739

Szczegóły
Tytuł 739
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

739 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 739 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 739 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

739 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Max Brand Bia�y wilk Max Brand - jeden z licznych pseudonim�w Fredericka Schillera Fausta (1892 - 1944), autora western�w, opowie�ci przygodowych, historycznych, szpiegowskich, romans�w. "Bia�y wilk" w dorobku tego autora jest powie�ci� wyr�niaj�c� si� opisami przyrody oraz niezwykle dynamiczn� akcj� obejmuj�c� �wiat ludzki i zwierz�cy. 1 Po raz pierwszy ujrza� Gannaway tego wielkoluda Crosdena w g�rnym kanionie bukszpanowym rzeki Winnemago. Gannaway wskutek w�dr�wek po Skalistych G�rach, b�d� w promieniach pal�cego, letniego s�o�ca, b�d� podczas burzliwych huragan�w zimowych, by� wysoki i muskularny. Poznawa�o si� po jego twarzy, �e dzi� czu� si� jak w domu w�r�d �nie�nej zawiei, jutro za� w sercu pustyni... Zaw�d meteorologa zmusza� go do ca�orocznych, nieprzerwanych tu�aczek. Jego cicha i g��boka dusza, tak r�na od dusz innych ludzi, czu�a si� lepiej wysoko, w�r�d samotni g�r, gdzie m�g� odetchn�� swobodnie - poza nimi by� tylko zarozumia�ym niezdar�. Adam Gannaway, cho� wola� polowa� z aparatem ni� ze strzelb�, by� r�wnie� zapalonym my�liwym, w rezultacie pozna� lepiej obyczaje dzikich zwierz�t ni� inny w�drowiec z g�r. Mimo to, ujrzawszy po raz pierwszy Tuckera Crosdena, poczu� si� jak zdechlak - mieszczuch, gdy znajdzie si� raptem przed obliczem natury. Gannaway mierzy� przesz�o sze�� st�p i mia� pot�ne bary, ale kiedy Crosden zbli�y� si� do� swym dumnym krokiem - zda�o mu si�, �e on sam kurczy si� do rozmiar�w ma�ego ch�opca. A cho� Gannaway bra� udzia� w rado�ciach i troskach �wiata, to gdy spojrza� w na p� brutaln�, na p� za� melancholijn� twarz tamtego - zdawa�o mu si�, �e w por�wnaniu z dusz� tego obcego cz�owieka jego w�asna pe�na by�a starych �mieci i martwych wra�e�. Tucker Crosden podpiera� si� ci�ko podkutym kijem. D�ugo�� kija przypomina�a ciosane w��cznie dawnych bohater�w, grubo�� za� - nie bacz�c na si�� �ylastych ramion Gannawaya - odbiera�a mu ch�� d�wigania czego� takiego nawet podczas zwyk�ego marszu. Kij dynda� jednak niczym witka wierzbowa w palcach wielkoluda, kt�ry od czasu do czasu ok�ada� nim ma�ego osio�ka biegn�cego przed nim. Ka�de uderzenie wywo�ywa�o dreszcz wzd�u� �eber nieszcz�snego zwierz�cia, kt�re wobec ogromu jego pana wygl�da�o raczej na psa ni� na juczne zwierz�. A przecie�, ob�adowane ci�kimi tobo�ami, by�o tak wyczerpane d�ugim i uci��liwym wspinaniem si� po stromym w�wozie Winnemago, �e kiedy zbli�yli si� do Gannawaya, olbrzym pozwoli� k�apouchowi zatrzyma� si� i odpocz�� na szeroko rozstawionych nogach. W g�rach San Jacinto towarzystwo cz�owieka stanowi�o przedmiot gor�tszego po��dania i wi�ksz� rzadko�� ni� niebia�ska muzyka; Gannaway by� jednak przekonany, �e gdyby osio� mia� wi�cej si�y - olbrzym by�by bez s�owa po�pieszy� dalej. Zerkn�� jednak dwukrotnie w stron� uczonego, potem za� wyb�ka� niewyra�nie s�owa powitania: - Czy ma pan z sob� co� do palenia? - zapyta�. Gannaway wr�czy� mu paczk� szarych papierk�w i nieco tytoniu Bull Durham na dnie kapciucha. Ze zdziwieniem przygl�da� si� grubym palcom nieznajomego, kt�re misternie skr�ca�y papierosa. Crosden nie traci� czasu na podzi�kowania. Zapaliwszy papierosa, podszed� do k�apoucha i z wielkiego, otwartego kosza wyj�� du�� ci�arn� suczk�, bullteriera. Kiedy postawi� j� na ziemi, poznawa�o si�, �e suka zlegnie lada chwila, mimo to Gannaway si� zdziwi�, �e mocarz obarczy� ci�arem psa swe jedyne juczne zwierz�. Olbrzym pod��y� za suk� na wybrze�e Winnemago i obserwowa� j� spode �ba, gdy pi�a, potem - gdy chcia�a wdrapa� si� na stromy brzeg - wzi�� j� ostro�nie pod pach� i wni�s� na g�r�. Podzi�kowa�a machni�ciem ogona, nastawi�a uszu i oddali�a si� powoli w bujne trawy. Gannawaya ogarnia�o coraz wi�ksze zdziwienie. To co widzia�, nie odbiega�o, w gruncie rzeczy, od ludzkiego stosunku do psa w podobnym stanie, przypisywanie jednak uczu� ludzkich temu kolosowi wydawa�o si� takim samym absurdem, co przypisywanie lito�ci lwu g�rskiemu lub mi�osierdzia buremu nied�wiedziowi... Co wi�cej: obserwator odnosi� wra�enie, �e opieka, jak� ten wysoki drab otacza� psa, nie wynika�a ze szczerego przywi�zania, lecz raczej starannie obmy�lonego planu lub nadziei wysokiej nagrody za szcz�liwe przewiezienie psa przez g�ry. - Pi�kny okaz - rzek� Gannaway. Brutal spojrza� na� kwa�no. - Naprawd�? - zapyta� obra�liwym tonem i pos�pnym spojrzeniem w dalszym ci�gu obserwowa� ruchy teriera. Gannaway niewiele wiedzia� o bullterierach, zna� jednak dostatecznie inne psy - szczeg�lnie za� ten typ, na kt�rym poznaje si� jedynie hodowca bullterier�w. Spojrza� na suk� uwa�nie, obejrza� j� z przodu, z ty�u, z boku, z g�ry i nie znalaz� u niej �adnych wad. Mia�a idealnie proste, szerokokostne nogi, szerok� pier�, barki, kt�re radowa�y oko czysto�ci� i pi�knem mi�ni, szyj� ani za d�ug�, ani za kr�tk�, pokryt� j�drn� sk�r�. Spojrza� na ogon nisko osadzony, gruby u nasady i zw�aj�cy si� pi�knie ku do�owi, prosty jak struna... Mo�e w g�owie znajd� si� jakie� usterki? Nie, by�a to wspania�a g�owa o ma�ych, tr�jk�tnych oczkach i czystej a� po oczy, g�adkiej jak wn�trze ludzkiej d�oni mordce. - Na Boga! - rzek� Gannaway - jestem ostatnim durniem, je�li ta suka nie nosi w swym �onie przysz�ych czempion�w. - NIe jedyny z pana dure� na �wiecie - odpar� olbrzym i czeka�, aby Gannaway zareagowa� na obelg�, widz�c jednak, �e ten nie traci spokoju, doda�: - Ale ma pan racj�. Ona jest czempionem. Gannaway by� bardzo zaciekawiony. W tych zdegenerowanych czasach rasowe bullteriery nie rodz� si� na kamieniu i trudno sobie wyobrazi�, �e czempionka mo�e si� oszczeni� lada chwila w�r�d pos�pnych wynios�o�ci g�r San Jacinto i narazi� �lepe szczeni�ta - warto�ci kilkuset dolar�w - na �ask� i nie�ask� wichr�w zimowych. - Gdzie dosta�a nagrod�? Jak si� nazywa? - zapyta�. Olbrzym odwr�ci� si� ty�em. - Czas w drog�. Chod� tu, Nelly! Przybieg�a do� pos�usznie ci�kim krokiem i stan�a w oczekiwaniu dalszych rozkaz�w, a serce Gannawaya, pomimo doznanej zniewagi, ogarn�o ciep�o. Olbrzym tymczasem sko�czy� papierosa i zrobiwszy p� obrotu, zapyta�: - Czy ma pan jeszcze zapasik? - Nie - odrzek� Gannaway - to ostatni. - Dobrze, wezm� zatem tyto� do fajki. - Wyszed� mi tak�e. Nie zosta�o ani okruszynki. Crosden wlepi� w niego niedowierzaj�ce spojrzenie, ale �mia�e oczy Gannawaya ja�nia�y tak� uczciwo�ci�, �e zakl�� siarczy�cie. - NIe odda�e� pan chyba ostatniego dulca? - burkn��. - Obejd� si�. Ju� si� nieraz obchodzi�em - uspokoi� go Gannaway. Olbrzym spojrza� bezradnie woko�o, jak gdyby szukaj�c wyja�nienia w �yciu wiatru, blasku s�o�ca i otaczaj�cych go ska�ach. NIe znalaz� jednak �adnego motywu podobnej wielkoduszno�ci. Potem odmalowa�a si� w jego wzroku nowa my�l. - Czemu� tedy, do pioruna? - wykrzykn�� nagle. - Musisz pan by� chyba Europejczykiem? I w milczeniu przeszywa� Gannawaya wzrokiem niczym nowy Balboa, niemy i milcz�cy, na szczycie w Darien... Jak gdyby przyzwoito�� bli�niego stanowi�a zagadk�. - Czy ma pan fajk�? - zapyta� w ko�cu. - Mam. - A wi�c nape�nij j� pan! Wyci�gn�� nabity kapciuch, ale podczas gdy Gannaway rado�nie i pos�usznie napycha� swoj� czarn� fajk�, nieznajomy mierzy� go zdumionym wzrokiem, notuj�c w pami�ci charakterystyczne cechy tego nowo odkrytego gatunku. - To jest Barnsbury Lofty Lady II - wykrztusi� wreszcie. - Zdoby�a nagrod� a� w Nowym Jorku, jak i reszta ps�w mojej hodowli. Nie zawracam sobie g�owy ma�ymi wystawami prowincjonalnymi. Wszystko, albo nic. - Przew�z ps�w okr�tem tak daleko, to drogi interes - zauwa�y� Gannaway tonem pe�nym szacunku. - E_e, kosztuje, bo kosztuje, ale zarabiam na tych sztuczkach... Sprzedaj� dosy� sk�r, by dawa� moim psom przyzwoite utrzymanie, a cho� nie podoba si� to mojej rodzinie - czort j� bierz! Gannaway nie dos�ysza� drugiej po�owy tych uwag. - �adna suczka... - zauwa�y�. - Nazywam si� gannaway. - Gannaway - powt�rzy� traper. - Nie wiem, czym si� pan zajmuje, ale na pewno nie psami. Hm, wi�kszo�� ludzi uwa�a j� za �adn�. Pisali o niej w gazetach, kiedy pojecha�a na Wsch�d, nagradzali j� pucharami, �ciskali mi r�k�. Ofiaruj� mi za ni� wielkie pieni�dze. Trzy tysi�ce dolar�w - powiada jaki� wariat z wyci�ni�t� jak cytryna twarz�. Trzy tysi�ce? Nawet i trzydzie�ci tysi�cy! Ale ja za trzysta tysi�cy, za trzy miliony jej nie oddam. Za �adne pieni�dze! Brzmia�o to nie jak szale�stwo, lecz jak niebia�ska ekstaza - ta, kt�ra tworzy rasowe konie i psy, pi�kne rze�by i poematy. Gannaway rozumia� to i kiwa� potakuj�co g�ow�. I jego serce t�skni�o do odleg�ej gwiazdy... - Nie, nie chodzi o to, jaka jest - ci�gn�� dalej olbrzym. - NIe chodzi o to, jaka jest, ale o nadziej�, jak� w sobie kryje. A mo�e si� zi�ci? - C� to takiego? - zapyta� Gannaway delikatnie. Olbrzym spojrza� na� gro�nie, ale wida� my�li wzi�y nad nim g�r�, bo odrzuci� g�ow�, a� d�ugie, g�ste w�osy opad�y w ty� i ukaza�y na jego twarzy u�miech o wyj�tkowej, prawdziwej pi�kno�ci. - Kr�l! - szepn��. - Ma w sobie krew kr�lewsk�, mo�e przejawi si� w tym oto potomstwie... Nie wiem. Nikt tego nie wie - tylko B�g! II Drogi ich si� rozchodzi�y, ale Gannaway ch�tnie zboczy�. Powinien by� i�� dolin� Winnemago, g�r� Spencera i Lomasa na po�udnie, zamiast tego szed� dolin� rzeki, a� wieczorem dotarli do ni�szych wzg�rz Winnemago i rozbili namioty w�r�d sosen. Z drugiej strony pasma wzg�rz towarzysz jego zamierza� trzyma� si� szerokiego zbocza g�r Spencera, dop�ki nie dojdzie do doliny Siedmiu Si�str. Mieli si� zatem rozsta� rano, jednak Gannaway postanowi� - wezwawszy do pomocy spryt i cierpliwo�� - odgadn��, dlaczego zdr�w na umy�le cz�owiek postanowi� nara�a� �ycie psa za trzy tysi�ce dolar�w w�r�d wycia lodowatych wiatr�w g�rskich. Crosden nie da� si� �atwo wyci�gn�� na zwierzenia. Na widome dowody zaciekawienia odpowiada� jak Indianin - milczeniem, Gannaway za� wyczuwa� w hodowcy ps�w prawdziwy typ brutala, ogarni�tego jedyn� nami�tno�ci�: pragnieniem wyhodowania idealnego bullteriera. Dopiero po kolacji, gdy powt�rnie zapalili fajki, j�zyk Crosdena si� rozwi�za�. - Cokolwiek by si� powiedzia�o, ona ma idealnie pi�kn� g�ow� - rzek� Gannaway, k�ad�c r�k� na �bie Nelly. Zdawa�oby si�, �e to jedno tylko zdanie znalaz�o dost�p do uszu olbrzyma. - Idealnie pi�kn� g�ow� - powt�rzy� cicho. - By� niegdy� idealnie pi�kny pies, czy s�yszy mnie pan, Gannaway? Pan, jako Europejczyk, powinien to zrozumie�. W��czy si� tylu z�odziejaszk�w, oszust�w i diabli wiedz� co za jedni. Kto chcia�by gada� z takimi o rasowych psach! Ten nar�d tam ze Wschodu - plugastwo! To nie ludzie! Ale pan, Gannaway, pan jeste� bia�y i mo�e pan zrozumiesz. A mo�e opowiedzie� panu t� histori�? Czemu nie? Albo mi to dobrze zrobi, albo zwariuj�. Odgarn�� d�ugie w�osy z twarzy - ten na wp� brutal a na wp� melancholik - i uwi�ziwszy sw�j kij w�drowny w d�oni, jaki� czas rozmy�la� nad ogniem, dop�ki oczy nie zap�on�y mu blaskiem jakby od d�ugiego patrzenia. Nagle podni�s� wzrok na Gannawaya. - Na pocz�tku, powiem panu, opr�cz Newtona i mnie nie by�o nikogo. Inni mieli psy, pokazywali je, dostawali nagrody i gadali, ale nikt nie zna� tajemnicy osi�gni�cia doskona�ej g�owy u bullteriera... Nikt, opr�cz mnie. Potem Newton ukrad� m�j pomys�. Suki nie rodz� si� na kamieniu. Mo�na mie� najlepsz� hodowl� ps�w na �wiecie i nie mie� z tego nic. Kiedy si� jednak we�mie suczk�, co ma oczy jak si� patrzy i dobr� wag�... ale co tam, pan nie jest hodowc� ps�w... - Ale mniejsza o to. Ja wiedzia�em i Newton wiedzia�. Ja wiedzia�em, �e on wie, a on wiedzia�, �e ja wiem. Czasem dostawali�my niedu�o. Czerwone wst��eczki, ��te albo inne. Chodzi�em patrze� na psy Newtona, a on przychodzi� patrze� na moje. I ka�dy z nas wiedzia�, �e drugi zbli�a si� do sedna rzeczy - do psa, kt�ry by�by psem... - Otrzymywali�my tak�e odznaczenia. Otrzymywali�my je cz�sto g�sto, a przecie� on czeka� ci�gle �ledz�c mnie, a ja czeka�em �ledz�c jego. A� pewnego razu poszed�em do ogrodu "Madison Square" i ujrza�em Newtona przechodz�cego obok z min� winowajcy. Podszed�em do niego. To taki sobie "gent"... Zwin�� mi si� w gar�ci i podni�s� r�k�, jak gdyby chcia� si� broni� od uderzenia. - Z daleka! - powiada. - Kto ci to powiedzia�? - W jednej chwili domy�li�em si�, �e Newton wie wszystko. Zrozumia�em, �e mnie nabra� - i zbli�am si�, �eby go zabi�... - Podni�s� kij podkuty stal� i uderzy� nim o ska��, rozprys�a si� jak kreda. - Zaprowad� mnie tam, niech go zobacz�! - rzek�em. - NIe ma go jeszcze mi�dzy twymi eksponatami. - Widzia�em bowiem psy, jakie mia� na wystawie. Wr�cili�my wi�c do domu, otworzy� kosz stoj�cy w k�cie pokoju, strzeli� palcami i wyskoczy� stamt�d ten idea� psa! Widzi pan, ten widok, ta bia�o�� i to chorobliwe uczucie w do�ku... No i przywidzia�o mi si�, �e Newtonowi uda�a si� sztuka i �e nabi� mnie w butelk�. - To twoje dzie�o, Newt! - powiedzia�em. - To jest w�a�nie ten pies! - Spojrza� na mnie z ukosa i potrz�sn�� g�ow�... Niech go B�g b�ogos�awi! Kocha�em go za to. I powiada: - Kiedy by�a szczeni�ciem, my�la�em nieraz, �e mo�e wyro�nie na co. Nie zawiod�a moich nadziei. Kiedy jednak och�oniesz, m�j wsp�lniku, i spojrzysz na ni� po raz drugi, zobaczysz, czego tam brak i w g�owie, i w szyi... chocia� to nie to, o czym m�wi� wymiary. Ach, do diab�a tam wymiary! Widzieli�my ju� nieraz psy, co to wyros�y do idealnych wymiar�w, a pobi�y je najzwyczajniejsze kundle, bo mia�y ogie� w sobie... Patrzy�em na t� suk� i czu�em, �e Newton ma s�uszno��. By�o tam �dziebko nie w porz�dku z �bem i z szyj�, i �dziebko nie w porz�dku pod oczyma... - Jak si� wabi? - pytam ja. - Jedyne dla niej imi� jest "Kr�lowa". - Kr�lowa Newton? - m�wi� ja. - NIe, tylko "Kr�lowa" - m�wi on. - Hm, zas�ugiwa�a na to imi�. By�a w�wczas dziewi�ciomiesi�cznym szczeniakiem, ale najbardziej rasowym spo�r�d stu bullterier�w. Podros�a i okaza�a si� naj�adniejsza na wystawie. I by�aby zasz�a dalej, a� na sam szczyt. Kiedy si� jednak da pierwsze�stwo bullterierowi? Nigdy, na Boga, dop�ki nie zjawi si� pies w koronie. - Zjawi si� jednak! Tucker Crosden wsta� i zacz�� kr��y� tam i sam, staraj�c si� ze wszech si� zapanowa� nad sob�. - Po wystawie przychodzi do mnie Newton i m�wi: - Crosden, niech mnie diabli wezm�, je�li nie dopi��em swego. Co� mi powiada, �e stan� na miejscu, �e Kr�lowa b�dzie najlepsza, o ile nie p�jd� w �wiat i nie postaram si� o now� krew. - Zrozumia�em, co mia� na my�li, ale zamkn��em g�b� na siedem spust�w i rzek�em tylko: - A gdzie m�g�by� j� ulepszy�? - Nie mia� poj�cia. - Co jednak powiedzia�by�, �eby tak wzi�� kt�rego� z twoich ps�w, stary wygo? - Mam ci ofiarowa� prac� pi�tnastu lat po to, by� ty mi zap�aci� dwadzie�cia pi�� dolar�w, a potem zbiera� laury? - Nie chcia�, ale musia�. Przyrzek�, �e mi da po�ow� miotu, na to ja znowu, �e nie mam ani jednego psa godnego uwagi... Ale on na to, �e tu nie chodzi o psa, �e tylko jego rodow�d ma znaczenie. Wybrali�my wi�c najlepszego z mojej sfory - czempiona Barnsbury Moonstone'a, odznaczonego na rok przedtem nagrod� i skrzy�owali�my z nim Kr�low�. W kilka miesi�cy potem znajdowa�em si� w domu Newtona w Kolorado i asystowa�em przy porodzie. Pierwsze szczeni� dosta�o si�, naturalnie, Newtonowi, drugie mnie. Urodzi�o ich si� pi�cioro, ale nie by�o si� absolutnie czym zachwyca�. Potem min�a godzina, a� w ko�cu przysz�o ostatnie - a nale�a�o do mnie! Tucker Crosden podni�s� sw�j wielki kij, pogrozi� gwiazdom i roze�mia� si�. - Male�kie, s�abe, nic warte... A Newton spojrza� tylko i powiada: - Patrz, stary, przykro mi, �e odchodzisz z tymi marnymi suczkami i tym szczurem... �e� przyby� z tak daleka na po��g... Masz tu tego pierworodnego, a ja zatrzymam szczurka, albo go utopi�, jedno z dwojga. - Spojrza�em na Newtona i roze�mia�em si�. - Ach, ty z�odzieju - m�wi� - my�lisz, �e nie mam oczu? Nie, syneczku. Mo�esz pozosta� przy pi�ciorgu, ale ja pozostan� przy tym jednym! - I tak zrobi�em. Po trzech miesi�cach wygl�da� jak pos��ek z marmuru, a po siedmiu, gdy zbli�y� si� termin wielkiej wystawy, Newton napisa� do mnie, zapytuj�c o to szczeni�. Usiad�em, na kawa�ku papieru napisa�em "Kr�l"... i pos�a�em Newtonowi. Przyjecha� nast�pnym poci�giem i przyszed� wprost do mnie. - Daj mi popatrze�. Daj mi popatrze� na "Kr�la" - powiada i �mieje si� g�o�no, to cienko, to grubo... - Masz na my�li szczeniaka? - m�wi� oboj�tnie. - Hm, pewnie jest tu gdzie� - w pobli�u. - Gwi�d��, wchodzi Kr�l, staje w drzwiach na tle ciemno�ci, przymyka oczy i patrzy na nas. - O, m�j Bo�e - powiada Newton - o, m�j Bo�e! - Tak, by� o w�os od idea�u... Newton i ja odbyli�my specjaln� przeja�d�k� do Nowego Jorku na wystaw�. Siedzieli�my w doro�ce, trzyma�em psa w obj�ciach, kiedy nagle spotka� nas ten wypadek na zakr�cie. Uderzyli�my o co�. Gannaway przeci�gn�� d�oni� po czole, nie odrywaj�c oczu od udr�czonej twarzy towarzysza. Po pauzie olbrzym podj�� dalej: - Pochowa�em go, wr�ci�em do domu, powi�za�em moje psy w jeden rz�d i zastrzeli�em jednego po drugim... Potem wszed�em do mieszkania, zawo�a�em �on�, c�rk� i kaza�em im zakopa� ten ca�y kram. Us�ucha�y. Ale Molly, moja dziewczynka, wr�ci�a i m�wi: - Tato, jeden �yje. - Doko�cz� go - m�wi� i wychodz�. By�a to male�ka, dwumiesi�czna suczka. A Molly kl�ka, chwyta j� w obj�cia, zakrwawion� w tym miejscu, gdzie przeszy�a j� kula... - Och, Tatusiu - powiada - B�g nie chcia�, �eby� j� zabi�! - Mo�e ma i racj� - m�wi� sam do siebie. Uchwyci�em si� przes�du, za�wita�o mi w g�owie, �e ta suczka przyniesie mi szcz�cie. Kiedy nadszed� czas, skojarzy�em j� z psem Newtona - nagrodzonym Srebrnobokim. Potem zacz��em rozmy�la�, �e psy moje potrzebuj� wi�cej surowszego trybu �ycia - na swobodzie, rozumiesz pan, jak inne zwierz�ta. Postanowi�em wi�c, �e wezm� z sob� Nelly tu, wysoko, w g�ry i �e wyhoduj� jej potomstwo w tym okresie, kiedy zastawia� b�d� sid�a. I dlatego widzi j� pan tutaj ze mn�. - Mo�e to b�dzie Kr�l? - szepn�� Gannaway. - B�g raczy wiedzie�... - odpar� olbrzym - a on nie m�wi nic! III La Sombra by�a dzi� w sennym nastroju. Nie zdradza�a wi�kszego o�ywienia ni�, powiedzmy, zg�odnia�y pies albo kot na polowaniu. Chocia� �nieg le�a� p�askimi warstwami w cieniu drzew i na zboczach g�r, kwietniowe s�o�ce �wieci�o jasno i ciep�o i przenika�o przez gruby p�aszcz podbity g�stym futrem a� do sk�ry La Sombry. Mia�a ch�� zamkn�� oczy i spa�, otulona nieznanym, rozkosznym gor�cem. Natura jednak tak stworzy�a wilczyc�, �e nie mo�e zamkn�� wi�cej ni� jedno oko naraz... Przymkn�wszy tedy jedno oko, dwukrotnie ujrza�a swego m�a, jak sta� sztywno na prze��czy g�rskiej z nosem zwr�conym w kierunku zachodu i jak zapada� si� dwukrotnie czterema �apami, a d�uga sier�� na grzbiecie podnosi�a si� i zamienia�a w sztywn�, wielk�, lwi� grzyw�. La Sombra otworzy�a oczy i zadr�a�a lekko, nie ze strachu, lecz w przeczuciu zbli�aj�cego si� okresu, jaki ��czy si� z k�piel� s�oneczn�. Nie ze strachu, by�a bowiem po�lubiona kr�lowi swego rodu, samemu Czarnemu Wilkowi, wyposa�onemu w sto czterdzie�ci funt�w �y�, ko�ci i �elaznych mi�ni. �aden lew g�rski nie o�mieli�by si� zam�ci� im spokoju, a co si� tyczy gnu�nych w�adc�w g�r - burych nied�wiedzi - ani jeden nie powsta� jeszcze ze snu zimowego. Otworzy�a zatem oczy i zadr�a�a, rozmy�laj�c nad owym niebezpiecze�stwem; Czarny Wilk bowiem nie dawa� si� ponosi� wyobra�ni. A potem z g��bi gardzieli wyrwa�o mu si� ostrze�enie: - Cz�owiek! La Sombra skoczy�a niczym lasso z r�ki kowboja. Wietrzy�a z nosem zwr�conym w tym samym kierunku, z zamkni�tymi oczyma i nagle przeszy� j� dreszcz grozy. Poczu�a s�aby, daleki zapach, zbieg�a �ywo ze wzg�rza, skulona jak wiewi�rka, co p�dzi przez otwart� przestrze� w obawie przed jastrz�biem zawis�ym na niebie. Przecisn�a si� przez w�skie wej�cie do jaskini i rzuci�a si� ku legowisku. Jedno po drugim dotyka�a nosem mi�kkich, puszystych cia� - tak lekko, �e �adne nie drgn�o w odpowiedzi. Potem po�pieszy�a do otworu pieczary i skuli�a si� na czatach. Spojrzenie jej pobieg�o przez szczelin� pierwszego kanionu bukszpanowego, le��cego poni�ej, potem opu�ci�a gwa�townie wzrok na podn�e wzg�rz, na bladozielon� mg�� uprawnej roli w dolinie, ku szarej pustyni z drugiej strony g�r. Zielony pas pola ��czy� si� zawsze z poj�ciem "cz�owieka"... Tu, w g�rnej cz�ci �wiata, c� mia� do czynienia �w dziwaczny demon na dw�ch nogach, kt�ry zak�ada w ziemi� z�by ze stali, by chwyta�y nogi nieostro�nych, kt�ry zabija z daleka okropnym hukiem i ostrym, gryz�cym smrodem? Ale Czarny Wilk, ryzykant i szaleniec, pozosta� na swym posterunku na prze��czy g�rskiej. Wracaj! - j�kn�a La Sombra. Wr�ci�, z odwr�con� ci�gle g�ow�, naje�ony, m�wi�c co� do siebie. Nie opu�cisz mnie chyba? - �ali�a si�. - Skurcz si�, jeszcze ci� zobacz�! Spokojnie, ty ma�y g�uptasku - odpar� Czarny Wilk. - Wiatr przynosi inny zapach, czy go nie czujesz? Zapowiada wielkie k�opoty, bo Diabe� ma drug� par� oczu - psy. Pozby�a si� strachu i zwr�ci�a si� zuchwale w stron� bryzy. Z g�ry, z do�u, z jednej i drugiej strony odczytywa�a wie�ci z powietrza. Potem osun�a si� na ziemi�, a wzburzony w�os opad� jej na szyj�. - By�e� zawsze wp�lepy w sprawach odleg�ych zapach�w - o�wiadczy�a pewnym siebie tonem. - Tam jest tylko jeden pies. - Tylko jeden? - u�miechn�� si� Czarny Wilk, wywieszaj�c j�zyk. - W takim razie p�jd� i pom�wi� z tym wariatem, zanim podejdzie zbyt blisko. A mo�e nie b�d� zmuszony polowa� dzi� daleko. NIe chod�! - b�aga�a La Sombra. - Tam, gdzie cz�owiek, tam i niebezpiecze�stwo. Czy� matka nie umar�a na moich oczach? Ale on odszed� ju� czarn� �cie�yn�. Nied�ugo okr��y kraw�d� g�ry Spencera i przemknie w�r�d sosen na drog�, kt�ra wiedzie w kierunku wiatru zachodniego. La Sombra zadr�a�a znowu i w�lizn�a si� na powr�t do jaskini. Tym razem ma�e zbudzi�y si�, po�o�y�a si� zatem, by je nakarmi�. Leg�a w aksamitnej ciemno�ci pieczary, obw�chuj�c, li��c je czule, w dw�jnas�b czule - teraz, kiedy wiatr przynosi� wie�� o nadci�gaj�cym niebezpiecze�stwie. Kto wie, co dzie� przyniesie? Kiedy szczeni�ta po�ywi�y si� do syta i zwin�y w k��bek do snu w cieple jej piersi i brzucha - wysun�a si� szybkim, delikatnym a wprawnym ruchem i podesz�a do wej�cia jaskini. Co za straszliwa prawda! G�sty dym drzewny k��bi� si� z jamy u zbocza g�ry, przynosz�c z sob� wyra�ny zapach cz�owieka i jego przynale�no�ci. Dwa razy chcia�a podpe�zn�� na skraj pag�rka, sk�d mog�a spojrze� na d�, dwa razy zawiod�a j� odwaga... O zmierzchu Czarny Wilk zjawi� si� u wej�cia do pieczary i zawo�a�. �ona podesz�a natychmiast, obw�cha�a rzuconego na ziemi� kr�lika, a potem stopy m�a. Pfuj! - warkn�a chrapliwie. - Twoje nogi i ca�e twoje cia�o �mierdzi cz�owiekiem! Rozpali� ognisko i narobi� dymu w jamie - oznajmi�. - Mo�esz poczu� wyra�Nie ten zapach. Le�a�em tak blisko, jak st�d do tych oto trzech sosen na skraju wzg�rza; le�a�em i patrzy�em, dop�ki czerwone g�owy ognia nie sta�y si� tak wielkie, i� strach skr�ci� mi wn�trzno�ci. Upolowa�em wi�c co� nieco� i podjad�em, upolowa�em znowu i przynios�em tobie. NIe tkn�a nawet mi�sa. A pies? - zapyta�a. Jest to bia�e stworzenie - odpar� - tak przesi�kni�te odorem cz�owieka, �e nie ma prawie w�asnego zapachu. NIe ma r�wnie� odwagi: ze zwieszon� g�ow� i zwieszonym ogonem czo�ga si� u st�p cz�owieka. NIe wydaje �adnego d�wi�ku. Dwa razy mnie zwietrzy�o, co pozna�em po zje�onej sier�ci, ale nie wyda�o �adnego d�wi�ku i sz�o dalej za cz�owiekiem. Nawet jak na psa jest to bezwstydne, bezduszne stworzenie! NIe b�dziemy mieli z nim k�opotu... Aha, ma�e obudzi�y si� i gaworz�... Daj ma�ym �wi�ty spok�j - burkn�a La Sombra. - Je�li pozwol� tobie i twym z�bom zbli�y� si� do nich cho� o krok - nie jestem La Sombr�, lecz kojotem �ywi�cym si� padlin�! Wara! Od�r cz�owieka, jakim przesi�k�e�, dusi mnie! Wara i trzymaj stra�! Podnios�a kr�lika i wr�ci�a do swych m�odych. Jednak ta okropna noc nie przynios�a La Sombrze wypoczynku. S�ysza�a g�os cz�owieka, a d�wi�k ten przyt�acza� j� brzemieniem strachu do przemarz�ej ziemi. Wraz z ch�odem �witu zjawi� si� Czarny Wilk, nios�c w z�bach t�ustego kr�lika. Mimo jednak dokuczliwego g�odu nie chcia�a je��, nie wys�uchawszy przedtem nowin. Suka oszczeni�a si�. Otaczaj� j� nagie, male�kie, bia�e, podobne do niej stworzonka. Diabe�, do kt�rego nale�y ten pies, pochyla si� nad nim, karmi, on za� li�e go po r�kach... Fe! S�abo mi si� zrobi�o na ten widok... Te ma�e podrosn� - j�cza�a La Sombra. - Co si� stanie ze mn� i mymi dzie�mi? Boisz si�? - powiedzia� Czarny Wilk. - Z chwil�, gdy Diabe� tylko odwr�ci g�ow�, po�o�� je wszystkie trupem. Nast�pi�o dziesi�� dni dr�cz�cego niepokoju. Codziennie, stoj�c u wej�cia jaskini, s�ucha�a o "psie" coraz to ciekawszych wie�ci, ��cz�cych si� z dawnym strachem przed cz�owiekiem. Co dzie� Czarny Wilk wraz z po�ywieniem przynosi� La Sombrze nowiny o tym, jak Diabe� sp�dza� czas ko�o ogniska, jak odbywa� kr�tkie wycieczki do lasu, gdzie zak�ada� niewielkie sid�a, w kt�re chwyta� ptaki i kr�liki. Dopiero dziesi�tego dnia Czarny Wilk spe�ni� to, co postanowi�. Traper oddali� si� od ogniska, wzi�� na rami� �w �elazny przedmiot, kt�ry m�wi i zabija, i poszed� z nim w dal. Kiedy zamar�y ostatnie odg�osy jego krok�w w lesie, rabu� wsta� i przekrad� si� do obozu. W miejscu, gdzie s�o�ce przedziera�o si� przez drzewa i gdzie rozchodzi�o si� ciep�o od ogniska, na pos�aniu z mi�kkich w��kien kory le�a� bullterier wraz ze swym potomstwem, pe�zaj�cym na krzywych n�kach. Zmys�y matki tak by�y przyt�pione ciep�em i zadowoleniem, �e nie dostrzeg�a niebezpiecze�stwa, dopiero gdy znalaz� si� prawie nad ni�, zerwa�a si� na nogi i ujrza�a czarnego potwora. Trzykrotnie wi�kszy od niej i pokryty naje�on� sier�ci� wydawa� jej si� przera�aj�cym olbrzymem. Zanim zdo�a�a rzuci� na� wzrokiem - skoczy�. Jednym uderzeniem bark�w rozci�gn�� j� na grzbiecie, nie trafi� jednak do gard�a, za to z�by jego jak ostry n� rozci�y jej bok. Brocz�c krwi� powsta�a na nogi. Mo�e zdo�a�aby jeszcze skowytem strachu przywo�a� Diab�a - jej pana... NIe mia�a jednak zwyczaju wzywa� pomocy. Wyszczerzy�a w milczeniu z�by i oczekiwa�a drugiego ciosu, a kiedy wilk rzuci� si� na ni�, wbi�a mu si� w przedni� �ap�. W ci�gu jego chwalebnego �ywota pi�ciokrotnie �ciga�a Czarnego Wilka zgraja ps�w, pi�ciokrotnie uda�o mu si� pokona� przyw�dc�w i umkn��. Mia�y zbli�ony spos�b walki. Gryz�y, si�ga�y coraz to gdzie indziej i gryz�y znowu, zmierzaj�c w stron� gard�a; w takiej grze pot�ne jego �uchwy bra�y zawsze g�r�. Ta walka jednak dziwna by�a i nieznana... bolesne imad�o �ciska�o jego nog� z�bami, kt�re wpija�y mu si� g��boko przez sier��, sk�r�, mi�so a� do ko�ci. Opad� go dziki strach i przygwo�dzi� do ziemi, a bullterier tymczasem szarpa� si� i rzuca�, usi�uj�c dotrze� do ko�ci. Jak bia�y charcz�cy demon - nie, raczej jak czerwony demon, gdy� zaostrzone k�y rozerwa�y j� na strz�py - przywar�a do swej zdobyczy, a pomruk w g��bi jej gardzieli brzmia� jak �piew w uszach Czarnego Wilka: �mier�! �mier�! Szamota� si� z ni� i wl�k� po polanie. Potr�cili namiot. Zwali� si� z trzaskiem. Cisn�� ni� o drzewo, a� j�k�a, a z j�kiem tym usz�o z niej p� �ycia. Wp�martwa, nie rozwiera�a jednak zaci�ni�tych szcz�K. Potem, w szale�stwie b�lu i strachu wilk chwyci� z�bami szczeni�, kt�re ucieka�o mu z drogi, i m�ode, w�t�e �ycie zagas�o w jego k�ach. W tej�e chwili pu�ci�a jego nog�. Odskoczy� kulej�c i ujrza�, jak zbli�a�a si� chwiejnie do male�kiego, martwego stworzonka i zacz�a liza� jego cia�ko. Potem Czarny Wilk przeszed� znowu do ataku i tym razem chwyci� j� za gard�o. IV Dzikie zwierz�ta jeszcze przed zgonem matki ukry�yby si� skrz�tnie po k�tach i szparach. Drzema�y w nich jednak d�ugie, gnu�ne pokolenia, gdy cz�owiek sta� pomi�dzy nimi a zagadnieniem bytu. Rozbieg�y si� wi�c i potyka�y to tu, to tam, poszczekuj�c s�abo ze strachu. Tylko pierworodny, najstarszy, najsilniejszy i najwi�kszy spo�r�d wszystkich, zdecydowa� si� ucieka�, gdzie oczy ponios�. Zamiast instynktu - strach zes�a� mu natchnienie. La Sombra spoczywa�a na g�rze, na wyst�pie skalnym. S�ysza�a odg�osy, kt�re sprowadzi�y j� na pole walki. Obserwuj�c swego ma��onka przy pracy, wywiesi�a d�ugi, czerwony j�zor i �mia�a si�, dr��c z uciechy. Nie zauwa�y�a potykaj�cego si� szczeni�cia, kt�re z trudem gramoli�o si� po grudach �niegu na zboczu g�rskim. S�o�ce skry�o si�, pada� drobny, �wie�y �nieg, mo�e mgliste powietrze nie pozwoli�o bystrym jej oczom �ledzi� male�kiego stworzonka, kt�re uciek�o wprost do ich sanktuarium, skuli�o si� u otworu jaskini i wesz�o do �rodka. Ciep�o, kt�re je tam przywiod�o, wzmaga�o si� coraz bardziej. Wreszcie szczeni� dotar�o do grupki mi�kkich, puszystych cia�, wtuli�o si� w nie, le�a�o jaki� czas, dr��c i dygocz�c ze strachu, potem zamkn�o oczy i usn�o. Coraz g�ciej i szybciej pada� �nieg, cichy, wczesny zmierzch pokry� ziemi� i skr�ci� dzie�, a Czarny Wilk kroczy� do domu, kulej�c u boku swej towarzyszki. Zatrzyma� si� dwukrotnie, dwukrotnie i czule poliza�a jego rany. Przyszli do jaskini w tej samej chwili, gdy od strony jamy zagrzmia� w�ciek�y g�os olbrzyma. Co tam - rzek� Czarny Wilk. - Kto potrafi i�� w trop po �wie�o spad�ym �niegu? Z pewno�ci� nie cz�owiek, bo ten Diabe� jest �lepy i nie ma nosa... Nie �yj�, nie �yj� wszystkie, jest to sukces, kt�rego nigdy nie zapomn�! Obw�cha� g��bokie rany na nodze i pokula� dalej. Nie �yj�? - zawo�a�a La Sombra, przy wej�ciu do jaskini. - Nie �yj� wszystkie? A ja ci powiadam, �e jedno z nich przysz�o do naszego domu! �lad jego jest tak wyra�ny, jak zapach �wie�ej padliny. I z j�kiem, wydzieraj�cym si� z g��bi gardzieli, po�pieszy�a do swych m�odych. Gor�czkowo szuka�a mi�dzy nimi w czarnej ciemno�ci pieczary, a� ko�cem nosa dotkn�a mi�kkiego ciep�ego cia�ka, g�adkiego jak jedwab, niepodobnego do pokrytej puszystym futerkiem latoro�li La Sombry. K�y jej obna�y�y si� natychmiast, ale nie ugryz�y. Przybysz bowiem tak si� wtuli� mi�dzy wilczki, �e ostry ich zapach przyt�umi� w�a�ciw� jemu wo�. W�ch za� stanowi� dla La Sombry nieomyln� ksi�g� m�dro�ci. Trzykro� obr�ci�a stworzonko na wszystkie strony; zapach pozostawa� bez zmiany. Potem przeszuka�a wszystkie zakamarki jaskini, ale �lad psa zagin��. Wr�ci�a do Czarnego Wilka. Je�li nawet przyszed� - o�wiadczy�a - to ju� poszed�. Na kr�tk� chwil�, odkrywszy �w �lad, ujrza�am w�asne moje dzieci martwe i poturbowane, jak ten psi pomiot... S� jednak zdrowe i ca�e. NIe ma niebezpiecze�stwa. A terier spa� jak gdyby nigdy nic... Przez nast�pne dwa tygodnie bia�e szczeni� przewa�nie spa�o, budzi�o si� za� w g��bokiej ciemno�ci pieczary. A� wreszcie pewnego dnia wilczyca wygna�a m�ode na dw�r. Pobieg�y za ni� dzielnie, a� stan�y dr��ce i o�lep�e od s�o�ca. Zdumienie ich trwa�o jednak tylko chwil�. Tysi�c zapach�w uderzy�o powonienie, co� co w g��bi jaskini unosi�o si� mgliste i dalekie jak senne majaki. Nagie pi�kno �wiata rozb�ys�o im przed oczyma. A c� to by� za �wiat tego dnia majowego, gdy pasmo g�r San Jacinto wy�oni�o si� spod bia�ych ko�der �nie�nych! Pag�rki pokrywa�a wsz�dzie mg�a usiana punkcikami dzikich kwiat�w, z dziesi�� strumieni, wezbranych wodami stopnia�ego �niegu, nuci�o przer�ne melodie w rzadkim, g�rskim powietrzu, gdzie wszystkie odg�osy wydaj� si� dalekie - pocz�wszy od mrucz�cego basu wielkiego wodospadu, a� do d�wi�cznych sopran�w pobliskich strumyk�w. Ale po chwili La Sombra przesta�a zwraca� uwag� na chwiejne kroki swojego potomstwa. Wyda�a przera�liwy okrzyk, na kt�ry otrzyma�a natychmiastow� odpowied�: ze �rodka k�pki sosen skoczy� Czarny Wilk na taras przed wej�ciem do jaskini. Sp�jrz! - rzek�a La Sombra. - NIe widzia�am dot�d nigdy nic podobnego. S�ysza�am o bia�ych wilkach, ale okaza�o si�, �e s� to zblak�e, ��tawe stworzenia... Za to my, m�j drogi, wydali�my na �wiat prawdziwego bia�ego wilka. Czarny Wilk wygi�� kark, a sier�� zje�y�a mu si� na barkach i wzd�u� grzbietu. Wilk? - zapyta�. - Wilk? La Sombro, wychowa�a� psa, psa, jak te, kt�re pozabija�em tam, w tej jamie! G�os jego brzmia� tak ponuro, �e szczeni�ta przykucn�y, stuliwszy czujne uszka na puszystych karczkach. Wilk? - powt�rzy� ojciec rodziny. - NIe masz mojej krwi w podobnym wilku! Pozw�l mi go usun��, La Sombro. Je�liby zauwa�ono go w twojej rodzinie, sta�aby� si� po�miewiskiem wilczego rodu! Pozw�l mi go st�d zabra� i po�o�y� na mi�kkiej trawce, ot tam, sk�d mo�e uciec. La Sombra usiad�a i przekrzywi�a �eb w zamy�leniu. M�wisz jak m�czyzna i jak g�upiec - o�wiadczy�a. - My�lisz, �e matka mog�aby nie zna� w�asnych dzieci? Gdy wszystkie inne p�aszcz� si� i trz�s� - patrz, jak dzielnie to male�stwo staje przed tob�. Wara! To ostatnie s�owo brzmia�o jak przestroga: gdy terier na swych niepewnych nogach ruszy� w kierunku Czarnego Wilka, oczy potwora zab�ys�y zielonkawym, wojowniczym �wiat�em. Cofn�� si� jednak przed chrapliwym warkni�ciem La Sombry: ju� nieraz poczu� ostre jej z�by podczas rodzinnych spor�w. Oto ma�y, bia�y piesek podni�s� g��wk� i - z ogonkiem dr��cym z wysi�ku - zacz� szczeka� z w�ciek�� zaczepno�ci�. La Sombra podskoczy�a, jak gdyby wpad�a w potrzask. S�yszysz? - warkn�� Czarny Wilk li��c g��bok� blizn� w przedniej nodze. - Czy to jest g�os naszego rodu? La Sombra wyci�gn�a ostro�nie �ap�, przewr�ci�a szczeni� na grzbiet i obw�cha�a je od st�p do g��w. Dziwne - rzek�a z wahaniem - ale... Przede wszystkim jest o po�ow� mniejszy od pozosta�ych - zauwa�y� ojciec. Sier�� mu jeszcze nie uros�a - dowodzi�a La Sombra. Popatrz na te ma�e tr�jk�tne oczka i - pfuj! - sp�jrz na r�owy nosek tego stworzenia, podobny do ryjka �wini, jak� upolowa�em ubieg�ego lata. NIe masz w sobie lito�ci - rzek�a La Sombra rozgniewana, bo czu�a, �e w g��bi serca zgadza si� ze zdaniem ma��onka. - Wszystko, co m�ode, jest inne. Zostaw bia�ego wilka czasowi, niech podro�nie, niech stanie si� sob�, a oka�e si� szczeni�ciem, z kt�rego b�d� dumna. I sp�jrz, jak dzielnie bawi si� z moim synem. Bia�y pies upatrzy� do zabawy najwi�kszego z ca�ej rodziny. Tw�j syn ma zamiar go zje��, widzisz? - roze�mia� si� szyderczo Czarny Wilk, gdy wilcz�tko chwyci�o pieska za gard�o. Ach, ach - szepn�a matka. - T� delikatn�, bia�� sk�rk�... Musi si� jednak uczy� - do�wiadczeniem. Nie ma dla dzieci nic ponad praktyk� i sp�jrz, to male�stwo ju� mu si� odwzajemni�o! Terier bowiem, kt�ry w milcz�cej m�ce znosi� ostre, drapie�ne z�by swego mlecznego brata, wywin�� si� wreszcie i zaatakowa� szerokie, mi�kkie, delikatne ucho przeciwnika. Wilczek biega� tam i sam, ci�gn�c za sob� t� bia�� pijawk� i p�aczliwie wzywaj�c pomocy. Czarny Wilk powsta� z miejsca. - Szcz�ki mnie sw�dz�, kiedy patrz� na to, La Sombro! Spok�j! - hukn�a matka tak g�o�no, �e szczeni� pu�ci�o zdobycz i umkn�o co tchu w krzaki, wywracaj�c koz�y po z��k�ych ig�ach sosny. - Ani kroku dalej, m�j drogi. Ja ciebie znam... Chcia�by� uraczy� si� moim bia�ym synem... Chod�, ty ma�y �obuzie! Przygarn�a szczeni� do siebie opieku�cz� �ap�, po�o�y�a si� i nakry�a je lekko swym cia�em. W tych rzeczach twoje s�owo jest prawem - o�wiadczy� Czarny Wilk. - Co si� jednak tyczy polowania dla ciebie i potomstwa, to tak d�ugo, jak to znienawidzone stworzenie b�dzie si� zalicza�o do twych... R�b, jak uwa�asz - odci�a si� La Sombra z�o�liwie. - O�wiadczam ci jednak raz na zawsze, �e ten male�ki m�j synek o dzielnym serduszku dro�szy mi jest nad wszystkich. Ho, ho! patrz, co zrobi�! I z ucha najstarszego syna, tam, gdzie wpi�y si� z�by teriera, zliza�a dwie maluchne, jak od uk�ucia, krople krwi. Czarny Wilk cofn�� si� i odszed� dumnie, z gniewnie i gro�nie zje�on� grzyw�... Od tego dnia nie dostarczy� ani k�ska swej rodzinie. NIe widywa�o si� go tygodniami - wy�ania� si� nieraz na wzg�rzu, o zachodzie s�o�ca, albo przemyka� jak cie� w zaro�lach. Maj�c do wy�ywienia osiem g�b pr�cz siebie, La Sombra przechodzi�a ci�kie czasy, tote� schud�a na wi�r. Na szcz�cie tej pi�knej wiosny szerokie �ono g�r Spencera obfitowa�o w drobn� zwierzyn�, a cho� ��czy�a si� z tym ci�ka praca, cho� �ebra stercza�y jej na bokach - karmi�a jednak swe potomstwo mi�sem. Pozostawa�o jej za to ma�o czasu na wyk�adanie im regulamin�w oraz praw puszczy - i puszcza zabra�a swe ofiary... Pierwsza tragedia rozegra�a si� na oczach matki wilczycy. Przynios�a raz �wiartk� jelenia, po�o�y�a si�, by odpocz�� i przygl�da�a si� o�miu m�odym dzikusom, jak rwa�y mi�so. Wtem cie� jaki� sp�yn�� z nieba i stalowe szpony wielkiego ptaka, co uwi� swe gniazdo na skalistym szczycie g�ry Spencera, wbi�y si� w cia�o najm�odszego potomka La Sombry. Skoczy�a jak kotka. Za p�no: rabu� wzbi� si� w przestworza i tylko zamieraj�cy okrzyk dobieg� uszu matki. Drugie nieszcz�cie spad�o na ni�, gdy by�a daleko. V Tucker Crosden, wsparty na swym wielkim kiju, wpatrywa� si� w martwe szczeni�ta. U�o�y� je rz�dem i przygl�da� im si� z powag�. - Wilki - rzek� - to swegto rodzaju znawcy, o tak. Odr�niaj� dobre od z�ego... Le�� martwe, r�wnym rz�dem, jak prawdziwi d�entelmeni, ale najlepsze zosta�o zjedzone. Wilk powiedzia� sobie: "Wszystkie warte s�, aby je zabi�, ale ten - aby go zje��!" I po�kn�� go. W tym miejscu zacz�� si� �mia�. Szala�, kl�� i w�cieka� si�, ile wlezie, nikt jednak by si� nie domy�li�, jak �miech ten bliski by� szale�stwa. P�niej, osiod�awszy k�apoucha, roze�mia� si� znowu na my�l, �e wilk pozagryza� psy, a raczy� zostawi� przy �yciu tego dziesi�ciodolarowego niewolnika. Pozwija� tobo�y i ruszy� w d�ug� powrotn� drog�. Kto� m�dry by�by poradzi� Tuckerowi Crosdenowi, by zosta� na miejscu i przetrawi� w sobie gniew; nie znalaz� si� jednak taki prorok i doradca. Wyruszy� zatem w dziewi�ciodniowy poch�d do domu, w niziny. Dziewi�� dni jednostajno�ci, dziewi�� dni milczenia - tylko gorycz osiada�a mu na dnie duszy. Dopiero w Winnemago, Gannaway, wracaj�c z Po�udnia, spotka� olbrzyma, kt�ry kijem pop�dza� os�a przed sob�. Co� w samym chodzie Crosdena wskazywa�o na niepowodzenia. Gannaway nie pr�bowa� nawet go zatrzyma�, �ledzi� go tylko wzrokiem pe�nym niejasnych przeczu�. Jedyny zatem cz�owiek, kt�ry m�g� da� Crosdenowi sposobno�� do wyra�enia s�owami stanu swojej duszy, rozmin�� si� z nim, nie pozostawiaj�c mu nic pr�cz... czyn�w. Zako�czy� w�dr�wk� przez ten kraj kanion�w bukszpanowych, zni�aj�cych si� a� do zielonych p�l uprawnych, i skierowa� si� ku po�udniowi, do swej miejscowo�ci rodzinnej. Farma Crosdena le�a�a na skrawku falistego gruntu, gdzie nawet drzewa ros�y nisko i gdzie nigdy nie udawa�y si� �niwa. By�a to niegdy� rozleg�a miejscowo��; dawno temu, kiedy jako m�odzieniec osiedli� si� i wpakowa� pieni�dze w t� ziemi�. Mia� jej jednak coraz mniej: hipoteki zjad�y j� po kawa�ku, teraz m�g� nazwa� swoj� w�asno�ci� tylko ma�� chatk�, szopy wok� niej i niewielkie pastwisko dla konia i kilku kr�w. W oknie kuchennym si� �wieci�o. Kiedy pod�u�ny, ��ty promie� ukaza� si� w�r�d nocy, Tucker Crosden zatrzyma� si� i zapyta� sam siebie, po co wr�ci�... �mier� Nelly i szczeni�t nie uczyni�a zasadniczej r�nicy w tej cz�ci pierwotnego planu, wed�ug kt�rego mia� uda� si� w g�ry i zastawia� sid�a, aby zarobi� dla rodziny. B�g �wiadkiem, �e potrzebowa� pieni�dzy! Co powie teraz Karolina, ujrzawszy, �e wr�ci� nawet bez koziej sk�ry po tylu trudach i tak d�ugiej nieobecno�ci? I olbrzym zawr�ci� w stron� g�r, lecz gdy tylko to uczyni�, wszystkie nadzieje zjawi�y si� przed nim niczym duchy. Przerazi� si� ich wi�cej ni� �mierci. Odwr�ci� si� wi�c ci�ko i powl�k� w kierunku domu. Zapad�a ciemna, ciep�a noc, pierwsza prawdziwa noc wiosenna, a cho� �niegi przesta�y taja�, ziemia nadal wch�ania�a wilgo�. Drogi, kt�re przeszed� w ci�gu ostatnich trzech dni, pokrywa�a trzycalowa warstwa b�ota; ka�dy krok wa�y� funty, kt�re krzep�y mu na butach. Ale ciep�o, kt�re otuli�o pola, wr�y�o, �e budzi si� �ycie i �e nied�ugo ziemia pokryje si� zieleni�. My�l ta nie sprawi�a Crosdenowi rado�ci. Jedno tylko dawa�o mu zadowolenie: pokonywanie okrutnego zm�czenia, jakie go przyt�acza�o, pobudzanie znu�onych mi�ni do wysi�ku. Dotar�szy do szopy, �ci�gn�� juki z os�a i wypu�ci� go na pastwisko. Stan�� ze zwieszon� g�ow�, zbyt strudzony, aby poszuka� wody. Crosden za� przerzuci� ci�kie tobo�y przez rami� i uda� si� do domu. Nawet w tej chwili czerpa� ponur� przyjemno�� ze �wiadomo�ci, �e dw�ch ludzi zachwia�oby si� pod tym ci�arem. Pod zamglonym oknem kuchennym zatrzyma� si� i zajrza� do �rodka, nie m�g� jednak nic dojrze�. Rozr�nia� tylko g�os �ony i ciotki Abbey, a us�yszawszy ten drugi - nachmurzy� brwi. - Id� do ��ka, Karolino. - Jeszcze nie ma jedenastej. - A c� to za r�nica? Po co siedzie� d�u�ej? - Kiedy Tuckera nie ma w domu, czekam na niego do jedenastej. Gniewa si� kiedy wraca do domu i nie ma mu kto nala� kawy. Us�ysza� sapni�cie ciotki Abbey: - Hm, przecie� Tuckera nie ma, Bogu dzi�ki, w domu! - Och, nie m�w tego, ciotko Abbey! - Dzieciaku... Boisz si� go, cho� poszed� w g�ry? - Nie spos�b si� go pozby�. Ten dom ca�y jest nim przesi�kni�ty. NIe ma chwili, �eby mi si� nie zdawa�o, �e stoi - jakby to powiedzie� - za drzwiami, cho�by by� nie wiem jak daleko! - Tak - doda�a ciotka Abbey - niby jaka zmora... Straszny to by� dzie�, kiedy postanowi�a� wzi�� takiego cz�owieka za m�a. W mrokach nocy czeka� Crosden z zapartym oddechem na zaprzeczenie �ony. NIe us�ysza� go jednak, a prawda uderzy�a go niby obuchem po g�owie. Nieraz, u�miechaj�c si� cynicznie, pragn�� si� dowiedzie�, co rodzina my�li o nim. O nienawistnym do� stosunku �wiata nabra� z czasem g��bokiego przekonania, lecz ci, kt�rzy mieszkali pod w�asnym jego dachem, pozostawali dla niego tajemnic�. Teraz za�, kiedy nastr�cza�a si� sposobno�� rozwi�zania zagadki - cofa� si� przed ni�. I ca�ym sercem zapragn�� znale�� si� gdziekolwiek, byle nie tutaj. Us�ysza�, jak ciotka Abbey rzek�a swym cierpkim g�osem: - Nie powiesz tak, ale tak my�lisz. A my�le� to to samo, co m�wi�... Tylko, �e my�li nie wychodz� z g�owy... Zatraci�a� sama siebie w obawie i nienawi�ci do tego cz�owieka. - Nie m�w o nienawi�ci, ciotko Abbey! - Nazwij to inaczej. Wszystko jedno... nIe widzia�am to, jak na niego patrzysz? Jakby� si� ba�a, �e ci� lada chwila uderzy! Tucker Crosden nieraz dostrzega� ten cie� w oczach �ony, a �wiadomo��, �e inni go widzieli, przelecia�a niby w�ciek�y huragan przez jego g�ow�. Podszed� do drzwi, szarpn�� je i schyli� si�, by wej��. Ciotka Abbey poblad�a. Pochodzi�a jednak z Crosden�w: ani m�czy�ni, ani kobiety z rodu Crosden�w nie wzdrygali si� przed niebezpiecze�stwem. Wsta�a, by zmierzy� si� z potworem, a biedna Karolina skuli�a si� na krze�le. - Cieszy ci� m�j widok, co? - zadrwi� Crosden. - Cieszycie si� obie. Widz�. Grzmotn�� ci�ko tobo�em o pod�og�. - Tuckerze - szepn�a �ona - obudzisz j�. - To co? - odpar�. - NIe mo�e to obudzi� si� i przywita� ojca? Ale g�os jego straci� na pewno�ci. Cicho podszed� ku drzwiom w g��bi pokoju i otworzy� je szeroko. Da� si� s�ysze� tupot bosych n�g, tak, zbudzi� j�. Z okrzykiem szcz�cia wyci�gn�a do niego ramiona, kiedy jednak nie ruszy� si� na powitanie, uj�a wielk� jego d�o� w swoje chude r�czyny, odrzuci�a w ty� g�ow� i spojrza�a na� uwa�nie. - Znowu nie mia�e� szcz�cia - powiedzia�a. - Ale ciesz� si� ogromnie, �e zn�w jeste� ze mn�. - Zazi�bi si� na �mier� - zabrzmia� tubalny g�os ciotki Abbey. Crosden nachyli� si� i jednym ruchem pot�nego ramienia podni�s� c�rk�. Spojrza� na jej opalone n�ki, zgrubia�e i zniekszta�cone od cz�stego chodzenia boso, popatrzy� na chude, opalone uda pod nocn� koszulk�, potem na szyjk� tak cieniutk�, �e mo�na by, zdawa�o si�, policzy� struny g�osowe, na drobn� twarzyczk�, podobn� ale �adniejsz� od twarzy Karoliny, a wreszcie na �mia�e, piwne, crosdenowskie oczy. Nie by�a pi�kna, chwyta�a jednak za serce Tuckera Crosdena od chwili, kiedy jako trzyletnie dziecko rzuci�a si� na niego z zaci�ni�tymi pi�ciami, mszcz�c si�, �e da� jej klapsa. Widzia� w niej tygrysic� i kocha� j� za to. W�asna krew przemawia�a do niego, pobudzaj�c go zawsze do g�o�nego �miechu. Mia�a teraz dziesi�� lat, nie nabra�a jednak prawie wcale kobieco�ci. - Sp�jrz na siebie z tymi brudnymi nogami - powiedzia� - pewnie przesta�a� nosi� pantofle. Wyci�gn�a r�k� i wyg�adzi�a zmarszczk� na jego czole. - A mo�e si� u�miechniesz? - zaproponowa�a. U�miech rozja�ni� mu twarz jak b�yskawica. Dr�a� z rado�ci, �e go tak dobrze zna�a. - Masz tak�e brudne r�ce - ci�gn�� dalej. - Czy to krew? - Tsss - sykn�a. - Mama us�yszy. Wyni�s� j� z kuchni i po�o�y� na powr�t do ��ka. - No, a teraz mi powiedz - rzek�. - Nie umy�am r�k wieczorem, bo chcia�am je obejrze� rano, tatusiu. To krew Sammy Maxwella. Zbi�am go na kwa�ne jab�ko. - Nieprawda! - Zdzieli�am go w sam nos. Rykn�� tylko i zwia�. - Ile lat ma Sammy? - Przesz�o jedena�cie. - Ach, Molly, z ciebie by�by dzielny ch�opiec! - Doprawdy? Doprawdy? Ach, jak�eby�my si� razem bawili, tatusiu! Czemu nie mog� si� zmieni�? Czemu nie mog� by� ch�opcem? - Wyprostowa�a si� nagle, wypr�y�a i pisn�a: - B�d� ch�opcem! Na o�lep zacz�� g�aska� j� po g�owie, nie wiedz�c, co robi, ale czuj�c w ciemno�ci dotkni�cie jej w�os�w. - Masz s�uszno��, b�dziesz. Nie wiem, ale chcia�bym bardzo, �eby� si� zmieni�a, bardzo... �ebra ci wida�... czy za ma�o jadasz? Powinna� mniej si� bi� i mniej �azi� po drzewach, a wi�cej je��. No, a teraz zapytam ci� o co�. Wielkie to pytanie wezbra�o w jego duszy i d�awi�o krta�. - Dobrze - rzek�a Molly - wal �mia�o. Wsta� jednak i potrz�sn�� g�ow�. - Zdaje mi si�, �e ci� wcale nie zapytam. - Naprawd�, tatusiu? - Naprawd�, dziecinko. Przy drzwiach zatrzyma� si�. - S�uchaj, Molly, to co te kobiety wygaduj�, nie zawsze jest Bibli�, rozumiesz? - Czy rozumiem? - odpowiedzia�a Molly. - Ho, ho, czy ja rozumiem? NIe pyta�am o Nelly - doda�a szybko. - Czemu, z�otko? - uda�o mu si� zapyta� szorstko. - Bo chowam dobre nowiny do rana. VI Zamkn�wszy drzwi, sta� przez chwil� z r�k� na klamce, ws�uchany w bicie swego serca. Dzi�kowa� Bogu za to dziecko. Nie zamydl� jej oczu - my�la� - zawsze b�dzie mia�a w�asny rozum i potrafi si� nim pos�ugiwa�. Mniejsza o to, jak b�dzie wygl�da�a - oczy jej mia�y kolor jak nale�y i w �y�ach jej p�yn�a jego krew. Wr�ci� do kuchni i spojrza� w b�yszcz�ce, zdenerwowane oczy kobiet. - Pozwala�a�, �eby dziewczyna biega�a tu jak Indianka - patrzy� spode �ba na Karolin�. Otworzy�a usta, �eby co� powiedzie�, ale powstrzyma� j� strach, ciotka Abbey za� wtr�ci�a szorstko: - A kto rozpocz�� to dzikie �ycie? Kto uczy� j� boksu zamiast szycia? Kto namawia� j� do konnej jazdy i p�ywania, zamiast gotowania i zamiatania? - �a�uj� tego - odrzek� Tucker Crosden. - Mo�e to i moja wina. Teraz biega po ca�ej okolicy i dostaje odcisk�w na kostkach palc�w od bijatyk z ch�opakami... Mam z ni� k�opot nie lada. Serce mi p�ka ze zmartwienia z powodu jej zachowania! Odrzuci� w ty� g�ow� i rykn�� �miechem, a� pok�j zatrz�s� si� w posadach, a patelnie, wisz�ce czarnym rz�dem wzd�u� �cian, d�wi�cza�y z cicha, uderzaj�c jedna o drug�. Karolina widz�c, �e m�� jest w lepszym humorze, nabra�a odwagi, by zbli�y� si� i wyci�gn�� r�k� po kapelusz. - Daj mi kapelusz i siadaj tutaj, a ja tymczasem przyrz�dz� ci fili�ank� kawy. Mam te� troch� ciasta, kt�re tak lubisz. O raju, ale� ty zab�ocony, Tuckerze! Sp�jrz na niego, ciotko Abbey, w �yciu nie widzia�am takiego cz�owieka. Siad� przy stole o�lepiony �wiat�em, wyci�gn�� olbrzymie swe �apsko w kierunku pieca i chwyta� ciep�o gar�ciami. Upewniwszy si�, �e ta kobieta go nie kocha, dziwi� si�, sk�d znalaz� si� w jej kuchni i dlaczego pozwala rz�dzi� sob�. Ze zdumieniem przekona� si�, �e kawa na piecu pachnie tak �adnie jak zawsze, �e ciasto ma sw�j zwyk�y, apetyczny wygl�d. Skosztowa� okruszynk�, a potem du�y kawa� podobny do klina. Smak ciasta z�agodzi� spojrzenie, jakim obrzuca� Karolin�. Mo�e tkwi�a w tym wina ciotki Abbey - diabe�, nie kobieta. Mog�a nap�dzi� Karolinie r�nych my�li do g�owy. - Abbey - powiedzia� z ustami pe�nymi ciasta. - No? - odezwa�a si� ciotka Abbey wyprostowana na krze�le, z grymasem obrzydzenia. Razi� j� jego be�kot z pe�nymi ustami. - �mieszne imi� - Abbey. - Naprawd�? - Nie s�ysza�em, �eby kt�ra zam�na kobieta nosi�a podobne imi�! U�miechn�� si� z�o�liwie na widok rumie�ca, jaki powl�k� jej zwi�d�� twarz. - S� rzeczy, o kt�rych nigdy nie s�ysza�e�! Mi�dzy innymi o dobrym wychowaniu, chyba �e znajdziesz si� w towarzystwie ps�w. Pointa tej repliki zirytowa�a go mocno i, spogl�daj�c t�po woko�o, przypadkiem rzuci� okiem na portret Kr�la zawieszony na �cianie kuchennej. Wsta� i poszed� w tamt� stron�. Dzia�a� na niego jak zakl�cie. By�o to zwyk�e powi�kszenie fotografii, niewyra�ne, pozbawione w�a�ciwej ostro�ci kontur�w, a mimo to mia�o w sobie pewien wyraz. Aparat uchwyci� wi�cej ni� podobie�stwo teriera, uchwyci� tak�e jego dusz�. - Siedem miesi�cy - rzek� Tucker Crosden z westchnieniem - pomy�le� tylko, czym by�by... Urwa� i wr�ci� na swe krzes�o, pogr��y� si� w my�lach. Kawa by�a ju� gotowa. Zjad� ciasto i wypi� j� ha�a�liwie, nie�wiadomie jak zwierz�. Ciotka Abbey zagryza�a wargi z obrzydzeniem. - Mia�e� cho� troch� szcz�cia? - spyta�a wreszcie Karolina Crosden. - Jak my�lisz? - Jestem prawie pewna - odrzek�a, pochylaj�c si� ku przodowi. - Nic innego nie sprowadzi�oby ci� tak pr�dko do domu, chyba, chyba �e znalaz�e�... mo�e... par� srebrnych lis�w... U�miechn�� si�, patrz�c na jej rozja�nion� twarz. - Albo mo�e troch� drogocennej rudy? U�miechn�� si� znowu. - A mo�e - doda�a smutno - tylko dlatego, �e jedno ze szczeni�t zapowiada si� pi�knie i chcia�e� przynie�� je do domu, aby mu si� lepiej wiod�o. Czy to by�o tylko to, kochanie? Ujrza� twarz jej jak za czerwon� mg��. We mgle tej biela�y ma�e, nie�ywe cia�ka; b��kitna s�jka trzepota�a w promieniach s�o�ca... - Wszystkie nie �yj� - rzek� Crosden. Karolina przymkn�a oczy, a ciotka Abbey wybuch�a: - Szczeni�ta? Tam, w g�rze, w tym zimnym powietrzu g�rskim, nic dziwnego! Jaki wariat zabra�by je w g�ry, pytam? Ale Nelly miewa si� dobrze, prawda? - Nie martwisz si� chyba o ni�, co? - zapyta� Crosden. Bawi�o go to ci�g�e igranie z m�k�, podobnie jak walka ze znu�eniem podczas powrotu do domu. Nie pojmowa� tylko, sk�d, z jakiej g��bi czerpa� tyle �wie�ych si�. - Nie przepada�am nigdy za tymi niezno�nymi, w�skookimi stworzeniami - rzek�a ciotka Abbey - i nie udawa�am, �e za nimi przepadam. Zw�aszcza wtedy, kiedy widz�, �e marnuj� niekt�rym �ycie. Trafi�a w najczulsze miejsce duszy olbrzyma. Wiedzia�, �e kiedy si� o�eni�, Karolina by�a �adn� dziewczyn�. Wiedzia� r�wnie�, �e

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!