6803
Szczegóły |
Tytuł |
6803 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6803 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6803 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6803 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Cezary Czy�ewski
Pie�� po�egnalna
28 lat. Mieszka w Bydgoszczy. Z zawodu konserwator zabytk�w. Fantastyk�
interesuje si� od dziecka, gra r�wnie� w gry fabularne. Aktywnie udziela
si� w �yciu fandomu, bywalec konwent�w. Jego ulubionym autorem jest David
Gemmel.
Tori powolnym ruchem skierowa� dzi�b my�liwca w stron� l�dowiska. Na panelu
kontrolnym zamigota�a niebieska dioda, sygnalizuj�c pochwycenie wi�zki
naprowadzaj�cej.
W��czy� autopilota i rozlu�ni� si�. Komputer bezb��dnie sprowadzi jego statek na
powierzchni� asteroidu, lepiej i pewniej ni� jakikolwiek cz�owiek.
Patrol ko�czy� si�. Jego skrzyd�owy, Dagmar Buss, trzyma� si� nieco z ty�u, po
prawej. Przed nimi r�s� asteroid - baza 316. eskadry Si� Gwiezdnych
Dominium. Na lewo wisia�o, �wiec�c ciemnopomara�czowo, s�o�ce tego uk�adu. Czer�
kosmosu przecina� pas planetoid i chmury py�u kosmicznego, przes�aniaj�ce
nieliczne punkty gwiazd. Oba my�liwce p�ynnie unios�y dzioby, przechodz�c do
ostatniej fazy l�dowania. Czerwone �wiat�a l�dowiska by�y coraz bli�ej. Wkr�tce
Tori m�g� rozpozna� pojedyncze sylwetki obs�ugi naziemnej, krz�taj�cej si�
pomi�dzy stoj�cymi my�liwcami. Nie by�o ich wiele. Razem z l�duj�c� par�, w
bazie stacjonowa�o sze�� my�liwc�w - zaledwie po�owa normalnego stanu eskadry.
Kapitan Stobb przynajmniej raz w tygodniu s�a� raporty do dow�dztwa uk�adu,
za ka�dym razem wyszczeg�lniaj�c straty i prosz�c o uzupe�nienia. Na pr�no.
Niemal zawsze otrzymywa� odpowiedzi zawieraj�ce lakoniczne informacje o
trudno�ciach
w zaopatrzeniu, ci�kiej sytuacji Si� Zbrojnych i tak dalej. Tymczasem co raz to
kolejna maszyna nie wraca�a z misji. Ostatni� strat� zanotowali pi�� dni
temu. M�ody pilot, �wie�y podporucznik, Toran Macall, zgin�� w eksplozji swojego
my�liwca podczas potyczki z kluczem orkowych "Agressor�w". Wielu nowicjuszy
tak ko�czy�o, to by�a w ko�cu wojna. Niemniej, na ich miejsce w 316. eskadrze
coraz rzadziej przybywali nowi.
Tori poczu� lekki wstrz�s, kiedy maszyna dotkn�a l�dowiska. Wy��czy� wszystkie
systemy i po chwili schodzi� po podstawionej przez obs�ug� drabince.
- I jak? - us�ysza� w s�uchawkach he�mu niski g�os mechanika. Krasnolud ju�
zaczepia� rami� holownika, maj�cego wprowadzi� my�liwiec do hangaru na
rutynowy przegl�d.
- Spokojnie - odpar�. - Bez emocji.
Poczeka� chwil� na Dagmara i razem ruszyli w kierunku �luzy. Ich wzrok
przyci�gn�� stoj�cy na uboczu smuk�y statek, nieco wi�kszy od ich maszyn, ale
sprawiaj�cy wra�enie lekkiego i zwrotnego, gotowego w ka�dej chwili zerwa� si�
do lotu. Fioletowy kad�ub l�ni� metalicznie w blasku pobliskiego reflektora.
Na burcie widnia�y dziwaczne z�ote znaki, uk�adaj�ce si� w rodzaj napisu. Na obu
statecznikach, wygi�tych lekko na zewn�trz, b�yszcza�y pikuj�ce z�ote
smoki. Maszyna nie mia�a k�, lecz p�ozy.
- Pi�kny, nie? - mrukn�� Dagmar, wiedz�c doskonale, �e Tori my�li o tym samym.
- Chcia�bym kiedy� nim polecie�... - odpar� zamy�lony.
- Bez szans - u�miechn�� si� Buss.
- Wiem. Aeleandril nigdy si� na to nie zgodzi. Zreszt� m�wi� mi, �e "Smoka"
dostrojono do jego umys�u. Nikt inny nie jest w stanie uruchomi� jakiegokolwiek
systemu.
- Elfia technika jest niesamowita. Szkoda, �e nie chc� w��czy� si� do wojny. Mam
wra�enie, �e nie przepadaj� za lud�mi - Dagmar podszed� do �luzy i
uni�s� d�o� ku panelowi otwieraj�cemu. Chwil� potem byli ju� w �rodku.
Czarno��te drzwi zasun�y si� z sykiem, z otwor�w tu� pod sufitem zacz�o
wlatywa�
powietrze. Obaj piloci czuli rosn�cy nacisk na skafandry. Kiedy czerwona lampka
zgas�a, ust�puj�c jasnemu blaskowi �wietl�wek, zdj�li he�my.
- Dziwisz si�? - Tori otworzy� drzwi prowadz�ce do wn�trza kompleksu.- Po tym,
jak wygnali�my ich z Naszego �wiata, mieliby nas lubi�?
- Tor! To by�o tysi�c dwie�cie lat temu! - sapn�� w odpowiedzi Dagmar. - Kupa
czasu!
- Dla elf�w by� mo�e nie. Pami�taj, �e oni s� inni ni� my.
- W�a�nie. Inni. O! Idzie stary.
Do pilot�w zbli�a� si� dow�dca bazy, kapitan Hogan Stobb. Ubrany by� w sw�j
srebrnoszary kombinezon. Tori wypr�y� si� i zameldowa�:
- �yjemy, kapitanie.
Stobb u�cisn�� im d�onie. Dawno ju� zarzucili regulaminowy spos�b sk�adania
meldunk�w. Przestrzegali go jedynie w przypadku wizyt kogo� spoza bazy
lub innych specjalnych okazji.
- To dobrze - odpar�. - Jak tam zieloni?
- Cicho. W ca�ym sektorze. Kopalnie pracuj� normalnie, wszystkie detektory
sprawne.
- Przynajmniej dzisiaj spok�j. Pozosta�e patrole meldowa�y to samo - Stobb
skin�� g�ow�. - Przebierzcie si�, ch�opaki, i b�d�cie o sz�stej w kantynie.
Mamy dwie sa�aty. Mieszane towarzystwo...
Na twarzy kapitana zago�ci� lekki u�miech. Obaj piloci pokiwali ze zrozumieniem
g�owami.
- �adna chocia�? - zapyta� Dagmar.
- Sam ocenisz - kapitan ruszy� w stron� jednej z wind.
Kantyna mia�a kszta�t p�kuli. Sklepienie ze wzmacnianego szk�a pozwala�o
podziwia� ca�y niebosk�on, teraz jednak os�oni�te by�o pancern� skorup�,
chroni�c� przed ewentualnym atakiem. W �rodku sta�o kilka stolik�w, znajdowa�
si� tam te� bar, nad kt�rym unosi� si� obraz z holowizora. Na kontuarze sta�o
dziesi�� identycznych plastikowych talerzy z syntetyczn� pian� bia�kow�. Obok
baru wisia� ciek�okrystaliczny ekran, gdzie widnia�y imiona i nazwiska pilot�w
eskadry oraz liczba odniesionych przez nich zwyci�stw. Mi�dzy niekt�rymi
nazwiskami by�y puste linie, miejsca po tych, kt�rzy nie wracali z misji.
Obecnie
na tablicy �wieci�o siedem nazwisk, sze�� pisanych powszechnym alfabetem i jedno
zawi�ym elfim ornamentem.
W kantynie by� ju� kapitan i dwaj piloci z drugiego klucza. Przy osobnym
stoliku, z dala od ludzi siedzia� jasnow�osy elf, samotnie s�cz�cy bezbarwnego
drinka. Jego du�e, ciemnozielone oczy wpatrywa�y si� melancholijnie w sto�kowaty
kielich.
Tori wszed� do lokalu. Za nim wpad�o czterech mechanik�w: jeden cz�owiek i trzej
krasnoludowie. Z radosnym �miechem zam�wili drinki i rozsiedli si�
przy najbli�szym stoliku. Tori min�� ich i dosiad� si� do dow�dcy eskadry i
pilot�w.
- Interesuj� ci� najnowsze wie�ci ze �wiata? - Stobb nonszalancko podsun�� mu
elektroniczny notatnik.
- Jak zwykle zwyci�amy na wszystkich frontach, morale armii jest wysokie, a
wr�g goni resztkami si� - Tori znudzonym ruchem wzi�� przedmiot do r�ki.
- Jak zwykle - przytakn�� kapitan i wzi�� nast�pnego drinka.
Tori przegl�da� serwis. Dok�adnie taka sama papka informacyjna, jak co tydzie�.
Od�o�y� notes.
- A jak jest naprawd�?- zapyta� dow�dc�.
Kapitan spojrza� na pilota znad szklanki.
- Do produkcji wesz�a nowa wersja M-31. Ma mie� oznaczenie D.
- Jasne. A my tymczasem wci�� latamy na dwudziestkach pi�tkach - Tori nerwowym
gestem strzeli� palcami.
- Dziwisz si�? Siedzimy z dala od strategicznych uk�ad�w. Chronimy te kilka
kopal�, podobnie jak inne eskadry w tym systemie. To nie jest linia frontu
- kapitan wzruszy� ramionami.
- Ale i u nas pojawiaj� si� zieloni. W ci�gu miesi�ca zgin�o trzech pilot�w -
Tori spojrza� przelotnie na tablic� ko�o baru. - To nie jest wojna?
- Nie t�umacz mi tego - Stobb nie by� w nastroju do dyskusji. - Wiem r�wnie
dobrze jak ty, co si� tu dzieje. Ale nic na to nie poradzimy.
Przez chwil� w milczeniu popijali drinki. W ko�cu Tori odezwa� si�.
- Wiadomo co� o tych nowych my�liwcach?
- To, co zwykle. Szybsze, zwrotniejsze, lepiej uzbrojone i o wi�kszym zasi�gu -
parskn�� Bogis, jeden z pozosta�ych pilot�w. - Jak ostatnie kilka wersji.
Do kantyny wesz�y dwie nowe osoby. Obie mia�y nowiutkie, nieprzetarte na
�okciach i kolanach kombinezony i baretki pilot�w na piersiach. Niepewnym
wzrokiem lustrowa�y pomieszczenie. M�czyzna, a w zasadzie jeszcze ch�opak, mia�
k�dzierzawe, czarne w�osy i ciemn� karnacj�; dziewczyna, ni�sza od niego
o p� g�owy, kr�tkie, rude w�osy, zrobione "na mokro". Zielony makija�
podkre�la� kszta�t jej oczu.
- Malowanie si� nie jest wskazane we flocie, sier�ancie Quoki - Stobb spr�bowa�
u�miechn�� si�.
- Mo�e si� rozmazywa� przy wi�kszych przeci��eniach podczas lotu - doda� Tori i
ca�a kantyna wybuchn�a �miechem. �arty z nowych pilot�w by�y rzecz�
normaln�, �miali si� nawet mechanicy.
- B�d� o tym pami�ta�, panie kapitanie - odpar�a Quoki troch� tylko speszona i
wraz z towarzyszem siad�a przy wolnym stoliku.
Kantyna powoli zape�nia�a si� personelem bazy. Pojawi�a si� wi�kszo�� mechanik�w
i sekcja medyczna. By� r�wnie� kapelan bazy, ojciec Gottraf. Z pilot�w
brakowa�o jedynie Dagmara. Grupki siedz�ce przy stolikach rozmawia�y p�g�osem,
gdzie� spod sklepienia s�czy�a si� weso�a, beztroska muzyka. Ludzie cieszyli
si� z kolejnego spokojnego dnia s�u�by. Niewiele mieli ich ostatnio. Ataki ork�w
nasili�y si�, kilka razy piloci eskadry starli si� nawet z jeszcze gro�niejszym
przeciwnikiem - upad�ymi. Nikt dok�adnie nie wiedzia� kim byli, ich monstrualne
okr�ty pojawia�y si� znik�d, siej�c zniszczenie i chaos. Armie l�dowa�y
w b�yskawicznym tempie na planetach Dominium, w kr�tkim czasie zamieniaj�c
kwitn�ce �wiaty w pola bitew. Tylko najwi�kszym wysi�kiem i przewag� liczebn�
udawa�o si� odpiera� ich ataki. Nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e od pojawienia si�
nowego przeciwnika wojna przybra�a z�y obr�t dla Dominium. Tym bardziej,
�e elfy, odnalezione po dwunastu stuleciach na kra�cach galaktyki, zachowywa�y
si� pow�ci�gliwie, �eby nie powiedzie� nieufnie w stosunku do rodzaju ludzkiego,
uwik�anego w coraz bardziej beznadziejny konflikt. Dziwi� wi�c fakt obecno�ci w
bazie pojedynczego aetiree, elfiego pilota-wojownika. Aeleandril pojawi�
si� ponad miesi�c temu. Da� si� pozna� jako do�wiadczony pilot, kilkakrotnie
uczestnicz�c w powa�niejszych starciach 316. eskadry z orkowymi statkami.
Jego my�liwiec, "Smok", mimo �e niemal p�tora raza wi�kszy od M-25, przewy�sza�
je zwrotno�ci� i szybko�ci�. Pocz�tkowa nieufno�� ludzi ust�pi�a miejsca
uprzejmej tolerancji, a w niekt�rych przypadkach nawet lekkiej sympatii. Tym
bardziej, �e elf stara� si� by� mi�y dla ka�dego, z kim si� spotyka�. Kapitan
Stobb ca�y czas waha� si�, czy zg�osi� obecno�� aetiree wy�szemu dow�dztwu.
Obawia� si�, �e kwatera g��wna uk�adu nie zaakceptuje elfa. Dotychczas jednak
wzgl�dy praktyczne przewa�a�y nad regulaminem. Aeleandril sta� si� nieformalnym
cz�onkiem eskadry.
Jednak nie wszyscy zaakceptowali elfa. Toress, skrzyd�owy Bogisa, ilekro� go
widzia�, zawsze okazywa� sw� niech��. W rozmowach z cz�onkami eskadry
niejednokrotnie dawa� do zrozumienia, �e elfy, podobnie zreszt� jak krasnoludy i
inne nieludzkie rasy, nie zas�uguj� na szacunek. Wi�cej, s� godne pogardy.
Jako jedyny pilot nie zgodzi� si�, by jego mechanikami by�y gnomy lub
krasnoludy. Kilka razy zaczepia� elfa w nieuprzejmy spos�b, ten jednak zawsze
ust�powa�.
Nawet osobista rozmowa Stobba z Toressem nie przynios�a rezultat�w. Pilot
pozosta� niech�tny ka�demu, kto nie by� cz�owiekiem. Tori t�umaczy� to sobie
na w�asny spos�b. Obaj pochodzili z Balariosa, jednego z pierwszych �wiat�w
skolonizowanych przez ludzko��. Toress by� potomkiem szlacheckiej rodziny z
tradycjami. Duma i poczucie wy�szo�ci sprawia�y, �e nie m�g� znie�� nie tylko
os�b innych ras, ale nawet ludzi ni�szych stanem. Jednak ludzie pokroju Dagmara
okre�lali Toressa kr�tko i dosadnie: nad�ta arystokratyczna �winia.
W kantynie pojawi� si� Dagmar, odziany w galowy mundur. Oczy wszystkich
skierowa�y si� na pilota.
- Dag, nie przegi��e�? To nie defilada! - Tori domy�la� si� powodu, dla kt�rego
jego skrzyd�owy ubra� si� tak oficjalnie. Zawsze lubi� robi� wra�enie
na kobietach. Teraz liczy� na podobny efekt.
- W ko�cu nie co dzie� witamy w eskadrze nowych pilot�w - odrzek� Dagmar i
skin�� na barmana. - To co? Zaczynamy?
Odpowiedzia� mu aplauz zebranych. Po�rodku sali ustawiono dwa stoliki. Kapitan
Stobb poprosi� o cisz� i zwr�ci� si� do dw�jki nowych pilot�w.
- W naszej 316. eskadrze Si� Gwiezdnych Dominium mamy zwyczaj, �e ka�dy nowy
cz�onek naszej... rodziny, tak, to dobre s�owo, poddawany jest specjalnej
pr�bie. Koledzy mechanicy maj� sw�j sprawdzian, ��czno�ciowcy sw�j, no i my,
piloci, tak�e mamy w�asny.
Stobb zrobi� przerw�. Jak zwykle przy takich okazjach, napi�cie powoli ros�o.
Nowi spogl�dali to na siebie, to na pozosta�ych zebranych.
- Ka�dy, kto zasiada za sterami my�liwca, musi wykaza� si� refleksem i niemal�e
sz�stym zmys�em, by unikn�� czasem �miertelnego niebezpiecze�stwa.
Dzisiaj sprawdzimy wasze umiej�tno�ci. Staniecie z zawi�zanymi oczyma na tych
sto�ach, a pozostali piloci przeprowadz� na was atak tymi oto - tu Stobb
wskaza� spoczywaj�ce na barze talerze z pian� - pociskami.
W�r�d radosnych okrzyk�w dw�jka nowicjuszy zosta�a doprowadzona do stolik�w.
Wyci�gni�to sk�d� he�my z zas�oni�tymi przy�bicami i na�o�ono im na g�owy.
Cz�onkowie eskadry po kolei brali do r�k "pociski". Kiedy Quoki i jej towarzysz
wchodzili na sto�y, przez gwar przebi� si� podniesiony g�os Toressa.
- Hej, Hej! Chc� co� powiedzie�! - w kilka sekund zapanowa�a cisza. - O ile si�
nie myl�, to w zabawie bior� udzia� tylko piloci eskadry, prawda?
Wymownie spojrza� na Aeleandrila, kt�ry zach�cony przez Dagmara tak�e si�gn�� po
talerz.
- Toress, ocipia�e�? - wykrzykn�� Bogis. Wszyscy z za�enowaniem obserwowali
rozw�j sytuacji. Kapitan zareagowa� b�yskawicznie.
- Poruczniku Toress, nie wydaje mi si�, aby pa�sk� postaw� wobec naszego go�cia
mo�na by�o nazwa� uprzejm�. Przywo�uj� pana do porz�dku!
Toress chcia� co� powiedzie�, ale elf by� szybszy.
- Oczywi�cie, poruczniku. To jest wasza zabawa. Ma pan racj� - od�o�y� talerz z
powrotem na kontuar i k�aniaj�c si� lekko Stobbowi ruszy� ku drzwiom.
W ca�kowitej ciszy opu�ci� kantyn�. Dopiero, gdy zamkn�y si� za nim drzwi,
rozleg�y si� pierwsze szepty. Dagmar nie wytrzyma�.
- Toress, jeste� g�upi� szlacheck� kanali�! - wrzasn�� mu niemal prosto w twarz.
Toriemu r�wnie� pu�ci�y nerwy. Bez s�owa zbli�y� si� do Toressa i
jednym szybkim ruchem wcisn�� mu talerz z pian� prosto w twarz. Chcia� co�
powiedzie�, ale ostatecznie tylko machn�� r�k�. W tym momencie hologram nad
barem zamruga� i z g�o�nik�w rozleg� si� g�os:
- Pilna wiadomo�� na pa�mie kodowanym dla kapitana Stobba! Powtarzam...
Dow�dca eskadry rzuci� si� do terminalu ��czno�ciowego, tu� obok drzwi. Przez
chwil� wstukiwa� kody identyfikacyjne. Potem znieruchomia�, czytaj�c
wiadomo��. Wszyscy zebrani obserwowali go w milczeniu. Wreszcie odwr�ci� si� od
terminala. Wyraz jego twarzy nie wr�y� niczego dobrego.
- Jedena�cie godzin temu - powiedzia� powoli, wa��c ka�de s�owo, - stracili�my
dwa uk�ady, L'onw i Monori�. Teraz my jeste�my na linii frontu.
- Og�aszam pierwszy stopie� gotowo�ci, do momentu przybycia wsparcia - m�wi�
Stobb kwadrans p�niej, na odprawie dla ca�ego personelu bazy. - Jedna
para non-stop na patrolu, pozostali piloci gotowi do natychmiastowego startu.
Nasz uk�ad nie ma co prawda �adnej planety, ale te dwadzie�cia kopal� w pasie
asteroid�w ma swoj� warto��. Musimy je ochrania� do momentu przybycia wsparcia.
- Na co mo�emy liczy�? - odezwa� si� Dagmar.
- Nie wiem, nie otrzyma�em �adnych konkretnych informacji. Mam nadziej�, �e
b�dzie to dziesi�� regiment�w pancernych i przynajmniej trzysta my�liwc�w,
ale pewnie nie dostaniemy a� tylu.
Szmer lekkiego rozbawienia przeszed� po sali, ale by� to raczej wisielczy humor.
- Pierwsza para to Toress i Bogis, reszt� wyznacz� po odprawie. Zmiana patroli
co dwie godziny. To wszystko, do zada�.
Sal� wype�ni� ha�as opuszczaj�cych odpraw�. Tori odczeka� chwil�, a� kapitan
zako�czy rozmow� z Aeleandrilem i z�apa� elfa przy drzwiach.
- Mam nadzieje, �e nie wzi��e� sobie do serca tego, co zasz�o w kantynie - rzek�
id�c korytarzem razem z nim.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar� aetiree w swoim �piewnym j�zyku. Zawieszony na
piersi translator przet�umaczy� to natychmiast. - Gdybym przejmowa� si�
ka�dym takim zdarzeniem, moje serce pe�ne by�oby tylko smutku i zmartwienia.
- A� tak �le? - Toriemu zrobi�o si� nagle g�upio. Pomy�la�, ile podobnych
sytuacji przydarzy�o si� elfowi w ci�gu ca�ego jego pobytu w bazie.
- Na szcz�cie nie - roze�mia� si� Aeleandril.- �ycie sk�ada si� z chwil
radosnych i smutnych. Sztuk� jest dostrzega� je wszystkie. Te pierwsze daj�
nam si��, a drugie - do�wiadczenie na przysz�o��.
- Mimo to wstyd mi za Toressa. Wiem, �e czepia si� ciebie przy ka�dej okazji.
Ale on nie lubi nikogo, kto nie jest cz�owiekiem.
- Niepotrzebnie wstydzisz si� za niego - elf przepu�ci� Toriego przez drzwi
ci�nieniowe. Znale�li si� w sekcji mieszkalnej. - Ka�dy odpowiada tylko
za siebie, nie za innych. Rozumiem jego niech�� i dlatego staram si� mu schodzi�
z drogi.
- Podziwiam ci�. Zawsze jeste� taki spokojny i zr�wnowa�ony...
- To niezupe�nie tak - Aeleandril stan�� przed wej�ciem do swej sypialni. Na
jego twarzy zago�ci� szeroki u�miech. - Wejdziesz?
- Skoro zapraszasz... Ale najpierw skocz� przebra� si� w skafander.
- Jak chcesz - przytakn�� elf i wszed� do pokoju.
Siedzieli przy ma�ym stoliku. Tori w pomara�czowym skafandrze pr�niowym,
Aeleandril w swoim kombinezonie. Jego matowa czer� kontrastowa�a ze z�otem
elfich w�os�w, zwi�zanych z ty�u w ko�ski ogon. He�my obu pilot�w spoczywa�y na
��ku. Okr�g�y, bia�y z czarnym napisem "TORI" i pod�u�ny, grafitowy,
zas�aniaj�cy
ca�� twarz.
- Dziwi mnie to, �e tak beztrosko opowiadasz o sobie i swoim sprz�cie - Tori
ogl�da� osobist� bro� aetiree, smuk�y miecz, wykonany z niezwykle lekkiej
substancji, w niewielkim stopniu przypominaj�cej stal lub jakikolwiek inny stop.
- Nie widz� powodu, by robi� z tego tajemnic� - Aeleandril uwa�nie patrzy� na
Toriego. - Wszystkie sekrety i tak pozostan� niezrozumia�e dla kogo�,
kto nie jest elfem. Nasza technika opiera si� na zupe�nie innych za�o�eniach ni�
wasza. Ma to zwi�zek z filozofi� �ycia i z si�ami rz�dz�cymi wszech�wiatem,
kt�re...
- ... s� nam obce? - Tori zwr�ci� miecz w�a�cicielowi.
- Zosta�y przez was zapomniane - sprostowa� elf. Po�o�y� bro� na ��ku. - Poza
tym... jak d�ugo �yj� ludzie?
- �rednio oko�o stu lat, o ile nie zdarzy si� co� nieprzewidzianego.
- Ano w�a�nie. Wasze �ycie jest za kr�tkie, aby pozna� i zrozumie� wiele rzeczy.
Jeste�cie zbyt gor�czkowi, chcecie du�o i szybko, gwa�townie domagacie
si� wszystkiego, nie zastanawiaj�c si� nawet, jaka jest tego prawdziwa natura -
elf m�wi� normalnym tonem, jakby opowiada� o wczorajszej kolacji. Tori
mia� niejasne wra�enie, �e te s�owa powinny by� dla niego obra�liwe, jednak
takie nie by�y. Aeleandril zdawa� si� m�wi� to, co czu�. - Jeste�cie jak dzieci,
kt�re znalaz�y si� w pokoju pe�nym zabawek i chc� dotkn�� ka�dej z nich,
niewa�ne, czy przyda si� ona czy nie. Mogliby�cie przynajmniej w cz�ci osi�gn��
to, czym dysponuj� elfy, gdyby�cie byli inni. Ogrom nieznanej wam wiedzy jest
taki, �e nie musz� si� obawia�, i� odkryjecie na przyk�ad tajemnic� wyrobu
tego miecza - zako�czy� z mi�ym u�miechem.
Tori spogl�da� na gospodarza. Elf by� pi�kny. Delikatne rysy twarzy w po��czeniu
z kszta�tem i kolorem oczu tworzy�y niemal�e doskona�� ca�o��. Pilot
nie czu� �adnego poci�gu erotycznego do Aeleandrila, wra�enie pi�kna dotyczy�o
zupe�nie innej sfery. By� jednak pewien, �e gdyby aetiree mia� siostr�
bli�niaczk�,
zakocha�by si� w niej bez pami�ci. Obce pi�kno elf�w by�o zniewalaj�ce.
- Ile masz lat? - zapyta�, by przerwa� milczenie.
- Sto trzydzie�ci sze��. To niezbyt wiele, jak na elfa.
- Dlaczego tu jeste�? Nie t�sknisz do swoich?
Tym razem Tori d�ugo czeka� na jak�kolwiek odpowied�. Aeleandril siedzia� w
milczeniu przez jaki� czas, wpatruj�c si� w przeciwleg�y k�t pokoju.
- Je�li t�sknot� jest pragnienie bycia z kim� razem, to tak. T�skni�...
Tori zda� sobie spraw�, �e dotkn�� czu�ej struny w duszy elfa. Po raz kolejny
poczu� si� g�upio.
- Nie mog� jednak wr�ci�. Nie po tym, co si� wydarzy�o.
- Jeste� wygna�cem?
- Z w�asnego wyboru. Dobrowolnie opu�ci�em m�j lud - Aeleandril ponownie zapad�
w milczenie. Tori ba� si� je przerwa�. Siedzia� cicho. Po chwili elf
odezwa� si�:
- Wierzycie w �ycie po �mierci, prawda?
- Tak.
- I w s�d po �mierci?
- No... Cz�� z nas wierzy, inni nie. To zale�y od �wiata, z kt�rego pochodzimy.
- My r�wnie� wierzymy, �e �mier� nie jest ko�cem drogi. Odradzamy si� w nowym
wcieleniu. W zale�no�ci od tego, jak post�powali�my w tym �yciu, mo�emy
sta� si� istot� doskonalsz� lub nie.
- Na przyk�ad cz�owiekiem? - zapyta� zjadliwie Tori i natychmiast tego
po�a�owa�.
- Ty to powiedzia�e� - odpar� elf. - Tu nie chodzi o doskona�o�� cielesn�, ale
duchow�. Bycie dobrym, �ycie w harmonii ze wszech�wiatem pozwala nam
odkry� w sobie moc. Niekt�rzy wierz�, �e nagrod� za szlachetne �ycie mo�e by�
nawet odrodzenie si� pod postaci� gwiazdy.
- Hy? - Tori niemal si� zakrztusi� z wra�enia.
- Bawi ci� to, prawda? - w oczach Aeleandrila pojawi� si� smutek.
- Nie, dlaczego? Zaskoczy�o mnie tylko...
- Dobrze, wierz� ci. Ot�, zdarzy�o mi si� w �yciu dokona� czego� niezupe�nie
szlachetnego. Nie by�o to �adne morderstwo ani zdrada, nic, co wy, ludzie,
nazwaliby�cie zbrodni� lub z�em. Moi bliscy te� tak uwa�ali, ale dla mnie by�o
to co� wysoce niew�a�ciwego. Na tyle, �e obawia�em si� o przysz�o�� swej
duszy.
- I wyruszy�e� w �wiat odpokutowa� win�.
- Je�li tak chcesz to nazwa�. Uzna�em, �e po�wi�caj�c reszt� �ycia jakiej�
sprawie, przynajmniej w cz�ci usun� skaz�, jaka mnie dotkn�a.
- I co? Znalaz�e� spraw� godn� twego po�wi�cenia?
- Jeszcze nie. Wci�� szukam.
- W tej zapad�ej dziurze?
Dalsz� rozmow� przerwa�o szczekni�cie interkomu. Metaliczny g�os oznajmi� nie
znosz�cym sprzeciwu tonem:
- PILOCI TORI HANAN, DAGMAR BUSS, QUOKI NATEVAL I TOD BREA DO MASZYN! POWTARZAM:
PILOCI...
- Zacz�o si� - sapn�� Tori, podnosz�c si� z miejsca. Chwyci� sw�j he�m i stan��
w drzwiach.
- Pomy�lnych �ow�w, pilocie - dosz�o go zza plec�w. Odwr�ci� si�.
- Dzi�ki - nacisn�� przycisk otwieraj�cy drzwi. Zatrzyma� si� jeszcze w progu.
Elf wsta�, by go po�egna�. Na jego twarzy ja�nia� delikatny u�miech,
pe�en �yczliwo�ci.
- Powiedz mi, Aeleandrilu... - Tori podrapa� si� w nos, nieco zak�opotany. - Czy
ty chcesz...
- Odrodzi� si� jako gwiazda? Oczywi�cie. Ka�dy elf o tym marzy.
My�liwce poderwa�y si� z p�yty l�dowiska, formuj�c dwie pary. Piloci us�yszeli w
s�uchawkach g�os dow�dcy bazy:
- Trzy orkowe "Rekiny" atakuj� kopalni� Toros. G�rnicy ostrzeliwuj� si�, ale
sami nie dadz� rady. Zajmijcie si� nimi i wracajcie jak najszybciej. Tori,
dowodzisz kluczem.
- Tak jest! - rzuci� do mikrofonu pilot.
- Dane nawigacyjne macie ju� w komputerach. Powodzenia!
Cztery my�liwce przyspieszy�y i wesz�y na kurs. Po prawej mieli wielk� kul�
s�o�ca, przys�anian� od czasu do czasu pojedynczymi asteroidami. Tori prze��czy�
radio i odezwa� si�:
- Dagmar, we�miesz Quoki na skrzyd�ow�. Tod, b�dziesz os�ania� mnie. "Rekiny"
nie s� zbyt szybkie ani zwrotne, ale maj� niez�y pancerz i dzia�ko na
rufie. Atakujemy rakietami z dystansu i dopiero w ostateczno�ci wchodzimy w
bezpo�redni� walk�.
- Przyj�am, dow�dco.
- Tak jest.
- Masz to u mnie, Tori.
- I jeszcze jedno, m�odzi. To jest pas asteroid�w, uwa�ajcie na ma�e od�amki
skalne dooko�a. Mniejsze we�mie na siebie pole ochronne, ale du�e mog�
wam zrobi� kuku.
Statki oddali�y si� nieco od siebie i przyspieszy�y. Tori spojrza� na ekran
komputera nawigacyjnego. Przy tej pr�dko�ci powinni dotrze� nad Toros za
oko�o godzin�. To troch� za p�no, orki mog� przez ten czas narobi� du�o szk�d i
uciec bezkarnie. Pilot zastanowi� si� przez moment nad innym rozwi�zaniem.
Mogliby wykona� skok podprzestrzenny, ale w tym uk�adzie istnia�o powa�ne ryzyko
wyl�dowania na jakim� asteroidzie. Mimo wszystko Tori got�w by� zaryzykowa�.
- Dag, b�dziemy tam za godzin�. Troch� p�no...
- Chcesz skaka�?
- Ano...
Do rozmowy w��czy�a si� Quoki:
- Je�li mo�na, dow�dco. Instrukcje pilota�u wyra�nie odradzaj� skoki
podprzestrzenne w pasach asteroid�w.
- Wiem - odpar� Tori. A Dagmar doda�:
- Kobieto, gdyby�my zawsze stosowali si� do zalece� regulamin�w, ju� dawno
byliby�my martwi. To jak, Tori? Ryzykujemy?
- Dajcie mi pomy�le� - dow�dca klucza postuka� w klawiatur� na panelu nad g�ow�.
Na ekranie pojawi�y si� szeregi danych. - Toros jest na skraju pasa
i zostanie tam przez najbli�sze kilka godzin. Je�eli skoczymy tu� poza pas,
b�dziemy mieli tylko kwadrans do celu.
- Jak dla mnie, spoko.
- Nie podoba mi si� to, panie poruczniku - odezwa� si� po raz pierwszy Tod,
k�dzierzawy towarzysz Quoki. - Czy warto si� nara�a�?
- Warto, ch�opie, warto. Tam mog� gin�� ludzie. Ka�da minuta jest cenna.
Przez chwil� w eterze panowa�a cisza. Przerwa� j� Dagmar.
- Mo�emy teraz wyj�� z pasa. To dodatkowo zmniejszy ryzyko...
- Dobra my�l - zgodzi� si� Tori. - Poprawka do obecnego kursu: sze��dziesi�t
pi�� na pi�tna�cie.
Wprowadzi� dane do komputera. My�liwiec szarpn�� lekko, kieruj�c si� wprost ku
s�o�cu. Pozosta�e maszyny zrobi�y to samo z kilkusekundowym op�nieniem.
Lecieli lekkimi zakosami, unikaj�c co wi�kszych okruch�w dryfuj�cych w pr�ni.
Okna kabin zaciemni�y si� automatycznie, chroni�c oczy pilot�w przed zbyt
jaskrawym blaskiem gwiazdy.
- Poruczniku - odezwa� si� Tod.
- Kt�ry? - odpowiedzieli jednocze�nie Tori i Dagmar. Quoki parskn�a �miechem.
- W sumie oboj�tne. Czy ten uk�ad ma jak�� nazw�?
- Nie. Tylko oznaczenie kodowe. G3X0. Chyba - Tori rzuci� okiem na skaner
najbli�szej przestrzeni. - Za minut� wychodzimy z pasa. Wracamy na poprzedni
kurs i skaczemy. Zaraz podam wam koordynaty.
Zacz�� wystukiwa� potrzebne komendy na klawiaturze nad g�ow�. Komputer
nawigacyjny b�ysn�� dziesi�tkami liczb, by po d�u�szej chwili wy�wietli� wynik.
- Przygotujcie si� do transmisji danych. Potwierdzajcie gotowo��.
Cztery my�liwce min�y ostatnie wi�ksze asteroidy, wyskakuj�c w czyst�
przestrze�.
- Got�w.
- Gotowa.
- Dawaj te dane.
Tori uruchomi� transfer. Po kilku sekundach wszyscy potwierdzili koniec
transmisji. Piloci po�o�yli maszyny na poprzedni kurs.
- Skaczemy. Uwaga... Trzy... dwa... jeden...
Na u�amek sekundy czer� kosmosu przed dziobami my�liwc�w zafalowa�a. Cztery
maszyny run�y w wygenerowane przez siebie pole podgrawitacyjne, znikaj�c
jedna po drugiej. Tysi�ce kilometr�w dalej wyprysn�y z pustki. Skok nie zaj��
wi�cej czasu, ni� mrugni�cie okiem.
- Meldowa� o stanie maszyn! - rzuci� Tori, jednocze�nie przebiegaj�c wzrokiem po
wska�nikach awarii. Wszystkie b�yszcza�y uspokajaj�c� zieleni�. My�liwiec
wyszed� ze skoku bez szwanku. Jak si� okaza�o, pozosta�e jednostki r�wnie�.
- No i po b�lu - odezwa� si� Dagmar.
- Kurs na Toros, cisza radiowa a� do wej�cia w zasi�g rakiet! - zarz�dzi� Tori.
Pop�dzili z powrotem ku pasowi asteroid�w. Rozlu�nili szyk i zwolnili, by
�atwiej manewrowa�. Komputery wy�wietla�y odleg�o�� i czas do celu. Minuty
up�ywa�y w ca�kowitym milczeniu. Piloci s�yszeli tylko st�umiony szum silnik�w,
koryguj�cych kierunek lotu. Po nieca�ym kwadransie na skanerach wszystkich
czterech my�liwc�w na tle szarej plamy pojawi�y si� migaj�ce, czerwone punkty.
"Rekiny" kr��y�y nad kopalni�, raz po raz atakuj�c cel. Tori w��czy� system
uzbrojenia. Na przedniej szybie rozb�ysn�� celownik i kilka cyfr.
Asteroid Toros, s�abo o�wietlony promieniami s�o�ca, r�s� w oczach. Rakiety
namierzy�y wrogie statki. Piloci us�yszeli w s�uchawkach trzy sekundowe
pikni�cia. Dystans zmniejsza� si� b�yskawicznie. Orki chyba dopiero teraz
dostrzeg�y zagro�enie. Rozproszy�y si�. Pierwszy nie wytrzyma� Tod. Jasna smuga
rozpr�aj�cych si� gaz�w znaczy�a tor lotu rakiety. Dalsza zw�oka nie mia�a ju�
sensu. Ku "Rekinom" pomkn�y nast�pne pociski.
- Rozdzielamy si�! Skrzyd�owi, trzyma� si� prowadz�cych! - Tori zwolni� do
pr�dko�ci manewrowej. Dostrzeg� pomara�czowy b�ysk, gdzie� przed dziobem
my�liwca. Pierwsza rakieta Toda chybi�a, gdy orkowa maszyna wykona�a udany unik,
ale nast�pne dwa pociski dosi�g�y jej zaledwie par� sekund p�niej. Czwarty
wpad� w eksploduj�cego ju� "Rekina", tylko powi�kszaj�c kul� ognia, kt�ra po
chwili znik�a.
- Dag, bierz tego bli�szego! - Tori zszed� tu� nad powierzchni� planetoidy. Jego
skrzyd�owy uczyni� to samo, trzymaj�c si� o dwie d�ugo�ci maszyny
w tyle. Obaj namierzyli kolejny cel. "Rekin" usi�owa� skry� si� za asteroidem,
ale M-25 by�y o wiele szybsze. Wkr�tce my�liwce siedzia�y mu na ogonie.
- Tod, wal. Jest tw�j - rzuci� Tori do mikrofonu.
- Dzi�ki, poruczniku - dwie rakiety pomkn�y do celu. Po dw�ch sekundach
rozerwa�y ruf� "Rekina". Ork, trac�c wysoko��, run�� na powierzchni� Torosa,
wybuchaj�c tu� za niewielkim kraterem. Oba my�liwce min�y resztki statku i
unios�y si� w ciasnej p�tli.
- To nie by�o trudne - odezwa� si� Tod. W jego g�osie s�ycha� by�o rado�� ze
zwyci�stwa.
- To by� tylko "Rekin". Bardziej maszyna szturmowa, ni� my�liwiec. Ale dobrze,
�e wystrzeli�e� dwie rakiety. Czasem zdarza si�, �e jedna nie wystarczy
- pochwali� go Tori.
- Przypadek - odpar� skrzyd�owy. - Za d�ugo trzyma�em przycisk i odpali�y obie.
- Jak widzisz, skutecznie. Lecimy pom�c naszym.
Zawr�cili. Po kilku chwilach dostrzegli trzy jasne punkciki, manewruj�ce tu� nad
powierzchni� planetoidy. Co chwil� b�yska�y mi�dzy nimi kolorowe smugi
serii z dzia�ek. Kiedy podlecieli bli�ej, zauwa�yli, �e strzela�a jedynie Quoki.
Dagmar szybkimi unikami schodzi� jedynie z linii strza�u orka. Zielonosk�ry
nie oszcz�dza� amunicji, wal�c d�ugimi seriami z obu dzia�ek.
- Dag, ko�cz zabaw�, bo ci� jeszcze trafi - mrukn�� Tori, niezadowolony z
brawury towarzysza.
- Quoki, kotku, postaraj si� go wreszcie trafi� - us�ysza� w odpowiedzi.
- Kiedy on mi ci�gle schodzi z celownika... Och, kurde, spierdalaj, sukinsynu! -
dziewczyna nie wytrzyma�a i odpali�a dwie rakiety. Niestety, by�a
za blisko. "Rekin" dos�ownie o metry otar� si� o pociski, kt�re zgubi�y namiar
na cel i pomkn�y w kosmos.
- Nie mam ju� rakiet! Dag, co robi�? - Quoki na moment straci�a g�ow�. W tej
samej niemal chwili dosi�g�a jej seria z rufowego dzia�ka "Rekina". Kad�ub
M-25 zaiskrzy� i zacz�� wypuszcza� siw� wst��k� dymu.
Tori zareagowa� b�yskawicznie.
- Bierzemy go, Tod. Dagmar, os�aniaj dziewczyn�!
Przyspieszy�, jednocze�nie namierzaj�c uciekaj�cy teraz statek ork�w. Raz za
razem odpali� dwie rakiety. Nad jego g�ow� pojawi�a si� smuga pocisku
Toda. W s�uchawkach us�ysza� g�os Quoki, przedzieraj�cy si� poprzez trzaski.
- Nic mi nie jest! Kabina trzyma atmosfer�, ale mam uszkodzon� elektronik� i
chyba stery.
- Chyba? - zapyta� Tori, wci�� trzymaj�c orka na celowniku, got�w wystrzeli�
ostatni� rakiet�, gdyby poprzednie chybi�y, ale nie by�o takiej potrzeby.
"Rekin" zmieni� si� w kul� ognia, gasn�c� b�yskawicznie.
- Mam trudno�ci z utrzymaniem r�wnego lotu - g�os Quoki sta� si� bardziej
zniekszta�cony. - O cholera, siad� komputer nawigacyjny... Silniki trac�
moc...
- L�duj, kobieto! Tylko si� nie rozbij! - Tori wprowadzi� my�liwiec w zakr�t.
Dostrzeg� maszyn� Quoki, zwalniaj�c� i trac�c� wysoko��. Z dziury w kad�ubie
tryska�y snopy iskier. Dziewczyna twardo uderzy�a w powierzchni� asteroidu.
Wygl�da�o to niemal jak kraksa. Pozostali dwaj piloci do��czyli do kr���cego
dow�dcy.
Tori przez chwil� my�la�, �e nie uda�o jej si� prze�y�. Przygryz� warg�,
oczekuj�c eksplozji my�liwca. Podniecenie walk� min�o i teraz czu� pulsowanie
krwi w skroniach. Pr�bowa� uspokoi� oddech, ale nie bardzo mu si� udawa�o.
- Quoki... - rzuci� przez �ci�ni�te gard�o. Odpowiedzia�a mu cisza. Po raz
pierwszy dowodzi� samodzieln� misj�. Zaczyna� czu� ci�ar odpowiedzialno�ci
za podw�adnych. Kr���c nad uszkodzonym my�liwcem, wpatrywa� si� w jego kabin�.
Dopiero po d�u�szej chwili dostrzeg� chmurki powietrza uchodz�cego przez
szczeliny przy owiewce. Kabina otworzy�a si� powoli. Wygramoli�a si� z niej
posta� w bia�ym he�mie i pomara�czowym skafandrze. Na plecach mia�a dwie
niewielkie
butle ze spr�onym powietrzem. Opar�a si� o kad�ub i pomacha�a kr���cym nad ni�
maszynom.
- �yje. To najwa�niejsze - g�os Dagmara by� pe�en ulgi.
- Z�ap kopalni� i opisz im, co si� sta�o. Niech wy�l� kogo� po ni�. Jest za
daleko, �eby dotrze� tam na w�asnych nogach. Ma tlenu na dwie godziny.
- Tori zako�ysa� maszyn� kilka razy i wyr�wna� lot.
- Przyj��em - mrukn�� Dagmar i wy��czy� si�. Trzy my�liwce pomkn�y w stron�
kopalni. Po minucie lotu dostrzegli zabudowania, wie�� z anten� dalekiego
zasi�gu, kompleks mieszkalny, l�dowisko dla transportowc�w i stanowiska koparek.
W s�uchawkach zabrzmia� g�os Dagmara.
- Przyj�li. Ju� kogo� wysy�aj�. I dzi�kuj� za pomoc, orki troch� ich poszarpa�y,
maj� kilku rannych, ale nikt nie zgin��.
- Dobra. Spadamy do domu - Tori poderwa� skierowa� maszyn� ku s�o�cu,
sukcesywnie przyspieszaj�c. Kilka minut p�niej stracili Toros z radar�w.
- To moja wina - Dagmar odezwa� si� cicho. - Mia�e� racj�, trzeba by�o za�atwi�
ich wcze�niej.
- Trzeba by�o. Na przysz�o�� stosuj si� dok�adnie do polece� dow�dcy - Tori by�
z�y na przyjaciela. Potraktowa� walk� jak zabaw�, kusz�c los. No i
sta�o si�. Mieli du�o szcz�cia, �e dziewczyna prze�y�a, cho� pewnie my�liwiec
nadawa� si� teraz tylko do generalnego remontu.
- Tak jest, dow�dco - g�os Daga rzadko kiedy by� tak pe�en skruchy.
Na pulpicie ��czno�ci zamigota�a czerwona kontrolka. Jednocze�nie monitor
b�ysn�� ostrzegawczym napisem.
- Mamy wiadomo�� z bazy - og�osi� Tori, prze��czaj�c kana�y radiowe. - Piln�.
S�uchajcie!
Przez trzaski i szumy przedar� si� wyra�ny g�os kapitana Stobba. M�wi� powoli i
wyra�nie, akcentuj�c ka�de s�owo:
- Grupa Toros! Natychmiast wracajcie do bazy! Powtarzam, natychmiast wracajcie!
Jeste�my atakowani! Liczy si� ka�da chwila!
Wyszli ze skoku blisko bazy. Pierwsz� rzecz�, jak� dostrzegli, by� czarny,
smuk�y kszta�t o poszarpanych kraw�dziach. Wok� niego uwija�o si� kilkana�cie
ma�ych punkt�w, b�yskaj�cych od czasu do czasu niebieskim �wiat�em. Ekrany
skaner�w zal�ni�y czerwono.
- O w mord� - j�kn�� Dagmar. - Co to jest?
- Fregata upad�ych. Pokazywali nam to na kursie - w��czy� si� Tod.
- Aha. I stado my�liwc�w - doda� Tori. - Patrzcie!
Gdzie� ze �r�dokr�cia fregaty b�ysn�a czerwona smuga, mkn�c w stron� asteroidu
poni�ej. Jej trafieniu towarzyszy� jasny b�ysk i nag�y trzask w s�uchawkach.
- Ci�kie dzia�o laserowe... - j�k Dagmara by� jeszcze bardziej p�aczliwy.
- Do roboty, ch�opaki! Zdejmijmy przynajmniej kilku, zanim si� do nas dobior� -
Tori uaktywni� uzbrojenie. - Lecimy tr�jk�. Os�aniacie mnie obaj.
- Jak si� uda...
- Lepiej, �eby si� uda�o, Dag!
Trzy my�liwce rzuci�y si� w stron� atakowanej bazy. Przemkn�y pod kad�ubem
fregaty, nabieraj�c pr�dko�ci. Planetoida ros�a w oczach.
- Mam jeszcze trzy rakiety - zameldowa� Dagmar.
- To u�yj ich i do��cz do nas! - Tori namierzy� jeden z my�liwc�w upad�ych.
Zacz�� zmniejsza� dystans.
- Zaraz wracam, ch�opaki! - maszyna Dagmara zmieni�a kurs i oddali�a si�
b�yskawicznie.
Czarny kad�ub przeciwnika, z zakrzywionymi ku dziobowi skrzyd�ami, zbli�a� si�
coraz bardziej. Tori wzi�� poprawk� i nacisn�� spust. Dzia�ko plun�o
pociskami, trafiaj�c w ogon. Tod r�wnie� pos�a� seri�, ale chybi�. Ca�a tr�jka
zwin�a si� w szale�czym ta�cu unik�w. Tori k�tem oka dostrzeg� fioletowy
kad�ub "Smoka". Elf siedzia� na ogonie jednemu z upad�ych. Tu� pod Torim
przemkn�a rakieta, eksploduj�c kilometr dalej. Pilot przewr�ci� maszyn� na
skrzyd�o,
gwa�townie skracaj�c dystans do �ciganego my�liwca. Celnie umieszczona salwa
oderwa�a wrogowi spory kawa�ek poszycia. Czarny cie� wybuch�, rozpadaj�c si�
na kilka cz�ci.
- Dwa z ty�u - zameldowa� Tod. - Id� szybko.
- Znasz �semk�? - zapyta� Tori wchodz�c w zakosy.
- W teorii...
- Dobra. Ty w lewo, ja w prawo! - przechyli� si� b�yskawicznie w ciasnej p�tli.
Nie wiadomo sk�d pojawi� si� nagle przed jego dziobem my�liwiec wroga.
Odruchowo nacisn�� spust dzia�ka. Mijaj�c czarn� maszyn� widzia� jak pociski
przebijaj� jej kabin�, eksploduj�c w he�mie pilota, podobnym nieco do tego,
kt�rego u�ywa� Aeleandril. Trwa�o to zaledwie moment, przeciwnik znikn�� mu z
oczu tak szybko, jak si� pojawi�. Doko�czy� �semk�. Spostrzeg�, �e Tod ucieka�
przed dwoma my�liwcami, wykonuj�c karko�omne ewolucje. Nagle jeden z nich
skr�ci� ku powierzchni planetoidy i wybuch�, trafiony rakiet�. Tori zaj�� si�
drugim.
- Trzymaj si�, m�ody! Ju� jestem! - Dagmar pojawi� si� znik�d, do��czaj�c do
Toriego. Razem uda�o si� im przep�oszy� prze�ladowc� Toda.
- Jak sytuacja? - Tori powoli zbli�a� si� do m�odego pilota.
- Ci�ko - g�os Dagmara nie brzmia� optymistycznie. - Zaatakowali ponad
dwudziestk�. Nasi klepi� ich r�wno, ale i tak jest trzech na jednego.
- Ilu jest naszych?
Zamiast odpowiedzi, w s�uchawkach rozleg� si� g�o�ny trzask. Jednocze�nie
maszyna Dagmara rozpad�a si� na kilkana�cie fragment�w, trafiona zielona
seri�.
- Daaaag! - jedynie to przecisn�o si� przez gard�o Toriego. - Dag! Jeste� tam?
Wiedzia�, �e nie. Ale przez d�ug� chwil� nie chcia� zrozumie�, �e jego
skrzyd�owy zgin��. Tak po prostu. Ocuci�y go dopiero serie, �migaj�ce wok�
jego my�liwca. Wykona� p� uniku, nagle zmieniaj�c kurs. Uda�o mu si� zmyli�
wroga jedynie na kr�tk� chwil�. Zielone smugi ponownie zata�czy�y nad jego
kabin�.
- Ja ci, kurwa... - wszed� w szybki korkoci�g, przyspieszaj�c do maksimum. Na
chwil� pociemnia�o mu w oczach. Kiedy odzyska� wzrok, jego maszyna kozio�kowa�a
bezw�adnie w stron� fregaty upad�ych. Uda�o mu si� oderwa� od przeciwnika,
przynajmniej na chwil�. Zobaczy� zbli�aj�cy si� z lewej czarny cie�. Na burcie
mia� wymalowany bia�� farb� dziwaczny kszta�t, przypominaj�cy nak�adaj�ce si�
spirale. Tori na chwil� w��czy� dopalacze, uciekaj�c z linii strza�u. Nast�pnie,
przewracaj�c si� przez plecy, siad� na ogonie wroga. Pilot upad�ych by� dobry.
Reagowa� niewiarygodnie szybko.
- Chod� tu bydlaku, chod�... - sapa� Tori, staraj�c si� nie zgubi� celu. Pot
zacz�� sp�ywa� mu po skroniach. Nie widzia� nic pr�cz czerwonych wylot�w
dysz czarnego my�liwca. Reagowa� jak automat, b�yskawicznie zmieniaj�c kierunek
lotu. Przemkn�li nad l�dowiskiem, pe�nym teraz krater�w i p�kni��. Run�li
w przestrze�, zakosami. Chwil� p�niej p�dzili ku kad�ubowi fregaty, z kt�rej po
raz kolejny pomkn�a czerwona smuga, trafiaj�c jedn� z anten na powierzchni
asteroidu.
Tori poczu�, �e przeciwnik coraz wolniej manewruje. Z satysfakcj� przymierzy�
si� i nacisn�� spust.
- Aaaaaaaa! - wrzasn��, kiedy pociski z dzia�ka przeora�y poszycie czarnego
my�liwca. Upad�y skr�ci� w lewo, ale Tori bez trudu namierzy� go ponownie.
Druga seria wesz�a w ca�o�ci w okolice silnika. Mimo to maszyna wroga nadal
stara�a si� manewrowa�.
- No co jest? Nie�miertelny jaki, czy co? - Trzecia salwa ledwo dotkn�a celu,
ale to wystarczy�o. Tori omin�� gasn�ce resztki my�liwca.
Zawr�ci� w stron� asteroidu. Wykorzysta� ten moment, by prze��czy� radio na
kana� bazy. Niemal od razu us�ysza� g�os Stobba.
- ... wys�a�o transportowiec. B�dziemy si� ewakuowa�. Niech wszystkie my�liwce
czekaj� na start promu i eskortuj� go do punktu skoku...
Tori pokiwa� g�ow�. Ewakuacja. Czy oznacza�o to utrat� bazy? Dostrzeg� "Smoka".
Elfi statek kr��y� nad l�dowiskiem wraz z dwoma pozosta�ymi my�liwcami.
Tori rozpozna� ich numery burtowe. Bogis i Tod. Mia� szcz�cie ch�opak.
Cztery maszyny utworzy�y kr�g nad zgliszczami. Upadli wycofali swe my�liwce i
tylko raz po raz b�yska�o dzia�o laserowe fregaty, bezustannie ostrzeliwuj�c
baz�.
- Mi�o ci� widzie�, poruczniku Tori - w s�uchawkach zabrzmia� �piewny g�os
Aeleandrila.
- Dobrze, �e �yjesz, elfie - westchn�� pilot.
- Nie uda�o si� obroni� bazy. Wiesz, �e zaatakowali ca�y uk�ad? Pozosta�e
posterunki r�wnie� si� ewakuuj�.
- A co z kopalniami? Tam s� ludzie!
- Wydaje mi si�, �e nie zapomnieli o nich, ale kapitan Stobb nic nie m�wi� na
ten temat.
W tym momencie odezwa� si� dow�dca bazy.
- Jeste�my gotowi do startu. Os�aniajcie nas, ch�opcy.
Tori zauwa�y� otwieraj�ce si� wrota jednego z hangar�w. Wy�oni� si� z nich ob�y
kszta�t promu. Statek natychmiast przyspieszy�, nabieraj�c wysoko�ci.
Niemal�e w tej samej chwili wn�trze bazy eksplodowa�o, zapadaj�c si�.
Kilkutonowe drzwi hangar�w wylecia�y z szyn, wie�yczki jeszcze niedawno
strzelaj�cych
dzia� poprzewraca�y si�, ostatni maszt antenowy run�� na powierzchni� asteroidu.
- No to koniec - odezwa� si� Bogis.
- Jeszcze nie. Znowu nadlatuj� - Aeleandril przyspieszy�.
Na ekranie skanera rozb�ys�o osiem punkt�w, odrywaj�cych si� od czerwonej
kreski. Trzy my�liwce Dominium ciasno otoczy�y oddalaj�cy si� od planetoidy
wahad�owiec, ale ich piloci wiedzieli, �e nie zd��� bezpiecznie uciec. Byli zbyt
blisko. Maszyny upad�ych mog�y wykorzysta� pole wahad�owca do skoku i
pojawi� si� tu� za nim po drugiej stronie.
- Kapitanie Stobb, ilu ludzi ma pan na pok�adzie? - zapyta� elf.
- Razem ze mn�... trzydziestu dw�ch.
- Ile czasu potrzeba, �eby pole podgrawitacyjne znik�o?
- Nie zd��ymy.
- Ile czasu? - g�os aetiree sta� si� twardy.
- Dwie do trzech minut od momentu wej�cia wahad�owca. Je�li upadli zd��� przez
ten czas...
- Nie zd���.
My�liwiec elfa b�ysn�� silnikami w szerokim skr�cie.
- Alele... Ellea... pieprzony elfie, chyba nie chcesz...? - Toriemu z
zaskoczenia popl�ta� si� j�zyk.
- Ale� tak, poruczniku - g�os aetiree zn�w sta� si� weso�y i pogodny. -
Pami�tasz nasz� rozmow�?
- A... ale dlaczego w ten spos�b? Nie dasz rady pokona� ich wszystkich!
- Wiem. Nie mam czasu ci teraz t�umaczy�. Zreszt� i tak by� zapewne nie
zrozumia�.
- Aeleandrilu, zastan�w si� jeszcze - Stobb w��czy� si� do rozmowy.
- Nie ma potrzeby, kapitanie.
"Smok" pomkn�� z powrotem ku fregacie i zbli�aj�cym si� my�liwcom upad�ych.
B��kitne �wiat�a jego silnik�w mala�y z ka�d� chwil�. Tori obserwowa�
oddalaj�cego
si� aetiree. Us�ysza� w s�uchawkach g�os nawigatora promu.
- Do skoku dziesi�� sekund. Dziewi��... osiem...
W monotonne odliczanie wdar�y si� dziwne s�owa, wymawiane w elfim j�zyku.
- Sze��... pi��...
Obcym s�owom towarzyszy�a melodia, weso�a i smutna zarazem.
- Trzy... dwa...
Aeleandril �piewa�. �aden z zebranych na pok�adach ludzi nie rozumia� s��w, ale
wszyscy wiedzieli, czym by�a ta pie��. Po�egnalna pie�� elfa.
Toru�, wrzesie� 2001