6432
Szczegóły |
Tytuł |
6432 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6432 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz Sue
�yd wieczny tu�acz
tom I
Prolog
DWA �WIATY
Ocean Lodowaty otacza pasmem wiecznych lod�w bezludne wybrze�e Syberii i Ameryki
P�nocnej, te najbardziej na p�noc wysuni�te kra�ce �wiat�w, kt�re przegradza
w�ska cie�nina
Beringa. Miesi�c wrzesie� ma si� ku schy�kowi. Por�wnanie dnia z noc�
przywr�ci�o
pomrok� i burze, w�a�ciwe p�nocnej strefie, noc zast�pi wkr�tce jeden z owych
dni polarnych,
tak kr�tkich, tak �a�obnych... Niebo pos�pnej, fioletowej barwie, jest s�abo
o�wietlone
przez zimne s�o�ce, kt�rego tarcza, ledwie wznosz�ca si� nad horyzont, blednie w
zestawieniu
z o�lepiaj�cym blaskiem �niegu, pokrywaj�cego ca�y obszar stepowy, jak daleko
si�gn��
okiem.
Na p�nocy pustynia ta ko�czy si� pobrze�em, naje�onym czarnymi, olbrzymimi
ska�ami:
u st�p owej tytanicznej gromady uwi�ziony jest skamienia�y ocean, jego
nieruchome fale
sk�adaj� ogromne pasma g�r odwiecznego lodu, kt�rego modrawe szczyty gin� daleko
w
�nie�nej mgle... Na wschodzie pomi�dzy dwoma klinami przyl�dka Oliki�skiego,
wschodniego
kra�ca Syberii, mo�na dostrzec ciemnozielon� smug�, gdzie wolno posuwaj� si�
ogromne
bry�y lodu... To cie�nina Beringa. Wreszcie, dalej za cie�nin� i g�ruj�c nad
ni�, pi�trz� si�
granitowe masy przyl�dka Galii, ostatniego kra�ca Ameryki P�nocnej. Te samotne
przestrzenie
nie nale�� ju� do �wiata zamieszka�ego; wskutek straszliwego zimna, kt�re tu
panuje,
kamienie p�kaj�, drzewa rozszczepiaj� si�. �adna istota ludzka nie mo�e, jak si�
zdaje, wkracza�
w samotno�� owych krain mg�y i burz, g�odu i �mierci... A przecie�... rzecz
dziwna, wida�
�lady st�p na �niegu, kt�ry okrywa granice dw�ch l�d�w, przegrodzonych cie�nin�
Beringa...
Od strony ameryka�skiego brzegu �lad stopy drobnej i lekkiej, �wiadczy o
przej�ciu kobiety.
Czyje to stopy, kt�re w�r�d wstrz�s�w i zwichrze� natury przemierzaj� r�wnym,
spokojnym
krokiem te bezludne przestrzenie? D��y�a ona ku ska�om, sk�d poprzez cie�nin�
spostrzec
mo�na �nie�yste stepy Syberii. Od strony Syberii �lad wi�kszy i g��bszy
�wiadczy, i�
szed� t�dy m�czyzna. Szed� r�wnie� ku cie�ninie. Traf, wola lub fatalno��
zrz�dzi�y, i� pod
podkutym obuwiem m�czyzny siedem wydatnych gwo�dzi utworzy�o krzy�.
Wsz�dzie ten �lad zostawia na swej drodze...
Ale wkr�tce noc bez zmierzchu zast�pi�a ponury dzie�... Okropna noc... Uroczyste
milczenie...
Lecz oto ko�o cie�niny Beringa miga na widnokr�gu s�abe �wiate�ko, �agodne,
b��kitnawe,
jakby poprzedzaj�ce wej�cie ksi�yca... potem jasno�� zwi�ksza si� i przybiera
r�ow�
barw�. Na horyzoncie rysuj� si� p�kola ogromnej �wiat�o�ci. Ze �rodka tego
ja�niej�cego
ogniska wytryskaj� ogromne s�upy �wiat�a, kt�re rozja�niaj� niebo, ziemi�,
morze... W�wczas
p�omieniste odblaski niby �uny po�aru �lizgaj� si� po �niegu pustyni, odziewaj�
purpur� b��kitnawe
wierzcho�ki lodowych g�r i barwi� pos�pn� czerwono�ci� wysokie, czarne ska�y obu
l�d�w. Dosi�gn�wszy tak przepysznego promienistego stanu, zorza p�nocna zacz�a
blednie�
powoli, �ywa jej jasno�� z wolna roztopi�a si� w po�yskliwej mgle.
W tej chwili, dzi�ki osobliwemu dzia�aniu mira�u, cz�stego w owych krainach,
brzeg ameryka�ski,
chocia� oddzielony od Syberii szeroko�ci� cie�niny morskiej, zdawa� si� by� tak
bliski, i� mo�na by zarzuci� most z jednego �wiata na drugi. W�wczas w�r�d
prze�roczystej,
lazurowej mg�y, rozpo�cieraj�cej si� nad dwoma l�dami, ukaza�y si� dwie postacie
ludzkie.
Na przyl�dku syberyjskim... cz�owiek kl�cz�cy wyci�ga� r�ce ku Ameryce, z
wyrazem niesko�czonej
rozpaczy. Na cyplu ameryka�skim m�oda, pi�kna kobieta odpowiada�a na
beznadziejny
gest m�czyzny, wskazuj�c na niebo... W ci�gu kilku sekund te dwie wielkie
postacie
rysowa�y si� blade i mgliste przy ostatnich blaskach zorzy polarnej. Lecz gdy
mrok g�stnia� z
wolna, znikn�y w�r�d ciemno�ci. Sk�d pochodz� te dwie istoty, kt�re spotka�y
si� na lodach
podbiegunowych, na kraw�dzi �wiat�w? Co to za postacie, zbli�one na chwil� przez
z�udny
mira�, lecz zdaj�ce si� by� rozdzielonymi na wieczne czasy?
KONIEC ROZDZIA�U
4
Cz�� pierwsza
OBER�A POD BIA�YM SOKO�EM
ROZDZIA� I
MOROK
Pa�dziernik 1831 roku zbli�a si� ku ko�cowi.
Chocia� trwa jeszcze dzie�, miedziana lampka o�wieca odrapane �ciany obszernego
poddasza,
kt�rego jedyne okno zamkni�te jest dla �wiat�a; drabina, kt�rej koniec sterczy
ponad
otw�r wej�cia, s�u�y za schody. Tu i �wdzie le��, porozrzucane bez �adu na
pod�odze, kajdany,
�elazne kanciaste obr�cze, z�bate w�dzid�a, gwo�dziami naje�one kaga�ce, d�ugie
stalowe
laski z drewnian� r�koje�ci�. W k�cie stoi ma�a przeno�na fajerka, podobna do
tych, jakich
u�ywa si� do topienia cyny, w�gle u�o�one s� na suchych wi�rach; starczy�oby
jednej iskry,
�eby w ci�gu sekundy zapali�o si� wszystko. Niedaleko tego zbioru strasznych
narz�dzi, podobnych
do sprz�t�w kata, znajduje si� bro� z wiek�w dawno minionych; �elazna koszula w
oczka tak gi�tkie, tak delikatne i g�ste, �e robi wra�enie tkaniny ze stali,
le�y na kufrze, obok
naramiennik�w i nagolennik�w, dobrze zachowanych, przybranych rzemieniami;
czekan,
d�ugie, tr�jgraniaste w��cznie o jesionowym drzewcu, mocne a lekkie, na kt�rych
wida� �lady
�wie�ej krwi, dope�niaj� owej zbrojowni, nieco odm�odzonej dwoma tyrolskimi
karabinami,
nabitymi, gotowymi do strza�u.
Z takim zbiorem morderczego or�a, barbarzy�skich narz�dzi, dziwnie miesza�y si�
rozmaite
przedmioty, jak: pude�ka oszklone, zawieraj�ce koronki, r�a�ce, medaliki,
baranki,
kropielnice i uj�te w ramy obrazy �wi�tych.
Jedno z malowide� na p��tnie, jakimi kuglarze przyozdabiaj� prz�d swych bud
jarmarcznych,
zawieszone by�o u poprzecznej belki dachu, prawdopodobnie dlatego, �eby si�
obraz
nie niszczy�, b�d�c zwini�tym przez d�ugi czas.
P��tno to nosi�o napis:
"Prawdziwe i pami�tne nawr�cenie si� Ignacego Moroka, przezwanego Prorokiem, w
roku
1828 we Fryburgu".
Niedaleko od tych obraz�w znajduje si� kilka paczek z ksi��kami, kt�re opisuj�,
jakim to
osobliwym cudem ba�wochwalca Morok, nawr�ciwszy si�, naby� naraz nadprzyrodzonej
w�adzy,
kt�rej oprze� si� nie mog� najdrapie�niejsze zwierz�ta, o czym �wiadcz�
przedstawienia,
dawane przez pogromc�, a b�d�ce najlepszym dowodem prawdziwo�ci tego cudownego
faktu.
Przez otw�r w poddaszu bucha wo�, przykra, ostra i przenikaj�ca. Niekiedy
s�ycha� g�o�ne
i mocne chrapanie, g��boki oddech, po kt�rym nast�puje g�uchy �oskot jakby
wielkich cia�
przewalaj�cych si� i ci�ko wyci�gaj�cych na pod�odze. Jeden tylko cz�owiek
znajduje si� na
poddaszu. Cz�owiekiem tym jest Morok, pogromca dzikich zwierz�t, przezwany
Prorokiem.
Liczy przesz�o czterdzie�ci lat, jest �redniego wzrostu, nadzwyczaj chudy i
cienki. D�ugie
futro krwawo-czerwonego koloru otula go ca�kowicie; cer�, bia�� z natury,
powlek�o miedzian�
barw� �ycie w�drowne, jakie od dzieci�stwa prowadzi. W�osy jasno ��tawe, bez
po�ysku,
w�a�ciwe niekt�rym ludom krain podbiegunowych, szorstkie i twarde spadaj� na
ramiona; nos
ma�y, ostry, zadarty; d�uga - nie jasna ju�, lecz prawie bia�a broda otacza
wypuk�e policzki.
Fizjonomi� tego cz�owieka czyni� jeszcze osobliwsz� rozwarte powieki, wysoko
podniesione,
tak i� jego dzik� �renic� otacza jakby bia�a obr�czka... Wzrok ten, nieruchomy i
niesamowity,
wywiera� na zwierz�tach fascynuj�ce wra�enie.
Siedz�c przy stoliku, m�czyzna otworzy� podw�jne dno ma�ego pude�ka, pe�nego
koronek
i innych drobiazg�w, u�ywanych przez pobo�ne osoby; w tym podw�jnym dnie, pod
skrytym
zameczkiem, znajdowa�y si� zapiecz�towane listy, oznaczone jedynie numerem i
liter� alfabetu.
Prorok wzi�� jeden list, w�o�y� do kieszeni futra, potem zamkn�wszy tajemnicze
podw�jne
dno, postawi� pude�ko na p�ce.
Scena ta mia�a miejsce o godzinie czwartej po po�udniu, w ober�y Pod Bia�ym
Soko�em,
jedynej gospodzie w miasteczku Mockern, niedaleko Lipska. Po chwili chrapliwy i
podziemny
ryk wstrz�sn�� poddaszem.
- Judaszu! B�d� cicho! - rzek� prorok gro�nym tonem, obr�ciwszy g�ow� ku
otworowi.
Drugie warczenie, g�uche, ale r�wnie straszne jak grzmot oddalony, da�o si�
znowu s�ysze�.
- Kainie! Cicho b�d�! - krzykn�� Morok, podnosz�c si�.
Nagle ozwa� si� trzeci ryk, niewypowiedzianie dziki, straszliwy.
- �mier�! Czy ty nie uspokoisz si�! - zawo�a� Prorok i skoczy� ku otworowi,
przemawiaj�c
do trzeciego niewidzialnego zwierza, kt�re nosi�o ponure imi� �mierci.
Pomimo zwyk�ej powagi swego g�osu, pomimo powtarzanych pogr�ek, pogromca
zwierz�t
nie potrafi� jednak nakaza� milczenia, przeciwnie, wkr�tce do��czy�o si� jeszcze
szczekanie
kilku brytan�w.
Morok, chwyciwszy w��czni�, zbli�y� si� ku drabinie, chcia� zej�� na d�, lecz
wtem ujrza�
kogo� wchodz�cego przez otw�r. Nowo przyby�y mia� �niad� i ogorza�� cer�;
sk�rzane kamasze,
okryte py�em, �wiadczy�y, i� odby� d�ug� drog�, na plecach mia� torb�
przywi�zan� rzemieniem.
- Do licha, zwierz�ta! - zawo�a�, staj�c na pod�odze. - Mo�na by powiedzie�, �e
mnie nie
poznaj�, po trzech dniach nieobecno�ci...
Judasz wysun�� �ap� z klatki... a �mier� skoczy�a jak w�ciek�a... Czy nie
poznajesz mnie
ju�?
By�o to powiedziane po niemiecku. Morok odpowiedzia� w tym�e j�zyku z lekkim
obcym
akcentem.
- Dobre czy z�e nowiny, Karolu? - zapyta� niespokojnie.
- Dobre nowiny...
- Spotka�e� ich wi�c?
- Wczoraj, o dwie mile od Wittenberga.
- Bogu dzi�ki! - zawo�a� Morok, sk�adaj�c r�ce, z wyrazem wielkiej rado�ci. - A
rysopis,
zgadza si�?
- Najzupe�niej! Dwie dziewczyny w �a�obie, ko� bia�y, starzec z d�ugimi w�sami,
fura�erka
granatowa, szary p�aszcz... i pies sybirski za nim z ty�u.
- Zostawi�e� ich?
- O p� mili... za p� godziny tu b�d�.
- Czy m�wi�e� ze starym?
- Niepodobna... Szed�em za nim a� do wczorajszego noclegu, udaj�c, �e spotka�em
ich
przypadkiem, odezwa�em si� do starca po niemiecku, m�wi�c to, co zwykle m�wi� do
siebie
przygodni w�drowcy: "Dzie� dobry! I szcz�liwej podr�y, kolego!". Za ca��
odpowied�
spojrza� na mnie z ukosa i ko�cem kija pokaza� mi drug� stron� drogi.
- A na noclegu... nie pr�bowa�e� znowu wda� si� w rozmow�?...
- Pr�bowa�em... ale tak mnie po grubia�sku przywita�, �e nie chc�c zepsu�
wszystkiego,
da�em mu spok�j. M�wi�c mi�dzy nami, winienem ci� ostrzec, ten cz�owiek ma min�
diablo
z��, wierz mi, pomimo siwych w�s�w, wygl�da na krzepkiego jeszcze i tak
�mia�ego, �e chocia�
jest wychud�y jak szkielet, nie wiem, kto, czy on, czy m�j towarzysz Goliat,
wzi��by
pierwsze�stwo w zapasach... Nie znam twoich zamiar�w, ale strze� si�, m�j
panie... strze�
si�...
- Czy przez ca�y dzie� szed�e� za starcem i dziewcz�tami? - zapyta� prorok po
chwili milczenia.
- Tak, ale z daleka. Wreszcie, poniewa� szli wielkim go�ci�cem, a ju� noc
nadchodzi�a,
przyspieszy�em kroku, �eby ich wyprzedzi� i przynie�� ci to, co nazywasz dobr�
nowin�.
- Bardzo dobr�... tak... bardzo dobr�... i b�dziesz wynagrodzony, bo gdyby ci
ludzie mi si�
wymkn�li...
Prorok zadr�a� i nie sko�czy� swych s��w. Z wyrazu jego twarzy, z tonu mowy
mo�na si�
by�o domy�le�, jak wielk� wag� mia�a dla niego nowina, kt�r� mu przyniesiono.
- Rzeczywi�cie - podj�� Karol - musi to by� godne uwagi, przecie� �w kurier
rosyjski
przyby� a� z Petersburga, aby, ci�, panie, odnale��.
Zapewne w celu...
- Kt� ci powiedzia�, �e przybycie kuriera ma jaki� zwi�zek z tymi podr�nikami?
Mylisz
si�, zreszt�, jak ci ju� m�wi�em, nie powiniene� si� tym interesowa�!
- S�usznie, panie, wybacz mi. Nie m�wmy ju� o tym.
A teraz musz� zrzuci� moj� torb� i p�j�� pom�c Goliatowi karmi� zwierz�ta, bo
zbli�a si�
pora ich wieczerzy, a mo�e nawet ju� min�a. Czy m�j gruby olbrzym nie zapomnia�
o tym,
panie?
- Goliat wyszed�, nie powinien wiedzie�, �e ju� wr�ci�e�, nade wszystko nie
trzeba, �eby
wysoki starzec i m�ode dziewcz�ta widzieli ci� tutaj; to mog�oby obudzi� w nich
jakie� podejrzenia.
- Co mam wi�c robi�?
- Id� do ma�ej kom�rki w g��bi stajni, tam czekaj na moje rozkazy, bo mo�e
jeszcze tej
nocy wyjedziesz do Lipska.
- Jak chcesz, mam w torbie reszt� �ywno�ci, posil� si� przeto przez czas
odpoczynku.
I wszed�szy na drabin�, znikn��. Skin�wszy przyja�nie swemu s�udze na znak
po�egnania,
prorok przechadza� si� jaki� czas w g��bokim zamy�leniu, potem, zbli�ywszy si�
do pude�ka z
podw�jnym dnem, gdzie znajdowa�y si� papiery, wzi�� st�d do�� d�ugi list i
przeczyta� go
kilkakrotnie z najwi�ksz� uwag�.
Od czasu do czasu wstawa�, podchodzi� do zamkni�tej okiennicy, wychodz�cej na
zewn�trzne
podw�rze ober�y i z niepokojem nadstawia� ucha, niecierpliwie bowiem wygl�da�
przybycia trzech os�b, o kt�rych odebra� wiadomo��.
ROZDZIA� II
PODRӯNI
W czasie, gdy opisana poprzednio scena rozgrywa�a si� w ober�y "Pod Bia�ym
Soko�em"
w Mockern, trzy osoby, kt�rych przybycia Morok, pogromca dzikich zwierz�t, tak
gor�co
oczekiwa�, zbli�a�y si� spokojnie do ober�y, mijaj�c z wolna barwne ��ki.
�cie�k�, wydeptan� w�r�d trawy na ��ce, jecha�y na bia�ym koniu dwie m�ode,
pi�tnastoletnie
dziewczyny, siedz�c wygodnie na szerokim siodle z ��kiem. Wysoki m�czyzna o
smag�awej
twarzy, z d�ugimi siwymi w�sami, prowadzi� konia za cugle i cz�sto obraca� si�
ku
dziewcz�tom z wyrazem rodzicielskiej troski i pokor� wiernego s�ugi, podpiera�
si� d�ugim
kijem, na krzepkich jeszcze ramionach mia� �o�nierski tornister; zakurzone
obuwie, powolny
ch�d, �wiadczy�y, i� dawno wyruszy� w drog�. Pies, z rodzaju tych, kt�re
p�nocne ludy zaprz�gaj�
do sa�, mocne zwierz�, kszta�tu i sier�ci wilka, kroczy� pilnie za przewodnikiem
ma�ej karawany, nie odst�puj�c ani na krok swego pana.
Zwano go Ponurym.
Dwie siostry-bli�ni�ta, kt�re nosi�y imiona R�y i Blanki, by�y sierotami, o
czym �wiadczy�o
ich �a�obne ubranie, do�� ju� zniszczone. Nadzwyczaj podobne do siebie by�y
jednego
wzrostu; trzeba by�o stale na nie patrze�, aby odr�ni� jedn� od drugiej. Jedna
tylko zachodzi�a
mi�dzy nimi r�nica w dniu, w kt�rym je poznajemy: R�a czuwa�a nad siostr� i
pe�ni�a
obowi�zki starszej, obowi�zki dzielone mi�dzy nimi wed�ug pomys�u ich
przewodnika. Stary
�o�nierz z czas�w cesarstwa, fanatyk karno�ci wojskowej, uwa�a� za stosowny
kolejny rozdzia�
mi�dzy dwiema sierotami, subordynacji i zwierzchnictwa. Greuze'a natchn��by
widok
�licznych twarzyczek tych dziewcz�t, w aksamitnych czarnych czapeczkach, spod
kt�rych
wymyka�y si� obficie k�dziory jasno kasztanowatych w�os�w, sp�ywaj�c na szyj� i
ramiona i
otulaj�c rumiane, at�asowe, �wie�e twarze; czerwony go�dzik, zwil�ony ros�, nie
mia� bardziej
aksamitnego szkar�atu ni� ich kwitn�ce usta, b��kit pierwiosnka wydawa�by si�
ciemny
obok lazuru ich du�ych oczu, czyste i bia�e czo�o, ma�y, kszta�tny nos, do�ek na
brodzie,
nadawa�y tym powabnym twarzyczkom wyraz niewinno�ci i mi�ej dobroci.
Przewodnik sierot, m�czyzna lat oko�o pi��dziesi�ciu pi�ciu, wojskowej postawy,
nale�a�
do nie�miertelnego typu �o�nierzy republiki i cesarstwa, tych dzielnych dzieci
narodu, kt�re w
ci�gu jednej kampanii przekszta�ci�y si� w najdzielniejszych �o�nierzy �wiata;
niegdy� grenadier
konny gwardii cesarskiej, przezwany by� Dagobertem, jego surowe oblicze nosi�o
wydatne
cechy; siwe, d�ugie, g�ste w�sy zakrywa�y doln� warg� i ��czy�y si� z brod�;
chude policzki
ceglastego koloru, zgrubia�e jak pergamin, by�y starannie wygolone; g�ste brwi,
jeszcze
czarne, prawie zakrywa�y jasne, b��kitne oczy; z�ote kolczyki spada�y na
wojskowy ko�nierz z
bia�� wypustk�, sk�rzany pas obwi�zywa� p�aszcz wojskowy z szarego grubego
sukna, a granatowa
fura�erka z czerwon� obw�dk�, przechylona na lewy bok, okrywa�a mu �ys� g�ow�.
Niegdy� obdarzony herkulesow� si��, ale zawsze dobry i cierpliwy, Dagobert, mimo
surowego
oblicza, odnosi� si� do sierot z niezwyk�� troskliwo�ci�, uprzedzaj�c ich
�yczenia z osobliw�,
prawie macierzy�sk� czu�o�ci�...
Kiedy niekiedy, nie zatrzymuj�c si�, odwraca� si�, aby pog�adzi� lub powiedzie�
dobre
s�owo bia�emu konikowi, d�wigaj�cemu sieroty, kt�rego kresy nad oczyma i d�ugie
z�by
zdradza�y podesz�y wiek; dwie g��bokie blizny, jedna na boku, druga na
piersiach, �wiadczy�y,
�e ko� ten bywa� w gor�cym ogniu, dlatego te� jakby z pewn� dum� potrz�sa�
niekiedy
starym wojskowym munsztukiem. Ch�d konia by� regularny, uwa�ny i pewny, obfita
piana,
pokrywaj�ca w�dzid�o, �wiadczy�a o zdrowiu, jakiego nabywaj� konie przez ci�g�y,
ale
umiarkowany trud d�ugiej, lecz nie spiesznej podr�y; chocia� by� w drodze od
sze�ciu miesi�cy,
dzielny ko� ni�s� ra�no dwie sieroty i do�� ci�ki t�umoczek, przywi�zany do
siod�a.
Ko� zwa� si� Jowialny, by� te� istotnie zabawny i popisywa� si� figlami, kt�rych
ofiar� by�
pies.
Ten ostatni, zapewne dla kontrastu nazwany Ponurym, nie odst�puj�c na krok swego
pana,
szed� blisko Jowialnego, kt�ry czasem bra� go z lekka za grzbiet, podnosi� w
g�r� i tak trzyma�
przez chwil�, pies od dawna zapewne nawyk�y do �art�w swego towarzysza, poddawa�
si� temu ze stoicyzmem, niekiedy tylko, gdy zabawa trwa�a zbyt d�ugo, obraca�
g�ow�, warcz�c.
Jowialny w�wczas natychmiast spuszcza� go na ziemi�. Ma�a karawana post�powa�a
niecierpliwie, chc�c zd��y� przed nadej�ciem nocy do miasteczka Mockern, kt�re
widnia�o na
g�rze.
Dagobert czasami spogl�da� wko�o siebie i zdawa�o si�, jakby co� sobie
przypomina�;
twarz jego zas�pi�a si�, gdy znalaz� si� blisko m�yna, kt�rego �oskot zwr�ci�
jego uwag�; zatrzyma�
si�, kr�c�c d�ugie w�sy dwoma palcami; by� to jedyny znak, kt�rym objawia�
wzruszenie,
mocne i skryte.
Jowialny zatrzyma� si� nagle za panem, Blanka unios�a g�ow�, spojrzenie jej
zwr�ci�o si�
na siostr�, potem obie spojrza�y po sobie ze zdziwieniem, widz�c Dagoberta
nieruchomego, z
r�kami za�o�onymi na d�ugim kiju, poruszonego czym� g��boko.
Znajdowali si� u st�p ma�ego pag�rka, kt�rego wierzcho�ek gin�� w�r�d g�stych
li�ci rosn�cego
opodal ogromnego d�bu. R�a, widz�c zamy�lonego Dagoberta, wychyli�a si� z
siod�a
i opar�szy drobn� r�k� o rami� �o�nierza, zapyta�a �agodnie:
- Co ci jest, Dagobercie?
Weteran obr�ci� si�, obie siostry z wielkim zdziwieniem spostrzeg�y du�� �z�,
kt�ra skre�liwszy
wilgotn� bruzd� po zgrubia�ej twarzy, znikn�a w ogromnych w�sach. Po chwili
wahania
�o�nierz przeci�gn�� spracowan� r�k� po oczach i rzek� do sierot wzruszonym
g�osem,
pokazuj�c d�b, przy kt�rym zatrzyma� si�.
- Zasmuc� was, moje biedne dzieci... ale, to rzecz tak �wi�ta... to, co wam
powiem... A
wi�c! Lat osiemna�cie min�o... od dnia przed wielk� bitw� pod Lipskiem, kiedy
to zanios�em
waszego ojca pod to drzewo... dwa razy by� ci�ty szabl� w g�ow�... kul� raniony
w rami�...
tutaj, on i ja, co tak�e odebra�em dwie rany pik�, zostali�my wzi�ci do niewoli
i przez kogo,
przez renegata... tak, przez Francuza, zdrajc�, markiza, pu�kownika w
nieprzyjacielskiej s�u�bie...
kt�ry p�niej... Zreszt� kiedy�... dowiecie si� o wszystkim...
S�ysz�c to sieroty, zsun�y si� z konia i trzymaj�c si� za r�ce, podesz�y do
starego d�bu i
ukl�k�y. Potem, tul�c si� do siebie, zap�aka�y, a stoj�cy za nimi �o�nierz,
za�o�ywszy r�ce na
kiju, nisko pochyli� czo�o.
- Chod�my... chod�my, nie trzeba rozpacza� - rzek� po chwili �agodnie - mo�e
odnajdziemy
genera�a Simona, w Pary�u - doda� - powiem wam o tym dzisiejszego wieczora na
noclegu... Umy�lnie odk�ada�em dot�d opowiedzenie wam wielu rzeczy o waszym
ojcu, mia�em
pow�d ku temu... bo dzisiejszy dzie� jest niejako rocznic�.
- P�aczemy, bo my�limy tak�e o naszej matce - rzek�a R�a.
�o�nierz podni�s� sieroty, wzi�� je za r�k�, patrz�c kolejno to na jedn� to na
drug� z wyrazem
najszczerszego przywi�zania.
- Nie smu�cie si�, moje dzieci - rzek�. Wasza matka by�a najpoczciwsz� kobiet�,
to prawda...
Gdy mieszka�a w Polsce, nazywano j� per�� Warszawy, cho� nazwa� j� nale�a�o
per��
ca�ego �wiata... Bo na ca�ym �wiecie trudno znale�� istot� r�wnie wspania��...
C� wam matka
zaleci�a umieraj�c? Aby�cie cz�sto o niej my�la�y, lecz nie martwi�y si�, na to
wam nie
pozwoli�a.
- Masz s�uszno��, Dagobercie. - Nie b�dziemy si� smuci�y.
Sieroty otar�y �zy. Stary �o�nierz, widz�c je rozpogodzone, rzek�:
- Dobrze, moje dzieci, wol� widzie� was szczebioc�ce jak dzi� rano i wczoraj...
�miej�ce
si� ukradkiem, kiedy czasami nie odpowiada�y�cie na to, co m�wi�em... take�cie
si� zagada�y...
Tak, moje panienki... Odpocznijcie jeszcze kilka chwil, a potem w drog�, bo ju�
p�no, a
musimy by� w Mockern przed noc�... aby jutro wcze�nie wybra� si� w dalsz�
podr�.
- Mamy jeszcze dalek� drog�? - zapyta�a R�a.
- �eby dosta� si� do Pary�a?... Tak, moje dzieci, ze sto popas�w... Nie jedziemy
szybko,
ale przecie� post�pujemy naprz�d i odbywamy podr� tanim kosztem, bo nie mamy
wiele
pieni�dzy; dla was izdebka, dla mnie siennik u waszych drzwi. Ponury na moich
nogach, troch�
�wie�ej s�omy na pod�ci�k� dla starego Jowialnego, oto nasze koszta podr�y. O
jedzeniu
nie wspominam, bo razem jecie tyle, co jedna mysz, a ja nauczy�em si� w Egipcie
i Hiszpanii
by� najedzonym wtedy tylko, kiedy mog� sobie na to pozwoli�... W drodze ka�dy
grosz
oszcz�dzony jest zyskiem, zw�aszcza dla ubogich jak my, ludzi, bo trzeba
przecie�, aby�my
mieli za co dosta� si� do Pary�a... dla pokazania waszego medalionu, strze�cie
go wi�c z najwi�ksz�
pilno�ci� i od czasu do czasu sprawd�cie, czy macie go przy sobie.
- To dla nas �wi�ta rzecz, dosta�y�my go przecie� od umieraj�cej matki.
- S�usznie, - i powtarzam, strze�cie go pilnie, aby go nie zgubi� przypadkiem.
- Oto on!
Blanka wyj�a z zanadrza br�zowy medalik, kt�ry mia�a zawieszony na szyi na
�a�cuszku.
Medalik ten nosi� na dw�ch stronach nast�puj�ce napisy:
Ofiara
M�dlcie si� za mnie
L. G. D. J.
Pary�
dnia 13 lutego
W Pary�u
ulica Sw. Franciszka Nr 3
b�dziecie
po up�ywie p�tora wieku
dnia 13 lutego
M�dlcie si� za mnie
- Co to znaczy, Dagobercie? - spyta�a Blanka. - Matka nam tego nie powiedzia�a.
- Pom�wimy o wszystkim dzi� wiecz�r na noclegu - odpowiedzia� Dagobert - ju�
p�no,
jedziemy; schowaj dobrze medalion i w drog�, mamy blisiko godzin� drogi do
Mockern...
Nu�e, moje dzieci, raz jeszcze rzu�cie okiem na ten pag�rek, gdzie pad� wasz
waleczny ojciec...
a potem na ko�! Na ko�!
Sieroty rzuci�y ostatnie spojrzenie na miejsce, kt�re obudzi�o tak smutne
wspomnienia w
ich przewodniku i przy jego pomocy wsiad�y znowu na konia.
Wkr�tce przybyli do miasteczka.
Wszed�szy do Mockern Dagobert zapyta� o najta�sz� ober��. Odpowiedziano, �e jest
tylko
jedna: ober�a Pod Bia�ym Soko�em.
- Chod�my wi�c do ober�y pod Bia�ym Soko�em - rzek� �o�nierz.
ROZDZIA� III
PRZYBYCIE
Ju� kilkakrotnie pogromca zwierz�t niecierpliwie otwiera� okiennic� w okienku
swego
poddasza, wychodz�cego na dziedziniec ober�y pod Bia�ym Soko�em, wygl�daj�c
przybycia
dw�ch sierot i �o�nierza; nie widz�c ich, chodzi� znowu powoli, z r�kami
za�o�onymi na piersiach,
ze spuszczon� g�ow�, obmy�laj�c sposoby wykonania planu, jaki sobie u�o�y�.
Pomimo dzikiej powierzchowno�ci nie zbywa�o mu na poj�tno�ci; odwaga, jakiej
dow�d
sk�ada� w czasie swych przedstawie�, mowa, niekiedy mistyczna i uroczysta,
surowa hipokryzja
nadawa�y mu pewien rodzaj wp�ywu na mieszka�c�w okolic, kt�re odwiedza� podczas
swych w�dr�wek.
Nie ma w�tpliwo�ci, �e na d�ugo przed swym nawr�ceniem si� Morok oswoi� si� z
obyczajami
dzikich zwierz�t... Urodzony w p�nocnej Syberii, by� za m�odu jednym z
naj�mielszych
my�liwych na nied�wiedzie i renifery, p�niej, w roku 1815, zostawszy
przewodnikiem
rosyjskiego in�yniera, wys�anego na zbadanie krain podbiegunowych, towarzyszy�
mu potem
do Petersburga, tu prze�ywszy r�ne zmiany losu, zaliczony zosta� w poczet
kurier�w carskich.
Dla tych ludzi nie istniej� niesprzyjaj�ce pory roku ani przeszkody, ani trudy,
ani niebezpiecze�stwa,
maj� oni do wyboru tylko dwie rzeczy: pa�� w drodze lub spe�ni� otrzymane
rozkazy, przyby� tam, dok�d ich wys�ano. �atwo wi�c poj�� �mia�o��, wytrwa�o�� i
rezygnacj�
ludzi, nawyk�ych do podobnego �ycia.
Morok ci�gle chodzi� po izbie.
Nadesz�a noc, a trzy osoby, na kt�re czeka� z tak� niecierpliwo�ci�, jeszcze nie
przyby�y.
Ch�d jego stawa� si� coraz bardziej niespokojny.
Wtem zatrzyma� si�, pochyli� g�ow� ku oknu i s�ucha�. Mia� s�uch tak wra�liwy
jak cz�owiek
dziki.
- Wreszcie s�!... zawo�a�.
I �renice zab�ys�y mu szata�sk� rado�ci�. Pos�ysza� st�panie cz�owieka i konia.
Podszed� do okienka poddasza, ostro�nie uchyli� okiennic� i ujrza� wje�d�aj�ce
konno na
podw�rze ober�y dwie dziewczyny i prowadz�cego je �o�nierza. B�d�c pewnym
zdobyczy,
zamkn�� okno.
Pomy�lawszy jeszcze przez kwadrans, zapewne dla ostatecznego podj�cia decyzji,
wychyli�
si� przez otw�r, gdzie sta�a drabina i zawo�a�:
- Goliat!
- Jestem... Wracam z jatek, przynosz� mi�so.
Szczeble drabiny zachwia�y si� i ogromna g�owa pokaza�a si� wkr�tce na r�wni z
pod�og�.
Goliat, s�usznie tak nazwany (mia� przesz�o sze�� st�p wzrostu, a barczysty by�
jak Herkules),
by� szkaradny, zezowate oczy kry�y si� pod niskim a wydatnym czo�em; w szerokich
szcz�kach, opatrzonych z�bami podobnymi do k��w, trzyma� kawa� surowego mi�sa
wo�owego,
wagi dziesi�ciu lub dwunastu funt�w, uwa�a� zapewne, i� wygodniej tak trzyma�
mi�so,
aby r�k m�c u�ywa� do przytrzymywania si� podczas wchodzenia na drabin�, kt�ra
chwia�a
si� pod jego ci�arem.
Stan�wszy, Goliat rozwar� swoje k�y, otworzy� g�b�, upu�ci� na ziemi� �wiartk�
wo�u i
obliza� skrwawione w�sy. Potw�r ten, ��cz�c przyjemne z po�ytecznym, wyst�powa�
podczas
przedstawie� Moroka, po�eraj�c w oczach widz�w kilka funt�w surowego mi�sa.
- Porcja �mierci i moja s� tam na dole, ta za� b�dzie dla Kaina i Judasza -
rzek�... a gdzie
n�?
Zamiast odpowiedzie�, Morok zacz�� go wypytywa�:
- Czy by�e� na dole, kiedy ci nowi podr�ni przyjechali do ober�y?
- Tak, wracam z jatek.
- Czy wiesz... gdzie dano im mieszkanie?
- Gospodarz zaprowadzi� dziewczyny i starego na dziedziniec, do budynku, co
wychodzi
na pole.
Straszliwe wycie, wstrz�sn�wszy poddaszem, przerwa�o mow� Goliata:
- S�yszysz? - zawo�a� - Zwierz�ta z g�odu a� w�ciekaj� si�. Nigdy nie widzia�em
Judasza i
Kaina tak z�ych jak tego wieczora, skacz� po klatce; a� strach, �eby jej nie
porozbija�y. A
oczy �mierci iskrz� si� bardziej ni� kiedykolwieik... rzek�by�, dwie �wiece!
- Czy stary zosta� z dziewcz�tami? - zapyta� Morok.
Goliat zdumiony, �e bez wzgl�du na jego nalegania pan nie my�li o wieczerzy dla
zwierz�t,
patrzy� na Moroka ze wzrastaj�cym zdziwieniem.
- Pyta�em si�, czy stary zosta� z dziewcz�tami?
- Nie, zaprowadziwszy konia do stajni, prosi� o szaflik, wod� i w sieni, przy
�wietle latarni...
pierze... Teraz, mistrzu, pozw�l mi si� zaj�� wieczerz� zwierz�t.
Po chwili milczenia Morok rzek�:
- Nie b�dziesz dzisiaj karmi� zwierz�t.
Goliat nie odpowiedzia�, wytrzeszczy� zezowate, ogromne oczy, z�o�y� r�ce i
cofn�� si� o
dwa kroki.
- No co, nie s�yszysz? - rzek� Morok z niecierpliwo�ci�.Powiedzia�em wyra�nie...
- Nie da� im je��? Kiedy mi�so jest tutaj, kiedy ich wieczerza sp�ni�a si� ju�
o trzy godziny!...
Zawo�a� Goliat z przera�eniem. - Chcesz, �eby sta�o si� jakie� nieszcz�cie dzi�
wieczorem...
zwierz�ta poszalej� z g�odu!
- Tym lepiej!
- Ale� do diab�a, ja te� jestem g�odny!
- To jedz, kt� ci przeszkadza? Jadasz surowe mi�so, wi�c masz gotow� kolacj�!
- Nigdy nie jem, je�eli moje zwierz�ta nie jedz�.
- A ja ci powiadam, �e je�li nakarmisz zwierz�ta, to ci� wyp�dz�.
Goliat wyda� co� w rodzaju ryku nied�wiedzia, spogl�daj�c na Moroka wzrokiem
os�upia�ym
i zagniewanym. Morok, wydawszy rozkazy, przechadza� si� wzd�u� poddasza,
pogr��ony
w zadumie. Potem, obr�ciwszy si� do Goliata, zatopionego wci�� jeszcze w
g��bokim zdumieniu,
rzek�:
- Czy pami�tasz dom burmistrza, gdzie by�em wieczorem, aby pokaza� moje
zezwolenie i
kt�rego �ona kupi�a ksi��eczki i r�aniec?
- Tak - odpowiedzia� olbrzym opryskliwie.
- Id� i zapytaj s�u��cej, czy zastan� burmistrza w domu jutro wczesnym rankiem.
Mo�e
b�d� mia� mu powiedzie� co� wa�nego, a w ka�dym razie prosz�, �eby nie wychodzi�
z domu,
nim si� ze mn� nie zobaczy.
- Dobrze... ale zwierz�ta... czy nie m�g�bym da� im je��, nim p�jd� do
burmistrza? Przynajmniej
rysiowi... ten najg�odniejszy...
No, mistrzu, przynajmniej �mierci?
- Ale� w�a�nie rysia specjalnie zabraniam ci karmi�, jego specjalnie.
- Na rogi diabelskie! - krzykn�� Goliat. - Nie rozumiem nic a nic. Szkoda, �e
Karola tu nie
ma, on taki m�dry, pom�g�by mi zrozumie�, dlaczego nie pozwalasz nakarmi�
g�odnych
zwierz�t.
- Czy Karol pr�dko wr�ci?
- Ju� wr�ci�... i odjecha�... po raz drugi.
- Co si� tu dzieje? Jest w tym co�, Karol przyje�d�a, wyje�d�a... i...
- Nie o Karola tu idzie, lecz o ciebie, ty te� jeste� m�dry, kiedy chcesz... - I
Morok poufale
poklepa� olbrzyma po ramieniu, zmieniaj�c nagle wyraz twarzy i spos�b m�wienia.
Ot, na
przyk�ad mo�na zarobi� dziesi�� floren�w tej nocy, a ty b�dziesz na tyle m�dry,
�e je dostaniesz...
jestem tego pewny.
- W takim interesie, tak, jestem m�dry - rzek� olbrzym, u�miechaj�c si� z
zadowolon� min�.
- Co trzeba zrobi�, �eby zarobi� te dziesi�� floren�w?
- Zobaczysz... P�jdziesz do burmistrza, lecz najpierw rozpalisz t� fajerk� -
wskaza� j� gestem
Goliatowi.
- Tak, mistrzu... - rzek� olbrzym z g�upkowat� pokor�, rezygnuj�c z ch�ci
zbadania przyczyn
dziwnego postanowienia Moroka wzgl�dem zwierz�t, kt�re g��d m�g� doprowadzi� do
szale�stwa.
- W�o�ysz w fajerk� t� stalow� lask�, aby si� rozpali�a do czerwono�ci - doda�
Morok.
- Tak, mistrzu.
- Zostawisz j� tam, p�jdziesz do burmistrza i po powrocie b�dziesz tu czeka� na
mnie.
- Tak, mistrzu.
- Ci�gle b�dziesz utrzymywa� ogie� w fajerce.
- Tak, mistrzu.
Morok mia� ju� wychodzi�, lecz odwracaj�c si� zapyta�:
- Powiadasz, �e stary pierze bielizn� w sieni?
- Tak, panie.
- Nie zapomnij niczego, laska stalowa w ogniu, do burmistrza, wr�cisz tu, czeka�
na moje
rozkazy.
To rzek�szy, wyszed� z poddasza i zostawi� oszo�omionego Goliata.
ROZDZIA� IV
DAGOBERT I MOROK
Goliat nie myli� si�... Franciszek Baudoin, znany pod imieniem Dagoberta, pra�
bielizn� z
niezachwian� powag�, jak� zachowywa� we wszelkich okoliczno�ciach. Zastanowiwszy
si�
nad zwyczajami �o�nierza podczas kampanii, nie b�dziemy si� dziwi�, �e starzec
sam wykonywa�
prac�, tak rzadko wykonywan� przez m�czyzn, zreszt� Dagobert my�la� jedynie o
oszcz�dzeniu chudej sakiewki sierot i uwolnieniu ich od wszelkiej pracy,
wszelkich k�opot�w,
wieczorem przeto na noclegu, oddawa� si� r�nym kobiecym czynno�ciom.
Pra� wi�c bielizn� w sieni ober�y, ku wielkiemu zdziwieniu kilku popijaj�cych
piwo, kt�rzy
z du�ej izby, gdzie siedzieli, spogl�dali na niego z ciekawo�ci�.
W istocie, by�o to do�� pocieszne widowisko.
Morok wszed� w tej chwili do sieni, spostrzeg�szy �o�nierza, przez kilka sekund
bacznie
wpatrywa� si� w niego, potem, zbli�ywszy si�, rzek� po francusku, �artobliwym
tonem:
- Jak wida�, kolego, nie macie zaufania do praczek Mockernowskich?
Dagobert, nie przestaj�c pra�, zmarszczy� brwi, obr�ci� nieco g�ow�, spojrza�
przelotnie na
Moroka i nie odpowiedzia�.
Zdziwiony milczeniem, Morok m�wi� dalej:
- Nie myl� si�... jeste� Francuzem, m�j waleczny, zreszt� �wiadcz� o tym s�owa,
wyk�ute
na twoim ramieniu, a po wojskowej postawie �atwo zgadn��, �e� stary �o�nierz z
czas�w cesarstwa.
Uwa�am przeto, �e� bohater... ko�czysz jednak na wrzecionie...
Dagobert milcza�, ale przygryz� w�sa i z wi�ksz� jeszcze szybko�ci� mydli�
bielizn�, bo
s�owa pogromcy zwierz�t zrobi�y na nim wra�enie bardziej przykre, ni� chcia�
pokaza�. Nie
zra�aj�c si� bynajmniej, Morok znowu si� odezwa�:
- Pewien jestem, m�j waleczny, �e nie jeste� ani g�uchy, ani niemy, dlaczego
wi�c nie odpowiadasz?
Dagobert, straciwszy cierpliwo��, odwr�ci� g�ow�, spojrza� na Moroka i rzek�
grubia�skim
tonem:
- Ja was nie znam! I zna� nie chc�, dajcie mi spok�j!
I wzi�� si� znowu do roboty.
- Ale� zawiera si� znajomo��... przy kieliszku re�skiego wina pogadamy o naszych
wyprawach...
bo ja tak�e widzia�em wojn�, i ja... ostrzegam was i to mo�e was uczyni troch�
grzeczniejszym...
Na �ysym czole Dagoberta mocno nabrzmia�y �y�y, w spojrzeniu i g�osie upartego
natr�ta
upatrywa�, �e szuka zaczepki, ale jednak si� wstrzyma�.
Naigrawanie si� by�o ju� otwarte, zuchwa�o�� i ch�� zaczepki dawa�y si� widzie�
w bezczelnym
spojrzeniu Moroka. Wiedz�c, �e z podobnym przeciwnikiem przyj�� mo�e do powa�nej
k��tni, Dagobert postanowi� unika� jej wszelkimi sposobami, wzi�� szaflik w r�ce
i
przeszed� na drugi koniec sieni, spodziewaj�c si� tym zako�czy� scen�, kt�ra na
tak ci�k�
pr�b� nara�a�a jego cierpliwo��. Rado�� zab�ys�a w dzikim oku pogromcy zwierz�t.
Bia�a
obr�czka otaczaj�ca jego �renic�, zdawa�o si�, rozszerzy�a si�, zapu�ci� dwa lub
trzy razy r�k�
w d�ug� ��taw� brod�, na znak zadowolenia, potem zbli�y� si� powoli do
�o�nierza, w towarzystwie
kilku ciekawskich, kt�rzy wyszli z go�cinnej izby. Pomimo ca�ej flegmy Dagobert,
zdziwiony i obra�ony bezczelnym natr�ctwem Moroka, chcia� zrazu paln�� go w �eb
desk�,
na kt�rej pra� bielizn�, lecz pomy�lawszy o sierotach, pohamowa� si�. Za�o�ywszy
r�ce na
piersi, Morok rzek� suchym i pogardliwym tonem:
- Doprawdy, niegrzeczny jeste�... panie mydlarzu. Potem, zwr�ciwszy si� do
widz�w,
przem�wi� po niemiecku: - Powiadam temu Francuzowi z d�ugimi w�sami, �e jest
niegrzeczny...
Zobaczymy, co odpowie, mo�e wypadnie da� mu nauczk�: strze� mnie, Bo�e, �ebym
mia� by� awanturnikiem - doda� ze skruszon� min� - ale Pan mnie o�wieci�, jestem
jego
dzie�em i przez cze�� ku niemu, winienem nakaza� szacunek dla jego dzie�a...
Ta mistyczna przemowa wielce przypad�a do gustu ciekawskim, s�awa imienia Moroka
dosz�a
a� do Mockern. Spodziewali si� jutro widowiska, a ten wst�p mocno ich bawi�. Na
t�
zaczepk� przeciwnika Dagobert nie m�g� si� wstrzyma� od odezwania si� po
niemiecku:
- Rozumiem po niemiecku... m�w po niemiecku, zobaczymy!
Nadeszli nowi widzowie i przy��czyli si� do pierwszych, awantura stawa�a si�
coraz ciekawsz�,
otoczono doko�a rozmawiaj�cych, a Morok rzek�:
- Powiedzia�em, �e jeste� niegrzeczny, teraz powiem, �e jeste� bezczelny
grubianin, co na
to odpowiesz?
- Nic... rzek� Dagobert, bior�c si� do drugiej sztuki bielizny.
- Nic... m�wi� dalej Morok - to niewiele, ja b�d� mniej kr�tki i powiem, �e
je�eli uczciwy
cz�owiek ofiaruje grzecznie kieliszek wina obcemu, ten obcy nie ma prawa
odpowiada� po
grubia�sku... albo...
- Albo? - przerwa� Dagobert, nie patrz�c na Moroka.
- Albo winien mi jeste� da� satysfakcj�... Powiedzia�em ju� ,�e i ja znam wojn�,
dzi� wieczorem
znajdziemy gdziekolwiek dwa pa�asze, a jutro rano, o �wicie, za murem, mo�emy
zobaczy�, jakiego koloru jest nasza krew... je�eli ona p�ynie w twoich
�y�ach!...
To wyzwanie zacz�o nieco trwo�y� widz�w, kt�rzy nie spodziewali si� takiego
rozwi�zania.
- Bi� si�? A to �liczna my�l - zawo�a� jeden... aby was obu wzi�to do kozy;
prawa o pojedynkach
s� bardzo srogie.
- Zw�aszcza, kiedy rzecz idzie o biednych ludzi - odezwa� si� drugi. - Gdyby was
z broni�
w r�ku przydyba� burmistrz, posadzi�by obu do kozy i dwa lub trzy miesi�ce
czekaliby�cie w
wi�zieniu, nim wyrok zapadnie.
- Czy�by�cie chcieli nas zaskar�y�? - zapyta� Morok.
- Nie, bynajmniej! - rzekli widzowie - Pog�d�cie si�... dajemy wam przyjacielsk�
rad�...
korzystajcie z niej, je�eli chcecie...
- Mniejsza o wi�zienie, nie dbam o to! - zawo�a� Morok... - Niech tylko znajd�
dwa pa�asze...
a zobaczymy, czy jutro rano pomy�l� o tym, co zechce powiedzie� lub zrobi�
burmistrz?
- A co b�dziesz robi� z dwoma pa�aszami? - zapyta� flegmatycznie Dagobert.
- Kiedy b�dziesz mie� jeden w r�ku, a ja drugi, wtedy zobaczysz... Pan nakazuje
broni�
swego honoru.
Dagobert wzruszy� ramionami, zwi�za� bielizn� w chustk�, otar� myd�o, starannie
zawin��
je w cerat�, potem gwi�d��c przez z�by swoj� ulubion� piosenk�: "De Firlemont",
ruszy� naprz�d.
Morok zmarszczy� brwi i zacz�� l�ka� si�, aby zaczepka nie sko�czy�a si� na
niczym. Posun��
si� ku Dagobertowi, stan�� naprzeciw niego, jakby chc�c mu zamkn�� drog�, a
z�o�ywszy
r�ce na piersiach, mierz�c go wzrokiem, rzek� z najwi�ksz� pogard�:
- Tak wi�c, stary �o�nierz tego rozb�jnika Napoleona zda si� tylko na praczk�, a
bi� si� nie
chce!...
- Nie chc� si� bi�... odpowiedzia� Dagobert mocnym g�osem, ale okropnie bledn�c.
Nigdy mo�e �o�nierz nie okaza� sierotom, powierzonym swojej opiece, wi�kszego
dowodu
przywi�zania i po�wi�cenia. Dla cz�owieka jego charakteru da� si� bezkarnie
zniewa�a� i nie
przyj�� wyzwania, by�o nadzwyczaj wielk� ofiar�.
- A wi�c, jeste� pod�y... jeste� tch�rz... sam si� przyznajesz...
Na te s�owa Dagobert zacisn�� pie�ci i ju� mia� rzuci� si� na Moroka, gdy
obezw�adni�a go
my�l o dwojgu dzieciach i o smutnych nast�pstwach, jakie pojedynek, szcz�liwy
lub nie,
m�g�by spowodowa�.
Ale uniesienie gniewu �o�nierza, chocia� chwilowe, tak by�o znacz�ce, wyraz jego
surowej
twarzy, bladej i oblanej potem, tak straszny, �e Morok i widzowie cofn�li si�.
G��bokie milczenie panowa�o przez kilka sekund, a przez nag�� odmian�,
powszechna
�yczliwo�� obecnych przechyli�a si� na stron� Dagoberta. Jeden z widz�w rzek�:
- Nie, ten cz�owiek nie jest tch�rzem...
- Nie, doprawdy - powt�rzy� drugi.
- Wi�cej mu trzeba odwagi do odrzucenia wyzwania ni�eli do przyj�cia... Zreszt�
Morok
niedobrze post�pi�, szukaj�c z nim k��tni, wszak to cudzoziemiec...
- I jako cudzoziemiec, gdyby si� pojedynkowa� i zosta� z�apany, posiedzia�by
d�ugi czas w
wi�zieniu...
- A opr�cz tego - doda� inny - on podr�uje z dwiema panienkami. Czyli� w takiej
sytuacji
wypada mu bi� si� z byle powodu? Gdyby zosta� zabity lub uwi�ziony, c� by si�
sta�o z
biednymi dzie�mi?...
Dagobert obr�ci� si� ku m�wi�cemu te s�owa. By� to gruby m�czyzna, o szczerym i
otwartym obliczu, �o�nierz poda� mu r�k� i rzek� wzruszonym g�osem:
- Dzi�kuj� ci, panie!
Niemiec u�cisn�� serdecznie r�k� Dagoberta.
- No, panie - doda�, trzymaj�c ci�gle r�k� �o�nierza - uczy� jedn� rzecz...
wypij z nami
waz� ponczu, a zmusimy tego diabelskiego proroka, aby wyzna�, �e zanadto ci�
rozgniewa� i
aby�cie si� stukn�li szklankami.
Pogromca zwierz�t, straciwszy teraz nadziej� na po��dane rozwi�zanie sceny,
spodziewa�
si� bowiem, i� �o�nierz przyjmie wyzwanie, z dzik� pogard� patrzy� na tych,
kt�rzy nie
chcieli go popiera�, powoli jednak z�agodzi�y si� rysy jego twarzy, a uznaj�c za
przydatne dla
swych zamiar�w ukrycie gniewu, zbli�y� si� do �o�nierza i rzek� do�� grzecznie:
- No, jestem pos�uszny tym panom, wyznaj�, �e zawini�em, wasze z�e przywitanie
obrazi�o
mnie, nie by�em panem siebie... powtarzam, �e zawini�em. - Pan nakazuje
pokor�... Przepra-
szam was... rany, jakie tu widz�... na waszym ramieniu, przekonuj� dostatecznie,
�e nie jeste�cie
tch�rzem... Raz jeszcze przepraszam.
Taki dow�d umiarkowania i �alu zyska� uznanie i pochwa�� widz�w.
- On was przeprasza, nie mo�ecie zaprzeczy�, m�j waleczny - rzek� jeden z widz�w
do
Dagoberta - chod�my, wypijmy razem, zapraszamy was z ca�ego serca, przyjmijcie
to takim
sercem...
- Tak, przyjmijcie, prosimy was, w imieniu waszych pi�knych panienek - rzek�
gruby
m�czyzna, chc�c tym nak�oni� Dagoberta.
Ten, rozrzewniony serdeczn� uprzejmo�ci� Niemca, odpowiedzia�:
- Dzi�kuj�, panowie... jeste�cie zacni ludzie. Lecz kto przyjmuje zapro�iny do
picia, musi
tak�e sam zaprasza�...
- No! Zgoda... ma si� rozumie�... ka�dy po kolei... rzecz sprawiedliwa. My
zap�acimy za
pierwsz� waz� ponczu, a wy za drug�.
- Bieda nie ha�bi nikogo - rzek� Dagobert. - Otwarcie przeto powiem, �e nie
jestem w
stanie zaprosi� was po kolei, d�ug� jeszcze drog� mamy przed sob� i nie
powinienem czyni�
niepotrzebnego wydatku.
�o�nierz rzek� te s�owa z godno�ci� tak szczer�, ale przy tym tak mocn�, i�
Niemcy nie
�mieli wznowi� zaprosin, pojmuj�c, �e cz�owiek o charakterze Dagoberta przyj��
ich nie mo�e
bez poni�enia si�.
- No, szkoda... - rzek� gruby m�czyzna. - Ch�tnie bym wypi� z wami. Dobranoc,
waleczny
�o�nierzu!... Dobranoc... Ju� p�no, gospodarz Pod Bia�ym Soko�em wyrzuci nas za
drzwi.
- Dobranoc, panowie - odpowiedzia� Dagobert, id�c do stajni, aby da� koniowi
porcj�
owsa.
Morok podszed� do niego i rzek� pokornym g�osem:
- Przyzna�em si� do winy, przeprosi�em was... Nic mi nie odpowiedzieli�cie...
czy jeszcze
gniewacie si� na mnie?
- Je�eli kiedy spotkam si� z tob�... gdy ju� moje dzieci potrzebowa� mnie nie
b�d� - rzek�
weteran g�uchym i przyt�umionym g�osem - powiem ci dwa s�owa, a te b�d� kr�tkie.
- Potem
obr�ci� si� ty�em do Moroka, kt�ry powoli opu�ci� dziedziniec.
Ober�a Pod Soko�em tworzy�a r�wnoleg�obok. W jednym jego ko�cu wznosi� si�
g��wny
budynek, w drugim oficyna, gdzie znajdowa�o si� kilka tanich stancji dla ubogich
podr�nych,
sklepiony korytarz prowadzi� st�d w pole, po obu stronach dziedzi�ca ci�gn�y
si� stajnie
i szopy, a nad nimi poddasza i sk�ady.
Dagobert, wszed�szy do stajni, wzi�� porcj� owsa przygotowan� dla swego konia,
wsypa�
w kosz i potrz�sn��, zbli�aj�c si� do Jowialnego.
Ku jego wielkiemu zdziwieniu, stary towarzysz drogi nie odpowiedzia� weso�ym
r�eniem
na szelest owsa potrz�sanego w koszu; zaniepokojony Dagobert zawo�a� przyjaznym
g�osem
na Jowialnego, ale ten bynajmniej nie zwracaj�c ku panu poj�tnego oka i nie
kopi�c przednimi
nogami z niecierpliwo�ci�, sta� nieruchomy.
Coraz mocniej zdumiony �o�nierz podszed� bli�ej; przy s�abym blasku stajennej
latarni ujrza�
biedne zwierz� w stanie najwi�kszej trwogi: nogi podkurczone, g�owa zadarta do
g�ry,
uszy Stulone, nozdrza wyd�te, napina� postronek, jakby chc�c go zerwa�, aby m�c
si� oddali�
od przegrody, o kt�r� opiera� si� ���b i drabinka na siano; obfity, zimny pot
oblewa� go sinaw�
barw�; zamiast l�ni�cej i srebrzystej, sier�� by�a naje�ona, kiedy niekiedy
konwulsyjny
dreszcz przebiega� po nim.
- No!... No! Stary Jowialny... - rzek� �o�nierz, stawiaj�c kosz na ziemi, aby
pog�adzi� konia
- jeste� wi�c, jak tw�j pan... boisz si�? - doda� z gorycz�, wspomniawszy
obraz�, jak�
musia� znie�� dla dobra sierot. - Boisz si�... ty, kt�ry przecie� nie jeste�
tch�rzem...
Bez wzgl�du na pieszczoty i g�os pana, ko� ci�gle okazywa� przestrach, mniej
wszak�e
napina� postronek, posun�� nozdrza ku r�ce Dagoberta z wahaniem i w�chaj�c
g�o�no, jakby
pow�tpiewa�, czy to on.
- Nie poznajesz mnie!- zawo�a� Dagobert. - Dzia� si� tu musi co� niezwyk�ego!
I spogl�da� wok� siebie z niepokojem. Stajnia by�a obszerna, ciemna, ledwie
o�wiecona
przez latarni� wisz�c� u pu�apu, zasnutego paj�czyn�, w drugim ko�cu, oddzielone
od Jowialnego
tylko kilkoma prz�s�ami, sta�y trzy kare konie pogromcy zwierz�t... o tyle
spokojne,
o ile Jowialny by� dr��cy i przestraszony.
Dagobert, uderzony tak osobliw� sprzeczno�ci�, kt�rej rozwi�zanie wkr�tce mia�
znale��,
pog�aska� konia, ten uspokoiwszy si� powoli obecno�ci� pana, poliza� mu r�ce,
opar� swoj�
g�ow� o niego, zar�a� z cicha i okazywa� mu jak zwykle tysi�czne dowody
przywi�zania.
- Dobrze, ju� dobrze... Takim lubi� ci� widzie�, m�j stary Jowialny - rzek�
Dagobert, bior�c
koszyk i wsypuj�c owies do ��obu. No, jedz... smacznego, mamy d�ug� drog� przed
sob�.
A nade wszystko nie b�j si� nie wiadomo czego... Gdyby tw�j towarzysz, Ponury,
tu si� znajdowa�...
by�by� spokojniejszy... ale on tam na g�rze z dzie�mi, to ich str� w mojej
nieobecno�ci...
No, jedz�e... a nie patrz tak na mnie. - Ale ko� poruszywszy owies, jakby przez
pos�usze�stwo
dla pana, nie dotkn�� go wi�cej a zacz�� przygryza� r�kaw p�aszcza Dagoberta.
- Ach! M�j biedaku... Co ci si� sta�o, zwykle spo�ywasz owies tak ochoczo...
teraz go nie
tykasz... Pierwszy raz to si� jemu zdarza od czasu naszego wyjazdu - rzek� do
siebie, mocno
niespokojny, bo pomy�lny koniec podr�y zale�a� w du�ej mierze od czerstwo�ci i
zdrowia
konia.
Nagle ryk okropny i tak bliski, i� zdawa�o si�, �e powsta� w samej stajni, do
tego stopnia
przerazi� Jowialnego, i� zerwawszy nagle postronek, przeskoczy� por�cz
zagradzaj�c� jego
miejsce i przez otwart� bram� uciek� na dziedziniec.
Dagobert nie m�g� wstrzyma� si� od dr�enia na �w ryk niespodziewany, pot�ny,
dziki,
kt�ry wyt�umaczy� mu przyczyn� strachu konia.
S�siednia stajnia, zaj�ta przez w�drown� mena�eri� pogromcy zwierz�t, oddzielona
by�a
rusztowaniem, o kt�re opiera� si� ���b; trzy konie Moroka, przywyk�e do owych
ryk�w, sta�y
spokojnie.
- Dobrze, dobrze - rzek� �o�nierz, och�on�wszy z przestrachu - teraz rozumiem,
bez w�tpienia
Jowialny us�ysza� podobny ryk, poczu� zwierz�ta tego bezczelnego hultaja, czeg�
wi�cej trzeba, �eby si� przestraszy� - doda�, wybieraj�c starannie owies ze
��obu: - w drugiej
stajni, a pewno znajdzie si� tu jaka, nie zostawi swego obroku i b�dziemy mogli
wybra� si� w
drog� jutro bardzo wcze�nie.
Przera�ony ko�, wybieg�szy i pohasawszy na dziedzi�cu, wr�ci� na g�os �o�nierza
i ten bez
trudno�ci wzi�� go za uzd�. Stajenny, kt�rego Dagobert zapyta�, czy nie ma innej
wolnej stajni,
pokaza� mu tak�, gdzie tylko jeden ko� m�g� si� pomie�ci�. Jowialny wygodnie tu
stan��,
uwolniwszy si� od strasznego s�siedztwa, uspokoi� si�, bawi� si� nawet kosztem
p�aszcza Dagoberta,
kt�ry z tego powodu m�g� jeszcze dzisiejszego wieczora popisa� si� talentem do
krawiectwa, lecz teraz podziwia� szybko��, z jak� ko� spo�ywa� obrok. Zupe�nie
spokojny
zamkn�� drzwi od stajni, pr�dko zjad� wieczerz�, aby uda� si� do sierot, kt�re
ju� zbyt d�ugo
zostawi� same, co go nieco martwi�o.
ROZDZIA� V
RӯA I BLANKA
Sieroty zajmowa�y ma��, n�dzn� izdebk�, w najodleglejszym budynku ober�y. Jedyne
okienko wychodzi�o na pole, ��ko bez firanek, stolik i dwa krzes�a stanowi�y
wi�cej ni�
skromne umeblowanie tego zak�tka, o�wietlonego jedn� lamp�; na stoliku, stoj�cym
przy
oknie, le�a� tornister Dagoberta.
Ponury, du�y, p�owy pies syberyjski le�a� u drzwi i dwa razy ju� zawarcza�,
zwracaj�c
g�ow� ku oknu, lecz dalej nie posuwa� oznak niech�ci.
Siostry, le��c na ��ku, owini�te by�y w d�ugie bia�e szlafroczki. Nie mia�y
czepeczk�w,
szeroka ta�ma opasywa�a ich kasztanowe w�osy nad skroni�, aby si� w nocy nie
rozrzuci�y.
Ten bia�y ubi�r, bia�a przepaska na czole, nadawa�y charakter wdzi�cznej
niewinno�ci ich
�wie�ym i �adnym twarzyczkom.
Sieroty �mia�y si� i rozmawia�y, bo mimo wielu przedwczesnych zmartwie�,
zachowa�y
niewinn� beztrosk� swego wieku; je�eli wspomnienie matki zasmuca�o je niekiedy,
smutek
ten nie mia� w sobie goryczy, by�a to raczej czu�o�� i melancholia, kt�rej nie
tylko nie unika�y,
lecz nawet szuka�y; ta zawsze ukochana matka nie by�a dla nich umar�a, lecz
tylko nieobecn�.
Prawie r�wnie nie�wiadome jak Dagobert zwyczaj�w religijnych, bo na pustyni,
gdzie
�y�y, nie by�o ani ko�cio�a, ani ksi�dza, wierzy�y jedynie, �e B�g, sprawiedliwy
i dobry, tak
by� lito�ciwy dla biednych matek, kt�rych dziatki zostawa�y na ziemi, �e za jego
�ask� mog�y
one, z wysoko�ci niebios, widzie� je zawsze, s�ysze� i �e niekiedy na ich obron�
zsy�ani s�
anio�owie str�e.
W tak szczerym przekonaniu sieroty wierzy�y, �e oczy matki s� ci�gle zwr�cone na
nie, �e
�le czyni� by�oby j� zasmuca� i nie zas�ugiwa� na opiek� dobrych anio��w.
Tego wieczora rozmawia�y, czekaj�c na Dagoberta, rozmowa mocno je zajmowa�a, bo
od
kilku dni posiada�y tajemnic�, wielk� tajemnic�, na wspomnienie kt�rej cz�sto
bi�y ich
dziewcz�ce serca, wzdyma�y si� rozkwitaj�ce piersi, a niekiedy �mi�y si�
niespokojn� i zaduman�
t�sknot� ich b��kitne, pi�kne oczy.
R�a zajmowa�a brzeg ��ka, jej pulchne r�ce by�y za�o�one pod g�ow�, kt�r�
pochyli�a ku
siostrze, ta za� wsparta na �okciu, patrzy�a na ni� z u�miechem i m�wi�a:
- My�lisz, �e przyjdzie i tej nocy?
- Tak, bo wczoraj... nam obieca�.
- On taki dobry... dotrzyma obietnicy.
- Czy nie uwa�asz, �e on ma co� w swoich oczach? Co� podobnego do oczu naszej
matki.
Prawda?
- Tak, to mnie w�a�nie uderzy�o... A jego g�os, jaki przyjemny!
- A jaki przy tym �adny, jakie ma d�ugie i jasne w�osy.
- A jego imi�... jakie �liczne...
- Co za dobry u�miech, jak rozrzewnia, kiedy nas bierze za r�k�... m�wi�c czu�ym
i powa�nym
g�osem: "Dzieci moje, b�ogos�awcie Boga, �e da� wam dusz� jednakow�... To, czego
szukaj� gdzie indziej, znajdziecie w sobie samych... poniewa� macie jedno
serce"... doda�.
- Jak�e�my szcz�liwe, �e pami�tamy wszystkie jego s�owa!
- A to, co m�wi, jest tak pi�kne, szlachetne, takie wspania�e.
- A przy tym, prawda, siostro? W miar� jak m�wi, ile� dobrych my�li w nas si�
rodzi!
Byleby�my tylko zawsze pami�ta�y o nich...
- B�d� spokojna, tkwi� one w naszym sercu i jak ma�e ptaszyny w gniazdeczku,
odnajdziemy
je, kiedy b�dzie trzeba.
- Czy wiesz, R�o, �e to wielkie szcz�cie, �e on kocha nas obie razem.
- Nie m�g�by inaczej, bo obie mamy przecie� jedno serce.
- Jak mo�na kocha� R��, nie kochaj�c Blanki?
- Byle by tylko nie opuszcza� nas a� do Pary�a.
- I �eby�my w Pary�u... tak�e go widywa�y...
- Nade wszystko w Pary�u... dobrze b�dzie mie� go przy sobie... w takim wielkim
mie�cie...
M�j Bo�e, Blanko, jak tam musi by� pi�knie...
- Nic nam jeszcze nie m�wi� o Pary�u.
- Nie pomy�la� wida� o tym... A przy tym zdaje si� niekiedy, �e bardzo lubi
d�ugo patrze�
na nas, nic nie m�wi�c.
- Tak, wtedy w�a�nie my�l�, �e jego spojrzenie jest bardzo podobne do spojrzenia
naszej
matki.
- A ona... jak si� musi cieszy� z tego, co nas spotka�o... bo widzi nas.
- Tak, bo je�eli nas tak kocha, to dlatego, �e zas�ugujemy na to...
- O! Jaka� ty che�pliwa... - rzek�a Blanka, bawi�c si� g�adzeniem w�os�w
siostry, rozdzielonych
na czole.
Po chwili namys�u R�a rz