632
Szczegóły |
Tytuł |
632 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
632 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 632 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
632 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: PIOTR WITOLD LECH
Tytul: Karim Gryf
Piotrowi "Raku" Rakowi
Tio kiwa� g�ow�.
- Tak, tak - m�wi� szybko, nerwowo. - Musisz go dobrze
naostrzy�, Jen... Co by by�o, gdyby� nie za�atwi� sprawy
jednym ci�ciem?
Kat milcza�. W skupieniu przyk�ada� ostrze topora do
wiruj�cego kamiennego ko�a.
- Jen, a powiedz mi, prosz� - �ciszy� g�os do szeptu -
ilu ju� ludzi zabi�e�? No ilu? Powiedz, Jen!
Kat u�miechn�� si� ponuro. Z pogard�.
- Odejd�, �achmyto - wycedzi�y w�skie, okrutne usta.
- Lubisz to, Jen? Co, Jen? - Tio wymachiwa� ju� teraz
r�kami. - Jeste� morderc�, Jen, wiesz, zwyk�ym draniem na
us�ugach skurwysyna! S�yszysz! Skurwysyn na us�ugach
skurwysyna!
Sprzedawcy i klienci przy straganach odwr�cili g�owy.
Paru z nich ujrzawszy, kto jest sprawc� zamieszania,
popuka�o si� w czo�o.
Rze�nik od�o�y� top�r i bezradnie roz�o�y� r�ce. "On
znowu fiksuje" - wrzasn�y na raz dwie przekupki. Gruba,
poczciwa Dor�ha wytoczy�a si� zza stos�w warzyw i owoc�w.
Pogrozi�a palcem szale�cowi.
- Tio! Jeste� niegrzeczny. Nie zwracaj si� tak do pana
Bondara.
Tio odskoczy� przera�ony. Lillith by�a bardzo
niebezpieczna. Wszyscy w Lyn o tym wiedzieli. Jako na�o�nica
samej Nefres, gustowa�a w okrucie�stwie. Jej ulubion�
rozrywk� by�o przygl�danie si� twarzom umieraj�cych
skaza�c�w.
Tio pad� na twarz.
- O boska! Po��danie Bog�w i najpi�kniejsza we
wszech�wiecie! Jam tw�j niewolnik.
�miech wstrz�sn�� ryneczkiem Fur�uk-Nall. Dor�ha
spurpurowia�a ze wstydu i z�o�ci. Wzi�a si� pod boki.
- To ty tak mi si� odp�acasz?! Gdyby nie ja i pan
Bondar, zdech�by� z g�odu i go�� dup� �wieci�! Wynocha st�d,
klient�w p�oszysz!
Pos�ucha� skwapliwie. Lillith nigdy nie powtarza�a dwa
razy. Szcz�cie, �e wyszed� ca�o. Biegiem wypad� z rynku w
najbli�sz� uliczk�. Potr�ci� paru przechodni�w, ale nie
zatrzyma� si�. Ba� si� bardzo. Bardziej ni� wczoraj. Ale
wczoraj by� dzielnym spargizem. Dzi� zaledwie koniuchem na
dworze Yanthuma XIII. Nie wiedzia� wprawdzie, sk�d na dworze
Yanthuma XIII wzi�a si� Lillith, ale lepiej si� nad tym nie
zastanawia�. Je�li si� oka�e, �e chodzi o ujawnienie spisku
przeciwko boskiej Nefres, w kt�ry zamieszani s� najwy�si
kap�ani �wi�tyni w Lyn, on, Aleh-Nal-Sall jest jednym z
nich. No, ale wida� nie pozna�a go jako koniucha. Wredna
suka!
Zatrzyma� si� i rozejrza� zdumiony. Ma�a uliczka, pe�no
na niej �mieci i rybich g��w. Niskie domy o s�omianych
strzechach - znajome to wszystko. Fur�uk-Nall? Wodzi�
p�przytomnym wzrokiem, rozciera� ramiona. Sallanaj i Ger...
Zimno.
Ma�a, �liczna dziewczynka zbiera�a kwiaty nad brzegiem
jeziora. Nuci�a dzieci�c� rymowank�.
Idzie drog� czarownik
Przed siebie idzie sobie
Uciekaj st�d dzieweczko
Bo pomiesza ci w g�owie.
- �adnie �piewasz, dziewczynko. - Tio pog�aska� j� po
jasnych w�osach. - Da�bym ci hatyta, ale jak widzisz, jestem
w rynsztunku bojowym, a m�j giermek, nicpo� jeden, gdzie�
si� zapodzia�.
Staruszka Wera Inda u�miechn�a si� �agodnie.
- Nie szkodzi, szlachetny rycerzu, nie szkodzi. Gdzie
zmierzasz w tym pi�knym rynsztunku, na bitw�?
Tio machn�� kijem, a� zafurcza�o powietrze.
- Oj, g�upiutka jeste�, dziewczynko. Mam tutaj pojedynek
z panem Hunart Benim z Krogulczego Rogu. Nie s�ysza�a�, jak
bardzo mnie zniewa�y�?
Staruszka roz�o�y�a r�ce.
- Niestety, szlachetny panie, nie s�ysza�am.
- Mniejsza z tym. Za ma�a jeste�, �eby to zrozumie�.
Wera Inda odwr�ci�a si�, wzi�a nar�cze chrustu i ruszy�a
w stron� miasteczka.
- A nie podchod�, szlachetny rycerzu, zbyt blisko jeziora.
- Dlaczeg� to?
- Jeszcze ci� paskuda jaka porwie..
- Id��e ju�, g�upia! Jestem wojownikiem!
Staruszka westchn�a i posz�a. Odprowadza� j� wzrokiem.
Przebieg�y ten Nemes, pomy�la�, przysy�a swoich Ayor�w
przemienionych w niewinne dzieci. Nooo, ale teraz oni sami
dali si� oszuka�. Nie poznali w nim Brata z Hegor. He, he,
he, c�, ka�dy mag wie, �e mnisi Braterstwa potrafi�
przyobleka� inne postacie.
Spojrza� na zamek. Stara twierdza Chition ca�kiem dobrze
si� trzyma. Roland i zgraja jego przera�onych rycerzyk�w
po�ami� sobie na niej z�by. On, brat Karim i kilku jego
knecht�w w zupe�no�ci wystarczy.
Od strony jeziora zbli�a�a si� niewielka, rybacka ��dka.
Macha� z niej kto� i wo�a�:
- Jak si� masz, Tio?! Jak twoja g�upia �epetyna?!
Tio u�miechn�� si�. Celhil by� dobrym przyjacielem.
Uratowa� go spod kopyt yanthumskiej jazdy w bitwie pod
Erylim Drakon. Razem s�u�yli w cesarskich spargizach.
Dlatego odkrzykn�� weso�o:
- Witaj, Celhil, stary druhu!
��dka przybi�a do brzegu. Ar� Nah wyskoczy� na piasek.
Lubi� rozmawia� z miasteczkowym p�g��wkiem. Kilka chwil
�art�w rekompensowa�o mu zrz�dzenie �ony utyskuj�cej na
pija�stwo m�a. A poza tym odgrywa� si� troch� za dawne
lata, gdy Tio by� zdrowym, inteligentnym m�czyzn�. Ar� Nah
wreszcie czu� si� m�drzejszy i wa�niejszy.
- Co s�ycha�, p�g��wku?
- Pami�tasz, jak uratowa�e� mnie pod Erylim Drakon? - Tio
poklepa� go. - Jeste�my druhami.
Ar� Nah str�ci� jego r�k� z ramienia. U�miechn�� si�
nieszczerze.
- Tylko bez �ap. Oczywi�cie, �e jeste�my druhami. Chcesz
placka z mi�sem?
Tio poczu� g��d.
- Tak, bardzo bym chcia�.
Rybak wcisn�� mu do r�ki zawini�tko.
- To masz.
Tio odwin�� p��tno. W �rodku by� stary, czerstwy
placek... z czerwonymi robakami.
- No jedz. - Za�mia� si� Ar� Nah.
- He, he, przecie� tego nie da si� je��.
Rybak spowa�nie�.
- Odmawiasz? - Chwyci� placek i wepchn�� do ust Tio.
- �ryj, kretynie! No �ryj!
�ywe, wij�ce si� robaki w gardle i na ustach. Tio chcia�
wyplu�, ale Ar� wciska� je bezlito�nie. Zad�awi� si�.
- �ryj, �ryj, tuma�ski �bie, debilu, g�upku! - podnieca�
si� rybak w�asnym okrucie�stwem.
Kim jest ten pysza�ek? Tio zmru�y� oczy. Zbyt d�ugo
pozwala sobie na �arty! Thethum THOM!
- Aa! - Ar� Nah odskoczy�, trzymaj�c si� za d�o�. Robaki
wgryza�y si� w cia�o. Zrywa� je szybko, ze wstr�tem, a gdzie
oderwa�, tam puszcza�a si� stru�ka krwi. Chwil� trwa�o, nim
ostatnia glista znikn�a w jeziorze.
- Co to by�o, do kro�set? - szepn��.
Tio ucieka� w stron� miasteczka. Ba� si� tak samo jak
wczoraj. Na chwil� powr�ci�a przytomno��. I by�o to
straszniejsze ni� wizje.
C�rka folusznika Gizeh al Maniego znikn�a ko�o po�udnia.
Pod wiecz�r w�jt Konar� zwo�a� narad� w ratuszu. Przybyli
�awnicy i wielu nie proszonych, cho� wzburzonych mieszczan z
�onami. Wojsko reprezentowa� tutejszy Bej, Orani.
- Nikt jej nie widzia� od po�udnia - o�wiadczy� zebranym
Bej. - Przes�uchali�my wszystkich w miasteczku. Dziecko
przepad�o jak kamie� w... - urwa� zreflektowawszy si�, �e
palnie gaf�.
�ona Gizeh al Maniego zaszlocha�a g�o�no. W�jt spr�bowa�
j� uspokoi�.
- To by� nie mo�e, aby ona... no w jeziorze. - Konar�
odchrz�kn��. - Mareja ba�a si� wody. To wszyscy wiedz�. - Po
czym zwr�ci� si� do Beja: - A wy�cie na pewno wszystkich
wypytali?
- Potrafi� spe�ni� proste polecenie - obruszy� si� Bej. -
Ja i moi ludzie od po�udnia chodzimy po mie�cie. Pi�� setek
i cztery osoby wypytali�my...
- W mie�cie jest pi�� setek i pi�� os�b - poprawi� w�jt.
- Jak�e to? - zdziw� si� Bej.
- Zapomnieli�cie o Tio?
Bej machn�� r�k�.
- Przecie� z nim nie idzie gada�.
- Ten cz�ek tak pomylony, �e do wszystkiego zdolny -
wtr�ci� Ar� Nah.
- Prawda - przytakn�o kilka os�b.
Zabra�a g�os Dor�ha.
- At, daliby�cie pok�j nieszcz�snej duszyczce. Ch�op by�
na schwa�, p�ki mu �ony i syna zb�je nie wyr�n�li. Nie
pami�tacie ju�? Melancholia go taka wtedy wzi�a, �e omal
nie umar�. Potem napatoczy� si� ten czarownik. Powiada�, i�
go uleczy, ale dziwnie szybko wyni�s� si� z miasta. A po
kilku dniach...
- Wiemy, Dor�ho, wiemy - przerwa� jej w�jt. - Tyle �e on
ju� nie ten Tio co niegdy�. Teraz to szaleniec. A kto mo�e
wiedzie�, co w szalonym �bie siedzi? - Po czym zwr�ci� si�
do Beja: - Id�cie, poszukajcie go i wypytajcie.
- On ostatnio w stodole u starej Wery Indi sypia -
dorzuci� Bandar.
Bej zakl�� pod nosem, ale skrzykn�� trzech �o�nierzy i
poszed�.
Strach. Zimno.
Sallanaj tak strasznie krzyczy! Ger wierzga n�kami na
sznurze!
- Aaaaa!!! - Tio trzyma si� za g�ow�. Jak boli, bardzo
boli!
Strach mija�. Oczyma pe�nymi jeszcze �ez rozejrza� si�
woko�o. Twierdza Chition. Tak, solidne tutaj mury, a i on,
brat Karin, czuje w sobie kipi�c� Moc. Niech no tylko
spr�buj� go wzi�� cherlawe mirro�skie rycerzyki!
Wo�anie z do�u. Wychyli� si� z baszty, spojrza�. Ch�op,
mieszczanin i dwie kobiety. Ach, zaraz... To Olha i Ugurima,
dw�rki wschodniej cesarzowej.
- Czego tu?! - krzykn��. - Jak �miecie zak��ca� spok�j
za�ogi twierdzy wszechpot�nego Braterstwa Mocy Hegor?!
Bej spojrza� na �o�nierzy. Ci pokr�cili g�owami.
- Szajbus - mrukn�� Bej. G�o�no jednak odkrzykn��: -
Przychodzimy z zapytaniem!
- Czego chcecie, psy?
Jeden z �o�nierzy zakl��.
- Cicho by� - sykn�� Bej. - Zatnie si� i niczego si� nie
dowiemy - zn�w zwr�ci� si� do Tio: - Zgin�a Mareja, c�rka
folusznika Gizek al Maniego. Czy wiesz co� o tym?
Tio dumnie wzi�� si� pod boki.
- My�licie, i� nie mam innych spraw na g�owie, jak
zajmowanie si� waszymi b�kartami?
- Pytam tylko.
Tio �askawie skin�� g�ow�.
- Dobrze, pomog� wam, aby�cie s�awili zakonn� w�adz� w
Hegorze.
- Wi�c?
- Milcze�!
Tio zamkn�� oczy i trwa� w bezruchu.
- Niestety - odezwa� si� po chwili - �adnego dziecka nie
widzia� m�j duch wys�any na zwiady. Jedynie tego starego
durnia Polinarcha, bezz�bnego druida, kt�ry, niechaj chwa�a
b�dzie bogom, zlecia� na �eb do studni.
- Czas tu tracimy - rzuci� �o�nierz, kt�ry wcze�niej
kl��.
- Czekaj - zastanowi� si� Bej, po czym zapyta� Tio: - A
do kt�rej studni zlecia� �w druid?
- C� mnie to obchodzi, psy! Gdzie� nad jeziorem i tyle.
A teraz odejd�cie, abym nie straci� cierpliwo�ci!
Bej potar� nieogolony podbr�dek.
- Jest nad jeziorem stara studnia... - mrukn��. -
Ch�opcy, kopnijcie si� po bosaki. Powiedzcie w�jtowi i
innym, aby migiem tam przybyli.
- On bredzi.
- Mo�e bredzi, mo�e nie. Wykonajcie.
Marej� znaleziono oko�o p�nocy. Najpierw opuszczono w
studni� owi�zanego lin� Beja. Po d�u�szym poszukiwaniu
wy�owi� cia�o bosakiem. Dziewczynka by�a ju� napuchni�ta i
za kilka godzin sama wyp�yn�aby na powierzchni�.
Nieszcz�sna matka rzuci�a si� na cia�o c�rki.
P�acz i lament podni�s� si� w�r�d kobiet. Gizeh al Mani
tak�e nie potrafi� si� wstrzyma�. Niespokojny blask pochodni
pe�za� po b�yskaj�cych �zami twarzach wstrz��ni�tych
mieszczan.
- To on! - krzykn�a nagle folusznikowa. - Ten wariat j�
zabi�!
Ludzie zaszemrali, spojrzeli po sobie.
- Mo�e to by� - pochwyci� Ar� Nah. - Sk�d by wiedzia�,
gdzie cia�a nam szuka� trzeba?
- Nie powiadajcie g�upot... - zacz�a Dor�ha, ale
przerwa�a jej stara Wera Inda:
- Do mnie gada� wczoraj: dziewczynko. Znaczy si� ju� o
dziecku jakim� zamy�la�!
- To Tio! Ten wariat! - rozlega�y si� g�osy coraz
liczniejsze i pewniejsze.
Dor�ha patrzy�a na ludzi. Najg�o�niej krzyczeli ci,
kt�rzy dawniej �yli w cieniu obrotnego kupca, jakim by� Tio.
Przez ostatnie dwa lata pastwili si� nad nim, l�yli i
poni�ali, a teraz znale�li okazj� do wype�nienia swojej
zemsty. W�r�d dawnych wrog�w Tio by� i w�jt Konar�. Poczciwa
przekupka za�ama�a r�ce.
- Nieszcz�sny - szepn�a.
- Ludzie! - tokowa� Ar� Nah. - Nam powiesi� wariata trza!
Ot co! Jak raz mordowa� zacz��, tak dalej b�dzie! Na sznur z
nim!
- Prawda! Na sznur!
Dor�ha z udan� nadziej� spojrza�a na w�jta.
- A s�d? - zapyta�a. - A �awnicy?
Konar� odwr�ci� wzrok. Nic nie powiedzia�.
- Po co ceregiele? - tokowa� Ar�. - �awa i tak wyda wyrok
skazuj�cy! Chod�cie! Za�atwimy to zaraz!
Kilkunastu m�czyzn pod wodz� wrzeszcz�cego rybaka i Gizeh
al Maniego ruszy�o w stron� miasteczka. Podeszli pod stodo��
starej Wery Indi.
- He �wirusie! - krzykn�� Ar� Nah. - To ja, Celhil, tw�j
przyjaciel! Id� po ciebie!
Tio obudzi� si�. Przez chwil� w jego g�owie uformowa�a
si� tera�niejszo��. Fur�uk-Nall... Sallanaj wyrywa si�,
rz�zi. A oni wci�� gwa�c�... Nogi Geran ju� spokojne... Nie!
Zwymiotowa� i poczu�, �e strach mija. O czym my�la�? No tak,
mia� wczoraj szcz�cie, �e kat Jen pu�ci� mu p�azem
wyzwiska. Trzeba wsta�. Konie musi zrychtowa�. Jego
Kr�lewska Mo�� wybiera si� dzi� na �owy.
Kto� wo�a. Wychyli� si� z poddasza stodo�y. Pe�no ogni.
C� to, festyn jaki�? O jest i Celhil! Druh nieoceniony!
- Witaj, Celhil. - Pomacha� mu r�k�.
- A zejdziesz tu do mnie? - zapyta� Celhil.
- Po co?
- Mam ci co� do powiedzenia. Ale na ucho, bo to
tajemnica.
Tio szybko zszed� po drabinie. Rozejrza� si�.
- Pe�no tu bab, dzieci i druid�w - szepn�� Celhilowi. -
Wszyscy si� gapi�.
- Masz racj�, chod�my st�d - przytakn�� Ar� Nah. - Tam,
do rynku.
- Dobrze m�wisz, Celhil, m�j druhu. - Tio kiwa� g�ow�. -
W rynku noc� najspokojniej.
Ruszyli. Po kilkunastu krokach Tio obejrza� si�.
- Celhil...
- Co, m�j druhu?
- Oni wszyscy lez� za nami.
- Ano, �e lez�.
- Nie wiesz, po co?
- Wiem.
- Po co?
Ar� Nah porwa� go za ko�nierz.
- �eby ci� powiesi�, druhu.
Kilkunastu m�czyzn chwyci�o Tio za w�osy, nogi i
ramiona. Podnios�a si� wrzawa.
- Morderca! Wariat! Z�a krew!
- Celhil, co to znaczy?
Strach przyszed� now� fal�. Jen poskar�y� si� kr�lowi!
Wkroczyli na rynek. Tutaj zobaczy� innych. A w�r�d
nich... Lillith! A wi�c rozpozna�a go! Cwana suka!
- Niech �yje wolno��! - krzykn��. - W ko�cu sko�cz� si�
rz�dy twojej kochanicy, tej lesby Nefres! Moja �mier� nic
nie zmieni! B�d� przekl�ta! Ja, druid Aleh-Nal-Sall,
przeklinam ci�!
Poczciwa Dor�ha za�ama�a r�ce.
- Biedny szale�cze. Niechaj kolejne wcielenie b�dzie dla
ciebie �askawsze...
Cho� wci�� by�o ciemno, kr�tka, letnia noc mia�a si� ku
ko�cowi. Ludzie z ca�ego miasteczka wylegli na ulice,
rozbudzeni krzykami. Opowiadano, co si� wydarzy�o. Teraz
ju� jako pewnik przedstawiano, i� g�upi Tio utopi� c�rk�
Gizeh-al-Maniego.
Przerzucono sznur przez belk� szubienicy. Wrzawa ucich�a.
- Chcesz co� powiedzie�, mato�ku? - zapyta� Ar� Nah.
Cisza. Tio rozejrza� si� zdumiony. Co� przedar�o si�
przez pami��. Fur�uk-Nall... �wit jakby... Sallanaj ma
sukni� rozdart� i podwini�t�. Wystaje stamt�d r�koje��
kind�a�u... Oczy czarownika. Czego chcia�? Raz... dwa...
trzy... cofn� ci� teraz.
Idzie drog� czarownik.
Przed siebie idzie sobie
Uciekaj st�d dzieweczko
Bo pomiesza ci w g�owie.
C� za niedorzeczno��! Zaraz... czego chc� ci ludzie? Ach
tak, to buntownicy! Durnie! Z�apa� zakonnika Hegor to jakby
z�apa� wiatr! Musz� zosta� ukarani!
- Widzisz, debilku �achmyto - cedzi przez z�by Ar� Nah. -
Podyndasz sobie...
I nagle - puste d�onie! Ar� patrzy, g�os grz�nie mu w gardle.
Tio znikn��.
Zafalowa�a setka pochodni, ludzie zaszemrali. Nim
ktokolwiek zdo�a� si� otrz�sn��, przestrze� rozb�ys�a
per�owo-bia�� mg�� miliona iskier. W u�amku chwili
rozszerzy�a si� i skurczy�a przyoblekaj�c materi� w nowy
kszta�t. Wystrzeli� z niej wielki gryf o orlich skrzyd�ach.
Zawirowa� nad rynkiem. Znienacka uderzy�. Lwi� �ap� zahaczy�
Ar� Naha, rozora� mu g�ow� od oczu do szyi. Krew. Pot�ny
ryk poni�s� si� echem po uliczkach miasta i dalej po tafli
jeziora.
Panika. Ludzie rozbiegaj� si� do najbli�szych dom�w,
barykaduj� drzwi i okiennice. W t�oku kto� zapr�szy� ogie�.
Jedna z cha�up staje w p�omieniach. Domownicy gasz� j� nie
zwracaj�c uwagi na niebezpiecze�stwo.
Gryf bowiem tylko dwa razy zawirowa� ponad ryneczkiem.
Obni�y� lot. Coraz nieudolniej bi� b�oniastymi skrzyd�ami.
By� dobre dwa metry nad ziemi�, gdy lwia �apa zamieni�a si�
w ludzk� d�o� o drapie�nie rozcapierzonych palcach. Dalsza
przemiana dokona�a si� b�yskawicznie. Tio spad� w kurz
ziemi, t�uk�c si� bole�nie.
Rozejrza� si� nieprzytomnie. �wit w Fur�uk-Nall...
Dlaczego tak cicho i pusto? Nieopodal szubienicy le�y
cz�owiek. J�czy, trzymaj�c si� za g�ow� krwawymi d�o�mi.
Wok� niego tak�e pe�no krwi... Krew... Sallanaj krwawi...
Ger nie rozumie, co si� dzieje, gdy przek�adaj� mu przez
g��wk� p�tl� sznura... Boli! Jak bardzo boli! Tio chwyci�
si� za g�ow�. Nie! Nie chc�!
Odetchn��. Ponownie si� rozejrza�. Nigdy nie lubi� tej
dzielnicy Lyn - smr�d, brud, niewyobra�alna n�dza. Z drugiej
strony w�a�nie tutaj najlepiej mo�na by�o zobaczy�, do czego
doprowadzi�a ta suka! Od rana do nocy rozpusta z faworytami,
kochanicami, eunuchami lub ze wszystkimi naraz. Porz�dku
pilnowa� Oldinzegi, jej wierny pies �a�cuchowy. W okolicy
zabrak�o ju� drewna na krzy�e. Ale on, Aleh-Nal-Sall wraz z
innymi kap�anami �wi�tyni po�o�� temu kres! Tio powsta�,
otrzepa� podarte przez oprawc�w �achmany, zasznurowa�
konopny powr�z wok� pasa. Szata nieco przybrudzona,
pomy�la�, ale to nic. Bogowie w mi�osierdziu swoim
wys�uchaj� go i takim. Szybko! Do �wi�tyni! Jak co rano
trzeba wznie�� potajemne mod�y do Wszechmog�cych o zgub� dla
tej dziwki!
Tio biegiem rusza w stron� stodo�y Wery Indi. Nie widzi
przera�onych oczu, obserwuj�cych go przez szpary w
okiennicach.
Dzie� wsta� pi�kny i s�oneczny, jak wszystkie dni tego
lata w Landorze. Nikt jednak nie wyszed� z towarami na
rynek, nikt nie ruszy� w pole. Ludzie przemykali z cha�upy
do cha�upy na palcach. Ar� Naha przeniesiono do ratusza.
Tutaj zaj�a si� nim Wera Inda, kt�ra sama ba�a si� wraca�
do swego gospodarstwa. Rybak straci� oko i mia� naruszon�
czaszk�, niemniej �y� i staruszka twierdzi�a, i� wyli�e si�
z ran. Orani Bej z dziesi�tk� swoich wojownik�w podkradali
si� pod stoj�ce na uboczu gospodarstwo Wery. Wszyscy
uzbrojeni w �uki i ko�czany pe�ne strza�.
- Jak tylko wystawi sw�j pomylony �eb, strzelajcie -
rozkaza� Bej. - Aby celnie.
- Tak jest - przytakn�li �o�nierze, cho� r�ce im dr�a�y.
Woleliby nie musie� wychyla� si� zza w�g��w.
Teraz ju� nikt nie w�tpi� o winie Tio, cho� - je�li si�
zastanowi� - nadal nie by�o niezbitych dowod�w, �e utopi�
dziecko folusznik�w. Konar� pchn�� umy�lnego do pobliskiego
Tyrs Mar�, gdzie przebywa� druid. Tylko on m�g� co�
poradzi�. Sprawa jasna. Tio zosta� op�tany przez demony.
Nale�a�o szybko go pojma� i zgodnie z prawem �wi�tyni spali�
na stosie. Umy�lny - m�ody, bystry ch�opak od Bondar�w -
wskoczy� na naj�ciglejszego w miasteczku konia i pomkn��
tarskim traktem.
Wojownicy Beja do po�udnia tkwili na stanowiskach, nic
nie wsk�rawszy. Z pi�tra stodo�y dochodzi�y �piewy i
rytmiczne mod�y w j�zyku niezrozumia�ym dla landorczyk�w.
Dopiero jeden z �o�nierzy, kt�ry zetkn�� si� kiedy� z
Hybro�czykami wyja�ni�, i� to s�owa modlitwy do Bog�w
Panteonu, po hybro�sku w�a�nie odprawianej. Tio nigdy nie
by� w Hybronie, nigdy te� nie uczy� si� tamtejszego j�zyka.
Wiedzieli o tym wszyscy w miasteczku. Nieoczekiwan�
znajomo�� hybro�skiego postrzegano wi�c jako kolejny dow�d
demonicznego op�tania.
Umy�lny powr�ci� szybko, bo ju� po kilku godzinach.
Przyprowadzi� cz�owieka, napotkanego na trakcie, kt�ry
twierdzi�, �e potrafi dopom�c w tej sprawie. W�jt Konar�
nieufnie przyjrza� si� nieznajomemu: m�ody by� jeszcze, cho�
z dziwn� powag� na opalonym obliczu. Przybrany jak
wi�kszo�� w�druj�cych po szlakach kupc�w i w��cz�g�w, a jego
ko�, czarny jak smo�a, mocarny, na pierwszy rzut oka
bardziej do orki si� nadawa� ani�eli pod siod�o. Konar�
wzruszy� ramionami, ale zaprosi� nieznajomego do ratusza.
Tutaj powiedzia� mu o Tio.
Nieznajomy s�ucha� cierpliwie, zadaj�c te� pytania. Potem
zamkn�� si� na kr�tko w przyleg�ej izbie, zakazuj�c sobie
przeszkadza�.
Nim s�o�ce min�o zenit, nieznajomy skierowa� si� w
stron� stodo�y Wery Indi. T�umek gapi�w ruszy� w �lad za
nim, lecz ofukn�� ich i kaza� i�� precz. Najbli�ej stoj�cy
us�yszeli, jak mamrocze pod nosem niezrozumia�e s�owa. Dla
nikogo nie by�o tajemnic�, i� musi to by� czarownik.
Tio czu� g��d. Nie pami�ta�, kiedy jad� ostatnio. Jak
przez mg�� przypomina� sobie kie�bas�, kt�r� dosta� od kata
Jena. Wtedy nie bardzo mu smakowa�a, bo pomy�la�, �e mo�e
by� zrobiona z ludzkiego mi�sa. Teraz wspomina� j� z
przyjemno�ci�. Czu� si� te� zm�czony. Nie wyspa� si�
dzisiaj, gdy� z samego rana musia� dogl�dn�� kr�lewskich
koni. Ba� si� my�le�, co by si� sta�o, gdyby kt�ry� z
wierzchowc�w okaza� si� kulawy lub chory! Brr, otrz�sn��
si�, mia� wtedy s�u�bowe spotkanie z Jenem... Wyjrza� z okna
pa�acu. Dziedziniec pusty. Gdzie� podziali si� wszyscy, do
kro�set!
O, idzie kto�... Kt� to jest? Przyjrza� si� uwa�niej.
G�ral? Tak, to g�ral, przewodnik po Totar. Nazywa si�...
mhm... zaraz... Blajhor, tak Blajhor. Smutny jaki� i
zbola�y. Prostaczek, chyba dobry ch�op. Ciekawe, �e wpu�cili
go do pa�acu.
"Tio" - us�ysza� w g�owie szept. Odskoczy� na siano.
Pomasowa� czo�o. A to dopiero, chyba fiksuje... "Tio, nie
b�j si�". Jakby na przek�r g�osowi strach eksplodowa� z ca��
si��. Dreszcz wstrz�sn�� cia�em. Fur�uk-Nall... Nie! "Tak,
Tio, tak". Siano - stodo�a czyja�... Sallanaj. Odczep si�,
sukinsynu! "Tio" - nieub�aganie rozbrzmiewa� szept -
"Postrzegasz mnie jako kogo� innego ni� w istocie jestem.
Nazywam si� Rokhorm, jestem magiem. Przyszed�em ci pom�c,
Tio. Nie b�j si�".
Czarownik! Strach nie pozwala� s�ucha� s��w przybysza.
Idzie drog� czarownik
Przed siebie idzie sobie
Uciekaj st�d... Tio
Bo pomiesza ci w g�owie!
Spok�j zacz�� powraca�: duma i si�a. Tio rozejrza� si�.
Tak, tutaj go nie wezm�. Chition oprze si� wszystkiemu!
Przys�ali aro�skiego ch�ystka, cha, cha, cha! Zaraz go
rozdepcze!
Rokhorm by� ju� pod drabin� wiod�c� na poddasze stodo�y,
kiedy poczu� jak s�owa zakl�cia, kt�re tka� od d�u�szej
chwili, powracaj� do niego pokonane innymi s�owami Mocy.
- Nie, Tio! - krzykn��. - Nie r�b... - nie doko�czy�.
Poczu� wrogi czar w�lizguj�cy si� do umys�u. Na szcz�cie
Arcymag i bracia Wielkiego Kr�gu czuwali. Czar zosta�
odsuni�ty szybkim s�owem wypowiedzianym w Komnacie Wielkiej
Rady na G�rze Bez Wyj�cia. Teraz Rokhorm zrozumia�, jak
dobrze zrobi�, nawi�zuj�c uprzednio Kontakt z klasztorem.
Karina nie zrazi�a jednak obecno�� nowych, pot�nych
przeciwnik�w. B�yskawicznie dokona� Przemiany. Gryf
wystrzeli� spod dachu stodo�y. Run�� na Rokhorma. Mag w
ostatniej chwili przypad� do ziemi. Wielki hakowaty pazur
tylko drasn�� r�kaw kaftana.
Gryf przysiad� na czterech �apach. D�ugim ogonem nerwowo
bi� boki, czai� si� do ponownego skoku. Rokhorm wyszarpn�� z
woreczka wisz�cego na szyi gar�� proszku, poderwa� si�.
Rzuci� proszek w powietrze i szybkim ruchem uformowa�
kszta�t hagarskiego krzy�a. Gryf skoczy� - mi�kko, kocio. Z
rozpostartymi skrzyd�ami sun�� w stron� maga. Wlecia� w
pu�apk�. Krzy� rozb�ysn�� ostrym z�ocistym �wiat�em: uwi�zi�
w swej strukturze gryfa niczym bursztyn owada. Drgn�y orle
rysy g�owy. Przemiana.
Tio upad� na ziemi�. Patrzy� na maga p�przytomnym,
pe�nym zdziwienia wzrokiem.
- C�em ci uczyni�, cz�owieku, �e� mnie poturbowa� -
zapyta� z wyrzutem. - Jestem zaledwie koniuchem Jego
Kr�lewskiej Wysoko�ci i nie szukam zwady...
"Tio" - Rokhorm utkwi� w nim oczy - "Teraz przypomnisz
sobie wszystko. Ale uwa�aj... to b�dzie bola�o. Seramikos
Ishty Ishty Seramikos ARON!"
Oczy czarownika: du�e, br�zowe, z pozoru rozumne.
- Cofasz si� w czasie, Tio. Raz... dwa... trzy. Co
widzisz?
- Jedziemy: ja, Sallanaj i Ger. W�z ko�ysze si� na
wybojach tarskiego traktu. Noc blisko, a my mamy jeszcze z
pi��dziesi�t mil do domu. Ger �pi z ty�u, na belach
materia�u.
- Co dalej?
- Nie... nie chc�...
- Co dalej, Tio?
- Oni wyskoczyli z lasu. Sze�ciu czy siedmiu... Sallanaj
tak strasznie krzyczy, a oni... na naszych oczach wieszaj�
Gera... Ger wierzga n�kami. Potem k�ad� Sallanaj pod Gerem,
"�eby� widzia�a �cierwo swojego bachora, suko!" i gwa�c�...
Wbijaj� jej w brzuch kind�a�! Nie! Nie!
- Uwa�aj. Teraz cofn� ci� w czasie do dzieci�stwa. Sam
wybierz moment i cofnij si� do najprzyjemniejszej chwili w
swoim �yciu, jak� pami�tasz. Raz... dwa... trzy.
Cisza.
- Tio, gdzie jeste� teraz?
Cisza.
- Tio...
- Radz� ci szybko wynie�� si� z miasta, miernoto - dumny,
chrapliwy g�os Karima - Thethum THOM!
Czarownik chwyta si� za g�ow�. Z nosa p�ynie mu krew.
"Pami�tasz, Tio?" - spokojny g�os Rokhorma. - "Cofn��e�
si� wtedy za daleko. Chcia�e� uciec. Ujrza�e� swoje
poprzednie wcielenia i otworzy�e� korytarz dla ducha. Nikt
go nie zamkn��, bo tamten partacz przestraszy� si� i uciek�
z miasta. Teraz Arcymag ARON wraz z bra�mi Wielkiego Kr�gu
wypowiedz� zakl�cie i zamkn� bram� pomi�dzy wcieleniami.
Tw�j duch przestanie odt�d b��dzi�, powr�cisz do
tera�niejszo�ci. B�d� silny, Tio, b�dziesz musia� z tym
�y�".
Wiele godzin min�o od czasu, gdy nieznajomy i Tio z
powrotem weszli do stodo�y. Wszyscy widzieli walk� z gryfem
i teraz wielu zacz�o przeb�kiwa�, i� nieznajomy nie jest
zwyk�ym czarownikiem. Nie�mia�o pad�o s�owo mnich.
Wzbudza�o strach r�wnie wielki jak Tio przemieniony w gryfa.
Konar� kl�� w duchu i �aja� si� za lekkomy�lno��: trzeba
by�o nieznajomemu grzecznie podzi�kowa�, niechby sobie precz
poszed�. Krucho z nami b�dzie, gdy druid z Tyrs Mar� dowie
si�, �e�my go�cili zakonnika magii i korzystali z jego
us�ug.
Ca�y dzie� zeszed� na oczekiwaniu. Zacz�o zmierzcha�.
- Nie podoba mi si� tutaj - mrukn�� Bej.
Konar� westchn��.
- Trudno, co b�dzie, to b�dzie - powiedzia�. - Trzeba i��
i zobaczy�.
Nagle szum, krzyk, kurz. Rze�nik Bondar co si� w nogach
biegnie w ich stron�.
- W�jcie!
- O co chodzi?
- Ko� czarownika... mnicha znaczy si�...
- Co z koniem?
Bondar wyrzuci� jednym tchem:
- Przepad� jak kamie� w wod�.
Konar� by� wystarczaj�co inteligentny, aby dwa doda� do
dw�ch.
- Za mn� - rzuci� i biegiem ruszy� w stron� stodo�y.
Tak jak przypuszcza�, Tio i nieznajomy znikn�li.
Tarski trakt wydawa� si� pusty. Stary b�r trwa�
nieruchomy w ciszy upalnego popo�udnia. Ga��zie wielkich
drzew przesklepia�y si�, tworz�c ciemny tunel roz�wietlany
jasnymi smugami.
Z oddali rozleg� si� odg�os kopyt. Ruda wiewi�rka,
chrupi�ca orzecha po�rodku traktu, znieruchomia�a, nastawi�a
uszy. Rozejrza�a si�, ale droga by�a pusta. Zdezorientowana
�mign�a na najbli�sz� sosn� i stamt�d bacznie przygl�da�a
si� traktowi. Og�os kopyt zbli�y� si�, by znienacka
umilkn��.
W ciszy rozleg�o si� s�owo. Czar Z�udze� przesta�
dzia�a�.
Rokhorm i Tio siedz�cy na grzbiecie Czarnego pojawili si�
po�rodku drogi. Mag zeskoczy� z konia.
- Zejd�, Tio, czas odpocz��.
Zamy�lona twarz Tio drgn�a. Spojrza� przytomnie.
- Tak - potwierdzi� beznami�tnie, zsuwaj�c si� z siod�a.
Rokhorm usiad� w cieniu sosny. Upi� z buk�aka kilka
�yk�w, po czym poda� go Tio. Ten odm�wi�, odda� naczynie, nie
upiwszy ani kropli. Twarz mia� jak z kamienia: nieruchom�,
powa�n�.
- A wi�c przez dwa lata by�em wariatem - mrukn��.
Rokhorm przyjrza� mu si� z uwag�.
- Nie... - zacz�� ostro�nie. - To nie tak. Mia�e�...
hm... powiedzmy prze�ycia z poprzednich wciele�.
- A wi�c jest jakie� �ycie po �mierci - podchwyci� Tio.
- By�e� tego najlepszym przyk�adem. Widzia�e� siebie jako
druida Aleh-Nal-Salla, kt�ry istotnie �y� w czasach Nefres
II, a ta istotnie mia�a na�o�nic� Lillith...
- Czy to znaczy, �e stara poczciwa Dor�ha...
- Jest to mo�liwe.
- A koniuch?
- Arcymag i to sprawdzi� na moj� pro�b�. Faktycznie
istnia� cz�owiek o tym imieniu na dworze Yanthuma XIII.
Marnie sko�czy�.
- Kat go wyda�?
- Mhm.
- A zakonnik Karim? - Tio zada� wreszcie pytanie, do
kt�rego w istocie od pocz�tku zmierza�.
Rokhorm roz�o�y� r�ce.
- Tego, niestety, nie da si� sprawdzi�. Wszystkie zakony
otaczaj� swoje sprawy najwi�ksz� tajemnic�. Wiemy tylko, �e
obecnie twierdza Chition znajduje si� w r�ku Agnusa IV. Ale
nie musia�o tak by� wcze�niej, bowiem w mirro�skiej wojnie
twierdze cz�sto przechodz� z r�k do r�k.
Tio powsta�.
- Pewnie powinienem podzi�kowa� tobie i twojemu zakonowi
- powiedzia� z kamiennym wyrazem twarzy. - A wi�c dzi�kuj�
za... to �ycie.
- Musisz pouk�ada� sobie wszystko od nowa - stwierdzi�
Rokhorm. - Do Fur�uk-Nall nie masz co wraca�. Powiesz� jak
nic. Ja wprawdzie niewiele mam, ale to powinno wystarczy� na
pocz�tek. - Chcia� wcisn�� Tio mieszek hatyt�w, lecz ten nie
przyj��.
- Mam zakopane w lesie skromne oszcz�dno�ci z dawnych lat
- wyja�ni�.
- Spr�buj nie my�le� o tamtym... - Rokhorm chcia� doda�
mu otuchy, ale Tio odwr�ci� si� i szybkim krokiem ruszy�
przed siebie.
Rokhorm pog�aska� Czarnego. Patrzy� za oddalaj�cym si�
Tio. Czy dobrze robi puszczaj�c go samego?
- Sam nie wiem, przyjacielu - powiedzia� do konia. - Mo�e
powinienem sp�dzi� z nim kilka dni? No tak, ale przecie� on
nie chce mnie ju� widzie�. Rozumiem go. M�j widok przypomina
mu wszystko, co prze�y�. A poza tym c� jeszcze mogliby dla
niego zrobi� bracia Wielkiego Kr�gu? S� sprawy, z kt�rymi
cz�owiek musi upora� si� sam i �adna magia tu nie pomo�e.
Klasztor zrobi�, co nale�y, zgodnie ze swoim powo�aniem.
Reszta to sprawa si�y ducha. Hm... a swoj� drog�, ciekawe, w
kt�rym z poprzednich wciele� by� Bratem Hegor? Dziwne, �e
mag sta� si� kupcem... Niezbadane, jak wida�, s� zamiary
Stw�rcy.
Ko� musn�� go czubkiem nosa w twarz.
- Tak, masz racj� - stwierdzi� mag. - Lepiej chod�my ju�.
- Wskoczy� w siod�o. - Wio! - Truchtem oddalili si� w stron�
Tyrs Mar�.
Tio obejrza� si�. Aro�ski mag znikn�� za dalekim zakr�tem
traktu. Pozosta�a cisza usypiaj�cego lasu. Smugi �wiat�a
przedzieraj�cego si� mi�dzy koronami drzew z ��tych stawa�y
si� r�owe. Milk�y ptaki.
Zatrzyma� si�. Ci�ko usiad� pod starym d�bem o
okaleczonej koronie. Dziwne, jak b�l szybko mija - Sallanaj
i Ger byli teraz zaledwie wspomnieniem. Epizodem w d�ugim
kr�gu wciele�, chwil� w wieczno�ci. Zapewne ich duchy
mieszkaj� ju� w innych cia�ach i by� mo�e spotkaj� si�
kiedy�. Ale czy potrafi� si� rozpozna�?
Dlaczego aro�scy magowie nie odkryli najwa�niejszego?
Wielka zaiste musi by� moc tajemnicy, jak� zakony otaczaj�
swoje sprawy! Ale on, Tio, wiedzia� - zapami�ta�. Pami�ta�
rok, w kt�rym brat Karim zwany Gryfem zasi�dzie na twierdzy
Chition: dok�adnie za trzydzie�ci pi�� lat. Wolny duch,
potrafi�cy przemyka� przez otwarty korytarz wciele� widzi
nie tylko przesz�o��. Je�li jest wystarczaj�co silny,
okrzep�y po do�wiadczeniach kolejnych �ywot�w - bli�szy wi�c
ostatecznego spe�nienia ni� by� na pocz�tku, gdy s�owem
powo�any zosta� przez Stw�rc� do istnienia - potrafi ujrze�
przysz�o��.
Tio jeszcze raz zapragn�� spojrze� oczyma brata Karima.
Przymkn�� powieki.
Z mroku wy�ania�y si� kontury innej rzeczywisto�ci.
Ujrza� w oddali li�ciaste hybro�skie lasy, a pomi�dzy nimi
wioski z cha�upami o s�omianych strzechach. Sta� na wysokiej
baszcie i w�adczym spojrzeniem obejmowa� okolic�. Widzia�,
jak ludzie przemykaj� pod surowymi murami twierdzy Chition,
l�kliwie spogl�daj�c w jego stron�. U�miechn�� si�
pogardliwie. N�dzne robactwo! Czuj� respekt przed rycerzem-
magiem pot�nego Bractwa Mocy Hegor! Zadowolony pokiwa�
g�ow�. To dobrze, bo inaczej... Roze�mia� si� na g�os. Wzi��
g��boki wdech ch�odnego powietrza. Lekki wiatr szarpa�
czerwon� opo�cz�, ods�ania� z�oto kolczugi.
Wypowiedzia� s�owo.
Powiewaj�ce po�y opo�czy sta�y si� wielkimi skrzyd�ami,
zaszumia�y z�ociste pi�ra. Ugrowe cia�o lwa spr�y�o si� -
skoczy�. Chwyci� wiatr w skrzyd�a i poszybowa� wysoko.
Widzia� teraz oddalaj�c� si� baszt� twierdzy i sw�j wielki
cie� k�ad�cy si� na polach, drogach i wioskach. Wype�niaj�ca
go Moc wydoby�a si� z gard�a gromk� pie�ni� pot�gi.
Tio otworzy� oczy. Jak�e blade wyda�y mu si� barwy
tera�niejszo�ci: pustej, pozbawionej sensu, jak n�dzna kopia
pi�knego orygina�u. G�os gryfa przyzywa� z przysz�o�ci.
Spojrza� na konar poczernia�ego d�bu. Odwi�za� konopny
sznur z pasa. Zrobi� p�tl�.
Piotr Witold Lech
PIOTR WITOLD LECH
Urodzi� si� 25 lutego 1966 roku w Krakowie. Po
prze�amaniu syndromu Dicka (niech�� do zorganizowanych form
szkolnictwa), studiuje na III ju� roku historii Uniwersytetu
Jagiello�skiego, co dobrze mu s�u�y przy konstruowaniu
�wiat�w fantasy. Autor nier�wny, kontrowersyjny, n�kany
przez recenzent�w (r�wnie� w "NF"), lubiany jednakowo� przez
spor� cz�� czytelnik�w, tak�e poza granicami Polski.
Opublikowa�: "D�amis" (nak�ad w�asny '93, zbi�r opowiada�),
"Twierdza Kozic" (PiT '94, powie��), "HEXY" ("NF" 5/94
opowiadanie), "Bracia" ("Z�oty Smok" 3/95, opowiadanie),
"Rokhorm z ARON" (PiT '96, zbi�r opowiada�). Nowelka Lecha
"Jezdci ve vanici" ukaza�a si� w 1996 roku w czeskiej
antologii polskiej fantasy, "Maladie"; przygotowywane jest
te� na po�udniu czeskie wydanie kompletu tekst�w o
Rokhormie.
Mag, czarownik Rokhorm, bohater znanego Pa�stwu "HEXY",
pomaga ludziom intensywniej ni� by nale�a�o, czym bezwiednie
szkodzi i sobie, i zakonowi ARON. Uko�czy� Piotr niedawno
nowy tom (oko�o 300 stron maszynopisu) po�wi�cony przygodom
tej postaci; "Karim Gryf" jest jedn� z kr�tszych
pomieszczonych tam opowie�ci. Najbardziej lubiani przez
Lecha autorzy to Ursula Le Guin i tw�rca Conana, Robert
Ervin Howard (jednak!); z Polak�w niezwykle powa�a Piotr
Sapkowskiego, cho� bardzo stara si� unika� na�ladownictw.
Najbardziej ceniony przeze� krytyk - wroc�awianin Jacek
Inglot (ha!).
(mp)