6159

Szczegóły
Tytuł 6159
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6159 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6159 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6159 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W�adys�aw Stanis�aw Reymont Z wra�e� w�oskich Z wra�e� w�oskich �e nie dosta�em delirium z nud�w warszawskiego �ycia, to cud prawdziwy, bo te wszystkie "czarne kawy", te s�odko-nudne flirty po raucikach, herbatkach i �urfiksach; te fa�szowane i fa�szuj�ce Angielki w Belle-Vue, a holenderskie Szwajcarki w Eldorado; "Rycersko��" z przedartymi tenorami i s�dziwymi sopranami w Wielkim, "Ciep�a wd�wka" w Rozmaito�ciach, cyrkowe hece w Ma�ym; malunki pa� w Salonie, a "Tryptyk" w Zach�cie; te same ci�gle s�awy domowego i zagranicznego chowu; to wieczne obiecywanie prasy, �e Paderewski przyjedzie na wiosn�, a Reszkowie jesieni�; te same z�amane mostki, twarze, ulice, frazesy, ma�e k�amstwa, ma�e serca - to chyba razem dosy�, aby uciec z Warszawy. Tak te� uczyni�em. Za Piotrkowem wiosny nie by�o jeszcze, ale za to po bruzdach le�a�y �niegi, kapu�niaczek ci�� marcowy, drzewa sta�y nagie niby szkielety i powietrze pachnia�o listopadem. Dopiero w Trzebini r�wnocze�nie z gromad� Zydk�w w cha�atach i z przepi�knymi pejsami, zobaczy�em pierwsze zielone li�cie na �ywop�otach-i ru� zb� nieco zielon�. Mam ju� dosy� Wiednia! dwa dni deszczu. Pot�ny katar wywioz�em z Kahlenberga, ub�oci�em si� na ringach, zmok�em do nitki na zmianie warty w Burgu. Co robi� ze sob�, kiedy deszcz nieustannie leje i kiedy w operze nie�miertelna w�oska katarynka Trubadur, - a w Burgu nie. �miertelnie nudny Goetz?... Poszed�em do nowego Cesarskiego Muzeum. - Mumie egipskie cztery tysi�ce lat. Zabytki kultury asyryjskiej. Grobowcy kr�l�w, Sfinksy. Tamto Ozyrys. To wyobra�enie Nilu... - opowiada� garstce Anglik�w przewodnik. M�wi� jednym tchem z po�piechem najmowanego na godziny; miesza� bez�adnie ludzi, epoki, kraje, dynastie w jeden bigos hultajski i przyprawia� to wszystko od czasu do czasu specjalnie wiede�skimi witzami, z kt�rych si� �mia� najserdeczniej. - Panowie, to kamee, jedyne okazy na �wiecie. Wyroby z ko�ci s�oniowej, ceni� si� na miliony. - Miliony! - monokl wylecia� z oka. - Tak. To s� gobeliny, wyrabiane niegdy� w klasztorach, to s�... - miliony! hm! takie drobiazgi!... - Arcydzie�a! arcydzie�a, kt�rymi si� Wiede� szczyci, kt�rych Wiedniowi zazdroszcz�... - monokl wpad� z powrotem w oko, a d�ugie rury lornetek wymierzono z po�piechem na te istotnie przepi�kne filigrany. Anglicy kazali sobie powtarza� po kilka razy przewodnikowi i t�oczyli si� doko�a gablotek z pewnym uszanowaniem - imponowa�y im te ma�e rzeczy wartuj�ce miliony. Jaka� miss chuda, d�uga i szpetna notowa�a na marginesie Baedeckera. - Zbrojownia! zbroje ksi���t niemieckich z XVI wieku, zbroje normandzkie. Zbroje francuskie. Zbroje ksi�cia Parmy, warto�ci p�tora miliona floren�w. Najdro�sza zbroja na �wiecie - prawi� nieustannie przewodnik. Nast�pi� znowu ten sam ruoh monokla, lornetek i Baedecker�w, musieli dobrze zobaczy� przedmiot wartuj�cy miliony i podkre�li� odpowiednie miejsce w Baedeckerze. Przecie� ci wyspiarze po to je�d�� tylko po wszystkich k�tach Europy, aby je popodkre�la� w Baedeckerze. Anglik, stan�wszy przed rze�b�, obrazem itp., przede wszystkim szuka o tym wzmianki w Baedeckerze; je�eli jest, to dobrze, podkre�la i idzie dalej, nie fatyguj�c si� ogl�daniem. Zbiory muzeum s� zbyt znane, aby mo�na co� nowego o nich napisa�. Sam gmach za� przez�ocony, przeszlifowany, przemarmurowany, przeozdobiony, stanowczo jest za szykowny. Semmering przespa�em. Rankiem w brzaskach �witania, pe�nego mgie� i szaro�ci, zacz�y majaczy� Alpy Styryjskie. Poci�g bieg� ostro�nie nad Mur�, wij�c� si� w fantastyczne skr�ty, obwini�t� w zielone opary i znikaj�c� chwilowo w g��bokich rozpadlinach lub pod cieniami las�w �wierkowych. S�o�ce zacz�o wypija� szaro��, przeb�yskiwa� w potokach, wylewaj�cych si� z g�rskich gardzieli i w rosach �wieci� weso�o na kraw�dziach ska�, i oz�aca� domy, szczyty wie�, zielone pastwiska, ca�� t� cudn� panoram�, ci�gn�c� si� wzd�u� kolei. Godziny p�yn�y za godzinami, a nie by�o mo�na oderwa� si� od tych ustawicznie zmieniaj�cych si� widok�w. Kolej ci�gle biegnie dolinami, otoczonymi przez wynios�e g�ry o spadkach �agodnych, obro�ni�tych �wierkami, u�miechni�tych wiosn�. Czasem potok rzuca si� z wysoko�ci, czasem b�y�nie rudawa ska�a przez t�o wytrzebionego lasu, zamajaczy jaki oddalony, samotny szczyt ca�y w �niegach i znowu rozkoszna dolina, pe�na pastwisk zielonych, u�o�onych tarasami, pi�trz�cych si� jedne nad drugimi, pe�na domk�w bia�ych, ko�cio��w o wie�ach wysmuk�ych, stog�w zesz�orocznego siana i stad owiec burych, pas�cych si� po uboczach. Co chwila prawie przystanek i pe�no ludzi �wi�tecznie wystrojonych. Czarne chustki na g�owach kobiet, puszczone wolno, szeleszcz� na wietrze; m�czy�ni spiczaste swoje kapelusze z pi�rami obwiedli zieleni�. Selzthal, 685 metr�w nad poziomem morza. Co stacja pniemy si� wy�ej, g�ry si� wyostrzaj�, doliny s� w�sze i co chwila przecinaj� nam drog� potoki i poprzecznie id�ce doliny - krajobraz si� rozszerza i pi�trzy amfiteatralnie. Na lewo i na prawo b�yskaj� szczyty �nie�ne, a ni�ej oblewa lasy i pastwiska b��kitnawa mg�a oddalenia. Na skarpach r�owiej� wrzosy i ��te pierwiosnki. Dolina Willach, to marzenie pe�ne wody, b��kitu, zieleni las�w, bia�ych szczyt�w w oddali, nagich g�r wyskakuj�cych prosto z pastwisk ku niebu i uwie�czonych zamkami, pe�nymi blank�w, taras�w i wie�. Powietrze surowe dyszy rze�wo�ci� wiosny, a te pi�kne krajobrazy przemykaj� tylko, zostawiaj�c w duszy wra�enia spokojne i szlachetne. Pontebba - granica w�oska. W�ochy! Ile� to lat mia�em w m�zgu i w duszy ten kraj - "gdzie cytryna dojrzewa, gdzie laur�w gaj, gdzie...", ale w Pontebbie nie ma jeszcze tych W�och wymarzonych, tych W�och, kt�rych si� pragnie - jest tylko straszliwie brudna stacja, brudna s�u�ba, brudny poci�g, brudny bufet i. brudni �andarmi z kogucimi pi�rami - no, i jest wino w�oskie. Domy bez dach�w wygl�daj� niby wielkie kwadraty kamienne, przeci�te z rzadka ma�ymi otworami okien, w kt�rych si� suszy bielizna. Krajobraz dziczeje, lasy znikaj�, g�ry s� skaliste i bezp�odne, wznosz� si� wy�ej i stoj� nagie, smutne, poobrywane i gro�ne. Poci�g bie�y wolniej, bo co chwila �uki, mosty i tunele. Noc zwolna zapada i szarzeje, m�ci si� wszystko i zapada w mroki. Daremnie wpatruj� si� w t� noc w�osk�: nad nami rozpo�ciera si� niebo bez ksi�yca i bez gwiazd, a kontury g�r majaczej� w cieniach jak widma. - Mamo, to W�ochy? - W�ochy. Chc� spa�, ale wci�� mnie budzi g�os Niemeczki, kt�ra trzymaj�c g�ow� w oknie, cb chwila ci�gnie za r�kaw matk� i pyta: - Mamo, to W�ochy? - W�ochy - odpowiada matka i drzemie dalej. Tak, to ju� W�ochy geograficzne. Padwa Padwa, to pierwsza stacja w moim po�piesznym kursie po W�oszech. Przyjecha�em w nocy i roztrz�sion� doro�k� bez latar�, z drzwiczkami, kt�re ustawicznie wylatywa�y, wlok�em si� przez miasto ciemne uliczkami czarnymi i cichymi, roz�wietlanymi gdzieniegdzie po rogach lampkami p�on�cymi przed Madonn� lub �w. Antonim. Hotel "Pod Bia�ym Krzy�em", to ju� hotel w czysto w�oskim charakterze - o izbach sklepionych i niskich niby kazamaty, o posadzkach kamiennych, kratach w oknach nie domykaj�cych si�, ��kach familijnej szeroko�ci i braku najzupe�niejszym wszelkiego komfortu. C� robi� rano, je�li nie i�� na w��cz�g� po mie�cie, bez cicerona, bez innego przewodnika nad instynkt i Baedeckera! Nie ma w podr�ach przyjemno�ci szczerszej nad tak� w��cz�g� bez planu po mie�cie nieznanym. Idzie si�, gdzie oczy i ulice lub drogi prowadz�, bo zawsze si� dojdzie i zobaczy rzeczy pi�kniejsze i godniejsze uwagi, nad te, urz�downie w przewodnikach zalecone. Wszystkie wykrzykniki zachwyt�w i superlatywy katalog�w nie staj� pomi�dzy mn� i przyrod� lub dzie�em sztuki. Idzie si� i patrzy: tam na wysmuk�y kontur arkady jakiej� na p� zwalonej, na architektur� pa�acu, podobnego do twierdzy obronnej, na szczeg�lny po�ysk marmur�w w s�o�cu, na twarz charakterystyczn�, na szczeg� �ycia codziennego; spotyka si� ogr�d jaki�, dysz�cy zieleni� i wiosn�, a niespodziewanie wy�aniaj�cy si� z obramowania zrudzia�ych zau�k�w: kawa� placu bia�ego, strugi mieni�cej si� w s�o�cu wody, ko�ci� pe�en rze�b i malowide� przepi�knych, jaki� kawa� mur�w, dysz�cych �redn�owieczno�ci� - i oczy maj� dosy�, zatrzymuj� si� z przyjemnym zdziwieniem i wch�aniaj� maluj�c w g��bi jakie� t�o, na kt�iym p�niej wytworzy si� pewna ca�o�� wra�e�. S�o�ce tak razi�o, �e z przyjemno�ci� szed�em pod cie� arkad, biegn�cych z obu stron wszystkich prawie ulic. Imponuj�ce wra�enie wywiera ten, zda si�, niesko�czony szereg t�gich pilastr�w kolo�skich, poprzeplatanych gdzieniegdzie niby trzcinami wysmuk�ymi kolumienkami wero�skimi. Wsz�dzie pe�no �lad�w Wenecji, od kt�rej ta Padova la dotta (Padwa uczona, jak j� zwano dawniej) d�ugo zale�a�a zupe�nie. Mo�na jeszcze znale�� lwy weneckie, poprzyczepiane do �cian, tak jak pe�no jest tego czysto weneckiego stylu w niejednej arkadzie, w oknach, w balkonach wisz�cych nad ulicami i pe�nych rze�b koronkowych, a czasami spotyka si� dom, jakby �ywcem przeniesiony znad Wielkiego Kana�u. Miasto pi�kne, ale jakby wymar�o, taka cisza wieje pod arkadami i na ulicach. Czasami przejedzie dwuko�owy w�zek, zaprz�ony w os�a, czasem kobieta jaka z koszem jarzyn lub pomara�cz na g�owie przejdzie prostym, automatycznym krokiem niby kanefora grecka, z g��wnej ulicy dojdzie turkot tramwaju lub okrzyk pij�cych w tratoriach i cicho si� robi, tak �e echa w�asnych krok�w, rozbrzmiewaj�ce dono�nie w ciszy - denerwuj� nieprzyjemnie. Domy stoj� zamkni�te, ciche i pos�pne; przez bramy a�urowe czasami b�y�nie ogr�dek pe�en drzew i kwiat�w i znowu tylko mur i szaro��. Sklep�w, a raczej kram�w z tandet� wenecko-wiede�sk�, dosy�, a jeszcze wi�cej pustych zwyk�e tratcrii, w kt�rych mo�na dosta� wina wprost za bezcen. Tutaj, wpo�r�d tej ciszy uliczek, podobnych do kana��w g��bokich, pod cieniami, rzucaj�cymi pos�pny mrok, wpo�r�d dom�w z XIV, XV i XVI-go stulecia, mocnych, obronnych i ponurych dom�w, kt�re s�u�� za mieszkania, wi�zienia i twierdze - mo�na doskonale cofn�� si� w �rednie wieki Padwy. Cz�owiek bez trudu przenosi si� do czas�w, podesty Ezzelina, kata dzieci, do wojen ulicznych szlachty z ludem, do boj�w i awantur Carrar�w, patrycjusz�w miejscowych. Do tych scen pe�nych mord�w i tortur, w kt�rych ofiary wyrywa�y si� z r�k kat�w, z�bami i pazurami dar�y twarze swoich s�dzi�w i zwyci�zc�w, do tych procesji uroczystych, podczas kt�rych zrywa�y si� nami�tno�ci przyt�umione niby orkan i mordowano si� na ulicach, a� krew obryzgiwa�a ksi�y nios�cych monstrancje i j�ki chrapliwe konaj�cych miesza�y si� z hymnami i �piewami pobo�nymi, z g�osami dzwon�w, z krzykami w�ciek�o�ci i ze szcz�kiem or�a - do tych wojen ulic, dom�w, ba - okien z oknami. Troch� skupienia w sobie i widzi si� to, i s�yszy. Chodzi si� z jakim� uczuciem ulgi, �e to ju� przesz�o, a jednocze�nie czuje si� jakby pewien �al, "�e przesz�o zupe�nie". Ci W�osi, kt�rych widz� le��cych po ulicach, sprzedaj�cych w sklepach, chodz�cych, wydaj� si� ras� upad�� w stosunku do swoich przodk�w, rasy bohaterskiej i silnej. Ci�gn� mnie wprost do swoich kram�w, z u�miechem uni�onym, z gestykulacj� faktor�w, ze �mieszn� patetyczno�ci� zachwalaj� swoje towary - i d�saj� si�, kiedy nic nie kupi�. Kto tylko mo�e i jak mo�e, wyci�ga r�ce po soldy. Przez w�skie uliczki, czysto �redniowieczne, id� do �w. Antoniego. Niebo bez chmur, ciep�o wiosenne. Z wielkich mur�w zwieszaj� si� zielone ga��zie pn�cz�w kwitn�cych, a z g��bi wychylaj� si� g�owice pinii obci�tych, pokr�conych, naros�ych guzami, a miejscami bzy, ca�e fioletowym kwiatem pokryte lub wysmuk�e korpusy magnolii, ca�e r�owe. Przed samym ko�cio�em, na placu prawie pustym wznosi si� pos�g konny, s�ynnego pogromcy Sforz�w, Kondotiera Gattamelaty, przez Donatella, z roku 1443, a pierwszy jaki by� odlany we W�oszech. W pancerzu z mocnych blach, z g�ow� odkryt�, z rodzajem maczugi w r�ku, siedzi mocno na koniu silnym, zwyk�ym bydl�ciu od pracy; wielki miecz wisi nisko, ko� si� nieco wypr�a, jakby w gotowo�ci do skoku na nieprzyjaci�. Zielonawy kolor br�zu ani czas nie os�abi�y mocnych i realnych szczerze rys�w konia i cz�owieka, kt�ry wydaje si� na tle tego dziwnego ko�cio�a i tych dom�w w�skich, okratowanych, tych arkad mocnych, s�up�w pot�nych, balkon�w, os�oni�tych stalowymi siatkami, jakby �ywy - gotowy do boju. Czeka si�, rych�o Gattamelata podniesie obuch do g�ry, zepnie konia - i obaj run� na nieprzyjaciela. Ko�ci� ma fasad� w�osko-gotyck�, odart�, prawie dzik� przez surowo��, a kopu�y bizantyjskie, dzwoneczki ostro�uk. najczystszy - ob��ki balkonu podtrzymuj� filarki cienkie, wysmuk�e, jakby zrobione przez weneckich z�otnik�w i z Wenecji przywiezione. Wchodz� w olbrzymi� naw� �rodkow�, pe�n� kolorowych, dziwnych refleks�w ok^en. Szereg d�ugi o�tarzy migoce z naw bocznych marmurami i mozaikami. W kaplicy po lewej stronie le�y patron miasta, �w. Antoni, jeden ze wznios�ych przedstawicieli XII-go stulecia, dusza mistyczna, za kt�rej g�osem lecia�y ptaki, zwierz dziki bieg� z g�r i las�w, ryby z w�d - rozmawia� z nimi i rozumia�y go, tak jak �w. Franciszka w Asy�u. Kaplica jest jego imienia. Fasada pi�kna z bia�ego marmuru, o wn�kach z marmur�w kolorowych, oprawiona niby w ramy z agatu w czarny polerowany marmur, podobna jest do staro�ytnych �uk�w rzymskich. Kolumny marmurowe, pokryte p�askorze�bami i nadbrusia pe�ne li�ci, koni, ludzi nagich, �ab�dzi, ryb, amork�w. rozbawionych - tworz� wej�cie wspania�e. T�umy ca�e figurek rze�bionych pokrywaj� mury i filary i zape�niaj� bia�e pola marmur�w zgie�kiem �ycia swobodnego, z ca�ym rozpasaniem p�z i wyraz�w. Pomi�dzy kolumnami wisz�, jak kwiaty, z�ote i srebrne lampy i p�on� krwawymi blaskami, za nimi wznosi si� sarkofag grobowy �wi�tego, a za tym o�tarz, pokryty z�otymi blachami. �ciany w g��bi i po bokach pokryta p�askorze�bami w marmurze, wyobra�aj�cymi uzdrowienia i wskrzeszenia, szereg cud�w, jakie zdzia�a� �w. Antoni. Na bokach i �cianach sarkofagu i kaplicy b�yszcz� niezliczone wota, jakie wci�� nap�ywaj� ze wszystkich stron �wiata. S� ze z�ota, srebra, wysadzane drogimi kamienia mi: wyszywane per�ami modlitwy dzi�kczynne, proste wykrzykniki, westchnienia g��bokie przez prostot� i zaledwie utrwalone w��czk� na kanwie, oprawnej w czarne, zwyczajne ramki, a w k�cie jednym stoi p�k szczude�, pozostawionych przez uzdrowionych za spraw� �wi�tego. Przed o�tarzem odprawiano nabo�e�stwo - biskup m�ody, o wspania�ej rzymskiej twarzy, celebrowa� z namaszczeniem, otoczony licznym orszakiem duchowie�stwa; ch�r powa�nych g�os�w, doskonale zharmonizowanych, �piewa� jak�� pie�� uroczyst� i niezmiernie prost�, a ca�� przestrze� przedkapliczn� zalega� lud - pielgrzymi, z r�nych stron Europy zebrani. Potem nasta�a chwila ciszy, w kt�rej bia�e szeregi ksi�y odp�ywa�y i gin�y w cieniach naw, a t�um zacz�� si� czo�ga� na kolanach woko�o sarkofagu, ton�cego w bia�awych dymach kadzide� i w z�otej glorii �wiate�. Przy p�ycie marmurowej, os�aniaj�cej trumn� �wi�tego, podnosili si�, dotykali p�yty r�k�, opierali na niej skronie, modlili si� chwil� w skupieniu i przechodzili z twarzami rozpromienionymi, z jak�� cicho�ci� w oczach za�zawionych. D�ugo snu� si� ten �a�cuch, i szmer modlitw, oddech�w i westchnie� rozbrzmiewa�, to echa �ka� rwa�y si� z cieni�w naw i p�yn�y otwart� kolumnad� pod sklepienia. Odchodzi si� i powraca - odchodzi si� wprost zgn�bionym nadmiarem pi�kna, pomys�owo�ci i powraca, aby jeszcze raz dusz� i oczy napa�� widokiem tych arcydzie�. �wieczniki Riccia wysokie s� co najmniej na dwa s��nie i maj� ze cztery stopy u podstawy. Pi�trz� si� na nich w spiralnej procesji ca�e t�umy ludzkie: sceny z ewangelii, sceny ze wsp�czesnego �ycia, sceny z mitologii: korow�d dusz, cia�, nastroj�w i krajobraz�w - pochowanie Chrystusa w�r�d krzyk�w przejmuj�cych rozpaczy t�umu, w�r�d b�l�w rzeszy ca�ej i �ez - Chrystus w otch�ani, Chrystus na g�rze Tabor, Chrystus prowadzony na miejsce ka�ni - t�um uczni�w i wyznawc�w, oprawcy, Rzymianie, �o�nierze, krajobrazy, kobiety rozp�akane, twarze m�ciwe i zadowolone faryzeusz�w; rozmaito�� wyraz�w, nastroj�w, ca�a gama uczu� dusz ludzkich, a wszystko takie �ywe, takie realne, takie nat�one i poch�oni�te akcj�, mi�o�ci�, b�lem, nienawi�ci�, takie indywidualne i z tak� pot�n� szczero�ci� wypowiedziane, �e si� stoi i patrzy ze zdumieniem i pokor�, �e a� ta wielo��, ten r�j cia� i dusz - staje si� jak�� mistyczn� jedno�ci�, olbrzymieje i zas�ania sob� wszystko, co si� dzia�o gdziekolwiek. A reszta rze�b i �wiecznik�w Donatella, Bellana i Andrzeja Briosco? Jest w nich to wszystko, co si� p�niej spotyka po muzeach Florencji, Rzymu, Neapolu - po ko�cio�ach i klasztorach W�och ca�ych. W tych p�askorze�bach jest ca�a ludzko��; ludzko��, kiedy cierpi, kiedy marzy, kiedy pracuje, kiedy tworzy i my�li - i wszystko na tle i w przeciwstawieniu przyrody wiecznie spokojnej i wiecznie oboj�tnej. Jest to wielki pami�tnik Odrodzenia. Druga kaplica, za wielkim o�tarzem, mie�ci w sobie skarbiec i relikwie. Wychodz� z ko�cio�a i id� na Prato. A! jak�e tu. cicho, jasno i dobrze! Pinie wynios�e roztaczaj� zielony dach nad g�ow�, dach, przez kt�ry s�o�ce przecieka i z�oci fantastycznymi arabeskami trawniki mi�kkie, puszyste i tak jasnozielone i po�yskliwe, jakby je kto roztopionym szmaragdem malowa�. Kana� seledynowej wody, obiegaj�cej obr�cz� Prato, przeb�yskuje przez drzewa i mieni si� drobnymi �uskami zmarszczek. Podw�jny szereg bia�ych pos�g�w obiega wko�o i stoi w wielkim majestacie ciszy. Siada si� na jakiej� kamiennej �awce i ten dziwny spok�j zaraz ow�ada sercem i m�zgiem. Naprzeciw �wi�ta Justyna, z o�mioma-kopu�ami, haftuje si� na b��kicie, a z drugiej strony ratusz swoj� czerwonaw� fasad�, swoje koronki okien, wylot�w i balkon�w - wznosi powa�nie w g�r�. Ptaki �piewaj� i goni� si� po gzymsach, pomi�dzy ga��ziami, po g�owach pos�g�w. Cicho jest i dobrze. Nie marzy si�, tylko my�l spokojnie prz�dzie sw�j w�tek, a oczy �lizgaj� si� po gzymsach i kapitelach kolumn, po cudnych liniach balkon�w, po fasadach mocnych i pi�knych - przebiegaj� plac, bia�y od s�o�ca i p�yt kamiennych, goni� za cyklistami, kt�rzy si� wko�o Prato trenuj� - zag��biaj� si� w podcienia, gdzie przechodz� pi�kne i wysmuk�e kobiety i ton� w lazurze nieba, i pij� tylko cisz� i pi�kno. Dobrze tak siedzie�. Woda szemrze tak cicho i d�wi�cznie, twarze pos�g�w, pomi�dzy kt�rymi jest Batory i Sobieski maj� taki dobry wyraz, jest tak ciep�o i wio�niano w powietrzu, �e s�ycha� prawie otwieranie si� p�k�w drzew i z wiatrem nap�ywa zapach bz�w i magnolii. Przed samym wyjazdem poszed�em jeszcze za miasto na wa� zielony i resztki mur�w fortecznych z czas�w austriackich, a potem w pola. Wiecz�r zapada� cichy i w kana�ach, b�yskaj�cych niby zwierciad�a, poprzez m�od� ziele� wierzb, �aby zacz�y rechota� swoj� pie�� wiecz�r, na - jak u nas. S�o�ce �wieci�o uko�nie i czerwone, przepalone pasma gada�y na m�ode listki winoro�li, a wielkie zielone d�by rzuca�y cienie rude, niebo blade m�tnia�o w to-ancach i zlewa�o si� z b��kitnaw� mg��, poprzez kt�r� przewija�a si� bia�a frendzla g�r o�nie�onych, jak niezmiernie s�odka fraza w preludium zmroku. Cicho�� nieobj�ta wstawa�a z cieni�w i przepojona echami usypiaj�cej przyrody rozsypywa�a na ziemi� i ludzi sen i odpocznienie. S�owiki zacz�y �piewa� swoje hymny nocy i mi�o�ci - jak u nas.... W Loreto Z Rimini poci�g lecia� wybrze�ami i ju� do samego Loreto Adriatyk ci�gle le�y przed oczyma. Morze jakby drzema�o w b��kitnawym spowiciu mgie� i �witu, tylko szerokie i p�askie fale przychodzi�y z tuman�w, konaj�c z lekkim dreszczem na piaskach wybrze�a, prawie pod szynami kolei. Poci�g bieg� tak cicho, �e by�o s�ycha� szum i pluskanie morza i daleki, podobny do �a�osnego j�czenia czajek, krzyk mew upatruj�cych �eru i turkoty woz�w, tocz�cych si� z g�r niewidocznych jeszcze, bo przys�oni�tych brzaskami przedwschodu. Nie z kra�c�w, ale jakby z g��bin morza, zacz�y si� przes�cza� i rozpyla� w przestrzeni r�owe zorze, zacz�y przebiega� i drga� w powietrzu jakie� �wietlane fale, rozr�owi�c szaro�� i przesyca� srebmawy ton zieleni i per�owo�� morza - fioletem i purpur�. Zwoje opar�w opada�y rozrzedzone, bo czerwona, rozwichrzona kula s�o�ca wychyli�a si� jakby z toni i oci�ale podnosi�a si� coraz wy�ej i wy�ej - a na powierzchni morskiej b�yska�o s�o�ce drugie, promienniejsze i ogromne, kt�re si� rozp�ywa�o po falach jak rzeka lawy roztopionej, niezmierzonymi koliskami purpury. Morze za drga�o �yciem i ods�oni�o swoje pogi�te seledyny. Tr�jk�tne czerwone �agle i czarne kad�uby statk�w rybackich zamajaczy�y w oddali, a na wybrze�u ods�ania� si� powoli z mgie� amfiteatr g�r, p�l, ogrod�w i dom�w; dymy niby paj�czyny rozstrz�pione snu�y si� nad p�askimi dachami; drzewa sta�y w kwiatach, pola w niepokalanej zieleni zb� wyk�oszonych i poprzetykanych zielonymi p�dami wina rozpi�tego po drzewach, a szczyty g�r, zamykaj�cych horyzont, sta�y szare, op�yni�te b��kitem i poplamione �niegami. Po drogach bia�ych zacz�li snu� si� ludzie, dwuko�owe wozy, ci�gni�te przez bia�e ogromne wo�y, stada k�z z dzwonkami na szyjach. Poci�g tak�e si� budzi�. Z wagon�w dochodzi� gwar rozm�w, fale �miechu, g�osy modlitw, pojedyncze s�owa lecia�y z okna do okna, ludzie spacerowali po wagonach, budzili jedni drugich, rozpakowywali �niadania, bo ca�y poci�g zapchany by� po prostu pielgrzymami. Jechali wszyscy do Lor�to, na 600-letni jubileusz przeniesienia domku Matki Boskiej z Nazaretu. Uroczysto�ci odpustowe rozpocz�y si� w roku zesz�ym, w listopadzie i ci�gn�� si� b�d� do 12-go wrze�nia roku bie��cego. P�yn� te� katolicy na te uroczysto�ci ze wszystkich stron �wiata w ogromnej ilo�ci. W tym poci�gu, specjalnie oddanym pielgrzymom, jecha�o kilkaset os�b, nale��cych do kilku narodowo�ci. - Pa�stwo dok�d jad�? - Do Loreto! My, panie, z Bawarii - i zaczyna jaki� m�ody, przystojny m�czyzna, z czerwonym krzy�em na klapie surduta, opowiada�, ilu ich jest, sk�d, czym s� itd. - A pani? - Do Loreto - odpowiada stara kobieta, kt�ra, jak zauwa�y�em, ca�� drog� si� modli�a. Ta jest z Belgii, jedzie z ca�� rodzin� - 14 os�b. Zajmuj� prawie p� wagonu. Kobiety w drodze szyj�, robi� po�czochy, ceruj�, a m�czy�ni �piewaj�, pal� fajki i na ka�dej stacji wychodz� na peron i badaj� wszystko szczeg�owo. - Pan tak�e do Lor�to? - Yes! - mrukn�� mi tylko jaki� Anglik, w jasnych flanelach, czerwonym krawacie, z czerwon� mocno twarz� i z czerwonym Baedeckerem w r�ku, kt�rego pilnie studiowa�. Uwag� moj� zwr�ci� wagon s�siedni. Wysoki, czarny, o ascetycznej twarzy ksi�dz sta� w po�rodku i modli� si� g�o�no, a doko�a niego kl�czeli ludzie, pochylali g�owy, bili si� w piersi z pokor� i powtarzali ch�rem jego s�owa. Rytmika tych g�os�w mia�a akcenty smutnej i gro�nej zarazem lamentacji. Twarze mieli prawie czarne od s�o�ca, chude, posiekane w drobn� siatk� zmarszczek i surowe, a oczy p�on�y dzieci�cym wyrazem rzewno�ci naiwnej i patrza�y w ksi�dza niby w obraz cudowny. Byli to Chorwaci, jad�cy w kilkadziesi�t os�b pod wodz� ksi�dza do Lor�to. Punktem zbornym by�a Padwa, sk�d ju� specjalnym poci�giem wszyscy razem jechali do Lor�to i dalej. S�o�ce podnios�o si� coraz wy�ej i coraz wi�cej zalewa�o �wiat ciep�em. Poci�g bieg� jakby w�r�d niesko�czonego morza seledynu, bo i morze, i ziemia, i niebo mia�y jeden ton. Przez otwarte okna zapachy ziemi, fioletowych kasztan�w i bz�w kwitn�cych w �ywop�otach, bi�y fal� woni, a z morza p�yn�� potok orze�wiaj�cego ch�odu, pe�en szmer�w i blask�w wody, drgaj�cej w s�o�cu. Stacyjki przemykaj� szybko; oko�o dziesi�tej stan�li�my w Loreto. Pielgrzymi literalnie zapchali niewielk� stacyjk�. Z trudem zdoby�em co� podobnego do doro�ki i pojecha�em do miasteczka, oddalonego o jakie dwa kilometry. Bia�a, przepysznie utrzymana droga, obsadzona wi�zami i oliwkami, wije si� ci�gle pod g�r�, w�r�d p�l zielonych, pe�nych winnic, szarosrebmych oliwek, morw, koniczyn kwitn�cych krwawo, figowc�w obci��onych owocami - przez jeden wielki ogr�d, utrzymywany z najwi�ksz� staranno�ci� i rozci�gaj�cy si� a� od szczytu g�r. Upa� wci�� si� pot�gowa�. - Albergo Marinelli! Albergo L'Unita Italiana! Albergo Santa Maria! Albergo Garibaldi! - darli si� przewodnicy i jeden chwyta� za waliz�, drugi odbiera� mi lask�, trzeci chcia� mnie ju� wyci�gn�� z doro�ki. Krzyczeli razem w spos�b nies�ychany, gestykulowali, k��cili si� o mnie - my�la�em, �e si� bi� b�d�. Przeczeka�em t� burz�, nie odzywaj�c si� ani s�owa i dobrzem zrobi�, bo ust�pili i z tak� sam� w�ciek�� pasj� rzucili si� do nast�pnej doro�ki. Hotel Marinelli, dosy� przyzwoity, ale kuchnia - poczynaj�c od chleba niesolonego, niewyp�eczonego, podobnego raczej do kitu okiennego, a sko�czywszy na mi�sie, o kt�rym trudno by�o powiedzie�, czy by�o wo�owe, o�le, ko�skie czy jakie inne - wprost okropna. Bulion - to klajster, jarzyny prawie w pierwotnym stanie podane, smakowa�yby prawdopodobnie, gdyby by�y z osypk� - trzodzie naszej. Tylko wino wcale niez�e i pomara�cze ratowa�y sytuacj�. Szed�em t� g��wn� i jedyn� uliczk� Loreta, zaczynaj�c� si� od pomnika Garibaldiego, a ko�cz�c� przed ko�cio�em, wprost o�lepiony jaskrawymi promieniami s�o�ca, odbijaj�cymi si� od bia�ych mur�w i bruk�w i jak og�uszony wrzaw�, kt�ra hucza�a woko�o.) Francuzi, Anglicy, Niemcy, Hiszpanie, czasem d�wi�ki j�zyk�w s�owia�s-kich - istna wie�a Babel, a wszystko to st�oczone, pomieszane, rozgadane, kupuj�ce w sklepach i kramach pod go�ym niebem przerozmaite pami�tki loreta�skie; kwik i ryczenie os��w, nadmiernie ob�adowanych i bitych, krzyki poganiacz�w, turkot woz�w z trudem przepychaj�cych si� przez ci�b�, g�osy p�acz�cych dzieci, nawo�ywania w�ciek�e sprzedaj�cych, bolesne intonacje �ebrak�w, krzyki pij�cych w "trattoriach" g�sto rozsiad�ych, brz�k tamburyn�w baskijskich, w kt�re z rozkosz� b�bniono po sklepach - wszystko to zbite w w�skiej na trzy metry uliczce niby w kanale wysoko�ci pi�ciu pi�ter, sk��bione na kamiennych taflach bruku, rozpalonych od s�o�ca, pod nakryciem nieba nieustannie lej�cego ogniem - przesycone zapachami sma�onej oliwy, spotnia�ych ludzi, zwierz�t i gnij�cych po k�tach resztek potraw. Odpocz��em dopiero na czworok�tnym placu, okolonym z dw�ch stron dwoma pi�trami mocnych arkad by�ego pa�acu Piusa IX-go. Br�zowa fontanna wyrzuca�a ze szczodro�ci� potoki wody i rozpyla�a dobroczynny ch��d a� do samych schod�w ko�cio�a. Ko�ci�, wielki gmach w stylu roma�skim, ale zeszpeconym dodatkami XVIII-go stulecia, z trzema frontowymi drzwiami z br�zu, Giovaniego di Milano. Jest tu setka scen ze Starego i Nowego Testamentu w p�askorze�bie. Drzwi te s� po prostu cudownie pi�kne i tak po malarsku traktowane, �e przez sw�j kolor, przez nat�enie oddale�, przez krajobrazy przepysznie wykre�lone, przez akcj�, rwwini�t� nieoo dekoracyjnie, robi� wra�enie obraz�w. Ogromny ko�ci� o trzech nawach, wy�o�ony ca�y marmurami i pysznymi w o�tarzach mozaikami. Podw�jny rz�d kolumn obci�gni�to a� do kapiteli jedwabnym purpurowym adamaszkiem w szerokie z�ote pasy. Prawie w �rodku ko�cio�a na znacznym podwy�szeniu pod wynios�� kopu��, przepe�nion� freskami, wyobra�aj�cymi r�ne sceny z historii Naj�wi�tszej Panny i z historii przeniesienia domu z Nazaretu, pod kopu��, zako�czon� jakby galeri�, o�miok�tn�, ma�� kopu��, wyz�ocon� - i siej�c� z�otawy py� �wiat�a na mroczne g��bie, na purpury kolumn, na wyblak�e freski i na morz� g��w ludzkich, czerniej�ce w zmrokach naw - stoi ten domek cudowny, ob�o�ony z zewn�trz marmurem, mozaikami i przepysznymi p�askorze�bami. Przedosta�em si� do wn�trza po d�ugim oczekiwaniu. Ciemno�� dziwna, przesiana ��tawymi refleksami, podobna do ciemno�ci dna morskiego, ogarn�a mnie na wst�pie i dopiero po d�ugiej chwili zobaczy�em co� wi�cej. Dwana�cie z�otych lamp o formach kwiat�w dziwnych niby r�e mistyczne promieniowa�o s�abymi blaskami na �ciany z prostej ceg�y i kamieni, odarte, czarne, poszarpane, n�dzne - ot, takie, jakie mie� mo�e pierwszy lepszy pastuch w Nazarecie. Z g��bi, spo�r�d blask�w z�otych ozd�b o�tarza i spo�r�d cieni�w drgaj�cych, przesyconych z�otem, purpur� i fioletem, spo�r�d b��kitnych dym�w kadzide� - wychyla si� twarz czarna cudownego obrazu Matki Boskiej z ma�ym Jezusem na r�ku. Obraz ca�y pokryty jest sznurami pere� i drogich kamieni, tylko twarze s� wolne od nich, ale twarze tak czarne, �e pr�cz bia�ek ocz�w nic wi�cej nie wida�. Cisz� g��bok� przerywa� g�os ksi�dza, odprawiaj�cego msz�; czasem d�wi�k dzwonk�w, czasem fala westchnie� i modlitw wyrywa�a si� z tej zbitej, kl�cz�cej masy ludzkiej, ledwie widocznej w ciemno�ciach i znowu zapada�a cisza. Jak to d�ugo trwa�o - nie wiem, bom si� zapatrzy� i zas�ucha� w tej dziwnej, przejmuj�cej dreszczem ciszy... Nabrzmia�a skarg� i �zami pro�by pie�� odwieczna brzmia�a pot�nie w ciasnej przestrzeni Domku, a� �wiat�a dr�a�y, a z�ote r�e lamp ko�ysa�y si� wolno, a lud coraz wi�cej k�ad� w ten �piew �ez i coraz wi�cej j�ku i rozpalone oczy wpija�y si� z jak�� gor�czk� b�agaln� w cudowne czarne twarze i oczy patrz�ce wskro� wszystkiego - niby widma gro�ne mistycznej halucynacji. By�o tak straszliwie gor�co, �e musia�em wyj��, aby si� nieco orze�wi�. W jednej z bocznych kaplic ksi�dz, W�och, m�wi� kazanie. S�ucha�o go kilkaset os�b. Gestykulowa� pot�nie, a gdy sko�czy�, rozleg�y si� brawa i krzyki: - Bravo, padre! bravo! bravo! Obszed�em miasteczko, zbudowane na szczycie skalistej g�ry, obwieszonej tarasami, pe�nymi winnic i ogrod�w, sk�d si� roztacza prze�liczny widok. Widnokr�g zamkni�ty z trzech stron -amfiteatralnie wznosz�cymi si� g�rami, ze szczytami pokrytymi �niegiem. Zbocza wzg�rz i dolina zbiegaj�ca a� do morza - to jedna szmaragdowa czara - wype�niona po wr�by zieleni� i kwiatami, pe�na bia�ych domk�w, winnic, �ywop�ot�w rozkwit�ych; czasem wystrzeli z lasu kopu� zielonych wytworna willa, z wie�cem czarnych cyprys�w, stoj�cych sztywnie jakby na stra�y - to bukiet r�owych magnolii promienieje w s�o�cu, to bzy rozlewaj� wo� dusz�c� - a wszystko pod najpi�kniejsz� kopu�� b��kitu bez chmur, bez plam i bez odmiany. Szed�em ogrodami owiany zupe�n� cisz�, pe�n� wiosny i kwitn�cych drzew owocowych. �agodny wiatr, wiejscy gdzie� od morza, strz�sa� mi pod nogi r�owy kwiat akacji, �e depta�em niby po kobiercu; zielone jaszczurki przesuwa�y si� pomi�dzy kamieniami jak p�omyki, strumie� jaki� skrzy� si� i d�wi�cza� pomi�dzy drzewami i tak ja�nia�, u�miecha� si� �wiat, tak by�o rozkosznie, �e usiad�em nad Adriatykiem na bia�ych wyp�ukanych �wirach wybrze�a i pozwoli�em duszy p�yn��, gdzie si� jej podoba. Morze przychodzi�o mi do n�g koliskami z lazuru, obejmowa�o mi stopy i powraca�o z gwarem nieustannym do g��bin - a na jego powierzchni, zlewaj�cej si� u szczytu z niebem, porusza�y si� bia�e �agle statk�w, majaczy�y pi�ropusze dym�w, krzycza�y ptaki, rozlega�y si�, nie wiadomo sk�d, jakie� nawo�ywania, to zn�w milk�o i znika�o wszystko, zostawa� tylko bezmiar morza i nieba, i jaki� be�kot, p�yn�cy z niesko�czono�ci, i blaski i rado�� �ycia czystego, nie zwi�zanego z �adn� rzecz� bytu. Mo�na by tu zapomnie� i o sobie, i o �wiecie ca�ym. Kiedy powr�ci�em, pod podcieniami sz�a procesja. Kilkuset ksi�y w kom�ach bia�ych, w kapach z�otych, fioletowych, purpurowych i t�um ogromny ludzi; dzwony d�wi�cza�y powa�nie, setki �wiec tworzy�y z�ot� glori� i ze wszystkich piersi p�yn�� hymn dzi�kczynny, radosny, moc ny; dymy z kadzielnic osnuwa�y wszystkich niby mg��, barwy i d�wi�ki jednoczy�y si� w wielkiej harmonii majestatu i namaszczenia. Zwolna potok tych g�os�w, dusz i barw ton�� w ko�ciele - p�yn�� przez nawy, rozbija� si� po kaplicach, okr��a� domek i gin�� w mrokach... Asy� O wp� do czwartej rano poci�g stan�� w Asy�u. By�em senny, zzi�bni�ty i ogromnie zm�czony ca�onocn� jazd�, wi�c i z wielk� przyjemno�ci� wysiad�em. Na �wiecie by�o prawie ciemno i deszcz rz�sisty pada� nieustannie, s�ycha� by�o brz�czenie po szybach stacji, jakby wymar�ej, tak pustej. Capo stazione w czerwonej czapce, pod parasolem spacerowa� po pustym i rozmi�k�ym peronie, przys�uchuj�c si� sapaniu i rz�eniu maszyny. Kilku tragarzy spa�o porozci�ganych pod murami, z nogami na deszczu. - Gra� Albergo delia Pace! - Wo�a� jaki� brodaty jegomo��, przebiegaj�cy ustawicznie z ko�ca w koniec poci�gu, ale g�os brzmia� kr�tko i rozprasza� si�, ton�� w tej mrocznej ciszy, pe�nej senno�ci i deszczu. Woda g�o�no chlupota�a wylewaj�c si� rynnami na peron, a maszyna ze zgrzytem i warczeniem, niby zwierz�, kt�re zmuszaj� do poruszenia si� z legowiska, zacz�a si� leniwie porusza� i odddala� od stacji: - Gra� Albergo delia Pace! - Rozleg� si� ochryp�y od wilgoci krzyk po raz ostatni, czerwone latarnie poci�gu zamigota�y w oddali i znik�y, a stacja opustosza�a zupe�nie. Zakopcone naftowe latarnie pogas�y, stacj� ogarn�a ciemno�� zupe�na - ciemne mury budynk�w i zarysy drzew uton�y w tym zielonawym, zadeszczonym mroku. Czeka�em poranku, drzemi�c i dr��c z zimna na �awce przedziwnie twardej, wiatr razem z deszczem wciska� si� przez pootwierane drzwi i przenika� mnie do ko�ci ch�odem takim, �e ju� w pierwszych brzaskach �witania zwlok�em si� i poszed�em do miasta, oddalonego od stacji o dwa kilometry. Droga biegnie pod g�r�, uj�ta w bia�e ramy mur�w, poro�ni�tych bluszczem, kt�ry zielone festony rzuca a� na drog� i czepia si� z drugiej strony oliwek bladych, pop�kanych, o pniach poskr�canych, podartych - istne �achmany drzew. Wielkie pola, u�o�one pi�trami, pe�ne zb�, drzew owocowych, domk�w, strumieni, wij�cych si� w bia�ych korytach �o�ysk i opadaj�cych kaskadami w kamienne zbiorniki, wi�z�w, pookr�canych winoro�l� ju� dobrze zielon� - podnosz� si� coraz wy�ej, pi�trz� si� a� do st�p g�r, opasuj�cych widnokr�g jakby czarn� ram�, na kt�rych szczytach �niegi bia�e mieszaj� si� z rudawymi, przesi�kni�tymi zorzami wschodu, chmurami. Droga by�a o�lizg�a po deszczu i coraz przykrzejsza, a cicho�� taka ogromna naoko�o, �e s�ycha� by�o krople deszczu pluszcz�ce w li�cie figowc�w i szmer strumieni, przeb�ysku j �cych pomi�dzy drzewami. Deszcz wkr�tce usta� i zaraz prawie s�o�ce wychyli�o rozwichrzon� i p�omienn� g�ow� zza Apenin i zala�o ten nieco zamglony krajobraz czerwonawym �wiat�em wschodu, w kt�rym stary zamek Asy�u, wysoko nad miastem usadowiony, swoimi porozwalanymi murami, postrz�pionymi blankami, op�ywaj�cymi w pi�ropusze bluszcz�w, zaja�nia� czarodziejsko, a ca�e miasteczko, przytulone do jego st�p, spi�- trzone jedne nad drugimi uliczki, domy, tarasy, wie�e, ogrody i te trzy pi�tra czerwonawych arkad klasztoru �wi�tego Franciszka, dominuj�ce nad wszystkim - zdawa�y si� p�ywa� na szarym morzu mgie�, zalewaj�cych dolin� ca��. Asy� ma tak odr�bny charakter, tak si� ostro odcina sd wszystkiego, co si� widzia�o i nawet widzie� spodziewa�o, �e ujrzawszy go, jest si� zdumionym niespodziank�. Jest wprost cudowny przez sw�j najczystszy �redniowieczny charakter. Domy, ulice, ko�cio�y, twarze, obyczaje, sprz�ty, nawet cz�ciowo i ubiory - wszystko to prawie si� nie zmieni�o od XIV-go i XV-go wieku. Chodz� nie jak po mie�cie wsp�czesnym i �ywym, lecz jak po muzeum archeologicznym. Chodz� odurzony odkryciami niespodziewanymi, tymi ulicami-korytarzami, obstawionymi niezmiernie wynios�ymi domami. To budownictwo na szczycie skalistej g�ry ma swoje w�asne miejscowe motywy i usprawiedliwienie w architekturze budowli wysokich, wysuwaj�cych si� jedne nad drugie, jakby pn�cych si� do powietrza i s�o�ca, istny las kamienny. Niezmiernie �mia�o rzucone arkady, kru�ganki, nakryte kopu�ami bluszcz�w lub b��kitem nieba kolumny surowe i lite z jednej sztuki kamienia szklistego i zrudzia�ego, wn�ki rozkoszne, ��obione w boku g�ry, w kt�rych szemrze woda, wytrysku j �ca spomi�dzy poczernia�ych g�az�w, nakrytych frendzl� bujnej ro�linno�ci, przepyszne schody, przyczepione do bok�w dom�w, schody tak powyginane, wyszlifowane stopami wiek�w, tak zwietrza�e przez czas, �e tylko cudem jakim� trzymaj� si� w powietrzu, balustrady, haftowane z kamienia, okalaj�ce tarasy pe�ne drzew i pn�cz�w, kt�re zielon� fontann� sp�ywaj� po domach i bia�ych zboczach g�ry, wyrastaj�cej tu� nad g�owami wszystko to a� odurza rozmaito�ci� i wygl�da niby dekoracja do jednej ze starych oper w�oskich. W�r�d tych mur�w i ogrod�w wij� si� pod g�r� ciemne, po stopniach uliczki, przej�cia tajemnicze, pe�ne mrok�w i wilgoci - to zn�w lec� spod st�p w jakie� g��bie, w kt�rych �wiat�o dzienne majaczeje zaledwie widmowo, gdzie si� chodzi po stopniach o�lizg�ych i wydeptanych i gdzie si� woda s�czy kamiennymi rynnami, wmurowanymi z bok�w. To znowu ulic�, kt�ra u g�ry, od trzeciego pi�tra ��czy si� z sob� arkadami, idzie si� tym ciemnym tunelem chwil�, bo zaraz nast�puje jaka� framuga, okno, kt�rymi s�o�ce wlewa si� potokiem i oczy ol�nione patrz� na dolin�, �miej�c� si� w s�o�cu, na b��kit nieba i na d�ugie kontury g�r, stoj�cych w �niegach i w fiolecie oddale�. Idziemy dalej i dalej ta sama rozmaito��. Ka�dy dom inny, ka�da ulica ma sw�j odr�bny wdzi�k i sw�j charakter - co chwila widzi si� zbocza g�ry, je�li nie nad sob�, to pod sob� i dolin�, pe�n� winnic i ogrod�w, to tarasy nad domami, to grupy czarnych cyprys�w strzelaj�cych wysoko wierzcho�kami a� pod ruiny zamku, to jaki� jakby kosz kwiat�w zwisaj�cych z balkon�w, to d�ugie ramiona r� opadaj�cych z mur�w a� na bia�e p�yty bruk�w, to placyki, wielko�ci �rednich pokoj�w, obstawione czarnymi, ponurymi, okratowanymi pa�acami. Po rogach - Madonny w wie�cach papierowych kwiatk�w, Chrystus, a czasem Przenaj�wi�tsza Rodzina zatrzymuj� oczy na chwil� i znowu si� idzie niby krajem fantazji bogatej i pi�knej, a w�r�d tego przepychu artystycznej kompozycji powszednie, codzienne �ycie miasta rozk�ada si� i toczy swobodnie. Na balustradach suszy si� bielizna, sznury pe�ne jej poprzeci�gane s� wzd�u� dom�w, a cz�sto i w poprzek ulic i placyk�w, ozdaMaj� balkony, powiewaj� u gotyckich okien niby bia�e sztandary, obwijaj� drzewa pe�ne kwiat�w. Ludzie snuj� si� po ulicach, warsztaty warcz� we drzwiach i na placykach, g�osy lec� z dom�w do dom�w, z okien do okien p�yn� �miechy i rozmowy. Szewcy �ataj� buty na ulicach, stolarze obsypuj� wi�rami przechodni�w, cyrulicy gol� i strzyg� przed domami. Z ku�ni, umieszczonej w ciemnej izbie, podobnej do groty, iskry deszczem ognistym buchaj� na �wiat razem z k��bami dymu. Dzieci czarne, p�nagie, wa��saj� si� pomi�dzy nogami przechodni�w. - Signor, un soldo! - piszcz� i �ebrz� z natarczywo�ci�, a nie otrzymawszy nic, powracaj� do poprzedniej zabawy, to jest do baraszkowania na �rodku ulicy. Ca�e rodziny, zaledwie os�oni�te garderob�, siedz� po schodach, ulicach, przede drzwiami i nie robi� nic, rozmawiaj� �ywo, oczy im si� �miej�, gestykuluj� powa�nie i oddaj� si� tej bezczynno�ci tak naturalnie, i� wida�, i� przez to s� szcz�liwi. �elazne kuchenki z d�ugimi rurami komin�w - to kuchnie ludowe, sma�� na nich i gotuj� w pe�nym �wietle. Na dw�ch kamieniach wsparta deska tworzy st� i �awk� zarazem, na kt�rej siedz� jedz�c robotnicy. Polenty miseczka, chleb i g��wka surowej sa�aty, to obiad, kosztuj�cy trzy soldy. �pi� pod domami na taflach bruk�w. Lud nie jest pi�kny, twarze dziwne, a szczeg�lniej ch�op�w, kt�rych widz� prowadz�cych osio�ki ob�adowane zielenin�, maj� wyraz jakiej� dzikiej ascezy. W�osy czarne, l�ni�ce i proste, rysy d�ugie, pokrajane pod�u�nymi zmarszczkami, zastyg�e, nieruchome. Kobiety chude o olbrzy mich oczach l twarzach zupe�nie oliwkowych. Nawet te dwuko�owe wozy, kt�rymi po niekt�rych ulicach z trudem je�d��, maj� inny nieco wygl�d ni� w Toskanii: s� prostsze, a r�wnocze�nie boki maj� ozdobione deseniem, wybitym mosi�nymi gwo�dzikami. Na kra�cu miasta, na stromym szczycie, wznosi si� klasztor �w. Franciszka. W dolinie, wpo�r�d bia�ych pokruszonych g�az�w, srebmawych oliwek i drzew migda�owych, burzy si� i pieni Topino, bystry g�rski strumie�, opasuj�cy niby wst�g� podn�e ska�y, na kt�rej stoi Asy�: jest to wiecznie brzmi�cy rytm tej skamienia�ej pie�ni wiek�w �rednich, kt�rych ca�� i �yw� symfoni� jest sam klasztor, arcydzie�o chrz�cijanizmu mistycznego, - zbudowane w latach 1228-1253 .przez dw�ch genialnych architekt�w: Jacopa d'Alemania i Fra Filipo de Campolli�. Po zgie�ku miasteczka, po orgii widok�w wchodzi si� w�sk�, prawie drabiniast� uliczk� na rodzaj placu pustego, okolonego czworok�tem kolumn wysmuk�ych, nakrytych p�askim dachem z czerwonych dach�wek. Cisza ogarnia przejmuj�ca, przerywana �wiegotem ptak�w i nakryta kopu�� b��kitnego powietrza. S�o�ce ostro odbija si� od bia�ych mur�w i pali niemi�osiernie. Trzy pi�tra arkad gotyckich z czerwonawego kamienia wyrastaj� z bok�w g�ry i d�wigaj� klasztor, stanowi�c jego jakby otoczk� ro�linn� z pni�w niby d�b�w olbrzymich, odartych ze sk�ry, kt�rych ob��ki mocne i surowe, pi�trz�ce si� jedne nad drugimi, stoj� spokojnie na tle nieba w ol�niewaj�cym s�o�cu niby pot�ny las skamienia�y. S� to trzy ko�cio�y, postawione jeden nad drugim, okalaj� one i nakrywaj� gr�b �wi�tego Franciszka; s� to jakby trzy geologiczne pok�ady wiary, trzy stany duszy, wierz�cej i ol�nionej widzeniami raju - trzy stery. Pierwsza, ko�ci� podziemny: to �mier�, groza s�du i groza kary wiekuistej. Druga, ko�ci� �rodkowy; to niepok�j duszy chrze�cija�skiej, z jej mod�ami i pro�bami o zbawienie, to ucieczka od �ycia wysilonego i strasznego, od �ycia mord�w i wojen �redniowiecznych, od walk z cia�em i z po/ kusami i oczekiwanie szcz�liwo�ci. Trzecia, ko�ci� g�rny: to ju� niebo, niebo rado�ci i wesela; szcz�liwo�� pe�na omdle� ekstatycznych, u�miech�w s�odyczy, barw zapomnienia i poddania si�^zupe�nego. Do podziemi prowadzi nas blady frater; zapuszczamy si� w jaki� korytarz, prowadz�cy na d�, przewodnik co chwila ginie na skr�cie �limakowatych schod�w, ogarnia nas ciemno�� dziwna, cisza przera�aj�ca i jakie� tchnienie wilgotnego, grobowego powietrza. Marmurowe stopnie i marmurem wyk�adane �ciany ociekaj� wilgoci�, por�cz, kt�rej si� trzeba trzyma�, aby nie zlecie�, jest wilgotna i zimna. Idzie si� nic nie widz�c, bo ta zielonawa czamo�� przeb�yskuje chwilami ��tymi skrami pochodni, o�lepia i ga�nie natychmiast. Schodz�c coraz ni�ej, ma si� uczucie, jakby si� zst�powa�o do grobu - oderwane d�wi�ki pie�ni p�yn� z g�rnego ko�cio�a za nami i hucz� g�ucho - niby w studni. Przed nami w czarnej g��bi - ukazuje si� przy�miona mrokami gloria �wiate� u grobu �wi�tego. Kilka lamp oliwnych, nie pal�cych si�, ale jakby tylko tchn�cych bladawym py�em �wiat�a, majaczeje w tej czamo�ci. Frater zapala kilka pochodni, �wiat�o bucha ca�ym snopem p�omieni i dym ci�ki, gryz�cy, przykrywa wszystko ob�okiem szarawym, przez kt�ry zaledwie si� spostrzega o�tarz i szklan� trumn� z cia�em �wi�tego. Trzask pal�cych si� pochodni miesza si� z szeptem modlitw pobo�nych i we stchnieniami, kt�re w tej denerwuj�cej ciszy rozlegaj� si� jakby j�kami. Siedzia�em tam do�� d�ugo, ale zaczyna dusi� powietrze, zaczyna by� ci�ko, czuje si� wci�� t� dziwn� trwog� grobu i osamotnienia, zaczyna si� szalenie pragn�� s�o�ca, powietrza, g�os�w innych, kt�re by rozbi�y t� cisz� �mierteln�, chce si� �y�. Frater blady, wygl�daj�cy wi�cej na widmo ni� na cz�owieka, wyprowadza nas do �rodkowego ko�cio�a. Wpada si� z jednej halucynacji w drug�. Jest to rodzaj olbrzymiej, przyp�aszczonej pieczary, zaledwie s�abo roz�wieconej kolorowymi oknami, jest to jakby korytarz, kt�rym si� idzie do nieba; podtrzymywany przez pogi�te ��ki tak dziwnie, i� si� zdaje, �e lada chwila te mury musz� run��, bo tak si� p�aszcz�, �e cz�owiek, poddaj�cy si� bezwiednie wra�eniu, musi pa�� na kolana, musi si� czo�ga� do krat o�tarzy i musi si� modli� s�owami, wyrwanymi z serca, musi rzuci� wszystko, co z�e i dumne i tutaj ze skruch� wypiera� si� �ycia i czu� si� ni. czym wobec pot�gi niezmiernej, marno�ci� i py�em i mo�e ju� tutaj czu� przedsmak przysz�ej szcz�liwo�ci, mo�e poi� oczy lazurem ciemnym, poci�tym pasami purpurowymi, na kt�rych tysi�ce z�otych gwiazd migoce tajemniczo; otoczy go ta osobliwsza malowana ro�linno��, r�j g��w angielskich, sceny z ekstazy, aureoli z�otych, dusz rozmodlonych, ca�a harmonia barw, uczu� i nastroj�w, rozsnuta po �cianach, stropie i kolumnach ko�cio�a przez Giotta, Cavaliniego i Taddea Gaddiego. Sceny po �cianach snuj� si� niby widzenia i niby widzenia s� szczytne przez geniusz, uczucie i prostot� - s� to niby proste i przejmuj�ce szczero�ci� krzyki dusz kontempluj�cych o raju. Szereg kaplic z prawej strony, s�abo o�wietlonych, tworzy szereg naw, podobnych do muszli, wy�o�onych drogimi kameniami, tak s� pokryte freskami, lazurem przy�mionych, purpur�, z�otem wyblak�ych aureoli, t�umem postaci ascetycznych i �wi�tych. Jest chwila, �e s�o�ce �ywiej uderza w szyby i zatapia ko�ci� refleksami szmaragd�w, topaz�w, rubin�w i kiedy te fale �wiat�a si� rozpyl� w mrocznej przestrzeni i zaczynaj� drga� na mozaikach posadzki, na rze�bach stalli, na kratach ambon, na freskach - to zdaje si�, jakby w tej powodzi t�czowych �wiate� p�yn�a procesja tych cudnych Giottowskich postaci, jakby ko�ci� zape�ni� si� woni� nardu i ambry i t�umem niezliczonych dusz. Trzeci ko�ci� o tyle jest jasny i powietrzny, o ile tamte s� ciemne i zaduszone. Gotyk w nim jest jaki� wyprostowany, jasny, leci w niebo, �piewa smuk�ymi kolumienkami, promienieje rado�ci� i weselem. Wielkie, jasne okna wlewaj� potoki s�o�ca. Postacie fresk�w porywaj� oczy swoj� jasno�ci� i weselem, jest w nim powietrznie i jasno... Ten sam frater zaprowadzi� mnie przez puste kru�ganki, przez sale olbrzymie, w kt�rych stare malowid�a poopada�y razem z tynkami, do refektarza mog�cego pomie�ci� kilkaset os�b - pustego teraz i cichego. A p�niej poszed�em jeszcze raz ogl�da� freski Giotta, przedstawiaj�ce cnoty �w. Franciszka: Ub�stwo, Czysto��, Pos�usze�stwo; Czysto�� ma twarz ^Boles�awa Wstydliwego. Giotto malowa� je maj�c lat 20, w ca�ym rozkwicie swojego surowego geniuszu. Jest jeszcze Ukrzy�owanie Chrystusa, Cavalliniego. i Cimabuego Madonna, niezmiernie s�odka, a pe�na zara zem bizanty�skiej sztywno�ci. Freski Taddea Gaddiego, Memmiego i Giottina. Przed wyjazdem poszed�em pod te arkady olbrzymie, sk�d si� roztacza przecudny widok na dolin�. Siedzia�em d�ugo, wch�aniaj�c spok�j i cisz�, jaka zewsz�d owiewa�a. Dziesi�tki br�zowych habit�w i g��w wygolonych przechodzi�y ko�o mnie, stukaj�c trepkami - po chwili z g�rnego ko�cio�a pop�yn�a pie�� i rozla�a si� pod arkadami niezmiernie s�odkimi d�wi�kami i pop�yn�a dalej w �wiat. Tak si� ws�ucha�em i tak mi by�o dobrze tutaj, �e mi si� ju� nie chcia�o schodzi� do miasta i ogl�da� ani Santa Maria delia Minerwa, ani Santa Chiara, ani jakiego� muzeum miejscowego, kt�re mi zaleca� przewodnik. Co mi po tym, wiem, jestem przekonany, �e po wra�eniach Asyskiego ko�cio�a �aden ko�ci� w �wiecie ju� mi wra�e� nie da wi�kszych. A zreszt�, dzie� si� sko�czy�, by�em straszliwie znu�ony i g�odny, wzi��em vetturina i pojecha�em na poci�g odchodz�cy do Rzymu. W Katakumbach Wyszed�em bardzo rano, aby zd��y� jeszcze przed upa�em i przez Via Appia dosta� si� do katakumb �w. Kaliksta. Nie lubi� wypraw podobnych robi� z pomoc� doro�ek i ciceron�w, wi�c chocia� od Watykanu mia�em ogromny kawa� drogi i do tego przez dzielnic� Rzymu prawie mi nieznan�, poszed�em sam i pieszo. Ulice by�y puste i ciche. Dopiero w dzielnicy kwirynalskiej niekt�re sklepy otwierano i piekarze wysuwali na trotuary d�ugie deski, pe�ne chleb�w gor�cych, aby styg�y, a ulicami za�mieconymi ci�gn�y d�ugie szeregi os��w, ob�adowanych jarzynami, toczy�y si� dwuko�owe wozy, p�dzono stada k�z, kt�re co rano sp�dzaj� z okolicy do Rzymu. Na ha�as, jaki podnosz� swoimi ko�atkami i dzwonkami, na g�os pastuch�w nawo�uj�cych ostrym krzykiem - zacz�y si� otwiera� drzwi i zaspane Rzymianki wynosi�y naczynia, w kt�re pastuch doi� koz� albo z balkon�w i pi�ter spuszczano garnuszki miedziane z odpowiedni� wewn�trz monet�, kt�re t� sam� drog� powraca�y z mlekiem. Wodotryski i fontanny szemra�y d�wi�cznie, rozpryskuj�c si� w mieni�ce py�y i opadaj�c w baseny, w kt�rych pojono konie, czerpano wod� lub umywano si�. W niekt�rych oknach, od wschodu, wywieszono �wie�e pran� bielizn�, a gdzieniegdzie z okien trzeciego lub nawet czwartego pi�tra wylewano bez ceremonii rozmaito�ci prosto na ulic�. Troch� zab��dzi�em, ale w ko�cu znalaz�em si� na drodze Appijskiej. Ranek by� prze�liczny, r�owawe lekkie opary przys�ania�y Rzym i jego niezliczone szczyty ko�cio��w; z tej przezroczystej, ruchomej masy wy�ania�y si� wzg�rza pokryte winnicami, d�ugie korpusy akwedukt�w, ruiny, setki dom�w, jak s�abe zarysy tylko majaczej�ce; wielki krajobraz pe�en s�odkiej ciszy i niezmiernego uroku roztacza� si� przede mn� w przymglonej panoramie. Appijska droga! Regina viarum, stary, cmentarny go�ciniec, wiod�cy niegdy� do granic pa�stwa. Stary szlak, kt�rym ci�gn�y triumfy, procesje narod�w barbarzy�skich w kajdanach, dzikie zwierz�ta do igrzysk, zwyci�eni, si�a i niemoc. Cenzor Appius Claudius na trzysta lat przed Chrystusem wytkn�� go i ochrzci� swoim imieniem; do samej Capui by� wy�o�ony taflami bazaltu. Znik�o pa�stwo, wymarli cezarowie, Rzym si� wali� i budowa� na nowo, wsta� �wiat inny i inne idee zapanowa�y, tylko ten stary szlak pozosta�. Niby z�omy ska� podruzgotanych, poros�e chwastem, pookr�cane bluszczami, stercz� ponad drog� resztki pomnik�w mogilnych, groby grob�w, szcz�tki pa�ac�w - te wszystkie domki, ton�ce w zieleni, te wille podmiejskie, mury, trsttorie, dro