7072

Szczegóły
Tytuł 7072
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7072 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7072 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7072 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tadeusz Kija�ski Zapiski Psubrata W a � k o n i a K raj owa Agencja Wydawnicza, Warszawa Projekt ok�adki na motywach fragmentu obrazu Hansa Memlinga "S�d Ostateczny" oraz opracowanie graficzne TADEUSZ KIJA�SKI Fot. autora DANIEL RUDZKI Reprodukcje AUTORA Redaktor EWA NIEPOK�LCZYCKA Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1993 Ewie Borowik-Kija�skiej mojemu przyjacielowi Przyszed� do mnie kt�rego� dnia z t� ksi��k� Zapiski Psubrata Watkonia - takie opowie�ci o mi�o�ci do kobiet, ojczyzny i sztuki, brzmi patetycznie, co?... Opowiada� o tej ksi��ce ka�demu kogo spotka�. - Napisa�em pami�tnik. Kilkana�cie niebieskich zeszycik�w. Moje zapiski, notatki... Mo�e ty, doktorku duszy, nakr�ci�by� z tych materia��w film... Mo�e ty? Tadeusz B�r - (nazwisko, pseudonim - nie wiem...) B�r - pierwszy raz spotka�em go >u przyjaciela, znanego pisarza, kt�ry dotkni�ty nieuleczaln� chorob�, wymy�la� �wiat swoich gwiezdnych ksi��ek, zamkni�ty w betonowej klatce wielkiego wie�owca. Wymy�la� ten pi�kny �wiat, w kt�rym kiedy�, kiedy� - mo�e dla niego ju� za dawno, p�ywa� niczym odpustowy �wi�ty po ikaro-wym niebie. �wiat pe�en zapachu wieczornych ognisk, m�odej zielono�ci przychodz�cej z pierwszym wiosennym wiatrem, jurnych ch�opak�w i prza�nych dziewuszek. Tocz�cych si� po drogach czerwonych jab�ek, niebieskich kogucik�w, srebrnych szabelek i cisawych koni. �wiat najwierniejszej przyja�ni i najpodlejszej zdrady, pi�knej mi�o�ci i okrutnej nienawi�ci. �wiat dobra i z�a - otoczony wianuszkiem odchodz�cych ju� we wspomnienia tamtych p�l, tamtych las�w, tamtych ��k i strumieni. Siada� na parapecie okna, odstawia� do k�ta swoj� drewnian� przykr�can� nog� i z wysoko�ci dziesi�cio-pi�trowej, betonowej wie�y Babel spogl�da� na miasto, kt�re przecie� nie by�o tym wymarzonym, wy�nionym z dzieci�stwa obszarem jego czarodziejskich lot�w. Patrzy� na to znienawidzone przez siebie miasto i pisa� o tym dawnym, zatrzymanym jakby w stop-klatce czasie. Niech b�dzie poha�biony I obleczony w ha�b� I zawstydzony niechaj b�dzie W sromocie niechaj tonie... Niech b�dzie jako plewy Na wiatr rzucone noc� I niech go droga d�uga Prowadzi na zginienie... Niech mu zaniemiej� wargi Usta niegodne i k�amliwe Wzgarda niechaj mu b�dzie Nienawi�� sprawiedliwych Niech b�dzie spustoszony I podeptany niechaj b�dzie I zatracony niech zostanie Niech w poni�eniu kona. Tadeusz B�r... i obraz zapami�tany tamtego wieczoru. Sta� na parapecie okna wmalowany, a raczej wpisany pi�rkiem przyjaciela poety w niebiesk� godzin� poczynaj�cego si� dnia. Sta� i porusza� ramionami jak ptak. Z ogolon� g�ow�, z oczami zawieszonymi na dalekim horyzoncie... Przymkn��em powieki i zacz��em �ni� ten sen-jaw�. Zobaczy�em jak na srebrnym, kinowym ekranie bose jego stopy odrywaj� si� od parapetu okna i unosz� cia�o w powietrze! I balansuj� nim, niczym �wi�tym cia�em J�zefa z Copertino. Stopy czarodziejki, stopy latawce. Bose, cudowne stopy wielkiego MU, przenosz�ce przez �miertelne g��bie w�d... - Tade, Tade, Tade... - frun�� niczym �wi�ty z pe�nym workiem nadziei. Niech b�dzie jako strza�a W ci�ciwie po�amana Niech b�dzie rozproszony Wypadnie niech z pami�ci Niech b�dzie mu zag�ada . Ze �wiata czterech stron Niechaj ci b�dzie synu - CZ�OWIEKU - KT�RY �LE MY�LISZ PRZECIWKO DRUGIEMU... O niezwyk�ych w�dr�wkach Bora dowiadywa�em si� z przedziwnych list�w i li�cik�w, kt�re mi przesy�a� ze swoich podr�y. "Amigo re�ysero! By�em tak jak m�wi�em - 3-4-5 w stolicy. Niestety nasze drogi si� nie zesz�y. Zostawi�em ci list, ale przedtem zostawi�em w twoim pokoju papierow� teczk�, w kt�rej by�y dla ciebie nuty do dw�ch moich piosenek. Nie zgub tego, bo tymi piosenkami przysramy tym festiwalowym dupkom. Dzi�kuj�! Jak stoisz z robot�? Bo na pewno nie le�ysz! �ciskam i maszeruj� dalej..." Tadeusz B�r -jego cudaczne listy, zasuszona ga��zka czeremchy, kilka zardzewia�ych hufnali i dopisek: "Od Bartka z zielonej polany co mu �ona uciek�a z jednookim geodet�". Z�amane ostrze wyszczerbionego no�yka i li�cik pisany na skrawku bia�ego p��tna, z rdzawymi plamkami odci�ni�tych �apek koguta. List z Meksyku: "My�my si� z leciutka min�li i nasze drogi znowu si� rozesz�y. Ale bez paniki. Jeszcze nie raz, nie dwa si� u�ciskamy. U mnie wszystko w samych niebiesko�ciach. Pe�ne serce i pe�ne r�ce roboty! �ciskam ci� i maszeruj� dalej... Niech si� rozp�ynie jako woda I w niwecz si� obr�ci PS. Pisz� ci�gle dla ciebie t� ksi��k�. Rozrasta si� jak ciasto u Babuni, wiesz kt�rej". UJ;, Tadeusz B�r. Przyszed� do mnie i przyni�s� t� swoj� ksi��k� - spowied� serdeczn�. Wydeptane w kosmosie - jak m�wi� - dr�ki przysz�ego �ycia jego wariackiej rodziny. "Napisa�em pami�tnik. Kilkana�cie niebieskich zeszycik�w. Takie moje zapiski, notatki... Mo�e ty, doktorku duszy, nakr�ci�by� z tych materia��w film... Mo�e ty?" Pili�my owego wieczora du�o, o wiele za du�o jak na nasze sakramencko sko�owane g�owy, jak by powiedzia� Janek-Cincilin, do �miertki ostatniej przyjaciel Bora. Powiedzia�by... Powiedzia�by, gdyby tego wieczora siedzia� razem z nami i pi� r�wnie du�o jak my. Wielu jeszcze przyjaci� Tadeusza i moich mog�oby tamtego dnia siedzie� z nami przy stole. Wielu dobrych i serdecznych. Wielu -gdyby ich nie rozwia�o, nie pogubi�o w tym sakramencko popl�tanym �wiecie... Tamtego dnia siedzieli�my przy stole i m�wili�my o �yciu. O rodzeniu si�, umieraniu, o kwitnieniu i o locie w r�owe chmury. M�wili�my o mi�o�ci, nienawi�ci i przyja�ni. O strachu przed tym co mo�e by� ZA A A, co mo�e by�... M�wili�my i wci�� m�wili�my, a raczej on opowiada�. Opowiada� o tym wszystkim, co chcia�by jeszcze dopisa� do ksi��ki, kt�ra le�a�a na stole. Opowiada� o tych wszystkich nie napisanych rozdzia�ach, spowiada� si� z my�li swoich; m�wi� o przyja�niach jeszcze bli�szych ni� te ju� opisane, ksi��kowe, o ludziach poznanych przypadkiem i tych wpisanych w dusz� i serce, a kt�rych oporna r�ka, "kulawa r�ka", nie umie�ci�a w niebieskich zeszycikach... - Ech!... By�o nas dw�ch tamtego dnia, a przecie� czekali�my na innych, na tych kt�rzy mogliby tu przyj��, gdyby ich nie rozwia�o, nie pogubi�o sakramenckie �ycie... :rem Tadeusz B�r - ostatnie i tak zapami�tane przeze mnie z nim spotkanie. I ten jego pami�tnik-album... Kilkana�cie zapisanych dr�b- [ nym pismem szkolnych zeszyt�w. Podw�jnie sklejane kartki, rysunki, zdj�cia. Drukowanymi literami, czerwonym flamast wypisany tytu�: ZAPISKI PSUBRATA WA�KONIA 10 Dalej drobnymi literami: "Zdarzy�o si� w moim �yciu wiele nieprawdopodobnych historii, jakby wy�nionych, wymy�lonych... Ale wszystko to, co tutaj opisa�em jest najszczersz� prawd�. Prawdziwe s� nazwiska, nazwy ulic, miast. Prawdziwe s� zdarzenia i sytuacje. Pomy�l chwil�, przyjacielu, o swoim �yciu, kt�re jest z pewno�ci� r�wnie ciekawe, mo�e nawet zdarzenia, w kt�rych uczestniczy�e� by�y bardziej nieprawdopodobne ni� te, kt�re ja opisuj�... Pomy�l i spr�buj uwierzy� w prawd�, kt�r� si� z tob� podzieli�em. I pokochaj mnie - �e nie schowa�em tej prawdy, jak ty swojej". Zapisane na boku: "Wspania�e. Jeste� Mistrzem, panie Coleridge! Moim MISTRZEM!!! J :- , co by by�o, gdyby� zasn��? '* I gdyby� mia� sen? A w tym �nie uda�by� si� do nieba i tam zerwa� dziwny i pi�kny kwiat? A po obudzeniu trzyma�by� ten kwiat w d�oni To co? Co wtedy? Coleridlge Urodzi�em si� w wielkiej rodzinie Bor�w - tak przynajmniej m�wi�a moja babka - w rodzinie pomieszanej, popl�tanej losami ludzi wielkich i ma�ych, ludzi pi�knych i ludzi z�ych. W rodzinie, kt�ra wychowa�a mnie tak, �e przy odrobinie szcz�cia m�g�bym zosta� dobrym pisarzem, dobrym aktorem, artyst� malarzem, botanikiem, mo�e nawet dobrym lekarzem pediatr� czy adwokatem. M�g�bym zosta� naprawd� dobrym archeologiem, badaczem �ycia pozaziemskiego uczepionego gwiazd lub dekalogu. M�g�bym zosta� �owc� dzikich zwierz�t i wypuszcza� je tam, gdzie nie dosi�gnie ich nigdy kaleka ludzka r�ka, zako�czona stal� mausera czy manlichera. M�g�bym! Tak, tak... - m�g�bym wypisa� dziesi�tki cholernie atrakcyjnych zawod�w, w kt�rych m�g�bym by� - dobry... DOBRY. Prawie na samym wierzcho�ku! Tylko, �e oczko - male�kie oczko mniej... Dobry. Nigdy -BARDZO DOBRY. 12 Otworzy�em dzisiaj stary album-pami�tnik Bor�w, dzieje mojego ojca i ojca jego ojca, wszystko to, co zosta�o spisane przez dziesi�tki lat i przechowywane jak skarb jaki� najwi�kszy. "To�samo��, sk�d twoje nazwisko, imi�, synku" - m�wi�a babka i zak�ada�a szary fartuch s�u��cej, i wyp�akiwa�a oczy nad wspomnieniami. To�samo��, nazwisko - ci�g dalszy mojej rodziny. M�j pami�tnik, 13 potem pami�tnik moich dzieci i dzieci ich dzieci, a� do niesko�czono�ci czyli do dnia powrotu, kiedy spotkamy si� wszyscy na Zielonym Wzg�rzu. Zaczn� od owego dnia, od tego zapami�tanego przeze mnie dnia, kiedy po raz pierwszy nazwano mnie m�czyzn�. I b�dzie ta moja opowie�� zapisem dzisiejszej mojej pami�ci. Pami�ci o dawno przesz�ych dniach. Dotkn�a mnie ogromn� jak napompowany balon piersi�. Dotkn�a mojej �arz�cej si� twarzy. Dotkn�a t� swoj� piersi� najpierw moich ust, potem oczu, szyi. Przesun�a te swoje wielkie mi�o�nice po moich wystaj�cych �ebrach... - Marysie�ko! - Naucz si� ich zapachu. Naucz si� tego ciep�a. Kr�g�o�ci. Naucz si� tej pieszczoty leniwych zwierz�tek... - Marysie�ko... Kiedy kl�cza�a nade mn�, a potem zamkn�a te dwie ogromne czaj�ce si� do mi�o�ci kule na moim twardym ciuliku, kiedy otuli�a go w wilgotne ciep�o swoich mi�o�nie - chlusn��em w ni� ca�� swoj� ch�opi�c� t�sknot� za doros�o�ci�, tymi marzeniami o wielkich kobiecych ty�kach, o kr�g�ych r�owych piersiach, o tej diabelskiej fali niebia�skiego gor�ca, kt�rego nie potrafili�my sobie wyobrazi� jako mali ch�opcy i jak bu�czuczne koguciki skakali�my sobie do oczu o ka�dy podpatrzony przez nas szczeg�lik kobiecej tajemnicy. Rysowali�my go na udeptanej ziemi, wypieszczonej brzozowymi ga��zkami - te tajemnice dzieci�ce, te prawdy najprawdziwsze, te prawdy diabelsko-niebia�skie. Chlusn��em w cioci� Marysie�k� tymi nie przespanymi, um�czonymi nocami. Chlusn��em tym po�piechem dygoc�cym spoconego pod ko�dr� nastolatka. Chlusn��em t� gor�czk� Nieba i Piek�a. Ciocia Marysie�ka nazywana Pszenn� Bu�eczk�... Rumiana, pachn�ca, rozko�ysana drzemi�c� w niej mi�o�ci� do ka�dego, kto mia� co nosi� w lu�niejszej nogawce spodni. 15 Bu�eczka... - u�miecha� si� m�j ojciec do niej dziwnie, sadza� na pobaronowym fotelu i g�aska� delikatnie te jej pszenne d�onie. Tamtej diabelskiej nocy, kiedy pasowa�a mnie na m�czyzn� i strzela�a do mnie okiem ta wymarzona, wyczarowana gor�cym snem Bu�eczka i budzi�a mnie tym swoim wysokim �miechem, tamtej nocy ja te� si� do niej u�miecha�em. U�miecha�em si�, bo wiedzia�em wtedy, �e mog�aby tak siedzie� okrakiem na mnie jeszcze kilka dni i jeszcze kilka nocy. Tamtej nocy posiad�em tajemnic� Nieba i Piek�a. - Ty byku, ty byku... Ty byku - Tadziku - ADZIKU... Dobrze pami�tam tamten dzie�. Dzie� mojej pierwszej ucieczki. Mia�em czterna�cie lat, na ty�ku p��cienne portki, na grzbiecie ameryka�sk� koszul� comando, na nogach buty pionierki, kt�re przew�drowa�y ze mn� niez�y kawa�ek �wiata. W bosma�skim worku le�a� spr�ynowy n� pana Gerlacha i czarna portmonetka, a w niej z�o�one r�wniutko - dwa czerwonce. Wyszed�em �witem na szos� i wsiad�em do pierwszego samochodu, kt�ry jecha� na wprost i oddala� mnie od miejsca, gdzie by�o to moje wspomnienie - o niedawnej �mierci ojca... Siedzia�em na pace ci�arowego samochodu i patrzy�em na uciekaj�ce miasto. Siedzia�em pomi�dzy beczkami ze zwierz�c� krwi� i pami�tam, jak przechylony przez wysok� burt� wozu obrzygiwa�em drog� i jak krzycza�em, �e nigdy si� nie cofn�, nie wysi�d� z tego francowatego samochodu i nie zastukam w blaszan� bud� szoferki, nie dam, nie dam temu u�miechaj�cemu si� do lusterka skurwielowi satysfakcji... Jecha�em tym samochodem zaciskaj�c z�by i my�la�em o tych wszystkich mocnych go�ciach ze stronic Hemingwaya. My�la�em o nich, bo w tym czasie oni, ci twardziele, m�czy�ni stanowczy i odwa�ni, imponowali mi najbardziej. My�la�em o nich, kiedy wysiad� z szoferki ten u�miechaj�cy si� do lusterka facecik, wysiad�, przedtem gwa�townie hamuj�c, tak �e jeszcze raz moje eleganckie pionierki zala�a krew, wyskoczy� leciutko z kabiny trzaskaj�c drzwiczkami, podszed� do mnie "szemranym kroczkiem" i zapyta� z g�upia: - Lepiej w g�wnie ni� piechot�, co? Na jego "co" wytar�em z tego g�wna i zdech�ej krwi swoje pionierki o jego przepocon� koszul�, opinaj�c� wywalony za pasek spodni 16 brzuch. Nigdy nie r�b �wi�skich kawa��w, kolego. Nigdy tego nie r�b, kole�ko... Zostawi�em go, stoj�cego z rozdziawion� g�b� ko�o tego wioz�cego g�wno i zdech�� krew samochodu. Zostawi�em go, odchodz�c bez po�piechu, a on sta� nieporuszony, sta�, bo przecie� nie m�g� nie widzie� �ciskanego przeze mnie w d�oni wielkiego majchra od Gerlacha. Sta� i patrzy� za mn�, spokojnie odchodz�cym. Szed�em poboczem drogi, trzymaj�c w spoconej d�oni majcher i my�la�em o tamtych twardzielach z opowiada� Ernie... Te opowiadania - to by�a moja biblia lat m�odzie�czych, moich pi��set dwadzie�cia, mo�e pi��set dwadzie�cia cztery tysi�ce s��w, kt�re by�y mi ojcem i matk�. Moich s��w - bo odkry�em je dla siebie i one mnie prowadzi�y. Marzy�em. D�ugo jeszcze marzy�em, �eby by� jednym z takich facet�w z opowiada� starego mistrza. Du�o p�niej od tamtego wydarzenia z kierowc� obrzyganej ci�ar�wki, kiedy zacz��em pisa�, w jednym z tych swoich nigdy nie doko�czonych opowiada�, histori� t� przedstawi�em zupe�nie inaczej... "...kiedy ten u�miechaj�cy si� do lusterka skurwiel zahamowa� gwa�townie i kolejna fala cuchn�cej brei obrzyga�a mi nogi, uderzy�em kilkakrotnie pi�ci� w blaszany dach szoferki. - Co jest! - Sranie w banie... Zeskoczy�em z paki samochodu i opar�em szerokie ostrze Gerlacha o dygoc�cy brzuch krzykacza z kabiny. - Sranie w banie, kapitanie. Na trzy wskakujesz na pak�. Siad�em za kierownic� i ostro ruszy�em z miejsca. Skr�ci�em w boczn� drog� ci�gn�c� si� po�r�d p�l. A potem... Potem wszystkiemu winne by�y skowronki, kt�re sp�oszone warkotem silnika i tumanem py�u unosz�cego si� nad poln� drog�, z krzykiem wzlecia�y w niebo i nieruchomo zawieszone w powietrzu, sta�y nad pszenicznym morzem, �piewaj�c "pie�� bohatera". Skr�ci�em w to morze pachn�cego chleba, w ten krzyk skowronk�w. Skr�ci�em z polnej drogi i p�yn��em przez z�ocisty ocean... A na pace miota� si� ten weso�y skurwiel z szoferki. Miota� si� po�r�d w�asnych rzygowin, �wi�skiego g�wna i zasch�ej krwi..." Tak by przecie� mog�o by�. Mog�o - gdybym by� jednym z tych 17 Bu�eczka... - u�miecha� si� m�j ojciec do niej dziwnie, sadza� na pobaronowym fotelu i g�aska� delikatnie te jej pszenne d�onie. Tamtej diabelskiej nocy, kiedy pasowa�a mnie na m�czyzn� i strzela�a do mnie okiem ta wymarzona, wyczarowana gor�cym snem Bu�eczka i budzi�a mnie tym swoim wysokim �miechem, tamtej nocy ja te� si� do niej u�miecha�em. U�miecha�em si�, bo wiedzia�em wtedy, �e mog�aby tak siedzie� okrakiem na mnie jeszcze kilka dni i jeszcze kilka nocy. Tamtej nocy posiad�em tajemnic� Nieba i Piek�a. - Ty byku, ty byku... Ty byku - Tadziku - ADZIKU... Dobrze pami�tam tamten dzie�. Dzie� mojej pierwszej ucieczki. Mia�em czterna�cie lat, na ty�ku p��cienne portki, na grzbiecie ameryka�sk� koszul� comando, na nogach buty pionierki, kt�re przew�drowa�y ze mn� niez�y kawa�ek �wiata. W bosma�skim worku le�a� spr�ynowy n� pana Gerlacha i czarna portmonetka, a w niej z�o�one r�wniutko - dwa czerwonce. Wyszed�em �witem na szos� i wsiad�em do pierwszego samochodu, kt�ry jecha� na wprost i oddala� mnie od miejsca, gdzie by�o to moje wspomnienie - o niedawnej �mierci ojca... Siedzia�em na pace ci�arowego samochodu i patrzy�em na uciekaj�ce miasto. Siedzia�em pomi�dzy beczkami ze zwierz�c� krwi� i pami�tam, jak przechylony przez wysok� burt� wozu obrzygiwa�em drog� i jak krzycza�em, �e nigdy si� nie cofn�, nie wysi�d� z tego francowatego samochodu i nie zastukam w blaszan� bud� szoferki, nie dam, nie dam temu u�miechaj�cemu si� do lusterka skurwielowi satysfakcji... Jecha�em tym samochodem zaciskaj�c z�by i my�la�em o tych wszystkich mocnych go�ciach ze stronic Hemingwaya. My�la�em o nich, bo w tym czasie oni, ci twardziele, m�czy�ni stanowczy i odwa�ni, imponowali mi najbardziej. My�la�em o nich, kiedy wysiad� z szoferki ten u�miechaj�cy si� do lusterka facecik, wysiad�, przedtem gwa�townie hamuj�c, tak �e jeszcze raz moje eleganckie pionierki zala�a krew, wyskoczy� leciutko z kabiny trzaskaj�c drzwiczkami, podszed� do mnie "szemranym kroczkiem" i zapyta� z g�upia: - Lepiej w g�wnie ni� piechot�, co? Na jego "co" wytar�em z tego g�wna i zdech�ej krwi swoje pionierki o jego przepocon� koszul�, opinaj�c� wywalony za pasek spodni 16 brzuch. Nigdy nie r�b �wi�skich kawa��w, kolego. Nigdy tego nie r�b, kole�ko... Zostawi�em go, stoj�cego z rozdziawion� g�b� ko�o tego wioz�cego g�wno i zdech�� krew samochodu. Zostawi�em go, odchodz�c bez po�piechu, a on sta� nieporuszony, sta�, bo przecie� nie m�g� nie widzie� �ciskanego przeze mnie w d�oni wielkiego majchra od Gerlacha. Sta� i patrzy� za mn�, spokojnie odchodz�cym. Szed�em poboczem drogi, trzymaj�c w spoconej d�oni majcher i my�la�em o tamtych twardzielach z opowiada� Ernie... Te opowiadania - to by�a moja biblia lat m�odzie�czych, moich pi��set dwadzie�cia, mo�e pi��set dwadzie�cia cztery tysi�ce s��w, kt�re by�y mi ojcem i matk�. Moich s��w - bo odkry�em je dla siebie i one mnie prowadzi�y. Marzy�em. D�ugo jeszcze marzy�em, �eby by� jednym z takich facet�w z opowiada� starego mistrza. Du�o p�niej od tamtego wydarzenia z kierowc� obrzyganej ci�ar�wki, kiedy zacz��em pisa�, w jednym z tych swoich nigdy nie doko�czonych opowiada�, histori� t� przedstawi�em zupe�nie inaczej... "...kiedy ten u�miechaj�cy si� do lusterka skurwiel zahamowa� gwa�townie i kolejna fala cuchn�cej brei obrzyga�a mi nogi, uderzy�em kilkakrotnie pi�ci� w blaszany dach szoferki. - Co jest! - Sranie w banie... Zeskoczy�em z paki samochodu i opar�em szerokie ostrze Gerlacha o dygoc�cy brzuch krzykacza z kabiny. - Sranie w banie, kapitanie. Na trzy wskakujesz na pak�. Siad�em za kierownic� i ostro ruszy�em z miejsca. Skr�ci�em w boczn� drog� ci�gn�c� si� po�r�d p�l. A potem... Potem wszystkiemu winne by�y skowronki, kt�re sp�oszone warkotem silnika i tumanem py�u unosz�cego si� nad poln� drog�, z krzykiem wzlecia�y w niebo i nieruchomo zawieszone w powietrzu, sta�y nad pszenicznym morzem, �piewaj�c "pie�� bohatera". Skr�ci�em w to morze pachn�cego chleba, w ten krzyk skowronk�w. Skr�ci�em z polnej drogi i p�yn��em przez z�ocisty ocean... A na pace miota� si� ten weso�y skurwiel z szoferki. Miota� si� po�r�d w�asnych rzygowin, �wi�skiego g�wna i zasch�ej krwi..." Tak by przecie� mog�o by�. Mog�o - gdybym by� jednym z tych 17 go�ci z opowiada� Hemingwaya. Tak przecie� mog�o by�... Tak by�o - w tym moim nigdy nie doko�czonym opowiadaniu. A ja prawdziwy, ja wymy�lony szed�em skrajem drogi i �ciska�em w spoconej d�oni wielkiego gerlacha... Szed�em i ba�em si� odwr�ci�. Ba�em si�, �eby ten cholerny szoferak nie zobaczy� w moich oczach m�odzie�czego strachu, kt�ry przylepi� si� do po�udniowego cienia i szed� za mn� kr�tko przy nodze jak pies. Tamto pierwsze i nigdy nie doko�czone opowiadanie zacz��em od sk�amanej bohaterszczyzny, zacz��em od k�amstwa k�amliwego, k�amstwa, w kt�re uwierzy�em jak w prawd� najprawdziwsz�... A po latach, po latach, kiedy zacz��em prostowa� tamte zapomniane prawdy, przypomnia�em sobie spocone my�li, spocone my�li z tamtej skowronkowej drogi. I uk�ada�y si� te my�li dawne w moich dzisiejszych ustach. Uk�ada�y si� w modlitw� spoconej duszy. Modl� si� do ciebie, odwago moja Modl� si�, aby� zwyci�y�a moje spocone r�ce Oczy moje, kt�re biegn� ku linii horyzontu Stopy moje latawce i cia�o jak ci�ciwa Do ciebie si� modl�, odwago odwa�na Zatrzymaj stopy moje pr�dkie Ramiona sztywne, uniesione Zatrzymaj je, odwago. Kiedy tak szed�em poboczem drogi, zatrzyma� si� przede mn� niebieski samoch�d. Wysiad�a z niego pi�kna kobieta i u�miechaj�c si� do mnie, pomacha�a groszkow� chusteczk�. - Ciocia Marysie�ka?... Mia�em czterna�cie lat i wielki bosma�ski worek marze� na plecach. Napalaj� si� w mojej pami�ci przesz�e obrazy. Wgryzaj� si� w czas tera�niejszy i trwaj� w nim pomieszane i spl�tane. I m�wi� ze mn�... M�wi� ze mn� dzisiejszym, przywo�uj�cym tamten czas. Czas dzieci�stwa, czas m�odo�ci... Theodore Gericault Tratwa Meduzy Czterdziestu dziewi�ciu nieszcz�nik�w z francuskiej fregaty. Obraz - dramat artysty malarza, opowiadaj�cy o tych pi�tnastu ocala�ych. Pi�tnastu konaj�cych z g�odu i straszliwej rozpaczy. R�ka, oko i dusza mistrza Gericault maluj�cego tych, kt�rzy walcz� o przetrwanie. Gericault-mistrzu, ile razy powtarza�e� ten pe�en patosu i rozpaczy gest r�ki cz�owieka, szukaj�cego nadziei za zielonogranatow� �cian� wody. Gericault-szyderco, jak w�t�a ta nadzieja w male�kim �agielku wzd�tym na wietrze niczym brzuch ci�arnej kobiety, przytwierdzonym do z�amanego masztu tratwy, gdzie bezwstydne, nagie trupy m�czyzn. I miejsca, �lady po tych, kt�rzy zw�tpili. �lady po tych, kt�rzy ur�gaj�c Bogu, pu�cili powrozy nadziei. Miejsca po tych, kt�rych przera�a�y wolno umieraj�ce godziny. - Miejsca te najstraszniejsze... Puste miejsca. - Podszed� do mnie i opar� r�k� na moim ramieniu. Przez chwil� patrzyli�my na obraz. Dandy u�miechn�� si� i poda� mi sw�j kieliszek. - Chcia�bym zobaczy�, jak teraz malujesz. � - > - Mieszam farby, kt�re zosta�y po ojcu. . w vi, " .y *... ";>,>{><,; 19 - Kokiet... Hej, znam twoje my�li, pi�e� z mojego kieUszka. - One s� nieprzemakalne. - Co? - Moje my�li. - Genialne, genialne, dr�galu... - To te� mam skojarzy�? - Dr�gal? Zawsze kochany, zawsze. Ty zawsze... Roze�mia�em si�. Roze�mia�em si�, bo wiedzia�em, �e Dandy robi wspaniale "dr�gala" i p�aci za t� przyjemno�� par� czerwo�c�w. Dandy Dr�gal - nasz profesor rysunk�w w starej "Mary�ce". Dzisiaj wiem, �e mieli�my szcz�cie trafiaj�c na Dandego. Zamiast zbija� karmniki dla ptak�w, polerowa� m�otki, klei� lampki z butelek i papier-mache - malowali�my obrazki, lepili�my koguciki z gliny, malowali�my im na czerwono �epki i s�uchali�my fantastycznych opowie�ci o zwariowanym �wiecie artyst�w. Opowie�ci o garbusach, peda�ach, bezuchych szale�cach, kt�rzy swoje pasje, nadzieje, u�omno�ci przenosili na prostok�ty i kwadraty p��cien. Dandy otwiera� nam ten zaczarowany �wiat marze�, t�sknot... P�dzel, farba, pacyna rdzawej gliny i czarodziejskie palce, kt�re uwalnia�y dusz�. Dandy opowiada� nam o tym �wiecie marze�, pokazywa� wspania�e ilustracje z niemieckich ksi��ek, wygrywa� na pianinie melodie, kt�re uk�ada�y si� w walce, ronda, sonaty... Otwiera� nam ten nieznany �wiat. S�uchali�my tych jego opowie�ci, a obok by� nasz "ch�opi�cy �wiat". - Trele - fele - mele... Raz, dwa, trzy... - wyruchamy ciele... Raz, dwa, trzy. Sadzali�my ciel�tko na barowym sto�ku, a dooko�a my - jurni, fantastycznie zachodni "Golden Boys". My, dziarskie, nadodrza�-skie ch�opaki ze stronic Playboya. - Trele - fele - mele - wyruchamy ciele. Flekowanie cnoty. Siedzia�o ciel�tko na sto�ku i wybiera�o, puszczaj�c w ko�o butelk�, pierwszego flekownika. - Napij si�, Adzik. �.;.-- ;Kbo- - Znowu chcesz ssa� moje my�li? , -,. ;�;" - Przynios�em dwa kieliszki. 20 Brzekn�o szk�o. Stali�my w wielkim salonie przy otwartym oknie, wychodz�cym na taras. Pada� �nieg. - Niebieski �wiat... - Bia�y. - M�wi� o p��tnach starych mistrz�w. Tam �nieg zawsze jest niebieski. Kr�lestwo niebieskie schodzi na ziemi�, obca�owuje drzewa, ptaki, ludzi... Patrz, ile b��kitnych poca�unk�w w twoich w�osach. - Delikatnie dotkn�� moich w�os�w ustami. Chwyci�em go za r�ce. Dr�a�y. Potem nie pad�o ju� ani jedno s�owo. Rozpi�� mi spodnie i zacz�� obca�owywa� brzuch, uda. Przywar� mocno ustami do mojego stercz�cego ciulika. "Ciulik" - to by�o u nas nad rzek�, u nadodrza�-skich ch�opak�w modne s�owo, I by�o to s�owo bezpieczne, nie chamskie, wulgarne, a przecie� okre�la�o to co potrzeba: - "Te, ciulik! Ty pieronowy ciuliku... Ty ciulu rybi... Ty mosz ciula..." Dziwne by�o to nasze popl�tanie, "Golden Boys" i ja�niepa�skie ch�opaki, i robociarskie ch�opaki, i niemieckie autochtony - Mhandolle przeliterowane na Mandolle, Nusbaumy przefarbowane na orzechowe nazwiska, s�owem - nadodrza�ska wiara. Odstawi�em kieliszek na pianino i z ca�ej si�y kopn��em Dandego w twarz. Dlaczego? Dlaczego, do ciula jasnego, tak zrobi�em! Dlaczego uderzy�em Dandego, mimo �e by�o mi diablo przyjemnie, kiedy tak bawi� si� tym ciulikiem. � Zabawy u naszego kolegi Bogusia zwanego Elwisem-Zajebkiem. Elwis-Zajebek - to przezwisko przylgn�o do Bogusia od tamtego popo�udnia, kiedy le��c w wysokiej trawie opowiadali�my sobie o swoich marzeniach. Mieli�my wtedy po dziesi��, mo�e jedena�cie lat. Cicho i skromnie, jakby wyci�gaj�c z najdalszych dali, z najg��bszych g��bin, powierzali�my sobie nasze dzieci�ce tajemnice. I by�a to spowied� pierwsza i ostatnia, taka, jaka nigdy ju� p�niej w �yciu �adnemu z nas chyba si� nie zdarzy�a. M�odzie�cza spowied�, najczystsza, jedyna, tyle w niej by�o wstydu co strachu najprawdziwszego, �e mo�e one, te nasze tajemne marzenia, nigdy si� nie spe�ni�. By�o nas wtedy siedmiu, ale w trawie le�eli�my w sz�stk�, bo brat 21 m�j serdeczny, brat jedyny i ukochany, Isia - puszcza� jeszcze nosem ba�ki i nie m�g� by� dopuszczony do tych sekretnych s��w. Bogu�, zwany Elwisem-Zajebkiem, W�adek-Palant, Janek-Cincilin, J�zek-Ryczka, Piotr-Winetu, i ja, Adzik-Czarny Diabe�. Le��c tamtego dnia w trawie, w cichej naszej spowiedzi, Zajebek wybuchn�� nagle �miechem. Spojrzeli�my na niego ze z�o�ci�, bo ka�dy z nas traktowa� t� rozmow� powa�nie, tak powa�nie jak chyba dot�d nic jeszcze. Nie �miali�my si� nawet wtedy, gdy W�adek-Palant powiedzia�, �e zostanie czarodziejem. S�yszeli�my przecie�, �e istniej� tacy ludzie, kt�rzy rozmawiaj� ze zwierz�tami i tacy, kt�rzy na odleg�o�� wydaj� rozkazy, tacy, kt�rzy przywo�uj� ciemno��. Uwierzyli�my Palantowi, bo widzieli�my nieraz, jak zgina s�owem wypowiedzianym �y�eczki do herbaty, przesuwa metalowe pi�rniki, otwiera okna i gestem oswaja najdziksze psy. Nie wiedzia� wtedy Palant, bo przecie� wiedzie� nie m�g�, �e te moce tajemne kt�rego� dnia przywiod� go do �mierci, tej �mierci, kt�ra obr�ci si� przeciwko niemu w "modlitwie o �mier�". Dziwny by� ten nasz przyjaciel W�adek-Palant... Kt�rego� dnia zobaczyli�my pod jego g�st�, czarn� czupryn� trzecie oko. Pokaza� nam tajemnicze znami�, kt�re odkry�a przed nim piastunka i uczy�a go potem znak�w tajemnych a� do dnia, kiedy znalaz� j� w ogrodzie opart� o ga��� kwitn�cej wi�ni, kt�ra ga��zkami oplot�a jej skronie i zatrzyma�a bicie serca. Szpaki obsiad�y jej posta� i objada�y czerwono pomalowane paznokcie, my�l�c, �e to wczesny wysyp b�yszcz�cych owoc�w. Pochylali�my si� nad W�adkiem i patrzyli�my na fosforyzuj�ce znami�, przypominaj�ce niebieskie oko z czarn� t�cz�wk�. - Po�wie� lamp�, Adzik. - Ucieka jak �mijka. Oko zw�a�o si� i ucieka�o od �wiat�a. Zapada�o si� w perspektyw� wn�trza g�owy. - Jezu, W�adek czarodziej... I ju� trzymali�my Isi� za gard�o, mojego ma�ego brata, i wyrywali�my mu z gard�a s�owa przysi�gi najwi�kszej - �e nikomu i nigdy... W�adek wyczuwa� nadej�cie burzy, wielkiego wiatru, �nie�nej zadymki. By� naszym ,,pankiem" od pogody, zw�aszcza wtedy, gdy 22 prasowali�my na ko�� kanty spodni i wylewali�my "adieka�ony" naszych matek na nie pierwszej czysto�ci skarpetki. - Kocyk czy w namiocik... panie W�adek. - Do zmroku kocyk, potem w namiocik. Palant i ta straszliwa galopada t�cz�wki w g��b W�adkowej g�owy, kiedy przysz�a po niego �mier�. Wiedzia� ojej przyj�ciu i czeka� na ni�. Czeka� na t� kostuch� zrodzon� z modlitwy ,,o czarn� �mier�". Czeka� na ni�, bo my�la�, �e jest tak silny, �e stawi jej czo�o. I przegra�. Przegra� W�adek jak ka�dy, kt�remu sko�czy� si� jego CZAS... Wielkie by�o ch�opisko z W�adka, dostawa� g�ow� do ramienia wierzby, gdzie wbity by� cumowy ko�ek starego rybaka Wiktora i namazany czarn� smo�� zapis wielkiej powodzi. - Dwa metry i trzydzie�ci osiem centymetr�w! - Nadrzeczny olbrzym... Skakali�my z tarninowej ska�ki do rzeki, po nagu, jak nas Pan B�g stworzy�. Pi�kny skok W�adka w leniwy nurt i nagle to dzwonienie zielonych muszek, cykanie �wierszczy i delikatne plif - plaf, plif - plaf... Fala za fal� o trawiaste nadbrze�e. I cisza. - W mu� poszed�! Czarn� brodawk� odetchn�o dno rzeki. Czkn�o b�otem i ma�ymi ciernikami, wsysaj�c g�ow� Palanta. Wbi�a si� ta g�owa w rozpadlin� pe�n� lepkiego mu�u. Wbi�a si� i zakleszczy�a na w�skich ga��ziach zatopionej akacji. Skoczyli�my wszyscy, a Piotr-Winetu opar� grub� tyczk� o tarninow� ska�� i d�ugie rami� pochylonej nad rzek� wierzby. Zanurkowa�em, zap�tli�em nog� W�adka i po chwili ci�gn�li�my go jak �winiaka pod dach stodo�y, �eby si� z juchy wysmarka�. Smarka� potem t� czarn� juch� i ciernikami przez kilka dni i beka� i pierdzia� ci�gn�c za sob� warkocz bagiennego smrodu. I po tym skoku w bagno zacz�� nosi� najpierw spodnie swojego wielkiego ojca, a potem to ju� matka musia�a chodzi� z synem do krawca, kt�rego przezywali�my "Wolny", poniewa� dorabia� do cienkiej pensyjki wajchowego na torach szyj�c w dzie� �wi�ty i wolny ludziom ubrania. W�adek zosta� Palantem tamtego dnia, kiedy pokaza� nam w ogrodowej altance swego ogromnego ciulika. 23 - Dlatego z matk� chodzi�e� do krawca! - Ciul mu si� nie mie�ci� w nogawicy. - Nie ciul, to palant nad palanty! - W�adek-Palant... Isia, brat m�j serdeczny, przez jaki� czas be�ta� wod� z mu�em w cynowej balii i co jaki� czas zanurza� tam swego ciuliczka. Patrzyli�my i czekali�my na cud nowej mikstury. Ale cud, jak to z cudami przewa�nie bywa, zdarzy� si� tylko raz. Le�eli�my w trawie, kiedy opowiedzia�em o swoim marzeniu - o wielkiej hali zdj�ciowej, o rampie �wiate� i o krzese�ku, najwa�niejszym z wa�nych, z napisem RE�YSER. Opowiada�em im o pi�knych "szauszpilerkach" -aktorkach z niemieckich magazyn�w, kt�re tonami zagraca�y strych w naszym wielkim domu, o tych pi�kno�ciach, kt�re noc� przywo�uj� mr�wek w�drowanie, o nogach kobiet, udach opi�tych czarn� po�czoch� i o tych diabelskich kr�g�o�ciach, kt�re otulaj� nasze marzenia. Zajebek zarechota�, a kiedy spojrzeli�my wszyscy na niego, zad�awi� si� tym �miechem swoim i schowa� go do wewn�trz. I trwa� tak w tym swoim �miechu zajebkowym, trz�s�c si� i podskakuj�c w wysokiej trawie. Patrzyli�my na jego ty�ek, ubijaj�cy muraw�, nagle nieruchomiej�cy, a potem zobaczyli�my jego u�miechni�t� do s�o�ca, szcz�liw� twarz. �ci�gn�� gatki i pokaza� nam swojego stercz�cego ku niebu ciuliczka, a na nim kilka rozmazanych bia�ych kropek m�sko�ci. - Za... za... zajeba�e� �miechem traw�. Zaa-jebek... Boogu�..., Zaajebek... Elwis-Zajebek. To Elwis przylgn�o do niego p�niej, kiedy nauczy� si� gra� na gitarze i zaczesywa� do ty�u w�osy na brylantyn�. "Elwis the Pelwis" - siedz� w swoim wiejskim domu, po�r�d parku szumi�cych drzew i czytam wspomnienia cz�owieka, kt�ry kiedy� rzuci� nam wyzwanie. - Elwis! Elwis! - Zak�adali�my zamszowe buciki, wyszabrowane z unrowskich paczek i przy wrzaskliwym -trele-fele-mele - rzucali�my jak prawdziwy Elwis biodrem w ta�cu. Elwis! Porwa�e� nas wtedy, przyjacielu. Porwa�e� nas na d�ugie lata. Najpierw g�upich, nonszalanckich, smarkatych, potem kochaj�cych twoj� muzyk�. Wtedy, smarkaci "Golden Boys", zazdro�cili�my ci niklowanych samochod�w, dziewczyn w opi�tych sweterkach, jas- 24 nego u�miechu pe�nego zdrowych, bia�ych z�b�w i... Elwis, tego diabelskiego ruchu biodrem... Zazdro�cili�my ci tego twojego wspania�ego �wiata i tak chcieli�my, by by� naszym �wiatem. Ale my nie mieli�my niklowanych samochod�w, banan�w i pomara�czy, kolorowych opakowa� i puszek coca-coli. Mieli�my marzenia o twoim �wiecie i chcieli�my ten tw�j �wiat przenie�� tu, nad rzek�, do naszych polsko-niemieckich dom�w. - Trele-fele-mele! Modelowali�my nasze prza�ne dziewcz�ta na te twoje, te z ok�adek przemycanych zachodnich �urnali. Nasze dziewcz�ta, kt�re pod�piewywa�y twoje piosenki "robionym angielskim", u�miecha�y si� u�miechem gwiazd filmowych i podfruwa�y szerokimi sp�dnicami, siadaj�c na otomanach i szezl�gach wyszarpni�tych za krzywdy wojenne zahukanym wioskowym adolfkom... Otaczali�my si� straszliwym �wiatem pozor�w. M�wili�my schrypni�tymi g�osami, poruszali�my niespokojnie w ta�cu biodrem, pomadowali�my w�osy i chodzili�my w opi�tych portkach i sweterkach. My, dziarscy, ameryka�sko-nadrzeczni ch�opcy. Zamykali�my oczy i marzyli�my o twardzielach zbratanych ze z�em, o wielkim �wiecie przygody, o bogactwie, s�awie, pi�knych kobietach w niklowanych samochodach, kt�re szeleszcz�c, podje�d�a�y wysypanymi drobniutkim �wirem alejkami pod wielkie gazony o�lepiaj�co bia�ych willi i rzuca�y urok i czar. Marzyli�my o tym, a nasze odbicia w lustrze przypomina�y twarze tych najwi�kszych z najwi�kszych ameryka�skiego show- -biznesu. Elwis, znali�my ciebie i tw�j �wiat... Znali�my ci�. Znali�my - z ok�adek kolorowych magazyn�w... Bezkrytycznie, naiwnie i g�upio przenosili�my te nasze marzenia na rzeczywisto�� tak inn� ni� twoja, przyjacielu. Na twarze zas�pione, udr�czone. Na ciche, niespokojne modlitwy w domu. Na spojrzenia zal�knione, na r�ce czerwone, g�o�ne siorba-nie herbaty i na to - "��j, toj, joj". Na zawistne spojrzenia, na g�o�ne tupanie i na �okci szerokie rozk�adanie. Elwis, Elwis, rozpu�ci�e� nasze marzenia, kt�re przecie� nie 25 mog�y si� sprawdzi� tu - bo by�y przynale�ne tam. Przynale�ne innym ludziom, innym lasom i rzekom, przynale�ne innemu niebu a przecie� jednak temu samemu. Remy Martin, Bisquit i ta piosenka: "Zabierzcie mi wszystkc zabierzcie m�j motocykl, zabierzcie mi moj� dziewczyn�, ale prosz� nie depczcie po moich nowych, b��kitnych, zamszowych bucikach... - Rock-and-roll! - wykrzykiwa�y nasze dziewuszki. - Rock-and roooll... Ten taniec by� wtedy w nas. f Taniec ogie�. Taniec serce. Taniec dusza. - Zabierz mnie st�d - powiedzia�a do mnie na prywatce u Zajebka . jego dziewczyna Elka. - Zabierz mnie st�d. Zabierz. Przytuli�a g�ow� do mojego ramienia, a ja opowiedzia�em jej o ch�opcu z gwiazd�, o s�o�cu i o tym, �e gwiazdy spadaj� na ch�opca i gubi� si� w jego w�osach. A potem m�wi�em o mi�o�ci, o przytula-niu, o delikatnej, wewn�trznej stronie jej uda, p�askim brzuchu, o tym, �e... - A Elka by�a tak blisko, tak przyjemnie �askota�y jej : w�osy... - Eeeelkaaa! Zajebek krzycza� z drugiego pokoju, a jego krzyk nachodzi� na dziwny d�wi�k, dochodz�cy gdzie� z pi�tra domu. Znowu us�yszeli�my ten g�os, wilcze wycie, przechodz�ce w cichutkie skowyczenie, skamlanie. - Babka Bogusia, czasem przychodzi na ni� takie op�tanie. Zajebek otworzy� drzwi do pokoju, w kt�rym stali�my i przez chwil� nam si� przygl�da�. - Chod�, Elka, chod�, popatrz jak mo�na si� czasem zabawi�. Chod�cie wszyscy, poka�� wam cz�owieka-psa. ) Na ��ku, kt�re wype�nia�o niemal ca�y pok�j, u�o�ona wysoko na poduszkach le�a�a ma�a staruszka. Oczy mia�a otwarte, wpatrzone w drzwi, w kt�rych stali�my wszyscy. - Przynie� moje kamasze i r�owy fartuch, musz� naszykowa� dziadowi butelk�. Idzie za wielk� wod�. B�d� robi� rewolucj�. Naszykuj� mu butelk�, niech tam ma sobie dziadzisko. Jak du�o krzycz�, to 26 notern pi� im si� chce... - Kilka razy poruszy�a ustami, jak ryba chwytaj�ca ma�e b�belki powietrza. - I powiedz twojemu ojcu, �eby przygotowa� nowy powr�zek. Stary przegryz�am, psia jego ma�... Odwr�ci�a si� do okna i zacz�a chichota�. Wi�ni�weczki przynie� mi jeszcze od dziada. On da, nie posk�pi. Unios�a si� z poduszek, ale co� szarpn�o jej r�ce do ty�u. Szarpn�o i przytrzyma�o w tym wielkim �o�u. Zaskucza�a cichutko i przekrzywi�a g�ow� na bok jak pies. Zajebek podszed� do babki i odpi�� z jej przegub�w sk�rzane, wy�wiecone staro�ci� paski, przytwierdzone do d�ugich linek, zamocowanych do wezg�owia ��ka. Staruszka niemal wyskoczy�a z po�cieli i zacz�a szybkimi kroczkami depta� po pokoju. Nie chodzi�, a depta�. Najpierw stawia�a ostro�nie pi�t�, a potem b�yskawicznie dodeptywa�a "dalsz�" cz�� stopy. Co jaki� czas kl�ka�a i �egna�a si� po�piesznie: - Diabe� by�, diabe� �y�, Diabe� wilkiem by�... Wstawa�a z kl�czek i stopa za stop� - szybko udeptywa�a pod�og�. Ma�e, ko�lawe n�ki, jakby podkute �elaznymi podk�wkami, szura�y po drewnianych deskach: Diabe� by�, diabe� �y�, diabe� wilkiem by�... - Wszystko si� babci pomiesza�o. Wszystko sk��bi�o si� w jeden czas: rewolucje, wojny, narodziny i �mierci. Trzeba j� przywi�zywa� do ��ka, bo ci�gle robi sobie krzywd�. Sobie i innym. Tylko mnie nie dokucza. Wo�a mnie i tylko ode mnie przyjmuje jedzenie. Do zak�adu stary nie chce jej odda�, bo si� wstydzi. Zajebek usiad� na parapecie okna i przygl�da� si� depcz�cej staruszce. - Przytruj� ci�, ty stara cholero - powiedzia� stary, kiedy mu zrobi�a numer z kup�. Bankiet na cztery fajery: koniaki, w�da, ruski kawior, dobrana starannie "�mietanka" naszego miasta, a tu wchodzi ma�a staruszka, zarzuca sobie koszul� na g�ow�, wypina bia�e dupsko i sadzi straszliw� kup� na �rodku salonu. Matka zemdla�a, starego o ma�o nie siek�a apopleksja. Chwyci� babk� za g�ow� i wywl�k� j� a� na podw�rze. My�leli�my, �e j� zabije. - A kto sprz�tn�� kup�? =,&<;\ ^�i : .oi^!*; ob ��''�� - Ja. .... . ,,!;,J:X'V,f;Vr ��-"� �*!/� .v,',- 27 Staruszka wci�� depta�a pod�og�. - Bogu�, opowiadaj� na mie�cie, �e babka zakopa�a wielki skarb. - To prawda, przynajmniej stary tak m�wi. Dosta�a ten skarb uciekaj�cego adolfka. To by�a dobra zamiana. Dr�czy�a starej kiedy jeszcze si� jej w g�owie nie pomiesza�o. Worek z�ota za ciej kalesony dziada, kufajk� i star� legitymacj� zwi�zkow�. Co ja] czas stary wywozi� babk� na wie�, prowadzi� do ogrodu i przyponflj na� t� histori� z niemieckim uciekinierem. Ale stara by�a i jest twarda jak ska�a. Staruszek chyba wci�� ma nadziej�, �e kt�rego� dnia babka opowie mu o swoim skarbie. �e sobie przypomni. Wykrzykuje do niej jakie� dziwne niemieckie s�owa, prosi, p�acze, ale stara milczy jak gr�b, u�miecha si� tylko, poskamle niczym pies i czasami za�piewa mu t� piosenk� o diable. "Diabe� by�, diabe� �y�, diabe� wilkiem by�..." Trzyma j� tutaj jak zastaw, pod przysz�e wielkie bogactwo. Zapami�ta� jak ,,ojczenasz" tamto swoje dzieci�ce biedo-wanie. Zapami�ta� g��d i te wszystkie dni, kiedy nie mia� nic pr�cz po�atanych na dupie portek i dziurawych but�w, kt�re wk�ada� od �wi�ta. Siedzia� Zajebek przy oknie i opowiada� histori� swojej rodziny. Opowiada� o smrodzie jaki w niego uderzy�, kiedy kt�rego� dnia pojechali do rodzinnej wioski ojca, �eby zabra� do siebie babk�, bo si� bali, stary razem z matk�, �e mo�e babka sama wykopie ten skarb i oni si� nigdy o tym nie dowiedz�. Opowiada� o smrodzie, kt�ry w niego uderzy� z wielk� si��, kiedy otwarto drzwi ma�ej lepianki i stan�a w nich babka. D�ugo patrzy�a na nas wszystkich bez s�owa, potem nas prze�egna�a krzy�em, a staremu splun�a pod nogi. Ale on si� tym nie przej��, wytar� czubek b�yszcz�cego kamasza o nogawk� spodni, przekroczy� pr�g tego swojego rodzinnego domu, tego zapomnianego, wstydliwego domu i krzykn�� do swojej matki: "Zabierajcie si�. Jedziemy do miasta". A kiedy nie chcia�a si� ruszy� z miejsca, poszed� na posterunek milicji, zamacha� swoj� najwa�niejsz�, wojew�dzk� legitymacj� i dw�ch osi�k�w dos�ownie wpakowa�o babk� do samochodu i dowioz�o do bia�ej willi, wysadzanej luste-reczkami, do pi�knej bia�ej willi w naszym mie�cie. I opowiada� jeszcze Zajebek o tym, jak zrodzi�a si� przyja��, potem mi�o�� tej starej kobiety do niego, i jak narasta�a z ka�dym dniem nienawi�� babki do ojca. Ale on, jego ojciec, nie zwraca� na to uwagi, jak 28 zreszt� na nic pr�cz pieni�dzy i pozycji, jak� dawa�a mu w�adza ludowa i ciche towarzystwo lizydupiarzy. Chodzi� ojciec Zajebka po mieszkaniu, nie s�ysza� s��w swojej matki, nie widzia� spadaj�cej mu pod nogi �liny z jej ust. Chodzi� i powtarza� w k�ko swoje nowe nazwisko i ca�ej rodzinie kaza� je powtarza�. A kiedy nie chcieli tego robi�, wyjmowa� z szuflady szeroki, oficerski pas, o kt�ry ostrzy� brzytw�, i garbowa� im sk�r�. Wszystkim, matce Zajebka te� czasem si� oberwa�o, jak dopada�a n�g starego i prosi�a o pomiarkowanie. - Przyjdzie czas, �e b�dziecie ca�owa� mnie po r�kach, g�wniarze! Przyjdzie czas, �e podzi�kujecie za to, �e nie musicie w�cha� krowich zadk�w. Nie musicie wstawa� o �wicie z g�ow� pe�n� pierza, sypi�cego si� z przetartych, wilgotnych wsyp�w i z ma�lanymi oczami le�� pod lodowat� wod� przy studni. Przyjdzie czas...! Opowiada� nam o tym wszystkim Bogu�-Zajebek, a my patrzyli�my na ma�� staruszk�, kt�ra zm�czona szybkim i nieustannym kr��eniem po pokoju usiad�a na ��ku, wyci�gn�a przed siebie r�ce i powiedzia�a do Bogusia: "Zwi��". A potem po�o�y�a si� cichutko na wysokie poduszki. Dziwny i niesamowity by� ten dom i rodzina Bogusia-Zajebka. Jego brat - �abie oczko, garbata siostra Irusia i ciocia Wandzia -Kogel-mogel. Z Wandzi� - Kogel-mogel wyszabrowali�my z kurnika niejeden dziesi�tek jajek i ukr�caj�c pomara�czowe ��tka z czarnymi jagodami ob�erali�my si�, jak to Bogu� pi�knie nazywa�, do pierwszego srania. Garbat� Irusi� pod��czyli�my kiedy� do mosi�nej klamki, kt�r� podpi�li�my do elektrycznego gniazdka na korytarzu ich domu. Chcieli�my zobaczy�, jak jej garb indukuje. Irusi� po strasznej trz�-sawicy ledwo odratowano, a szeroki pas seniora Zajebka straszliwymi j�zorami pochlasta� nam ramiona. T� Irusi� zakopano po szyj� w ogrodzie w nadziei, �e przestanie akumulowa� pr�d. Ale Irusia by�a pechowa, jak tylko zbiera�o si� na burz� wystawia�a j� rodzina do altanki w ogrodzie, �eby grom�w nie �ci�ga�a. Co� jednak z tym siedz�cym w Irusi pr�dem by�o, bo kt�rego� wczesnowiosennego dnia, kiedy bieg�a do ko�cio�a ze �wi�conkami, waln�o w koszyk i tak sko�czy�a si� historia Irusi. Chocia� nie, bo W�adek-Palant, przyjaciel nasz serdeczny, W�adek, czarodziej niespokojny, przywo- 29 �ywa� ducha Irusi przy okr�g�ym stoliku z w�druj�cym talerzem. I zapala� si� delikatnym �wiate�kiem porcelanowy talerzyk i g�os Irusi odpowiada� na pytania W�adka czarodzieja. "Zabierzcie mi wszystko, zabierzcie m�j motocykl, zabierzcie mi moj� dziewczyn�, ale prosz�; nie depczcie po moich nowych, b��kitnych, zamszowych bucikach..." - Oooo! - Elka odrzuci�a nag�ym skurczem g�ow� do ty�u. Cofn��em d�o� z jej twarzy. Oddycha�a cicho, po�piesznie. - Elza... Rozp�aka�a si�. D�ugo trzyma�em jej twarz w d�oniach. - Zabierz mnie st�d. - Poca�owa�a mnie w otwart� d�o�. Bardzo mi si� wtedy spodoba�a ta Elka, Elza, dziewczyna Bogusia-Zajebka-Elwisa, mojego kompana, kt�rego przecie� musia�em wtedy zrani�. - Elza... - Obejmowa�em i tuli�em jej ramiona, nogi, brzuch, piersi, tuli�em coraz mocniej, a� do nowego przyp�ywu tej ruchomej fali niebia�skiego gor�ca. Potem Elka wyg�adzi�a sp�dnic�, spi�a w kok rozsypane w�osy i jeszcze p�omienna, z drgaj�cymi leciutko k�cikami ust, wesz�a do pokoju i usiad�a obok Bogusia. - Kocha�am si� z nim. - Wskaza�a na mnie palcem, a ja poczu�em, jak "ch�opiec z gwiazd�" odlatuje ku mlecznej drodze... - Ech, Adzik, Adzik... - Zajebek przez chwil� siedzia� nieruchomo, po czym wsta� i podszed� do ma�ego stolika. Wyci�gn�� ze srebrnego pude�ka d�ugiego papierosa, zapali� go wolno i spojrza� na mnie jak ca�kiem doros�y cz�owiek. To znaczy, wtedy mi si� takim wydawa�, w tym wszystkim, co p�niej zrobi� i w tym, jak s�ucha� ze spokojem E�ki, kt�ra mu opowiedzia�a o naszym kochaniu i o tym, dlaczego to zrobi�a. Pami�tam, �e podczas tego paplania E�ki pr�bowa�em sobie wyobrazi� sytuacj�, w kt�rej oni spotkali si� po raz pierwszy. Bogu� i ona. Elka. - Ile masz lat? - Pi��dziesi�t. - Pi��dziesi�t to chyba nie macie wszystkie razem. Wysoki ch�opiec rzuca� kulkami dzikiego bzu w id�ce przed nim w szkolnych mundurkach. Jedna z nich, ta, kt�ra mu odpowiada�a, parskn�a �miechem. _ Matematyk si� znalaz�. Z czubkiem. - Zachichota�a inna, wskazuj�c na jego nastroszone w�osy. Ch�opiec przyg�adzi� r�k� czupryn�. - Student, popraw tarcz� na r�kawie. - Teraz �mia�y si� ju� wszystkie. Ch�opiec odpi�� z r�kawa czerwon� tarcz� licealisty, kt�ra maskowa�a jego "podstawow�" przynale�no��. - Wasze na wierzchu, w porz�dku... - Zawsze mo�esz sobie domalowa� w�sy. Ch�opiec schyli� si� b�yskawicznie i grudk� ziemi domalowa� sobie sumiaste w�siska. Dziewcz�ta parskn�y �miechem. - Dosta�em karnety na "Niebieskich". - Masz karnety? - Najwy�sza z dziewcz�t przystan�a i spojrza�a na ch�opca. - Naprawd� je masz? - Mam. - Ja nie mog�! - Kole�anka wysokiej dziewczyny, ta, kt�ra mu naj-odwa�niej odpowiada�a, przysiad�a na wysokim kraw�niku. - Elka, bierz te karnety i matematyka-studenta... A przecie� to nie Elka, Ela, Elza u�miechn�a si� wtedy do m�odego "studenta" i nie Bogu�-Zajebek by� tym ch�opcem, kt�ry podskakuj�c jak umia� najwy�ej, bieg� do domu, �eby umy� w�osy, w�o�y� bia�� koszul� odziedziczon� w spadku po ojcu, wsun�� w kiesze� karnety, a potem usi��� z dziewczyn� w amfiteatrze i s�ucha� koncertu "Niebieskich". Nie Bogu�-Zajebek by� tym szcz�liwym m�okosem, tylko ja nim by�em. To przecie� ja zaczepi�em tak kiedy� dziewczyn�, kt�ra mia�a na imi� Anna, a przezywano j� Artystk�. Migda�owe oczy, w�osy b�yszcz�ce, delikatne, i ten u�mieszek, kt�ry przywo�ywa� w pami�ci portret Arcymistrza... Jak opisa� kogo�, kogo trzymasz za r�k� i nagle w ciszy wieczornego spaceru przystajesz, spogl�dasz na portret Arcymistrza i las wali si� na ciebie, spadaj� gwiazdy, a ksi�yc odwraca si� na plecy, chichocz�c do obudzonego s�o�ca. Jak opisa� kogo�, kto trzyma twoje serce, �opocz�ce jak ptak... 30 31 i W pami�tniku mojej babki stan taki zapisywano pod liter� -l S - SZALE�STWO. l Szale�stwo dnia, szale�stwo ogrod�w, zwagarowanych d: sk�adanych i rozbijanych namiot�w, szale�stwo nocy, porank� stod� na zagubionych po�r�d las�w polach, szale�stwo dnia c dziennego i dnia �wi�tecznego, szale�stwo pierwszej mi�o�ci. - Anka, Anka, Ania... Uciek�a� ode mnie przez ten pami�tnik w bordowej sk�rce, kt�ry znalaz�em w altance twojej babki, kiedy przyjechali�my zbierj kwa�ne winogrona. Siedzieli�my naprzeciw siebie i p�akali�my... PAMI�TNIK ANNY Osiem dolc�w. To by�y moje pierwsze zarobione pieni�dze! Mia�am pi�tna�cie lat i marzy�am o peweksowskich d�insach. Sta�am przed wystaw� sklepow�, kiedy podszed� do mnie, jako� tak zwyczajnie, mi�y pan, u�miechn�� si� i zapyta�: - Jak tam w szkole, Magda... - Magda? - Jak w szkole? - Tak sobie. Ale musia� mnie pan z kim� pomyli�. - Musia�em? Stary osio�. Nigdy nie mog� zapami�ta� imion przyjaci�ek mojej c�rki. Przypomnij mi. - Anka. - Oczywi�cie, Anka... Wchodzisz? - Nie, tak tylko si� przygl�dam. - Znam was, c�reczki... Chcesz te spodnie? Chcia�am. Mieszka� nad sklepem. Ma�y, schludny pokoik z zielon� kanap� pod �cian�, na kt�rej wisia� obraz k�pi�cych si� nagich nimf le�nych. Pan Felicjan opowiada� o tych nimfach, dotyka� moich ramion, n�g, piersi. D�ugo g�adzi� mnie po w�osach i szyi, potem rozpi�� rozporek i w�o�y� mi do r�ki swojego kutasa. Nigdy nie widzia�am tak ogromnego. Pami�tam, �e podoba� mi si� ten wielkolud Felicjana i wszystko to, co ze mn� p�niej robi�. Mia�am b��kitne d�insy, met� 32 na wagary i przyjemno��, kt�r� Adzik, m�j ch�opak, nazywa� gor�czk� "Nieba i Piek�a". Kocha�am Adzika i t� jego zabaw�, t� nasz� zabaw� w "Niebo i Piek�o". Mieszka�am z rodzicami na przedmie�ciu w ma�ym domku otoczonym wielkim murem. Pod zielon� �cian� ogrodu odbywa�y si� te nasze cudne zabawy z Adzikiem. Kiedy Adzik przychodzi� do mojej babki po mleko, schowani pod zielonymi ga��ziami �ci�gali�my majtki i dotykali�my si� w miejsca grzeszne i zakazane. Potem Adzik k�ad� si� na opartej o mur drabinie i kaza� si� doi� jak krow�, a potem... Potem troch� wyro�li�my... To by�y pi�kne zabawy i pi�kna by�a moja i Adzikowa dzieci�ca mi�o��. Mieli�my wtedy dziesi��, mo�e jedena�cie lat i g�owy otumanione straszliwymi opowie�ciami o boskiej karze za nieczyste my�li. Takie by�y coniedzielne rozmowy w moim domu, kiedy wracali�my ca�� rodzin� z ko�cio�a. A po rozmowach - p�dem do ogrodu, gdzie przy zielonym murze czeka� ju� na mnie Adzik, m�j ch�opak znad rzeki. Posz�am z panem Felicjanem, bo chcia�am mie� te amerykany i wiedzia�am, �e b�dzie ze mn� robi� to, co uwielbia�am przecie� robi� z Adzikiem. Kt�rego� dnia, kiedy ju� wyros�am z Adzikowych zabaw, rysowa�am, s�uchaj�c lekcji, wariackie kombinacje ogr�dkowych swawoli. - Pi�knie... - nauczyciel fizyki pochyli� si� nad kartk� i d�ugo przygl�da� si� rysunkowi. Z�o�y� go starannie i schowa� do kieszeni marynarki. - Zg�o� si� po lekcjach. To by� bardzo przystojny nauczyciel fizyki. Wesz�am do gabinetu. Nie rozmawiali�my. Nie pad�o ani jedno s�owo. Przez chwil� przygl�da� mi si� i ja przygl�da�am si� jemu. Przekr�ci� klucz w zamku i podszed� do mnie. Chcia�am tego zamkni�cia z fizykiem. Adzik wyjecha� do innego miasta, a ja chodzi�am sama po ogrodzie z gor�czk� "Nieba i Piek�a". Rozsun�am rozporek fizyka i delikatnie zacz�am dotyka� tych piekielnych miejsc. Odwr�ci�am si� i opar�am o st�. Poczu�am jak wpycha si� we mnie, jak wype�nia mnie tym ogrodowym szale�stwem. 33 Zacz�am dostawa� dobre stopnie, pilnie ucz�szcza�am na wyk�ady do pracowni i stwierdzi�am, �e to moje szale�stwo wi�cej znaczy dla nauczyciela fizyki ni� prawo Newtona. Wtedy za�o�y�am ten dzienniczek, prezent od Felicjana, z�ota zak�adka i ok�adki z dmuchanej, bordowej sk�rki. Rosyjski, fizyka, chemia - nauczyciele byli m�odzi, eksperymentalna klasa, a ja wola�am chodzi� po ogrodzie ni� �l�cze� nad kartk�wk�. Uczy�am si� coraz lepiej, to znaczy stopnie mia�am coraz lepsze, u�miechni�ci rodzice, Felicjan zakochany i opieku�czy, tylko ten Adzik diabelski, kt�ry jak kometa zapala� si� i zanim zdo�a�am otworzy� oczy ju� gas� gdzie� na rogatkach miasta, w pogoni za czym�, czego sam nie m�g� nazwa�... - Adz