Styles Michelle - Niezwykłe zaręczyny(1)
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Styles Michelle - Niezwykłe zaręczyny(1) |
Rozszerzenie: |
Styles Michelle - Niezwykłe zaręczyny(1) PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Styles Michelle - Niezwykłe zaręczyny(1) pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Styles Michelle - Niezwykłe zaręczyny(1) Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Styles Michelle - Niezwykłe zaręczyny(1) Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
MICHELLE STYLES
NIEZWYKŁE ZARĘCZYNY
Tytuł oryginału: His Unsuitable Viscountess
Strona 3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maj 1811 roku, hrabstwo Durham
W jaki sposób przekonać do małżeństwa hulakę i utracjusza? Jakich użyć słów?
Eleanor Blackwell przemierzała bibliotekę sir Viviana Clarence’a, uderzając co jakiś czas
o dłoń świeżo wykutym rapierem.
Jeszcze w manufakturze te oświadczyny wydawały jej się czymś prostym. Było to idealne
rozwiązanie problemów. Potrzebowała męża, a sir Vivian pieniędzy na pokrycie długów. Jednak
teraz, kiedy na niego czekała, pojawiły się wątpliwości i musiała walczyć z narastającym uczuciem
paniki.
A jeśli sir Vivian przyjmie jej propozycję? – zadała sobie pytanie w myślach. Czy
rzeczywiście chce mieć takiego męża?
Eleanor zerknęła na wyjątkowo śmiały obraz z kobietą w ukwieconej altance i dwoma
mężczyznami walczącymi na szpady o jej względy. Przewróciła oczami i westchnęła
zdegustowana. Ten malarz popełnił błąd, malując pojedynkujących się. Nikt nigdy nie walczył
w ten sposób. Było to fizycznie niemożliwe.
Potrząsnęła głową. Musiała zdecydować, co mówić.
– Sir Vivianie – zaczęła, obracając się plecami do obrazu. – Nasze poprzednie spotkania
dotyczyły wyłącznie interesów, ale niestety, jak pan wie, zmarł mój ojczym.
Eleanor urwała. Nie żałowała ojczyma, który zmarł dlatego że wbrew zaleceniom
medyków jadł za dużo węgorzy. Świat wydawał się przyjaźniejszy bez jego krzyków i ataków
złości.
Jej żal, a raczej pretensje budziło to, co wyczytała w testamencie, a także świadomość, że
nie może go zakwestionować bez narażania na nieprzyjemności tych, których kochała. Jeśli się
wycofa, skorzysta na tym bratanek ojczyma, Algernon Forecastle.
Eleanor zacisnęła dłoń na rękojeści rapiera. Musiała zacząć od nowa, starając się trzymać
nerwy na wodzy. To małżeństwo miało być przede wszystkim dobrym, korzystnym dla obu stron
interesem.
– Mój prapradziadek założył manufakturę Moles, zatem miecznictwo czy też płatnerstwo,
jak to się teraz mówi, mam we krwi. To ja doprowadziłam firmę do obecnej świetności. Niestety,
moja matka w pośpiechu wyszła ponownie za mąż i nie spisała intercyzy. Z tego powodu według
prawa wszystko, co miała, przeszło na własność męża. Kiedy umierała, ojczym przysiągł, że
odziedziczę Moles, ale teraz okazuje się, że w jego testamencie jest zapis, że powinnam w ciągu
czterech tygodni wyjść za mąż… Inaczej wszystko stracę. Mam nadzieję, że jest pan człowiekiem
honoru…
Obraz znowu przyciągnął jej wzrok. Tym razem zauważyła, gdzie znajdują się ręce damy,
i Eleanor oblała się rumieńcem.
Jakiż to człowiek powiesił tego rodzaju malowidło na ścianie w swojej bibliotece?
Nawet porcelanowe wazony wydawały się bardziej pasować do domu schadzek. Czy
człowiek honoru zdecydowałby się na zaprezentowanie wszem wobec takiego bohomazu?
Eleanor poczuła, że ból w jej skroniach się nasilił. Wciąż jednak uważała, że postąpiła
słusznie, przychodząc tu po tym, jak otrzymała od niego list: „Pani, podaj cenę za rapier, który
ostatnio widziałem, a niezwłocznie ją zapłacę”. Jej ceną było małżeństwo.
Wydawało się, że ma to sens: Vivian miał długi, które ona mogła spłacić. Oczywiście
musiała zadbać o to, by spisali odpowiednią umowę małżeńską, tak żeby mogła sprawować pieczę
Strona 4
nad swoją manufakturą. To wszystko będzie można zrobić później. W tej chwili potrzebowała
odwagi, by przedstawić propozycję.
Eleanor wykonała zgrabny sztych rapierem. Śmierć wszelkim wątpliwościom!
– Muszę dzisiaj z panem pomówić, sir Vivianie! Mam niecierpiącą zwłoki sprawę.
– Niestety, sir Vivian nie może się z panią teraz spotkać – usłyszała głęboki baryton. –
Jestem jego kuzynem. Lord Whittonstall, do usług.
Spojrzała na mężczyznę, który wszedł właśnie do biblioteki, i tylko dzięki silnej woli nie
otworzyła ze zdziwienia ust. Miał on ciemne, kręcone włosy, oliwkową cerę oraz przenikliwe
oczy.
– Nie może się spotkać? – szepnęła i poczuła, jak strach chwycił ją za gardło. Nie miała
pojęcia, czy lord Whittonstall słyszał jej przemowę, ale i tak czuła, że za chwilę spali się ze wstydu.
Niewiele myśląc, wykonała gwałtowny ruch rapierem. – Niemożliwe. Musi mnie przyjąć.
Lord Whittonstall spojrzał na nią z bezbrzeżnym zdziwieniem. Wypuściła rapier, który
poleciał siłą bezwładu dalej i, minąwszy o włos wyjątkowo brzydki porcelanowy wazon zdobiony
techniką ormolu, upadł z hałasem na wytarty turecki dywan. Eleanor patrzyła nań
z niedowierzaniem, gryząc kłykieć lewego kciuka.
Jak coś takiego mogło się jej zdarzyć? I to właśnie dzisiaj!
Chciała zapaść się pod ziemię. Lord Whittonstall tymczasem ruszył energicznie w stronę
rapiera i podniósł go, zanim sama zdążyła to zrobić.
– To rapier firmy Moles. Najnowszy model – wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie. –
Nie wiem, dlaczego go wypuściłam. Nic podobnego nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.
– Znam pani rapiery i miecze, pani Blackwell. Ich reputacja je wyprzedza…
Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.
– To znaczy? – spytała Eleanor, czując, że się powoli odpręża.
– To taka broń, której dżentelmeni potrzebują, by się pokazać, ale z której raczej nie
skorzystają w walce. Coś, co trzyma się w domu na pokaz… Jak pamiętam, reklamuje je pani jako
„rapiery dla prawdziwie wyrafinowanych”. Nigdzie nie ma mowy o ich praktycznym
zastosowaniu.
Eleanor z trudem zapanowała nad gniewem. Whittonstall sugerował, jakoby jej rapiery
były jedynie zabawkami.
– Kilka pułków korzysta właśnie z szabli i rapierów firmy Moles – rzekła dumnie. – Nasza
broń łączy zalety praktyczne z estetycznymi. Pamiętamy też o ich udoskonalaniu. Dżentelmeni,
którzy wybierają naszą broń, lubią nowości.
Na jego ustach pojawił się arogancki uśmiech.
– To przecież pani własne wytwory. Sama je pani kształtuje i dlatego pozostaje ślepa na ich
oczywiste wady.
– Tak naprawdę, to nie ja zajmuję się ich wykuwaniem – wyjaśniła, czując, że policzki jej
płoną. Nie za wiele kobiet osiągnęło sukces w interesach. – To częsta pomyłka.
– Mój błąd – przyznał mężczyzna. – Jest pani zatem tylko figurantką.
– To ja prowadzę manufakturę – rzekła twardo. – Znam ją doskonale. Każda nasza broń jest
efektem pracy wielu ludzi, nie tylko miecznika. Rapier, który służy jedynie jako ozdoba, byłby
bezużyteczny. Wszystko musi mieć cel. Dobry miecz może ocalić życie, ale też przy okazji służyć
do rozrywki. A teraz chciałabym się widzieć z pańskim kuzynem. Jestem z nim umówiona. Mam
ważną sprawę.
– Niestety, jak mówiłem, kuzyn nie może się z panią spotkać. Pani sprawa będzie musiała
zaczekać do następnego razu.
Lord Whittonstall najwyraźniej oczekiwał, że w tej sytuacji ona przeprosi i wyjdzie.
Strona 5
Eleanor jednak nie zamierzała dawać za wygraną. Zostało jej już tylko dwadzieścia sześć dni.
Sięgnęła do wyszywanej torebki po list, który dostała od sir Viviana.
– Pański kuzyn sam potwierdził datę i czas naszego spotkania. Jeszcze wczoraj…
Wyciągnęła w jego stronę nieco zmiętą kartkę i pozwoliła, by zapoznał się z jej treścią.
– Bardzo mi przykro, że się pani fatygowała, ale taki już jest mój kuzyn. Świetny kompan
do zabawy, ale ciągle o wszystkim zapomina.
– Ale… – Eleanor spojrzała z konsternacją na lorda. Poczuła, że za chwilę się rozpłacze.
Tyle o tym myślała, tak długo planowała, a sir Vivian po prostu zapomniał!
– Może pani zostawić dla niego wiadomość – powiedział wolno lord Whittonstall, jakby
mówił do dziecka. – Przekażę mu ją osobiście po jego powrocie.
– Muszę widzieć się z nim w tej chwili. – Nie mogła przecież zostawić wiadomości
z propozycją małżeństwa! Eleanor wzięła głęboki oddech i zapytała najbardziej rzeczowym
tonem, na jaki mogła się w tej chwili zdobyć:
– Kiedy wróci? Jestem gotowa zaczekać.
– To niemożliwe.
– Ale przecież kiedyś wróci. Przecież tu mieszka.
Lord Whittonstall przekrzywił nieco głowę. Przebiegł wzrokiem po jej sylwetce,
poczynając od kapelusza z piórami, a kończąc na lamówce czarnej jedwabnej sukni.
– Godna szacunku dama w mieszkaniu samotnego dżentelmena?
– Czyżby nie było tu lady Whittonstall? – spytała z nadzieją, a potem nagle drgnęła,
widząc, jak zacisnął usta. Zrozumiała, że zadała niewłaściwe pytanie.
– Moja żona zmarła parę lat temu, a matka bawi gdzie indziej.
– Bardzo mi przykro.
Lord Whittonstall stał się jeszcze mniej przystępny, jego twarz zastygła w gniewnym
wyrazie i Eleanor wiedziała, że gdyby nie wrodzona uprzejmość, wyrzuciłby ją z mieszkania.
– Nie znała jej pani – powiedział głosem ostrym niczym brzytwa. – Nie ma powodów, żeby
było pani przykro. To tylko słowa, zwykły sentymentalizm. Tak typowy…
Eleanor poczuła gwałtowny ból głowy.
– To przecież tylko grzecznościowy zwrot – zauważyła. – Poza tym wszyscy wiemy, co
oznacza utrata ukochanej osoby, niezależnie od tego, kiedy to się stało. Mnie wciąż jeszcze brakuje
mądrości i wsparcia mojego dziadka…
Zakończyła z przepraszającym uśmiechem i zauważyła, że lord Whittonstall nieco
złagodniał.
– Zapewniam, że nie musi się pani silić na grzeczności w stosunku do mnie. To był
tragiczny wypadek… Tak przynajmniej mi powtarzają – rzekł z goryczą i pochylił głowę. –
Dobrze, dziękuję za wyrazy współczucia. Czy może teraz już pani pójść?
Eleanor uniosła brodę. Nie miała zamiaru ustępować pola.
– Jeśli tak, to wraz z rapierem. Być może nie przepada pan za naszą białą bronią, ale sir
Vivian należy do jej zagorzałych zwolenników. Napisał do mnie, prosząc o ten rapier.
Lord Whittonstall zważył rapier w dłoni, a następnie wykonał próbne cięcie.
– Piękna rękojeść, ale poza tym niewiele – zauważył. – Nic dziwnego, że wypadł pani
z dłoni.
– Źle pan go trzyma.
Uniósł brew i zgromił ją spojrzeniem.
– Słucham?
– Tak naprawdę straciłby pan ten rapier zaraz na początku walki. Ale łatwo temu zaradzić.
– Eleanor wstrzymała oddech. Zerknęła na niego i zauważyła coś w rodzaju zainteresowania.
Strona 6
Musiała wykorzystać tę szansę. Chciała zostać w tym domu jak najdłużej, najlepiej aż do powrotu
sir Viviana.
– Nawet rywal o słabych umiejętnościach wytrąciłby panu ten rapier z dłoni – powtórzyła.
– Co takiego? – Popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Przecież to pani wypuściła ten
rapier z dłoni i to bez przeciwnika.
– Jeśli ktoś wykona kontrę… – Kaszlnęła znacząco. – Wystarczy moulinet i zostanie pan
bez broni.
– Moulinet jest wolny i bardzo łatwo się z niego wywinąć, jeśli ma się podstawowe
umiejętności. Wątpię, by komuś udało się mnie rozbroić w ten sposób – powiedział takim tonem,
jakby zwracał się do dziecka, a nie właścicielki najlepszej manufaktury płatnerskiej w kraju. –
Podejrzewam, że niewiele pani wie o broni i szermierce, pomimo zajmowanego przez siebie
stanowiska…
Eleanor poczuła gniew.
– Czy mam to potraktować jako wyzwanie? Czy chce pan, lordzie Whittonstall, żebym
udowodniła, że zasługuję na swoje stanowisko?
– Jeśli tego właśnie pani pragnie… – Zdjął surdut i powiesił go na oparciu krzesła. – Nie
chcę, by ktoś uznał, że nie umiem przyjąć krytyki.
Eleanor rozwiązała wstążki kapelusza i rzuciła go na stół. Czarne pióra opadały na jego
rondo, ograniczając jej widok.
– Ten rapier zrobiono tak, by trzymać go w określony sposób, a pan nieprawidłowo zaciska
na nim palce – wyjaśniła, stając przed nim.
– Naprawdę? – Uniósł czarną brew.
Stanęła obok Whittonstalla, nie mając zamiaru przejmować się drobnymi złośliwościami.
Natychmiast poczuła jego świeży zapach i zakręciło jej się w głowie. Dlaczego jest taki
przystojny? – pomyślała, próbując się skoncentrować.
– Wobec tego proszę mi pokazać, kochana pani Blackwell, jak prawidłowo należy trzymać
ten rapier. – Wyciągnął broń w jej stronę, uśmiechając się lekko.
Zamarła. Czyżby z nią flirtował czy też po prostu traktował ją protekcjonalnie?
– Proszę tak się do mnie nie zwracać, lordzie – mruknęła w końcu.
– Tak tylko powiedziałem. – Spojrzał na nią przez swoje gęste rzęsy. – Będę pamiętał, żeby
więcej tego nie robić.
– Musi pan chwycić rękojeść w ten sposób. Niby niewielka zmiana, ale robi dużą różnicę.
– To naprawdę takie proste? – Zacisnął dłoń na jej dłoni. – Chcę być pewny, że dobrze to
robię. Czuję się wyjątkowo paskudnie, myśląc o tym, że przez wszystkie te lata źle trzymałem mój
rapier.
– Kpi pan ze mnie?
– Ależ nic podobnego. Chcę nauczyć się czegoś nowego. Proszę pomóc mi zrozumieć,
dlaczego tak wiele osób ceni pani szpady i rapiery.
– Popełnia pan podstawowy błąd, bardzo powszechny wśród początkujących szermierzy.
– Początkujących szermierzy?
– Tak. Tych, którzy nie słuchali swoich fechtmistrzów – odparła.
– Czy tak dobrze? – Jego głos spływał na nią niczym patoka. – Naprawdę nie wiem, jak
taka zmiana może cokolwiek poprawić. Czy chodzi o siłę uścisku, pani Blackwell? Poinformuję
o tym kuzyna, kiedy się spotkamy.
Cofnęła dłoń tak gwałtownie, że rapier znowu by upadł, gdyby lord go nie złapał. Położył
go na stole obok czarnego kapelusza i popatrzył na nią z wyrazem zadowolenia na twarzy.
Eleanor zacisnęła usta. Lord Whittonstall zasługiwał na nauczkę.
Strona 7
– Może ma pan jakiś inny rapier? Mogłabym wówczas zademonstrować to, o co mi chodzi
– rzuciła.
Drgnął i zrozumiała, że cios był celny.
– Jak pani sobie życzy, ale uprzedzam, że jestem jednym z najlepszych szermierzy w kraju.
Nawet wielki Henry Angelo uważa, że dorównuję mu umiejętnościami.
– Jest pan też bardzo skromny, lordzie Whittonstall – mruknęła. – Proszę mi wierzyć, że
potrafię zauważyć zły uchwyt.
– Zobaczmy więc, pani Blackwell, na ile można wierzyć pani słowom. – Lord Whittonstall
trzymał w dłoni wyrób konkurencji. Wcale nie był nowicjuszem.
– Z przyjemnością udowodnię ich prawdziwość. – Zatknęła pasmo włosów za ucho,
starając się uspokoić skołatane nerwy. Umiała fechtować, zapewne lepiej niż większość tak
zwanych szermierzy, i wiedziała, że potrafi wykorzystać błędy lorda.
– Niech zatem wygra najlepszy.
– Wciąż musi się pan uczyć. Zatem en garde.
Benjamin Grayson, trzeci wicehrabia Whittonstall, łypnął niechętnie na stojącą przed nim
czarną postać, która śmiała go pouczać, a potem wyzwała na pojedynek.
– Kiedy zaczynamy? – spytał uprzejmie.
– Gdy tylko będzie pan gotowy – odparła.
Ostrza ich rapierów uderzyły o siebie. Łatwo sparował jej cios, a nawet udało mu się
zablokować kolejny. Eleanor cofnęła się trochę i poprawiła nieco swój uchwyt.
– Sądziła pani, że pójdzie jej łatwo? – zaśmiał się. – Jak pani widzi, ja nie muszę zmieniać
uchwytu. Nie używam broni jako laski, tak jak dżentelmeni, którzy tak uwielbiają pani firmę.
Eleanor uśmiechnęła się lekko.
– Jest pan gorszy, niż sądziłam, lordzie Whittonstall. Proszę zaczynać.
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. Sparowała jego cios z półobrotu i zmusiła do
tego, by się cofnął. Ben zachwiał się, machnął nieporadnie rapierem i tylko dzięki sile instynktu
zdołał w końcu jakoś zablokować uderzenie.
– Widzę, że jednak przydałoby się panu kilka wskazówek – powiedziała z lekkim
uśmiechem.
Ben spojrzał na nią tak, jakby po raz pierwszy ją zobaczył. Nagle dotarło do niego, że te
szare, wydawałoby się nijakie oczy kryją olbrzymią inteligencję. I że pani Blackwell w istocie
przewyższa go umiejętnościami.
– Zadowolony z siebie? Ciekawy zarzut – rzekł w końcu i przesunął się o krok w jej stronę,
czekając na kolejne starcie.
Ich rapiery skrzyżowały się, a potem zaczęli poruszać się po okręgu, szukając kolejnej
sposobności do ataku. Następne zwarcie i oboje poczuli na twarzy swoje oddechy.
– Ale jakże prawdziwy. Ma pan trochę umiejętności, ale brakuje panu serca do walki.
Prawdziwie dobry szermierz łączy technikę z wolą walki. Czy nie mógłby pan w nią włożyć trochę
więcej uczucia?
Ben znowu się potknął. Nie zostało mu już zbyt wiele pozytywnych uczuć, wszystkie
spoczęły w trumnie wraz z jego żoną i nienarodzonym dzieckiem. Doskonale pamiętał dzień,
w którym pochowali Alice, i to przekonanie, że nic nigdy nie będzie już takie jak dawniej.
– Niestety, nie mogę się z panią zgodzić. W walce chodzi przede wszystkim
o umiejętności, a nie o uczucia.
– Najlepsi walczą z pasją!
Benjamin zwiększył swoje wysiłki i spróbował zadać niespodziewany cios. Pani Blackwell
wykonała jednak unik i udało mu się jedynie musnąć jej ciemne włosy i suknię. Zacisnął mocniej
Strona 8
szczęki. Skupił się na następnym pchnięciu. Przecież wreszcie skończy się jej szczęśliwa passa
i popełni jakiś błąd. Jest zbyt pewna siebie i to ją w końcu zgubi, pomyślał.
Tymczasem Eleanor sparowała cios w bok i na moment przerwała pojedynek. Oczy jej
błyszczały, policzki się zaróżowiły. Walka sprawiła, że pani Blackwell z szarej myszki
przemieniła się w barwnego motyla, pomyślał Ben. I to pomimo czarnego stroju.
Uderzyła w chwili, kiedy zupełnie się tego nie spodziewał, choć prawdę mówiąc,
powinien. Jedyny ratunek stanowiła ucieczka i Ben cofnął się, aż poczuł za sobą krawędź stołu.
Odepchnął się od niego i zaatakował z wściekłością.
Tym razem to ona musiała się cofnąć.
– Wygląda na to, że pani przegrywa. Chce pani prosić pardonu?
– Wykluczone!
Ben spojrzał na przeciwniczkę. Jej kok nie trzymał się już tak ściśle i wokół twarzy
pojawiło się więcej kręconych kosmyków, ujawniając pełną temperamentu kobiecą naturę.
– Proszę bardzo. Chyba najwyższy czas już to kończyć…
– Całkowicie się z panem zgadzam, lordzie Whittonstall.
Wysunęła prawą stopę do przodu, a ostrze jej rapiera poruszyło się koliście. Doskonały
moulinet, zdołał jeszcze pomyśleć. Chciał go zablokować, ale było już za późno. Nie miał pojęcia,
jak to się stało, ale broń jakby sama wypadła mu z ręki.
Na ustach pani Blackwell pojawił się lekki uśmiech. Jego rapier przeleciał wielkim łukiem
i wylądował na stole wprost na jej wyjątkowo brzydkim czarnym kapeluszu z piórami.
Strona 9
ROZDZIAŁ DRUGI
Ben patrzył na leżący na stole rapier. Najpierw z niedowierzaniem, a potem z rosnącym
przerażeniem. Pani Blackwell nie przechwalała się, wytrąciła mu broń z ręki z wyjątkową
łatwością.
Zerknął na nią, pewny, że zacznie rozpaczać czy nawet płakać z powodu zniszczonego
kapelusza. Ona jednak uprzejmie zasłaniała wolną dłonią usta, starając się stłumić śmiech. Ku
własnemu zaskoczeniu zaczął się śmiać, a ona zawtórowała mu już bez skrępowania. Śmiali się
niemal do łez.
Ben nagle urwał. Kiedy to ostatnio śmiał się w ten sposób? I to w towarzystwie kobiety?
– No proszę, taki piękny kapelusz – powiedziała z przekąsem Eleanor i przetarła oczy
tyłem dłoni. – Szkoda, że nie widział pan swojej miny, kiedy rapier wyleciał panu z dłoni!
Ben natychmiast doszedł do siebie. Źle ocenił i to nie tylko tę kobietę, ale własne
umiejętności szermiercze. Podszedł do stołu i sięgnął po rapier.
– Winien jestem pani przeprosiny i nowy kapelusz. Byłem wyjątkowo nieuprzejmy i,
prawdę mówiąc, nic mnie nie usprawiedliwia.
Pani Blackwell pokręciła głową.
– To nie jest mój ulubiony kapelusz, ale wydawał mi się odpowiedni na dany moment. Nic
mi pan nie jest winien, ale dziękuję za przeprosiny.
– Odpowiedni? – Ben zerknął na kapelusz z jego cmentarnymi piórami i poczuł, jak
dreszcz przebiega mu po plecach. Z jakiego to powodu pani Blackwell chciała się spotkać
z Vivianem?
– Przyszłam w interesach – wyjaśniła.
Ben przyglądał się jej lśniącym oczom i zaróżowionym policzkom, a także ustom koloru
porto. Pani Blackwell była znacznie atrakcyjniejsza, niż mu się początkowo wydawało. Wiedział,
że powinien ją teraz odesłać, właśnie to należało zrobić, ale ona nie przestawała go intrygować.
– Niestety, Vivian w dalszym ciągu nie może się z panią widzieć. Ale czy ja nie mógłbym
być pomocny w tej tajemniczej sprawie?
Eleanor wstrzymała oddech.
– Przykro mi, ale muszę mówić z sir Vivianem – odrzekła twardo, znowu czując, że ściska
jej się żołądek.
– Obawiam się, że może się pani rozczarować.
– Wątpię.
– Musimy więc uznać, że mamy na ten temat różne zdanie.
Eleanor zagryzła wargę. Popełniła błąd, przypominając mu o tym spotkaniu.
– Może jeszcze jedno starcie – zaproponowała na tyle radosnym głosem, na ile było to w tej
sytuacji możliwe. – Trzy pojedynki i wtedy zdecydujemy, kto jest lepszy. W ten sposób
przekonamy się, czy nie miałam po prostu szczęścia.
– Potrafię uznać wyższość przeciwnika. – Uniósł rapier w pełnym szacunku geście.
Eleanor odwzajemniła ten gest, co kończyło sprawę. Szukała jakiegoś innego pretekstu, by
zostać, ale nic jej nie przychodziło do głowy.
– Muszę pani pogratulować, pani Blackwell. Jest pani groźnym przeciwnikiem, a pani broń
nie służy jedynie jako ozdoba.
Zrobił krok w jej stronę. Znowu upuściła rapier. Podniósł go bez zastanowienia i położył
oba na stole.
Strona 10
– Nie będą już nam potrzebne.
– Tak, chyba przekonałam pana do swoich racji – rzekła nieco gardłowym głosem.
Serce biło jej mocno. Lord Whittonstall za bardzo na nią działał i to jako mężczyzna, a nie
przeciwnik.
– Potrafi pani lepiej walczyć, niż mógłbym przypuszczać – rzekł, a ona poczuła, jak jego
głos przenika całe jej ciało i rozgrzewa.
– To dziwne, że tak łatwo przyznaje się pan do porażki. – Spróbowała się zaśmiać, ale nie
wypadło to zbyt przekonująco. Skrzywiła się lekko i wbiła wzrok w jego fular.
– Zawsze przyznaję się do błędów. Na tym, między innymi, polega mój wdzięk.
Wdzięk? Eleanor z trudem zapanowała nad swoim oddechem.
– Tak – szepnęła.
Uniosła nieco wzrok. Ich oczy się spotkały. Lord Whittonstall uniósł dłoń i dotknął jej
przedramienia.
Nagle z głębi domu dobiegło trzaśnięcie drzwi i sprawiło, że wrócili do rzeczywistości.
Eleanor odskoczyła zszokowana. Niemal pozwoliła, żeby lord Whittonstall wziął ją w ramiona, co
stanowiłoby kres jej misternych planów.
Musiała wyjść za mąż za sir Viviana, gdyż był to najlepszy sposób na ocalenie manufaktury
płatnerskiej Moles. Gdyby ktoś zauważył ją w ramionach mężczyzny, wybuchłby skandal, a ona
straciłaby wszystko.
Odwróciła głowę i udawała, że bardzo zainteresowała ją rękojeść jednego z rapierów.
– Jak pan widział, lordzie Whittonstall, trzymałam rapier prawidłowo i dlatego pozostał
w mojej dłoni…
– Czy umie pani myśleć tylko o szermierce?
To pytanie sprawiło, że ciarki przebiegły jej po plecach.
– Tyle na razie mi wystarczy.
– A później?
– Czy chce pan prosić o rewanż?
Lord Whittonstall wbił w nią swe ciemne oczy.
– W odpowiedniej chwili rzeczywiście będę chciał sprawdzić, czy powinienem nauczyć się
czegoś jeszcze.
Eleanor nie mogła oderwać od niego wzroku. Bała się, że zechce ją pocałować, a ona nie
będzie miała siły mu się oprzeć.
– Czy teraz mi pan wierzy… jeśli chodzi o… uchwyt? – spytała jak gdyby nigdy nic. – To
tak niewielka zmiana, a może zaważyć na ostatecznym zwycięstwie.
– Jak najbardziej. Przyznaję, że źle oceniłem pani umiejętności szermiercze. – Odsunął
dłonią kosmyk, który opadał jej na czoło, a potem otarł wierzchem dłoni policzek. Było to jedynie
muśnięcie, a jednak zastygła, nie mogąc ruszyć się z miejsca, i jak urzeczona wpatrywała się
w jego oczy.
– Co tu się dzieje? – rozległ się nagle wysoki męski głos. – Dlaczego nikt mnie nie
poinformował o pojedynku w bibliotece. Mojej bibliotece!
– Nic się nie stało, Viv. Wszystko, jak widzisz, jest całe – rzekł uspokajająco lord
Whittonstall i odsunął się od Eleanor na parę kroków.
– Tak, ale moje wazy ormulu, mój dywan!
Oczy lorda Whittonstall zalśniły szelmowsko.
– Wszystko ocalało poza kapeluszem pani Blackwell, ale ona sama przyczyniła się do jego
zniszczenia.
Eleanor westchnęła głęboko. Na szczęście uniknęła skandalu. Przyszła tu przecież
Strona 11
w interesach. Nie chciała poddawać się chwilowemu zauroczeniu, gdyż to nie było w jej stylu. Nie
wiedziała tylko, dlaczego jej ręce wciąż lekko drżą.
Potrząsnęła głową. W jej planach nie było miejsca na pocałunki, bo inaczej skończy jak ten
nieszczęsny kapelusz. Chwyciła go i ścisnęła zbyt mocno, łamiąc jedno z piór.
– To właśnie miałeś na myśli, Ben, prawiąc mi kazania na temat umiaru? Pojedynki
w bibliotece?
Eleanor obróciła się i stanęła twarzą w twarz z człowiekiem, dla którego tu przyszła. Jej
serce zamarło. Sir Vivian Clarence miał zaczerwienione oczy i ziemistą cerę, co wskazywało, że
nie stronił od kieliszka. Nawet kiedy stał tak daleko, czuć było zatęchły odór wina. Nie miała
pojęcia, dlaczego sądziła, że mógłby być odpowiednim kandydatem na jej męża. Od razu
zrozumiała, jak nieprzemyślany był jej plan.
Zerknęła na lorda Whittonstall. A gdyby jego poprosiła, żeby się z nią ożenił? –
zastanowiła się, ale szybko odsunęła od siebie tę myśl. Musi poszukać innego sposobu na
zamążpójście. Nie może pozwolić, by wygrał jej zmarły ojczym i jak najbardziej żyjący Algernon
Forecastle.
Próbowała się skupić, ale myślała tylko o oddechu lorda Whittonstall na swoim policzku
i o tym, jak odgarnął kosmyk włosów z jej czoła.
– Chciałem tylko sprawdzić, cóż takiego wspaniałego jest w białej broni firmy Moles –
wyjaśnił lord. – Dzięki pani Blackwell stałem się jej zagorzałym zwolennikiem.
Patrzyła na niego lekko zdziwiona, gdy Whittonstall wyciągnął rapier w jej stronę i skłonił
się lekko. Nadszedł czas dostarczenia zamówionej broni. Poczuła się jednocześnie zobligowana do
wyjaśnienia, dlaczego nalegała, by zrobić to osobiście.
Eleanor położyła dłoń na gardle, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– To prezent od ciebie, kuzynie? – Policzki sir Viviana nabrały różowawej barwy. –
Powinieneś był mi powiedzieć, Ben. Miałem wrażenie, że chcesz mnie tylko ganić za to, że
szastam pieniędzmi na prawo i lewo. A tymczasem darowujesz mi ten wspaniały rapier. Dobrze,
chciałeś zgadzam się na rozmowę. Nie będę już cię unikał.
– Ależ nie, to prezent od obecnej tu damy. – Wskazał Eleanor. – Nie wiem tylko, dlaczego
chce ci go podarować. Pragnęła sama z tobą porozmawiać, a ja bardzo ciekaw jestem tej
tajemniczej sprawy.
– To od firmy Moles… na pańskie urodziny – wtrąciła nerwowo.
– Ale przecież pojedynkowała się pani w mojej bibliotece! – pisnął sir Vivian, a jego twarz
stała się nagle czerwonobrązowa.
– Lord Whittonstall uważał, że biała broń firmy Moles może służyć jedynie jako ozdoba –
starała się jak najspokojniej tłumaczyć Eleanor. – Chciałam, by zmienił zdanie. Bardzo mi przykro,
że tak się pan zaniepokoił o zawartość swojej biblioteki.
Sir Vivian wydął wargi.
– I co, udało się pani? Niestety, mój kuzyn bardzo rzadko zmienia zdanie.
– Cóż, by tak się stało, musiałam uwolnić go od rapiera, który niestety przebił mój
kapelusz. – Mówiąc to, wsunęła dwa palce w rozcięcie.
– Ben pozwolił wytrącić sobie broń? – Sir Vivian potrząsnął głową. – Niemożliwe.
Dworujecie sobie ze mnie!
– Niestety, to prawda – potwierdził lord Whittonstall. – Pani Blackwell nie tylko
udowodniła, że broń jej firmy doskonale nadaje się do walki, ale też obnażyła moje szermiercze
niedostatki. Bardzo mi przykro, Vivianie, że uważałem, iż w doborze broni kierujesz się wyłącznie
modą. – Skłonił się lekko kuzynowi.
Eleanor rozpromieniła się, słysząc to niespodziewane wyznanie.
Strona 12
Sir Vivian podniósł monokl do oka i popatrzył przezeń, jakby chciał na nowo ocenić
sytuację.
– Ben jest najlepszym znanym mi szermierzem. Może się równać ze słynnym Angelo.
Kiedy to ostatni raz ktoś wytrącił ci broń z ręki, Ben? Chyba w Eton, co?
– Nieco później, w Bath. Nie ma co przesadzać, Viv.
Lord Whittonstall ponownie się skłonił, a Eleanor dostrzegła iskierki w jego oczach. Sama
nie wiedziała, dlaczego wcześniej uznała je za pozbawione życia, jakby martwe.
– Pani Blackwell może potwierdzić, że popełniłem podstawowy błąd przy trzymaniu
rapiera i dlatego tak łatwo mogła mi go wytrącić.
– Po prostu zauważyłam ten drobiazg i to wykorzystałam. A przy okazji miałam sporo
szczęścia – powiedziała zdawkowym tonem. – Kiedy tylko poprawi pan uchwyt, będzie pan
bardzo groźnym przeciwnikiem.
– Nie, to nie szczęście, to na pewno ten rapier. – Sir Vivian aż zatarł dłonie. – Czy ja też
będę mógł wygrać z kuzynem?
– To nasz najnowszy model. – Eleanor doskonale wiedziała, co i dlaczego ma w takiej
sytuacji mówić. – Piękne zdobienia i doskonałe wyważenie.
– Dlaczego daje mi go pani właśnie teraz? Przecież moje urodziny są dopiero za dwa
miesiące.
Eleanor skrzywiła się lekko.
– Wiem… wiem, że jest pan bardzo wpływowym człowiekiem. Że wielu stawia pana za
wzór i podziwia pański gust. Mam nadzieję, że będzie pan mógł szepnąć parę słów na temat tego
rapiera i… i po prostu chciałam wykorzystać w tym celu zbliżające się pańskie trzydzieste
urodziny, jeszcze teraz, kiedy… kiedy jest pan tu, na północy. Bo pewnie na urodziny wyjedzie
pan do Londynu – zakończyła już całkiem gładko.
– Chce pani, żebym korzystał z tego rapiera i go odpowiednio reklamował. Tak jak wielki
Beau ubrania swoich krawców?
– Właśnie – przytaknęła, czując jak strużka potu zaczyna spływać jej po plecach.
Wyglądało na to, że sir Vivian przyjął wyjaśnienia. – Wiem, jakie ma pan wpływy w towarzystwie.
Wielu naszych klientów wspominało o panu…
Odetchnęła. Sir Vivian obracał rapier w dłoniach, a jego policzki stały się jeszcze bardziej
czerwone.
– Lepiej uważaj, Ben, bo teraz ciągle będę z tobą wygrywał. Kto by przypuszczał, że taka
wiedźma jak pani Blackwell podaruje mi swój rapier. No, ale proszę, trzymam go w dłoniach.
I niech wszyscy mają się na baczności.
Lord Whittonstall zakaszlał znacząco, ale sir Vivian dopiero po chwili zrozumiał, o co mu
chodzi. Spojrzał przepraszająco w stronę Eleanor.
– Musi mi pani wybaczyć, pani Blackwell, czasami mój język jest szybszy niż myśli.
I w dodatku wypiłem wczoraj za dużo porto. Oczywiście nie jest pani wiedźmą, tyle że rzadko
spotyka się kobietę, która zajmuje się produkcją broni. Wykuwa te miecze swoimi delikatnymi
rączkami…
Eleanor uśmiechnęła się lekko. To nic w porównaniu z upokorzeniem, jakiego mogła tu
doznać. Teraz chciała tylko wymknąć się stąd i dojść w spokoju do siebie.
– Tak oczywiście. – Skłoniła się lekko. – Powiedziałam to, co miałam do powiedzenia,
pozwolicie więc panowie, że już pójdę.
– Czy naprawdę to wszystko? – Lord Whittonstall zatrzymał ją.
– Ależ tak, przecież sir Vivian sam zauważył, że nie uwierzyłby w to, gdybym po prostu
zostawiła rapier z życzeniami urodzinowymi. Poza tym chciałam, żeby wyraził zgodę na…
Strona 13
reklamowanie naszej broni.
Zanim odpowiedział, wbił w nią wzrok. Eleanor zaczęła się zastanawiać, czy słyszał, jak
ćwiczyła oświadczyny.
– Proszę jeszcze, żeby pokazała mi pani tę sztuczkę, dzięki której pokonała pani Bena –
odezwał się sir Vivian.
– Sam mogę ci ją zademonstrować – powiedział Whittonstall. – Obawiam się, że zbyt
długo zatrzymujemy panią Blackwell.
– Muszę jeszcze załatwić parę spraw związanych z manufakturą – dodała Eleanor, kierując
się ku drzwiom. – Życzę wam, panowie, miłego dnia.
– Liczę na rewanż. – Lord Whittonstall uśmiechnął się. – Muszę dbać o reputację.
Eleanor wstrzymała oddech. Próbowała zignorować fakt, że owa propozycja wydała się
nad wyraz podniecająca. Następne spotkanie z lordem nie wchodziło w grę. Mogło ono przynieść
tylko kolejne rozterki, a przecież miała przed sobą ważne zadanie.
Ben obserwował Viviana, który obchodził dookoła taras, dźgając rapierem Bogu ducha
winne krzaki.
– Dobrze, więc powiedz, o co chodzi. Przez całą kolację zbywałeś moje pytania
i opowiadałeś jakieś dyrdymały.
Vivian dokończył pchnięcie.
– Jest tak, jak powiedziała pani Blackwell. Zauważyła, że dzięki mnie zyskuje nowych
klientów, i chce, żebym jeszcze jej pomógł.
– Przestań. Powiedz, jak kiepska jest twoja sytuacja?
Vivian chrząknął z niesmakiem.
– Nie wszyscy potrafią panować nad finansami tak jak ty. Gdybyś nie był moim kuzynem,
Ben, chyba bym cię znienawidził. Skoro masz olbrzymi majątek i tytuł, to przynajmniej mógłbyś
być brzydki. Ale nie… W dodatku cieszysz się opinią inteligentnego rozmówcy.
– I tyle właśnie widzą ludzie z towarzystwa. Nie myślą o tym, że mój ojciec zmarł przed
moim narodzeniem, a ciężarna żona zginęła w wypadku. W dodatku majątek nadszarpnęli pazerni
finansiści, którym zaufała moja matka, i musiałem walczyć, by go ocalić.
Vivian spuścił wzrok.
– Kiedyś w końcu spłacę te długi. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym tego nie zrobił. Mam
tylko chwilowe problemy.
– Więc jest aż tak źle?
– Po prostu nie miałem szczęścia. – Vivian nalał porto do dwóch kieliszków i wyciągnął
jeden w stronę kuzyna.
Benjamin pokręcił głową, więc Vivian wypił oba, jeden po drugim.
– Pani Blackwell przyszła tu w innym celu – rzekł Ben, składając dłonie. – Tę historyjkę
o tobie i wielkim Beau zmyśliła na poczekaniu. Trudno to zresztą brać poważnie. Przed
spotkaniem ćwiczyła jakąś przemowę… W dodatku nalegała, żeby spotkać się z tobą osobiście.
I wspomniała coś, że czarny kapelusz jest odpowiedni na tę okazję…
– W każdym razie ten rapier przyniosła dla mnie. – Vivian wyciągnął broń w stronę
kuzyna. – Widzisz, kazała nawet wygrawerować moje imię. Pewnie źle usłyszałeś.
Ben spojrzał na pięknie wygrawerowane imię kuzyna. Musiał przyznać, że rapier jest
prawdziwym dziełem sztuki i… jednocześnie doskonałą bronią. Tak, Eleanor Blackwell chciała
podarować ten rapier Vivianowi, nie mógł jednak uwierzyć, że był to prezent urodzinowy. Ponadto
zachowywała się tak dziwnie i gwałtownie. Czyżby znaczyło to, że ma jakieś kłopoty?
Benjamin zwrócił broń kuzynowi.
– Pani Blackwell rzeczywiście chciała dać ci ten rapier, ale nie na urodziny. Wówczas
Strona 14
mogłaby przyjść jutro lub pojutrze, a ona koniecznie chciała widzieć się z tobą dzisiaj. Ciekawe
dlaczego?
– Jesteś zbyt podejrzliwy, kuzynie. Jak słusznie zauważyła pani Blackwell, z pewnością
niedługo wyjadę do Londynu. Na spotkanie mojego przeznaczenia. – Vivian przeciągnął palcami
po włosach i beknął. – A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to mógłbyś mnie poznać z paroma
bogatymi pannami, które podsuwała ci matka. Muszę przyznać, że twoja rodzicielka ma
prawdziwy dar znajdowania dziedziczek. Tylko nie zaprzeczaj! Często słyszy się w rodzinie, jak
wielki sprawiasz matce zawód, nie żeniąc się z żadną z nich.
Ben doskonale wiedział, o co chodzi kuzynowi. Za każdym razem, gdy odrzucał jakąś
kandydatkę matki, wzdychała i mówiła, jak ojciec cieszyłby się, gdyby sprowadził na świat
potomka.
Tak naprawdę żadna z tych panien nie wzbudzała w nim większych emocji, a on sam nie
miał ochoty angażować się w przelotne romanse z kolejnymi debiutantkami. Coś dziwnego jednak
stało się z nim w czasie spotkania z panią Blackwell. Wydała mu się nagle nie tylko tajemnicza, ale
też pociągająca. Czynił sobie wyrzuty, że początkowo ją zignorował i chętnie zamordowałby
kuzyna za to, że im przerwał. Miał ochotę sprawdzić, czy jej usta smakują tak słodko, jak mu się
wydawało.
– Czy ona ma męża?
– Kto taki? – Vivian wziął głęboki oddech. – Ja tu mówię o bogatych dziedziczkach
z Londynu, a ty wciąż o pani Blackwell. – Machnął ręką. – Nie, słynie z niechęci do mężczyzn
i małżeństwa, ale dosyć już o niej. Znacznie bardziej interesuje mnie to, jaką obrać strategię
w Londynie. Czy mam włożyć śliwkowy surdut, czy może szmaragdowy? Oczywiście do tego
rapiera! – Vivian potrząsnął bronią.
– Strategię?
– Pani Blackwell dobrze wybrała ambasadora dla swojego przedsiębiorstwa. Zobaczysz, że
rozsławię w Londynie jej manufakturę. A przy okazji znajdę sobie odpowiednią pannę…
Ben postukał palcem o wargi. Tajemnica pani Blackwell wciąż go niepokoiła,
a jednocześnie odnosił wrażenie, że jest bardzo bliski jej rozwikłania.
– Jesteś pewny, że nie znasz innego powodu wizyty pani Blackwell?
– Drogi kuzynie, dlaczego nie możesz przyjąć pewnych rzeczy tak po prostu? – Vivian raz
jeszcze machnął swoim nowym rapierem. – Pani Blackwell słusznie uznała, że mogę pomóc.
– Mylisz się. Chodziło jej o coś innego. Zmieniła jednak zdanie, kiedy się pojawiłeś.
Vivian przewrócił oczami.
– Myśl sobie, co chcesz. Najważniejsze, że mam ten rapier. Jesteś zły, bo to nie ty go
dostałeś, i w dodatku jeszcze przegrałeś z nią pojedynek. Pamiętaj, że jesteś zwykłym
człowiekiem i czasami też musisz przegrać. I ciesz się, że odbyło się to w zaciszu mojej biblioteki.
Prawdę mówiąc, pani Blackwell wyświadczyła nam obu przysługę.
To powiedziawszy, wyszedł z rapierem zatkniętym pod pachę, a zamyślony Ben pozostał
na tarasie.
– To jeszcze nie koniec, pani Blackwell – mruknął do siebie, sięgając po laskę. – Nie wiem,
jakie ma pani kłopoty, ale ten podarunek z pewnością nie poprawił pani sytuacji.
– Zawiodłam, dziadku.
Eleanor spojrzała na portret, który wisiał w biurze obok szabli założyciela manufaktury
i jednocześnie jej prapradziadka. Wszystko wokół stanowiło niemy wyrzut, a wielki zegar, który
dziadek zdobył tuż przed śmiercią tykał, przypominając o upływie czasu.
Zawsze uważała, że jej zadaniem jest ocalić przedsiębiorstwo jako dziedzictwo swoich
przodków. To ona uchroniła je od upadku po śmierci ojca i sprawiła, że stało się największą firmą
Strona 15
nie tylko w samym Shotley Bridge, ale też w okolicy.
– Zawiodłam, dziadku, ale znajdę jakiś inny sposób, żeby uchronić Moles od upadku. –
Zamrugała pospiesznie, by powstrzymać łzy. Nie miała zamiaru się poddać.
– A, tu jesteś, Eleanor. Wszędzie cię szukałem. Nie powinnaś wychodzić, nie informując
mnie, gdzie idziesz.
Wytarła oczy chusteczką. Jeszcze tego jej było trzeba! Wielebny Algernon Forecastle.
Bratanek zmarłego ojczyma wciąż węszył. Teraz wśliznął się do pokoju i usiadł za biurkiem.
– Kiedy wreszcie odziedziczę tę nieszczęsną firmę, najpierw zwolnię tego człowieka
w połatanym surducie i wystrzępionych spodniach. Ktoś taki nie powinien reprezentować firmy
Moles. Powiedział mi, żebym nie wtrącał się do nie swoich spraw i ćwiczył swoje kazania na
krowach i owcach, a nie niepokoił porządnych ludzi. Wyobrażasz sobie taką bezczelność,
kuzynko?! Zresztą i tak modlę się jedynie w niedziele.
– To był pan Swaddle, który zajmuje się wyszukiwaniem dla nas najlepszej stali –
wyjaśniła rzeczowym tonem. – Zawsze zakłada ten strój, kiedy wypróbowuje nowe metody
obróbki cieplnej. Sądzi, że przynosi mu szczęście. Pan Swaddle jest jednym z ważniejszych
pracowników…
– To bez znaczenia. Wprowadza tylko wszędzie zamęt. – Algernon położył nogi w butach
na wypolerowanym biurku. – Powinnaś się go jak najszybciej pozbyć. Sprawiasz takie wrażenie,
jakby zarządzanie firmą było czymś trudnym. A wystarczy przecież wydawać polecenia. Wujek
był dla wszystkich zdecydowanie zbyt miękki…
– Twój wuj, kuzynie, zdawał się na mnie, jeśli idzie o Moles.
– Bo nigdy nie przemyślał tej sprawy. Jeśli ta firma przynosi zyski pod rządami kobiety, to
ile tak naprawdę może zarobić, gdy zajmie się nią ktoś odpowiedzialny. Po prostu miałaś
szczęście, Eleanor. Przecież nikt nie uwierzy, że to dzięki tobie Moles osiągnęło taki sukces.
Nie miała zamiaru wdawać się w jałowe dyskusje.
– Na szczęście to ja w dalszym ciągu odpowiadam za Moles i nie pozwolę stąd nikogo
wyrzucić – powiedziała, krzyżując ramiona na piersi. Nie potrzebowała dalszych dowodów na to,
że Algernon zupełnie nie nadaje się do prowadzenia firmy.
– Co tutaj robisz, Algernonie?
– Chcę przejrzeć księgi rachunkowe. Mam do tego prawo.
– Prawo? – Eleanor popatrzyła na niego ze zdziwieniem. – Nie masz tu żadnych praw. To
jeszcze nie jest twoja firma.
Kuzyn popatrzył na nią z politowaniem. Doskonale wiedziała, że wielebny Forecastle ma
grubą skórę.
– A teraz zdejmij nogi z biurka i nie nękaj już moich pracowników.
Algernon usłuchał, po czym chwilę udawał, że wyciera blat chusteczką. Następnie spojrzał
na nią wyzywająco.
– Zadowolona? I tak wymienię to biurko na coś bardziej współczesnego…
– Nie będziesz miał ku temu szansy.
– Panna Varney uważa, że już teraz powinienem zaangażować się w sprawy firmy.
– A kimże jest panna Varney? – spytała Eleanor.
– Panna Lucinda Varney jest moją narzeczoną – odparł kuzyn i popatrzył na nią z wyraźną
niechęcią. – Nie sądziłaś chyba, że ożenię się z tobą, tak jak chciał wuj?
– Jak rozumiem, nie miał pojęcia o twoich małżeńskich planach?
– Nie zrozumiałby mnie. Potrzebuję wyrafinowanej żony, która pomoże mi rozpocząć
nowe życie.
Złośliwość zabolała bardziej, niż powinna. Eleanor aż zazgrzytała zębami. Zrezygnowała
Strona 16
z balów i innych okazji towarzyskich, bo w dobrym towarzystwie uważało się, że prowadzenie
firmy nie przystoi damie. Manufaktura zastępowała jej rodzinę, o której kiedyś marzyła.
– Mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi – rzuciła, kiedy doszła do siebie. –
Zapomnij o tym, że odziedziczysz firmę czy związane z nią inwestycje.
– Wuj umieścił ten kodycyl wyłącznie ze względu na mnie. – Zaśmiał się Algernon. – Jaki
mężczyzna zechce się z tobą ożenić?! No i mam oczywiście instrukcje dotyczące tego, jak
zakwestionować twoje małżeństwo, gdyby okazało się to konieczne. Wuj wspomniał na przykład
o zapowiedziach. Czy masz aż tyle czasu, Eleanor?
– To się jeszcze okaże. – Wyprostowała się i spojrzała na niego dumnie. – Ale na razie
Moles należy do mnie.
– Zostało ci dwadzieścia sześć dni. Na zapowiedzi potrzebujesz co najmniej trzech tygodni.
I tyle samo na wydanie zgody na ślub.
– Są też specjalne zezwolenia.
– Ale trudno je zdobyć. Dlatego właśnie noszą miano „specjalnych”, gdyż trzeba podać
„specjalne” powody, by je uzyskać. – Algernon zaczepił kciuki o kieszenie surduta. – Ciekaw
jestem, jakież to powody podasz? I to przynajmniej arcybiskupowi Canterbury. A tak swoją drogą,
czy wiesz, że znam jego syna? A ty jakie masz znajomości? No i w ogóle, czy znasz kogoś, kto
chciałby się z tobą ożenić?
Walczyła z narastającą paniką. Nie miała zamiaru się poddać.
– Mam dwadzieścia sześć dni. Do tego czasu trzymaj się z daleka!
– Jeszcze tego pożałujesz!
– Szczerze wątpię.
– Pani Blackwell! – Do biura wpadł jeden z młodszych pracowników. – Przyszedł jakiś
dżentelmen. Chce się z panią widzieć.
– Nie byłam na dzisiaj… – zaczęła Eleanor.
– Nie dokończyliśmy naszej sprawy, pani Blackwell – powiedział lord Whittonstall, który
stanął obok pracownika. – A chciałbym, żeby to nastąpiło właśnie dzisiaj.
Strona 17
ROZDZIAŁ TRZECI
Eleanor ukryła twarz w dłoniach i policzyła do dziesięciu, przekonana, że znajoma
sylwetka rozwieje się w powietrzu. Ale kiedy je oderwała od oczu, lord Whittonstall stał w tym
samym miejscu, ba, przesunął się nawet o krok lub dwa w jej stronę. Wyglądał niezwykle
dostojnie w wyjściowym surducie, piaskowych spodniach i cylindrze. Prezentował się
rzeczywiście jak londyński dżentelmen.
Eleanor tymczasem nie miała okazji się przebrać i w dalszym ciągu miała na sobie tę
okropną czarną suknię. Co gorsza, poluzował jej się kok i kolejne pasemka włosów opadły jej na
twarz i ramiona. Zapewne wygląda w tej chwili jak nieszczęsne stworzenie, a nie pewna siebie
i godna szacunku kobieta interesu.
– Kim pan jest? – burknął kuzyn.
– Benjamin Grayson, trzeci wicehrabia Whittonstall – odparł zagadnięty i przeszył
Algernona wzrokiem. – A pański strój wskazuje na to, że jest pan duchownym, prawda?
– Tak, jestem wikarym w tutejszej parafii. – Algernon natychmiast uśmiechnął się
usłużnie. – Mam nadzieję, że będziemy spotykać się co niedziela.
– Zapewne musi się pan zająć swoimi owieczkami. – Lord Whittonstall pokiwał głową. –
Nie zatrzymuję pana, tym bardziej że mam ważną sprawę do omówienia z panią Blackwell.
– Za miesiąc firma będzie należała do mnie. Zapisał mi ją wuj w testamencie. – Algernon
nadął pierś. – Lepiej pan zrobi, rozmawiając ze mną. Jestem pewny, że będziemy mogli spełnić
pańskie oczekiwania. Firma Moles ma doskonałą reputację. Czym mogę służyć?
– Co ty wyczyniasz, Algernonie? – spytała ostro Eleanor.
Kuzyn zaczerwienił się.
– Poinformowałem tylko lorda Whittonstall, jak wygląda sytuacja. Żeby nie myślał, że
masz wpływ na przyszłość firmy.
– Jak rozumiem, na razie interesy prowadzi pani Blackwell. Nie sądzę więc, żebyśmy
potrzebowali tu kogoś jeszcze – wtrącił Whittonstall.
– Naszą rozmowę uważam za skończoną, Algernonie – Eleanor zwróciła się do kuzyna. –
Jeśli zaistnieje taka potrzeba, za miesiąc poinformuję cię o wyniku rozmów z lordem.
– No dobrze, więc pójdę. – Wielebny Forecastle wcisnął kapelusz na głowę. – Ale
pamiętaj, Eleanor, że znam twoje sztuczki. I też mam wysoko postawionych znajomych.
– Czy pani Blackwell rzeczywiście posuwa się do sztuczek? – spytał cichym, ale
mrożącym krew w żyłach głosem lord Whittonstall.
– Nie znoszę sztuczek i oszustw – odparła natychmiast Eleanor. – Moim zdaniem prawda
i tak zawsze wyjdzie na jaw. W ten albo inny sposób.
– Rozumiem – rzekł lord Whittonstall.
– Możesz już iść, Algernonie. Jestem całkowicie bezpieczna w towarzystwie jego
lordowskiej mości.
Wielebny Forecastle potrząsnął głową.
– I dziwisz się, Eleanor, że żaden uczciwy dżentelmen nie chce się z tobą ożenić? Przecież
decydujesz się na rozmowy sam na sam z nieznajomymi mężczyznami. Naprawdę, obawiam się
o twoją duszę.
Eleanor czekała, aż trzasną drzwi wyjściowe. Nie patrzyła w tej chwili na lorda
Whittonstall, ale zastanawiała się, ile się domyślił i co zrozumiał z tej rozmowy.
– Chyba powinnam panu podziękować za uwolnienie mnie od towarzystwa wielebnego
Strona 18
kuzyna. – Eleanor wygładziła fałdy sukni. – Obawiałam się, że spędzi tu całe popołudnie,
przeglądając dokumenty i niepokojąc moich pracowników.
– Uważa się więc za nowego właściciela Moles?
– Ale nim nie jest. Wielebny Algernon Forecastle nie ma nic wspólnego z moją firmą
i nigdy nie będzie miał – odrzekła twardo. – W ciągu kilku miesięcy doprowadziłby ją do
całkowitego upadku. Może nawet szybciej. Nie mogę na to pozwolić. Zrobię wszystko, by do tego
nie dopuścić. Moi pracownicy liczą na to, że ich ocalę…
– A kto ocali panią? – spytał cicho lord Whittonstall.
Eleanor poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Chyba źle usłyszała? Potrząsnęła głową, nie
bardzo wiedząc, jak zareagować.
– Nie rozumiem.
– Jest pani gotowa walczyć do końca. Ale jeśli pani pracownikom zależy na pani tak, jak
pani na nich, to nie powinni na to pozwolić.
– Ależ głupstwa pan opowiada! – zaśmiała się Eleanor, chociaż te słowa dodały jej otuchy.
To dziwne, ale właśnie nikt poza jej pracownikami nie troszczył się o jej dobro. – Wiem, co muszę
zrobić, i nie zamierzam się wycofywać.
– Dobrze wiedzieć.
Wskazała krzesło i lord Whittonstall usiadł, ale dopiero po tym, jak zajęła swoje miejsce.
Zastanawiała się, o co mu mogło chodzić. O pojedynek czy może pocałunek, do którego nie
doszło?
– A jeśli chodzi o interesy, to w zasadzie wszystko jest już zakończone – dodała po chwili.
– Przecież pański kuzyn otrzymał rapier.
– Jeżeli pani ojczym zostawił manufakturę w spadku pani kuzynowi, to niewiele pani może
zrobić – zauważył lord Whittonstall, mrużąc oczy. – Zwłaszcza jeśli jest on jego najbliższym
krewnym. Nawet w wypadku zakwestionowania testamentu, majątek i tak najpierw trafi do pani
kuzyna, a odzyskanie go może zająć bardzo dużo czasu. Zakładam oczywiście, że firma Moles
należała do pani ojczyma.
– Czyżby zajmował się pan udzielaniem porad prawnych?
– Należy wiedzieć, jak działa prawo. Można w ten sposób uniknąć bolesnych zawodów.
Eleanor położyła dłoń na podołku. Z jakiegoś powodu było jej ciężej, kiedy myślała o tym,
że lord Whittonstall angażuje się w jej sprawy. W tej chwili najchętniej uciekłaby do swego domu
i położyła się, kryjąc głowę pod kocem.
– Dobrze, więc jeśli to pana interesuje, firma rzeczywiście należała do mojego ojczyma,
który pozwalał mi ją prowadzić i inwestować tak, jak uznam to za stosowne, założyłam więc… –
Eleanor uniosła dłoń, starając się zachować spokój. – Założyłam, że pozostanę jej właścicielką.
Zwłaszcza że ojczym obiecał to mojej matce, kiedy umierała.
Ben pokręcił z niedowierzaniem głową.
– I złamał obietnicę daną umierającej? Tak nie postępuje człowiek honoru!
Zacisnęła dłonie. Nie chciała załamać się w obecności arystokraty.
– Ojczym zostawił mi firmę i wszystkie inwestycje, ale pod pewnym warunkiem… –
wyjaśniła słabym głosem.
– A mianowicie? – Skinął dłonią na znak, że słucha uważnie.
Eleanor zagryzła wargi. Spojrzała w pełne współczucia oczy i pomyślała, że warto
zaryzykować i wyznać prawdę.
– To nie pańska sprawa. Ale zapewniam, że zrobię wszystko, by spełnić ten warunek.
– Wygląda na to, że pani wielebny kuzyn myśli inaczej – zauważył.
– Algernon to osioł. Zawsze nim był i mogę tylko mieć nadzieję, że jego przyszła żona
Strona 19
zdoła jakoś to zmienić.
– Więc się żeni? Czy o to właśnie chodziło pani kuzynowi? Zdaje się, że mówił coś na
temat ożenku.
– Jestem pewna, że nie przyszedł pan tu po to, by omawiać testament mojego zmarłego
ojczyma czy też plany małżeńskie jego bratanka, lordzie Whittonstall. Co zatem pana do mnie
sprowadza? To zapewne ważna sprawa, jak pan sam zresztą łaskawie wspomniał. – Eleanor
odzyskała panowanie nad sytuacją. Poczuła się pewniej i miała nadzieję, że od tego momentu
zaczną rozmowę o interesach.
Lord Whittonstall pochylił się w jej stronę.
– Dlaczego dała pani Vivianowi ten rapier? I dlaczego musiała pani spotkać się z nim jak
najszybciej? I ostatnie pytanie: na czym polega pani problem?
– Przecież już wszystko wyjaśniłam. – Wzięła pióro do ręki. Odnosiła wrażenie, jakby
znowu się pojedynkowali, z tym że teraz to ona czuła się niepewnie. – Zresztą sir Vivian przyjął
bez zastrzeżeń swój urodzinowy prezent od firmy.
– Tyle że ma urodziny za dwa miesiące, a pani chyba nie miała o tym zielonego pojęcia. –
Lord Whittonstall uniósł brew.
Eleanor poczuła, że robi jej się gorąco. Nie mogła wyznać prawdy. Im więcej myślała
o całym wydarzeniu, tym bardziej wydawało się ono żałosne. Poza tym wciąż pamiętała o tym, że
lord Whittonstall chciał ją pocałować. Czyżby myślał, że o tym też będą rozmawiać? Nie, tylko nie
to…
– Po prostu chciałam, żeby wziął rapier ze sobą do Londynu – powtórzyła, gdy uznała, że
już dostatecznie panuje nad emocjami. – Nie mogłam czekać na urodziny sir Viviana, boby stąd
wyjechał. Tacy dżentelmeni rzadko zostają na dłużej w tych stronach. A poza tym, jak pan słusznie
zauważył, nie do końca orientowałam się, na jaki dzień przypadają.
– Dopóki nie dostał rapiera, kuzyn wcale nie zamierzał wyjeżdżać. Przywarował tutaj
z ogonem podkulonym pod siebie. Długi karciane… Początkowo sądziłem, że przyszła pani
w jakichś sprawach finansowych, ale teraz już tak nie myślę. Z pani obecnymi problemami…
Eleanor zaczęła przekładać leżące przed nią papiery, aby zamaskować zdenerwowanie.
Wbrew temu, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek, zapragnęła złożyć głowę na piersi lorda
Whittonstall i wyznać mu całą prawdę. Po chwili westchnęła ciężko i machnęła ręką. Nie, nie
zniosłaby litości, to byłoby zbyt poniżające.
– Miałam do pańskiego kuzyna zwykłą prośbę. Sama nie wiem, dlaczego dopatruje się pan
w tym jakiejś tajemnicy – odparła, wzruszając ramionami.
– A czy wcześniej też rozdawała pani swoją broń? – indagował, przekrzywiwszy głowę.
– Nie, to nowa strategia.
– Na ile nowa?
– Bardzo nowa.
Eleanor wstała zza biurka i zaczęła się przechadzać po pokoju, aż w końcu zatrzymała się
przed portretem dziadka. Serce zabiło jej mocniej i znowu poczuła, że chce wyznać lordowi
Whittonstall prawdę. Zagryzła wargi. Żaden mężczyzna do tej pory nie zrobił na niej tak silnego
wrażenia.
– Po prostu doznałam nagłego olśnienia – dodała tonem, który wprawiał w popłoch jej
pracowników. – I bardzo się cieszę, że pański kuzyn przystał na propozycję. To zaoszczędzi nam
wielu problemów.
– Jak to dobrze, że to właśnie Vivian mógł skorzystać. Bardzo mnie to cieszy.
Eleanor obejrzała się przez ramię. Lord Whittonstall, który wstał, kiedy ona też wstała,
ukłonił jej się kpiąco.
Strona 20
– A mnie cieszy to, że będzie reklamował moją firmę. – Położyła dłonie na biodrach. – Sir
Vivian musi tylko pokazać w towarzystwie wszystkie zalety rapiera. No i trzymać go tak, jak panu
pokazałam, milordzie.
Wciągnęła głęboko powietrze. Wicehrabia nie wydawał się przekonany.
– Przecież bardzo chciała się pani z nim spotkać… Tak bardzo, że zlekceważyła swoją
reputację, a potem jeszcze wyzwała mnie na pojedynek, żeby tylko pozostać w jego domu. Kiedy
jednak pojawił się Vivian, natychmiast się pani wycofała. Czego tak naprawdę pani chciała?
Eleanor znowu spojrzała na dziadka. Patrzył na nią surowo i nie chciała nawet myśleć
o tym, jak by ją w tej chwili ocenił. Nie sądziła, że lord Whittonstall okaże się tak dociekliwy. I że
tak bardzo będzie jej zależeć na jego towarzystwie.
– Po prostu chciałam jak najszybciej poznać decyzję sir Viviana – powiedziała
i uśmiechnęła się triumfalnie. To był naprawdę ważki argument.
Lord Whittonstall zrobił krok w jej stronę. Ich oczy się spotkały. Serce Eleanor zabiło
mocniej na widok jego ciemnych włosów i długich palców, którymi je przygładził.
– Domyślam się, że chodzi o testament pani ojczyma. Potrzebowała pani pomocy
w związku z tym warunkiem, jaki pani postawił. Ale kiedy zobaczyła pani Viviana, natychmiast
zmieniła pani plany.
Eleanor otworzyła usta ze zdziwienia, ale nie była w stanie wypowiedzieć słowa.
– Naprawdę jestem inteligentniejszy, niż mogłoby się pani wydawać. Proszę wyznać mi
prawdę.
Wciąż wpatrywała się w lorda w milczeniu. Po dłuższej chwili doszła do wniosku, że musi
wyznać całą upokarzającą prawdę.
– Chciałam prosić pańskiego kuzyna, żeby się ze mną ożenił, ale… Kiedy tylko go
zobaczyłam, stwierdziłam, że… że nie pasujemy do siebie…
– Rzeczywiście, pani zupełnie do niego nie pasuje – zgodził się. – Skąd przypuszczenie, że
mogłoby być inaczej?
– Niestety, jestem w trudnej sytuacji, jak już pan wie… Zaraz po tym, jak zapoznałam się
z ostatnią wolą ojczyma, otrzymałam list od sir Viviana z prośbą o rapier i uznałam to za znak od
losu… Nie myślałam logicznie…
Lord Whittonstall spojrzał na nią ostro.
– Proszę zacząć od początku, pani Blackwell. – Na jego czole pojawiły się dwie
zmarszczki. – Chociaż już się chyba domyślam, o co chodzi.
– Ojczym zapisał mi Moles i inwestycje związane z firmą pod warunkiem, że wyjdę za
mąż. Jeśli się tak nie stanie, wszystko odziedziczy Algernon, który w dodatku dostał w oddzielnym
liście instrukcje, jak zakwestionować przed sądem moje ewentualne małżeństwo.
Lord Whittonstall ściągnął brwi.
– Skąd taki pomysł?
– Z jednej strony chciał mi pokazać, gdzie jest moje miejsce, a z drugiej stworzyć iluzję, że
dotrzymał obietnicy. – Eleanor wzruszyła ramionami, pragnąc pokazać, jak mało obchodzą ją
motywy zmarłego ojczyma. – Doskonale znał moje poglądy na temat małżeństwa i wiedział, że nie
zamierzam wychodzić za mąż. Nie potrafię ukrywać swoich uczuć i poglądów, ale za życia
tolerował mnie, bo potrzebował pieniędzy, które zarabiała manufaktura.
– Więc nie ma pani ochoty na zamążpójście. – Lord Whittonstall pokiwał ze zrozumieniem
głową. – Może chciał dobrze? Większość rodziców uważa, że małżeństwo da ich dzieciom
szczęście.
Westchnęła głośno.
– Widziałam, jak traktował moją matkę i… – Eleanor ugryzła się w język. Nie było