7329

Szczegóły
Tytuł 7329
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7329 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7329 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7329 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Martha Wells �mier� Necromanty Death of Necromancer Dzi�kuj� Nancy Buchanan za przeczytanie licznych roboczych fragment�w r�kopisu i za pomoc w wyszukiwaniu danych, a w szczeg�lno�ci za odnalezienie egzemplarza The Lighter Side of My Official Life, kt�ry zosta� po raz ostatni wydany w latach dwudziestych ubieg�ego wieku. Pragn� tak�e wyrazi� moj� wdzi�czno�� Z. R Florian za histori� o W�grze walcz�cym z Turkami oraz Timothy J. Cowdenowi za opowiadanie o jego ciotce, Lillian Saxe. Chcia�abym te� podzi�kowa� Troyce Wilson za pomys�y, wsparcie, a przede wszystkim za cierpliwo��. 1 Najgorzej jest wtedy, pomy�la�a Madeline, kiedy trzeba wchodzi� przez frontowe drzwi. Te za� drzwi nale�a�o zaliczy� do szczeg�lnie okaza�ych. Mondollot House majaczy� w bladym �wietle ksi�yca, usiany w g�rze l�ni�cymi oknami. Wysoko umieszczony fronton przedstawia� walcz�ce ze sob� zast�py Nieba i Piek�a. Ca�uny upad�ych i welony zwyci�skich anio��w powiewa�y niczym sztandary albo zwisa�y z wdzi�kiem nad oknami na pi�trach. Przez otwarte drzwi balkonu dobiega�a muzyka grana na powitanie przyby�ych go�ci. Oszklone stoczki przy drzwiach by�y niezr�cznym wsp�czesnym dodatkiem; migotanie �wiat�a gazowego sprawia�o, i� wej�cie przypomina�o bram� do piekie�. Nie najlepszy wyb�r, ale ksi�na Mondollot nigdy nie wyr�nia�a si� umiarem i dobrym smakiem, pomy�la�a. Madeline, pow�ci�gaj�c ironiczny u�mieszek. Mimo �e noc by�a zimna i od rzeki wia� lodowaty wiatr, kilkoro go�ci kr��y�o po marmurowym dziedzi�cu, podziwiaj�c s�ynny fronton. Madeline poprawi�a mufk� i zadr�a�a, troch� z zimna, a troch� z napi�cia. Poleci�a wo�nicy odjecha�, a jej towarzysz, kapitan Reynard Morane, zbli�y� si� do niej wolnym krokiem. Na r�kawach jego p�aszcza z opadaj�c� na ramiona pelerynk� wida� by�o p�atki �niegu. Madeline mia�a nadziej�, �e pogoda utrzyma si� chocia� przez ten wiecz�r. Wystarczy jedna katastrofa na jeden raz, pomy�la�a, niecierpliwie kr�c�c g�ow�. A teraz wejd�my wreszcie do �rodka. Reynard poda� jej rami�. - Jeste� gotowa?... U�miechn�a si� blado. - A� za bardzo, m�j panie. Wmieszali si� w t�ocz�cy si� przy wej�ciu t�um. Przez otwarte na o�cie� drzwi wylewa�o si� na chodnik �wiat�o i ciep�o. Po obu stronach wej�cia stali s�u��cy w pantalonach do kolan i zdobionych srebrem liberiach. Cz�owiek, kt�remu okazywano zaproszenia, mia� na sobie modny czarny frak. To nie mo�e by� lokaj, pomy�la�a Madeline ponuro. Reynard poda� mu zaproszenie, a dziewczyna wstrzyma�a oddech, kiedy otwiera� kopert�. Zaproszenie zdoby�a w �uczciwy spos�b� chocia� gdyby musia�a, posz�aby do najlepszego fa�szerza w mie�cie: na p� �lepego staruszka, kt�ry mia� pracowni� w wilgotnej piwnicy niedaleko Placu Filozof�w. Wyczu�a jaki� ruch gdzie� w g�rze, tam, gdzie nie dociera�o �wiat�o gazowych latarni. Nie podnios�a wzroku, a Reynard tak�e nie da� po sobie pozna�, �e cokolwiek zauwa�y�. Ich informator powiedzia� im, �e drzwi b�dzie strzeg� nale��cy do czarnoksi�nika, kt�ry zajmowa� si� ochron� domu, stary, do�wiadczony �domowy�, zaproszony, by wykry� wszelkie magiczne przyrz�dy, kt�re go�cie mogliby mie� przy sobie. Madeline zacisn�a palce na swojej torebce, chocia� nie mia�a w niej �adnych magicznych przedmiot�w. Gdyby j� zrewidowano, nawet pocz�tkuj�cy czarnoksi�nik domy�li�by si� natychmiast, czemu ma s�u�y� to, co si� w niej znajduje. - Kapitan Morane i madame Denare - powiedzia� m�czyzna. - Witamy. - Przekaza� zaproszenie jednemu z lokaj�w i sk�oni� si� nowo przyby�ym. Wprowadzono ich do westybulu, gdzie s�u��cy odebrali od Madeline jej p�aszcz z futrzanym ko�nierzem oraz mufk�, a od Reynarda jego okrycie wierzchnie, lask� i cylinder. U st�p Madeline nagle pojawi�a si� pokoj�wka, kt�ra oczy�ci�a ze �lad�w b�ota r�bek jej satynowej sukni, u�ywaj�c w tym celu srebrnej szczoteczki i �opatki. Madeline uj�a Reynarda pod r�k� i wkroczyli w panuj�cy dooko�a gwar. Chocia� dywany przykryto p��ciennymi pokrowcami i usuni�to co delikatniejsze meble, sala wygl�da�a dostatnio. Z�ocone cherubiny spogl�da�y na t�um go�ci z bogato rze�bionych gzyms�w, a sufity zdobi�y przedstawienia statk�w �egluj�cych wzd�u� wybrze�a. Wraz ze spor� liczb� innych go�ci Madeline i Reynard weszli schodami na g�r� i znale�li si� w sali balowej. Wosk, pomy�la�a Madeline. Musieli ca�� noc pracowa� nad t� posadzk�. Zapach wosku, drzewa sanda�owego, paczuli i potu unosi� si� w powietrzu. Pot wywo�ywa�o ciep�o panuj�ce w sali, ale tak�e i strach. Madeline dobrze to zna�a. Nagle zda�a sobie spraw�, �e z ca�ej si�y wbija palce w rami� Reynarda, wi�c rozlu�ni�a u�cisk. M�czyzna, rozgl�daj�c si� niedbale po sali, w roztargnieniu poklepa� j� po r�ku. Pierwszy taniec ju� si� zacz�� i na parkiecie wirowa�y liczne pary. Sala balowa by�a stosunkowo du�a, nawet jak na dom tych rozmiar�w. Po prawej stronie udekorowane draperiami okna prowadzi�y na balkony, za� po lewej znajdowa�y si� drzwi do pomieszcze�, w kt�rych grano w karty, a tak�e bufet�w i garder�b. W g��bi dekoracja z donic z kwitn�cymi pomimo zimy, r�ami zas�ania�a czterech muzyk�w, kt�rzy pracowicie dobywali d�wi�ki z kornetu, pianina, skrzypiec i wiolonczeli. Sal� o�wietla�y liczne kandelabry, w kt�rych p�on�y kosztowne woskowe �wiece, bo powszechnie uwa�ano, �e opary wywo�ywane przez o�wietlenie gazowe s� zab�jcze dla delikatnych tkanin. Madeline dostrzeg�a ksi�n� de Mondollot, prowadz�c� hrabiego... jak mu tam, pomy�la�a w roztargnieniu. Ju� ich od siebie nie odr�niam. Ale nie szlachetnie urodzonych ma si� wystrzega�, tylko czarnoksi�nik�w. Sta�o ich w g��bi sali trzech, starsi panowie w ciemnych frakach ozdobionych rozetkami medali Lodun. Jeden z nich mia� rubinow� zapink� i szarf� Zakonu Fontainon, ale nawet i bez tego Madeline by go pozna�a. To Rahene Fallier, czarnoksi�nik dworski. Z pewno�ci� znajduj� si� tu te� kobiety - czarodziejki, ale s� one gro�niejsze i trudniejsze do wykrycia, bo nie nale�y si� spodziewa�, �e b�d� nosi�y przypi�te do sukni medale. Tyle tylko, �e uniwersytet w Lodun przyjmowa� kobiety na studia dopiero od dziesi�ciu lat. Czarodziejki nie mog� wi�c by� znacznie starsze od Madeline. Skinieniem g�owy przywita�a nielicznych w t�umie znajomych; wiedzia�a, �e inni tak�e j� rozpoznaj�: przez ca�y poprzedni sezon gra�a przecie� przy pe�nej widowni Szalon� w Wyspie Gwiazd. To, �e dzisiejszego wieczoru nie zabraknie tu nikogo z Vienne i okolic, kto nale�y do ludzi maj�tnych i s�awnych, nie powinno wp�yn�� na ich plany. No i oczywi�cie kto� z pewno�ci� rozpozna Reynarda... - Morane - niemi�y, ostry g�os rozleg� si� tu� przy uchu Madeline, kt�ra machn�a w jego stron� wachlarzem i unios�a z niesmakiem brew. Natr�t zrozumia� aluzj� i cofn�� si� o krok; wci�� mierz�c Reynarda w�ciek�ym spojrzeniem, powiedzia�: - Nie przypuszcza�em, �e odwa�ysz si� pokaza� w przyzwoitym towarzystwie, Morane. M�wi�cy te s�owa by� mniej wi�cej w wieku Madeline i nosi� mundur jednego z pu�k�w kawalerii; s�dz�c po odznakach, mia� stopie� porucznika. �smy pu�k kr�lowej, pomy�la�a Madeline. Dawny oddzia� Reynarda. - To ma by� przyzwoite towarzystwo? - zapyta� Reynard. Przyg�adzi� w�sa i popatrzy� z rozbawieniem na swego rozm�wc�. - Na Boga, cz�owieku, to niemo�liwe. Przecie� ty tu jeste�. M�ody m�czyzna u�miechn�� si� pogardliwie. - Tak, jestem tu. Przypuszczam, �e ty te� masz zaproszenie. Ton jego g�osu by� zbyt jadowity jak na zwyk�e �arty. Za porucznikiem sta�o dw�ch innych m�czyzn, jeden w mundurze pu�kowym, drugi w cywilu, i obaj bacznie przys�uchiwali si� rozmowie. - No, ale zawsze potrafi�e� si� wkr�ci� tam, gdzie ci� nie proszono. - Nie powiniene� o tym zapomina�, ch�opcze - odpar� Reynard lekko. Jak na razie nie wzbudzili jeszcze niczyjego zainteresowania, ale by�a to tylko kwestia czasu. Madeline zawaha�a si� chwil�; nie chcia�a wyr�nia� si� z t�umu, ale z drugiej strony zamieszanie, jakie z pewno�ci� wywo�aj�, odwr�ci uwag� zebranych od jej w�asnych poczyna�. - Pozw�l, �e oddal� si� na chwilk�, m�j drogi - powiedzia�a. - Ale� oczywi�cie, moja droga. Ta rozmowa znudzi�aby ci� tylko - odpar� Reynard i uca�owa� jej d�o�, jak przysta�o na prawdziwego d�entelmena. Porucznik skin�� Madeline g�ow� z pewnym za�enowaniem, a kiedy si� oddala�a, nie oddawszy mu uk�onu, us�ysza�a, jak Reynard pyta go niedbale: - Uciek�e� ostatnio z jakiej� bitwy? Oddaliwszy si� od m�czyzn, Madeline przemkn�a skrajem sali balowej, kieruj�c si� do znajduj�cych si� po lewej stronie drzwi. Kobieta bez m�skiej eskorty albo towarzystwa innych dam bez w�tpienia przyci�ga uwag� innych. Jednak je�li zmierza szybkim krokiem w stron� garderoby, wszyscy uwa�aj�, �e potrzebuje pomocy pokoj�wki w jakiej� delikatnej sprawie, i okazuj� jej uprzejme desinteressement. Gdy za� znajdzie si� za garderobami, oznacza to, �e udaje si� na tajemn� schadzk�, i r�wnie� nikt nie zwraca na ni� uwagi. Wysz�a przez drzwi wiod�ce do hallu. By�o tam cicho, a lampy zosta�y przygaszone. Ich �wiate�ka odbija�y si� w lustrach, wypolerowanych blatach konsoli o wrzecionowatych n�kach i porcelanowych wazonach pe�nych �wie�ych kwiat�w. Ksi�na mog�a pozwoli� sobie na taki luksus dzi�ki w�asnym szklarniom; z�ote bukieciki przypi�te do w�os�w i stanika Madeline wykonano z materia�u jak przysta�o na panuj�c� por� roku. Mijaj�c uchylone drzwi, zobaczy�a m�od� pokoj�wk� przypinaj�c� na kl�czkach oderwany zak�ad sukni jakiej� m�odej dziewczyny i us�ysza�a, jak panna m�wi co� ze zniecierpliwieniem. Przez inne drzwi dobieg�y j� m�skie g�osy i niski kobiecy �miech. Balowe pantofelki Madeline nie robi�y najmniejszego ha�asu na wywoskowanym parkiecie, dlatego nikt za ni� nie wyjrza�. By�a w starej cz�ci pa�acu. D�ugi hall stanowi� pomost nad znajduj�cymi si� dziesi�� metr�w ni�ej zimnymi, cichymi pokojami; grube kamienne �ciany pokrywa�y gobeliny lub cienkie boazerie z egzotycznego drewna. Wisia�y tam sztandary i zardzewia�a, poplamiona krwi� bro�, u�ywana w dawnych wojnach, oraz stare portrety rodzinne, poczernia�e od nawarstwiaj�cego si� przez lata kurzu i dymu. Od g��wnego korytarza odchodzi�y inne, prowadz�ce do jeszcze starszych cz�ci kompleksu pa�acowego albo zako�czone o�wietlonymi oknami, wychodz�cymi niespodziewanie na ulic� albo s�siednie budynki. Muzyka i gwar sali balowej stawa�y si� coraz bardziej odleg�e, jak gdyby Madeline znajdowa�a si� na dnie wielkiej groty, do kt�rej dociera�y tylko echa normalnego �ycia. Wesz�a dopiero na trzecie schody, wiedz�c, �e ca�a s�u�ba zaj�ta jest teraz we frontowej cz�ci budynku. Unios�a lekko fa�dy sp�dnicy - czarna gaza w matowe z�ote pasy na czarnej satynie, doskonale pomagaj�ca wtopi� si� w mrok - i zacz�a cicho wchodzi� na g�r�. Do trzeciego pi�tra dotar�a bez k�opot�w, ale na czwartym min�a schodz�cego w d� lokaja. Odsun�� si� na bok, �eby by�a bli�ej por�czy, sk�aniaj�c z szacunkiem g�ow� i staraj�c si� nie patrze�, kim jest ta najwyra�niej udaj�ca si� na tajemn� schadzk� m�oda kobieta. Potem j� sobie jednak przypomnia�. Korytarz na czwartym pi�trze by� wysoki i znacznie w�szy ni� poprzednie, nie przekracza� - trzech i p� metra szeroko�ci. Mia� liczne zakr�ty i �lepe odnogi, a co jaki� czas odchodzi�y od niego schody prowadz�ce p� pi�tra w g�r�. Madeline nauczy�a si� planu pa�acu na pami��, i jak do tej pory wszystko si� zgadza�o. Znalaz�a si� wreszcie przy drzwiach, kt�re by�y celem jej w�dr�wki. Nie by�y zamkni�te. Zmarszczy�a brwi. Jedna z zasad Nicholasa Valiarde brzmia�a, �e je�li cz�owieka spotyka nie zas�u�one powodzenie, nale�y dobrze si� nad nim zastanowi�, gdy� zawsze w ko�cu trzeba b�dzie zap�aci�. Uchyli�a drzwi i zajrza�a do pomieszczenia o�wietlonego tylko blaskiem ksi�yca wpadaj�cym przez nie os�oni�te okna. Rzuci�a badawcze spojrzenie na korytarz, a potem otworzy�a drzwi szerzej, tak �eby zobaczy� ca�y pok�j. Znajdowa�y si� tam p�ki z ksi��kami, marmurowy kominek, wy�cie�ane krzes�a, du�e zwierciad�a i kryj�cy zastaw� rodow� stary kredens. A tak�e prosty drewniany st�, na kt�rym sta� metalowy sejf. No, zaraz si� oka�e, pomy�la�a Madeline. Wzi�a stoj�c� na stole �wiec� i zapali�a j� od gazowego stoczka p�on�cego na �cianie korytarza, a potem wsun�a si� do pokoju, zamykaj�c za sob� drzwi. Niepokoi� j� brak zas�on w oknach. Z tej strony dom wychodzi� na Ducal Court Street i ka�dy m�g� z �atwo�ci� dojrze�, �e kto� jest w pokoju. Madeline mia�a nadziej�, �e �aden z gorliwych s�u��cych ksi�nej nie wpadnie na pomys�, �eby wyj�� na dw�r, aby wypali� fajk� albo zaczerpn�� �wie�ego powietrza, i nie popatrzy do g�ry. Podesz�a do sto�u i wyrzuci�a zawarto�� torebki obok sejfu. Odsuwaj�c na bok liczne flakoniki z perfumami, bi�uteri� i wyp�owia�y sznurek paciork�w Aderassi na szcz�cie, wybra�a kawa�ki cykorii i ostu, bazaltu migda�owcowego i zwitek papieru zawieraj�cy s�l. Doradzaj�cy im czarnoksi�nik powiedzia�, �e Mondollot House jest strze�ony przez starego i pot�nego stra�nika. Do zniszczenia go potrzeba tak wiele wysi�ku, �e szkoda marnowa� na to zakl�cia. O wiele �atwiej by�oby zneutralizowa� go na jaki� czas, co nie zwr�ci�oby niczyjej uwagi, poniewa� stra�nicy s� widoczni tylko dla czarnoksi�nika, kt�ry ma w oczach proszek Gascoigna albo nosi okulary eterowe; wynalezione ostatnio przez parscyjskiego maga imieniem Negretti. Bazalt migda�owcowy zawiera w sobie niezb�dne zakl�cie, kt�re pozostaje w u�pieniu i jest niewidoczne dla pilnuj�cego wej�cia �domowego�. Posypany sol� dzia�a jak katalizator, a zio�a wzmagaj� jego moc. Kiedy wszystko to zostanie umieszczone w pobli�u przedmiotu, kt�rego pilnuje stra�nik, przenosi si� on na sam szczyt domu. Kiedy s�l utraci moc, sp�ywa na swoje miejsce, zanim ktokolwiek odkryje ich dzia�ania. Madeline wyj�a z jedwabnej kasetki wytrychy i zwr�ci�a si� w stron� sejfu. Zamka nie by�o. Wymaca�a zadrapania i domy�li�a si�, �e zamek, i to ca�kiem niez�y, znajdowa� si� tam jeszcze niedawno. Cholera. Nie podoba misie to. Podnios�a p�askie metalowe wieko. Wewn�trz sejfu powinien znajdowa� si� przedmiot, kt�ry ��czy bezcielesnego stra�nika domu z materialn� form� Mondollot House. Dyskretny wywiad i kilka �ap�wek pozwoli�o im ustali�, �e to nie b�dzie, jak to zwykle bywa, kamie�, ale przedmiot wykonany z ceramiki, prawdopodobnie zabytkowa i wielkiej urody kula. Na aksamitnej poduszce na dnie sejfu le�a�y pot�uczone szcz�tki przedmiotu jeszcze do niedawna pi�knego i delikatnego, a zarazem o ogromnej mocy. Teraz zosta� z niego tylko drobny bia�y proszek i kawa�ki czego� b��kitnego. Madeline pozwoli�a sobie na przekle�stwo, a potem zatrzasn�a wieko. Jaki� dra� dosta� si� tu przed nimi. * * * - Niczego tutaj nie ma - szepn�a matka Hebra. Kuca�a po�r�d rumowiska cegie� przy zardzewia�ej kracie. U�miechn�a si� do siebie i pokiwa�a g�ow�. - Ani �ladu tego paskudnego stra�nika. Dziewczyna musia�a zrobi� swoje. - Chyba troch� na to za wcze�nie - mrukn�� Nicholas, chowaj�c zegarek kieszonkowy. - Ale lepiej wcze�niej, ni� gdyby si� sp�ni�a. - Zabrz�cza�y narz�dzia, gdy podeszli do nich pozostali. Nicholas poda� r�k� starszej kobiecie, pom�g� jej wsta� i zwolni� miejsce pod bram�. Lampki oliwne pal�ce si� w ch�odnym, wilgotnym powietrzu stanowi�y jedyne o�wietlenie obudowanego ceg�� tunelu. Zacz�li od usuni�cia muru zamykaj�cego dost�p do piwnic Mondollot House, ale matka Hebra zakaza�a im dotyka� zardzewia�ej kraty, sprawdzaj�c najpierw, czy nie znajduje si� ona w zasi�gu stra�nika pilnuj�cego pa�acu. Nicholas nie wyczuwa� niczego niezwyk�ego, ale wola� us�ucha� rady starej czarownicy. Niekiedy stra�nicy mieli tylko odstrasza� intruz�w, niekiedy mieli ich wi�zi�, za� on, nie b�d�c czarnoksi�nikiem, nie potrafi� ich odr�ni�. Mimo wilgoci i braku dop�ywu �wie�ego powietrza, w tunelu nie cuchn�o. Wi�kszo�� mieszka�c�w Vienne, je�li w og�le po�wi�ca�a uwag� tym urz�dzeniom, wyobra�a�a je sobie jako elementy kanalizacji nie nadaj�ce si� do u�ytku przez istoty ludzkie. Niewiele os�b wiedzia�o o korytarzach prowadz�cych do linii nowo zbudowanej kolei podziemnej, kt�re utrzymywano w czysto�ci dla potrzeb pracownik�w obs�uguj�cych poci�gi. Crack i Cusard zabrali si� za przepi�owywanie kraty, a Nicholas skrzywi� si�, s�ysz�c jazgotliwe d�wi�ki. Znajdowali si� na tyle p�ytko pod ziemi�, �e mogli zwr�ci� uwag� kogo� id�cego ulic�, ale mo�na by�o jedynie mie� nadziej�, �e d�wi�k nie rozchodzi si� po piwnicach pa�acu i nie zwraca uwagi str��w pilnuj�cych wy�szych pi�ter. Matka Hebra poci�gn�a Nicholasa za r�kaw. By�a o po�ow� ni�sza od niego i przypomina�a chodz�c� kupk� szmat, i tylko k�pka siwych w�os�w oraz para l�ni�cych br�zowych oczu wskazywa�a, �e w �rodku znajduje si� �ywa istota. - Bo potem zapomnisz... - Nie zapomnia�bym za nic w �wiecie, moja droga. - Wydoby� dwie srebrne monety i umie�ci� je w wyci�gni�tej pomarszczonej d�oni. Nie by�a wybitn� czarownic�, p�aci� jej przede wszystkim za zachowanie tajemnicy. R�ka znikn�a po�r�d szmat, a ca�o�� zatrz�s�a si�, najwyra�niej z rado�ci. Tymczasem Cusard przeci�� ju� kilka pr�t�w kraty, a Crack prawie sko�czy� swoj� stron�. - Ca�kiem przerdzewia�a - stwierdzi� Cusard, a Crack potwierdzi� chrz�kni�ciem. - Nic w tym dziwnego, jest znacznie starsza ni� ten tunel - powiedzia� Nicholas. Korytarz prowadzi� niegdy� do innego Wielkiego Domu, kt�ry zosta� zburzony wiele lat temu, kiedy przebijano Ducal Court Street, znajduj�c� si� kilka metr�w nad ich g�owami. Ostatni pr�t podda� si�, a Cusard i Crack wyprostowali si� i podnie�li krat�. - Mo�esz ju� i��, matko - rzek� Nicholas. - Nie, zaczekam. - Szybka zap�ata zwi�kszy�a lojalno�� starej wied�my. Kupka szmat opar�a si� wygodniej o �cian�. Crack postawi� swoj� cz�� kraty na pod�odze i popatrzy� krytycznie na matk� Hebr�. Mia� szczup��, drapie�n� sylwetk�, o ramionach przygarbionych przez kilkuletni� ci�k� prac� w wi�zieniu. Jego oczy by�y bezbarwne i nieco bez wyrazu. Podczas rozprawy s�dowej nazwano go urodzonym morderc�, zwierz�ciem wyzutym z ludzkich uczu�. Nicholas uzna� to za przesad�, ale wiedzia�, �e je�li Crack poczuje, i� matka Hebra ma zamiar ich zdradzi�, nie zawaha si� przed niczym. Czarownica sykn�a na niego, a Crack odwr�ci� si�. Nicholas przekroczy� kup� gruzu i znalaz� si� w najg��bszej piwnicy Mondollot House. Nie by�o tu cegie�. Ich lampy o�wietli�y �ciany z grubo ciosanych g�az�w, a �ukowaty sufit, na kt�rym spoczywa� ci�ar ca�ego znajduj�cego si� powy�ej budynku, wspiera�y grube kolumny. Wszystko pokrywa�a warstwa kurzu, a wilgotne powietrze przesycone by�o st�chlizn�. Nicholas poprowadzi� ich w g��b, unosz�c wysoko lamp�. Zdobycie plan�w tego pa�acu, ple�niej�cych razem z innymi papierami rodowymi w skrzyni w Upper Bannot, wiejskiej rezydencji Moridollot�w, stanowi�o jak do tej pory najtrudniejsz� cz�� ich planu. Nie by�y to orygina�y, gdy� te z pewno�ci� dawno ju� rozsypa�y si� w proch, ale kopia wykonana przez budowniczych zaledwie pi��dziesi�t lat temu. Nicholas mia� tylko nadziej�, �e zacna ksi�na nie uzna�a od tego czasu za stosowne odnawia� swoich g�rnych piwnic. Dotarli do w�skich, kr�conych schod�w, znikaj�cych w g�rze w ciemno�ciach. Crack przecisn�� si� obok Nicholasa i wysun�� naprz�d. Nicholas nie zaprotestowa�. Naliczy� si� nie lekcewa�y� swojego wsp�pracownika, bez wzgl�du na to, czy kierowa�a nim intuicja, czy tylko ostro�no��. Schody pi�y si� na wysoko�� mniej wi�cej dziesi�ciu metr�w i ko�czy�y w�skim podestem z drewnianymi drzwiami, wzmocnionymi metalowymi okuciami. Przez otw�r w �rodku drzwi zobaczyli, �e dalej znajduje si� puste, ciemne pomieszczenie, nieokre�lonych rozmiar�w, rozja�nione jedynie blaskiem �wiat�a padaj�cego przez drzwi albo ze znajduj�cej si� naprzeciwko klatki schodowej. Nicholas trzyma� lamp� tak, �eby Cusard m�g� w jej blasku u�y� swoich wytrych�w. Gdy drzwi otworzy�y si� z piskiem zawias�w, Crack znowu ruszy� jako pierwszy. Nicholas zatrzyma� go. - Czy co� jest nie tak? Crack zawaha� si�. Migocz�ce �wiat�o lampy utrudnia�o odczytanie wyrazu jego twarzy. Mia� blad� cer�, a zmarszczki ko�o oczu i ust �wiadczy�y o prze�ytym b�lu i niemi�ych do�wiadczeniach, nie za� o wieku. Zaledwie przekroczy� trzydziestk�, ale wygl�da� dwa razy starzej ni� Nicholas. - Mo�e - odpar� wreszcie. - Co� mi tu nie pasuje. I to jest wszystko, co zdo�amy z niego wyci�gn��, pomy�la� Nicholas i powiedzia�: - Id� dalej, ale pami�taj, �e masz nikogo nie zabija�. Crack machn�� ze zniecierpliwieniem, r�k� i wsun�� si� przez drzwi. - On i te jego odczucia - burkn�� Cusard, rozgl�daj�c si� po ciemnej piwnicy. By� to chudy, starszawy cz�owiek, a jego twarz z�oczy�cy wprowadza�a w b��d - by� naj�agodniejszym ze znanych Nicholasowi przest�pc�w. Z powo�ania by� oszustem i nie lubi� wykorzystywa� swych talent�w jako w�amywacz. - Nie ma co na niego zwraca� uwagi, zw�aszcza �e nawet nie potrafi powiedzie�, o co mu naprawd� chodzi. Nicholas z roztargnieniem przyzna� mu racj�. Zastanawia� si�, czy Madeline i Reynard zd��yli ju� wyj�� z pa�acu. Gdyby Madeline zosta�a z�apana, gdy zajmowa�a si� stra�nikiem... Je�li tak, to ju� by�my o tym wiedzieli. Postara� si� wyrzuci� ze swej �wiadomo�ci niepok�j; Madeline potrafi�a doskonale dawa� sobie rad�. Crack pojawi� si� w uchylonych drzwiach, szepcz�c: - Tam jest czysto. Chod�cie. Nicholas przygasi� sw� lamp� do minimum, odda� j� Cusardowi i w�lizgn�� si� do �rodka. Odczeka�, a� wzrok przyzwyczai si� do ciemno�ci, a potem zobaczy�, �e pomieszczenie jest du�e i bardzo wysokie. Przy �cianach wida� by�o wielkie, p�kate beczki - na wino albo na wod�, je�li pa�ac nie posiada studni. Teraz pewnie s� puste. Ruszy� za Crackiem po zakurzonej kamiennej posadzce. Blada po�wiata po drugiej stronie komnaty dobiega�a zza uchylonych drzwi. Nicholas patrzy�, jak Crack przechodzi przez nie, i bez wahania pospieszy� w jego siady. Przy wej�ciu zatrzyma� si�, marszcz�c brwi, Pot�ny zamek umocowany do grubych desek zosta� oderwany i zwisa� na kilku zniekszta�conych �rubach. Co u diab�a... pomy�la� Nicholas. Czego� takiego nie m�g� zrobi� Crack. Po chwili spostrzeg�, �e zamek wyrwa� z drugiej strony kto�, kto znajdowa� si� w �rodku. Spos�b wygi�cia �rub nie pozwala� na wyci�gni�cie innego wniosku. Nicholas wszed� do �rodka. �ciany tej d�ugiej i niskiej piwnicy jaki� czas temu wzmocniono murem z cegie� i wyposa�ono w gazowe o�wietlenie. Jeden stoczek pali� si�, wydobywaj�c z ciemno�ci wn�ki o wysoko�ci doros�ego m�czyzny, pe�ne drewnianych i metalowych skrzynek oraz beczek. W jednej wn�ce� zaledwie dziesi�� krok�w od Nicholasa, znajdowa� si� wielki, ci�ki sejf. �wiat�o stoczka pada�o tak�e na Cracka, kt�ry w zamy�leniu ogl�da� le��cego u jego st�p martwego cz�owieka. Nicholas uni�s� brew i wszed� g��biej do pomieszczenia. Na kamiennych p�ytach posadzki le�a�y jeszcze dwa cia�a. - Ja tego nie zrobi�em - powiedzia� Crack. - Wiem. - Pierwszym z przest�pczych czyn�w Nicholasa by�o umo�liwienie Crackowi ucieczki z wi�zienia w Vienne, wi�c by� pewien, �e Crack by go nie ok�ama�. Nicholas przykucn��, �eby lepiej przyjrze� si� pierwszemu z cia�. Z zaskoczeniem stwierdzi�, �e wydzielina wyp�ywaj�ca z g�owy to nie tylko krew, ale tak�e i m�zg. Czaszka zosta�a roztrzaskana pot�nym ciosem. Za jego plecami Cusard zakl�� pod nosem. Crack pochyli� si� nad znalezionymi zw�okami. Odziane by�y w prosty, ciemny garnitur, prawdopodobnie uniform stra�nika, i p�aszcz poplamiony krwi� i b�otem. Crack wskaza� na pistolet zatkni�ty za pasek spodni m�czyzny, a Nicholas zapyta�: - Czy wszyscy s� w takim samym stanie? - Tak, z tym �e jednemu rozerwano gard�o. - Kto� tu by� przed nami - szepn�� Cusard. - Sejf jest nie naruszony - zaprotestowa� Crack. - Nie ma �adnych �lad�w. Ale chc� ci pokaza� co� innego. Nicholas zdj�� r�kawiczk� i dotkn�� ty�u g�owy nieboszczyka, a potem wytar� r�k� o spodnie. Cia�o by�o zimne, ale w piwnicy panowa� ch��d i wilgo�, wi�c niczego to nie dowodzi�o. Nie namy�la� si�. - Cusard, bierz si� za sejf, je�li �aska. Tylko nie ruszaj tych cia�.. - Nie chcesz zrezygnowa�? - Cusard by� kompletnie zaskoczony. - To co, mamy si� m�czy� na darmo? - zapyta� Nicholas i pod��y� za Crackiem w g��b piwnicy. Wzi�� jedn� z lamp, ale nie zwi�kszy� jej p�omienia, bo wiedzia�, �e Crack nie potrzebuje �wiat�a. Nieomylnie przesun�� si� w drugi koniec podziemnej komnaty; mijaj�c skrzynie zawieraj�ce maj�tek rodziny Mondollot, i skr�ci� za r�g. Wzrok przyzwyczai� si� ju� do ciemno�ci i zobaczy� przed sob� blad� po�wiat�. Nie by�, to czysty, ��ty p�omie� ogniska ani b��kitnawy p�omie� latarni gazowej, ale przymglony blask przypominaj�cy �wiat�o ksi�yca. Dobiega� z �ukowatego wej�cia w wykonanej z grubo ciosanego kamienia �cianie. Kiedy� zamyka�y je grube d�bowe wierzeje, kt�re przez lata sta�y si� twarde jak stal, ale teraz wyrwano je z zawias�w. Nicholas pr�bowa� je poruszy�, ale by�y ci�kie jak kamie�. - Tutaj - powiedzia� p�g�osem Crack i Nicholas przekroczy� pr�g. Blask pochodzi� od fosforyzuj�cych porost�w pokrywaj�cych �ebrowane sklepienie. By� wystarczaj�cy, �eby o�wietli� niedu�� komor�, w kt�rej nie by�o niczego poza pod�u�n� kamienn� p�yt�. Nicholas powoli podkr�ci� lamp�, lepiej o�wietlaj�c pomieszczenie. �ciany l�ni�y od wilgoci i panowa� tu zaduch. Podszed� do p�yty i przeci�gn�� po niej d�oni�, a potem przyjrza� si� �ladom na r�kawiczce. Na wierzchu kamie� by� stosunkowo ma�o pokryty kurzem i wilgoci�, ale jego boki by�y r�wnie brudne jak �ciany i pod�oga komnatki. Poruszy� lamp� i pochyli� si�, �eby spojrze� pod innym k�tem. Tak, co� tam kiedy� by�o. �lad by� zbli�ony do prostok�ta. Chyba jakie� pud�o, pomy�la� Nicholas. Wielko�ci trumny. Podni�s� wzrok na Cracka, kt�ry przygl�da� mu si� z uwag�. - Kto� wszed� do piwnicy, na razie nie wiadomo jak� drog�, i natrafi� na stra�nik�w, prawdopodobnie wtedy, gdy wy�ama� zamek w starszej z piwnic. Nasz intruz zabi�, aby unikn�� zdemaskowania, co jest dzia�aniem charakterystycznym dla os�b zdesperowanych lub nierozs�dnych - Nicholas uwa�a�, �e w wi�kszo�ci przypadk�w morderstwo jest wynikiem g�upoty. Istnieje przecie� wiele sposob�w, �eby sk�oni� ludzi do robienia tego, czego si� od nich oczekuje, bez konieczno�ci zabijania. Potem znalaz� t� komnatk�, wy�ama� drzwi, u�ywaj�c do tego niepokoj�co du�ej si�y, zabra� co�, co le�a�o tu w ukryciu przez wiele lat, i oddali� si�, prawdopodobnie t� sam� drog�, kt�r� tutaj przyszed�. Crack kiwn�� g�ow� z satysfakcj�. - Ju� go tu nie ma. Id� o zak�ad. - Szkoda. - Teraz tym bardziej nie powinni�my zostawi� po sobie �adnych �lad�w. Je�li maj� mnie powiesi� za morderstwo, wola�bym odpowiada� za zbrodni�, kt�r� rzeczywi�cie pope�ni�em, pomy�la� Nicholas. Przy�wiecaj�c sobie lamp�, popatrzy� na zegarek, a potem schowa� go do kieszonki. - Cusard powinien ju� ko�czy� z sejfem. Wracaj do niego i zacznijcie wynosi� zawarto��. Ja si� tu jeszcze troch� rozejrz�. - W tunelu czeka�o jeszcze sze�ciu �udzi, kt�rzy byli potrzebni do szybkiego przetransportowania z�ota. Tylko Crack, Cusard i Lamane, zast�pca Cusarda, znali go jako Nicholasa Valiarde. Dla matki Hebry i innych ludzi wynaj�tych do tej pracy by� Donatienem, tajemnicz� postaci� z przest�pczych kr�g�w Vienne, osobnikiem, kt�ry dobrze p�aci� za wykonywanie tego rodzaju zada� i z wielk� powag� wymierza� kary za niedyskrecj�. Crack kiwn�� g�ow� i ruszy� do drzwi. Zawaha� si� przy nich na chwil� i powiedzia�: - Za�o�� si�, �e go tu nie ma... - Ale wola�by�, �ebym zachowa� jak najwi�ksz� ostro�no�� doko�czy� za niego Nicholas. - Dzi�kuj�. Crack znikn�� w ciemno�ciach, a Nicholas pochyli� si� nad pod�og�. W b�ocie pokrywaj�cym wyszczerbion� posadzk� �lady zachowa�y si� doskonale. Odnalaz� odciski swoich i Cracka but�w, pami�taj�c, �e kiedy jego pomocnik po raz pierwszy zajrza� do komnatki, nie przekroczy� jej progu. Z dala dobiega�y go g�osy wsp�lnik�w, st�umione okrzyki triumfu, kiedy Cusard otworzy� sejf. Nie widzia� �adnych �lad�w, kt�re m�g�by pozostawi� intruz. Ukl�k�, �eby lepiej si� przyjrze�, brudz�c szorstki p�aszcz i noszone zazwyczaj przez robotnik�w spodnie, w kt�re si� przebra�. Nicholas znalaz� trzy �lady jakby pow��czenia nogami, kt�rych nie m�g� przypisa� sobie albo Crackowi, ale nic ponadto. Zirytowany, przysiad� na pi�tach. Wida� by�o wyra�nie, �e z podestu co� zabrano, i to niedawno. Co�, co le�a�o tu przez bardzo wiele lat w ciszy, o�wietlone tylko niesamowitym blaskiem porost�w. Wsta�, zamierzaj�c dok�adniej zbada� cia�a stra�nik�w, o ile tylko jego pomocnicy nie zatarli wszelkich �lad�w, wynosz�c z�oto ksi�nej. Przechodzi� w�a�nie przez rozwalone drzwi, gdy co� zwr�ci�o jego uwag�. Odwr�ci� raptownie g�ow� w t� stron� korytarza, kt�ra prowadzi�a do piwnic na wino. W mroku zatrzepota�o co� bia�ego. Nicholas podkr�ci� lamp� i wzi�� oddech, �eby zawo�a� Cracka... i w tej samej chwili pot�ny cios pozbawi� go tchu. Co� skoczy�o szybciej ni� my�l i mi�dzy jednym a drugim uderzeniem serca znalaz�o si� przy nim. Straszliwe pchni�cie rzuci�o go na plecy, a napastnik wyl�dowa� na jego piersi. Z poszarza�ej twarzy patrzy�y na niego z nienawi�ci� oczy, wok� kt�rych sk�ra uleg�a rozk�adowi. Stw�r szczerzy� d�ugie, zakrzywione jak u zwierz�cia k�y. Jego cia�o spowija� niegdy� bia�y, a obecnie brudny i podarty ca�un. Nicholas uderzy� przedramieniem w ohydn� twarz i poczu�, �e k�y napastnika przebijaj� mu r�kaw. Nie wypu�ci� lampy, chocia� szk�o pot�uk�o si�, a oliwa parzy�a go w r�k�. Wiedziony strachem, zamachn�� si� lamp� W stron� g�owy napastnika. By� mo�e si�a uderzenia, a mo�e p�on�ca oliwa sprawi�y, �e bestia wyda�a z siebie przera�liwy wrzask i rzuci�a si� do ucieczki. Nicholas poczu�, �e pali mu si� r�kaw p�aszcza, i przeturla� si�, gasz�c ogie� na mokrych kamieniach posadzki. Nagle okaza�o si�, �e Crack, Cusard i Lamane t�ocz� si� dooko�a Nicholasa. Chcia� co� do nich powiedzie�, ale zakrztusi� si� dymem; w ko�cu wychrypia�: - Za nim. Crack natychmiast ruszy� ciemnym korytarzem. Cusard i Lamane popatrzyli na Nicholasa, a potem na siebie. - Ty nie - poleci� Cusardowi Nicholas. - Zajmij si� reszt�. Niech si� st�d zabieraj� razem ze z�otem. - Tak jest - powiedzia� z ulg� Cusard i pobieg� do pozosta�ych. Lamane zakl�� i pom�g� Nicholasowi wsta�. Chroni�c poparzon� d�o�, Nicholas pocz�apa� �ladami Cracka. Lamane mia� lamp� i pistolet, a Crack wyruszy� w pogo� za besti� bez broni i po ciemku. - Dlaczego musimy to �ciga�? - wyszepta� Lamane. - Bo trzeba si� dowiedzie�, co to jest. - To upi�r. - Ale� sk�d - zaprotestowa� Nicholas. - To nie jest istota ludzka. - W takim razie to strzyga - mrukn�� Lamane. - Przyda�by si� czarnoksi�nik. Przesz�o sto lat temu, za panowania kr�lowej Ravenny, Vienne zosta�o opanowane przez Unseelie Court, ale dla zabobonnych mieszka�c�w miasta wydawa�o si� to by� zaledwie wczoraj. - Je�li to strzyga, masz na ni� �elazo - powiedzia� Nicholas, wskazuj�c na pistolet. - To prawda - przyzna� z ulg� Lamane. - Ale one s� szybkie i na pewno jest ju� daleko st�d. Mo�e, pomy�la� Nicholas. Nie potrafi� powiedzie�, czy rzeczywi�cie to co� porusza�o si� b�yskawicznie i w jaki spos�b go obezw�adni�o. Znajdowali si� w najg��bszych piwnicach na wino pa�acu Mondollot. W �wietle lampy ukazywa�y si� kolejne beczki, niekt�re pokryte kurzem i paj�czynami, inne najwyra�niej dopiero co napocz�te. Nicholas przypomnia� sobie, �e nad nimi odbywa si� w�a�nie jeden z najwi�kszych bal�w sezonu i w ka�dej chwili mo�e si� tu pojawi� s�u�ba po kolejne beczu�ki. Nie m�g� wi�c kontynuowa� po�cigu. Znale�li Cracka czekaj�cego na nich w g��bi komnatki, obok stosu pokruszonych cegie� i kamieni. Nicholas wzi�� od Lamane lamp� i podni�s� j� wysoko. Co� przebi�o si� t�dy przez mur, wypychaj�c kamienie fundamentu i pokrywaj�c� je warstw� cegie�. Za �cian� znajdowa�o si� w�skie, pe�ne brudu i kurzu przej�cie. Nicholas skrzywi� si�. S�dz�c po zapachu, prowadzi�o prosto do kana��w �ciekowych. - Przyszed� t�dy - stwierdzi� Crack. - A t� drog� wyszed�. - Ghoule w �ciekach. - Zmarnowali ju� wystarczaj�co du�o czasu. - Panowie, chod�my, czeka na nas fortuna. * * * Kln�c w duchu, Madeline zesz�a na d�, wybieraj�c inn� klatk� schodow�. Planowali to przez tyle miesi�cy; to niemo�liwe, �eby kto� wpad� na pomys� w�amania si� do Mondollot House akurat tego samego wieczoru co oni. W�a�nie nie, pomy�la�a nagle. Mo�liwe. O ka�dej innej porze to miejsce jest strze�one niczym forteca. Ale dzisiaj wpuszczono tu setki ludzi, a przecie� nie tylko ona zna dobrego fa�szerza. Teraz by�a idealna pora na kradzie� z w�amaniem i kto� inny skorzysta� z okazji. Znalaz�szy si� w sali balowej, zmusi�a si�, by spokojnie poszuka� Reynarda po�r�d tancerzy i ludzi stoj�cych pod �cianami. Powinien ju� na ni� czeka�, i to w miejscu, w kt�rym �atwo go znajdzie. Nie gra przecie� teraz w karty... Wyszed�, pomy�la�a, u�miechaj�c si� kwa�no. Mo�e musia�. Mo�e wda� si� w b�jk� z m�odym porucznikiem i zosta� poproszony o opuszczenie balu. Nie m�g� upiera� si�, �e na ni� zaczeka, zw�aszcza �e nie wiedzia�, w kt�rej cz�ci domu ona teraz jest i czy sko�czy�a ju� ze stra�nikiem. Do diab�a. Ale skoro stra�nik zosta� zniszczony, mo�e uda jej si� wymkn�� niepostrze�enie. Je�li tylko zdo�a zej�� na parter... W tym momencie Madeline zobaczy�a, �e ksi�na Mondollot, dystyngowana i pi�kna dama przystrojona w sukni� z kremowego at�asu oraz sznury pere�, kieruje si� prosto ku niej. Spr�bowa�a ukry� si� za wysokim wazonem z kwiatami, chowaj�c twarz za wachlarzem i udaj�c, �e pragnie unikn�� lubie�nych spojrze� stoj�cych naprzeciwko niej - sk�din�d niewinnych - starszych pan�w. Ksi�na min�a jednak Madeline, nie po�wi�caj�c jej nawet jednego spojrzenia. Oddychaj�c z ulg�, dziewczyna zwr�ci�a baczniejsz� uwag� na m�odego m�czyzn�, kt�ry szed� za wielk� dam�. Wygl�da� tak dziwnie, �e m�g�by zainteresowa� ka�dego ze zgromadzonych w pa�acu go�ci. Mia� ciemn� rozwichrzon� brod�, a jego str�j wieczorowy pozostawa� w nie�adzie, jakby jego w�a�ciciel w najmniejszym stopniu nie dba� nawet o pozory elegancji. Po c� jednak przychodzi� na bal do ksi�nej Mondollot, je�li nie dba si� o pozory? By� ni�szy od Madeline, a jego cera sprawia�a wra�enie niezdrowej i bladej, nawet jak na okres zimowy. Spiesznie pod��aj�c za ksi�n�, m�odzieniec popatrzy� przelotnie na Madeline; w jego oczach malowa� si� wyraz dziko�ci, a mo�e nawet szale�stwa. Co� w jego postaci wyra�nie wskazywa�o, �e jest zwi�zany z podziemiem, i to kryminalnym. Madeline ruszy�a za nimi, sama nie wiedz�c, dlaczego. Ksi�na sz�a teraz korytarzem w towarzystwie m�odej kobiety, znanej jako jej siostrzenica, oraz s�usznego wzrostu lokaja. Ksi�na skr�ci�a do jednego z salon�w, a �wita pod��y�a za ni�. Madeline za� posz�a dalej, staraj�c si� za nimi nie patrze�; sprawia�a wra�enie, jakby wypatrywa�a tu kogo� znajomego. Znalaz�szy si� przy najbli�szych zamkni�tych drzwiach, przekr�ci�a ga�k� i otworzy�a je �mia�o, gotowa przeprosi�, gdyby natrafi�a na kogo� w �rodku. Salon by� pusty, na kominku pali� si� ogie�, a parawan os�ania� ustawione w pobli�u kanapy i fotele, czekaj�ce na tych go�ci balowych, kt�rzy pragn�liby porozmawia� w spokoju lub te� zaj�� si� innymi rozrywkami. Madeline zamkn�a drzwi i przekr�ci�a klucz. Po tej stronie korytarza znajdowa� si� ci�g nast�puj�cych po sobie salon�w, ten za� by� po��czony rozsuwanymi drzwiami z pokojem, do kt�rego wesz�a ksi�na. Drzwi wykonano z cienkiego drewna i po ich otwarciu powstawa�o jedno wielkie pomieszczenie, nadaj�ce si� na du�e przyj�cia. Madeline ukl�k�a przy drzwiach, szeleszcz�c cicho sukni�, i z najwi�ksz� ostro�no�ci� odsun�a zasuwk�. Pilnuj�c, by nie wywo�a� najmniejszego nawet ha�asu, leciutko uchyli�a jedno skrzyd�o drzwi, tak �e zobaczy�a fragment dywanu, tapety ze wzorem w tulipany oraz rze�bionej boazerii. Us�ysza�a g�os ksi�nej: - To niezwyk�e ��danie. - Wykonuj� niezwyk�y zaw�d. - Teraz m�wi� ten dziwny m�odzieniec. Ton jego g�osu sprawi�, �e Madeline skrzywi�a si� z niesmakiem: by� przymilny, a zarazem dwuznaczny, i kojarzy� jej si� z zach�caniem do odwiedzania domu schadzek. Nic dziwnego, �e ksi�na wola�a znale�� si� tu w towarzystwie siostrzenicy i lokaja. - Mia�am ju� do czynienia ze spirytystami - ci�gn�a - chocia� pan wydaje si� w to nie wierzy�. �aden z nich nie ��da� kosmyka w�os�w zmar�ego, �eby nawi�za� z nim kontakt. Madeline by�a nieco rozczarowana. Spirytualizm i kontakty ze zmar�ymi stanowi�y ostatni krzyk mody w�r�d szlachetnie urodzonych, chocia� jeszcze kilka lat temu l�kano by si� podejrze� o nekromancj�. Jednak wyja�nia�o to dziwny wygl�d m�odego cz�owieka. Zacz�a poma�u wycofywa� si� spod drzwi, ale wtedy spirytysta odezwa� si� ze w�ciek�o�ci� w g�osie: - Nie jestem zwyk�ym medium, wasza mi�o��. Oferuj� kontakt o bli�szym i d�u�szym charakterze. Jednak aby go nawi�za�, musz� mie� co�, co stanowi cze�� cia�a zmar�ego. Kosmyk w�os�w to najlepsza rzecz. To nekromancja, pomy�la�a Madeline. Przez pewien czas, kiedy jej rodzina mia�a nadziej�, �e posiada ku temu talent, sama uczy�a si� magii. Nie by�a wprawdzie najpilniejsz� uczennic�, ale co� jej zosta�o w g�owie. - Domaga si� pan kosmyka w�os�w i honorarium - powiedzia�a ksi�na z nie skrywan� pogard�. - Oczywi�cie - odpar� m�czyzna, ale wida� by�o wyra�nie, �e honorarium stanowi dla niego kwesti� mniej istotn�. - Ciociu, to nie ma najmniejszego sensu. - W g�osie siostrzenicy s�ycha� by�o znudzenie i lekki niesmak. - Nie - odpar�a powoli ksi�na. Jej g�os zmieni� si�, pojawi�o si� w nim zainteresowanie. - Je�li pan mo�e zrobi� to, co nam obiecuje... nic z�ego si� nie stanie, je�li spr�bujemy... Nie by�abym taka pewna, pomy�la�a Madeline, chocia� nie potrafi�a wyja�ni�, dlaczego ta ca�a sprawa budzi jej niepok�j. - Mam kosmyk w�os�w syna. Zosta� zabity w parscyjskiej kolonii o nazwie Sambra. Gdyby m�g� pan nawi�za� z nim kontakt... - Z pani synem, nie z m�em? - zapyta� z gniewem spirytysta. - Jak� to panu robi r�nic�, z kim chc� si� porozumie�, skoro p�ac� panu honorarium? - zdziwi�a si� ksi�na. - Mog� je podwoi�, je�li zechc�; nie nale�� do sk�pych - doda�a. - Ale chyba najpierw powinna pani skontaktowa� si� z m�em.. - M�ody cz�owiek usi�owa� m�wi� przymilnie, ale nie po trafi� ukry� zniecierpliwienia. - Nie mam najmniejszej ochoty rozmawia� z m�em, �ywym czy umar�ym - warkn�a ksi�na. - I nie jest to pa�ska sprawa, z kim... - Wystarczy - przerwa� m�odzieniec z niesmakiem. - Prosz� uwa�a� moj� ofert� za niewa�n�, wasza mi�o��. A konsekwencje poniesie pani osobi�cie. - Madeline wyra�nie us�ysza�a trza�niecie drzwiami. Ksi�na milcza�a przez chwil�, bardzo zaskoczona. - Pewnie ju� nigdy si� nie dowiem, o co mog�o mu chodzi�. Bonsard, sprawd�, czy ten cz�owiek na pewno wyszed� z pa�acu. - Dobrze, ja�nie pani. Ja zrobi�abym w takiej sytuacji co� wi�cej, pomy�la�a Madeline. Wezwa�abym mojego czarnoksi�nika i upewni�a si�, czy wszyscy stra�nicy s� na miejscu; no i trzyma�abym pod kluczem wszystkie szcz�tki moich zmar�ych krewnych. Ten cz�owiek jest szalony i co� chcia� uzyska�. Jednak to nie by�a jej sprawa. Odsun�a si� od drzwi, odczeka�a chwil�, a potem wymkn�a si� na korytarz. Sejf ust�pi� na skutek manipulacji Cusarda i ich oczom ukaza�o si� prawie sze��dziesi�t niedu�ych z�otych sztabek, stemplowanych znakiem kr�lestwa Bisry. Ludzie Nicholasa zapakowali je na przygotowany uprzednio furgon i pod nadzorem Cusarda ruszyli tunelem, zanim dogonili ich Nicholas, Crack i Lamane. Nicholas gestem nakaza� im, by si� nie zatrzymywali, i zdrow� r�k� uni�s� jedn� z ci�kich sztabek, by przyjrze� si� wybitemu na niej herbowi. Ksi�na Mondollot utrzymywa�a kontakty handlowe zjedna ze starych rodzin kupieckich z Bisry, wieloletniego wroga Ile-Rien. Dlatego nie przechowywa�a swego z�ota w Kr�lewskim Banku w Vienne, do kt�rego, jak wiedzia� z do�wiadczenia Nicholas, by�o o wiele trudniej si� w�ama�. Bank jednak oczekiwa�by, �e wielka pani zap�aci podatki, a tego jej arystokratyczna dusza nie by�a w stanie znie��. Matka Hebra pokiwa�a g�ow� nad oparzeniami Nicholasa i zmusi�a go, by owin�� sobie r�k� jej szalem. Lamane m�wi� co� na temat ghouli gnie�d��cych si� w kana�ach �ciekowych, i to w takiej eleganckiej dzielnicy. - I co to wszystko ma znaczy�? - zapyta� Cusard Nicholasa, gdy znale�li si� przy wylocie tunelu konserwatorskiego za publicznymi stajniami przy Ducal Court Street, naprzeciwko Mondollot House. Pozostali ludzie przek�adali sztabki z�ota do skrytki w czekaj�cym tam wozie. Stoj�cy na stra�y mali ulicznicy pracowali dla Cusarda, a tym samym dla Nicholasa, podobnie jak zarz�dzaj�cy stajni� m�czyzna. - Nie mam poj�cia. - Nicholas odczeka�, a� ludzie sko�cz� swoj� prac�, a potem zacz�� wspina� si� po metalowej drabince. Gdy wyszed� przez w�az, uderzy� go powiew lodowatego wiatru, kt�ry wywo�a� przenikliwy b�l w oparzonych miejscach i prawie pozbawi� go tchu. Zmarzni�te konie nerwowo tupa�y kopytami. Noc by�a cicha i delikatne postukiwanie mi�kkich sztabek z�ota o drewno skrytki w wozie wydawa�o si� dziwnie g�o�ne. - Ale przysi�g�bym, �e co� zosta�o zabrane z tej komnatki, kt�r� znalaz� Crack - doda�, gdy Cusard wy�oni� si� na powierzchni�. - Wcale mi si� to nie podoba. A taka to by�a pi�kna rob�tka stwierdzi� Cusard. Kto� przyni�s� Nicholasowi z wozu ciep�y p�aszcz, kt�ry przyj�� z wdzi�czno�ci�. - Mnie te� nie, mo�esz by� pewien. - W�z zosta� za�adowany i Nicholas czeka� tylko na Reynarda i Madeline. - Zabieraj wszystkich i jed�cie do domu; stoj�c tu w ko�cu zwr�cimy na siebie czyj�� uwag� - powiedzia� do Cusarda. Wo�nica potrz�sn�� lejcami i furgon odjecha�. Nicholas ruszy� w�sk� uliczk� w stron� Ducal Court Street. Warstewka lodu przysypanego lekko �niegiem u�atwia�a poruszanie si� po mie�cie; zazwyczaj ulice zalane by�y b�otem i nieczysto�ciami i piesi musieli trzyma� si� chodnik�w lub przedostawa� si� na drug� stron� jezdni po kamieniach. Nicholas zda� sobie spraw�, �e Crack idzie za nim. U�miechn�� si� do siebie i powiedzia� g�o�no. - No c�. Nie posz�o nam dobrze, kiedy ci� ostatnio odes�a�em, prawda? Ale dzi� ju� wi�cej nie polujemy na ghoule. U wylotu uliczki Nicholas zatrzyma� si�, by usun�� sztuczne bokobrody i w�sy oraz niedu�� br�dk� i zetrze� resztki kleju z policzk�w. Pasemka siwizny, kt�re rozja�nia�y jego ciemne w�osy, trzeba b�dzie zmy�. Nigdy nie wyst�powa� jako Donatien bez przebrania. Gdyby kt�ry� z ludzi bior�cych udzia� w robocie rozpozna� go jako Nicholasa Valiarde, mog�oby to si� sko�czy� katastrof�. Przebieranie nie sprawia�o mu wielkich trudno�ci. Do pewnego stopnia przez ca�e �ycie �wiczy� sztuk� u�udy i by� ju� do tego przyzwyczajony. Zapi�� p�aszcz i zacisn�� pasek, wyj�� z kieszeni szapoklak i lask�, a potem za�o�y� r�kawiczk� na zdrow� d�o�. Drug� r�k� schowa� do kieszeni. Spod p�aszcza wida� by�o tylko buty i getry, dzi�ki czemu nie r�ni� si� od wielu podobnych d�entelmen�w w�druj�cych przez miasto; jego nieco podejrzany s�uga pod��a� w �lad za nim. Zatrzyma� si� przed Mondollot House, jakby podziwiaj�c iluminacj� fasady. Przy drzwiach stali lokaje, czekaj�c, by wpu�ci� sp�nionych go�ci lub pom�c tym, kt�rzy chcieli wcze�niej opu�ci� bal. Nicholas przeszed� wzd�u� pa�acu i wtedy zauwa�y� swoj� karet� stoj�c� na rogu pod gazow� latarni� i czekaj�cego obok niej Reynarda Morane. Nicholas przeszed� przez jezdni�, a kilka krok�w za nim Crack. Reynard zszed� do nich z chodnika. By� to postawny m�czyzna o rudych w�osach i lekkim kroku kawalerzysty. Spojrza� badawczo na Nicholasa. - Jakie� k�opoty? - Zrobi�o si� troch� gor�co. Gdzie Madeline? - W�a�nie nie wiem. Trafi�a mi si� okazja, by odwr�ci� od niej uwag�, ale uda�o mi si� to, �e tak powiem, a� nazbyt dobrze: w rezultacie poproszono mnie o opuszczenie balu i nie mog�em na ni� zaczeka�. - Hm. - Opieraj�c r�ce na biodrach, Nicholas przyjrza� si� fasadzie Wielkiego Domu. Wi�kszo�� dam z towarzystwa nie by�aby w stanie wydosta� si� st�d niepostrze�enie, ale Madeline �wiczy�a kiedy� akrobacje do niekt�rych swoich r�l w teatrze i niekoniecznie musia�a wychodzi� przez parter. - Przejd�my si� naoko�o.. Po obu stronach Mondollot House znajdowa�y si� szeregi sklep�w i mniejsze dziedzi�ce prowadz�ce do innych Wielkich Dom�w, tak, �e ca�y pa�ac mo�na by�o obej�� wok�. Sklepy by�y ju� dawno zamkni�te, pracowa� tylko znajduj�cy si� w g��bi podcieni kabaret; wsz�dzie panowa�a cisza. Na parterze pa�acu by�y tylko szczelnie zamkni�te drzwi dla dostawc�w i s�u�by. Tarasy i balkony na wy�szych pi�trach stanowi�y p�niejsze dodatki; pocz�tkowo Wielkie Domy mia�y by� fortecami nie do zdobycia, a dekoracje umieszczano tylko na zwie�czeniach dach�w i facjatek. Zrobili jedno okr��enie i wr�cili na Ducal Court Street, a potem nast�pne. Kiedy znale�li si� znowu na ty�ach, Nicholas ujrza�, �e na balkonie pierwszego pi�tra otwieraj� si� drzwi, wypuszczaj�c �wiat�o, muzyk� i Madeline. - Sp�niasz si�, moja droga - zawo�a� do niej cicho Reynard. - Szukali�my ci� wsz�dzie. - Cicho b�d� - Madeline zamkn�a za sob� drzwi. - Przez ciebie musia�am zostawi� tam moje najlepsze palto. - Zapewniam ci�, �e sta� nas na kupienie nowego - powiedzia� Nicholas, odczuwaj�c na jej widok ulg�. Powinien by� wiedzie�, �e dziewczyna da sobie rad�, i nie zamartwia� si� o jej bezpiecze�stwo, ale ten wiecz�r okaza� si� wyj�tkowo trudny. - Co wi�cej, w pe�ni na nie zas�ugujesz. Madeline zebra�a fa�dy sp�dnicy, przerzuci�a nogi przez nisk� balustrad�, a potem zsun�a si� po kracie, l�duj�c w p�ytkiej zaspie, zanim Nicholas i Reynard zd��yli podbiec, by j� z�apa�. Nicholas pospiesznie okry� j� swoim p�aszczem. - Ale� sk�d - powiedzia�a. - Nie mia�am szansy na odwr�cenie uwagi stra�nika, bo kto� by� tam przede mn�.. Nicholas kiwn�� g�ow� w zamy�leniu. - Oczywi�cie. Wcale mnie to nie dziwi. - On nigdy si� nie dziwi - stwierdzi� Reynard, udaj�c, �e si� skar�y. - Ale porozmawiajmy o tym gdzie indziej. 2 Kiedy znale�li si� w zacisznym wn�trzu powozu, Nicholas poprosi� Madeline o zrelacjonowanie tego, co jej si� przydarzy�o, a sam opowiedzia� o nieoczekiwanym spotkaniu w piwnicach ksi�nej. Reynard zakl�� pod nosem. - My�lisz, �e kto� wys�a� za tob� to co�, Nic? Sam wiesz, �e niekt�rzy nasi starzy znajomi z przyjemno�ci� ujrzeliby ci� martwego. - Zastanawia�em si� nad tym - Nicholas pokr�ci� g�ow�. Pow�z podskakiwa� na nier�wnym bruku ulicy, wprawiaj�c w ruch ozdobne chwosty sk�rzanych rolet w okienkach. - Ale jestem pewien, �e zabra�o co� z tej komnatki, kt�r� znalaz� Crack. Nie ma jej - na �adnym z plan�w domu, jakie zdo�ali�my zdoby�. My�l�, �e w�a�nie dlatego to co� tam by�o. Mnie pr�bowa�o zabi� przez przypadek. Madeline cia�niej owin�a nogi pledem. - A na dodatek zniszczono klucz do stra�nika domu. My�l�, �e to robota tego okropnego osobnika, kt�ry chcia� zdoby� kosmyk w�os�w zmar�ego ksi�cia. Kt�ry spirytysta potrzebuje czego� podobnego? To mi bardziej wygl�da na nekromancj�. No w�a�nie, czy to rzeczywi�cie spirytysta?, pomy�la� Nicholas. - Ciekaw jestem, dlaczego ten stw�r ci�gle tam siedzia�. Dotar� przecie� do piwnicy na wino i nie musia� na mnie napada�, �eby uciec. Je�li zabra� co� z komnatki, to po co tam wraca�? - Mo�e po z�oto? - powiedzia�a w zamy�leniu Madeline. Tyle tylko, �e ma�o kto o nim wiedzia�. Nicholas domy�li� si� istnienia z�ota na podstawie informacji o kontaktach handlowych ksi�nej. Kto� inny m�g� zrobi� to samo... - By� mo�e - powiedzia�. - Jest to mo�liwe, ale raczej ma�o prawdopodobne. - Co ci si� sta�o w r�k�? - Reynard pochyli� si� do przodu. Poniewa� Nicholas odda� sw�j p�aszcz Madeline, sam okrywa� si� tylko pledem. W panuj�cym w powozie mroku zielonkawe plamy na r�kawach jego robociarskiego okrycia emanowa�y jak�� dziwn� po�wiat�. Zmarszczy� brwi. Na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e s� to fosforyzuj�ce porosty, ale nie pami�ta�, �eby cho� raz otar� si� o zaro�ni�t� nimi g�sto �cian� komnatki. Przypomnia� sobie, �e w tym miejscu chwyci�y go mocne jak �elazo z�by ghoula, kt�ry wydziela� z siebie blade, jakby niezdrowe �wiat�o. - My�l�, �e to pami�tka po ghoulu. - Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e warto by�oby wr�ci� do Mondollot House i zbada�, czy na ubraniach trzech zabitych stra�nik�w r�wnie� s� �wiec�ce w ciemno�ciach �lady. Nie s�dzi� jednak, by Madeline i Reynard przyj�li tak� propozycj� z entuzjazmem. Kiedy pow�z zatrzyma� si� przed modnym hotelem Biamonte, gdzie Reynard wynajmowa� pokoje, Nicholas powiedzia�: - Domy�lam si�, �e zamierzasz to uczci�. - By�bym szalony, nie czyni�c tego - odpar� Reynard. Sta� na pokrytym cienk� warstewk� �niegu chodniku i poprawia� sobie r�kawiczki. Ze znajduj�cych si� za jego plecami drzwi i zaparowanych okien hot