w
chwili �mierci w�a�ciciela. Zwyczajny ko� zosta�. Cabe dosiad� go i zastanowi� si� nad
nast�pnym posuni�ciem.
Nie m�g� wr�ci� do swojej wioski. To by�oby samob�jstwo. A zatem, dok�d? Do
miasta Zuu? Nie, Zuu podlega�o Zielonemu Smokowi i le�a�o zbyt blisko Ziem Ja�owych.
Cho� pan Lasu Dagora rzadko wtr�ca� si� w sprawy poddanych, ryzyko by�o zbyt wielkie.
Penacles? Tam rz�dzi� Gryf. Zaw�adn�� Miastem Wiedzy po �mierci Purpurowego
Smoka. Wi�kszo�� by�a zdania, �e tak jest lepiej. Wszyscy wiedzieli, �e Gryf jest wrogiem
Smoczych Kr�l�w.
I o to chodzi�o. Taki wyb�r oznacza� ki�ka dni jazdy wi�cej, ale Penacles by�o
jedynym bezpiecznym miejscem. Je�li prze�yje podr�.
Rzuci� ostatnie spojrzenie na posta� rozpostart� na ziemi. Dziwne, b�yszcz�ce drzewce
wystawa�o z jej plec�w. Gdzie� musia� by� sprzymierzeniec, ale gdzie? Cabe rozejrza� si�
nerwowo i odjecha� galopem.
Min�y godziny.
Nadci�gn�li je�d�cy. Na poz�r niematerialni, ledwie cienie ludzi. A jednak nosili
pewne podobie�stwo do Smoczego Kr�la, kt�ry le�a� przed kopytami ich wierzchowc�w.
Zatrzymali si�, niepewni, co uczyni�. Wreszcie jeden zsiad� z konia i dotkn�� poleg�ego.
Zobaczy� ran� na wylot, ale ani �ladu pocisku. Ostro�nie przewr�ci� zw�oki na plecy. Na
widok skrytej pod he�mem twarzy pi�ciu je�d�c�w wyda�o g�uchy pomruk.
Dwaj inni zeskoczyli na ziemi� i pomogli pierwszemu. Przerzucili cia�o przez ko�ski
grzbiet za jednym z je�d�c�w. Kiedy je przytroczyli, wsiedli na ko�.
Ruszyli. Nie zmierzali w stron�, z kt�rej przybyli. Teraz jechali na p�noc. Ich ruchy
zdradza�y strach. Okazywanie emocji by�o tak rzadkie u ich rodzaju, �e sta�o si� tym bardziej
widoczne.
Na niebie ponad nimi p�yn�y dwa ksi�yce, oboj�tne na sprawy ludzkie i nieludzkie.
Na ziemi, w miejscu, gdzie upad� Smoczy Kr�l, wykie�kowa�o par� ma�ych, choc upartych
�d�be� trawy.
Wkr�tce ich �ladem pod��y� mia�y inne.
III
Z czarnym mieczem obijaj�cym si� o nog�, Cabe jecha� powoli przez kniej�. Ziemie
Ja�owe dawno ust�pi�y trawiastym r�wninom, a te nied�ugo p�niej lasom. Cabe nie da� si�
zwie�� pi�knemu pejza�owi. Na takich terenach lubi�y polowa� w�osmoki. Cho� inteligencja
tych ma�ych jaszczur�w nie mog�a r�wna� si� z przemy�lno�ci� Smoczych Kr�l�w, by�y
wystarczaj�co sprytne, aby wyprowadzi� cz�owieka w pole.
S�o�ce jasno p�on�o na niebie. Cabe ocenia�, �e przeby� prawie po�ow� drogi do
Penacles. Dotychczas nie natkn�� si� na �adne przeszkody, wi�c droga mija�a do�� szybko.
Nie m�g� op�dzi� si� wra�eniu, �e wkr�tce szcz�cie przestanie mu sprzyja�.
Na jego drodze wyr�s� bazyliszek. Stworzenia te mia�y nadzwyczajny s�uch, poniewa�
�eby nie zdradza� swojej obecno�ci, stale musia�y mie� zamkni�te oczy. Inaczej wsz�dzie
zostawia�yby po sobie stosy kamiennych pos�g�w.
Cabe uchwyci� ruch stworzenia na chwil� przed tym, nim go dostrzeg�o. Ko� nie mia�
takiego szcz�cia; bazyliszek zobaczy� go, gdy Cabe zeskakiwa� na ziemi�. Kamienny
wierzchowiec przewr�ci� si� i leg� na ziemi, niemal przygniataj�c je�d�ca.
Tocz�c si� w krzakach, Cabe szamota� si� z mieczem. S�ysza�, jak bazyliszek
przesuwa si� powoli w jego kierunku. Na chwil� zaprzesta� walki z oporn� broni�, podni�s�
z�aman� ga��� i cisn�� j� jak najdalej w przeciwn� stron�. Nasta�a cisza, kt�r� przerwa� ha�as
towarzysz�cy przedzieraniu si� bazyliszka przez chaszcze.
Cabe wyci�gn�� miecz, i wr�ci� na szlak. Gdyby szed� lasem, stworzenie niechybnie
by go us�ysza�o. �cie�ka, cho� nie oferowa�a os�ony, zapewnia�a szybsz� i cichsz� podr�.
S�ysza�, jak bazyliszek szuka go po okolicy. Je�li szcz�cie go nie opu�ci, potw�r
skieruje si� w przeciwn� stron�. Je�li nie...
Cabe�owi nie zale�a�o na doko�czeniu tej my�li.
�cie�ka by�a mi�kka. To dobrze. Cabe st�pa� cicho, z mieczem w pogotowiu. W�tpi�,
czy da�by rad�, gdyby przysz�o mu zmierzy� si� z bazyliszkiem, ale bro� poprawia�a mu
samopoczucie. Przest�pi� nad skamienia�ym koniem. Z powodu jego utraty podr� potrwa
trzy razy d�u�ej.
Z ty�u dobieg� go g�o�ny trzask ga��zi. Cabe ruszy� co tchu w piersiach. Jego jedyna
szansa - wiedzia�, jaka jest nik�a - polega�a na znacznym wyprzedzeniu stworzenia. S�dz�c z
coraz to bli�szych odg�os�w, nawet nik�e szans� by�y przecenione.
Potkn�� si�. Miecz niemal wypad� mu z r�ki, ale jako� zdo�a� go utrzyma�. Tupot
bazyliszka by� tak g�o�ny, �e potw�r musia� by� tu� za nim. Wiedziony czystym odruchem
Cabe odwr�ci� si�, by stawi� mu czo�o. Nie zdawa� sobie sprawy, �e w przypadku wi�kszo�ci
ludzi taka reakcja by�aby szczytem g�upoty.
Bazyliszek wyskoczy� na trakt i wyba�uszy� �lepia.
Pierwsza my�l Cabe�a sprowadza�a si� do zdumienia, �e nie obr�ci� si� w kamie�.
Zachowanie bazyliszka odzwierciedla�o jego zdziwienie; stw�r nigdy wcze�niej nie poni�s�
takiej pora�ki. Zamar� w bezruchu, jakby skamienia� na podobie�stwo swoich niezliczonych
ofiar.
Potrz�saj�c ciemnym mieczem, Cabe wykorzysta� przewag� swojej dopiero co
odkrytej odporno�ci i skoczy� na nogi. Bazyliszek spojrza� na miecz i cofn�� si� tch�rzliwie.
Cabe post�pi� krok, a stworzenie ze strachu rozp�aszczy�o si� na ziemi. Cabe zrobi� ponur�
min�, machn�� mieczem i wrzasn��.
Bazyliszek wzi�� ogon pod siebie i uciek�.
Obserwuj�c zmykaj�cego stwora, Cabe odetchn�� z ulg�. Teraz, gdy by�o po
wszystkim, mia� wra�enie, �e przemieni� si� w wyci�ni�ty owoc. Strach jednak�e
przypomnia� mu, �e nie powinien sta� i wydziwia� nad swoim szcz�ciem. Mog�y przecie�
pojawi� si� inne, bardziej �mia�e bestie.
Powoli ruszy� szlakiem. Istnia�a mo�liwo��, �e natknie si� na jak�� wiosk�, cho�
prawdopodobie�stwo by�o znikome. Tutejsze ziemie znane by�y jako nie zamieszka�e,
przynajmniej nie przez ludzi.
Nadal zastanawia� si� nad implikacjami swojej odporno�ci na wzrok bazyliszka, kiedy
zobaczy� zakapturzon� posta�. Siedzia�a z boku traktu, a nieopodal ko� szczypa� traw�.
Podr�ny chyba niezbyt przejmowa� si� le�nymi stworzeniami. Cabe pozna� go i zrozumia�,
dlaczego.
Niewyra�na twarz czarnoksi�nika u�miechn�a si� - przynajmniej tak si� wydawa�o -
do niego. Cabe przystan��, z czubkiem miecza skierowanym mniej wi�cej w kierunku
cienistej postaci.
- Witaj, Cabie Bedlamie.
- To ty by�e� w karczmie, prawda? Ty kaza�e� zwa� si� Simonem.
Mag pokiwa� g�ow�.
- - Tak. Widz�, �e po naszym spotkaniu wybra�e� si� na w�dr�wk�.
- - Na w�dr�wk�? Omal nie zgin��em z r�ki jednego ze Smoczych Kr�l�w! Kto�
zabi� go dos�ownie w ostatniej chwili!
- - Tak s�ysza�em.
- Chcia� u�y� tego! - Cabe wyci�gn�� miecz. Simon spochmurnia�.
- - Po trzykro� przekl�ta bro�. Gdyby sytuacja wygl�da�a inaczej, kaza�bym ci j�
wyrzuci�. Na nieszcz�cie, miecz ten mo�e by� jedyn� rzecz� dziel�c� ci� od �mierci... to
znaczy, dop�ki twoje moce nie zamanifestuj� si� w�a�ciwie.
- - Zamanifestuj� si� w�a�ciwie?
- - Jak w karczmie. Chyba pami�tasz swoj� b�jk� z ogrem. Cabe szeroko otworzy�
oczy.
- - To by�em ja?
Na wp� zacieniona twarz by� mo�e u�miechn�a si� lekko.
- Zareagowa�e� spontanicznie. Moc wyzwalana w taki spos�b uderza z du�� si��.
Kaptur przesun�� si� lekko do ty�u. Cabe ujrza� szeroki pas srebra we w�osach
m�czyzny. Mimowolnie si�gn�� do w�asnej czupryny. Simon pokiwa� g�ow�.
- Tak, srebra przyby�o. Spotkanie ze mn� by�o katalizatorem. Wied�mini zawsze
reaguj� na innych wied�min�w. Br�zowy, Smoczy Kr�l, kt�ry pragn�� twojej �mierci,
r�wnie� wni�s� sw�j wk�ad, jednak�e twoja prawdziwa natura ju� wtedy by�a bardzo
wyra�na.
Cabe wspomnia� s�owa gadziego monarchy. Wygl�da�o na to, �e nie ma odwrotu.
Skoro wszyscy uparli si� nazywa� go czarnoksi�nikiem, b�dzie musia� nauczy� si� korzysta�
ze swojej mocy. Gdy podj�� t� decyzj�, jego towarzysz zn�w pokiwa� g�ow�.
- Nie masz wyboru. Bez ciebie, bez twojej mocy, te krainy pozostan� pod
panowaniem Smoczych Kr�l�w.
- - Beze mnie? Jak to mo�liwe? - S�owa Simona przyprawi�y Cabe�a o dr�enie.
- - Istnieje w tobie... moc, z braku lepszego s�owa. Wielka moc. Wi�ksza, ni� u
wi�kszo�ci ludzi - nawet Nathan by� s�abszy - i nie jeste� wyszkolony, co czyni j� tym
bardziej niezwyk��. Trzeba, �eby� nauczy� si� nad ni�panowa�. Od czas�w Smoczych
Mistrz�w, smoki pilnie zaj�y si� wyszukiwaniem ludzi obdarzonych niebezpiecznym
potencja�em. Jako jeden z niewielu nie zosta�e� znaleziony i dlatego jeste� taki cenny. Bez
ciebie braknie nam si�, by stoczy� zwyci�sk� walk� ze Smoczymi Kr�lami.
- - W takim razie dlaczego nigdy nas nie pokonali? Dlaczego pozwalaj� nam
rozwija� si� i stawa� niebezpiecznymi?
Zakapturzony m�czyzna wzruszy� ramionami.
- By� mo�e z dw�ch powod�w. Zdecydowanie przewy�szamy liczb� smoki w�a�ciwe,
te inteligentne. Nawet je�li poniesiemy kl�sk�, mo�emy doprowadzi� do ich wymarcia. Ich
klany s� zbyt nieliczne. Druga przyczyna wi��e si� z pierwsz�. Smocza kultura zbyt mocno
splot�a si� z nasz�. Jeste�my im potrzebni. Robimy rzeczy, kt�rymi oni przestali si�
zajmowa�, i robimy je, poniewa� musimy. Dlaczego zak��ca� co�, co dzia�a tak dobrze?
Cabe wr�ci� my�lami do w�asnego �ycia. Nie m�g� powiedzie�, �e by�o zbyt ci�kie.
- Dlaczego zatem musimy z nimi walczy�? Czy� nie mamy wszystkiego? Nie mo�emy
robi� wszystkiego?
Cho� twarz Simona pozosta�a nieodgadniona, ton jego g�osu m�wi� sam za siebie.
- To iluzja wolno�ci, Cabe. Iluzja. Dop�ki w�adaj� Smoczy Kr�lowie, dop�ty nie
wzniesiemy si� na wy�szy szczebel rozwoju. Popadniemy w stagnacj� i umrzemy wraz z
nimi.
Cabe�a ogarn�o przyt�aczaj�ce poczucie obowi�zku. Jego dziadek odda� �ycie za to
przekonanie, a on, ani troch� go nie pojmuj�c, m�g� przynajmniej pom�c - zw�aszcza kiedy
stawk� by�o jego �ycie.
- - Co mam zrobi�? B�dziesz mnie uczy�?
- - Mo�e p�niej. Na razie powiniene� ruszy� w dalsz� drog�. Wielmo�ny Gryf
czeka na twoje przybycie.
- Czeka na mnie? Sk�d o mnie wie? Wied�min za�mia� si�.
- - Nie mo�na zabi� Smoczego Kr�la, nie okrywaj�c si� natychmiastow� s�aw�.
- - Przecie� ja go nie zabi�em! To b�yszcz�ca strza�a przeszy�a jego cia�o!
Oczy wied�mina rozb�ys�y g��bokim szkar�atem. R�ce �mign�y w stron� ch�opaka.
Cabe by� pewien, �e cienista posta� zamierza go zniszczy�. Poderwa� miecz w nadziei, �e go
ochroni.
Simon opu�ci� r�ce.
- Nie musisz si� obawia�, przyjacielu. Tylko sprawdza�em twoj� histori�.
Powiedzia�e� mi prawd�. Br�zowy, pan Ziem Ja�owych, zgin�� od strza�y S�onecznego
Lansjera. Rzeczywi�cie, zdarzaj� si� dziwne rzeczy.
Cabe opu�ci� miecz.
- - A kto to taki ten S�oneczny Lansjer? Czuj�, �e znam to miano.
- - Powiniene�. Najpewniej to zas�uga twojej mocy. S�oneczni Lansjerzy stanowili
elit� Smoczych Mistrz�w. Nathan by� ich przyw�dc�. Potrafili czerpa� �wiat�o Kylusa i
wystrzeliwa� je z �uk�w.
Cabe powoli podni�s� g�ow� ku s�o�cu. Gdyby tak zyska� nad nim cz�ciow� w�adz�...
Niewiarygodne. A jednak co� si� nie zgadza�o.
- - Smoczy Kr�l zgin�� pod Bli�ni�tami. Wybra� ten czas na moj� �mier�.
- - Hmm. Mo�liwe, �e twoja krew mia�a przywr�ci� �ycie martwym krainom.
Spotkanie Bli�ni�t jest por� dobrze znan� tym, kt�rzy posiadaj� moc. Zwi�ksza si�� ka�dego
czaru, kt�ry wi��e si� ze z�o�eniem ofiary. S�oneczni Lansjerzy z kolei potrzebuj� �wiat�a
dnia. �eby w nocy stworzy� u�ywan� przez nich bro�, trzeba by wykorzysta� blask Bli�ni�t, a
one nie s�yn� z hojno�ci. ��daj� zap�aty. Musz� przeprowadzi� �ledztwo. Mo�e poznam
odpowied� przed twoim przybyciem do Penacles.
- - Zostawiasz mnie? Przecie� nigdy nie dotr� tam pieszo! Po niewyra�nej twarzy
by� mo�e przemkn�� cie� zdziwienia.
- - Pieszo? Nie. Pojedziesz na tym koniu. Sprowadzi�em go w chwili, gdy
zorientowa�em si� w twojej sytuacji. - Wied�min, cho� mia� r�kawice, pstrykn�� palcami.
Jego wierzchowiec zbli�y� si� i tr�ci� chrapami przestraszonego Cabe�a.
- - Dzi�kuj� ci za rumaka, ale co ty zrobisz?
- - Ja go nie potrzebuj�.
Marszcz�c brwi, Cabe popatrzy� na wierzchowca. By� silny. Silniejszy od jego
poprzedniego konia. Obejrza� si� w stron� wied�mina...
...i stwierdzi�, �e Simon znikn��.
Nie zastanawia� si� nad tym faktem. Odziana w p�aszcz, zakapturzona posta� pomog�a
mu. Najlepiej, je�li skorzysta z zaofe