Sawyer Robert J. - Neandertalska paralaksa (2) - Ludzie
Szczegóły |
Tytuł |
Sawyer Robert J. - Neandertalska paralaksa (2) - Ludzie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sawyer Robert J. - Neandertalska paralaksa (2) - Ludzie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sawyer Robert J. - Neandertalska paralaksa (2) - Ludzie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sawyer Robert J. - Neandertalska paralaksa (2) - Ludzie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ROBERT J. SAWYER
LUDZIE
(HUMANS)
Przełożyła: Agnieszka Jacewicz
SOLARIS: 2007
Strona 3
Spis treści
Karta tytułowa
Podziękowania
Prolog
Rozdział Pierwszy
Rozdział Drugi
Rozdział Trzeci
Rozdział Czwarty
Rozdział Piąty
Rozdział Szósty
Rozdział Siódmy
Rozdział Ósmy
Rozdział Dziewiąty
Rozdział Dziesiąty
Rozdział Jedenasty
Rozdział Dwunasty
Rozdział Trzynasty
Rozdział Czternasty
Rozdział Piętnasty
Rozdział Szesnasty
Rozdział Siedemnasty
Rozdział Osiemnasty
Rozdział Dziewiętnasty
Rozdział Dwudziesty
Rozdział Dwudziesty Pierwszy
Rozdział Dwudziesty Drugi
Rozdział Dwudziesty Trzeci
Rozdział Dwudziesty Czwarty
Rozdział Dwudziesty Piąty
Rozdział Dwudziesty Szósty
Rozdział Dwudziesty Siódmy
Rozdział Dwudziesty Ósmy
Rozdział Dwudziesty Dziewiąty
Rozdział Trzydziesty
Strona 4
Rozdział Trzydziesty Pierwszy
Rozdział Trzydziesty Drugi
Rozdział Trzydziesty Trzeci
Rozdział Trzydziesty Czwarty
Rozdział Trzydziesty Piąty
Rozdział Trzydziesty Szósty
Rozdział Trzydziesty Siódmy
Rozdział Trzydziesty Ósmy
Rozdział Trzydziesty Dziewiąty
Rozdział Czterdziesty
Epilog
Strona 5
Podziękowania
Z a rady z zakresu antropologii i paleontologii dziękuję dr. Milfordowi
H. Wolpoffowi z University of Michigan; dr. łanowi Tattersallowi i
Garyemu J. Sawyerowi (niespokrewnionemu ze mną) z American Museum
of Natural History; dr. Philipowi Liebermanowi z Brown University; dr.
Michaelowi K. BrettSurmanowi i dr. Rickowi Pottsowi z National Museum
of Natural History, Smithsonian Institution; dr. Robinowi Riddingtonowi,
profesorowi w stanie spoczynku z University of British Columbia, oraz
wielu innym ekspertom wymienionym w mojej poprzedniej powieści,
Hominidzi.
Szczególne podziękowania winien jestem: dr. Artowi McDonaldowi,
dyrektorowi Sudbury Neutrino Observatory Institute oraz dr. J. Duncanowi
Hepburnowi, kierownikowi placówki Sudbury Neutrino Observatory
Dziękuję też Krisowi Hollandowi, który dokładnie przeczesał wstępną
wersję powieści.
Wielkie dzięki mojej cudownej żonie, Carolyn Clink; mojemu wydawcy,
Davidowi G. Hartwellowi, oraz jego wspólnikowi, Moshe Federowi;
mojemu agentowi, Ralphowi Vicinanza, i jego partnerom, Christopherowi
Lottsowi i Vincebwi Gerardisowi; Tomowi Dohertyemu, Lindzie Quinton,
Jennifer Marcus, Jennifer Hunt oraz wszystkim z Tor Books; Haroldowi i
Sylvii Fennom, Robertowi Howardowi, Heidi Winter, Melissie Cameron,
Davidowi Leonardowi i innym osobom z H.B.Fenn and Company; a także
moim kolegom Terencebwi M. Greenowi, Andrew Weinerowi i Robertowi
Charlesowi Wilsonowi.
Ogromnie dziękuję Byronowi R. Tetrickowi, którego zaproszenie do
współtworzenia jego niezwykłej antologii z 2002 roku: In the Shadow of the
Wall: Yietnam Stories that Might Have Been (wydanej przez Cumberland
Strona 6
House) pomogło mi skupić się na kilku najważniejszych sprawach; spora
część rozdziału dwudziestego drugiego pojawiła się w innej formie w tej
właśnie antologii.
Beta testerami tej powieści byli niezmiennie wnikliwi Ted Bleaney,
Michel A. Burstein, David Livingstone Clink, Marcel Gagne, Richard
Gotlib, Peter Halasz, Howard Miller, dr Ariel Reich, Alan B. Sawyer i Sally
Tomasevic. Miałem też szczęście pracować ponownie z zespołem
edytorskim Boba i Sary Schwagerów.
Fragmenty tej książki powstały w letnim domu Johna A. Sawyera nad
jeziorem Canandaigua – dzięki, tato! Dziękuję również Nicholasowi A.
DiChario, który gościł mnie podczas moich częstych wizyt w Rochester w
stanie Nowy Jork, gdzie rozgrywa się część akcji tej powieści.
York University, Sudbury Neutrino Observatory i kopalnia Creighton
istnieją naprawdę. Za to wszelkie postaci w tej powieści są wyłącznie
wytworami mojej wyobraźni. Jakiekolwiek ich podobieństwo do
rzeczywistych pracowników tych czy innych organizacji jest zupełnie
przypadkowe.
Gdybyż to było takie proste! – że są gdzieś te czarne charaktery, w
czarnych zamiarach wykonujące swoją czarną robotę, i że trzeba tylko
umieć je rozpoznać i zniszczyć. Ale linia podziału między dobrem a złem
przecina serce każdego człowieka. A kto gotów jest odciąć kawałek
własnego serca;
Aleksander Sołżenicyn Archipelag GUŁag przekład z rosyjskiego: Jerzy
Pomianowski
Strona 7
Prolog
– Zrobiłem straszną rzecz – powiedział Ponter Boddit, siadając okrakiem
na siodłowym krześle w gabinecie Jurarda Selgana.
Selgan należał do generacji 144, był o dziesięć lat starszy od swojego
rozmówcy. Jego włosy miały mądry, siwy kolor, a przedziałek zmienił się w
szeroką rzekę skóry łączącą się z niskim czołem tuż nad wałem
nadoczodołowym.
– Mów dalej.
– Czułem, że nie mam wyboru. – Ponter spuścił wzrok, kryjąc się za
własnym wałem nadoczodołowym, aby uniknąć spojrzenia szmaragdowych
oczu Ścigana. – Myślałem, że muszę to zrobić, ale...
– Ale teraz tego żałujesz?
Ponter milczał, gapiąc się na porośniętą mchem podłogę.
– Żałujesz tego?
– Nie-nie wiem.
– Postąpiłbyś tak znowu, gdybyś mógł cofnąć czas?
Ponter parsknął śmiechem.
– Co cię tak rozśmieszyło? – W głosie rzeźbiarza osobowości brzmiała
raczej ciekawość niż irytacja.
Boddit podniósł głowę.
– Sądziłem, że tylko fizycy, tacy jak ja, bawię się w tego typu
eksperymenty myślowe.
Selgan się uśmiechnął.
– Nie różnimy się od siebie tak bardzo, ty i ja. Obaj szukamy prawdy, aby
rozwiązywać tajemnice.
– Może i tak – przyznał Ponter, przyglądając się gładkiej, drewnianej
ścianie cylindrycznego pomieszczenia.
Strona 8
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Postąpiłbyś tak jeszcze raz,
gdybyś mógł?
Boddit milczał przez jakiś czas, a Selgan nie ponaglał go, dając mu czas
na przemyślenie odpowiedzi.
– Nie wiem – odparł w końcu Ponter.
– Nie? A może tylko nie chcesz powiedzieć?
Ponter ponownie zamilkł.
– Chcę ci pomóc – powiedział Selgan, zmieniając pozycję na siedzisku. –
To mój jedyny cel. Nie będę cię osądzał.
Ponter się zaśmiał, ale tym razem w jego śmiechu pobawiła się nuta
żalu.
– Właśnie w tym rzecz, prawda? Nas nikt nie osądza.
Selgan zmarszczył brwi.
– Co masz na myśli?
– To, że na tym drugim świecie – na drugiej Ziemi – oni wierzą, że
istnieje... hm, my nie mamy na to odpowiedniego słowa, ale oni mówią na
to „Bóg". Nadrzędna istota, która stworzyła świat.
Selgan pokręcił głową.
– Jak wszechświat może mieć stwórcę? jeśli coś zostało stworzone,
oznacza to, że miało początek. A wszechświat go nie miał. Istnieje od
zawsze.
– Ty to wiesz i ja to wiem – przytaknął Ponter. – Ale oni tego nie wiedzą.
Uważają, że wszechświat ma zaledwie... hm, według ich miary jest to
dwanaście miliardów lat; czyli mniej więcej sto pięćdziesiąt miliardów
miesięcy.
– W takim razie, co istniało przed tym czasem?
Ponter zmarszczył czoło, przypominając sobie rozmowy z Lou Benoit,
gliksińską kobietą-fizykiem. Ogromnie żałował, że nie potrafi dobrze
Strona 9
wymawiać ich imion!
– Twierdza, że czas wcześniej nie istniał, że zaczął się z chwilą
stworzenia wszechświata.
– Zdumiewający pogląd – przyznał Selgan.
– Owszem – zgodził się Ponter. – Ale gdyby przyjęli, że wszechświat
istniał zawsze, ten ich Bognie miałby w nim miejsca.
– Twój partner jest fizykiem, tak?
– Adikor Huld? Tak.
– Na pewno masz wiele okazji, by rozmawiać z nim o fizyce. Mnie
bardziej interesują inne sprawy. Wspomniałeś o tym... tym ich „Bogu"... w
odniesieniu do kwestii osądzania. Powiedz na ten temat coś więcej.
Ponter milczał przez kilka chwil, zastanawiając się, jak przedstawić ten
koncept.
– Większość z nich, tych innych ludzi, wierzy w coś, co nazywają „życiem
po śmierci" – zaczął.
– Przecież to śmieszne. Jedno przeczy drugiemu.
– Owszem. – Ponter się uśmiechnął. – W ich sposobie myślenia to dość
częste. Mają nawet specjalną nazwę dla takich przypadków, tak jakby samo
nazwanie ich usuwało paradoks. Nie potrafię wymówić tego tak jak oni;
brzmi to mniej więcej tak: oksyhmoron.
Selgan także się uśmiechnął.
– Chętnie podjąłbym się terapii jednej z tych istot, zbadał, jak działa jej
umysł. – Rzeźbiarz osobowości przerwał na chwilę, po czym dodał: – To
istnienie po śmierci, jak ono według nich wygląda?
– Właśnie to jest najbardziej interesujące. Może ono przybierać dwie
formy, zależnie od tego, jak postępowało się za życia. Ten, kto żył uczciwie,
zostaje nagrodzony wyjątkowo przyjemną egzystencją po śmierci. Ale ten,
Strona 10
czyje życie było złe – albo kto choćby raz popełnił straszny czyn – po
śmierci może liczyć tylko na byt w męczarniach.
– A kto o tym decyduje? Ach tak, już rozumiem. Decyduje ten ich Bóg,
prawda?
– Tak. Wierzą, że tak właśnie jest.
– Ale dlaczego? Jak mogą wierzyć w coś tak dziwacznego?
Ponter nieznacznie wzruszył ramionami.
– Istnieją domniemane historyczne relacje o ludziach, którzy
komunikowali się z tym Bogiem.
– Historyczne relacje? – zdziwił się Selgan. – A czy obecnie ktoś się z
nim porozumiewa?
– Niektórzy tak twierdzą. Ale z tego, co wiem, nie ma na to dowodów.
– I ten Bóg jest sędzią każdego człowieka?
– Podobno.
– Ale przecież na świecie jest 185 milionów ludzi i każdego dnia
umierają ich tysiące.
– Tak jest na naszym świecie. Na tym drugim jest sześć miliardów.
– Sześć miliardów! – Selgan pokręcił głową. – I każdemu z nich po
śmierci przypada jeden z dwóch rodzajów egzystencji, o których mówiłeś?
– Tak. Wszyscy zostają osądzeni.
Ponter zauważył minę rzeźbiarza osobowości. Selgana wyraźnie
intrygowały szczegóły wiary Gliksinów, ale najbardziej interesowało go to,
co na ten temat myśli sam pacjent.
– „Osądzeni" – powtórzył, smakując to słowo, tak jakby było wybornym
kawałkiem mięsa.
– Tak, osądzeni – powiedział Ponter. – Nie rozumiesz? Oni nie mają
implantów. Nie mają archiwów alibi. Nie istnieją tam wierne zapisy
wszystkiego, co robią w życiu. Nie mają nic takiego, ponieważ nie uważają,
Strona 11
że jest im to potrzebne. Wierzą, że ten ich Bóg wszystkiego pilnuje i
wszystko widzi – a nawet czuwa nad nimi i ich chroni. Sądzą, że nikt nie
uniknie kary za złe czyny, że każdy będzie musiał w końcu za nie zapłacić.
– Ale przecież mówiłeś, że sam zrobiłeś coś strasznego.
Ponter spojrzał przez okno na swój świat.
– Tak.
– Tam? Na tamtym świecie?
– Tak.
– I nie wierzysz w istnienie tego ich Boga?
Ponter prychnął drwiąco.
– Oczywiście, że nie.
– Dlatego uważasz, że nigdy nie zostaniesz osądzony za zły postępek,
który jak twierdzisz, popełniłeś?
– Właśnie. Nie twierdzę, że to zbrodnia doskonała, ale nie ma powodów,
aby na tamtym świecie podejrzenie padło na mnie, podobnie jak nie ma
powodów, aby tutaj ktokolwiek zażądał kiedyś dostępu do tej akurat części
moich archiwów alibi.
– Użyłeś słowa „zbrodnia". Czy była to zbrodnia według norm tamtego
świata?
– O tak.
– A czy my uznalibyśmy twój czyn za zbrodnię, gdybyś dopuścił się go
tutaj?
Ponter skinął głową.
– Co takiego zrobiłeś?
– Ja... wstydzę się o tym mówić.
– Powiedziałem przecież, że nie będę cię osądzał.
Ponter nagle zerwał się z miejsca.
Strona 12
– Właśnie o to chodził – wykrzyknął. – Nikt mnie nie osądzi, ani tutaj,
ani tam. Popełniłem przestępstwo. Zrobiłem to z satysfakcją. A jeśli chodzi
o twój myślowy eksperyment, to owszem, postąpiłbym tak znowu, gdybym
miał możliwość wrócić do tamtych wydarzeń.
Selgan przez jakiś czas milczał, czekając, aż Ponter się uspokoi.
– Mogę ci pomóc Ponterze, jeśli mi na to pozwolisz. Ale musisz ze mną
rozmawiać. Musisz mi powiedzieć, co się wydarzyło. Dlaczego dopuściłeś
się tej zbrodni? Co do niej doprowadziło?
Ponter ponownie usiadł okrakiem na siedzeniu.
– Wszystko zaczęło się jeszcze podczas mojej pierwszej podróży na drugą
Ziemię – powiedział. – Spotkałem tam kobietę, Mare Yaughan...
Strona 13
Rozdział Pierwszy
O statniego wieczoru w Sudbury Mary Vaughan towarzyszyły
mieszane uczucia. Nie wątpiła, że wyjazd z Toronto wyszedł jej na
dobre. Po tym, co się tam wydarzyło – Mój Boże, czy naprawdę upłynęły
dopiero dwa tygodnie? – na pewno postąpiła słusznie, uciekając od
wszystkiego, co przypominało jej tamten potworny wieczór. I choć
przygoda skończyła się smutną nutą, Mary nie zamieniłaby czasu
spędzonego z Ponterem na nic.
Jej wspomnienia wydawały się nierzeczywiste; jak fabuła zmyślonej
opowieści. No ale fotografie, nagrania wideo, a nawet zdjęcia
rentgenowskie dowodziły, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Żywy
neandertalczyk z innej wersji Ziemi jakimś cudem trafił do tego świata.
Teraz, gdy wrócił do siebie, Mary sama nie mogła uwierzyć w to, co się
stało.
Ale przecież tego nie zmyśliła. Ponter naprawdę tu był, a ona
naprawdę...
Może przesadzała? Albo wyolbrzymiała wszystko w myślach?
Nie. Nie, to rzeczywiście się zdarzyło.
Polubiła Pontera, może nawet zakochała się w nim.
Gdyby tylko była całą, kompletną, wolną od traumy kobietą, może
wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Och, ten wielkolud i tak by ją
zauroczył – tego była pewna – ale tamtego wieczoru, kiedy patrzyli na
gwiazdy, a on dotknął jej dłoni, nie zesztywniałaby ze strachu.
Upłynęło za mało czasu. Tak mu powiedziała następnego dnia. Za mało
czasu od...
Nienawidziła tego słowa; nienawidziła o tym myśleć i mówić.
Upłynęło za mało czasu od gwałtu.
Strona 14
A jutro musiała wrócić do domu, do miejsca, gdzie tamto się stało, z
powrotem na York University w Toronto, do dawnego życia profesorki
genetyki.
Dawnego życia w samotności.
Wiedziała, że będzie tęskniła za Sudbury Za brakiem korków na
drogach. Za ludźmi, z którymi się tu zaprzyjaźniła, za Reubenem Montego i
nawet za Louise Benoit. Zauroczyła ją swobodna atmosfera maleńkiego
Laurentian University, gdzie zbadała mitochondrialne DNA Pontera
Boddita i dowiodła, że naprawdę jest neandertalczykiem.
Stojąc przy bocznej drodze i patrząc na bezchmurne, nocne niebo,
wiedziała, że najbardziej będzie jej brakowało właśnie tego. Gwiazd w
takich ilościach, że nie sposób było ich zliczyć. Galaktyki Andromedy,
którą pokazał jej Ponter. I Mlecznej Drogi, biegnącej łukiem nad jej głową.
I...
Tak!
Tak!
Wiedziała, że najbardziej będzie tęskniła za migotliwą zorzą polarną,
ogarniającą niebo na północy, za tymi bladozielonymi pasmami światła, za
niezwykłymi kurtynami blasku.
Miała nadzieję, że zobaczy je raz jeszcze tego wieczoru. Wracając od
Reubena, który urządził u siebie pożegnalnego grilla dla niej i dla Louise,
zjechała na pobocze, specjalnie po to, żeby popatrzeć na nocne niebo.
Jej życzenie się spełniło. Widok zorzy zapierał dech w piersiach.
Już zawsze miała kojarzyć go z Ponterem. Przecież po raz pierwszy
widziała to zjawisko właśnie z nim. Poczuła, jak dziwne mrowienie, które
przyszło wraz z zachwytem, wypiera przykry skurcz, towarzyszący
smutkowi.
Światła wyglądały przepięknie.
Strona 15
Jego nie było.
Krajobraz kąpał się w chłodnym, zielonym blasku. Zorza błyskała i
tańczyła, na pierwszy plan rzucając kontury brzóz i osik, których konary
lekko kołysał łagodny sierpniowy wiatr.
Ponter mówił, że często oglądał zorzę polarną. Jego ludzie, lepiej
przystosowani do chłodniejszych klimatów, bardziej lubili północne
szerokości geograficzne niż mieszkańcy tego świata.
Poza tym fenomenalny zmysł węchu neandertalczyków oraz ich
wiecznie czuwające Kompany sprawiały, że samotne wyprawy po zmroku
były bezpieczne. W Saldak, rodzinnym mieście Pontera, położonym
dokładnie w tym samym miejscu co Sudbury na tej wersji Ziemi, nocą nie
oświetlano ulic.
Do tego neandertalczycy wykorzystywali głównie czystą energię
słoneczną, dzięki czemu ich atmosfera była o wiele mniej zanieczyszczona
od tej tutaj.
Mary dopiero w wieku trzydziestu ośmiu lat po raz pierwszy zobaczyła
zorzę polarną. Nie miała pojęcia, czy znajdzie jeszcze jakiś powód, by
wrócić do północnego Ontario, dlatego wiedziała, że może właśnie po raz
ostatni podziwia falujący blask zorzy.
Napawała się jej widokiem.
Ponter mówił, że na obu wersjach Ziemi wiele rzeczy wyglądało tak
samo: ogólna topografia, większość gatunków zwierząt i roślin (choć
neandertalczycy, nigdy nie zabijający dla rozrywki, nadal mieli mamuty i
moa), a także generalny układ stref klimatycznych. Ale Mary była
naukowcem: doskonale znała teorię chaosu, według której ruch skrzydeł
motyla wystarczył, aby nieźle namieszać w pogodzie na drugiej półkuli.
Choć na tej Ziemi niebo było bezchmurne, wcale nie oznaczało to, że
podobnie jest w świecie Pontera.
Strona 16
Gdyby jednak pogoda była tam podobna, może Ponter też patrzył w tej
chwili w niebo.
I może myślał o Mary.
On oczywiście widziałby na nieboskłonie dokładnie te same konstelacje,
choć tam nosiły inne nazwy – żadne ziemskie działania nie mogły
zaszkodzić odległym gwiazdom. Ale czy zorze wyglądały tam tak samo?
Czy motyle lub ludzie mogli wpływać na choreografię świetlnego teatru?
Może ona i Ponter oglądali taki sam spektakl – falującą kurtynę blasku i
siedem głównych gwiazd rozciągniętej na niebie Wielkiej Niedźwiedzicy
(lub Głowy Mamuta, jak on nazywał ten gwiazdozbiór).
Może teraz u niego światła zorzy tak samo przesuwały się w prawo,
potem tak samo falowały w lewo i tak samo...
Jezu!
Mary opadła szczęka.
Kurtyna zorzy właśnie pękała pośrodku, niczym akwamarynowa bibuła
rozdzierana niewidoczną ręką. Szczelina stawała się coraz dłuższa i szersza.
Zaczynała się u góry i biegła ku horyzontowi. Za pierwszym razem Mary
nie widziała nic takiego.
Świetlna płachta podzieliła się zupełnie na dwie połowy, rozstępując się
jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Kilka błysków – wyglądały jak
iskry, ale czy rzeczywiście mogły nimi być? – zatańczyło między obiema
częściami, na moment tworząc między nimi pomost. Potem połowa po
prawej stronie zaczęła się zawijać od dołu, jak okienna roleta. Jednocześnie
zmieniała barwy, to była zielona, to niebieska, to fioletowa, to
pomarańczowa, to znów turkusowa.
Po nagłym błysku – spektralnej eksplozji światła – ta część zorzy znikła.
Tymczasem druga świetlna zasłona obracała się, tak jakby wciągał ją
jakiś potężny wir w firmamencie. Kręciła się coraz szybciej i szybciej,
Strona 17
ciskając wkoło chłodne, zielone płomienie, niczym ognisty wiatrak na tle
nocnego nieba.
Mary patrzyła jak zaczarowana. Choć dopiero drugi raz miała okazję
obserwować zorzę polarną, wcześniej widziała mnóstwo zdjęć tego
zjawiska w różnych książkach i czasopismach. Wiedziała, że fotografie nie
oddają całego piękna spektaklu; czytała o tym, że światła zorzy falują i
drgają.
Ale nic nie przygotowało jej na taki widok.
Wir blasku malał i stawał się coraz jaśniejszy, aż w końcu z dziwnym
trzaskiem – czy aby się nie przesłyszała? – zniknął.
Mary cofnęła się chwiejnie i natrafiła na chłodny metal wynajętego
dodgea neona. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że w otaczającym ją lesie
wszystkie dźwięki – odgłosy insektów i żab, sów i nietoperzy – zamilkły,
tak jakby wszystko, co żyło, w osłupieniu obserwowało zadziwiający
spektakl.
Kiedy znalazła się z powrotem w bezpiecznym wnętrzu wozu, jej serce
biło jak szalone, a w myślach echem wracało to samo zdanie:
Czy to powinno tak wyglądać...?
Strona 18
Rozdział Drugi
Jurard Selgan wstał z siedziska i zaczął krążyć po okrągłym gabinecie,
słuchając opowieści Pontera o pierwszym pobycie w świecie Gliksinów.
– Rozumiem, że twoje relacje z Mare Vaughan nie skończyły się tak, jak
sobie tego życzyłeś? – spytał, wracając wreszcie na miejsce.
Ponter skinął głową.
– Tak to już bywa ze związkami – przyznał Selgan. – Dobrze by było,
gdyby wszystko układało się po naszej myśli, ale na pewno nie pierwszy raz
spotkał cię zawód w tej sferze.
– Nie, nie pierwszy – cicho przyznał Ponter.
– Masz na myśli jakąś konkretną osobę? – spytał Selgan.
– Moją partnerkę, Klast Harbin.
– Aha. Rozumiem, że już nie jesteś z nią związany. Kto zainicjował
rozstanie?
– Nikt – burknął Ponter. – Klast zmarła dwadzieścia miesięcy temu.
– Och. Wyrazy współczucia. Czy była... starszą kobietą?
– Nie. Należała do generacji 145, tak jak ja.
Brew Selgana uniosła się nad wał nadoczodołowy.
– Zginęła w wypadku?
– Miała raka krwi.
– Ach – westchnął Selgan. – To tragedia. Ale...
– Nie mów tego, Selgan. – Głos Pontera zabrzmiał ostro.
– Nie mów czego? – spytał rzeźbiarz osobowości.
~ Tego, co zamierzałeś powiedzieć.
– A według ciebie co chciałem powiedzieć?
– Że mój związek z Klast zakończył się zbyt szybko, podobnie jak mój
związek z Mare.
Strona 19
– Czy tak właśnie czujesz?
– Wiedziałem, że nie powinienem tu przychodzić – stwierdził Ponter. –
Wam, rzeźbiarzom osobowości, wydaje się, że tak dużo rozumiecie.
Tymczasem wszystko upraszczacie. „Związek Zielony zakończył się zbyt
szybko i przypomina ci o tym sposób, w jaki zakończył się Związek
Czerwony".
– Ponter prychnął z lekceważeniem.
Selgan milczał przez kilka taktów, czekając, czy pacjent doda coś z
własne) woli. Kiedy stało się jasne, że tego nie zrobi, ponownie się odezwał:
– Wiem, że nalegałeś, aby portal między tym światem a światem Mare
został ponownie otwarty.
Słowa rzeźbiarza osobowości na moment zawisły w powietrzu i wreszcie
Ponter odpowiedział:
– Sądzisz, że właśnie dlatego mi na tym zależało? Że nie przejmowałem
się konsekwencjami, jakie to działanie mogło mieć dla naszego świata? Że
myślałem tylko o związku z Mare?
– Liczę, że ty mi na to odpowiesz – powiedział Selgan łagodnie.
– To nie było tak. Owszem, na pozór istnieje podobieństwo między tym,
co spotkało mnie z Klast, a sytuacją z Mare. Ale jako naukowiec... – Ponter
gniewnie spojrzał na Selgana złotymi oczami – ...prawdziwy naukowiec,
potrafię dostrzec autentyczną symetrię wydarzeń... tutaj jej nie ma... Wiem
też, kiedy mam do czynienia z fałszywą analogią.
– Ale próbowałeś wywrzeć nacisk na Najwyższą Radę Siwych. Sam to
widziałem na Podglądaczu, razem z tysiącami innych.
– Owszem, ale...
– Ale co? O czym wtedy myślałeś? Co chciałeś osiągnąć?
– Nic... poza tym, co uważałem za najlepsze dla naszych ludzi.
– Jesteś tego pewien?
Strona 20
– Oczywiście, że jestem pewien! – warknął Ponter.
Selgan umilkł, pozwalając Ponterowi wsłuchać się w echo jego słów,
odbijających się od gładkiej, drewnianej ściany.
*
Ponter musiał przyznać, że żadne z jego dotychczasowych doświadczeń
– a prawdopodobnie także żadne z doświadczeń innych ludzi z jego Ziemi –
nie było bardziej przerażające niż nagłe znalezienie się w innym,
dziwacznym świecie, do którego trafił w absolutnych ciemnościach i
nieomal utonął w olbrzymim zbiorniku wody.
Niemniej jednak w sferze przeżyć z jego własnego świata niewiele dało
się porównać z potwornym strachem, jaki towarzyszył wystąpieniu przed
Najwyższą Radą Siwych. Bo nie chodziło tu o zwykłą lokalną Radę, lecz o
Radę Najwyższą, która rządziła całą planetą. Jej członkowie przybyli do
Saldak specjalnie po to, by spotkać się z Ponterem i Adikorem oraz
obejrzeć kwantowy komputer, za pomocą którego już dwukrotnie udało się
otworzyć portal do innej rzeczywistości.
Najmłodsi radni należeli do generacji 143 i byli starsi od Pontera o
dwadzieścia lat. Mądrość, doświadczenie i – zależnie od nastroju – także
wredny upór i zawziętość ludzi w tym wieku robiły potężne wrażenie.
Ponter mógł zostawić tę sprawę. Nikt nie zmuszał jego i Adikora do
ponownego otwarcia portalu. Nawet gdyby po prostu powiedzieli, że
wcześniej udało im się to przypadkiem i że nie są w stanie odtworzyć
eksperymentu, tylko żeński zespół naukowy z Evsoy mógłby
zakwestionować ich słowa.
Jednakże możliwość wymiany między dwoma rodzajami ludzkości
miała zbyt wielkie znaczenie, aby Ponter mógł ot tak ją zignorować. W
sferze informacji, w zamian za to, co wiedzieli na temat nadprzewodnictwa,