6723
Szczegóły |
Tytuł |
6723 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6723 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6723 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6723 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sebastian Chosi�ski
Kidusz Haszem
Tym razem Sebastian zabiera nas w mroczne czasy ko�ca lat trzydziestych - w
zmierzch, w czerwon� noc, w tajemnic�...
Motto:
"(...) cmentarze rosn� maleje liczba obro�c�w
ale obrona trwa i b�dzie trwa�a do ko�ca
i je�li Miasto padnie a ocaleje jeden
on b�dzie ni�s� Miasto w sobie po drogach wygnania
on b�dzie Miasto
patrzymy w twarz g�odu twarz ognia twarz �mierci
najgorsz� ze wszystkich - twarz zdrady
i tylko sny nasze nie zosta�y upokorzone"
Zbigniew Herbert
["Raport z obl�onego Miasta"]
1.
Nie spieszy� si� do domu, nie musia�. Do obiadu pozosta�o jeszcze sporo czasu,
m�g� wi�c przest�powa� wolno z nogi na nog�, rozkoszuj�c si� ostatnimi oddechami
lata. D�ugie by�o lato tego roku i niezwykle upalne. Bywa�o, �e jeszcze teraz
wiejscy ch�opcy wieczorami k�pali si� w strumieniach, odprowadzani t�sknym
wzrokiem swoich r�wie�nic, kt�re - cho� szczerze i gor�co zapraszane do udzia�u
we wsp�lnej zabawie - nie mia�y jednak odwagi zanurzy� st�p w zbyt ch�odnej ju�
dla nich, jak s�dzi�y, wodzie.
Natura zdawa�a si� nie zwraca� najmniejszej uwagi na szale�stwo �wiata ludzi.
Jab�onie i grusze w sadach ugina�y si� pod ci�arem nabrzmia�ych owoc�w, kt�rych
nie by�o komu zbiera�. Kto bowiem w taki czas mia� g�ow� do podobnych zaj��?
Zbli�a�y si� wykopki, a miejscowi, na przemian k��c�c si� i godz�c, roztrz�sali
problem, czy b�dzie im dane w spokoju zebra� ziemniaki z p�l, a je�li zbior�, to
na czyje sto�y trafi� kartofle.
Miasteczko - po�o�one uroczo w dolince, w cieniu pot�nego, opuszczonego zamku
na wzg�rzu, wybudowanego, jak g�osi�a miejscowa legenda, przed wiekami przez
Radziwi���w czy jakich� innych przekl�tych przez los i okolicznych mieszka�c�w
ksi���t - mimo �e znajdowa�o si� z dala od ruchliwych dr�g prowadz�cych do
powiatu czy wojew�dztwa, �y�o najnowszymi wie�ciami, kt�re dociera�y tu z
nieznacznym tylko, najwy�ej jednodniowym op�nieniem. Niekt�rzy mieszka�cy od
kilku dni �yli ju� prawie "na walizkach", w ka�dej chwili gotowi opu�ci�
ojcowizn� z dorobkiem ca�ego �ycia zapakowanym na drabiniaste wozy, ruszaj�c na
zach�d, w kierunku przeciwnym do tego, sk�d - jak si� spodziewali - nadej��
mia�o niebawem (byli i tacy szale�cy, co g�osili, �e stanie si� to nawet w ci�gu
kilku najbli�szych godzin) nieznane, kt�rego tak bardzo si� obawiali.
Je�li jednak nieznane naprawd� pozostaje nieznanym, to jak si� go ba�, nie
wiedz�c, co ze sob� przyniesie? - zastanawia� si� Liber, przystan�wszy na moment
w cieniu roz�o�ystej wierzby.
Pochyli� si�, by podnie�� z ziemi kamie�, kt�ry nast�pnie rzuci� mi�dzy konary
drzewa; ku jego zdziwieniu nie poderwa�y si� jednak stamt�d do lotu wystraszone
ptaszyska. Albo nie by� im ju� straszny gniew cz�owieka, albo jaki� czas temu
wynios�y si� st�d w poszukiwaniu spokojniejszego miejsca na odpoczynek.
M�czyzna zakl�� pod nosem i ruszy� w dalsz� drog�. �cie�ka wi�a si� serpentyn�,
�agodnie opadaj�c; w dole, w blasku popo�udniowego s�o�ca, z t�skn�
nie�mia�o�ci� wygl�daj�cego jeszcze zza masywnego konturu zamczyska, ton�o
miasteczko - jego ojczyzna. Tu si� urodzi�, tu sp�dzi� dzieci�stwo, tu powr�ci�
z tytu�em magistra nauk prawniczych po kilku latach sp�dzonych w mie�cie
uniwersyteckim w odleg�ym zak�tku kraju; st�d mia� zamiar wkr�tce, po wakacjach,
ruszy� na podb�j �wiata. Tymczasem �wiat, o kt�ry tak si� upomina�, postanowi�
sam przypomnie� o sobie.
Liber wraca� w�a�nie z powiatu, gdzie najpierw wezwano go do punktu
werbunkowego, a nast�pnie przep�dzono, oznajmiaj�c, �e - jako element
narodowo�ciowo niepewny - broni do r�ki i tak nie dostanie. Cho� z powodzeniem
odegra� rol� oburzonego patrioty, by�o mu to nawet w smak. Bro�! A sk�d mia�by
on wiedzie�, jak si� ni� pos�ugiwa�? Nigdy nie trzyma� w r�ku karabinu, a teraz
mia�by ze� strzela� do innych ludzi? To przecie� nie to samo, co proca, kt�rej
wszystkie tajniki pozna� w dzieci�stwie, kiedy to by� nawet w stanie trafi�
ptaka w locie. Strzelaj�c z karabinu sobie samemu w pierwszej kolejno�ci krzywd�
by zrobi�!
Nie bez znaczenia by� r�wnie� fakt, jak na wiadomo��, kt�r� z sob� ni�s�,
zareaguj� rodzice. Matka ju� wcze�niej radzi�a mu, by - jak inni ch�opcy -
uciek� do lasu, tam przeczeka� najgorszy czas; on jednak uzna� to za niegodne
m�czyzny rozwi�zanie.
- To pa�stwo da�o mi wykszta�cenie, wi�c je�li oka�e si�, �e mnie potrzebuje,
stan� w jego obronie - odpowiedzia� matce, raz na zawsze ucinaj�c wszelkie
dyskusje na ten temat.
Kobieta podrapa�a si� w �ysin� pod peruczk� i zme��a w my�li jakie�
przekle�stwo; syn zbytnio by� podobny do ojca, by raz co� powiedziawszy, mia�
p�niej zmienia� zdanie. Rano po�egna�a go bez s�owa, cho� on doskonale zdawa�
sobie spraw�, �e nie pochwala jego wyboru; ojciec zreszt� tak�e. Ale on
generalnie nie m�wi� nic. Dawno ju� przestali ze sob� rozmawia� - w chwili, gdy
Liber, kilka lat temu, podj�� decyzj� o rozpocz�ciu studi�w prawniczych. Co
jednak wcale nie oznacza�o, �e "staruszek" - tak go pieszczotliwie w my�li
nazywa� - przesta� darzy� go ojcowsk� mi�o�ci�. Po prostu z trudem przysz�o mu
pogodzi� si� z my�l�, �e jedyny syn nie p�jdzie w �lady swego rodziciela, co do
tej pory uznawane by�o za rodzinn� tradycj�.
Pola pszenicy i j�czmienia ust�pi�y wkr�tce miejsca pierwszym zabudowaniom. W
drewnianych, krytych strzech� chatach mieszka�o niekiedy po kilka rodzin;
gospodarzy�y na niewielkim poletku ziemi, z trudem wi���c koniec z ko�cem.
Zdarza�o si� wi�c niekiedy, �e kto� ze starszych zszed� na z�� drog� i dopu�ci�
si� w s�siednim miasteczku b�d� w kt�rej� z okolicznych wsi kradzie�y. Wtedy
zjawia�a si� policja, wyci�ga�a delikwenta z cha�upy i razami wymierzanymi na
go�e cia�o dopomina�a si� zezna�. Gdy ch�op od razu przyznawa� si� do
przewinienia i prowadzi� str��w prawa do miejsca, w kt�rym ukry� skradzione
przedmioty, m�g� jeszcze liczy� na ich dobry humor i puszczenie winy w
niepami��; gdy jednak hardo stawia� si�, odmawiaj�c wszelkiej wsp�pracy, z
du�ym prawdopodobie�stwem mo�na by�o obstawia�, �e noc t� - jak i wiele
nast�pnych - sp�dzi w areszcie. Dla jego rodziny oznacza�o to najcz�ciej
katastrof�; traci�a ona bowiem w jednej osobie g��wnego �ywiciela i obro�c�.
Nieweso�e my�li nawiedza�y Libra, wolno spaceruj�cego brukowan� uliczk�
przedmie�cia. Za dwa tygodnie mia� opu�ci� miasteczko i wyjecha� do stolicy w
poszukiwaniu pracy w jednej z renomowanych kancelarii prawniczych. Wydarzenia
ostatnich dni obr�ci�y jednak wszystkie jego plany wniwecz.
Stolica - jeszcze nie tak dawno tak mu bliska, przynajmniej w my�lach, teraz
oddali�a si� nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie; w jednej chwili
przynale�e� zacz�a do zupe�nie innego �wiata, do kt�rego on, Liber,
prawdopodobnie nigdy wst�pu mie� ju� nie b�dzie.
Nie potrafi� si� cieszy�. Nawet zwolnienie z obowi�zku noszenia broni nie
wprawi�o go w dobry nastr�j. Oznacza�o bowiem konieczno�� pozostania w
miasteczku do czasu, a� sytuacja si� wyklaruje. Nie bez powodu nie wydano mu
�adnego dokumentu czy te� za�wiadczenia stwierdzaj�cego, �e zosta� przeniesiony
do rezerwy; gdyby zatrzymano go i wylegitymowano gdzie� w obcym terenie,
natychmiast zosta�by uznany za dezertera i kto wie, czy nie rozstrzelany - nawet
bez s�du.
Dla matki to korzy�� podw�jna - doszed� do wniosku - nie do��, �e nie wys�ali go
na rze�, to na dodatek po�rednio zmusili do pozostania w domu.
Zatrzyma� si� przed kryt� strzech� cha�up� Ostapienki, dostrzeg�szy w ogrodzie
kopi�cego w ziemi Jank�. By� jego r�wie�nikiem; razem zacz�li ucz�szcza� do
pa�stwowego gimnazjum, z t� jednak r�nic�, �e Liber uko�czy� je z wyr�nieniem
i wyjecha� na studia, Janka za� przerwa� nauk� w ostatnim roku, zmuszony przej��
gospodarstwo po tragicznej �mierci ojca podczas strajk�w ch�opskich, kt�re
zako�czy�y si� starciami z policj�. Dzisiaj mia� ju� �on�, dw�jk� dzieci i mas�
z tego powodu k�opot�w na g�owie.
Janka, ujrzawszy przyjaciela, przerwa� prac� i podszed� do p�otu.
- Wzi�li? - spyta�.
Liber pomacha� przecz�co g�ow�, na co przyjaciel rado�nie poklepa� go po
ramieniu.
- Tylu wzi�li, a mnie odm�wili - stwierdzi� Liber. - Major, stary i gruby,
przegoni� jak psa, nahajk�...
- I ty si� martwisz? - zdziwi� si� ch�op. - Twoja ta wojna?
- Moja, nie moja?... Ale jako� tak niezr�cznie w domu siedzie� i czeka�, co si�
wydarzy.
- A co ma si� wydarzy�? Nasi przyjd� i wygraj�!
- Nasi? - zdziwi� si� Liber. - Jakich ty naszych masz na my�li?
Janka zas�pi� si� natychmiast i zamilk�, przestraszywszy, �e powiedzia� za du�o.
Mrukn�� tylko co� pod nosem, jakby chcia� da� Librowi do zrozumienia, �e sam nie
bardzo wie, co powiedzia�.
- Tak wysz�o... - wyszepta� Bia�orusin. - My tu wszyscy ich czekamy jak
wybawienia.
- A od czego oni was... nas - poprawi� si� - wybawia� maj�?
- A kto ku nam idzie? - odpowiedzia� pytaniem Janka.
- Nieznane!
- Takie tam - nieznane! - Ch�op piorunuj�cym wzrokiem zmierzy� towarzysza
dzieci�cych zabaw. - Wy, jewrieje, najlepiej powinni�cie zna� to... nieznane. Ty
w �wiecie bywa�y!
- To nie znaczy, �e m�drzejszy... - odparowa� Liber, zrobi� w ty� zwrot i
pozostawi� zdezorientowanego przyjaciela bez odpowiedzi.
Zastanawia� si�, czy i do ojca dotar�y ju� jakie� wie�ci o tych, kt�rych
miejscowi ch�opi "czekaj� jak wybawienia". I czy ojciec podzieli ich rado��?
W chacie zasta� jedynie matk�. Sta�a w kuchni, przygl�daj�c si� uwa�nie Marynie,
podk�adaj�cej drew do pieca, na kt�rym gotowa�y si� ziemniaki. Zobaczy�a, jak
staje w drzwiach, �zy ciurkiem pociek�y jej po obu policzkach. Podszed� do niej
bez s�owa, pochyli� g�ow� i pozwoli� u�ciska� si� matce dok�adnie tak, jak
robi�a to, gdy mia� lat siedem i by� uczniem chederu.
- Ba�am si�... ba�am, �e ci� ju� nie zobacz� - mamrota�a mu prosto do ucha.
Kiedy pierwsze wzruszenie min�o, ofukn�a Maryn�, �e grzebie si� z obiadem,
jakby chcia�a poda� gor�cy posi�ek dopiero na kolacj�. Liber stara� si� uspokoi�
matk� t�umacz�c, �e nie jest g�odny i z ch�ci� przejdzie si� jeszcze przed
obiadem.
- A dok�d to ciebie znowu niesie? Dopiero co wr�ci�e�... - zaatakowa�a go; nagle
poczu�a si� pewnie, jak kwoka kt�rej powierzono bezwzgl�dn� opiek� nad ma�ymi.
Syn nie mia� jednak zamiaru przysparza� matce kolejnych zmartwie�, spyta� wi�c
uni�enie:
- Gdzie jest ojciec?
- Wr�ci� ju� z synagogi... - stwierdzi�a i popad�a w zamy�lenie, pr�buj�c sobie
przypomnie�, gdzie� to m�g� teraz ukry� si� jej "�wi�ty" m��. - Poszukaj go w
warsztacie. Tam pewnie d�ubie te swoje potworki!
Potworkami nazywa�a figurki, kt�re ojciec rze�bi� w drewnie od trzydziestu z
g�r� lat. Niekt�re, zaiste, przypomina�y stworzenia nie z tej Ziemi. Ojciec
jednak�e, przeciwstawiaj�c si� matce (jedyny z najbli�szej rodziny mia� w sobie
tyle odwagi, by to czyni�), za ka�dym razem t�umaczy� jej spokojnie, �e te
potworki to jedynie istoty, kt�re zamieszkuj� Piek�o, a o kt�rych wspomina w
kilku miejscach �wi�ta Ksi�ga.
- A na c� je rze�bi�, skoro one w Piekle przemieszkuj�, gdzie ani ja, ani nikt
z naszej rodziny nigdy miejsca nie znajdzie? - pyta�a na to obdarzona niezwykle
zdroworozs�dkowym sposobem my�lenia matka.
- Dla przestrogi - odpowiada� dumnie ojciec, zanurzaj�c d�uto w kolejnym kawa�ku
drewna.
"Potworki" od dzieci�stwa zaprz�ta�y umys� Libra. Wcale jednak nie wydawa�y mu
si� straszne, cho� inne dzieci ba�y si� ich jak diabe� wody �wi�conej. Mo�e
dlatego, �e mia� du�o czasu, by z�y� si� z nimi? Widzia�, jak powstawa�y z
bezkszta�tnej bry�y; by� obecny przy ich narodzinach, jak�e wi�c p�niej mia�
si� ich ba�?
Z oddali widzia�, �e drzwi warsztatu s� uchylone, ojciec musia� wi�c by� w
�rodku; pod jego nieobecno�� nikt bowiem nie wszed�by do jedynego w
gospodarstwie pomieszczenia, kt�re uchodzi�o wy��cznie za jego w�asno��. Nawet
matka tu si� nie zapuszcza�a.
Drzwi skrzypn�y, gdy pchn�� je lekko, by wej�� do �rodka. Zobaczy� ojca
pochylonego nad sporym kawa�kiem drewna.
- Co to b�dzie? - zapyta�.
- Mo�e sam W�adca Much...
Liber roze�mia� si�.
- A tobie co tak weso�o?
- Przep�dzili! - oznajmi�.
- No i dobrze - odpar� ojciec. - Nie nasza to wojna.
- A czyja?
Ojcu widocznie nie chcia�o si� t�umaczy�, bo tylko od niechcenia machn�� r�k� i
powt�rzy�:
- Nie nasza. Wszystkich, by� mo�e, ale na pewno nie nasza.
Liber przysiad� na drewnianym ko�le i w milczeniu przygl�da� si� przez d�u�sz�
chwil� pracy ojca. M�czyzna z niezwyk�� delikatno�ci� i drobiazgowo�ci�
operowa� d�utem, wyczarowuj�c nim, jak przy pomocy magicznej r�d�ki, bli�ej
jeszcze niezidentyfikowan� posta�.
- Nasi s�siedzi te� przekonuj�, �e ta wojna nie ich - wtr�ci� od niechcenia
Liber. Chcia� sk�oni� ojca do wyra�enia w�asnego zdania, a nie m�g� prosi� o to
wprost, bo wtedy najprawdopodobniej "staruszek" zby�by go milczeniem.
- Nie ich! - zawyrokowa� m�czyzna.
- Ale, w przeciwie�stwie do nas, oni czekaj� na kogo� jeszcze - zaatakowa� z
flanki.
- Nic nowego mi nie m�wisz - stwierdzi� ojciec. - W gospodzie przeb�kuje si� o
tym od tygodnia.
- O czym?
- O pieni�dze si� zak�adaj�.
- O co?
- A stary Szmuel pasjansa nawet u�o�y�...
- W jakiej intencji?
Staruszek unika� odpowiedzi. Bawi�a go ta zabawa w ciuciubabk� z w�asnym synem.
Ale, z drugiej strony, co to za ciuciubabka, gdy obaj doskonale wiedz�, co drugi
ma na my�li?
- Co si� stanie, kiedy si� ju� ich ch�opi doczekaj�? - spyta� Liber
najpowa�niejszym tonem, na jaki potrafi� si� zdoby�. Tym samym da� ojcu sygna�,
�e �arty si� sko�czy�y, �e czas porozmawia� serio.
- Chaos! Chaos nastanie...
- Tylko tyle? - zdziwi� si�.
- Dla ciebie to ma�o? - Ojciec przerwa� prac�. D�uto wysun�o si� z jego dr��cej
d�oni i spad�o na wybetonowane pod�o�e, dzwoni�c g�ucho. Rzuci� kilka s��w w
jidysz, po czym z powrotem przeszed� na polski. - Ja ju� ten chaos znam i wierz
mi, �e...
Nie doko�czy�, bo w drzwiach warsztatu stan�a Maryna, obu wo�aj�c na obiad.
2.
Rano wybuch�a bomba.
Dos�ownie!
Liber wyskoczy� z ��ka i w po�piechu pozbiera� swoje rzeczy z pod�ogi. Za �adne
skarby matka nie mog�a zasta� go w pokoju Maryny, albowiem bez ogl�dania si� na
inne wzgl�du wyp�dzi�aby dziewczyn� z domu; a dok�d ta mia�aby wr�ci�, skoro i
rodzony ojciec, drobny z�odziej i wielki pijak, przep�dzi� j� w �wiat, gdy ta
odm�wi�a p�j�cia na ulic�, by w ten niegodny dziewcz�cia spos�b utrzymywa� nader
liczn� rodzin�? Wyskoczy� przez okno na ogr�d, obszed� dom doko�a i przed
frontem poczeka� na ojca. Ten, pojawiwszy si� w drzwiach, ze zdziwieniem
skonstatowa� obecno�� syna, ale powstrzyma� si� przed zb�dnymi komentarzami.
Za plecami ojca, w sieni, zamajaczy�a posta� matki. Kobieta, przestraszona, nie
wysz�a jednak na dw�r. Mrucza�a tylko co� pod nosem, jakby wszystko z�o, kt�re
w�a�nie dzia�o si� na �wiecie, by�o bezpo�rednio przyczyn� dzia�a� jej
najbli�szych, a mo�e nawet spowodowane zosta�o ich grzesznymi uczynkami, kt�rych
si� domy�la�a.
- My�lisz, �e to ju� to? - Liber zwr�ci� si� do ojca.
- Przekonamy si� niebawem. Antychryst, je�li ju� opu�ci� swoje piekielne
pielesze, nie da na siebie d�ugo czeka�... - odpar� filozoficznie staruszek i
znikn�� w g��bi domu.
Liber poszed� w jego �lady. W kuchni z glinianego kubka napi� si� zimnej wody,
po czym - umywszy si� prowizorycznie - za�o�y� na siebie jesionk� i wybieg� na
ulic�. Niedawno dopiero �wita�o, ale miasteczko wcale nie sprawia�o wra�enia
pogr��onego we �nie. W wi�kszo�ci dom�w zapalono ju� �wiece; zaintrygowani
niecodziennymi ha�asami mieszka�cy wychodzili na zewn�trz.
- Liber, Liber, zaczekaj! - us�ysza� za plecami cienki g�os.
Po chwili dogoni�a go Maryna.
- Co si� sta�o? - spyta�, obejmuj�c j� ramionami.
- Ja z tob� - wyst�ka�a dziewczyna. - Boj� si�!
I co tu z g�upi� zrobi�? - pomy�la�. Potarga� czule jej i tak zmierzwione po
nocy w�osy.
- Ba� si� nie ma czego - wyja�ni�.
- Nie ma? - powt�rzy�a jak echo, zaskoczona jego nienaturalnym spokojem. - A
wszyscy m�wi�, �e jest...
- Ty mnie s�uchaj, nie wszystkich! - odpar� twardo. Delikatnym ruchem odwr�ci�
j� w kierunku, z kt�rego przybieg�a, i lekko klepn�� w po�ladek. - Wracaj do
domu, matka na pewno pomocy b�dzie potrzebowa�a. Czulent na jutro robi� trzeba -
doda� z u�miechem na twarzy, kt�ry mia� znamionowa� pewno�� siebie.
- A tobie nic si� nie stanie? - Dziewczyna nie dawa�a za wygran�.
- Z�ego diabli nie bior�... Tak przecie� m�wi wasze przys�owie? - upewni� si�.
Maryna, nieco uspokojona, stan�a na paluszkach, by poca�owa� go w policzek i,
zrazu niech�tnie, potem ponaglana przez Libra, z wi�kszym ju� przekonaniem
ruszy�a z powrotem do domu. Liber splun�� przez rami�, jakby chcia� odegna� od
siebie z�e duchy, i skr�ci� w uliczk� prowadz�c� do rynku. Z okien kamieniczek
sypa�y si� przekle�stwa posy�ane pod nie wiadomo czyim adresem; cho� wszyscy si�
domy�lali, nikt nie by� pewien w stu procentach, kogo nale�y obarczy� win� za
niecodzienny o tej porze dnia harmider w miasteczku.
Tymczasem w oddali rozleg�a si� kolejna eksplozja. G�uchy wybuch, kt�ry
spowodowa� jeszcze wi�kszy wybuch paniki. Liber przyspieszy� kroku. Na rynku
mie�ci�a si� siedziba miejscowych w�adz i posterunek policji. Je�li kto� mia�
by� dobrze poinformowany co si� dzieje, to w�a�nie oni.
Widzia� ju� z daleka stoj�cy w centralnym punkcie rynku pomnik je�d�ca na koniu,
gdy nagle czyja� r�ka chwyci�a go za ko�nierz kurtki i wci�gn�a do bramy. Na
moment straci� r�wnowag� i run�� na ziemi�. Kiedy pr�bowa� si� podnie��, uk�u�y
go wycelowane dok�adnie w jego pier� trzy lufy karabin�w.
Pierwsza my�l, �e ma do czynienia z wojskowymi, rozpierzch�a si� jak stado
przepi�rek. M�czy�ni ci nie mieli bowiem na sobie �adnych mundur�w, jedynie
stare, powycierane marynarki i za�o�one na r�ce ponad �okciami czerwone opaski.
- Ty kto? - spyta� ten, kt�ry sta� w �rodku, mo�e najwa�niejszy z ca�ej tr�jki,
skoro pierwszy zabra� g�os.
- Liber Goldstadt - przedstawi� si�, przez ca�y czas kl�cz�c.
- �yd, znaczy si�?
Kiwn�� potakuj�co g�ow�. Na g�upie pytania nie zwyk� odpowiada�.
- Dok�d idziesz?
- Na rynek.
- Bro� masz?
Liber powoli, by nie wzbudza� paniki, poklepa� si� po kieszeniach kurtki, a
nast�pnie - wyprostowawszy si� ju� - r�wnie� spodni. Nie uwierzyli mu, bo po
chwili zrobili dok�adnie to samo jeszcze raz.
- Po co ty tam idziesz? - spyta� ten sam, co poprzednio; w �wietle budz�cego si�
s�o�ca wygl�da� na najstarszego z ca�ej tr�jki. Liber nie zna� go, nie mia�
nawet pewno�ci, czy jest tutejszy. Twarze dw�ch pozosta�ych, znacznie m�odszych,
mo�e nawet m�odszych od samego Libra, wydawa�y mu si� znajome; nie potrafi�
jednak dopasowa� ich do konkretnych imion czy nazwisk.
- Dowiedzie� si�, co to za wybuchy - wyja�ni� zgodnie z prawd�.
- Wybuchy, i tyle! - us�ysza� w odpowiedzi. - Nie lepiej to siedzie� w domu, u
mamy, gor�ce mleko pi�?
Ju� chcia� odpowiedzie� co� hardego, kiedy us�ysza� za swoimi plecami czyje�
kroki i znajomy g�os:
- To m�ody Goldstadt, mieszka na przedmie�ciu, pu��cie go!
Liber odwr�ci� si�. Przed nim sta� u�miechni�ty od ucha do ucha Janka
Ostapienko. On r�wnie� mia� na ramieniu czerwon� opask�, a w r�ku pistolet.
Sk�d oni wzi�li nagle tyle broni? - pomy�la� Liber.
U�cisn�� d�o� podan� przez Jank�, a potem pos�a� nieprzyjazne spojrzenie
pozosta�ej tr�jce. M�czy�ni opu�cili karabiny i rozeszli si� na swoje
stanowiska, wy�apywa� kolejnych mieszka�c�w zmierzaj�cych w stron� rynku.
- Wybacz, stary - mrukn�� Janka. - Pomy�leli pewnie, �e� policjant. Us�ysza�e�
wybuch, to spieszysz na posterunek...
- To �le? - zdziwi� si� Liber.
U�miech przez ca�y czas nie schodzi� z twarzy Janki. Liber zna� go od lat, ale
nigdy nie widzia� a� tak radosnego. Bez w�tpienia by� on cz�owiekiem, kt�remu
przysz�o�� jawi�a si� w jasnych barwach.
- My ju� policji potrzebowa� nie b�dziemy... - wyja�ni� enigmatycznie
Bia�orusin.
- Policja zawsze jest potrzebna! - wtr�ci� �yd.
- Je�li tak twierdzisz, to pewnie masz racj�... Uczony jeste�! - Janka poufale
klepn�� go w rami�, tak mocno, �e a� zabola�o; r�k� mia� tward�, nawyk�� do
ci�kiej pracy na roli. - Ale to ju� inna policja b�dzie, nasza... - doda�.
Przerwa� na moment, bior�c g��boki oddech. Spojrza� w niebo i r�k� zatoczy� du�y
kr�g, jakby obj�� chcia� nie tylko t� kamienic�, nieodleg�y zamek, miasto,
niebosk�on, lecz tak�e wszystko, co znajduje si� poza ich polem widzenia. -
Wszystko to teraz b�dzie nasze!
- A ty kim b�dziesz?
- Ja? - zamy�li� si� Ostapienko. - Cz�owiekiem b�d�, jak by�em do tej pory.
- Rz�dzi� nie chcesz?
- Od rz�dzenia m�drzejsi ode mnie b�d�. O!... - krzykn��, jakby wpad� w�a�nie na
genialny pomys�; palcem wskazuj�cym uk�u� Libra prosto w pier�. - Takich jak ty
nam potrzeba. Co to niejedn� ksi��k� w �yciu przeczytali... - Na koniec za�mia�
si�, ale jako� tak nieszczerze, z�owrogo.
Liber odwr�ci� si� od przyjaciela; nie chcia�, aby ten zobaczy� teraz jego twarz
i wyra�aj�c� skrajn� dezaprobat� min�.
- I�� musz� - stwierdzi� tylko.
- Dok�d?
- Zasi�gn�� j�zyka.
- Wi�c id�, zasi�gaj!
Odprowadzi� go do ulicy i po�egna�, po raz kolejny mocno �ciskaj�c d�o�. Liber,
nie zwracaj�c uwagi na protesty pozosta�ej tr�jki, ruszy� w stron� rynku.
Zatrzyma� go ju� nie mogli, a strzela� na pewno nie mieli odwagi. Zreszt�, wcale
nie by� pewien, czy potrafi�.
Przed posterunkiem policji panowa� wzmo�ony ruch. Umundurowani m�czy�ni
wybiegali z budynku i wracali do� po chwili, zapakowawszy metalowe skrzynie na
ty� terenowego samochodu. Wok� zbiera� si� t�um gapi�w; t�um jednak bardzo
nietypowy, bo milcz�cy, niemal nieobecny. Gapie przygl�dali si� policjantom,
jakby ci odgrywali role w jakim� pantomimicznym przedstawieniu teatralnym.
Biegali jak w transie, w og�le nie zwracaj�c uwagi na g�stniej�cy wok� nich
kordon.
W pewnej chwili nawet oni zamarli; z budynku obok, kt�ry pe�ni� rol� ratusza,
wyszed� m�czyzna oko�opi��dziesi�cioletni w nienagannie skrojonym garniturze i
kapeluszu na g�owie. W r�kach ni�s� dwie niezwykle ci�kie - z trudem bowiem
utrzymywa� je tu� nad brukowymi kostkami - walizki; mimo to dystyngowanym
krokiem zmierza� do samochodu. Policjanci przerwali na moment swoje czynno�ci i
pomogli mu usadowi� si� na tylnym siedzeniu. Jeden z nich szepn�� mu co� na
ucho, po czym znikn�� w korytarzu prowadz�cym do posterunku.
T�um nie reagowa�; nie przejawia� �adnych uczu� ani emocji.
Po pi�ciu minutach pojawi� si� na ulicy komendant posterunku. Zasalutowa� przed
m�czyzn� siedz�cym w samochodzie i z�o�y� raport:
- Komisarz Jab�o�ski melduje, �e oddzia� gotowy jest ju� do opuszczenia miasta,
panie burmistrzu!
Burmistrz bez s�owa pochyli� g�ow�, po czym uczyni� w kierunku komendanta
zapraszaj�cy gest r�k�; policjant usiad� obok niego. Pozosta�a czw�rka
mundurowych zaj�a miejsca na skrzyniach z ty�u. Odjechali nie �egnani nawet
s�owem. Liber ruszy� za nimi, ale nie by� w stanie dogoni� samochodu; kierowca
zreszt� widz�c, �e kto� rzuci� si� za nimi w pogo�, nacisn�� jeszcze peda� gazu
i w�z wkr�tce znikn�� Librowi z oczu, skr�caj�c w jedn� z bocznych ulic.
Kiedy Liber wr�ci� na rynek, t�um biega� jak oszala�y. M�czy�ni, kobiety, nawet
nastoletnie dzieci, wszyscy z okrzykiem triumfu wpadali do opuszczonych przed
chwil� budynk�w, wynosz�c z nich, co tylko si� da�o unie�� w r�kach b�d� na
plecach. Nie powstrzyma�y ich nawet najbardziej siarczyste przekle�stwa z ust
m�odego Ostapienki i jego trzech towarzyszy. Dopiero gdy pad�y ostrzegawcze
strza�y w powietrze, t�um znieruchomia�.
Janka wyszed� mu naprzeciw; podszed� do niewiele od siebie starszego ch�opaka
trzymaj�cego w r�ku ozdobne krzes�o i zdzieli� go pi�ci� w twarz. M�czyzna
pad� na bruk i zala� si� krwi�. W podobny spos�b Ostapienko potraktowa� jeszcze
troje m�odych, po czym nie znosz�cym sprzeciwu tonem o�wiadczy�:
- Wszystko ma wr�ci� na swoje miejsce, natychmiast!
Liber trzyma� si� na uboczu; zauwa�y� jednak, jak jeden z uderzonych przez Jank�
m�czyzn podni�s� si� z ziemi i ze w�ciek�o�ci� w oczach ruszy� ku
Bia�orusinowi. Chcia� nawet krzykn�� co� ostrzegaj�cego w jego kierunku, ale
Janka instynktownie poczu�, �e kto� zbli�a si� w jego stron�, odwr�ci� si�
natychmiast i wycelowa� w niego pistolet. M�odzieniec zamar�.
- Sam m�wi�e�, �e kiedy� to wszystko b�dzie nasze, wsp�lne! - wygarn��
Ostapience niemal prosto w twarz. - Kiedy�, to chyba znaczy, �e dzisiaj, co?!
Janka za�mia� si� na to ob��ka�czo.
- Na-sze, na-sze! - powtarza� j�kaj�c si�, jakby chcia� przedrze�nia�
m�odzie�ca. - Owszem, nasze, czyli wszystkich, powtarzam: wszystkich, ba�wanie!,
a nie tylko twoje. - Si�gn�� po krzes�o i podni�s� je jedn� r�k� ponad g�ow�. -
Po co ci w domu co� takiego, skoro od ma�ego na piecu �pisz?
T�um rykn�� �miechem; m�odzieniec, zaczerwieniwszy si� po uszy, spu�ci� g�ow� i
odszed� w nies�awie. Janka pos�a� triumfuj�ce spojrzenie w kierunku Libra.
Zdawa� si� m�wi�: "Chyba nie masz w�tpliwo�ci, kto zas�u�y� na to, by teraz
rz�dzi� w miasteczku?..."
Mo�e nawet mia� racj�, bo w ko�cu to on zapanowa� nad za�lepionym chciwo�ci�
t�umem. Wszystkie zagrabione przedmioty, kt�rych nie wywie�li policjanci w
towarzystwie burmistrza, wr�ci�y na swoje miejsce. By wi�cej nie dosz�o do
podobnych eksces�w, Janka pozostawi� przed wej�ciem do budynk�w dw�ch
uzbrojonych towarzyszy; trzeciego, wraz z Librem, zaci�gn�� natomiast do
gospody.
Szmuel Rabinowitz siedzia� pos�pny za kontuarem i spode �ba spogl�da� na
pierwszych tego dnia go�ci. Najsurowiej ocenia� Libra.
Poczciwy �yd nie powinien o tej porze wa��sa� si� po knajpach, na dodatek w
towarzystwie takich typ�w! - stwierdzi�, ale swoje spostrze�enia pozostawi�
tylko dla siebie. Co najwy�ej, przy okazji wszystko wygarnie ojcu ch�opca,
Icchakowi Goldstadtowi.
Odm�wi� pocz�stunku jednak nie m�g�. Postawi� wi�c na st� litr w�dki, a swojej
najstarszej c�rce, brzydkiej jak najczarniejsza egipska noc Szoszy, kaza�
przygotowa� "co� gor�cego" do zjedzenia.
- Pami�taj jednak, �eby jedna porcja by�a szczeg�lnie koszerna - uczuli�
dziewczyn�.
Liber, Janka i ten trzeci, kt�ry okaza� si� by� Rosjaninem spod Smole�ska,
usiedli w k�cie sali. Nie chcieli rzuca� si� w oczy innym potencjalnym klientom
gospody, a mo�e po prostu obawiali si�, �e stary Szmuel m�g�by pods�ucha� ich
rozmow�. Siwy, brodaty �yd zani�s� im trzy szklanki, odchodz�c za� mrukn�� co� w
j�zyku zrozumia�ym tylko dla Libra. Ostapienko kopn�� m�odego jewrieja pod
sto�em w nog� i spyta�:
- Co stary powiedzia�?
- �e na jedzenie przyjdzie nam kwadrans poczeka�.
- Kwadrans zleci - mrukn�� Rosjanin, kt�ry zosta� przedstawiony Librowi jako
Fiodor Romanienko. On pierwszy dobra� si� do butelki, wyci�gn�� korek i
pow�chawszy m�tny p�yn, westchn�� z rozrzewnieniem. - Dobry tu bimber macie, nie
to, co u nas...
- Pewnie to jedyna rzecz, jakiej b�dziecie mogli nauczy� si� od nas - wtr�ci�
Janka.
Fiodor rozla� alkohol do szklanek i wypili, nie wznosz�c �adnego toastu. Liber
pi� na czczo, wi�c po kilku minutach zacz�o szumie� mu w g�owie. Kiedy
poprawili "na drug� nog�", z trudem ju� trzyma� si� w pozycji siedz�cej. Bogu
podzi�kowa�, kiedy - jak przez mg�� - dostrzeg� niezdarn� Szosz� nios�c�
paruj�ce p�miski z jedzeniem, oznacza�o to bowiem przynajmniej kilkana�cie
minut przerwy w piciu. Owszem, studenci pijali i to sporo, ale nigdy alkoholu
tak mocnego i na dodatek w takich ilo�ciach!
Zjedli w milczeniu. Szmuel przygl�da� im si� skryty za kontuarem, zastanawiaj�c
si�, kt�ry z nich zap�aci, je�li w og�le poczuwa� si� b�d� do zap�aty. Kiedy
opr�nili talerze, Janka krzykn�� na starego �yda; ten natychmiast znalaz� si�
przy ich stole.
Ostapienko poci�gn�� go za brod�, stary usiad�.
- Dobrze ci by�o za pan�w, co? - spyta� Bia�orusin.
- Za pan�w? - Szmuel uda�, �e nie rozumie, o co Jance chodzi. Wodzi� pytaj�cym
wzrokiem po towarzyszach Ostapienki, jakby od nich oczekiwa� pomocy.
Janka wyszczerzy� z�by, br�zowe, nier�wne, prze�arte przez pr�chnic�.
- Nie udawaj! Przecie� wiesz, �e ich przegonili�my!
- Przegonili�my - potwierdzi� Fiodor, ponownie nape�niaj�c szklanki bimbrem.
- Wszyscy ju� o tym wiedz�, panie... - Szmuel przez chwil� waha� si�, jak
zatytu�owa� Jank�, wreszcie zwr�ci� si� do niego - ...oficerze! - czym wprawi�
Bia�orusina w istny b�ogostan.
Ostapienko przyjacielsko poklepa� starego �yda po g�owie, niby niechc�cy
str�caj�c mu przy okazji na pod�og� jarmu�k�.
- Nie b�j si�, nie b�j. Ch�opi, jak pili, tak pi� b�d�! A mo�e i my cz�ciej
b�dziemy teraz do ciebie zagl�da�...
Liber zastanawia� si�, jak nale�y odebra� s�owa Janki: pochwa�a to czy gro�ba?
- Zapraszam pan�w oficer�w, zapraszam! - Rabinowitz pok�oni� si� nisko i,
korzystaj�c z chwili nieuwagi Bia�orusina, uciek� do kuchni.
Ostapienko k�tem oka dostrzeg� umykaj�cego �yda i roze�mia� si� na ten widok
oble�nie.
- Jewriej, job twoju mat'! - zakl��, nie zwa�aj�c na to, �e tu� przy jego boku
siedzi Liber Goldstadt, przyjaciel z dzieci�stwa, �yd. Ostapienko zreflektowa�
si� dopiero po chwili. - To nie do ciebie, stary - mrukn��, opar�szy si� na jego
ramieniu. - Ty z innej gliny...
- Z innej - powt�rzy� Liber, co Janka odebra� jako potwierdzenie swoich s��w.
Gospod� opu�cili ko�o po�udnia. Wlekli si� kompletnie pijani �rodkiem ulicy;
Romanienko, zataczaj�c si�, �piewa� po rosyjsku "Mi�dzynarod�wk�"; Ostapienko
stara� mu si� wt�rowa�, ale co chwila zapomina� tekstu i jedynie be�kota� co�,
pr�buj�c dogoni� Fiodora. Liber pod pozorem za�atwienia jakiej� nie cierpi�cej
zw�oki sprawy czule po�egna� si� z przyjacielem, u�cisn�� d�o� Rosjanina i
ruszy� w przeciwnym do nich kierunku.
Id�c ju� samotnie, czu� na plecach spojrzenia stoj�cych w oknach, skrytych za
firanami ludzi. Ostapienk� ma�o kto zna�, ot, zwyk�y bia�oruski ch�op, ale jego
rozpoznawali w mie�cie niemal wszyscy; g�o�no przecie� o nim by�o, gdy przed
dwoma miesi�cami z dyplomem w r�ku po pi�ciu latach wr�ci� do rodzinnej
miejscowo�ci. Wypity alkohol i wrogie, rzucane ukradkiem spojrzenia wbija�y go w
ziemi�; pl�ta�y mu si� nogi, obraz �wiata straci� na ostro�ci. Szed� przed
siebie, nie maj�c �adnej wyznaczonej marszruty. Ucieszy� si� jednak, gdy nagle
w�skie brukowane uliczki ust�pi�y miejsca polnej drodze, kt�ra wyprowadzi�a go
za miasto. Znalaz�szy odosobnione miejsce w dzikim opuszczonym ogrodzie, zwali�
si� pod drzewem i zasn��.
3.
Obudzi� go ch��d wieczora. S�o�ce skry�o si� ju� za horyzont odleg�ego lasu;
powoli zacz�o zmierzcha�. Bola�o go w ko�ciach, poza tym czu� ogromne
pragnienie. Z trudem przypomina� sobie wydarzenia, kt�re poprzedzi�y jego
przebudzenie w tak osobliwym miejscu. Gdyby nie one, zapewne roze�mia�by si�
teraz wniebog�osy i potulnie pomaszerowa� do domu. Jak jednak ma si� pokaza� na
oczy ojcu, matce, nawet Marynie? Szmuel ju� na pewno zd��y� ich o wszystkim
poinformowa�!...
Zadr�a� z ch�odu. Lato, cho� z oporami, ust�powa�o jednak miejsca jesieni. Pory
roku nieodmiennie kierowa�y si� odwiecznym kalendarzem natury. Za nic mia�y
ideologie, wojny, ludzkie tragedie i prawo, kt�re mia�o broni� wszystkich na
r�wni. Na niebie pojawi� si� Ksi�yc. By� blady jak niedopieczony rogalik. My�l
ta przypomnia�a Librowi, jak bardzo jest g�odny.
Nie jad�em od dobrych o�miu, dziewi�ciu godzin - oceni�, masuj�c si� po brzuchu,
jakby w ten spos�b zmusi� chcia� swoje jelita do zamilkni�cia.
Dopiero gdy ca�kiem ju� doszed� do siebie, zacz�� rozgl�da� si� doko�a. Zna� to
miejsce z dzieci�stwa. Stary ogr�d przylegaj�cy do ksi���cej posiad�o�ci - mo�e
Radziwi���w, a mo�e jakich� innych ksi���t przyby�ych z odleg�ej p�nocy, kt�rzy
mieli w tej okolicy jeden ze swoich licznych zamk�w. Jeden z licznych, ale
zarazem ten jedyny, zwany przez miejscowych Wysokim. Od dawna nikt w nim nie
mieszka�, przynajmniej nikt z zacnej rodziny. Czasami tylko niekt�rzy z
mieszka�c�w zaklinali si� i przysi�gali na Boga, �e widzieli jad�ce w jego
kierunku wspania�e wozy, karety, samochody; ale kto w nich zasiada� - nie
potrafili odpowiedzie�.
Zamek, wybudowany pono� przed prawie pi�ciuset laty, majestatycznie wznosi� si�
na wzg�rzu okalaj�cym miasteczko; wyra�nie nad nim g�rowa�, st�d te� jego
potoczna nazwa. Z zamkiem tym wi�za�o si� wiele legend, kt�re w dzieci�stwie
niejednokrotnie przysz�o Librowi s�ysze�, gdy zacz�� chodzi� do miejscowego
gimnazjum.
Pytany o te legendy ojciec macha� tylko od niechcenia r�k�.
- To historie wymy�lane przez goj�w - twierdzi�, jednocze�nie uczulaj�c syna,
aby wi�ksz� uwag� przywi�zywa� do nauki, ani�eli wys�uchiwania nieprawdziwych
opowie�ci.
- Sk�d wiesz, �e s� nieprawdziwe? - spyta� pewnego dnia Liber.
- Bo nie spos�b ich udowodni� - odpar� ojciec.
- Wszystko, czego nie mo�na udowodni�, jest nieprawdziwe? - Nie wiedzia�,
dlaczego za to pytanie ojciec obi� go paskiem po po�ladkach. Zrozumia� to
dopiero po latach, kiedy wbrew w�asnej woli, ale na wyra�ne ��danie matki zosta�
tak�e zapisany do jesziwy. Wielebnego rabina Eliezera Zanwila r�wnie� bardzo
irytowa�y tego typu niegodne pobo�nego �yda dywagacje.
W niczym jednak nie zmienia�o to faktu, �e zamek sta� i z ka�dym rokiem coraz
bardziej zaprz�ta� umys� Libra. Nie tylko zreszt� jego; wielu r�wie�nik�w,
oboj�tnie czy wywodzili si� z rodzin polskich, bia�oruskich czy �ydowskich,
wyprawia�o si� wiosennymi i letnimi wieczorami do zamku. Opowiadali potem
niestworzone historie o tym, kogo spotkali za murami i jakie skarby si� tam
kryj�. Liber ws�uchiwa� si� w te opowie�ci z p�sami na policzkach, �a�uj�c
jednocze�nie, �e w �adnej z omawianych wypraw nie wzi�� udzia�u. Czu� si� z tego
powodu gorszy, mniej do�wiadczony i atrakcyjny dla dziewcz�t, kt�re szczeg�ln�
estym� darzy�y w�a�nie "zdobywc�w", jak ich powszechnie w gimnazjum okre�lano.
Stan�wszy na skraju ogrodu, Liber podni�s� wzrok ku szczytowi g�ry, na kt�rej
wznosi� si� zamek. Zachodz�ce za jego murami s�o�ce niepokoj�co czerwienia�o.
Cie� wyd�u�y� si� tak bardzo, �e nieomal si�gn�� st�p Libra; wi� si� przed jego
oczyma, jakby zach�ca� do zrobienia pierwszego kroku, a potem nast�pnego i
jeszcze jednego. M�odzieniec poczu� si� jak zahipnotyzowany; nie by� w stanie
otrz�sn�� si� z odr�twienia - nie by� w stanie odm�wi� tak kusz�cemu
zaproszeniu.
S�o�ce skry�o si� jeszcze bardziej i teraz ju� cie� w ca�o�ci poch�on�� posta�
m�czyzny. Przekroczy� granic� strachu i niespe�nienia, po raz pierwszy od wielu
lat poczu� si� doros�y, a swoj� dojrza�o�� m�g� udowodni�, spe�niaj�c marzenie z
dzieci�stwa i m�odo�ci.
Przebieg� przez pole ci�gn�ce si� a� do wzniesienia, a potem zacz�� si� wspina�,
zrazu ostro�nie, p�niej coraz pewniej. Po kilku minutach, zlany potem, stan��
pod murami zamczyska. Z g�ry wydawa�o mu si�, �e spoczywaj�ce w dolince
miasteczko nie ma przed nim �adnych tajemnic. Obdarzony doskona�ym wzrokiem
dostrzega� w oddali rodzinny dom i po�o�one kilkadziesi�t metr�w dalej
podupadaj�ce gospodarstwo Ostapienk�w. Jego uwag� zwr�ci�o jednak zupe�nie co
innego. Na drog� prowadz�c� do miasta od wschodu wjecha�a kawalkada woz�w.
Pi�tna�cie... szesna�cie... siedemna�cie... - liczy�, bezg�o�nie poruszaj�c
ustami.
Wozy zatrzyma�y si� na przedmie�ciu, po czym wysypali si� z nich �o�nierze w
nieznanych mu dot�d mundurach. Rozp�yn�li si� dwoma strumieniami, zamykaj�c
miasteczko ze wszystkich stron. Zaj�wszy pozycje wyj�ciowe, czekali na rozkaz;
gdy �w pad�, ruszyli. Szli od domu do domu, wyci�gaj�c na ulice mieszka�c�w; do
opornych strzelali, a ich chaty puszczali z dymem. Nie oszcz�dzili nawet
zabudowa� Ostapienk�w. Kto wie, czy gdzie� za piecem, na bar�ogu, nie odsypia�
porannej libacji Janka...
Liber z niedowierzaniem przeciera� oczy.
Czy to dzieje si� naprawd�? - Komu jednak mia� zada� to pytanie. Doko�a nie by�o
nikogo. Nad miastem unosi�y si� smugi dymu, gdzieniegdzie przez kordon �o�nierzy
przedziera�a si� samotna osoba; je�li uda�o jej si� dopa�� lasu, mia�a szanse na
prze�ycie, wi�kszo�� jednak gin�a po�rodku pola przeszyta seri� z karabin�w
maszynowych.
Ojciec, matka, Maryna! - krzycza� w duchu. - Ja musz�!... - Pr�bowa� zerwa� si�
z miejsca, zbiec w d�, w dolin�, pogna� do miasta, aby ratowa� najbli�szych,
ale nie by� w stanie zrobi� cho�by kroku. Jego stopy wa�y� musia�y tony, skoro
nie m�g� oderwa� ich od pod�o�a.
I wtedy dostrzeg� wspinaj�cego si� ku niemu �o�nierza. By� w takim samym
mundurze, co tamci; przewiesi� przez rami� bro�, aby nie utrudnia�a mu
wspinaczki. Mo�e nawet co� krzycza� do Libra, ale bicie oszala�ego serca
zag�usza�o ka�dy d�wi�k docieraj�cy do� z zewn�trz. Nie mia� poj�cia, czego mo�e
od niego chcie� �o�nierz; wola� jednak nie czeka�, a� ten stanie z nim twarz� w
twarz. Obr�ci� g�ow� w bok, jeszcze raz dokona� nadludzkiego wysi�ku, staraj�c
si� unie�� do g�ry stopy i prawie przewr�ci� si�, gdy okaza�o si� to dziecinnie
proste.
Przywar� do muru; zimne kamienie rozkosznie ch�odzi�y rozgrzane czo�o, policzki,
d�onie. Bieg� wzd�u� umocnie�, maj�c nadziej�, �e w kt�rym� momencie odnajdzie
furtk� lub niedomkni�te drzwi. Tym bardziej, �e czerwonoarmista wdrapa� si� ju�
na wzniesienie i w�a�nie si�ga� po bro�, by wycelowa� j� w uciekaj�cego Libra.
Pierwszy pocisk przelecia� z wizgiem tu� obok prawego ucha; Liber instynktownie
skuli� si� i dalej bieg� ju� nienaturalnie pochylony. �o�nierz wycelowa� po raz
drugi, tym razem mierzy� d�u�ej, dok�adniej. Liber k�tem oka zarejestrowa� jego
postaw� strzeleck�, wysuni�t� do przodu lew� nog�; mia� wra�enie, �e widzi nawet
palec poci�gaj�cy za spust, kiedy nagle pchni�ty przeze� kamie� w murze
poci�gn�� go za sob� w czarn� otch�a�.
Znalaz� si� po drugiej stronie.
Druga strona - tak pomy�la� o tym miejscu, cho� nie wiedzia�, co si� kryje, a
nawet - co si� powinno kry� pod tym poj�ciem. W ka�dym razie czu� si� tu
bezpieczny.
Jak przez mg�� widzia� �o�nierza b��dz�cego wok� miejsca, w kt�rym Liber nagle
znikn��, rozp�yn�� si� po�r�d kamieni - tak to w�a�nie musia�o wygl�da� z jego
punktu widzenia. Czerwonoarmista krzycza� co� do niewidzialnego wroga, l�y� go,
wygra�a� karabinem, w ko�cu - straciwszy ca�kiem nadziej� na jego pojmanie -
siad� zrozpaczony na ziemi i ukry� twarz w d�oniach. Jaka� straszna kara musia�a
czeka� go za niewykonanie rozkazu!
Liber sta� tu� obok, mia� Rosjanina niemal na wyci�gni�cie r�ki, a jednak
dzieli�o ich tak wiele - granica dw�ch �wiat�w. �o�nierz podni�s� si� i jeszcze
raz, ze w�ciek�o�ci� na ogorza�ej, czerwonej od w�dki twarzy j�� kopa� kamienny
mur, z�orzecz�c ca�emu �wiatu. �yd z trudem powstrzymywa� si� od �miechu, tak
�a�osny wyda� mu si� cz�owiek po drugiej stronie muru.
Min�o kilkana�cie minut, nim ten, ca�kiem opad�szy z si�, da� wreszcie za
wygran�. Zrobi� w ty� zwrot i powolnym, pe�nym rezygnacji krokiem ruszy� ku
dolinie. Na kraw�dzi wzniesienia odwr�ci� si� jeszcze, zdj�� z ramienia byle jak
przewieszony karabin i wycelowa� w mur, dok�adnie w to miejsce, za kt�rym sta�
Liber.
Gdy Rosjanin odda� strza�, a skierowana w niego kula w ostatniej, jak mu si�
zdawa�o, chwili odbi�a si� od kamienia i posz�a rykoszetem, co� w Librze p�k�o.
Zawy� ze w�ciek�o�ci g�osem tak przera�liwym, �e a� sam skurczy� si� ze strachu,
kiedy dotar�o do� odbite od zamkowych �cian echo. Ca�a nagromadzona w nim
nienawi�� w jednym momencie wydosta�a si� na zewn�trz.
Czerwonoarmista zamar� w miejscu. Chwil� p�niej m�g� zauwa�y� wy�aniaj�ce si� z
muru olbrzymie kamienne r�ce; strzela� do nich jak oszala�y, ale kule odbija�y
si� tylko g�ucho i gin�y w okolicznych chaszczach. Stopy ugrz�z�y w ziemi,
splecione korzeniami drzew; nie by� w stanie zrobi� kroku w prz�d ani w ty�.
Kamienne d�onie uj�y jego cia�o i poci�gn�y ku murom, na kt�rych chwil�
p�niej roztrzaska�y si� jego ko�ci.
Liber przesta� wy�. Po�o�y� si� na ziemi i, szlochaj�c, d�ugo dochodzi� do
siebie. Ziemia by�a wilgotna od jego �ez.
Ojciec, matka - brz�cza�o mu nieustannie w g�owie. - Ja musz�!... - powtarza� w
niesko�czono��. Czeka� jednak na odpowiedni� chwil�, wiedz�c, �e od tej pory nie
wszystko ju� zale�y tylko i wy��cznie od niego.
Dopiero kiedy s�o�ce ca�kowicie skry�o si� za lini� horyzontu, uda�o mu si�
przekroczy� mur. Potkn�� si� o le��cy na ziemi karabin i podni�s� go. W �wietle
ksi�yca widzia� miasteczko zasnute czarnym z�owrogim dymem. Nie mia� jednak
wyboru - tam byli jego najbli�si! Ostro�nie, rozgl�daj�c si� na boki, zszed� ze
wzg�rza i przeszed� przez ogr�d. Dym spalonych chat i ludzkich cia� dra�ni�
nozdrza; chcia�o mu si� na przemian kaszle� i wymiotowa�. Ale musia� zachowa�
cisz�; nieprzyjaciele mogli przecie� porozstawia� warty.
Ukrywa� si� w cieniu i sam by� jak cie�. Mija� le��ce na ulicach zw�oki,
przechodzi� obok �ywych, kt�rzy zachowywali si� jak oszaleli; mo�e dlatego go
nie dostrzegali. Wszed� do gospody - a raczej tego, co z niej zosta�o, kiedy ju�
dotli� si� ogie�. Spalone do po�owy cia�o Szmuela pozna� po cha�acie, Szosz� po
staromodnych, noszonych przed laty jeszcze przez jej �wi�tej pami�ci matk�
butach.
Dalej, dalej! - pcha� go instynkt. Od zgliszcz ratusza wci�� bucha�o ciep�o.
Mi�dzy cia�ami zabitych strza�em w ty� g�owy spacerowa�y szczury. Gryzoni nic
nie mog�o odstraszy�. Stara� si� oddali� od siebie my�l, co znajdzie w domu, ale
ta powraca�a - niezno�na, przejmuj�ca, jak okaleczona psychika dziecka. Nie
szed� ju�, ale bieg� w jakim� niewyobra�alnym szale�stwie, jakby op�ta� go
dybuk; po drodze zgubi� karabin, nie cofn�� si� jednak; wiedzia�, �e ta bro� nie
b�dzie mu potrzebna.
Mimo ciemno�ci nocy, z dala ju� zobaczy� pogorzelisko. Przystan��, a potem
uwa�nie stawia� krok za krokiem - ka�dy przybli�a� go do innego �wiata - �wiata
zmar�ych.
Ocala� jedynie warsztat. Tam znalaz� ojca przek�utego bagnetem, z d�utem, kt�rym
by� mo�e w ostatniej chwili �ycia pr�bowa� si� broni�, w d�oni. Jego cia�o
spoczywa�o bezw�adnie na drewnianym ko�le, tym samym, na kt�rym on tak lubi�
siada�, gdy go tutaj odwiedza�. Na pod�odze le�a�y rozsypane figurki wyrze�bione
przez Icchaka Goldstadta. Liber pochyli� si�, by je pozbiera�, potem poupycha�
do kieszeni jesionki.
Dom sp�on��, a w nim najprawdopodobniej matka i Maryna. W nocy jednak nie spos�b
by�o szuka� ich spopielonych cia�, kawa�k�w ko�ci. Postanowi� wr�ci� tu rano.
Ale co robi� przez reszt� nocy? Wzrokiem odszuka� Ksi�yc; w jego �wietle
dostrzeg� te� w oddali, na wzg�rzu, zamek.
To teraz m�j dom - pomy�la�.
Wr�ci� na ulic�. Postanowi� p�j�� do synagogi. Tak cz�sto przecie� s�ysza� od
Polak�w, �e w krasnoj armii to sami tacy jak on, jewrieje, wi�c pewnie �wi�tego
miejsca nie poha�bili.
Drzwi �wi�tyni sta�y otworem; wewn�trz nie by�o jednak ani �ywego ducha.
Rozgl�daj�c si� uwa�nie na boki, Liber podszed� do szafy o�tarzowej, obok kt�rej
sta�o wieczne �wiat�o. Drzwiczki szafy, ruszone podmuchem wiatru, wyrwa�y si� z
zawias�w i z �oskotem spad�y na posadzk�; z p�ki posypa�y si� roda�y Tory.
Liber pad� na pod�og�, aby pozbiera� �wi�te pisma i w tym momencie poczu� na
karku ch�odny dotyk metalu. Kto� - w ciemno�ci nie widzia�, kto to jest -
przy�o�y� mu luf� do g�owy.
- Zostaw! - pewny siebie, m�ski g�os wcale nie zdradza� �ydowskiego akcentu.
Liber wyprostowa� si�. Nieznajomy stoj�cy za jego plecami z pewno�ci�
przewy�sza� go wzrostem i si��; by� te�, jak wynika�o z g�osu, starszy od niego
i - najprawdopodobniej - nie by� �ydem. Ale czy to cokolwiek zmienia�o?
Wyszli na zewn�trz; Liber przez ca�y czas trzymany przez obcego na muszce.
- Tutejszy? - spyta� nieznajomy.
�yd przytakn��.
- Co tu si�, do cholery, sta�o?
Dopiero teraz, us�yszawszy w tonie m�czyzny nut� wsp�czucia, Liber mia� odwag�
spojrze� na niego. Przez moment zastanawia� si�, czy to nie przywidzenie. Przed
nim sta� �o�nierz; �o�nierz w polskim mundurze!
Co mia� mu t�umaczy�? Sam przecie� wiedzia� tak niewiele. Owszem, wszystko
widzia�, ale z zamkowego wzg�rza. Nie by� tu, gdy rozp�ta�o si� piek�o, nie ma
wi�c nawet prawa powiedzie� o sobie, �e ocala�.
- Czerwoni? - upewni� si� porucznik. Liber nie musia� nawet potwierdza�. Polak
poda� mu manierk�. - Masz, napij si�!
Usiedli na kraw�niku przed synagog�. �yd pi� �apczywie, s�uchaj�c opowie�ci
porucznika o przegranej potyczce, jak� kilka godzin temu jego oddzia� stoczy� z
brygad� enkawudzist�w.
- Pewnie to ci sami - podsumowa� Polak. - Rozw�cieczeni naszym oporem, musieli
si� na kim� zem�ci�. Wasze miasteczko by�o po drodze...
Goldstadt podni�s� g�ow� i spojrza� prosto w oczy oficera. Czego w nich szuka�?
Pomocy, wsp�czucia, zrozumienia? A mo�e tylko zgody na wsp�prac�.
- Oni tu wr�c� - zawyrokowa�.
- Do tych ruin? - zdziwi� si� porucznik.
Ale Liber zaprzeczy�; odwr�ci� g�ow� i powi�d� wzrokiem ku zamkowi. Polak
dopiero teraz dostrzeg� w oddali, w ksi�ycowej po�wiacie, pot�n� budowl�.
- Tam mo�emy si� broni� - stwierdzi� z ogromn� pewno�ci� siebie w g�osie �yd. -
Tylko tam - doda� po chwili, jakby chcia� przekona� wahaj�cego si� jeszcze
oficera.
S�owniczek:
ARON HAKODESZ - szafa o�tarzowa, w kt�rej przechowywane s� zwoje Tory. Umieszcza
si� j� zazwyczaj na wschodniej �cianie synagogi, aby w ten spos�b symbolicznie
wskazywa�a kierunek Jerozolimy.
CHA�AT - wierzchnia odzie� noszona przez pobo�nych �yd�w.
CHEDER - z hebrajskiego: izba, pok�j; elementarna szko�a �ydowska, w kt�rej
uczy�y si� dzieci od 3 do 13 roku �ycia; przedmiotem nauczania w poszczeg�lnych
klasach by�o kolejno czytanie modlitewnika, Tory oraz Talmudu.
CZULENT - potrawa na bazie fasoli podawana zazwyczaj na sobotni (szabasowy)
obiad; przygotowywano go przewa�nie w pi�tek po po�udniu - gotowanie w sobot�
by�o bowiem zabronione - i trzymano w ciep�ym piecu.
DYBUK - duch zmar�ego, kt�ry wst�pi� w cia�o cz�owieka; potocznie: szaleniec,
uparciuch.
JARMU�KA - ma�a, okr�g�a czapeczka bez daszka, zazwyczaj sukienna albo
aksamitna, noszona stale przez religijnych �yd�w jako znak pobo�no�ci.
JESZIWA (jesziwot) - nazwa wy�szych szk� talmudycznych powstaj�cych pierwotnie
w Palestynie i Babilonii, a nast�pnie w ca�ym �wiecie �ydowskim, w kt�rych
zajmowano si� studiami nad Talmudem i innymi dzie�ami rabinicznymi.
JEWRIEJ - obra�liwe okre�lenie osoby pochodzenia �ydowskiego w j�zyku rosyjskim.
JIDYSZ - j�zyk, kt�rym pos�ugiwa�a si� do II wojny �wiatowej wi�kszo�� �yd�w
zamieszkuj�cych Europ� �rodkow� i Wschodni�; jego podstaw� stanowi� j�zyk
niemiecki z elementami aramejsko-hebrajskimi, roma�skimi i s�owia�skimi; sta�
si� j�zykiem codziennym, rozwin�� w�asn� literatur� i kultur�; w 1908 roku
podczas s�ynnego kongresu judaistycznego w Czerniowcach uznany zosta�, na r�wni
z hebrajskim, za j�zyk narodowy �yd�w.
KIDUSZ HASZEM - u�wi�canie Boskiego Istnienia, tj. dochowanie wierno�ci zasadom
judaizmu nawet za cen� m�cze�skiej �mierci.
NER TAMID - wieczne �wiat�o umieszczone obok szafy o�tarzowej w synagodze.
RABIN - pierwotnie: tytu� stosowany tylko wobec uczonych zajmuj�cych si�
interpretacj� i wyja�nianiem Biblii; p�niej nadawany r�wnie� �ydowskim
nauczycielom i uczonym ciesz�cym si� du�ym autorytetem religijnym; od czas�w
�redniowiecznych tak nazywano duchowych przyw�dc�w spo�eczno�ci �ydowskiej.
RODA�Y - zwoje Tory nawini�te na dwa drzewce (cz�sto zwie�czone koron�).
TORA - z hebrajskiego: drogowskaz, pouczenie; hebrajska nazwa biblijnego
Pi�cioksi�gu; w najpowszechniejszym znaczeniu jest synonimem �ydowskiego prawa.
luty 2003