7363

Szczegóły
Tytuł 7363
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7363 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7363 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7363 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RICHARD A. KNAAK UKRYTY �WIAT Prze�o�y�a Maria G�bicka-Fr�c Tytu� orygina�u The Shrouded Realm Wersja angielska 1991 Wersja polska 2002 PROLOG Regent Toos, kr�l Penacles, wbija� wzrok w zw�j wr�czony mu przed chwil� przez kuriera. Chocia� dokument wygl�da� zwyczajnie, w�adca o szkar�atnych puklach wiedzia�, �e jego tre�� mo�e by� ogromnie wa�na. By� to ostatni list w korespondencji z Cabe�em Bedlamem, czarodziejem z Lasu Dagora. Od pi�tnastu lat utrzymywali przyjazne stosunki i obaj byli u�ytkownikami magii. Gdy ostro�nie prze�ama� piecz�cie, te widzialne i niewidzialne, wyobrazi� sobie m�ode oblicze czarodzieja. Regularne rysy Cabe�a kontrastowa�y silnie z jego w�asn�, jakby lisi� twarz�. Trudno by�o uwierzy�, �e cz�owiek, kt�ry prze�y� mniej ni� jedn� trzeci� z ponad setki lat regenta, mia� tak rozleg�� wiedz� i wielk� moc. Oczywi�cie, Cabe prawdopodobnie b�dzie wygl�da� tak samo nawet wtedy, gdy osi�gnie drug� setk�. Takie w�a�nie korzy�ci p�yn�y z posiadania magicznych umiej�tno�ci. Siedz�c samotnie w swoim gabinecie, Toos rozwin�� pergamin i zacz�� czyta�. Pozdrowienia dla regenta. Za�mia� si� cicho. Cabe z uporem u�ywa� jego samozwa�czego tytu�u. Co rok lud Talaku ofiarowywa� by�emu najemnikowi koron� i za ka�dym razem Toos odmawia� jej przyj�cia. Wierzy�, �e pewnego dnia powr�ci Gryf, jego pan i w�adca, a w�wczas z rado�ci� odda mu w�adz� nad miastem - pa�stwem, po czym szybko i po cichu zajmie dawne stanowisko u boku legendarnego monarchy. Nikomu jak dot�d nie uda�o si� podwa�y� jego przekonania, zalicza� si� bowiem do niezwykle upartych ludzi. Toos odsun�� od siebie te my�li i zabra� si� do lektury, podejrzewaj�c, �e ju� wie, co znajdzie w li�cie. �mier� Drayfitta z Talaku nadal k�adzie si� cieniem na stosunkowo spokojny okres ubieg�ych dw�ch lat. W czasie, gdy pisz� te s�owa, jego dokumenty, kt�re zdaj� si� nap�ywa� bez ko�ca, wype�niaj� ju� wszystkie k�ty mojego gabinetu. �ona i dzieci twierdz� �e ich zaniedbuj�, i jestem sk�onny zgodzi� si� z tym zarzutem. Jak jednak wiesz, uczestnicz� w tym przedsi�wzi�ciu nie z w�asnego wyboru i podczas gdy Gryf, urodzony uczony, z rozkosz� pogr��y�by si� w tym bagnie informacji, ja niestety przedzieram si� przez nie z wielkim trudem. Na nieszcz�cie dla nas obu Gryf przebywa za morzem i nic nie wskazuje, kiedy powr�ci wraz ze swoim ludem. Tym samym obowi�zek spada na mnie, jakkolwiek nie potrafi� poj��, dlaczego. Skoro jednak�e los wskaza� mnie, a ty czytasz owoce owych docieka�, nie b�d� przeprasza� za zawi�y styl i przejd� do rzeczy. Jestem pe�en podziwu dla Drayfitta. Przyznaj�, �e trudno zrozumie� bodaj drobn� cz�� z tego, co zdo�a� zgromadzi�, cho� nie dysponowa� nawet tak� wiedz�, jak� ja odziedziczy�em po dziadku Nathanie. Odkry�em jedno, mianowicie to, �e moje plany sko�cz� si� fiaskiem. Informacje dotycz�ce tajemniczych Vraadow mo�na w najlepszym wypadku uzna� za powierzchowne - cienka pow�oka na wp� wymy�lonych legend i przesadzonych plotek maskuje bezmiar niewiedzy tak ogromny, jak sama Pustka. Wi�ksza cz�� prac Drayfitta trafi�a w race Mala Quorina, doradcy kr�la Melicarda I z Talaku i agenta nieboszczyka smoczego kr�la Srebrnego, po kt�rym chyba nikt nie p�aka�. Kr�l Melicard - kt�ry, jak mniemam, dzi�ki zabiegom przemy�lnej kr�lowej Erini kroczy drog� prawo�ci - zapewni� mnie, �e otrzyma�em wszystkie pozosta�e dokumenty. Te pisma, kt�re uda�o mi si� uporz�dkowa�, wy�l� ci przez kurier�w (w parach smoczo - ludzkich, gdy� zale�y mi na jak naj�ci�lejszej wsp�pracy obu ras). A oto moje wnioski dotycz�ce Vraadow, kt�rych ostatnim - waham si� przed u�yciem s�owa ��yj�cym� - przedstawicielem by� biedny, szalony Cie�. Toos stwierdzi�, �e si� poci, cho� wiecz�r by� ch�odny. Drayfitt u�ywa� wielu okre�le�, ale wydaje si�, �e najlepiej pasuj� nast�puj�ce: aroganccy i straszni. Je�li w�a�ciwie odczyta�em jego zapiski, u szczytu pot�gi zdolni byli rozedrze� niebiosa i ziemi�... wszak sam pami�tasz, co Cie� w swoich ostatnich chwilach zrobi� z armi� Srebrnego Smoka. Przepad�a bez �ladu. Ale to drobiazg. Kiedy przeczytasz cz�� podes�anych ci materia��w, zrozumiesz, jakie mieli�my szcz�cie, �e tylko Cieniowi uda�o si� okpi� �mier�. Istn� ironi� losu jest fakt, �e Vraadowie byli r�wnie� naszymi przodkami. Mo�emy podzi�kowa� im za to, �e jeste�my tutaj, a nie w miejscu, o kt�rym wspomina�em w kilku wcze�niejszych listach - w tym okropnym �wiecie zwanym przez nich Nimth. O tej mrocznej, przera�aj�cej krainie znalaz�em jeszcze mniej informacji ni� na temat tych, kt�rzy niegdy� j� zamieszkiwali. Vraadowie zostawili to miejsce w okropnym stanie, porzucili jak ogryzek srevo. Mi��sz owocu zosta� zjedzony, a z tego, co pozosta�o, nie mieli �adnego po�ytku. Co� musia�o p�j�� nie po ich my�li, gdy� po przybyciu do naszego �wiata niemal�e z dnia na dzie� przestali istnie� jako odr�bna rasa... pozostawiaj�c nam w spadku pomniejszych u�ytkownik�w magii. Szkoda, �e w dokumentach nie ma nic wi�cej. Szkoda te�, �e biblioteki ukryte pod twoim kr�lestwem s� wyj�tkowo pow�ci�gliwe w kwestii Vraadow, cho� musz� przyzna�, i� wcale mnie to nie dziwi. Czarny Ko�, nasz wielki wieczysty przyjaciel, zagl�da do mnie od czasu do czasu (niecz�sto, gdy� nadal nie mo�e pogodzi� si� ze �mierci� Cienia), lecz odmawia odpowiedzi na moje pytania i m�wi tylko, �e lepiej zostawi� Vraadow w spokoju, niech pozostan� tym, czyni s� - blakn�cym wspomnieniem. Raz jednak, kiedy tak powiedzia�, pochwyci�em t�skny ton w jego gromkim g�osie. To mnie zastanowi�o. Gwen do��cza wyrazy mi�o�ci, stary lisie. Dzieci chowaj� si� zdrowo, i ludzkie, i smocze. Tw�j Cabe Bedlam Regent pu�ci� pergamin, kt�ry zwin�� si� w rulon. Pogr��y� si� w zadumie nad tym, co czarodziej napisa� i czego nie napisa�. �wiat Cieni! Przera�aj�ca my�l. Podszed� do kominka, kt�ry ogrzewa� gabinet, i cisn�� pergamin w �akome p�omienie. Trudno powiedzie�, dlaczego uzna� to za wskazane. W tym li�cie nie by�o nic, co wstrz�sn�oby nim bardziej ni� poprzednie. Po prostu stwierdzi�, �e podobnie jak Cabe on tak�e chcia�by zapomnie� o wszystkim, co dotyczy�o pysznych, niszczycielskich Vraadow... i okaleczonego, zniszczonego �wiata zwanego Nimth. I W ca�ym Nimth istnia�o tylko jedno prawdziwe miasto. By�o tworem tak zr�nicowanym pod wzgl�dem architektonicznym, �e najlepszym sposobem na jego opisanie by�oby stwierdzenie, i� stanowi�o ono odzwierciedlenie charakteru i wygl�du swoich tw�rc�w. By�y tutaj wie�e, zigguraty, iglice chyl�ce si� pod nieprawdopodobnymi k�tami... �aden styl nie przewa�a�, chyba �e stylem mo�na by nazwa� szale�stwo. Istoty, kt�re wznios�y miasto dzi�ki swoim czarnoksi�skim umiej�tno�ciom, co par� lat gromadzi�y si� w jego murach. Nadszed� w�a�nie czas zgromadzenia Vraadow... by� mo�e ostatniego tutaj, w Nimth. Ze wzgl�du na neutralny charakter miasto nie mia�o nazwy. Dla wszystkich razem i ka�dego z osobna by�o po prostu miastem. Tezerenee wprawdzie wykorzystywali je dla w�asnych cel�w, ale nikt nie chcia� zadziera� z klanem tak licznym i niebezpiecznym. Panosz�c si� tutaj, wymierzali policzek pozosta�ym mieszka�com Nimth, jednak�e Vraadowie cierpliwie znosili zniewagi - udawali, �e bunt uchybia�by ich godno�ci. Pomimo pozornej neutralno�ci miasta nagminnie uprawiano w nim czary. Jaskrawe aury zderza�y si� ze sob�, a nowi i starzy przybysze paradowali ze �witami sk�adaj�cymi si� g��wnie z istot przez nich stworzonych - bestii poruszaj�cych si� jak ludzie, o�ywionych postaci z patyk�w, nieprzebranych roj�w czuj�cych �wiate�ek. Vraadowie nie stanowili wyj�tku. W wi�kszo�ci byli wysocy i pi�kni, jak gdyby bogowie i boginie zst�pili na ziemi�. Nieliczni zachowali twarze i cia�a takie, z jakimi przyszli na �wiat. Du�� popularno�ci� cieszy�y si� d�ugie, faliste w�osy oraz jasne kameleonie tuniki, zmieniaj�ce kr�j i barw� w zale�no�ci od humoru w�a�cicieli. Inni, �eby nie da� si� prze�cign��, a tak�e pragn�c prowokowa� i osza�amia�, nosili stroje utkane ze �wiat�a i mg�y. Powietrze a� trzaska�o od ogromnej ilo�ci uwi�zionej magii. Z powodu nagromadzonej mocy niebo, na kt�rym ostatnio odcienie krwawego szkar�atu nieustannie walczy�y ze zgni�ymi zieleniami, tego dnia burzy�o si� z du�o wi�ksz� furi� ni� zwykle. Ziemia zatrz�s�a si� na zachodzie, jakby daj�c wyraz niezadowoleniu z tego ostatniego zgromadzenia pan�w Nimth. Niegdy� ten �wiat by� pi�kny: rozleg�e faluj�ce przestrzenie szmaragdowej trawy rozci�ga�y si� pod niebem tak b��kitnym, �e nawet sk�din�d oboj�tni czarnoksi�nicy zatrzymywali si� cz�sto, by spojrze� na nie z podziwem. Ale uroda Nimth przemin�a bezpowrotnie. - Wreszcie stworzyli�my �wiat pasuj�cy do naszego charakteru. Tak uwa�a� Dru Zeree, stoj�cy na balkonie wysoko nad g�owami zebranych i spogl�daj�cy na okropne niebo. - My�lisz, �e �adnie wygl�dasz, Sil? - zapyta� szyderczo kto� z t�umu. Wo�a� g�o�no, �eby ten, do kogo skierowane by�y s�owa, us�ysza� je dok�adnie. - Tw�j talent, podobnie zreszt� jak gust, osi�gn�� nowe niziny! Odpowied� zag�uszy� �oskot, kt�ry w �adnej mierze nie m�g� by� nast�pstwem zjawiska naturalnego. Dru czeka�, ale reakcja, kt�rej si� spodziewa�, jeszcze nie nast�pi�a. - Jeszcze nie - szepn�� pod nosem. Mierz�cy prawie siedem st�p wzrostu i nieco szczuplejszy od swoich wsp�braci, Dru stanowi� niebywa�y wyj�tek w�r�d licznych czarodziej�w, kt�rzy postawili sobie za punkt honoru jak najbardziej wyr�nia� si� wygl�dem. Prawda, mia� poci�g�� przystojn� twarz, ale w przeciwie�stwie do innych zgo�a nie przesadnie urodziw�. Jego jastrz�bie oblicze zdobi�a kr�tka, starannie przystrzy�ona broda w tym samym ciemnokasztanowym kolorze, co w�osy. Zarost by� prawdziw� nowo�ci� w�r�d Vraadow. Mimo odr�niania si� od Vraadow, Dru by� jednym z nich. A z okazji zgromadzenia upi�kszy� bujn� czupryn� pasmem srebrnych w�os�w na czubku g�owy. Cho� by�o skromne, przyci�ga�o wiele spojrze�, podobnie jak niewymy�lna, niczym nie ozdobiona szara szata, kt�r� zwykle nosi�. �Mo�e - pomy�la� z odrobin� ironii - zapocz�tkuj� nowy trend w modzie, powr�t do podstaw...trend bardzo nievraadzki, zwa�ywszy sk�onno�� Vraadow do przesady�. Czarno z�oty zwierzak, kt�ry siedzia� na jego szerokim ramieniu, wysycza�: - Dekkarrr. Silestiii. Patrz. Vraad podrapa� go po futrze pod drapie�nym dziobem. Zadowolony z pieszczoty zwierzak szeroko rozdziawi� dzi�b, ukazuj�c imponuj�cy zestaw ostrych z�b�w. Gdyby kto� wzi�� smuk�ego wilka i stopi� go z chy�ym, pot�nym or�em, otrzyma�by stworzenie przypominaj�ce famulusa Dru. Tors, ogon i g�rne �apy nale�a�y do wilka. G�owa, cho� poro�ni�ta sier�ci�, kszta�tem przypomina�a ptasi�, a dolne ko�czyny zaopatrzone by�y w szpony zdolne rozedrze� na strz�py zwierz� du�o wi�ksze i silniejsze od ich w�a�ciciela. Okr�g�e ametystowe �lepia nie mia�y �renic. Dru, na vraadzki spos�b, dumny by� ze swego dzie�a. - Gdzie oni s�, Sirvaku? - Tam. Tam. - Zwierzak skin�� g�ow� w stron� wschodniego kra�ca rozleg�ego dziedzi�ca. Stamt�d nap�ywa�a wi�kszo�� nowo przyby�ych. Dru najpierw zobaczy� Dekkara. Wysoki, przesadnie barczysty, wygl�da� jak �ywy mur si�y - fizycznej i magicznej. Mia� uderzaj�co pi�kne oblicze, kt�rego wyj�tkowo�ci wcale nie umniejsza� fakt, �e pod wieloma wzgl�dami przypomina�o ono inne otaczaj�ce go twarze. By� starannie ogolony, a na jego szerokie ramiona opada�y pasma d�ugich, pomara�czowo- niebieskich w�os�w. Szed� przez t�um z wynios�� min�. Nosi� t�czow� tunik�, kt�rej barwy zmienia�y si� dos�ownie z ka�dym oddechem... istny majstersztyk, trzeba przyzna�. Dekkar w�o�y� mn�stwo pracy w detale. Szkoda, �e z podobnym zaci�ciem nie m�g� przy�o�y� r�ki do rych�ego exodusu Vraadow. - Kwintesencja przewidywalno�ci. - Dru prze�ledzi� kierunek spojrzenia swojego wsp�plemie�ca, wiedz�c, �e zobaczy Silestiego. - A oto jego brat, uciele�nienie g�upoty. Drugi Vraad dostrzeg� swojego rywala i obrzuci� go hardym spojrzeniem. Przeciwnicy mieli tak podobne miny, �e nie nale�a�o si� dziwi�, i� niekt�rzy brali ich za krewnych. Prawd� m�wi�c, Silesti zawsze upodabnia� si� do Dekkara. Dru cz�sto zastanawia� si�, czy ma ku temu jaki� szczeg�lny pow�d. Nikt nie pami�ta�, od czego zacz�a si� tysi�cletnia wa�� czarnoksi�nik�w - prawdopodobnie nawet sami zainteresowani nie bardzo wiedzieli. Tysi�c lat to niema�o czasu, nawet dla rasy, kt�ra by�a prawie nie�miertelna. Dru podejrzewa�, �e pierwotny przedmiot sporu ju� dawno przesta� istnie�, a dwaj Vraadowie toczyli walk� tylko i wy��cznie dlatego, �e broni�a ich przed nud�, kt�ra doskwiera�a wielu Vraadom. Dru doszed� do wniosku, �e to wcale nie czyni ich mniej szalonymi od reszty. - Patrz, paaanie! Patrz! - Widz�, Sirvaku. B�d� teraz cicho. Silesti nosi� b�yszcz�cy, obcis�y czarny str�j okrywaj�cy go pod sam� szyj�. Gdy mru��c oczy, spogl�da� na Dekkara, jego okryta r�kawic� d�o� przesun�a si� do sakiewki wisz�cej na pendencie na piersiach. Wielu ze zgromadzonych Vraadow przygl�da�o si� dw�m czarnoksi�nikom z umiarkowanym zainteresowaniem, inni za� zupe�nie ich ignorowali. Wa�nie stanowi�y zwyczajny element �ycia ich rasy. Jedynym interesuj�cym zdarzeniem by�o bezpo�rednie starcie stron uczestnicz�cych w konflikcie. Dekkar uderzy� pierwszy, wywo�uj�c miniaturow� nawa�nic� nad g�ow� Silestiego. Nie przerywaj�c w�asnych przygotowa�, zaatakowany czarnoksi�nik stworzy� tarcz�, kt�ra os�oni�a go przed ulew�. Dekkar, jak si� zdaje, wcale nie by� przej�ty niepowodzeniem swojej napa�ci. Sta� spokojnie, otwarcie wyzywaj�c przeciwnika do odpowiedzi na cios. Drugi Vraad zrobi� to z nieskrywan� przyjemno�ci�. Wyj�� z sakiewki male�kiego, wij�cego si� stworka. Dru nie m�g� dok�adnie go zobaczy�, cho� wzmocni� si�� wzroku. Silesti rzuci� �yj�tko w kierunku Dekkara. Co by�o do przewidzenia, Dekkar nie czeka�, a� stworzenie go dosi�gnie. Jednym ruchem r�ki skrad� rozp�tanej przez siebie burzy jedn� b�yskawic�, kt�ra uderzy�a w bezradnego s�ug� Silestiego i roznios�a go na kawa�ki. Zerwa� si� wiatr, unosz�c szcz�tki w stron� pierwotnego celu, ale Dekkar nie przej�� si� chmur� popio�u. Zwierzak na ramieniu Dru wierci� si�, unosz�c najpierw jedn�, potem drug� �ap�. Pr�bowa� doszuka� si� sensu w tych wyra�nie nieskutecznych atakach dw�ch mag�w, kt�rzy przecie� w razie potrzeby mogli przesuwa� g�ry. - Paaanie... Dru u�miechn�� si� ponuro i uciszy� famulusa. On rozumia� to, czego nie m�g� poj�� Sirvak. Po tak d�ugich zmaganiach wa�� zyska�a niemal ceremonialn� opraw�. Dotychczasowe ataki, b�d�ce ledwie drobnymi pr�bkami vraadzkiej mocy, wkr�tce mia�y przerodzi� si� w demonstracj� prawdziwej si�y. Jak gdyby w odpowiedzi na jego my�li, rozpocz�a si� prawdziwa walka. Strugi deszczu dot�d t�uk�ce w ziemi� wok� st�p Silestiego nagle wznios�y si� w g�r�, otaczaj�c ochronn� tarcz� kokonem jedwabistej substancji, kt�r� wi�za�o przeciwzakl�cie rzucone przez odzianego w czer� czarnoksi�nika. Dru wiedzia�, �e pod nogami Silestiego powsta�a pu�apka zamykaj�ca si� nad g�ow�. Oczywi�cie, Silesti te� by� tego �wiadom. Gdy Dekkar wybuchn�� �miechem, a paru z przygl�daj�cych si� Vraadow klasn�o w r�ce na znak aprobaty, kontratak Silestiego wyda� pierwsze owoce. Popi� osiad� na szerokich barkach i na g�owie ofiary. Dekkar nie po�wi�ci� uwagi tym drobinom, wi�c z tym wi�kszym zaskoczeniem zobaczy�, �e wyrastaj� z nich male�kie, z�bate g��wki osadzone na w�owych cia�ach. Stworki pieni�y si� na ubraniu i sk�rze, a w chwil� po narodzinach zapuszcza�y korzenie i przyst�powa�y do zadania, do kt�rego zosta�y stworzone: do k�sania gospodarza. Par� wi�o si� nawet po ziemi wok� st�p Dekkara, ale szybko zgin�y pod jego butami. Wielu Vraadow uzna�o, �e wreszcie s� �wiadkami kulminacji tysi�cletnich zmaga�. Dru w�tpi� w to. Przeciwnicy w ci�gu tego d�ugiego czasu wpadli w niezliczone pu�apki i wyszli z nich ca�o. �eby ich zabi�, trzeba by�o czego� wi�cej nad takie igraszki. Prawda, obu uby�o pewno�ci siebie. Z kokonu zacz�� bi� straszliwy �ar, kt�ry odczu� nawet Dru, cho� sta� daleko od miejsca pojedynku, na wysokim balkonie. Za pomoc� prostego czaru och�odzi� najbli�sze otoczenie, ale w wi�zieniu Silestiego brakowa�o takiej ochrony. Raptem kokon stopi� si� z sykiem i wyparowa�, nim jego szcz�tki zd��y�y opa�� na ziemi�. Nawet chmura pary szybko si� rozproszy�a. Dekkar tymczasem sta� tylko i czeka�. Gdy przemin�o pocz�tkowe zaskoczenie, u�miechn�� si� mimo uk�sze�, na kt�re by� nara�ony. Wkr�tce nietrudno by�o zrozumie� jego stoick� postaw�. Stworki zacz�y spada� na ziemi�, z pocz�tku pojedynczo, potem ca�ymi chmarami. Nie �y�y, to znaczy ka�de jedno, kt�re uk�si�o czarnoksi�nika. Dru zd��y� przyjrze� si� jednemu z ostatnich �yj�tek, kt�re do ko�ca wype�nia�o swoj� misj�, chwytaj�c z�bami niczym nie os�oni�t� r�k� Dekkara. Gdy tylko zassa�o krew, w okamgnieniu spr�y�o si�, jakby gotuj�c do drugiego ugryzienia. Jednak�e zamiast uk�si�, zatrz�s�o si�, wyplu�o krew ofiary...i spad�o na ziemi�, ju� nieszkodliwe i martwe. - Paaanie? - Otrute, Sirvaku. Krew Dekkara jest zatruta. Ciekawe, jak on z tym �yje. Domy�lam si�, �e trzeba silnej trucizny, by zabi� takie stworzenie. Dekkar i Silesti stali naprzeciwko siebie jak bli�niacze podp�rki do ksi��ek, nieco wym�czeni, ale triumfuj�cy i gotowi do drugiej rundy. - Paaanie! - Pazury wbi�y si� g��boko w rami� Dru, co dobitnie �wiadczy�o o l�ku famulusa. Mroczny cie� przy�mi� naturalne �wiat�o dnia. Plac rozja�nia�o jedynie sztuczne o�wietlenie, stworzone przez Vraadow z okazji zgromadzenia. Niebo zaroi�o si� od smok�w, olbrzymich potwor�w, wi�kszych od najwy�szych koni i zdolnych do powalenia rzeczonych zwierz�t jednym ciosem masywnych przednich �ap. Na grzbiecie ka�dego ze szmaragdowych straszyde� siedzia� je�dziec. - Tezerenee... - mrukn�� Dru pod nosem. Zebrani na placu Vraadowie, kt�rzy z ka�d� sekund� coraz �ywiej interesowali si� pojedynkiem dw�ch czarnoksi�nik�w, nagle zamilkli; ledwie par� os�b o�mieli�o si� szepn�� to, co przed chwil� rzek� do siebie Dru Zeree. �Tezerenee�. By�o ich ponad czterdziestu i Dru wiedzia�, �e s� tylko wybran� reprezentacj� klanu. Vraadowie z natury niezbyt cenili wi�zi rodzinne - Dru i jego c�rka Sharissa byli w�r�d nich wyj�tkiem. Tezerenee, rz�dzeni �elazn� r�k� swojego patriarchy, wielmo�nego Barakasa, tworzyli sp�jn� i w�adcz� rodzin� czarnoksi�nik�w. S�yn�li r�wnie� jako wprawni wojownicy, co by�o kolejn� cech� odr�niaj�c� ich od innych przedstawicieli rasy, kt�ra w tak znacznym stopniu polega�a na swoich umiej�tno�ciach magicznych. Smoki zacz�y l�dowa� na dachach i murach miasta. Z daleka wszyscy je�d�cy wydawali si� jednakowi. Od st�p do g��w okrywa�y ich ciemnozielone pancerze wykute z �usek bestii, kt�re dosiadali. He�my z podobiznami smoczych �b�w przys�ania�y ich dzikie oblicza. Dwaj mieli na ramionach purpurowe peleryny - wielmo�ny Barakas i jego pierworodny syn, Reegan. Niemal trzeci� cz�� je�d�c�w stanowili synowie patriarchy, sp�odzeni w czasie pi�ciu tysi�cy lat jego �ywota. (O tym, ilu by�o ich ��cznie i ilu w taki czy inny spos�b zgin�o na przestrzeni wiek�w, nikt nie �mia� m�wi� w zasi�gu s�uchu w�adcy Tezerenee). Barakas Tezerenee wyl�dowa� na dachu budynku, kt�ry a� si� sp�aszczy�. Z tego punktu obserwacyjnego g�rowa� nad wszystkimi opr�cz Dru. G�adz�c g�st� brod�, rzuci� przeci�g�e, twarde spojrzenie dw�m czarodziejom. - Oto ostatnie zgromadzenie. Jego g�os, wzmocniony moc�, dos�ownie wprawi� w dr�enie mury miasta. Co dziwne, cho� z wygl�du wielmo�ny Tezerenee przypomina� nied�wiedzia, g�os mia� �agodny i stonowany. By� to jednocze�nie g�os kogo�, kto przywyk� do rozkazywania, i w jego ustach nawet zwyczajny zwrot �dobrego dnia� brzmia� jak komenda, kt�r� nale�a�o wype�ni�. - Oto ostatnie zgromadzenie, panowie Dekkar i Silesti. St�d Vraadowie rusz� do lepszego, mniej zniszczonego domu. Udr�czone niebo zadudni�o jakby dla podkre�lenia tego o�wiadczenia. Dwaj przeciwnicy obrzucili si� pogardliwymi spojrzeniami. - Dopilnujcie, by ci dwaj raz na zawsze sko�czyli sw�j niedorzeczny pojedynek. - Z pocz�tku nie by�o jasne, do kogo zwraca si� patriarcha, gdy� nadal spogl�da� na Dekkara i Silestiego. Potem dwaj je�d�cy dosiedli swoich gadzich wierzchowc�w i wzbili si� w niebo. Dwaj rywale zacz�li protestowa�, ale skamienieli pod wp�ywem przeszywaj�cego spojrzenia Barakasa. Dru zamruga� i przechyli� si� nad balustrad� balkonu, �eby uwa�niej przyjrze� si� Dekkarowi i Silestiemu. Naprawd� skamienieli. Nie poruszali si�, tylko ich oczy �miga�y na boki w daremnej pr�bie znalezienia kogo�, kto m�g�by uwolni� ich spod zakl�cia w�adcy Tezerenee. Smoki tymczasem zawis�y tu� nad g�owami bezradnych Vraadow, wzbijaj�c tumany py�u, kt�re zmusi�y t�umy do cofni�cia si�. Raptem na rozkaz je�d�c�w chwyci�y Dekkara i Silestiego w przednie �apy. Je�d�cy spojrzeli na pana swego klanu, czekaj�c na dalsze rozkazy. Barakas Tezerenee po chwili namys�u rzek�: - Zabierzcie ich na zach�d. Nie wracajcie, dop�ki jeden z nich nie zwyci�y... albo nie zgin� obaj. Smoki za�opota�y pot�nymi skrzyd�ami i wzbi�y si� szybko w przestworza. Po paru sekundach przemieni�y si� w plamki na niebie, ledwo dostrzegalne nawet dla najbardziej bystrookich obserwator�w. Po nieca�ej minucie znik�y bez �ladu. Barakas powi�d� wzrokiem po pozosta�ych Vraadach - kt�rzy, co by�o dla nich nietypowe, milczeli - i wreszcie tym samym tonem, jakim zaordynowa� pozbycie si� Silestiego i Dekkara, powiedzia�: - Niechaj towarzyszy wam duch zgromadzenia. Nie dodaj�c s�owa wi�cej, odwr�ci� si�, najwyra�niej trac�c zainteresowanie zebranymi, i spojrza� na czekaj�cego Dru. Dru lekko sk�oni� g�ow�. - Przyby�em, jak poleci�e�. W nast�pnej chwili w�adca Tezerenee sta� obok niego. Sirvak, kt�ry wyra�nie nie lubi� niczego, co wi�za�o si� ze smokami, sykn�� przeci�gle. Dru uciszy� famulusa. Barakas spojrza� na niego z zimnym u�miechem na ustach. - Wypada�o, �eby� si� tu stawi�, Zeree. To nasze wsp�lne dzie�o. Pochlebstwo nie odnios�o po��danego skutku, cho� Dru uda�, �e czuje si� zaszczycony. - To twoja zas�uga, Barakasie. Twoja i twoich syn�w, Rendela i Gerroda. Po raz pierwszy od czasu przybycia patriarcha okaza� zak�opotanie. Wysokiego Vraada szczeg�lnie zainteresowa�a konsternacja wywo�ana przez wzmiank� o synach. - Tak, wype�nili swoj� rol�, ale to ty po�o�y�e� podwaliny. Na placu inni Vraadowie zaj�li si� w�asnymi sprawami. Wi�kszo�� z nich zapomnia�a o Dekkarze, Silestim i nawet czujnych Tezerenee. Barakas za�mia� si� chrapliwe. - S�abi g�upcy! Dzieciaki! Gdyby nie my, nadal p�akaliby nad swoim losem! - Z�apa� Dru za rami�. - Chod�! Nadchodzi czas pr�by, Zeree. Chc�, �eby� przy tym by�. Zdawa�o si�, �e otaczaj�cy ich �wiat zakr�ci� si� wok� siebie. Kiedy zn�w si� rozwin��, otoczenie uleg�o zmianie. Stali w przestronnej komnacie z pentagramem wyrysowanym na pod�odze. Na wierzcho�kach ramion i w punktach w�z�owych siedzia�o dziesi�ciu Tezerenee. Miejsce w �rodku zajmowa�a nieruchoma zakapturzona posta�, r�ni�ca si� od pozosta�ych krojem d�ugiego p�aszcza, �uskowej tuniki i wysokich but�w. Spod kaptura wysuwa�y si� kosmyki bia�ych jak �nieg w�os�w, co troch� upodabnia�o j� do Dru. - Ojcze. - Tezerenee odziany tak samo, jak ten w �rodku pentagramu, ukl�k� przed patriarch� klanu. Barakas raczy� po�o�y� d�o� na zakapturzonej g�owie syna. - Gerrodzie, wyja�nij, co si� tu dzieje. - Jego ch�odny ton maskowa� podejrzliwo�� i pierwsze �lady s�usznego gniewu. Gerrod podni�s� g�ow�. W przeciwie�stwie do wi�kszo�ci m�skich cz�onk�w Tezerenee, by� przystojny. Ciemne w�osy okala�y jego arystokratyczne oblicze, odziedziczone g��wnie po matce. By� szczup�y w por�wnaniu z innymi Tezerenee, takimi jak Barakas czy Reegan, i raczej nie wygl�da� na wojownika. Na poz�r m�g� by� bli�niakiem wysokiej postaci le��cej na �rodku pentagramu. W rzeczywisto�ci ich narodziny dzieli�o tysi�c lat. Byli bli�niakami, ale ��czy�o ich pokrewie�stwo dusz, nie cia�. - Rendel nie m�g� d�u�ej czeka�, ojcze - powiedzia� Gerrod. M�wi� niezwykle spokojnie. Dru pomy�la�, �e sam nie zdoby�by si� na wi�ksze opanowanie. - Nie m�g� czeka�? Dru nagle zrozumia� implikacje stwierdzenia Gerroda. M�odszy Tezerenee sk�oni� g�ow� przed ojcem i zadr�a� lekko, gdy patriarcha zacisn�� r�k� na jego g�owie. Gdyby tylko chcia�, m�g�by zgnie�� czaszk� syna jak mi�kki owoc. W�adca Tezerenee zerkn�� dumnie na swojego towarzysza. - Wygl�da na to, Zeree, �e Rendel skoczy� w przepa�� dziel�c� �wiaty. Jego ka jest teraz tam - w Smoczym Kr�lestwie. II - Co? Zaniepokojony ruchem pana, Sirvak otworzy� oczy i sykn��. Niewielki w�osmok, kt�ry siedzia� na p�ce, odpowiedzia� podobnym syczeniem i wyzywaj�co rozpostar� skrzyd�a. Dru uciszy� Sirvaka paroma wyszeptanymi s�owami, za� jedno w�ciek�e spojrzenie w�adcy Tezerenee zmrozi�o w�osmoka. W�adca Barakas u�miechn�� si� w nik�ej pr�bie - je�eli naprawd� pr�bowa� - podniesienia Dru na duchu. - Wybacz, Zeree. Nazwali�my �wiat le��cy za zas�on� Smoczym Kr�lestwem. Skoro nikt nie mo�e poda� nam jego nazwy, uznali�my, �e sami go nazwiemy. ��My� oznacza ciebie� - pomy�la� Dru z przek�sem. Patriarcha Tezerenee, kt�ry osobi�cie uczyni� ze smok�w symbol swego klanu, wiedzia�, �e ma niew�tpliw� i wyj�tkow� przewag� nad reszt� Vraadow. Codziennie od chwili odkrycia, �e tu� za ich w�asnym �wiatem le�y inny, sprawnie funkcjonuj�cy, Barakas Tezerenee stara� si� podkre�la�, �e to on panuje nad sytuacj�. Kiedy pierwsze szale�cze pr�by fizycznego przej�cia do tamtego �wiata zako�czy�y si� sromotn� pora�k�, Barakas zaj�� si� studiowaniem prac swoich rywali. Dru wy��cznie dzi�ki w�asnym eksperymentom mia� sw�j udzia� w sukcesie klanu. Wymy�li� co�, co sta�o si� nadziej� Vraadow, ich triumfem. Reszta rasy poczu�a si� ura�ona przywilejami, jakich nie szcz�dzi� mu Barakas, wi�c Dru zacz�� uwa�a�, co i do kogo m�wi, gdy� m�ciwo�ci Vraadom nie brakowa�o. Zak�opotany Dru, chc�c unikn�� wyg�oszenia komentarza, wbi� wzrok w rozpostartego na pod�odze Rendela. Syn patriarchy le�a� bezw�adnie, jak nie�ywy. Rzeczywi�cie by�o ca�kiem prawdopodobne, �e umar�, a jego ka tkwi uwi�zione w jakiej� bezdennej otch�ani. Plan Tezerenee by� niezwyk�e �mia�y, nawet wed�ug kryteri�w Vraadow. I rodzi� pytanie, na kt�re Dru jak na razie nie zna� odpowiedzi. Barakas nie wyjawi� mu wszystkiego. �Jaki sens ma przenoszenie ka, je�li na ko�cu podr�y nie czeka odpowiednie naczynie?� W�adca Tezerenee obieca� sukces zar�wno swoim poplecznikom, jak i rywalom, i wiedzia�, �e musi dotrzyma� obietnicy. Niepowodzenie podwa�y�oby nie tylko jego pozycj� poza klanem, ale pogr��y�oby go w oczach samych Tezerenee. Wychowa� ich na w�asne podobie�stwo, co zdaniem Dru Zeree by�o jego najwi�kszym i nios�cym niebezpiecze�stwo b��dem. Cho� Tezerenee bali si� swojego pana, zwr�ciliby si� przeciwko niemu i pos�ali go na spotkanie ze smoczym duchem, kt�rego otacza� tak� czci�. - Entuzjazm... Rendela... jest chwalebny, Barakas z wielkim wysi�kiem zdj�� r�k� z g�owy Gerroda. Dru by� pewien, �e m�odszy Tezerenee pozwoli� sobie na westchnienie ulgi, cho� mog�o ono zosta� poczytane przez ojca za oznak� s�abo�ci. Syn patriarchy poderwa� si� z pod�ogi i szybko odsun�� na bok. Barakas ruszy� miarowym krokiem. Dru pospieszy� za nim. Metoda przenoszenia ka by�a jego pomys�em, ale z za�o�enia ograniczonym wy��cznie do Nimth. Poniewa� dok�d mo�na by si� uda� poza �wiatem Vraadow? Odkrycie �wiata za zas�on� - ukrytego �wiata, jak pierwotnie nazwa� je Dru - sta�o si� prze�omem, kt�ry radykalnie odmieni� �ycie niemal nie�miertelnych Vraadow. Widmowa kraina n�ci�a widokami falistych wzg�rz i bujnych las�w, ale pozostawa�a poza ich zasi�giem. Par� os�b natychmiast wykpi�o odkrycie, twierdz�c, �e widoki drzew i g�r na�o�one na zmaltretowany, niestabilny krajobraz Nimth s� niczym wi�cej, jak kuglarsk� sztuczk�. Jednak�e kiedy nikt nie przyzna� si� do jej autorstwa, sta�o si� jasne, �e obrazy te nie s� mira�em. Vraadowie zacz�li gorliwie bada� nowy �wiat...jako sw�j drugi dom. �Kiedy ostatni raz niebo by�o b��kitne?� - zapyta�a kiedy� Sharissa. Dru nie umia� odpowiedzie�; nie pami�ta� i teraz te� nie m�g� sobie przypomnie�. Nie za jej �ycia, tego by� pewien. Nimth zacz�o umiera� dawno temu. Agonia nast�powa�a powoli, mog�a trwa� tysi�ce lat... lecz na d�ugo przed ostatecznym zgonem �wiat stanie si� miejscem, w kt�rym nawet Vraadowie nie zdo�aj� przetrwa�. Gerrod szed� za nimi jak cie�. Dru przypuszcza�, �e ani Barakas, ani nawet Rendel nie domy�laj� si�, co chodzi mu po g�owie. Gerrod obserwowa� wszystko chytrym okiem. Zeree by� pewien, �e ogromnie interesuje go to, co on, obcy przyprowadzony przez ojca, my�li o wielkim eksperymencie. Jego zainteresowanie by�o intryguj�ce; Dru mia� wra�enie, �e m�odszy Tezerenee wr�cz liczy na znalezienie jakiej� usterki w tym, co sam pom�g� stworzy� pod okiem swojego pana i ojca. - Oto ono, Dru Zeree. Brakuj�ce ogniwo w twoim dziele i naszym ratunku. W�adca Tezerenee dramatycznym gestem zatoczy� r�k� p�kole. Dru spojrza� we wskazan� stron�, na cia�o. Wiedzia�, co to jest, gdy� sam wcze�niej tworzy� takie istoty. Rozmiar i kszta�t tworu m�wi�y same za siebie - o�wiadczenie Barakasa sta�o si� zbyteczne. Pod ostrza�em wyczekuj�cych spojrze� dw�ch Tezerenee Dru wyci�gn�� r�k� i dotkn�� ramienia istoty. By�o ciep�e i sprawia�o wra�enie �ywego. Dru mia� ochot� cofn�� si�, ale wiedzia�, �e drogo m�g�by zap�aci� za taki akt tch�rzostwa. Tezerenee nie szanowali tych, kt�rym brakowa�o odwagi, ani z nimi nie wsp�pracowali. Okazanie l�ku r�wna�oby si� samob�jstwu. - Golem z krwi i ko�ci. - Wyja�nienie Gerroda nie by�o konieczne. Gdyby golem nie le�a�, tylko sta� na p�askim marmurowym pode�cie, si�ga�by Dru do piersi. �Wzrostu Sharissy�. Zeree nie mia� poj�cia, sk�d si� wzi�o to por�wnanie - chyba tylko st�d, �e d�u�ej ni� zamierza�, przebywa� z dala od c�rki. To dla jej dobra przysta� na propozycj� patriarchy. Plan, jakkolwiek ob��dny, m�g� uratowa� jej �ycie, dlatego zgodzi� si� wej�� do legowiska w�ciek�ych smok�w, jakimi byli Tezerenee. Zdecydowanie nie by�a to vraadzka postawa. Wi�kszo�� starszych Vraadow bez skrupu��w po�wi�ci�aby �ycie swojego potomstwa, byle uratowa� w�asn� sk�r�. - By� mo�e zastanawiasz si�, dlaczego jest taki... nie uko�czony - wtr�ci� �mielej Gerrod. Dru chrz�kn��. �Doprawdy, nie uko�czony!� �agodnie powiedziane, zwa�ywszy, �e golem nie mia� twarzy. Brakowa�o mu nie tylko rys�w: jego cia�o by�o bezw�ose, pozbawione jakichkolwiek cech charakterystycznych, jakby ob�e. Ko�czyny ko�czy�y si� kikutami, prymitywnymi namiastkami d�oni i st�p. Golem by� bezp�ciow�, �yj�c� kuk��. B�d�c Vraadem, kt�ry prze�y� ponad trzy tysi�ce lat, Dru widzia� du�o gorsze rzeczy, jednak golem mia� w sobie co�, co niemal�e wprawi�o go w dr�enie. R�ni� si� od innych tego typu twor�w czym� wi�cej poza widomymi brakami. Nagle zrozumia�, co go zaniepokoi�o. - Ur�s�, nie zosta� scalony z kawa�k�w. Oczy Gerroda poja�nia�y. Po raz pierwszy Dru zwr�ci� uwag� na ich krystaliczn� czysto��. Barakas tymczasem u�miechn�� si� do niego z uznaniem. Da� znak, �e powinien kontynuowa� swoje domys�y. Smuk�y Vraad zmusi� si� do ponownego dotkni�cia nagiego torsu golema. Sk�ra by�a niezwyk�a w dotyku, jakby... - Nie jest Vraadem. - Z zadum� przeci�gn�� palcami po ramieniu, zapominaj�c o grozie, jakiej do�wiadczy� chwil� wcze�niej. Dotyk czego wywo�ywa� podobne wra�enie? Nagle znalaz� odpowied�, kt�ra na nowo roznieci�a w nim strach. - Golem zosta� stworzony ze smoka! - Jak widzisz, Gerrodzie, mistrz Zeree ma bystry umys�. Umys� godny Tezerenee. Zakapturzona posta� sk�oni�a si�, skrywaj�c twarz w g��bi przepastnego kaptura. M�odszy Tezerenee nie skomentowa� s��w ojca, nie okaza� �adnej reakcji. Dru zastanowi� si�, czy Barakas rzeczywi�cie nie zauwa�y� uniku syna, czy te� by� tak g��boko prze�wiadczony o swojej w�adzy nad ca�ym klanem, �e jego zdanie nie mia�o dla niego wi�kszego znaczenia. Teraz jednak nie by�o czasu na szukanie odpowiedzi. - Golem ma by� naczyniem dla ka. - Tak. - Barakas pieszczotliwie, jak kochanek, pog�adzi� rami� golema. - Nie b�d�c ani smokiem, ani Vraadem, nie posiada ka. To tylko skorupa, nie maj�ca w�asnego �ycia, otwarta na przyj�cie prawdziwej duszy. Jedynym, co posiada, jest wrodzona smocza magia. Tylko starannie opracowane czary nada�y jej pozory �ycia. Vraadzkie ka wniknie w ni�, nie napotykaj�c oporu, i zaw�adnie ni� bez reszty. Golem jest podatny na modelowanie. Stanie si� taki, jak za�yczy sobie przejmuj�cy go Vraad. - Nadzwyczajne cia�o do nowego �wiata - doda� Gerrod takim tonem, jakby powtarza� wyuczon� lekcj�. Najwyra�niej cz�sto s�ysza� te s�owa z ust ojca. W�adca Tezerenee z aprobat� pokiwa� g�ow�. - Tak b�dzie. - Skierowa� uwag� na go�cia. - Nast�pi idealne po��czenie naszej duszy ze smocz� magi�. W ten spos�b Vraadowie zyskaj� wi�cej, ni� kiedykolwiek marzyli. Dru zachowa� oboj�tn� min�, ale narasta� w nim niepok�j, kt�rego �r�d�em by�a nie tylko my�l o pochodzeniu golema. Na Vraad�w czeka� nowy �wiat, to prawda, ale urz�dzony przez Barakasa Tezerenee wed�ug jego upodoba�. Wysoki czarnoksi�nik popatrzy� na le��c� obok nich nieruchom� posta� i tym razem nie zdo�a� zapanowa� nad dr�eniem. - Co� nie w porz�dku, Zeree? Nim zd��y� odpowiedzie�, odezwa� si� Gerrod. - Ojcze, w ci�gu najbli�szej godziny Rendel b�dzie wymaga� szczeg�lnej opieki. Wbrew wcze�niejszym oczekiwaniom jeszcze nie jest w Smoczym Kr�lestwie. Okaza�o si�, �e proces przeprawy przebiega wolniej, ni� pierwotnie wyliczono i w tym czasie nale�y zadba� o jego cia�o. Je�li pozwolisz, chcia�bym zapyta� mistrza Zeree, co s�dzi o naszych post�pach i przeszkodach, kt�rych mogli�my nie przewidzie�... je�li, oczywi�cie, ju� go nie potrzebujesz... W�adca Tezerenee zmierzy� wzrokiem Dru. - Nie potrzebuj�. Co ty na to, Zeree? - Z przyjemno�ci� przyczyni� si� do powodzenia eksperymentu. - Doskonale. Patriarcha z�apa� w r�k� dzi�b Sirvaka. Dru poczu� na karku nerwowe wzdrygni�cie, ale poza tym, co si� chwali, famulus zachowa� zimn� krew w czasie tej inspekcji. Kiedy Barakas wreszcie go uwolni�, Sirvak ostro�nie opu�ci� g�ow� i uda�, �e zn�w zapada w drzemk�. - Jest wspania�ym przyk�adem twojego mistrzostwa. Jak my�lisz, poradzi�by sobie z w�osmokiem? - Sirvak ma smyka�k� do walki. - Dru z u�miechem popatrzy� na zwierz� i podrapa� je po gardle. - Co do w�osmok�w...zabi� dwa w nieca�� minut�. Twarz patriarchy pociemnia�a, ale g�os pozosta� opanowany. - Wspania�e dzie�o, jak m�wi�em. - Odwr�ci� si� do syna i poleci�: - Zawiadom mnie, je�li co� si� wydarzy. Bez chwili zw�oki. - Ojcze. Gerrod uk�oni� si� i trwa� w uni�onej pozie nawet wtedy, gdy w�adca Tezerenee znikn�� w szmaragdowej chmurze, kt�ra rozprzestrzeni�a si� na ca�� komnat�. Po chwili m�odszy Tezerenee gwa�townym ruchem r�ki przegna� zielon� mg�� za otwarte okno. Zerkn�� na Dru. - Jest szalony, mistrzu Zeree, bardziej ni� my wszyscy. - Kiedy nie doczeka� si� komentarza, doda�: - I musieliby�my by� naprawd� szaleni, �eby pomy�le� o jego obaleniu. Chod�, spojrzyj na to. Z t� ostatni� dziwn� uwag� Gerrod odwr�ci� si� w stron� pentagramu i tych, kt�rzy czuwali nad przebiegaj�cymi czarami. Dru w milczeniu pod��y� za nim, zastanawiaj�c si�, ile jest prawdy w jego s�owach. - Oczywi�cie zauwa�y�e� luk� w planie mojego ojca, prawda? - Zwr�cony plecami do Dru, Gerrod w sutym p�aszczu z kapturem wygl�da� jak wielka p�achta rozwieszona do przewietrzenia. Porusza� si� bezg�o�nie, w przeciwie�stwie do swoich ci�kozbrojnych pobratymc�w, kt�rych krokom zwykle towarzyszy�o g�o�ne dudnienie. Dru wiedzia�, o czym m�wi jego zakapturzony przewodnik. - Golem jest tutaj. Jak dostarczy� go do Smo... Jak przerzuci� go na drug� stron� zas�ony? - To by� m�j pomys�... m�j i Rendela. Kwestia mocy, jak powiedzia�by ojciec. Moc zawsze zwyci�y, je�li ma si� jej wystarczaj�c� ilo��. - Niski �miech wyrwa� si� spod g��bokiego kaptura. - Ojciec lubi filozofowa�. - A na czym polega ten pomys�? Gerrod odwr�ci� si� i wskaza� pentagram. W tej chwili u�miech na jego twarzy by� a� nazbyt doskona�� kopi� grymasu ojca. - Czego nie mo�e zrobi� jeden Vraad, tego mo�na dokona� wsp�lnymi si�ami. Grupa podobna do tej siedzi w �rodku widmowego lasu w�r�d drzew, kt�re nie ca�kiem s� drzewami, si�gaj�c moc� Tezerenee do �wiata za zas�on� i tworz�c z jego zasob�w naczynia dla ka Rendela... oraz tych, kt�rzy pod��� za nim. Mia�o to pewien sens i w wykonaniu kogo� takiego jak Tezerenee mog�o zadzia�a�. Tylko oni mogli zgromadzi� tylu Vraadow ch�tnych do wsp�pracy, by mie� szans� na odniesienie sukcesu, nawet je�li sukcesem tym by�oby tylko mentalne wnikni�cie do widmowego �wiata. Vraadowie nie mogli przenie�� si� fizycznie do nowego domu, ale ich moc mog�a otworzy� im inn� drog�. Dru zamruga�. - Czy s� tam smoki? - Oczywi�cie. Zobaczy� je... zaraz, niech si� zastanowi�...kuzyn czy brat, a mo�e jedna z si�str, zapomnia�em... Mo�esz jednak wyobrazi� sobie przej�cie ojca. Odkrycie smok�w przes�dzi�o o naszym losie. Wcze�niej ojciec zamierza� u�y� paru tych przebrzyd�ych elf�w. Siatki szpiegowskie, wspierane przez poplecznik�w r�nych Vraadow, powoli zbiera�y i rozpowszechnia�y informacje dotycz�ce istot zamieszkuj�cych mgliste ziemie nowego �wiata. Spo�r�d nich najwi�ksze zainteresowanie budzi�y elfy, gdy� nale�a�y do 24 rasy z dawien dawna wyt�pionej na Nimth. One pierwsze ucierpia�y z r�k wczesnych Vraadow. Jak napisa� Serkadion Manee, jedyny czarnoksi�nik, kt�ry postanowi� prowadzi� kronik� swojego ludu, by�y nastawione zbyt pokojowo i ch�tne do wsp�istnienia z now� ras�. Znik�y dos�ownie z dnia na dzie�. Je�li mo�na by�o da� wiar� s�owom Serkadiona Manee, wraz z nimi umar�a r�wnie� cz�� Nimth. �ywe elfy oznacza�y dla Vraadow niewolnik�w i zabawki. Dru odczu� pal�cy wstyd na my�l, �e jego pierwsza reakcja na wiadomo�� o tej rasie by�a jeszcze gorsza: zastanawia� si�, jak by to by�o z�apa� elfa, pokroi� go i sprawdzi�, czym r�ni si� od Vraadow. Sharissa porzuci�aby go bez chwili namys�u, gdyby o tym wiedzia�a. Zda� sobie spraw�, �e Gerrod wbija w niego b�yszcz�ce oczy. - Nie chc�, �eby si� uda�o. Z pocz�tku Dru nie by� pewien, czy dobrze us�ysza�. Kiedy mina Gerroda nie zmieni�a si�, zrozumia�, �e synowie smoka naprawd� s� ob��kani. W ko�cu zdoby� si� na proste pytanie: - Dlaczego? Zakapturzony Vraad popatrzy� na niego bezradnie. Zdawa� si� nie przejmowa�, �e kto� mo�e us�ysze� s�owa zdrady - zdrady wobec jego klanu i ca�ej rasy Vraadow. - Nie wiem! Czasami czuj� co� z tak� si��, �e g�owa mi p�ka! Czuj�, �e tam czeka na nas co�, co jest bardzo silne, co�, co oznacza �mier�... i los gorszy od �mierci... dla Vraadow, dla wszystkich Vraadow! Nagle Gerrod zadar� g�ow� i wbi� wzrok w sufit. Jego usta zacisn�y si� mocno, tworz�c cienk� lini� w poprzek twarzy. Chwil� p�niej g�owa opad�a. Oczy, kt�re spojrza�y na Dru, wyra�a�y ulg� i rozpacz. - Rendel to zrobi�. Wyczuwam go. Jego ka przebywa ju� w �wiecie za zas�on�. Zwyci�stwo... - Gerrod zawaha� si�, jakby nie podoba� mu si� smak nast�pnych s��w - jest teraz pewne! Po raz drugi w ci�gu paru minut Dru nie m�g� pohamowa� dr�enia. 25 Cho� nie mia�o ust, krzycza�o. Cho� nie mia�o oczu, obr�ci�o g�ow� w kierunku ciemnego, gro�nego nieba, jakby szukaj�c mocy, kt�ra skr�ci�aby jego katusze. Twarz by�a pusta, g�owa �ysa, bez jednego w�osa, bez jednej cechy szczeg�lnej. Tw�r nie mia� uszu, cho� zdawa� si� nas�uchiwa�. Nagi, pozbiera� si� na nogi nie posiadaj�ce palc�w i kikutami r�k przytrzyma� si� drzewa, na kt�re si� zatoczy�. By�a to ob�a, bezp�ciowa istota, pozbawiona wszelkich wyr�niaj�cych cech. Wyczuwa�a walcz�ce wok� �ywio�y, ale nic poza tym nie mog�a zrobi�. By� to golem, pierwszy wyhodowany i pierwszy, o kt�rego upomnieli si� Vraadowie. Stado w�osmok�w, kt�re si�ga�y chwiej�cej si� istocie ledwie do pasa, ale zdolne by�y rozedrze� na strz�py drapie�niki trzy razy wi�ksze, skuli�o si� trwo�liwie w koronach nielicznych drzew na zmywanej deszczem r�wninie. Nie wiatr i nie b�yskawice wprawi�y w dr�enie ich gadzie cielska. Ba�y si� istoty wymacuj�cej drog� wok� pnia drzewa, na kt�rym wiele z nich przycupn�o. Czu�y jej niepokoj�cy zapach, lecz ich strach podsyca�a przede wszystkim parali�uj�ca obecno�� obcej mocy. Nie posiadaj�cy twarzy tw�r postawi� nog� na korzeniu, o kt�ry wcze�niej si� potkn�� i przewr�ci�. W tej samej chwili nabrzmia�y bulwiaste wyrostki na ko�cu nie wykszta�conej stopy, rozwijaj�c si� w palce. Druga stopa by�a ju� kompletna, cho� tw�r nie zauwa�y� zachodz�cej zmiany. Odczuwa� wy��cznie b�l. Burza wtargn�a na czyste wieczorne niebo ledwie chwil� wcze�niej, ale ju� szala�a z pe�n� si��. Gdy troch� si� uspokoi�a, tw�r przystan��, jakby nad czym� si� zastanawia�. Nagle poderwa� pi�� i na poz�r bez powodu uderzy� mocno w pie� drzewa. W�osmoki zapiszcza�y ze strachu; cios niemal prze�ama� pie� na po�ow�. Magia zatrzeszcza�a w powietrzu wok� niewidomego golema. Gdy cofn�� r�k� do drugiego uderzenia, wy�oni�y si� z niej kikuty, kt�re rozci�gaj�c si� i wij�c ob��dnie, uformowa�y palce. W czasie jednego oddechu powsta�a prawdziwa 26 d�o�. R�ka zastyg�a w powietrzu; jej w�a�ciciel zacz�� u�wiadamia� sobie, co si� dzieje. Gdyby jego puste oblicze mog�o co� wyrazi�, by�aby to rado�� - rado�� skaza�ca, kt�ry us�ysza� odroczenie wyroku. Pomacha� palcami obu r�k, wyra�nie zafascynowany ruchem, cho� jeszcze nie m�g� nic zobaczy�. Burza popad�a w zapomnienie. Tw�r z�apa� si� r�kami za g�ow�, wymacuj�c kie�kuj�ce uszy. Jak dziecko, sta� si� �wiadom jeszcze jednej zmiany. Cia�o pokry�o si� puszkiem bladych w�osk�w, a na g�owie wyros�a g�sta bia�a czupryna. Od pocz�tku zna� swoj� p�e�, ale dopiero teraz mia� na to dowody. Jego cia�o ros�o, osi�gaj�c ponad sze�� st�p wysoko�ci, i nabrzmiewa�o, gdy poszerza�a si� klatka piersiowa i rozwija�y mi�nie. Wraz z torsem przemienia�o si� puste oblicze. Na �rodku wystrzeli� wyrostek, a pod nim powsta�a szczelina, kt�ra szybko utworzy�a usta. Wy�ej krzywi�y si� dwie male�kie fa�dy, zacz�tki oczu. Ustami o cienkich wargach i nozdrzami arogancko zakrzywionego nosa tw�r po raz pierwszy odetchn�� powietrzem tego �wiata. U�miechn�� si� z odrobin� samozadowolenia. Z�by b�ysn�y biel�. Rozwar�y si� powieki, ukazuj�c l�ni�ce oczy, kt�re wszystko widzia�y i niczego nie zapomina�y. Przez pewien czas tw�r przypatrywa� si� oku burzy, czarnej otch�ani, kt�ra nie by�a chmur�, tylko efektem jego przej�cia do nowego �wiata. Oko zacz�o si� kurczy�, ust�puj�c miejsca czystemu niebu. Przybysz westchn�� z zadowoleniem, kt�re zaj�o miejsce wcze�niejszego cierpienia. Zdr�w i ca�y, Rendel rozejrza� si�, sprawdzaj�c, czy wszystko jest w porz�dku. U�miechn�� si� szeroko. Zimny wiatr, kt�ry d�� jeszcze, cho� burza ucich�a, przypomnia� mu o braku ubrania. U�miech zgas�, zast�piony grymasem irytacji wymieszanym z cieniem zak�opotania. Rendel ze z�o�ci� machn�� r�k�. Ciemny str�j z naj�wietniejszej �uski - �uski z wi�kszych kuzyn�w bestii kul�cych si� na drzewie - otuli� go od palc�w st�p po szyj�. Zielony p�aszcz i wysokie do po�owy uda buty dope�ni�y obrazu majestatycznego, ale przera�aj�cego kr�la lasu. Rendel nie 27 za�o�y� kaptura, ciesz�c si� ch�odem wiatru na twarzy. Roze�mia� si� triumfalnie. Poczucie zwyci�stwa, w kt�re zw�tpi� niejeden raz od chwili przybycia, zupe�nie wymaza�o wcze�niejszy b�l i l�k. To sprawi�o mu najwi�ksz� przyjemno��. Kto�, kto od dawna �y� w strachu przed tym dniem, prze�ywa� rado�� w dw�jnas�b. Wiatr cich�. Rendel zwr�ci� spojrzenie w kierunku dalekiego �a�cucha g�r. Wypatrzy� olbrzyma w�r�d olbrzym�w, szczyt, kt�ry zdawa� si� go przyzywa�. Odwracaj�c si� na chwil� ku ��ce i drzewu, pod kt�rym spoczywa� golem, mag z�o�y� niski i nieco szyderczy uk�on. Potem wyprostowa� si� i bez wahania ruszy� w stron� g�r. Arogancki u�miech wykrzywia� jego rysy. W�osmoki patrzy�y za nim, �ci�ni�te tak mocno, �e ledwo trzyma�y si� na ga��ziach. Za nimi, z kryj�wki w wysokiej trawie, co� innego ze �miertelnie powa�nym zainteresowaniem obserwowa�o oddalaj�cego si� Vraada. III Wobec oczywistego sukcesu Rendela Gerrod postanowi� nie m�wi� wi�cej na temat swoich sprzecznych pragnie�. Dru by� do�� m�dry, by go nie naciska�. Mia� na g�owie wystarczaj�co du�o zmartwie� i spraw do przemy�lenia. Do��czenie do Tezerenee okaza�o si� decyzj� kontrowersyjn�. Uzyskane informacje z jednej strony podkre�la�y konieczno�� kontynuowania tajemnej pracy, o kt�rej, jak mia� nadziej�, nie wiedzia� nawet w�adca Tezerenee, maj�cy na swe us�ugi niezliczonych szpieg�w. Z drugiej strony sprawia�y, �e dalsze wysi�ki wyda�y si� zbyteczne - po co si� stara�, skoro Barakas og�osi, �e to on znalaz� wyj�cie z coraz powa�niejszej opresji? Dru sam opu�ci� komnat�, gdy� Gerrod wola� troszczy� si� o cia�o brata, ni� �wi�towa� z ojcem zwyci�stwo, w kt�rym obaj 28 mieli niewielki udzia�. Nie chcia� by� zwiastunem wie�ci o odniesionym powodzeniu, zw�aszcza nie po tym, co wyzna� Dru. Barakas i tak dowie si� o wszystkim. Miasto zosta�o urz�dzone w ten spos�b, �eby zapewnia� wszelkie wygody mieszka�com, wi�c poruszanie si� na w�asnych nogach nie by�o konieczne. Dru m�g� poleci� cytadeli, �eby przenios�a go do miejsca przeznaczenia, m�g� tak�e si� teleportowa�, ale odrzuci� obie mo�liwo�ci. Uzna�, �e d�uga uspokajaj�ca w�dr�wka niezliczonymi korytarzami i schodami dobrze mu zrobi. Brakowa�o mu takiej przechadzki i... c�rki. Szed� stale pod g�r�, niespiesznie zbli�aj�c si� do miejsca, w kt�rym przebywa� Barakas z innymi Tezerenee, kiedy zza zakr�tu schod�w wy�oni�a si� smuk�a posta�. Nie m�g� jej omin�� i by�o za p�no, �eby zawr�ci�. - Dru, najs�odszy, zastanawia�am si�, gdzie jeste�! Obj�a go i poca�owa�a mocno, nim zdo�a� uwolni� si� z jej zach�annych ramion. Spraw� utrudnia� fakt, �e w zasadzie nie chcia� tego zrobi�. - Melenea... Nie widzia�em ci� wcze�niej. - Nie widzia�e� czy nie chcia�e� zobaczy�, najs�odszy? Czy jestem taka nieciekawa i odstraszaj�ca? W �wiecie, w kt�rym pi�kno spotyka�o si� na ka�dym kroku, w czarodziejce o szkar�atnohebanowych w�osach trudno by�oby doszuka� si� czego� pospolitego. Melenea by�a pi�kna i czaruj�ca. Jej owalna twarz mia�a per�owy odcie�. Usta, kszta�tne i zmys�owe - i mi�kkie, wspomnia� z odrobin� zawstydzenia Dru - harmonizowa�y z lekko zadartym nosem i zmru�onymi oczami w kszta�cie �ez. Brwi wygi�te we wdzi�czne wysokie �uki nadawa�y twarzy nieco wyrachowany, w�adczy wyraz. Ko�ci policzkowe by�y wyra�niej zaznaczone ni� dawniej. Dru po�a�owa�, �e nie uciek� w chwili, gdy tylko j� zobaczy�. Twarz czarodziejki budzi�a zbyt du�o wspomnie�, kt�re wola�by wymaza� z pami�ci. Jej w�osy, �ci�le owini�te wok� g�owy, wygl�da�y niemal jak he�m. Kosmyki swobodnie wypuszczone na policzki podkre�la�y budow� kostn� twarzy. Podczas gdy wiele vraadzkich kobiet bez za�enowania ods�ania�o swoje wdzi�ki, Melenea - inaczej ni� w czasie ostatniego spotkania - nosi�a d�ug�, po�yskliw� sukni� w ciemnozielonym kolorze. Dopasowany str�j uwidacznia� jej figur� du�o lepiej ni� sk�pe fata�aszki w przypadku innych czarodziejek. Dru przypuszcza�, i� nie zobaczy� jej wcze�niej - a szkoda, �e si� nie postara�, bo w�wczas m�g�by unikn�� tego spotkania - mi�dzy innymi dlatego, �e otacza� j� t�um ubiegaj�cych si� o jej wzgl�dy wielbicieli obojga p�ci. Niegdy� on sam zalicza� si� do tych najbardziej �arliwych. Perlisty �miech Melenei zabrzmia� jak muzyka i czarnoksi�nikowi od razu skoczy� puls. U�wiadomi� sobie, �e po�eraj� wzrokiem. - Najs�odszy. - Czarodziejka pieszczotliwie po�o�y�a r�k� na jego policzku. Dru chcia� si� odsun��, lecz nawet nie drgn��.- Jeste� du�o bardziej zabawny od ca�ej reszty. - Pu�ci�a oko, a w sztuce tej by�a niekwestionowan� mistrzyni�. - Wk�adasz w zabaw� wi�cej uczucia, grasz z wi�kszym zaci�ciem. Te s�owa prze�ama�y czar. Dru zamkn�� w d�oni jej drobn�, siln� r�k�, kt�ra chwil� wcze�niej zostawi�a na jego policzku krwaw� pami�tk� wyrysowan� d�ugimi, ostrymi paznokciami. Niedba�ym ruchem d�oni zagoi� skaleczenia. - Nie bior� udzia�u w twoich grach. Ju� nie. Jej u�miech ubli�a� mu i zarazem go poci�ga�. Wiedzia�, �e jego twarz ju� dawno obla�a si� szkar�atem, ale nie m�g� temu zapobiec. - Ale b�dziesz, m�j drogi, s�odki Dru. Wr�cisz do mnie, bo jestem jak droga, kt�r� mo�esz przej�� przez przysz�e stulecia bez pogr��ania si� w zbytecznych rozmy�laniach. - Zwinnie przekr�ci�a jego d�o� w taki spos�b, by musn�� ustami palce. Dru odsun�� si� spiesznie i opu�ci� r�k�. Post�pi�a krok w jego stron� i z wyra�nym rozbawieniem patrzy�a, jak zmaga si� z sob�, by nie ust�pi� jej pola. - Jak miewa si� luba Sharissa? Min�o tyle czasu, odk�d widzia�am j� ostatni raz. Z pewno�ci� wyros�a na pi�kn� i poci�gaj�c� kobiet�, tak�... no