7363
Szczegóły |
Tytuł |
7363 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7363 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7363 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7363 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RICHARD A. KNAAK
UKRYTY �WIAT
Prze�o�y�a Maria G�bicka-Fr�c
Tytu� orygina�u The Shrouded Realm
Wersja angielska 1991
Wersja polska 2002
PROLOG
Regent Toos, kr�l Penacles, wbija� wzrok w zw�j wr�czony mu przed chwil� przez
kuriera. Chocia� dokument wygl�da� zwyczajnie, w�adca o szkar�atnych puklach
wiedzia�, �e
jego tre�� mo�e by� ogromnie wa�na. By� to ostatni list w korespondencji z
Cabe�em
Bedlamem, czarodziejem z Lasu Dagora. Od pi�tnastu lat utrzymywali przyjazne
stosunki i
obaj byli u�ytkownikami magii.
Gdy ostro�nie prze�ama� piecz�cie, te widzialne i niewidzialne, wyobrazi� sobie
m�ode
oblicze czarodzieja. Regularne rysy Cabe�a kontrastowa�y silnie z jego w�asn�,
jakby lisi�
twarz�. Trudno by�o uwierzy�, �e cz�owiek, kt�ry prze�y� mniej ni� jedn� trzeci�
z ponad
setki lat regenta, mia� tak rozleg�� wiedz� i wielk� moc. Oczywi�cie, Cabe
prawdopodobnie
b�dzie wygl�da� tak samo nawet wtedy, gdy osi�gnie drug� setk�. Takie w�a�nie
korzy�ci
p�yn�y z posiadania magicznych umiej�tno�ci.
Siedz�c samotnie w swoim gabinecie, Toos rozwin�� pergamin i zacz�� czyta�.
Pozdrowienia dla regenta.
Za�mia� si� cicho. Cabe z uporem u�ywa� jego samozwa�czego tytu�u. Co rok lud
Talaku ofiarowywa� by�emu najemnikowi koron� i za ka�dym razem Toos odmawia� jej
przyj�cia. Wierzy�, �e pewnego dnia powr�ci Gryf, jego pan i w�adca, a w�wczas z
rado�ci�
odda mu w�adz� nad miastem - pa�stwem, po czym szybko i po cichu zajmie dawne
stanowisko u boku legendarnego monarchy. Nikomu jak dot�d nie uda�o si� podwa�y�
jego
przekonania, zalicza� si� bowiem do niezwykle upartych ludzi.
Toos odsun�� od siebie te my�li i zabra� si� do lektury, podejrzewaj�c, �e ju�
wie, co
znajdzie w li�cie.
�mier� Drayfitta z Talaku nadal k�adzie si� cieniem na stosunkowo spokojny okres
ubieg�ych dw�ch lat. W czasie, gdy pisz� te s�owa, jego dokumenty, kt�re zdaj�
si� nap�ywa�
bez ko�ca, wype�niaj� ju� wszystkie k�ty mojego gabinetu. �ona i dzieci twierdz�
�e ich
zaniedbuj�, i jestem sk�onny zgodzi� si� z tym zarzutem. Jak jednak wiesz,
uczestnicz� w tym
przedsi�wzi�ciu nie z w�asnego wyboru i podczas gdy Gryf, urodzony uczony, z
rozkosz�
pogr��y�by si� w tym bagnie informacji, ja niestety przedzieram si� przez nie z
wielkim
trudem. Na nieszcz�cie dla nas obu Gryf przebywa za morzem i nic nie wskazuje,
kiedy
powr�ci wraz ze swoim ludem. Tym samym obowi�zek spada na mnie, jakkolwiek nie
potrafi�
poj��, dlaczego. Skoro jednak�e los wskaza� mnie, a ty czytasz owoce owych
docieka�, nie
b�d� przeprasza� za zawi�y styl i przejd� do rzeczy.
Jestem pe�en podziwu dla Drayfitta. Przyznaj�, �e trudno zrozumie� bodaj drobn�
cz�� z tego, co zdo�a� zgromadzi�, cho� nie dysponowa� nawet tak� wiedz�, jak�
ja
odziedziczy�em po dziadku Nathanie. Odkry�em jedno, mianowicie to, �e moje plany
sko�cz�
si� fiaskiem. Informacje dotycz�ce tajemniczych Vraadow mo�na w najlepszym
wypadku
uzna� za powierzchowne - cienka pow�oka na wp� wymy�lonych legend i
przesadzonych
plotek maskuje bezmiar niewiedzy tak ogromny, jak sama Pustka. Wi�ksza cz��
prac
Drayfitta trafi�a w race Mala Quorina, doradcy kr�la Melicarda I z Talaku i
agenta
nieboszczyka smoczego kr�la Srebrnego, po kt�rym chyba nikt nie p�aka�. Kr�l
Melicard -
kt�ry, jak mniemam, dzi�ki zabiegom przemy�lnej kr�lowej Erini kroczy drog�
prawo�ci -
zapewni� mnie, �e otrzyma�em wszystkie pozosta�e dokumenty. Te pisma, kt�re
uda�o mi si�
uporz�dkowa�, wy�l� ci przez kurier�w (w parach smoczo - ludzkich, gdy� zale�y
mi na jak
naj�ci�lejszej wsp�pracy obu ras).
A oto moje wnioski dotycz�ce Vraadow, kt�rych ostatnim - waham si� przed u�yciem
s�owa ��yj�cym� - przedstawicielem by� biedny, szalony Cie�.
Toos stwierdzi�, �e si� poci, cho� wiecz�r by� ch�odny.
Drayfitt u�ywa� wielu okre�le�, ale wydaje si�, �e najlepiej pasuj� nast�puj�ce:
aroganccy i straszni. Je�li w�a�ciwie odczyta�em jego zapiski, u szczytu pot�gi
zdolni byli
rozedrze� niebiosa i ziemi�... wszak sam pami�tasz, co Cie� w swoich ostatnich
chwilach
zrobi� z armi� Srebrnego Smoka. Przepad�a bez �ladu. Ale to drobiazg. Kiedy
przeczytasz
cz�� podes�anych ci materia��w, zrozumiesz, jakie mieli�my szcz�cie, �e tylko
Cieniowi
uda�o si� okpi� �mier�. Istn� ironi� losu jest fakt, �e Vraadowie byli r�wnie�
naszymi
przodkami. Mo�emy podzi�kowa� im za to, �e jeste�my tutaj, a nie w miejscu, o
kt�rym
wspomina�em w kilku wcze�niejszych listach - w tym okropnym �wiecie zwanym przez
nich
Nimth.
O tej mrocznej, przera�aj�cej krainie znalaz�em jeszcze mniej informacji ni� na
temat
tych, kt�rzy niegdy� j� zamieszkiwali. Vraadowie zostawili to miejsce w okropnym
stanie,
porzucili jak ogryzek srevo. Mi��sz owocu zosta� zjedzony, a z tego, co
pozosta�o, nie mieli
�adnego po�ytku.
Co� musia�o p�j�� nie po ich my�li, gdy� po przybyciu do naszego �wiata niemal�e
z
dnia na dzie� przestali istnie� jako odr�bna rasa... pozostawiaj�c nam w spadku
pomniejszych u�ytkownik�w magii.
Szkoda, �e w dokumentach nie ma nic wi�cej. Szkoda te�, �e biblioteki ukryte pod
twoim kr�lestwem s� wyj�tkowo pow�ci�gliwe w kwestii Vraadow, cho� musz�
przyzna�, i�
wcale mnie to nie dziwi. Czarny Ko�, nasz wielki wieczysty przyjaciel, zagl�da
do mnie od
czasu do czasu (niecz�sto, gdy� nadal nie mo�e pogodzi� si� ze �mierci� Cienia),
lecz
odmawia odpowiedzi na moje pytania i m�wi tylko, �e lepiej zostawi� Vraadow w
spokoju,
niech pozostan� tym, czyni s� - blakn�cym wspomnieniem. Raz jednak, kiedy tak
powiedzia�,
pochwyci�em t�skny ton w jego gromkim g�osie. To mnie zastanowi�o.
Gwen do��cza wyrazy mi�o�ci, stary lisie.
Dzieci chowaj� si� zdrowo, i ludzkie, i smocze.
Tw�j Cabe Bedlam
Regent pu�ci� pergamin, kt�ry zwin�� si� w rulon. Pogr��y� si� w zadumie nad
tym, co
czarodziej napisa� i czego nie napisa�. �wiat Cieni! Przera�aj�ca my�l. Podszed�
do kominka,
kt�ry ogrzewa� gabinet, i cisn�� pergamin w �akome p�omienie. Trudno powiedzie�,
dlaczego
uzna� to za wskazane. W tym li�cie nie by�o nic, co wstrz�sn�oby nim bardziej
ni�
poprzednie. Po prostu stwierdzi�, �e podobnie jak Cabe on tak�e chcia�by
zapomnie� o
wszystkim, co dotyczy�o pysznych, niszczycielskich Vraadow... i okaleczonego,
zniszczonego �wiata zwanego Nimth.
I
W ca�ym Nimth istnia�o tylko jedno prawdziwe miasto. By�o tworem tak
zr�nicowanym pod wzgl�dem architektonicznym, �e najlepszym sposobem na jego
opisanie
by�oby stwierdzenie, i� stanowi�o ono odzwierciedlenie charakteru i wygl�du
swoich
tw�rc�w. By�y tutaj wie�e, zigguraty, iglice chyl�ce si� pod nieprawdopodobnymi
k�tami...
�aden styl nie przewa�a�, chyba �e stylem mo�na by nazwa� szale�stwo. Istoty,
kt�re
wznios�y miasto dzi�ki swoim czarnoksi�skim umiej�tno�ciom, co par� lat
gromadzi�y si� w
jego murach. Nadszed� w�a�nie czas zgromadzenia Vraadow... by� mo�e ostatniego
tutaj, w
Nimth.
Ze wzgl�du na neutralny charakter miasto nie mia�o nazwy. Dla wszystkich razem i
ka�dego z osobna by�o po prostu miastem.
Tezerenee wprawdzie wykorzystywali je dla w�asnych cel�w, ale nikt nie chcia�
zadziera� z klanem tak licznym i niebezpiecznym. Panosz�c si� tutaj, wymierzali
policzek
pozosta�ym mieszka�com Nimth, jednak�e Vraadowie cierpliwie znosili zniewagi -
udawali,
�e bunt uchybia�by ich godno�ci.
Pomimo pozornej neutralno�ci miasta nagminnie uprawiano w nim czary. Jaskrawe
aury zderza�y si� ze sob�, a nowi i starzy przybysze paradowali ze �witami
sk�adaj�cymi si�
g��wnie z istot przez nich stworzonych - bestii poruszaj�cych si� jak ludzie,
o�ywionych
postaci z patyk�w, nieprzebranych roj�w czuj�cych �wiate�ek.
Vraadowie nie stanowili wyj�tku. W wi�kszo�ci byli wysocy i pi�kni, jak gdyby
bogowie i boginie zst�pili na ziemi�. Nieliczni zachowali twarze i cia�a takie,
z jakimi
przyszli na �wiat. Du�� popularno�ci� cieszy�y si� d�ugie, faliste w�osy oraz
jasne kameleonie
tuniki, zmieniaj�ce kr�j i barw� w zale�no�ci od humoru w�a�cicieli. Inni, �eby
nie da� si�
prze�cign��, a tak�e pragn�c prowokowa� i osza�amia�, nosili stroje utkane ze
�wiat�a i mg�y.
Powietrze a� trzaska�o od ogromnej ilo�ci uwi�zionej magii. Z powodu
nagromadzonej mocy niebo, na kt�rym ostatnio odcienie krwawego szkar�atu
nieustannie
walczy�y ze zgni�ymi zieleniami, tego dnia burzy�o si� z du�o wi�ksz� furi� ni�
zwykle.
Ziemia zatrz�s�a si� na zachodzie, jakby daj�c wyraz niezadowoleniu z tego
ostatniego
zgromadzenia pan�w Nimth. Niegdy� ten �wiat by� pi�kny: rozleg�e faluj�ce
przestrzenie
szmaragdowej trawy rozci�ga�y si� pod niebem tak b��kitnym, �e nawet sk�din�d
oboj�tni
czarnoksi�nicy zatrzymywali si� cz�sto, by spojrze� na nie z podziwem. Ale
uroda Nimth
przemin�a bezpowrotnie.
- Wreszcie stworzyli�my �wiat pasuj�cy do naszego charakteru.
Tak uwa�a� Dru Zeree, stoj�cy na balkonie wysoko nad g�owami zebranych i
spogl�daj�cy na okropne niebo.
- My�lisz, �e �adnie wygl�dasz, Sil? - zapyta� szyderczo kto� z t�umu. Wo�a�
g�o�no,
�eby ten, do kogo skierowane by�y s�owa, us�ysza� je dok�adnie. - Tw�j talent,
podobnie
zreszt� jak gust, osi�gn�� nowe niziny!
Odpowied� zag�uszy� �oskot, kt�ry w �adnej mierze nie m�g� by� nast�pstwem
zjawiska naturalnego. Dru czeka�, ale reakcja, kt�rej si� spodziewa�, jeszcze
nie nast�pi�a.
- Jeszcze nie - szepn�� pod nosem.
Mierz�cy prawie siedem st�p wzrostu i nieco szczuplejszy od swoich wsp�braci,
Dru
stanowi� niebywa�y wyj�tek w�r�d licznych czarodziej�w, kt�rzy postawili sobie
za punkt
honoru jak najbardziej wyr�nia� si� wygl�dem. Prawda, mia� poci�g�� przystojn�
twarz, ale
w przeciwie�stwie do innych zgo�a nie przesadnie urodziw�. Jego jastrz�bie
oblicze zdobi�a
kr�tka, starannie przystrzy�ona broda w tym samym ciemnokasztanowym kolorze, co
w�osy.
Zarost by� prawdziw� nowo�ci� w�r�d Vraadow.
Mimo odr�niania si� od Vraadow, Dru by� jednym z nich. A z okazji zgromadzenia
upi�kszy� bujn� czupryn� pasmem srebrnych w�os�w na czubku g�owy. Cho� by�o
skromne,
przyci�ga�o wiele spojrze�, podobnie jak niewymy�lna, niczym nie ozdobiona szara
szata,
kt�r� zwykle nosi�. �Mo�e - pomy�la� z odrobin� ironii - zapocz�tkuj� nowy trend
w modzie,
powr�t do podstaw...trend bardzo nievraadzki, zwa�ywszy sk�onno�� Vraadow do
przesady�.
Czarno z�oty zwierzak, kt�ry siedzia� na jego szerokim ramieniu, wysycza�:
- Dekkarrr. Silestiii. Patrz.
Vraad podrapa� go po futrze pod drapie�nym dziobem. Zadowolony z pieszczoty
zwierzak szeroko rozdziawi� dzi�b, ukazuj�c imponuj�cy zestaw ostrych z�b�w.
Gdyby kto�
wzi�� smuk�ego wilka i stopi� go z chy�ym, pot�nym or�em, otrzyma�by stworzenie
przypominaj�ce famulusa Dru. Tors, ogon i g�rne �apy nale�a�y do wilka. G�owa,
cho�
poro�ni�ta sier�ci�, kszta�tem przypomina�a ptasi�, a dolne ko�czyny zaopatrzone
by�y w
szpony zdolne rozedrze� na strz�py zwierz� du�o wi�ksze i silniejsze od ich
w�a�ciciela.
Okr�g�e ametystowe �lepia nie mia�y �renic. Dru, na vraadzki spos�b, dumny by�
ze swego
dzie�a.
- Gdzie oni s�, Sirvaku?
- Tam. Tam. - Zwierzak skin�� g�ow� w stron� wschodniego kra�ca rozleg�ego
dziedzi�ca. Stamt�d nap�ywa�a wi�kszo�� nowo przyby�ych.
Dru najpierw zobaczy� Dekkara. Wysoki, przesadnie barczysty, wygl�da� jak �ywy
mur si�y - fizycznej i magicznej. Mia� uderzaj�co pi�kne oblicze, kt�rego
wyj�tkowo�ci wcale
nie umniejsza� fakt, �e pod wieloma wzgl�dami przypomina�o ono inne otaczaj�ce
go twarze.
By� starannie ogolony, a na jego szerokie ramiona opada�y pasma d�ugich,
pomara�czowo-
niebieskich w�os�w. Szed� przez t�um z wynios�� min�. Nosi� t�czow� tunik�,
kt�rej barwy
zmienia�y si� dos�ownie z ka�dym oddechem... istny majstersztyk, trzeba
przyzna�. Dekkar
w�o�y� mn�stwo pracy w detale.
Szkoda, �e z podobnym zaci�ciem nie m�g� przy�o�y� r�ki do rych�ego exodusu
Vraadow.
- Kwintesencja przewidywalno�ci. - Dru prze�ledzi� kierunek spojrzenia swojego
wsp�plemie�ca, wiedz�c, �e zobaczy Silestiego. - A oto jego brat, uciele�nienie
g�upoty.
Drugi Vraad dostrzeg� swojego rywala i obrzuci� go hardym spojrzeniem.
Przeciwnicy
mieli tak podobne miny, �e nie nale�a�o si� dziwi�, i� niekt�rzy brali ich za
krewnych.
Prawd� m�wi�c, Silesti zawsze upodabnia� si� do Dekkara. Dru cz�sto zastanawia�
si�, czy
ma ku temu jaki� szczeg�lny pow�d. Nikt nie pami�ta�, od czego zacz�a si�
tysi�cletnia wa��
czarnoksi�nik�w - prawdopodobnie nawet sami zainteresowani nie bardzo
wiedzieli. Tysi�c
lat to niema�o czasu, nawet dla rasy, kt�ra by�a prawie nie�miertelna. Dru
podejrzewa�, �e
pierwotny przedmiot sporu ju� dawno przesta� istnie�, a dwaj Vraadowie toczyli
walk� tylko i
wy��cznie dlatego, �e broni�a ich przed nud�, kt�ra doskwiera�a wielu Vraadom.
Dru doszed� do wniosku, �e to wcale nie czyni ich mniej szalonymi od reszty.
- Patrz, paaanie! Patrz!
- Widz�, Sirvaku. B�d� teraz cicho.
Silesti nosi� b�yszcz�cy, obcis�y czarny str�j okrywaj�cy go pod sam� szyj�. Gdy
mru��c oczy, spogl�da� na Dekkara, jego okryta r�kawic� d�o� przesun�a si� do
sakiewki
wisz�cej na pendencie na piersiach. Wielu ze zgromadzonych Vraadow przygl�da�o
si� dw�m
czarnoksi�nikom z umiarkowanym zainteresowaniem, inni za� zupe�nie ich
ignorowali.
Wa�nie stanowi�y zwyczajny element �ycia ich rasy. Jedynym interesuj�cym
zdarzeniem by�o
bezpo�rednie starcie stron uczestnicz�cych w konflikcie.
Dekkar uderzy� pierwszy, wywo�uj�c miniaturow� nawa�nic� nad g�ow� Silestiego.
Nie przerywaj�c w�asnych przygotowa�, zaatakowany czarnoksi�nik stworzy�
tarcz�, kt�ra
os�oni�a go przed ulew�. Dekkar, jak si� zdaje, wcale nie by� przej�ty
niepowodzeniem swojej
napa�ci. Sta� spokojnie, otwarcie wyzywaj�c przeciwnika do odpowiedzi na cios.
Drugi Vraad zrobi� to z nieskrywan� przyjemno�ci�. Wyj�� z sakiewki male�kiego,
wij�cego si� stworka. Dru nie m�g� dok�adnie go zobaczy�, cho� wzmocni� si��
wzroku.
Silesti rzuci� �yj�tko w kierunku Dekkara.
Co by�o do przewidzenia, Dekkar nie czeka�, a� stworzenie go dosi�gnie. Jednym
ruchem r�ki skrad� rozp�tanej przez siebie burzy jedn� b�yskawic�, kt�ra
uderzy�a w
bezradnego s�ug� Silestiego i roznios�a go na kawa�ki. Zerwa� si� wiatr, unosz�c
szcz�tki w
stron� pierwotnego celu, ale Dekkar nie przej�� si� chmur� popio�u.
Zwierzak na ramieniu Dru wierci� si�, unosz�c najpierw jedn�, potem drug� �ap�.
Pr�bowa� doszuka� si� sensu w tych wyra�nie nieskutecznych atakach dw�ch mag�w,
kt�rzy
przecie� w razie potrzeby mogli przesuwa� g�ry.
- Paaanie...
Dru u�miechn�� si� ponuro i uciszy� famulusa. On rozumia� to, czego nie m�g�
poj��
Sirvak. Po tak d�ugich zmaganiach wa�� zyska�a niemal ceremonialn� opraw�.
Dotychczasowe ataki, b�d�ce ledwie drobnymi pr�bkami vraadzkiej mocy, wkr�tce
mia�y
przerodzi� si� w demonstracj� prawdziwej si�y.
Jak gdyby w odpowiedzi na jego my�li, rozpocz�a si� prawdziwa walka.
Strugi deszczu dot�d t�uk�ce w ziemi� wok� st�p Silestiego nagle wznios�y si� w
g�r�, otaczaj�c ochronn� tarcz� kokonem jedwabistej substancji, kt�r� wi�za�o
przeciwzakl�cie rzucone przez odzianego w czer� czarnoksi�nika. Dru wiedzia�,
�e pod
nogami Silestiego powsta�a pu�apka zamykaj�ca si� nad g�ow�. Oczywi�cie, Silesti
te� by�
tego �wiadom.
Gdy Dekkar wybuchn�� �miechem, a paru z przygl�daj�cych si� Vraadow klasn�o w
r�ce na znak aprobaty, kontratak Silestiego wyda� pierwsze owoce. Popi� osiad�
na szerokich
barkach i na g�owie ofiary. Dekkar nie po�wi�ci� uwagi tym drobinom, wi�c z tym
wi�kszym
zaskoczeniem zobaczy�, �e wyrastaj� z nich male�kie, z�bate g��wki osadzone na
w�owych
cia�ach. Stworki pieni�y si� na ubraniu i sk�rze, a w chwil� po narodzinach
zapuszcza�y
korzenie i przyst�powa�y do zadania, do kt�rego zosta�y stworzone: do k�sania
gospodarza.
Par� wi�o si� nawet po ziemi wok� st�p Dekkara, ale szybko zgin�y pod jego
butami.
Wielu Vraadow uzna�o, �e wreszcie s� �wiadkami kulminacji tysi�cletnich zmaga�.
Dru w�tpi� w to. Przeciwnicy w ci�gu tego d�ugiego czasu wpadli w niezliczone
pu�apki i
wyszli z nich ca�o. �eby ich zabi�, trzeba by�o czego� wi�cej nad takie
igraszki.
Prawda, obu uby�o pewno�ci siebie. Z kokonu zacz�� bi� straszliwy �ar, kt�ry
odczu�
nawet Dru, cho� sta� daleko od miejsca pojedynku, na wysokim balkonie. Za pomoc�
prostego czaru och�odzi� najbli�sze otoczenie, ale w wi�zieniu Silestiego
brakowa�o takiej
ochrony. Raptem kokon stopi� si� z sykiem i wyparowa�, nim jego szcz�tki zd��y�y
opa�� na
ziemi�. Nawet chmura pary szybko si� rozproszy�a.
Dekkar tymczasem sta� tylko i czeka�. Gdy przemin�o pocz�tkowe zaskoczenie,
u�miechn�� si� mimo uk�sze�, na kt�re by� nara�ony. Wkr�tce nietrudno by�o
zrozumie� jego
stoick� postaw�. Stworki zacz�y spada� na ziemi�, z pocz�tku pojedynczo, potem
ca�ymi
chmarami. Nie �y�y, to znaczy ka�de jedno, kt�re uk�si�o czarnoksi�nika. Dru
zd��y�
przyjrze� si� jednemu z ostatnich �yj�tek, kt�re do ko�ca wype�nia�o swoj�
misj�, chwytaj�c
z�bami niczym nie os�oni�t� r�k� Dekkara. Gdy tylko zassa�o krew, w okamgnieniu
spr�y�o
si�, jakby gotuj�c do drugiego ugryzienia. Jednak�e zamiast uk�si�, zatrz�s�o
si�, wyplu�o
krew ofiary...i spad�o na ziemi�, ju� nieszkodliwe i martwe.
- Paaanie?
- Otrute, Sirvaku. Krew Dekkara jest zatruta. Ciekawe, jak on z tym �yje.
Domy�lam
si�, �e trzeba silnej trucizny, by zabi� takie stworzenie.
Dekkar i Silesti stali naprzeciwko siebie jak bli�niacze podp�rki do ksi��ek,
nieco
wym�czeni, ale triumfuj�cy i gotowi do drugiej rundy.
- Paaanie! - Pazury wbi�y si� g��boko w rami� Dru, co dobitnie �wiadczy�o o l�ku
famulusa. Mroczny cie� przy�mi� naturalne �wiat�o dnia. Plac rozja�nia�o jedynie
sztuczne
o�wietlenie, stworzone przez Vraadow z okazji zgromadzenia.
Niebo zaroi�o si� od smok�w, olbrzymich potwor�w, wi�kszych od najwy�szych koni
i zdolnych do powalenia rzeczonych zwierz�t jednym ciosem masywnych przednich
�ap. Na
grzbiecie ka�dego ze szmaragdowych straszyde� siedzia� je�dziec.
- Tezerenee... - mrukn�� Dru pod nosem.
Zebrani na placu Vraadowie, kt�rzy z ka�d� sekund� coraz �ywiej interesowali si�
pojedynkiem dw�ch czarnoksi�nik�w, nagle zamilkli; ledwie par� os�b o�mieli�o
si�
szepn�� to, co przed chwil� rzek� do siebie Dru Zeree.
�Tezerenee�.
By�o ich ponad czterdziestu i Dru wiedzia�, �e s� tylko wybran� reprezentacj�
klanu.
Vraadowie z natury niezbyt cenili wi�zi rodzinne - Dru i jego c�rka Sharissa
byli w�r�d nich
wyj�tkiem. Tezerenee, rz�dzeni �elazn� r�k� swojego patriarchy, wielmo�nego
Barakasa,
tworzyli sp�jn� i w�adcz� rodzin� czarnoksi�nik�w. S�yn�li r�wnie� jako wprawni
wojownicy, co by�o kolejn� cech� odr�niaj�c� ich od innych przedstawicieli
rasy, kt�ra w
tak znacznym stopniu polega�a na swoich umiej�tno�ciach magicznych.
Smoki zacz�y l�dowa� na dachach i murach miasta.
Z daleka wszyscy je�d�cy wydawali si� jednakowi. Od st�p do g��w okrywa�y ich
ciemnozielone pancerze wykute z �usek bestii, kt�re dosiadali. He�my z
podobiznami
smoczych �b�w przys�ania�y ich dzikie oblicza. Dwaj mieli na ramionach purpurowe
peleryny
- wielmo�ny Barakas i jego pierworodny syn, Reegan. Niemal trzeci� cz��
je�d�c�w
stanowili synowie patriarchy, sp�odzeni w czasie pi�ciu tysi�cy lat jego �ywota.
(O tym, ilu
by�o ich ��cznie i ilu w taki czy inny spos�b zgin�o na przestrzeni wiek�w,
nikt nie �mia�
m�wi� w zasi�gu s�uchu w�adcy Tezerenee).
Barakas Tezerenee wyl�dowa� na dachu budynku, kt�ry a� si� sp�aszczy�. Z tego
punktu obserwacyjnego g�rowa� nad wszystkimi opr�cz Dru. G�adz�c g�st� brod�,
rzuci�
przeci�g�e, twarde spojrzenie dw�m czarodziejom.
- Oto ostatnie zgromadzenie.
Jego g�os, wzmocniony moc�, dos�ownie wprawi� w dr�enie mury miasta. Co dziwne,
cho� z wygl�du wielmo�ny Tezerenee przypomina� nied�wiedzia, g�os mia� �agodny i
stonowany. By� to jednocze�nie g�os kogo�, kto przywyk� do rozkazywania, i w
jego ustach
nawet zwyczajny zwrot �dobrego dnia� brzmia� jak komenda, kt�r� nale�a�o
wype�ni�.
- Oto ostatnie zgromadzenie, panowie Dekkar i Silesti. St�d Vraadowie rusz� do
lepszego, mniej zniszczonego domu.
Udr�czone niebo zadudni�o jakby dla podkre�lenia tego o�wiadczenia.
Dwaj przeciwnicy obrzucili si� pogardliwymi spojrzeniami.
- Dopilnujcie, by ci dwaj raz na zawsze sko�czyli sw�j niedorzeczny pojedynek. -
Z
pocz�tku nie by�o jasne, do kogo zwraca si� patriarcha, gdy� nadal spogl�da� na
Dekkara i
Silestiego. Potem dwaj je�d�cy dosiedli swoich gadzich wierzchowc�w i wzbili si�
w niebo.
Dwaj rywale zacz�li protestowa�, ale skamienieli pod wp�ywem przeszywaj�cego
spojrzenia
Barakasa.
Dru zamruga� i przechyli� si� nad balustrad� balkonu, �eby uwa�niej przyjrze�
si�
Dekkarowi i Silestiemu. Naprawd� skamienieli. Nie poruszali si�, tylko ich oczy
�miga�y na
boki w daremnej pr�bie znalezienia kogo�, kto m�g�by uwolni� ich spod zakl�cia
w�adcy
Tezerenee. Smoki tymczasem zawis�y tu� nad g�owami bezradnych Vraadow, wzbijaj�c
tumany py�u, kt�re zmusi�y t�umy do cofni�cia si�. Raptem na rozkaz je�d�c�w
chwyci�y
Dekkara i Silestiego w przednie �apy.
Je�d�cy spojrzeli na pana swego klanu, czekaj�c na dalsze rozkazy. Barakas
Tezerenee po chwili namys�u rzek�:
- Zabierzcie ich na zach�d. Nie wracajcie, dop�ki jeden z nich nie zwyci�y...
albo nie
zgin� obaj.
Smoki za�opota�y pot�nymi skrzyd�ami i wzbi�y si� szybko w przestworza. Po paru
sekundach przemieni�y si� w plamki na niebie, ledwo dostrzegalne nawet dla
najbardziej
bystrookich obserwator�w. Po nieca�ej minucie znik�y bez �ladu.
Barakas powi�d� wzrokiem po pozosta�ych Vraadach - kt�rzy, co by�o dla nich
nietypowe, milczeli - i wreszcie tym samym tonem, jakim zaordynowa� pozbycie si�
Silestiego i Dekkara, powiedzia�:
- Niechaj towarzyszy wam duch zgromadzenia.
Nie dodaj�c s�owa wi�cej, odwr�ci� si�, najwyra�niej trac�c zainteresowanie
zebranymi, i spojrza� na czekaj�cego Dru.
Dru lekko sk�oni� g�ow�.
- Przyby�em, jak poleci�e�.
W nast�pnej chwili w�adca Tezerenee sta� obok niego. Sirvak, kt�ry wyra�nie nie
lubi�
niczego, co wi�za�o si� ze smokami, sykn�� przeci�gle. Dru uciszy� famulusa.
Barakas
spojrza� na niego z zimnym u�miechem na ustach.
- Wypada�o, �eby� si� tu stawi�, Zeree. To nasze wsp�lne dzie�o.
Pochlebstwo nie odnios�o po��danego skutku, cho� Dru uda�, �e czuje si�
zaszczycony.
- To twoja zas�uga, Barakasie. Twoja i twoich syn�w, Rendela i Gerroda.
Po raz pierwszy od czasu przybycia patriarcha okaza� zak�opotanie. Wysokiego
Vraada szczeg�lnie zainteresowa�a konsternacja wywo�ana przez wzmiank� o synach.
- Tak, wype�nili swoj� rol�, ale to ty po�o�y�e� podwaliny.
Na placu inni Vraadowie zaj�li si� w�asnymi sprawami. Wi�kszo�� z nich
zapomnia�a
o Dekkarze, Silestim i nawet czujnych Tezerenee. Barakas za�mia� si� chrapliwe.
- S�abi g�upcy! Dzieciaki! Gdyby nie my, nadal p�akaliby nad swoim losem! -
Z�apa�
Dru za rami�. - Chod�! Nadchodzi czas pr�by, Zeree. Chc�, �eby� przy tym by�.
Zdawa�o si�, �e otaczaj�cy ich �wiat zakr�ci� si� wok� siebie.
Kiedy zn�w si� rozwin��, otoczenie uleg�o zmianie. Stali w przestronnej komnacie
z
pentagramem wyrysowanym na pod�odze. Na wierzcho�kach ramion i w punktach
w�z�owych
siedzia�o dziesi�ciu Tezerenee. Miejsce w �rodku zajmowa�a nieruchoma
zakapturzona
posta�, r�ni�ca si� od pozosta�ych krojem d�ugiego p�aszcza, �uskowej tuniki i
wysokich
but�w. Spod kaptura wysuwa�y si� kosmyki bia�ych jak �nieg w�os�w, co troch�
upodabnia�o
j� do Dru.
- Ojcze. - Tezerenee odziany tak samo, jak ten w �rodku pentagramu, ukl�k� przed
patriarch� klanu. Barakas raczy� po�o�y� d�o� na zakapturzonej g�owie syna.
- Gerrodzie, wyja�nij, co si� tu dzieje. - Jego ch�odny ton maskowa�
podejrzliwo�� i
pierwsze �lady s�usznego gniewu.
Gerrod podni�s� g�ow�. W przeciwie�stwie do wi�kszo�ci m�skich cz�onk�w
Tezerenee, by� przystojny. Ciemne w�osy okala�y jego arystokratyczne oblicze,
odziedziczone
g��wnie po matce. By� szczup�y w por�wnaniu z innymi Tezerenee, takimi jak
Barakas czy
Reegan, i raczej nie wygl�da� na wojownika. Na poz�r m�g� by� bli�niakiem
wysokiej postaci
le��cej na �rodku pentagramu. W rzeczywisto�ci ich narodziny dzieli�o tysi�c
lat. Byli
bli�niakami, ale ��czy�o ich pokrewie�stwo dusz, nie cia�.
- Rendel nie m�g� d�u�ej czeka�, ojcze - powiedzia� Gerrod. M�wi� niezwykle
spokojnie. Dru pomy�la�, �e sam nie zdoby�by si� na wi�ksze opanowanie.
- Nie m�g� czeka�?
Dru nagle zrozumia� implikacje stwierdzenia Gerroda.
M�odszy Tezerenee sk�oni� g�ow� przed ojcem i zadr�a� lekko, gdy patriarcha
zacisn��
r�k� na jego g�owie. Gdyby tylko chcia�, m�g�by zgnie�� czaszk� syna jak mi�kki
owoc.
W�adca Tezerenee zerkn�� dumnie na swojego towarzysza.
- Wygl�da na to, Zeree, �e Rendel skoczy� w przepa�� dziel�c� �wiaty. Jego ka
jest
teraz tam - w Smoczym Kr�lestwie.
II
- Co?
Zaniepokojony ruchem pana, Sirvak otworzy� oczy i sykn��. Niewielki w�osmok,
kt�ry siedzia� na p�ce, odpowiedzia� podobnym syczeniem i wyzywaj�co rozpostar�
skrzyd�a. Dru uciszy� Sirvaka paroma wyszeptanymi s�owami, za� jedno w�ciek�e
spojrzenie
w�adcy Tezerenee zmrozi�o w�osmoka.
W�adca Barakas u�miechn�� si� w nik�ej pr�bie - je�eli naprawd� pr�bowa� -
podniesienia Dru na duchu.
- Wybacz, Zeree. Nazwali�my �wiat le��cy za zas�on� Smoczym Kr�lestwem. Skoro
nikt nie mo�e poda� nam jego nazwy, uznali�my, �e sami go nazwiemy.
��My� oznacza ciebie� - pomy�la� Dru z przek�sem. Patriarcha Tezerenee, kt�ry
osobi�cie uczyni� ze smok�w symbol swego klanu, wiedzia�, �e ma niew�tpliw� i
wyj�tkow�
przewag� nad reszt� Vraadow. Codziennie od chwili odkrycia, �e tu� za ich
w�asnym �wiatem
le�y inny, sprawnie funkcjonuj�cy, Barakas Tezerenee stara� si� podkre�la�, �e
to on panuje
nad sytuacj�. Kiedy pierwsze szale�cze pr�by fizycznego przej�cia do tamtego
�wiata
zako�czy�y si� sromotn� pora�k�, Barakas zaj�� si� studiowaniem prac swoich
rywali. Dru
wy��cznie dzi�ki w�asnym eksperymentom mia� sw�j udzia� w sukcesie klanu.
Wymy�li� co�,
co sta�o si� nadziej� Vraadow, ich triumfem.
Reszta rasy poczu�a si� ura�ona przywilejami, jakich nie szcz�dzi� mu Barakas,
wi�c
Dru zacz�� uwa�a�, co i do kogo m�wi, gdy� m�ciwo�ci Vraadom nie brakowa�o.
Zak�opotany Dru, chc�c unikn�� wyg�oszenia komentarza, wbi� wzrok w
rozpostartego na pod�odze Rendela. Syn patriarchy le�a� bezw�adnie, jak nie�ywy.
Rzeczywi�cie by�o ca�kiem prawdopodobne, �e umar�, a jego ka tkwi uwi�zione w
jakiej�
bezdennej otch�ani. Plan Tezerenee by� niezwyk�e �mia�y, nawet wed�ug kryteri�w
Vraadow.
I rodzi� pytanie, na kt�re Dru jak na razie nie zna� odpowiedzi. Barakas nie
wyjawi�
mu wszystkiego.
�Jaki sens ma przenoszenie ka, je�li na ko�cu podr�y nie czeka odpowiednie
naczynie?�
W�adca Tezerenee obieca� sukces zar�wno swoim poplecznikom, jak i rywalom, i
wiedzia�, �e musi dotrzyma� obietnicy. Niepowodzenie podwa�y�oby nie tylko jego
pozycj�
poza klanem, ale pogr��y�oby go w oczach samych Tezerenee. Wychowa� ich na
w�asne
podobie�stwo, co zdaniem Dru Zeree by�o jego najwi�kszym i nios�cym
niebezpiecze�stwo
b��dem.
Cho� Tezerenee bali si� swojego pana, zwr�ciliby si� przeciwko niemu i pos�ali
go na
spotkanie ze smoczym duchem, kt�rego otacza� tak� czci�.
- Entuzjazm... Rendela... jest chwalebny, Barakas z wielkim wysi�kiem zdj�� r�k�
z
g�owy Gerroda. Dru by� pewien, �e m�odszy Tezerenee pozwoli� sobie na
westchnienie ulgi,
cho� mog�o ono zosta� poczytane przez ojca za oznak� s�abo�ci. Syn patriarchy
poderwa� si�
z pod�ogi i szybko odsun�� na bok.
Barakas ruszy� miarowym krokiem. Dru pospieszy� za nim. Metoda przenoszenia ka
by�a jego pomys�em, ale z za�o�enia ograniczonym wy��cznie do Nimth. Poniewa�
dok�d
mo�na by si� uda� poza �wiatem Vraadow?
Odkrycie �wiata za zas�on� - ukrytego �wiata, jak pierwotnie nazwa� je Dru -
sta�o si�
prze�omem, kt�ry radykalnie odmieni� �ycie niemal nie�miertelnych Vraadow.
Widmowa
kraina n�ci�a widokami falistych wzg�rz i bujnych las�w, ale pozostawa�a poza
ich
zasi�giem.
Par� os�b natychmiast wykpi�o odkrycie, twierdz�c, �e widoki drzew i g�r
na�o�one
na zmaltretowany, niestabilny krajobraz Nimth s� niczym wi�cej, jak kuglarsk�
sztuczk�.
Jednak�e kiedy nikt nie przyzna� si� do jej autorstwa, sta�o si� jasne, �e
obrazy te nie s�
mira�em. Vraadowie zacz�li gorliwie bada� nowy �wiat...jako sw�j drugi dom.
�Kiedy ostatni raz niebo by�o b��kitne?� - zapyta�a kiedy� Sharissa. Dru nie
umia�
odpowiedzie�; nie pami�ta� i teraz te� nie m�g� sobie przypomnie�. Nie za jej
�ycia, tego by�
pewien. Nimth zacz�o umiera� dawno temu. Agonia nast�powa�a powoli, mog�a trwa�
tysi�ce lat... lecz na d�ugo przed ostatecznym zgonem �wiat stanie si� miejscem,
w kt�rym
nawet Vraadowie nie zdo�aj� przetrwa�.
Gerrod szed� za nimi jak cie�. Dru przypuszcza�, �e ani Barakas, ani nawet
Rendel nie
domy�laj� si�, co chodzi mu po g�owie. Gerrod obserwowa� wszystko chytrym okiem.
Zeree
by� pewien, �e ogromnie interesuje go to, co on, obcy przyprowadzony przez ojca,
my�li o
wielkim eksperymencie. Jego zainteresowanie by�o intryguj�ce; Dru mia� wra�enie,
�e
m�odszy Tezerenee wr�cz liczy na znalezienie jakiej� usterki w tym, co sam
pom�g� stworzy�
pod okiem swojego pana i ojca.
- Oto ono, Dru Zeree. Brakuj�ce ogniwo w twoim dziele i naszym ratunku.
W�adca Tezerenee dramatycznym gestem zatoczy� r�k� p�kole. Dru spojrza� we
wskazan� stron�, na cia�o. Wiedzia�, co to jest, gdy� sam wcze�niej tworzy�
takie istoty.
Rozmiar i kszta�t tworu m�wi�y same za siebie - o�wiadczenie Barakasa sta�o si�
zbyteczne.
Pod ostrza�em wyczekuj�cych spojrze� dw�ch Tezerenee Dru wyci�gn�� r�k� i
dotkn��
ramienia istoty. By�o ciep�e i sprawia�o wra�enie �ywego. Dru mia� ochot� cofn��
si�, ale
wiedzia�, �e drogo m�g�by zap�aci� za taki akt tch�rzostwa. Tezerenee nie
szanowali tych,
kt�rym brakowa�o odwagi, ani z nimi nie wsp�pracowali. Okazanie l�ku r�wna�oby
si�
samob�jstwu.
- Golem z krwi i ko�ci. - Wyja�nienie Gerroda nie by�o konieczne.
Gdyby golem nie le�a�, tylko sta� na p�askim marmurowym pode�cie, si�ga�by Dru
do
piersi. �Wzrostu Sharissy�. Zeree nie mia� poj�cia, sk�d si� wzi�o to
por�wnanie - chyba
tylko st�d, �e d�u�ej ni� zamierza�, przebywa� z dala od c�rki. To dla jej dobra
przysta� na
propozycj� patriarchy. Plan, jakkolwiek ob��dny, m�g� uratowa� jej �ycie,
dlatego zgodzi� si�
wej�� do legowiska w�ciek�ych smok�w, jakimi byli Tezerenee. Zdecydowanie nie
by�a to
vraadzka postawa. Wi�kszo�� starszych Vraadow bez skrupu��w po�wi�ci�aby �ycie
swojego
potomstwa, byle uratowa� w�asn� sk�r�.
- By� mo�e zastanawiasz si�, dlaczego jest taki... nie uko�czony - wtr�ci�
�mielej
Gerrod.
Dru chrz�kn��. �Doprawdy, nie uko�czony!� �agodnie powiedziane, zwa�ywszy, �e
golem nie mia� twarzy. Brakowa�o mu nie tylko rys�w: jego cia�o by�o bezw�ose,
pozbawione
jakichkolwiek cech charakterystycznych, jakby ob�e. Ko�czyny ko�czy�y si�
kikutami,
prymitywnymi namiastkami d�oni i st�p. Golem by� bezp�ciow�, �yj�c� kuk��.
B�d�c Vraadem, kt�ry prze�y� ponad trzy tysi�ce lat, Dru widzia� du�o gorsze
rzeczy,
jednak golem mia� w sobie co�, co niemal�e wprawi�o go w dr�enie. R�ni� si� od
innych
tego typu twor�w czym� wi�cej poza widomymi brakami.
Nagle zrozumia�, co go zaniepokoi�o.
- Ur�s�, nie zosta� scalony z kawa�k�w.
Oczy Gerroda poja�nia�y. Po raz pierwszy Dru zwr�ci� uwag� na ich krystaliczn�
czysto��. Barakas tymczasem u�miechn�� si� do niego z uznaniem. Da� znak, �e
powinien
kontynuowa� swoje domys�y.
Smuk�y Vraad zmusi� si� do ponownego dotkni�cia nagiego torsu golema. Sk�ra by�a
niezwyk�a w dotyku, jakby...
- Nie jest Vraadem. - Z zadum� przeci�gn�� palcami po ramieniu, zapominaj�c o
grozie, jakiej do�wiadczy� chwil� wcze�niej. Dotyk czego wywo�ywa� podobne
wra�enie?
Nagle znalaz� odpowied�, kt�ra na nowo roznieci�a w nim strach.
- Golem zosta� stworzony ze smoka!
- Jak widzisz, Gerrodzie, mistrz Zeree ma bystry umys�. Umys� godny Tezerenee.
Zakapturzona posta� sk�oni�a si�, skrywaj�c twarz w g��bi przepastnego kaptura.
M�odszy Tezerenee nie skomentowa� s��w ojca, nie okaza� �adnej reakcji. Dru
zastanowi� si�,
czy Barakas rzeczywi�cie nie zauwa�y� uniku syna, czy te� by� tak g��boko
prze�wiadczony o
swojej w�adzy nad ca�ym klanem, �e jego zdanie nie mia�o dla niego wi�kszego
znaczenia.
Teraz jednak nie by�o czasu na szukanie odpowiedzi.
- Golem ma by� naczyniem dla ka.
- Tak. - Barakas pieszczotliwie, jak kochanek, pog�adzi� rami� golema. - Nie
b�d�c ani
smokiem, ani Vraadem, nie posiada ka. To tylko skorupa, nie maj�ca w�asnego
�ycia, otwarta
na przyj�cie prawdziwej duszy. Jedynym, co posiada, jest wrodzona smocza magia.
Tylko
starannie opracowane czary nada�y jej pozory �ycia. Vraadzkie ka wniknie w ni�,
nie
napotykaj�c oporu, i zaw�adnie ni� bez reszty. Golem jest podatny na
modelowanie. Stanie si�
taki, jak za�yczy sobie przejmuj�cy go Vraad.
- Nadzwyczajne cia�o do nowego �wiata - doda� Gerrod takim tonem, jakby
powtarza�
wyuczon� lekcj�. Najwyra�niej cz�sto s�ysza� te s�owa z ust ojca.
W�adca Tezerenee z aprobat� pokiwa� g�ow�.
- Tak b�dzie. - Skierowa� uwag� na go�cia. - Nast�pi idealne po��czenie naszej
duszy
ze smocz� magi�. W ten spos�b Vraadowie zyskaj� wi�cej, ni� kiedykolwiek
marzyli.
Dru zachowa� oboj�tn� min�, ale narasta� w nim niepok�j, kt�rego �r�d�em by�a
nie
tylko my�l o pochodzeniu golema. Na Vraad�w czeka� nowy �wiat, to prawda, ale
urz�dzony
przez Barakasa Tezerenee wed�ug jego upodoba�. Wysoki czarnoksi�nik popatrzy�
na le��c�
obok nich nieruchom� posta� i tym razem nie zdo�a� zapanowa� nad dr�eniem.
- Co� nie w porz�dku, Zeree?
Nim zd��y� odpowiedzie�, odezwa� si� Gerrod.
- Ojcze, w ci�gu najbli�szej godziny Rendel b�dzie wymaga� szczeg�lnej opieki.
Wbrew wcze�niejszym oczekiwaniom jeszcze nie jest w Smoczym Kr�lestwie. Okaza�o
si�,
�e proces przeprawy przebiega wolniej, ni� pierwotnie wyliczono i w tym czasie
nale�y
zadba� o jego cia�o. Je�li pozwolisz, chcia�bym zapyta� mistrza Zeree, co s�dzi
o naszych
post�pach i przeszkodach, kt�rych mogli�my nie przewidzie�... je�li, oczywi�cie,
ju� go nie
potrzebujesz...
W�adca Tezerenee zmierzy� wzrokiem Dru.
- Nie potrzebuj�. Co ty na to, Zeree?
- Z przyjemno�ci� przyczyni� si� do powodzenia eksperymentu.
- Doskonale.
Patriarcha z�apa� w r�k� dzi�b Sirvaka. Dru poczu� na karku nerwowe
wzdrygni�cie,
ale poza tym, co si� chwali, famulus zachowa� zimn� krew w czasie tej inspekcji.
Kiedy
Barakas wreszcie go uwolni�, Sirvak ostro�nie opu�ci� g�ow� i uda�, �e zn�w
zapada w
drzemk�.
- Jest wspania�ym przyk�adem twojego mistrzostwa. Jak my�lisz, poradzi�by sobie
z
w�osmokiem?
- Sirvak ma smyka�k� do walki. - Dru z u�miechem popatrzy� na zwierz� i podrapa�
je
po gardle. - Co do w�osmok�w...zabi� dwa w nieca�� minut�.
Twarz patriarchy pociemnia�a, ale g�os pozosta� opanowany.
- Wspania�e dzie�o, jak m�wi�em. - Odwr�ci� si� do syna i poleci�: - Zawiadom
mnie,
je�li co� si� wydarzy. Bez chwili zw�oki.
- Ojcze.
Gerrod uk�oni� si� i trwa� w uni�onej pozie nawet wtedy, gdy w�adca Tezerenee
znikn�� w szmaragdowej chmurze, kt�ra rozprzestrzeni�a si� na ca�� komnat�. Po
chwili
m�odszy Tezerenee gwa�townym ruchem r�ki przegna� zielon� mg�� za otwarte okno.
Zerkn��
na Dru.
- Jest szalony, mistrzu Zeree, bardziej ni� my wszyscy. - Kiedy nie doczeka� si�
komentarza, doda�: - I musieliby�my by� naprawd� szaleni, �eby pomy�le� o jego
obaleniu.
Chod�, spojrzyj na to.
Z t� ostatni� dziwn� uwag� Gerrod odwr�ci� si� w stron� pentagramu i tych,
kt�rzy
czuwali nad przebiegaj�cymi czarami. Dru w milczeniu pod��y� za nim,
zastanawiaj�c si�, ile
jest prawdy w jego s�owach.
- Oczywi�cie zauwa�y�e� luk� w planie mojego ojca, prawda? - Zwr�cony plecami do
Dru, Gerrod w sutym p�aszczu z kapturem wygl�da� jak wielka p�achta rozwieszona
do
przewietrzenia. Porusza� si� bezg�o�nie, w przeciwie�stwie do swoich
ci�kozbrojnych
pobratymc�w, kt�rych krokom zwykle towarzyszy�o g�o�ne dudnienie.
Dru wiedzia�, o czym m�wi jego zakapturzony przewodnik.
- Golem jest tutaj. Jak dostarczy� go do Smo... Jak przerzuci� go na drug�
stron�
zas�ony?
- To by� m�j pomys�... m�j i Rendela. Kwestia mocy, jak powiedzia�by ojciec. Moc
zawsze zwyci�y, je�li ma si� jej wystarczaj�c� ilo��. - Niski �miech wyrwa� si�
spod
g��bokiego kaptura. - Ojciec lubi filozofowa�.
- A na czym polega ten pomys�?
Gerrod odwr�ci� si� i wskaza� pentagram. W tej chwili u�miech na jego twarzy by�
a�
nazbyt doskona�� kopi� grymasu ojca.
- Czego nie mo�e zrobi� jeden Vraad, tego mo�na dokona� wsp�lnymi si�ami. Grupa
podobna do tej siedzi w �rodku widmowego lasu w�r�d drzew, kt�re nie ca�kiem s�
drzewami, si�gaj�c moc� Tezerenee do �wiata za zas�on� i tworz�c z jego zasob�w
naczynia
dla ka Rendela... oraz tych, kt�rzy pod��� za nim.
Mia�o to pewien sens i w wykonaniu kogo� takiego jak Tezerenee mog�o zadzia�a�.
Tylko oni mogli zgromadzi� tylu Vraadow ch�tnych do wsp�pracy, by mie� szans�
na
odniesienie sukcesu, nawet je�li sukcesem tym by�oby tylko mentalne wnikni�cie
do
widmowego �wiata. Vraadowie nie mogli przenie�� si� fizycznie do nowego domu,
ale ich
moc mog�a otworzy� im inn� drog�.
Dru zamruga�.
- Czy s� tam smoki?
- Oczywi�cie. Zobaczy� je... zaraz, niech si� zastanowi�...kuzyn czy brat, a
mo�e jedna
z si�str, zapomnia�em... Mo�esz jednak wyobrazi� sobie przej�cie ojca. Odkrycie
smok�w
przes�dzi�o o naszym losie. Wcze�niej ojciec zamierza� u�y� paru tych
przebrzyd�ych elf�w.
Siatki szpiegowskie, wspierane przez poplecznik�w r�nych Vraadow, powoli
zbiera�y i rozpowszechnia�y informacje dotycz�ce istot zamieszkuj�cych mgliste
ziemie
nowego �wiata. Spo�r�d nich najwi�ksze zainteresowanie budzi�y elfy, gdy�
nale�a�y do
24
rasy z dawien dawna wyt�pionej na Nimth. One pierwsze ucierpia�y z r�k wczesnych
Vraadow. Jak napisa� Serkadion Manee, jedyny czarnoksi�nik, kt�ry postanowi�
prowadzi�
kronik� swojego ludu, by�y nastawione zbyt pokojowo i ch�tne do wsp�istnienia z
now� ras�.
Znik�y dos�ownie z dnia na dzie�. Je�li mo�na by�o da� wiar� s�owom Serkadiona
Manee,
wraz z nimi umar�a r�wnie� cz�� Nimth.
�ywe elfy oznacza�y dla Vraadow niewolnik�w i zabawki. Dru odczu� pal�cy wstyd
na my�l, �e jego pierwsza reakcja na wiadomo�� o tej rasie by�a jeszcze gorsza:
zastanawia�
si�, jak by to by�o z�apa� elfa, pokroi� go i sprawdzi�, czym r�ni si� od
Vraadow.
Sharissa porzuci�aby go bez chwili namys�u, gdyby o tym wiedzia�a.
Zda� sobie spraw�, �e Gerrod wbija w niego b�yszcz�ce oczy.
- Nie chc�, �eby si� uda�o.
Z pocz�tku Dru nie by� pewien, czy dobrze us�ysza�. Kiedy mina Gerroda nie
zmieni�a
si�, zrozumia�, �e synowie smoka naprawd� s� ob��kani. W ko�cu zdoby� si� na
proste
pytanie:
- Dlaczego?
Zakapturzony Vraad popatrzy� na niego bezradnie. Zdawa� si� nie przejmowa�, �e
kto� mo�e us�ysze� s�owa zdrady - zdrady wobec jego klanu i ca�ej rasy Vraadow.
- Nie wiem! Czasami czuj� co� z tak� si��, �e g�owa mi p�ka! Czuj�, �e tam czeka
na
nas co�, co jest bardzo silne, co�, co oznacza �mier�... i los gorszy od
�mierci... dla Vraadow,
dla wszystkich Vraadow!
Nagle Gerrod zadar� g�ow� i wbi� wzrok w sufit. Jego usta zacisn�y si� mocno,
tworz�c cienk� lini� w poprzek twarzy. Chwil� p�niej g�owa opad�a. Oczy, kt�re
spojrza�y
na Dru, wyra�a�y ulg� i rozpacz.
- Rendel to zrobi�. Wyczuwam go. Jego ka przebywa ju� w �wiecie za zas�on�.
Zwyci�stwo... - Gerrod zawaha� si�, jakby nie podoba� mu si� smak nast�pnych
s��w - jest
teraz pewne!
Po raz drugi w ci�gu paru minut Dru nie m�g� pohamowa� dr�enia.
25
Cho� nie mia�o ust, krzycza�o.
Cho� nie mia�o oczu, obr�ci�o g�ow� w kierunku ciemnego, gro�nego nieba, jakby
szukaj�c mocy, kt�ra skr�ci�aby jego katusze.
Twarz by�a pusta, g�owa �ysa, bez jednego w�osa, bez jednej cechy szczeg�lnej.
Tw�r
nie mia� uszu, cho� zdawa� si� nas�uchiwa�. Nagi, pozbiera� si� na nogi nie
posiadaj�ce
palc�w i kikutami r�k przytrzyma� si� drzewa, na kt�re si� zatoczy�. By�a to
ob�a, bezp�ciowa
istota, pozbawiona wszelkich wyr�niaj�cych cech. Wyczuwa�a walcz�ce wok�
�ywio�y, ale
nic poza tym nie mog�a zrobi�.
By� to golem, pierwszy wyhodowany i pierwszy, o kt�rego upomnieli si� Vraadowie.
Stado w�osmok�w, kt�re si�ga�y chwiej�cej si� istocie ledwie do pasa, ale
zdolne
by�y rozedrze� na strz�py drapie�niki trzy razy wi�ksze, skuli�o si� trwo�liwie
w koronach
nielicznych drzew na zmywanej deszczem r�wninie. Nie wiatr i nie b�yskawice
wprawi�y w
dr�enie ich gadzie cielska. Ba�y si� istoty wymacuj�cej drog� wok� pnia drzewa,
na kt�rym
wiele z nich przycupn�o. Czu�y jej niepokoj�cy zapach, lecz ich strach
podsyca�a przede
wszystkim parali�uj�ca obecno�� obcej mocy.
Nie posiadaj�cy twarzy tw�r postawi� nog� na korzeniu, o kt�ry wcze�niej si�
potkn��
i przewr�ci�. W tej samej chwili nabrzmia�y bulwiaste wyrostki na ko�cu nie
wykszta�conej
stopy, rozwijaj�c si� w palce. Druga stopa by�a ju� kompletna, cho� tw�r nie
zauwa�y�
zachodz�cej zmiany. Odczuwa� wy��cznie b�l.
Burza wtargn�a na czyste wieczorne niebo ledwie chwil� wcze�niej, ale ju�
szala�a z
pe�n� si��. Gdy troch� si� uspokoi�a, tw�r przystan��, jakby nad czym� si�
zastanawia�.
Nagle poderwa� pi�� i na poz�r bez powodu uderzy� mocno w pie� drzewa.
W�osmoki zapiszcza�y ze strachu; cios niemal prze�ama� pie� na po�ow�. Magia
zatrzeszcza�a w powietrzu wok� niewidomego golema. Gdy cofn�� r�k� do drugiego
uderzenia, wy�oni�y si� z niej kikuty, kt�re rozci�gaj�c si� i wij�c ob��dnie,
uformowa�y
palce. W czasie jednego oddechu powsta�a prawdziwa
26
d�o�. R�ka zastyg�a w powietrzu; jej w�a�ciciel zacz�� u�wiadamia� sobie, co si�
dzieje. Gdyby jego puste oblicze mog�o co� wyrazi�, by�aby to rado�� - rado��
skaza�ca,
kt�ry us�ysza� odroczenie wyroku.
Pomacha� palcami obu r�k, wyra�nie zafascynowany ruchem, cho� jeszcze nie m�g�
nic zobaczy�. Burza popad�a w zapomnienie. Tw�r z�apa� si� r�kami za g�ow�,
wymacuj�c
kie�kuj�ce uszy. Jak dziecko, sta� si� �wiadom jeszcze jednej zmiany. Cia�o
pokry�o si�
puszkiem bladych w�osk�w, a na g�owie wyros�a g�sta bia�a czupryna. Od pocz�tku
zna�
swoj� p�e�, ale dopiero teraz mia� na to dowody. Jego cia�o ros�o, osi�gaj�c
ponad sze�� st�p
wysoko�ci, i nabrzmiewa�o, gdy poszerza�a si� klatka piersiowa i rozwija�y
mi�nie.
Wraz z torsem przemienia�o si� puste oblicze. Na �rodku wystrzeli� wyrostek, a
pod
nim powsta�a szczelina, kt�ra szybko utworzy�a usta. Wy�ej krzywi�y si� dwie
male�kie
fa�dy, zacz�tki oczu.
Ustami o cienkich wargach i nozdrzami arogancko zakrzywionego nosa tw�r po raz
pierwszy odetchn�� powietrzem tego �wiata. U�miechn�� si� z odrobin�
samozadowolenia.
Z�by b�ysn�y biel�.
Rozwar�y si� powieki, ukazuj�c l�ni�ce oczy, kt�re wszystko widzia�y i niczego
nie
zapomina�y. Przez pewien czas tw�r przypatrywa� si� oku burzy, czarnej otch�ani,
kt�ra nie
by�a chmur�, tylko efektem jego przej�cia do nowego �wiata. Oko zacz�o si�
kurczy�,
ust�puj�c miejsca czystemu niebu. Przybysz westchn�� z zadowoleniem, kt�re
zaj�o miejsce
wcze�niejszego cierpienia.
Zdr�w i ca�y, Rendel rozejrza� si�, sprawdzaj�c, czy wszystko jest w porz�dku.
U�miechn�� si� szeroko.
Zimny wiatr, kt�ry d�� jeszcze, cho� burza ucich�a, przypomnia� mu o braku
ubrania.
U�miech zgas�, zast�piony grymasem irytacji wymieszanym z cieniem zak�opotania.
Rendel
ze z�o�ci� machn�� r�k�.
Ciemny str�j z naj�wietniejszej �uski - �uski z wi�kszych kuzyn�w bestii
kul�cych si�
na drzewie - otuli� go od palc�w st�p po szyj�. Zielony p�aszcz i wysokie do
po�owy uda buty
dope�ni�y obrazu majestatycznego, ale przera�aj�cego kr�la lasu. Rendel nie
27
za�o�y� kaptura, ciesz�c si� ch�odem wiatru na twarzy. Roze�mia� si�
triumfalnie.
Poczucie zwyci�stwa, w kt�re zw�tpi� niejeden raz od chwili przybycia, zupe�nie
wymaza�o
wcze�niejszy b�l i l�k. To sprawi�o mu najwi�ksz� przyjemno��. Kto�, kto od
dawna �y� w
strachu przed tym dniem, prze�ywa� rado�� w dw�jnas�b.
Wiatr cich�. Rendel zwr�ci� spojrzenie w kierunku dalekiego �a�cucha g�r.
Wypatrzy�
olbrzyma w�r�d olbrzym�w, szczyt, kt�ry zdawa� si� go przyzywa�.
Odwracaj�c si� na chwil� ku ��ce i drzewu, pod kt�rym spoczywa� golem, mag
z�o�y�
niski i nieco szyderczy uk�on. Potem wyprostowa� si� i bez wahania ruszy� w
stron� g�r.
Arogancki u�miech wykrzywia� jego rysy.
W�osmoki patrzy�y za nim, �ci�ni�te tak mocno, �e ledwo trzyma�y si� na
ga��ziach.
Za nimi, z kryj�wki w wysokiej trawie, co� innego ze �miertelnie powa�nym
zainteresowaniem obserwowa�o oddalaj�cego si� Vraada.
III
Wobec oczywistego sukcesu Rendela Gerrod postanowi� nie m�wi� wi�cej na temat
swoich sprzecznych pragnie�. Dru by� do�� m�dry, by go nie naciska�. Mia� na
g�owie
wystarczaj�co du�o zmartwie� i spraw do przemy�lenia. Do��czenie do Tezerenee
okaza�o si�
decyzj� kontrowersyjn�. Uzyskane informacje z jednej strony podkre�la�y
konieczno��
kontynuowania tajemnej pracy, o kt�rej, jak mia� nadziej�, nie wiedzia� nawet
w�adca
Tezerenee, maj�cy na swe us�ugi niezliczonych szpieg�w. Z drugiej strony
sprawia�y, �e
dalsze wysi�ki wyda�y si� zbyteczne - po co si� stara�, skoro Barakas og�osi, �e
to on znalaz�
wyj�cie z coraz powa�niejszej opresji?
Dru sam opu�ci� komnat�, gdy� Gerrod wola� troszczy� si� o cia�o brata, ni�
�wi�towa� z ojcem zwyci�stwo, w kt�rym obaj
28
mieli niewielki udzia�. Nie chcia� by� zwiastunem wie�ci o odniesionym
powodzeniu,
zw�aszcza nie po tym, co wyzna� Dru. Barakas i tak dowie si� o wszystkim.
Miasto zosta�o urz�dzone w ten spos�b, �eby zapewnia� wszelkie wygody
mieszka�com, wi�c poruszanie si� na w�asnych nogach nie by�o konieczne. Dru m�g�
poleci�
cytadeli, �eby przenios�a go do miejsca przeznaczenia, m�g� tak�e si�
teleportowa�, ale
odrzuci� obie mo�liwo�ci. Uzna�, �e d�uga uspokajaj�ca w�dr�wka niezliczonymi
korytarzami
i schodami dobrze mu zrobi. Brakowa�o mu takiej przechadzki i... c�rki.
Szed� stale pod g�r�, niespiesznie zbli�aj�c si� do miejsca, w kt�rym przebywa�
Barakas z innymi Tezerenee, kiedy zza zakr�tu schod�w wy�oni�a si� smuk�a
posta�. Nie
m�g� jej omin�� i by�o za p�no, �eby zawr�ci�.
- Dru, najs�odszy, zastanawia�am si�, gdzie jeste�!
Obj�a go i poca�owa�a mocno, nim zdo�a� uwolni� si� z jej zach�annych ramion.
Spraw� utrudnia� fakt, �e w zasadzie nie chcia� tego zrobi�.
- Melenea... Nie widzia�em ci� wcze�niej.
- Nie widzia�e� czy nie chcia�e� zobaczy�, najs�odszy? Czy jestem taka
nieciekawa i
odstraszaj�ca?
W �wiecie, w kt�rym pi�kno spotyka�o si� na ka�dym kroku, w czarodziejce o
szkar�atnohebanowych w�osach trudno by�oby doszuka� si� czego� pospolitego.
Melenea by�a
pi�kna i czaruj�ca. Jej owalna twarz mia�a per�owy odcie�. Usta, kszta�tne i
zmys�owe - i
mi�kkie, wspomnia� z odrobin� zawstydzenia Dru - harmonizowa�y z lekko zadartym
nosem i
zmru�onymi oczami w kszta�cie �ez. Brwi wygi�te we wdzi�czne wysokie �uki
nadawa�y
twarzy nieco wyrachowany, w�adczy wyraz. Ko�ci policzkowe by�y wyra�niej
zaznaczone ni�
dawniej. Dru po�a�owa�, �e nie uciek� w chwili, gdy tylko j� zobaczy�. Twarz
czarodziejki
budzi�a zbyt du�o wspomnie�, kt�re wola�by wymaza� z pami�ci. Jej w�osy, �ci�le
owini�te
wok� g�owy, wygl�da�y niemal jak he�m. Kosmyki swobodnie wypuszczone na
policzki
podkre�la�y budow� kostn� twarzy.
Podczas gdy wiele vraadzkich kobiet bez za�enowania ods�ania�o swoje wdzi�ki,
Melenea - inaczej ni� w czasie ostatniego spotkania - nosi�a d�ug�, po�yskliw�
sukni� w
ciemnozielonym kolorze. Dopasowany str�j uwidacznia� jej figur� du�o lepiej ni�
sk�pe
fata�aszki w przypadku innych czarodziejek. Dru przypuszcza�, i� nie zobaczy�
jej wcze�niej -
a szkoda, �e si� nie postara�, bo w�wczas m�g�by unikn�� tego spotkania - mi�dzy
innymi
dlatego, �e otacza� j� t�um ubiegaj�cych si� o jej wzgl�dy wielbicieli obojga
p�ci.
Niegdy� on sam zalicza� si� do tych najbardziej �arliwych.
Perlisty �miech Melenei zabrzmia� jak muzyka i czarnoksi�nikowi od razu skoczy�
puls. U�wiadomi� sobie, �e po�eraj� wzrokiem.
- Najs�odszy. - Czarodziejka pieszczotliwie po�o�y�a r�k� na jego policzku. Dru
chcia�
si� odsun��, lecz nawet nie drgn��.- Jeste� du�o bardziej zabawny od ca�ej
reszty. - Pu�ci�a
oko, a w sztuce tej by�a niekwestionowan� mistrzyni�. - Wk�adasz w zabaw� wi�cej
uczucia,
grasz z wi�kszym zaci�ciem.
Te s�owa prze�ama�y czar. Dru zamkn�� w d�oni jej drobn�, siln� r�k�, kt�ra
chwil�
wcze�niej zostawi�a na jego policzku krwaw� pami�tk� wyrysowan� d�ugimi, ostrymi
paznokciami. Niedba�ym ruchem d�oni zagoi� skaleczenia.
- Nie bior� udzia�u w twoich grach. Ju� nie.
Jej u�miech ubli�a� mu i zarazem go poci�ga�. Wiedzia�, �e jego twarz ju� dawno
obla�a si� szkar�atem, ale nie m�g� temu zapobiec.
- Ale b�dziesz, m�j drogi, s�odki Dru. Wr�cisz do mnie, bo jestem jak droga,
kt�r�
mo�esz przej�� przez przysz�e stulecia bez pogr��ania si� w zbytecznych
rozmy�laniach. -
Zwinnie przekr�ci�a jego d�o� w taki spos�b, by musn�� ustami palce. Dru odsun��
si�
spiesznie i opu�ci� r�k�.
Post�pi�a krok w jego stron� i z wyra�nym rozbawieniem patrzy�a, jak zmaga si� z
sob�, by nie ust�pi� jej pola.
- Jak miewa si� luba Sharissa? Min�o tyle czasu, odk�d widzia�am j� ostatni
raz. Z
pewno�ci� wyros�a na pi�kn� i poci�gaj�c� kobiet�, tak�... no