Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6428 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
JOANNE K. ROWLING
HARRY POTTER
i ZAKON FENIKSA
Ilustrowa�a
MARY GRANDPRE
T�umaczy� ANDRZEJ POLKOWSKI
MEDIA RODZINA
Tytu� orygina�u HARRY POTTER AND THE ORDER OF THE PHOENIX
Copyright & 2003 byJ.K. Rowling
Copyrighi (O 2004 lor thc Polish edition by Media Rodzina Illustrarions by Mary (irancIPre Copyright (c) 2003 by Warner Bros.
HARRY POTTER, characters, names and related indicia
aro trailemurks ni mul (<"> Warner Bros. Harry Potter Publishing Rights
(c)J.K. Rowling
Opracowanie polskiej wersji ok�adki Jacek Pietrzy�ski
Wszelkie prawa zastrze�one. Przedruk lub kopiowanie ca�o�ci albo fragmentu ksi��ki - z wyj�tkiem cytat�w w artyku�ach i przegl�dach krytycznych - mo�liwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Aby uzyska� papier na t� ksi��k�, nie wycinano las�w. Wyprodukowano go z drewna pochodz�cego wy��cznie z wiatro�om�w oraz przecinek piel�gnacyjnych.
ISBN 83-7278-096-X
Harbor Point Sp. z o.o.
Media Rodzina
ul. Pasieka 24, 61-657 Pozna�
tel. (61) 827-08-60, faks 827-08-66
[email protected]
www.mediarodzina.com.pl
�amanie komputerowe perfekt, ul. Grodziska 11, 60-363 Pozna�
tel. 867-12-67, fax 867-26-43 http:zzdtp.perfekt.pl,
[email protected]
Druk i oprawa: Pozna�skie Zak�ady Graficzne S.A.
Dla Neila,Jessiki i Davida, kt�rzy zaczarowali m�j �wiat
ROZDZIA� PIERWSZY
Demencja Dudleya
Najbardziej upalny dzie� lata powoli dogasa� i mi�dzy du�ymi, klockowatymi domami przy Privet Drive zaleg�a senna cisza. Zwykle wypucowane samochody zaparkowane na podjazdach pokrywa� kurz, a trawniki, niegdy� szmaragdowozielone, ca�kiem zmarnia�y i po��k�y, jako �e z powodu suszy zakazano je podlewa�. Pozbawieni mo�liwo�ci mycia samochod�w i piel�gnowania trawnik�w mieszka�cy Privet Drive skryli si� we wn�trzach swych ch�odnych dom�w, otwieraj�c na o�cie� okna w p�onnej nadziei zwabienia cho�by najl�ejszego powiewu wiatru. Jedyn� osob�, kt�ra pozosta�a na zewn�trz, by� kilkunastoletni ch�opiec, le��cy na wznak po�r�d kwiat�w przed domem numer 4.
By� to czarnow�osy ch�opiec w okularach, chudy i zaniedbany, sprawiaj�cy wra�enie, jakby znacznie ur�s� w stosunkowo kr�tkim czasie. Mia� na sobie brudne i podarte d�insy, workowat� i wyp�owia�� koszulk�, a podeszwy jego adidas�w odkleja�y si� z przodu. Trudno wi�c si� dziwi�, i� Harry Potter budzi� niesmak w mieszka�cach Privet Drive, �wi�cie przekonanych, �e za niechlujny wygl�d powinno si� trafia� do aresztu albo przynajmniej p�aci� mandaty. Teraz jednak, ukryty za wielkim
krzakiem hortensji, nie by� widoczny z ulicy. Tylko dwie osoby mog�y go tutaj dostrzec: wuj Vernon i ciotka Petunia, i to tylko wtedy, gdyby kt�re� z nich przypadkiem wychyli�o g�ow� przez okno salonu i spojrza�o prosto w d�, co w porze wieczornych wiadomo�ci wydawa�o si� ma�o prawdopodobne.
Bior�c pod uwag� wszystkie okoliczno�ci, Harry pomy�la�, �e dobrze zrobi�, ukrywaj�c si� za krzakiem hortensji. Na rozgrzanej, twardej ziemi mo�e i nie by�o zbyt wygodnie, ale tu przynajmniej nikt nie �ypa� na niego spode �ba, zgrzytaj�c z�bami tak g�o�no, �e nie s�ycha� by�o spikera, co zdarza�o si� za ka�dym razem, kiedy pr�bowa� obejrze� wieczorny dziennik telewizyjny w salonie, razem z wujem i ciotk�.
Nagle, jakby ta my�l wyfrun�a mu z g�owy i wpad�a przez okno do salonu, us�ysza� g�os swojego wuja, Vernona Dursleya:
� Dobrze, �e ten ch�opak przesta� si� tu wciska�. A w�a�
ciwie to gdzie on jest?
� Nie wiem - odpowiedzia�a lekcewa��co ciotka Pe
tunia. - W domu go nie ma.
� On i wieczorne wiadomo�ci! - prychn�� pogardli
wie wuj Vernon. - Bardzo bym chcia� wiedzie�, co mu zno
wu chodzi po g�owie. Normalni ch�opcy w jego wieku nie in
teresuj� si� tym, co si� dzieje na �wiecie... Mog� si� za�o�y�, �e
Dudley nie ma o tym poj�cia, w�tpi� nawet, czy wie, kto jest
naszym premierem! A ten... Chyba si� nie spodziewa, �e w na
szym dzienniku powiedz� co� o osobnikach JEGO pokroju...
� Vernon, ciiicho! - sykn�a ciotka Petunia. - Okno
jest otwarte!
� Och... tak... wybacz mi, moja droga...
Dursleyowie zamilkli. Harry s�ucha� reklamy zachwalaj�cej �niadaniow� mieszank� z owocami i otr�bami, obserwuj�c pani� Figg, lekko stukni�t� staruszk� z pobliskiej uliczki Wisteria Walk, znan� ze swojej mi�o�ci do kot�w. Sz�a powoli ulic�, marszcz�c czo�o i co� do siebie mrucz�c. Harry
jeszcze raz pogratulowa� sobie pomys�u ukrycia si� za krzakiem hortensji, bo pani Figg od pewnego czasu zaprasza�a go na herbatk� za ka�dym razem, gdy go spotka�a. Docz�apa�a do rogu ulicy i znikn�a mu z oczu, zanim przez okno salonu przetoczy� si� ponownie g�os wuja Vernona.
� Dudziaczek na podwieczorku?
� U Polkiss�w - odpowiedzia�a z dum� ciotka Petu
nia. - Ma tylu przyjaci�... wszyscy koledzy go uwielbiaj�...
Harry z trudem powstrzyma� si�, by nie parskn�� �miechem. Dursleyowie nie mieli zielonego poj�cia o tym, co robi ich ukochany synalek Dudley. Wierzyli we wszystkie jego �garstwa, cho� szyte by�y naprawd� grubymi ni�mi. Przez ca�e wakacje wciska� im kit, twierdz�c codziennie, �e jest zaproszony na podwieczorek do domu kt�rego� z cz�onk�w swojej bandy, a w rzeczywisto�ci ka�dy wiecz�r sp�dza� z nimi w parku, niszcz�c, co si� da�o, pal�c papierosy na rogach ulic i obrzucaj�c kamieniami samochody i dzieci. Harry widywa� ich cz�sto podczas swoich wieczornych spacer�w po Little Whinging. Wi�kszo�� wakacji sp�dza�, w�druj�c po ulicach i wybieraj�c ostatnie wydania gazet z kosz�w na �mieci.
Us�ysza� sygna� muzyczny obwieszczaj�cy wieczorne wiadomo�ci o dziewi�tnastej i serce zabi�o mu szybciej. Mo�e dzisiaj... po ca�ym miesi�cu oczekiwania... mo�e to ju� si� sta�o...
"Rekordowa liczba turyst�w koczuje na hiszpa�skich lotniskach z powodu trwaj�cego ju� drugi tydzie� strajku baga�owych..."
- Ja bym tym darmozjadom zapewni� do�ywotni� sjest�
- warkn�� wuj Vernon. '
Na zewn�trz, mi�dzy kwiatami hortensji, Harry Potter odetchn�� z ulg�. Gdyby co� si� sta�o, powiedzieliby o tym na samym pocz�tku wiadomo�ci. W ko�cu �mier� i zniszczenie s� chyba wa�niejsze od uwi�zionych na lotniskach turyst�w...
Uspokojony, wpatrzy� si� w b��kitne niebo. Tak by�o tego lata dzie� w dzie�: napi�cie, oczekiwanie, chwilowa ulga... i znowu rosn�ce napi�cie... I powracaj�ce z coraz wi�ksz� natarczywo�ci� pytanie: dlaczego jeszcze nic si� nie wydarzy�o?
Nas�uchiwa� dalej, na wypadek, gdyby podali jak�� wiadomo��, kt�ra mugolom niewiele by powiedzia�a, a dla niego by�aby sygna�em, �e jednak co� si� zacz�o - mo�e czyje� niewyja�nione znikni�cie, jaki� dziwny wypadek... Ale po doniesieniu o strajku baga�owych zaj�to si� susz� w po�udnio-wo-wschodniej cz�ci Anglii ("Mam nadziej�, �e ten typ z s�siedztwa tego s�ucha - rykn�� wuj Vernon - i przestanie w��cza� zraszacze o trzeciej nad ranem!"), potem helikopterem, kt�ry mia� awaryjne l�dowanie na polu w Surrey, potem rozwodem s�ynnej aktorki z r�wnie s�ynnym m�em ("Jakby nas interesowa�y te ich obrzydliwe romanse!", prychn�a ciotka Petunia, kt�ra od dawna obsesyjnie poszukiwa�a nowych informacji o tej aferze w ka�dym kolorowym magazynie, kt�ry wpad� w jej ko�ciste r�ce).
Zachodz�ce s�o�ce rozjarzy�o niebo i Harry zamkn�� oczy, kiedy spiker powiedzia�: "I na koniec co� weselszego! Papu�ka Bujda z Bransley wynalaz�a nowy spos�b na upa�y: nauczy�a si� je�dzi� na nartach wodnych! Zobaczmy, czy Mary Dorkins dowiedzia�a si� czego� wi�cej..."
Harry otworzy� oczy. Skoro ju� m�wi� o papu�kach je�d��cych na nartach wodnych, to nie ma co liczy� na �adn� wiadomo�� godn� uwagi. Przetoczy� si� ostro�nie na brzuch i uni�s� na kolanach i �okciach, got�w do wyczo�gania si� spod okna.
Przesun�� si� o zaledwie dwa cale, kiedy w bardzo kr�tkich odst�pach czasu wydarzy�o si� kilka rzeczy.
Najpierw senn� cisz� przerwa� huk, jakby kto� wystrzeli� z pistoletu, spod zaparkowanego samochodu wyskoczy� kot, umykaj�c w pop�ochu, a z salonu Dursley�w dobieg� wrzask,
10
przekle�stwo i odg�os t�uk�cej si� porcelany, na co Harry, jakby tylko czeka� na ten sygna�, poderwa� si� na nogi i b�yskawicznie wyci�gn�� zza pasa cienk� drewnian� r�d�k�. Zanim jednak wyprostowa� si� w pe�ni, r�bn�� g�ow� w otwarte okno salonu Dursley�w z �oskotem, kt�ry sprawi�, �e ciotka Petunia wrzasn�a jeszcze g�o�niej.
Harry poczu� si� tak, jakby g�owa p�k�a mu na dwoje. Z za�zawionymi oczami, ledwo stoj�c na nogach, pr�bowa� wypatrzy�, co spowodowa�o �w ha�as na ulicy, ale ledwo zd��y� si� ponownie wyprostowa�, gdy z okna wychyli�y si� dwie purpurowe d�onie i zacisn�y na jego szyi.
� Od�� mi... to... natychmiast! - warkn�� mu w ucho
wuj Vernon. - Ju�! Zanim... ktokolwiek... zobaczy!
� Puszczaj! - wy dysza� Harry.
Przez nast�pne kilka sekund mocowali si� w milczeniu. Harry pr�bowa� lew� r�k� rozerwa� u�cisk serdelkowatych palc�w na swojej szyi, w prawej �ciskaj�c mocno r�d�k�. A potem, kiedy czubek jego g�owy przeszy� wyj�tkowo silny b�l, wuj Vernon zawy� i sam rozwar� palce, jakby go nagle porazi� pr�d - jakby przez cia�o Harry'ego przebieg�a fala jakiej� niewidzialnej energii.
Harry upad� na krzak hortensji, dysz�c ci�ko, ale natychmiast wsta� i rozejrza� si� po uliczce. Nadal nie dostrzega� niczego, co mog�o spowodowa� �w dziwny huk; zobaczy� tylko kilka twarzy w oknach s�siednich dom�w. Szybko wsun�� r�d�k� za d�insy, staraj�c si� sprawia� wra�enie, jakby nic si� nie sta�o.
- Rozkoszny wiecz�r! - krzykn�� wuj Vernon, macha
j�c do pani spod si�demki, kt�ra �ypa�a na niego spoza koron
kowej firanki. - S�ysza�a pani, jak komu� strzeli�o z rury
wydechowej? A� nas z Petuni� poderwa�o!
I nadal szczerzy� z�by w okropny spos�b, jakby dosta� ataku sza�u, p�ki twarze zaciekawionych s�siad�w nie poznika�y
11
z okien, a w�wczas zmierzy� w�ciek�ym spojrzeniem Harry'ego i zamaszystym gestem przywo�a� go do siebie.
Harry zrobi� ku niemu kilka krok�w, ale zatrzyma� si� w takiej odleg�o�ci od okna, by go nie dosi�g�y wyci�gni�te r�ce wuja.
� Do jasnej cholery, co tym razem zamierza�e� zmalo
wa�? - zapyta� wuj Vernon cichym, rozdygotanym od furii
g�osem.
� Co chcia�em zmalowa� czym? - odpowiedzia� ch�od
no Harry, wci�� zerkaj�c na ulic� w nadziei, �e zobaczy osob�,
kt�ra narobi�a takiego ha�asu.
� Tym hukiem, jakby kto� wystrzeli� z pistoletu tu�
przed naszym...
� To nie ja - o�wiadczy� stanowczo Harry.
Tu� przy obfitej, fioletowej twarzy wuja Vernona pojawi�a si� chuda, ko�ska twarz ciotki Petunii. Wygl�da�a na rozw�cieczon�.
� Dlaczego czaisz si� pod naszym oknem?
� Tak... tak, to dobre pytanie, Petunio! Co robi�e� pod
naszym oknem, ch�opcze?
� S�ucha�em wiadomo�ci - odrzek� Harry zrezygno
wanym tonem.
Wuj i ciotka wymienili oburzone spojrzenia.
� S�ucha� wiadomo�ci! Znowu?
� No... codziennie s� inne - powiedzia� Harry.
� Nie kpij sobie ze mnie, m�dralo! Chc� wiedzie�, co ci
naprawd� chodzi po g�owie... i... i nie opowiadaj mi wi�cej
tych bzdur o s�uchaniu wiadomo�ci! Dobrze wiesz, �e osobni
cy twojego pokroju...
� Vernonie, ciszej! - wydysza�a ciotka Petunia i wuj
Vernon �ciszy� g�os tak, �e Harry ledwo go s�ysza�:
� ...�e o osobnikach twojego pokroju nie m�wi� w na
szych wiadomo�ciach!
* 12 *
- Mo�e wam tylko tak si� wydaje - rzek� Harry.
Przez kilka sekund Dursleyowie wyba�uszali na niego oczy,
a potem ciotka Petunia wycedzi�a:
� Jeste� paskudnym ma�ym �garzem. A co niby robi� te
wszystkie... - tu sama �ciszy�a g�os, tak �e Harry musia�
odczyta� reszt� zdania z jej warg - ...te wszystkie sowy, je�li
nie przynosz� ci wiadomo�ci?
� Aha! No i co ty na to, m�dralo? - wyszepta� trium
falnie wuj Vernon. - My�la�e�, �e nas tak �atwo ok�amiesz?
My�lisz, �e nie wiemy, �e te zawszone ptaki przynosz� ci
wszystkie wiadomo�ci?
Harry zawaha� si�. Tym razem musia� si� przem�c, by powiedzie� im prawd�, nawet je�li wuj i ciotka nie mieli poj�cia, ile go to kosztowa�o.
� Sowy nie przynosz� mi wiadomo�ci - powiedzia�
bezbarwnym tonem.
� Nie wierz� - o�wiadczy�a natychmiast ciotka Pe
tunia.
� Ani ja - rzek� stanowczo wuj Vernon.
� Wiemy, �e co� knujesz - sykn�a ciotka Petunia.
� Przyjmij do wiadomo�ci, �e nie jeste�my tacy g�upi -
powiedzia� wuj Vernon.
� No, to dopiero jest dla mnie zupe�nie nowa wiadomo��
- rzek� Harry, czuj�c, jak narasta w nim z�o��, i zanim
Dursleyowie zd��yli zareagowa�, odwr�ci� si� na pi�cie, prze
szed� przez trawnik, przeskoczy� niski murek ogrodowy i za
cz�� si� oddala�.
Nie mia� z�udze�: wpad� w tarapaty. Wiedzia�, �e w ko�cu i tak b�dzie musia� stan�� przed wujem i ciotk� i zap�aci� za to niezbyt grzeczne ich potraktowanie, ale teraz o to nie dba�, bo mia� na g�owie o wiele wa�niejsze sprawy.
�w dono�ny trzask musia� oznacza� czyj�� aportacj� albo deportacj�. Taki w�a�nie odg�os towarzyszy� znikni�ciu Zgred-
13 *
ka, domowego skrzata. Czy to mo�liwe, by Zgredek aportowa� si� na Privet Drive? Mo�e w tej chwili w�a�nie za nim idzie? Odwr�ci� si� i spojrza� w g��b uliczki, ale by�a zupe�nie pusta, a wiedzia�, �e Zgredek nie potrafi sta� si� niewidzialny.
Szed� dalej przed siebie, nie zastanawiaj�c si� dok�d, bo ostatnio tak cz�sto przemierza� te uliczki, �e stopy same wiod�y go do jego ulubionych miejsc. Co kilka krok�w zerka� przez rami� za siebie. By� pewny, �e kiedy le�a� w�r�d zwi�d�ych begonii ciotki Petunii, gdzie� blisko niego znalaz� si� kto� ze �wiata czarodziej�w. Ale dlaczego do niego nie przem�wi�, dlaczego nie nawi�za� z nim kontaktu, dlaczego si� ukrywa?
Poczu� gorycz zawodu i natychmiast ogarn�y go w�tpliwo�ci.
A mo�e jednak �w huk nie oznacza� niczego magicznego? Mo�e z takim ut�sknieniem wyczekiwa� na jakikolwiek sygna� ze �wiata, do kt�rego naprawd� nale�a�, �e us�ysza� go w jakim� najzwyklejszym odg�osie towarzysz�cym codziennemu �yciu mugoli? Mo�e po prostu w s�siednim domu kto� co� st�uk� albo przewr�ci�?
Poczu� md�y, n�kaj�cy ucisk w �o��dku i znowu ogarn�o go poczucie beznadziejno�ci, kt�re dr�czy�o go przez ca�e lato.
Jutro budzik obudzi go jak zwykle o pi�tej rano, przypominaj�c o konieczno�ci zap�acenia sowie za najnowszy egzemplarz "Proroka Codziennego". Ale czy naprawd� warto dalej prenumerowa� tego szmat�awca? Ostatnio rzuca� tylko okiem na pierwsz� stron�, po czym gazeta l�dowa�a w k�cie. Kiedy ci kretyni, co redaguj� gazet�, zdadz� sobie wreszcie spraw�, �e Voldemort powr�ci�, obwieszcz� to wielkimi literami na pierwszej stronie! A przez ca�e lato Harry'ego interesowa�a tylko ta jedna wiadomo��.
Czasami sowy przynosi�y r�wnie� listy od jego najlepszych przyjaci�, Rona i Hermiony, ale ju� dawno wyrzek� si� nadziei, �e znajdzie w nich wiadomo��, na kt�r� czeka�.
14
Oczywi�cie nie mo�emy ci nic powiedzie� o sam-wiesz-czym... Zakazano nam pisa� o jakich� wa�nych wydarzeniach, bo listy mog� si� dosta� w niepowo�ane r�ce... Mamy sporo roboty, ale nie mog� zdradzi� szczeg��w... Wiele si� dzieje, ale opowiemy ci wszystko dopiero, jak si� zobaczymy...
Jak si� zobaczymy... Ale kiedy? �adnej daty, �adnej wskaz�wki. Hermiona napisa�a na kartce urodzinowej: My�l�, �e nied�ugo si� zobaczymy, ale jak d�ugie ma by� to "nied�ugo"? Z r�nych aluzji w listach Harry wywnioskowa�, �e Hermiona i Ron s� gdzie� razem, prawdopodobnie w domu rodzic�w Rona. A� mu si� niedobrze robi�o na my�l, �e oboje nie�le si� bawi� w Norze, podczas gdy on musi siedzie� w tym przekl�tym domu przy Privet Drive. Tak by� na nich z�y, �e kiedy na urodziny przys�ali mu dwa pude�ka czekoladek z Miodowego Kr�lestwa, nawet ich nie otworzy�, tylko cisn�� za ��ko. Przeprosi� si� z nimi dopiero wieczorem, po okropnej sa�atce, kt�r� ciotka Petunia przygotowa�a na kolacj�.
I czym oni s� tak zaj�ci? Dlaczego nie ma �adnego zaj�cia dla niego, Harry'ego Pottera? Czy nie udowodni�, �e sta� go na wi�cej ni� ich? Czy ju� zapomnieli o wszystkim, czego dokona�? Czy to nie on wkroczy� na ten cmentarz, czy to nie on by� �wiadkiem �mierci Cedrika, czy to nie jego przywi�zano do nagrobka i zamierzano okrutnie u�mierci�?
Przesta� o tym my�le�, powiedzia� sobie Harry po raz setny tego lata. Nie wystarczy ci, �e noc� odwiedzasz ten cmentarz w koszmarnych snach, musisz jeszcze o tym rozmy�la�, jak si� obudzisz?
Doszed� do rogu i skr�ci� w Magnolia Crescent. W po�owie ulicy min�� w�sk� alejk� przy gara�u, gdzie kiedy� po raz pierwszy zobaczy� swojego ojca chrzestnego. Tylko Syriusz zdawa� si� rozumie�, co Harry czuje. Jego listy by�y r�wnie pozbawione konkretnych informacji o tym, co si� dzieje, jak listy Rona i Hermiony, ale przynajmniej zawiera�y rady i s�owa
15
pocieszenia, a nie jakie� mgliste, doprowadzaj�ce go do sza�u aluzje: Wiem, �e ta niepewno�� musi by� dla ciebie bardzo m�cz�ca... Nie pakuj si� w �adne k�opoty, a wszystko b�dzie dobrze... B�d� ostro�ny i nie r�b niczego pochopnie...
No c� - pomy�la� Harry, skr�caj�c w Magnolia Road i kieruj�c si� w stron� ciemniej�cego parku - chyba si� stosuj� do rad Syriusza. W ka�dym razie nie przywi�za�em swojego kufra do miot�y i nie polecia�em do Nory.
Odczuwa� pewn� dum�, �e bior�c pod uwag� gorycz i z�o��, kt�re nim targa�y, jako� to wszystko wytrzymywa�, cho� jedyne, co m�g� w tej sytuacji zrobi�, to ukrywa� si� wieczorami w krzakach hortensji, w nadziei us�yszenia czego�, co da�oby mu cho�by mgliste poj�cie o poczynaniach Lorda Voldemorta. Ale mimo wszystko by�o co� bardzo irytuj�cego w radach Syriusza. B�d� ostro�ny i nie r�b nic pochopnie. I to mu radzi cz�owiek, kt�ry przesiedzia� dwana�cie lat w Azkabanie, najlepiej strze�onym wi�zieniu czarodziej�w, potem z niego uciek�, pr�bowa� dokona� morderstwa, o kt�re by� uprzednio nies�usznie oskar�ony, a w ko�cu, wyj�ty spod prawa, wyruszy� w �wiat na ukradzionym hipogryfie!
Harry przeskoczy� przez zamkni�t� bram� parku i ruszy� przez wypalony s�o�cem trawnik. W parku by�o tak samo pusto, jak na otaczaj�cych go uliczkach. Kiedy doszed� do hu�tawek, usiad� na jedynej, kt�rej Dudley i jego banda nie zd��yli jeszcze wy�ama�, otoczy� �a�cuch ramieniem i wpatrzy� si� sm�tnie w ziemi�. Ju� nie ukryje si� za krzakiem hortensji pod oknem salonu Dursley�w. Jutro b�dzie musia� wymy�li� jaki� nowy spos�b wys�uchania wieczornych wiadomo�ci. A na razie czeka go tylko jeszcze jedna niespokojna, nie daj�ca wytchnienia noc, bo nawet kiedy nie dr�czy�y go koszmary o �mierci Cedrika, b��dzi� we �nie po labiryncie d�ugich korytarzy, kt�re zawsze ko�czy�y si� albo �lep� �cian�, albo zamkni�tymi drzwiami, a kiedy si� budzi�, mia� nadal poczucie,
16
�e tkwi w jakiej� pu�apce. Blizna na czole do�� cz�sto dawa�a o sobie zna� kr�tkim, przeszywaj�cym b�lem, ale ju� przesta� si� �udzi�, �e Ron, Hermiona czy Syriusz uznaj� to za co� godnego uwagi. W przesz�o�ci ten b�l by� ostrze�eniem, �e Voldemort odzyskuje sw� moc, ale teraz, kiedy Czarny Pan ju� powr�ci�, powiedzieliby mu zapewne, �e to normalne... nie ma si� czym przejmowa�... nic nowego...
Poczucie niesprawiedliwo�ci wezbra�o w nim z tak� moc�, �e chcia�o mu si� krzycze� ze z�o�ci. Przecie� gdyby nie on, nikt by nawet nie wiedzia�, �e Voldemort powr�ci�! I jak� otrzyma� za to nagrod�? Cztery bite tygodnie w Little Whinging, w ca�kowitej izolacji od �wiata czarodziej�w, skazany na czajenie si� w�r�d zwi�d�ych begonii, �eby wys�ucha� g�upot o papu�kach je�d��cych na nartach wodnych! Jak Dumbledore m�g� tak �atwo o nim zapomnie�? Dlaczego Ron i Hermiona sp�dzaj� razem wakacje, ani my�l�c zaprosi� i jego? Jak d�ugo jeszcze b�dzie musia� znosi� dobre rady Syriusza, by siedzia� cicho i nie pakowa� si� w �adne k�opoty ? Jak d�ugo b�dzie musia� opiera� si� pokusie, by napisa� do tego g�upiego "Proroka Codziennego", �e Voldemort powr�ci�? Takie my�li k��bi�y si� w biednej g�owie Harry'ego, wn�trzno�ci skr�ca�y mu si� z bezsilnej z�o�ci, a tymczasem wok� niego zapada�a parna, aksamitna noc, powietrze wype�ni� zapach rozgrzanej, suchej trawy, a jedynym d�wi�kiem by� dobiegaj�cy spoza ogrodzenia parku odg�os przeje�d�aj�cych od czasu do czasu samochod�w.
Nie mia� poj�cia, jak d�ugo tak siedzia� na hu�tawce, zanim jego sm�tne rozmy�lania przerwa�y jakie� g�osy. Podni�s� g�ow� i rozejrza� si�. Latarnie z otaczaj�cych park ulic rozsiewa�y mglist� po�wiat�, na tyle jednak jasn�, �e m�g� dostrzec grupk� os�b zmierzaj�cych przez park. Jedna z nich wy�piewywa�a jak�� spro�n� piosenk�, pozostali g�o�no rechotali. S�ycha� te� by�o szmer opon kilku drogich rower�w, prowadzonych przez id�cych.
17 *
Harry szybko ich rozpozna�. Ten na przedzie to z ca�� pewno�ci� jego kuzyn, Dudley Dursley, wracaj�cy do domu w towarzystwie cz�onk�w swojej bandy.
Dudley by� masywny jak zawsze, ale ca�oroczna ostra dieta i odkrycie w sobie nowego talentu bardzo go zmieni�y. Wuj Vernon opowiada� z lubo�ci� ka�demu, kto zechcia� go wys�ucha�, �e jego syn zdoby� mistrzostwo junior�w wagi ci�kiej w dorocznych Szkolnych Mistrzostwach Po�udniowo-
- Wschodniej Anglii. Ten "szlachetny sport", jak m�wi� o bok
sie wuj Vernon, sprawi�, �e Dudley sta� si� o wiele wi�kszym
potworem ni� w szkole podstawowej, kiedy Harry s�u�y� mu
za jego pierwszy worek treningowy. Harry ju� dawno przesta�
go si� ba�, ale wcale nie uwa�a�, by nale�a�o si� cieszy� z tego,
�e Dudley potrafi teraz zadawa� o wiele silniejsze i celniejsze
ciosy. Wszystkie dzieciaki z okolicy panicznie ba�y si� Dudleya
- o wiele bardziej, ni� "tego Pottera", kt�ry, jak im usta
wicznie powtarzano, jest zatwardzia�ym chuliganem, sp�dza
j�cym rok szkolny w O�rodku Wychowawczym �wi�tego
Brutusa dla M�odocianych Recydywist�w.
Harry obserwowa� ciemne sylwetki cz�onk�w bandy przecinaj�ce trawnik, zastanawiaj�c si�, kogo dzi� pobili. I nagle z�apa� si� na tym, �e powtarza w duchu: Rozejrzyjcie si�, ciemniaki... no, dalej... rozejrzyjcie si�... siedz� tu zupe�nie sam... no, chod�cie tu i spr�bujcie...
Gdyby go zauwa�yli, na pewno zaraz by przylecieli, i co by wtedy zrobi� Dudley? Nie chcia�by straci� twarzy przed cz�onkami swojej bandy, a z drugiej strony ba�by si� Harry'ego sprowokowa�... Ale by by�a zabawa! Mo�na by sobie troch� pokpi� z Dudleya i obserwowa�, jak ca�y si� skr�ca, bo ze strachu nie mo�e mu odpowiedzie�... a jakby kt�ry� z jego bandy podskoczy�... ha, ha, ha, jest za pasem r�d�ka! Niech tylko spr�buj�... Harry z rozkosz� wy�adowa�by sw� z�o�� na tych osi�kach, kt�rzy niegdy� zamieniali jego �ycie w piek�o.
18
Ale si� nie rozejrzeli, nie zauwa�yli go, byli ju� prawie przy �elaznych sztachetach otaczaj�cych park. Harry zdusi� w sobie impuls, aby za nimi nie zawo�a�... w ko�cu pakowanie si� w b�jk� nie by�oby najm�drzejsze... przecie� nie wolno mu u�ywa� czar�w... mog�oby mu znowu grozi� wydalenie ze szko�y...
G�osy bandy Dudleya powoli cich�y, znikli mu z oczu, oddalaj�c si� Magnolia Road.
Mo�esz by� ze mnie dumny, Syriuszu, pomy�la� Harry. Nie r�b nic pochopnie. Nie pakuj si� w �adne k�opoty. Tak jest, Syriuszu, tylko �e ty zachowywa�e� si� zupe�nie odwrotnie.
Zeskoczy� z hu�tawki i przeci�gn�� si�. Ciotka Petunia i wuj Vernon uwa�ali, �e kiedy wieczorem pojawia si� w domu Dudley (a jemu by�o wolno wraca� o dowolnej porze), musi by� w domu i Harry; nie tolerowali ani minuty sp�nienia. Wuj Vernon zagrozi� Harryemu, �e je�li jeszcze raz wr�ci do domu po Dudleyu, zamknie go w pokoju, wi�c st�umi� ziewni�cie i rad nierad, wci�� nachmurzony, ruszy� ku bramie parku.
Przy Magnolia Road, podobnie jak przy Privet Drive, pe�no by�o wielkich, klockowatych dom�w z wypiel�gnowanymi trawnikami, zamieszkanych przez wielkich, klocowatych w�a�cicieli wypucowanych, b�yszcz�cych samochod�w, podobnych do tego, kt�rym chlubi� si� wuj Vernon. Harry wola� Little Whinging p�nym wieczorem, kiedy pozas�aniane okna jarzy�y si� ��tymi plamami w ciemno�ci i nikt na jego widok nie mrucza� pod nosem pogardliwych uwag o "przest�pczym" wygl�dzie. Szed� szybko, wi�c w po�owie Magnolia Road znowu ujrza� przed sob� band� Dudleya. �egnali si� na rogu Magnolia Crescent. Harry ukry� si� w cieniu wielkiego bzu i czeka�.
- ...kwicza� jak zarzynane prosi�, no nie? - m�wi� Malcolm, a inni wt�rowali mu �miechem.
19
� De, jeste� naprawd� wielki, ten prawy sierpowy to by�o
co� - rzek� Piers.
� To co, jutro o tej samej porze? - zapyta� Dudley.
� Ale w mojej cha�upie, starzy wybywaj� - powiedzia�
Gordon.
� No to cze��!
� Cze��, Dudasie!
- - Czo�em, Wielki De!
Harry odczeka�, a� si� rozejd�, a kiedy g�osy reszty cz�onk�w bandy ucich�y w oddali, okr��y� r�g i ruszy� Magnolia Crescent za Dudleyem. Id�c szybko, wkr�tce znalaz� si� tak blisko, �e us�ysza� jego buczenie pod nosem, ca�kowicie pozbawione melodii.
� Hej, Wielki De!
Dudley odwr�ci� si�.
� A, to ty - mrukn��.
� Od kiedy jeste� Wielkim De? - zapyta� Harry.
� Zamknij si� - warkn�� Dudley, odwracaj�c si� do
niego plecami.
� Fajna ksywa. - Harry wyszczerzy� z�by i zr�wna� si�
z kuzynem. - Ale dla mnie zawsze pozostaniesz Male�kim
Dudziaczkiem.
� Powiedzia�em ci, ZAMKNIJ SI�! - krzykn�� Dudley,
a jego podobne do dw�ch szynek d�onie zacisn�y si� w pi�ci.
� Twoi kumple nie wiedz�, �e mama tak ci� nazywa?
� Zamknij ryj.
� Ale jej chyba tego nie powiesz? A mo�e wolisz, �ebym
do ciebie m�wi� "Dzieciaczku" albo "Pysiaczku"?
Dudley milcza�. Wysi�ek, z jakim powstrzymywa� si�, by Harryego nie r�bn��, wymaga� ca�ego zapasu jego samokontroli.
- No to kogo dzisiaj za�atwili�cie? - zapyta� Harry,
a kpi�cy u�miech spe�z� mu z twarzy. - Jeszcze jednego
20
dziesi�ciolatka? Bo wiem, �e dwa dni temu pobili�cie ma�ego Marka Evansa.
� Sam si� o to prosi� - warkn�� Dudley.
� Tak?
� Stawia� mi si�.
� Naprawd�? Powiedzia� ci, �e wygl�dasz jak prosi� na
uczone chodzi� na tylnych nogach? Ale, Dudasie, to przecie�
nie jest kpina, to czysta prawda!
Mi�nie na szcz�kach Dudleya zacz�y gro�nie drga�. Harry rozkoszowa� si� tym widokiem, wiedz�c, �e zdo�a� go naprawd� rozjuszy�; poczu� si� tak, jakby przepompowa� ca�� sw� z�o�� w kuzyna.
Skr�cili w w�sk� alejk�, na kt�rej Harry zobaczy� po raz pierwszy Syriusza. Mo�na ni� by�o przej�� na skr�ty do Wisteria Walk. By�o na niej o wiele ciemniej ni� na ulicach, bo nie mia�a latarni. Z jednej strony wznosi�a si� �ciana gara�u, z drugiej wysoki p�ot.
� Uwa�asz si� za supermana, bo masz to co� przy sobie,
tak? - warkn�� Dudley po chwili.
� Jakie co�?
- No... to, co tam chowasz.
Harry znowu wyszczerzy� z�by.
- Wiesz co, Dudasie? Ty wcale nie jeste� taki g�upi, na ja
kiego wygl�dasz. Bo gdyby� by�, to nie m�g�by� jednocze�nie
i�� i m�wi�.
Wyci�gn�� r�d�k�. Dudley zerkn�� na ni� niespokojnie.
� Nie wolno ci! Wiesz, �e ci nie wolno. Wyrzuciliby ci�
z tej szko�y dla dziwak�w.
� A sk�d wiesz, o Wielki De, �e nie zmienili regula
minu?
� Bo nie zmienili - odrzek� Dudley niezbyt pewnym
tonem.
Harry za�mia� si� cicho.
21 *
� Gdyby� tego nie mia�, toby� tak si� nie stawia�, co? -
zadrwi� Dudley.
� A ty bez tych czterech osi�k�w za plecami nie pobi�by�
dziesi�ciolatka. A jak tam by�o z tym tytu�em mistrza, kt�rym
tak si� chwalisz? Ile lat mia� tw�j przeciwnik? Siedem?
A mo�e osiem?
� Szesna�cie, je�li chcesz wiedzie� - warkn�� Dudley
- a kiedy z nim sko�czy�em, docucili go dopiero po dwu
dziestu minutach. I wa�y� dwa razy tyle, co ty. I tylko pocze
kaj, zaraz powiem ojcu, �e to wyci�gn��e�...
� Co, polecisz do swojego tatusia? I powiesz mu, �e jego
cudowny synalek, mistrz szlachetnego sportu, boi si� brzyd
kiej r�d�ki Harry'ego?
� Ale w nocy to ju� taki odwa�ny nie jeste�, co?
� TERAZ jest noc, Dudasie. Tak nazywamy t� cz��
doby, w kt�rej jest ciemno.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Kiedy le�ysz w ��ku!
Dudley zatrzyma� si�. To samo zrobi� Harry, wpatruj�c
si� w swego kuzyna. W ciemno�ci niewiele m�g� dostrzec, ale wydawa�o mu si�, �e na jego twarzy widzi wyraz triumfu.
� A sk�d ci przysz�o do g�owy, �e nie jestem odwa�ny
w ��ku? - zapyta� Harry, ca�kowicie zbity z tropu. -
Niby czego mam tam si� ba�, poduszek, czy mo�e czego� in
nego?
� Zesz�ej nocy wszystko s�ysza�em - wycedzi� Dudley.
- Jak m�wi�e� przez sen. Jak j�cza�e�.
- O co ci chodzi? - zapyta� niepewnie Harry, czuj�c,
jak co� mu si� przewraca w �o��dku.
Zesz�ej nocy znowu we �nie odwiedzi� ten cmentarz. Dudley rykn�� ochryp�ym �miechem, a potem zacz�� wykrzykiwa� piskliwym g�osem:
- Nie zabijaj Cedrika! Nie zabijaj Cedrika! Kim jest ten
Cedrik? To tw�j ch�opak?
* 22 *
� Ja... K�amiesz! - odpowiedzia� automatycznie Harry, ale w ustach mu zasch�o. Wiedzia�, �e Dudley nie k�amie,
bo sk�d m�g� wiedzie� o Cedriku?
� Tatooo! Pom� mi, tato! On chce mnie zabi�! �aaaa!
� Zamknij si� - rzuci� szybko Harry. - M�wi� ci,
zamknij si�! Ostrzegam ci�!
� Tatuusiuuu, pom� mi! Mamuusiuuu, pom� mi! On
zabi� Cedrika! Tato, pom�! On zamierza... NIE CELUJ TYM
WE MNIE!
Dudley przywar� plecami do �ciany gara�u. Harry celowa� r�d�k� prosto w jego serce, czuj�c, jak w �y�ach pulsuje mu czternastoletnia nienawi�� do Dudleya. Ile by da� za to, by m�c ugodzi� go jakim� silnym zakl�ciem, tak �eby pope�z� do domu na czworakach jak insekt, otumaniony, wymacuj�cy drog� czu�kami...
� �eby� si� nie wa�y� powt�rzy� tego jeszcze raz -
wycedzi� Harry. - Zrozumia�e�?
� Nie celuj tym we mnie!
� Zrozumia�e�?
� Nie celuj tym we mnie!
� Zrozumia�e�?!
� NIE CELUJ TYM WE MNIE!
Dudley wyda� z siebie dziwny, zduszony wrzask, jakby go oblano lodowat� wod�.
Co� si� sta�o z noc�. Usiane gwiazdami granatowe niebo zrobi�o si� nagle czarne jak smo�a - znik�o wszystko: gwiazdy, ksi�yc, mglista po�wiata latarni na ko�cu alejki. Ucich� odleg�y warkot samochod�w i szum drzew. Powia�o przenikliwym ch�odem. Otoczy�a ich ca�kowita, nieprzenikniona, g�ucha ciemno��, jakby jaka� olbrzymia r�ka zarzuci�a grub�, lodowat� peleryn� na ca�� alejk�, odbieraj�c im wzrok.
Przez u�amek sekundy Harry pomy�la�, �e niechc�cy u�y� magii, cho� tak usilnie si� powstrzymywa�. Potem powr�ci�
23
rozum: przecie� nie posiada� takiej mocy magicznej, by pogasi� gwiazdy. Obraca� g�ow� to tu, to tam, staraj�c si� co� zobaczy�, ale ciemno�� napiera�a na oczy jak niesamowicie lekki woal.
Przera�ony g�os Dudleya wdar� mu si� w ucho.
� C-co ty r-robisz?! Przesta�!
� Nic nie robi�! Zamknij si� i nie ruszaj z miejsca!
� N-nic nie w-widz�! O�lep�em!
� Powiedzia�em ci, zamknij si�!
Harry sta� nieruchomo, patrz�c to w lewo, to w prawo. Ch��d by� tak dotkliwy, �e ca�y dygota�, ramiona pokry�y si� g�si� sk�rk�, a w�osy na karku stan�y d�ba. Wytrzeszczy� oczy, wbijaj�c wzrok w ciemno��, ale nadal nic nie widzia�.
To niemo�liwe... przecie� nie mogli tu dotrze�... nie do Lit-tle Whinging... Wyt�y� s�uch. Przecie� by ich us�ysza�, zanim by si� pokazali...
� P-powiem o-ojcu! - wyj�cza� Dudley. - G-gdzie
jeste�? Co r-rooo...
� Zamkniesz si� wreszcie, czy nie? - sykn�� Harry.
- Ja nas�uchu...
Ale nagle zamilk�. Us�ysza� co�, czego si� najbardziej ba�.
Nie byli sami. Pr�cz nich w alejce by�o co�, co dysza�o ochryple i �wiszcz�co. Harry poczu�, jak za gard�o chwyta go lodowata �apa strachu, jeszcze zimniejsza od otaczaj�cego ich ch�odu.
- S-sko�cz z tym! P-przesta�! Bo ci� r�bn�, przysi�gam!
- Dudley, zamknij...
�UP
Czyja� pi�� ugodzi�a Harry'ego w g�ow�, zwalaj�c go z n�g. Zobaczy� snop bia�ych iskierek. Po raz drugi w ci�gu godziny poczu� si� tak, jakby g�owa p�k�a mu na dwoje. W nast�pnej chwili upad� ci�ko na ziemi�, wypuszczaj�c r�d�k� z r�ki.
24
- Dudley, ty kretynie! - wrzasn�� z oczami pe�nymi
�ez, d�wigaj�c si� na �okcie i kolana, macaj�c wok� siebie
w ciemno�ci.
Us�ysza�, jak Dudley wpada na p�ot, ucieka, potyka si�.
- DUDLEY, WRACAJ! IDZIESZ PROSTO NA NIEGO!
Rozleg� si� przera�liwy wrzask i kroki Dudleya nagle
ucich�y. W tej samej chwili Harry poczu� za plecami powiew zimna, kt�ry m�g� oznacza� tylko jedno: a wi�c by�o ich wi�cej.
- DUDLEY, B�D� CICHO! ZA �ADN� CEN� NIE
WYDAWAJ Z SIEBIE G�OSU!... R�d�ka... moja r�d�ka
- mrucza� gor�czkowo, a jego palce b��dzi�y po ziemi jak paj�ki. - Gdzie jest... r�d�ka... no... gdzie... Lumos!
Wypowiedzia� zakl�cie ca�kiem bezwiednie, czuj�c pal�c� potrzeb� odrobiny �wiat�a, i ku swojemu zdumieniu i uldze ujrza� b�ysk par� cali od prawej d�oni. Koniec r�d�ki p�on�� bladym �wiat�em. Harry z�apa� j�, podni�s� si� i rozejrza�.
Serce podskoczy�o mu do gard�a.
Wysoka, zakapturzona posta� sun�a prosto na niego, unosz�c si� nad ziemi� i wsysaj�c w siebie ze �wistem noc. Spod szaty nie wida� by�o ani twarzy, ani st�p.
Harry cofn�� si� i uni�s� r�d�k�.
- Expecto patronum!
Strz�p srebrzystej mgie�ki wystrzeli� z ko�ca r�d�ki i dementor zwolni�, ale zakl�cie nie podzia�a�o w�a�ciwie i Harry rzuci� si� rozpaczliwie do ty�u, ca�kowicie otumaniony paroksyzmem strachu. Skoncentrowa� si�...
Z czarnej szaty dementora wysun�a si� ku niemu para szarych, o�lizg�ych, pokrytych strupami r�k. Chrapliwy �wist wype�ni� mu uszy.
- Expecto patronum!
Us�ysza� sw�j g�os jakby z oddali. Z r�d�ki wystrzeli� kolejny strz�p srebrnej mgie�ki, jeszcze w�tlejszy ni� poprzedni.
25
To ju� koniec, ju� tego nie powt�rzy, nie zdo�a si� skoncentrowa�...
Wewn�trz jego g�owy rozleg� si� ostry, piskliwy �miech... Cuchn�cy, lodowaty oddech dementora wype�ni� mu p�uca, zacz�� si� dusi�... Pomy�l... o czym�... szcz�liwym...
Ale nie m�g� odnale�� w sobie niczego, co przypomina�o szcz�cie. Lodowate palce dementora ju� zwiera�y si� na jego szyi... piskliwy �miech narasta�... a� w ko�cu us�ysza� we w�asnej czaszce znany g�os:
- Pok�o� si� �mierci, Harry... To b�dzie szybkie, mo�e
nawet bezbolesne... nie wiem... nigdy nie umiera�em...
A wi�c ju� nigdy nie zobacz� Rona i Hermiony, pomy�la�. Walcz�c o ostatni oddech, ujrza� w wyobra�ni ich twarze.
- EXPECTO PATRONUM!
Olbrzymi srebrny jele� wystrzeli� z ko�ca r�d�ki i ugodzi� dementora rogami prosto w miejsce, w kt�rym powinno by� serce. Dementor cofn�� si�, pozbawiony ci�aru jak ciemno��, okr�ci� w powietrzu i odlecia�, podobny do wielkiego nietoperza.
- ZA MN�! - krzykn�� Harry do jelenia, unosz�c
wysoko r�d�k� i p�dz�c alejk�. - DUDLEY? DUDLEY!
Przebieg� zaledwie z tuzin krok�w, zanim ich dostrzeg�. Dudley le�a� skulony na ziemi, os�aniaj�c twarz d�o�mi. Drugi dementor pochyla� si� nad nim, zaciskaj�c o�lizg�e palce na jego przegubach, rozwieraj�c je powoli, z lubo�ci�, zni�aj�c zakapturzon� g�ow� ku twarzy Dudleya, jakby go chcia� poca�owa�.
- PRZEP�D� GO! - rykn�� Harry.
Jele�, kt�rego wyczarowa�, przegalopowa� obok niego z dono�nym t�tentem. Pozbawiona oczu twarz by�a ju� o cal od twarzy Dudleya, gdy dementor zosta� pochwycony mi�dzy srebrne rogi i wyrzucony w powietrze, gdzie - podobnie jak jego towarzysza - wessa�a go w siebie ciemno��. Jele� pogalopowa� do ko�ca alejki i rozp�yn�� si� w srebrn� mg��.
26
Ksi�yc, gwiazdy i latarnie uliczne zap�on�y na nowo. Ciep�y wietrzyk wion�� przez alejk�. W s�siednich ogrodach zaszele�ci�y drzewa, a zwyk�y, ziemski ha�as samochod�w, przeje�d�aj�cych Magnolia Crescent, nape�ni� powietrze. Harry sta� nieruchomo, czuj�c, jak ca�y dygoce, ch�on�c ca�ym sob� ten nag�y powr�t do normalno�ci. Dopiero po chwili zda� sobie spraw� z tego, �e koszulka przyklei�a mu si� do cia�a: by� zlany potem.
Nie m�g� uwierzy� w to, co zaledwie przed chwil� si� sta�o. Dementorzy TUTAJ, w Little Whinging...
Dudley wci�� le�a� skulony na ziemi, trz�s�c si� i poj�kuj�c. Harry pochyli� si� nad nim, �eby zobaczy�, czy jest w stanie stan�� na w�asnych nogach, ale w�wczas us�ysza� za sob� g�o�ny tupot. Instynktownie uni�s� ponownie r�d�k� i okr�ci� si� na pi�cie, by stawi� czo�o nowemu napastnikowi.
Zobaczy� pani� Figg, ich zwariowan� s�siadk�. Dysza�a ci�ko, siwe w�osy wymkn�y si� jej spod siatki, sznurkowa torba na zakupy dynda�a z nadgarstka, a kraciaste kapcie bez pi�t prawie zsun�y si� jej ze st�p. Harry chcia� szybko schowa� r�d�k�, ale...
- Nie chowaj jej, g�upku! - wrzasn�a pani Figg. - A jak jest ich wi�cej w okolicy? Och, ja chyba zamorduj� tego Mundungusa Fletchera!
ROZDZIA� DRUGI
Chmara s�w
�e co? - wyj�ka� Harry. - Wyjecha�! - odpowiedzia�a pani Figg, za�amuj�c r�ce. - �eby spotka� si� z kim� i pogada� o kocio�kach, kt�re zsun�y si� komu� z miot�y! Powiedzia�am mu, �e jak si� st�d ruszy, to go spal� �ywcem, no i masz! Dementorzy! Ca�e szcz�cie, �e kaza�am Male�stwu mie� oko na wszystko! No, ale nie ma czasu na pogaduszki! Szybko, musimy ci� st�d zabra�! Och, teraz dopiero zaczn� si� k�opoty! Ja go zamorduj�!
� Ale... - Sam fakt, �e ta zwariowana staruszka z s�
siedztwa wie, kim s� dementorzy, by� dla Harryego prawie ta
kim samym szokiem, jak spotkanie z nimi w ciemnej alejce.
- To pani... pani jest czarownic�?
� Jestem char�akiem i Mundungus Fletcher dobrze o tym
wie, wi�c jak, u licha, mia�abym ci pom�c w walce z demen-
torami? Zostawi� ci� samego na pastw� losu, a ostrzega�am
go, �e...
� Ten Mundungus mnie �ledzi�? No tak... To by� on! De
portowa� si� sprzed mojego domu!
� Tak, tak, ale na szcz�cie usadzi�am Male�stwo pod sa
mochodem, a m�j dzielny kocurek zaraz przylecia� i ostrzeg�
* 28
mnie, �e zosta�e� bez ochrony, ale jak dolecia�am do twojego domu, ju� ci� tam nie by�o... a teraz... och, co na to powie Dumbledore! Ej, ty! - krzykn�a do Dudleya, nadal rozci�gni�tego na ziemi. - Podnie� sw�j t�usty ty�ek, ale ju�!
� To pani zna Dumbledorea? - zapyta� Harry, wy
trzeszczaj�c na ni� oczy.
� No pewnie, �e znam Dumbledore'a, a kto go nie zna?
No, ale do roboty... bo jak tu wr�c�, ja ci na pewno nie pomo
g�. Moim najwi�kszym osi�gni�ciem by�o transmutowanie
torebki herbaty.
Pochyli�a si�, z�apa�a Dudleya za pot�ne rami� i poci�gn�a.
- Wstawaj, ty bezu�yteczna niedojdo! Wstawaj!
Ale Dudley nie by� w stanie albo nie chcia� wsta�. Le�a� na ziemi i dygota�, twarz mia� szar� jak popi�, usta zaci�ni�te.
- Ja to zrobi� - powiedzia� Harry, chwytaj�c Dudleya
za r�k�.
Z wielkim trudem uda�o mu si� pod�wign�� go na nogi, ale Dudley wci�� by� na granicy omdlenia. Toczy� nieprzytomnie ma�ymi oczkami, krople potu pokry�y mu twarz, a gdy tylko Harry go pu�ci�, zachwia� si� niebezpiecznie.
- Szybko! - krzykn�a histerycznie pani Figg.
Harry zarzuci� sobie jedn� z pot�nych r�k Dudleya na ramiona i zacz�� go ci�gn�� ku ulicy, uginaj�c si� pod jego ci�arem. Pani Figg sz�a przed nimi chwiejnym krokiem, a na ko�cu alejki wyjrza�a ostro�nie za r�g.
- Nie chowaj r�d�ki - szepn�a, kiedy weszli na Wi-
steria Walk. - Pal licho Zasady Tajno�ci, i tak dobior� si�
nam do sk�ry, a jak ju� mamy wisie�, to przynajmniej b�dzie
my wiedzie� za co. To ca�e gadanie o Uzasadnionych Restryk-
cjach wobec Niepe�noletnich Czarodziej�w... tego si� w�a�nie
obawia� Dumbledore... Co tam majaczy na ko�cu ulicy? Aaa,
29
to tylko pan Prentice... Nie opuszczaj r�d�ki, ch�opcze, przecie� m�wi�am, �e ja ci nie pomog�...
Nie by�o wcale �atwo panowa� nad r�d�k� i jednocze�nie ci�gn�� bezw�adnego Dudleya. Harry szturchn�� go w �ebra, ale wygl�da�o na to, �e jego kuzyn utraci� wszelk� ochot� na poruszanie si� o w�asnych si�ach. Wisia� na ramieniu Harry'ego, ledwo pow��cz�c nogami.
� Dlaczego mi pani nie powiedzia�a, �e jest pani
char�akiem, pani Figg? - zapyta� Harry, dysz�c ci�ko.
- Tyle razy u pani bywa�em... Mog�a mi pani powiedzie�.
� Dumbledore mi zakaza�. Mia�am ci� pilnowa�, ale nic ci
nie m�wi�. By�e� za m�ody. Wybacz mi, Harry, �e musia�e� si�
u mnie troch� pom�czy�, ale Dursleyowie nigdy by ci� do mnie
nie pu�cili, gdyby wiedzieli, �e jest ci u mnie dobrze. To nie by�o
�atwe... Och, s�owo daj�... - Ponownie za�ama�a r�ce w tra
gicznym ge�cie. - Jak Dumbledore si� o tym dowie... Jak ten
Mundungus m�g� ci� tak zostawi�, przecie� mia� ci� pilnowa�
do p�nocy... Gdzie on si� podziewa? I jak mam donie�� Dum-
bledore'owi o tym, co si� sta�o? Nie potrafi� si� teleportowa�.
� Mam sow�, mog� pani po�yczy� - j�kn�� Harry, za
stanawiaj�c si�, kiedy p�knie mu kr�gos�up.
� Harry, ty nic nie rozumiesz! Dumbledore musi dzia�a�
natychmiast, przecie� ministerstwo ma swoje sposoby wykry
wania nielegalnego u�ycia czar�w, za�o�� si�, �e ju� o tym
wiedz�.
� Ale przecie� musia�em pozby� si� dementor�w, mu
sia�em u�y� czar�w... Chyba bardziej zaniepokoi ich to, �e de-
mentorzy fruwaj� sobie po Wisteria Walk, prawda?
� Och, m�j kochany, bardzo bym chcia�a, �eby tak by�o,
ale obawiam si�, �e... MUNDUNGUSIE FLETCHERZE, JA
CI� ZAMORDUJ�!
Rozleg� si� dono�ny trzask, zalecia�o alkoholem i st�ch�ym tytoniem i tu� przed nimi zmaterializowa� si� przysadzisty,
30
nieogolony m�czyzna w obszarpanym p�aszczu. Mia� kr�tkie, krzywe nogi, rzadkie rude w�osy i sm�tne, podpuchni�te oczy, co sprawia�o, �e przypomina� basseta. W r�kach �ciska� srebrne zawini�tko, w kt�rym Harry natychmiast rozpozna� peleryn�-niewidk�.
� C-c-co jest grane? - zapyta�, gapi�c si� to na pani�
Figg, to na Harry'ego, to na Dudleya. - D-dlaczego si�
ujawni�a�?
� Ja ci dam ujawnienie! - wrzasn�a pani Figg. -
Tu s� DEMENTORZY ty n�dzna szumowino!
� D-dementorzy? - powt�rzy� Mundungus, wyra�nie
wstrz��ni�ty. - Dem-mentorzy tutaj?
� Tak, tutaj, ty n�dzna kupo nietoperzego �ajna! Tutaj!
- krzykn�a piskliwym g�osem pani Figg. - Dementorzy
napadli na ch�opca na twojej zmianie!
� A niech to szlag... - zakl�� cicho Mundungus, prze
nosz�c wzrok z pani Figg na Harry'ego i z powrotem na pani�
Figg. - Niech to szlag, ja...
� A ty sobie spokojnie handlujesz kradzionymi kocio�kami!
Nie m�wi�am ci, �eby� nigdzie nie chodzi�? Nie m�wi�am?
� Ja... no... tego... - Mundungus by� wyra�nie bardzo
zak�opotany. - To by�a... tego... wyj�tkowa okazja... wiesz,
jak jest...
Pani Figg unios�a r�k�, z kt�rej zwiesza�a si� sznurkowa torba na zakupy, zrobi�a zamach i trzasn�a ni� Mundungusa w g�ow�. S�dz�c po z�owieszczym grzechocie, torba by�a pe�na puszek z pokarmem dla kot�w.
� Auuu!... Odwal si�... odwal si� ode mnie, stara wariat
ko! Trzeba powiadomi� Dumbledorea!
� No pewnie! - wrzeszcza�a pani Figg, ok�adaj�c
Mundungusa torb� z kocim �arciem. - I... lepiej... zr�b...
to... sam... przy... okazji... powiesz... mu... dlaczego... ciebie...
tu... nie... by�o... �eby... pom�c!
31
- Opanuj si�, kobito! - wydysza� Mundungus, os�a
niaj�c g�ow� ramionami. - Ju� mnie nie ma!
Hukn�o i Munndungus Fletcher znikn��.
- Mam nadziej�, �e Dumbledore go zamorduje! -
rzuci�a pani Figg ze z�o�ci�. - No, Harry, na co czekasz?
Harry wola� nie marnowa� resztek si� na t�umaczenie pani Figg, �e nie ujdzie ju� ani kroku, d�wigaj�c bezw�adnego jak t�umok Dudleya. Podpar� go wi�c barkami i ruszy� chwiejnie dalej.
- Odprowadz� ci� do drzwi - powiedzia�a pani Figg, kiedy skr�cili w Privet Drive - na wypadek, gdyby by�o ich tu wi�cej... Daj� s�owo, ale pasztet... i ty musia�e� sam da� sobie z nimi rad�... a Dumbledore m�wi�, �eby�my za wszelk� cen� powstrzymywali ci� od u�ycia czar�w... no c�, nie ma co p�aka� nad rozlanym wywarem... ale to prawdziwa r�d�ka w mrowisko.
� A wi�c... - wydysza� Harry - Dumbledore... nie
zostawi� mnie... samego?
� Pewnie, �e nie! A co, my�la�e�, �e ci� zostawi na pastw�
losu po tym, co si� sta�o w czerwcu? Wielkie nieba, ch�opcze,
a m�wi�, �e jeste� taki inteligentny... No dobrze... wejd� do
�rodka i nie wy�a� wi�cej - doda�a, kiedy dotarli pod nu
mer 4. - Jestem pewna, �e wkr�tce kto� nawi��e z tob�
kontakt.
� A co pani zamierza zrobi�? - zapyta� szybko Harry.
� Wr�ci� do siebie - odpowiedzia�a pani Figg, roz
gl�daj�c si� po ciemnej uliczce i wzdrygaj�c si� lekko. -
Musz� poczeka� na nowe instrukcje. A ty nie ruszaj si�
z domu. Dobranoc.
� Niech pani poczeka! Chcia�bym si� dowiedzie�...
Ale pani Figg ju� pocz�apa�a uliczk�, klapi�c g�o�no swoimi pozbawionymi pi�t kapciami i grzechoc�c puszkami z pokarmem dla kot�w.
* 32 *
- Prosz� pani! - zawo�a� za ni� Harry.
Mia� tyle pyta�, a oto jedyna osoba, kt�ra by�a w kontakcie z Dumbledore'em, znik�a w ciemno�ci. Zacisn�� z�by, podci�gn�� mocniej rami� Dudleya, �eby mu si� nie osun�� na ziemie, i zacz�� go wlec ogrodow� �cie�k� ku drzwiom numeru 4.
W przedpokoju pali�o si� �wiat�o. Harry wetkn�� r�d�k� za d�insy, nacisn�� dzwonek i patrzy�, jak za matow� szyb� ro�nie rozmazana sylwetka ciotki Petunii.
- Moje Dudzi�tko! Najwy�szy czas... bo ju� zaczyna
�am... DUDZIACZKU, CO CI SI� STA�O?!
Harry zerkn�� na Dudleya i w ostatniej chwili zd��y� wysun�� si� spod jego ci�kiego ramienia. Dudley, kt�rego twarz by�a teraz bladozielona, zachwia� si�... a potem otworzy� usta i zwymiotowa� obficie na wycieraczk�.
- Dudi, co si� z tob� dzieje? Vernon? VERNON!!!
Wuj Vernon wypad� z salonu, strzyg�c zawzi�cie w�sami,
to oznacza�o, �e jest bardzo zaniepokojony, i natychmiast podbieg�, by pom�c ciotce Petunii przeci�gn�� chwiej�cego si� na nogach Dudleya przez pr�g, uwa�aj�c przy tym, by nie wdepn�� w wielk� ka�u�� wymiocin.
- Vernonie, on jest chory!
� Co jest, synku? Co si� sta�o? Czy pani Polkiss poda�a ci
na podwieczorek co� zagranicznego?
� Kochanie, dlaczego jeste� taki brudny? Le�a�e� na ziemi?
� Trzymaj si�, synu... Ale chyba ci� nie napadni�to, co?
� Zadzwo� na policj�, Vernon! - wrzasn�a ciotka Pe
tunia. - Wezwij policj�! Dudziaczku, m�j skarbie, powiedz
co� do mamusi! Co oni ci zrobili?
W ca�ym tym zamieszaniu nikt nie zwraca� uwagi na Harry'ego, co bardzo mu odpowiada�o. Uda�o mu si� w�lizn�� do �rodka, zanim wuj Vernon zatrzasn�� drzwi, a kiedy Dursleyowie ci�gn�li swego synalka do kuchni, przekrzykuj�c si� nawzajem, powoli i ostro�nie ruszy� w kierunku schod�w.
33
� Kto ci to zrobi�, synu? Podaj nam nazwiska. Ju� my si�
nimi zajmiemy, b�d� spokojny.
� Ciicho! Vernon, on pr�buje co� powiedzie�. Kto to by�,
Dudi? Powiedz mamusi!
Stopa Harry'ego spoczywa�a ju� na najni�szym stopniu, kiedy Dudley odzyska� g�os.
- To on.
Harry zamar�, zacisn�� z�by i powieki i czeka� na wybuch.
- CH�OPCZE! CHOD� TUTAJ!
Czuj�c mieszanin� strachu i z�o�ci, Harry powoli cofn�� stop� ze schod�w i odwr�ci� si�, by p�j�� za Dursleyami.
Po ciemno�ci, kt�ra panowa�a na zewn�trz, w chorobliwie czystej kuchni by�o niesamowicie jasno. Ciotka Petunia usadzi�a Dudleya na krze�le. Jego twarz by�a nadal zielona i wilgotna. Wuj Vernon sta� przed zlewem, wlepiaj�c w Harryego swoje �wi�skie oczka.
� Co zrobi�e� mojemu synowi? - zapyta� g�osem przy
pominaj�cym warczenie buldoga.
� Nic - odpowiedzia� Harry, dobrze wiedz�c, �e wuj
i tak mu nie uwierzy.
� Co on ci zrobi�, Dudi? - zapyta�a ciotka Petunia
dr��cym g�osem, zmywaj�c g�bk� wymioty z przodu sk�rza
nej kurtki Dudleya. - Powiedz mi, skarbie, czy to... czy to
by�o no-wiesz-co? Czy on u�y�... TEGO?
Dudley powoli kiwn�� g�ow�.
- Nieprawda! - zaprzeczy� ostro Harry, kiedy ciotka
Petunia j�kn�a, a wuj Vernon uni�s� d�o� zaci�ni�t� w pi��.
- Nic mu nie zrobi�em, to nie ja, to...
Ale w tym momencie przez okno wlecia�a sowa uszata. Musn�wszy czubek g�owy wuja Vernona, poszybowa�a w stron� Harry'ego, rzuci�a mu do st�p wielk� pergaminow� kopert�, zrobi�a zgrabny zwrot, omiot�a ko�cami skrzyde� lod�wk� i wylecia�a.
34
�- SOWY! - rykn�� wuj Vernon, a gruba �y�a na skroni zacz�a mu pulsowa� gwa�townie, kiedy zatrzasn�� okno. - ZNOWU SOWY! NIE POZWOL�, BY DO MOJEGO DOMU WLECIA�A CHO�BY JESZCZE JEDNA SOWA!
Ale Harry rozrywa� ju� kopert� i wyci�ga� z niej list, a serce wali�o mu mocno gdzie� w okolicy jab�ka Adama.
Szanowny Panie Potter!
Otrzymali�my doniesienie, �e dzi� wieczorem, dwadzie�cia trzy minuty po dziewi�tej, u�y� Pan Zakl�cia Patronusa na obszarze zamieszkanym przez mugoli i w obecno�ci mugola.
Stanowi to bardzo powa�ne naruszenie Ustawy o Uzasadnionych Restrykcjach wobec Niepe�noletnich Czarodziej�w i dlatego zosta� Pan usuni�ty ze Szko�y Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Przedstawiciele Ministerstwa pojawi� si� wkr�tce w miejscu Pana zamieszkania, aby zniszczy� Pa�sk� r�d�k�.
Poniewa� otrzyma� ju� Pan oficjalne ostrze�enie po uprzednim wykroczeniu przeciw 13- paragrafowi Zasad Tajno�ci Mi�dzynarodowej Konfederacji Czarodziej�w, zmuszeni jeste�my Pana powiadomi� o konieczno�ci stawienia si� na przes�uchanie w Ministerstwie Magii 12 sierpnia o godz. 9 rano.
Pragn� wyrazi� nadziej�, �e czuje si� Pan dobrze.
Z wyrazami powa�ania
URZ�D NIEW�A�CIWEGO U�YCIA CZAR�W
Ministerstwo Magii
Harry dwukrotnie przeczyta� list. Prawie nie s�ysza�, co m�wi� do niego wuj i ciotka. W g�owie mia� lodowat� pust-
35
k�, w kt�rej t�uk�a si� jedna parali�uj�ca my�l: zosta� wyrzucony z Hogwartu. To ju� koniec. Ju� nigdy tam nie powr�ci.
Spojrza� na Dursley�w. Wuj Vernon by� purpurowy na twarzy i wrzeszcza�, wymachuj�c pi�ciami, ciotka Petunia tuli�a w ramionach Dudleya, kt�remu znowu zbiera�o si� na wymioty.
Ot�pia�y umys� Harry'ego zacz�� ponownie pracowa�. Przedstawiciele Ministerstwa pojawi� si� wkr�tce w miejscu Pana zamieszkania, aby zniszczy� Pa�sk� r�d�k�. Tylko jedno mu pozosta�o. Musi ucieka� - i to zaraz. Dok�d, tego nie wiedzia�, ale jednego by� pewny: w Hogwarcie czy poza Hogwartem - musi mie� swoj� r�d�k�. Czuj�c si� jak we �nie, wyci�gn�� r�d�k� i odwr�ci� si�, by wyj�� z kuchni.
� A dok�d to si� wybierasz? - rykn�� wuj Vernon,
a kiedy Harry nie odpowiedzia�, podbieg� do drzwi wiod�cych
do korytarza, by je zablokowa� swym cia�em. - Jeszcze
z tob� nie sko�czy�em, b�cwale!
� Zejd� mi z drogi - powiedzia� cicho Harry.
� Zostaniesz tu i wyja�nisz mi, w jaki spos�b m�j syn...
� Je�li nie zejdziesz mi z drogi, rzuc� na ciebie urok -
powiedzia� Harry, unosz�c r�d�k�.
� Nic mi nie mo�esz zrobi�! - prychn�� wuj Vernon.
- Wiem, �e nie wolno ci tego u�ywa� poza tym domem wa
riat�w, kt�ry nazywasz szko��!
� W�a�nie mnie z tego domu wariat�w wyrzucili -
rzek� Harry. - Mog� robi�, co mi si� podoba. Licz� do
trzech. Raz... dwa...
�UUE
Ciotka Petunia wrzasn�a, wuj Vernon zawy� i zrobi� unik, .I Harry po raz trzeci tego wieczoru rozejrza� si�, szukaj�c �r�d�a owego ha�asu, kt�ry i tym razem nie zosta� spowodowany przez niego. I natychmiast znalaz�: na parapecie kuchennego okna siedzia�a oszo�omiona sowa p�omyk�wka.
36
�a�osny stan jej upierzenia wskazywa�, �e przed chwil� zderzy�a si� z szyb�.
Nie zwa�aj�c na wuja Vernona, kt�ry rykn��: "SOWY!", Harry szybko podbieg� do okna i otworzy� je. Sowa wyci�gn�a n�k�, do kt�rej by� przywi�zany zwitek pergaminu, otrz�sn�a si� i odlecia�a, gdy tylko Harry odwi�za� przesy�k�. Trz�s�cymi si� r�kami rozwin�� list, napisany pospiesznie czarnym atramentem i upstrzony kleksami.
Harry
Dumbledore w�a