632

Szczegóły
Tytuł 632
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

632 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 632 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

632 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: PIOTR WITOLD LECH Tytul: Karim Gryf Piotrowi "Raku" Rakowi Tio kiwa� g�ow�. - Tak, tak - m�wi� szybko, nerwowo. - Musisz go dobrze naostrzy�, Jen... Co by by�o, gdyby� nie za�atwi� sprawy jednym ci�ciem? Kat milcza�. W skupieniu przyk�ada� ostrze topora do wiruj�cego kamiennego ko�a. - Jen, a powiedz mi, prosz� - �ciszy� g�os do szeptu - ilu ju� ludzi zabi�e�? No ilu? Powiedz, Jen! Kat u�miechn�� si� ponuro. Z pogard�. - Odejd�, �achmyto - wycedzi�y w�skie, okrutne usta. - Lubisz to, Jen? Co, Jen? - Tio wymachiwa� ju� teraz r�kami. - Jeste� morderc�, Jen, wiesz, zwyk�ym draniem na us�ugach skurwysyna! S�yszysz! Skurwysyn na us�ugach skurwysyna! Sprzedawcy i klienci przy straganach odwr�cili g�owy. Paru z nich ujrzawszy, kto jest sprawc� zamieszania, popuka�o si� w czo�o. Rze�nik od�o�y� top�r i bezradnie roz�o�y� r�ce. "On znowu fiksuje" - wrzasn�y na raz dwie przekupki. Gruba, poczciwa Dor�ha wytoczy�a si� zza stos�w warzyw i owoc�w. Pogrozi�a palcem szale�cowi. - Tio! Jeste� niegrzeczny. Nie zwracaj si� tak do pana Bondara. Tio odskoczy� przera�ony. Lillith by�a bardzo niebezpieczna. Wszyscy w Lyn o tym wiedzieli. Jako na�o�nica samej Nefres, gustowa�a w okrucie�stwie. Jej ulubion� rozrywk� by�o przygl�danie si� twarzom umieraj�cych skaza�c�w. Tio pad� na twarz. - O boska! Po��danie Bog�w i najpi�kniejsza we wszech�wiecie! Jam tw�j niewolnik. �miech wstrz�sn�� ryneczkiem Fur�uk-Nall. Dor�ha spurpurowia�a ze wstydu i z�o�ci. Wzi�a si� pod boki. - To ty tak mi si� odp�acasz?! Gdyby nie ja i pan Bondar, zdech�by� z g�odu i go�� dup� �wieci�! Wynocha st�d, klient�w p�oszysz! Pos�ucha� skwapliwie. Lillith nigdy nie powtarza�a dwa razy. Szcz�cie, �e wyszed� ca�o. Biegiem wypad� z rynku w najbli�sz� uliczk�. Potr�ci� paru przechodni�w, ale nie zatrzyma� si�. Ba� si� bardzo. Bardziej ni� wczoraj. Ale wczoraj by� dzielnym spargizem. Dzi� zaledwie koniuchem na dworze Yanthuma XIII. Nie wiedzia� wprawdzie, sk�d na dworze Yanthuma XIII wzi�a si� Lillith, ale lepiej si� nad tym nie zastanawia�. Je�li si� oka�e, �e chodzi o ujawnienie spisku przeciwko boskiej Nefres, w kt�ry zamieszani s� najwy�si kap�ani �wi�tyni w Lyn, on, Aleh-Nal-Sall jest jednym z nich. No, ale wida� nie pozna�a go jako koniucha. Wredna suka! Zatrzyma� si� i rozejrza� zdumiony. Ma�a uliczka, pe�no na niej �mieci i rybich g��w. Niskie domy o s�omianych strzechach - znajome to wszystko. Fur�uk-Nall? Wodzi� p�przytomnym wzrokiem, rozciera� ramiona. Sallanaj i Ger... Zimno. Ma�a, �liczna dziewczynka zbiera�a kwiaty nad brzegiem jeziora. Nuci�a dzieci�c� rymowank�. Idzie drog� czarownik Przed siebie idzie sobie Uciekaj st�d dzieweczko Bo pomiesza ci w g�owie. - �adnie �piewasz, dziewczynko. - Tio pog�aska� j� po jasnych w�osach. - Da�bym ci hatyta, ale jak widzisz, jestem w rynsztunku bojowym, a m�j giermek, nicpo� jeden, gdzie� si� zapodzia�. Staruszka Wera Inda u�miechn�a si� �agodnie. - Nie szkodzi, szlachetny rycerzu, nie szkodzi. Gdzie zmierzasz w tym pi�knym rynsztunku, na bitw�? Tio machn�� kijem, a� zafurcza�o powietrze. - Oj, g�upiutka jeste�, dziewczynko. Mam tutaj pojedynek z panem Hunart Benim z Krogulczego Rogu. Nie s�ysza�a�, jak bardzo mnie zniewa�y�? Staruszka roz�o�y�a r�ce. - Niestety, szlachetny panie, nie s�ysza�am. - Mniejsza z tym. Za ma�a jeste�, �eby to zrozumie�. Wera Inda odwr�ci�a si�, wzi�a nar�cze chrustu i ruszy�a w stron� miasteczka. - A nie podchod�, szlachetny rycerzu, zbyt blisko jeziora. - Dlaczeg� to? - Jeszcze ci� paskuda jaka porwie.. - Id��e ju�, g�upia! Jestem wojownikiem! Staruszka westchn�a i posz�a. Odprowadza� j� wzrokiem. Przebieg�y ten Nemes, pomy�la�, przysy�a swoich Ayor�w przemienionych w niewinne dzieci. Nooo, ale teraz oni sami dali si� oszuka�. Nie poznali w nim Brata z Hegor. He, he, he, c�, ka�dy mag wie, �e mnisi Braterstwa potrafi� przyobleka� inne postacie. Spojrza� na zamek. Stara twierdza Chition ca�kiem dobrze si� trzyma. Roland i zgraja jego przera�onych rycerzyk�w po�ami� sobie na niej z�by. On, brat Karim i kilku jego knecht�w w zupe�no�ci wystarczy. Od strony jeziora zbli�a�a si� niewielka, rybacka ��dka. Macha� z niej kto� i wo�a�: - Jak si� masz, Tio?! Jak twoja g�upia �epetyna?! Tio u�miechn�� si�. Celhil by� dobrym przyjacielem. Uratowa� go spod kopyt yanthumskiej jazdy w bitwie pod Erylim Drakon. Razem s�u�yli w cesarskich spargizach. Dlatego odkrzykn�� weso�o: - Witaj, Celhil, stary druhu! ��dka przybi�a do brzegu. Ar� Nah wyskoczy� na piasek. Lubi� rozmawia� z miasteczkowym p�g��wkiem. Kilka chwil �art�w rekompensowa�o mu zrz�dzenie �ony utyskuj�cej na pija�stwo m�a. A poza tym odgrywa� si� troch� za dawne lata, gdy Tio by� zdrowym, inteligentnym m�czyzn�. Ar� Nah wreszcie czu� si� m�drzejszy i wa�niejszy. - Co s�ycha�, p�g��wku? - Pami�tasz, jak uratowa�e� mnie pod Erylim Drakon? - Tio poklepa� go. - Jeste�my druhami. Ar� Nah str�ci� jego r�k� z ramienia. U�miechn�� si� nieszczerze. - Tylko bez �ap. Oczywi�cie, �e jeste�my druhami. Chcesz placka z mi�sem? Tio poczu� g��d. - Tak, bardzo bym chcia�. Rybak wcisn�� mu do r�ki zawini�tko. - To masz. Tio odwin�� p��tno. W �rodku by� stary, czerstwy placek... z czerwonymi robakami. - No jedz. - Za�mia� si� Ar� Nah. - He, he, przecie� tego nie da si� je��. Rybak spowa�nie�. - Odmawiasz? - Chwyci� placek i wepchn�� do ust Tio. - �ryj, kretynie! No �ryj! �ywe, wij�ce si� robaki w gardle i na ustach. Tio chcia� wyplu�, ale Ar� wciska� je bezlito�nie. Zad�awi� si�. - �ryj, �ryj, tuma�ski �bie, debilu, g�upku! - podnieca� si� rybak w�asnym okrucie�stwem. Kim jest ten pysza�ek? Tio zmru�y� oczy. Zbyt d�ugo pozwala sobie na �arty! Thethum THOM! - Aa! - Ar� Nah odskoczy�, trzymaj�c si� za d�o�. Robaki wgryza�y si� w cia�o. Zrywa� je szybko, ze wstr�tem, a gdzie oderwa�, tam puszcza�a si� stru�ka krwi. Chwil� trwa�o, nim ostatnia glista znikn�a w jeziorze. - Co to by�o, do kro�set? - szepn��. Tio ucieka� w stron� miasteczka. Ba� si� tak samo jak wczoraj. Na chwil� powr�ci�a przytomno��. I by�o to straszniejsze ni� wizje. C�rka folusznika Gizeh al Maniego znikn�a ko�o po�udnia. Pod wiecz�r w�jt Konar� zwo�a� narad� w ratuszu. Przybyli �awnicy i wielu nie proszonych, cho� wzburzonych mieszczan z �onami. Wojsko reprezentowa� tutejszy Bej, Orani. - Nikt jej nie widzia� od po�udnia - o�wiadczy� zebranym Bej. - Przes�uchali�my wszystkich w miasteczku. Dziecko przepad�o jak kamie� w... - urwa� zreflektowawszy si�, �e palnie gaf�. �ona Gizeh al Maniego zaszlocha�a g�o�no. W�jt spr�bowa� j� uspokoi�. - To by� nie mo�e, aby ona... no w jeziorze. - Konar� odchrz�kn��. - Mareja ba�a si� wody. To wszyscy wiedz�. - Po czym zwr�ci� si� do Beja: - A wy�cie na pewno wszystkich wypytali? - Potrafi� spe�ni� proste polecenie - obruszy� si� Bej. - Ja i moi ludzie od po�udnia chodzimy po mie�cie. Pi�� setek i cztery osoby wypytali�my... - W mie�cie jest pi�� setek i pi�� os�b - poprawi� w�jt. - Jak�e to? - zdziw� si� Bej. - Zapomnieli�cie o Tio? Bej machn�� r�k�. - Przecie� z nim nie idzie gada�. - Ten cz�ek tak pomylony, �e do wszystkiego zdolny - wtr�ci� Ar� Nah. - Prawda - przytakn�o kilka os�b. Zabra�a g�os Dor�ha. - At, daliby�cie pok�j nieszcz�snej duszyczce. Ch�op by� na schwa�, p�ki mu �ony i syna zb�je nie wyr�n�li. Nie pami�tacie ju�? Melancholia go taka wtedy wzi�a, �e omal nie umar�. Potem napatoczy� si� ten czarownik. Powiada�, i� go uleczy, ale dziwnie szybko wyni�s� si� z miasta. A po kilku dniach... - Wiemy, Dor�ho, wiemy - przerwa� jej w�jt. - Tyle �e on ju� nie ten Tio co niegdy�. Teraz to szaleniec. A kto mo�e wiedzie�, co w szalonym �bie siedzi? - Po czym zwr�ci� si� do Beja: - Id�cie, poszukajcie go i wypytajcie. - On ostatnio w stodole u starej Wery Indi sypia - dorzuci� Bandar. Bej zakl�� pod nosem, ale skrzykn�� trzech �o�nierzy i poszed�. Strach. Zimno. Sallanaj tak strasznie krzyczy! Ger wierzga n�kami na sznurze! - Aaaaa!!! - Tio trzyma si� za g�ow�. Jak boli, bardzo boli! Strach mija�. Oczyma pe�nymi jeszcze �ez rozejrza� si� woko�o. Twierdza Chition. Tak, solidne tutaj mury, a i on, brat Karin, czuje w sobie kipi�c� Moc. Niech no tylko spr�buj� go wzi�� cherlawe mirro�skie rycerzyki! Wo�anie z do�u. Wychyli� si� z baszty, spojrza�. Ch�op, mieszczanin i dwie kobiety. Ach, zaraz... To Olha i Ugurima, dw�rki wschodniej cesarzowej. - Czego tu?! - krzykn��. - Jak �miecie zak��ca� spok�j za�ogi twierdzy wszechpot�nego Braterstwa Mocy Hegor?! Bej spojrza� na �o�nierzy. Ci pokr�cili g�owami. - Szajbus - mrukn�� Bej. G�o�no jednak odkrzykn��: - Przychodzimy z zapytaniem! - Czego chcecie, psy? Jeden z �o�nierzy zakl��. - Cicho by� - sykn�� Bej. - Zatnie si� i niczego si� nie dowiemy - zn�w zwr�ci� si� do Tio: - Zgin�a Mareja, c�rka folusznika Gizek al Maniego. Czy wiesz co� o tym? Tio dumnie wzi�� si� pod boki. - My�licie, i� nie mam innych spraw na g�owie, jak zajmowanie si� waszymi b�kartami? - Pytam tylko. Tio �askawie skin�� g�ow�. - Dobrze, pomog� wam, aby�cie s�awili zakonn� w�adz� w Hegorze. - Wi�c? - Milcze�! Tio zamkn�� oczy i trwa� w bezruchu. - Niestety - odezwa� si� po chwili - �adnego dziecka nie widzia� m�j duch wys�any na zwiady. Jedynie tego starego durnia Polinarcha, bezz�bnego druida, kt�ry, niechaj chwa�a b�dzie bogom, zlecia� na �eb do studni. - Czas tu tracimy - rzuci� �o�nierz, kt�ry wcze�niej kl��. - Czekaj - zastanowi� si� Bej, po czym zapyta� Tio: - A do kt�rej studni zlecia� �w druid? - C� mnie to obchodzi, psy! Gdzie� nad jeziorem i tyle. A teraz odejd�cie, abym nie straci� cierpliwo�ci! Bej potar� nieogolony podbr�dek. - Jest nad jeziorem stara studnia... - mrukn��. - Ch�opcy, kopnijcie si� po bosaki. Powiedzcie w�jtowi i innym, aby migiem tam przybyli. - On bredzi. - Mo�e bredzi, mo�e nie. Wykonajcie. Marej� znaleziono oko�o p�nocy. Najpierw opuszczono w studni� owi�zanego lin� Beja. Po d�u�szym poszukiwaniu wy�owi� cia�o bosakiem. Dziewczynka by�a ju� napuchni�ta i za kilka godzin sama wyp�yn�aby na powierzchni�. Nieszcz�sna matka rzuci�a si� na cia�o c�rki. P�acz i lament podni�s� si� w�r�d kobiet. Gizeh al Mani tak�e nie potrafi� si� wstrzyma�. Niespokojny blask pochodni pe�za� po b�yskaj�cych �zami twarzach wstrz��ni�tych mieszczan. - To on! - krzykn�a nagle folusznikowa. - Ten wariat j� zabi�! Ludzie zaszemrali, spojrzeli po sobie. - Mo�e to by� - pochwyci� Ar� Nah. - Sk�d by wiedzia�, gdzie cia�a nam szuka� trzeba? - Nie powiadajcie g�upot... - zacz�a Dor�ha, ale przerwa�a jej stara Wera Inda: - Do mnie gada� wczoraj: dziewczynko. Znaczy si� ju� o dziecku jakim� zamy�la�! - To Tio! Ten wariat! - rozlega�y si� g�osy coraz liczniejsze i pewniejsze. Dor�ha patrzy�a na ludzi. Najg�o�niej krzyczeli ci, kt�rzy dawniej �yli w cieniu obrotnego kupca, jakim by� Tio. Przez ostatnie dwa lata pastwili si� nad nim, l�yli i poni�ali, a teraz znale�li okazj� do wype�nienia swojej zemsty. W�r�d dawnych wrog�w Tio by� i w�jt Konar�. Poczciwa przekupka za�ama�a r�ce. - Nieszcz�sny - szepn�a. - Ludzie! - tokowa� Ar� Nah. - Nam powiesi� wariata trza! Ot co! Jak raz mordowa� zacz��, tak dalej b�dzie! Na sznur z nim! - Prawda! Na sznur! Dor�ha z udan� nadziej� spojrza�a na w�jta. - A s�d? - zapyta�a. - A �awnicy? Konar� odwr�ci� wzrok. Nic nie powiedzia�. - Po co ceregiele? - tokowa� Ar�. - �awa i tak wyda wyrok skazuj�cy! Chod�cie! Za�atwimy to zaraz! Kilkunastu m�czyzn pod wodz� wrzeszcz�cego rybaka i Gizeh al Maniego ruszy�o w stron� miasteczka. Podeszli pod stodo�� starej Wery Indi. - He �wirusie! - krzykn�� Ar� Nah. - To ja, Celhil, tw�j przyjaciel! Id� po ciebie! Tio obudzi� si�. Przez chwil� w jego g�owie uformowa�a si� tera�niejszo��. Fur�uk-Nall... Sallanaj wyrywa si�, rz�zi. A oni wci�� gwa�c�... Nogi Geran ju� spokojne... Nie! Zwymiotowa� i poczu�, �e strach mija. O czym my�la�? No tak, mia� wczoraj szcz�cie, �e kat Jen pu�ci� mu p�azem wyzwiska. Trzeba wsta�. Konie musi zrychtowa�. Jego Kr�lewska Mo�� wybiera si� dzi� na �owy. Kto� wo�a. Wychyli� si� z poddasza stodo�y. Pe�no ogni. C� to, festyn jaki�? O jest i Celhil! Druh nieoceniony! - Witaj, Celhil. - Pomacha� mu r�k�. - A zejdziesz tu do mnie? - zapyta� Celhil. - Po co? - Mam ci co� do powiedzenia. Ale na ucho, bo to tajemnica. Tio szybko zszed� po drabinie. Rozejrza� si�. - Pe�no tu bab, dzieci i druid�w - szepn�� Celhilowi. - Wszyscy si� gapi�. - Masz racj�, chod�my st�d - przytakn�� Ar� Nah. - Tam, do rynku. - Dobrze m�wisz, Celhil, m�j druhu. - Tio kiwa� g�ow�. - W rynku noc� najspokojniej. Ruszyli. Po kilkunastu krokach Tio obejrza� si�. - Celhil... - Co, m�j druhu? - Oni wszyscy lez� za nami. - Ano, �e lez�. - Nie wiesz, po co? - Wiem. - Po co? Ar� Nah porwa� go za ko�nierz. - �eby ci� powiesi�, druhu. Kilkunastu m�czyzn chwyci�o Tio za w�osy, nogi i ramiona. Podnios�a si� wrzawa. - Morderca! Wariat! Z�a krew! - Celhil, co to znaczy? Strach przyszed� now� fal�. Jen poskar�y� si� kr�lowi! Wkroczyli na rynek. Tutaj zobaczy� innych. A w�r�d nich... Lillith! A wi�c rozpozna�a go! Cwana suka! - Niech �yje wolno��! - krzykn��. - W ko�cu sko�cz� si� rz�dy twojej kochanicy, tej lesby Nefres! Moja �mier� nic nie zmieni! B�d� przekl�ta! Ja, druid Aleh-Nal-Sall, przeklinam ci�! Poczciwa Dor�ha za�ama�a r�ce. - Biedny szale�cze. Niechaj kolejne wcielenie b�dzie dla ciebie �askawsze... Cho� wci�� by�o ciemno, kr�tka, letnia noc mia�a si� ku ko�cowi. Ludzie z ca�ego miasteczka wylegli na ulice, rozbudzeni krzykami. Opowiadano, co si� wydarzy�o. Teraz ju� jako pewnik przedstawiano, i� g�upi Tio utopi� c�rk� Gizeh-al-Maniego. Przerzucono sznur przez belk� szubienicy. Wrzawa ucich�a. - Chcesz co� powiedzie�, mato�ku? - zapyta� Ar� Nah. Cisza. Tio rozejrza� si� zdumiony. Co� przedar�o si� przez pami��. Fur�uk-Nall... �wit jakby... Sallanaj ma sukni� rozdart� i podwini�t�. Wystaje stamt�d r�koje�� kind�a�u... Oczy czarownika. Czego chcia�? Raz... dwa... trzy... cofn� ci� teraz. Idzie drog� czarownik. Przed siebie idzie sobie Uciekaj st�d dzieweczko Bo pomiesza ci w g�owie. C� za niedorzeczno��! Zaraz... czego chc� ci ludzie? Ach tak, to buntownicy! Durnie! Z�apa� zakonnika Hegor to jakby z�apa� wiatr! Musz� zosta� ukarani! - Widzisz, debilku �achmyto - cedzi przez z�by Ar� Nah. - Podyndasz sobie... I nagle - puste d�onie! Ar� patrzy, g�os grz�nie mu w gardle. Tio znikn��. Zafalowa�a setka pochodni, ludzie zaszemrali. Nim ktokolwiek zdo�a� si� otrz�sn��, przestrze� rozb�ys�a per�owo-bia�� mg�� miliona iskier. W u�amku chwili rozszerzy�a si� i skurczy�a przyoblekaj�c materi� w nowy kszta�t. Wystrzeli� z niej wielki gryf o orlich skrzyd�ach. Zawirowa� nad rynkiem. Znienacka uderzy�. Lwi� �ap� zahaczy� Ar� Naha, rozora� mu g�ow� od oczu do szyi. Krew. Pot�ny ryk poni�s� si� echem po uliczkach miasta i dalej po tafli jeziora. Panika. Ludzie rozbiegaj� si� do najbli�szych dom�w, barykaduj� drzwi i okiennice. W t�oku kto� zapr�szy� ogie�. Jedna z cha�up staje w p�omieniach. Domownicy gasz� j� nie zwracaj�c uwagi na niebezpiecze�stwo. Gryf bowiem tylko dwa razy zawirowa� ponad ryneczkiem. Obni�y� lot. Coraz nieudolniej bi� b�oniastymi skrzyd�ami. By� dobre dwa metry nad ziemi�, gdy lwia �apa zamieni�a si� w ludzk� d�o� o drapie�nie rozcapierzonych palcach. Dalsza przemiana dokona�a si� b�yskawicznie. Tio spad� w kurz ziemi, t�uk�c si� bole�nie. Rozejrza� si� nieprzytomnie. �wit w Fur�uk-Nall... Dlaczego tak cicho i pusto? Nieopodal szubienicy le�y cz�owiek. J�czy, trzymaj�c si� za g�ow� krwawymi d�o�mi. Wok� niego tak�e pe�no krwi... Krew... Sallanaj krwawi... Ger nie rozumie, co si� dzieje, gdy przek�adaj� mu przez g��wk� p�tl� sznura... Boli! Jak bardzo boli! Tio chwyci� si� za g�ow�. Nie! Nie chc�! Odetchn��. Ponownie si� rozejrza�. Nigdy nie lubi� tej dzielnicy Lyn - smr�d, brud, niewyobra�alna n�dza. Z drugiej strony w�a�nie tutaj najlepiej mo�na by�o zobaczy�, do czego doprowadzi�a ta suka! Od rana do nocy rozpusta z faworytami, kochanicami, eunuchami lub ze wszystkimi naraz. Porz�dku pilnowa� Oldinzegi, jej wierny pies �a�cuchowy. W okolicy zabrak�o ju� drewna na krzy�e. Ale on, Aleh-Nal-Sall wraz z innymi kap�anami �wi�tyni po�o�� temu kres! Tio powsta�, otrzepa� podarte przez oprawc�w �achmany, zasznurowa� konopny powr�z wok� pasa. Szata nieco przybrudzona, pomy�la�, ale to nic. Bogowie w mi�osierdziu swoim wys�uchaj� go i takim. Szybko! Do �wi�tyni! Jak co rano trzeba wznie�� potajemne mod�y do Wszechmog�cych o zgub� dla tej dziwki! Tio biegiem rusza w stron� stodo�y Wery Indi. Nie widzi przera�onych oczu, obserwuj�cych go przez szpary w okiennicach. Dzie� wsta� pi�kny i s�oneczny, jak wszystkie dni tego lata w Landorze. Nikt jednak nie wyszed� z towarami na rynek, nikt nie ruszy� w pole. Ludzie przemykali z cha�upy do cha�upy na palcach. Ar� Naha przeniesiono do ratusza. Tutaj zaj�a si� nim Wera Inda, kt�ra sama ba�a si� wraca� do swego gospodarstwa. Rybak straci� oko i mia� naruszon� czaszk�, niemniej �y� i staruszka twierdzi�a, i� wyli�e si� z ran. Orani Bej z dziesi�tk� swoich wojownik�w podkradali si� pod stoj�ce na uboczu gospodarstwo Wery. Wszyscy uzbrojeni w �uki i ko�czany pe�ne strza�. - Jak tylko wystawi sw�j pomylony �eb, strzelajcie - rozkaza� Bej. - Aby celnie. - Tak jest - przytakn�li �o�nierze, cho� r�ce im dr�a�y. Woleliby nie musie� wychyla� si� zza w�g��w. Teraz ju� nikt nie w�tpi� o winie Tio, cho� - je�li si� zastanowi� - nadal nie by�o niezbitych dowod�w, �e utopi� dziecko folusznik�w. Konar� pchn�� umy�lnego do pobliskiego Tyrs Mar�, gdzie przebywa� druid. Tylko on m�g� co� poradzi�. Sprawa jasna. Tio zosta� op�tany przez demony. Nale�a�o szybko go pojma� i zgodnie z prawem �wi�tyni spali� na stosie. Umy�lny - m�ody, bystry ch�opak od Bondar�w - wskoczy� na naj�ciglejszego w miasteczku konia i pomkn�� tarskim traktem. Wojownicy Beja do po�udnia tkwili na stanowiskach, nic nie wsk�rawszy. Z pi�tra stodo�y dochodzi�y �piewy i rytmiczne mod�y w j�zyku niezrozumia�ym dla landorczyk�w. Dopiero jeden z �o�nierzy, kt�ry zetkn�� si� kiedy� z Hybro�czykami wyja�ni�, i� to s�owa modlitwy do Bog�w Panteonu, po hybro�sku w�a�nie odprawianej. Tio nigdy nie by� w Hybronie, nigdy te� nie uczy� si� tamtejszego j�zyka. Wiedzieli o tym wszyscy w miasteczku. Nieoczekiwan� znajomo�� hybro�skiego postrzegano wi�c jako kolejny dow�d demonicznego op�tania. Umy�lny powr�ci� szybko, bo ju� po kilku godzinach. Przyprowadzi� cz�owieka, napotkanego na trakcie, kt�ry twierdzi�, �e potrafi dopom�c w tej sprawie. W�jt Konar� nieufnie przyjrza� si� nieznajomemu: m�ody by� jeszcze, cho� z dziwn� powag� na opalonym obliczu. Przybrany jak wi�kszo�� w�druj�cych po szlakach kupc�w i w��cz�g�w, a jego ko�, czarny jak smo�a, mocarny, na pierwszy rzut oka bardziej do orki si� nadawa� ani�eli pod siod�o. Konar� wzruszy� ramionami, ale zaprosi� nieznajomego do ratusza. Tutaj powiedzia� mu o Tio. Nieznajomy s�ucha� cierpliwie, zadaj�c te� pytania. Potem zamkn�� si� na kr�tko w przyleg�ej izbie, zakazuj�c sobie przeszkadza�. Nim s�o�ce min�o zenit, nieznajomy skierowa� si� w stron� stodo�y Wery Indi. T�umek gapi�w ruszy� w �lad za nim, lecz ofukn�� ich i kaza� i�� precz. Najbli�ej stoj�cy us�yszeli, jak mamrocze pod nosem niezrozumia�e s�owa. Dla nikogo nie by�o tajemnic�, i� musi to by� czarownik. Tio czu� g��d. Nie pami�ta�, kiedy jad� ostatnio. Jak przez mg�� przypomina� sobie kie�bas�, kt�r� dosta� od kata Jena. Wtedy nie bardzo mu smakowa�a, bo pomy�la�, �e mo�e by� zrobiona z ludzkiego mi�sa. Teraz wspomina� j� z przyjemno�ci�. Czu� si� te� zm�czony. Nie wyspa� si� dzisiaj, gdy� z samego rana musia� dogl�dn�� kr�lewskich koni. Ba� si� my�le�, co by si� sta�o, gdyby kt�ry� z wierzchowc�w okaza� si� kulawy lub chory! Brr, otrz�sn�� si�, mia� wtedy s�u�bowe spotkanie z Jenem... Wyjrza� z okna pa�acu. Dziedziniec pusty. Gdzie� podziali si� wszyscy, do kro�set! O, idzie kto�... Kt� to jest? Przyjrza� si� uwa�niej. G�ral? Tak, to g�ral, przewodnik po Totar. Nazywa si�... mhm... zaraz... Blajhor, tak Blajhor. Smutny jaki� i zbola�y. Prostaczek, chyba dobry ch�op. Ciekawe, �e wpu�cili go do pa�acu. "Tio" - us�ysza� w g�owie szept. Odskoczy� na siano. Pomasowa� czo�o. A to dopiero, chyba fiksuje... "Tio, nie b�j si�". Jakby na przek�r g�osowi strach eksplodowa� z ca�� si��. Dreszcz wstrz�sn�� cia�em. Fur�uk-Nall... Nie! "Tak, Tio, tak". Siano - stodo�a czyja�... Sallanaj. Odczep si�, sukinsynu! "Tio" - nieub�aganie rozbrzmiewa� szept - "Postrzegasz mnie jako kogo� innego ni� w istocie jestem. Nazywam si� Rokhorm, jestem magiem. Przyszed�em ci pom�c, Tio. Nie b�j si�". Czarownik! Strach nie pozwala� s�ucha� s��w przybysza. Idzie drog� czarownik Przed siebie idzie sobie Uciekaj st�d... Tio Bo pomiesza ci w g�owie! Spok�j zacz�� powraca�: duma i si�a. Tio rozejrza� si�. Tak, tutaj go nie wezm�. Chition oprze si� wszystkiemu! Przys�ali aro�skiego ch�ystka, cha, cha, cha! Zaraz go rozdepcze! Rokhorm by� ju� pod drabin� wiod�c� na poddasze stodo�y, kiedy poczu� jak s�owa zakl�cia, kt�re tka� od d�u�szej chwili, powracaj� do niego pokonane innymi s�owami Mocy. - Nie, Tio! - krzykn��. - Nie r�b... - nie doko�czy�. Poczu� wrogi czar w�lizguj�cy si� do umys�u. Na szcz�cie Arcymag i bracia Wielkiego Kr�gu czuwali. Czar zosta� odsuni�ty szybkim s�owem wypowiedzianym w Komnacie Wielkiej Rady na G�rze Bez Wyj�cia. Teraz Rokhorm zrozumia�, jak dobrze zrobi�, nawi�zuj�c uprzednio Kontakt z klasztorem. Karina nie zrazi�a jednak obecno�� nowych, pot�nych przeciwnik�w. B�yskawicznie dokona� Przemiany. Gryf wystrzeli� spod dachu stodo�y. Run�� na Rokhorma. Mag w ostatniej chwili przypad� do ziemi. Wielki hakowaty pazur tylko drasn�� r�kaw kaftana. Gryf przysiad� na czterech �apach. D�ugim ogonem nerwowo bi� boki, czai� si� do ponownego skoku. Rokhorm wyszarpn�� z woreczka wisz�cego na szyi gar�� proszku, poderwa� si�. Rzuci� proszek w powietrze i szybkim ruchem uformowa� kszta�t hagarskiego krzy�a. Gryf skoczy� - mi�kko, kocio. Z rozpostartymi skrzyd�ami sun�� w stron� maga. Wlecia� w pu�apk�. Krzy� rozb�ysn�� ostrym z�ocistym �wiat�em: uwi�zi� w swej strukturze gryfa niczym bursztyn owada. Drgn�y orle rysy g�owy. Przemiana. Tio upad� na ziemi�. Patrzy� na maga p�przytomnym, pe�nym zdziwienia wzrokiem. - C�em ci uczyni�, cz�owieku, �e� mnie poturbowa� - zapyta� z wyrzutem. - Jestem zaledwie koniuchem Jego Kr�lewskiej Wysoko�ci i nie szukam zwady... "Tio" - Rokhorm utkwi� w nim oczy - "Teraz przypomnisz sobie wszystko. Ale uwa�aj... to b�dzie bola�o. Seramikos Ishty Ishty Seramikos ARON!" Oczy czarownika: du�e, br�zowe, z pozoru rozumne. - Cofasz si� w czasie, Tio. Raz... dwa... trzy. Co widzisz? - Jedziemy: ja, Sallanaj i Ger. W�z ko�ysze si� na wybojach tarskiego traktu. Noc blisko, a my mamy jeszcze z pi��dziesi�t mil do domu. Ger �pi z ty�u, na belach materia�u. - Co dalej? - Nie... nie chc�... - Co dalej, Tio? - Oni wyskoczyli z lasu. Sze�ciu czy siedmiu... Sallanaj tak strasznie krzyczy, a oni... na naszych oczach wieszaj� Gera... Ger wierzga n�kami. Potem k�ad� Sallanaj pod Gerem, "�eby� widzia�a �cierwo swojego bachora, suko!" i gwa�c�... Wbijaj� jej w brzuch kind�a�! Nie! Nie! - Uwa�aj. Teraz cofn� ci� w czasie do dzieci�stwa. Sam wybierz moment i cofnij si� do najprzyjemniejszej chwili w swoim �yciu, jak� pami�tasz. Raz... dwa... trzy. Cisza. - Tio, gdzie jeste� teraz? Cisza. - Tio... - Radz� ci szybko wynie�� si� z miasta, miernoto - dumny, chrapliwy g�os Karima - Thethum THOM! Czarownik chwyta si� za g�ow�. Z nosa p�ynie mu krew. "Pami�tasz, Tio?" - spokojny g�os Rokhorma. - "Cofn��e� si� wtedy za daleko. Chcia�e� uciec. Ujrza�e� swoje poprzednie wcielenia i otworzy�e� korytarz dla ducha. Nikt go nie zamkn��, bo tamten partacz przestraszy� si� i uciek� z miasta. Teraz Arcymag ARON wraz z bra�mi Wielkiego Kr�gu wypowiedz� zakl�cie i zamkn� bram� pomi�dzy wcieleniami. Tw�j duch przestanie odt�d b��dzi�, powr�cisz do tera�niejszo�ci. B�d� silny, Tio, b�dziesz musia� z tym �y�". Wiele godzin min�o od czasu, gdy nieznajomy i Tio z powrotem weszli do stodo�y. Wszyscy widzieli walk� z gryfem i teraz wielu zacz�o przeb�kiwa�, i� nieznajomy nie jest zwyk�ym czarownikiem. Nie�mia�o pad�o s�owo mnich. Wzbudza�o strach r�wnie wielki jak Tio przemieniony w gryfa. Konar� kl�� w duchu i �aja� si� za lekkomy�lno��: trzeba by�o nieznajomemu grzecznie podzi�kowa�, niechby sobie precz poszed�. Krucho z nami b�dzie, gdy druid z Tyrs Mar� dowie si�, �e�my go�cili zakonnika magii i korzystali z jego us�ug. Ca�y dzie� zeszed� na oczekiwaniu. Zacz�o zmierzcha�. - Nie podoba mi si� tutaj - mrukn�� Bej. Konar� westchn��. - Trudno, co b�dzie, to b�dzie - powiedzia�. - Trzeba i�� i zobaczy�. Nagle szum, krzyk, kurz. Rze�nik Bondar co si� w nogach biegnie w ich stron�. - W�jcie! - O co chodzi? - Ko� czarownika... mnicha znaczy si�... - Co z koniem? Bondar wyrzuci� jednym tchem: - Przepad� jak kamie� w wod�. Konar� by� wystarczaj�co inteligentny, aby dwa doda� do dw�ch. - Za mn� - rzuci� i biegiem ruszy� w stron� stodo�y. Tak jak przypuszcza�, Tio i nieznajomy znikn�li. Tarski trakt wydawa� si� pusty. Stary b�r trwa� nieruchomy w ciszy upalnego popo�udnia. Ga��zie wielkich drzew przesklepia�y si�, tworz�c ciemny tunel roz�wietlany jasnymi smugami. Z oddali rozleg� si� odg�os kopyt. Ruda wiewi�rka, chrupi�ca orzecha po�rodku traktu, znieruchomia�a, nastawi�a uszy. Rozejrza�a si�, ale droga by�a pusta. Zdezorientowana �mign�a na najbli�sz� sosn� i stamt�d bacznie przygl�da�a si� traktowi. Og�os kopyt zbli�y� si�, by znienacka umilkn��. W ciszy rozleg�o si� s�owo. Czar Z�udze� przesta� dzia�a�. Rokhorm i Tio siedz�cy na grzbiecie Czarnego pojawili si� po�rodku drogi. Mag zeskoczy� z konia. - Zejd�, Tio, czas odpocz��. Zamy�lona twarz Tio drgn�a. Spojrza� przytomnie. - Tak - potwierdzi� beznami�tnie, zsuwaj�c si� z siod�a. Rokhorm usiad� w cieniu sosny. Upi� z buk�aka kilka �yk�w, po czym poda� go Tio. Ten odm�wi�, odda� naczynie, nie upiwszy ani kropli. Twarz mia� jak z kamienia: nieruchom�, powa�n�. - A wi�c przez dwa lata by�em wariatem - mrukn��. Rokhorm przyjrza� mu si� z uwag�. - Nie... - zacz�� ostro�nie. - To nie tak. Mia�e�... hm... powiedzmy prze�ycia z poprzednich wciele�. - A wi�c jest jakie� �ycie po �mierci - podchwyci� Tio. - By�e� tego najlepszym przyk�adem. Widzia�e� siebie jako druida Aleh-Nal-Salla, kt�ry istotnie �y� w czasach Nefres II, a ta istotnie mia�a na�o�nic� Lillith... - Czy to znaczy, �e stara poczciwa Dor�ha... - Jest to mo�liwe. - A koniuch? - Arcymag i to sprawdzi� na moj� pro�b�. Faktycznie istnia� cz�owiek o tym imieniu na dworze Yanthuma XIII. Marnie sko�czy�. - Kat go wyda�? - Mhm. - A zakonnik Karim? - Tio zada� wreszcie pytanie, do kt�rego w istocie od pocz�tku zmierza�. Rokhorm roz�o�y� r�ce. - Tego, niestety, nie da si� sprawdzi�. Wszystkie zakony otaczaj� swoje sprawy najwi�ksz� tajemnic�. Wiemy tylko, �e obecnie twierdza Chition znajduje si� w r�ku Agnusa IV. Ale nie musia�o tak by� wcze�niej, bowiem w mirro�skiej wojnie twierdze cz�sto przechodz� z r�k do r�k. Tio powsta�. - Pewnie powinienem podzi�kowa� tobie i twojemu zakonowi - powiedzia� z kamiennym wyrazem twarzy. - A wi�c dzi�kuj� za... to �ycie. - Musisz pouk�ada� sobie wszystko od nowa - stwierdzi� Rokhorm. - Do Fur�uk-Nall nie masz co wraca�. Powiesz� jak nic. Ja wprawdzie niewiele mam, ale to powinno wystarczy� na pocz�tek. - Chcia� wcisn�� Tio mieszek hatyt�w, lecz ten nie przyj��. - Mam zakopane w lesie skromne oszcz�dno�ci z dawnych lat - wyja�ni�. - Spr�buj nie my�le� o tamtym... - Rokhorm chcia� doda� mu otuchy, ale Tio odwr�ci� si� i szybkim krokiem ruszy� przed siebie. Rokhorm pog�aska� Czarnego. Patrzy� za oddalaj�cym si� Tio. Czy dobrze robi puszczaj�c go samego? - Sam nie wiem, przyjacielu - powiedzia� do konia. - Mo�e powinienem sp�dzi� z nim kilka dni? No tak, ale przecie� on nie chce mnie ju� widzie�. Rozumiem go. M�j widok przypomina mu wszystko, co prze�y�. A poza tym c� jeszcze mogliby dla niego zrobi� bracia Wielkiego Kr�gu? S� sprawy, z kt�rymi cz�owiek musi upora� si� sam i �adna magia tu nie pomo�e. Klasztor zrobi�, co nale�y, zgodnie ze swoim powo�aniem. Reszta to sprawa si�y ducha. Hm... a swoj� drog�, ciekawe, w kt�rym z poprzednich wciele� by� Bratem Hegor? Dziwne, �e mag sta� si� kupcem... Niezbadane, jak wida�, s� zamiary Stw�rcy. Ko� musn�� go czubkiem nosa w twarz. - Tak, masz racj� - stwierdzi� mag. - Lepiej chod�my ju�. - Wskoczy� w siod�o. - Wio! - Truchtem oddalili si� w stron� Tyrs Mar�. Tio obejrza� si�. Aro�ski mag znikn�� za dalekim zakr�tem traktu. Pozosta�a cisza usypiaj�cego lasu. Smugi �wiat�a przedzieraj�cego si� mi�dzy koronami drzew z ��tych stawa�y si� r�owe. Milk�y ptaki. Zatrzyma� si�. Ci�ko usiad� pod starym d�bem o okaleczonej koronie. Dziwne, jak b�l szybko mija - Sallanaj i Ger byli teraz zaledwie wspomnieniem. Epizodem w d�ugim kr�gu wciele�, chwil� w wieczno�ci. Zapewne ich duchy mieszkaj� ju� w innych cia�ach i by� mo�e spotkaj� si� kiedy�. Ale czy potrafi� si� rozpozna�? Dlaczego aro�scy magowie nie odkryli najwa�niejszego? Wielka zaiste musi by� moc tajemnicy, jak� zakony otaczaj� swoje sprawy! Ale on, Tio, wiedzia� - zapami�ta�. Pami�ta� rok, w kt�rym brat Karim zwany Gryfem zasi�dzie na twierdzy Chition: dok�adnie za trzydzie�ci pi�� lat. Wolny duch, potrafi�cy przemyka� przez otwarty korytarz wciele� widzi nie tylko przesz�o��. Je�li jest wystarczaj�co silny, okrzep�y po do�wiadczeniach kolejnych �ywot�w - bli�szy wi�c ostatecznego spe�nienia ni� by� na pocz�tku, gdy s�owem powo�any zosta� przez Stw�rc� do istnienia - potrafi ujrze� przysz�o��. Tio jeszcze raz zapragn�� spojrze� oczyma brata Karima. Przymkn�� powieki. Z mroku wy�ania�y si� kontury innej rzeczywisto�ci. Ujrza� w oddali li�ciaste hybro�skie lasy, a pomi�dzy nimi wioski z cha�upami o s�omianych strzechach. Sta� na wysokiej baszcie i w�adczym spojrzeniem obejmowa� okolic�. Widzia�, jak ludzie przemykaj� pod surowymi murami twierdzy Chition, l�kliwie spogl�daj�c w jego stron�. U�miechn�� si� pogardliwie. N�dzne robactwo! Czuj� respekt przed rycerzem- magiem pot�nego Bractwa Mocy Hegor! Zadowolony pokiwa� g�ow�. To dobrze, bo inaczej... Roze�mia� si� na g�os. Wzi�� g��boki wdech ch�odnego powietrza. Lekki wiatr szarpa� czerwon� opo�cz�, ods�ania� z�oto kolczugi. Wypowiedzia� s�owo. Powiewaj�ce po�y opo�czy sta�y si� wielkimi skrzyd�ami, zaszumia�y z�ociste pi�ra. Ugrowe cia�o lwa spr�y�o si� - skoczy�. Chwyci� wiatr w skrzyd�a i poszybowa� wysoko. Widzia� teraz oddalaj�c� si� baszt� twierdzy i sw�j wielki cie� k�ad�cy si� na polach, drogach i wioskach. Wype�niaj�ca go Moc wydoby�a si� z gard�a gromk� pie�ni� pot�gi. Tio otworzy� oczy. Jak�e blade wyda�y mu si� barwy tera�niejszo�ci: pustej, pozbawionej sensu, jak n�dzna kopia pi�knego orygina�u. G�os gryfa przyzywa� z przysz�o�ci. Spojrza� na konar poczernia�ego d�bu. Odwi�za� konopny sznur z pasa. Zrobi� p�tl�. Piotr Witold Lech PIOTR WITOLD LECH Urodzi� si� 25 lutego 1966 roku w Krakowie. Po prze�amaniu syndromu Dicka (niech�� do zorganizowanych form szkolnictwa), studiuje na III ju� roku historii Uniwersytetu Jagiello�skiego, co dobrze mu s�u�y przy konstruowaniu �wiat�w fantasy. Autor nier�wny, kontrowersyjny, n�kany przez recenzent�w (r�wnie� w "NF"), lubiany jednakowo� przez spor� cz�� czytelnik�w, tak�e poza granicami Polski. Opublikowa�: "D�amis" (nak�ad w�asny '93, zbi�r opowiada�), "Twierdza Kozic" (PiT '94, powie��), "HEXY" ("NF" 5/94 opowiadanie), "Bracia" ("Z�oty Smok" 3/95, opowiadanie), "Rokhorm z ARON" (PiT '96, zbi�r opowiada�). Nowelka Lecha "Jezdci ve vanici" ukaza�a si� w 1996 roku w czeskiej antologii polskiej fantasy, "Maladie"; przygotowywane jest te� na po�udniu czeskie wydanie kompletu tekst�w o Rokhormie. Mag, czarownik Rokhorm, bohater znanego Pa�stwu "HEXY", pomaga ludziom intensywniej ni� by nale�a�o, czym bezwiednie szkodzi i sobie, i zakonowi ARON. Uko�czy� Piotr niedawno nowy tom (oko�o 300 stron maszynopisu) po�wi�cony przygodom tej postaci; "Karim Gryf" jest jedn� z kr�tszych pomieszczonych tam opowie�ci. Najbardziej lubiani przez Lecha autorzy to Ursula Le Guin i tw�rca Conana, Robert Ervin Howard (jednak!); z Polak�w niezwykle powa�a Piotr Sapkowskiego, cho� bardzo stara si� unika� na�ladownictw. Najbardziej ceniony przeze� krytyk - wroc�awianin Jacek Inglot (ha!). (mp)