6242

Szczegóły
Tytuł 6242
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6242 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6242 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6242 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rafa� Klunder SCHRONISKO Jestem jak na dnie studni �aba, kt�ra widzi tylko ponad g�ow� kr��ek nieba - przys�owie mandary�skie. Najgorszym wrogiem jest cz�owiek z no�em w u�miechu - przys�owie kanto�skie. Farma Patryka to by�o miejsce prze�licznie urocze. Ka�dy drobiazg odzwierciedla� dusz� gospodarza, co sprawia�o wra�enie, �e martwe sprz�ty �y�y swoim w�asnym �yciem. By�o to nieopodal szosy dwadzie�cia akr�w p�askiej jak st� ��ki, po�rodku kt�rej sta� ma�y domek typu australiana - pod�u�ny, murowany z jasnobr�zowej ceg�y, z wspartym na frontowej d�ugo�ci drewnianymi, bia�ymi s�upkami kru�gankiem. Wiosn� i latem zadaszenie chroni�o okna przed s�o�cem; mo�na by�o siedzie� w cieniu przy �elaznym, okr�g�ym stoliku i popijaj�c kaw� z filigranowych, porcelanowych fili�anek przyglada� si� wie�owcom w City b�d� p�dz�cym na pobliskiej szosie samochodom. Na ��ce pas�y si� konie s�siada, po�r�d traw hasa�y dzikie kr�liki, za kt�rymi harcowa�y wy��y �ajka i Borys. Zim� i jesieni� kru�ganek dawa� schronienie przed deszczem, kt�ry cz�sto la� si� z nieba przez dwa-trzy tygodnie bez przerwy, nasycaj�c powietrze wilgoci� i ch�odem. Do domu prowadzi�a od szosy utwardzona czerwonym, ceglanym kruszcem alejka, kt�r� wytycza�y po obu stronach posadzone w r�wnych odst�pach dziesi�cioletnie �wierki. Na jej ko�cu znajdowa�a si� brama: dwa wbite w ziemi� drewniane pale, po��czone u g�ry szerok�, surow� desk�. Na desce widnia�o wypalone �elazem s�owo: "Stanica", kt�re dla przyjaci� mia�o wielorakie znaczenie, ale i miejscowym Australijczykom nie by�o obce; gdyby zaadresowa� kopert�: Stanica, Little Creek, Melbourne - listonosz nie mia�by w�tpliwo�ci. Nazw� t� wymy�li� Patryk od swego nazwiska Staniszewski, co mo�e nie by�o szczeg�lnie precyzyjne, lecz oddawa�o charakter miejsca. By�a to w istocie prawdziwa stanica, do kt�rej zje�d�ali si� ludzie ze wszystkich stron miasta - w wi�kszo�ci Polacy, lecz tak�e Australijczycy, jeden bodaj�e Macedo�czyk, dwoje Malta�czyk�w, Szkotka, Francuz i pewien czarnosk�ry ch�opiec z Somalii, kt�rego niekt�rzy przezywali Bambo, inni za� Bambus. Bywa�o, �e w sobotnie noce parkowa�o wok� obej�cia kilkana�cie samochod�w, a ich w�a�ciciele wraz z �onami i dzie�mi spali pokotem na pod�odze po wszystkich pokojach, w fotelach, na kanapkach i czasem tak�e w wannie. W Stanicy bowiem nie zamyka�y si� drzwi, tak podczas weekend�w, jak i w dnie powszednie; dom ten, tyle z racji unikalnego po�o�enia w szczerym polu, z dala od miejskiego zgie�ku, co bezgranicznej go�cinno�ci Patryka by� domem nieomal publicznym. Chrz�st samochodowych opon na kruszcu alejki rozbudzi� we mnie ca�y ogrom sympatii, jak� darzy�em Patryka, a kt�ra podczas tej rocznej roz��ki, odk�d opu�ci�em Melbourne, zdo�a�a nieco przygasn��. Zbli�aj�c si� trzyma�em d�o� na klaksonie, wystukuj�c z namaszczeniem, jak czyni�em to wiele razy w przesz�o�ci, wszystkim bywalcom dobrze znany hejna� Stanicy. Patryk pojawi� si� na progu dwuskrzyd�owych, oszklonych drzwi prowadz�cych z pokoju go�cinnego na kru�ganek i wita� nas jak papie� swym tajemniczym p�u�miechem i jednostajnym, poziomym ruchem r�ki z lewa na prawo i z powrotem. By� on niewysokiego wzrostu i wyj�tkowo szczup�y, czaszk� mia� przy tym �ys� a� za uszy, na nosie czarne, ci�kie okulary i opr�cz w�s�w teraz tak�e kr�tk�, rudo-siw� brod�. Przyjaciele �artowali czasem, �e jest postury wy�cigowego indyka, kt�rego �li ludzie pod��czyli do pr�du. Na konkursie pi�kno�ci zaj��by pewnie ostatnie miejsce, ale kto od m�czyzny wymaga pi�kno�ci? Patryk by� chodz�cym m�zgiem, typem naukowca b�d� artysty, dla kt�rego wygl�d zewn�trzny, owszem, mia� znaczenie, ale wla�nie takie, by podkre�la� osobliwo�� charakteru, nie za�, jak zwyk� mawia�, z cz�owieka robi� kuk��. Tracy widz�c go szeptem wezwa�a na pomoc Boga. - Tai Shi! - zakrzykn�� obna�aj�c r�wne z�by, gdy wysiedli�my z auta. - Nie masz poj�cia, jak wielk� sprawia mi przyjemno��, �e mog� go�ci� przyjaci�k� mojego przyjaciela. Zbli�y� si� do niej i obejmuj�c ramionami uca�owa� gor�co w oba policzki, k�uj�c zapewne szczeciniastym zarostem. Tracy, nie przyzwyczajona do tak wielkiej za�y�o�ci os�b nie tylko obcych, lecz tak�e najbli�szych, albowiem w Chinach ludzie publicznie si� nie ca�uj�, drgn�a pr�buj�c si� odsun��. - Jakubie, i ciebie witam serdecznie - uwiesili�my si� sobie w ramionach. - Jak ty, ch�opie, wyszczupla�e�? Przyznaj si�, brakowa�o ci polskiej kuchni na tym tam ry�owisku. Dobrze, dobrze, �e jeste�cie. Wejd�my, prosz�, do domu - uk�oni� si� Tracy i pe�nym gracji i uprzejmo�ci gestem d�oni wskaza� drog�. Stan��em w progu i odchyli�em ponad g�ow� Tracy ci�k�, purpurow� kotar�. Wesz�a do �rodka uprzedzaj�c mnie o p� kroku, lecz chwil� p�niej krzykn�a tak przera�liwie, jakby zobaczy�a diab�a, po czym jednym susem wyskoczy�a na zewn�trz i skry�a si� za moimi plecami. - Ale� co si� sta�o? Co si� sta�o, moja droga? - wykrztusi� Patryk. Zajrza�em do pokoju. Na sofie tu� przy drzwiach siedzia� Artur, li��c zapami�tale i z wyra�n� rozkosz� zadart� ponad g�ow� nog�. Zupe�nie zapomnia�em uprzedzi� o nim Tracy; koty by�y dla niej zr�d�em zabobon�w, ba�a si� ich panicznie i unika�a obchodz�c je z daleka. - Tracy nie lubi kot�w - wyja�ni�em. - Przepraszam, Tai Shi, przepraszam najmocniej. Artur! Chod��e tu, gadzie niemi�y, bo go�ci mi straszysz i wstyd przynosisz - wszed� Patryk do �rodka i wzi�� kota na r�ce. - Ps�w, czy ps�w te� nie lubisz? - zapyta� ostro�nie, skrywaj�c u�miech, po czym po�piesznie uzupe�ni�: - Zamkn��em je zawczasu na podw�rzu, ale o kocie naprawd� nie pomy�la�em. Tracy u�miechn�a si� wstydliwie, jak zawsze w takich razach chcia�a co� odpowiedzie�, lecz powstrzyma�a j� wrodzona nie�mia�o�� i teraz, dodatkowo, za�enowanie. Patryk oddali� si� w g��b domu, wynosz�c Artura. Stan�li�my po�rodku pokoju. By�o to pomieszczenie niedu�e, typowy jak na australijskie domy living room, z �ukowym przej�ciem do ma�ej jadalni z jednej strony i drzwiami do przedpokoju z drugiej. Jednak niespotykany wystr�j tworzy� zgo�a nieaustralijsk� atmosfer�. Wystarczy�aby odrobina wyobra�ni, by poczu� si� jak w starym zamczysku, w komnacie pa�acu b�d� przynajmniej w izbie szlacheckiego dworku: pod�oga wy�o�ona by�a kamiennymi p�ytami o nier�wnych kszta�tach, p�aszczyznach i kraw�dziach, �ciany wy�cielone aksamitn� tapet� koloru ciemnego r�u, na kt�rych wisia�o co najmniej tuzin obraz�w w starych, z�oconych ramach i gobelin przedstawiaj�cy Biblijn� scen�. Opr�cz ci�kiej, masywnej sofy by�y tu dwa fotele, r�wnie ci�ka �awa z surowego, nieoheblowanego drewna, perski dywan, miejscami przetarty, zbite z desek rega�y, kt�re ugina�y si� pod ci�arem ksi��ek, jak r�wnie� stare pianino, na kt�rym le�a�y w nie�adzie zeszyty z nutami, fajka, pude�ko z tytoniem, sta�y nocna lampka, pos��ek nagiej kobiety o klasycznych wdzi�kach i kilkadziesi�t innych przedmiot�w. By�y tutaj tak�e telefon i telewizor - ��czniki z nowoczesnym �wiatem: pierwszy ebonitowy, czarnego koloru, o s�uchawce ci�kiej jak kamie�; drugi za� - r�wnie archaiczny, jeden z tych, kt�rych nie by�o w sprzeda�y ju� bodaj od trzydziestu lat, lecz ci�gle sprawny, nawet kolorowy; Patryk uruchamia� go zwykle po to, by obejrze� wieczorne wiadomo�ci lub jaki� szczeg�lnie interesuj�cy program przyrodniczy, ekologiczny czy te� o sztuce malarskiej, rze�bie b�d� muzyce klasycznej. Widzia�em rozmaite domy chi�skie, wi�c bez trudu mog�em zrozumie� zdziwienie, jakie wymalowa�o si� w oczach Tracy. Ona za� zobaczywszy dwa polskie domy na Gold Coast, kt�re wcze�niej odwiedzili�my, musia�a przyzna�, �e dom Patryka - ten przynajmniej pok�j - by� tak odleg�y od owych polskich jak one od chi�skich: obcy. Nic te� dziwnego, �e po�r�d wszystkich zgromadzonych przedmiot�w uwag� jej zwr�ci�a wisz�ca w samym rogu na �cianie p��cienna makata, z wymalowanym czarnym atramentem chi�skim motywem g�rskiej przyrody. - Ting Chong Qi Xi - przeczyta�a podpis akurat w chwili, gdy wr�ci� Patryk. - Co to znaczy? - spyta�em. - Cz�owiek odpoczywaj�cy w schronisku. - To niesamowite! - ucieszy� si� Patryk. - Mam t� grafik� od sze�ciu chyba lat, ale do g�owy mi nie przysz�o, by si� dowiedzie�, co oznacza podpis. Dzi�kuj�, Tai Shi, dzi�kuj�. Lecz gdzie tu jest cz�owiek, gdzie schronisko? Podeszli we dwoje do p��tna i, jak na malarskiej ekspozycji, przypatrywali si� z bliska szczeg�om. - W�a�ciwie podpis ten ma podw�jne znaczenie. Mo�e to by� schronisko dla ludzi lub ptasie gniazdo. - Tak, tak, zapewne jest to jaka� wizja alegoryczna - zastanowi� si� Patryk. Przeszed�em przez jadalni� do kuchni. Kuchni tej nie powstydzi�aby si� niejedna kobieta. Wida� tu by�o ca�� dusz� Patryka i jego kulinarne zami�owania: na dr�gu pod sufitem wisia�y garnki, rondle, patelnie, ponad oknem nad zlewozmywakiem g��wki czosnku i cebuli, na parepecie, ustawione jak wojsko sta�y s�oiczki z przyprawami. W Stanicy go�cie nie pytali o pozwolenie lub zgod�, wi�c nape�ni�em wod� �eliwny czajnik i ustawi�em go na gazowym palniku. Puszka po herbatnikach s�u��ca za pojemnik na kaw� i srebrna cukiernica ze srebrn� �y�eczk� sta�y na kredensie w tym samym miejscu, w kt�rym widzia�em je ostatnim razem. - Napijecie si� kawy? - krzykn��em. - Tak, tak, prosz� bardzo! - Patryk odkrzykn�� z pokoju. Tracy wspomnia�a o kawie jeszcze w samochodzie. Wyj��em z szafy trzy fili�anki. Za oknem wariowa�y wy��y, kt�re musia�y wyczu� moj� obecno�� w kuchni. Wyszed�em na zewn�trz tylnymi drzwiami i zaraz mnie otoczy�y, prze�cigaj�c si� w skokach, rzucaj�c si� �apami na moje piersi, merdaj�c kikutami ogon�w, a gdy przykucn��em, �lini�c mi twarz i r�ce. Borys mia� cztery lata, �ajk� za�, jako szczeni�, kupi� Patryk przed dwoma laty po rozwodzie z Wies�aw�, twierdz�c, �e b�dzie mia� z suki po�ytek wi�kszy, ni� przez dwadzie�cia lat mia� z �ony. Zreszt�, suk� kupi� na z�o�� Wies�awie w�a�nie, kt�ra suk nie znosi�a; chcia� w ten spos�b zem�ci� si� zaocznie i jednocze�nie przypiecz�towa� swoj� absolutn� w domu w�adz�. Bawi�c si� z psami przeszed�em na skraj domu. Po ma�ym podw�rzu spacerowa�y dwie kury. By�y to kury nienormalne. Przyzwyczajone do zabaw z wy��ami i do ludzkiej obecno�ci zachowywa�y si� jak szczeni�ta: mo�na je by�o pog�aska� po g��wkach, jad�y z r�ki, niewiele brakowa�o, by wy�wiczy�y si� tak�e w aportowaniu patyk�w w z�bach albo by si� u�miecha�y. Ma�gorzata mia�a wygryzione na szyi pi�ra, ale niewiele sobie z tego robi�a - z Borysem jeszcze �adna kura nie wygra�a. Renata z kolei zachowywa�a si� jak idiotka; to dla niej ustawi� Patryk wielkie lustro pod scian�, kt�re zosta�o mu, jak m�wi�, po Wies�awie. W rogu podw�rza znajdowa� si� stawek, w kt�rym p�ywa�y z�ote rybki. O tym stawie opowiadano d�ugie historie, albowiem nie by� to stawek, oczywi�cie, normalny. Pewnego dnia, gdy odwiedzi�em Patryka i Wies�aw�, w stawie rybek nie by�o. Rybki powyjada� Tadeusz, kt�rego poprzedniego dnia przywi�z� Patryk od znajomych - pelikan. Nazajutrz Tadeusza niechc�cy zagryz� Borys. Wies�awa dozna�a ataku histerii, krzycz�c na Patryka, �e nigdy do niczego nie dojdzie, je�li b�dzie wydawa� pieni�dze na sw�j krety�ski zwierzyciec i jeszcze z podw�rza robi� cmentarz. Lecz Patryk pojecha� na market do Laverton i przywi�z� now� kolekcj� welon�w i mieczyk�w. Dla bezpiecze�stwa rozci�gn�� nad wod� siatk� o drobnych oczkach, ale i to nie pomog�o, bo par� tygodni p�niej rybki si� podusi�y, poniewa� tym razem wsi�k�a woda. Wies�awa powt�rzy�a awantur�, Patryk po�o�y� na dnie plastykow� foli�, nape�ni� staw od nowa i wpu�ci� dwa karpie, twierdz�c, �e si� sparz� i b�dzie ich gromada w sam raz na �wi�ta. Wies�awa zaklina�a si�, �e za �adne pieni�dze nie we�mie ich do ust, gdy� zjadanie zwierz�t domowych czyni z cz�owieka ludo�erc�. Karpie si� nie sparzy�y i wkr�tce umar�y - ludzie w mie�cie m�wili, �e pewno na gru�lic�. Teraz mia� Patryk pe�ny staw z�otych rybek, rozci�gni�t� nad stawem siatk�, foli� na dnie oraz Tadeusza wypchanego trocinami, kt�ry jak strach na wr�ble sta� w metalowej klatce, niczym bocian na jednej nodze po�rodku na kamieniu. Nog� drug� odgryz� oczywi�cie Borys i tak poszarpa�, �e nie da�o si� jej sklei�. Wr�ci�em do domu. - W City jest chi�skie muzeum, gdzie znajduje si� wystawa obraz�w Christine Chong - m�wi� Patryk, wci�� stoj�c przed makat�. - Pami�tam dok�adny adres, bo w�a�nie wczoraj zawioz�em tam klienta: 22 Cohen Street. - Zapami�tam. Cohen, tak jak ten bard. 22 to moja kobieca tajemnica. - Niesamowite, znasz Cohena? - �piewa, jakby rzuci�a go dziewczyna, ale bardzo go lubi�. W�a�nie za to. - S�ysza�e�, Jakubie? Tai Shi jest fank� Leonarda Cohena - zakrzykn��. - Nie s�dzi�em, �e jest on znany tak�e w Chinach. To, co si� o Chinach czyta, o ich izolacji od �wiata... Niesamowite. A malarstwo? Czy znane jest w Chinach nasze malarstwo? Na przyk�ad Vincent Van Gogh? Wnios�em do pokoju kaw� na drewnianej, podhala�skiej tacy. Usiedli�my przy �awie. Zapowiada�a si� d�uga rozmowa, gdy� Van Gogh by� ulubionym malarzem Patryka. M�g� m�wi� o nim ca�ymi godzinami, ba, sam pr�bowa� malowa�, wzoruj�c si� cz�sto na Van Goghu. Namalowa� kopi� autoportretu Vincenta, podpisuj�c j� imieniem Patryk. Ucha jednak nie odci��, cho� pewnego wieczora, gdy po kolejnej awanturze z Wies�aw� wypi� zbyt du�o alkoholu, by� ju� bardzo bliski. Wies�awa naigrywa�a si� z jego artystycznych aspiracji, twierdz�c w obecno�ci go�ci, �e Patryk nawet krowy nie umie namalowa�, a nosi si� jak Picasso. By� pijany. W�ciek� si� jak pijany i ku zdumieniu wszystkich pot�uk� m�otkiem swoje okulary, aby wi�cej, jak krzycza�, ani na �on�, ani na obrazy Picasso nie patrze�. - Pot�ucz jeszcze z�by! No, wyjmij te swoje szuflady! - �mia�a si� Wies�awa. - Zeby si� zem�ci�, zeby zonie zycie obzydzi�, zeby si� wrescie odcepi�a od malaza! W istocie sprawa z Van Goghiem nie by�a prosta. Patryk by� niew�tpliwie utalentowany; wiele polskich dom�w zdobi�y obrazy namalowane jego r�k�, czasem kopie Van Gogha i Picasso, czasem w�asne pr�by. W Klubie Or�a Bia�ego zdobi� g��wn� sal� ogromny portret papie�a, wykonany z werystyczn� precyzj� na wz�r fotografii. Kto widzia� cho�by ten jeden portret, nie m�g� w�tpi� w najprawdziwszy talent Patryka, w jego wprawn� r�k� i wszechwidz�ce oczy artysty. W�tpi� jednak sam Patryk, w�tpi�, gdy� by� ambitny, w�tpi�, gdy� nie umia� dor�wna� geniuszowi Vinceta Van Gogha. Swoje kopie nazywa� prymitywnym rzemios�em, w�asne malarstwo - pacykarstwem bez wyrazu. Van Gogh inspirowa� go i uwra�liwia�, lecz jednocze�nie hamowa� sw� niedo�cig�� ekspresj�. Kto nie maluje jak Van Gogh, nie powinien malowa� wcale! - by�o to jego destrukcyjne credo, z kt�rym zmaga� si� od lat, kt�re odbiera�o mu rado�� tworzenia i kt�re, zw�aszcza od czasu, gdy wyjecha� z Polski i nabra�, jak wielu z nas, dystansu do siebie samego, wp�dza�o go coraz g��biej i coraz bardziej nieodwracalnie w t� ohydn� niewiar� w w�asne mo�liwo�ci, w kalectwo uniwersalnej �wiadomo�ci, zranionej kompleksem zahukanej prowincji. - Tak, odci�� sobie ucho i namalowa� to arcydzie�o - Patryk wskaza� palcem wisz�c� nad pianinem kopi� autoportretu. - To by�a jego absolutna wolno��, godna autentycznego podziwu. - Fuj! - j�kn�a Tracy. - To wyj�tkowo obrzydliwe. - Chod�, poka�� ci co�! - poderwa� si� z fotela i poprowadzi� Tracy w�skim korytarzem na zaplecze domu. Pod��y�em za nimi. Zatrzymali�my si� na progu jednej z trzech sypialni, w kt�rej znajdowa�o si� dzieci�ce ��ko, biurko i sztaluga. By� to pok�j Thomasa, o�mioletniego syna Wies�awy i Patryka. W rogu sta�y na pod�odze, oparte o �cian�, bia�e p��tna w surowych ramach. Na biurku i p�ce sztalugi le�a�y p�dzle i tubki z farb�. Farba na palecie dawno zd��y�a ju� wyschn�� i pop�ka�. - To moja pracownia! - Wiem, �e malujesz. M�wi� mi Jacob - odpowiedzia�a Tracy. Patryk spojrza� na mnie, jak gdyby chcia� wywnioskowa�, co powiedzia�em. U�miechn��em si� przyja�nie. - Zazdroszcz� ci - ci�gn�a Tracy. - Zazdroszcz� ludziom, kt�rych B�g obdarzy� zdolno�ciami. Ja, niestety, nie mam �adnych. - Ostatnio nie mia�em zbyt wiele czasu - Patryk posmutnia�. - Dzieci, gotowanie, pranie, taks�wka... My�la�em nawet kiedy� o pomocy domowej, ale prawda jest taka, �e po prostu nie sta� mnie na ten luksus. Sprz�taczce trzeba zap�aci� pi��dziesi�t dolar�w, ja za pi��dziesi�t dolar�w musz� je�dzi� p� nocy. Co zrobi�, co zrobi�... - Tracy, nie masz jakiej� kole�anki w Szanghaju? - za�artowa�em. - Nie, nie. To nie dla mnie. Za stary ju� jestem na te figle - Patryk u�miechn�� si� nieweso�o. Wr�cili�my do pokoju go�cinnego. - Zostaniecie na obiedzie? Mam flaczki i bigos. Roxana powinna nied�ugo wr�ci�. Zreszt�, co ja m�wi�?! Zupe�nie zapomnia�em. Przecie� dzisiaj mamy wieczorne spotkanie. B�dzie Zdzisiek, Karola, Staszek! Wszyscy b�d�! Oczywi�cie, �e musicie zosta�! A w�a�ciwie, na d�ugo przyjechali�cie do Melbourne? - Tracy ma wiz� tylko na trzy miesi�ce - wyja�ni�em. - Nie wiadomo, jak to b�dzie. - W tym kraju krzywda jej si� nie stanie. Ten kraj ma jeszcze jakie� ludzkie oblicze. Za�atw jej pobyt sta�y, jako uchod�cy politycznemu. Zreszta, mo�ecie wzi�� �lub... - urwa� w p� zdania, po czym zapyta�: - Byli�cie na Gold Coast? Skin��em g�ow�. Tracy poruszy�a si� niecierpliwie. - Skorzystam z toalety - rzuci�a szybko. - Oczywi�cie! Bardzo prosz� - Patryk zaprowadzi� j� tym samym korytarzem. - Kran z ciep�� wod� nie dzia�a. Zepsu� si� akurat - instruowa�. Kran z ciep�� wod� nie dzia�a� tak�e przed rokiem. Ani dwa lata temu. Ani trzy. - Podziwiam ci� - powiedzia� po raz pierwszy po polsku - w jaki spos�b organizujesz sobie �ycie. Tyle przyg�d, bloody hell... Co na to wszystko Tai Shi? - Na razie �yje jak w bajce. Wiesz, jak to jest na pocz�tku. - Macie jakie� plany? - Jeste�my praktycznie bez pieni�dzy. Musz� znale�� prac�, mieszkanie, kupi� samoch�d. - W�a�nie mia�em zapyta�, czyje to auto. - Z Hertza. P�acimy siedemdziesi�t dolar�w dziennie. - Nieciekawie, nieciekawie. Zapisz si� na zasi�ek. P�ac� niewiele, ale lepsze to ni� nic. - Pewnie tak zrobi�. Nie s�ysza�e� o jakiej� pracy od zaraz? - Raczej nie. Je�d�� t� taryf�, to si� nie interesuj�. Na rachunki zarobi�, a reszta ju� mnie nie bawi. Za stary jestem, �eby si� szarpa�. Tracy wr�ci�a i usiad�a na sofie, zak�adaj�c nog� na nog�. Sfa�dowa�a si� na udach kusa sp�dniczka. Patryk spojrza� na mnie z jak�� dziwn� sympati�. - Rozmawiacie po polsku? Mi-�o mi pa-na, pa-ni� poz-na�! - u�miechn�a si� zalotnie. - I beg your pardon - nie zrozumia� Patryk. - Tracy m�wi, �e jest jej mi�o. - Ach, tak? Tai Shi, uczysz si� polskiego? - Naj-pierw chod� si� ko-cha�. - Nie, dzi�kuj�! - roze�mia� si� Patryk. - Nie-ma-za-co. - Brawo, Tai Shi, brawo! Przyda ci si� polszczyzna, gdy pojedziesz kiedy� do Polski. - Bardzo chcia�abym pojecha�. Jacob m�wi�, �e to pi�kny i bardzo stary kraj. Patryk spojrza� na mnie uwa�nie, po czym powiedzia�: - No mo�e nie tak stary jak Chiny, ale na pewno ciekawy, bo inny. - Tylko �e podobno ludzie nie bardzo lubi� Azjat�w. - To prawda - odpowiedzia� po chwili. - Niekt�rzy nie lubi�, ale nie dziw si� temu. Ludzie po prostu nie s� przyzwyczajeni do obcych twarzy. P� wieku trzymano nas za kratami, wszystko wymaga czasu. Musisz wiedzie�, �e Polska by�a kiedy� jednym z najbardziej tolerancyjnych kraj�w �wiata, tak jak dzisiaj Australia, Kanada, USA. Ja zreszt� tak�e nie mia�em �atwego �ycia, bo nie jestem Polakiem. - Jak to? - teraz spojrza�a na mnie Tracy. - Moja matka jest p�-Polk�, p�-Niemk�, ojciec by� Ukrai�cem. Losy Europy, losy Europy... o�wiczone batem kolejnych wojen ojczy�nianych, zajazd�w, zabor�w, rewolucji, pogrom�w. Mog�em urodzi� si� Polakiem, Litwinem, �ydem, Czechem, Niemcem, a nawet Szkotem. Kalabryjskim W�ochem czy hiszpa�skim Baskiem? Gasko�czykiem czy Francuzem? Urodzi�em si� nikim. - W Chinach jest inaczej. Ja na przyk�ad jestem Hokkienk�, cho� m�wi� i po mandary�sku, i po kanto�sku. Tylko w domu m�wili�my po hokkie�sku. Ale w Chinach nikt nie ma w�tpliwo�ci, �e jest Chi�czykiem. - Pewnie tylko Tybeta�czycy. S�dz�, �e cz�owiek jest tym, kim si� czuje. Ja czuj� si� po prostu cz�owiekiem. Zreszt�, czyta�em kiedy� ksi��k� astrofizyka Carla Sagana, kt�ry wyliczy�, �e w roku 3000 na Ziemi b�dzie mieszka�o dwadzie�cia miliard�w ludzi, a w kosmosie siedemset osiemdziesi�t miliard�w. Czy b�dzie mia�o wtedy jakie� znaczenie, kto jest Chi�czykiem, a kto Szwedem? - To ciekawe. Rzeczywi�cie, gdyby zacz�y si� rodzi� dzieci tylko mieszane, wkr�tce wszyscy byliby�my jedn� ludzk� ras�. Oczy azjatyckie, uszy afryka�skie, nosy europejskie... - Napijesz si� drinka? - Patryk zwr�ci� si� do mnie. - Nie pij� ju�. - Niesamowite! Tai Shi, co uczyni�a�, niemi�a kobieto, z moim przyjacielem? Czy ty te� nie pijesz? - Tracy ma alergi�. Wyszed� do kuchni i po chwili przyni�s� butelk� w�dki, trzy szklanki i pude�ko lodu. - Czy wiecie, �e ta w�dka jest na wodzie z kanadyjskiego lodowca? Woda zamro�ona tysi�ce lat temu! Czysta jak �za! �adnych cywilizacyjnych odpad�w. O, prosz� bardzo - nape�ni� szklank� i podsun�� j� na skraj �awy naprzeciwko Tracy. - Ja naprawd� mam alergi�. Robi� mi si� wypryski na ciele. - Wypryski, powiadasz, moja panno? Cho� ty jeden nie odmawiaj - przesun�� szklank� w moj� stron�. - Zmieni�em si�, Patryk. - Trudno, sam si� napij�. Wasze zdrowie! Siedzieli�my dobr� godzin�, rozmawiaj�c o wszystkim, co zdarzy�o si� w ci�gu minionego roku. Patryk powoli s�czy� wci�� t� sam� porcj� w�dki. W pewnym momencie Tracy podesz�a do pianina i przez chwil� bez�adnie naciska�a klawisze. - Gram ju� ca�� "Sonat� Ksi�ycow�" - o�wiadczy� Patryk, zbli�aj�c si� do niej. Ust�pi�a mu miejsca i gdy usiad�, rozleg�y si� najczystsze akordy sonaty. Pop�yn�y d�wi�ki radosne i m�odzie�cze, niczym u�miech kawalera do kochanki, niczym niedo�cig�e marzenie, skurcz serca w piersiach - kto pami�ta? Tak cieszy� si� potrafi� tylko dzieci. Zrazu powolne i �agodne, nabra�y rozp�du, mkn�c pomi�dzy sprz�tami w pokoju, odbijaj�c si� od z�otych ram obraz�w, wybiegaj�c na ��k� ku rozszala�ym �anom traw, p�dz�c za muszkami, gnaj�c z powiewem wiatru ku dalekim przestworzom, ponad oceanem, ponad skalistymi g�rami, ponad niezmierzonym stepem - do domu, do Starej Europy! �wiat ca�y zabrzmia� nienasyceniem czasu, �wiat ca�y zawar� si� na par� chwil w �agodnym u�miechu Patryka, w przymkni�tych, obecnych w innej przestrzeni oczach, w palcach mkn�cych po klawiaturze. Pok�j wype�ni� si� wiosn�, m�odo�ci�, nadziej�, �yciem, �yciem tak gor�cym i gwa�townym, jak tylko mo�e by� �ycie m�ode, niezepsute, nieprzegni�e, wci�� durne, bo nie znaj�ce granic, lecz pe�ne czystej szlachetno�ci. Beztroskie nuty wirowa�y na nieistniej�cej pi�ciolinii, lecz nieub�aganie powraca� utracony czas dzieci�stwa, zmarnowanych lat, czas zadanego b�lu, wyrz�dzonych krzywd, ucieczki od marze�, chaosu przegranej szansy. Patryk urwa� melodi� w p� tonu, wci�� trzymaj�c palce na klawiszach. Ostatni akord umyka� ku ciszy, kt�ra na powr�t wype�nia�a pok�j. - Robi� zbyt wiele rzeczy naraz - rzek�. - Powinienem skoncentrowa� si� na jednym... Marnuj� tylko czas. Tracy by�a urzeczona. - Naucz mnie, prosz�, jak si� czyta nuty. Ucieszy� si�: - Ale� prosz� bardzo, prosz� bardzo! - usun�� si� z krzes�a. - Jakubie, Tai Shi jest niesamowita! U�miechn�a si� niewinnie i usiad�a przy pianinie. Patryk pochyli� si� nad ni� i rozleg�o si� niezno�ne, faszywe brzd�kanie, kt�re z ksi�ycowej sonaty uczyni�o koncert wodoci�gowej rury. Usiad�em przy stole w jadalni i zacz��em przegl�da� gazety, kt�re prenumerowa� Patryk. Od wielu miesi�cy nie czyta�em polskiej prasy. Polska jest dla imigranta jak przepi�kne marzenie, jak klejnot, kt�ry nosi si� w sercu i piel�gnuje. Nie jest to obszar na mapie, ograniczony pa�stwowymi granicami, j�zykiem i narodem, lecz jest to sen, doznanie, pami�� o miejscach i zdarzeniach, o ludziach, w�r�d kt�rych przysz�o wi�kszo�ci z nas sp�dzi� jedynie wczesn� m�odo��. Po latach sen �w ulega katastroficznemu wyidealizowaniu; pami�� jest wybi�rcza i najg��biej, najmocniej, najpe�niej rejestruje doznania przyjemne: ciep�o rodzinnego domu, mi�o�� matki, intelekt ojca, kt�ry zna odpowiedzi na wszystkie pytania, niepowtarzaln� w p�niejszym �yciu szkoln� przyja��. Jest to uczucie nostalgii, kt�re poj�� mo�e tylko imigrant; uczucie zeszpecone w literaturze, cho� najprawdziwsze, jak w "Inwokacji", jak w "Latarniku", jak w wielu rozsianych po �wiecie samotniskach, w kt�rych chroni� si� przed obcym �wiatem ci, co do kraju wr�ci� nie mog�. Po latach sen o ojczy�nie urasta w obsesj�; s�owo "ojczyzna" nabiera g��bokiego, prawdziwego znaczenia, nie jest to gad�et, kt�rym tak ch�tnie pos�uguj� si� publiczni krzykacze; w naszym polskim przypadku jest to obsesja o tyle bolesna, �e dzieje si� w kraju tak wiele z�a, tak wiele absurd�w; �e to, co tam coraz bardziej uchodzi za norm� - bo jak�e ma nie uchodzi�? - tutaj, w normalnym �wiecie jest a� nadto ra��ce, jest przenikliwie bolesne, bo patrz�c z daleka widzimy mo�e same tylko kontury, lecz s� to kontury smutnej niestety ca�o�ci, bo nie takiej przecie� Polski pragniemy, bo na co dzie�, nie licz�c �ycia prywatnego - wstyd si� przyzna� - i polonijnej hecy, kt�ra jest co najwy�ej zminiaturyzowan� karykatur� burdelu nad Wis��, widzimy �wiat normalny. Tak w�a�nie, normalny! Szczeg�lnie wizyty w kraju czy nawet cotygodniowa pras�wka bezlito�nie burz� to pi�kne, bo oderwane od reali�w wyobra�enie. Tak by�o po raz pierwszy, gdy przylecia�em do kraju po sze�ciu latach nieobecno�ci, by�a to ju� Polska wolna. Z samolotu ujrza�em szachownic� ch�opskich poletek nad Wis��; by� czerwiec, rozkrzyczany kolorami prze�om najpi�kniejszej w moim �yciu wiosny i najpogodniejszego lata. Takich poletek nie widzia�em nigdzie poza Polsk� - p� hektara pszenicy, p� burak�w, hektar ��ki. Jaka� cha�upa w cieniu topoli, traktor bez kabiny, polna dro�yna, sosnowy zagajnik, ko� ci�gn�cy fur�. �zy nap�yn�y mi do oczu. Przytuli�em twarz do szyby, �eby lepiej widzie�; �eby wi�cej �akn��; �eby nasyci� si� do woli tym ut�sknionym, prawdziwie ut�sknionym widokiem skrawka rodzinnej ziemi. P�aka�em bezg�o�nie i �mia�em si� bezg�o�nie, �e p�acz�. Przypadek zgo�a psychiatryczny. Na Ok�ciu Sodoma i Gomora. Tajniak chce mi urwa� r�kaw, bo przylecia�em z Tajlandii, wi�c szabrownik. Taks�wkarze chc� mnie zawie�� dok�dkolwiek, bylem tylko da� dolary - pi�ciu naraz - to si� nazywa zdrowa konkurencja! Ojciec m�j, staruszek teraz, krzyczy, jakby ju� oszala�: - Niech si� pani uspokoi! - Torebk� mi porwali! - To jest walizka syna! - Ja si� domagam sprawiedliwo�ci! - Poprosz� o tabletk�. - Tu nie apteka! Cztery lata p�niej przyjecha�em do Polski zim�. Zn�w p�acz� jak idiota, bo ten �nieg bielutki. Spotykam si� z przyjaci�mi. Przy stoliku w kawiarni siedz� cztery osoby. Trzy rozmawiaj� przez kom�rk� i patrz�, czy wszyscy w sali widz�, �e przez kom�rk�. Nie spos�b rozmawia� normalnie. Powiod�em wzrokiem po doniesieniach prasowych. W szpitalu �w. Anny w Miechowie pod Kielcami zwariowa� dyrektor. Zacz�� strzela� do swoich pracownik�w, jeden z pocisk�w trafi� pacjentk�. Dyrektor zezna� policji, kt�ra mimo nawa�u pracy przyjecha�a, �e odda� trzy strza�y kontrolowane w sufit na parterze, gdy� pracownicy chcieli "biciem, kopaniem oraz gryzieniem i duszeniem" zmusi� go do opuszczenia stanowiska. Jednak strza�ami rozproszy� "agresor�w i zdo�a� zbiec z gabinetu". W Krakowie rowerzysta pogryz� po brzuchu kierowc� autobusu, cho� wcale nie by� g�odny. W Charnowie zwariowa� osiemnastolatek: porwa� niem�od� ju� kobiet�, z kt�r� zabarykadowa� si� w sklepie spo�ywczym. Niczego nie ��da�. Krzycza� tylko przez szpar� w drzwiach do policyjnego psychologa: "To wszystko nie ma sensu! Nic mnie ju� dobrego nie czeka! Nie widz� przysz�o�ci!" Po sze�ciu godzinach brygada antyterrorystyczna odpali�a przed sklepem �adunek wybuchowy i przypu�ci�a szturm na drzwi, obracaj�c je w drzazgi. "To mi�y ch�opak" - zezna�a p�niej porwana. Ch�opi w �wiecku oblali policjant�w gnoj�wk�. W Kleosinie zebra� si� kongres ksi�y egzorcyst�w. Rozpatrywali przypadek pewnego dziwnego rolnika, kt�ry nagle zacz�� m�wi� po hebrajsku i podni�s� nie tylko konia, ale tak�e za�adowany w�glem w�z. W O�wi�cimiu zawi�za� si� spo�eczny komitet, by od�wie�y� znak drogowy - Wadowice 31 km. W Popowie ukaza�a si� na szybie Matka Boska. Ludzie pozapalali znicze i sp�on�� dom. Jerzy Giedroy� powiedzia�, �e "jest to spo�ecze�stwo zdzicza�e, zdemoralizowane wojn� i rz�dami komunistycznymi. Jedyn� nadziej� widz� w m�odym pokoleniu." Stanis�aw Lem wyzna�, �e nie wie, "dlaczego Polacy og�upieli". "Mnie osobi�cie nasze polskie zacietrzewienie przypomina histori� pewnego nerwusa, kt�ry znalaz�szy si� na Saharze nie mia� czego kopn��, rzuci�, pognie��, wi�c pobi� si� pi�ciami po brzuchu i twarzy, wyrwa� w�osy z g�owy i uspokoi� si� dopiero wtedy, gdy odgryz� sobie palec u nogi. Zabrak�o nam wsp�lnego wroga, przeciwko kt�remu mogliby�my do woli si� buntowa�. Dlatego z tak wielkim zapa�em skaczemy sobie wzajemnie do oczu" - pisa� jaki� felietonista. Zapali�em papierosa. R�ce dr�a�y mi jak struny. Patryk wszed� do jadalni. - Tym nie pisze ju� we "Wprost"? - zapyta�em. - Wkurwi� si�. Patryk opowiedzia� mi histori� "Gromu", po czym poszed� do swojej sypialni odszuka� po�egnalny felieton Tyma. - Odchodz� ostatni ludzie, kt�rzy pami�taj� jeszcze Polsk� przedwojenn� - powiedzia�, gdy wr�ci�. - Normaln� Polsk�! Bez komunizmu. Wszyscy jeste�my upaprani w tej parodii pa�stwa. Zrozumia�em to, gdy wyjecha�em do W�och w osiemdziesi�tym pierwszym. I p�niej tutaj, w Melbourne... Socjalistyczny spryt! Mnie tak�e nauczono socjalistycznego sprytu. Byli�my jak dzikusy. Koledzy w hostelu nauczyli mnie, jak kra�� pr�d, jak nie p�aci� za telefon, jak pobiera� zasi�ek na dwa, trzy, cztery nazwiska. Kolega zabra� mnie w sobot� na pierwsze w �yciu normalne zakupy do pe�nego pomara�czy, banan�w i octu w dziesi�ciu gatunkach supermarketu i pokaza�, jak zaoszcz�dzi� pi��dziesi�t dolar�w. Z ma�ych opakowa� zrywa� naklejki z cen� i przykleja� je na wi�kszych; otwiera� s�oiki z kaw� i dosypywa� do pe�na; wypija� na miejscu najdro�sze soki i wyjada� z p�ek w�dzone w�gorze, �ososie, kraby i nawet importowane z Niemiec �ledzie w occie. Wieczorem upijali�my si� whisky jak lordowie, �miej�c si� w �ywe oczy z australijskich idiot�w, kt�rzy za to wszystko p�ac� ci�kie pieni�dze. Czasem chodzili�my na obiad do restauracji, w kt�rej za ustalon� op�at� mo�na by�o zje��, ile kto m�g�. Wynosili�my pe�ne kieszenie sa�atek, mi�sa, kie�bas, s�odyczy. Ile kto m�g�. Ten kolega sta� si� z czasem mistrzem: kt�rego� razu wyni�s� z fabryki, w kt�rej pracowa�, drzwi od gara�u na dwa samochody. Opowiadano p�niej o tym anegdoty, bo co innego �rubokr�t, gwo�dzie, wiertarka, jaka� g�upia wielocal�wka, a co innego drzwi od gara�u. Tracy zm�czy�a si� gr� i podesz�a do sto�u, siadaj�c mi na kolanach. - Jestem senna. - Mo�e we�miesz prysznic? - zaproponowa� Patryk. Spojrza�a na fotografi� wisz�c� w z�otych ramach na �cianie. - Sko�czy�e� studia? By� to portret Patryka z dyplomem Uniwersytetu Monasha, w towarzystwie Wies�awy i c�rek. Twarze u�miecha�y si� do obiektywu, Patryka - z poczuciem satysfakcji, Wies�awy - jak gdyby chcia�a powiedzie�: "Jestem �on� magistra!", dziewcz�t - z mi�o�ci� i serdeczn� dzieci�c� szczero�ci�. U�miechn�� si� dziwnie zawstydzony. - Dlaczego pracujesz jako taks�wkarz? - zdziwi�a si� Tracy. - Jako samotny rodzic dostaj� zasi�ek. Nie op�aca mi si� pracowa�. Na taks�wce dorabiam na czarno. Zreszt�, zajmuj� si� Thomasem. Szko�a, lekcje muzyki, karate, golf... Jezus, Maria! Kt�ra godzina? Zapomnia�em odebra� go z p�ywalni! Min�a dwunasta! Ach, ta moja pami��, ta moja pami��! Przepraszam, zostawi� was samych na par� minut. Czujcie si� jak w domu. Chwil� p�niej wskoczy� do samochodu i odjecha�. Tracy przeci�gn�a si� na moich kolanach jak za przeproszeniem kotka. - Czujmy si� jak w domu! - szepn�a. - My�lisz, �e b�dziemy mogli zosta� tu na jaki� czas? - Pewnie, �e tak. Patryk mieszka� kiedy� u mnie z c�rkami, gdy wyrzuci�a ich Wies�awa. - To naprawd� wspania�y cz�owiek. B�g da� ci prawdziwego przyjaciela. Szanuj t� przyja��. Patryk nie wraca�. Po up�ywie p� godziny zajecha� przed dom samoch�d i wysiedli z niego dwudziestoletnia Tamara i jej ch�opiec Oscar, �w Somalijczyk, z kt�rego czarnej sk�ry �artowano w Stanicy. Sam Patryk stwierdzi� kiedy�, �e musi si� lepiej od�ywia�, aby sprawi� przysz�emu zi�ciowi bardziej kaloryczn� uczt�. Oscar odpali�, �e musia�by dwa dni Patryka gotowa�, aby zmi�k�o tak stare mi�so. Tamara by�a zaskoczona nasz� obecno�ci�. Zmierzy�a mnie wzrokiem i przywita�a si� oschle. Nienawidzi�a mnie. - To jest cosz ohydne - powiedzia�a po polsku swym �piewnym akcentem. - Ty wiesz, moja kole�anka wszystko powt�rzy�a Trish, co ja o niej m�wi�a! A ja mia�a j� za przyjaci�k�. Well, nobody's perfect . Odwr�ci�a si� i znik�a wraz z ch�opcem w g��bi domu. Tracy spojrza�a na mnie pytaj�co. Opowiedzia�em jej, co my�l� o tej dziewczynie. Ju� wcze�niej opowiedzia�em Tracy o Wies�awie, a Tamara mia�a charakter matki, jeszcze nie zdegenerowany, bo wci�� by�a bardzo m�oda, lecz ju� wyra�nie ukszta�towany. Wies�awa nie by�a z�� �on� i matk�. Wystr�j Stanicy by� na r�wni jej i Patryka zas�ug�. Oboje pobierali zasi�ek na siebie i dzieci, Patryk dorabia�, a Wies�awa zajmowa�a si� domem. To alkohol spustoszy� jej m�zg. Z tego w�a�nie powodu s�d przyzna� opiek� nad dzie�mi nie jej, lecz Patrykowi. Zawa�y�y zeznania Roxany, w�wczas czternastoletniej, i Tamary, kt�ra kr�tko przed rozpraw� s�dow� uko�czy�a osiemna�cie lat. Dziewcz�ta pop�aka�y si� na sali, prosz�c s�dziego, aby nie przyznawa� Thomasa matce, gdy� b�dzie mia� on dzieci�stwo tak koszmarne, jak mia�y one. Wies�awa, trze�wa czy pijana, na sobotnich imprezach by�a r�wnie go�cinna i serdeczna jak Patryk. Wys�awia�a si� elegancko, powiedzie� by mo�na, z wi�ksz� wytworno�ci�, ni� pozwala�a jej na to zubo�a�a w obcym kraju polszczyzna. Czyni�o to jej mow� nieco sztuczn�, napuszon�, podszyt� nieumiejetnie skrywanym fa�szem. Usilnie stara�a si� dor�wna� elokwencj� Patrykowi, pewne braki tuszuj�c oczytaniem, rozleg�� wiedz� o pozaziemskich cywilizacjach, numerologii, parapsychologii, o pracach Nostradamusa i Van Danikena. Pi�a tylko dobre wino i prawie wszystkie rozmowy sprowadza�a do tematu swych dawnych przyjaci� w Polsce: lekarzy, dyrektor�w, prezes�w, adwokat�w, aktor�w i aktorek - s�owem, �mietanki towarzyskiej w jej rodzinnym mie�cie. W temacie tym by�a, jak m�wi�a, wyj�tkowo bieg�a. Z wyj�tkowym polotem wymienia�a tytu�y, funkcje i nazwiska przyjaci�, wyja�niaj�c przy ka�dym, jakim przed jej wyjazdem z Polski kto je�dzi� samochodem, czy mia� domek szeregowy czy will�, czy te� w�a�nie si� budowa�. Oczywi�cie, z lud�mi z blok�w nie mia�a nic wsp�lnego. Siedz�c przy stole w jadalni, wodzi�a wzrokiem po kieliszkach go�ci, upewniaj�c si�, czy wypada ju� dola� sobie wina. By�oby z jej strony nietaktem, gdyby nala�a sobie przedwcze�nie, zanim opr�ni�y si� wszystkie kieliszki. Ilekro� go�cie nie nad��ali, zwyk�a mawia� p� �artem, p� serio, wznosz�c kolejne toasty: - Pijmy do dna, cza, cza, cza! Wysusza�a wtedy kieliszek, staraj�c si� nie umoczy� uszminkowanych ust ani zbyt wysoko nie unie�� g�owy, w zwiazku z czym z czasem zacz�to w mie�cie opowiada�, �e w kieliszku mie�ci� si� prawie ca�y jej nos, kt�ry pod szk�em, jak pod lup�, wydawa� si� strasznie ogromny i z kt�rego wystawa�y upaprane w babach w�osy. Odstawiwszy kieliszek, ju� z wyra�n� ulg� si�ga�a po butelk�, a gdy tej zabrak�o, wo�a�a na Patryka, aby przyni�s� drug�. Jednak�e po kilku kieliszkach stawa�a si� niecierpliwa. Z pocz�tku wci�� dyskretnie, lecz z up�ywem czasu coraz nachalniej wpatrywa�a si� prosto w oczy go�ci, a zw�aszcza m�czyzn. W�a�ciwie, powiedzie�: "prosto w oczy" by�oby do�� nieprecyzyjnie, gdy� po kilku kieliszkach dostawa�a zeza, o czym doskonale wiedz�c stara�a si� dla niepoznaki patrze� o par� centymetr�w ni�ej lub wy�ej. Zez �w by� dla go�ci sygna�em, �e Wies�awa wkr�tce dostanie kota. I dostawa�a. Pierwszym objawem by�o to, �e nape�niaj�c kieliszek przelewa�a menisk, po czym serdecznie przeprasza�a, �mia�a si� i ustami skr�conymi w tr�bk� spija�a nadmiar, aby si� przypadkiem nie wyla�o. Patryk podawa� jej wtedy papierow� chusteczk�, kt�r� starannie wyciera�a usta i st� oraz palce, odk�ada�a j� na bok i si�ga�a po kieliszek, aby go elegancko �ykn�� jednym �ykiem, uzupe�ni� i ponownie �ykn��. Gdy za� wina zabrak�o, ze wstr�tem na twarzy pi�a whisky z coca col�, w�dk� z cytryn�, brandy z lemoniad� i nawet australijskie piwo, kt�rego smaku wprost nie cierpia�a, gdy� piwo to trunek dla robotniczej ho�oty. Strzela�a wtedy oczami na m�czyzn chc�c im si� przypodoba�, a najbardziej chcia�a podoba� si� Staszkowi. Lubi�a Staszka. Staszek by� weso�y. Staszek poszed� kiedy� o zak�ad, �e podniesie w z�bach Borysa. - Za ogon? - nie mog�a uwierzy�. - Tak blisko odbytnicy? - Za szyj�, za szyj�, ty moja przepi�reczko. Poszli na podw�rze i Staszek zak�ad wygra�, bo mia� mocne z�by, a Borysa wcze�niej kto� upi�. Wies�awa nie mog�a wyj�� z podziwu. Z uwagi na koszty i b�l leczenia mia�a osiem, g�ra dziewi�� z�b�w z przodu i kilka w g��bi br�zowych trzonowych. Pewnego razu malec jaki�, jedno z dzieci przyby�ych na imprez� z rodzicami, przygl�da� si� jej d�u�szy czas, po czym podszed� do swej matki i g�o�no zapyta�: - Dlaczego pani Wiesia ma ko�sk� szuflad�? Powsta�a chwila konsternacji. Kto� parskn�� �miechem. Matka skarci�a malca: - A gdzie ty, dziecko, konia widzia�es? Ju�, zmykaj do zabawek. Wies�awa zarumieni�a si� ze wstydu i z�o�ci. Wiedzia�a, �e wszyscy wiedz� o fatalnym stanie jej uz�bienia, lecz by� to afront ze strony smarkacza, kt�rego nie umia�a wychowa� rodzona matka. Dosz�o do ostrej wymiany s��w, kt�ra przerodzi�a si� w awantur� i o ma�o nie dosz�o do r�koczyn�w. Wies�awa jednak opami�ta�a si� w por� i wyprosi�a kole�ank� z domu. Jednak uraz pozosta�. Od tego czasu staranniej zakrywa�a d�oni� usta, gdy wybucha�a �miechem. Nabra�a takiej wprawy, �e zawczasu podnosi�a d�o� i wszyscy z g�ry wiedzieli, �e b�dzie si� �mia�. Zamroczona alkoholem stawa�a si� jednak obrzydliwa. Alkohol brutalnie zrywa� z jej twarzy mask� s�odkiego fa�szu, ods�aniaj�c jej drug� natur�. Wzbiera�a w niej z�o�� za nieudane lata ma��e�stwa, za niespe�nione ambicje, za niepowodzenia Patryka, w kt�rym dwadzie�cia lat temu widzia�a przysz�ego wielkiego malarza, a kt�ry sko�czy� jako zwyk�y taks�wkarz, prawie jak fabryczny robociarz. Pragn�a by� �on� artysty o mi�dzynarodowej s�awie, pragn�a go�ci� w domu cyganeri� artystyczn� ju� nie tylko rodzinnego miasta, lecz �wiata ca�ego - go�ci�a za� najgorsz�, jak twierdzi�a, �uli�. Straciwszy nadziej� na sukces artystyczny Patryka, zacz�a j� pok�ada� w c�rkach i szczeg�lnie w synku. Lecz tak jak zabija�a rado�� w m�u, jak niszczy�a w nim wszelki potencja� tworzenia, poczucie w�asnej warto�ci, aspiracje i samozadowolenie z drobnych osi�gni��, tak samo destrukcyjnie wp�ywa�a na dzieci, siej�c ca�ymi dniami swe nieograniczone roszczenia, pretensje i coraz bardziej absurdalne ��dania. Kt�rego� razu, podczas kolejnego sobotniego spotkania, zwr�ci�a uwag� przechodz�cej obok Tamarze, �e porusza si� ona jak kaczka. Tamara, kt�ra rzeczywi�cie nie mia�a figury modelki, wybieg�a z pokoju ze �zami w oczach. M�odszej c�rce, gdy pewnego dnia wyczu�a od niej zapach alkoholu, zarzuci�a, �e chleje ona robotnicze piwsko jak ta ostatnia chlaczka. Roxana uciek�a na kilka dni z domu. Tamara nienawidzi�a mnie jednak nie dlatego, �e jak wszyscy uczestniczy�em w pijackich imprezach w Stanicy, lecz poniewa� mia�em m�zg wyniszczony alkoholem tak doszcz�tnie, jak mia�a jej matka. Tamara nienawidzi�a alkoholik�w, a szczeg�lnie mnie, lecz bynajmniej nie od samego pocz�tku. Kt�rej� niedzieli, gdy obudzi�em si� w po�udnie, wci�� na p� pijany, w Stanicy nie by�o nikogo. Cisza jak makiem zasia�. Oczywi�cie najpierw, o czym wie ka�dy pijak, kierunek �azienka, a wprost z �azienki - lod�wka. Z�oty nektar ch�odzi� rozpalone gard�o, ulga tak b�oga, �e kto nie pije na um�r do bladego �witu, ten nigdy si� nie dowie, jak czysty staje si� umys� po pierwszej butelce, jak �ycie nabiera barw, jak lekka staje si� cz�owiecza dusza. Odstawi�em butelk� i rozejrza�em si� po kredensie za moim pude�kiem z tytoniem i maszynk� do kr�cenia papieros�w. Kr�cili�my w Stanicy wszyscy i kr�c�c dumni byli�my, �e tak tanio kr�cimy. Pude�ek i maszynek le�a�a ca�a masa, lecz moich nie mog�em znale��. Wszed�em do pokoju i stan��em jak zamurowany. Na fotelu siedzia�a Tamara, maluj�c czerwonym lakierem paznokcie u st�p. U�miechn�a si� uroczo. Mia�a na sobie trykotow� koszulk� i kr�tk� sp�dniczk�; podbr�dek opiera�a na kolanie. Nie spos�b by�o nie zauwa�y� bia�ego paska majtek. - Nikogo nie ma? - spyta�em zbli�aj�c si� do fotela. Nie przerywaj�c malowania odpowiedzia�a: - Pojechali do ko�cio�a, a mama jeszcze �pi. Usiad�em naprzeciwko i si�gn��em po ukr�conego papierosa, kt�ry le�a� na �awie obok popielniczki. By� zalany coca col�, lecz zd��y� wyschn��. Tamara poprawi�a wygodniej podbr�dek na kolanie. - Podoba ci si� czerwony kolor paznokci? - zapyta�a nie patrz�c na mnie. Zrobi� mi si� namiot. Rozmowa szybko potoczy�a si� w jedynym mo�liwym kierunku, po czym zacz�li�my si� ca�owa�. Tamarze imponowa�o, �e mo�e to robi� ze starszym facetem, mnie imponowa�a lolita. Wyszli�my do jej pokoju, w kt�rym zamkn�li�my drzwi na klucz. Poprosi�a tylko, abym nikomu o tym nie m�wi�. Nie chcia�a sprawi� przykro�ci Ronaldowi, swemu �wczesnemu ch�opcu. Oczywi�cie, ch�tnie wyrazi�em zgod�, lecz Ron i tak si� dowiedzia�. Tamara nie da�a si� przekona�, �e nie ode mnie. Wkr�tce wybuch� skandal, bo kto� doni�s� o wszystkim Wies�awie, kt�ra rzecz jasna zabroni�a mi wst�pu do Stanicy. Wkr�tce jednak Wies�aw� przy�apa� Patryk i wraz z c�rkami wprowadzi� si� tymczasowo do mojego domu. Tamara zaprzeczy�a, jakoby mia�a ze mn� potajemne konszachty, zaprzeczy�em i ja. Patryk krzycza�: - Znalaz�em kalendarz tej dziwki! W ci�gu tygodnia mia�a wi�cej stosunk�w z tym bydlakiem ni� ze mn� w ci�gu roku. I jeszcze c�rk�, rodzon� c�rk� pos�dza o takie �wi�stwa! Tracy zna�a tylko po�ow� prawdy, t� dotycz�c� Wies�awy. Tracy w og�le zna�a tylko po�ow� o mnie prawdy. Liczy�em na to, �e nigdy nie dowie si� reszty. Patryk wr�ci� oko�o godziny pierwszej. Przywi�z� z p�ywalni Thomasa, a tak�e Roxan�, kt�r� spotka� id�c� do domu ze stacji kolejki. - Pora na obiad - zarz�dzi�. - Przepraszam, �e nie by�o mnie tak d�ugo, lecz tyle spraw mam na g�owie... Roxana i Tracy nakry�y do sto�u, Thomas usiad� przed telewizorem i gra� na playstation, Patryk stan�� przy piecu w kuchni. Ja wr�ci�em do przegl�dania gazet, lecz poch�oni�ty my�lami o tamtym odleg�ym czasie, kt�ry teraz tak nagle powr�ci�, nie rozumia�em czytanych s��w. Kim w�a�ciwie jestem? Jestem ludzk� szmat�. Min�o czterna�cie miesi�cy i dziewi�� dni. Ostatni raz upi�em si�, przy tym w�a�nie stole, w przeddzie� wyjazdu z Melbourne. Pierwsze tygodnie na Gold Coast by�y trudne. Potem zapomnia�em, jak przyjemnie jest przytkn�� usta do szyjki, jak oddalaj� si� troski, jak powraca rado�� �ycia i prze�wiadczenie, �e �ycie nale�y wype�ni� najg��bszym sensem. W Melbourne wype�nia�em. Zamyka�em sie w pokoju w naszym domu w Footscray, aby nie widzia�y mnie dzieci. Projektowa�em ulotki dla drukarni, aby zarobi� na �ycie i piwo. W szafie p�dzi�em piwo z zacieru po dwadzie�cia pi�� cent�w butelka, aby taniej si� upi�. Upija�em si� wieczorami i zdawa�o mi si�, �e jestem silny, �e mog� nie pi�, gdy tylko zechc�. My�l ta dodawa�a mi skrzyde�; szed�em do kuchni, by o�wiadczy� to Wandzie. - Widzisz, �e dzisiaj nie jestem pijany? Widzisz, �e my�l ta dodaje mi skrzyde�? Widzisz, �e si� zmieni�em? �e jestem silny? Nie wierzy�a. Powtarza�a uparcie, �e jestem alkoholikiem. Szed�em do �azienki, by przyjrze� si� sobie w lustrze. Obrzydliwa twarz! Obrzydliwy oddech na k�amliwym szkle. Samonienawi��! Wstr�t! Cz�owiek musi ceni� w�asn� warto��, cho�by mia� jej tylko tyle, co na dnie butelki. Stoj�c przy lustrze miewa�em urojenia. Czasem, gdy �piewa�em do tubki z past� do z�b�w, zdawa�o mi si�, �e mam g�os tak pi�kny jak Michael Jackson! "Heal the world" - rozbrzmiewa� najwy�szy z ton�w. "Heal the world", szala�a publiczno��, "Heal the world", nie milk�y brawa. Zmusza�em Wand�, by zapowiada�a do mikrofonu moje kolejne przeboje. Wraz z widowni� krzycza�a: - Bis, bis, bis! Krzycza�a i mia�a w oczach �zy rado�ci. Cieszy�y si� te� dzieci i wraz ze mn� �piewa�y "Maszeruj�ce mr�wki". - Tatu� kocha nas dzisiaj! Tatu� nie musi tak ci�ko pracowa� w swoim pokoju! - Dlaczego nie pijesz ju� piwa? - zapyta�a mnie c�rka na Gold Coast. - Piwo jest smaczne jak coca cola. Patryk o tym nie wiedzia�. Patryk s�dzi�, �e pij�, tak jak wszyscy nasi przyjaciele, umiarkowanie - w sobot�, w niedziel�, w �rodku tygodnia najwy�ej jeden wiecz�r. Nikt nie wiedzia�. Nikt nie wiedzia�, gdzie le�y granica pomi�dzy towarzysk� kultur� a zwyrodnieniem umys�u. Kt�rej� nocy, gdy Patryk poskar�y� si�, �e brakuje mu kobiety, chcia�em przyjacielowi wy�wiadczy� przys�ug� - ofiarowa�em mu Wand� i gdyby w por� si� nie obudzi�a, najpewniej by j� wzi��. - Czego p�aczesz, niem�dra - uspokaja�em j�. - Patryk jest naszym prawdziwym przyjacielem, musimy mu pom�c, gdy potrzebuje. Mo�e jest on naszym jedynym przyjacielem? Mo�e kiedy� my b�dziemy w potrzebie? Nie da�a si� przekona�. T� noc sp�dzili�my rozmawiaj�c o Van Goghu i spijaj�c resztki pozosta�ego w Stanicy alkoholu. - Dlaczego nie odesz�a� wtedy, gdy tak bardzo pi�em? - zapyta�em Wand� na Gold Coast. - Ba�am si� o ciebie. Ba�am si�, �e sko�czysz na ulicy jak ostatni �achmaniarz. - Dlaczego wi�c odchodzisz teraz? Nie odpowiedzia�a. Odesz�a. Dosi�gn��em dna najmarniejszej egzystencji, gdzie nie ma ju� niczego poza ci�arem winy i wyrzutami sumienia za wszystkie krzywdy, kt�re wyrz�dzi�em najbli�szym i za to, czego nie zrobi�em, a powinienem by� zrobi�. Nauczy� dzieci, jak by� przyzwoitym cz�owiekiem? Jak �y� w zgodzie ze �wiatem, z lud�mi, z sob� samym? Patryk przyni�s� z kuchni butelk� i dwie szklanki. - Piwo ci nie zaszkodzi. Wypijmy za zdrowie Tai Shi! Rafal Klunder, Brighton East, lipiec 2000.