642
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 642 |
Rozszerzenie: |
642 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 642 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 642 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
642 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
powie��
Ondrej Neff
Miesi�c mojego �ycia (1)
(Mesic meho zivota)
prze�o�y�a Joanna Czapli�ska
Polskim czytelnikom Ondrej Neff mia� do tej pory okazj�
zaprezentowa� si� jako autor opowiada�, publikowanych przede
wszystkim na �amach "Fantastyki". "Miesi�c mojego �ycia"
(1988) jest drug� powie�ci� SF, po "Jadru pudla" (Sednie
sprawy). W 1989 r. wyda� kolejne dwie ksi��ki: "Pole
stastnych nahod" (Pole szcz�liwych przypadk�w) i "Carodejuv
ucen" (Ucze� czarnoksi�nika). W 1990 r. "Miesi�c mojego
�ycia" uzyska� Ludvika, nagrod� czechos�owackiego fandomu za
najlepsz� ksi��k�, a w ankiecie "Ikarii" w kategorii
najpopularniejszych powie�ci czesko-s�owackich uplasowa� si�
na miejscu drugim, tu� za znan� r�wnie� w Polsce trylogi�
Soucka "Tajemnica �lepych ptak�w".
"Miesi�c mojego �ycia" jest typow� hard science fiction.
Neff ukaza� w niej swoje nowe oblicze - oblicze futurologa.
Utw�r zosta� wydany trzy lata temu, powsta� wi�c w warunkach
spo�eczno-politycznych zupe�nie innych ni� dzisiejsze, a
nastroje w Czechos�owacji by�y dalekie od optymizmu i
nadziei na jak�kolwiek zmian�. W powie�ci Polska i Czechy
stworzy�y federacj� - zaznaczam: Czechy, a nie
Czechos�owacja - co nie jest wprawdzie ide� now�, bo
si�gaj�c� korzeniami ko�ca XIX wieku, niemniej jednak po
wydarzeniach ostatnich dw�ch lat nabieraj�c� nowych
impuls�w. Drugi istotny w�tek to eskalacja fanatyzmu
religijnego, zw�aszcza islamskiego - spektakularny przyk�ad
do czego mo�e doprowadzi� za�lepienie, mieli�my niedawno
w Zatoce Perskiej.
JC
CZʌ� I
1. T� dat� pami�tam dok�adnie: 26 czerwca 2045 roku. D�ugo
czeka�em na ten dzie�. O p�nocy z dwudziestego pi�tego na
dwudziestego sz�stego siedzia�em w swojej szufladzie.
Zupe�nie sam. Na stole przede mn� le�a�y cztery rzeczy:
pude�ko z napisem "syrop malinowy", pe�ne przeszmuglowanego
rumu, w po�owie opr�nione, kieliszek nalany do pe�na,
zaostrzony n� i malutki prostok�cik z cyfr� jeden.
Malusie�ki prostok�cik.
To wszystko zosta�o z p�torametrowego krawieckiego
centymetra. Ju� nie sto pi��dziesi�tka, ju� nie setka,
pi��dziesi�tka, dziesi�tka. Tylko jedynka.
Dwudziestka pi�tka na kalendarzu zamieni�a si� w
dwudziestk� sz�stk�.
Niewielka zmiana - na ekranie przyby�a tylko jedna ma�a
kreseczka. Z pi�tki zrobi�a si� sz�stka. Pi�tka sk�ada si� z
pi�ciu odcink�w, sz�stka z sze�ciu. Dwudziestoprocentowy
zysk.
Dla mnie to by� zysk stuprocentowy. Tysi�cprocentowy. A
to dlatego, �e dzi�ki tej kreseczce jutro zamieni�o si� w
dzisiaj.
Chwyci�em kieliszek, u�miechn��em si� do kalendarza,
przywita�em starym pijackim gestem, a potem ca�� zawarto��
kieliszka wla�em prosto do gard�a.
Na zdrowie, niech ci s�u�y.
Powt�rnie nape�ni�em kieliszek, wzi��em n� i zacz��em
ci�� prostok�cik na paseczki. Kiedy sko�czy�em, poszczeg�lne
paseczki zacz��em ci�� na cz�stki.
Trwa�o to godzin�, ale efekt by� doskona�y: z
prostok�cika zosta�a kupka ��tego proszku.
Mia�em ju� porz�dnie w czubie.
To zapicie by�o dobre. Po�o�y�o mnie na koj� i u�pi�o
lepiej ni� ko�ysanka mamy. Jednak nast�pnego dnia rano by�em
na nogach, gdy tylko odezwa�a si� syrena. Wsta�em i siup do
drzwi - worek z dobytkiem w jednej r�ce, niedopite pude�ko w
drugiej. Co tam mycie i ubieranie. Mia�em si� rozbiera�, nim
pad�em na koj�? A rum jest lepszy ni� dziesi�� szczoteczek
do z�b�w.
Interesuj�ce. Wsta�em natychmiast, gdy zawy�o, ale na
korytarzu by� ju� �cisk. Ch�opy pcha�y si� jak byd�o. W
sumie jajcarsko to wygl�da�o, tu i �wdzie kto� dosta� w
pysk, a ryk panowa� gorszy ni� na dole na szychcie. Ka�dy
najch�tniej by bieg�, lecia�by, gdyby m�g�. Ale by�o nas
pi�ciuset i mogli�my tylko ciurka� przez rur� jak woda z
zepsutego kranu. W�ciec si� mo�na. Cia�o na ciele, dla n�g
miejsca tylko tyle, �e mo�na by�o robi� szur, szur, szur,
przesuwali�my si� decymetrami, ci z ty�u krzyczeli, czemu
prz�d blokuje, ci z przodu krzyczeli w ty�, �eby ci z ty�u
si� wypchali, �e tam zupe�nie z przodu jacy� kretyni zrobili
korek, a kiedy ci z ty�u krzyczeli do przodu, �e p�jd�
skopa� tych zupe�nie z przodu, to ci w �rodku wrzeszczeli,
no to spr�bujcie, no chod�cie, na co czekacie.
Szkoda s��w. Mo�na by�o tylko robi� szur, szur, szur
nogami, wytrzyma� tych par�dziesi�t metr�w w�skiego
korytarza. Dla mnie by�o to jasne, ja nie krzycza�em, tylko
mnie wkurza�o, �e pozwoli�em sobie przydusi� r�ce do cia�a i
nie mog�em podnie�� rumu, �eby poprawi� sobie smak. Szur,
szur, szur.
I hol.
Ale tam by�o narodu! Przed p�j�ciem na szycht� przyszli
si� pogapi� r�wnie� ci, kt�rzy mieli jeszcze setk�, dwie,
nie brakowa�o nawet kot�w, ale ci byli spokojni. Za to
dziadki! Gadali jak naj�ci, a zw�aszcza prze�cigali si� w
pomys�ach dotycz�cych babek, kt�re czekaj� na nas tam na
g�rze i gdyby�my musieli wype�ni� ka�de "Raz za mnie",
mieliby�my na dwa lata r�ce pe�ne roboty, no mo�e nie r�ce.
Krzyczeli na nas, my na nich, tu i �wdzie na balkonie
zauwa�y�e� znajom� twarz i wtedy ogarnia� ci� �al,
osiemna�cie miesi�cy to jednak szmat czasu, �yli�my tu obok
siebie. Gdzie� tam na g�rze by� te� Kazik Prus, m�j jedyny
kolega. Chcia�em mu pomacha�, ale nie da�o rady.
Spok�j! Spok�j!
Akurat naprzeciwko, na balkonie trzeciego pi�tra, pojawi�
si� g��wny in�ynier Dutkiewicz, a obok niego zast�pca
dyrektora Petrak, obaj w kombinezonach, na nogach nawet
mieli gumiaki, b�azny jedne. Szkoda, �e nie za�o�yli he�m�w.
Pan dyrektor si� nie pojawi�, on pewno ma inne k�opoty,
ekstra przydzia� kawy albo przygotowanie do narady, dobrze,
�e chocia� wys�a� zast�pc�. Skoro harowali�my tu osiemna�cie
miesi�cy, zas�ugujemy przynajmniej na porz�dne po�egnanie.
Spok�j!
Jak mo�emy si� po�egna�, skoro dziadki rycz� "Raz za
mnie!", a my, kt�rzy odje�d�amy, krzyczymy "Stul g�b�!" i
podobnie. No, do cholery, czemu nie zamkn� jadaczek?
Zda�em sobie spraw�, �e niepotrzebnie si� denerwuj�.
Przecie� to i tak niewa�ne, �e faceci rycz� i �e pan
zast�pca dyrektora nie mo�e nam podzi�kowa� za ofiarn� prac�
i takie inne. Wszystkim rz�dzi czas, nawet dyrektorem i jego
naradami i kiedy nadejdzie ten odpowiedni moment, pojawi si�
tu i wszyscy przestan� si� wydziera� i gada�, poniewa�
nadejdzie odpowiednia chwila.
Wok� mnie si� rozlu�ni�o. �ykn��em sobie.
- Daj mi - sykn�� s�siad.
- G�wno - powiedzia�em.
- No... - odpar�.
- Dobra, masz - da�em mu. Po prostu by�em na mi�kko.
Napi� si� i chcia� poda� rum s�siadowi z lewej, ale
�apsn��em go za nadgarstek. S�siad to wykorzysta� i waln��
mnie pi�ci� w twarz. Ledwo zd��y�em si� uchyli�. �eby tylko
nie rozgni�t� pude�ka, przelecia�o mi przez g�ow�, a pi��
przelecia�a ko�o nosa jak ekspres. Chwyci�em rum praw� r�k�,
a pod drugi cios nadstawi�em ciemi�. Zabola�o, ale boksera
bardziej. Trzasn�o mu w stawach, rykn��, to by� Polak, ale
mia�em dzisiaj fart, bo wok� byli ch�opcy z Czech i jak
posz�o w obieg, �e to jaka� cz�stochowska cholera, zacz�li
go dusi�, a ja przyssa�em si� do pude�ka, bo by�o jasne, co
si� za chwil� stanie - b�d� chcieli wypi� za t� przys�ug�. I
tak, kiedy duszenie zako�czy�o si� sukcesem, wok� mnie
wyr�s� las d�oni z rozcapierzonymi palcami, a ja w�o�y�em do
nich puste pude�ko i u�miechn��em si� jak anio�ek. Ciemi�
mnie bola�o, ta cholera mia�a jednak mocny cios!
- Spok�j! Spok�j!
Zast�pca pochyli� si� do mikrofonu i powiedzia�:
- Szcz�� Bo�e!
O, do diab�a, pomy�la�em. Czym� tu �mierdzi. Kiedy szychy
zaczynaj� po naszemu, zawsze czym� �mierdzi.
W holu zapanowa�a cisza.
Wszyscy pomy�leli: do diab�a, czym� tu �mierdzi.
Zast�pca zrobi� pauz�, chyba przestraszy� si� tej ciszy,
zerkn�� na Dutkiewicza, ten mu co� zaszepta� do ucha,
zast�pca odchrz�kn�� i powiedzia�:
- Ch�opy, sprawa jest trudna, ale jest, jak jest: cz�no
nie przyleci.
Spodziewa� si� wybuchu, ale hol zosta� cichy. Nikt si�
nawet nie ruszy�, mo�e tylko pod kopu�� zaszele�ci�o jakie�
westchnienie.
Ale Petrak nie by� idiot�, a iluzje straci� ju� dawno, o
ile w og�le kiedy� takie posiada�. Wiedzia�, �e ta cisza nie
zwiastuje niczego dobrego i strach wr�cz z niego skapywa�,
la� si� z niego ciurkiem.
- Zrozumcie, to nie nasza wina. My zawsze dotrzymywali�my
uk�adu zbiorowego do ostatniej kropeczki. Robimy wszystko,
�eby umo�liwi� wasz transport na g�r�. Zrozumcie, �e nie
jeste�my zainteresowani przed�u�aniem kontraktu, �e...
- Co si� sta�o?
Pozna�em ten g�os. To by� Brunza, Polak. Pe�ni� funkcj�
przewodnicz�cego w Jednolitych Zwi�zkach, ale zrezygnowa� z
niej, poniewa� dzisiaj wraca� z nami na g�r�. O ile przyleci
cz�no. Ale nie zrezygnowa� z autorytetu. Mia� go ci�gle
nawet bez funkcji. Z autorytetu nie mo�na zrezygnowa�, tak
samo jak nikt go wam nie da. Albo go macie, albo nie.
Brunza go mia�.
Czy�by znowu ten Kryzys Mikronezyjski?
Nigdy nie interesowa�em si� zbytnio wiadomo�ciami z g�ry,
ale info w ostatnim czasie by�o pe�ne Kryzysu
Mikronezyjskiego, tak �e nie mo�na si� by�o od tego wywin��.
Wiedzia�em, �e jest jaki� Kryzys Mikronezyjski, �e napi�cie
ro�nie z dnia na dzie�, ale mia�em to w powa�aniu, ucina�em
metr i my�la�em tylko o tych stu tysi�cach europejskich
dorubli - jak te� z nimi na g�rze zaczn� rz�dzi�, si�d�
sobie u Flek�w i w Sali Konszelskiej b�dzie p�aci� tylko
Kuba Nedomy.
Kuba Nedomy to ja.
Co mnie tam Kryzys Mikronezyjski? Niech si� ��tki pior�,
b�dzie na Ziemi o jedn� pustyni� wi�cej, i tak �rodkowy
Wsch�d jest pokryty radioaktywn� szklan� p�yt�, Afryka
straci�a na dole ten czubek, kt�ry mo�na zobaczy� na starych
mapach, a Ameryka P�nocna ju� nie jest po��czona z
Po�udniow�. M�wi�, co mi tam do jakiej� Mikronezji, ja chc�
dobrego piwa i spokoju, i kilku kumpli, i chc� si� czu� jak
panisko!
- Nie robimy tajemnicy z tego, co si� sta�o - powiedzia�
zast�pca Petrak. - Rada Bezpiecze�stwa og�osi�a Stan ��ty.
Wstrzyma�a wszelki ruch z wyj�tkiem jednostek desantowych
B��kitnych Wojsk.
- Ale my s�yszeli�my o czym� innym - odpowiedzia� Brunza.
By� gdzie� z przodu, chyba tu� pod balkonem. - My�my
s�yszeli, �e to wszystko jeden wielki bajer!
- Bajer? - zdziwi� si� zast�pca Petrak.
- Tak, bajer. Ziemniaki pono� nie s� zainteresowane
powrotem ludzi na g�r�. Kiedy ma wraca� na g�r� du�y turnus,
wymy�laj� bajery o zablokowaniu transportu, �eby nas tu
przytrzyma� i m�c si� potem powo�a� na paragraf sze��. KPL
potrzebuje ludzi, a nowi wcale si� nie garn�!
- O czym� takim s�ysz� po raz pierwszy - wymamrota�
Petrak. Odwr�ci� si� do in�yniera Dutkiewicza i co� do niego
m�wi�, chyba "S�ysza� pan o czym� takim?", a ten na to chyba
"Sk�d�e, nie s�ysza�em, no prosz�, co� takiego!".
Zapewne rozmawiali w tym duchu, ale o ile dosz�o to do
mikrofon�w, my na dole nie s�yszeli�my ani s�owa, poniewa�
hol zacz�� szumie�.
- Cicho, ch�opy! - rykn�� Brunza. Potrafi� rycze�.
Dwumetrowe ch�opisko, nied�wiedzie p�uca, �apy jak �opaty. -
Cisza! Czyli wy m�wicie, �e o niczym takim nie s�yszeli�cie?
�e jeste�cie niewinni jak lilie?
- No, prawda - powiedzia� dyrektor Petrak.
- Czyli wed�ug was to przypadek, �e transport jest
blokowany akurat wtedy, kiedy wraca turnus z Czeskopolskiej
oraz tysi�c pi��set ch�op�w z Arkadii i osiemset z Dw�jki?
- Przecie� wiecie, �e ju� w zesz�ym roku KPL przeszed� na
masowy cykl wymiany.
- Czyli niewinni - powt�rzy� Brunza.
Strach z dyrektora ju� nie ciek�, po prostu z niego
bucha�. Przypomnia�em sobie klauna z cyrku Humberto, kt�ry
p�aka� strumieniami �ez i krzycza� "Panie dyrektosze, panie
dyrektosze, oni kszyfdzi� klaun!".
Jak si� potem okaza�o, powa�nie nie doceni�em Brunzy. To
by� olbrzym nie tylko z torsem byka. W swojej cetnarowej
czaszce mia� komputerowy m�zg i porz�dnie si� przygotowa� do
porannej scenki, bo z g�ry wiedzia�, co si� szykuje.
Jak ju� powiedzia�em, dyrektorski balkon by� na trzecim
pi�trze, a nad nim pi�y si� spiralnie jeszcze cztery
kolejne. Szczytu kopu�y nie by�o dobrze wida�, z nas musia�o
si� dos�ownie dymi�, tak si� pocili�my, ale powietrze by�o
na tyle przejrzyste, �e mo�na by�o si� domy�li�, �e na g�rze
co� si� dzieje.
Tu� nad balkonem pojawi� si� t�um ch�op�w, co� b�ysn�o w
szarawej mgle, jedna ��ta linia, druga, trzecia, prosto na
balkon na linach spu�ci�a si� grupka m�czyzn, rzuci�a
nast�pne dwie liny na d� i wyci�gn�a Brunz� na g�r�.
To wszystko odby�o si� w okamgnieniu. I ju� odezwa�y si�
syreny policji. Jak�eby inaczej. Oddzia� pogotowia by� na
nogach od trzech dni, wszystkie cytryny Czeskopolskiej
polerowa�y te swoje psychiny. A teraz na pewno trzymali
palce na spustach, �eby nas nafaszerowa�. Winny czy
niewinny, oni ju� sobie nas wybior�, kiedy padniemy jak
biedronki na mrozie. J�cza�y syreny, a do tego megafony
m�wi�y co� jakby:
- Hahyhualahu mahu haha hu!
Brzmia�o to niezwykle gro�nie.
Brunza r�wnie� wiedzia�, �e policja jest w pogotowiu,
zreszt� jak zwykle podczas zmiany turnus�w w kopalni, i
starannie si� przygotowa�. Starannie? Prosto, ale
zadzia�a�o, a wed�ug mnie to, co dzia�a, jest r�wnie�
staranne.
I na odwr�t.
Brunza wyj�� zza napier�nika naostrzony sztylet, d�ugi na
dobre trzydzie�ci centymetr�w. B�yszcza� w powietrzu jak
�lina w�a. Przy�o�y� go doktorowi Petrakowi do gard�a,
oczywi�cie t� odpowiedni�, czyli ostr� stron�. Potem
krzykn��:
- Przy pierwszym rajskim poca�unku zadr�y mi r�ka!
Psychina najpierw lekko stuka, to rajski poca�unek. Potem
m�ci wam we �bie. No a w ko�cu uderzacie w kimono.
Od rajskiego poca�unku do zam�tu we �bie prowadzi droga
trwaj�ca p� sekundy.
W tym czasie Brunzie zd��y zadr�e� r�ka, a do tego
jeszcze doda "cholera".
Megafony przesta�y kwaka�. A mo�e nie przesta�y, ale
ch�opiska zacz�li pokrzykiwa� i po prostu je zag�uszyli.
Podskakiwali te� w miejscu jak ma�e dzieci.
Czego si� spodziewali?
Cieszyli si�, �e w og�le co� si� dzieje. Chcia�bym
wiedzie�, ilu z nich w tej chwili powiedzia�o: "Hergot,
takie widowisko jest warte paragrafu sze��!".
Brunza woln� r�k� zrobi� taki ma�y gest.
- Panie wielka cytryno! - zawo�a�. - Nalegamy na wymian�.
Niech na nasze miejsce przyjedzie ktokolwiek. Transport
cywilny zablokowany? Bueno. To niech nas odwioz� B��kitni.
Przeka�cie to tym wielkim panom. Powiedzcie im, �e na
Czeskopolskiej pi�ciuset ch�opa czeka na odw�z. Powiedzcie
im, �e olewamy jaki� ��ty stan. Chcemy do domu. Harowali�my
osiemna�cie miesi�cy. Harowali�my jak wo�y. Mieszkali�my w
szufladach i pili�my destylowane szczyny. Prysznic raz w
tygodniu, cholera, niech spr�buje tego jaki� ziemniak z
g�ry!
Megafon odezwa� si� znowu, tym razem zrozumiale.
- Za�atwimy to. Ale wy, Brunza, bekniecie za to. Za to
b�dziecie siedzie�, a� sczerniejecie.
- Wol� siedzie� w pudle na g�rze ni� reszt� �ycia wala�
si� tu na dole w szufladzie z powodu paragrafu sze��, panie
wielka cytryno! To po pierwsze. A po drugie: niech pan si�
rozejrzy, niech pan popatrzy na tych pi�knych ch�op�w. My�li
pan, �e ziemniaki maj� pud�a mocne na tyle, �eby ich ci
ch�opcy nie rozebrali na kawa�ki w ci�gu jednego
s�onecznego popo�udnia? Ch�opy, powiedzcie tylko, panu
wielkiej cytrynie: pozwolicie mnie wsadzi� do pud�a?
- Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my!
Krzyczeli wszyscy. Krzyczeli�my wszyscy - przecie� ja te�
si� przy��czy�em.
To dziwne uczucie. Stoicie w t�umie, setki ludzi wok�
was i nad wami, galerie o ma�o si� nie zarw� pod t� mas�
cia� i to �eby chocia� spokojnie stali, ale nie, oni tupi� w
takt. Kto� powinien im powiedzie� "Przesta�cie, galerie nie
s� do takiego tupania", ale kto mia�by im to powiedzie�?
Petrak ma ostrze sztyletu na szyi, �askocze go w jab�ko
Adama, dok�adnie w te miejsca, gdzie maszynka do golenia
najtrudniej �apie. A mo�e Brunza ogoli Petrakowi
przynajmniej par� tych w�osk�w, kt�re zawsze zostaj� nawet
po najdok�adniejszym goleniu? Sk�d�e, Petrak nie ma ochoty
na rozmow�. Dutkiewicz te� nie. Nie ma wprawdzie no�a na
gardle, ale m�g�by mie�, i, jak ju� to bywa, bardziej robi w
portki ten, kt�remu mog�oby co� si� sta� ni� ten na kogo ju�
pad�o.
Ch�opy, nie tupcie, my�la�em sobie, ale sam tupa�em do
taktu jak durny. Ch�opy, nie ryczcie, ale sam rycza�em:
- Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my!
Nawet na szychcie cz�owiek nie wydaje si� sobie tak silny
jak wtedy, kiedy stoi w �rodku holu mi�dzy setkami innych i
ryczy na ca�e gard�o. W tym momencie u�wiadomi�em sobie, co
straci�em w �yciu przez ten sw�j ateizm: nigdy nie sta�em w
�adnym ko�ciele, meczecie czy pagodzie, nigdy nie �piewa�em
i nie krzycza�em do Pana Boga bia�ego, br�zowego czy
��tego, ilu tylko ich jest, i wywo�uj� te wszystkie wojny.
"A ja sam, zawsze sam", jako� tak �piewa�a moja mama, kiedy
jeszcze by�em zupe�nie ma�y.
I tak si� dosta�em a� tutaj. Sam, zawsze sam.
Tylko �e teraz nie jestem ju� sam. Stoj� w holu i
skanduj� jakie� s�owo, kt�re przez setne powtarzanie
straci�o sens. Co ja w�a�ciwie m�wi�? Niewa�ne. Trzeba po
prostu jak najg�o�niej rycze�.
Kuba, zachowaj spok�j, odezwa� si� we mnie g�os
wewn�trzny. Przesta� wykrzykiwa� i zacznij przynajmniej
troch� my�le�.
Jak d�ugo Brunza wytrzyma na balkonie? Chce tak na wieki
wiek�w �askota� Petraka po jab�ku Adama ostrzem rze�nickiego
no�a?
Czy� to wszystko nie jest jedn� wielk�, straszn� g�upot�?
Przesta�em krzycze�. Nikt tego nie zauwa�y�. Z lewej, z
prawej, z przodu i z ty�u ch�opiska ryczeli, oczy im si�
b�yszcza�y, brody mieli wilgotne od �liny. Jezu, czy nikt
tutaj nie ma rozs�dku?
Musisz sam zachowa� si� rozs�dnie, Kubo, Kubusiu. To
pokrzykiwanie i tupanie do niczego nie doprowadzi. Brunza
wcze�niej czy p�niej musi albo pu�ci� Petraka, albo
poder�n�� mu gard�o. Czy to si� sko�czy tak czy inaczej, w
twoim w�asnym �yciu to zupe�nie niczego nie zmieni.
Nie ma pu�apki tak mocnej, �eby nie mia�a szczeliny.
Teraz jeste�my w pu�apce, wszyscy, z Brunz� i jego no�em
czy bez niego.
Trzeba tylko znale�� t� szczelin� i wy�lizn�� si� st�d.
Sam tego nie zrobisz.
A jedyny facet, o kt�rym s�ysza�e�, �e m�g�by to zrobi�,
nazywa si� Jerzy Zasada.
2. Ten policjant nie patrzy� na mnie przychylnie.
Mo�na nawet powiedzie�, �e patrzy� nieprzychylnie.
- Co panu do tego? - spyta�.
- Niech si� pan sam zastanowi.
Duma�. By�o o czym. Powiedzia�em mu: "Jedziemy na tym
samym w�zku, szanowny panie sier�ancie, pan i ja. Za tydzie�
nadziejemy si� na haczyk paragrafu sze�� i nie wr�cimy za
�ycia na g�r�".
- Kto to panu powiedzia�?
U�miechn��em si� do niego. Czeg� si� spodziewa�, glina.
Gdyby�cie mu powiedzieli, �e za p� godziny nast�pi Big Bang
Dwa, spyta si�, kto wam to powiedzia�. Albo to choroba
zawodowa, albo predyspozycja psychiczna do wykonywania tego
zawodu.
Mia� dwadzie�cia pi�� lat, urodzi� si� w Klatowach i
nazywa� si� Jirzi Byczek. Trzy lata s�u�by w B��kitnych
He�mach. Rzucali go, gdzie popad�o. By� w Peru, Ghanie,
Bengalii, a ostatnio gdzie� w Australii, gdzie diabe�
podkusi� dwa szczepy tubylc�w, �eby si� zacz�y wzajemnie
wybija� w imi� wiary w jaki� p�aski kamie� czy co� w tym
rodzaju.Trafili go zatrut� strza�� i zaraz potem ran�
osmalili miotaczem ognia. Uratowa�o mu to wprawdzie �ycie,
ale nie poprawi�o humoru. Przeszed� z B��kitnych do policji
i pozwoli� si� wysiuda� tu na d�. Czemu? Dla dorubli,
r�wnie�. Ale przede wszystkim dlatego, �e tu nie ma
fanatyk�w religijnych, a je�li ju� uda si� jakiemu�
prze�lizn��, szybko go namierzaj� i wsadzaj� do pud�a.
A ju� na pewno nie pozwol� mu biega� po kopalni z
zatrutymi strza�ami i miotaczami ognia.
- Ma pan racj� - powiedzia�. - Jedziemy na tym samym
w�zku. Ale co to ma do rzeczy, �wirni�ty �wirusie?
Zrozumia�em, czemu mnie wyzywa.
- Pan my�li, �e chc� pana przekabaci� na stron� tych na
dole.
Pokaza�em palcem za siebie, w tym kierunku, gdzie
znajdowa� si� hol i gdzie w kr�gu pot�nie roze�lonych
g�rnik�w przykucn�� smutny dyrektor Petrak. Komitet
Czujnych, tak si� nazwali. Pi�kna nazwa. Brunza j� wymy�li�.
Oczywi�cie on sta� na czele Komitetu Czujnych. W tej chwili
siedzia� w biurze Dutkiewicza i negocjowa�.
Sier�ant Byczek uni�s� brwi.
Wygl�da� na trzydzie�ci pi��, czterdzie�ci. Trzy lata w
B��kitnych He�mach porysowa�y mu twarz pismem klinowym.
Nigdy nie studiowa�em takiego alfabetu, ale ten napis
potrafi�em przeczyta�: wojna religijna to �wi�stwo.
- Do rzeczy - powiedzia�.
Opiera� si� mi�sistym policyjnym ty�kiem o kraw�d� sto�u,
r�ce mia� za�o�one na piersiach. Z rozpi�tej kabury
wystawa�a kolba psychiny. Siedzia�em na krze�le przy
drzwiach i na zmian� patrzy�em to na kolb�, to w oczy
Byczka.
- Ci tam to idioci - powiedzia�em.
- Zgoda - przytakn��.
- Skisn� tu wszyscy, nawet gdyby usma�yli Petraka na
wolnym ogniu.
- My�li pan? - u�miechn�� si� s�abo.
- Arkadia ma si� rozrasta�. Pi�ciokrotnie. Rozumie pan?
Sk�d wezm� tylu ludzi, �eby j� zasiedli�? Ju� ten nasz
ostatni turnus z trudem zebrali.
- O tej Arkadii - powiedzia� niepewnie - wie pan na sto
procent?
- Tak, stuprocentowo - powiedzia�em jakby nigdy nic - jak
wiem, �e ma pan w Pradze dwuletniego synka i chce go pan
zobaczy�.
- Do diab�a, kogo pan ma w tym centrum danych?
- Niewa�ne. To pewne, �e kogo� mam. Ciesz� si�, �e panu
za�wita�o.
Odczepi� si� od sto�u, ostro�nie otworzy� drzwi i wyjrza�
na korytarz. Zobaczy�em grupk� kilku g�rnik�w. Biegli obok,
kiedy zobaczyli cytryn�, zwolnili, ale tylko na chwilk�,
tylko na dwa, trzy kroki. Jeden si� u�miechn��, spojrza� na
s�siada, ten wyszczerzy� z�by, przy�pieszyli i znikn�li mi z
oczu. Tylko tupot ich chodak�w ni�s� si� po korytarzu.
Sier�ant zatrzasn�� drzwi i przekr�ci� zamek. Potem
wr�ci� do sto�u i ci�ko usiad� na obrotowym foteliku.
- Niech pan s�ucha - powiedzia� - ale z t� Mikronezj� to
nie przelewki. To wiem z kolei ja, ju� wczoraj po obwodzie
informacyjnym przysz�a notka.
Skin�� g�ow� w stron� k�ta, gdzie na niskim �elaznym
stoliku le�a� orakl, na wp� zagrzebany pod warstw�
wydruk�w.
Pan sier�ant ma tu niez�y bajzel. Nie dba o estetyk�.
�adnego obrazka, �adnego apetycznego kociaka, �adnego
japo�skiego ogr�dka. Nad sto�em kalendarz, zupe�nie zwyk�y,
tylko cyferki, nic poza tym. Lewa po�owa si� czerwieni.
Oczywi�cie, poczynaj�c od pierwszego stycznia daty s�
zakre�lone na czerwono. Od pierwszego stycznia do
dwudziestego sz�stego czerwca. A mi�dzy czerwcem a lipcem
gruba czerwona krecha.
Tylko krecha. �adnego znaczka " 6". A mimo to linia
oznacza�a tylko i wy��cznie paragraf sze��.
- Chcia�bym wierzy�, �e Mikronezja to nie bluff. Ale w
tej chwili nie interesuje mnie ani Mikronezja, ani
Makronezja. Chc� si� st�d wydosta�. Pan r�wnie�. Dlatego do
pana przyszed�em.
Nerwowo zachichota� i pokr�ci� g�ow�. Mia� g�ste blond
w�osy, obci�te kr�tko, na je�yka.
- To we�miemy si� za r�czki i p�jdziemy razem. Dok�d?
�mieszna wizja.
Serce zacz�o mi szybciej t�uc. Do tego momentu rozmowa
nie mia�a wi�kszego znaczenia. Pogadali�my sobie, ja w
rezultacie okaza�em si� lojalnym obywatelem, poniewa�
przejawi�em dezaprobat� wobec awanturniczych poczyna�
nieodpowiedzialnych element�w i mo�emy si� rozej��. Ja wr�c�
do swojej szuflady, on zostanie tutaj na posterunku, za
godzin� kto� go zmieni, on p�jdzie si� pogapi� do holu,
gdzie Komitet Czujnych maceruje dyrektora Petraka w pocie.
- Niech pan sobie wyobrazi, �e by�aby realna szansa
wydostania si� na zewn�trz. Poszed�by pan ze mn�?
- Pan potrzebuje mojej pomocy?
- Oczywi�cie, po c� innego bym do pana przychodzi�?
- Takiej szansy nie ma.
- Ju� pan si� przekona�, �e jestem dobrze poinformowany.
- Us�ysza� pan jakie� plotki od kolegi w centrum danych.
Ale, ch�opie, wyj�cie z kopalni? To co� innego!
- Dajmy na to, �e taki spos�b naprawd� istnieje.
Poszed�by pan ze mn�?
Chyba w�o�y�em w g�os zbyt wiele natarczywo�ci. Sier�ant
to wyczu� i poczu� si� wa�ny. I tak by� wa�ny - a teraz
jeszcze wa�niejszy.
- Niech pan wy�o�y kaw� na �aw�, zobacz�, co si� da
zrobi�.
- Wierzy pan, �e tym na dole si� uda? - zacz��em z innej
beczki.
Nie chcia� ust�pi�.
- Jak to jest z t� drog� na zewn�trz?
- O co� pana pyta�em.
- Oczywi�cie nie wierz�. Dostali�my t� wiadomo��
ok�lnikiem! Sektor cywilny nie ma w tej chwili �adnej
mo�liwo�ci. Transport przej�y B��kitne He�my.
- Nie pomog� im nawet oficerowie policji?
- To pana interesuje najbardziej?
Niezmiernie mnie to interesowa�o. To jasne, �e mnie to
interesuje, glino!
- By�oby to bardzo na r�k�, prawda? - powiedzia�em. -
Wy�uszcz� panu, co wiem, pan mnie pod�o�y, a po aresztowaniu
naczelnik wr�czy panu gustowny dyplom. Starszy sier�ant
Byczek, to by brzmia�o naprawd� �adnie i syn m�g�by by� z
pana dumny, prawda?
Kiedy powiedzia�em "syn", co� mu drgn�o ko�o oczu.
Przez chwil� na mnie patrzy�, potem wsta�. My�la�em, �e
mi przy�o�y, ale odwr�ci� si� do mnie plecami i podszed� do
oraklu.
- S�uchaj, ma�pko, po��cz mnie z dow�dztwem.
- Po��czenie nawi�zane - odpowiedzia� orakl przyjemnym
kobiecym g�osem.
- Kiedy nas odwieziecie? - Byczek zacz�� bez ogr�dek.
- Lokalne dow�dztwo Interpolu wyra�a ubolewanie. W ci�gu
najbli�szych czterdziestu o�miu godzin nie przewiduje si�
mo�liwo�ci uzyskania �rodk�w do wymiany oddzia��w
bezpiecze�stwa.
- A potem?
- Brak informacji.
Wsta�em i podszed�em do Byczka.
- To nie podpucha? - spyta�em.
- My�li pan, �e rozmawiam z w�asn� babci�? - odci�� si�.
- Taki terminal mamy te� w kasynie - zauwa�y�em. - I to
nawet nowszy typ.
- Niech pan sam spr�buje.
- Chc� wiedzie� - powiedzia�em powoli i wyra�nie - w
kt�rej ksi��ce kucharskiej wydanej w Islandii po roku 1950
po raz pierwszy pojawia si� przepis na makowiec.
- Przykro mi - powiedzia� orakl swoim pieszczotliwym
altem - ale nie nale�y pan do os�b autoryzowanych do
zadawania pyta� skierowanych do banku danych zamkni�tego
obiegu bezpiecze�stwa. Oznajmiam, �e pa�ska pr�ba nadu�ycia
banku danych i pa�ski wz�r g�osu zosta�y zarejestrowane i
zidentyfikowane. W ci�gu najbli�szych dwudziestu czterech
godzin zostanie pan wezwany do poniesienia odpowiedzialno�ci
za czyn karalny przed organem administracji lokalnej,
obywatelu Jakubie Nedomy, numer ewidencyjny 231129 CSFR
�amane przez 090.
- A� si� pan prosi� o nieprzyjemno�ci - zauwa�y� sier�ant
Byczek. - Gratuluj�.
Wkurzy� mnie.
- Chcia�em tylko si� dowiedzie� o makowiec.
- Trzeba by�o spyta� cywilne centrum danych.
- A ma pan tu cywilny terminal?
- Nasz orakl ma bezpo�rednie wej�cie do kr�gu cywilnego.
Prawda, ma�pko?
- Prawda - odpowiedzia� orakl. - Domaga si� pan
odpowiedzi na pytanie?
- Tak - odpowiedzia�em. Nie interesowa�em si� makowcami,
ale co� mi wpad�o do g�owy i musia�em zyska� troch� na
czasie.
- Przepis na makowiec zosta� opublikowany w Islandii po
raz pierwszy w roku 1922 w ksi��ce Sveina Althinga
"Tajemnice s�owia�skiej kuchni". Nie podaj� tytu�u
oryginalnego, poniewa� nie zna pan du�skiego. Je�li chce pan
pozna� nazw� oryginaln�, prosz� wyda� polecenie.
- Wsad� je sobie gdzie� - odpowiedzia�em.
- Przykro mi, ale tego polecenia nie mog� wykona� -
uprzejmie odpowiedzia� orakl.
- Wpadka czy nie - skomentowa� sier�ant - teraz to ju�
niewa�ne. Co panu mog� zrobi�? Nie znam nic gorszego od
paragrafu sze��. Zap�aci pan mandat, nie wi�cej ni� pi��set.
- Powiem panu, jak si� st�d wydosta�.
- Niech pan m�wi.
- Ona s�ucha - skin��em g�ow� na orakl.
- Kto? Ma�pka? Hej, ma�pko, dop�ki nie powiem "s�uchaj",
nie b�dziesz s�ucha�. Zadowolony? - odwr�ci� si� do mnie.
- Jeszcze drobiazg. Musz� mie� pewno��, �e mnie pan nie
wsypie.
- Nie starczy panu moje s�owo?
- Przykro mi, ale nie urwa�em si� z drzewa.
Wzruszy� szerokimi ramionami, ale widzia�em, �e zaczyna
by� troch� nerwowy, a wi�c zaczyna mi wierzy�.
- Jak chce pan uzyska� pewno��? Nie mog� da� �adnej
gwarancji.
Usiedli�my. By�a to partia pokera, jak sobie nagle
uzmys�owi�em.
- Jest pan stuprocentowo pewny, �e nikt pana nie zast�pi?
- Sam pan s�ysza�.
- M�wili o czterdziestu o�miu godzinach.
- Wspomnia� pan o rozszerzeniu Arkadii. Te� ju� co�
s�ysza�em. Koledzy m�wi� o tym ju� od dawna. Jak panu to
wyt�umaczy�? Nie chc� tu zosta�. Ma pan racj� we wszystkim,
co pan powiedzia�, na g�rze czeka na mnie ch�opak... Od
p�tora roku go widuj� tylko na ekranie, chc� go mie� przy
sobie, Jezus Maria, zrobi�, co pan za��da, tylko �ebym pana
przekona�...
Nagle si� rozsypa�, ten twardziel, policjant, weteran
wojenny, prawie zacz�� p�aka�, trz�s�y mu si� r�ce, ca�y si�
trz�s�.
- Chc�, �eby pan spali� za sob� mosty.
- Co? - wymamrota�.
- Ods�u�y� pan osiemna�cie miesi�cy. My teraz poprosimy
centrum o zmian� w pa�skich danych osobistych. Nie
osiemna�cie miesi�cy, ale dwadzie�cia cztery!
- To si� nie uda!
- Uda si� - powiedzia�em uspokajaj�co. - Nie mam kolegi w
centrum danych. S�uchaj uwa�nie - przeszed�em na ty. -
W�ama�em si� do sieci. Do cywilnej sieci - doda�em szybko i
k�tem oka zerkn��em na orakl. - Potrafi� tam rz�dzi� jak
niewidzialna r�ka. Znam kluczowe has�a, kody bezpiecze�stwa,
wiem wszystko.
- To niemo�liwe - zaprotestowa�. - Nie da rady. Kto by to
umia�, m�g�by sobie dopisywa� fors�.
- Forsa jest uzale�niona od odpracowanych miesi�cy, a one
s� kryte przez paragraf sze��. Po co by komu� by�a forsa,
gdyby za t� cen� mia� skisn�� w tym gnoju? Dlatego nikt si�
na to nie porwa�. B�dziesz pierwszy. Powiem ci dok�adnie, co
masz zrobi�. Zmienisz zapis personalny. Obejmie ci� paragraf
sze��. Nie za tydzie�, nie chc� s�ysze� o �adnych
czterdziestu o�miu godzinach. Zrobisz to zaraz. Zmienisz
zapis i staniesz si� obywatelem Luny na do�ywocie. Dopiero
wtedy ci uwierz�, �e mnie nie podkablujesz.
Prawd� m�wi�c, ten perfidny plan wpad� mi do g�owy
dopiero po dowcipie z makowcem. By� tak prosty, �e a� mnie
rozbawi�.
Glina by� w kropce.
- Nie mog� tego zrobi�.
Wsta�em i ruszy�em do drzwi.
- �egnaj, pa, pa - powiedzia�em.
- Czekaj - krzykn�� nieszcz�liwie. - A je�li...
- Mnie nie interesuje �adne a je�li. Powiem ci co�, a
potem zrobisz, czego od ciebie chc�, albo wyjd�. Znam na
szychcie ch�opa, kt�ry wymy�li� idealny spos�b, jak si� st�d
wydosta�. Za par� godzin jeste�my w friporcie Jeden. Tam
nikt nikogo o nic nie pyta, tylko o konto. Friport nale�y do
stanu Teksas, a Teksa�czycy s� ostatnimi porz�dnymi
Amerykanami. Interesuj� ich tylko pieni�dze. My fors� mamy.
Sta� nas na podr�. A je�li trafimy do friportu na czas,
wymigamy si� od paragrafu sze��. Ten facet, o kt�rym m�wi�,
wie, jak to zrobi�.
- To czemu sam nie ucieknie?
- Jeden cz�owiek nie da sobie rady. Musi by� trzech - ani
wi�cej, ani mniej. R�wna liczba - trzy. I jeden z nich musi
by� policjantem.
- Dlaczego ten facet sam...
- Koniec pyta�. Wchodzisz w to? Tak albo nie. Je�li nie -
odchodz�. S� tu inni policjanci, kt�rym pali si� pod nogami.
A je�li tak... znasz m�j warunek.
Prze�kn�� �lin�.
- No dobra.
Wzi�li�my si� do roboty. Byczek odblokowa� orakl,
weszli�my do sieci cywilnej i zacz��em dzia�a�. Co� z g�owy,
co� recytowa�em ze �ci�gi, mia�em wra�enie, �e jestem
�o�nierzem w d�ungli, macha�em wok� siebie maczet�, k�ody
wali�y mi si� pod nogi a ja szed�em krok po kroku do przodu,
dok�adnie tak, jak na g�rze na Ziemi nauczy� mnie jeden
wy�eracz, kt�ry pami�ta� jeszcze rakiety chemiczne i
skafandry-ba�wany. Zna�em mn�stwo trik�w, a to by� jeden z
nich, mo�ecie mi wierzy�, �e nigdy nie przysz�oby mi do
g�owy, by z niego skorzysta�. Dopiero ta wpadka z sieci�
policyjn� poruszy�a kom�rkami i pomys� wpad� do m�zgownicy.
Byczek siedzia� ko�o mnie, na zmian� rumieni� si� i
blak�, a� na policzkach na sta�e wykwit�y mu czerwone plamy
ograniczone bia�ym meandrem.
- No i gotowe - powiedzia�em, kiedy by�o gotowe.
- Je�li to nie wyjdzie - powiedzia� - zabij� ci�.
- Musi wyj��. Od teraz naszym celem jest port kosmiczny
Jeden.
- No to wydu� ten plan.
- Ja go nie znam.
Teraz si� okaza�o, jak strasznie szybki by� Byczek. W
okamgnieniu mia�em na szyi jego palce.
- Nie wyg�upiaj si� - wysycza�em.
Troch� rozlu�ni�, ale nie za bardzo.
- Zna go ten facet.
- To gdzie on jest? - skrzywi� si� i podejrzenie prawie
krzycza�o mu z oczu. - Czemu nie wytrzepa�e� z niego tego
planu?
- Jezus Maria, a co, my�lisz, �e mog�em z nim rozmawia�?
Potrz�sn�� mn�, a� zachrz�ci�o w kr�gach szyjnych.
- Zabij� ci�, tu, zaraz, na miejscu, ty draniu!
- Przecie� on...
Chcia�em doko�czy�, ale ten wariat �ciska� mnie tak
mocno, �e przez t� szpar�, kt�ra zosta�a mi w gardle, nie
potrafi�em przecisn�� ani g�oski.
- Co on?
- On siedzi w pudle, ty baranie, i dlatego potrzebuj�
policjanta, kt�ry by mnie do niego zaprowadzi�. Przecie� to
by�o od pocz�tku jasne!
Tak, taka by�a smutna prawda: pomys�odawca tego planu
Jerzy Zasada siedzia� w pudle za to, �e wzywa� Allacha, co
we wszystkich koloniach Luny by�o zakazane tak samo jak
wzywanie jakiegokolwiek innego proroka, boga czy bo�ka, ile
tylko ich jest na �wiecie, a poniewa� jest ich tam sporo i
kr�ci si� wok� nich tak wspania�e mordobicie, cz�owiek musi
si� dziwi�, czemu ta niebieska Ziemia, kt�ra wisi nad
naszymi g�owami, jeszcze nie poczerwienia�a.
Zupe�nie mnie pu�ci�.
- Polak i mahometanin. To tak horrendalna bzdura, �e nie
wymy�li�by jej nawet tak chytry �eb jak tw�j. Idziemy do
pud�a. Ale powtarzam: je�li jest w tym jaka� lewizna,
zostaniemy w pudle we tr�jk�: Zasada za wzywanie Allacha, ty
martwy, a ja za bestialskie morderstwo.
Wyszli�my na korytarz.
By�o tam pe�no ludzi, jedni biegli tam, inni z powrotem,
co� przeklinali, co� krzyczeli, ale ani Byczka, ani mnie nie
interesowa�o nic z tego, co im si� we �bach klu�o.
3. Jerzy Zasada siedzia� po turecku na roz�o�onym na ziemi
kocu, bezg�o�nie, bez ruchu i z przymkni�tymi oczyma.
Dopiero po bli�szych ogl�dzinach mo�na by�o dostrzec, �e
mi�dzy palcami �wi�tego m�a swobodnie kr��� k�eczka
tasbihu, r�a�ca o dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu ziarnach,
symbolizuj�cych najpi�kniejsze imiona, kt�re bli�ej
wyja�niaj� artybuty Allacha, tego boga, pr�cz kt�rego nie ma
innych bog�w, albowiem la ilah el Allah.
Byczek niepewnie na mnie spojrza�. Wzruszy�em ramionami.
Te� nie wiedzia�em, co zrobi Zasada, kiedy go wyrwiemy z
jego dhikr.
Odchrz�kn��em.
Byczek d�gn�� mnie �okciem i skin�� brod�.
Co� by� niecierpliwy, ten sier�ant Byczek. A ja r�wnie�
nie mog�em �wieci� przyk�adem bogobojnego cz�owieka.
- S�uchaj, Jerzy - zacz��em. - Przys�a� mnie do ciebie
pewien Kazik. Przeci�ga� mnie na wasz� wiar�, ale bez
efekt�w. Ale nie wyda�em go. To te� jest przys�uga. A ten...
facet to kolega. W�a�nie ten policjant, kt�rego
potrzebujesz.
Nie powiedzia� ani s�owa.
- Powiedz mu co� - zwr�ci�em si� do Byczka.
- S�uchajcie, Zasada, nie wiecie, co si� dzieje na
zewn�trz. Teraz ju� jeste�cie w pudle nie tylko wy i p�
tuzina innych religijnych wariat�w. - Nadepn��em mu na nog�,
ale nie zauwa�y� tego. - Teraz jeste�my w pudle wszyscy,
ponad pi�ciuset ch�opa. Na g�rze zn�w jest jaka� wojna czy
co i je�li si� st�d nie wyniesiemy, mamy za tydzie� paragraf
sze��. Nie patrzcie na m�j mundur. Jestem glin�, zgoda, ale
nie chc� tu zosta� ani chwili d�u�ej ni� ten tutaj, Nedomy.
Musz� wr�ci�, jasne? A wy pono� wiecie, jak si� za to wzi��.
- Jerzy, przysi�gam, to nie pu�apka - przy��czy�em si� do
niego. - Zrobi�em dok�adnie tak, jak m�wi� Kazik:
przyprowad� do Jerzego policjanta, a on za�atwi reszt�. Masz
policjanta, wi�c za�atwiaj.
Wreszcie podni�s� oczy.
- Kim pan jest? Nie znam pana. Nigdy pana nie widzia�em.
W celi by� p�mrok, ale nie tak znowu wielki, �eby
pomyli� wilka z babci�. Szczerze m�wi�c, mi�dzy wi�zienn�
cel� a szuflad� dla wolnych g�rnik�w nie by�o zbyt wielkiej
r�nicy. Chyba tylko taka, �e szuflad� zamyka si� od �rodka,
a cel� od zewn�trz. Ale co to za r�nica? Gdzie mog� wyj�� z
szuflady? Kilkaset metr�w korytarzy, kantyna, szpital, klub,
hol, no i oczywi�cie szychta, har�wa, robota. Wszech�wiat
tylko ociupink� wi�kszy ni� ma Zasada. W pewnym sensie
Zasada ma nawet wi�kszy wszech�wiat: wierzy w swojego
Allacha, a ja tylko w swoich sto tysi�cy dorubli, kt�re
dostan� jako rekompensat� za osiemna�cie miesi�cy straconego
�ycia na tej pieprzonej okr�g�ej skale, kt�r� od pradawna
nazywano Ksi�ycem.
Kl�kn��em tu� przed nim, �eby mie� twarz na wysoko�ci
jego oczu.
- Jerzy, jest �le. Zwiewamy, rozumiesz? Ten glina Jurek
Byczek jest ju� glin� tylko przez sw�j mundur. Wdepn�� w to
z nami. Sam go w to wrobi�em, �eby si� nie m�g� wywin��.
Daleko si� posun��em, mo�esz mi wierzy�. Nie mo�emy si�
wycofa�. Od tej chwili ty jeste� kapo. Sko�cz to
przedstawienie i zacznij co� robi�. W ka�dej chwili mog�
og�osi� alarm. Opu�ci� posterunek. B�d� go szuka�. Rozwali�
szpicla, do diab�a, Byczek, poka� mu tego szpicla!
Byczek pochyli� si�, odwin�� r�kaw i pokaza� Zasadzie
k�ko identyfikacyjne. Nadajnik impuls�w diabli wzi�li. Ju�
to powinno Jerzego przekona�. Kto by rozbija� nadajnik
impuls�w, tym bardziej, je�li ten kto� jest wbity w
policyjny mundur?
- O niczym nie wiem, niczego nie s�ysza�em i nikogo nie
znam - odpar� Jerzy. Na mnie nawet nie spojrza�. Patrzy�
prosto na Byczka.
- My�lisz sobie - powiedzia�em - �e mnie zmi�kczyli i ci�
wsypa�em. My�lisz, �e to podpucha, albo �e Kazik zacz��
m�wi�. Jak mam ci� przekona�, �e nie k�ami�?
- Pami�tasz, co ci powiedzia�em? Zostaniemy w tym mamrze
obaj - ty martwy, a ja z oskar�eniem o morderstwo na karku -
powiedzia� Byczek.
- S�yszysz go? - nalega�em na Zasad�. - To mu si�
przestaje podoba�. Jak�eby inaczej, jest w rozpaczliwej
sytuacji, tak samo jak ty czy ja. Popatrz na mnie, no,
popatrz na mnie!
Nie przestawa� wylicza� najpi�kniejszych imion nale�nych
Najwy�szemu, kt�ry nie ma sobie podobnego, w sobie
jednolity, wieczny, bez pocz�tku i poprzednika, i bez ko�ca,
i nast�pcy, nie ulegaj�cy �mierci, nie ograniczony czasem,
ani miejscem, ani w inny spos�b. Tylko my jeste�my w innej
sytuacji, my jeste�my ograniczeni pocz�tkiem i ko�cem,
czasem i miejscem, i setk� innych okre�le�, i �mier� czeka
nas wszystkich. Chc� umrze� na g�rze na Ziemi, a nie tutaj,
ju� za �ycia pogrzebany w ksi�ycowej skale.
- By�o powiedziane - odezwa� si� Zasada - �e w dzie�
ostatecznego rozstrzygni�cia pojawi� si� Gog i Magog i serca
niesprawiedliwych wype�ni groza, lecz serce prawowiernego
zata�czy. Nie mam czego si� ba�. Anio� �mierci Azrai
przeprowadzi mnie przez most piekielny, kt�ry jest cienki
jak w�os, ostry jak brzytwa i ciemny jak noc. Przy jego boku
wejd� do czwartej z bram d�annatu, kt�ra zwana jest d�annat
Adana, wy�o�onej bia�ymi per�ami i dost�pnej dla tych,
kt�rzy nawracali na dobro i odci�gali od z�a. Nie czuj�
wobec was z�o�ci. Nawet dla was droga do raju nie jest
zamkni�ta. Nawet w ostatniej godzinie mo�ecie si� nawr�ci�
na s�uszn� wiar�. Powtarzajcie za mn�: La ilah el Allah.
Czemu mieliby�cie nie dost�pi� wiecznych rozkoszy raju,
skoro jego bramy s� otwarte nawet dla niekt�rych zwierz�t,
jak o�lica proroka Saliha, ciel� Abrahama, mr�wka Salomona,
dudek kr�lowej Bilkis i pies siedmiu �pi�cych?
- Brama sz�sta - odezwa�em si� - d�annat-un-na'imi, jest
srebrna - zauwa�y�em. Wiedzia�em to od Kazika.
Zasada si� ockn��.
- Zabij� was obu - powiedzia� Byczek. Nagle co� go
ol�ni�o. - Przecie� ty... co ty tutaj pieprzysz o bramach do
raju? Jeste� zamaskowanym muslimem?
- Bzdura - odpar�em. - Kazik sporo tego we mnie w�adowa�,
kiedy chcia� mnie nawr�ci� na wiar�, ale jako� mu nie
wysz�o, prawda, Jerzyku?
- Ogr�d niebia�skiego �ycia... - powtarza� Jerzy Zasada w
zamy�leniu.
- A je�li musia�by� to wyja�ni� organom �ledczym? - rzek�
Byczek.
- Wydzia� antyfundamentalistyczny jest w Bazie na
Jedynce. Co pan na to, Nedomy? A mo�e wybierzemy si� na
Jedynk� razem, ale s�u�bowo?
- Nie zapominaj o zapisie personalnym! Grozi ci paragraf
sze��. Ju� nie mo�esz wr�ci� na Ziemi�.
- Zapis mo�na sprawdzi� i poprawi� - by� teraz tak
ostro�ny, jak poprzednio szalony.
Byczek o�ywa�. Przed oczyma kszta�towa�a mu si� nowa
szansa: zaprowadzi mnie na wydzia� walki z fundamentalizmem
religijnym i wyja�ni nielegalne wtargni�cie do zapisu
s�u�bowego jako konspiracyjn� konieczno��. Dostanie si� na
Jedynk� �atwo i bezpiecznie przez Baz�. Jak? Wydzia� walki z
fundamentalizmem religijnym podlega� dow�dztwu wojsk
Organizacji Narod�w Zjednoczonych.
Znowu by� z niego zasrany glina, bojownik i weteran,
barczysty bokser z pi�ciami jak m�oty. Jedn� z tych pi�ci
uderzy� w drzwi celi. Za chwil� przyjd� stra�nicy i wszystko
diabli wezm�.
- To przez ciebie, idioto! - zacz��em krzycze� na Zasad�.
- Muslimski bigoteryjny idioto! Teraz trafisz najwy�ej do
g�wna, a nie do Mekki!
Sz�sta brama muslimskiego raju jest dost�pna tylko dla
tych, kt�rzy odbyli had�d�, je�li to mo�liwe, w miesi�cu
pielgrzymek, Zu-l-hid�d�a, i zobaczyli al-Had�ar al-Aswad,
�wi�ty kamie�, wmurowany we wschodni r�g Ka'aby w Mekce,
kamie� o rajskim pochodzeniu, kt�ry, pierwotnie bia�y, pod
dotykami grzesznik�w sczernia�. W dzie� kijamatu, w dzie�
zmartwychwstania, kiedy zatr�bi archanio� Israfil, kamie�
ten, niegdy� rozbity na cztery kawa�ki przez niejakiego
Karmatowca, i trzymaj�cy si� w ca�o�ci dzi�ki srebrnym
p�ytom, dostanie oczy i j�zyk, i b�dzie �wiadczy� na korzy��
tych, kt�rzy go poca�owali. No a teraz grozi
niebezpiecze�stwo, �e kamie� al-Had�ar al-Aswad w dzie�
kijamatu, kiedy przyprowadz� mu Jerzego Zasad�, powie:
- Co? Jerzy Zasada? Prosz� wybaczy�, ale tego pana nie
znam. W �yciu go nie widzia�em, nie poczu�em dotyku jego ust
na swojej sczernia�ej od dotyk�w grzesznik�w powierzchni.
I siup go do d�ahannam, do piek�a dotychczas ukrytego pod
siedmioma ziemiami, chyba �eby si� Jerzemu uda�o prze�lizn��
do czwartej bramy, ozdobionej zwyk�ymi per�ami.
- Nie patrz tak na mnie, sam si� prosi�e� o d�ahannam. No
bo gdzie jest miejsce muslima, kt�ry nie odby� had�d�,
chocia� m�g�!
Byczek ju� nie s�ucha�, wali� w drzwi i wzywa� stra�.
- Pielgrzymka do Mekki - wyszepta� Zasada patrz�c na
roz�o�yste plecy str�a prawa, kt�ry na pewien �ci�le
ograniczony czas sta� si� przest�pc�, ale teraz ponownie by�
str�em prawa, dziko zdecydowanym odpokutowa� przest�pstwo,
kt�rego si� by� dopu�ci� pod moim przyw�dztwem, naprawi�
swoj� reputacj�, wykaza� si� nowymi zas�ugami, a razem z
nimi zdoby� dodatkow� gwiazd�, poniewa� stopie� starszego
sier�anta jest bez w�tpienia bardziej imponuj�cy ni� stopie�
sier�anta.
Byczek si� zmieni�, ale teraz zmieni� si� r�wnie� Zasada.
Ockn�� si� z bezruchu, o�y�, w drobnej twarzy
podkre�lonej przez smoli�cie czarn� brod� zagra�y mu oczy i
kiedy tak kl�cza� na kocu, kt�ry s�u�y� mu jako dywanik do
modlitw, przewr�ci� si� na bok, si�gn�� r�koma gdzie� pod
prycz�, odezwa�o si� kilkakrotnie metalowe �upni�cie i jedna
p�yta pod�ogowa zapad�a si� jak klapa pod szubienic�.
Zanim zd��y�em si� zorientowa�, Zasada znikn�� w otworze,
przed oczyma mign�y mi tylko bia�e, prawie nie schodzone
podeszwy jego but�w. Ten Zasada zawsze dba� o sw�j wygl�d.
Byczek nie dostrzeg�, co si� dzieje, tylko wytrwale t�uk�
i domaga� si� interwencji stra�nika. Ale na zewn�trz chyba
znowu co� by�o nie tak. Kto wie, do jakiego mog�o doj��
przewrotu, co wyduma� Brunza, uzbrojony w n� ostry jak
piekielny most? Mo�e znowu jaki� bunt czy kontrbunt? Tak,
kontrbunt, poniewa� ch�opy z nowych turnus�w, kt�rym zosta�o
dwana�cie albo sze��, na pewno nie s� zachwyceni tym, �e
Brunza trzyma dyrektora jako zak�adnika i �e in�ynier
Dutkiewicz negocjuje z dyrekcj�, i �e kopalnia
prawdopodobnie stoi, a m�odzie�com forsa przechodzi ko�o
nosa. Za obijanie si� nikt nie dostanie z�amanego grosza,
doruble s� tylko za wykonan� prac�. A jak koty maj�
fedrowa�, skoro po kopalni biega Brunza z no�em w r�ku?
- Chod� - sykn�� na mnie Zasada z ciemnego otworu.
Nie musia� dwa razy powtarza�. Robinsonad� rzuci�em si� w
ziej�cy otw�r, a wierzcie, �e w sze�ciokrotnie mniejszym
ci��eniu ksi�ycowym robinsonady robi si� piekielnie �atwo.
Waln��em si� przy tym w g�ow� (obok guza, kt�ry mi tam
wyr�s� po potyczce w holu, b�d� mia� chyba nast�pnego) i
otar�em sobie �okie�, ale poza tym lot sko�czy� si� bez
szwanku.
- Jeszcze on - szepn�� Zasada.
- Ty idioto, na niego nie mo�na ju� liczy�!
- Pane kochany - krzykn�� Zasada czeskopolsk� kopalnian�
gwar� - pan si� raczy przypoi� do partii!
Skoczy�em na niego, �eby mu zamkn�� g�b�. Rozw�cieczony
glina na szcz�cie nie s�ysza�, jego kowalska pi�� narobi�a
takiego ha�asu, �e zag�uszy�aby go chyba tylko kopalniana
�adowarka.
Ale Zasada mi si� wysmykn��.
- Nie s�ysza�e�, �e musi nas by� tr�jka?
- Znajdziemy kogo� innego.
- Nie mamy czasu. Pane kochany!
Byczek przesta� wali� w drzwi, odwr�ci� si� i skamienia�
jak ten facet, o kt�rym opowiada si� nowicjuszom, �e rozpi��
na zewn�trz rozporek, �eby si� wysiusia�, i zapomnia�, �e
wok� niego jest minus sto dziewi��dziesi�t.
- Sta�! - krzykn�� sier�ant Byczek, praworz�dny pracownik
Bezpiecze�stwa. - Powtarzam, sta�!
Si�gn�� po bro� osobist�, ale od razu sobie przypomnia�,
�e musia� j� odda� s�u�bie dozorczej oddzia�u wi�ziennego.
Nikt nie ma prawa wej�� do wi�zienia z broni�, takie ju�
przepisy.
- Niech pan si� przypoi do partii, pane kochany - wabi�
go Zasada.
Byczek co� wymamrota� i podbieg� do nas. Zwali� si� na
pod�og� i wyci�gn�� przed siebie r�ce. Chcia� nas wyci�gn��
z dziury jak �limaka z muszli, ale przeceni� swoje si�y.
Chwycili�my go ka�dy za jedn� r�k� i ci�gn�li�my go i
ci�gn�li, zaparci nogami o �cian� przewod�w wentylacyjnych,
w kt�rych si� znale�li�my, �e Byczek tylko bezsilnie kopa�
wok� siebie nogami, kl�� i grozi�. Jego olbrzymie cia�o
obsuwa�o si� po pochy�ej pod�odze coraz ni�ej, ju� by� w
szychcie do po�owy cia�a, w ostatniej chwili rozstawi� nogi,
stara� si� zaczepi� czubkami palc�w o prycz�, ale
wystarczy�o tylko troszeczk� si� wysili� - i ju� by� w
�rodku.
- Dranie! Cholerne dranie! W imieniu prawa... pu��cie
mnie, dranie!
Zasada co� zrobi� z pod�og�, kt�ra si� podnios�a, odezwa�
si� metaliczny �omot, kiedy spad�y na ni� nogi odchylonej
pryczy, wok� nas roztoczy�a si� ksi�ycowa noc.
- To jest napa�� na osob� urz�dow�, ostrzegam waaaas...
Zasada podszed� do rozw�cieczonego Byczka od ty�u i
zatka� mu d�oni� usta. Nasta� moment ciszy. Nad naszymi
g�owami co� stukn�o, zadudni�y kroki, us�yszeli�my
przyt�umione g�osy. Stra� wi�zienna wreszcie us�ysza�a
uderzenia i wtargn�a do celi, teraz ju� pustej jak muszla
ostrygi po uczcie Lukullusa.
Klawisze biegali po celi, krzyczeli i przeklinali, a my
byli�my dwa, trzy kroki od nich. Maca�em obiema r�koma w
ciemno�ciach, �eby znale�� twarz Byczka i pom�c Zasadzie w
duszeniu. W �yciu nie dosta�em takiego wycisku, jak wtedy!
Byczek mia� si��! M��ci� wok� siebie r�koma i nogami, stara�
si� nas dosi�gn��, od czasu do czasu oczywi�cie trafia� go��
pi�ci� w stalow� �cian�, ale cz�ciej we mnie (Zasada
trzyma� go z ty�u, ale potem okaza�o si�, �e te� dosta� za
swoje, bo Byczek bi� w ty� �okciami).
Mimo woli ust�powa�em, �eby wyj�� z zasi�gu tych
mia�d��cych cios�w, wycofywa�em si�, ale te uderzenia te�
mnie pogania�y, ka�dy cios odrzuca� mnie o �wier� metra do
ty�u, bola�y mnie ju� wszystkie �ebra i naprawd� nie czu�em,
ile ju� zafasowa�em, chyba ze sto pi�tna�cie cios�w, jak
wst�pnie szacowa�em.
Zasada wisia� Byczkowi na plecach, przyci�ni�ty jak m�ode
nied�wiadki koala, i ju� widzia�, jak wchodzi do raju bram�
z ��tych pere� zwan� d�annat-ul-chuldi, kt�ra jest dost�pna
dla prorok�w oraz m�czennik�w, poniewa� Byczek okrutnie
gryz� go w d�o�. Dr�czy�a go jednak my�l, �e islam
jednoznacznie zakazuje dobrowolnego m�cze�stwa i za
prawdziwego m�czennika nie uznaje wiernego pogryzionego
przez policjanta, lecz tego, kt�ry by� niewinnie
zamordowany, sta� si� ofiar� zarazy, uton��, sp�on��, by�
zasypany przez wal�c� si� �cian�, zmar� z g�odu czy podczas
pielgrzymki do Mekki.
Byczek w�ciekle mnie atakowa�, szybko posuwa� si� do
przodu i opanowa�o mnie wra�enie, �e nie robi tego sam z
siebie, tylko Zasada popycha go od ty�u. By�em dla niego
giaurem, niewiernym psem.
Cofa�em si�, ile mog�em, ale w ciemno�ci pi�ci Byczka
dosi�ga�y mnie z niemi�osiern� pedanteri�. Zapewne sier�ant
za pierwszoplanowy cel postawi� sobie, by mnie zniszczy�.
Domy�li�em si� bowiem, �e zaprzesta� pr�b strz��ni�cia
Zasady z plec�w, nie wali� go ju� �okciami i chyba nawet
przesta� gry��. Nie wo�a� o pomoc ani nie grozi�, tylko
sapa�, dysza� ca�� obj�to�ci� swoich przera�aj�cych p�at�w
p�ucnych, a ja ju� tylko czeka�em na moment, kiedy zapal� mu
si� oczy jak jakiemu� potworowi