642

Szczegóły
Tytuł 642
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

642 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 642 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

642 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

powie�� Ondrej Neff Miesi�c mojego �ycia (1) (Mesic meho zivota) prze�o�y�a Joanna Czapli�ska Polskim czytelnikom Ondrej Neff mia� do tej pory okazj� zaprezentowa� si� jako autor opowiada�, publikowanych przede wszystkim na �amach "Fantastyki". "Miesi�c mojego �ycia" (1988) jest drug� powie�ci� SF, po "Jadru pudla" (Sednie sprawy). W 1989 r. wyda� kolejne dwie ksi��ki: "Pole stastnych nahod" (Pole szcz�liwych przypadk�w) i "Carodejuv ucen" (Ucze� czarnoksi�nika). W 1990 r. "Miesi�c mojego �ycia" uzyska� Ludvika, nagrod� czechos�owackiego fandomu za najlepsz� ksi��k�, a w ankiecie "Ikarii" w kategorii najpopularniejszych powie�ci czesko-s�owackich uplasowa� si� na miejscu drugim, tu� za znan� r�wnie� w Polsce trylogi� Soucka "Tajemnica �lepych ptak�w". "Miesi�c mojego �ycia" jest typow� hard science fiction. Neff ukaza� w niej swoje nowe oblicze - oblicze futurologa. Utw�r zosta� wydany trzy lata temu, powsta� wi�c w warunkach spo�eczno-politycznych zupe�nie innych ni� dzisiejsze, a nastroje w Czechos�owacji by�y dalekie od optymizmu i nadziei na jak�kolwiek zmian�. W powie�ci Polska i Czechy stworzy�y federacj� - zaznaczam: Czechy, a nie Czechos�owacja - co nie jest wprawdzie ide� now�, bo si�gaj�c� korzeniami ko�ca XIX wieku, niemniej jednak po wydarzeniach ostatnich dw�ch lat nabieraj�c� nowych impuls�w. Drugi istotny w�tek to eskalacja fanatyzmu religijnego, zw�aszcza islamskiego - spektakularny przyk�ad do czego mo�e doprowadzi� za�lepienie, mieli�my niedawno w Zatoce Perskiej. JC CZʌ� I 1. T� dat� pami�tam dok�adnie: 26 czerwca 2045 roku. D�ugo czeka�em na ten dzie�. O p�nocy z dwudziestego pi�tego na dwudziestego sz�stego siedzia�em w swojej szufladzie. Zupe�nie sam. Na stole przede mn� le�a�y cztery rzeczy: pude�ko z napisem "syrop malinowy", pe�ne przeszmuglowanego rumu, w po�owie opr�nione, kieliszek nalany do pe�na, zaostrzony n� i malutki prostok�cik z cyfr� jeden. Malusie�ki prostok�cik. To wszystko zosta�o z p�torametrowego krawieckiego centymetra. Ju� nie sto pi��dziesi�tka, ju� nie setka, pi��dziesi�tka, dziesi�tka. Tylko jedynka. Dwudziestka pi�tka na kalendarzu zamieni�a si� w dwudziestk� sz�stk�. Niewielka zmiana - na ekranie przyby�a tylko jedna ma�a kreseczka. Z pi�tki zrobi�a si� sz�stka. Pi�tka sk�ada si� z pi�ciu odcink�w, sz�stka z sze�ciu. Dwudziestoprocentowy zysk. Dla mnie to by� zysk stuprocentowy. Tysi�cprocentowy. A to dlatego, �e dzi�ki tej kreseczce jutro zamieni�o si� w dzisiaj. Chwyci�em kieliszek, u�miechn��em si� do kalendarza, przywita�em starym pijackim gestem, a potem ca�� zawarto�� kieliszka wla�em prosto do gard�a. Na zdrowie, niech ci s�u�y. Powt�rnie nape�ni�em kieliszek, wzi��em n� i zacz��em ci�� prostok�cik na paseczki. Kiedy sko�czy�em, poszczeg�lne paseczki zacz��em ci�� na cz�stki. Trwa�o to godzin�, ale efekt by� doskona�y: z prostok�cika zosta�a kupka ��tego proszku. Mia�em ju� porz�dnie w czubie. To zapicie by�o dobre. Po�o�y�o mnie na koj� i u�pi�o lepiej ni� ko�ysanka mamy. Jednak nast�pnego dnia rano by�em na nogach, gdy tylko odezwa�a si� syrena. Wsta�em i siup do drzwi - worek z dobytkiem w jednej r�ce, niedopite pude�ko w drugiej. Co tam mycie i ubieranie. Mia�em si� rozbiera�, nim pad�em na koj�? A rum jest lepszy ni� dziesi�� szczoteczek do z�b�w. Interesuj�ce. Wsta�em natychmiast, gdy zawy�o, ale na korytarzu by� ju� �cisk. Ch�opy pcha�y si� jak byd�o. W sumie jajcarsko to wygl�da�o, tu i �wdzie kto� dosta� w pysk, a ryk panowa� gorszy ni� na dole na szychcie. Ka�dy najch�tniej by bieg�, lecia�by, gdyby m�g�. Ale by�o nas pi�ciuset i mogli�my tylko ciurka� przez rur� jak woda z zepsutego kranu. W�ciec si� mo�na. Cia�o na ciele, dla n�g miejsca tylko tyle, �e mo�na by�o robi� szur, szur, szur, przesuwali�my si� decymetrami, ci z ty�u krzyczeli, czemu prz�d blokuje, ci z przodu krzyczeli w ty�, �eby ci z ty�u si� wypchali, �e tam zupe�nie z przodu jacy� kretyni zrobili korek, a kiedy ci z ty�u krzyczeli do przodu, �e p�jd� skopa� tych zupe�nie z przodu, to ci w �rodku wrzeszczeli, no to spr�bujcie, no chod�cie, na co czekacie. Szkoda s��w. Mo�na by�o tylko robi� szur, szur, szur nogami, wytrzyma� tych par�dziesi�t metr�w w�skiego korytarza. Dla mnie by�o to jasne, ja nie krzycza�em, tylko mnie wkurza�o, �e pozwoli�em sobie przydusi� r�ce do cia�a i nie mog�em podnie�� rumu, �eby poprawi� sobie smak. Szur, szur, szur. I hol. Ale tam by�o narodu! Przed p�j�ciem na szycht� przyszli si� pogapi� r�wnie� ci, kt�rzy mieli jeszcze setk�, dwie, nie brakowa�o nawet kot�w, ale ci byli spokojni. Za to dziadki! Gadali jak naj�ci, a zw�aszcza prze�cigali si� w pomys�ach dotycz�cych babek, kt�re czekaj� na nas tam na g�rze i gdyby�my musieli wype�ni� ka�de "Raz za mnie", mieliby�my na dwa lata r�ce pe�ne roboty, no mo�e nie r�ce. Krzyczeli na nas, my na nich, tu i �wdzie na balkonie zauwa�y�e� znajom� twarz i wtedy ogarnia� ci� �al, osiemna�cie miesi�cy to jednak szmat czasu, �yli�my tu obok siebie. Gdzie� tam na g�rze by� te� Kazik Prus, m�j jedyny kolega. Chcia�em mu pomacha�, ale nie da�o rady. Spok�j! Spok�j! Akurat naprzeciwko, na balkonie trzeciego pi�tra, pojawi� si� g��wny in�ynier Dutkiewicz, a obok niego zast�pca dyrektora Petrak, obaj w kombinezonach, na nogach nawet mieli gumiaki, b�azny jedne. Szkoda, �e nie za�o�yli he�m�w. Pan dyrektor si� nie pojawi�, on pewno ma inne k�opoty, ekstra przydzia� kawy albo przygotowanie do narady, dobrze, �e chocia� wys�a� zast�pc�. Skoro harowali�my tu osiemna�cie miesi�cy, zas�ugujemy przynajmniej na porz�dne po�egnanie. Spok�j! Jak mo�emy si� po�egna�, skoro dziadki rycz� "Raz za mnie!", a my, kt�rzy odje�d�amy, krzyczymy "Stul g�b�!" i podobnie. No, do cholery, czemu nie zamkn� jadaczek? Zda�em sobie spraw�, �e niepotrzebnie si� denerwuj�. Przecie� to i tak niewa�ne, �e faceci rycz� i �e pan zast�pca dyrektora nie mo�e nam podzi�kowa� za ofiarn� prac� i takie inne. Wszystkim rz�dzi czas, nawet dyrektorem i jego naradami i kiedy nadejdzie ten odpowiedni moment, pojawi si� tu i wszyscy przestan� si� wydziera� i gada�, poniewa� nadejdzie odpowiednia chwila. Wok� mnie si� rozlu�ni�o. �ykn��em sobie. - Daj mi - sykn�� s�siad. - G�wno - powiedzia�em. - No... - odpar�. - Dobra, masz - da�em mu. Po prostu by�em na mi�kko. Napi� si� i chcia� poda� rum s�siadowi z lewej, ale �apsn��em go za nadgarstek. S�siad to wykorzysta� i waln�� mnie pi�ci� w twarz. Ledwo zd��y�em si� uchyli�. �eby tylko nie rozgni�t� pude�ka, przelecia�o mi przez g�ow�, a pi�� przelecia�a ko�o nosa jak ekspres. Chwyci�em rum praw� r�k�, a pod drugi cios nadstawi�em ciemi�. Zabola�o, ale boksera bardziej. Trzasn�o mu w stawach, rykn��, to by� Polak, ale mia�em dzisiaj fart, bo wok� byli ch�opcy z Czech i jak posz�o w obieg, �e to jaka� cz�stochowska cholera, zacz�li go dusi�, a ja przyssa�em si� do pude�ka, bo by�o jasne, co si� za chwil� stanie - b�d� chcieli wypi� za t� przys�ug�. I tak, kiedy duszenie zako�czy�o si� sukcesem, wok� mnie wyr�s� las d�oni z rozcapierzonymi palcami, a ja w�o�y�em do nich puste pude�ko i u�miechn��em si� jak anio�ek. Ciemi� mnie bola�o, ta cholera mia�a jednak mocny cios! - Spok�j! Spok�j! Zast�pca pochyli� si� do mikrofonu i powiedzia�: - Szcz�� Bo�e! O, do diab�a, pomy�la�em. Czym� tu �mierdzi. Kiedy szychy zaczynaj� po naszemu, zawsze czym� �mierdzi. W holu zapanowa�a cisza. Wszyscy pomy�leli: do diab�a, czym� tu �mierdzi. Zast�pca zrobi� pauz�, chyba przestraszy� si� tej ciszy, zerkn�� na Dutkiewicza, ten mu co� zaszepta� do ucha, zast�pca odchrz�kn�� i powiedzia�: - Ch�opy, sprawa jest trudna, ale jest, jak jest: cz�no nie przyleci. Spodziewa� si� wybuchu, ale hol zosta� cichy. Nikt si� nawet nie ruszy�, mo�e tylko pod kopu�� zaszele�ci�o jakie� westchnienie. Ale Petrak nie by� idiot�, a iluzje straci� ju� dawno, o ile w og�le kiedy� takie posiada�. Wiedzia�, �e ta cisza nie zwiastuje niczego dobrego i strach wr�cz z niego skapywa�, la� si� z niego ciurkiem. - Zrozumcie, to nie nasza wina. My zawsze dotrzymywali�my uk�adu zbiorowego do ostatniej kropeczki. Robimy wszystko, �eby umo�liwi� wasz transport na g�r�. Zrozumcie, �e nie jeste�my zainteresowani przed�u�aniem kontraktu, �e... - Co si� sta�o? Pozna�em ten g�os. To by� Brunza, Polak. Pe�ni� funkcj� przewodnicz�cego w Jednolitych Zwi�zkach, ale zrezygnowa� z niej, poniewa� dzisiaj wraca� z nami na g�r�. O ile przyleci cz�no. Ale nie zrezygnowa� z autorytetu. Mia� go ci�gle nawet bez funkcji. Z autorytetu nie mo�na zrezygnowa�, tak samo jak nikt go wam nie da. Albo go macie, albo nie. Brunza go mia�. Czy�by znowu ten Kryzys Mikronezyjski? Nigdy nie interesowa�em si� zbytnio wiadomo�ciami z g�ry, ale info w ostatnim czasie by�o pe�ne Kryzysu Mikronezyjskiego, tak �e nie mo�na si� by�o od tego wywin��. Wiedzia�em, �e jest jaki� Kryzys Mikronezyjski, �e napi�cie ro�nie z dnia na dzie�, ale mia�em to w powa�aniu, ucina�em metr i my�la�em tylko o tych stu tysi�cach europejskich dorubli - jak te� z nimi na g�rze zaczn� rz�dzi�, si�d� sobie u Flek�w i w Sali Konszelskiej b�dzie p�aci� tylko Kuba Nedomy. Kuba Nedomy to ja. Co mnie tam Kryzys Mikronezyjski? Niech si� ��tki pior�, b�dzie na Ziemi o jedn� pustyni� wi�cej, i tak �rodkowy Wsch�d jest pokryty radioaktywn� szklan� p�yt�, Afryka straci�a na dole ten czubek, kt�ry mo�na zobaczy� na starych mapach, a Ameryka P�nocna ju� nie jest po��czona z Po�udniow�. M�wi�, co mi tam do jakiej� Mikronezji, ja chc� dobrego piwa i spokoju, i kilku kumpli, i chc� si� czu� jak panisko! - Nie robimy tajemnicy z tego, co si� sta�o - powiedzia� zast�pca Petrak. - Rada Bezpiecze�stwa og�osi�a Stan ��ty. Wstrzyma�a wszelki ruch z wyj�tkiem jednostek desantowych B��kitnych Wojsk. - Ale my s�yszeli�my o czym� innym - odpowiedzia� Brunza. By� gdzie� z przodu, chyba tu� pod balkonem. - My�my s�yszeli, �e to wszystko jeden wielki bajer! - Bajer? - zdziwi� si� zast�pca Petrak. - Tak, bajer. Ziemniaki pono� nie s� zainteresowane powrotem ludzi na g�r�. Kiedy ma wraca� na g�r� du�y turnus, wymy�laj� bajery o zablokowaniu transportu, �eby nas tu przytrzyma� i m�c si� potem powo�a� na paragraf sze��. KPL potrzebuje ludzi, a nowi wcale si� nie garn�! - O czym� takim s�ysz� po raz pierwszy - wymamrota� Petrak. Odwr�ci� si� do in�yniera Dutkiewicza i co� do niego m�wi�, chyba "S�ysza� pan o czym� takim?", a ten na to chyba "Sk�d�e, nie s�ysza�em, no prosz�, co� takiego!". Zapewne rozmawiali w tym duchu, ale o ile dosz�o to do mikrofon�w, my na dole nie s�yszeli�my ani s�owa, poniewa� hol zacz�� szumie�. - Cicho, ch�opy! - rykn�� Brunza. Potrafi� rycze�. Dwumetrowe ch�opisko, nied�wiedzie p�uca, �apy jak �opaty. - Cisza! Czyli wy m�wicie, �e o niczym takim nie s�yszeli�cie? �e jeste�cie niewinni jak lilie? - No, prawda - powiedzia� dyrektor Petrak. - Czyli wed�ug was to przypadek, �e transport jest blokowany akurat wtedy, kiedy wraca turnus z Czeskopolskiej oraz tysi�c pi��set ch�op�w z Arkadii i osiemset z Dw�jki? - Przecie� wiecie, �e ju� w zesz�ym roku KPL przeszed� na masowy cykl wymiany. - Czyli niewinni - powt�rzy� Brunza. Strach z dyrektora ju� nie ciek�, po prostu z niego bucha�. Przypomnia�em sobie klauna z cyrku Humberto, kt�ry p�aka� strumieniami �ez i krzycza� "Panie dyrektosze, panie dyrektosze, oni kszyfdzi� klaun!". Jak si� potem okaza�o, powa�nie nie doceni�em Brunzy. To by� olbrzym nie tylko z torsem byka. W swojej cetnarowej czaszce mia� komputerowy m�zg i porz�dnie si� przygotowa� do porannej scenki, bo z g�ry wiedzia�, co si� szykuje. Jak ju� powiedzia�em, dyrektorski balkon by� na trzecim pi�trze, a nad nim pi�y si� spiralnie jeszcze cztery kolejne. Szczytu kopu�y nie by�o dobrze wida�, z nas musia�o si� dos�ownie dymi�, tak si� pocili�my, ale powietrze by�o na tyle przejrzyste, �e mo�na by�o si� domy�li�, �e na g�rze co� si� dzieje. Tu� nad balkonem pojawi� si� t�um ch�op�w, co� b�ysn�o w szarawej mgle, jedna ��ta linia, druga, trzecia, prosto na balkon na linach spu�ci�a si� grupka m�czyzn, rzuci�a nast�pne dwie liny na d� i wyci�gn�a Brunz� na g�r�. To wszystko odby�o si� w okamgnieniu. I ju� odezwa�y si� syreny policji. Jak�eby inaczej. Oddzia� pogotowia by� na nogach od trzech dni, wszystkie cytryny Czeskopolskiej polerowa�y te swoje psychiny. A teraz na pewno trzymali palce na spustach, �eby nas nafaszerowa�. Winny czy niewinny, oni ju� sobie nas wybior�, kiedy padniemy jak biedronki na mrozie. J�cza�y syreny, a do tego megafony m�wi�y co� jakby: - Hahyhualahu mahu haha hu! Brzmia�o to niezwykle gro�nie. Brunza r�wnie� wiedzia�, �e policja jest w pogotowiu, zreszt� jak zwykle podczas zmiany turnus�w w kopalni, i starannie si� przygotowa�. Starannie? Prosto, ale zadzia�a�o, a wed�ug mnie to, co dzia�a, jest r�wnie� staranne. I na odwr�t. Brunza wyj�� zza napier�nika naostrzony sztylet, d�ugi na dobre trzydzie�ci centymetr�w. B�yszcza� w powietrzu jak �lina w�a. Przy�o�y� go doktorowi Petrakowi do gard�a, oczywi�cie t� odpowiedni�, czyli ostr� stron�. Potem krzykn��: - Przy pierwszym rajskim poca�unku zadr�y mi r�ka! Psychina najpierw lekko stuka, to rajski poca�unek. Potem m�ci wam we �bie. No a w ko�cu uderzacie w kimono. Od rajskiego poca�unku do zam�tu we �bie prowadzi droga trwaj�ca p� sekundy. W tym czasie Brunzie zd��y zadr�e� r�ka, a do tego jeszcze doda "cholera". Megafony przesta�y kwaka�. A mo�e nie przesta�y, ale ch�opiska zacz�li pokrzykiwa� i po prostu je zag�uszyli. Podskakiwali te� w miejscu jak ma�e dzieci. Czego si� spodziewali? Cieszyli si�, �e w og�le co� si� dzieje. Chcia�bym wiedzie�, ilu z nich w tej chwili powiedzia�o: "Hergot, takie widowisko jest warte paragrafu sze��!". Brunza woln� r�k� zrobi� taki ma�y gest. - Panie wielka cytryno! - zawo�a�. - Nalegamy na wymian�. Niech na nasze miejsce przyjedzie ktokolwiek. Transport cywilny zablokowany? Bueno. To niech nas odwioz� B��kitni. Przeka�cie to tym wielkim panom. Powiedzcie im, �e na Czeskopolskiej pi�ciuset ch�opa czeka na odw�z. Powiedzcie im, �e olewamy jaki� ��ty stan. Chcemy do domu. Harowali�my osiemna�cie miesi�cy. Harowali�my jak wo�y. Mieszkali�my w szufladach i pili�my destylowane szczyny. Prysznic raz w tygodniu, cholera, niech spr�buje tego jaki� ziemniak z g�ry! Megafon odezwa� si� znowu, tym razem zrozumiale. - Za�atwimy to. Ale wy, Brunza, bekniecie za to. Za to b�dziecie siedzie�, a� sczerniejecie. - Wol� siedzie� w pudle na g�rze ni� reszt� �ycia wala� si� tu na dole w szufladzie z powodu paragrafu sze��, panie wielka cytryno! To po pierwsze. A po drugie: niech pan si� rozejrzy, niech pan popatrzy na tych pi�knych ch�op�w. My�li pan, �e ziemniaki maj� pud�a mocne na tyle, �eby ich ci ch�opcy nie rozebrali na kawa�ki w ci�gu jednego s�onecznego popo�udnia? Ch�opy, powiedzcie tylko, panu wielkiej cytrynie: pozwolicie mnie wsadzi� do pud�a? - Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my! Krzyczeli wszyscy. Krzyczeli�my wszyscy - przecie� ja te� si� przy��czy�em. To dziwne uczucie. Stoicie w t�umie, setki ludzi wok� was i nad wami, galerie o ma�o si� nie zarw� pod t� mas� cia� i to �eby chocia� spokojnie stali, ale nie, oni tupi� w takt. Kto� powinien im powiedzie� "Przesta�cie, galerie nie s� do takiego tupania", ale kto mia�by im to powiedzie�? Petrak ma ostrze sztyletu na szyi, �askocze go w jab�ko Adama, dok�adnie w te miejsca, gdzie maszynka do golenia najtrudniej �apie. A mo�e Brunza ogoli Petrakowi przynajmniej par� tych w�osk�w, kt�re zawsze zostaj� nawet po najdok�adniejszym goleniu? Sk�d�e, Petrak nie ma ochoty na rozmow�. Dutkiewicz te� nie. Nie ma wprawdzie no�a na gardle, ale m�g�by mie�, i, jak ju� to bywa, bardziej robi w portki ten, kt�remu mog�oby co� si� sta� ni� ten na kogo ju� pad�o. Ch�opy, nie tupcie, my�la�em sobie, ale sam tupa�em do taktu jak durny. Ch�opy, nie ryczcie, ale sam rycza�em: - Nie-po-zwo-li-my! Nie-po-zwo-li-my! Nawet na szychcie cz�owiek nie wydaje si� sobie tak silny jak wtedy, kiedy stoi w �rodku holu mi�dzy setkami innych i ryczy na ca�e gard�o. W tym momencie u�wiadomi�em sobie, co straci�em w �yciu przez ten sw�j ateizm: nigdy nie sta�em w �adnym ko�ciele, meczecie czy pagodzie, nigdy nie �piewa�em i nie krzycza�em do Pana Boga bia�ego, br�zowego czy ��tego, ilu tylko ich jest, i wywo�uj� te wszystkie wojny. "A ja sam, zawsze sam", jako� tak �piewa�a moja mama, kiedy jeszcze by�em zupe�nie ma�y. I tak si� dosta�em a� tutaj. Sam, zawsze sam. Tylko �e teraz nie jestem ju� sam. Stoj� w holu i skanduj� jakie� s�owo, kt�re przez setne powtarzanie straci�o sens. Co ja w�a�ciwie m�wi�? Niewa�ne. Trzeba po prostu jak najg�o�niej rycze�. Kuba, zachowaj spok�j, odezwa� si� we mnie g�os wewn�trzny. Przesta� wykrzykiwa� i zacznij przynajmniej troch� my�le�. Jak d�ugo Brunza wytrzyma na balkonie? Chce tak na wieki wiek�w �askota� Petraka po jab�ku Adama ostrzem rze�nickiego no�a? Czy� to wszystko nie jest jedn� wielk�, straszn� g�upot�? Przesta�em krzycze�. Nikt tego nie zauwa�y�. Z lewej, z prawej, z przodu i z ty�u ch�opiska ryczeli, oczy im si� b�yszcza�y, brody mieli wilgotne od �liny. Jezu, czy nikt tutaj nie ma rozs�dku? Musisz sam zachowa� si� rozs�dnie, Kubo, Kubusiu. To pokrzykiwanie i tupanie do niczego nie doprowadzi. Brunza wcze�niej czy p�niej musi albo pu�ci� Petraka, albo poder�n�� mu gard�o. Czy to si� sko�czy tak czy inaczej, w twoim w�asnym �yciu to zupe�nie niczego nie zmieni. Nie ma pu�apki tak mocnej, �eby nie mia�a szczeliny. Teraz jeste�my w pu�apce, wszyscy, z Brunz� i jego no�em czy bez niego. Trzeba tylko znale�� t� szczelin� i wy�lizn�� si� st�d. Sam tego nie zrobisz. A jedyny facet, o kt�rym s�ysza�e�, �e m�g�by to zrobi�, nazywa si� Jerzy Zasada. 2. Ten policjant nie patrzy� na mnie przychylnie. Mo�na nawet powiedzie�, �e patrzy� nieprzychylnie. - Co panu do tego? - spyta�. - Niech si� pan sam zastanowi. Duma�. By�o o czym. Powiedzia�em mu: "Jedziemy na tym samym w�zku, szanowny panie sier�ancie, pan i ja. Za tydzie� nadziejemy si� na haczyk paragrafu sze�� i nie wr�cimy za �ycia na g�r�". - Kto to panu powiedzia�? U�miechn��em si� do niego. Czeg� si� spodziewa�, glina. Gdyby�cie mu powiedzieli, �e za p� godziny nast�pi Big Bang Dwa, spyta si�, kto wam to powiedzia�. Albo to choroba zawodowa, albo predyspozycja psychiczna do wykonywania tego zawodu. Mia� dwadzie�cia pi�� lat, urodzi� si� w Klatowach i nazywa� si� Jirzi Byczek. Trzy lata s�u�by w B��kitnych He�mach. Rzucali go, gdzie popad�o. By� w Peru, Ghanie, Bengalii, a ostatnio gdzie� w Australii, gdzie diabe� podkusi� dwa szczepy tubylc�w, �eby si� zacz�y wzajemnie wybija� w imi� wiary w jaki� p�aski kamie� czy co� w tym rodzaju.Trafili go zatrut� strza�� i zaraz potem ran� osmalili miotaczem ognia. Uratowa�o mu to wprawdzie �ycie, ale nie poprawi�o humoru. Przeszed� z B��kitnych do policji i pozwoli� si� wysiuda� tu na d�. Czemu? Dla dorubli, r�wnie�. Ale przede wszystkim dlatego, �e tu nie ma fanatyk�w religijnych, a je�li ju� uda si� jakiemu� prze�lizn��, szybko go namierzaj� i wsadzaj� do pud�a. A ju� na pewno nie pozwol� mu biega� po kopalni z zatrutymi strza�ami i miotaczami ognia. - Ma pan racj� - powiedzia�. - Jedziemy na tym samym w�zku. Ale co to ma do rzeczy, �wirni�ty �wirusie? Zrozumia�em, czemu mnie wyzywa. - Pan my�li, �e chc� pana przekabaci� na stron� tych na dole. Pokaza�em palcem za siebie, w tym kierunku, gdzie znajdowa� si� hol i gdzie w kr�gu pot�nie roze�lonych g�rnik�w przykucn�� smutny dyrektor Petrak. Komitet Czujnych, tak si� nazwali. Pi�kna nazwa. Brunza j� wymy�li�. Oczywi�cie on sta� na czele Komitetu Czujnych. W tej chwili siedzia� w biurze Dutkiewicza i negocjowa�. Sier�ant Byczek uni�s� brwi. Wygl�da� na trzydzie�ci pi��, czterdzie�ci. Trzy lata w B��kitnych He�mach porysowa�y mu twarz pismem klinowym. Nigdy nie studiowa�em takiego alfabetu, ale ten napis potrafi�em przeczyta�: wojna religijna to �wi�stwo. - Do rzeczy - powiedzia�. Opiera� si� mi�sistym policyjnym ty�kiem o kraw�d� sto�u, r�ce mia� za�o�one na piersiach. Z rozpi�tej kabury wystawa�a kolba psychiny. Siedzia�em na krze�le przy drzwiach i na zmian� patrzy�em to na kolb�, to w oczy Byczka. - Ci tam to idioci - powiedzia�em. - Zgoda - przytakn��. - Skisn� tu wszyscy, nawet gdyby usma�yli Petraka na wolnym ogniu. - My�li pan? - u�miechn�� si� s�abo. - Arkadia ma si� rozrasta�. Pi�ciokrotnie. Rozumie pan? Sk�d wezm� tylu ludzi, �eby j� zasiedli�? Ju� ten nasz ostatni turnus z trudem zebrali. - O tej Arkadii - powiedzia� niepewnie - wie pan na sto procent? - Tak, stuprocentowo - powiedzia�em jakby nigdy nic - jak wiem, �e ma pan w Pradze dwuletniego synka i chce go pan zobaczy�. - Do diab�a, kogo pan ma w tym centrum danych? - Niewa�ne. To pewne, �e kogo� mam. Ciesz� si�, �e panu za�wita�o. Odczepi� si� od sto�u, ostro�nie otworzy� drzwi i wyjrza� na korytarz. Zobaczy�em grupk� kilku g�rnik�w. Biegli obok, kiedy zobaczyli cytryn�, zwolnili, ale tylko na chwilk�, tylko na dwa, trzy kroki. Jeden si� u�miechn��, spojrza� na s�siada, ten wyszczerzy� z�by, przy�pieszyli i znikn�li mi z oczu. Tylko tupot ich chodak�w ni�s� si� po korytarzu. Sier�ant zatrzasn�� drzwi i przekr�ci� zamek. Potem wr�ci� do sto�u i ci�ko usiad� na obrotowym foteliku. - Niech pan s�ucha - powiedzia� - ale z t� Mikronezj� to nie przelewki. To wiem z kolei ja, ju� wczoraj po obwodzie informacyjnym przysz�a notka. Skin�� g�ow� w stron� k�ta, gdzie na niskim �elaznym stoliku le�a� orakl, na wp� zagrzebany pod warstw� wydruk�w. Pan sier�ant ma tu niez�y bajzel. Nie dba o estetyk�. �adnego obrazka, �adnego apetycznego kociaka, �adnego japo�skiego ogr�dka. Nad sto�em kalendarz, zupe�nie zwyk�y, tylko cyferki, nic poza tym. Lewa po�owa si� czerwieni. Oczywi�cie, poczynaj�c od pierwszego stycznia daty s� zakre�lone na czerwono. Od pierwszego stycznia do dwudziestego sz�stego czerwca. A mi�dzy czerwcem a lipcem gruba czerwona krecha. Tylko krecha. �adnego znaczka " 6". A mimo to linia oznacza�a tylko i wy��cznie paragraf sze��. - Chcia�bym wierzy�, �e Mikronezja to nie bluff. Ale w tej chwili nie interesuje mnie ani Mikronezja, ani Makronezja. Chc� si� st�d wydosta�. Pan r�wnie�. Dlatego do pana przyszed�em. Nerwowo zachichota� i pokr�ci� g�ow�. Mia� g�ste blond w�osy, obci�te kr�tko, na je�yka. - To we�miemy si� za r�czki i p�jdziemy razem. Dok�d? �mieszna wizja. Serce zacz�o mi szybciej t�uc. Do tego momentu rozmowa nie mia�a wi�kszego znaczenia. Pogadali�my sobie, ja w rezultacie okaza�em si� lojalnym obywatelem, poniewa� przejawi�em dezaprobat� wobec awanturniczych poczyna� nieodpowiedzialnych element�w i mo�emy si� rozej��. Ja wr�c� do swojej szuflady, on zostanie tutaj na posterunku, za godzin� kto� go zmieni, on p�jdzie si� pogapi� do holu, gdzie Komitet Czujnych maceruje dyrektora Petraka w pocie. - Niech pan sobie wyobrazi, �e by�aby realna szansa wydostania si� na zewn�trz. Poszed�by pan ze mn�? - Pan potrzebuje mojej pomocy? - Oczywi�cie, po c� innego bym do pana przychodzi�? - Takiej szansy nie ma. - Ju� pan si� przekona�, �e jestem dobrze poinformowany. - Us�ysza� pan jakie� plotki od kolegi w centrum danych. Ale, ch�opie, wyj�cie z kopalni? To co� innego! - Dajmy na to, �e taki spos�b naprawd� istnieje. Poszed�by pan ze mn�? Chyba w�o�y�em w g�os zbyt wiele natarczywo�ci. Sier�ant to wyczu� i poczu� si� wa�ny. I tak by� wa�ny - a teraz jeszcze wa�niejszy. - Niech pan wy�o�y kaw� na �aw�, zobacz�, co si� da zrobi�. - Wierzy pan, �e tym na dole si� uda? - zacz��em z innej beczki. Nie chcia� ust�pi�. - Jak to jest z t� drog� na zewn�trz? - O co� pana pyta�em. - Oczywi�cie nie wierz�. Dostali�my t� wiadomo�� ok�lnikiem! Sektor cywilny nie ma w tej chwili �adnej mo�liwo�ci. Transport przej�y B��kitne He�my. - Nie pomog� im nawet oficerowie policji? - To pana interesuje najbardziej? Niezmiernie mnie to interesowa�o. To jasne, �e mnie to interesuje, glino! - By�oby to bardzo na r�k�, prawda? - powiedzia�em. - Wy�uszcz� panu, co wiem, pan mnie pod�o�y, a po aresztowaniu naczelnik wr�czy panu gustowny dyplom. Starszy sier�ant Byczek, to by brzmia�o naprawd� �adnie i syn m�g�by by� z pana dumny, prawda? Kiedy powiedzia�em "syn", co� mu drgn�o ko�o oczu. Przez chwil� na mnie patrzy�, potem wsta�. My�la�em, �e mi przy�o�y, ale odwr�ci� si� do mnie plecami i podszed� do oraklu. - S�uchaj, ma�pko, po��cz mnie z dow�dztwem. - Po��czenie nawi�zane - odpowiedzia� orakl przyjemnym kobiecym g�osem. - Kiedy nas odwieziecie? - Byczek zacz�� bez ogr�dek. - Lokalne dow�dztwo Interpolu wyra�a ubolewanie. W ci�gu najbli�szych czterdziestu o�miu godzin nie przewiduje si� mo�liwo�ci uzyskania �rodk�w do wymiany oddzia��w bezpiecze�stwa. - A potem? - Brak informacji. Wsta�em i podszed�em do Byczka. - To nie podpucha? - spyta�em. - My�li pan, �e rozmawiam z w�asn� babci�? - odci�� si�. - Taki terminal mamy te� w kasynie - zauwa�y�em. - I to nawet nowszy typ. - Niech pan sam spr�buje. - Chc� wiedzie� - powiedzia�em powoli i wyra�nie - w kt�rej ksi��ce kucharskiej wydanej w Islandii po roku 1950 po raz pierwszy pojawia si� przepis na makowiec. - Przykro mi - powiedzia� orakl swoim pieszczotliwym altem - ale nie nale�y pan do os�b autoryzowanych do zadawania pyta� skierowanych do banku danych zamkni�tego obiegu bezpiecze�stwa. Oznajmiam, �e pa�ska pr�ba nadu�ycia banku danych i pa�ski wz�r g�osu zosta�y zarejestrowane i zidentyfikowane. W ci�gu najbli�szych dwudziestu czterech godzin zostanie pan wezwany do poniesienia odpowiedzialno�ci za czyn karalny przed organem administracji lokalnej, obywatelu Jakubie Nedomy, numer ewidencyjny 231129 CSFR �amane przez 090. - A� si� pan prosi� o nieprzyjemno�ci - zauwa�y� sier�ant Byczek. - Gratuluj�. Wkurzy� mnie. - Chcia�em tylko si� dowiedzie� o makowiec. - Trzeba by�o spyta� cywilne centrum danych. - A ma pan tu cywilny terminal? - Nasz orakl ma bezpo�rednie wej�cie do kr�gu cywilnego. Prawda, ma�pko? - Prawda - odpowiedzia� orakl. - Domaga si� pan odpowiedzi na pytanie? - Tak - odpowiedzia�em. Nie interesowa�em si� makowcami, ale co� mi wpad�o do g�owy i musia�em zyska� troch� na czasie. - Przepis na makowiec zosta� opublikowany w Islandii po raz pierwszy w roku 1922 w ksi��ce Sveina Althinga "Tajemnice s�owia�skiej kuchni". Nie podaj� tytu�u oryginalnego, poniewa� nie zna pan du�skiego. Je�li chce pan pozna� nazw� oryginaln�, prosz� wyda� polecenie. - Wsad� je sobie gdzie� - odpowiedzia�em. - Przykro mi, ale tego polecenia nie mog� wykona� - uprzejmie odpowiedzia� orakl. - Wpadka czy nie - skomentowa� sier�ant - teraz to ju� niewa�ne. Co panu mog� zrobi�? Nie znam nic gorszego od paragrafu sze��. Zap�aci pan mandat, nie wi�cej ni� pi��set. - Powiem panu, jak si� st�d wydosta�. - Niech pan m�wi. - Ona s�ucha - skin��em g�ow� na orakl. - Kto? Ma�pka? Hej, ma�pko, dop�ki nie powiem "s�uchaj", nie b�dziesz s�ucha�. Zadowolony? - odwr�ci� si� do mnie. - Jeszcze drobiazg. Musz� mie� pewno��, �e mnie pan nie wsypie. - Nie starczy panu moje s�owo? - Przykro mi, ale nie urwa�em si� z drzewa. Wzruszy� szerokimi ramionami, ale widzia�em, �e zaczyna by� troch� nerwowy, a wi�c zaczyna mi wierzy�. - Jak chce pan uzyska� pewno��? Nie mog� da� �adnej gwarancji. Usiedli�my. By�a to partia pokera, jak sobie nagle uzmys�owi�em. - Jest pan stuprocentowo pewny, �e nikt pana nie zast�pi? - Sam pan s�ysza�. - M�wili o czterdziestu o�miu godzinach. - Wspomnia� pan o rozszerzeniu Arkadii. Te� ju� co� s�ysza�em. Koledzy m�wi� o tym ju� od dawna. Jak panu to wyt�umaczy�? Nie chc� tu zosta�. Ma pan racj� we wszystkim, co pan powiedzia�, na g�rze czeka na mnie ch�opak... Od p�tora roku go widuj� tylko na ekranie, chc� go mie� przy sobie, Jezus Maria, zrobi�, co pan za��da, tylko �ebym pana przekona�... Nagle si� rozsypa�, ten twardziel, policjant, weteran wojenny, prawie zacz�� p�aka�, trz�s�y mu si� r�ce, ca�y si� trz�s�. - Chc�, �eby pan spali� za sob� mosty. - Co? - wymamrota�. - Ods�u�y� pan osiemna�cie miesi�cy. My teraz poprosimy centrum o zmian� w pa�skich danych osobistych. Nie osiemna�cie miesi�cy, ale dwadzie�cia cztery! - To si� nie uda! - Uda si� - powiedzia�em uspokajaj�co. - Nie mam kolegi w centrum danych. S�uchaj uwa�nie - przeszed�em na ty. - W�ama�em si� do sieci. Do cywilnej sieci - doda�em szybko i k�tem oka zerkn��em na orakl. - Potrafi� tam rz�dzi� jak niewidzialna r�ka. Znam kluczowe has�a, kody bezpiecze�stwa, wiem wszystko. - To niemo�liwe - zaprotestowa�. - Nie da rady. Kto by to umia�, m�g�by sobie dopisywa� fors�. - Forsa jest uzale�niona od odpracowanych miesi�cy, a one s� kryte przez paragraf sze��. Po co by komu� by�a forsa, gdyby za t� cen� mia� skisn�� w tym gnoju? Dlatego nikt si� na to nie porwa�. B�dziesz pierwszy. Powiem ci dok�adnie, co masz zrobi�. Zmienisz zapis personalny. Obejmie ci� paragraf sze��. Nie za tydzie�, nie chc� s�ysze� o �adnych czterdziestu o�miu godzinach. Zrobisz to zaraz. Zmienisz zapis i staniesz si� obywatelem Luny na do�ywocie. Dopiero wtedy ci uwierz�, �e mnie nie podkablujesz. Prawd� m�wi�c, ten perfidny plan wpad� mi do g�owy dopiero po dowcipie z makowcem. By� tak prosty, �e a� mnie rozbawi�. Glina by� w kropce. - Nie mog� tego zrobi�. Wsta�em i ruszy�em do drzwi. - �egnaj, pa, pa - powiedzia�em. - Czekaj - krzykn�� nieszcz�liwie. - A je�li... - Mnie nie interesuje �adne a je�li. Powiem ci co�, a potem zrobisz, czego od ciebie chc�, albo wyjd�. Znam na szychcie ch�opa, kt�ry wymy�li� idealny spos�b, jak si� st�d wydosta�. Za par� godzin jeste�my w friporcie Jeden. Tam nikt nikogo o nic nie pyta, tylko o konto. Friport nale�y do stanu Teksas, a Teksa�czycy s� ostatnimi porz�dnymi Amerykanami. Interesuj� ich tylko pieni�dze. My fors� mamy. Sta� nas na podr�. A je�li trafimy do friportu na czas, wymigamy si� od paragrafu sze��. Ten facet, o kt�rym m�wi�, wie, jak to zrobi�. - To czemu sam nie ucieknie? - Jeden cz�owiek nie da sobie rady. Musi by� trzech - ani wi�cej, ani mniej. R�wna liczba - trzy. I jeden z nich musi by� policjantem. - Dlaczego ten facet sam... - Koniec pyta�. Wchodzisz w to? Tak albo nie. Je�li nie - odchodz�. S� tu inni policjanci, kt�rym pali si� pod nogami. A je�li tak... znasz m�j warunek. Prze�kn�� �lin�. - No dobra. Wzi�li�my si� do roboty. Byczek odblokowa� orakl, weszli�my do sieci cywilnej i zacz��em dzia�a�. Co� z g�owy, co� recytowa�em ze �ci�gi, mia�em wra�enie, �e jestem �o�nierzem w d�ungli, macha�em wok� siebie maczet�, k�ody wali�y mi si� pod nogi a ja szed�em krok po kroku do przodu, dok�adnie tak, jak na g�rze na Ziemi nauczy� mnie jeden wy�eracz, kt�ry pami�ta� jeszcze rakiety chemiczne i skafandry-ba�wany. Zna�em mn�stwo trik�w, a to by� jeden z nich, mo�ecie mi wierzy�, �e nigdy nie przysz�oby mi do g�owy, by z niego skorzysta�. Dopiero ta wpadka z sieci� policyjn� poruszy�a kom�rkami i pomys� wpad� do m�zgownicy. Byczek siedzia� ko�o mnie, na zmian� rumieni� si� i blak�, a� na policzkach na sta�e wykwit�y mu czerwone plamy ograniczone bia�ym meandrem. - No i gotowe - powiedzia�em, kiedy by�o gotowe. - Je�li to nie wyjdzie - powiedzia� - zabij� ci�. - Musi wyj��. Od teraz naszym celem jest port kosmiczny Jeden. - No to wydu� ten plan. - Ja go nie znam. Teraz si� okaza�o, jak strasznie szybki by� Byczek. W okamgnieniu mia�em na szyi jego palce. - Nie wyg�upiaj si� - wysycza�em. Troch� rozlu�ni�, ale nie za bardzo. - Zna go ten facet. - To gdzie on jest? - skrzywi� si� i podejrzenie prawie krzycza�o mu z oczu. - Czemu nie wytrzepa�e� z niego tego planu? - Jezus Maria, a co, my�lisz, �e mog�em z nim rozmawia�? Potrz�sn�� mn�, a� zachrz�ci�o w kr�gach szyjnych. - Zabij� ci�, tu, zaraz, na miejscu, ty draniu! - Przecie� on... Chcia�em doko�czy�, ale ten wariat �ciska� mnie tak mocno, �e przez t� szpar�, kt�ra zosta�a mi w gardle, nie potrafi�em przecisn�� ani g�oski. - Co on? - On siedzi w pudle, ty baranie, i dlatego potrzebuj� policjanta, kt�ry by mnie do niego zaprowadzi�. Przecie� to by�o od pocz�tku jasne! Tak, taka by�a smutna prawda: pomys�odawca tego planu Jerzy Zasada siedzia� w pudle za to, �e wzywa� Allacha, co we wszystkich koloniach Luny by�o zakazane tak samo jak wzywanie jakiegokolwiek innego proroka, boga czy bo�ka, ile tylko ich jest na �wiecie, a poniewa� jest ich tam sporo i kr�ci si� wok� nich tak wspania�e mordobicie, cz�owiek musi si� dziwi�, czemu ta niebieska Ziemia, kt�ra wisi nad naszymi g�owami, jeszcze nie poczerwienia�a. Zupe�nie mnie pu�ci�. - Polak i mahometanin. To tak horrendalna bzdura, �e nie wymy�li�by jej nawet tak chytry �eb jak tw�j. Idziemy do pud�a. Ale powtarzam: je�li jest w tym jaka� lewizna, zostaniemy w pudle we tr�jk�: Zasada za wzywanie Allacha, ty martwy, a ja za bestialskie morderstwo. Wyszli�my na korytarz. By�o tam pe�no ludzi, jedni biegli tam, inni z powrotem, co� przeklinali, co� krzyczeli, ale ani Byczka, ani mnie nie interesowa�o nic z tego, co im si� we �bach klu�o. 3. Jerzy Zasada siedzia� po turecku na roz�o�onym na ziemi kocu, bezg�o�nie, bez ruchu i z przymkni�tymi oczyma. Dopiero po bli�szych ogl�dzinach mo�na by�o dostrzec, �e mi�dzy palcami �wi�tego m�a swobodnie kr��� k�eczka tasbihu, r�a�ca o dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu ziarnach, symbolizuj�cych najpi�kniejsze imiona, kt�re bli�ej wyja�niaj� artybuty Allacha, tego boga, pr�cz kt�rego nie ma innych bog�w, albowiem la ilah el Allah. Byczek niepewnie na mnie spojrza�. Wzruszy�em ramionami. Te� nie wiedzia�em, co zrobi Zasada, kiedy go wyrwiemy z jego dhikr. Odchrz�kn��em. Byczek d�gn�� mnie �okciem i skin�� brod�. Co� by� niecierpliwy, ten sier�ant Byczek. A ja r�wnie� nie mog�em �wieci� przyk�adem bogobojnego cz�owieka. - S�uchaj, Jerzy - zacz��em. - Przys�a� mnie do ciebie pewien Kazik. Przeci�ga� mnie na wasz� wiar�, ale bez efekt�w. Ale nie wyda�em go. To te� jest przys�uga. A ten... facet to kolega. W�a�nie ten policjant, kt�rego potrzebujesz. Nie powiedzia� ani s�owa. - Powiedz mu co� - zwr�ci�em si� do Byczka. - S�uchajcie, Zasada, nie wiecie, co si� dzieje na zewn�trz. Teraz ju� jeste�cie w pudle nie tylko wy i p� tuzina innych religijnych wariat�w. - Nadepn��em mu na nog�, ale nie zauwa�y� tego. - Teraz jeste�my w pudle wszyscy, ponad pi�ciuset ch�opa. Na g�rze zn�w jest jaka� wojna czy co i je�li si� st�d nie wyniesiemy, mamy za tydzie� paragraf sze��. Nie patrzcie na m�j mundur. Jestem glin�, zgoda, ale nie chc� tu zosta� ani chwili d�u�ej ni� ten tutaj, Nedomy. Musz� wr�ci�, jasne? A wy pono� wiecie, jak si� za to wzi��. - Jerzy, przysi�gam, to nie pu�apka - przy��czy�em si� do niego. - Zrobi�em dok�adnie tak, jak m�wi� Kazik: przyprowad� do Jerzego policjanta, a on za�atwi reszt�. Masz policjanta, wi�c za�atwiaj. Wreszcie podni�s� oczy. - Kim pan jest? Nie znam pana. Nigdy pana nie widzia�em. W celi by� p�mrok, ale nie tak znowu wielki, �eby pomyli� wilka z babci�. Szczerze m�wi�c, mi�dzy wi�zienn� cel� a szuflad� dla wolnych g�rnik�w nie by�o zbyt wielkiej r�nicy. Chyba tylko taka, �e szuflad� zamyka si� od �rodka, a cel� od zewn�trz. Ale co to za r�nica? Gdzie mog� wyj�� z szuflady? Kilkaset metr�w korytarzy, kantyna, szpital, klub, hol, no i oczywi�cie szychta, har�wa, robota. Wszech�wiat tylko ociupink� wi�kszy ni� ma Zasada. W pewnym sensie Zasada ma nawet wi�kszy wszech�wiat: wierzy w swojego Allacha, a ja tylko w swoich sto tysi�cy dorubli, kt�re dostan� jako rekompensat� za osiemna�cie miesi�cy straconego �ycia na tej pieprzonej okr�g�ej skale, kt�r� od pradawna nazywano Ksi�ycem. Kl�kn��em tu� przed nim, �eby mie� twarz na wysoko�ci jego oczu. - Jerzy, jest �le. Zwiewamy, rozumiesz? Ten glina Jurek Byczek jest ju� glin� tylko przez sw�j mundur. Wdepn�� w to z nami. Sam go w to wrobi�em, �eby si� nie m�g� wywin��. Daleko si� posun��em, mo�esz mi wierzy�. Nie mo�emy si� wycofa�. Od tej chwili ty jeste� kapo. Sko�cz to przedstawienie i zacznij co� robi�. W ka�dej chwili mog� og�osi� alarm. Opu�ci� posterunek. B�d� go szuka�. Rozwali� szpicla, do diab�a, Byczek, poka� mu tego szpicla! Byczek pochyli� si�, odwin�� r�kaw i pokaza� Zasadzie k�ko identyfikacyjne. Nadajnik impuls�w diabli wzi�li. Ju� to powinno Jerzego przekona�. Kto by rozbija� nadajnik impuls�w, tym bardziej, je�li ten kto� jest wbity w policyjny mundur? - O niczym nie wiem, niczego nie s�ysza�em i nikogo nie znam - odpar� Jerzy. Na mnie nawet nie spojrza�. Patrzy� prosto na Byczka. - My�lisz sobie - powiedzia�em - �e mnie zmi�kczyli i ci� wsypa�em. My�lisz, �e to podpucha, albo �e Kazik zacz�� m�wi�. Jak mam ci� przekona�, �e nie k�ami�? - Pami�tasz, co ci powiedzia�em? Zostaniemy w tym mamrze obaj - ty martwy, a ja z oskar�eniem o morderstwo na karku - powiedzia� Byczek. - S�yszysz go? - nalega�em na Zasad�. - To mu si� przestaje podoba�. Jak�eby inaczej, jest w rozpaczliwej sytuacji, tak samo jak ty czy ja. Popatrz na mnie, no, popatrz na mnie! Nie przestawa� wylicza� najpi�kniejszych imion nale�nych Najwy�szemu, kt�ry nie ma sobie podobnego, w sobie jednolity, wieczny, bez pocz�tku i poprzednika, i bez ko�ca, i nast�pcy, nie ulegaj�cy �mierci, nie ograniczony czasem, ani miejscem, ani w inny spos�b. Tylko my jeste�my w innej sytuacji, my jeste�my ograniczeni pocz�tkiem i ko�cem, czasem i miejscem, i setk� innych okre�le�, i �mier� czeka nas wszystkich. Chc� umrze� na g�rze na Ziemi, a nie tutaj, ju� za �ycia pogrzebany w ksi�ycowej skale. - By�o powiedziane - odezwa� si� Zasada - �e w dzie� ostatecznego rozstrzygni�cia pojawi� si� Gog i Magog i serca niesprawiedliwych wype�ni groza, lecz serce prawowiernego zata�czy. Nie mam czego si� ba�. Anio� �mierci Azrai przeprowadzi mnie przez most piekielny, kt�ry jest cienki jak w�os, ostry jak brzytwa i ciemny jak noc. Przy jego boku wejd� do czwartej z bram d�annatu, kt�ra zwana jest d�annat Adana, wy�o�onej bia�ymi per�ami i dost�pnej dla tych, kt�rzy nawracali na dobro i odci�gali od z�a. Nie czuj� wobec was z�o�ci. Nawet dla was droga do raju nie jest zamkni�ta. Nawet w ostatniej godzinie mo�ecie si� nawr�ci� na s�uszn� wiar�. Powtarzajcie za mn�: La ilah el Allah. Czemu mieliby�cie nie dost�pi� wiecznych rozkoszy raju, skoro jego bramy s� otwarte nawet dla niekt�rych zwierz�t, jak o�lica proroka Saliha, ciel� Abrahama, mr�wka Salomona, dudek kr�lowej Bilkis i pies siedmiu �pi�cych? - Brama sz�sta - odezwa�em si� - d�annat-un-na'imi, jest srebrna - zauwa�y�em. Wiedzia�em to od Kazika. Zasada si� ockn��. - Zabij� was obu - powiedzia� Byczek. Nagle co� go ol�ni�o. - Przecie� ty... co ty tutaj pieprzysz o bramach do raju? Jeste� zamaskowanym muslimem? - Bzdura - odpar�em. - Kazik sporo tego we mnie w�adowa�, kiedy chcia� mnie nawr�ci� na wiar�, ale jako� mu nie wysz�o, prawda, Jerzyku? - Ogr�d niebia�skiego �ycia... - powtarza� Jerzy Zasada w zamy�leniu. - A je�li musia�by� to wyja�ni� organom �ledczym? - rzek� Byczek. - Wydzia� antyfundamentalistyczny jest w Bazie na Jedynce. Co pan na to, Nedomy? A mo�e wybierzemy si� na Jedynk� razem, ale s�u�bowo? - Nie zapominaj o zapisie personalnym! Grozi ci paragraf sze��. Ju� nie mo�esz wr�ci� na Ziemi�. - Zapis mo�na sprawdzi� i poprawi� - by� teraz tak ostro�ny, jak poprzednio szalony. Byczek o�ywa�. Przed oczyma kszta�towa�a mu si� nowa szansa: zaprowadzi mnie na wydzia� walki z fundamentalizmem religijnym i wyja�ni nielegalne wtargni�cie do zapisu s�u�bowego jako konspiracyjn� konieczno��. Dostanie si� na Jedynk� �atwo i bezpiecznie przez Baz�. Jak? Wydzia� walki z fundamentalizmem religijnym podlega� dow�dztwu wojsk Organizacji Narod�w Zjednoczonych. Znowu by� z niego zasrany glina, bojownik i weteran, barczysty bokser z pi�ciami jak m�oty. Jedn� z tych pi�ci uderzy� w drzwi celi. Za chwil� przyjd� stra�nicy i wszystko diabli wezm�. - To przez ciebie, idioto! - zacz��em krzycze� na Zasad�. - Muslimski bigoteryjny idioto! Teraz trafisz najwy�ej do g�wna, a nie do Mekki! Sz�sta brama muslimskiego raju jest dost�pna tylko dla tych, kt�rzy odbyli had�d�, je�li to mo�liwe, w miesi�cu pielgrzymek, Zu-l-hid�d�a, i zobaczyli al-Had�ar al-Aswad, �wi�ty kamie�, wmurowany we wschodni r�g Ka'aby w Mekce, kamie� o rajskim pochodzeniu, kt�ry, pierwotnie bia�y, pod dotykami grzesznik�w sczernia�. W dzie� kijamatu, w dzie� zmartwychwstania, kiedy zatr�bi archanio� Israfil, kamie� ten, niegdy� rozbity na cztery kawa�ki przez niejakiego Karmatowca, i trzymaj�cy si� w ca�o�ci dzi�ki srebrnym p�ytom, dostanie oczy i j�zyk, i b�dzie �wiadczy� na korzy�� tych, kt�rzy go poca�owali. No a teraz grozi niebezpiecze�stwo, �e kamie� al-Had�ar al-Aswad w dzie� kijamatu, kiedy przyprowadz� mu Jerzego Zasad�, powie: - Co? Jerzy Zasada? Prosz� wybaczy�, ale tego pana nie znam. W �yciu go nie widzia�em, nie poczu�em dotyku jego ust na swojej sczernia�ej od dotyk�w grzesznik�w powierzchni. I siup go do d�ahannam, do piek�a dotychczas ukrytego pod siedmioma ziemiami, chyba �eby si� Jerzemu uda�o prze�lizn�� do czwartej bramy, ozdobionej zwyk�ymi per�ami. - Nie patrz tak na mnie, sam si� prosi�e� o d�ahannam. No bo gdzie jest miejsce muslima, kt�ry nie odby� had�d�, chocia� m�g�! Byczek ju� nie s�ucha�, wali� w drzwi i wzywa� stra�. - Pielgrzymka do Mekki - wyszepta� Zasada patrz�c na roz�o�yste plecy str�a prawa, kt�ry na pewien �ci�le ograniczony czas sta� si� przest�pc�, ale teraz ponownie by� str�em prawa, dziko zdecydowanym odpokutowa� przest�pstwo, kt�rego si� by� dopu�ci� pod moim przyw�dztwem, naprawi� swoj� reputacj�, wykaza� si� nowymi zas�ugami, a razem z nimi zdoby� dodatkow� gwiazd�, poniewa� stopie� starszego sier�anta jest bez w�tpienia bardziej imponuj�cy ni� stopie� sier�anta. Byczek si� zmieni�, ale teraz zmieni� si� r�wnie� Zasada. Ockn�� si� z bezruchu, o�y�, w drobnej twarzy podkre�lonej przez smoli�cie czarn� brod� zagra�y mu oczy i kiedy tak kl�cza� na kocu, kt�ry s�u�y� mu jako dywanik do modlitw, przewr�ci� si� na bok, si�gn�� r�koma gdzie� pod prycz�, odezwa�o si� kilkakrotnie metalowe �upni�cie i jedna p�yta pod�ogowa zapad�a si� jak klapa pod szubienic�. Zanim zd��y�em si� zorientowa�, Zasada znikn�� w otworze, przed oczyma mign�y mi tylko bia�e, prawie nie schodzone podeszwy jego but�w. Ten Zasada zawsze dba� o sw�j wygl�d. Byczek nie dostrzeg�, co si� dzieje, tylko wytrwale t�uk� i domaga� si� interwencji stra�nika. Ale na zewn�trz chyba znowu co� by�o nie tak. Kto wie, do jakiego mog�o doj�� przewrotu, co wyduma� Brunza, uzbrojony w n� ostry jak piekielny most? Mo�e znowu jaki� bunt czy kontrbunt? Tak, kontrbunt, poniewa� ch�opy z nowych turnus�w, kt�rym zosta�o dwana�cie albo sze��, na pewno nie s� zachwyceni tym, �e Brunza trzyma dyrektora jako zak�adnika i �e in�ynier Dutkiewicz negocjuje z dyrekcj�, i �e kopalnia prawdopodobnie stoi, a m�odzie�com forsa przechodzi ko�o nosa. Za obijanie si� nikt nie dostanie z�amanego grosza, doruble s� tylko za wykonan� prac�. A jak koty maj� fedrowa�, skoro po kopalni biega Brunza z no�em w r�ku? - Chod� - sykn�� na mnie Zasada z ciemnego otworu. Nie musia� dwa razy powtarza�. Robinsonad� rzuci�em si� w ziej�cy otw�r, a wierzcie, �e w sze�ciokrotnie mniejszym ci��eniu ksi�ycowym robinsonady robi si� piekielnie �atwo. Waln��em si� przy tym w g�ow� (obok guza, kt�ry mi tam wyr�s� po potyczce w holu, b�d� mia� chyba nast�pnego) i otar�em sobie �okie�, ale poza tym lot sko�czy� si� bez szwanku. - Jeszcze on - szepn�� Zasada. - Ty idioto, na niego nie mo�na ju� liczy�! - Pane kochany - krzykn�� Zasada czeskopolsk� kopalnian� gwar� - pan si� raczy przypoi� do partii! Skoczy�em na niego, �eby mu zamkn�� g�b�. Rozw�cieczony glina na szcz�cie nie s�ysza�, jego kowalska pi�� narobi�a takiego ha�asu, �e zag�uszy�aby go chyba tylko kopalniana �adowarka. Ale Zasada mi si� wysmykn��. - Nie s�ysza�e�, �e musi nas by� tr�jka? - Znajdziemy kogo� innego. - Nie mamy czasu. Pane kochany! Byczek przesta� wali� w drzwi, odwr�ci� si� i skamienia� jak ten facet, o kt�rym opowiada si� nowicjuszom, �e rozpi�� na zewn�trz rozporek, �eby si� wysiusia�, i zapomnia�, �e wok� niego jest minus sto dziewi��dziesi�t. - Sta�! - krzykn�� sier�ant Byczek, praworz�dny pracownik Bezpiecze�stwa. - Powtarzam, sta�! Si�gn�� po bro� osobist�, ale od razu sobie przypomnia�, �e musia� j� odda� s�u�bie dozorczej oddzia�u wi�ziennego. Nikt nie ma prawa wej�� do wi�zienia z broni�, takie ju� przepisy. - Niech pan si� przypoi do partii, pane kochany - wabi� go Zasada. Byczek co� wymamrota� i podbieg� do nas. Zwali� si� na pod�og� i wyci�gn�� przed siebie r�ce. Chcia� nas wyci�gn�� z dziury jak �limaka z muszli, ale przeceni� swoje si�y. Chwycili�my go ka�dy za jedn� r�k� i ci�gn�li�my go i ci�gn�li, zaparci nogami o �cian� przewod�w wentylacyjnych, w kt�rych si� znale�li�my, �e Byczek tylko bezsilnie kopa� wok� siebie nogami, kl�� i grozi�. Jego olbrzymie cia�o obsuwa�o si� po pochy�ej pod�odze coraz ni�ej, ju� by� w szychcie do po�owy cia�a, w ostatniej chwili rozstawi� nogi, stara� si� zaczepi� czubkami palc�w o prycz�, ale wystarczy�o tylko troszeczk� si� wysili� - i ju� by� w �rodku. - Dranie! Cholerne dranie! W imieniu prawa... pu��cie mnie, dranie! Zasada co� zrobi� z pod�og�, kt�ra si� podnios�a, odezwa� si� metaliczny �omot, kiedy spad�y na ni� nogi odchylonej pryczy, wok� nas roztoczy�a si� ksi�ycowa noc. - To jest napa�� na osob� urz�dow�, ostrzegam waaaas... Zasada podszed� do rozw�cieczonego Byczka od ty�u i zatka� mu d�oni� usta. Nasta� moment ciszy. Nad naszymi g�owami co� stukn�o, zadudni�y kroki, us�yszeli�my przyt�umione g�osy. Stra� wi�zienna wreszcie us�ysza�a uderzenia i wtargn�a do celi, teraz ju� pustej jak muszla ostrygi po uczcie Lukullusa. Klawisze biegali po celi, krzyczeli i przeklinali, a my byli�my dwa, trzy kroki od nich. Maca�em obiema r�koma w ciemno�ciach, �eby znale�� twarz Byczka i pom�c Zasadzie w duszeniu. W �yciu nie dosta�em takiego wycisku, jak wtedy! Byczek mia� si��! M��ci� wok� siebie r�koma i nogami, stara� si� nas dosi�gn��, od czasu do czasu oczywi�cie trafia� go�� pi�ci� w stalow� �cian�, ale cz�ciej we mnie (Zasada trzyma� go z ty�u, ale potem okaza�o si�, �e te� dosta� za swoje, bo Byczek bi� w ty� �okciami). Mimo woli ust�powa�em, �eby wyj�� z zasi�gu tych mia�d��cych cios�w, wycofywa�em si�, ale te uderzenia te� mnie pogania�y, ka�dy cios odrzuca� mnie o �wier� metra do ty�u, bola�y mnie ju� wszystkie �ebra i naprawd� nie czu�em, ile ju� zafasowa�em, chyba ze sto pi�tna�cie cios�w, jak wst�pnie szacowa�em. Zasada wisia� Byczkowi na plecach, przyci�ni�ty jak m�ode nied�wiadki koala, i ju� widzia�, jak wchodzi do raju bram� z ��tych pere� zwan� d�annat-ul-chuldi, kt�ra jest dost�pna dla prorok�w oraz m�czennik�w, poniewa� Byczek okrutnie gryz� go w d�o�. Dr�czy�a go jednak my�l, �e islam jednoznacznie zakazuje dobrowolnego m�cze�stwa i za prawdziwego m�czennika nie uznaje wiernego pogryzionego przez policjanta, lecz tego, kt�ry by� niewinnie zamordowany, sta� si� ofiar� zarazy, uton��, sp�on��, by� zasypany przez wal�c� si� �cian�, zmar� z g�odu czy podczas pielgrzymki do Mekki. Byczek w�ciekle mnie atakowa�, szybko posuwa� si� do przodu i opanowa�o mnie wra�enie, �e nie robi tego sam z siebie, tylko Zasada popycha go od ty�u. By�em dla niego giaurem, niewiernym psem. Cofa�em si�, ile mog�em, ale w ciemno�ci pi�ci Byczka dosi�ga�y mnie z niemi�osiern� pedanteri�. Zapewne sier�ant za pierwszoplanowy cel postawi� sobie, by mnie zniszczy�. Domy�li�em si� bowiem, �e zaprzesta� pr�b strz��ni�cia Zasady z plec�w, nie wali� go ju� �okciami i chyba nawet przesta� gry��. Nie wo�a� o pomoc ani nie grozi�, tylko sapa�, dysza� ca�� obj�to�ci� swoich przera�aj�cych p�at�w p�ucnych, a ja ju� tylko czeka�em na moment, kiedy zapal� mu si� oczy jak jakiemu� potworowi