6256

Szczegóły
Tytuł 6256
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6256 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6256 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6256 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Adam Kosi�ski Album rodzinne Jana Lechonia Czytelnik Warszawa 1993 WYPO�YCZALNIA NR 7 607/0030183 Wst�p Stanis�aw Kaszy�ski Indeks os�b J�zef A. Kosi�ski Opracowanie graficzne Maciej Buszewicz Pozycja dotowana z funduszu Komitetu Bada� Naukowych (c) Copyright by J�zef Adam Kosi�ski, 1993 ISBN 83-07-01823-4 Wst�p Niezwyk�a to ksi��ka. Niezwyczajna i rzadko u nas wyst�puj�ca jako gatunek opowie�ci biograficznej. Bohater tej ksi��ki, pojawiaj�cy si� w jej tytule, jawi si� w tle, jest jedn� z postaci kre�lonego zbiorowego portretu rozga��zionych rod�w - Serafi-nowicz�w (ojca) i Niew�g�owskich (matki), rodzic�w Jana Lechonia. J�zef Adam Kosi�ski, ostatni z linii Serafinowicz�w (po k�dzieli), autor szeregu cennych prac o poecie, podj�� trud zaiste mozolny i wdzi�czny przecie� - napisania gaw�dy o rodzie. Przy�wieca�o mu przy tym nast�puj�ce pytanie: kim by� w�a�ciwie Leszek Serafinowicz, zanim zosta� Janem Lechoniem? Kilka wznowie� utwor�w poetyckich, zbi�r fragment�w dramatycznych, edycja nie uko�czonej powie�ci, tom szkic�w i recenzji teatralnych, listy do Anny Jackowskiej, u�amki Dziennika - oto wszystko z rzeczy oryginalnych wydanych w kraju po roku 1956, odk�d zacz�� si� po�miertny �ywot wybitnego poety. Nie wymieniaj�c szkic�w i artyku��w, komentarzy i przyczynk�w, cz�ciowo jedynie roz�wietlaj�cych sk��bione �ycie, osnute jeszcze dzi� niejedn� tajemnic�, nie mamy solidnej biografii. Z r�nych powod�w. Kto chce, mo�e uzna� to za paradoks, �e nie dysponuj�c jeszcze gruntownie opracowan� kronik� �ycia Lechonia, jeden z najbardziej kompetentnych ad hoc autor�w skomponowa� najpierw kronik� ca�ej rodziny poety, jego samego sytuuj�c w ko�cowym rozdziale-portrecie. �e odkrywanie przypad�o�ci �yciowych os�b nie tylko najbli�szych, r�wnie� i dalszych z kr�gu tw�rcy u�atwia rozpoznanie jego natury, predyspozycji, wewn�trznego dziedzictwa - takie prze�wiadczenie nie jest pozbawione racji. Ho�duje temu Kosi�ski. "Trzeba wydoby� ich z zapomnienia - pisze - bo oni to w�a�nie [cz�onkowie rodziny - przyp. S.K.], nikomu nieznani, romantycy z usposobienia, pozytywi�ci z przekona�, przekazali ma�emu Leszkowi sw� gor�c� mi�o�� Ojczyzny, jak�� cz�stk� swych upodoba�, marze�, pogl�d�w, a nawet kompleks�w". Sondowanie upostaciowanej przesz�o�ci w poszukiwaniu przer�nych trop�w i �lad�w nie by�oby jednak mo�liwe bez rozleg�ej dokumentacji. Ustne przekazy, z kt�rych 7 zasob�w autor skwapliwie korzysta, nie na wiele by si� przyda�y jako tworzywo nieomal z pogranicza fikcji. Szcz�liwym trafem z po�ogi dw�ch wojen ocala�a w Sieradzu, mie�cie rodzinnym syn�w i c�rek seniora Serafinowicza, niezmiernie bogata korespondencja. Opr�cz niej, akt archiwalnych i pami�tek - w�r�d nich poczet wspania�ych fotografii - a� kilkadziesi�t notes�w z lat 1880-1914 z prowadzonym w nich pedantycznie przez jednego z sieradzkich Serafinowicz�w rejestrem codziennych ekspens�w. Z Warszawy sz�y kartki i listy do Sieradza i �asku, st�d do stolicy, gdzie mieszkali rodzice Lechonia; cz�onkowie rodziny odwiedzali si� wzajemnie do�� cz�sto, przyja�nili. Z tym korpusem korespondencyjnym krzy�owa�y si� rozmaite przesy�ki pocztowe, pochodz�ce od innych cz�onk�w familii. �ywotne i serdeczne by�y te wi�zi, po�wiadcza je sam Lecho� w nowojorskim Dzienniku. Drobiazgowo (fenomenalna pami��!) rekonstruuje on dzieje rodziny, np. nie bez poczucia dumy przywo�uje wojskow� s�u�b� pradziada J�zefa, a z w�asnych ju� wspomnie� ewokuje fragmenty rozm�w, strz�pki spotka�, bystro podpatrzone ciekawostki obyczajowe, zas�yszane opinie i pogl�dy, charakterystyki cio� i stryj�w. A list�w z okresu ponad stuletniego zachowa�o si� kilka tysi�cy; jest to niew�tpliwie jeden z nielicznych u nas zbior�w tego rodzaju, prawdziwie bezcenny. Nie bez emocji, dr�enia serca, przegl�da�em je kiedy�, odczytuj�c niewielki fragment korespondencji, bez nieodzownej w�wczas orientacji w biografiach nadawc�w i odbiorc�w. R�ne kszta�ty tych list�w, formaty, kolory, ju� wyblak�e, wyp�owia�e z niegdysiejszych r��w i b��kit�w, koperty z obcymi znaczkami, kartki z widokami miast i bad�w, dukty pisma - pochy�e, wyprostowane, po�r�d nich - li�ciki ma�ego Leszka... O czym pisano? Prawie o wszystkim, o tym, co ��czy�o si� bezpo�rednio z codzienn�, szar� zazwyczaj i skromn� egzystencj�, kt�ra trapi�a po r�wni i warszawskich, i prowincjonalnych Serafinowicz�w. A wi�c o pracy zawodowej i spo�ecznej - szczeg�lnie wiele informacji o tych sprawach w listach rodzic�w poety - o dzieciach, ich wychowaniu, szkole, o zdrowiu, chorobach, o ma�ych i wi�kszych rado�ciach i k�opotach, 8 czasem pojawia si� jaka� og�lniejsza refleksja - o przemijaniu �ywota, sformu�owana zreszt� pow�ci�gliwie, mimochodem, jak by przysta�o na pokolenie my�l�ce w kategoriach pozytywistycznych zasad. �w pozytywizm, ch�tnie podkre�lany przez autora, sprowadza� si�, jak wolno przypuszcza�, do trze�wego, oszcz�dnego modus vivendi, typowego dla wszystkich zgo�a ludzi, pilnie licz�cych grosz, niezale�nie od czasu i tendencji. W listach pochodz�cych sprzed pierwszej wojny �wiatowej bardzo rzadko pisze si� o sprawach politycznych. Po roku 1918, w listach m�czyzn, raz po raz pobrzmiewaj� echa wydarze� politycznych, rozprawia si� o nich z punktu widzenia w�asnych interes�w, w �wietle negatywnie prze�ywanej rzeczywisto�ci. A wi�c w ten spos�b, w jaki zwyk�o si� ocenia� polityk�, jej sprawc�w i egzekutor�w. Np. zaskakuj�co wcze�nie, w grudniu 1918 roku, ojciec Lechonia pisze o sympatiach proendec-kich, wyra�a w Bogu nadziej�, i� "nie dopu�ci, by dzisiejsi w�adcy d�ugo rz�dzili krajem"; illo tempore w�adz� sprawowa� gabinet socjalisty J�drzeja M oracze wskiego. Albo - ca�a rodzina, z wyj�tkiem Leszka i jego m�odszego brata, Wac�awa, co najmniej nieprzyja�nie i nieufnie odnosi�a si� do marsza�ka J. Pi�sudskiego. O ile rozpolitykowanie mo�na uzna� za cech� polsk�, o tyle antyklerykalizm nieco zaskakuje. Pisze Kosi�ski: "Serafinowicze do religii odnosili si� do�� oboj�tnie, a do tego byli zdecydowanymi antykleryka�ami w tym przede wszystkim znaczeniu, �e do kleru (tak w sutannach, jak i habitach) nastawieni byli negatywnie, ani kontaktu z nim nie szukali, ani wp�ywom jego nie ulegali, cho� oczywi�cie by�y jednostki w�r�d duchowie�stwa, kt�re cenili i powa�ali za ich osobist� prawo�� i zgodno�� �ycia z g�oszonymi z kazalnicy pogl�dami". Odwo�uj�c si� do przyk�ad�w podanych przez autora nietrudno zauwa�y�, �e by� to antyklerykalizm �agodny, nie w pe�ni konsekwentny, po trosze wr�cz zabawny, jak owo wadzenie si� z sieradzkim pra�atem. I nie u wszystkich objawia� si� z jednakow� si�� - przyk�adem cho�by �ycie Zygmunta, cz�onka III Zakonu �w. Franciszka, zas�u�onego nauczyciela i opiekuna niewidomych w Laskach. Listy te, opr�cz informacji zatrzymanych w ustnej tradycji rodzinnej i w Lechoniowym trzytomowym Dzienniku, by nie wymienia� innych �r�de� i opracowa�, s� jednym z g��wnych tworzyw Albumu. Ustawiczne odwo�ywanie si� do rozmaitych dokument�w, kt�re strumie� wspomnie� i przekaz�w domowo-rodzin- 9 nych osadzaj� w ryzach po�wiadcze�, przekszta�ca tok gaw�dziarskiej relacji w gaw�d� udokumentowan�. D�ugi i barwny korow�d cz�onk�w rodu, ugrupowanych wed�ug pokole�, otwieraj� pradziadek poety, Serafin, i dziadek, J�zef Serafinowicz. Za wiele o nich nie wiedzieli�my. Lecho� wprawdzie wspomina ich w Dzienniku, lecz dopiero cierpliwe i �mudne poszukiwania Kosi�skiego przynosz� fascynuj�ce rezultaty poznawcze. Nie ma potrzeby streszcza� ca�ego wywodu historycznego, warto jedynie zasygnalizowa� rekapitulacj�: Serafin Serafinowicz by� rolnikiem, Podlasiakiem, wywodz�cym si� ze �mudzi, zamieszka�ym w Mi�dzyrzecu Podlaskim pod koniec XVIII wieku. Istotne jest chyba ju� ostateczne anulowanie powtarzanej jeszcze tu i �wdzie wersji o �ydowskim pochodzeniu Lechonia. Sam zreszt� poeta m�g� wsp�tworzy� t� legend� czy podtrzymywa� j� z pobudek snobistycznych, mo�e dla �art�w, stanowi�cych nieroz��czny element �ycia towarzyskiego skamandryt�w. A poza tym poeta nie zna� dok�adnie meandr�w genealogicznych swego rodu. Z J�zefem, �o�nierzem napoleo�skim, oficerem Powstania Listopadowego, wkraczamy w dzieje Serafinowicz�w ukonkretnione ju� cennymi dokumentami, zw�aszcza abszytem z l Pu�ku Piechoty Liniowej, skrz�tnie przechowywanym przez poet�. Abszyt po dramatycznych perypetiach, nie tylko wojennych -jego odpis mamy w cz�ci aneksowej Albumu wraz ze szczeg�ow� ankiet� z roku 1850 -jest wa�nym dossier biograficznym J�zefa. Mo�na przypuszcza�, i� urzeczenie dawn� chwa�� or�a polskiego podsyca�y rodzinne pami�tki, uwznio�laj�ce czyn zbrojny dziadka w tragicznym Listopadzie. A ze s�uchania opowie�ci o jego s�u�bie w Wielkiej Armii rodzi� si� kult Napoleona. "My Ciebie kochamy!" - rymowa� t� legend� dwunastoletni Leszek. To po dziadku, �o�nierzu napoleo�skim, i stryju J�zefie obdarzono Lechonia na chrzcie drugim imieniem J�zef. Gdzie� w roku 1840, zwolniony z armii rosyjskiej, dziad J�zef osiedla si� w �asku, rozpoczynaj�c tu s�u�b� drogow�. W wyniku tej decyzji dzieje familii Serafinowicz�w splataj� si� z miastami le��cymi w cz�ci �rodkowej kraju: �ask, Sieradz, Piotrk�w Trybunalski, potem - Warszawa. W Warszawie osiada ojciec Lechonia, Dionizy W�adys�aw, najm�odszy z syn�w J�zefa, 10 wchodzi w �rodowisko inteligencji wielkomiejskiej, pracuje zawodowo i spo�ecznie, podobnie jak jego �ona. Kosi�ski konstruuje zarysy biograficzne rodziny z pozycji jej cz�onka, dla kt�rego Leszek Serafinowicz alias Jan Lecho� jest wujkiem, jego rodzice - dziadkami itd. Czyni to taktownie, od czasu do czasu tylko wplataj�c w histori� familii fakty z w�asnego �ycia. W tytu�ach rozdzia��w zastosowa� okre�lenia stopnia pokrewie�stwa wobec poety. "Nazewnictwo" w ksi��ce takiej jak Album rodzinne jest w�a�ciwe, trafne, wywo�ywanie nawet w samych tytu�ach okre�le� tak poufnie brzmi�cych jak ciocie, stryjowie skraca dystans do nich, wytwarza klimat swojski, intymny, przybli�a ich losy. Dla umo�liwienia identyfikacji cz�onk�w rodziny oraz stopnia ich pokrewie�stwa s�u�� dwie tablice genealogiczne, jedna wylicza krewnych i powinowatych poety z linii ojca, druga - z linii matki. O tych to ciociach, stryjach i ich dzieciach traktuje cz�� �rodkowa. S� tu portrety szeroko szkicowane, z mn�stwem szczeg��w, �wietnie podchwyconych i interpretowanych, obok nich - migawkowe uj�cia os�b odtwarzane zwi�le b�d� z powodu w�t�ej ilo�ci informacji, b�d� dlatego, �e nie spe�niaj� dostatecznie roli dookre�laj�cej prezentacj� g��wnych bohater�w. W tej galerii spotykamy m.in. opisywan� przez poet� w Dzienniku cioci� Mani�, odczytujemy jej �wiadectwo (list pochwalny) z roku 1868, wygotowany przez prywatn� pensj� �e�sk� w Sieradzu. Wa�na to posta�, bo z jej list�w "dowiedzie� si� mo�na o wszystkich zdarzeniach odbiegaj�cych od zwyk�ej codzienno�ci oraz o wszystkich chorobach n�kaj�cych poszczeg�lnych cz�onk�w rodziny". Przesuwaj� si� liczni stryjowie, ciocie, ich dzieci. Np. stryj Lechonia z Sieradza, J�zef, po ojcu ima� si� r�nych s�u�b drogowych, i mimo i� znaleziono dla� pi�kn� posad� w Warszawie, nie zdecydowa� si� na wyjazd z Sieradza, "I zosta� w tym prowincjonalnym mie�cie - pisze Lecho� w Dzienniku - coraz bardziej w nim obcy, ale wierny, jak wszyscy niepoprawni Polacy, sprawom utraconym i marom przesz�o�ci". Czy akurat ta wyk�adnia jest w�a�ciwa, trudno rozstrzyga�, do�� �e wierne temu miastu pozosta�y do ko�ca �ycia c�rki J�zefa, Zofia, matka naszego autora, i jej siostra, Kazimiera, kt�r� Lecho� zapami�ta� i opisa� jako osob� niezwyk�� o przymiotach �wi�tej. 11 Najdonio�lejsze s� partie Albumu po�wi�cone rodzicom poety. Pisano o nich zadziwiaj�co ma�o, przy tym ba�amutnie i b��dnie. Za ich �ycia sam Lecho� ich przes�oni� i, obcuj�c z nim, z kolorowym cz�owiekiem, jak by powiedzia� Zdzis�aw Czerma�ski, nie interesowano si�, kim s� ci starzy Serafinowiczowie. Wiedza o wsp�czesnych artystach z regu�y ogranicza si� do nich samych. A tutaj o rodzicach poety mamy takie multum fakt�w, a� tyle si� osta�o. Nadmiar bogactwa, z kt�rego, celnie i umiej�tnie je wykorzystuj�c, Kosi�ski rzetelnie i sugestywnie tworzy te dwa wizerunki. To, co zwyk�o si� stereotypowo oznacza� wielkim oddaniem rodzic�w - spe�nia si� na ich przyk�adzie niemal wzorowo. Niebywale pracowita egzystencja, pe�na wyrzecze�, zapobiegliwo�ci, ustawicznej troski o wychowanie, nauk�, o solidne przygotowanie do �ycia. Ojciec, nieustannie dbaj�cy o to, a�eby utrzyma� rodzin� mo�liwie na najwy�szym poziomie materialnym, zaharowany od �witu do nocy, stara� si� przybli�y� synom te dziedziny umiej�tno�ci, kt�re kiedy� powinny by�y zaowocowa�, okaza� si� przydatne. ,,Dba� o zaspokojenie wszystkich naszych potrzeb" - po�wiadczy� po latach Leszek - puentuj�c - "do przesady". Nie wzbudzi� wszak�e u syna najmniejszej ciekawo�ci np. warsztat stolarski, zapewne sprawiony niema�ym kosztem. Nawet rower czy aparat fotograficzny nie wzbudzi�y emocji. Z drugiej strony jednak�e, doceniaj�c pierwociny poetyckie syna, ojciec wyda� w�asnym sumptem dwa tomiki jego wierszyk�w. Prawdziwe zainteresowania ch�opc�w by�y zgo�a inne i krystalizowa�y si� z biegiem lat. Stopniowo oddalali si� od siebie, przede wszystkim Leszek od braci. "Zdawa�o mi si� - wspomina� Lecho� odnosz�c te stosunki do lat uniwersyteckich, a mo�e nawet wcze�niejszych - �e moi literaccy przyjaciele s� mi znacznie bli�si ni� oni". W�wczas rozlu�ni�y si� wi�zy z rodzicami, i ten spos�b swoistego wyobcowania pog��bia� si� i pozosta� taki do ko�ca ich �ycia, na co wskazuj� fragmety list�w rodzic�w s�anych z Warszawy. Wida� w �wietle tych utyskiwa� i �al�w, �e ojciec nie chcia� czy te� raczej nie potrafi� zrozumie� syna, trudno si� dziwi�, �e nie akceptowa�a go w ca�o�ci r�wnie� dalsza rodzina - by� zbyt ekstrawagancki i snobistyczny jak na gusty tych skromnych ludzi. Jedynie matka, kt�ra chcia�a w nim widzie� drugiego S�owackiego - nigdy nie zdradzaj�c si� z tym pragnieniem 12 ; - �ledzi�a skrycie karier� poetyck� syna, kt�r� stawia�a niepor�wnywanie wy�ej ni� dzia�alno�� publicystyczn� czy s�u�b� dyplomatyczn�. Trzeba zgodzi� si� z autorem Albumu, �e jednym z powod�w za�ama� psychicznych poety, powracaj�cych stan�w depresyjnych, kt�re najdramatyczniej przejawi�y si� w pr�bie samob�jstwa w 1921 roku, by�a niemo�no�� realizacji niezmiernie ambitnie i wysoko za�o�onych zada� �yciowych. ,,W najlepszych intencjach zrobiono ze mnie zarazem najbardziej nieprzygotowanego do �ycia poet� i postawiono mi najtrudniejsze, nieomal nieosi�galne mistyczne cele. Zrobiono mnie s�abym i pragn�cym wielkich dzie� i czyn�w. W�a�ciwie moja matka chowa�a mnie na Julka S�owackiego". To, co dog��bnie i wyrazi�cie kszta�towa�o m�ode charaktery, tkwi�o w pilnym baczeniu rodzic�w o wychowanie dzieci w tradycji patriotycznej. W rodzinie Serafmowicz�w si�ga ona samych pocz�tk�w XIX wieku, okresu wojen napoleo�skich. U Niew�g�owskich, mimo braku odpowiednich �r�de�, wydaje si� nieco p�niejsza - wywodzi si� z kr�gu "entuzjastek" Narcyzy �michowskiej i przekaz�w z Powstania Styczniowego. Jak�e pod tym wzgl�dem wymowne jest najstarsze z zachowanych zdj�� ma�ego Leszka Serafinowicza - trzyletni brzd�c w konfederatce obszytej bia�ym barankiem. A konfederatka to przecie� symbol polsko�ci i naszych zryw�w powsta�czych. Si�gni�cie przez autora Albumu w odleg�� przesz�o�� - narodow� i rodzinn� - powoduje, i� drugi cel jego gaw�dy - naszkicowanie "obrazu pochodzenia, warunk�w �ycia i pogl�d�w tej sfery polskiej inteligencji XIX-wiecznej, z kt�rej wywodzi� si� Leszek Serafinowicz -"Jan Lecho�" - wype�ni� si� r�wnie doskonale. G��wny tok narracji Albumu biegnie do progu niepodleg�o�ci, aczkolwiek sprawy w nim pomieszczone, zacz�te czy rozwijane, znajduj� swoje dope�nienie w p�niejszym okresie, st�d autor wykracza niejednokrotnie poza te ramy czasowe. Rokiem natomiast najwa�niejszym, bo skupiaj�cym naprawd� prze�omowe fakty i zdarzenia w biografii Lechonia-jest rok 1916. Jakie� to sprawy? Koniecznie nale�y je uwypukli�. 27 maja t.r. w Pomara�czami w �azienkach zostaje wystawiony "nokturn dramatyczny" pt. W palacu kr�lewskim z udzia�em W. Kuncewicza (Kr�l), 13 J. Szyllin�anki (Pani Grabowska) i J. Leszczy�skiego (Ks. J. Poniatowski); tekst ukaza� si� drukiem dopiero w 1984 roku ("Dialog" nr 6). W czerwcu poeta sk� egzamin dojrza�o�ci w szkole E. Konopczyriskiego, w kt�rej "uko�czy� ca�kowity 1< nauk oddzia�u gimnazjalnego". �wiadectwo g�osi, i� "sprawowa� si� chwaleb i wykaza� post�py: w nauce religii celuj�ce, w j�zyku polskim i literaturze dol w j�zyku �aci�skim - dostateczne, w j�zyku niemieckim - dostateczne, w j�z) francuskim - dostateczne" itd. W pa�dzierniku zapisuje si� na Wydzia� Filozofie^ Uniwersytetu Warszawskiego, studiuje polonistyk�. Co prawda zimowy seme zalicza w terminie (25 I 1917), gorzej jednak przebiega semestr letni, Lecho� zost relegowany, by jesieni� 1917 zapisa� si� ponownie. Zaniedbuj�c studia, jest n s�ychanie czynny jako organizator �ycia literackiego i spo�ecznego, m.in. pr�ci w Bratniej Pomocy Student�w jako kierownik dzia�u literacko-artystycznego, od 19 jest cz�onkiem komitetu redakcyjnego akademickiej "Pro Arte et Studio", w tym t roku - co wskazuje na niew�tpliw� popularno�� w �rodowisku - przemawia n; trumn� J�zefa Brudzi�skiego, rektora Uniwersytetu Warszawskiego. Chyba s�a\ m�wcy utrwali� wcze�niej przem�wieniem wyg�oszonym na akademii �a�obnej ku cz H. Sienkiewicza (1916). Wreszcie, ci�gle rok 1916: na �amach "Pro Arte et Studio" publikuje sw< "pierwszy dojrza�y wiersz" Polonez artyleryjski, tak�e debiutuje jako krytyk teatraln; og�aszaj�c recenzj� z przedstawienia Judasza 2 Kariothu K.H. Rostworowskiego ora esej Na marginesach ,, Warszawianki". Ma�o? A wszystko to zapisuje w swoim �yciorysie 17-letni student... C znamienne: w�r�d wymienionych jak�e donios�ych fakt�w - najwa�niejsze z nici dotycz� teatru, kt�ry by� i pozosta� do ko�ca �ycia jego niezwyk�� fascynacj�. "O< najwcze�niejszego dzieci�stwa kocha�em teatr mi�o�ci� prawdziw�, tzn. dramatyczni i pe�n� przyg�d" - zwierzy� si� we wspomnieniu, napisanym w 1943 roku Zatytu�owa� je niedwuznacznie: Moje flirty z Melpomen�. Jak na wielk�, wyznawany tak �arliwie po wiele razy i na wielu miejscach mi�o�� do teatru - w Albumie odzywa si� ona za dyskretnie, jest przywo�ywana nie�mia�o, lakonicznie. W owym wspomnieniu, opr�cz takich zapewnie� ("Ile zachwyt�w, ilu� wzrusze�, na ca�e �ycie nieraz 14 poruszaj�cych wyobra�ni�, dozna�em tymi w�a�nie szkolnymi laty w teatrze!") i kr�tkich impresji z ogl�danych przedstawie� (kilkana�cie), Lecho� ods�ania nazwisko rodziny wa�nej dla jego wtajemnicze� teatralnych. Ot� "prze�omem" w dziejach jego pierwszych zwi�zk�w ze sztuk� teatru "by�a przyja�� z dwoma kolegami, kt�rzy mieli "kartki", a nawet "lo�e" do teatru. Jeden z nich by� synem w�a�ciciela zak�adu stolarskiego, wykonywaj�cego prac� dla nowo powsta�ego Teatru Polskiego, drugi, Lolo Olchowicz, by� infantem "Kuriera Warszawskiego"". Lolo (Aleksander) by� bratem Konrada, przysz�ego (od 1924) szefa tej gazety. Leszek, Aleksander i Konrad chodzili do gimnazjum E. Konopczy�skiego. St�d te� poeta bywa� w domu Ol-chowicz�w, z t� rodzin� znalaz� si� po raz pierwszy w lo�y Teatru Polskiego, wcze�niej, jako czternastolatek, ogl�da� na tej scenie, inauguruj�ce dzia�alno��, przedstawienie Irydiona Z. Krasi�skiego. W roku 1915 lub 1916, w ka�dym razie w klasie maturalnej, Lecho� wyst�pi� w przedstawieniu szkolnym Wesela jako Dziennikarz, Lolo gra� Sta�czyka; "obdarzony pot�nym g�osem i dlatego u�ywany w naszych przedstawieniach "za W�grzyna"". "Pierwszy wtedy raz - zwierza si� poeta dalej - mia�em na sobie frak, na razie w charakterze kostiumu, ale przekonawszy si�, �e mo�na go wynajmowa�, zacz��em to potem czyni� w mniej wznios�ych okazjach, tak �e owo szkolne Wesele po�rednio zaprowadzi�o mnie na manowce �wiatowo�ci, na kt�rych wiele czasu i zdrowia straci�em". Warto tu przypomnie�, i�, jak wspomina� Lecho�, �w "dialog [Dziennikarza ze Sta�czykiem - przyp. S.K.] uchodzi� d�ugo za swego rodzaju arcydzie�o [...], wtedy to zdoby�em jedyn� w moim �yciu recenzj� jako aktor, recenzj� bardzo pochlebn�, cho� by� mo�e powodowan� nepotyzmem"; jej autorem by� Konrad Olchowicz: "Panowie Serafinowicz i Olchowicz w scenie Dziennikarza ze Sta�czykiem wznie�li si� wysoko ponad poziom teatru amatorskiego". Nie dziwi przeto, �e ojciec Aleksandra i Konrada, senior Olchowicz, zamie�ci� w noworocznym numerze swojego "Kuriera Warszawskiego" (1913) wierszyk Lechonia Do przyjaciela, niewykluczone, i� skierowany do Lola. Senior Olchowicz w tym mniej wi�cej czasie przedstawi� Lechonia Or-Otowi na jednej z popo�udni�wek w Teatrze Polskim. Ot� pewnej pikanterii nabiera fakt, �e to 15 Lechoniowi, a nie Or-Otowi Zygmunt Olchowicz, stryj ch�opc�w, za podszeptem swojej bratowej Heleny, powierzy� napisanie "prologu w stylu epoki" (Stanis�awa Augusta), kt�ry autor nazwa� "nokturnem dramatycznym". Przedstawienie to - pt. W pa�acu kr�lewskim - otwiera�o od dawna zamkni�ty Teatr w Pomara�czami. Zosta�o ono "urz�dzone" - jak g�osi afisz - "przez Komitet Wielkiej Kwesty Majowej na rzecz Szko�y Polskiej". Lecho� to zam�wienie otrzyma� na dwa zaledwie miesi�ce przed matur�: "Mia�em opuch�� g�ow� od trygonometrii i geometrii analitycznej, nerwy zszarpane przez prze�wiadczenie, �e nigdy nic z tego nie pojm�, �e wi�c w rezultacie nie zdam matury". "Kiedy dzi� o tym my�l�, mam wra�enie, �e m�j debiut autorski albo tak zaimponowa� moim poczciwym nauczycielom, albo tak ich rozrzewni�, �e jemu w�a�nie zawdzi�czam zdanie matury". Z relacji jednego z ko-leg�w-maturzyst�w, zamieszczonej w Albumie, co� innego (�ci�gawka) przes�dzi�o o powodzeniu. Poeta, rekonstruuj�c dalsze szczeg�y, przypomnia�, i� na egzaminie maturalnym z religii wypowiedzia� wobec delegata arcybiskupa "takie ryzykowne rzeczy o �w. Stanis�awie, �e potem mego prefekta wzywano w tej sprawie do konsystorza". Widocznie �w rodzinny anty klerykalizm Serafmowicz�w, operuj�cy ostrymi czy jaskrawymi interpretacjami, kt�re w oczach ortodoks�w mog�y uchodzi� za zuchwa�e herezje, by� czym� doprawdy �ywym. Z oddalenia czasu i przestrzeni, rozpami�tuj�c �w sukces autorski, poeta konkluduje: "Prze�ywszy takie uniesienia ambicji w takim m�odym wieku, po prostu zblazowa�em si� i to w jakiej� bardzo drobnej cz�ci, i to tak�e pod�wiadomie, przyczyni�o si�, �e nie stara�em si� potem pisa� dla teatru, nie maj�c w perspektywie �adnego ju� r�wnego temu szkolnemu wstrz�su". Istotne to wyznanie. Czy to jednak mog�o by�o zahamowa� tw�rczo�� dramatopisarsk�? Zblazowanie, jaki� wsp�czynnik czy tylko sk�adnik snobizmu, kt�re w sposobie bycia Lechonia dostrzegali postronni, z pewno�ci� w tym prze�yciu mia� swoj� motywacj�. "Zdaje mi si�, �e realne �ycie nie posiada dzi� dar�w, kt�rych cena dla mnie by�aby r�wna �wczesnemu szcz�ciu, �e gdybym zosta� prezesem Rady Ministr�w i jednocze�nie prezesem Akademii Literatury, gdybym osi�gn�� najbardziej trudny i upragniony sukces mi�osny i dosta� do tego nagrod� Nobla, nie by�oby to dla mnie dzi� w cz�ci to samo, 16 czym by�a wtedy dla 16-letniego ucznia �wiadomo��, �e za par� dni �zawooka Szyllin�anka b�dzie m�wi�a ze sceny jego wiersze". W Albumie o tych wszystkich wydarzeniach w �yciu Lechonia w roku 1916 nie ma �adnej wzmianki, tak jakby autor uzna� - nie wiadomo dlaczego - �e wykraczaj� one poza obw�d kre�lonej przeze� sagi rodzinnej. To jedyne powa�niejsze odst�pstwo od zasady skrz�tnego gromadzenia najrozmaitszych reali�w, pocz�wszy od drobnych codziennych spraw a� do og�lnych pogl�d�w na �wiat i �ycie: praca zawodowa i spo�eczna, tradycje narodowe, obyczaje, stosunek do religii, k�opoty materialne, utrapienia i zgryzoty, ma�e i du�e rado�ci, choroby, zgony. Oto fresk Serafinowicz�w i Niew�g�owskich ods�oni�ty z prawdziwym pietyzmem, wnikliwy, z pe�nym umiaru zaanga�owaniem. Jest to fresk barwny, komponowany z opisu, opowiadania, anegdoty czy plotki, cytatu z listu, wiersza, dokumentu osobistego i urz�dowego, fotografii, owego niezr�wnanego koronnego �wiadka zasz�ych fakt�w i wydarze�, odesz�ego �wiata ludzi i rzeczy. Znalaz�o si� tutaj tak wiele szcz�liwie ocalonych, ma�o lub zupe�nie nieznanych starych fotografii, tak nieod��cznie kojarz�cych si� w�a�nie z albumem. Kosi�ski subtelnie integruje s�owo z ikon� i obja�nia ten z�o�ony przekaz, a zw�aszcza wszystkie te elementy w�a�ciwie uruchamia i podporz�dkowuje swojej indywidualnej opowie�ci-gaw�dzie z widoczn� trosk� o obiektywizm, o ustalanie stan�w i sytuacji prawdziwych czy prawdopodobnych. Tok i nastr�j narracji, zmienny, rozlewny, potoczysty, uzale�niony jest od tre�ci jej penetracji, zw�aszcza i przede wszystkim mo�e od emocjonalnej postawy wobec portretowanych os�b. Dlatego te� w sposobie i tonie relacji dostrzega si� autorskie sympatie i niech�ci. S� bowiem w tej ksi��ce zdania i okresy t�tni�ce liryzmem, wzruszaj�ce strony, ujmuj�ce bezpo�rednio �w serdeczny, owiany sentymentem stosunek, odnajdziemy tak�e okre�lniki lub akapity krytyczne, naganne, jakby formu�owane w imi� honoru rodziny, jak cho�by o stryju Antonim, kt�ry wskutek swych przywar "odstawa! bardzo od etosu swego rodze�stwa". Bracia poety, Wac�aw i Zygmunt ("pisarz niespe�niony") to ludzie, o czym nie wiedzieli�my, pozostali na obrze�ach literatury, cho� Wac�aw j� uprawia�. Trudno cokolwiek imputowa� - czy z nie zaspokojonymi lub tylko nie spe�nionymi zamiarami? 17 Jak to bywa zazwyczaj z recepcj� rekonstrukcji historycznej, a szczeg�lnie z tak�, jak w Albumie rodzinnym sag� rozwijan� czy odwijan� z pewnej perspektywy - dzieje opowiadane przez kogo�, przez �wiadka, uczestnika czy postronnego obserwatora, mog� wyda� si� mniej lub bardziej przekonywaj�ce. Oczywi�cie, Album rodzinne b�dzie podlega�o rygorom indywidualnych odczyta�. I w tym cala pociecha, �e zr�nicowanych i dookre�laj�cych. W ojczy�nie autora Karmazynowegopoematu nikt nie by� bardziej powo�any i bardziej kompetentny ni� J�zef Adam Kosi�ski, stryjeczny siostrzeniec poety, do napisania takiej ksi��ki rodzinnej. Niezwyczajnej, pasjonuj�cej. l Stanis�aw Kaszy�ski \ Album rodzinne ,Kto to jest ten Lecho�?" "Kto to jest ten Lecho�? Co to za nazwisko pachn�ce Polsk�, S�owackim, legend�, tajemnic�?" - po przeczytaniu Karmazynowego poematu natarczywie pyta� Jacek Malczewski swego syna Rafa�a.1 Lecho� to Lecho� - mo�na by sparafrazowa� s�ynn� odpowied� Rocha Kowalskiego. Ale kim by� Leszek Serafinowicz, zanim zosta� Janem Lechoniem? O, tu ju� odpowied� trudniejsza: wyja�nie� wiele, ale wi�kszo�� ba�amutna. Dlatego b�d�c ostatnim, chocia� po k�dzieli, z Serafinowicz�w tej linii chcia�bym wyja�ni� t� spraw� na podstawie zachowanych dokument�w, przechowywanych od stu lat stos�w korespondencji, zapisk�w w Dzienniku Lechonia oraz ustnej tradycji rodzinnej. Daje to jednocze�nie okazj� do obalenia b��dnego mniemania, do�� rozpowszechnionego w r�nych wspomnieniach i opracowaniach o Lechoniu, �e swym Karmazynowym poematem wyskoczy� on, jak Atena z g�owy Dzeusa, z Przyrynku na Nowym Mie�cie w Warszawie, maj�c jako otoczk� swych lat dziecinnych jedynie matk� i ojca, jakiego� tam biednego urz�dnika. Tymczasem Lecho� spor� posiada�, bli�sz� i dalsz�, rodzin� i ona to w�a�nie - babcie, stryjowie i stryjenki, wujowie i wujenki, ciocie, bracia rodzeni, siostry stryjeczne i rodze�stwo cioteczne - wsp�tworzy�a wraz z jego rodzicami aur� rodzinn� i �wiatopogl�dow� wok� ma�ego Leszka, a� do momentu gdy przedzierzgn�� si� w Jana Lechonia i wyfrun�� w �ycie w�asne, odr�bne i wielko�wiatowe. Tych najbli�szych i bliskich krewnych Lechonia nie ma ju� na �wiecie - wszyscy odeszli w za�wiaty. Za �ycia pragn�li jedynie dobrze wype�nia� swe obowi�zki rodzinne i zawodowe, byli skromni, skromni a� do przesady, z pewno�ci� oburzy�by ich sam pomys� utrwalenia ich postaci na pi�mie. Ale byli rodzin� Lechonia, wi�c trzeba wydoby� ich z zapomnienia, bo oni to w�a�nie, nikomu nieznani, romantycy z usposobienia, pozytywi�ci z przekona�, przekazali ma�emu Leszkowi sw� gor�c� mi�o�� Ojczyzny, jak�� cz�stk� swych upodoba�, marze�, pogl�d�w, a nawet kompleks�w. Przesz�o�� rodzinna i narodowa tkwi w nas wszystkich zapewne g��biej, ni� sami to przypuszczamy; w Lechoniu odzywa�a si� ona silnie i wyrazi�cie. Wydobycie tych rodzinnych �r�de� osobowo�ci poety to g��wny 21 w�tek niniejszej gaw�dy. Chcia�em zarazem, aby to Album rodzinne da�o tak�e pewien, cho�by przybli�ony i niepe�ny, szkic do obrazu pochodzenia, warunk�w �ycia i pogl�d�w tej sfery polskiej inteligencji XIX-wiecznej, z kt�rej wywodzi� si� Leszek Serafinowicz - Jan Lecho�. Pradziadek Lechonia i jego pochodzenie Pierwszym, na pi�mie po�wiadczonym, protoplast� Jana Lechonia by� jego pradziad Serafin Serafinowicz, �onaty z Mariann�, kt�rej panie�skie nazwisko nie jest znane, rolnik mieszkaj�cy w Mi�dzyrzecu Podlaskim na prze�omie XVIII i XIX wieku. W ustnej tradycji rodzinnej znano tylko jego imi� oraz fakt pochodzenia ze �mudzi (jego syn J�zef, dziadek Lechonia, zna� jeszcze j�zyk �mudzki). Obie te informacje Lechori skrupulatnie odnotowa� w swym Dzienniku,1 ale -jak i ca�a rodzina - nic wi�cej o swym pradziadku nie wiedzia�. Dopiero si�gni�cie do metryki �lubu wspomnianego J�zefa oraz przez tego� w�asnor�cznie sporz�dzona odpowied� na ankiet� s�u�bow� w�adz rosyjskich pozwoli�y uzupe�ni� te sk�pe informacje imieniem �ony Serafina Serafinowicza, jego miejscem zamieszkania i okre�leniem jego statusu spo�ecznego. Wed�ug oficjalnego, rosyjskiego podzia�u stanowego nale�a� on do stanu mieszcza�skiego. Poniewa� jednak mia� gospodarstwo rolne, by� wi�c w rzeczywisto�ci ch�opomieszczaninem. To, �e Podlasiakiem by� wmieszka�ym, bo wywodzi� si� ze �mudzi, budzi podejrzenie, i� by� pochodzenia szlacheckiego. Na �mudzi bowiem istnia�a szlachecka rodzina Serafinowicz�w, herbu Pob�g, pochodz�ca z osiedlonych jeszcze za Jagiellon�w Tatar�w �mudzkich, kt�rzy przeszli na katolicyzm. Tatarzy ci do po�owy XVI wieku odst�puj�c od wiary muzu�ma�skiej najcz�ciej przybierali nazwiska patronimiczne, a wi�c zako�czone na -icz. Wiktor Wittyg, z kt�rego dzie�a Nieznana szlachta polska i jej herby2 pochodzi ta informacja, wymienia jednego Serafinowicza - Zygmunta, wo�nego upickiego w 1599 r. O dw�ch innych Serafinowiczach pisze - zapewne za Niesieckim3 - Piotr Ma�achowski,4 lokuj�c w Ksi�stwie �mudzkim Stanis�awa w 1621 r. i �ukasza w 1649 r., uczestnika elekcji Jana Kazimierza. T� ostatni� informacj� powtarza w swym Dzienniku Lechori, dodaj�c: "O Serafinowiczach wiem z Niesieckiego [...], �e r�d to by� wielce dobroczynny na "nasz�", to znaczy jezuick� "rezydencj� mohylowsk�"" i w innym miejscu uzupe�niaj�c, i� "jezuita O. Serafinowicz by� pierwszym czy te� jednym 23 z pierwszych w Polsce t�umaczy Voltaire'a".5 Notatki te pochodz� z 1951 r., gdy Lecho� wraca w Dzienniku do wspomnie� dzieci�stwa i pr�buje odtworzy� sw� genealogi�. Oczywi�cie identyczno�� nazwisk jeszcze niczego nie dowodzi i mo�na si� do przywo�anych informacji odnosi� sceptycznie. Sam tak my�la�em a� do 1976 r., kiedy na pytanie, czy co� wie o Serafinowiczach, sekretarz zarz�du Mi�dzyrzeckiego Towarzystwa Naukowego i zarazem dyrektor tamtejszej mleczarni, pan Jan Chmielarski, odpowiedzia� bez wahania: "Serafinowie�e? Jest tu ich sporo w okolicy. To bojarzy. Oni wywodz� si� z Tatar�w litewskich. Do dzi� wszyscy maj� wystaj�ce ko�ci policzkowe". Skapitulowa�em w swym sceptycyzmie. Skoro miejscowa ludno��, przez nikogo nie inspirowana (o istnieniu poety Lechonia wiedzia�y tylko panie w mi�dzyrzeckiej bibliotece), twierdzi to samo, co mo�na wydedukowa� ze �r�de� historycznych i co m�wi tradycja rodzinna, to poprawne wnioskowanie mo�e doprowadzi� tylko do jednego - uznania Serafina Serafinowicza, zamieszka�ego w Mi�dzyrzecu, za jaki� odprysk rodziny �mudzkich Serafinowicz�w, herbu Pob�g, pochodz�cych od Tatar�w. Pozostaj� do wyja�nienia dwie sprawy: primo - dlaczego pradziad Lechonia przeni�s� si� ze �mudzi na Podlasie? I secundo - kto to s� bojarzy? Wygodniej b�dzie najpierw odpowiedzie� na drugie pytanie, gdy� uzyskana odpowied� rozwi��e r�wnie� zagadk� tkwi�c� w pierwszym pytaniu. Ot� w Wielkim Ksi�stwie Litewskim - a Podlasie, jak wiadomo, a� do Unii Lubelskiej wchodzi�o w sk�ad Litwy - istnia�y nie trzy, lecz cztery stany. Czwartym by� w�a�nie stan bojarski, przej�ty z podzia�u stanowego obowi�zuj�cego na Rusi. Bojar - dok�adniej bojar putny - by� to w Rzeczypospolitej szlacheckiej kto� po�redni mi�dzy ch�opem a szlachcicem: mia� wolno�� osobist�, ale nie posiada� prerogatyw stanu szlacheckiego z wyj�tkiem prawa dziedziczenia ziemi. W zamian za nadan� przez pana ziemi� zobowi�zany by�, w razie potrzeby, stawa� w pa�skiej dru�ynie z w�asnym koniem i w�asnym rynsztunkiem bojowym oraz do s�u�by listowej, w wiekach p�niejszych przede wszystkim do wykonywania na rzecz magnata us�ug 24 za pomoc� sprz�aju - transportu drzewa z lasu oraz zbo�a do miast i rzek sp�awnych. Te obowi�zki spowodowa�y, �e bojarzy wyr�niali si� w�r�d ch�opstwa wi�ksz� liczb� hodowanych koni, czego tradycja utrzyma�a si� a� do lat ostatnich. W dobrach mi�dzyrzeckich, gdzie bojarzy przetrwali a� do 1867 r., czyli do uw�aszczenia, z biegiem czasu narzucono im tak�e inne drobne powinno�ci typu pa�szczy�nianego, jak socha, odsep, dni borowe itp. Bojarzy w dobrach mi�dzyrzeckich pojawili si� ju� w XV w., kiedy starosta brzeski, Jan Nasutowicz, oko�o 1442 r. rozpocz�� zasiedlanie tych ziem "drog� przymusowej i wolnej kolonizacji. Do pierwszej zostali u�yci niewolni w�o�cianie z d�br litewskich starosty, do drugiej szlachta i kmiecie nap�ywaj�cy z s�siedniego Mazowsza". 6 Dobra mi�dzyrzeckie, do kt�rych poza samym Mi�dzyrzecem wchodzi�y 44 wsie, w tym 10 bojarskich, 15 folwark�w i 5 awuls�w, nale��ce na pocz�tku XVIII w. do Stanis�awa Denhoffa, wojewody po�ockiego, drog� ma��e�stwa przesz�y w 1731 r. na Augusta Aleksandra Czartoryskiego, po kt�rym odziedziczy� je w 1778 r. jego syn Adam Kazimierz (1734-1823), genera� ziem podolskich, �onaty z Izabel� z Fleming�w. Poniewa� za czas�w Czartoryskich "wzrost liczby mieszka�c�w d�br by� wi�kszy ni� przyrost naturalny, mo�na przypuszcza�, �e Czartoryscy prowadzili akcj� kolonizacyjn� - sprowadzali ludzi [z] zewn�trz...".7 Prawdopodobnie w�a�nie w ramach tej akcji �ci�gni�ty zosta� ze �mudzi i osadzony na gospodarstwie w Mi�dzyrzecu Serafin Serafinowicz, by� mo�e wraz z innymi Serafinowiczami. Ich potomkowie mieszkaj� do dzi� i w samym Mi�dzyrzecu, i w okolicznych wsiach bojarskich: �ubach, �uniewie, Misiach i innych. Za wsp�czesn� badaczk� historii bojar�w powt�rzy� warto, �e "bojarzy mi�dzyrzeccy sw� odr�bno�� i nazw� zachowali do czas�w ostatnich"8 wraz z pewnym poczuciem wy�szo�ci w stosunku do okolicznych ch�op�w, uwa�aj�c siebie za co� w rodzaju szlachty zagrodowej. Ca�y ten przyd�ugi wyw�d historyczny niepotrzebny by�by zapewne przy ka�dym innym pisarzu. Wystarczy�oby napisa�: Protoplast� rodu by� taki a taki, �yj�cy w tych a tych latach, w takiej to a takiej miejscowo�ci. Z Lechoniem jednak sytuacja jest szczeg�lnego rodzaju. Sprawa jego pochodzenia i statusu spo�ecznego 25 3 - Album rodzinne... jego rodzic�w, wok� kt�rej - o czym by�a ju� mowa - nagromadzi�o si� wiele nieprawd, nieporozumie� i ba�amuctw, wymaga wyja�nienia do ko�ca, bez pozostawienia jakichkolwiek niedom�wie�. W latach mi�dzywojennych niech�tni Lechoniowi (a kt� ich nie ma), a mo�e i przyjaciele uporczywie szerzyli wersj� o �ydowskim pochodzeniu Lechonia, co wi�za�o si� z endeckimi atakami na skamandryt�w i by�o r�wnie� wywo�ane blisk� za�y�o�ci� i przyja�ni� Lechonia ze S�onimskim i Tuwimem, nie m�wi�c ju� o tym, �e i fizys Lechoniowa mog�a nasuwa� takie podejrzenia. Zreszt�: "Sam Lecho� w pewnym okresie �ycia [warszawskim - przyp. J.A.K.] wywodzi� sw�j r�d z arcydawnej arystokracji �ydowskiej" -po�wiadcza Ferdynand Goetel. 9 M�g� przy tym Lecho� powo�ywa� si� na �r�d�o drukowane, o czym zreszt� m�wi�o si� w rodzinie, dodaj�c, �e �w druk wyszuka� Tuwim. Ale ani autora, ani tytu�u nikt nie zna� czy te� nie pami�ta�. Dopiero w latach sze��dziesi�tych, troch� przypadkiem, natrafi�em na ksi��k� wydan� we Lwowie w 1758 r. przez franciszkanina-obserwanta, ks. Gaudentego Pikulskiego, zatytu�owan� Zlo�� �ydowska przeciwko Bogu i bli�niemu, prawdzie i sumieniu na obja�nienie przekl�tych talmudyst�w [...] opisana, i okaza�o si�, �e to jest w�a�nie owo �r�d�o Tuwimowskie. Ksi�dz Pikulski bowiem pisze w niej O �yciu i nawr�ceniu Serafinowicza, rabina przed tym brzeskiego, kt�ry wyjawi� z�o�ci talmudyst�w przekl�tych. �w�e Serafinowicz urodzi� si� - wed�ug autora - w Brze�ciu Litewskim w 1686 r. z ojca Jakuba Szaw�a, rabina grodzie�skiego, i 25 kwietnia (w pi�tek po Wielkanocy) 1710 r. zosta� ochrzczony w ��kwi. Jego rodzicami chrzestnymi byli: kr�lewicz Jakub Sobieski i El�bieta Sieniawska, w�wczas wojewodzina brzeska, p�niej hetmanowa wielka koronna i kasztelanowa krakowska. Nawr�cony Serafinowicz - informuje dalej autor - opisa� Sekretu talmudyst�w w ksi��ce pod tym tytu�em, kt�rej nak�ad jednak �ydzi w ca�o�ci wykupili i spalili, a ks. Pikulski mia� tylko manuskrypt, kt�ry, jak pisze, stre�ci� w swej rozprawie. Drukowane egzemplarze Sekret�w talmudyst�w uleg�y tak dok�adnej likwidacji, �e na pr�no poszukiwa� ich sam biskup J�zef Andrzej Za�uski, kt�ry w�a�nie z ksi��ki Pikulskiego wiedzia� o tej edycji. By� wi�c mo�e, �e �w rabin i jego Sekreta by�y po prostu 26 mistyfikacj� gorliwego zakonnika, kt�rego ksi��ka cieszy�a si� znaczn� poczytno�ci�, gdy� po dw�ch latach po pierwszym wydaniu mia�a jeszcze drug� edycj� w 1760 r. Trzeba przyzna�, �e ksi��ka franciszkanina-obserwanta, a raczej obskuran-ta, by�a mocnym argumentem dla propagator�w �ydowskiego pochodzenia Lechonia, kt�rzy o jego rodzinie mogli wiedzie� tylko tyle, �e ojciec Lechonia by� jakim� tam urz�dnikiem magistratu warszawskiego. Nawet dobrze z Lechoniem z�yty, wspomniany Goetel pisze: "O rodzicach Leszka wiem bardzo niewiele",10 a do tego nie widzia� ich nigdy na oczy. Lecho� dopiero na emigracji, gdy min�y lata m�odzie�czych figl�w pour epater le bourgeois, zainteresowa� si� serio w�asnym rodowodem i zapisa� w Dzienniku znane sobie z tradycji i jednego dokumentu, o kt�rym b�dzie dalej mowa, fakty z �ycia swego dziadka, syna Serafina Serafinowicza, jakby pragn�c zdezawuo-wa� przedwojenne plotki o swym pochodzeniu, w kt�rych propagowaniu - jak wspomnia�em - sam mia� niema�y udzia�. Sprawa pochodzenia Lechonia przesta�a by� �mieszn� w gruncie rzeczy ciekawostk� obyczajow�, a sta�a si� wr�cz gro�na, gdy w czasie wojny pewna paniusia w �asku, gdzie mieszka�a cioteczna siostra Lechonia, nagle uzna�a, �e jest to najlepsza pora na rozpowszechnianie plotek o �ydowskim pochodzeniu Leszka Serafinowicza. Ka�dy, kto prze�y� hitlerowsk� okupacj�, wie dobrze, co sta�oby si� z �yj�cymi Serafinowiczami, gdyby gestapo zorientowa�o si�, �e ma na swym terenie - w War-thelandzie - przedstawicieli tej rodziny. Zreszt� wersja o �ydowskim pochodzeniu Lechonia bardzo odpowiada�a hitlerowcom, kt�rzy propagowali j� w prasie gadzinowej, wychodz�cej w czasie wojny w tzw. Generalnej Guberni. W 1941 r. w "Nowym Kurierze Warszawskim" mo�na by�o przeczyta� w anonimowym artykule nast�puj�cy passus: "Radca Jan Lecho�, poeta o �a�osnym obliczu sentymentalnego �ydka z Nalewek. M�odzie� polska nie domy�la�a si�, �e ten poeta, honorowany w podr�cznikach szkolnych, jest �ydem, �e naprawd� nazywa si� Leszek false [sic!] Moj�esz Serafinowicz. Obok �yda Tuwima to drugi wieszcz narodowy. Po napisaniu Kar-mazynowego poematu wieszcz Lecho� tak wyczerpa� si�, �e popad� w melancholi� 27 i przez rok leczy� si� w zak�adzie dla umys�owo chorych w Tworkach. Po kuracji wyjecha� do Pary�a, aby obj�� stanowisko szefa propagandy w ambasadzie polskiej".11 Po �mierci Lechonia sprawa jego pochodzenia zn�w stan�a na wokandzie. Ferdynand Goetel cytowane ju� wspomnienie, opublikowane naprz�d w "Wiadomo�ciach" londy�skich, a nast�pnie w ksi�dze pami�tkowej, prawie w ca�o�ci po�wi�ci� roztrz�saniu tej sprawy. Nie dowierzaj�c ani wersji o �ydowskim pochodzeniu Lechonia, ani s�owom jego brata (zapewne Zygmunta), kt�ry "utrzymywa� [...], �e Serafinowicze to stara kresowa szlachta polska", wysuwa w�asn� hipotez�, i� "nazwisko wskazywa�oby, �e pochodzi� z Ormian".12 Jest to mo�e zreszt� nie tyle w�asna hipoteza Goetla, ile powt�rzenie pogl�d�w wykoncypowanych przez skamandryt�w, o czym zdaj� si� �wiadczy� s�owa Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej przytoczone przez Stanis�awa Bali�skiego: "W�a�ciwie jedyna Polka to jestem ja, bo Tuwim pochodzi z miasta �odzi, S�onimski z miasta S�onim, Bali�ski pochodzi z Wilna, Lecho� z Ormian, Iwasz-kiewicz z Ukrainy".13 W �wietle przedstawionych przeze mnie ustale� poprawna wersja paradoksu, sformu�owanego przez "polsk� Safon�", w cz�ci dotycz�cej Lechonia powinna by�a brzmie� - nie: "Lecho� z Ormian", lecz "Lecho� ze �mudzkich Tatar�w". Ale tego wiedzie� w�wczas nie mog�a "jedyna Polka" w�r�d skamandryt�w.14 SWP" Dziadkowie Pradziadek Lechonia - Serafin i jego �ona Marianna mieli co najmniej dw�ch syn�w. Jeden z nich, nieznany z imienia, chyba m�odszy, po upadku Powstania Listopadowego zaw�drowa� a� do Turcji, "gdzie by� ogrodnikiem w Ha�d�i-Kiosku u Su�tana".1 Lecho�, kt�ry odnotowa� t� informacj� na podstawie wspomnie� rodzinnych, nie dodaje do niej, �e przodek �w zbisurmani� si�, czyli w�a�ciwie powr�ci� do wiary przodk�w-Tatar�w sprzed czterech wiek�w, bo by�a to sprawa, o kt�rej m�wi�o si� p�g�bkiem, niech�tnie, gdy� ca�a rodzina, wr�cz posoborowe odnosz�ca si� do innych wyzna�, wszelk� apostazj� ocenia�a jednak bardzo krytycznie. Starszy syn Serafina, urodzony w 1793 r. J�zef, to w�a�nie dziadek Lechonia. Podstawowe informacje o nim pochodz� z dw�ch szcz�liwie do dzi� zachowanych �r�de� r�kopi�miennych oraz ksi�g metrykalnych. Uzupe�nienie ich stanowi� r�ne szczeg�y przekazane w ustnej tradycji rodzinnej, cz�ciowo odnotowane w Dzienniku Lechonia. Chronologicznie pierwszy z tych dokument�w to abszyt z l Pu�ku Piechoty Liniowej wystawiony podporucznikowi J�zefowi Serafinowiczowi po rozwi�zaniu Korpusu genera�a Ramoriny w 1831 r., zawieraj�cy opini� oraz wykaz bitew i potyczek, w kt�rych dziad Lechonia uczestniczy�. Dokument ten ma w�asne dramatyczne dzieje. W sto lat po jego wystawieniu, w 1931 r., gdy Lecho� mia� uda� si� na s�u�b� dyplomatyczn� do Pary�a, po naradzie rodzinnej ojciec Lechonia wr�czy� mu �w rodzinny dokument, oprawiony za szk�em w skromn� dziewi�tnastowieczn� ramk�. Przekazanie odby�o si� nieledwie jak pasowanie na rycerza. Opowiada�a mi o tej scenie moja ciocia, Kazimiera, stryjeczna siostra Lechonia: "Leszek, jak wiesz, bardzo lubi� teatralne g�sta i sytuacje. Ukl�k� wi�c na jedno kolano przed swym ojcem i po otrzymaniu dyplomu ze czci� go uca�owa�, wyg�aszaj�c przy tym par� p�omiennych zda�". W czasie wojny i po wojnie nieraz s�ysza�em wzdychanie: "Szkoda, �e Leszek zaprzepa�ci� ten cenny dokument po dziadku". Tymczasem wbrew obawom mojej matki wcale tak si� nie sta�o. Dyplom znajdowa� si� w paryskim mieszkaniu 29 Lechonia. O dalszych jego losach dowiadujemy si� z dramatycznego wspomnienia poety, opublikowanego w 1943 r. "W po�owie maja 1940 r. przyszed�szy po po�udniu do mego biura do Ambasady w Pary�u, dowiedzia�em si�, �e mam i�� do domu i zapakowa� do dwu walizek to, co mam najniezb�dniejszego, gdy� prawdopodobnie za par� godzin opu�cimy miasto [...]. Przybieg�szy do mego mieszkania, maj�c w�a�ciwie par� minut na zlikwidowanie ca�ego dziesi�cioletniego pobytu w Pary�u, musia�em dokona� wyboru, jaki raz w �yciu tylko cz�owiekowi przychodzi zrobi�. [...] W tej jednej chwili, w tym si�gni�ciu r�k� po ten a nie inny drobiazg, �wistek papieru, mog�em zrobi� wyb�r jedyny i ostateczny; jak westchnienie w chwili �mierci, mia� ten gest by� opowiedzeniem si� za tym, co mi by�o naprawd� najdro�sze. W zwyk�ej chwili �ycia, gdy ku tylu sk�aniamy si� przyzwyczajeniom, gdy tyloma jest si� rozbie�nymi uczuciami zwi�zanymi z �yciem, trudno uwierzy�, �e taki wyb�r decyduj�cy dokona� si� mo�e od razu bez waha�, �e ka�dy z nas ma naprawd� co� najdro�szego, dla czego wszystko po�wi�ci. I ot� tego pami�tnego popo�udnia wzi��em z biurka dwie fotografie, ze �ciany oprawny stary dyplom wojskowy mego dziadka, kt�ry by� podporucznikiem 1-go Pu�ku Piechoty Liniowej w powstaniu 1830 r., z p�ki le��ce zawsze na honorowym miejscu - pierwsze wydanie Pana Tadeusza, wreszcie w�ski pasek pergaminu [...] stwierdzaj�cy [...], �e w dzie� �-go Dezyderego Anno Domini 1938 r. by�em podejmowany w Warszawie �niadaniem przez "Imci Pana Stefana Starzy�skiego, Miasta Sto�ecznego Warszawy Prezydenta". Oto, co chcia�em mie� ze sob� na zawsze, do ostatniej chwili f...]"2 Wprawdzie jedna z walizek zagin�a Lechoniowi w czasie nag�ej ewakuacji z Pary�a, ale szcz�liwie nie ta, w kt�rej by�y jego pami�tki, i po przebyciu Atlantyku m�g� w dziesi�� lat p�niej (13 II1950) odnotowa� w swym Dzienniku:,,[...] dokument, kt�ry w chwili, gdy to pisz�, pi�knie oprawiony [Leszek, jak zwykle, upi�ksza rzeczywisto�� - westchn�aby w tej chwili ciocia Kazimiera, bo oprawa jest skromna i zniszczona - przyp. J.A.K.], wisi nad moim emigranckim biurkiem w Nowym Jorku". 3 Po �mierci Lechonia dyplom jego dziadka jeszcze raz odby� podr� przez ocean, przes�any przez Kazimierza Wierzy�skiego najstarszemu bratu Leszka, Zyg- 30 muntowi, do Lasek pod Warszaw�. Przed sw� �mierci� Zygmunt mnie (ostatniemu z Serafmowicz�w, chocia� po k�dzieli) przekaza� ow� cenn� pami�tk�. Tym razem oby�o si� bez teatralnych scen, bo dyplom po prostu, najzwyczajniej w �wiecie, przyszed� poczt� i "w chwili, gdy to pisz�" w tej samej oprawie wisi nad moim wroc�awskim biurkiem. Drugi dokument po J�zefie Serafinowiczu pochodzi z lat p�niejszych, bo z 1850 r., dok�adnie z 27 kwietnia (9 maja). Jest to w�asnor�cznie przez J�zefa sporz�dzona odpowied� na jak�� urz�dow� ankiet� w�adz rosyjskich. Ta w�a�nie ankieta stanowi podstawowe �r�d�o wiadomo�ci o dziadku Lechonia. Pod dat� 14 lutego 1951 r. Lecho� wspomina i ten dokument na potwierdzenie prawdziwo�ci opowiada� swej ciotki Wandy. ,,Po �mierci mego ojca [w 1938 r. -przyp. J.A.K.], gdy trzeba by�o zagl�da� do jakich� hipotek domu na Utracie pod Laskiem, przekona�em si�, �e r�wnie� je�li idzie o wiek dziadka, ciotka Wanda m�wi�a prawd�".4 Dokument potem zn�w zapl�ta� si� w papierach rodzinnych i powt�rnie odnalaz�em go po �mierci mojej matki w 1967 r. Dowiadujemy si� z tej ankiety, �e J�zef Serafinowicz, syn Jana (we wszystkich innych dokumentach ma on na imi� Serafin), urodzony w Mi�dzyrzecu na Podlasiu, by� w 1850 r. "lat wieku 57", czyli przyszed� na �wiat w 1793 r. Nale�a� zatem do tego samego pokolenia, co Tadeusz Soplica, kt�ry (wed�ug ustale� Stanis�awa Pigonia) urodzi� si� w 1792 r., a wi�c by� zaledwie o rok starszy od Serafinowicza. Do szko�y elementarnej ucz�szcza� w Mi�dzyrzecu, ale "patentu �adnego nie otrzyma�", gdy� szko�y nie sko�czy�, bo - jak pisze - "By�em potrzebny w domu do pomocy ojcu, do gospodarstwa rolnego". Do s�u�by wojskowej w armii polskiej "wszed�" w kwietniu 1810 r. (a wi�c, cho� m�odszy o rok, do wojska zaci�gn�� si� o dwa lata wcze�niej od Tadeusza Soplicy). W relacjach rodzinnych ta sprawa nieco inaczej wygl�da, powtarzana zawsze niezmiennie w nast�puj�cych s�owach: "Gdy mia� lat siedemna�cie, uciek� do Napoleona". Podkre�lam s�owo "uciek�", gdy� ono zapewne - przekazywane przez dwa pokolenia - oddaje lepiej faktyczne okoliczno�ci owego "wej�cia do s�u�by wojskowej" ni� dokument pisany dla w�adz rosyjskich. Oczywi�cie 32, zwrot "do Napoleona" to typowa peryfraza; w rzeczywisto�ci, jak "i inni, kt�rych nie policz�", uciek� do wojsk Ksi�stwa Warszawskiego. Jako dziewi�tnastolatek uczestniczy� w tak zwanej drugiej wojnie polskiej, czyli w wyprawie Napoleona na Moskw�, i by� to - wed�ug jego w�asnych s��w - najtrudniejszy, najci�szy okres w jego �yciu. By� mo�e s�u�y� w 19 Pu�ku Piechoty wystawionym przez trzeciego z Czartoryskich, dziedzica Mi�dzyrzeca, ksi�cia Konstantego (1773-1860), kt�ry pod Mo�ajskiem by� ci�ko raniony. Ale to tylko pon�tna hipoteza, z kt�rej wynika�oby, �e bojar Serafinowicz wype�nia� dawno zapomniane powinno�ci s�u�enia z broni� w r�ku w pa�skim orszaku. Wiadomo natomiast na pewno - bo sam o tym m�wi� - �e s�u�y� pod rozkazami genera�a J�zefa Zaj�czka, a zatem w kt�rym� z pu�k�w wchodz�cych w sk�ad 16 Dywizji Piechoty V (polskiego) Korpusu Wielkiej Armii. Nie dziwi wi�c, �e w�r�d pami�tek po dziadku zachowa� si� litograficzny portret genera�a Zaj�czka, wyci�ty z wydanego w Warszawie w 1820 r. albumu Portrety ws�awionych Polak�w, rysowane na kamieniu przez Walentego Sliwickiego z opisem ich �ycia przez Aleksandra hr. Chodkiewicza. Nast�pne dwa pokolenia nie �ywi�y ju� �adnych sentyment�w wobec osoby p�niejszego namiestnika Kr�lestwa Polskiego, niechlubnie zapisanego w narodowej pami�ci, wobec czego litografia w�o�ona do albumu ze starymi fotografiami le�a�a tam w ukryciu przez wiele dziesi�tk�w lat i ilekro� pr�bowa�em bli�ej si� ni� zainteresowa�, s�ysza�em od matki karc�ce: "Zostaw ten portrecik, niech tam le�y, to pami�tka po dziadku". Przed kilkunastu laty, niepomny tych przestr�g, wydoby�em wreszcie litografi� z ukrycia "i w chwili, gdy to pisz�, pi�knie oprawiona" ("do Leszka w jednym tylko jeste� podobny, lubisz przesadza�" - powiedzia�aby w tym momencie ciotka Kazia) wisi przede mn� na �cianie mego wroc�awskiego mieszkania. J�zef Serafinowicz wraz z ca�ym polskim korpusem bra� udzia� we wszystkich wa�niejszych bojach wojny 1812 r., a wi�c pod Smole�skiem (17 sierpnia), gdzie ran� odni�s� genera� Zaj�czek, w bitwie pod Mo�ajskiem, czyli pod Borodino (5-7wrze�nia), wreszcie w odwrocie, w bitwie nad Berezyn� (druga po�owa listopada). Zanim tam dotar�, natkn�� si� kt�rego� dnia odwrotu na le��cego w �niegu 33 polskiego oficera. �w, ci�ko ranny, ubrany w resztki bogatego munduru i wyposa�� ny w r�wnie bogate oporz�dzenie wojskowe, co dowodzi�oby pochodzenia z jakiej bardzo dobrej rodziny (te szczeg�y powtarzane by�y przy ka�dym opowiadaniu teg zdarzenia), wskazuj�c oczami na metalowy szkaplerz