6432

Szczegóły
Tytuł 6432
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6432 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz Sue �yd wieczny tu�acz tom I Prolog DWA �WIATY Ocean Lodowaty otacza pasmem wiecznych lod�w bezludne wybrze�e Syberii i Ameryki P�nocnej, te najbardziej na p�noc wysuni�te kra�ce �wiat�w, kt�re przegradza w�ska cie�nina Beringa. Miesi�c wrzesie� ma si� ku schy�kowi. Por�wnanie dnia z noc� przywr�ci�o pomrok� i burze, w�a�ciwe p�nocnej strefie, noc zast�pi wkr�tce jeden z owych dni polarnych, tak kr�tkich, tak �a�obnych... Niebo pos�pnej, fioletowej barwie, jest s�abo o�wietlone przez zimne s�o�ce, kt�rego tarcza, ledwie wznosz�ca si� nad horyzont, blednie w zestawieniu z o�lepiaj�cym blaskiem �niegu, pokrywaj�cego ca�y obszar stepowy, jak daleko si�gn�� okiem. Na p�nocy pustynia ta ko�czy si� pobrze�em, naje�onym czarnymi, olbrzymimi ska�ami: u st�p owej tytanicznej gromady uwi�ziony jest skamienia�y ocean, jego nieruchome fale sk�adaj� ogromne pasma g�r odwiecznego lodu, kt�rego modrawe szczyty gin� daleko w �nie�nej mgle... Na wschodzie pomi�dzy dwoma klinami przyl�dka Oliki�skiego, wschodniego kra�ca Syberii, mo�na dostrzec ciemnozielon� smug�, gdzie wolno posuwaj� si� ogromne bry�y lodu... To cie�nina Beringa. Wreszcie, dalej za cie�nin� i g�ruj�c nad ni�, pi�trz� si� granitowe masy przyl�dka Galii, ostatniego kra�ca Ameryki P�nocnej. Te samotne przestrzenie nie nale�� ju� do �wiata zamieszka�ego; wskutek straszliwego zimna, kt�re tu panuje, kamienie p�kaj�, drzewa rozszczepiaj� si�. �adna istota ludzka nie mo�e, jak si� zdaje, wkracza� w samotno�� owych krain mg�y i burz, g�odu i �mierci... A przecie�... rzecz dziwna, wida� �lady st�p na �niegu, kt�ry okrywa granice dw�ch l�d�w, przegrodzonych cie�nin� Beringa... Od strony ameryka�skiego brzegu �lad stopy drobnej i lekkiej, �wiadczy o przej�ciu kobiety. Czyje to stopy, kt�re w�r�d wstrz�s�w i zwichrze� natury przemierzaj� r�wnym, spokojnym krokiem te bezludne przestrzenie? D��y�a ona ku ska�om, sk�d poprzez cie�nin� spostrzec mo�na �nie�yste stepy Syberii. Od strony Syberii �lad wi�kszy i g��bszy �wiadczy, i� szed� t�dy m�czyzna. Szed� r�wnie� ku cie�ninie. Traf, wola lub fatalno�� zrz�dzi�y, i� pod podkutym obuwiem m�czyzny siedem wydatnych gwo�dzi utworzy�o krzy�. Wsz�dzie ten �lad zostawia na swej drodze... Ale wkr�tce noc bez zmierzchu zast�pi�a ponury dzie�... Okropna noc... Uroczyste milczenie... Lecz oto ko�o cie�niny Beringa miga na widnokr�gu s�abe �wiate�ko, �agodne, b��kitnawe, jakby poprzedzaj�ce wej�cie ksi�yca... potem jasno�� zwi�ksza si� i przybiera r�ow� barw�. Na horyzoncie rysuj� si� p�kola ogromnej �wiat�o�ci. Ze �rodka tego ja�niej�cego ogniska wytryskaj� ogromne s�upy �wiat�a, kt�re rozja�niaj� niebo, ziemi�, morze... W�wczas p�omieniste odblaski niby �uny po�aru �lizgaj� si� po �niegu pustyni, odziewaj� purpur� b��kitnawe wierzcho�ki lodowych g�r i barwi� pos�pn� czerwono�ci� wysokie, czarne ska�y obu l�d�w. Dosi�gn�wszy tak przepysznego promienistego stanu, zorza p�nocna zacz�a blednie� powoli, �ywa jej jasno�� z wolna roztopi�a si� w po�yskliwej mgle. W tej chwili, dzi�ki osobliwemu dzia�aniu mira�u, cz�stego w owych krainach, brzeg ameryka�ski, chocia� oddzielony od Syberii szeroko�ci� cie�niny morskiej, zdawa� si� by� tak bliski, i� mo�na by zarzuci� most z jednego �wiata na drugi. W�wczas w�r�d prze�roczystej, lazurowej mg�y, rozpo�cieraj�cej si� nad dwoma l�dami, ukaza�y si� dwie postacie ludzkie. Na przyl�dku syberyjskim... cz�owiek kl�cz�cy wyci�ga� r�ce ku Ameryce, z wyrazem niesko�czonej rozpaczy. Na cyplu ameryka�skim m�oda, pi�kna kobieta odpowiada�a na beznadziejny gest m�czyzny, wskazuj�c na niebo... W ci�gu kilku sekund te dwie wielkie postacie rysowa�y si� blade i mgliste przy ostatnich blaskach zorzy polarnej. Lecz gdy mrok g�stnia� z wolna, znikn�y w�r�d ciemno�ci. Sk�d pochodz� te dwie istoty, kt�re spotka�y si� na lodach podbiegunowych, na kraw�dzi �wiat�w? Co to za postacie, zbli�one na chwil� przez z�udny mira�, lecz zdaj�ce si� by� rozdzielonymi na wieczne czasy? KONIEC ROZDZIA�U 4 Cz�� pierwsza OBER�A POD BIA�YM SOKO�EM ROZDZIA� I MOROK Pa�dziernik 1831 roku zbli�a si� ku ko�cowi. Chocia� trwa jeszcze dzie�, miedziana lampka o�wieca odrapane �ciany obszernego poddasza, kt�rego jedyne okno zamkni�te jest dla �wiat�a; drabina, kt�rej koniec sterczy ponad otw�r wej�cia, s�u�y za schody. Tu i �wdzie le��, porozrzucane bez �adu na pod�odze, kajdany, �elazne kanciaste obr�cze, z�bate w�dzid�a, gwo�dziami naje�one kaga�ce, d�ugie stalowe laski z drewnian� r�koje�ci�. W k�cie stoi ma�a przeno�na fajerka, podobna do tych, jakich u�ywa si� do topienia cyny, w�gle u�o�one s� na suchych wi�rach; starczy�oby jednej iskry, �eby w ci�gu sekundy zapali�o si� wszystko. Niedaleko tego zbioru strasznych narz�dzi, podobnych do sprz�t�w kata, znajduje si� bro� z wiek�w dawno minionych; �elazna koszula w oczka tak gi�tkie, tak delikatne i g�ste, �e robi wra�enie tkaniny ze stali, le�y na kufrze, obok naramiennik�w i nagolennik�w, dobrze zachowanych, przybranych rzemieniami; czekan, d�ugie, tr�jgraniaste w��cznie o jesionowym drzewcu, mocne a lekkie, na kt�rych wida� �lady �wie�ej krwi, dope�niaj� owej zbrojowni, nieco odm�odzonej dwoma tyrolskimi karabinami, nabitymi, gotowymi do strza�u. Z takim zbiorem morderczego or�a, barbarzy�skich narz�dzi, dziwnie miesza�y si� rozmaite przedmioty, jak: pude�ka oszklone, zawieraj�ce koronki, r�a�ce, medaliki, baranki, kropielnice i uj�te w ramy obrazy �wi�tych. Jedno z malowide� na p��tnie, jakimi kuglarze przyozdabiaj� prz�d swych bud jarmarcznych, zawieszone by�o u poprzecznej belki dachu, prawdopodobnie dlatego, �eby si� obraz nie niszczy�, b�d�c zwini�tym przez d�ugi czas. P��tno to nosi�o napis: "Prawdziwe i pami�tne nawr�cenie si� Ignacego Moroka, przezwanego Prorokiem, w roku 1828 we Fryburgu". Niedaleko od tych obraz�w znajduje si� kilka paczek z ksi��kami, kt�re opisuj�, jakim to osobliwym cudem ba�wochwalca Morok, nawr�ciwszy si�, naby� naraz nadprzyrodzonej w�adzy, kt�rej oprze� si� nie mog� najdrapie�niejsze zwierz�ta, o czym �wiadcz� przedstawienia, dawane przez pogromc�, a b�d�ce najlepszym dowodem prawdziwo�ci tego cudownego faktu. Przez otw�r w poddaszu bucha wo�, przykra, ostra i przenikaj�ca. Niekiedy s�ycha� g�o�ne i mocne chrapanie, g��boki oddech, po kt�rym nast�puje g�uchy �oskot jakby wielkich cia� przewalaj�cych si� i ci�ko wyci�gaj�cych na pod�odze. Jeden tylko cz�owiek znajduje si� na poddaszu. Cz�owiekiem tym jest Morok, pogromca dzikich zwierz�t, przezwany Prorokiem. Liczy przesz�o czterdzie�ci lat, jest �redniego wzrostu, nadzwyczaj chudy i cienki. D�ugie futro krwawo-czerwonego koloru otula go ca�kowicie; cer�, bia�� z natury, powlek�o miedzian� barw� �ycie w�drowne, jakie od dzieci�stwa prowadzi. W�osy jasno ��tawe, bez po�ysku, w�a�ciwe niekt�rym ludom krain podbiegunowych, szorstkie i twarde spadaj� na ramiona; nos ma�y, ostry, zadarty; d�uga - nie jasna ju�, lecz prawie bia�a broda otacza wypuk�e policzki. Fizjonomi� tego cz�owieka czyni� jeszcze osobliwsz� rozwarte powieki, wysoko podniesione, tak i� jego dzik� �renic� otacza jakby bia�a obr�czka... Wzrok ten, nieruchomy i niesamowity, wywiera� na zwierz�tach fascynuj�ce wra�enie. Siedz�c przy stoliku, m�czyzna otworzy� podw�jne dno ma�ego pude�ka, pe�nego koronek i innych drobiazg�w, u�ywanych przez pobo�ne osoby; w tym podw�jnym dnie, pod skrytym zameczkiem, znajdowa�y si� zapiecz�towane listy, oznaczone jedynie numerem i liter� alfabetu. Prorok wzi�� jeden list, w�o�y� do kieszeni futra, potem zamkn�wszy tajemnicze podw�jne dno, postawi� pude�ko na p�ce. Scena ta mia�a miejsce o godzinie czwartej po po�udniu, w ober�y Pod Bia�ym Soko�em, jedynej gospodzie w miasteczku Mockern, niedaleko Lipska. Po chwili chrapliwy i podziemny ryk wstrz�sn�� poddaszem. - Judaszu! B�d� cicho! - rzek� prorok gro�nym tonem, obr�ciwszy g�ow� ku otworowi. Drugie warczenie, g�uche, ale r�wnie straszne jak grzmot oddalony, da�o si� znowu s�ysze�. - Kainie! Cicho b�d�! - krzykn�� Morok, podnosz�c si�. Nagle ozwa� si� trzeci ryk, niewypowiedzianie dziki, straszliwy. - �mier�! Czy ty nie uspokoisz si�! - zawo�a� Prorok i skoczy� ku otworowi, przemawiaj�c do trzeciego niewidzialnego zwierza, kt�re nosi�o ponure imi� �mierci. Pomimo zwyk�ej powagi swego g�osu, pomimo powtarzanych pogr�ek, pogromca zwierz�t nie potrafi� jednak nakaza� milczenia, przeciwnie, wkr�tce do��czy�o si� jeszcze szczekanie kilku brytan�w. Morok, chwyciwszy w��czni�, zbli�y� si� ku drabinie, chcia� zej�� na d�, lecz wtem ujrza� kogo� wchodz�cego przez otw�r. Nowo przyby�y mia� �niad� i ogorza�� cer�; sk�rzane kamasze, okryte py�em, �wiadczy�y, i� odby� d�ug� drog�, na plecach mia� torb� przywi�zan� rzemieniem. - Do licha, zwierz�ta! - zawo�a�, staj�c na pod�odze. - Mo�na by powiedzie�, �e mnie nie poznaj�, po trzech dniach nieobecno�ci... Judasz wysun�� �ap� z klatki... a �mier� skoczy�a jak w�ciek�a... Czy nie poznajesz mnie ju�? By�o to powiedziane po niemiecku. Morok odpowiedzia� w tym�e j�zyku z lekkim obcym akcentem. - Dobre czy z�e nowiny, Karolu? - zapyta� niespokojnie. - Dobre nowiny... - Spotka�e� ich wi�c? - Wczoraj, o dwie mile od Wittenberga. - Bogu dzi�ki! - zawo�a� Morok, sk�adaj�c r�ce, z wyrazem wielkiej rado�ci. - A rysopis, zgadza si�? - Najzupe�niej! Dwie dziewczyny w �a�obie, ko� bia�y, starzec z d�ugimi w�sami, fura�erka granatowa, szary p�aszcz... i pies sybirski za nim z ty�u. - Zostawi�e� ich? - O p� mili... za p� godziny tu b�d�. - Czy m�wi�e� ze starym? - Niepodobna... Szed�em za nim a� do wczorajszego noclegu, udaj�c, �e spotka�em ich przypadkiem, odezwa�em si� do starca po niemiecku, m�wi�c to, co zwykle m�wi� do siebie przygodni w�drowcy: "Dzie� dobry! I szcz�liwej podr�y, kolego!". Za ca�� odpowied� spojrza� na mnie z ukosa i ko�cem kija pokaza� mi drug� stron� drogi. - A na noclegu... nie pr�bowa�e� znowu wda� si� w rozmow�?... - Pr�bowa�em... ale tak mnie po grubia�sku przywita�, �e nie chc�c zepsu� wszystkiego, da�em mu spok�j. M�wi�c mi�dzy nami, winienem ci� ostrzec, ten cz�owiek ma min� diablo z��, wierz mi, pomimo siwych w�s�w, wygl�da na krzepkiego jeszcze i tak �mia�ego, �e chocia� jest wychud�y jak szkielet, nie wiem, kto, czy on, czy m�j towarzysz Goliat, wzi��by pierwsze�stwo w zapasach... Nie znam twoich zamiar�w, ale strze� si�, m�j panie... strze� si�... - Czy przez ca�y dzie� szed�e� za starcem i dziewcz�tami? - zapyta� prorok po chwili milczenia. - Tak, ale z daleka. Wreszcie, poniewa� szli wielkim go�ci�cem, a ju� noc nadchodzi�a, przyspieszy�em kroku, �eby ich wyprzedzi� i przynie�� ci to, co nazywasz dobr� nowin�. - Bardzo dobr�... tak... bardzo dobr�... i b�dziesz wynagrodzony, bo gdyby ci ludzie mi si� wymkn�li... Prorok zadr�a� i nie sko�czy� swych s��w. Z wyrazu jego twarzy, z tonu mowy mo�na si� by�o domy�le�, jak wielk� wag� mia�a dla niego nowina, kt�r� mu przyniesiono. - Rzeczywi�cie - podj�� Karol - musi to by� godne uwagi, przecie� �w kurier rosyjski przyby� a� z Petersburga, aby, ci�, panie, odnale��. Zapewne w celu... - Kt� ci powiedzia�, �e przybycie kuriera ma jaki� zwi�zek z tymi podr�nikami? Mylisz si�, zreszt�, jak ci ju� m�wi�em, nie powiniene� si� tym interesowa�! - S�usznie, panie, wybacz mi. Nie m�wmy ju� o tym. A teraz musz� zrzuci� moj� torb� i p�j�� pom�c Goliatowi karmi� zwierz�ta, bo zbli�a si� pora ich wieczerzy, a mo�e nawet ju� min�a. Czy m�j gruby olbrzym nie zapomnia� o tym, panie? - Goliat wyszed�, nie powinien wiedzie�, �e ju� wr�ci�e�, nade wszystko nie trzeba, �eby wysoki starzec i m�ode dziewcz�ta widzieli ci� tutaj; to mog�oby obudzi� w nich jakie� podejrzenia. - Co mam wi�c robi�? - Id� do ma�ej kom�rki w g��bi stajni, tam czekaj na moje rozkazy, bo mo�e jeszcze tej nocy wyjedziesz do Lipska. - Jak chcesz, mam w torbie reszt� �ywno�ci, posil� si� przeto przez czas odpoczynku. I wszed�szy na drabin�, znikn��. Skin�wszy przyja�nie swemu s�udze na znak po�egnania, prorok przechadza� si� jaki� czas w g��bokim zamy�leniu, potem, zbli�ywszy si� do pude�ka z podw�jnym dnem, gdzie znajdowa�y si� papiery, wzi�� st�d do�� d�ugi list i przeczyta� go kilkakrotnie z najwi�ksz� uwag�. Od czasu do czasu wstawa�, podchodzi� do zamkni�tej okiennicy, wychodz�cej na zewn�trzne podw�rze ober�y i z niepokojem nadstawia� ucha, niecierpliwie bowiem wygl�da� przybycia trzech os�b, o kt�rych odebra� wiadomo��. ROZDZIA� II PODRӯNI W czasie, gdy opisana poprzednio scena rozgrywa�a si� w ober�y "Pod Bia�ym Soko�em" w Mockern, trzy osoby, kt�rych przybycia Morok, pogromca dzikich zwierz�t, tak gor�co oczekiwa�, zbli�a�y si� spokojnie do ober�y, mijaj�c z wolna barwne ��ki. �cie�k�, wydeptan� w�r�d trawy na ��ce, jecha�y na bia�ym koniu dwie m�ode, pi�tnastoletnie dziewczyny, siedz�c wygodnie na szerokim siodle z ��kiem. Wysoki m�czyzna o smag�awej twarzy, z d�ugimi siwymi w�sami, prowadzi� konia za cugle i cz�sto obraca� si� ku dziewcz�tom z wyrazem rodzicielskiej troski i pokor� wiernego s�ugi, podpiera� si� d�ugim kijem, na krzepkich jeszcze ramionach mia� �o�nierski tornister; zakurzone obuwie, powolny ch�d, �wiadczy�y, i� dawno wyruszy� w drog�. Pies, z rodzaju tych, kt�re p�nocne ludy zaprz�gaj� do sa�, mocne zwierz�, kszta�tu i sier�ci wilka, kroczy� pilnie za przewodnikiem ma�ej karawany, nie odst�puj�c ani na krok swego pana. Zwano go Ponurym. Dwie siostry-bli�ni�ta, kt�re nosi�y imiona R�y i Blanki, by�y sierotami, o czym �wiadczy�o ich �a�obne ubranie, do�� ju� zniszczone. Nadzwyczaj podobne do siebie by�y jednego wzrostu; trzeba by�o stale na nie patrze�, aby odr�ni� jedn� od drugiej. Jedna tylko zachodzi�a mi�dzy nimi r�nica w dniu, w kt�rym je poznajemy: R�a czuwa�a nad siostr� i pe�ni�a obowi�zki starszej, obowi�zki dzielone mi�dzy nimi wed�ug pomys�u ich przewodnika. Stary �o�nierz z czas�w cesarstwa, fanatyk karno�ci wojskowej, uwa�a� za stosowny kolejny rozdzia� mi�dzy dwiema sierotami, subordynacji i zwierzchnictwa. Greuze'a natchn��by widok �licznych twarzyczek tych dziewcz�t, w aksamitnych czarnych czapeczkach, spod kt�rych wymyka�y si� obficie k�dziory jasno kasztanowatych w�os�w, sp�ywaj�c na szyj� i ramiona i otulaj�c rumiane, at�asowe, �wie�e twarze; czerwony go�dzik, zwil�ony ros�, nie mia� bardziej aksamitnego szkar�atu ni� ich kwitn�ce usta, b��kit pierwiosnka wydawa�by si� ciemny obok lazuru ich du�ych oczu, czyste i bia�e czo�o, ma�y, kszta�tny nos, do�ek na brodzie, nadawa�y tym powabnym twarzyczkom wyraz niewinno�ci i mi�ej dobroci. Przewodnik sierot, m�czyzna lat oko�o pi��dziesi�ciu pi�ciu, wojskowej postawy, nale�a� do nie�miertelnego typu �o�nierzy republiki i cesarstwa, tych dzielnych dzieci narodu, kt�re w ci�gu jednej kampanii przekszta�ci�y si� w najdzielniejszych �o�nierzy �wiata; niegdy� grenadier konny gwardii cesarskiej, przezwany by� Dagobertem, jego surowe oblicze nosi�o wydatne cechy; siwe, d�ugie, g�ste w�sy zakrywa�y doln� warg� i ��czy�y si� z brod�; chude policzki ceglastego koloru, zgrubia�e jak pergamin, by�y starannie wygolone; g�ste brwi, jeszcze czarne, prawie zakrywa�y jasne, b��kitne oczy; z�ote kolczyki spada�y na wojskowy ko�nierz z bia�� wypustk�, sk�rzany pas obwi�zywa� p�aszcz wojskowy z szarego grubego sukna, a granatowa fura�erka z czerwon� obw�dk�, przechylona na lewy bok, okrywa�a mu �ys� g�ow�. Niegdy� obdarzony herkulesow� si��, ale zawsze dobry i cierpliwy, Dagobert, mimo surowego oblicza, odnosi� si� do sierot z niezwyk�� troskliwo�ci�, uprzedzaj�c ich �yczenia z osobliw�, prawie macierzy�sk� czu�o�ci�... Kiedy niekiedy, nie zatrzymuj�c si�, odwraca� si�, aby pog�adzi� lub powiedzie� dobre s�owo bia�emu konikowi, d�wigaj�cemu sieroty, kt�rego kresy nad oczyma i d�ugie z�by zdradza�y podesz�y wiek; dwie g��bokie blizny, jedna na boku, druga na piersiach, �wiadczy�y, �e ko� ten bywa� w gor�cym ogniu, dlatego te� jakby z pewn� dum� potrz�sa� niekiedy starym wojskowym munsztukiem. Ch�d konia by� regularny, uwa�ny i pewny, obfita piana, pokrywaj�ca w�dzid�o, �wiadczy�a o zdrowiu, jakiego nabywaj� konie przez ci�g�y, ale umiarkowany trud d�ugiej, lecz nie spiesznej podr�y; chocia� by� w drodze od sze�ciu miesi�cy, dzielny ko� ni�s� ra�no dwie sieroty i do�� ci�ki t�umoczek, przywi�zany do siod�a. Ko� zwa� si� Jowialny, by� te� istotnie zabawny i popisywa� si� figlami, kt�rych ofiar� by� pies. Ten ostatni, zapewne dla kontrastu nazwany Ponurym, nie odst�puj�c na krok swego pana, szed� blisko Jowialnego, kt�ry czasem bra� go z lekka za grzbiet, podnosi� w g�r� i tak trzyma� przez chwil�, pies od dawna zapewne nawyk�y do �art�w swego towarzysza, poddawa� si� temu ze stoicyzmem, niekiedy tylko, gdy zabawa trwa�a zbyt d�ugo, obraca� g�ow�, warcz�c. Jowialny w�wczas natychmiast spuszcza� go na ziemi�. Ma�a karawana post�powa�a niecierpliwie, chc�c zd��y� przed nadej�ciem nocy do miasteczka Mockern, kt�re widnia�o na g�rze. Dagobert czasami spogl�da� wko�o siebie i zdawa�o si�, jakby co� sobie przypomina�; twarz jego zas�pi�a si�, gdy znalaz� si� blisko m�yna, kt�rego �oskot zwr�ci� jego uwag�; zatrzyma� si�, kr�c�c d�ugie w�sy dwoma palcami; by� to jedyny znak, kt�rym objawia� wzruszenie, mocne i skryte. Jowialny zatrzyma� si� nagle za panem, Blanka unios�a g�ow�, spojrzenie jej zwr�ci�o si� na siostr�, potem obie spojrza�y po sobie ze zdziwieniem, widz�c Dagoberta nieruchomego, z r�kami za�o�onymi na d�ugim kiju, poruszonego czym� g��boko. Znajdowali si� u st�p ma�ego pag�rka, kt�rego wierzcho�ek gin�� w�r�d g�stych li�ci rosn�cego opodal ogromnego d�bu. R�a, widz�c zamy�lonego Dagoberta, wychyli�a si� z siod�a i opar�szy drobn� r�k� o rami� �o�nierza, zapyta�a �agodnie: - Co ci jest, Dagobercie? Weteran obr�ci� si�, obie siostry z wielkim zdziwieniem spostrzeg�y du�� �z�, kt�ra skre�liwszy wilgotn� bruzd� po zgrubia�ej twarzy, znikn�a w ogromnych w�sach. Po chwili wahania �o�nierz przeci�gn�� spracowan� r�k� po oczach i rzek� do sierot wzruszonym g�osem, pokazuj�c d�b, przy kt�rym zatrzyma� si�. - Zasmuc� was, moje biedne dzieci... ale, to rzecz tak �wi�ta... to, co wam powiem... A wi�c! Lat osiemna�cie min�o... od dnia przed wielk� bitw� pod Lipskiem, kiedy to zanios�em waszego ojca pod to drzewo... dwa razy by� ci�ty szabl� w g�ow�... kul� raniony w rami�... tutaj, on i ja, co tak�e odebra�em dwie rany pik�, zostali�my wzi�ci do niewoli i przez kogo, przez renegata... tak, przez Francuza, zdrajc�, markiza, pu�kownika w nieprzyjacielskiej s�u�bie... kt�ry p�niej... Zreszt� kiedy�... dowiecie si� o wszystkim... S�ysz�c to sieroty, zsun�y si� z konia i trzymaj�c si� za r�ce, podesz�y do starego d�bu i ukl�k�y. Potem, tul�c si� do siebie, zap�aka�y, a stoj�cy za nimi �o�nierz, za�o�ywszy r�ce na kiju, nisko pochyli� czo�o. - Chod�my... chod�my, nie trzeba rozpacza� - rzek� po chwili �agodnie - mo�e odnajdziemy genera�a Simona, w Pary�u - doda� - powiem wam o tym dzisiejszego wieczora na noclegu... Umy�lnie odk�ada�em dot�d opowiedzenie wam wielu rzeczy o waszym ojcu, mia�em pow�d ku temu... bo dzisiejszy dzie� jest niejako rocznic�. - P�aczemy, bo my�limy tak�e o naszej matce - rzek�a R�a. �o�nierz podni�s� sieroty, wzi�� je za r�k�, patrz�c kolejno to na jedn� to na drug� z wyrazem najszczerszego przywi�zania. - Nie smu�cie si�, moje dzieci - rzek�. Wasza matka by�a najpoczciwsz� kobiet�, to prawda... Gdy mieszka�a w Polsce, nazywano j� per�� Warszawy, cho� nazwa� j� nale�a�o per�� ca�ego �wiata... Bo na ca�ym �wiecie trudno znale�� istot� r�wnie wspania��... C� wam matka zaleci�a umieraj�c? Aby�cie cz�sto o niej my�la�y, lecz nie martwi�y si�, na to wam nie pozwoli�a. - Masz s�uszno��, Dagobercie. - Nie b�dziemy si� smuci�y. Sieroty otar�y �zy. Stary �o�nierz, widz�c je rozpogodzone, rzek�: - Dobrze, moje dzieci, wol� widzie� was szczebioc�ce jak dzi� rano i wczoraj... �miej�ce si� ukradkiem, kiedy czasami nie odpowiada�y�cie na to, co m�wi�em... take�cie si� zagada�y... Tak, moje panienki... Odpocznijcie jeszcze kilka chwil, a potem w drog�, bo ju� p�no, a musimy by� w Mockern przed noc�... aby jutro wcze�nie wybra� si� w dalsz� podr�. - Mamy jeszcze dalek� drog�? - zapyta�a R�a. - �eby dosta� si� do Pary�a?... Tak, moje dzieci, ze sto popas�w... Nie jedziemy szybko, ale przecie� post�pujemy naprz�d i odbywamy podr� tanim kosztem, bo nie mamy wiele pieni�dzy; dla was izdebka, dla mnie siennik u waszych drzwi. Ponury na moich nogach, troch� �wie�ej s�omy na pod�ci�k� dla starego Jowialnego, oto nasze koszta podr�y. O jedzeniu nie wspominam, bo razem jecie tyle, co jedna mysz, a ja nauczy�em si� w Egipcie i Hiszpanii by� najedzonym wtedy tylko, kiedy mog� sobie na to pozwoli�... W drodze ka�dy grosz oszcz�dzony jest zyskiem, zw�aszcza dla ubogich jak my, ludzi, bo trzeba przecie�, aby�my mieli za co dosta� si� do Pary�a... dla pokazania waszego medalionu, strze�cie go wi�c z najwi�ksz� pilno�ci� i od czasu do czasu sprawd�cie, czy macie go przy sobie. - To dla nas �wi�ta rzecz, dosta�y�my go przecie� od umieraj�cej matki. - S�usznie, - i powtarzam, strze�cie go pilnie, aby go nie zgubi� przypadkiem. - Oto on! Blanka wyj�a z zanadrza br�zowy medalik, kt�ry mia�a zawieszony na szyi na �a�cuszku. Medalik ten nosi� na dw�ch stronach nast�puj�ce napisy: Ofiara M�dlcie si� za mnie L. G. D. J. Pary� dnia 13 lutego W Pary�u ulica Sw. Franciszka Nr 3 b�dziecie po up�ywie p�tora wieku dnia 13 lutego M�dlcie si� za mnie - Co to znaczy, Dagobercie? - spyta�a Blanka. - Matka nam tego nie powiedzia�a. - Pom�wimy o wszystkim dzi� wiecz�r na noclegu - odpowiedzia� Dagobert - ju� p�no, jedziemy; schowaj dobrze medalion i w drog�, mamy blisiko godzin� drogi do Mockern... Nu�e, moje dzieci, raz jeszcze rzu�cie okiem na ten pag�rek, gdzie pad� wasz waleczny ojciec... a potem na ko�! Na ko�! Sieroty rzuci�y ostatnie spojrzenie na miejsce, kt�re obudzi�o tak smutne wspomnienia w ich przewodniku i przy jego pomocy wsiad�y znowu na konia. Wkr�tce przybyli do miasteczka. Wszed�szy do Mockern Dagobert zapyta� o najta�sz� ober��. Odpowiedziano, �e jest tylko jedna: ober�a Pod Bia�ym Soko�em. - Chod�my wi�c do ober�y pod Bia�ym Soko�em - rzek� �o�nierz. ROZDZIA� III PRZYBYCIE Ju� kilkakrotnie pogromca zwierz�t niecierpliwie otwiera� okiennic� w okienku swego poddasza, wychodz�cego na dziedziniec ober�y pod Bia�ym Soko�em, wygl�daj�c przybycia dw�ch sierot i �o�nierza; nie widz�c ich, chodzi� znowu powoli, z r�kami za�o�onymi na piersiach, ze spuszczon� g�ow�, obmy�laj�c sposoby wykonania planu, jaki sobie u�o�y�. Pomimo dzikiej powierzchowno�ci nie zbywa�o mu na poj�tno�ci; odwaga, jakiej dow�d sk�ada� w czasie swych przedstawie�, mowa, niekiedy mistyczna i uroczysta, surowa hipokryzja nadawa�y mu pewien rodzaj wp�ywu na mieszka�c�w okolic, kt�re odwiedza� podczas swych w�dr�wek. Nie ma w�tpliwo�ci, �e na d�ugo przed swym nawr�ceniem si� Morok oswoi� si� z obyczajami dzikich zwierz�t... Urodzony w p�nocnej Syberii, by� za m�odu jednym z naj�mielszych my�liwych na nied�wiedzie i renifery, p�niej, w roku 1815, zostawszy przewodnikiem rosyjskiego in�yniera, wys�anego na zbadanie krain podbiegunowych, towarzyszy� mu potem do Petersburga, tu prze�ywszy r�ne zmiany losu, zaliczony zosta� w poczet kurier�w carskich. Dla tych ludzi nie istniej� niesprzyjaj�ce pory roku ani przeszkody, ani trudy, ani niebezpiecze�stwa, maj� oni do wyboru tylko dwie rzeczy: pa�� w drodze lub spe�ni� otrzymane rozkazy, przyby� tam, dok�d ich wys�ano. �atwo wi�c poj�� �mia�o��, wytrwa�o�� i rezygnacj� ludzi, nawyk�ych do podobnego �ycia. Morok ci�gle chodzi� po izbie. Nadesz�a noc, a trzy osoby, na kt�re czeka� z tak� niecierpliwo�ci�, jeszcze nie przyby�y. Ch�d jego stawa� si� coraz bardziej niespokojny. Wtem zatrzyma� si�, pochyli� g�ow� ku oknu i s�ucha�. Mia� s�uch tak wra�liwy jak cz�owiek dziki. - Wreszcie s�!... zawo�a�. I �renice zab�ys�y mu szata�sk� rado�ci�. Pos�ysza� st�panie cz�owieka i konia. Podszed� do okienka poddasza, ostro�nie uchyli� okiennic� i ujrza� wje�d�aj�ce konno na podw�rze ober�y dwie dziewczyny i prowadz�cego je �o�nierza. B�d�c pewnym zdobyczy, zamkn�� okno. Pomy�lawszy jeszcze przez kwadrans, zapewne dla ostatecznego podj�cia decyzji, wychyli� si� przez otw�r, gdzie sta�a drabina i zawo�a�: - Goliat! - Jestem... Wracam z jatek, przynosz� mi�so. Szczeble drabiny zachwia�y si� i ogromna g�owa pokaza�a si� wkr�tce na r�wni z pod�og�. Goliat, s�usznie tak nazwany (mia� przesz�o sze�� st�p wzrostu, a barczysty by� jak Herkules), by� szkaradny, zezowate oczy kry�y si� pod niskim a wydatnym czo�em; w szerokich szcz�kach, opatrzonych z�bami podobnymi do k��w, trzyma� kawa� surowego mi�sa wo�owego, wagi dziesi�ciu lub dwunastu funt�w, uwa�a� zapewne, i� wygodniej tak trzyma� mi�so, aby r�k m�c u�ywa� do przytrzymywania si� podczas wchodzenia na drabin�, kt�ra chwia�a si� pod jego ci�arem. Stan�wszy, Goliat rozwar� swoje k�y, otworzy� g�b�, upu�ci� na ziemi� �wiartk� wo�u i obliza� skrwawione w�sy. Potw�r ten, ��cz�c przyjemne z po�ytecznym, wyst�powa� podczas przedstawie� Moroka, po�eraj�c w oczach widz�w kilka funt�w surowego mi�sa. - Porcja �mierci i moja s� tam na dole, ta za� b�dzie dla Kaina i Judasza - rzek�... a gdzie n�? Zamiast odpowiedzie�, Morok zacz�� go wypytywa�: - Czy by�e� na dole, kiedy ci nowi podr�ni przyjechali do ober�y? - Tak, wracam z jatek. - Czy wiesz... gdzie dano im mieszkanie? - Gospodarz zaprowadzi� dziewczyny i starego na dziedziniec, do budynku, co wychodzi na pole. Straszliwe wycie, wstrz�sn�wszy poddaszem, przerwa�o mow� Goliata: - S�yszysz? - zawo�a� - Zwierz�ta z g�odu a� w�ciekaj� si�. Nigdy nie widzia�em Judasza i Kaina tak z�ych jak tego wieczora, skacz� po klatce; a� strach, �eby jej nie porozbija�y. A oczy �mierci iskrz� si� bardziej ni� kiedykolwieik... rzek�by�, dwie �wiece! - Czy stary zosta� z dziewcz�tami? - zapyta� Morok. Goliat zdumiony, �e bez wzgl�du na jego nalegania pan nie my�li o wieczerzy dla zwierz�t, patrzy� na Moroka ze wzrastaj�cym zdziwieniem. - Pyta�em si�, czy stary zosta� z dziewcz�tami? - Nie, zaprowadziwszy konia do stajni, prosi� o szaflik, wod� i w sieni, przy �wietle latarni... pierze... Teraz, mistrzu, pozw�l mi si� zaj�� wieczerz� zwierz�t. Po chwili milczenia Morok rzek�: - Nie b�dziesz dzisiaj karmi� zwierz�t. Goliat nie odpowiedzia�, wytrzeszczy� zezowate, ogromne oczy, z�o�y� r�ce i cofn�� si� o dwa kroki. - No co, nie s�yszysz? - rzek� Morok z niecierpliwo�ci�.Powiedzia�em wyra�nie... - Nie da� im je��? Kiedy mi�so jest tutaj, kiedy ich wieczerza sp�ni�a si� ju� o trzy godziny!... Zawo�a� Goliat z przera�eniem. - Chcesz, �eby sta�o si� jakie� nieszcz�cie dzi� wieczorem... zwierz�ta poszalej� z g�odu! - Tym lepiej! - Ale� do diab�a, ja te� jestem g�odny! - To jedz, kt� ci przeszkadza? Jadasz surowe mi�so, wi�c masz gotow� kolacj�! - Nigdy nie jem, je�eli moje zwierz�ta nie jedz�. - A ja ci powiadam, �e je�li nakarmisz zwierz�ta, to ci� wyp�dz�. Goliat wyda� co� w rodzaju ryku nied�wiedzia, spogl�daj�c na Moroka wzrokiem os�upia�ym i zagniewanym. Morok, wydawszy rozkazy, przechadza� si� wzd�u� poddasza, pogr��ony w zadumie. Potem, obr�ciwszy si� do Goliata, zatopionego wci�� jeszcze w g��bokim zdumieniu, rzek�: - Czy pami�tasz dom burmistrza, gdzie by�em wieczorem, aby pokaza� moje zezwolenie i kt�rego �ona kupi�a ksi��eczki i r�aniec? - Tak - odpowiedzia� olbrzym opryskliwie. - Id� i zapytaj s�u��cej, czy zastan� burmistrza w domu jutro wczesnym rankiem. Mo�e b�d� mia� mu powiedzie� co� wa�nego, a w ka�dym razie prosz�, �eby nie wychodzi� z domu, nim si� ze mn� nie zobaczy. - Dobrze... ale zwierz�ta... czy nie m�g�bym da� im je��, nim p�jd� do burmistrza? Przynajmniej rysiowi... ten najg�odniejszy... No, mistrzu, przynajmniej �mierci? - Ale� w�a�nie rysia specjalnie zabraniam ci karmi�, jego specjalnie. - Na rogi diabelskie! - krzykn�� Goliat. - Nie rozumiem nic a nic. Szkoda, �e Karola tu nie ma, on taki m�dry, pom�g�by mi zrozumie�, dlaczego nie pozwalasz nakarmi� g�odnych zwierz�t. - Czy Karol pr�dko wr�ci? - Ju� wr�ci�... i odjecha�... po raz drugi. - Co si� tu dzieje? Jest w tym co�, Karol przyje�d�a, wyje�d�a... i... - Nie o Karola tu idzie, lecz o ciebie, ty te� jeste� m�dry, kiedy chcesz... - I Morok poufale poklepa� olbrzyma po ramieniu, zmieniaj�c nagle wyraz twarzy i spos�b m�wienia. Ot, na przyk�ad mo�na zarobi� dziesi�� floren�w tej nocy, a ty b�dziesz na tyle m�dry, �e je dostaniesz... jestem tego pewny. - W takim interesie, tak, jestem m�dry - rzek� olbrzym, u�miechaj�c si� z zadowolon� min�. - Co trzeba zrobi�, �eby zarobi� te dziesi�� floren�w? - Zobaczysz... P�jdziesz do burmistrza, lecz najpierw rozpalisz t� fajerk� - wskaza� j� gestem Goliatowi. - Tak, mistrzu... - rzek� olbrzym z g�upkowat� pokor�, rezygnuj�c z ch�ci zbadania przyczyn dziwnego postanowienia Moroka wzgl�dem zwierz�t, kt�re g��d m�g� doprowadzi� do szale�stwa. - W�o�ysz w fajerk� t� stalow� lask�, aby si� rozpali�a do czerwono�ci - doda� Morok. - Tak, mistrzu. - Zostawisz j� tam, p�jdziesz do burmistrza i po powrocie b�dziesz tu czeka� na mnie. - Tak, mistrzu. - Ci�gle b�dziesz utrzymywa� ogie� w fajerce. - Tak, mistrzu. Morok mia� ju� wychodzi�, lecz odwracaj�c si� zapyta�: - Powiadasz, �e stary pierze bielizn� w sieni? - Tak, panie. - Nie zapomnij niczego, laska stalowa w ogniu, do burmistrza, wr�cisz tu, czeka� na moje rozkazy. To rzek�szy, wyszed� z poddasza i zostawi� oszo�omionego Goliata. ROZDZIA� IV DAGOBERT I MOROK Goliat nie myli� si�... Franciszek Baudoin, znany pod imieniem Dagoberta, pra� bielizn� z niezachwian� powag�, jak� zachowywa� we wszelkich okoliczno�ciach. Zastanowiwszy si� nad zwyczajami �o�nierza podczas kampanii, nie b�dziemy si� dziwi�, �e starzec sam wykonywa� prac�, tak rzadko wykonywan� przez m�czyzn, zreszt� Dagobert my�la� jedynie o oszcz�dzeniu chudej sakiewki sierot i uwolnieniu ich od wszelkiej pracy, wszelkich k�opot�w, wieczorem przeto na noclegu, oddawa� si� r�nym kobiecym czynno�ciom. Pra� wi�c bielizn� w sieni ober�y, ku wielkiemu zdziwieniu kilku popijaj�cych piwo, kt�rzy z du�ej izby, gdzie siedzieli, spogl�dali na niego z ciekawo�ci�. W istocie, by�o to do�� pocieszne widowisko. Morok wszed� w tej chwili do sieni, spostrzeg�szy �o�nierza, przez kilka sekund bacznie wpatrywa� si� w niego, potem, zbli�ywszy si�, rzek� po francusku, �artobliwym tonem: - Jak wida�, kolego, nie macie zaufania do praczek Mockernowskich? Dagobert, nie przestaj�c pra�, zmarszczy� brwi, obr�ci� nieco g�ow�, spojrza� przelotnie na Moroka i nie odpowiedzia�. Zdziwiony milczeniem, Morok m�wi� dalej: - Nie myl� si�... jeste� Francuzem, m�j waleczny, zreszt� �wiadcz� o tym s�owa, wyk�ute na twoim ramieniu, a po wojskowej postawie �atwo zgadn��, �e� stary �o�nierz z czas�w cesarstwa. Uwa�am przeto, �e� bohater... ko�czysz jednak na wrzecionie... Dagobert milcza�, ale przygryz� w�sa i z wi�ksz� jeszcze szybko�ci� mydli� bielizn�, bo s�owa pogromcy zwierz�t zrobi�y na nim wra�enie bardziej przykre, ni� chcia� pokaza�. Nie zra�aj�c si� bynajmniej, Morok znowu si� odezwa�: - Pewien jestem, m�j waleczny, �e nie jeste� ani g�uchy, ani niemy, dlaczego wi�c nie odpowiadasz? Dagobert, straciwszy cierpliwo��, odwr�ci� g�ow�, spojrza� na Moroka i rzek� grubia�skim tonem: - Ja was nie znam! I zna� nie chc�, dajcie mi spok�j! I wzi�� si� znowu do roboty. - Ale� zawiera si� znajomo��... przy kieliszku re�skiego wina pogadamy o naszych wyprawach... bo ja tak�e widzia�em wojn�, i ja... ostrzegam was i to mo�e was uczyni troch� grzeczniejszym... Na �ysym czole Dagoberta mocno nabrzmia�y �y�y, w spojrzeniu i g�osie upartego natr�ta upatrywa�, �e szuka zaczepki, ale jednak si� wstrzyma�. Naigrawanie si� by�o ju� otwarte, zuchwa�o�� i ch�� zaczepki dawa�y si� widzie� w bezczelnym spojrzeniu Moroka. Wiedz�c, �e z podobnym przeciwnikiem przyj�� mo�e do powa�nej k��tni, Dagobert postanowi� unika� jej wszelkimi sposobami, wzi�� szaflik w r�ce i przeszed� na drugi koniec sieni, spodziewaj�c si� tym zako�czy� scen�, kt�ra na tak ci�k� pr�b� nara�a�a jego cierpliwo��. Rado�� zab�ys�a w dzikim oku pogromcy zwierz�t. Bia�a obr�czka otaczaj�ca jego �renic�, zdawa�o si�, rozszerzy�a si�, zapu�ci� dwa lub trzy razy r�k� w d�ug� ��taw� brod�, na znak zadowolenia, potem zbli�y� si� powoli do �o�nierza, w towarzystwie kilku ciekawskich, kt�rzy wyszli z go�cinnej izby. Pomimo ca�ej flegmy Dagobert, zdziwiony i obra�ony bezczelnym natr�ctwem Moroka, chcia� zrazu paln�� go w �eb desk�, na kt�rej pra� bielizn�, lecz pomy�lawszy o sierotach, pohamowa� si�. Za�o�ywszy r�ce na piersi, Morok rzek� suchym i pogardliwym tonem: - Doprawdy, niegrzeczny jeste�... panie mydlarzu. Potem, zwr�ciwszy si� do widz�w, przem�wi� po niemiecku: - Powiadam temu Francuzowi z d�ugimi w�sami, �e jest niegrzeczny... Zobaczymy, co odpowie, mo�e wypadnie da� mu nauczk�: strze� mnie, Bo�e, �ebym mia� by� awanturnikiem - doda� ze skruszon� min� - ale Pan mnie o�wieci�, jestem jego dzie�em i przez cze�� ku niemu, winienem nakaza� szacunek dla jego dzie�a... Ta mistyczna przemowa wielce przypad�a do gustu ciekawskim, s�awa imienia Moroka dosz�a a� do Mockern. Spodziewali si� jutro widowiska, a ten wst�p mocno ich bawi�. Na t� zaczepk� przeciwnika Dagobert nie m�g� si� wstrzyma� od odezwania si� po niemiecku: - Rozumiem po niemiecku... m�w po niemiecku, zobaczymy! Nadeszli nowi widzowie i przy��czyli si� do pierwszych, awantura stawa�a si� coraz ciekawsz�, otoczono doko�a rozmawiaj�cych, a Morok rzek�: - Powiedzia�em, �e jeste� niegrzeczny, teraz powiem, �e jeste� bezczelny grubianin, co na to odpowiesz? - Nic... rzek� Dagobert, bior�c si� do drugiej sztuki bielizny. - Nic... m�wi� dalej Morok - to niewiele, ja b�d� mniej kr�tki i powiem, �e je�eli uczciwy cz�owiek ofiaruje grzecznie kieliszek wina obcemu, ten obcy nie ma prawa odpowiada� po grubia�sku... albo... - Albo? - przerwa� Dagobert, nie patrz�c na Moroka. - Albo winien mi jeste� da� satysfakcj�... Powiedzia�em ju� ,�e i ja znam wojn�, dzi� wieczorem znajdziemy gdziekolwiek dwa pa�asze, a jutro rano, o �wicie, za murem, mo�emy zobaczy�, jakiego koloru jest nasza krew... je�eli ona p�ynie w twoich �y�ach!... To wyzwanie zacz�o nieco trwo�y� widz�w, kt�rzy nie spodziewali si� takiego rozwi�zania. - Bi� si�? A to �liczna my�l - zawo�a� jeden... aby was obu wzi�to do kozy; prawa o pojedynkach s� bardzo srogie. - Zw�aszcza, kiedy rzecz idzie o biednych ludzi - odezwa� si� drugi. - Gdyby was z broni� w r�ku przydyba� burmistrz, posadzi�by obu do kozy i dwa lub trzy miesi�ce czekaliby�cie w wi�zieniu, nim wyrok zapadnie. - Czy�by�cie chcieli nas zaskar�y�? - zapyta� Morok. - Nie, bynajmniej! - rzekli widzowie - Pog�d�cie si�... dajemy wam przyjacielsk� rad�... korzystajcie z niej, je�eli chcecie... - Mniejsza o wi�zienie, nie dbam o to! - zawo�a� Morok... - Niech tylko znajd� dwa pa�asze... a zobaczymy, czy jutro rano pomy�l� o tym, co zechce powiedzie� lub zrobi� burmistrz? - A co b�dziesz robi� z dwoma pa�aszami? - zapyta� flegmatycznie Dagobert. - Kiedy b�dziesz mie� jeden w r�ku, a ja drugi, wtedy zobaczysz... Pan nakazuje broni� swego honoru. Dagobert wzruszy� ramionami, zwi�za� bielizn� w chustk�, otar� myd�o, starannie zawin�� je w cerat�, potem gwi�d��c przez z�by swoj� ulubion� piosenk�: "De Firlemont", ruszy� naprz�d. Morok zmarszczy� brwi i zacz�� l�ka� si�, aby zaczepka nie sko�czy�a si� na niczym. Posun�� si� ku Dagobertowi, stan�� naprzeciw niego, jakby chc�c mu zamkn�� drog�, a z�o�ywszy r�ce na piersiach, mierz�c go wzrokiem, rzek� z najwi�ksz� pogard�: - Tak wi�c, stary �o�nierz tego rozb�jnika Napoleona zda si� tylko na praczk�, a bi� si� nie chce!... - Nie chc� si� bi�... odpowiedzia� Dagobert mocnym g�osem, ale okropnie bledn�c. Nigdy mo�e �o�nierz nie okaza� sierotom, powierzonym swojej opiece, wi�kszego dowodu przywi�zania i po�wi�cenia. Dla cz�owieka jego charakteru da� si� bezkarnie zniewa�a� i nie przyj�� wyzwania, by�o nadzwyczaj wielk� ofiar�. - A wi�c, jeste� pod�y... jeste� tch�rz... sam si� przyznajesz... Na te s�owa Dagobert zacisn�� pie�ci i ju� mia� rzuci� si� na Moroka, gdy obezw�adni�a go my�l o dwojgu dzieciach i o smutnych nast�pstwach, jakie pojedynek, szcz�liwy lub nie, m�g�by spowodowa�. Ale uniesienie gniewu �o�nierza, chocia� chwilowe, tak by�o znacz�ce, wyraz jego surowej twarzy, bladej i oblanej potem, tak straszny, �e Morok i widzowie cofn�li si�. G��bokie milczenie panowa�o przez kilka sekund, a przez nag�� odmian�, powszechna �yczliwo�� obecnych przechyli�a si� na stron� Dagoberta. Jeden z widz�w rzek�: - Nie, ten cz�owiek nie jest tch�rzem... - Nie, doprawdy - powt�rzy� drugi. - Wi�cej mu trzeba odwagi do odrzucenia wyzwania ni�eli do przyj�cia... Zreszt� Morok niedobrze post�pi�, szukaj�c z nim k��tni, wszak to cudzoziemiec... - I jako cudzoziemiec, gdyby si� pojedynkowa� i zosta� z�apany, posiedzia�by d�ugi czas w wi�zieniu... - A opr�cz tego - doda� inny - on podr�uje z dwiema panienkami. Czyli� w takiej sytuacji wypada mu bi� si� z byle powodu? Gdyby zosta� zabity lub uwi�ziony, c� by si� sta�o z biednymi dzie�mi?... Dagobert obr�ci� si� ku m�wi�cemu te s�owa. By� to gruby m�czyzna, o szczerym i otwartym obliczu, �o�nierz poda� mu r�k� i rzek� wzruszonym g�osem: - Dzi�kuj� ci, panie! Niemiec u�cisn�� serdecznie r�k� Dagoberta. - No, panie - doda�, trzymaj�c ci�gle r�k� �o�nierza - uczy� jedn� rzecz... wypij z nami waz� ponczu, a zmusimy tego diabelskiego proroka, aby wyzna�, �e zanadto ci� rozgniewa� i aby�cie si� stukn�li szklankami. Pogromca zwierz�t, straciwszy teraz nadziej� na po��dane rozwi�zanie sceny, spodziewa� si� bowiem, i� �o�nierz przyjmie wyzwanie, z dzik� pogard� patrzy� na tych, kt�rzy nie chcieli go popiera�, powoli jednak z�agodzi�y si� rysy jego twarzy, a uznaj�c za przydatne dla swych zamiar�w ukrycie gniewu, zbli�y� si� do �o�nierza i rzek� do�� grzecznie: - No, jestem pos�uszny tym panom, wyznaj�, �e zawini�em, wasze z�e przywitanie obrazi�o mnie, nie by�em panem siebie... powtarzam, �e zawini�em. - Pan nakazuje pokor�... Przepra- szam was... rany, jakie tu widz�... na waszym ramieniu, przekonuj� dostatecznie, �e nie jeste�cie tch�rzem... Raz jeszcze przepraszam. Taki dow�d umiarkowania i �alu zyska� uznanie i pochwa�� widz�w. - On was przeprasza, nie mo�ecie zaprzeczy�, m�j waleczny - rzek� jeden z widz�w do Dagoberta - chod�my, wypijmy razem, zapraszamy was z ca�ego serca, przyjmijcie to takim sercem... - Tak, przyjmijcie, prosimy was, w imieniu waszych pi�knych panienek - rzek� gruby m�czyzna, chc�c tym nak�oni� Dagoberta. Ten, rozrzewniony serdeczn� uprzejmo�ci� Niemca, odpowiedzia�: - Dzi�kuj�, panowie... jeste�cie zacni ludzie. Lecz kto przyjmuje zapro�iny do picia, musi tak�e sam zaprasza�... - No! Zgoda... ma si� rozumie�... ka�dy po kolei... rzecz sprawiedliwa. My zap�acimy za pierwsz� waz� ponczu, a wy za drug�. - Bieda nie ha�bi nikogo - rzek� Dagobert. - Otwarcie przeto powiem, �e nie jestem w stanie zaprosi� was po kolei, d�ug� jeszcze drog� mamy przed sob� i nie powinienem czyni� niepotrzebnego wydatku. �o�nierz rzek� te s�owa z godno�ci� tak szczer�, ale przy tym tak mocn�, i� Niemcy nie �mieli wznowi� zaprosin, pojmuj�c, �e cz�owiek o charakterze Dagoberta przyj�� ich nie mo�e bez poni�enia si�. - No, szkoda... - rzek� gruby m�czyzna. - Ch�tnie bym wypi� z wami. Dobranoc, waleczny �o�nierzu!... Dobranoc... Ju� p�no, gospodarz Pod Bia�ym Soko�em wyrzuci nas za drzwi. - Dobranoc, panowie - odpowiedzia� Dagobert, id�c do stajni, aby da� koniowi porcj� owsa. Morok podszed� do niego i rzek� pokornym g�osem: - Przyzna�em si� do winy, przeprosi�em was... Nic mi nie odpowiedzieli�cie... czy jeszcze gniewacie si� na mnie? - Je�eli kiedy spotkam si� z tob�... gdy ju� moje dzieci potrzebowa� mnie nie b�d� - rzek� weteran g�uchym i przyt�umionym g�osem - powiem ci dwa s�owa, a te b�d� kr�tkie. - Potem obr�ci� si� ty�em do Moroka, kt�ry powoli opu�ci� dziedziniec. Ober�a Pod Soko�em tworzy�a r�wnoleg�obok. W jednym jego ko�cu wznosi� si� g��wny budynek, w drugim oficyna, gdzie znajdowa�o si� kilka tanich stancji dla ubogich podr�nych, sklepiony korytarz prowadzi� st�d w pole, po obu stronach dziedzi�ca ci�gn�y si� stajnie i szopy, a nad nimi poddasza i sk�ady. Dagobert, wszed�szy do stajni, wzi�� porcj� owsa przygotowan� dla swego konia, wsypa� w kosz i potrz�sn��, zbli�aj�c si� do Jowialnego. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, stary towarzysz drogi nie odpowiedzia� weso�ym r�eniem na szelest owsa potrz�sanego w koszu; zaniepokojony Dagobert zawo�a� przyjaznym g�osem na Jowialnego, ale ten bynajmniej nie zwracaj�c ku panu poj�tnego oka i nie kopi�c przednimi nogami z niecierpliwo�ci�, sta� nieruchomy. Coraz mocniej zdumiony �o�nierz podszed� bli�ej; przy s�abym blasku stajennej latarni ujrza� biedne zwierz� w stanie najwi�kszej trwogi: nogi podkurczone, g�owa zadarta do g�ry, uszy Stulone, nozdrza wyd�te, napina� postronek, jakby chc�c go zerwa�, aby m�c si� oddali� od przegrody, o kt�r� opiera� si� ���b i drabinka na siano; obfity, zimny pot oblewa� go sinaw� barw�; zamiast l�ni�cej i srebrzystej, sier�� by�a naje�ona, kiedy niekiedy konwulsyjny dreszcz przebiega� po nim. - No!... No! Stary Jowialny... - rzek� �o�nierz, stawiaj�c kosz na ziemi, aby pog�adzi� konia - jeste� wi�c, jak tw�j pan... boisz si�? - doda� z gorycz�, wspomniawszy obraz�, jak� musia� znie�� dla dobra sierot. - Boisz si�... ty, kt�ry przecie� nie jeste� tch�rzem... Bez wzgl�du na pieszczoty i g�os pana, ko� ci�gle okazywa� przestrach, mniej wszak�e napina� postronek, posun�� nozdrza ku r�ce Dagoberta z wahaniem i w�chaj�c g�o�no, jakby pow�tpiewa�, czy to on. - Nie poznajesz mnie!- zawo�a� Dagobert. - Dzia� si� tu musi co� niezwyk�ego! I spogl�da� wok� siebie z niepokojem. Stajnia by�a obszerna, ciemna, ledwie o�wiecona przez latarni� wisz�c� u pu�apu, zasnutego paj�czyn�, w drugim ko�cu, oddzielone od Jowialnego tylko kilkoma prz�s�ami, sta�y trzy kare konie pogromcy zwierz�t... o tyle spokojne, o ile Jowialny by� dr��cy i przestraszony. Dagobert, uderzony tak osobliw� sprzeczno�ci�, kt�rej rozwi�zanie wkr�tce mia� znale��, pog�aska� konia, ten uspokoiwszy si� powoli obecno�ci� pana, poliza� mu r�ce, opar� swoj� g�ow� o niego, zar�a� z cicha i okazywa� mu jak zwykle tysi�czne dowody przywi�zania. - Dobrze, ju� dobrze... Takim lubi� ci� widzie�, m�j stary Jowialny - rzek� Dagobert, bior�c koszyk i wsypuj�c owies do ��obu. No, jedz... smacznego, mamy d�ug� drog� przed sob�. A nade wszystko nie b�j si� nie wiadomo czego... Gdyby tw�j towarzysz, Ponury, tu si� znajdowa�... by�by� spokojniejszy... ale on tam na g�rze z dzie�mi, to ich str� w mojej nieobecno�ci... No, jedz�e... a nie patrz tak na mnie. - Ale ko� poruszywszy owies, jakby przez pos�usze�stwo dla pana, nie dotkn�� go wi�cej a zacz�� przygryza� r�kaw p�aszcza Dagoberta. - Ach! M�j biedaku... Co ci si� sta�o, zwykle spo�ywasz owies tak ochoczo... teraz go nie tykasz... Pierwszy raz to si� jemu zdarza od czasu naszego wyjazdu - rzek� do siebie, mocno niespokojny, bo pomy�lny koniec podr�y zale�a� w du�ej mierze od czerstwo�ci i zdrowia konia. Nagle ryk okropny i tak bliski, i� zdawa�o si�, �e powsta� w samej stajni, do tego stopnia przerazi� Jowialnego, i� zerwawszy nagle postronek, przeskoczy� por�cz zagradzaj�c� jego miejsce i przez otwart� bram� uciek� na dziedziniec. Dagobert nie m�g� wstrzyma� si� od dr�enia na �w ryk niespodziewany, pot�ny, dziki, kt�ry wyt�umaczy� mu przyczyn� strachu konia. S�siednia stajnia, zaj�ta przez w�drown� mena�eri� pogromcy zwierz�t, oddzielona by�a rusztowaniem, o kt�re opiera� si� ���b; trzy konie Moroka, przywyk�e do owych ryk�w, sta�y spokojnie. - Dobrze, dobrze - rzek� �o�nierz, och�on�wszy z przestrachu - teraz rozumiem, bez w�tpienia Jowialny us�ysza� podobny ryk, poczu� zwierz�ta tego bezczelnego hultaja, czeg� wi�cej trzeba, �eby si� przestraszy� - doda�, wybieraj�c starannie owies ze ��obu: - w drugiej stajni, a pewno znajdzie si� tu jaka, nie zostawi swego obroku i b�dziemy mogli wybra� si� w drog� jutro bardzo wcze�nie. Przera�ony ko�, wybieg�szy i pohasawszy na dziedzi�cu, wr�ci� na g�os �o�nierza i ten bez trudno�ci wzi�� go za uzd�. Stajenny, kt�rego Dagobert zapyta�, czy nie ma innej wolnej stajni, pokaza� mu tak�, gdzie tylko jeden ko� m�g� si� pomie�ci�. Jowialny wygodnie tu stan��, uwolniwszy si� od strasznego s�siedztwa, uspokoi� si�, bawi� si� nawet kosztem p�aszcza Dagoberta, kt�ry z tego powodu m�g� jeszcze dzisiejszego wieczora popisa� si� talentem do krawiectwa, lecz teraz podziwia� szybko��, z jak� ko� spo�ywa� obrok. Zupe�nie spokojny zamkn�� drzwi od stajni, pr�dko zjad� wieczerz�, aby uda� si� do sierot, kt�re ju� zbyt d�ugo zostawi� same, co go nieco martwi�o. ROZDZIA� V RӯA I BLANKA Sieroty zajmowa�y ma��, n�dzn� izdebk�, w najodleglejszym budynku ober�y. Jedyne okienko wychodzi�o na pole, ��ko bez firanek, stolik i dwa krzes�a stanowi�y wi�cej ni� skromne umeblowanie tego zak�tka, o�wietlonego jedn� lamp�; na stoliku, stoj�cym przy oknie, le�a� tornister Dagoberta. Ponury, du�y, p�owy pies syberyjski le�a� u drzwi i dwa razy ju� zawarcza�, zwracaj�c g�ow� ku oknu, lecz dalej nie posuwa� oznak niech�ci. Siostry, le��c na ��ku, owini�te by�y w d�ugie bia�e szlafroczki. Nie mia�y czepeczk�w, szeroka ta�ma opasywa�a ich kasztanowe w�osy nad skroni�, aby si� w nocy nie rozrzuci�y. Ten bia�y ubi�r, bia�a przepaska na czole, nadawa�y charakter wdzi�cznej niewinno�ci ich �wie�ym i �adnym twarzyczkom. Sieroty �mia�y si� i rozmawia�y, bo mimo wielu przedwczesnych zmartwie�, zachowa�y niewinn� beztrosk� swego wieku; je�eli wspomnienie matki zasmuca�o je niekiedy, smutek ten nie mia� w sobie goryczy, by�a to raczej czu�o�� i melancholia, kt�rej nie tylko nie unika�y, lecz nawet szuka�y; ta zawsze ukochana matka nie by�a dla nich umar�a, lecz tylko nieobecn�. Prawie r�wnie nie�wiadome jak Dagobert zwyczaj�w religijnych, bo na pustyni, gdzie �y�y, nie by�o ani ko�cio�a, ani ksi�dza, wierzy�y jedynie, �e B�g, sprawiedliwy i dobry, tak by� lito�ciwy dla biednych matek, kt�rych dziatki zostawa�y na ziemi, �e za jego �ask� mog�y one, z wysoko�ci niebios, widzie� je zawsze, s�ysze� i �e niekiedy na ich obron� zsy�ani s� anio�owie str�e. W tak szczerym przekonaniu sieroty wierzy�y, �e oczy matki s� ci�gle zwr�cone na nie, �e �le czyni� by�oby j� zasmuca� i nie zas�ugiwa� na opiek� dobrych anio��w. Tego wieczora rozmawia�y, czekaj�c na Dagoberta, rozmowa mocno je zajmowa�a, bo od kilku dni posiada�y tajemnic�, wielk� tajemnic�, na wspomnienie kt�rej cz�sto bi�y ich dziewcz�ce serca, wzdyma�y si� rozkwitaj�ce piersi, a niekiedy �mi�y si� niespokojn� i zaduman� t�sknot� ich b��kitne, pi�kne oczy. R�a zajmowa�a brzeg ��ka, jej pulchne r�ce by�y za�o�one pod g�ow�, kt�r� pochyli�a ku siostrze, ta za� wsparta na �okciu, patrzy�a na ni� z u�miechem i m�wi�a: - My�lisz, �e przyjdzie i tej nocy? - Tak, bo wczoraj... nam obieca�. - On taki dobry... dotrzyma obietnicy. - Czy nie uwa�asz, �e on ma co� w swoich oczach? Co� podobnego do oczu naszej matki. Prawda? - Tak, to mnie w�a�nie uderzy�o... A jego g�os, jaki przyjemny! - A jaki przy tym �adny, jakie ma d�ugie i jasne w�osy. - A jego imi�... jakie �liczne... - Co za dobry u�miech, jak rozrzewnia, kiedy nas bierze za r�k�... m�wi�c czu�ym i powa�nym g�osem: "Dzieci moje, b�ogos�awcie Boga, �e da� wam dusz� jednakow�... To, czego szukaj� gdzie indziej, znajdziecie w sobie samych... poniewa� macie jedno serce"... doda�. - Jak�e�my szcz�liwe, �e pami�tamy wszystkie jego s�owa! - A to, co m�wi, jest tak pi�kne, szlachetne, takie wspania�e. - A przy tym, prawda, siostro? W miar� jak m�wi, ile� dobrych my�li w nas si� rodzi! Byleby�my tylko zawsze pami�ta�y o nich... - B�d� spokojna, tkwi� one w naszym sercu i jak ma�e ptaszyny w gniazdeczku, odnajdziemy je, kiedy b�dzie trzeba. - Czy wiesz, R�o, �e to wielkie szcz�cie, �e on kocha nas obie razem. - Nie m�g�by inaczej, bo obie mamy przecie� jedno serce. - Jak mo�na kocha� R��, nie kochaj�c Blanki? - Byle by tylko nie opuszcza� nas a� do Pary�a. - I �eby�my w Pary�u... tak�e go widywa�y... - Nade wszystko w Pary�u... dobrze b�dzie mie� go przy sobie... w takim wielkim mie�cie... M�j Bo�e, Blanko, jak tam musi by� pi�knie... - Nic nam jeszcze nie m�wi� o Pary�u. - Nie pomy�la� wida� o tym... A przy tym zdaje si� niekiedy, �e bardzo lubi d�ugo patrze� na nas, nic nie m�wi�c. - Tak, wtedy w�a�nie my�l�, �e jego spojrzenie jest bardzo podobne do spojrzenia naszej matki. - A ona... jak si� musi cieszy� z tego, co nas spotka�o... bo widzi nas. - Tak, bo je�eli nas tak kocha, to dlatego, �e zas�ugujemy na to... - O! Jaka� ty che�pliwa... - rzek�a Blanka, bawi�c si� g�adzeniem w�os�w siostry, rozdzielonych na czole. Po chwili namys�u R�a rz